• Nie Znaleziono Wyników

Zabobon, czyli Krakowiacy i Górale : zabawka dramatyczna ze śpiewkami w trzech aktach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Zabobon, czyli Krakowiacy i Górale : zabawka dramatyczna ze śpiewkami w trzech aktach"

Copied!
136
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

C Z Y L I

1Е0ШАСТI SORłŁ

Z A B A W K A D R A M A T Y C Z N A

же śp ie w k a m i w t r z e c h a k t a c h, przez jJa n a J 4e p o m u c e n a [ ^ mMs k i e g o. Х / ' Л р « у e /< J, Z y t. / £ t / / ' f d r / Z £-rs / f "a ,

Wydawca Adam Kaczurba.

T A M O W

(6)

O S O B Y :

P a n P y szn i cki. Ekonom .

B artłom iej, m łynarz. D orota, żona jego.

B asia, có rka m ły n arz a z pierw szego m ałżeństw a. Zosia, p rz y ja ció łk a Basi.

W aw rzy n iec, furm an. S tach, sy n jego.

Jo n ek , przy jaciel S tacha. B ryndus. j

K w icołap.

M iechodm uch, organista. P astu ch .

B ardos, stu d e n t z K rakow a. K rakow iacy, K rakow ianki. G órale i G óralki.

M orgal.

Świstos. G órale.

(7)

J b . к 'Ж ' ■

-T e a tr przedstaw ia wieś, m ającą po obu stronach rzędem ch aty ; w głębi W isłę, za któ rą widać w odległości K raków . Z jednej strony stoi m łyn z drugiej karczm a. N a przodzie po lewej wzgórek, po prawej siedzenie z darni

Dwie k ry p y u brzegu).

S C E N A I.

Basia, Zosia i Druchny, (które siedzą, na darni i splatają wieńce). Ś p i e w .

Basia (stoi przy payórlcu).

Mówże, Zosiu, n iech się nie biedzę!

Zosia (na pagórku, patrzy na Wisłę).

Cóz ci powiem, g d y nio nie widzę.

Basia.

P a trz a j jen o Zosiu m iła, P a trz a j tędy. gdzie m ogiła; D yćto ju z w iecorna pora, A ich jesce nie m a z dwora. J e ź li m am ci w yznać scerze, M nie jak o w aś bojaźń bierze.

Zosia.

N ie dręc-ze się bez przy cy n y , W sak dziś tw oje za rę c y n y ; Mozę skońcyw sy ugodę

(8)

P ośli odw iedzić gospodę, A b y wej jed n y m zachodem T ro skę zakropić się m iodem. A le c ic h o ! — od K ra k u sa K ieb y łabędź coś się rusa.

Basia.

A ch! to może będą oni!

Zofia (zaglądając).

S tą d obacyć słońce broni. — T eraz w idzę doskonale, J a k wiosłam i porzą fale,

I choć w ia tr je s t na przeskodzie, S ta n ą tu ta j o zachodzie.

Basia (bieży ku Wiśle wykrzykując).

Moje życie! mój S tasien ko!

Zosia (schodzi z pagórka).

P ły n ie z ojcem prościusieńko.

Basia (ściskając Zosię).

Co za radość i rozkose!

Zosia (śmiejąc się).

Je n o m ię nie uduś, prosę.

Basia (z uniesieniem).

O! ja k słodkie je s t kochanie! Ja k ż e m iło z oblubieńcem !

Druchny.

N iechże on się m ężem stanie, P ozału jes za tw y m w ieńcem .

Basia.

Mój S tasieńko nie zna zm iany, Z a to jeg o serce ręcy!

Druchny.

J e d n a k byw a, ze kochany Srogo nas po ślubie dręcy.

Basia i Zosia.

Tam , gdzie m iłość idzie w swat}', G dzie do ślubu w iedzie cnota,

(9)

i Górale.

W iern o ść zaw sze strzeze chaty, A p rzed zd rad ą zam knie w rota. L ec gdzie tego nie m a stroza,

G dzie лѵ koch an iu przym us cynią, T am p rzeb y w a k a ra boza,

Tam n iezgoda gospodynią.

Zosia.

N a tę praw d ę b ynajm niej nie zw aża m acocha, K tó ra ojca tw ojego ani kęs nie kocha.

I cóz m u to pom aga, ze je s t cłek b o g aty , K ied y go zła zonecka codzień goni z ch aty, A sam a za chłopcam i, ja k cap za kapu stą.

N ie wiem , cy w świecie znajdzie k o b ietę ta k p u stą W sa k i tw ojego S tasia w iodła n a pokusy.

Basia.

J u z m ię ona z tej stro n y te ra z ani rusy.

Zosia.

Oj! nie w ierzę j a te m u ; k obieta, ja k ona, Skoro się raz zaślepi, chodzi ja k salona.

W coraj, kiedyś ze S tachem b aw iła się zm rokiem , W idziałam , ja k was krzy w em p rzesyw ała okiem , I jak ieś ta jn e sep ty m iała z G óralam i.

C hciałam ich wej podsłuchać, k ied y b y li sami, A le m ię n a zasadzce spo strzegły niecnoty.

Basia.

F ra s k ą dla m nie są w systkie w ybiegi D o ro ty ; To m ię tylko, Zosieńku, u d ręca n ie mało, C yli się im w e dw orze scęśliw ie udało ? W ićs, ja k i nas W okom on zaw zięty b estyja, J a k on ludzi ciem ięży, m ęcy i zab ija;

N iem a dnia, b y nam ucuć nie dał swojej m ocy Za to, ze m u tatu lo praw dę m ówi w ocy; A nuz, jeźli się uprze, pozw olenia nie d a? Ach, może mię, Zosieńku, ceka now a bieda!

Zosia.

(10)

N ie dadzą K ra k o w iacy dm uchać sobie w kasę. Spuść się ty lk o n a ojca i tw ego Stasieńka... A le oto przezaen a idzie m atu leń k a.

D aruj, B asiu, lec m oja nie cierpi je j dusa, A bard ziej jesce teg o zuchw alca B ryn dusa. C y w am było p o trze b a sprasać tę h o ło tę?

Basia.

C ynić dobrze sw ym w rogom znacy polską cnotę. Ojciec, chcąc raz n a zaw se skońcyć z nim i spraw ę, Nie pu ścił ich, i prosił dzisiaj n a zabawę.

Mozę prędzej odjadą, g d y podpiją nieco.

Zosia.

Grdzie sersenie miód zw ietrzą, n iech ę tn ie odlecą. D yć-to trz e c i dzień m ija, ja k po owej k łó tn i U n as tn rozkosnją łotrow ie w ierutni,

A je c h a ć an i m y ślą; m nie się zaw se roi, Z e ich B artłom iejow a u m yślnie ta k poi, B y się dłużej baw ili.

Basia.

Mozę sw aw olnica Do k tó reg o z Gióralów te ra z się zaleca

S C E N A II.

Giź i Dorota z Bryndusem (w rozmowie). Bryndus.

A ch, jak ie z -to prześlicne i hoże dzićw ecki! Cóz w y tu p o rab iacie?

Druchna.

S p latam y w ianecki.

Bryndus.

(11)

i Grórale.

Skoda, ze j a do dom u z g rochow y m o djadę! Т а к -to ze m nie B asień k a zad rw iła n ie z m ie rn ie ! C hociazem ją lubow ał i scerze i w iernie!

Basia (z gniewem)...

K ie d y się ju z raz stało, cóz pom ogą sk arg i? D y ć tu dziew cąt je s t dosyć, m ożna zacąc targ i.

Dorota (złośliwie).

T akiem u, ja k p an B rynd us, o zonę n ie trudno.

(do splatających wieńce).

Cego się ta k spiesycie z tą ro b o tą n u d n ą ? Jesc e m ogą pow iędnąć, do ju tr a daleko.

Zosia (do Basi).

W idzie, ja k j ą w ian u sk i w ocy m ocno pieką.

Bryndus.

I dlacegoz-to S ta ch a przeniosłaś n adem nie?

Basia.

D latego, ze go kocham , a on m nie w zajem nie.

Bryndus (chełpliwie).

P rzecie j a go w d o statk ac h przesadzę przez nogę!

Basia (z pogardą).

B ądź sobie i ze złota, k o chać cię nie m ogę.

Bryndus.

B y łab y ś u m nie m iała w ygo dy ro zlicn e: I cienkie kosulecki, i sukm any slicne, K ra sn e w stążki n a kierm as, i drogie korale, S łow em : ja się p rz ed to b ą ani k rz ty nie chw alę. L ec pły w ałab y ś w scęściu ja k pieróg w śm ietanie

Zosia (na stronie).

A k iedyż się te n d rą g al w ychw alać p rz estan ie?

Bryndus.

W idzis we m nie chłopaka i z m ięsa i z pierza, K tó ry w praw dzie nie nosi sytego kołnierza, N ie w ycina w podków ki, ani trz a sk a z bica, Bo ta k ie chłopskie rzecy nie są dla p an ica!

(12)

A le za to b o g aty , ślicny, k ied y la la : Oj! B asiu, pożałujes, g d y stracis G órala.

Ś p i e w.

Bryndus.

J e s tz e tw oją wolą

Z yć w nędzy z biedakiem ?

Basia.

S m acny chleb i z solą, G dy je m go z rodakiem . S k a rb y bez miłości N ie m ają p o n ę ty ; G dzie niem a wolności, Z a nic dy jam enty.

Bryndus.

M iłość p rz y goźlinie Z b y t prędko um iera.

Basia.

Miło zyć w ojcyźnie, Choć bied a doskw iera; K to się w obcą ziem ię Z a m ąz iść nie zraza, Z m niejsa swoje plemię, A cudze rozm naza.

Bryndus.

Złośliw ej dziew cynie W sy stk o złem się zdaw a.

Basia.

P om nij, ześ w g o śc in ie 1 S anujze je j p raw a! N ie zacynaj w ojny,

N iech cię nie dm ie p y c h a : A lbo bądź spokojny, A lbo idź do licha!

(13)

i Górale.

Bryndus.

P rz y jd z ie ju z cas tak i, P oznas zem stę nasą!

Basia.

N ie drzą K rako w iaki, Choć ich w rogi strasą. Z n ajd ą się w przyro dzie C epy albo ry d le ;

W olno w sw ym ogrodzie W y b ić skodne bydlę.

Bryndus (na stronie).

J u z m ię tra w i zem sta sroga,

W n e t w y b u ch n ie gniew stłum iony: N iechno n a n ią spadnie trw oga, P ozna, kto by ł obrażony!

Basia (na stronie)

-Tw ej ponęty, ziem io droga! M ieć nie m ogą obce stro n y ; C h ata ojców, choć uboga, J e s t-to skarb nie o c e n io n y !

Basia (do Bryndusa).

S łu c h a j! nie waz się m ówić do m nie tak ich rzecy

Zosia (ciclio do Basi).

D aj pokój, niech w ilk w y je ; ju z on nie skalecy.

Dorota.

I zkądześ ta k w y p rą wnej dostała gębu li V Córce n ależy milceć.

Zosia (na stronie).

A saleć m atuli.

Basia.

Cem uz on m ego S tasia n azy w a biedak iem ? K tó ry chociaż talaró w nie m ierzy p rz etak iem ,

(14)

P rzeciez ty le d o b y tk u w ziął od ojca w darze,

(z podrzeźnianiem).

Ze nie chodzi za bydłem g ry w a ć n a fujarze.

Dorota (grożąc).

P rze sta ń ze górno latać, bo ci u tn ę s k rz y d ła !

Basia.

Dlacegoz on m ię w now e chce zam otać sid ła? Je ź li im tu nie miło, niechaj sobie ja d ą ; My się g ro źb y nie boim, p o g ard zam y zdradą. W stańcie, lube dziew cęta, pójdziew a do m ły na.

(odchodzi z druchnami). Zosia (z przekąsem).

Mozę P a n B ry n d u s now e za lo ty p o cy n a? B y ło b y to niegrzecn ie stać m u n a przeskodzie, Z w łasca kied y z D o ro tą chce się przejść po chłodzie. Z nać go pali w serdusku, ze odjeżdża z n ic e m ; T ak to byw a, kiej duda robi się panicem .

(odchodzi).

S C E N A III.

Bryndus, Dorota. Bryndus.

T e dziew uchy, ja k widzę, ż a rty sobie stro ją!

Dorota.

N ie g ry ź się, jesce dzisiaj będzie B aśk a tw oją. M ając ju z W okom ona w tej spraw ie po sobie, Mozes b yć pew nym swego, a re stę j a zrobię.

Bryndus (ostrożnie i z cicha).

A żebym go n ak ło n ił do m oich zam iarów , W yjąłem n a za d a te k dw adzieścia talarów . Z p o cątku w ąsy k ręcił i an i m ię słu ch ał;

(15)

Górale,

L ec skoro gros obacył, w lot się udobruchał, P rzesed ł się po kom nacie, b ąk n ą ł słów ek kilka, Ocy m u się św ieciły, ja k w nocy u w ilk a; N areście w ziął m am onę i p rz y sta ł n a zdradę.

Dorota.

M nie-to m as podziękow ać za tę m ąd rą radę.

Bryndus.

S trzeżcie się, b y słówecko p rzeb ąk n ąć o zmowie, A ja k j a B aśkę porwę, ulżycie swej głowie,

(uśmiechając się).

I m ożecie się ściskać ze S tachem do woli.

Dorota (żałośnie).

N ie wiem, cy się te n k o n ik u g łask ać p o zw o li!... C uję j a to, ze m oje m yśli przeniew ierce;

L ec cóz j a tem u w inna, ze m iękkie m am serce; M yślałam , ze się z casem ulecę z choroby; D arem n ie! cas ją zw ięksa od doby do doby! Skoro B aśkę ze S tachem gdzie zocę we dwoje, Z araz m ię w sercu p ik n ie , ja k n a śpilkach stoję.

Bryndus.

M nie tak że ja k a ś w tencas b ierze oskom ina, L ec nie wiem , cy to miłość, cy zem sty przycyna.

{słychać krzyk pijanych Goralów).

Oto nadchod zą z k arćm y i nasi G ó rale;

M usą m ieć dobrze w cubku, bo k rz y cą zuchw ale.

Dorota.

J a pójdę, bo niedługo p rz y p ły n ie mój s ta ry ; G d yb y m ię tu p rz y d y b ał, gotów zacąć sw ary.

Bryndus-Ale, ale, D o ro to ! jesce chw ilka m a ła !

Pow iedźcie, cy daleko je s t stąd Smoca S k ała?

Dorota.

(16)

Bryndus.

W okom on n astaw ał, A bym tam b y ł wiecorem .

Dorota.

J e s t stąd dro g i k a w a ł; Ale strzez się B ryndusie, bo tam n ie b e z p ie c n ie !

Bryndus.

Coz ro b ić ? k ied y kazał, trz e b a być koniecnie.

Dorota.

Do Smocej S k ały ?... B o ż e ! krew się we m nie stud zi Znajcie, ze te n sm ocysko pozera i ludzi.

Bryndus (żartobliwie).

N ic n am złego nie zrobi, n iech w as to nie trosk a.

Dorota.

S trzez się! jeg o się boi cała nasa wioska.

Bryndus.

I k ęd y z je s t to m iejsce?

Dorota.

Tego nie w iem sam a; S tą d o ćw ierć m ili w lesie m a bydź w ielka jam a, Otóż tam się pod skałą dotąd jesce chowa. Spłoszono go p rz ed la ty z sam ego K ra k o w a ; R ó żn e n am b re w ery je robi to strasydło, To wej za lu dźm i goni, to zajad a b yd ło ; L ec te ra z spokojniejse je s t od tego casu, J a k m u dają b a ra n y każdego kierm asu.

Bryndus.

T en sm ok u was, ja k widzę, d ru g i w o rg anista, K tó ry ta k ż e z każdego kierm asu korzysta.

Dorota.

W okom on ta k do rad ził; te ra z m ię puscajcie.

Bryndus.

(17)

i Górale. 13

Dorota.

N ie psuj sobie tem głow y, nie zm ruzę j a o k a; D ziś są u n as obzynki, otóż będzie tłoka.

J a k się w szyscy popiją, w tencas przy jd ź cichacem , P orw ij B aśkę, i w nogi.

Bryndus.

"Wkrótce się o b ac em ; J a tym casem troseckę p rzejdę się ku W iśle, G dzie k ry p y p rzygotow ać zaw casu pom yślę.

(odchodzą na różne strony).

S C E N A IV.

Świstos, Morgal, Kwicołap i więcej Goralów.

(Jeden z nich g ra na dudzie, a drudzy pląsają. W szyscy są pijano-weseli. K ażdy m a siekierkę w ręk u ; jeden z nich dzban z miodem).

Śpiewki ochotne. Świstos. B ierz, chłopaki! C a rt cho d ak i, M y hulajm y całą n o c ! Wszyscy (podskakując).

Hoc, hoc, hoc,

Świstos.

K to m iód pije, D ługo żyje,

I cerw ony k ieb y ćw ik.

(pije).

Wszyscy (szczutlcując się pod gardło).

Ł y k , łyk, ły k !

Świstos (zuchwale).

(18)

D a zacypkę,

Tego zaraz n a śm ierć m ęc!

Wszyscy (■uderzając siekierkami).

Pęc, pęc, pęc!

Morgal (tchórzówato).

L ec g d y k tó ry P aln ie z góry,

M ając n a nas daw no c h ra p ?

Wszyscy (.śmiejq,c się).

W ten cas, zuchu, Co m as duchu,

Z araz w nogi żyw o d ra p !

Morgal.

O j! drap, d r a p !

(skacze komicznie jak żuraw, udając uciekającego.) Wszyscy (wesoło).

P oduś kozę p rzyjacielu, N iech za g ra d u d e c k a !

M am y dosyć w głow ie chm ielu, P o ta ń cy m trosecka.

(l)uda gra; oni tańczą komicznie i stosownie do śpiewu). Kwicołap.

N uz z w ęgierska!

Morgal.

N uz z cy g ań sk a!

Świstos.

(19)

i GóraLe.

S C E N A V.

Ciź sami, Bryndus.

(T a scena g ra się ży w o i wesoło).

Wszyscy

A, otóż i n as B ry n d u s!

Świstos.

C ekam y cię dawno.

Morgal.

I ze nie z p różną głow ą m ozes w idzieć jaw no.

Kwicołap.

Ze cię z n am i nie było, skoda niesły ch an a! B y ła tu k om pania ślicna i d o b r a n a ;

L ec te ra z będzie tem u ze e te ry godzinki, W sy stk o ju z poleciało w pole n a obzynki.

Morgal.

M ieliśm a wej i m iodu i w ódki dostatek.

Świstos.

D ziew cąt było, ja k n ab ił!

Morga!.

I ślicnych m ężatek!

Kwicołap.

W sy stk o było wesoło i w najlepsym guście!

Morgal.

M uzy ka rzem poliła, k ieb y n a odpuście!

Kwicołap.

W o rg a n ia ta n a basie ta k ż e p o b rz ąk iw ał; P raw d a, ze się zach ły sn ął i troseckę k iw a ł, L ec za to jeg o żonk a w y cin ała hopki.

Świstos.

N iem a co mówić, dobrze baw ili się chłopki!

Morgal.

(20)

Kwicołap.

L ec cóz-to? B ry n d u s m ilcy, nic do nas n ie g a d a ?

Bryndus.

Bo m nie się co innego u w ija po głowie.

Świstos.

Ze się cegoś kłopoces, poznać po tw ej mowie.

Morgal.

Mozę ci to dogryza, ze S ta ch B aśkę b ie rz e ?

Świstos.

J e s t-to tro sec k a przykro, ch ętn ie tem u w ierzę; L ec któż w idział dla frask i zabijać się sm utkiem .

Bryndus.

N iem az m nie to obchodzić, ze odjeżdżam d u dk iem ?

Kwicołap.

L epiej, ze ci p rz ed ślubem ucięła k u ra n ta , J a k g d y b y po w eselu p rz y b ra w sz y jam anta, Dom tw ój w n ieład puściła, d arła cię ja k łyko.

Morgal.

K to śb y zjad a ł śm ietanę, a ty kw aśn e mleko.

No, nie sm uć się, B ry n d u sie bądź z n am i r a d o s n y : Toć i u nas są dziew ki sm ukłe k ieb y sosny.

Bryndus (ostrożnie i z cicha).

S łuchajcie, przyjaciele, m am dla was rzec nową. M ogęz się n a was spuścić?

Wszyscy.

D ajem a ci słowo!

Świstos.

J a dla m ego b ra te c k a i w ogień polecę!

Morgal (na stronie).

A le j a co nie głupi, bo m ię ogień spiece.

Bryndus (z odgrażaniem).

Drogo przy jd zie ty m chłopom dzisiejsa h u lan k a Jesc e im się ze w systkiem nie up iek ła g rzan ka.

(21)

i Górale.

Jeźli mi pomożecie, ukarzem zuch walce. Baśka musi być nasą, a Stach sparzy palce.

Świstos (z zadziwieniem). Cyś osalał Bryndusie?

Kwicołap,

Cy w głowie ci prysło?

Morgal (na stronie.) O j! coś mię plecy św ierzbią!

Bryndus.

Od was to zawisło.

Świstos i Kwicołap.

Ale jakim sposobem, powiedz-ze nam przecie?

Bryndus.

Co, ja k i kiedy ? później o tern się dowiecie.

Świstos.

W sakześma się zgodzili?

Kwicołap.

Nowez pocniem b u rdy ?

Morgal (płaczliwieb A nasez-to przysięgi?

Bryndus (groźno).

Były tylko furdy!

Morgal.

O j! coś mi się mdło ro b i!

Bryndus.

To się nie odm ieni; Nie dam sobie porywać od gęby pieceni!

Ś p i e w.

- Poprzysięgam na pioruny Zemstę krwawą, zemstę strasn ą; Niechaj we mnie jasne trzasną, Gdy odjadę niezemscony! Mamy z cierpieć przyjaciele Tyle hańby, tyle skody! Trzeba ich naucyć wprzódy, Jak-to gwizdać po kościele!

(22)

Górale.

Niebezpiecnie ich zadzierać, Krakowiacy strasne śm iałki; Gdy nas wezmą pod swe pałki, Przyjdzie przed casem um ierać!

Bryndus (dumnie). Chociaż oni w boju zuchy, Toćmy także żwawe chłopy; Bapiem w sidła jemieluchy, Połapiem a i te сору!

(chytrze).

Juz ja wszystko ta k nastroję, By to była stuka gracka; W padnę kieby lis znienacka, Porwę kurcę, choć nie moje.

Morgal.

Alez mówią: kraść nieładnie.

Reszta Goralów.

Kogo krzywdzić rzec bezbozna.

Bryndus.

U kraść zręcnie zawse można; Bo ten wisi, co źle kradnie!.... Idźmy bracia na hulanie, Zabawiajmy się w p o k o rz e; Strasny wilk w baraniej skórze, Bo zagryza niespodzianie!

Wszyscy (powtarzają).

Bryndus.

. Kogóż nasa psota zdziwi ? Dyć-to przykład je st codzienny: Mało zyska, kto sumienny.... W lepsem pierzu niepoczciwi!

Wszyscy (powtarzają).

Morgal (bojaźliwie).

Ale ja k nam przypadkiem pośliźnie się noga?

Górale.

(23)

Bryndus.

N adarem na trw oga; Mamy przecie po sobie i pomoc m łynarki.

Świstos (z domysłem).

Więc to piwko zapewnie pochodzi z jej warki! Bo widziałem, jak wcoraj gryzła się okrutnie, I chciała jakieś z Baśką rozpocynać kłótnie.

Bryndus.

Byłzebym, sami mówcie, w art choć torbę siecki, Gdybym do dom powrócił bez mojej Basiecki? Cyzbym się mógł bez sromu patrzyć także n a to, Jakby mię tam dla śmiechu witano żonato? Mająz się Krakowiacy śmiać głośno z Górali, Ze ja k z nicem przybyli, tak tez odjechali?

Wszyscy (wykrzykując raptownie). Co! z nas śmiać się?

Świstos.

Kto tak i ? te zajęce duse?

Kwicołap.

Których dziesięciu zginie, kiedy palcem r u s ę !

Świstos.

Śmiać się z nas, cośma strasne zainieskali góry?

Kwicołap.

Co nam się pod nogami rozbijają chm ury?

Morgal.

Co nam tylko nie staje... jesce odrobinkę, A mozema' do nieba przystawić drabinkę!

Świstos.

I z nas-to śmiać się m ają te polne robaki? Nie, nie dadzą podkówkom brać górę chodaki!

Bryndus (chytrze).

Gdyby nam się choć bydło ich było zostało... .

Kwicołap (smętnie). Bylibyśma wrócili przecie z jakąś chwalą.

Bryndus.

Ach, pięknez-to bydełko! i Górale.

(24)

Morgal.

Tłuste, ja k oblane!

Świstos,

J a za niem póki żyeia wzdychać nie p rz e sta n ę !

Kwicołap.

Co za wypasie krowy, każda kieby łania!

Morgal (z serdecznćm westchnieniem). A co za slicne świnki, do pocałowania!

Bryndus.

I jazbym się nie zemścił, i ja uspokoił, Bez zony do dom wrócił i sam kozy doił?

Wwzysoy.

N igdy!

Świstos.

W przódy się T atry zawalą skaliste, Niżeli daruj ema te krzywdy wiecyste!

Bryndus.

Choć mię dziewka i nie chce, będzie korzyść z łupu; Bo jej w m iarę stra t moich nie dam bez okupu. A teraz pójdźma, bracia, do karćmy tymcasem, Lec strzeżcie się, by który nie bąknął nawiasem.

Świstos.

Ej, niema tam nikogo, opróc Miechodmucha.

Morgal.

1 ten więcej miód łyka, aniżeli słuclia.

Bryndus.

Dziewuchom nasyin także ukryć nie zawadzi. (Muzyka zapowiada przyjście Bardosa). Lec cicho... kogoś djabeł do nas tu prowadzi.

Świstos.

Oj, co widzę? to skubent, carownik przeklęty!

Bryndus.

Nic on teraz nie wskóra przez swoje wykręty; Juz ja mu tam we dworze narobiłem licha. D ał on nam ciemierzycy, teraz niech sam kicha.

Kwicołap. t

(25)

i Górale

Świstos.

By nam nie dał powąchać piekącego druta.

Morgal,

Mam ja coś w mojej głowie; jeźli mi się uda, Zje carta, cy potrafi iobić więcej cuda.

Wszyscy.

(zaglądają w tę stronę, zkąd Bardos nadchodzi lecz gdy go ujrzeli, uciekają do karczmy.),

S C E N A VI.

Bardos (w kapeluszu słomianym z sierpem i snopkiem słomy na plecach).

H p i e w.

Kiedy na świat rzucę okiem, Cóż się dla mnie tam odsłania? Widzę, ja k się spiesznym krokiem Człowiek za szczęściem ugania, Ale ta powabna m ara

Zwodzi płochego człowieka; Gdy się do niej zbliżyć-stara, Zmienia postać i ucieka.

Szczęście zawsze ślepo chodzi, Ślepo sypie swoje dary: Jego ręk ą tra f zawodzi,

Lub nic nie da, lub bez miary. Jednak gdy chcesz być szczęśliwy, Nie zbywa ci na sposobie:

Kochaj bliźnich, bądź poczciwy, Znajdziesz szczęście w samym sobie.

(26)

By to szczęście wiernie trw ało, Pracuj, a nie trać nadziei! M ądre Bóstwo wyrok dało: Wszystko idzie po kolei. Zmienią się najgorsze losy, Przejdzie czas srogiej pokuty; I ja byłem niegdyś bosy, Teraz przecie mam już bóty.

Dziś pierwszy raz poznałem pracę włościanina: Wiem, ja k się snopki wiążą i kłos sierpem ścina. Prawda, że mi to wszystko szło jakoś niesp oro: Pociłem się, gdy przyszło zginać się we czworo, I nieraz z natężenia aż mi w krzyżach, trz a s ło ; Lecz „cierpliwość," „wytrwanie" było moje hasło. Co nas żywi, do tego trzeba się sposobić;

Kto chce jeść chleb, powinien na niego i robić.... Gdyby-to ów Jegomość, co się rodził panem, I przez dumę pogardza chleborodnym stanem, Mógł raz uczuć, ja k wiele chleb kosztuje potu: Poznałby, że kmiotkowi, nie m arnem u złotu, W inien wszystkie wygody i wszystkie dostatki; W spierałby on poddanych, kochał ja k swe dziatki.... Teraz obaczyć trzeba gospodarstwo nowe:

Mam już kilkoro cieląt, jed ną dojną krowę, N iem ałą także liczbę jaj, gęsi, p rosiątek ;

Ja k mógł, ta k mię obdarzył wieśniak na początek. Wszystko-to się za czasem, przy pomocy Bożej Wychowa, wychoduje, w pięcioro pomnoży: Z cieląt wyrosną byczki, z jaj wyjdą kurczęta: Słowem, będzie gospodarz z biednego s tu d e n ta .... Nie może uczonego hańbić stan poziomy,

R ad przestaje na małem, kto nie je st łakom y! Wszędzie można ojczyźnie zostać pożytecznym,

(27)

i Górale.

Ten się tylko ma prawo zwać obywatelem, U kogo dobro kraju je st najpierwszym celem. — Lecz ja tu myślą gonię, nie pomnąc o chacie.

S C E N A VII.

Bardos, Jonek

(z sierpem).

Jonek.

Juześ przysedł, B ardosu?

Bardos.

P rzed chwilą, mój bracie!

Jonek (żartobliwie). N o, jakże ci tam dzisiaj smakowała p raca? Oho! u nas nie można darmo jeść kołaca.

Małom nie pękł ze śmiechu, gdym u jrza ł na łanie, Jakeś siadał i snopy w iązał na kolanie.

Bardos.

Początek zawsze trudny.

Jonek.

Ba, sierp nie je st piórem. Pocekajno, ja będę twoim prefesorem.

Chciałeś nam wyćwiconym zrównać całą siłą, Lec sierp ostry nie pomógł, znąłeś kieby piłą. Któż ci się męcyć kazał?

Bardos.

J a sam, z dobrej woli.

Jonek,

Lec grzbiet twój?

Bardos.

Mniejsza o to, choć trochę poboli. Czegóżeś biegł tak prędko? cały jesteś w pocie.

Jonek.

Chcemy sobie zabawkę zrobić po robocie: Dziś Stacha zaręcyny, otóż biegnę przodem Do karćmy po muzykę, by jednym zawodem P anu Bartłomiejowi zrobić tłokę kucną.

(28)

Ujrzys cerem oniją i m iłą i stucną;

W raz tu przyparadują chłopcy i dziewcęta; Juz się tam ubierają w sukmany od święta, Tylko na mnie cckąją. No, do zobacenia.

(chce odejść).

Bardos (zatrzymuje go). Chciejże mię wyprowadzić z mego podziwienia: Zkąd się u was biedaków bierze ta ochota? Tniecie hopki, choć ciężka zgięła was robota.

Jonek.

Dyć wesołość dla zdrowia najlepsa potraw a; Cegóz się smucić mamy, cegóz nam nie staw a? Ziemia nasem bogactwem, karm icielką praca, Jedno ziarno wysiejem, dziesięć nam się wraca. Nie m ając w sercu mola, na sumieniu długu, Skacem kiedyśma w karcm ie, śpiewamy przy pługu. Niechno ci powyłazą z głowy miejskie mrówki, Naucys ty się także wycinać w podkówki.

Bardos.

Więc ty m iasta nie cierpisz?

Jonek.

Kieby wiecie grzechu: Gdy je sobie przypomnę, az pękam ze śmiechu.

Bardos.

I cóż w niem tak śmiesznego, nie m ożnaby wiedzieć?

Jonek.

Musę ci, com tam widział, cokolwiek powiedzieć.

S p i e w к a.

W mieście dziwne obycaje: Mówią, ze to świat ucony, Ale mnie się tak wydaje, Jakby on był świat salony.

Tam nie powie: „ W i t a j b r a c i e ! u „ S c ę ś ć w a m B o z e ! “ lub podobnie, Tylko ja k koń nogą skrobnie,

(29)

i Górale.

„ P a d a m d o n ó g ! “ każdy woła; By nie upadł, je st ostrożny, Nie jednego kieseń goła,

Przecie zwią g o : „ P a n W i e l m o ż n y . " „ N a m ó j h o n o r ! s ł o w o d a j ę ! " Idzie u nich jak chleb z masłem ; Co wprzód było zacnych hasłem, Tern się zwodzą dziś sachraje. W edle wzotu z za granicy, W wiecór siedzą przy obiedzie; Lalki chodzą po ulicy,

W łózkn lezą blade śledzie. Słowem, różne są saleństwa: Panny zwą się M armuzele; Za tak m arne ceregiele W yrzekają się panieństwa!

(odchodzi do karzmy).

S C E N A VIII.

Bardos (sam).

Prawda, niema co mówić, obraz dosyć szczery, Tenby chłopak, ja k widzę, mógł pisać satyry.... Tam do k a ta ! w żołądku coś mi pomrukiwa; Jest-to przeczuciem godów, albo skutkiem żniwa.. Różne są na apetyt doktorskie konceptu;

Lecz mojem zdaniem praca najlepsza recepta. Kto się w polu nałam ie od samego świtu, Ten na wieczerzą pewnie m a dość apetytu.

(Słychać marsz w karczmie. Po chwili wychodzi Jonek ze skrzypicielami, za nim Górale i Góralki; na końcu Miechodmuch. Cała drużyna idzie przez scenę w tę stronę, z której był pierwej Jonek przyszedł).

Oto już i karczem na muzyka rzempoli. Niechaj tu sobie chłopek pobryka do woli, My idźmy odpoczywać.

(30)

Jonek.

Bardosu, pójdź z nami!

Bard os.

Zaraz ja tam przybiegnę.

Jonek.

Naprzód ze skrzypkami!

Morgal.

Nuże, dudy, ochoco grajcie z niemi razem !

Świstos.

Co Górale umieją, niechaj im pokazem! (W szyscy odchodzą w skokach).

Bardos.

P atrz, patrz, jak wyskakują nasi kozodoje. Lepiej, że z sobą w zgodzie; jest-to dzieło moje!

S C E N A IX.

Bardos, Miechodmuch.

(ze śklenicą).

Miechodmuch.

Ej! wiwat! niechaj żyje cała proeesyja!

Bardos (żartobliwie).

Pan Miechodmuch, ja k widzę, miodek sobie spija, A jam się chciał założyć, żeście u pszenicy.

Miechodmuch.

N i e — j a sobie siedziałem przy mojej śklenicy.

Bardos.

No, to wygodne życie!

Miechodmuch.

A juzci, mój bracie; Chłop robi na chleb w polu...

Bardos (z uśmiechem).

A wy go zjadacie

Miechodmuch (nasuwając czapkę na bakier). A juźci tak być musi, to rzec ocywista;

(31)

i Górale.

Bardos.

Ale gdyby tak wszyscy byli gospodami,

Źle byłoby i w karczm ie przy pustkach w spiżarni.

Miechodmuch.

Co? ja miałbym ząć sierpem ? to mi się podoba! Alboz nie wies, ze jestem kościelna osoba? Do tak ciężkiej roboty Pan Bóg stworzył gminy; Nas lepsych ustanowił, by brać dziesięciny. A potem, sumę śpiewać, cyliz m ała praca?

Mój-to głos grzesnych chłopów do skruchy naw raca; Casem, kiej ich żarliwe usypia kazanie,

Ja k huknę! i bez trąby zrobię zmartwychwstanie.

Bardos.

Daj go katu, to widzę dar niepospolity!

Miechodmuch.

Stąd poznaj, ze mam rozum, zem w ciemię nie bity! (głaszcząc go),

Staraj mi się podobać, dostąpis honoru: Będzies mi kalikował, wezmę cię do choru.

Prawda ze ci z pocątku przyjdzie z wielką biedą, Nim poznas, wiele wiatru potrzebuje C r e d o .

Bardo 8 (z uśmiechem). W ierzę temu.

Miechodmuch.

A teraz do rzecy ważniej s e j: No, będęz m iał Bachusa na wiecór dzisiejsy? W sak go zrobić przyrzekłeś na Stachowe gody?

Bardos.

Wszystkom już przysposobił, dotrzymani ugody.

Miechodmuch (wziąwszy się pod boki. Nie chciej kostu żałować, nie jestem oscędny. A jakże Bachus chodził?

Bardos (żartobliwie).

Tak, ja k Tuz żołędny.

Miechodmuch (zd ziw io n y ).

Ja k Tuz? pieknieby moja błysnęła figura; Stanąłbym przed gromadą, kieby jaki ru ra!

(32)

Bardos.

Już ja cię tam wystroję, że rzecz będzie w arta....

Miechodmuch.

Ba, tylko mię nie przebierz za jakiego earta.

Bardos.

Nie bój się; mam ja czarną, darowaną szatę, .W nią cię ubiorę.

Miechodmuch.

Będąz i gwiazdy pstrokate?

Bardos.

Dam ci kołpak łokciowy i brodę z konopi; Upewniam, że uciekną, ja k cię ujrzą chłopi.

Miechodmuch. (pełen radości). J a dla większej zabawki udam wilkołaka, I do dziewcąt znienacka wyskocę z za krzaka. Pójdźze, pójdź, musę tego obacyć Bachusa, Bo z samej ciekawości wyskocy mi dusa.

Bardos (uśmiechając się). Ha, kiedy tak, więc idźmy.

Miechodmuch.

Stawię na to syję, Ze się dzisiaj przynajmniej, trzy razy upiję!

(odchodzą po za karczmę). S C E N A X.

(Muzyka zapowiada obżynkową drużynę).

Krakowiacy, Górale, Dziewczyna

(z wieńcem na głowie).

(Po każdej wrotce pląsają Krakowiacy z Krakowiankami swoim, a Górale z Góralkami swoim sposobem).

śpiew ki ochotne. Krakowianki.

P ędzą trzodę z łą k pasterze, Kwilą juz m ultanki;

Dajcie, dziewki, n a wiecerzę Chłopcom mleka w dzbanki!

(33)

i Górale.

Krakowiacy.

0 dzieweęta nam nie trwoga, Będą dla nas h o jn e ;

Mamy wejcie chwalić Boga, Krówki dosyć dojne!

Górale.

Piękne u was są cielicki, T łuste i fertycne;

Ale za to nase bycki M ają rożki ślicne!

Krakowianki (stając przed młynem). Juz skońcone żniwo w polu, Przyjmcie nas do chaty; Niesiem wieniec bez kąkolu, Przystrojony w kwiaty!

Krakowiacy.

P an Bartłom iej przyjmie w darze. Jeźli gęsto wity;

Bo-to lubią gospodarze Wionek w kłos obfity!

Górale.

Toć i koza, kiej kosmata, Lepiej się wydaje,

1 kokosa, kiej eubata, W iękse niesie jaje!

Krakowianki.

Wyjdź tu do nas, Basiu miła, P rosą o to Druchny,

By zaś radość więksa była, Wynieś miód słodziuchny!

Krakowiacy.

Dziś dla ciebie cas ochocy, Ju tro smutki nowe;

P łakać będzies twych warkocy, W łożą sieć na głowę!

(34)

Górale.

Cyliz godna ta zabawka, By się łzam i rosić?

Na to rośnie w polu trawka, Aby ją wykosić!

S С E N А XI.

Cii sami, Dorota (wychodzi z młyna) za nią Basia, Zosia i Druchny. Dwóch młynarczyków

(niosą konew, dzban i kufle).

Dorota.

W itam was, dzieci moje, dzięki za robotę, Prosim a wszystkich razem do nas na ochotę.

Jonek.

W przód jednak, gdy się dzisiaj skońcyły obzynki, P ani Bartkowa przyjmie wionek od dziewcynki. Daje go wam dziewoja, ślicna, urodziwa,

Młodziuclina, skromna, słowem: niewinność prawdziwa; A co niewinność daje, m iłe jest każdemu.

Bacciez przyjąć ten datek ku dobru wasemu, Abyście nam, gdy przyjdziem do was na zapusty, Dali kopę pierogów, kaw ał sperki tłustej.

(Mężatki prowadzą dziewczynę z wieńcem przed Dorotę; ta go odbiera, i całuje ją w czoło).

Dorota.

Dziękuję wam, dziatecki.

Wawrzyniec.

I my gospodarze, Nieśma wedle zwycaju zycenia w ofiarze.... Niechaj wam każdy kłosek spore wyda snopki, A z każdego wej snopka niech będą półkopki. Niech wam się pom nażają w gumnie wielkie stogi, Aby gość znalazł uctę, jałm użnę ubogi,

Aby uzył i obcy i sąsiedzi bliscy,

Tego wam z serca zycym, a to razem wsyscy!

Krakowiacy.

(35)

i Górale.

Dorota.

A teraz, Panowie, Cem komu służyć mamy, niechaj każdy powie: Cy wódecką, cy miodkiem, cyli tez nabiałem ?

Jonek.

Po pracy wsystko smacne. (ogląda się).

Któż tu bieży cwałem?

Krakowiacy.

A! to nas worganista.

Jonek (śmiejąc się).

Leci, co ma duchu. S C E N A XII.

Ciź sami, Miechodmuch. Krakowiacy.

A witamy, Panie Miechodmucliu!

Miechodmuch.

Ja k się macie, przezacni tej włości mieskańce! Tu, ja k widzę, juz piją, może były tańce? A ja się nieboracek spóźniłem trosecka!

Wszyscy (śmiejąc się). Jest jesce dosyć miodku.

Górale.

I z kminkiem wódecka.

Krakowiacy.

Długo pam iętać będziem dzisiejse o k rężn e!

Górale.

W yhasaliśm a żwawo panny i zamęzne!

Miechodmuch.

Bardzo wierzę, bo dzisiaj nie są żadne fraski, P an Bartłom iej chce razem az dwa ubić ptaski: Okrężne, zaręcyny; dwa odpusty znacne!

Więc aby je uświęcić, od miodecku z a c n ę ! Wiem, ze go tu dostanie.

Dorota.

Prosim a Waseci.

Miechodmuch (pijąc kufel po kuflu). Okrężne... zaręcyny... a za zdrowie trzeci! Tymcasem dosyć będzie.

(36)

lonek (śmiejąc się na stronie).

Nie źle kalikuje.

Miechodmueh.

Teraz cując smer w głowie, troskę potańcuję. Pani Bartłom iejowa jako fundatorka,

K tóra nie oscędzała na tę uetę worka, Zrobi mi lę estynię, oraz to wesele, Ze pójdzie ze mną w taniec.

(poprawiwszy czapkę na bakier).

Nuże, skrzypicielei Sumno mi poważnego zagrajcie Polaka,

Bo ja skakać nie lubię, kieby koza jaka.

(Sunie w taniec, za nim wszyscy w parach Górale i Krakowiacy).

S p i e w к a.

Nuże skrzypce, nuz cymbałki, Żwawo tnijcie az od ucha, Choć bóty pójdą w kaw ałki, Choć połowę stracę brzucha! Miło tupać o tę ziemię, Wsakze to je st ziemia nasa: Tutaj polskie wzrosło plemię, Tu się rodzi chleb i kasa! Zyźne są nase zagony;

Nie trzeb a w nich wiele dłubać; Nawet gdy zlecą gawrony, M ają także co podziubać! Zawse scodrość, P ańska z nami, Ta opatrza nas psenicą;

Wyślemy ją galaram i Żywić głodnych za granicą!

(37)

i Górale. Nuz w esoło! nuże żywo ! Smutek zostawmy dla głupców! W sak obfite mamy żniwo, Nuże żwawo do hołubców! —

(Muzyka ogłasza pląsy karczemne. Wszyscy tną ogniste liołubce).

Krakowiacy.

Dana, dana! dana, dana! Tańcmy żwawo az do ra n a .

Górale.

Hajda, hajda! hajda, hajda! Zagraj skrzypko, zagraj gajda!

Miechodmuch (ledwie sapiąc), Hasa, hasa! hasa, hasa! Kiedyś tłusty, popuść p a s a !

Krakowiacy.

Krzeście ognia podkówecki,

Hop, hop, hop, hop, hop, dziewecki!

Górale.

Nie tańc-ze tak, ja k najęty,

Hop, hop, hop, hop, hopze w pięty!

Miechodmuch (zadychany). Niechajze mię kto zakropi, Bo się sadło we mnie stopi! (zatacza się; podają mu ławeczkę).

Wawrzyniec.

Niech sobie P an Miechodmuch teraz odpocywa.

Dorota.

Prosę Panów do chaty, bo coś wiatr się zrywa.

Miechodmuch.

(ciągnąc młynarczyka z kuflem do siebie). J a tu troskę posiedzę koło kanafarza.

Wawrzyniec.

(38)

S C E N A XIII.

Ciż sami, Bartłomiej i Stach. Wszyscy.

W itajcie!

Basia.

Ach! mój S ta siu !

Stach (na którego twarzy smutek widoczny). Ja k się mas kccbanie!

Jonek (do Basi).

A nie mówiłem tobie, ze niebawem stanie?

Miechodmuch (piją0)- My tu sobie hulamy w wasej niebytności.

Bartłomiej.

Bardzo prosę W aćpana, oraz wszystkich gości Zabawić się do woli.

Górale.

Będziem pić ochoco!

Basia.

Bobrze, żeście przynajmniej stanęli przed nocą. (do Stacha).

Cegóz tak marscys coło?

Wawrzyniec.

Cóz ci-to, cłowiece?

Jonek (widząc zdaleka Bardosa). Przecie się i nas zniwiarz na ochotę wiece,

Basia.

Jakże się wam powiodło?

Stach.

W net się dowieś o tem,

Jonek (woła). Pójdźze do nas, Bardosu!

S C E N A XIV.

Cii sami, Bardos.

Bardos (spostrzegłszy Bartłomieja i Stacha), A ! czy już z powrotem?

(39)

i Górale. 35

Bartłomiej.

Juz, dzięki Panu Bogu! niema tem u'chw ili.

Bardos.

Aleście się zakaty coś długo bawili; A nasz Stach jeszcze kwaśny?

Bartłomiej. Ma biedak zgryzotę. Bardos. Jak ą ? Basia (trwożliwie)i Ach! cóz usłyszę! Bartłomiej. Chcą mu zrobić psotę. Wokonom nie zezwala na Baśki zamęście.

Wszyscy (wykrzykują z zadziwienia). Nie zezwala?

Górale (dają poznać swoję radość).

Bardos.

Dla czego?

Basia.

Ach! co za niescęście!

Bartłomiej.

Ot zwycajnie drapieżnik, aby ugryzł kogo.

Basia.

To mi życie odbierze!

Bardos.

Nie dręcz się, niebogo, W szystko się dobrze skończy.

(do Bartłomieja).

Jakiż powód daje?

Stach.

Sam nie wiedział, co mówić.

Bartłomiej.

łiózrio plótł nam baje; Poznać, ze chce wesele umyślnie odwlekać.

Stach.

(40)

Bryndus (ze złośliwą radością) Więc dziś widzę z zaręcyn nic będzie nic pono?

Bartłomiej.

Cóz robić? kiedy z Dworu nie jest pozwolono.

Bryndus.

Taką rzecą niemamy cego bawić d łu ż e j; Popłyniem, póki jesce pogoda nam śluzy.

Krakowiacy.

Cy można?

Bartłomiej.

Jak-to, dzisiaj?

Bardos.

O tak późnej dobie?

Bryndus.

Tam, za W isłą, w karcemce przenocujem sobie.

Bartłomiej.

Ale przecie do ju tra cekać nie najdalej;

Kto widział w noc się puscać, jesce podcas fali?

Br\ ndus.

Za godzinkę będziema juz na tam tej stronie.

lonek (do Bartłomieja). Puśćm a ich; co ma wisieć, nigdy nie utonie.

Bartłomiej.

Ha, gdy się napierają Panowie koniecnie, Gwałtem ich zatrzymywać byłoby niegrzccnie.

Bryndus.

Nu z, dziewuchy, do krypy! wy chłopcy, do wiosła! (do Basi).

Darmoś twego Stasieuka nade mnie przeniosła: Pojedziem a oboje na jednym wózecku.

Zosia (na stronie).

Idź sobie juz do carta, przem ądry cłowiecku.

$ p i e w. Górale.

Porzucamy wase chaty, Dziękujema za gościnę; A choć wiele mamy straty,

(41)

i Górale. Zostawiamy wam dziewcynę. Ztąd poznajcie, ja k Górale

Krzywd się swoich mscą wspaniale. W nase trzeba iść wam ślady, Z nas dla siebie brać przykłady.

Krakowiacy.

Zawse w zgodzie Krakowiacy Żyją z swymi sąsiadami: Nie wydzierać cudzej pracy, Jest-to cnota nad cnotami. Kto tę zbrodnię wykonywa, Próżno dobrym się nazywa. W nase trzeb a iść wam ślady, Z nas dla siebie brać przykłady.

Górale (chytrze). Mozę kiedy niespodzianie Będzie nase przywitanie.

Krakowiacy.

W teneas przyjaźń się odnowi; Teraz nam bywajcie zdrowi!

Gómle.

Bywajcie zdrowi!

Krakowiacy i Bardos.

Bywajcie zdrowi!

(Górale z Góralkami odpływają). S C E N A XV.

Bardos, Miechodmuch i Krakowiacy.

(Jedni bawią się rozmową, drudzy przechadzają się wszyscy nieco zmartwieni).

Wawrzyniec (po niejakiem milczeniu). Ktoby się był spodziewał nagle takiej przerwy?

Dorota (kryjąc radość swoję). Jabym się była umrzeć spodziewała pierwej.

Jonek.

Ju tro mieliśma święcić Stacha weselisko.

Miechodmuch.

(sto i sm u tn y , z a ło ż y w sz y n a b rz u c h rę c e .)

(42)

Zosia.

Przecie ich raz ca rt zabrał!

Miechodmuch (nagle ocknąwszy się wykrzykuje). Tam do paralusa! A komuz ja pokażę mojego Bachusa?

Dorota (z obłudą). Darem nie sobie cłowiek narobił expensy.

Miechodmuch (żałośnie narzekając). Bezbozny wokomonie, nie dać ci dyspensy!

Dorota.

Teraz się wszystko spsuje, ja k napój, tak jadło.

Miechodmuch (z apetytem). Skoda, zeby co z tego darem nie przepadło.

Dorota.

Prawdę mówicie; trzeb a schować do komory. . (odchodzi).

Miechodmuch (patrzy za nią osłupiały). Schować? az na mnie zimne uderzyły mory! Muse odejść, bo z zalu jesce się rozpłacę. Zycę wam dobrej nocy; d o r m i t e i n p a c e .

(odchodzi.)

Bardos (który dotąd z Bartłomiejem, Stachem i Basią rozmawiał).

Ale m usiał wam przecie dawać i przyczyny, Jakiś powód zakazu?

Bartłomiej.

G adał, ja k na. drwiny.

Bardos.

Taką rzeczą Ekonom widzę wam nie sprzyja!

Bartłomiej.

Mówił, ze ju tro przyjdzie do nas kommissya! Od jakiegoś tam — tych dóbr — Jadm inistratora.

Bardos.

Więc z nim o tem pomówić będzie właśnie pora.

Basia (kłaniając się Bardosowi). Jeżeli nas z tej biedy wyciągnies twą łaską, Będę cię póki życia karm ić mlecną kaską.

(43)

i Górale.

Bardos.

Nie zaniedbam pracować, ile sił, rozumem, Ażebym was połączył, potem został kumem, W reszcie i Ekonoma może tern nakłonię:

Że czysta sprawiedliwość jest na waszej stronie.

Bartłomiej.

W ątpię, bo on na ciebie mocno rozgniewany.

Bardos.

A to za co? wszak dotąd nie jestem mu znany, Prawdziwie trudno zgadnąć, czegoby chciał u mnie.

Stach.

Juz się tędy uwija; był nie dawno w gumnie. Słyseliśma, jak krzycał, ze konie nie kute.

Wszyscy (nieco z obawą.) Jeźli tu przyjdzie....

Bardos (żartobliwie).

To go — wyzwę na dysputę?

Jbnek.

Ale ze tu przypłynął i bawi do ciemna, To pojąć dla mej głowy będzie rzec darem na.

Bardos.

Z powodu?

Jonek (śmiejąc się).

Macie wiedzieć, ze z niego tchórz strasny.

Wawrzyniec,

On się wam w nocy boi nawet cieni własnej.

Bardos (śmiejąc się). Ztąd poznać, że ma rozum.

Krakow iacy (z przygryzkiem). I sumienie cystę.

Stacje

Choć w nim dusa zajęca, lec serce skaliste.

Jonek.

A na pieniądz tak chciwy, jak kot na słoninę; Za grosem dałby sobie wyskubać euprynę. Raz mu się uroiło, ze tam, gdzie zamcysko, Było Królowej Wandy przed laty siedlisko, I ze tam są pieniądze. Mając z cartem ligę, Jak zacął wiercić', kopać...

(44)

Bardos.

I wykopał ?

Krakowiacy (śmiejąc się)

Figę I

Wawrzyniec.

Jednak trzeb a mu przyznać tęgą mózgownicę: On-to ze wsi wypłosył wsystkie carownice.

Jonek (śmiejąc się). Ja k zacął stare baby pławić pod upustem, Toć o m ało nie zalał dwie za jednym sustem. R esta wej zobacywsy, ze to nie są drwiny, ITet babska uciekały w nocy przez kominy.

Bardos (śmiejąc się). Czego-to nie dokaże m ądrość tak wysoka!

Wawrzyniec.

On-to nam ułaskaw ił i nasego smoka!

Ekonom (za sceną). Pójdźcie za mną, pachołcy!

Krakowiacy (z niejakiem poruszeniem i trwogą). Juz go carci niosą

Bardos.

Niech tylko przyjdzie; trafi, jak o kamień kosą.

S C E N A XVI.

Ciż sami, Ekonom i Pachołey.

(Ekonom w kurtce, żupanie i kapeluszu; z kańczukiem za pasem).

J^koąpm.

(wszedłszy staje jfiagle, wziąwszy się pod boki). A to znowu co znaczy? zkąd to zbiegowisko? Czy tutaj jarm ark macie, czy jakie zjawisko, Żeście się w jedno ńiiejsce skupili, hultaje?

Jonek (na stronie).

Pewnie mu piątej krokwi w głowie nie dostaje. (Milczenie).

(45)

i Górale.

Jpymoiy (groźniejszym głosem). No jakże! czy otworzy dzisiaj gębę który?.... Mówcież, ciemięgi, albo wezmę się do skóry!

Bartłomiej.

Jakiez-to Pan Wokonom chce ohacyć dziwa? Ci ludzie byli dzisiaj u mojego żniwa; Teraz tedy po pracy sprawiam im wieńcyny.

Ekonom (do Krakowiaków). Jak to ? i wyż-to śmiecie, wy hultajskie syny, Iść na roboty komuś i odpraw iać tłoki, A gdy Dwór potrzebuje, to was bolą boki? Ale mnie uwieść trudno; tu są jakit-ś bunty!

Bacdoff (żartobliwie ua stronie). Ach, muszę tego osła wyjeździć na funty.

(występując z powagą).

Nie, mój Mości, i owszem m iał się począć taniec. Ejtonom (wytrzyszcza na niego oczy).

Któż-to je s t? co za jeden?.... skąd ten obszarpaniec?

Bardos (na stronie).

Złapałem pierwszy tytuł, lecz nastrójm y m inę: (głośno).

Dominatio yestra loąuitur latine?

Ekonom^ (komicznie zmięszany). Czy djabła zjadł z łaciną!

Bene, bene; sic, sio.. (na s tro je ).

Oj! utonę!

(głośno).

Sum ego! — oeconomus! — sum bic

Bardos.

Rogo te humillime: estne boc res vera, Quod irascaris mihi?

(46)

Ekonom (jąkając się zawstydzony). Sic, sic — et caetera! Ej, co tam ; ja nie gadam w wieczór po łacinie; J a po polsku do W aści odezwę uczynię:

Co w tej wiosce porabiasz? Zkąd jesteś, bursaku?

Bardos.

Proszę od grzeczniejszego poczynać atak u : Bo jeżeli w Wać P ana i ja pójdę ślady, Mogłoby źle wyglądać koło rejterady.

^Ekonom (coraz w większym gniewie). I ty mi jeszcze grozisz? a do sto tysięcy!....

Bartłomjej^

Ze to jest cłek pocciwy, każdy z nas zaręcy.

Wszyscy.

Każdy, każdy!

Jonek^

On sobie osiadł tu w Mogile, A my go wej pokrzywdzić nie damy i tyle!

Ekonom.

A już tego za nadto! wy bez mojej woli Ważycie się włóczęgę osadzać na roli,

I dawać mu przytułek wbrew prawu wszelkiemu?

Bardos.

K tóreż-to prawo wzbrania dać pomoc bliźniem u? Wszak ustawy krajowe uczą cię, Mospanie : Ktokolwiek tylko nogą na tej ziemi stanie, Je st wolnym jej mieszkańcem.

Ekonom zbity tym dowodem, po matem namyśleniu ( ~ ~ ~ n a g l e się pyta).

Masz Waść a tte sta ta ? Któż wie? może-to złodziej, co skradł D eputata, Za którym rozesłano po wsiach listy gończe.

Bardos.

(47)

i Górale.

Basia.

J a k ty śmies krzywdzić kogo, ty duso złośliwa?

Ekonom.

Co ja słyszę? to cielę także się odzywa!.,..

Milcz dziew ko; bo jak raptem mój gniew się rozhuka ...

Basia.

Rozumies, ze się zlęknę twojego kańcuka? 0 wa! co za pan wielki, jak seroko władnie! Pan, ho pańską psenickę potajemnie kradnie.

Ekonom (w największem uniesieniu, grozi kańczukiem). Dam ja tu tobie!...,

Jonek (zasłaniając Basię). W ara!

Ekonom (mocno urażony).

Co ty mówisz, climyzie?

Basia.

Nie mozes prawdy cierpieć, bo cię w ocy gryzie. Odważ się podnieść rękę, sprawię ci wiecerzę: Poznas, ja k rozgniew ana Krakowianka pierze!

Ekonom (ze złości chwyta się za głowę). Au! gw ałtu! a to widzę same Hajdamaki!

Jonek (na^ stronie).

Chce nas koniecnie zmusić pójść z nim na kułaki.

Stach.

J a W ać Panu nie radzę podnieść nawet palca.

Ekonom,

1 wy śmiecie ochraniać tego tu zuchwalca? — ... Poczekajcie! dziś jeszcze pójdzie na rek ru ta!

Bardos.

Czyliż w tym dla mnie jak a byłaby pokuta? Krew przelać albo umrzeć za ojczyznę lubą

Nie jest-to żadnym wstydem, lecz największą chlubą. Kto sobie ma za hańbę ten stan tak ozdobny,

(48)

Je st zapewnie zły człowiek, Waó Panu podobny.

EkOndm (sunie do Bardosa wziąwszy się pod boki). A wiesz ty, z kim ty mówisz ? znaj uszanowanie! Zaraz mi zdejm kapelusz!

Bardos.

To próżne żądanie.

Ekonom,

Zdejm zaraz, mówię tobie, bo mi w pięści łecbce! No ja k ż e ? czy Waść zdejmiesz?

Bardos.

Kiedy mi się nieobce. A któż-to Waszeć jesteś? niech się spytać godzi, Czy Senator, czy j a d Jegomość Dobrodziej? Wreszcie ęhoćbyś był Panem najpierwszego rzędu, Kiedy jesteś nieludzki, niemasz u mnie względu. Kto się z biednych urąga, sam sobą napusza, P rzed tym nigdy nie zdejmę mego kapelusza. A potem masz Waść wiedzieć, że człowiek uczony, Co pracuje dla kraju dobra lub obrony,

Więcej znaczy, choć biedny, niż pyszne próżniaki; Tern bardziej, niż ekonom, jeszcze cymbał taki. Szaimjże W aść uczonych i w lichej odzieży: P rzedem ną-to kapelusz Waści zdjąć należy.

(zrzuca mu kadelusz).

Ekonom (podskocz3’wszy ze złości). Dla Boga! co za śmiałość! występek gardłowy! Mnie, mnie zrzucać kapelusz, jeszcze urzędowy?! Hola, pachołki nieście żywo dyby, sznury! Otwierajcie gęsiory, gotujcie tortury!

Wszyscy (na stronie). A on widzę osalał!

Ekonom.

Mnie takie zniewagi? Poczekaj! dziś mi weźmiesz odlewane p la g i!

(49)

i Górale. 45

Jonek.

Nie stras W ać Pan tak bardzo plagami swojemi.

Ekonom (przyskakując do Bardosa). Czy podniesiesz ty dzisiaj mój kapelusz z ziemi?

Bardos.

Nie; nie podniosę.

Ekonom (coraz zapalczywiej).

Ejże, podnieś, mówię tobie!

Rardos (coraz obojętniej) Nie. Ekonom. Nie? Bardos. Nie. Ekonom. Nie!? Bardos. Nie. Ekonom. Dobrze;

(po chwili podnosząc kapelusz). Więc ja to sam zrobię. (Krakowiacy śmieją się)

Ekonom do pachołków. Związać tego h u ltaja i wieść ku dworowi.

(Pachołki robią ruch.)

Bartłomiej.

Proszę W ać Pana, dajze miejsce rozumowi.

Jonek (do pachołków, zasłaniając sobą Bardosa.) Ostrzegam: kto go tylko choć palcem porusy, Zaraz odemnie weźmie pałką po za usy!

Ekonom.

Co? ty dwór straszysz kijem? sam drżyj przed nim ra c z e j! Dam ja wam wkrótce poznać, co Ekonom znaczy!

(50)

Wszystkich, ja was tu widzę, jak stoicie w kupie, Jednych każę wywieszać, drugich męczyć w ciupie!

(do Bardosa). Do ju tra sprawa z nami, Panie Eacinisto. Toż-to ci twoję tekę wytrzepię na czysto! Będę sam własną ręk ą jak grad sypał baty.

(odchodzi.)

Krakowiacy.

A to złośnik!

Bardos (śmiejąc się.)

Zbyt wiele przyrzekł nam za k aty L Jednak, źleśmy zrobili.

Jonek.

Nie spadł mu i włosek.

Bardos.

Ale mogłaby Zwierzchność mieć z tego zły wniosek; Taki człowiek złośliwy i zepsuty z gruntu

Zawsze nas pozwać może o wzniecenie buntu.

Dorota.

Nalejez on nam teraz gorącego sadła! (z pozornem ubolewaniem do Basi). Juz nadzieja zamęźeia na zawse przepadła!

Bardos.

Jeźli chcemy pomyślnie skończyć te zatargi, W ypada nam do sądu pierwej zanieść skargi. Musimy zaraz jutro, ja k tylko zaświta,

Pójść z prośbą do Krakowa; to je st rzecz niezbyta.

Dorota.

Daremnie tam pójdziecie, skoda wasej drogi; Rzadko kiedy u sądu zyska co ubogi.

Bardos,

Doroto, wy jesteście nadto uszczypliwi; Są i u nas sędziowie zacni i poczciwi. W złym razie do samego udamy się Króla.

(51)

i Górale.

Dorota.

Cy tylko nas wysłuchać będzie jego wola?

Bardos.

Być sprawiedliwym oraz przystępnym na tronie, Jest-to kamień najdroższy w królewskiej koronie; Jużem ja to rozważył wszystko doskonale; Teraz idę i tęg ą suplikę wypalę.

(odchodzi).

Doróta (szydersko.)

Nie mądry, kto się ciesy wprzód, nim rów przeskocy! (odchodzi do młyna).

Bartłomiej.

No, idźmy wypocywać. Zycę dobrej nocy! (idzie za nią).

Krakowiacy (rozchodzą się w różne strony).

Zosia (na stronie). Mozę tem u wsystkiemu i radzi niektórzy.

Kiedy na nią spozieram, krew sie wm mnie burzy! (odchodzi.)

Stach.

Ach ojce! nie przezyję takiego kłopotu!

Wawrzyniec.

Nie bój się; przejdzie chmura, nie będzie z niej grzmotu, (odchodzi.)

Stach.

A ty na to, co powieś, mój kochany Jonku? Ktoby się takiej burzy spodziewał po słonku!

(52)

Jonek (ściska go za rękę). Nie potrzeba się nigdy smucić, przyjacielu; Jesce sobie podskocym na twojem weselu.

(odchodzi)»

S C E N A XVII.

Stach i Basia. Basia.

Ach! jakże scęście nase zmienną bierze postać!

Stach.

Nie smuć się, Basiu; dłużej nie może tak zostać. Złość ludzka, choć zarłocna, cas j ą musi zdławić; Gdyby nas i pożarła, nie dajmy się strawić!

ó

n p l e w .

Stach.

Serca, które miłość spoi,

Chcieć rozerwać, je st myśl płocha; Co się cłowiek stracić boi,

To tem więcej jesce kocha. Próżne wrogów są zamysły, Iz chcą zgasić miłość nasą; Niech wycerpią wodę z Wisły, Przeciez nigdy jej nie zgasą.

Basia,

Gdy gołąbka od samicy Spłosy w polu sęp okrutny, Do najdalsej okolicy Zguby sukać leci smutny. Су-to bory, cy pustynie, Wsędzie suka przyjaciela; Póty lata, z głodu ginie, Poki z lubą się rozdziela.

(53)

f

i Górale.

Stach.

Grucha w wiecór i poranki,

ił asia.

Głosi stratę swej kochanki!

Stach,

Lec gdy znajdzie zgubę «woję,

Basia,

Jakże ciesą się oboje!

Razem.

Któż rozkosy te opowie, Które cują kochankowie? ^Niechaj tego Bóg ukarze,

Kto nam kochać się zabrania! Um ierajm y z sobą w p a r z e : S trasniejsa śmierć jest z rozstania.

(Muzyka przechodzi w akord trwogę oznaczający, i towa­ rzyszy następującej scenie aż do wnijścia pastucha.

S C E N A XVIII.

(Słychać zdaleka wrzawę

i

dźwięk dzwonów).

Stach, Basia, Bartłomiej, Dorota, Wawrzyniec, Jonek, Zosia, Pastuch, Miechodmuch, Krakowiacy i Krakowianki.

Stach i Basia (przerażeni). Jakiś hałas powstaje!

Bartłomiej (z młyna). Cóz-to je st? dla Boga!

Stach.

We dzwony biją.

Basia.

Pewnie

na

wsi jakaś

trwoga.

4

(54)

Dorota (z młyna). Mówcie, co-to się znacy?

Basia, Stach i Bartłomiej.

Mozę się gdzie pali.

Dorota (na stronie). Cy tylko w iatr na Wiśle nie rozbił Górali?

(Hałas się powiększa; z różnych stron zbiegają się K ra­ kowiacy i Krakowianki z konewkami, cepami, pałkami

i t. p. Następujące odbywa się prędko).

Jonek i Wawrzyniec (wbiegając). Słysycie? na gw ałt dzwonią!

Kobiety.

Co znacy ta wrzawa?

Reszta (wbiegając). Cóz-to jest?

Bartłomiej.

Jakże wiedzieć, kiedy nocna sprawa.

Pastuch (wołając za kulisą). W stawajcie, gospodarze! Wszyscy. To je st krzyk pastucha! Bartłom iej. Cegóz on chce? Pastuch.

Kto nie spi, kto cuwa, niech słucha, (wbiega zadyszały; dzwonienie ustaje. Wszyscy na prze­

ciw niemu lecą; muzyka ucicha).

Wszyscy.

Co się tam stało?

Stach i Jonek.

(55)

i Górale. 51

Pastuch.

Słyseliście, jak na gwałt Miechodmuch b ił w dzwony?

Wszyscy.

Słyseliśma.

Pastuch.

Biegajcież, póki jesce w porę!

Wszyscy.

Gdzie? dokąd?

Jonek.

Mozę wilcy wleźli na oborę !

Pastuch.

Oj! daleko was gorse cekają lam enta:

Wokomon wpadł z dworskimi, i wygnał skubenta!

Wszyscy (wykrzykując). Bardosa! cy być może?

Jonek.

To złość niesłychana!

Pastuch.

Wzięli go między siebie, jak zydzi Hamana.

Stach i Jonek.

Dalej, bracia, do pałek!

W8Zy8Cy.

Damyz my im chleba!

Jonek.

Nuże żywo, chłopaki!

Wszyscy. Odbić go potrzeba! Bartłomiej. Dokąd go pognali? Pastuch. Prosto ku lasowi. 4*

(56)

Wszyscy.

Dalej w tropy za nimi!

Jonek.

Biada ich grzbietowi!

Wszyscy.

Idźma, idźma!

(chcą iść).

Miechodmueh \wpada zgrzany). Dla Boga! a cóz-to się dzieje? Mozę do zakrystyi wkradli się złodzieje?

Wszyscy.

Strasny stał się przypadek....

Kobiety.

Ach! sm utna nowina!

Miechodmueh.

Mówcież, bo mi ze strachu powstaje cupryna.

Wszyscy.

Jak-to, cy wy nie wiecie?

Miechodmueh.

N ie ; juzem był zasnął, Gdy mi przeklęty pastuch nad usami w rzasnął; Myśląc, ze się zdarzyło coś bardzo strasnego, Poleciałem bić na g w a łt... lec nie wiem, dla cego.

Wszyscy.

B ardosa nam wygnano!

Miechodmueh.

ftlicna historyja!

Wszyscy.

Ale wnet go wrócima!

Stach i Jonek.

Bieżmy, bo cas mija

Bartłomiej.

(57)

i Górale.

Kobiety (krzycząc).

My pójdziema z wami!

Basia i Zosia.

Potrafim i my machnąć w potrzebie cepami!

Bartłomiej.

Wy się krokiem nie ruscie! Juz późno wiecorem; Cy można, aby chaty zostały otworem?

Niech się żadna za nami z domu iść nie wazy.

Miechodmuch (tchórzowato kryje się za kobiety). J a się talcze z babami zostanę na straży.

Śpiew ogólny.

Dalej, bracia, do pogoni! Niescęśliwych wspierać trzeba, Bo kto słusnój sprawy broni, Pom agają mu i Nieba! Ten niegodzien sam litości, Kto ratunek zwlćka długo; Dać obronę niewinności Pierwsą cnotą i zasługą!

(Wszyscy biegną wywijając pałkami; Miechodmuch i ko­ biety zostają. Poczyna grzmić i łyskać; zasłona spada).

(58)

(Teatr przedstawia las między skałami. Na przodzie, po lewej stro­ nie, widać ciemną jaskinię ukośnie, jednakże czołem do widzów obró­ coną; otwór jej obwarowany drewnianą kratą, która jest dużą kłódką zamknięta. Po prawej stronie stoi dąb gałęzisty; po środku teatru zaś pień dosyć wysoki, sztuką na ul przysposobiony i jeszcze w gó­

rze kilka gałązek mający. Noc ciemna; łyska się i grzmi).

S C E N A I.

Bardos (z tłumoczkiem na plecach).

H p i e w.

Los okrutny, los niestały Dziwne wyrabia igrzyska: Raz nas wznosi na szczyt chwały,

A drugi raz na dół ciska. Nie mądry, kto mu dowierza,

Kto się rozumu nie radzi: Najczęściej wtenczas uderza,

Kiedy do szczytu prowadzi!

Jak piłką igrają dzieci,

(59)

Dziś nam nadzieja zaświeci, A ju tro znowu zagaśnie. Lecz choć pogrom z góry runie,

Mąż się bardziej w słabość zbroi; Bije piorun po piorunie,

On ja k dąb stoletai s to i!

Im więcej nieszczęść w szeregu, Tern mężniej kieruj twą nawą; Miło jest stanąć u brzegu,

Lub też utonąć ze sławą. J a także chociaż już tonę,

I lądu dojrzeć nie mogę, Mimo żywioły zwichrzone,

Na ślepo puszczam się w drogę. Dość wesołą pielgrzymkę odprawiam z rozpaczy, Ale dokąd, którędy? Bóg-to wiedzieć raczy. — Jakże prędko znikają ludzkie urojenia!

Myślałem, że już m inął kres mego cierpienia; Źe osiadłszy pomiędzy kmiotkami na roli, Zacznie się szczęście do mnie uśmiechać powoli, I że z pracy rąk moich, choć wprawdzie nie hojnie, Żyć będę raz przynajmniej szczęśliwie, spokojnie. Nie, i tej skromnej chęci nie ziściły N ie b a !

Trudno się z niemi spierać; wyższym uledz trzeba..,. Często człowiek do portu na ślepo zawija.

Może mi się przeprosić uda mego stryja.... (grzmi).

Z tern wszystkiem, co tu począć? tuczą grozi bliska. Muszę sobie w tych krzakach szukać legowiska, Ale czem się przykryję? ...

(rozwiązuje tlumoczek i wykrzykuje.) Ach! na Apollina! Krakowiacy i Górale.

(60)

Mam płaszcz czarny! — i kołpak! — i brodę rabina K tórąm do Bachusowej przysposobił roli.

(śmiejąc się).

W prędkości, gdy mnie gnano, wziąłem mimo woli. (kładzie się).

Otóż pomoc w przygodzie! — Spokojny w sumieniu Smaczno się przespać może na twardym kamieniu. (Muzyka ogłasza zlekka zbliżenie się Górali; on "wstaje

i nadsłuchiwa).

Lecz cicho!.... cóż-to znaczy?... słyszę jakieś krzyki!... Do kata! ludzie jacyś!... może rozbójniki!

Trzeba nam się ztąd cofnąć... lecz w prawą, czy lewą?... W styd ze strachu uciekac; — wsuńmy się na drzewo. Jednakże wprzód na stronę sprzątnijmy rupiecie....

(kryje w krzakach tłumoczek i drapie się na drzewo). Czegóż-to człowiek z męstwa nie dokaże w świecie!

S C E N A II.

Bardos (na drzewie), Ekonom. Basia, Górale.

Ś p i e w.

Bryndus.

Przecie nam się raz udało!

Ekonom.

Tylko za mną, tylko śmiało!

W net j ą zamkniem w Smoczej Skale. Bardos (półgłosem).

To Ekonom i Górale!

Bryndus.

(61)

i Górale. Wypogodźma teraz eoła! Mając dziewkę w nasej mocy, C art jej wydrzeć nam nie zdoła!

Basia (którą wprowadzają przemocą). Cóz się ze mną biedną stanie!

Bardos (z cicha). Słyszę jakieś narzekanie!

Basia.

Ach! mój Stasiu! ratujze mnie!

Bryndus.

W sparcia wzywas nadarem nie; Juz nie ujrzys twego Stasia.

Bardos.

Ach! dla Boga! wszak-to Basia! O! złodzieje! o! hultaje!

Basia (wyrywa się). Rospac męstwa mi dodaje! Umie śmiercią wzgardzić cnota: Milsa dla niej, niz srom ota!

Bryndus.

Trwaj ty sobie w twym uporze; Juz ja ciebie upokorzę,

Górale fdo Ekonoma). Ale gdyby nas gonili...

Ekonom.

Możem skryć się w każdej chwili. (odmyka kłódkę u kraty).

Basia (którą prowadzą do jaskini). Dokądze mię prowadzicie? Weźcie raeej moje życie, Bo nic w świecie tak nie boli! Ja k pójść wolnej do niewoli!

Cytaty

Powiązane dokumenty

za zadania, za które można przyznać więcej niż jeden punkt, przyznaje się tyle punk- tów, ile prawidłowych elementów odpowiedzi (zgodnie z wyszczególnieniem w klu- czu)

Na podstawie podziału stawów, który znalazłeś w epodręczniku, odpowiedz na pytanie, jakie połączenia znajdziesz w swoim ciele w następujących miejscach:. między

C hoć się to jeszcze zobaczy... Przyjm uję

Wałek, jej siostrzeniec, czeladnik piekarski- P. Telesfor Szczapka, ekshandlarz drzewa- P. mąż mój nieboszczyk który był bardzo wyuczony, zostawał przy życiu, a co

(głośno, schlebiając) Ależ wypuść mnie pani raz przecież..!. W takim razie przynajmniej kłamać nie potrzebuję, pani nie masz ładnych

Bä i bardzo, ja zemdlałem z bólu, a kiedy / się ocknąłem, leżałem w łóżku, ojciec i moja Ludwisia byli przy mnie, stary powiedział mi : no, nie bierz tego, za złe,

(4p) Oto wzór zbudowany z 5 jednakowych trójkątów o dwóch bokach tej samej długości. Uzasadnij odpowiedzi na poniŜsze pytania. a) Gdyby krótszy bok takiego trójkąta miał 1cm,