Krzysztof Czerniawski
Filozofia bez ontologii
Analiza i Egzystencja 6, 200-208
KRZYSZTOF CZERNIAWSKI
FILOZOFIA BEZ ONTOLOGII
H ilary P u tn a m ,
Ethics without Ontology,
C a m b rid ge, M a ssa ch u setts, H arvard U n iv ersity P ress 20 0 4 , s. X IV + 160.Recenzowana książka składa się z dwóch części. Pierw szą stanow ią cztery w ykła dy wygłoszone przez Putnam a na uniwersytecie w Perugii w październiku 2001 r. w ram ach serii Wykładów Hermesowskich, pod tytułem E tyka bez ontologii, który później stał się tytułem całej interesującej nas książki, a drugą dw a w ykłady w ygło szone przez niego na w iosnę tego samego roku na uniwersytecie w Amsterdamie w ram ach W ykładów Spinozjańskich, pod tytułem „Oświecenie i pragm atyzm ” . W W ykładach Herm esowskich Putnam przede w szystkim argumentuje przeciwko zarówno możliwości, ja k i konieczności upraw iania ontologii w celu zapewnienia podstaw y m yśleniu etycznemu. Ponieważ m ają one charakter głównie krytyczny, Putnam zdecydow ał się dołączyć do nich Wykłady Spinozjańskie, które „dają ob raz, chociaż krótki, m ojego «pozytywnego» m yślenia etycznego” (s. 5).
Parafrazując tytuł jednego z w ykładów stanowiących pierw szą część książki, „Obiektywność bez obiektów” , stanowisko Putnam a z Wykładów Herm esowskich m ożna podsum ow ać hasłem „O biektywność bez ontologii” . Zdaniem Putnama, ontologia je st dyscypliną całkowicie m artw ą i bezpłodną, dostarczającą jedynie pozorów wyjaśnienia, a naw rót szacunku do niej po artykule Q uine’a O tym, co
istnieje, „m iał i m a katastrofalne konsekwencje dla niemal każdej części filozofii
analitycznej” (s. 2). Fałszywe je st bow iem stojące u podstaw ontologii założenie że istnieje jakiś właściwy, dosłowny i rzeczyw isty sens takich słów, ja k „istnieć”, „in dywiduum” , „obiekt” oraz związane z nim przekonanie, że „świat w yznacza je d y ny «prawdziwy» sposób podzielenia świata na obiekty, sytuacje, własności etc.” (s. 51). Głównym argum entem przeciw ko tem u założeniu pozostaje dla Putnama nadal argument z względności ontologicznej, przedstawiony przez niego w Wielu
twarzach realizmu1, przy czym posługuje się on nawet tym samym przykładem
róż-1 H. Putnam, Wiele twarzy realizmu, [w:] tenże, Wiele twarzy realizmu i inne eseje, tłum. A. Grobler, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN 1998, s. 343-346 i 359-363.
nicy w opisie świata złożonego z trzech obiektów x 1t x2, x 3 na gruncie semantyki Carnapa i jednocześnie z siedmiu obiektów na gruncie m ereologii Leśniewskiego, według której dla dowolnych dw óch konkretów istnieje przedm iot będący ich sumą. Putnam zgadza się ze swoimi krytykam i, że nie m ożna m ów ić, iż Carnap i L e śniewski spierają się ze sobą co do istnienia pew nych przedm iotów, poniew aż faktem jest, że m ów ią oni po prostu językam i, gdzie słow o „przedm iot” m a różny sens. Zauw aża jednak, że z tego w ynika, iż nie m ożna traktow ać pow ażnie, ja k chcą tego ci krytycy, pytania, czy n a przykład sum y m ereologiczne rzeczyw iście istnieją. N ie je st w cale tak, że C arnap odrzucił istnienie sum m ereologicznych, a Leśniew ski je przyjął. N ie m a bow iem żadnego „rzeczyw istego” istnienia, żad nego w łaściw ego, jedynego sensu słow a „istnieć” , „przedm iot” czy „substancja” , poza w ybranym układem pojęciowym , zaproponowanym przez Carnapa, Leśniew skiego, czy jakim kolw iek innym. C arnap i Leśniew ski dokonali w ięc jedynie w yboru pew nego szczególnego sposobu m ów ienia, a nie ontologii, natom iast kw estia istnienia sum m ereologicznych je st czysto konw encjonalna, a nie faktual- na.
Czy jednak Quine nie dowiódł, że nie istnieją kwestie czysto konw encjonal ne? Putnam twierdzi, że Q uine trafnie zauważył, iż nie m a gwarancji, że cokol wiek, co nazyw am y konwencją, w pewnym m om encie nie będzie m usiało być przez nas porzucone, z pow odów których obecnie nie jesteśm y w stanie przewidzieć. Ale przecież nie trzeba postulować jakichś w iecznych konwencji. Zdaniem Putnam a istnieje pew ien sens słowa „konw encja”, w skazany przez D avida Lewisa, według którego konw encja jest po prostu rozwiązaniem d la pew nego rodzaju p roblemu
koordynacyjnego, i o taką właśnie konw encję m u chodzi. Tak w ięc kw estia wyboru
aksjomatów m ereologii bądź ich odrzucenia je st czymś podobnym do kwestii decy zji, czy w Anglii powinniśm y się um ówić co do jeżdżenia lew ą czy praw ą stroną jezdni, i nie m a nic w spólnego z m etafizyką „analityczności” , „aprioryczności” czy
„niekorygowalności” .
Ponadto Q uine’ow ska m etafora nici, które nie są ani całkiem czarne, ani cał kiem białe - ponieważ żadne zdanie nie je st praw dziw e ani całkowicie na mocy konwencji, ani na m ocy doświadczenia - sugeruje, że powinniśm y być zdolni do odróżnienia, w jakim stopniu dane zdanie je st „białe”, a w jakim „czarne” . To je d nak prowadzi nas z pow rotem do idei faktów o świecie, niezależnych od jakiejkol wiek konwencji, bo tym właśnie je st „czarna farba” , czysty faktualny komponent, niezanieczyszczony przez żadną dom ieszkę „farby białej” . Lepiej opisywać sytua cję przez powiedzenie, że nasza em piryczna w iedza jest konwencjonalna ze w zglę du na pew ne alternatywy i faktyczna ze w zględu na inne. Tak w ięc powiedzenie, że są trzy obiekty w uniw ersum dyskursu Carnapa byłoby opisaniem pewnego faktu w zestawieniu z powiedzeniem, że są cztery obiekty w tym uniwersum i kw estią
konwencji, w zestawieniu z opisem tej sytuacji w języku Leśniewskiego, w ram ach którego istnieje tam siedem obiektów.
W ten sposób Putnam w łaściw ie w raca do stanowiska Carnapa z Empiryzmu,
sem antyki i ontologii2, chociaż oczywiście nie je st to żaden prosty, literalny powrót,
bow iem zbyt w iele się w filozofii przez pół w ieku zmieniło. N iem niej tak samo ja k dla Carnapa, dla Putnam a nie istnieje kw estia w yboru ontologii, lecz tylko kw estia wyboru aparatu pojęciowego. N ic w ięc dziwnego, że Quine, który protestował prze ciwko takiem u „ontologicznem u nihilizm owi” , je st chyba głównym negatywnym bohaterem książki Putnama, a przytoczone przed chw ilą ostrożne uw agi krytyczne w obec stosunku Q uine’a do konwencji w szelkiego rodzaju to zaledwie przygryw ka do krytyki o w iele głębszej. Quine rozróżniał pom iędzy systemem pojęciowym pierwszego rzędu, którym m iała być nauka a systemem pojęciow ym drugiego rzę du, czyli naszym i zdroworozsądkowym i przekonaniam i o świecie, i tw ierdził że tylko ten pierw szy je st źródłem zobowiązań ontologicznych. Jest to stanowisko dokładnie przeciwne w stosunku do pluralizmu pojęciowego Putnama, zgodnie z któ rym m ożem y opisać świat za pom ocą w ielu różnych systemów pojęciowych. N ale ży jednak zauważyć, że w recenzowanej książce Putnam w ycofuje się ze swojego wcześniejszego twierdzenia, że opisy pokoju za pom ocą języka teorii fizycznej i ję zyka potocznego są przykładam i względności pojęciowej, ponieważ zauważa, iż nie m am y tutaj do czynienia z rów now ażnością poznaw czą tych opisów, a tego właśnie wym aga względność pojęciowa. To, że m ożem y użyć obu tych schematów pojęciowych bez konieczności redukowania jednego lub obu z nich do jednej fun damentalnej i uniwersalnej ontologii, je st doktryną pluralizm u, któ rą im plikuje względność pojęciowa. Obstawanie Q uine’a przy obowiązywaniu tylko jednego schematu pojęciowego nauki je st zatem przykładem niedopuszczalnego monizmu, który sprawia, że m usim y twierdzić, iż nie istnieją takie rzeczy ja k stoły, krzesła czy akapity trudne do interpretacji, co je st konkluzją nie do przyjęcia. Co więcej, Put nam zauważa, że kiedy zaproponował sposób formalizacji matem atyki za pom ocą logiki modalnej, który unikał konieczności kw antyfikowania obiektów abstrakcyj nych, Q uine odrzucił go, ponieważ jego zdaniem sprawiał, że nasze zobowiązania ontologiczne stawały się niejasne. Ta wrogość do logiki modalnej, naw et jeżeli m odalności są tak samo jasne ja k matematyczne sensy „konieczności” i „m ożliwo ści”, pokazuje, że przyjęcie przez Q uine’a jednego sensu słówka istnieć było pier w otnym założeniem całej jego procedury, bo to jedynie w świetle tego założenia formalizacja matem atyki za pom ocą logiki modalnej m ogła się jaw ić jako próba nieuczciwego ukrycia naszych zobow iązań ontologicznych.
2 R. Carnap, Empiryzm. Semantyka. Ontologia, tłum. A. Koterski, Warszawa: Wyd. IFiS PAN 2005, s. 11-40.
U dana formalizacja matem atyki bez odwołania się do ontologii bytów abs trakcyjnych to jeden z przykładów świadczących o tym, że m ożem y utrzymywać, iż pewne tw ierdzenia są prawdziwe, obiektywnie ważne, bez postulow ania jakichkol w iek obiektów, z którym i m iałyby one „korespondować” . Jednym słowem, m oże m y być obiektywni bez obiektów, czyli bez ontologii. I tak na przykład m ożem y bronić zasadności naszej logiki, postulując istnienie p ra w d pojęciow ych, w przy padku których negacja ich asercji je st niezrozumiała. Jeżeli oddzielimy ideę praw dy pojęciowej od idei praw dy niekorygowalnej i praw dy przez zwykłe postulowa nie, to żaden z argumentów Q uine’a przeciw ko prawdzie na m ocy konwencji nie znaj dzie zastosowania, szczególnie jeśli dodatkowo porzucimy ideę, że każda prawda jest albo pojęciowa, albo jest opisem faktu. W iemy zaś o czymś, że jest praw dą pojęciow ą na m ocy interpretacji, a interpretacja je st w samej swej istocie aktyw no ścią podlegaj ącą rewizj i . Ten sposób rozumienia prawd poj ęciowych świetnie w spół gra z uznaniem faktu, że praw dy pojęciow e i opisy empiryczne w pływ ają na siebie nawzajem, i czasami zdarza się, że naukow a rew olucja niszczy w ystarczająco dużo przekonań będących empirycznym zapleczem naszych praw d pojęciowych, tak że zaczynam y w idzieć, ja k to, co nie m iało sensu, m oże być prawdą. I tak na przykład przed zbudow aniem geometrii nieeuklidesowej powiedzenie, że istnieje jakiś trój kąt, w którym suma kątów wynosi więcej niż 180 stopni, nie m iało sensu, zatem twierdzenie, że każdy trójkąt m a sum ę kątów nie w iększą niż 180 stopni było praw dą pojęciową. Po powstaniu geometrii nieeuklidesowych twierdzenie to jednak prze stało być taką prawdą.
Putnam uw aża za fakt o w ielkim metodologicznym znaczeniu wyróżnienie - w przeciw ieństw ie do Q uine’a - stwierdzeń, które są prawdam i pojęciowymi, czyli takich, których negacje nie m a ją sensu, jeśli m a ją być brane poważnie. Pytania w rodzaju: „Skąd wiesz, że nie-p nie m a podstaw ?” albo: „Jaki m asz dow ód na to, że nie-p nie m a podstaw ?” m ogą być postaw ione i dyskutowane tylko, gdy w cze śniej osiągniem y sukces w uczynieniu sensownym „m ożliwości że nie-p” . Prawdy pojęciow e nie są „podstawami naszej w iedzy” w starym absolutnym sensie, ale raczej w sensie w skazanym przez W ittgensteina w O pew ności, gdy pisał on: „m oż na by nieom al powiedzieć, że te fundamenty dźwigane są przez cały dom ”3.
Niem niej pozostaje faktem, że nie w szystkie twierdzenia logiki są prawdami pojęciowymi. N iektóre z nich są praw dziwe na m ocy dowodów. Stąd, żeby zrozu m ieć, co to znaczy być praw dą logiczną, trzeba nie tylko zaznajomić się z pewnymi oczywistym i praw dam i pojęciowymi, ale także z całą procedurą logicznego uza sadniania. To w szystko nie zm ienia jednak faktu, że nic w tej procedurze nie zm u
3 L. Wittgenstein, O pewności, tłum. M. Sady, W. Sady, Warszawa: Aletheia 1993, s. 58 (§ 248).
sza nas do poszukiw ania ontologicznych pseudowyjaśnień w rodzaju istniejących samych w sobie sądów albo logicznej struktury świata.
Co to w szystko m a w spólnego z etyką? Putnam we wstępie do recenzowanej książki pisze, że m oże w ydaw ać się dziwne, że książka o tytule E tyka bez ontologii pośw ięca więcej m iejsca niż etyce takim dyscyplinom, ja k filozofia logiki lub m a tematyki. N ie je st to jednak przypadek. U w aża on, że współczesny podział na od dzielone od siebie dyscypliny, takie ja k etyka, epistemologia, filozofia um ysłu czy filozofia logiki, często ukrywa fakt, że są w nich podnoszone tego samego rodzaju argumenty lub kwestie. Tymczasem tak samo ja k w przypadku logiki, w celu urato w ania obiektywności etyki nie m usim y przyjm ować, że etyka opisuje jakieś ontolo- giczne fakty (chociaż niektóre, ale nie wszystkie, tezy etyki są deskrypcjami). Etyka jest form ą refleksji rządzoną przez reguły prawdziwości i ważności tak samo, ja k każda inna forma poznawczej aktywności. W zw iązku z tym tak samo ja k te inne formy m a charakter obiektywny. W szczególności niesłuszne jest często przyjm o w ane założenie, że etyka z samej natury jest dziedziną kwestii kontrowersyjnych. Po pierwsze, w iększość ludzi zgadza się co do takich kwestii etycznych ja k to, że zabijanie niewinnych, oszukiwanie, kradzież, rozbój itp. są złe. Po drugie, równie kontrowersyjne, jak niektóre kwestie etyczne, w rodzaju aborcji, są także inne pro blemy praktyczne, takie ja k kwestia możliwości stworzenia pokojowego, demokra tycznego i bogatego społeczeństwa socjalistycznego albo kwestia słuszności wpro wadzenia powszechnej opieki zdrowotnej w Stanach Zjednoczonych.
Putnam rozum ie przez etykę nie system zasad, chociaż zasady są oczywiście częścią etyki, lecz raczej system pow iązanych ze sobą zainteresowań i trosk (con
cerns), które jednocześnie w spierają się wzajem nie i pozostają ze sobą w częścio
w ym napięciu. Jako przykłady najważniejszych zainteresowań i trosk Putnam po daje natychm iastow e rozpoznanie obow iązku pom ocy przy konfrontacji z cierpią cym drugim człowiekiem, które je st podstaw ą etyki dla Levinasa, kw estię uniw er salności etyki, która je st zainteresow ana w równym stopniu dobrem każdego czło wieka, co zostało wspaniale wyrażone w imperatywie kategorycznym Kanta, i kw e stię natury najbardziej godnego podziwu ludzkiego życia, co było głównym przed miotem zainteresowania Arystotelesa. Także w kwestii etyki Putnam jest zatem plu- ralistą. N ie powinniśmy rezygnować z żadnego z wymienionych podejść do etyki, bowiem utracilibyśmy w tedy coś cennego. Podej ścia te pozostają ze sobą w pewnym napięciu, lecz i wspieraj ą się wzaj emnie - na przykład etyka Kanta byłaby pusta i for malna, jeżeli nie uzupełnilibyśm y jej przez podejście A rystotelesa czy Levinasa.
G łównym pozytywnym bohaterem w dziedzinie etyki je st jednak dla Putna- m a Dewey, którego filozofii poświęcony jest pierwszy z W ykładów Spinozjańskich. Putnam rozróżnia w nich trzy oświecenia: z czasów Sokratesa i Platona, siedem na sto- i osiem nastow ieczne oraz dw udziestowieczne, jeszcze nie przeprowadzone do
końca, którego głów nym bohaterem m a być właśnie Dew ey i generalnie pragm a tyzm. K ażdy z tych okresów charakteryzował się krytyką dotychczasowego rozu m ienia racjonalności i proponował radykalne reformy. Istniały jednak pomiędzy nimi także zasadnicze różnice. Platon proponował powstanie państw a opartego na zasadzie m erytokracji, podczas kiedy oświecenie siedemnasto- i osiem nastowiecz ne twierdziło, że państwo m oże być oparte jedynie na umowie łączącej wszystkich współobywateli. Znaczenie filozofii Dew eya polega przede w szystkim właśnie na krytyce pew nych idei poprzedniego oświecenia. Dewey, kontynuując program Ja mesa, pokazał, że nowożytny em piryzm je st w gruncie rzeczy tak samo apriory- styczny, j ak racjonalizm; zakłada bowiem , że z góry zna form ę każdego przyszłego doświadczenia, ja k ą je st wrażenie. Z tego m.in. pow odu pragm atyzm je st fallibili- styczny i antysceptyczny, podczas gdy tradycyjny em piryzm był albo zbyt sceptycz ny z jednej strony, albo niedostatecznie fallibilistyczny z drugiej. Prowadziło to na przykład do form ułowania przez J.S. M illa program u doskonałej indywidualnej psychologii, na której podstawie bylibyśm y w stanie sform ułować praw a socjolo giczne i stosować je następnie do problem ów społecznych.
Tymczasem, zdaniem Deweya, celem filozofii, a etyki w szczególności, nie jest formułowanie nieobalalnych w iecznych praw. Filozofie pow stają jako ograni czone w czasie reakcje na specyficzne problemy, z którymi ludzie spotykają się w określonych okolicznościach. F ilozof pow inien znaleźć rozwiązanie dla proble m ów w łaściw ych jego czasowi, a to, że niektóre z jego założeń będą w przyszłości kw estionowane lub nawet odrzucone, je st czymś, czego po prostu należy się spo dziewać. Znajdując rozw iązanie dla danego praktycznego problem u, rzadko jeste śmy w stanie w yrazić to, czego się nauczyliśm y za pom ocą sform ułowania uniw er salnej generalizacji, która m oże być bez problem ów zastosowana do kolejnych sy tuacji. Zadaniem filozofów nie je st osiągnięcie nieśmiertelności.
Poza tym D ew ey odrzucił także sform ułowane przez poprzednie oświecenie uzasadnienie dem okracji poprzez um ow ę społeczną. Zgadzał się bow iem z He- glem, że takie ujęcie problem u implikuje, że jesteśm y w pełni rozwiniętym i pod miotami moralnymi jeszcze przed zostaniem członkami społeczeństwa, co jest twier dzeniem absurdalnym. Dlatego D ew ey nie próbował pokazywać, że społeczeństwo powstało w drodze umowy, przy której zawieraniu w szyscy byli traktowani jako równi, lecz chciał uzasadnić dem okratyczną organizację istniejącego społeczeń stwa, bez względu na to, ja k ono powstało. I dokonał tego poprzez wykazanie, że społeczeństwo nie m oże być rządzone przez klasę ekspertów, ponieważ nie m ają oni epistemicznego dostępu do wiedzy o potrzebach poszczególnych ludzi, która w najlepszy sposób m oże być ujawniona w publicznej debacie.
Dew ey nie zgadzał się także na uzasadnienie istnienia społeczeństwa poprzez proste uczucia sympatii czy współczucia, jak tego chcieli niektórzy empiryści, za
uważał bowiem , że uczucia te same w sobie m ogą prowadzić zarówno do socjaliza cji, ja k i sentymentalizmu czy samolubstwa. Każdy z nas m usi być w ychow any do życia etycznego, m usi dokonać pewnego przekształcenia takich uczuć ja k sympa tia, i dopiero w tedy stanie się zdolny do m yślenia o każdym jako o celu, a nie jako 0 środku. O ile jednak dla K anta jedynym źródłem motyw acji moralnej było posza now anie dla praw a moralnego, dla D eweya nie było żadnego oddzielonego, trans cendentnego źródła m otyw acji m oralnej, ale tylko wielość naszych różnych, ale m oralnie przekształconych, zainteresowań i aspiracji. Kantowski dualizm rozum u 1 skłonności został odrzucony na samym początku.
W drugim wykładzie Spinozjańskim , Sceptycyzm w sprawie oświecenia, Put nam, który wcześniej przedstaw ia się jako zwolennik oświecenia, to je st w iary w m ożliw ość - chociaż nie konieczność - postępu, przeciw staw ia się jego kryty kom, to je s t postm odernizm owi i w spółczesnem u historycznem u relatywizmowi. Jako przedstaw icieli pierw szego w ym ienia M ichela Foucaulta i Jacques’a Derridę, a drugiego Richarda R orty’ego i Bernarda Williamsa. R orty’em u Putnam nie po święca jednak zbyt w iele uwagi, zauważając jedynie, że jego kulturowy relatywizm zakłada naiwny realizm w kw estii naszych zdolności rozpoznania treści naszej kul tury, co je st sprzeczne z jego całościow ym stanowiskiem.
Chociaż Putnam podziwia głębokość analiz takich instytucji, ja k więzienie czy klinika, zawartych w pism ach Foucaulta, a także docenia wartość jego „archeo logii wiedzy” , czyli badań z zakresu historii pojęć, to zauważa że Foucault krytyku je instytucje biurokratyczne nie przedstawiając wobec nich żadnej realistycznej al ternatywy, co je st przykładem skrajnej nieodpowiedzialności typowej dla anarchi zmu. Co więcej, Foucault przedstawia historię pojęć, szczególnie w swoich w czes nych pracach, tak jakby ewolucja systemu pojęciowego była jedynie kw estią ście rania się różnych historycznych sił. W łaściw ą rozpraw ę z historycyzm em Putnam przeprow adza jednak w dyskusji z Bernardem Williamsem.
Wcześniej jednak odrzuca tw ierdzenie Derridy, że w szystko w ym aga inter pretacji i w związku z tym popadam y w nieskończony ciąg tychże. Derrida, zda niem Putnama, nie zauważa, że istnieją konteksty w których nie potrzebujem y in terpretacji. To, że nie da się wskazać jakiegoś precyzyjnego kryterium , pozw alają cego odróżnić te konteksty, nie znaczy jeszcze, że one nie istnieją. Putnam odw ołu je się do Wittgensteina, według którego nie m ożna sensownie m ów ić, że istnieją podstawy do w ątpliw ości w każdym przypadku, ponieważ nie w każdym przypad ku potrafim y przedstaw ić jakiekolw iek argum enty za istnieniem w ątpliw ości4. W związku z tym „istnieje takie ujęcie reguły, które nie je st interpretacją. Przeja 4 L. Wittgenstein, Dociekania filozoficzne, tłum. B. Wolniewicz, Warszawa: Wydaw nictwo Naukowe PWN 2000, § 84.
w ia się ono od przypadku do przypadku w tym, co nazyw am y «kierowaniem się regułą», oraz «postępowaniem wbrew niej»”5.
Jak ju ż w spominałem, Putnam rozpraw ia się także z historyzm em Bernarda Williamsa, zgodnie z którym nasze idee nie m ogą być uznane za racjonalnie uza sadnione, ponieważ nie odw ołują się one do uzasadnienia, które m ogłoby być przy jęte przez w szystkich ludzi. Powinniśm y zrozumieć, że nie istnieją cele wspólne
dla nas i dla przedstaw icieli ancien régime, takie choćby ja k równość czy wolność, odwołując się do których, bylibyśm y w stanie przekonać ich do naszych racji. Tak że liberalizm posiada sw oją własną, przygodną historię, i tylko dla nas, żyjących w społeczeństwie będącym wynikiem tej historii, jego idee m ogą wydawać się w spo sób oczyw isty przekonujące. Zdaniem Putnama, W illiams pozostaje w błędzie, gdy widzi tylko dwie możliwości: albo obrona oświecenia (bo Putnam w oli ten term in od liberalizmu) jako produktu jednej z partykularnych historii, albo jego obrona z pozycji scjentystycznych, zakładających absolutny, w olny od przygodnej historii punkt widzenia. To, czego nie zauważa Williams, to m ożliwość sy tuacyjnego roz wiązania politycznego lub etycznego problem u, czyli tego, że propozycje rozw ią zania problematycznej sytuacji m ogą być lepiej lub gorzej usprawiedliwione bez bycia absolutnymi. Dewey zauważył, że problem y są przygodne i podobnie przy godne są ich rozw iązania - ale ciągle istnieje różnica pom iędzy myśleniem, że dane rozwiązanie danej problem atycznej sytuacji je st usprawiedliwione i że je st ono ak
tualnie usprawiedliwione. To, czego brakuje w poglądzie W illliamsa to punktu
widzenia Deweya, to je st możliwości pragmatyzmu.
Recenzja nie je st m iejscem na dogłębne roztrząsanie zasadności argum en tów, niemniej należy w niej podjąć próbę oceny recenzowanej pracy. Zacznijmy zatem od zalet. Putnam pisze stosunkowo prostym, klarow nym językiem , unikając nadm iaru technicznych terminów, i to nawet podejm ując zagadnienia nader abs trakcyjne. W związku z tym jego książkę m ożna polecić każdem u, kto chciałby uzyskać w stępną orientację w j ego filozofii, czy też szerzej - w pewnych debatach toczących się w e w spółczesnej filozofii analitycznej. Ta względna prostota w ykła du wcale nie wpływa negatywnie na ważkość i głębię rozw ażań Putnama, takich ja k kw estia zasadności przyjm owania konwencji po Quinie, czy problem u nieskoń
czonej interpretacji w przypadku Derridy. Ciekawych, godnych rozw ażenia argu m entów je st w tej książce napraw dę dużo - po prostu jej poziom filozoficzny, jak przystało na jednego z najgłośniejszych filozofów ostatnich lat, je st bardzo wysoki.
N ie zm ienia to jednak faktu, że m ożna w stosunku do stanowiska Putnam a formułować pow ażne zastrzeżenia. Przede wszystkim w książce tej uderzył mnie pewien brak świadomości historycznej. Putnam zdaje się na przykład nie zauw a
żać, że podobną (a kto wie, czy nie głębszą) świadomość nieistnienia j akiejś w iecz nej formy doświadczenia i historyczności aktywności filozoficznej co pragm atyzm w ytw orzyła późna fenom enologia i hermeneutyka. Jego argumenty w stosunku do ontologii m ożna by (przyznajmy, że nieco nieżyczliwie) podsum ować stwierdze niem, że jest rzeczą absurdalną przyjm owanie jednoznaczności bytu. Ale jeśli tak, to jakie m a ją one zastosowanie do całej tradycji arystotelesowskiej, gdzie byt był pojm owany w ieloznacznie i analogicznie? M oże Putnam uważa, że ten pluralizm arystotelizmu je st pozorny. W każdym razie w książce, w której tytuł jednego z roz działów brzmi „Ontologia: nekrolog”, i gdzie w yraża się bardzo zdecydowane sądy na tem at całej jej tradycji, ton tego zdania nie jest odosobnionym wyjątkiem. „O bie całem nekrolog dla ontologii, ale rozszerzanie tych uwag byłoby nie tyle nekrolo giem, co próżnym zadawaniem sobie trudu” (s. 85). W ypadałoby odnieść się jakoś do tego problem u, a nie tylko dyskutować z ujęciem ontologii zaproponowanym przez Q uine’a i pośrednio z tradycją parmenidesowsko-platońską, a potem senten cją uzasadnionego na takiej podstawie w yroku obejm ować całość ontologii. N a w iasem m ów iąc, bezproblem atyczny pluralizm Putnama, nakazujący przyjm owa nie istnienia w ielu różnych gier językow ych, je st dla m nie nader problematyczny, bow iem w ypadałoby pokazać nie tylko, dlaczego przyjm ujem y pluralizm, ale także dlaczego nazyw am y każdą z gier językow ych grą językow ą właśnie, to jest, jak a je st zasada jedności tego pluralistycznego świata (problem, z którym W ittgenstein próbował się zm ierzyć w Dociekaniach filozoficznych, § 65-80).
N a koniec pewien argument o charakterze bardziej szczegółowym przeciwko względności pojęciowej. Putnam pisze, że m ożem y uznać, iż rzeczą je st n a przy kład nieciągły przedm iot złożony z m ojego nosa i wieży Eiffla. Jest tak, ponieważ języki naturalne pozostawiają nam swobodę w kwestii przyjmowania różnych zna czeń takich słów, ja k „istnieć” czy „przedmiot” (s. 43). Jeżeli jednak tak jest, to dla czego ten przykład jest dla nas taki szokujący (i taki m a być w zamierzeniu Putna- ma)? Czy nie dlatego właśnie, że powiedzenie iż wieża Eiffla i mój nos są jednym przedmiotem j est złamaniem reguł j ęzyka polskiego? N ie sądzę, żebyśmy mieli abso lutną wolność w konstruowaniu i przyjmowaniu różnych układów pojęciowych, tak jak chce tego Putnam. W rzeczywistości zawsze ju ż tkwimy w pewnym mniej lub bardziej określonym i z reguły niezbyt uświadomionym układzie pojęciowym (takim choćby, ja k język polski), który w mniejszym lub większym stopniu z góry determi nuje możliwość lub niemożliwość danych pojęciowych modyfikacji. M oim zdaniem, kiedy Putnam pisze tak, j akbyśmy mogli zupełnie dowolnie kształtować sensy takich słów, ja k istnieć czy przedmiot, to przyjmuje, że jesteśm y w stanie postawić się poza jakimkolwiek punktem widzenia (czy też postawić się w absolutnym punkcie widze nia - jakkolw iek nazw ać tę bezsensowną ideę, pozostaje ona bezsensowna), a to znaczy że postępuje w brew jednej z podstawowych zasad swojej własnej filozofii.