• Nie Znaleziono Wyników

Z podań i szpargałów. Cz. 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Z podań i szpargałów. Cz. 1"

Copied!
428
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

*

(6)
(7)

B I B L I O T E K A D W U T Y G O D N I K A IL L U S T R O W AN E G O „ Ś W I A T *

KAJETAN K R A S Z E W S K I.

W Y B Ó R PISM . — TO M I.

Z PODAŃ I SZPARGAŁÓW.

C Z Ę Ś Ć P IE R W S Z A .

GOŚCIE. — PIORUNY KSIĘCIA WOJEWODY. — JARZĄBKOW A NOC. — WOŁŁODKOWICZE. — J KOŚCIUSZKOWIE. — DOŁHOŁISKA. — SOSNO- | WICA. — TAKTYKA PANA ROTMISTRZA. — j O KARPIŃSKIM. — W OBLĘŻENIU. —

Z OPŁATKIEM.

_________________________________

K R A K Ó W .

NAKŁAD DWUTYGODNIKA ILLUSTROWANEGO „ŚWIAT.* I 892.

(8)

4 9 1 2 1

Tegoż au to ra w y s z ły :

Koniu sz y ć Brzeski. 1876. L w ó w . G ubrynow icz i Schm idt. Chełmianie. 18 7 8 . W arszaw a. Sennenw ald.

Opowiadania mniejsze. 1879. W arszaw a. N oskowski. W sprawie szczerbca. 1879. O dbitka z Biblioteki W arszawskiej. Od szkolnej ła w y . 1880. W arszaw a. G ebethner i W olff. Pod wyrokiem . i 883. W arszaw a. G ebethner i W olff.

G en era ł Filip Hauman i rodzina Malczewskich. W arszaw a.

1888. Odbitka z Biblioteki W arszawskiej.

Bartochowski. 1889. K raków . Nakładem dw utygodnika „ Św iat.*

KRAKÓW. — DRUK W Ł. L. ANCZYCA I SPÓŁKI, pod zarządem Jana Gadowskiego.

(9)

GO ŚCIE.

KARTKA Z DZIEJÓW NASZYCH.

1 7 95

1813

.

(10)
(11)

T y śpisz Z ygm un cie! a tw oi sąsiedzi Do tw ego domu goście p r z y je c h a li!.. T y śpisz, a czeladź przyjęciem się biedzi T y c h , co cię czcili, co ci hołdow ali.

Karpiński. „K a ż d y to m a, na co za słu ży ł,“ „jak sobie kto pościele, tak się w yśp i,* p raw d y te pow sze­ chnie p rzyjęte i n iby niezbite, powtarzane są jed n ak przez tych głównie, którym j e s t . . . do­ brze na św ie cie ; ale niechno się komu noga p o­ winie, mówi w cale in acz ej; głos tylk o upośle­ dzonych od losu zawsze jest mniej słyszan ym , za prawdę więc uchodzą i owe sofizm aty ukute na to zapewne, a b y się szczęśliw y nad nieszczęśli­ w ym litować nawet nie potrzebował. W idzim y bo­ wiem nieraz, że sp rzyjające albo przeciwne oko­ liczności stokroć więcej działają od wszelkich p rac, starań i zabiegów ludzkich; stosuje się to i do jednostek i do rodzin i do plemion całych. Jed n ym się wiedzie, drugim nie, i ci więc osta­ tni m ają również swoje stare i doświadczone

(12)

axiom ata „jednem u się zm iele, drugiemu się skrupi,® „aliis subulae radunt, aliis nec novacu­ lae® J). Ja k to się, naprzykład, prawdziwie p o­ wodzi naszym sąsiadom P ru sak o m ; z m ałej na­ szej własnej prow incyi w yrośli oni na królestwo ledwo przed 180 la ty ; a d z i ś ! — pierwszorzędne państwo w E u ro p ie ! Mocno to przypom ina po­ kornego ekonoma folwarku, co korzystając z nie- oględności dziedzica, w niedługim czasie niemal c a ły po nim zagarnął m ajątek. Mieli oni w praw ­ dzie sw ego, tak zwanego wielkiego elektora, który przewrotnie i zręcznie korzystać potrafił z kłopotów Jana K azim ierza; mieli swego F r y ­ d e ry k a II, umiejącego się b ić, ale niestety, ze w stydem praw ie przyznać m usim y, że w czasie naszego upadku i zaborów przez Prusaków w' ow ym czasie dokonanych w naszym kraju, wmjsko ich nie b y ło w cale, ani lakiem jak dziś, ani ja k czasu siedmioletniej w ojny za F ry d e ry k a W ielkiego. Ciekaw e są prawdziwe podania u nas o Prusakach z epoki zajęcia przez nich naszego kraju.

K ró l Stanisław August w yjech ał ostatecznie z W arszaw y nazajutrz po Trzech K ró la c h , dnia

(13)

7-go stycznia 1796 r. l), w tow arzystw ie gene­ rała Torm ansow a z silnym konwojem czarno­ morskich kozaków ; p rz y b y ł do Białegostoku w mróz 22-stopniowy dnia io-go na noc i sta ­ nął w pałacu siostry, pani K rakow skiej (Brani- c k ie j); nazajutrz 11 stycznia, przenocowawszy tylko , gd yż siostra bawiła na ten czas w L u b li­ nie, udał się w daiszą podróż do Sokółki na noc; w sam zaś dzień ruskiego N owego Roku przed południem p rzyjechał do G rod na, gdzie nań już książę Repnin oczekiwał.

W arszawę zajął na ten czas rosyjsk i generał Buxhow den, ale w sam dzień odjazdu króla we­ szło jeszcze do stolicy i 4.000 Prusaków, którzy wspólnie z R osyanam i mieli w stolicy służbę garnizonową odbyw ać. N aoczny św iad ek, odda­ ją c sprawiedliwość generałow i Buxhow donow i

co do jego łagodności i wyrozum iałości dla m ieszkańców, uznając oraz porządek i karność w ojska ro syjsk iego , w cale inaczej mówi o Pru­

l) Data w yjazdu króla rozm aicie jest podaw an ą; dnia i-g o , 5-go, albo naw et 9-go stycznia n. s. W spółczesny św iadek, który b ył w Białym stoku w czasie przejazdu Stanisław a A u ­ gusta, w edle notat znajdujących sią w archiw um autora, oznacza w yjazd k ró la na dzień 7 stycznia n. s. 179 6 r., jak tu w łaśnie podajem y.

(14)

10

sakach. B y li to koszlawi i nędzni rekruci z n aj­ gorszą bronią, bez płaszczów, dzwonili zębami na mrozie, a całe miasto żarty z nich stroiło bez ko ń ca; dość powiedzieć, że im ulicznicy odkradali broń, bębny i lederw erki, a nierzadko nawet zgniłemi jabłkam i na nich rzucano.

Opisów W arszaw y z tego czasu, a następnie i K sięstw a W arszawskiego posiadam y niemało, mniej w iadom e, a może i wcale nieznane są niektóre szczegóły zajęcia przez Prusaków tak zwanej Białostockiej R egen cyi, które tu dla ob­ jaśnienia dalszego opow iadania naszego umie­ szczam y.

Suworow po wzięciu Pragi dostał b y ł w ła­ śnie w nagrodę od Im peratorowej Jejm ości w spa­ niały d a r, Ekonom ię K o b ry ń sk ą ; w ojska też feldm arszałka rozlokowane b y ły w okolicach K o b ryn ia i Grodna aż ku brzegom N a rw i; w B ia ­ łym stoku Beningsen miał główną kwaterę. Cie­ kaw ą je st rzeczą, że tu w liczbie w yższych ofi­ cerów rosyjskich, nazwisko rosyjskie jest p raw ­ dziwą oso b liw o ścią; tak jak Buxhow den i B e ­ ningsen są tu : Cosens — A nglik, L a s c y — Irland­ c z y k ,— W ittgenstein, Liven , Z ass, A u rep i całe szeregi nazwisk ze w szystkich końców świata. D alej już w T y k o cin ie główną kw aterę zajmuje

(15)

pruski generał Suther, którego korpus kordo­ nowy rozciąga się nad brzegami N arw i, a za wojskam i pruskiem i przyw ędrow ały i bez końca p rzy b y w a ją całe legiony najrozmaitszego rodzaju zgłodniałych obdartusów, Niem ców, z żonami, bachoram i i węzełkam i, czekając i w yg ląd ając chwili, w której powołani b y ć m ają do zaję­ cia wszelkich m ożliwych urzędów i posad rzą­ dowych.

W Z łotoryi nad N arw ią stoi pan kapitan Lebbin z kompanią fizylierów, ma s t u p i ę ć ­ d z i e s i ę c i u żołnierzy i d w i e ś c i e bab, N ie­ m ek, z dziećmi i bez dzieci. Czterdziestu sześciu włościan m iejscow ych co do jednego w yp ędzi­ w szy z chałup, że się z całem i rodzinami w sza­ łasach mieścić musieli, zajął w chatach kw atery i wszystkiego, co do żywności i utrzym ania po­ trzeba, kazał sobie gratis dostarczać wieśniakom pod karą plag, natychm iast na dziedzińcu przed mieszkaniem pana kapitana w yliczanych. Codzień 24 gospodarzy zaciąga w artę, zamiata, drwa wozi i rąbie i wszelką w ypełnia służbę, żeby niemiaszki mogli się odpasać i odpoczyw ać sp o ­ kojnie. Sam H err kapitan Lebbin, w ypędziw szy m iejscowego ekonoma, w niskim i starym domu folwarcznym zajął mieszkanie wraz z żoną, ustro­

(16)

joną w zielony flanelowy kubrak, ze służącą i k u c h a rk ą ; faw oryt ogrom ny wieprz holender­ ski, wielce p rzyłaskaw ion y, a przez domowni­ k ó w , nota bene, nazyw any „Stanschen,“ ma zawsze, przez otwarte okno, w olny wstęp do „salonu14 i tow arzystw a pana kapitana. Oto je st jeden z tysiąca obrazek, zd jęty żyw cem z na­ tury, ja k go nam naoczny, współczesny podaje św iadek.

W okolicy właśnie Narwi i Buga schodzić się m iały trzech państw granice, ale rokowania w tym względzie trw ały praw ie dwa lata; przez ten czas w iec cały , aż do początku roku 1797, losy tej części kraju stanow iły dla w szystkich nieprzeniknioną zagadkę. B y ł to więc stan dzi­ w ny jak iś i w yjątk o w y, życie z dnia na dzień, od godziny do godziny, bez ju tra ; skończyła się przeszłość, a na przyszłość dwa lata oczeki­ wano. Ja k oddech w piersi zatam owało się wszel­ kie życie publiczne; prawo stanow iły jednodniowe rozporządzenia tej kom endy w ojskowej, która w danej chwili pewną okolicę zajm owała i trzy­ m ała w swej m ocy.

W połowie lipca 1795 r., w sam ą porę, jak na te czasy, pojaw ił się też w W arszawie słyn n y sztukmistrz i eskam oter, P in e tti.. . istny histo­

(17)

ryczn y przedstawiciel e p o k i, w której przed oczami zdziwionych widzów, najosobliwsze i zgoła niepojęte o d b yw a ły się sztu k i; m iała się w ła­ śnie przetwarzać cała Europa, a tysiące rzeczy, albo niewiadomo, gdzie się podziewało, albo wcale niespodzianym podlegało zmianom. W takiem życiu, godzina, dzień niepewności jakże są cięż­ kie do p rzeb ycia! cóż mówić o latach ca ły c h ? N ic dziwnego przeto, że się tym stanem n ieje­ den już w okolicach B uga i Narwi zam ieszkały znużył i zniecierpliwił, a zwłaszcza wobec takich przodowników cyw ilizacyi, jakim b y ł naprzy- kład ów kapitan L eb b in , niestanow iący b y n aj­ mniej szczególnego w ówczesnym kordonowym korpusie pruskim w yjątku. W ięc kto b y ł mniej do rodzinnego przyw iązany zagona, kogo m iej­ scowe nie kręp ow ały sp raw y, na kim nie cię­ ż y ły obowiązki jakie, a p ociągały go w inną stronę widoki albo stosunki rodzinne, a najczę­ ściej ci, co mieli zadłużone m ajątki, starali się ich pozbyć i sprzedać, ab y się w inne okolice przenieść. A le ruch ten w cale nieobyw atelski objawił się silniej dopiero po dokonanem zajęciu kraju przez Prusaków . W szystko to jednak trw ało jeszcze w zawieszeniu aż do końca 1796 r.. K ról Stanisław w yjech ał z Grodna do P e te rs­

(18)

14

burga 16 lutego 179 7 roku i tegoż samego dnia na Brześć i Grodno poczęły się już cofać w oj­

ska ro s y jsk ie ; nowe granice b y ły um ów ione; wreszcie i obyw atelom nad N arwią kazano pale dębowe na słu p y graniczne przygotow yw ać. Z Białegostoku w ym aszerow ały dwie kompanie grenadyerów L iv e n a ; Prusacy, tak zwani B o ­ śn iacy (słusznie, bo im często butów brakowało), w liczbie dziesięciu batalionów, weszli do Z a ­ błudowa, B oćków i Brańska, kompania jedna strzelców do Bielska, druga zaś z walecznym kapitanem Lebbinem na czele w yjech ała do B i a ­ łegostoku na chłopskich w ozach , tryum falnie, ustrojona ad hoc w now ych, świeżuteńko w Zło­ toryi na prędce uszytych mundurach, w których tylk o guzików nieco brakow ało, stare zaś i po­ łatane , że b y ł mróz silny, troskliw i żołnierze oddali na przyodziew ek dwustu kilkudziesięciu babom , towarzyszkom , które w uniformach a chu­ stkach i spódnicach p strych i kolorowych, zdo­ b iły ten w spaniały orszak, żyw cem proszący s ię . . . na parawan.

Pani K rakow ska, pożegnawszy brata w G ro ­ dnie, m iała w łaśnie do rezyd encyi swojej p o ­ w rócić; oczekiwano jej lada chwila, a L u b o - w i d z k i , komisarz hetm anowej, kręcił się i bie­

(19)

gał, ażeby w szystko zastała w należytym p o­ rządku. N a ten czas właśnie nadciągnął gru by i nadęty Leb bin , a zajechaw szy wprost przed pałacow e stajnie, kazał je bez ceremonii otw ie­ rać, chcąc tam sobie sk ład y garnizonowe urzą­ dzić. Lubow idzki począł się opierać, w yw iązała się sprzeczka, która niewiadomo ja k b y się b y ła skończyła, gd yż L eb bin już d ob ył szpad y i szpi­ kow ać nią chciał komisarza, któren się laską z wielką zręcznością b ro n ił, g d y na szczęście nadszedł major R o s t o c k , dow ódca batalionu, i zaraz też za w yd ob ycie szp ad y aresztował Lebbina.

Pruskie rządy już się zaczy n ały; zbiegły się całe chm ury adm inistratorów , że jednak dla hetm anowej wszelkie nakazano w zględy, gd y w ięc tylko nadjechała z Grodna, m ajor R ostock pośpieszył złożyć jej uszanowanie i straż hono­ row ą p rzy pałacu naznaczył. Nazajutrz zaraz stanęło już do czynności biuro komisarza cy w il­ nego, które zajęło się przetwarzaniem i urządza­ niem całego kraju po prusku. B e y e r organizo­ w ał w ydział spraw iedliw ości; M i r u s, Berliń czyk, skarb i adm inistracyę. W parę tygodni później pan minister S c h r e t t e r z dwom a pom ocnikam i, pp. D o h n a i D e S a l i s , objeżdżając kraj

(20)

no-i ó

w on abyty, zawitał do Białegostoku. B y ł to czło­ wiek niestary jeszcze, któ ry, ow dow iaw szy i w y ­ dawszy piękną i m łodą córkę za starego K n o- b 1 o c h a, ożenił się powtórnie z córką zbożowego kupca w G dańsku; a że miał pod swojem roz­ porządzeniem statki rządowe, które do kraju sól przyw oziły, przy organizacyi więc ziem nanowo, na imię Jego K rólew skiej Mości n ab ytych , nieo- mieszkał organizować i własnej kieszeni.

Przy tysiączn ych bowiem trudnościach, jakie z nowych urządzeń sp o ty k a ły o b yw ateli, przy nakładaniu now ych podatków , kar za niezrozu­ mienie urządzeń i rozkazów w niezrozumiałym pisanych języku , oraz najprzeróżniejszych, a do­ wcipnie obm yślan ych fiskalności, pan minister bez trudu i za liche pieniądze w yk u p yw ał zboże i rządowemi statkam i p o sy łał je na sw oją ko­ rzyść do Gdańska. Zaraz też instalowano owego pana Knoblocha, zięcia ministra Schrettera, na prezesa izby wojennej i posiadłości koronnych, przyczem nakazano odbierać na rzecz skarbu wszelkie nadane za Rzeczypospolitej obywatelom starostw a, oraz dobra i ekonomie królew skie i w ypuszczać je w dzierżawę. T u dopiero otwo­ rz y ły się pożądliwie oczekiwane najobfitsze śluzy i upusty do niemieckich kieszeni, dzielono dobra

(21)

' 7

na folwarki, a na tę łakom ą zdobycz rzucili się p rzybyli urzędnicy sam i i spekulanci w ędrow ni; oczyw iście skarb, w łaściw iej urzędnicy urzędnikom, oraz pobratym com i kam ratom czynili wszelkie ułatw ien ia; zaroiło się w kraju Niem cam i. Ż y cie m iejscow ych ob yw ateli z każdym dniem sta­ wało się coraz cięższem i coraz trudniejszem ; rzecz najprawdziwsza historyczn a, że bardzo wielu ze zmartwienia dostawało żółtaczki, m e­ lancholii i wreszcie zupełnego pomięszania u m y­ słu i fiksacyi. Niem ało się do tego p rzy czy n iały now y ję z y k i nowe p ra w a , których nikt nie z n a ł, a za najmniejsze uchybienie nakładano k a ry i kon traw en cye, które natychm iast egze­ kwowano. Dominik K u czyń sk i, starosta Żurowi- cki, człek św iatły i zacny, tak się b y ł zniecier­ pliwił, że dobra Pietków i W ilków chciał już komu darować, byle się pozbyć kłopotów ; m iał — w prawdzie niewielu — amatorów N iem ców , ale tych do domu nawet nie w pu szczał; na szczę­ ście, kupił je od niego pan starosta Brański, który i z Niemcami um iał sobie daw ać rad y. Gorzej się stało z Ciechanow cem , ten za pół ceny sprzedała pani Lanckorońska, Osolińska z domu, Schim m elphenigow i, komisarzowi pru­ skiem u, co b y ł przedtem dyrektorem policyi

(22)

1 8

w W arszaw ie; ten zaś, jak o komisarz dóbr pań­ stwa, nowy zaprowadzając w starostw ach i do­ brach koronnych porządek, a objeżdżając k ra j' ustawicznie rozglądał się tylk o w okolicy i upa­ tryw ał sposobności do pozyskania łatw ej i z y ­ skownej zdobyczy.

Kupno to przyspieszyła jeszcze ta okoliczność, że się chciał usunąć od urzędowania z powodu zm iany zwierzchnika i jakich ś zajść z następcą jego M i r u s e m , któ ry objął prezesostwo po Knoblochu. Ten bowiem, jak w yżej mówiliśmy, ożeniwszy się już w późnym wieku z córką m i­ nistra, młodziuchną panną, w ychow aną w stolicy, przyw iózł ją b y ł do Białegostoku, ale sam , stary i biuralista zapam iętały, nie m iał wcale czasu i nie umiał baw ić młodej żo n y; zadanie to uła­ twił mu Cichocki, syn generała, m łody i uro­ dziw y porucznik ze szkoły pruskich kadetów, który pannę ministrównę znał jeszcze pono przed jej zamężciem i wprost z Berlina pośpieszył do Białegostoku, w stępując do batalionu strzelców, który tam konsystował. Knobloch, dręczony za­ zdrością, zasiadłszy w swojem biurze, przez dwa dni i dwie nocy pisał, mazał i stylizow ał wznio­ słe i przepyszne kazanie o powinnościach m ał­ żonki, a ukończyw szy ten urzędowy operat, z całą

(23)

i 9

uroczystością zawezwał żonę i począł jej czytać owo monumentalne dzieło; ale pani prezesowa naprzód ziewnęła lekko, a po chwili, roześmia­ w szy się serdecznie, z rąk mu papier w yrw ała i odesłała go ojcu, ministrowi, z komentarzami 0 obowiązkach sam ego małżonka. Schretter we­ zwał zięcia do Berlina, tam się posprzeczali, skutkiem czego stary Knobloch dostał d ym isyę 1 odsunięty został od służby i . . . od żony.

M i r u s , dostawszy się do w ładzy, najusilniej dopom agał sw ym ziomkom do osiedlania się w tam tych stronach, gdzie już i przedtem po upadku sław nych zakładów fabrycznych pod­ skarbiego Tysenhauza, cudzoziemców niemało się znajdowało. Rozsiedli się w ięc Prusacy i roz- gospodarowali szeroko, aż do owej chwili w 1806 roku, kied y się otw orzyła kam pania francuska, a generał L esto cq ze sw ym korpusem zemknął z Torunia, dokąd wszedł m arszałek N ey bez żadnego nawet oporu. B y ło to już hasłem do ogólnego popłochu w Białostockiej reg en cyi; na tę w ieść urzędnicy pruscy jeden przed drugim um ykać poczęli, k a sy tylko , najskrzętniej o c z y ­ szczone, zostaw iając po sobie. Ci jedyn ie, co po- nabyw ali ziemię, nie m ogąc jej unieść, zostali na miejscu, ale ja k b y różczka czarodziejską tknięci

(24)

z butnych, n adętych i zarozum iałych, stali się pełni sło d yc zy , mili i potulni, choć ich do rany p rz y ło ż y ć !

N a m ocy w reszcie zawartego w T y lż y trak­ tatu, przeszła pod panowanie cesarza A leksan ­ dra I-go regen cya z nazwiskiem obwodu B iało ­ stockiego, a senator T h i e l s , jako pierw szy or­ ganizator rosyjski, zjechał niebawem do B iałego ­ stoku dla wyrugowania w szystkiego, co było niemieckiem, z w yją tk ie m . . . sam ych Niem ców w okolicy osiedlonych.

Napoleon, stanąw szy u szczytu swej potęgi i sła w y, nienasycony jeszcze, zaraz niemal po T y lży ck im traktacie nowe wojenne kroki rozpo­ czął na Ib eryjskim p ó łw y sp ie ; poszli tam i nasi w ysługiw ać się bohaterowi wieku, pociągnięci zapałem rycerskiego ducha, nałogiem żołnier­ skiego koleżeństw a, urokiem wreszcie imienia tego, któ ry im złudnych nie szczędził obietnic. Poszli i walecznością bezprzykładną praw ie cały św iat w podziw w praw iając, niestety, krw ią na­ w et własną nie mogli okupić błędu walczenia w sprawie z gruntu niespraw iedliwej, która i karę pociągając za sobą, niemało się przyczyn iła do upadku sam ego Napoleona. A le on nie mógł ż y ć w p o k o ju ; bezwiednie spełniał to posłanni­

(25)

21

ctwo swoje, b y ł przedewszystkiem wojownikiem, na którego czekały wieki i długie zapewne je ­ szcze wieki upłyną, zanim dla now ych przew ro­ tów potrzebnym będzie i zjawi się podobny jem u, nowy geniusz wojenny. Nie b y ło więc spokoju za jeg o czasów, ale w krajach polskich uciszyło się po T y lż y c k im traktacie, a społeczeństwo na­ sze przedewszystkiem zajęte było zmianami we własnym ustroju, przetwarzaniem się i zastoso- w yw aniem do now ych życia warunków. Niebar- dzo więc zważano na głuche wieści, które w lat trzy po utworzeniu K sięstw a W arszawskiego znowu poczęły obiegać po kraju. Mówiono, że A u strya, korzystając z niepowodzeń Napoleona w Portugalii i Hiszpanii, a chcąc powetować so­ bie olbrzym ie straty, jakie przedtem poniosła, gotuje się do nowej wojny.

W istocie, tuż pod bokiem K sięstw a W ar­ szawskiego i niegdyś regencyi, a obecnie obwodu Białostockiego, ruszał się już korpus w ojska au- stryackiego przeszło czterdziesto-tysięczny, a je ­ szcze nikt w wojnę nie w ierzył. W każdym ra­ zie, chociaż w Białostockim obwodzie dobrze wiedziano, że g d y b y nowa wojna w ybuchła, bę­ dzie ona zawsze za miedzą i tych okolic dotknąć nie może, niemniej jednak niepokojono się o braci

(26)

22

za kordonem, których Napoleon do nowego p o­ wołał życia.

M ieszkał na ten czas w Grodzieńskiem nie­ daleko Sokółki IM. pan Łukasz K o p eć, W ojski D ro h ick i; człow iek już niem łody, któ ry dobrze pam iętał czasy jeszcze A ugusta III, a g d y się wojna siedmioletnia p oczyn ała, b y ł już sporym w yrostkiem . Rodzina to b y ła niegdyś wielkiej paranteli, z najpierwszem i w Rzeczypospolitej spokrewniona dom am i, ale g d y powinowaci ich R ad ziw iłły, Sapiehowie, O gińscy, Chodkiewiczo- wie i inni, służąc krajow i, do ogrom nych docho­ dzili bogactw, K opciow ie, jak o i spokrewnieni z nimi również Firlejow ie, nie dobijając się o za­ szczyty, coraz ubożeli b ard ziej, aż Firlejow ie w ygaśli, a Kopciow ie zeszli wreszcie na jedną niewielką wioseczkę Z a h o r z e , którą IM P. W o j­ ski z bratem odziedziczyw szy po ojcu , jeszcze na dwie rozdzielili części. W ojski młodszemu bratu rezygnow ał fundum, dwór stary, a sam na drugim końcu wsi nową siedzibę założył; b y ł bowiem gospodarz zabiegły, czynny i nadzwy­ czaj w zawodzie sw ym zam iłowany, a nie m ając jako ś w rycerskiem rzem iośle upodobania, całe życie na ojcowskim ty lk o spędził zagonie.

(27)

2 3

jeg o E u sta ch y ; ten wszędzie się znalazł, gdzie się ludzie b ili, począw szy od konfederacyi B a r­ skiej, ca ły kraj o b ie g ł, tułał się na Szląsku z generalnością, po Mołdawii i W ołoszczyznie, bił się na kresach, w alczył w pierwszej K ościu­ szkowskiej wojnie, aż wreszcie z drugiej, po Ma- ciejowickiej bitwie nie wrócił i ciała jeg o nawet nie znaleziono. Ożenił się b y ł poprzednio p. E u ­ sta ch y , kied y p rzyszły czasy spokojniejsze w 1780 roku, pozostała w ięc w dow a po nim i syn j e ­ d y n y , którym się stry j Łukasz opiekował. Pan W ojski za tó, całe życie ty lk o rolą zajęty, nie m iał czasu, aż już pięćdziesiątkę m inąw szy, o oże­ nieniu p o m y śleć; nie m iał też i dzieci, ty lk o p a ­ sierbicę, którą wziął z m atką je j w dow ą, panią Z a rę b in ą ; ale mu niemniej Pan B ó g błogosławił, bo g d y żona w niedługim czasie um arła, znalazł w tej córce przybranej ja k o b y rodzoną, która na ów czas 17 albo 18 zaledwie lat m ając, c a ­ łym domem W ojskiego tak już gospodarnie, a pięknie rządzić um iała, ja k b y i najdoświad- czeńsza może nie potrafiła niewiasta.

T a k więc na jedn ym końcu wsi w nowym Zahorzu mieszkał pan W ojski z p asierb icą, pię­ kną i żwawą Anusią, w drugim, starym dworze przez wieś jed yn ie odległym , w dow a staruszka

(28)

24

po panu rotmistrzu E ustachym , od paru lat osa­ motniona, gd yż syn A lek san d er, odziedziczy­ w szy po ojcu rycerskiego ducha, skoro tylk o zasłyszał o zaw iązujących się w ojskach K sięstw a W arszaw skiego, już go żadna siła w domu u trzy­ m ać nie m ogła. D od ać tu m usim y, że m arze­ niem pana W ojskiego b y ło w ydanie za synow ca p asierb icy ; kochał ich oboje, a prócz tego do imienia i rodzinnego p rzyw iązany zagona, rad b y b y ł, ażeby m ajątek, ja k przeszedł z rąk dziada, c a ły znów i nierozdzielny dostał się w ręce wnuka. Nie sprzeciw iała się temu i pani rotmi- strzowa w cale, młodzi zaś kochali się od tak daw na, że żadne z nich nie m ogłoby z pew no­ ścią powiedzieć, kied y się ich wzajemna miłość zaczęła. W szystko więc skład ało się ja k najle­ piej i b y ła b y już młoda p ara dawno stanęła na ślubnym kobiercu, g d y b y im nie przeszkodził. . . Napoleon, ustanawiając K sięstw o W arszaw skie i w ojsko, co choć się polskiem nie nazyw ało, ale niem w istocie b yło . Pan A leksand er nieda­ wno właśnie z w arszawskiego liceum w róciw szy, pod okiem stry ja brał się już do gospodarki z ochotą; m iały się w krótce ziścić wszelkie jego młodzieńcze m arzenia, a przyszłość zdaw ała się przed nim otw ierać spokojna i jasna, żadną na­

(29)

25

wet nieprzyćm iona chmurką. A le inne to b y ły czasy i ludzie; młodzież umiała i lubiła jeszcze siedzieć na koniu i do wojaczki się rw ała. Bóg w ie, ja k b y to dziś w takich okolicznościach w y ­ padło, ale wówczas takie postanowienie m ło­ dzieńca dziwnem się nikomu nie w yd ało ; zamie­ rzone małżeństwo do późniejszego odłożono czasu; m atka, otarłszy łzę cichą, p ob ło g o sław iła; stryj opiekun, choć sam wcale nie w ojak, ani śm iał ganić zamiaru, a p a n n a ... z żalem wprawdzie i ściśnionem sercem żegnała narzeczonego. P o­ szedł więc pan A leksand er i już go od dwóch lat w Zahorzu nie widziano, kied y wieść o ru­ chach w ojsk austryackich i o spodziewanej w oj­ nie niepewnością je j skutków spokój rodziny nieco zam ąciły.

R zeczą jest oddawna dowiedzioną, że kłopoty i przeciwności nigdy pojedyńczo nie przychodzą, a choćby najmniejszego na pozór związku z sobą nie m iały, zawsze jedne za drugiemi ciągną jak klucz posępnych żurawi. T a k b y ło właśnie i w Z ah orzu : pani rotm istrzowa, której od nie­ jakiego czasu nie służyło zdrowie, p rzy końcu

m arca zachorzała m ocno; nie b y ła to słabość gwałtowna, ale od tygodni kilku staruszka coraz

(30)

20

bardziej słabła i z sił o p ad ała; życie uciekało widocznie.

D oktorowie, dla których po większej części każd y chory je st tylk o mniej więcej ciekaw ym egzemplarzem, leczą zw ykle m łodszych gorliwiej „d la dośw iadczenia," sta ry jest dla nich ja k grzyb jesienny, który bądź co bądź lada dzień rozsypać się musi. N ie kłopoczą się więc sta­ rym i , ch yb a w w yjątko w ych okolicznościach; zw ykle dają l e k i j rad y dla uspokojenia rodziny, za najskuteczniejsze uważając je wszelako d l a . . . własnej i aptekarskiej kieszeni.

Zdaje się, że nie inaczej pojm ował rzeczy i stary pan D u n c k i e r, sław n y w okolicy, nadw orny lekarz pani hetmanowej Branickiej, której właśnie przed półtora rokiem jeszcze asy sto w a ł, kied y się ostatecznie do lepszego przenosiła świata. W ezw any do pani rotm istrzowej, pokiw ał głową, uśmiechnął się mile, przez dwie godziny baw iąc, ugaszczany i karm iony, gad ał wciąż o p olity­ cznych „konjunkturach," rozglądał się po fol­ warku, który mu się bardzo podobał, a zapisa­ w szy wreszcie kilka recept łokciow ych, z wielką w praw ą i pośpiechem , prosił, żeby go ja k naj­ prędzej odesłano do pana Bom sdorfa, sąsiada, co o pół mili od Zahorza w łaśnie b y ł kupił

(31)

2 7

folw ark przed dwoma laty. Jakoż, pośpieszając z odjazdem, zapomniał praw ie, że b y ł do chorej wezwany, tak mu wciąż po głow ie A u stry a cy , P rusacy i Francuzi chodzili.

P osłuchy i now iny polityczne, jak ie wówczas ob iegały po św iecie, niezmiernie zajm ow ały prze- dew szystkiem N iem ców , którzy od panowania jeszcze Prusaków pozostali w kraju. Ruch b y ł pom iędzy nimi niezw ykły; pokorne i dobrodu­ szne m iny, przybrane po T ylżyck im traktacie, zaczęły się do niepoznania zmieniać. W racał im w łaściw y, znany ów pruski humor grubiański, cynizm p ogardliw y, buta i pewność siebie, które ich po w szystkie czasy cechują. Odzywali się głośno, że A u stry a c y p rzyjd ą ich w yzw olić, ab y oddać w posiadanie sw ych pobratym ców P rusa­ ków kraje już przez nich raz posiadane, a zatem na wieki wieków niewątpliwie niemieckie.

W złym w ięc czasie p rzypadła choroba pani rotm istrzowej, bo i sta ry Dunckier, choć dosko­ n ały lekarz, niewiele jej pom ógł, m ając zw ła­ szcza głowę czem innem zajętą i na nieszczęście nie miała p rzy sobie nawet jed yn ego syna, który oddalony i w czynnej służbie zostający nie b y ł w stanie do łoża chorej matki pośpieszyć. Pani rotmistrzowa jednak nie b y ła pozbawiona opieki;

(32)

28

czuwała nad nią dniem i nocą w starym dworze poczciwa Anusia, która się tam przeniosła wraz z nieodstępną piastunką swoją i gospodynią p a­ nią Ścibłówną. W ojski też dow iadyw ał się co chwila, zajeżdżał i zachodził do starego dworu, ale już widocznie godziny życia staruszki b y ły policzone; w chwilach tylko przytom niejszych w zdychała i ubolewała, że nie może jeszcze s y ­ na pobłogosławić przed śm iercią. B y ło to jednak rzeczą niepodobną, bo już i w iadom ość o owej sławnej p roklam acyi księcia F erd yn an d a z dnia 12 kwietnia w R ycz yw o le ogłoszonej, rozbiegła się po całym kraju i mówiono powszechnie, że się rozpoczęły pierwsze kroki wojenne.

W parę dni po odwiedzinach doktora Dun- ckiera, pan W ojski po raz czw arty już od rana objeżdżając i obchodząc gospodarstwo, wstąpił do chorej, a znalazłszy ją nieprzytom ną i z córką tylko zamieniwszy słów p arę, zw rócił do domu.

Ścieżka od starego do nowego dworu prow a­ dziła wzdłuż wsi po za włościańskiem i gumnami; szedł pan W ojski, nie spiesząc się, sm utny i za­ dum any; b y ło to w wigilie w łaśnie świętego W ojciecha, kied y stare przysłow ie pociechę go­ spodarzom w polu obiecuje. W istocie, sucha, ciepła i pogodna wiosna dod aw ała tego roku

(33)

2Q

rolnikom otuchy, i wieczór ten kwietniowy już prawie przypom inał lato. W ojski też z p rzy zw y ­ czajenia rzucał okiem na bujnie i pięknie ziele­ niejące się niwy, lubo m yśli jego w tej chwili b łą k a ły się tęskne, z dalekiej przeszłości w nie­ doścignioną przyszłość, przebiegając szybko.

Spojrzał na stary dw orzec dziadowski, oko­ lony odwiecznemi drzewam i, cichy i poważny, pełen pam iątek i wspomnień rodzinnych, który w krótce m iał już zapewne zostać pustkowiem i cieniem tylko szczęśliw szych, minionych cza­ sów ; spojrzał na w łasną, nowszą siedzibę, przez siebie sam ego stworzoną i wypiastow aną, tu zrąb każd y, cegła czy kamień przez jeg o niemal w ła­ sne przechodziły ręce. W ulicach i w obszer­ nym ogrodzie drzewa, które sadził, sta ły już w całej sile i pełnym rozw oju; wszędzie b y ł ład i porządek, na każdym kroku od czytyw ał m yśl własną, lat ubiegłych wspomnienia, i westchnął smutnie, d u m ając: „K om u się to w szystko do­ stanie ?“ Kom u, kied y je d y n y , ukochany jego spadkobierca rzucony b y ł na łaskę niepewnego wojennego losu? A ja k b y w przeciwieństwie tej jego tęsknoty, trwożliwych m yśli i zwątpienia obraz wiosenny pełen uroku roztaczał się przed oczym a. Rozbudzające się po zim owym letargu

(34)

życie w całcm powietrzu zdaw ało się drgać i p ulsow ać; nieokreślony, cichy, szepczący dźwięk drobnych owaków, chór ptactw a i tysiącznych mieszkańców łąk i moczarów, dolatujący z d a ­ leka, w ieczorny, w esoły ruch i gw ar we wsi i w e dworze, cała owa św ieżość barw i woni odradzającej się p rzyrody, zd aw ały się kamień nawet i proch każd y rozbudzać i do nowego pow oływ ać życia. Jakaż to tęskna i bolesna sprzeczność z uczuciami człowieka, który swą śmiertelną pow łoką związany ze światem , prze­ żył już i przebiegł własnej w iosny dobę, i gd y c a ły św iat nowe rozpoczyna życie, on już łza- wem je tylk o żegna spojrzeniem . Szczęśliw y, jeśli odżyć może w drogich mu przynajmniej spadkobiercach własnego mienia, krwi i ducha, jeśli ta grudka ukochanej ziemi, co pot i pracę jego uwięziła w swem łonie — odda je wdzię­ cznie tym , którym to w sprawiedliwej spuściznie należy.

T a k sobie, siadłszy na ganku własnego do­ m ostwa, dumał tęskno pan W ojski, w patrując się w wieczornej zorzy różowe obłoczki, co na da­ lekim zachodzie drobnemi pasm am i zd aw ały się sp ływ ać ku ziemi i do cichego snu się układać.

(35)

ma-rżenia, wnet znalazł się p o d staro ści, do zw ykłej wieczornej nad jutrzejszemi robotam i w polu na­ rad y, która ledwie się rozpoczęła, zaturkotało przed bram ą i w tłoczyła się na dziedziniec po­ rządna, a naówczas wielce m odna, tak zwana saska b ry k a , z wiszącem i na rzemiennych p a­ skach siedzeniami, w parę dobrych gniadych koni w lipskich chom ątach zaprzężona.

W ysiad ł z niej przed gankiem mężczyzna średnich lat, dobrej tuszy i silnej budow y; twarz m iał okrągłą, w ygoloną do czysta i czerwoną, oczki m ałe, nos m ały, nieco naw et zadarty, od­ dzielony od ust szerokich, ale zaciśnionych sze­ roką w yp u kłą przestrzenią wierzchniej w a rg i; ty p czysto niem iecki, do którego doskonale sto­ sow ał się harbajtel i czapka z uszami związanemi na tasiem ki u gó ry i biała grubo na szyi naw ią­ zana chustka i surdut długi granatow y i potężne w reszcie bu ty ze sztylpam i.

B y ł to pan Bom sdorf, niegdyś kolonista, z głębi Niem iec, za rządów pruskich p r z y b y ły , protegow any przez Knoblocha, który po kilko- letniej dzierżawie dwóch, a później trzech fo l­ warków ze starostw a Bielskiego, kupił b y ł w ła ­ śnie przed kilku la ty w cale piękny m ajątek w sąsiedztwie W ojskiego.

(36)

32

Po milczącem ze strony gospodarza p o w ita­ niu p rzyb yłego, weszli oba do domu. G ość miał minę wesołą i n iby pewną siebie, widocznie je ­ dnak w sw ym gburowato-poufałym zw ykłym obyczaju, krępow anym b y ł co chwila pow agą i delikatną, ale zimną grzecznością starego szla­ chcica.

Niem iec jednak fantazyi nie tracił; rzuciwszy czapkę, rozsiadł się w ygodnie, splunął bez cere­ monii na podłogę i zaczął od pochw ał nad pię­ kną oziminą, którą, do wsi dojeżdżając, widział. Po polsku mówił żwawo i doskonale, żadnego mu słow a nie brakło, żadne tylk o nie b y ło ani wym ówione dobrze, ani co do zmian, p rzyp ad ­ ków i rodzajów ja k należy zastosowane. Rozm o­ wa zaraz też od zboża zw róciła się na tor poli­ tyczny.

— A pan słyszał wielką nowinę? — ozwał się B o m sd o rf wesoło.

— Ja k ą ? — sp ytał gospodarz. — Już nasi w W arszaw ie! — Ja c y nasi?

— N o . . . książę Ferdyn an d przecie! — Ja k to ? W arszawa już zajęta ? — J a a . . . tak, już A u stry a c y zajęli. — Bez oporu? bez bitw y?

(37)

— O ! o ! . . . b y ła b a ta lia ; tu żyd jeden p rzyjechał z za W isły, mówi, że tam bili się niedaleko W arszaw y, ale wojsko polskie na tę stronę przeszło, a książę wszedł do W arszaw y i zajął kraj dla naszego króla, Wilhelma.

Pan W ojski niecierpliwił się widocznie, ale umiał b y ć um iarkowanym , ruszył więc tylk o ra­ mionami i sp ytał z udanym sp o k o jem :

— I kiedyż to się stało?

— A , no, ta batalia, mówią, b y ła niedawno; trzy, cztery dni temu.

W ojski pokręcił głową. — Nie słyszeliśm y o tern.

— O ! ja ! to pewna rzecz — ciągnął Bom s- dorf — i ja tu właśnie do pana dobrodzieja p rzyjech ałem . . . że to dziedzic tego drugiego folwarku, pański synow iec, podobno jest tam w wojsku.

— K tóż to panu pow iedział, że je st w woj­ sku? — przerwał żyw o gospodarz — ja o tern nic nie w iem ; pojechał do krew nych, za kor­ donem.

— C h a! c h a ! — zaśm iał się gość — no, no, ja wiem, tego się głośno nie gada, a l e . . . tu jest inna rzecz; mnie pan D uncker mówił, że jego m atka bardzo chora, nie może ż y ć . . . no, ten

(38)

u

m łody dziedzic tu nie siedzi, folwark jest przy mojej granicy; ja b y m go kupił.

Pan W ojski gw ałtow nym ruchem zwrócił się ku gościowi, spoglądając tak, ja k b y go w tej chwili pierw szy raz obok siebie spostrzegał; już usta otw ierał, ale jeszcze się w strzym ał i w e­ stchnąwszy głęboko, rzekł wreszcie pow oli:

— Mój panie Bomsdorfie, nie wiem, jaki tam u was w niemieckim kraju o b y c z a j; m y tu, szla­ chta, do tej p ory jeszcze ziemią nie frym arczy- m y, a z ojcowizny ch yb a kogo ostatnia nędza w ypędzić może. W iem, że i mój synow iec z pe­ wnością Zahorza nie sprzeda.

— A le ja dobrze zapłacę! — przerwał gość. R uszył ramionami pan W ojski.

— E , e ! mój panie — odparł z uśmiechem — u nas uczciw y szlachcic, ja k ma kaw ałek chleba, a siedzi na ojczystym zagonie. . . to z pienię­ dzy kpi.

— Cha, cha, c h a ! — zaśm iał się Bom sdorf wesoło — a ja ja k mam pieniądze, to z całego świata k p ię! Niech pan W ojski to pam ięta, że ja chcę folwark k u p ić ; ten m łody pewno nie w ró c i. . . może gdzie zginie! a m atka nie może ż y ć !

(39)

35

»•

— A leż żyje, zlituj się p a n ! — przerwał go­ spodarz.

— N o . . . j a k . . . to tam kilka dni odparł gość, rzucając ręką niedbale i biorąc za czapkę — sam pan Duncker mówił, że nie w ytrzym a.

— U nas pow iadają — rzekł W ojski — że starszy Pan Bóg, niż pan R y m s z a ; pewno też starszy i od pana D u n ck era!

— A . . . tak — mruknął gość, zabierając się już do odjazdu — ale ja k będzie folwark do sprzedania, niech pan W ojski pam ięta, że ja go chcę kupić, żebym m iał p ierw szeń stw o.. .

Niezrażony też bynajm niej niezbyt uprzejmem przyjęciem , czego wcale może nie czuł i nie do­ strzegał, pożegnał się wesoło i z najlepszą miną odjechał.

Pan W ojski stał jeszcze w ganku, po odpro­ wadzeniu gościa, zadum any, kied y nadbiegł z dru­ giego dworu, bez czapki zadyszany chłopak z oznajmieniem, że pani rotm istrzowa umarła.

O pół ćwierci mili od Zahorza, na wzgórzu, wpośród okolonego zniszczonym parkanem cmen­ tarza, wznosił się odw ieczny, drewniany,

(40)

36

n iały, z w ysokim dachem kościółek, filia p ara­ fialnego, dokąd co parę niedziel przyjeżdżał miej­ scow y proboszcz odpraw iać mszę św iętą i na­ bożeństwo dla okolicznych wsi i dw orków. Nie bujne tu ro sły drzewa na zb yt suchym i w y ­ niosłym gruncie, zaledwie też kilka jod eł i brzóz sm ętnych, rozrzuconych samotnie i pojedynczo utrzym ać się m ogło, b y cichym szmerem nad starem i szeptać mogiłami.

Z przed wrót cmentarza roztaczał się widok szeroki; wprost i na lewo, od strony południowo zachodniej, rozrzucone b y ły po lekko falistym poziomie liczne sioła i d w ory, kilka m ałych ga­ jów brzozowych i ciem nym szlakiem w oddali siniejące sosnowe bo ry. D roga w ężykow atym pasem prow adziła do stóp wzgórza, na którym stał kościółek, tu zaś, zw racając się nieco i sp a ­ dając w dolinę po prawej już stronie, podnosiła się znów ku znacznie wzniesionej płaszczyźnie, na której szeroko i w ygodnie rozłożone widać b y ło Zahorze, wieś długą i po je j końcach mno- gietni, a starem i ozdobione drzewami dw a ob­ szerne dw ory. D o nich też i droga, wstępując na wzgórze, rozdwajała się u starej na rozdrożu postawionej murowanej figury.

(41)

37

znów b y ł również ja k wtenczas cichy i pogodny wieczór w iosenny; po ciepłym , dobroczynnym deszczu w yjaśnione niebo, przepow iadając czas piękny, okryło się lekkiem i białem i obłoczkami, ja k łuską sreb rz ystą; zieleniejące, a perłową rosą przysnute niw y świeższą jeszcze p rzy b rały b ar­ wę, a od traw ki i drobnego począw szy robaczka, w szystkie w powietrzu, wodzie i na ziemi żyjące tw ory d y szały pełnern sił, a wzm agającem się co chwila życiem .

K oło kościółka, na wzgórzu, ruch się jakiś o b ja w ia ł; krzątali się ludzie, obie p ołow y drzwi głów nych sta ły otworem, w głębi w idać było ustawiony katafalk. Słońce już się zniżać zaczęło, kied y p rzy figurze od strony Zahorza ukazał się długi orszak żałobny z krucyferem w białej kom ży na czele. W tej chwili, ja k b y nowego w itając gościa, ozw ały się wszystkiem i głosami razem jękliw e i ponure dzwony kościółka, w tó­ rując dolatującym już zdała, ow ym przeryw a- uym , zaczynającym się pojedynczo i w chór łą ­ c zą cy m , pogrzebowym śpiewem duchownych, pełnym strasznej, ja k b y zw ycięskiej siły jak iejś, smutku i do głębi duszy przejm ującej grozy. Liczn y orszak ciemną na drodze wstęgą sunął Słę p o w o li; pow iew ały czarne na przodzie cho­

(42)

78

rągw ie, p e łg a ły blade mnogich św iec płom yki, otaczając w środku postępujący wolno, chwie­ ją c y się i p odtrzym yw an y, w ysoki wóz żałobny,

czarnym o k ry ty całunem.

Zbliżano się do cmentarza, g d y na drodze od przeciwnej strony ukazał się nadjeżdżający parokonny wózek, a podróżny, który snać w tej chwili właśnie ów sm utny spostrzegł obrządek, podniósł się z siedzenia i począł powożącego na­ glić do pośpiechu. K ie d y już trumnę zdjęto ostrożnie z wozu i do kościółka wnoszono, w ó­ zek stanął u wrót cmentarza i pośpiesznie w y ­ siadł z niego podróżny, człek m łody, blady j e ­ dnak i osłabiony widocznie, chrom ał i chwiał się na nogach. Led w ie, w spierając się na kiju, parę kroków postąpił, poznali go i obstąpili lu­ dzie; b y ł to pan A leksand er, je d y n y , a uko­ chany syn nieboszczki rotmistrzowej, który po­ rąban y pod R aszynem , sła b y , uzyskaw szy urlop na czas ja k iś, śp ieszył drogą m atkę powitać, a nie zdążył na ostatnie nawet pożegnanie. U ści­ skał go W ojski, płacząc i w zd ych ając; syn, jak niespodzianym uderzony ' gromem, stał niemy i osłupiały, dwie strugi łez ściek ały mu po b la­ dych policzkach. Podprowadzono go kroków kilka, padł na kolana u progu kościółka.

(43)

W ewnątrz św iątyni . rozlegała się potężna, a nielitościwa pieśń żałobna, gorzały św iatła, a dym z kadzideł i licznych żarzących płomieni, m ięszając się z zapachem św ieżych ziół i traw, zdeptanych na cmentarzu i świeżo wyrzuconej z grobowego dołu ziemi, w ytw arzał ową znaną woń pogrzebową, która niczatartem zm ysłów na­ szych wrażeniem, na całe życie pozostaje w p a ­ mięci.

Niedługo trwał wieczorny po eksportacyi ob­ rządek, zabrano się z powrotem do Zahorza. W ojski, niepokojąc sic o zdrowie synow ca, który z ran otrzym anych niew ygojony i o słab ły, p o­ nosił jeszcze teraz cios tak ciężki i niespodzie­ w any, nie puścił go już do starego dworu i za­ brał do siebie. Parę tygodni m inęło, nim pan Aleksander przyszedł nieco do zdrowia; młodość Jednak niemniej ja k troskliwa opieka stry ja i na­ rzeczonej, podziałały szczęśliwie, ale z odzyska- nemi siłam i w raca ły i obowiązki, które go do zwyciężkich p ow oływ ały szeregów. Choć więc te dni kilkanaście p rzeb ytych teraz w domu ojca na­ rzeczonej silniejszemi niż przedtem może, i niero- zerwalnemi go tutaj kręp ow ały . więzami, choć dni żałoby k o iły mu tu lube i rozkoszne chwile, chociaż na sam a m vśl odiazdu serce ściskała

(44)

40

tęsknota, musiał, z własnemi walcząc uczuciami, opuszczać ukochane strony, a b y się tem godniej­ szym jeszcze przyszłego szczęścia okazać.

Już też i wieści z za kordonu n adbiegały szybko ; każdy dzień teraz, każda niemal chwila, świeże, a zgoła niespodziewane przyn osiły no­ w iny. A u stry a cy weszli wprawdzie do W arszawy i naznaczyli nawet hrabiego Saint Jullien’a rządcą całego niby zajętego kraju, ale tym czasem woj­ ska nasze, na każdym kroku zw ycięzkie, zajmo­ w ały, a raczej odbierały coraz dalej te części kraju, które do sw ych posiadłości A u stry a pierwej p rzyłączyła. W dni kilkanaście po bitwie R a- szyńskiej, generał Sokolnicki z pułkiem piechoty legionisty Sieraw skiego, zd obyw ają bagnetam i, bez w ystrzału nawet, u syp an y przez A u stryaków szaniec przedm ostowy w Górze K alw aryi. Tu postradali A u stry a c y 1 200 żołnierzy, zabitych i ran n ych ; 1800 wziął Sokolnicki do niewoli wraz z 38 oficerami, bronią, działami i zapasami wojennemi, a Schaurath, generał austryacki, w y ­ ratow ał się tylk o szczęśliwie, dopadłszy na W iśle jakiegoś czółenka. K siążę Jó zef kieruje się w głąb tak zwanej naonczas G alicyi Zachodniej, na L u ­ blin, gdzie go poprzedzają dzielni ulani pod wo­ dzą D ziew anow skiego; Rożniecki wchodzi do

(45)

4 '

S ied lec; pośpieszył tam właśnie i pan A leksan ­ der K op eć zająć swe, na krótko w bratnich sze­ regach opuszczone, miejsce. Nie potrzebujem y powtarzać tutaj szczegółów pam iętnych i dobrze znanych prawdziwie tryum falnego pochodu w ojsk n aszych ; wzięcie Sandom ierza przez Rożnieckiego i Sokolnickiego, gdzie A u stry a c y stracili tysiąc ludzi zabitych i tysiąc dwieście niewolników, wzięcie Zam ościa, Ja ro s ła w ia 1), i Lw ow a. Dziel­ ność w ojsk naszych tak panicznego na ten czas A ustryakom napędziła strachu, że po kilku bi­ twach ważniejszych, wszędzie już pierzchali, gdzie się nasz żołnierz p o k a z a ł; oto naprzykład c z y ­ tam y w Gamecie Korespondenta W arszawskiego Nr. 5ą : „N ieprzyjaciel cofa się z jednakow ym pośpiechem, dnia 28 m aja d w u n a s t u ułanów polskich, rozpoznawając nieprzyjaciela, spotkało w Skierniewicach s t u d z i e s i ę c i u dragonów austryackich, którzy uchodzili do R a w y , rozpro­ szyli ich i j e d e n a s t u w niewolę zabrali.“

N a ten raz, jeśli w ojska nasze dopom agały sprawie w ielkiego wojownika i bohatera wieku Napoleona, który jednocześnie już wchodził do

ł) Rożniecki opanow ał Ja ro sła w 24 m aja, w ziął tam je­ dnego pułkow n ika, 25 oficerów i 900 żołnierzy w niew olą. (Raport ks. Józefa d, 23 maja z głó w . kw at. w T rześn i).

(46)

W iednia, m iały to szczęście, że lubo uważane zawsze jed yn ie za kontyngenś ligi Reńskiej, wal­ c z y ły przecież nie na krańcach gdzieś świata z narodami, od których żadnych krzyw d nie do­ znały.

A rcy k sią żę F erdyn an d z każdym dniem, w i­ dząc się w położeniu coraz trudniejszem, gd y go wreszcie doszła w ieść o zdobyciu L w o w a , z dnia i na 2 czerw ca w nocy nam yślił się na krok stanow czy i kazaw szy koła arm atnie poobwijać słom ą, przez grzeczność zapewne, ab y spokoj­ nego snu nie p rzeryw ać mieszkańcom W arsza­ w y, cichaczem opuścił stolicę, nie ściągnąw szy nawet straży, rozstaw ionych po m ieście, które nazajutrz rano p o ro z b rajały . . . przekupki. D o ­ wcipny ludek warszawski, do każdej okoliczno­ ści m ający zawsze koncept gotow y ■— zaraz też powtarzać począł w e so ło :

„O j książę Ferdynandzie, cóż ci się to stało ' U ciekłeś z W arszaw y w sam o Boże C ia ło !*

Za austryackiem wojskiem pociągnęło też i wielu Niem ców urzędników i nieurzędników, co byli jeszcze z daw nych pruskich czasów zo­ stali, a zb yt gorliwie p rzy b y ły m A ustryakom służąc, nie mogli się przy nowej odmianie św ie­ tnego losu spodziew ać; odważniejszych, którzy

(47)

43

pozostali, natychm iast pożegnała rada stanu po powrocie w dniu 7 czerwca z T yko cin a do W ar­ szawy.

Tym czasem d y w izy a generała Rożnieckiego, gdzie w drugim pułku ułanów znajdował się i pan A leksander K o p eć, już w końcu m aja wchodziła do Jarosław ia, a w pierw szych dniach lipca dotarła na Szląsk pod B iałę, kied y nade­ szło oznajmienie o rozejm ie, zaw artym w Znai- mie na M orawach. W szelkie w ięc działania wo­ jenne ustały, a rozpoczęły się w ykrętn e i długie dyplom atyczne u k ład y, które się wreszcie za­ kończyły w W iedniu podpisanym dnia 14 paź­

dziernika 1809 r. pokojem.

W ojska K sięstw a W arszawskiego wstrzym ane w zw ycięskim pochodzie, w olnym ruchem w ra­ cały do kraju.

Pod trzema krzyżam i urządzono bramę tryum ­ falną dla księcia Józefa z napisem : „ T ę d y J a n Hi w r a c a ł z p o d W i e d n i a / 1 ale wódz na­ czelny, czy przez skrom ność ty lk o , czy pamię­ tając może na podbudzoną przez osobistych nie­ przyjaciół je g o , niechęć W arszawian, okazaną, g d y p 0 bitwie K aszyńskiej ustępował z W arsza- wy> zdając ją A ustryakorn — dość, że nie chciał w cale z owej tryum falnej bram y korzystać, a w oj­

(48)

4 4

sku tylko świetnego w ejścia chw ałę zostawiając, sam z kilku jed y n ie ze sw ego sztabu oficeram i, niepostrzeżony, przem knął się bocznemi ulicami. N astąp iły bale, przyjęcia, przedstawienia ad hoc teatralne i liczne, a raczej niezliczone festyn y na uczczenie w ojsk narodow ych i naczelnego ich wodza. Pan Aleksander duszą i sercem zwracał się tam , dokąd go najmilsze ciągnęły wspomnie­ nia, nie m yślał naw et o opuszczeniu swego sta­ nowiska i zaniechaniu zawodu, który mu naj­ świetniejsze rokow ał nadzieje. T ym czasem , już z końcem 1 81 0 r., ja k oddalone i ledwie d o sły­ szane grzm oty w parnej ciszy przed burzą, za­ częły obiegać głuche i niepokojące o nowej w oj­ nie pogłoski.

N oty i listy dyplom atyczne, na podobieństwo błysk aw ic, przebiegały m iędzy Petersburgiem i P a ry ż e m ; 7. wiosną zaś następnego roku czy­ niono już w K sięstw ie W arszawskiem pośpieszne do obrony kraju p rzygotow an ia; kłopotano się wzmacnianiem twierdz, do czego rząd odpowie­ dnich nawet nie posiadał funduszów; siły wojska 0 34 tysiące ludzi i około 11 tysięc y koni po­ większone zostały. Rokowano też wielkie zmiany 1 nadzieje, rachując na niezwyciężoną potęgę Napoleona, który trząsł naówczas całą E u r o p ą ;

(49)

45

1 sam o niebo zdawało się sp rzyjać jego zamia­ rom, ob d arzyw szy go niedawno właśnie dnia 20 m arca 1 8 1 1 urodzonym synem , co w kolebce tytuł króla rzym skiego otrzym aw szy, miał dać trw ałą nowej, najpotężniejszej dynasty i podstawę.

K siążę Jó zef w kwietniu jeździł właśnie do P aryża dla złożenia życzeń Napoleonowi z po­ wodu urodzin następcy cesarskiego tronu, a w ró­ ciw szy do kraju, jaw nie już mówił o zachwianiu dobrych stosunków m iędzy rosyjskim a francu­ skim dworem. N a skinienie w szechwładny z p o ­ dwójną gorliw ością rozpoczęły się w Księstw ie przygotow ania wojenne, na które ochotnem ser- -cem, ostatkam i goniąc, w ysilał się c a ły kraj zu­

bożały. K ról F ry d e ry k August, któ ry we wrze­ śniu zjechał b y ł na sejm do W arszaw y, zaraz Po zamknięciu obrad, pośpieszył do Drezna przy końcu grudnia, nie przewidując, że już tu nie miał wcale powrócić.

W Zah orzu, po śm ierci rotmistrzowej i od- jeidzie pana A leksandra, cicho upływ ało w iej­ skie życie i powoli w szystko w racało do z w y ­ kłego porządku.

Zdaje się, że śm ierć w nieodłącznej parze 1(3zie z zapom nieniem ; własnego życia naszego Cnwile, o którycheśm y zapomnieli, nie istnieją

(50)

46

już dla nas sa m y c h ; zm arłych też, prędzej czy później, nieuniknione czeka zapomnienie. Nie p a ­ mięta nikt o obojętnych albo niem iłych, a o naj­ serdeczniej ukochanych bolesne wspomnienie każe nam żal w sercu chować i usta zam yka, tak więc — jed n ych i drugich gro b y zawsze p okryw a milczenie. W najlepszym razie dzieci pomna jeszcze rodziców, dziadowie o b cy są już i zapomnieni na wieki.

Z w yk łą więc rzeczy koleją i po śm ierci ro- tmistrzowej żal, choć najszczerszy, dzień za dniem się uśm ierzał. Pan W ojski i ukochana jego p a ­ sierbica oddali się zw ykłej p racy i zatrudnieniom dom ow ym ; w tej stronie kraju pokój b ył, choć 0 miedzę w K sięstw ie w szystko się w gorączko­ w ym rzucało ruchu.

Z d aje się, że ów pan Bom sdorf, sąsiad W oj­ skiego, musiał nieco na to rachować, w tych czasach bowiem przypom niał sobie znowu o Za- horzu, a odnowiwszy stosunki, które dość czę- stemi odwiedzinami utrw alał, wspom niał b y ł je ­ szcze o chęci kupna starego folwarku, a lubo W ojski zb ył go stanowczą odmową, nietylko b yw ać nie przestaw ał, ale często nawet p rzy­ jeżdżając, starał się b yć, o ile umiał, słodkim 1 coraz bardziej przyjacielsko poufałym sąsiadem.

(51)

47

Zbliżenie się to jedn ak nie mogło przejść pe­ w nych granic zimnej tylk o ze strony pana K o p ­ cia grzeczności; inna krew , duch, pojęcia i o b y ­ czaje, a nadewszystko zupełny b rak w ychow ania i tow arzyskiej ogłady, stanow iły tu nieprzebytą zaporę, mimo dostatku i posiadania kaw ałka ziemi, co go niby obyw atelem tego kraju czy ­ niło. Coraz częstsze odwiedziny N iem ca już się nieco i cierpliwemu W ojskiemu przykrzeć za­ czy n ały; bo gość prócz gospodarstw a nie rozu­ miał nic i mówić z nim nie b y ło o c z e m ; o b y ­ czaje miał dziwnie jakieś grube i nieokrzesane, wyobrażenia najosobliw sze, a kilkanaście lat p rzeb ytych w Polsce tyle go tylk o zm ieniły, że żadnych ze sw ych cech niemieckich nie tracąc, chciał niby udawać czasem polskiego szlachcica; jak siebie za Prusaka,, tak i ziemię, na której siedział, sumiennie za czysto niem iecką uważał.

Pan W ojski, p rzykrząc już sobie częste od­ wiedziny Bom sdorfa, a p rzyczyn y ich odgadnąć nie mogąc, w padał na m yśl nawet dziwaczną, czy Niem iec nie chciał może starać się o p o zy ­ skanie ręki jego wychowanki.

W łaśnie dumał o tem, siedząc na ganku, do­ kąd go ciepła m ajowa popołudniu w yw ołała pora, a ostatnie to przypuszczenie tak mu się

(52)

niepo-4 8

dobnern do. praw d y i dziwacznem w ydało, że mimo woli rośm iał się głośno.

Panna Anna w sam a porę znalazła się na progu.

-— Cóż to tak śmiesznego sobie ojczulko przypom niał? — sp ytała zaciekawiona.

W ojski, nie k ry ją c się bynajm niej, op ow ie­ dział, co mu o Bomsfordzie na m yśl przycho­ dziło.

Poczęli się śm iać już oboje, ale ku najwię­ kszemu zdziwieniu ojczym a panna A nna w y ­ znała, że przypuszczenie to może b y ć niezupeł­ nie m ylnem , o ile z obejścia się względem niej Bom sdorfa m iarkować mogła.

Pan K o p eć ramionami ruszył.

— T f u ! — ozwał się, splunąwszy głośno — jeszcze czego nie staw ało ! ?

I ledwo tych słów dom aw iał, ukazała się w bram ie znajoma saska b ry k a sąsiad a, a na niej uśm iechnięty Niem iec w swej niezmiennej, wiecznie zielonej czapce z uszami.

— O t ! o wilku mo wa . . . masz g o ! — mru­ knął W ojski, spostrzegając g o ś c ia — a to czyste utrapienie!

Panna Anna wbiegła szybko do domu. Niem iec o tyle się przepoiszczył tylko, że

(53)

40

coraz częściej powtarzał „m ości dobrodzieju* i „upadam do n ó g ;“ od tego też zaczął, w ysia­ dając z bryczki,

Po przywitaniu, rozmowa, ja k zw ykle, zaczęła się od aury i gospodarstwa, przechodząc w krótce na tor polityczn y; że jednak pan W ojski ostro- żnym b y ł i nie bardzo dowierzał Niemcowi, uryw ała się co c h w ila; następow ały często dość długie milczenia, tern bardziej, że i Bom sdorf na ten raz mniej butny, niż zw ykle, pot tylko z czoła kraciastą chustką obcierał, skarżąc się na gorąco, a widocznie siląc się na rozmowę, mieszał się jako ś i zapom inał nawet, o czem mówił przed chwilą.

Po dość długiem milczeniu, na którem obo­ jętna urwała się pogadanka, gość wreszcie je ­ szcze raz czoło i szeroką gębę obtarłszy, chrzą- knął i zwrócił się do gospodarza.

— Ja tu — ozwał się — mam, mości dobro­ dzieju, powiedzieć panu W ojskiemu jedną rzecz, która j e s t . . . ważna rzecz. . . i może b y ć na obiedwie strony bardzo dobra r z e c z ...

Pan K o p eć spojrzał ciekawie na sąsiada. — Hm — mruknął — cóż to za dobra rzecz? Niemiec obejrzał się wokoło ostrożnie, chrzą-Z podań i szpargałów. I, 4

(54)

5o

knął jeszcze i nabierając już dobrej m iny, pod­ sunął się bliżej na ław ce.

— J a . . . widzi pan W ojski — począł z ci­ cha — ja mam ten folwark, co kupiłem, pan wie, doskonały f o lw a r k ... no, ale ja mam j e ­ szcze i p ie n ią d z e .. . dwa tysiące dukatów, ho­ lenderskich dukatów w z ło c ie ... p ożyczyłem na procent d ob ry panu sta ro śc ie ; no, pan, mości dobrodzieju, je st d ob ry gospodarz, ja w i e m. . . bardzo dobry gospodarz, długów niema, ale i go­ tówki n ie m a .. .

W ojski machnął ręką obojętnie.

— A mnie na co gotów ka — rzekł z uśmie­ chem — mam chleb i dach, więcej nie potrzeba. — C h a! ch a! — zaśm iał się, rzuciwszy g ło ­ w ą Niem iec — gotówka jest dobra rzecz. . . o ! doskonała rze cz! ot, widzi pan W ojski, jak przyjdzie córkę za mąż w yd aw ać, trzeba dać p o s a g ... no — dodał — otóż ja w łaśnie chcia­ łem to powiedzieć, ż e . . . niech pan dobrodziej za mnie córkę w yd a, to ja — tu machnął ręką — mniejsza o to ! teraz posagu nie będę b r a ł., i

Pan K op eć p atrzył na Niem ca z uśmiechem, a przypom inając sobie dawną świetność domu, nie m ógł się jeszcze na odpowiedź zd obyć, kie­

(55)

d y Bom sdorf, klapnąw szy go po kolanie poufale, rozśmiał się i dodał w e s o ło :

— A co? ch a! ch a! widzi pan W ojski do­ brodziej, że to jest na dwie strony dobra rzecz; bo mnie potrzeba go sp o d yn i. . . a pienią­ dze s ą ! . . .

W ojskiemu lekka chmurka, ja k błyskaw ica, przebiegła po czole, brwi się na chwilę ściągnęły, ale znikło to w mgnieniu oka, uśmiechnął się tylko i poruszył na ławce.

— Mój panie Bomsdorfie — ozwał się po­ woli — już ja ci to kied yś mówiłem, że nie w szystko się za pieniądze kupuje.

— O c h ! — przerwał gość dobrodusznie — w szystko można kupić.

— A , nie — zaprzeczył W ojski, śm iejąc się 1 potrząsając głow ą — w ielebym ci rzeczy w y

l i c z y ł , których nie m ając i za m iliony nie do­

staniesz; n o . . . i żonę niezawsze kupić można. — Żonę? — zaśm iał się Niem iec — na co kupować? to się darmo bierze i jeszcze z d o ­ p ł a t ą . . . no, a ja posagu zaraz dopominać się *de będę, na piśmie dam.

Pan K op eć miał rzadki dar wielkiej pow ścią­ gliwości i panowania nad sobą, pomimo dość żyw ego nawet ch a rak teru ; zaczęła mu się j e ­

(56)

dnak w yczerp yw ać cierp liw o ść; m achnął ręką niechętnie.

— A leż, mój panie — rzekł — nie m amy 0 czem m ów ić, moja pasierbica je st oddawna zaręczoną, musisz przecie o tern wiedzieć.

— O ! ja a — odparł Bom sdorf — wiem, s ły ­ szałem, m iała iść za pańskiego synow ca, n o . . . ale to dawna r z e c z . . . z tego nie będzie n ic !

— Jakto nie będzie?

— N o . . . on nie chce się żenić.

— Co aspan gadasz? — przerw ał żyw o pan K op eć — któż ci to powiedział ?

— N ikt nie powiedział, ale już trzy lata go niema, nie w r a c a !

— C hoćby i piętnaście — odparł W ojski — to w szystko jedno, daj aspan p o k ó j. . . niema co g a d a ć . . .

Bom sdorf z niedowierzaniem uśmiechnął się 1 głow ą pokręcił.

— No, no — bąknął — zobaczym y!

N a tem się na chwilę urwała rozmowa, którą pan W ojski niebawem zwrócił znów na tor go­ spodarski ; Niemiec jedn ak wcale ani humoru, ani m iny nie stracił i zabawiwszy jeszcze czas jakiś, ku wieczorowi — odjechał.

O detchnął pan K op eć swobodniej po odje-52

(57)

ździe Bom sdorfa, pew nym b ęd ąc, że się go już p ozb ył na zawsze, ale nie znał w idać człowieka, albo może jakiegoś obyczaju obcego. Niem iec bowiem, niezrażony bynajm niej, odwiedzin swo­ ich nie zaniechał wcale, i w parę tygodni p ó ­ źniej afekta swoje — z wdzięcznym szerokiej g ę b y uśmiechem —- samej pannie Annie w yn urzył. T u w reszcie, po odprawie stanowczej, zagniewany mocno, bez pożegnania praw ie odjechał.

S k o ń czyły się więc sw aty Bom sdorfa; panna Anna i W ojski na ten raz nie wątpili już, że zupełnie pozbyli nieznośnego natręta. W isto­ cie, Niem iec b yw ać przestał, ale okazało się w krótce, że o Zahorzu nie zapomniał wcale. Nadspodziewanie bowiem zaczęły się niebyw ałe nigdy przedtem sąsiedzkie o granicę zatargi. Zajmowano b yd ło na p astw isk u , przykaszano taki, na każdym kroku czuć b y ło , że Niemiec chciał sąsiadowi d o k u cz yć; aż po niejakim cza­ sie potrafił gdzieś w yszperać odw ieczny i zapo­ mniany jakiś kontrowers graniczny i w ystąpił z pretensyą. Rzecz b y ła niewielkiej wagi, ale groziła nudnym , kosztownym i m ogącym się dłu­ gie lata przeciągnąć procesem . W ojski, podra­ żniony już poprzedniemi p rzyczep kam i, które cierpliwość jego w yczerp ały, choć nigdy w ż y ­

(58)

54

ciu nie miał żadnych procesów, tem bardziej, że najniesłuszniej został napastow anym , postano­ w ił sobie, bądź co bądź sprawę całą siłą po­ pierać, ab y upokorzyć wreszcie nienawistnego i uprzykrzonego sąsiada. R ozpoczęły się więc zabiegi i m atactw a prawnicze, których skutku i końca przewidzieć nawet nie b y ło podobna; mogło się to ciągnąć całe lata, przysparzając kłopotów i w ydatków bez końca.

Sp raw a bowiem Im ci Pana K op cia, lubo naj­ słuszniejsza, potrzebow ała na poparcie papierów i dokumentów, których w yszukiw ać należało; Niem iec zaś, nie żałując pieniędzy, łatw o znaj­ dow ał jurystów i rzeczników, czekających tylko na podobne żniwo.

Ciężki to b y ł ów rok 1 8 1 1 , zwłaszcza dla rolników ; ciepła i wczesna wiosna rozwinęła wprawdzie ruń najpiękniejszą, ale upały zwię­ kszały się z dniem każdym , nikła zieloność, żół­ k ły rośliny, pozbawione w ilg o c i: całem i m iesią­ cami kropla deszczu nie sp ad ła na spragnioną ziemię, która p ękała i rozpadała się z suszy. Prze- rzedłe i niskie zboże bielało przed czasem i widmo głodu groziło najstraszniejszą klęską biednemu ludowi. Tygodniam i i m iesiącam i, z bladego nieba, bez zm iany, bez chmurki przez dzień cały,

(59)

na ziemię ogniem praw ie sy p a ło sło ń ce; ku w ie­ czorowi ty lk o , bez blasku , krwawo-czerwone, tonęło w ciągnących się nad poziomem m głach i srzeżogach, które od puszcz i w yżarów daleko niosły woń spalenizny; a ledwie zmierzch zapadł, ukazyw ała się na niebie owa sław na kometa, jak złow roga rózga, zawieszona nad głowam i w y ­ lęknionych ludzi, zdając się straszną przepowie­ dnią utwierdzać głuche wieści o wojnie i zapo­ w iadać klęski niebyw ałe.

B y li jednak ta c y , którzy ani w przepow ie­ dnie, ani w wojnę w ierzyć nie chcieli; przez K sięstw o W arszaw skie dochodziły do całego kraju wieści z P aryża, zkąd donoszono, że ulu­ bieniec Napoleona Colincourt, książę V icen zy, baw iący w Petersburgu, jako poseł nadzw yczajny, zapewniał, że w R o sy i nie m yślano wcale o w oj­ n ie; na Litw ie posłuchom tym zaprzeczały po­ spiesznie nakazyw ane dostaw y zboża, przechody w ojsk i ciche bez żadnego rozgłosu krzątania się

1

Przygotow yw ania w fortecach. Nie ustaw ały też i wieści o w spaniałych zam iarach m onarchy, jakie w zarządzie i ustroju całym m iały b y ć j a ­ ko by na Litw ie, W ołyn iu, Podolu i Ukrainie wprowadzone.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeszcze na samym początku, [kiedy] się spotkaliśmy, występowaliśmy i mieliśmy wieczorki, [podczas których] graliśmy w domu kultury na LSM-ie na osiedlu

Stachura miał to nieszczęście, że w artykułach prasowych, które pojawiały się po jego śmierci i pojawiają się do dziś, uwaga komentatorów skupiona była raczej na życiu

Ilość mąki dodawanej do ciasta ziemniaczanego zależy od odmiany ziemniaków i waha się od 30 do 40% w stosunku do masy ugotowanych ziemniaków.. Mniejszy dodatek mąki

Tworzenie nowych miejsc szkolenia za- wodowego i zwiększanie limitów przyjęć na wcześniej funkcjonujących jest skutecznym sposobem zwiększa- nia liczby studentów medycyny i w

Nie rozwiążemy problemu braku kadr w placówkach, ale jest narzędzie, które zwiększa szanse na znalezienie specjalistów.. Rynek ochrony zdrowia od lat boryka się z proble- mem

Potwierdzenie tego ostatniego uzyskano w badaniach: sprawozdanie, z wystąpienia Marzanny Chmielarskiej na „IV Forum Sekcji Bibliotek Szkół Wyższych Stowarzyszenia

Obywatele Lublina zgromadzili się, by zbiorową manifestacją, uczcić uroczystą chwilę zwycięskiego zakończenia wojny.. Nawet stare drzewa Placu Litewskiego oblepione były

[r]