*
B I B L I O T E K A D W U T Y G O D N I K A IL L U S T R O W AN E G O „ Ś W I A T *
KAJETAN K R A S Z E W S K I.
W Y B Ó R PISM . — TO M I.
Z PODAŃ I SZPARGAŁÓW.
C Z Ę Ś Ć P IE R W S Z A .GOŚCIE. — PIORUNY KSIĘCIA WOJEWODY. — JARZĄBKOW A NOC. — WOŁŁODKOWICZE. — J KOŚCIUSZKOWIE. — DOŁHOŁISKA. — SOSNO- | WICA. — TAKTYKA PANA ROTMISTRZA. — j O KARPIŃSKIM. — W OBLĘŻENIU. —
Z OPŁATKIEM.
_________________________________
K R A K Ó W .
NAKŁAD DWUTYGODNIKA ILLUSTROWANEGO „ŚWIAT.* I 892.
4 9 1 2 1
Tegoż au to ra w y s z ły :
Koniu sz y ć Brzeski. 1876. L w ó w . G ubrynow icz i Schm idt. Chełmianie. 18 7 8 . W arszaw a. Sennenw ald.
Opowiadania mniejsze. 1879. W arszaw a. N oskowski. W sprawie szczerbca. 1879. O dbitka z Biblioteki W arszawskiej. Od szkolnej ła w y . 1880. W arszaw a. G ebethner i W olff. Pod wyrokiem . i 883. W arszaw a. G ebethner i W olff.
G en era ł Filip Hauman i rodzina Malczewskich. W arszaw a.
1888. Odbitka z Biblioteki W arszawskiej.
Bartochowski. 1889. K raków . Nakładem dw utygodnika „ Św iat.*
KRAKÓW. — DRUK W Ł. L. ANCZYCA I SPÓŁKI, pod zarządem Jana Gadowskiego.
GO ŚCIE.
KARTKA Z DZIEJÓW NASZYCH.
1 7 95
—1813
.T y śpisz Z ygm un cie! a tw oi sąsiedzi Do tw ego domu goście p r z y je c h a li!.. T y śpisz, a czeladź przyjęciem się biedzi T y c h , co cię czcili, co ci hołdow ali.
Karpiński. „K a ż d y to m a, na co za słu ży ł,“ „jak sobie kto pościele, tak się w yśp i,* p raw d y te pow sze chnie p rzyjęte i n iby niezbite, powtarzane są jed n ak przez tych głównie, którym j e s t . . . do brze na św ie cie ; ale niechno się komu noga p o winie, mówi w cale in acz ej; głos tylk o upośle dzonych od losu zawsze jest mniej słyszan ym , za prawdę więc uchodzą i owe sofizm aty ukute na to zapewne, a b y się szczęśliw y nad nieszczęśli w ym litować nawet nie potrzebował. W idzim y bo wiem nieraz, że sp rzyjające albo przeciwne oko liczności stokroć więcej działają od wszelkich p rac, starań i zabiegów ludzkich; stosuje się to i do jednostek i do rodzin i do plemion całych. Jed n ym się wiedzie, drugim nie, i ci więc osta tni m ają również swoje stare i doświadczone
axiom ata „jednem u się zm iele, drugiemu się skrupi,® „aliis subulae radunt, aliis nec novacu lae® J). Ja k to się, naprzykład, prawdziwie p o wodzi naszym sąsiadom P ru sak o m ; z m ałej na szej własnej prow incyi w yrośli oni na królestwo ledwo przed 180 la ty ; a d z i ś ! — pierwszorzędne państwo w E u ro p ie ! Mocno to przypom ina po kornego ekonoma folwarku, co korzystając z nie- oględności dziedzica, w niedługim czasie niemal c a ły po nim zagarnął m ajątek. Mieli oni w praw dzie sw ego, tak zwanego wielkiego elektora, który przewrotnie i zręcznie korzystać potrafił z kłopotów Jana K azim ierza; mieli swego F r y d e ry k a II, umiejącego się b ić, ale niestety, ze w stydem praw ie przyznać m usim y, że w czasie naszego upadku i zaborów przez Prusaków w' ow ym czasie dokonanych w naszym kraju, wmjsko ich nie b y ło w cale, ani lakiem jak dziś, ani ja k czasu siedmioletniej w ojny za F ry d e ry k a W ielkiego. Ciekaw e są prawdziwe podania u nas o Prusakach z epoki zajęcia przez nich naszego kraju.
K ró l Stanisław August w yjech ał ostatecznie z W arszaw y nazajutrz po Trzech K ró la c h , dnia
7-go stycznia 1796 r. l), w tow arzystw ie gene rała Torm ansow a z silnym konwojem czarno morskich kozaków ; p rz y b y ł do Białegostoku w mróz 22-stopniowy dnia io-go na noc i sta nął w pałacu siostry, pani K rakow skiej (Brani- c k ie j); nazajutrz 11 stycznia, przenocowawszy tylko , gd yż siostra bawiła na ten czas w L u b li nie, udał się w daiszą podróż do Sokółki na noc; w sam zaś dzień ruskiego N owego Roku przed południem p rzyjechał do G rod na, gdzie nań już książę Repnin oczekiwał.
W arszawę zajął na ten czas rosyjsk i generał Buxhow den, ale w sam dzień odjazdu króla we szło jeszcze do stolicy i 4.000 Prusaków, którzy wspólnie z R osyanam i mieli w stolicy służbę garnizonową odbyw ać. N aoczny św iad ek, odda ją c sprawiedliwość generałow i Buxhow donow i
co do jego łagodności i wyrozum iałości dla m ieszkańców, uznając oraz porządek i karność w ojska ro syjsk iego , w cale inaczej mówi o Pru
l) Data w yjazdu króla rozm aicie jest podaw an ą; dnia i-g o , 5-go, albo naw et 9-go stycznia n. s. W spółczesny św iadek, który b ył w Białym stoku w czasie przejazdu Stanisław a A u gusta, w edle notat znajdujących sią w archiw um autora, oznacza w yjazd k ró la na dzień 7 stycznia n. s. 179 6 r., jak tu w łaśnie podajem y.
10
sakach. B y li to koszlawi i nędzni rekruci z n aj gorszą bronią, bez płaszczów, dzwonili zębami na mrozie, a całe miasto żarty z nich stroiło bez ko ń ca; dość powiedzieć, że im ulicznicy odkradali broń, bębny i lederw erki, a nierzadko nawet zgniłemi jabłkam i na nich rzucano.
Opisów W arszaw y z tego czasu, a następnie i K sięstw a W arszawskiego posiadam y niemało, mniej w iadom e, a może i wcale nieznane są niektóre szczegóły zajęcia przez Prusaków tak zwanej Białostockiej R egen cyi, które tu dla ob jaśnienia dalszego opow iadania naszego umie szczam y.
Suworow po wzięciu Pragi dostał b y ł w ła śnie w nagrodę od Im peratorowej Jejm ości w spa niały d a r, Ekonom ię K o b ry ń sk ą ; w ojska też feldm arszałka rozlokowane b y ły w okolicach K o b ryn ia i Grodna aż ku brzegom N a rw i; w B ia łym stoku Beningsen miał główną kwaterę. Cie kaw ą je st rzeczą, że tu w liczbie w yższych ofi cerów rosyjskich, nazwisko rosyjskie jest p raw dziwą oso b liw o ścią; tak jak Buxhow den i B e ningsen są tu : Cosens — A nglik, L a s c y — Irland c z y k ,— W ittgenstein, Liven , Z ass, A u rep i całe szeregi nazwisk ze w szystkich końców świata. D alej już w T y k o cin ie główną kw aterę zajmuje
pruski generał Suther, którego korpus kordo nowy rozciąga się nad brzegami N arw i, a za wojskam i pruskiem i przyw ędrow ały i bez końca p rzy b y w a ją całe legiony najrozmaitszego rodzaju zgłodniałych obdartusów, Niem ców, z żonami, bachoram i i węzełkam i, czekając i w yg ląd ając chwili, w której powołani b y ć m ają do zaję cia wszelkich m ożliwych urzędów i posad rzą dowych.
W Z łotoryi nad N arw ią stoi pan kapitan Lebbin z kompanią fizylierów, ma s t u p i ę ć d z i e s i ę c i u żołnierzy i d w i e ś c i e bab, N ie m ek, z dziećmi i bez dzieci. Czterdziestu sześciu włościan m iejscow ych co do jednego w yp ędzi w szy z chałup, że się z całem i rodzinami w sza łasach mieścić musieli, zajął w chatach kw atery i wszystkiego, co do żywności i utrzym ania po trzeba, kazał sobie gratis dostarczać wieśniakom pod karą plag, natychm iast na dziedzińcu przed mieszkaniem pana kapitana w yliczanych. Codzień 24 gospodarzy zaciąga w artę, zamiata, drwa wozi i rąbie i wszelką w ypełnia służbę, żeby niemiaszki mogli się odpasać i odpoczyw ać sp o kojnie. Sam H err kapitan Lebbin, w ypędziw szy m iejscowego ekonoma, w niskim i starym domu folwarcznym zajął mieszkanie wraz z żoną, ustro
joną w zielony flanelowy kubrak, ze służącą i k u c h a rk ą ; faw oryt ogrom ny wieprz holender ski, wielce p rzyłaskaw ion y, a przez domowni k ó w , nota bene, nazyw any „Stanschen,“ ma zawsze, przez otwarte okno, w olny wstęp do „salonu14 i tow arzystw a pana kapitana. Oto je st jeden z tysiąca obrazek, zd jęty żyw cem z na tury, ja k go nam naoczny, współczesny podaje św iadek.
W okolicy właśnie Narwi i Buga schodzić się m iały trzech państw granice, ale rokowania w tym względzie trw ały praw ie dwa lata; przez ten czas w iec cały , aż do początku roku 1797, losy tej części kraju stanow iły dla w szystkich nieprzeniknioną zagadkę. B y ł to więc stan dzi w ny jak iś i w yjątk o w y, życie z dnia na dzień, od godziny do godziny, bez ju tra ; skończyła się przeszłość, a na przyszłość dwa lata oczeki wano. Ja k oddech w piersi zatam owało się wszel kie życie publiczne; prawo stanow iły jednodniowe rozporządzenia tej kom endy w ojskowej, która w danej chwili pewną okolicę zajm owała i trzy m ała w swej m ocy.
W połowie lipca 1795 r., w sam ą porę, jak na te czasy, pojaw ił się też w W arszawie słyn n y sztukmistrz i eskam oter, P in e tti.. . istny histo
ryczn y przedstawiciel e p o k i, w której przed oczami zdziwionych widzów, najosobliwsze i zgoła niepojęte o d b yw a ły się sztu k i; m iała się w ła śnie przetwarzać cała Europa, a tysiące rzeczy, albo niewiadomo, gdzie się podziewało, albo wcale niespodzianym podlegało zmianom. W takiem życiu, godzina, dzień niepewności jakże są cięż kie do p rzeb ycia! cóż mówić o latach ca ły c h ? N ic dziwnego przeto, że się tym stanem n ieje den już w okolicach B uga i Narwi zam ieszkały znużył i zniecierpliwił, a zwłaszcza wobec takich przodowników cyw ilizacyi, jakim b y ł naprzy- kład ów kapitan L eb b in , niestanow iący b y n aj mniej szczególnego w ówczesnym kordonowym korpusie pruskim w yjątku. W ięc kto b y ł mniej do rodzinnego przyw iązany zagona, kogo m iej scowe nie kręp ow ały sp raw y, na kim nie cię ż y ły obowiązki jakie, a p ociągały go w inną stronę widoki albo stosunki rodzinne, a najczę ściej ci, co mieli zadłużone m ajątki, starali się ich pozbyć i sprzedać, ab y się w inne okolice przenieść. A le ruch ten w cale nieobyw atelski objawił się silniej dopiero po dokonanem zajęciu kraju przez Prusaków . W szystko to jednak trw ało jeszcze w zawieszeniu aż do końca 1796 r.. K ról Stanisław w yjech ał z Grodna do P e te rs
14
burga 16 lutego 179 7 roku i tegoż samego dnia na Brześć i Grodno poczęły się już cofać w oj
ska ro s y jsk ie ; nowe granice b y ły um ów ione; wreszcie i obyw atelom nad N arwią kazano pale dębowe na słu p y graniczne przygotow yw ać. Z Białegostoku w ym aszerow ały dwie kompanie grenadyerów L iv e n a ; Prusacy, tak zwani B o śn iacy (słusznie, bo im często butów brakowało), w liczbie dziesięciu batalionów, weszli do Z a błudowa, B oćków i Brańska, kompania jedna strzelców do Bielska, druga zaś z walecznym kapitanem Lebbinem na czele w yjech ała do B i a łegostoku na chłopskich w ozach , tryum falnie, ustrojona ad hoc w now ych, świeżuteńko w Zło toryi na prędce uszytych mundurach, w których tylk o guzików nieco brakow ało, stare zaś i po łatane , że b y ł mróz silny, troskliw i żołnierze oddali na przyodziew ek dwustu kilkudziesięciu babom , towarzyszkom , które w uniformach a chu stkach i spódnicach p strych i kolorowych, zdo b iły ten w spaniały orszak, żyw cem proszący s ię . . . na parawan.
Pani K rakow ska, pożegnawszy brata w G ro dnie, m iała w łaśnie do rezyd encyi swojej p o w rócić; oczekiwano jej lada chwila, a L u b o - w i d z k i , komisarz hetm anowej, kręcił się i bie
gał, ażeby w szystko zastała w należytym p o rządku. N a ten czas właśnie nadciągnął gru by i nadęty Leb bin , a zajechaw szy wprost przed pałacow e stajnie, kazał je bez ceremonii otw ie rać, chcąc tam sobie sk ład y garnizonowe urzą dzić. Lubow idzki począł się opierać, w yw iązała się sprzeczka, która niewiadomo ja k b y się b y ła skończyła, gd yż L eb bin już d ob ył szpad y i szpi kow ać nią chciał komisarza, któren się laską z wielką zręcznością b ro n ił, g d y na szczęście nadszedł major R o s t o c k , dow ódca batalionu, i zaraz też za w yd ob ycie szp ad y aresztował Lebbina.
Pruskie rządy już się zaczy n ały; zbiegły się całe chm ury adm inistratorów , że jednak dla hetm anowej wszelkie nakazano w zględy, gd y w ięc tylko nadjechała z Grodna, m ajor R ostock pośpieszył złożyć jej uszanowanie i straż hono row ą p rzy pałacu naznaczył. Nazajutrz zaraz stanęło już do czynności biuro komisarza cy w il nego, które zajęło się przetwarzaniem i urządza niem całego kraju po prusku. B e y e r organizo w ał w ydział spraw iedliw ości; M i r u s, Berliń czyk, skarb i adm inistracyę. W parę tygodni później pan minister S c h r e t t e r z dwom a pom ocnikam i, pp. D o h n a i D e S a l i s , objeżdżając kraj
no-i ó
w on abyty, zawitał do Białegostoku. B y ł to czło wiek niestary jeszcze, któ ry, ow dow iaw szy i w y dawszy piękną i m łodą córkę za starego K n o- b 1 o c h a, ożenił się powtórnie z córką zbożowego kupca w G dańsku; a że miał pod swojem roz porządzeniem statki rządowe, które do kraju sól przyw oziły, przy organizacyi więc ziem nanowo, na imię Jego K rólew skiej Mości n ab ytych , nieo- mieszkał organizować i własnej kieszeni.
Przy tysiączn ych bowiem trudnościach, jakie z nowych urządzeń sp o ty k a ły o b yw ateli, przy nakładaniu now ych podatków , kar za niezrozu mienie urządzeń i rozkazów w niezrozumiałym pisanych języku , oraz najprzeróżniejszych, a do wcipnie obm yślan ych fiskalności, pan minister bez trudu i za liche pieniądze w yk u p yw ał zboże i rządowemi statkam i p o sy łał je na sw oją ko rzyść do Gdańska. Zaraz też instalowano owego pana Knoblocha, zięcia ministra Schrettera, na prezesa izby wojennej i posiadłości koronnych, przyczem nakazano odbierać na rzecz skarbu wszelkie nadane za Rzeczypospolitej obywatelom starostw a, oraz dobra i ekonomie królew skie i w ypuszczać je w dzierżawę. T u dopiero otwo rz y ły się pożądliwie oczekiwane najobfitsze śluzy i upusty do niemieckich kieszeni, dzielono dobra
' 7
na folwarki, a na tę łakom ą zdobycz rzucili się p rzybyli urzędnicy sam i i spekulanci w ędrow ni; oczyw iście skarb, w łaściw iej urzędnicy urzędnikom, oraz pobratym com i kam ratom czynili wszelkie ułatw ien ia; zaroiło się w kraju Niem cam i. Ż y cie m iejscow ych ob yw ateli z każdym dniem sta wało się coraz cięższem i coraz trudniejszem ; rzecz najprawdziwsza historyczn a, że bardzo wielu ze zmartwienia dostawało żółtaczki, m e lancholii i wreszcie zupełnego pomięszania u m y słu i fiksacyi. Niem ało się do tego p rzy czy n iały now y ję z y k i nowe p ra w a , których nikt nie z n a ł, a za najmniejsze uchybienie nakładano k a ry i kon traw en cye, które natychm iast egze kwowano. Dominik K u czyń sk i, starosta Żurowi- cki, człek św iatły i zacny, tak się b y ł zniecier pliwił, że dobra Pietków i W ilków chciał już komu darować, byle się pozbyć kłopotów ; m iał — w prawdzie niewielu — amatorów N iem ców , ale tych do domu nawet nie w pu szczał; na szczę ście, kupił je od niego pan starosta Brański, który i z Niemcami um iał sobie daw ać rad y. Gorzej się stało z Ciechanow cem , ten za pół ceny sprzedała pani Lanckorońska, Osolińska z domu, Schim m elphenigow i, komisarzowi pru skiem u, co b y ł przedtem dyrektorem policyi
1 8
w W arszaw ie; ten zaś, jak o komisarz dóbr pań stwa, nowy zaprowadzając w starostw ach i do brach koronnych porządek, a objeżdżając k ra j' ustawicznie rozglądał się tylk o w okolicy i upa tryw ał sposobności do pozyskania łatw ej i z y skownej zdobyczy.
Kupno to przyspieszyła jeszcze ta okoliczność, że się chciał usunąć od urzędowania z powodu zm iany zwierzchnika i jakich ś zajść z następcą jego M i r u s e m , któ ry objął prezesostwo po Knoblochu. Ten bowiem, jak w yżej mówiliśmy, ożeniwszy się już w późnym wieku z córką m i nistra, młodziuchną panną, w ychow aną w stolicy, przyw iózł ją b y ł do Białegostoku, ale sam , stary i biuralista zapam iętały, nie m iał wcale czasu i nie umiał baw ić młodej żo n y; zadanie to uła twił mu Cichocki, syn generała, m łody i uro dziw y porucznik ze szkoły pruskich kadetów, który pannę ministrównę znał jeszcze pono przed jej zamężciem i wprost z Berlina pośpieszył do Białegostoku, w stępując do batalionu strzelców, który tam konsystował. Knobloch, dręczony za zdrością, zasiadłszy w swojem biurze, przez dwa dni i dwie nocy pisał, mazał i stylizow ał wznio słe i przepyszne kazanie o powinnościach m ał żonki, a ukończyw szy ten urzędowy operat, z całą
i 9
uroczystością zawezwał żonę i począł jej czytać owo monumentalne dzieło; ale pani prezesowa naprzód ziewnęła lekko, a po chwili, roześmia w szy się serdecznie, z rąk mu papier w yrw ała i odesłała go ojcu, ministrowi, z komentarzami 0 obowiązkach sam ego małżonka. Schretter we zwał zięcia do Berlina, tam się posprzeczali, skutkiem czego stary Knobloch dostał d ym isyę 1 odsunięty został od służby i . . . od żony.
M i r u s , dostawszy się do w ładzy, najusilniej dopom agał sw ym ziomkom do osiedlania się w tam tych stronach, gdzie już i przedtem po upadku sław nych zakładów fabrycznych pod skarbiego Tysenhauza, cudzoziemców niemało się znajdowało. Rozsiedli się w ięc Prusacy i roz- gospodarowali szeroko, aż do owej chwili w 1806 roku, kied y się otw orzyła kam pania francuska, a generał L esto cq ze sw ym korpusem zemknął z Torunia, dokąd wszedł m arszałek N ey bez żadnego nawet oporu. B y ło to już hasłem do ogólnego popłochu w Białostockiej reg en cyi; na tę w ieść urzędnicy pruscy jeden przed drugim um ykać poczęli, k a sy tylko , najskrzętniej o c z y szczone, zostaw iając po sobie. Ci jedyn ie, co po- nabyw ali ziemię, nie m ogąc jej unieść, zostali na miejscu, ale ja k b y różczka czarodziejską tknięci
z butnych, n adętych i zarozum iałych, stali się pełni sło d yc zy , mili i potulni, choć ich do rany p rz y ło ż y ć !
N a m ocy w reszcie zawartego w T y lż y trak tatu, przeszła pod panowanie cesarza A leksan dra I-go regen cya z nazwiskiem obwodu B iało stockiego, a senator T h i e l s , jako pierw szy or ganizator rosyjski, zjechał niebawem do B iałego stoku dla wyrugowania w szystkiego, co było niemieckiem, z w yją tk ie m . . . sam ych Niem ców w okolicy osiedlonych.
Napoleon, stanąw szy u szczytu swej potęgi i sła w y, nienasycony jeszcze, zaraz niemal po T y lży ck im traktacie nowe wojenne kroki rozpo czął na Ib eryjskim p ó łw y sp ie ; poszli tam i nasi w ysługiw ać się bohaterowi wieku, pociągnięci zapałem rycerskiego ducha, nałogiem żołnier skiego koleżeństw a, urokiem wreszcie imienia tego, któ ry im złudnych nie szczędził obietnic. Poszli i walecznością bezprzykładną praw ie cały św iat w podziw w praw iając, niestety, krw ią na w et własną nie mogli okupić błędu walczenia w sprawie z gruntu niespraw iedliwej, która i karę pociągając za sobą, niemało się przyczyn iła do upadku sam ego Napoleona. A le on nie mógł ż y ć w p o k o ju ; bezwiednie spełniał to posłanni
21
ctwo swoje, b y ł przedewszystkiem wojownikiem, na którego czekały wieki i długie zapewne je szcze wieki upłyną, zanim dla now ych przew ro tów potrzebnym będzie i zjawi się podobny jem u, nowy geniusz wojenny. Nie b y ło więc spokoju za jeg o czasów, ale w krajach polskich uciszyło się po T y lż y c k im traktacie, a społeczeństwo na sze przedewszystkiem zajęte było zmianami we własnym ustroju, przetwarzaniem się i zastoso- w yw aniem do now ych życia warunków. Niebar- dzo więc zważano na głuche wieści, które w lat trzy po utworzeniu K sięstw a W arszawskiego znowu poczęły obiegać po kraju. Mówiono, że A u strya, korzystając z niepowodzeń Napoleona w Portugalii i Hiszpanii, a chcąc powetować so bie olbrzym ie straty, jakie przedtem poniosła, gotuje się do nowej wojny.
W istocie, tuż pod bokiem K sięstw a W ar szawskiego i niegdyś regencyi, a obecnie obwodu Białostockiego, ruszał się już korpus w ojska au- stryackiego przeszło czterdziesto-tysięczny, a je szcze nikt w wojnę nie w ierzył. W każdym ra zie, chociaż w Białostockim obwodzie dobrze wiedziano, że g d y b y nowa wojna w ybuchła, bę dzie ona zawsze za miedzą i tych okolic dotknąć nie może, niemniej jednak niepokojono się o braci
22
za kordonem, których Napoleon do nowego p o wołał życia.
M ieszkał na ten czas w Grodzieńskiem nie daleko Sokółki IM. pan Łukasz K o p eć, W ojski D ro h ick i; człow iek już niem łody, któ ry dobrze pam iętał czasy jeszcze A ugusta III, a g d y się wojna siedmioletnia p oczyn ała, b y ł już sporym w yrostkiem . Rodzina to b y ła niegdyś wielkiej paranteli, z najpierwszem i w Rzeczypospolitej spokrewniona dom am i, ale g d y powinowaci ich R ad ziw iłły, Sapiehowie, O gińscy, Chodkiewiczo- wie i inni, służąc krajow i, do ogrom nych docho dzili bogactw, K opciow ie, jak o i spokrewnieni z nimi również Firlejow ie, nie dobijając się o za szczyty, coraz ubożeli b ard ziej, aż Firlejow ie w ygaśli, a Kopciow ie zeszli wreszcie na jedną niewielką wioseczkę Z a h o r z e , którą IM P. W o j ski z bratem odziedziczyw szy po ojcu , jeszcze na dwie rozdzielili części. W ojski młodszemu bratu rezygnow ał fundum, dwór stary, a sam na drugim końcu wsi nową siedzibę założył; b y ł bowiem gospodarz zabiegły, czynny i nadzwy czaj w zawodzie sw ym zam iłowany, a nie m ając jako ś w rycerskiem rzem iośle upodobania, całe życie na ojcowskim ty lk o spędził zagonie.
2 3
jeg o E u sta ch y ; ten wszędzie się znalazł, gdzie się ludzie b ili, począw szy od konfederacyi B a r skiej, ca ły kraj o b ie g ł, tułał się na Szląsku z generalnością, po Mołdawii i W ołoszczyznie, bił się na kresach, w alczył w pierwszej K ościu szkowskiej wojnie, aż wreszcie z drugiej, po Ma- ciejowickiej bitwie nie wrócił i ciała jeg o nawet nie znaleziono. Ożenił się b y ł poprzednio p. E u sta ch y , kied y p rzyszły czasy spokojniejsze w 1780 roku, pozostała w ięc w dow a po nim i syn j e d y n y , którym się stry j Łukasz opiekował. Pan W ojski za tó, całe życie ty lk o rolą zajęty, nie m iał czasu, aż już pięćdziesiątkę m inąw szy, o oże nieniu p o m y śleć; nie m iał też i dzieci, ty lk o p a sierbicę, którą wziął z m atką je j w dow ą, panią Z a rę b in ą ; ale mu niemniej Pan B ó g błogosławił, bo g d y żona w niedługim czasie um arła, znalazł w tej córce przybranej ja k o b y rodzoną, która na ów czas 17 albo 18 zaledwie lat m ając, c a łym domem W ojskiego tak już gospodarnie, a pięknie rządzić um iała, ja k b y i najdoświad- czeńsza może nie potrafiła niewiasta.
T a k więc na jedn ym końcu wsi w nowym Zahorzu mieszkał pan W ojski z p asierb icą, pię kną i żwawą Anusią, w drugim, starym dworze przez wieś jed yn ie odległym , w dow a staruszka
24
po panu rotmistrzu E ustachym , od paru lat osa motniona, gd yż syn A lek san d er, odziedziczy w szy po ojcu rycerskiego ducha, skoro tylk o zasłyszał o zaw iązujących się w ojskach K sięstw a W arszaw skiego, już go żadna siła w domu u trzy m ać nie m ogła. D od ać tu m usim y, że m arze niem pana W ojskiego b y ło w ydanie za synow ca p asierb icy ; kochał ich oboje, a prócz tego do imienia i rodzinnego p rzyw iązany zagona, rad b y b y ł, ażeby m ajątek, ja k przeszedł z rąk dziada, c a ły znów i nierozdzielny dostał się w ręce wnuka. Nie sprzeciw iała się temu i pani rotmi- strzowa w cale, młodzi zaś kochali się od tak daw na, że żadne z nich nie m ogłoby z pew no ścią powiedzieć, kied y się ich wzajemna miłość zaczęła. W szystko więc skład ało się ja k najle piej i b y ła b y już młoda p ara dawno stanęła na ślubnym kobiercu, g d y b y im nie przeszkodził. . . Napoleon, ustanawiając K sięstw o W arszaw skie i w ojsko, co choć się polskiem nie nazyw ało, ale niem w istocie b yło . Pan A leksand er nieda wno właśnie z w arszawskiego liceum w róciw szy, pod okiem stry ja brał się już do gospodarki z ochotą; m iały się w krótce ziścić wszelkie jego młodzieńcze m arzenia, a przyszłość zdaw ała się przed nim otw ierać spokojna i jasna, żadną na
25
wet nieprzyćm iona chmurką. A le inne to b y ły czasy i ludzie; młodzież umiała i lubiła jeszcze siedzieć na koniu i do wojaczki się rw ała. Bóg w ie, ja k b y to dziś w takich okolicznościach w y padło, ale wówczas takie postanowienie m ło dzieńca dziwnem się nikomu nie w yd ało ; zamie rzone małżeństwo do późniejszego odłożono czasu; m atka, otarłszy łzę cichą, p ob ło g o sław iła; stryj opiekun, choć sam wcale nie w ojak, ani śm iał ganić zamiaru, a p a n n a ... z żalem wprawdzie i ściśnionem sercem żegnała narzeczonego. P o szedł więc pan A leksand er i już go od dwóch lat w Zahorzu nie widziano, kied y wieść o ru chach w ojsk austryackich i o spodziewanej w oj nie niepewnością je j skutków spokój rodziny nieco zam ąciły.
R zeczą jest oddawna dowiedzioną, że kłopoty i przeciwności nigdy pojedyńczo nie przychodzą, a choćby najmniejszego na pozór związku z sobą nie m iały, zawsze jedne za drugiemi ciągną jak klucz posępnych żurawi. T a k b y ło właśnie i w Z ah orzu : pani rotm istrzowa, której od nie jakiego czasu nie służyło zdrowie, p rzy końcu
m arca zachorzała m ocno; nie b y ła to słabość gwałtowna, ale od tygodni kilku staruszka coraz
20
bardziej słabła i z sił o p ad ała; życie uciekało widocznie.
D oktorowie, dla których po większej części każd y chory je st tylk o mniej więcej ciekaw ym egzemplarzem, leczą zw ykle m łodszych gorliwiej „d la dośw iadczenia," sta ry jest dla nich ja k grzyb jesienny, który bądź co bądź lada dzień rozsypać się musi. N ie kłopoczą się więc sta rym i , ch yb a w w yjątko w ych okolicznościach; zw ykle dają l e k i j rad y dla uspokojenia rodziny, za najskuteczniejsze uważając je wszelako d l a . . . własnej i aptekarskiej kieszeni.
Zdaje się, że nie inaczej pojm ował rzeczy i stary pan D u n c k i e r, sław n y w okolicy, nadw orny lekarz pani hetmanowej Branickiej, której właśnie przed półtora rokiem jeszcze asy sto w a ł, kied y się ostatecznie do lepszego przenosiła świata. W ezw any do pani rotm istrzowej, pokiw ał głową, uśmiechnął się mile, przez dwie godziny baw iąc, ugaszczany i karm iony, gad ał wciąż o p olity cznych „konjunkturach," rozglądał się po fol warku, który mu się bardzo podobał, a zapisa w szy wreszcie kilka recept łokciow ych, z wielką w praw ą i pośpiechem , prosił, żeby go ja k naj prędzej odesłano do pana Bom sdorfa, sąsiada, co o pół mili od Zahorza w łaśnie b y ł kupił
2 7
folw ark przed dwoma laty. Jakoż, pośpieszając z odjazdem, zapomniał praw ie, że b y ł do chorej wezwany, tak mu wciąż po głow ie A u stry a cy , P rusacy i Francuzi chodzili.
P osłuchy i now iny polityczne, jak ie wówczas ob iegały po św iecie, niezmiernie zajm ow ały prze- dew szystkiem N iem ców , którzy od panowania jeszcze Prusaków pozostali w kraju. Ruch b y ł pom iędzy nimi niezw ykły; pokorne i dobrodu szne m iny, przybrane po T ylżyck im traktacie, zaczęły się do niepoznania zmieniać. W racał im w łaściw y, znany ów pruski humor grubiański, cynizm p ogardliw y, buta i pewność siebie, które ich po w szystkie czasy cechują. Odzywali się głośno, że A u stry a c y p rzyjd ą ich w yzw olić, ab y oddać w posiadanie sw ych pobratym ców P rusa ków kraje już przez nich raz posiadane, a zatem na wieki wieków niewątpliwie niemieckie.
W złym w ięc czasie p rzypadła choroba pani rotm istrzowej, bo i sta ry Dunckier, choć dosko n ały lekarz, niewiele jej pom ógł, m ając zw ła szcza głowę czem innem zajętą i na nieszczęście nie miała p rzy sobie nawet jed yn ego syna, który oddalony i w czynnej służbie zostający nie b y ł w stanie do łoża chorej matki pośpieszyć. Pani rotmistrzowa jednak nie b y ła pozbawiona opieki;
28
czuwała nad nią dniem i nocą w starym dworze poczciwa Anusia, która się tam przeniosła wraz z nieodstępną piastunką swoją i gospodynią p a nią Ścibłówną. W ojski też dow iadyw ał się co chwila, zajeżdżał i zachodził do starego dworu, ale już widocznie godziny życia staruszki b y ły policzone; w chwilach tylko przytom niejszych w zdychała i ubolewała, że nie może jeszcze s y na pobłogosławić przed śm iercią. B y ło to jednak rzeczą niepodobną, bo już i w iadom ość o owej sławnej p roklam acyi księcia F erd yn an d a z dnia 12 kwietnia w R ycz yw o le ogłoszonej, rozbiegła się po całym kraju i mówiono powszechnie, że się rozpoczęły pierwsze kroki wojenne.
W parę dni po odwiedzinach doktora Dun- ckiera, pan W ojski po raz czw arty już od rana objeżdżając i obchodząc gospodarstwo, wstąpił do chorej, a znalazłszy ją nieprzytom ną i z córką tylko zamieniwszy słów p arę, zw rócił do domu.
Ścieżka od starego do nowego dworu prow a dziła wzdłuż wsi po za włościańskiem i gumnami; szedł pan W ojski, nie spiesząc się, sm utny i za dum any; b y ło to w wigilie w łaśnie świętego W ojciecha, kied y stare przysłow ie pociechę go spodarzom w polu obiecuje. W istocie, sucha, ciepła i pogodna wiosna dod aw ała tego roku
2Q
rolnikom otuchy, i wieczór ten kwietniowy już prawie przypom inał lato. W ojski też z p rzy zw y czajenia rzucał okiem na bujnie i pięknie ziele niejące się niwy, lubo m yśli jego w tej chwili b łą k a ły się tęskne, z dalekiej przeszłości w nie doścignioną przyszłość, przebiegając szybko.
Spojrzał na stary dw orzec dziadowski, oko lony odwiecznemi drzewam i, cichy i poważny, pełen pam iątek i wspomnień rodzinnych, który w krótce m iał już zapewne zostać pustkowiem i cieniem tylko szczęśliw szych, minionych cza sów ; spojrzał na w łasną, nowszą siedzibę, przez siebie sam ego stworzoną i wypiastow aną, tu zrąb każd y, cegła czy kamień przez jeg o niemal w ła sne przechodziły ręce. W ulicach i w obszer nym ogrodzie drzewa, które sadził, sta ły już w całej sile i pełnym rozw oju; wszędzie b y ł ład i porządek, na każdym kroku od czytyw ał m yśl własną, lat ubiegłych wspomnienia, i westchnął smutnie, d u m ając: „K om u się to w szystko do stanie ?“ Kom u, kied y je d y n y , ukochany jego spadkobierca rzucony b y ł na łaskę niepewnego wojennego losu? A ja k b y w przeciwieństwie tej jego tęsknoty, trwożliwych m yśli i zwątpienia obraz wiosenny pełen uroku roztaczał się przed oczym a. Rozbudzające się po zim owym letargu
3°
życie w całcm powietrzu zdaw ało się drgać i p ulsow ać; nieokreślony, cichy, szepczący dźwięk drobnych owaków, chór ptactw a i tysiącznych mieszkańców łąk i moczarów, dolatujący z d a leka, w ieczorny, w esoły ruch i gw ar we wsi i w e dworze, cała owa św ieżość barw i woni odradzającej się p rzyrody, zd aw ały się kamień nawet i proch każd y rozbudzać i do nowego pow oływ ać życia. Jakaż to tęskna i bolesna sprzeczność z uczuciami człowieka, który swą śmiertelną pow łoką związany ze światem , prze żył już i przebiegł własnej w iosny dobę, i gd y c a ły św iat nowe rozpoczyna życie, on już łza- wem je tylk o żegna spojrzeniem . Szczęśliw y, jeśli odżyć może w drogich mu przynajmniej spadkobiercach własnego mienia, krwi i ducha, jeśli ta grudka ukochanej ziemi, co pot i pracę jego uwięziła w swem łonie — odda je wdzię cznie tym , którym to w sprawiedliwej spuściznie należy.
T a k sobie, siadłszy na ganku własnego do m ostwa, dumał tęskno pan W ojski, w patrując się w wieczornej zorzy różowe obłoczki, co na da lekim zachodzie drobnemi pasm am i zd aw ały się sp ływ ać ku ziemi i do cichego snu się układać.
ma-rżenia, wnet znalazł się p o d staro ści, do zw ykłej wieczornej nad jutrzejszemi robotam i w polu na rad y, która ledwie się rozpoczęła, zaturkotało przed bram ą i w tłoczyła się na dziedziniec po rządna, a naówczas wielce m odna, tak zwana saska b ry k a , z wiszącem i na rzemiennych p a skach siedzeniami, w parę dobrych gniadych koni w lipskich chom ątach zaprzężona.
W ysiad ł z niej przed gankiem mężczyzna średnich lat, dobrej tuszy i silnej budow y; twarz m iał okrągłą, w ygoloną do czysta i czerwoną, oczki m ałe, nos m ały, nieco naw et zadarty, od dzielony od ust szerokich, ale zaciśnionych sze roką w yp u kłą przestrzenią wierzchniej w a rg i; ty p czysto niem iecki, do którego doskonale sto sow ał się harbajtel i czapka z uszami związanemi na tasiem ki u gó ry i biała grubo na szyi naw ią zana chustka i surdut długi granatow y i potężne w reszcie bu ty ze sztylpam i.
B y ł to pan Bom sdorf, niegdyś kolonista, z głębi Niem iec, za rządów pruskich p r z y b y ły , protegow any przez Knoblocha, który po kilko- letniej dzierżawie dwóch, a później trzech fo l warków ze starostw a Bielskiego, kupił b y ł w ła śnie przed kilku la ty w cale piękny m ajątek w sąsiedztwie W ojskiego.
32
Po milczącem ze strony gospodarza p o w ita niu p rzyb yłego, weszli oba do domu. G ość miał minę wesołą i n iby pewną siebie, widocznie je dnak w sw ym gburowato-poufałym zw ykłym obyczaju, krępow anym b y ł co chwila pow agą i delikatną, ale zimną grzecznością starego szla chcica.
Niem iec jednak fantazyi nie tracił; rzuciwszy czapkę, rozsiadł się w ygodnie, splunął bez cere monii na podłogę i zaczął od pochw ał nad pię kną oziminą, którą, do wsi dojeżdżając, widział. Po polsku mówił żwawo i doskonale, żadnego mu słow a nie brakło, żadne tylk o nie b y ło ani wym ówione dobrze, ani co do zmian, p rzyp ad ków i rodzajów ja k należy zastosowane. Rozm o wa zaraz też od zboża zw róciła się na tor poli tyczny.
— A pan słyszał wielką nowinę? — ozwał się B o m sd o rf wesoło.
— Ja k ą ? — sp ytał gospodarz. — Już nasi w W arszaw ie! — Ja c y nasi?
— N o . . . książę Ferdyn an d przecie! — Ja k to ? W arszawa już zajęta ? — J a a . . . tak, już A u stry a c y zajęli. — Bez oporu? bez bitw y?
— O ! o ! . . . b y ła b a ta lia ; tu żyd jeden p rzyjechał z za W isły, mówi, że tam bili się niedaleko W arszaw y, ale wojsko polskie na tę stronę przeszło, a książę wszedł do W arszaw y i zajął kraj dla naszego króla, Wilhelma.
Pan W ojski niecierpliwił się widocznie, ale umiał b y ć um iarkowanym , ruszył więc tylk o ra mionami i sp ytał z udanym sp o k o jem :
— I kiedyż to się stało?
— A , no, ta batalia, mówią, b y ła niedawno; trzy, cztery dni temu.
W ojski pokręcił głową. — Nie słyszeliśm y o tern.
— O ! ja ! to pewna rzecz — ciągnął Bom s- dorf — i ja tu właśnie do pana dobrodzieja p rzyjech ałem . . . że to dziedzic tego drugiego folwarku, pański synow iec, podobno jest tam w wojsku.
— K tóż to panu pow iedział, że je st w woj sku? — przerwał żyw o gospodarz — ja o tern nic nie w iem ; pojechał do krew nych, za kor donem.
— C h a! c h a ! — zaśm iał się gość — no, no, ja wiem, tego się głośno nie gada, a l e . . . tu jest inna rzecz; mnie pan D uncker mówił, że jego m atka bardzo chora, nie może ż y ć . . . no, ten
u
m łody dziedzic tu nie siedzi, folwark jest przy mojej granicy; ja b y m go kupił.
Pan W ojski gw ałtow nym ruchem zwrócił się ku gościowi, spoglądając tak, ja k b y go w tej chwili pierw szy raz obok siebie spostrzegał; już usta otw ierał, ale jeszcze się w strzym ał i w e stchnąwszy głęboko, rzekł wreszcie pow oli:
— Mój panie Bomsdorfie, nie wiem, jaki tam u was w niemieckim kraju o b y c z a j; m y tu, szla chta, do tej p ory jeszcze ziemią nie frym arczy- m y, a z ojcowizny ch yb a kogo ostatnia nędza w ypędzić może. W iem, że i mój synow iec z pe wnością Zahorza nie sprzeda.
— A le ja dobrze zapłacę! — przerwał gość. R uszył ramionami pan W ojski.
— E , e ! mój panie — odparł z uśmiechem — u nas uczciw y szlachcic, ja k ma kaw ałek chleba, a siedzi na ojczystym zagonie. . . to z pienię dzy kpi.
— Cha, cha, c h a ! — zaśm iał się Bom sdorf wesoło — a ja ja k mam pieniądze, to z całego świata k p ię! Niech pan W ojski to pam ięta, że ja chcę folwark k u p ić ; ten m łody pewno nie w ró c i. . . może gdzie zginie! a m atka nie może ż y ć !
35
»•
— A leż żyje, zlituj się p a n ! — przerwał go spodarz.
— N o . . . j a k . . . to tam kilka dni odparł gość, rzucając ręką niedbale i biorąc za czapkę — sam pan Duncker mówił, że nie w ytrzym a.
— U nas pow iadają — rzekł W ojski — że starszy Pan Bóg, niż pan R y m s z a ; pewno też starszy i od pana D u n ck era!
— A . . . tak — mruknął gość, zabierając się już do odjazdu — ale ja k będzie folwark do sprzedania, niech pan W ojski pam ięta, że ja go chcę kupić, żebym m iał p ierw szeń stw o.. .
Niezrażony też bynajm niej niezbyt uprzejmem przyjęciem , czego wcale może nie czuł i nie do strzegał, pożegnał się wesoło i z najlepszą miną odjechał.
Pan W ojski stał jeszcze w ganku, po odpro wadzeniu gościa, zadum any, kied y nadbiegł z dru giego dworu, bez czapki zadyszany chłopak z oznajmieniem, że pani rotm istrzowa umarła.
O pół ćwierci mili od Zahorza, na wzgórzu, wpośród okolonego zniszczonym parkanem cmen tarza, wznosił się odw ieczny, drewniany,
36
n iały, z w ysokim dachem kościółek, filia p ara fialnego, dokąd co parę niedziel przyjeżdżał miej scow y proboszcz odpraw iać mszę św iętą i na bożeństwo dla okolicznych wsi i dw orków. Nie bujne tu ro sły drzewa na zb yt suchym i w y niosłym gruncie, zaledwie też kilka jod eł i brzóz sm ętnych, rozrzuconych samotnie i pojedynczo utrzym ać się m ogło, b y cichym szmerem nad starem i szeptać mogiłami.
Z przed wrót cmentarza roztaczał się widok szeroki; wprost i na lewo, od strony południowo zachodniej, rozrzucone b y ły po lekko falistym poziomie liczne sioła i d w ory, kilka m ałych ga jów brzozowych i ciem nym szlakiem w oddali siniejące sosnowe bo ry. D roga w ężykow atym pasem prow adziła do stóp wzgórza, na którym stał kościółek, tu zaś, zw racając się nieco i sp a dając w dolinę po prawej już stronie, podnosiła się znów ku znacznie wzniesionej płaszczyźnie, na której szeroko i w ygodnie rozłożone widać b y ło Zahorze, wieś długą i po je j końcach mno- gietni, a starem i ozdobione drzewami dw a ob szerne dw ory. D o nich też i droga, wstępując na wzgórze, rozdwajała się u starej na rozdrożu postawionej murowanej figury.
37
znów b y ł również ja k wtenczas cichy i pogodny wieczór w iosenny; po ciepłym , dobroczynnym deszczu w yjaśnione niebo, przepow iadając czas piękny, okryło się lekkiem i białem i obłoczkami, ja k łuską sreb rz ystą; zieleniejące, a perłową rosą przysnute niw y świeższą jeszcze p rzy b rały b ar wę, a od traw ki i drobnego począw szy robaczka, w szystkie w powietrzu, wodzie i na ziemi żyjące tw ory d y szały pełnern sił, a wzm agającem się co chwila życiem .
K oło kościółka, na wzgórzu, ruch się jakiś o b ja w ia ł; krzątali się ludzie, obie p ołow y drzwi głów nych sta ły otworem, w głębi w idać było ustawiony katafalk. Słońce już się zniżać zaczęło, kied y p rzy figurze od strony Zahorza ukazał się długi orszak żałobny z krucyferem w białej kom ży na czele. W tej chwili, ja k b y nowego w itając gościa, ozw ały się wszystkiem i głosami razem jękliw e i ponure dzwony kościółka, w tó rując dolatującym już zdała, ow ym przeryw a- uym , zaczynającym się pojedynczo i w chór łą c zą cy m , pogrzebowym śpiewem duchownych, pełnym strasznej, ja k b y zw ycięskiej siły jak iejś, smutku i do głębi duszy przejm ującej grozy. Liczn y orszak ciemną na drodze wstęgą sunął Słę p o w o li; pow iew ały czarne na przodzie cho
78
rągw ie, p e łg a ły blade mnogich św iec płom yki, otaczając w środku postępujący wolno, chwie ją c y się i p odtrzym yw an y, w ysoki wóz żałobny,
czarnym o k ry ty całunem.
Zbliżano się do cmentarza, g d y na drodze od przeciwnej strony ukazał się nadjeżdżający parokonny wózek, a podróżny, który snać w tej chwili właśnie ów sm utny spostrzegł obrządek, podniósł się z siedzenia i począł powożącego na glić do pośpiechu. K ie d y już trumnę zdjęto ostrożnie z wozu i do kościółka wnoszono, w ó zek stanął u wrót cmentarza i pośpiesznie w y siadł z niego podróżny, człek m łody, blady j e dnak i osłabiony widocznie, chrom ał i chwiał się na nogach. Led w ie, w spierając się na kiju, parę kroków postąpił, poznali go i obstąpili lu dzie; b y ł to pan A leksand er, je d y n y , a uko chany syn nieboszczki rotmistrzowej, który po rąban y pod R aszynem , sła b y , uzyskaw szy urlop na czas ja k iś, śp ieszył drogą m atkę powitać, a nie zdążył na ostatnie nawet pożegnanie. U ści skał go W ojski, płacząc i w zd ych ając; syn, jak niespodzianym uderzony ' gromem, stał niemy i osłupiały, dwie strugi łez ściek ały mu po b la dych policzkach. Podprowadzono go kroków kilka, padł na kolana u progu kościółka.
W ewnątrz św iątyni . rozlegała się potężna, a nielitościwa pieśń żałobna, gorzały św iatła, a dym z kadzideł i licznych żarzących płomieni, m ięszając się z zapachem św ieżych ziół i traw, zdeptanych na cmentarzu i świeżo wyrzuconej z grobowego dołu ziemi, w ytw arzał ową znaną woń pogrzebową, która niczatartem zm ysłów na szych wrażeniem, na całe życie pozostaje w p a mięci.
Niedługo trwał wieczorny po eksportacyi ob rządek, zabrano się z powrotem do Zahorza. W ojski, niepokojąc sic o zdrowie synow ca, który z ran otrzym anych niew ygojony i o słab ły, p o nosił jeszcze teraz cios tak ciężki i niespodzie w any, nie puścił go już do starego dworu i za brał do siebie. Parę tygodni m inęło, nim pan Aleksander przyszedł nieco do zdrowia; młodość Jednak niemniej ja k troskliwa opieka stry ja i na rzeczonej, podziałały szczęśliwie, ale z odzyska- nemi siłam i w raca ły i obowiązki, które go do zwyciężkich p ow oływ ały szeregów. Choć więc te dni kilkanaście p rzeb ytych teraz w domu ojca na rzeczonej silniejszemi niż przedtem może, i niero- zerwalnemi go tutaj kręp ow ały . więzami, choć dni żałoby k o iły mu tu lube i rozkoszne chwile, chociaż na sam a m vśl odiazdu serce ściskała
40
tęsknota, musiał, z własnemi walcząc uczuciami, opuszczać ukochane strony, a b y się tem godniej szym jeszcze przyszłego szczęścia okazać.
Już też i wieści z za kordonu n adbiegały szybko ; każdy dzień teraz, każda niemal chwila, świeże, a zgoła niespodziewane przyn osiły no w iny. A u stry a cy weszli wprawdzie do W arszawy i naznaczyli nawet hrabiego Saint Jullien’a rządcą całego niby zajętego kraju, ale tym czasem woj ska nasze, na każdym kroku zw ycięzkie, zajmo w ały, a raczej odbierały coraz dalej te części kraju, które do sw ych posiadłości A u stry a pierwej p rzyłączyła. W dni kilkanaście po bitwie R a- szyńskiej, generał Sokolnicki z pułkiem piechoty legionisty Sieraw skiego, zd obyw ają bagnetam i, bez w ystrzału nawet, u syp an y przez A u stryaków szaniec przedm ostowy w Górze K alw aryi. Tu postradali A u stry a c y 1 200 żołnierzy, zabitych i ran n ych ; 1800 wziął Sokolnicki do niewoli wraz z 38 oficerami, bronią, działami i zapasami wojennemi, a Schaurath, generał austryacki, w y ratow ał się tylk o szczęśliwie, dopadłszy na W iśle jakiegoś czółenka. K siążę Jó zef kieruje się w głąb tak zwanej naonczas G alicyi Zachodniej, na L u blin, gdzie go poprzedzają dzielni ulani pod wo dzą D ziew anow skiego; Rożniecki wchodzi do
4 '
S ied lec; pośpieszył tam właśnie i pan A leksan der K op eć zająć swe, na krótko w bratnich sze regach opuszczone, miejsce. Nie potrzebujem y powtarzać tutaj szczegółów pam iętnych i dobrze znanych prawdziwie tryum falnego pochodu w ojsk n aszych ; wzięcie Sandom ierza przez Rożnieckiego i Sokolnickiego, gdzie A u stry a c y stracili tysiąc ludzi zabitych i tysiąc dwieście niewolników, wzięcie Zam ościa, Ja ro s ła w ia 1), i Lw ow a. Dziel ność w ojsk naszych tak panicznego na ten czas A ustryakom napędziła strachu, że po kilku bi twach ważniejszych, wszędzie już pierzchali, gdzie się nasz żołnierz p o k a z a ł; oto naprzykład c z y tam y w Gamecie Korespondenta W arszawskiego Nr. 5ą : „N ieprzyjaciel cofa się z jednakow ym pośpiechem, dnia 28 m aja d w u n a s t u ułanów polskich, rozpoznawając nieprzyjaciela, spotkało w Skierniewicach s t u d z i e s i ę c i u dragonów austryackich, którzy uchodzili do R a w y , rozpro szyli ich i j e d e n a s t u w niewolę zabrali.“
N a ten raz, jeśli w ojska nasze dopom agały sprawie w ielkiego wojownika i bohatera wieku Napoleona, który jednocześnie już wchodził do
ł) Rożniecki opanow ał Ja ro sła w 24 m aja, w ziął tam je dnego pułkow n ika, 25 oficerów i 900 żołnierzy w niew olą. (Raport ks. Józefa d, 23 maja z głó w . kw at. w T rześn i).
W iednia, m iały to szczęście, że lubo uważane zawsze jed yn ie za kontyngenś ligi Reńskiej, wal c z y ły przecież nie na krańcach gdzieś świata z narodami, od których żadnych krzyw d nie do znały.
A rcy k sią żę F erdyn an d z każdym dniem, w i dząc się w położeniu coraz trudniejszem, gd y go wreszcie doszła w ieść o zdobyciu L w o w a , z dnia i na 2 czerw ca w nocy nam yślił się na krok stanow czy i kazaw szy koła arm atnie poobwijać słom ą, przez grzeczność zapewne, ab y spokoj nego snu nie p rzeryw ać mieszkańcom W arsza w y, cichaczem opuścił stolicę, nie ściągnąw szy nawet straży, rozstaw ionych po m ieście, które nazajutrz rano p o ro z b rajały . . . przekupki. D o wcipny ludek warszawski, do każdej okoliczno ści m ający zawsze koncept gotow y ■— zaraz też powtarzać począł w e so ło :
„O j książę Ferdynandzie, cóż ci się to stało ' U ciekłeś z W arszaw y w sam o Boże C ia ło !*
Za austryackiem wojskiem pociągnęło też i wielu Niem ców urzędników i nieurzędników, co byli jeszcze z daw nych pruskich czasów zo stali, a zb yt gorliwie p rzy b y ły m A ustryakom służąc, nie mogli się przy nowej odmianie św ie tnego losu spodziew ać; odważniejszych, którzy
43
pozostali, natychm iast pożegnała rada stanu po powrocie w dniu 7 czerwca z T yko cin a do W ar szawy.
Tym czasem d y w izy a generała Rożnieckiego, gdzie w drugim pułku ułanów znajdował się i pan A leksander K o p eć, już w końcu m aja wchodziła do Jarosław ia, a w pierw szych dniach lipca dotarła na Szląsk pod B iałę, kied y nade szło oznajmienie o rozejm ie, zaw artym w Znai- mie na M orawach. W szelkie w ięc działania wo jenne ustały, a rozpoczęły się w ykrętn e i długie dyplom atyczne u k ład y, które się wreszcie za kończyły w W iedniu podpisanym dnia 14 paź
dziernika 1809 r. pokojem.
W ojska K sięstw a W arszawskiego wstrzym ane w zw ycięskim pochodzie, w olnym ruchem w ra cały do kraju.
Pod trzema krzyżam i urządzono bramę tryum falną dla księcia Józefa z napisem : „ T ę d y J a n Hi w r a c a ł z p o d W i e d n i a / 1 ale wódz na czelny, czy przez skrom ność ty lk o , czy pamię tając może na podbudzoną przez osobistych nie przyjaciół je g o , niechęć W arszawian, okazaną, g d y p 0 bitwie K aszyńskiej ustępował z W arsza- wy> zdając ją A ustryakorn — dość, że nie chciał w cale z owej tryum falnej bram y korzystać, a w oj
4 4
sku tylko świetnego w ejścia chw ałę zostawiając, sam z kilku jed y n ie ze sw ego sztabu oficeram i, niepostrzeżony, przem knął się bocznemi ulicami. N astąp iły bale, przyjęcia, przedstawienia ad hoc teatralne i liczne, a raczej niezliczone festyn y na uczczenie w ojsk narodow ych i naczelnego ich wodza. Pan Aleksander duszą i sercem zwracał się tam , dokąd go najmilsze ciągnęły wspomnie nia, nie m yślał naw et o opuszczeniu swego sta nowiska i zaniechaniu zawodu, który mu naj świetniejsze rokow ał nadzieje. T ym czasem , już z końcem 1 81 0 r., ja k oddalone i ledwie d o sły szane grzm oty w parnej ciszy przed burzą, za częły obiegać głuche i niepokojące o nowej w oj nie pogłoski.
N oty i listy dyplom atyczne, na podobieństwo błysk aw ic, przebiegały m iędzy Petersburgiem i P a ry ż e m ; 7. wiosną zaś następnego roku czy niono już w K sięstw ie W arszawskiem pośpieszne do obrony kraju p rzygotow an ia; kłopotano się wzmacnianiem twierdz, do czego rząd odpowie dnich nawet nie posiadał funduszów; siły wojska 0 34 tysiące ludzi i około 11 tysięc y koni po większone zostały. Rokowano też wielkie zmiany 1 nadzieje, rachując na niezwyciężoną potęgę Napoleona, który trząsł naówczas całą E u r o p ą ;
45
1 sam o niebo zdawało się sp rzyjać jego zamia rom, ob d arzyw szy go niedawno właśnie dnia 20 m arca 1 8 1 1 urodzonym synem , co w kolebce tytuł króla rzym skiego otrzym aw szy, miał dać trw ałą nowej, najpotężniejszej dynasty i podstawę.
K siążę Jó zef w kwietniu jeździł właśnie do P aryża dla złożenia życzeń Napoleonowi z po wodu urodzin następcy cesarskiego tronu, a w ró ciw szy do kraju, jaw nie już mówił o zachwianiu dobrych stosunków m iędzy rosyjskim a francu skim dworem. N a skinienie w szechwładny z p o dwójną gorliw ością rozpoczęły się w Księstw ie przygotow ania wojenne, na które ochotnem ser- -cem, ostatkam i goniąc, w ysilał się c a ły kraj zu
bożały. K ról F ry d e ry k August, któ ry we wrze śniu zjechał b y ł na sejm do W arszaw y, zaraz Po zamknięciu obrad, pośpieszył do Drezna przy końcu grudnia, nie przewidując, że już tu nie miał wcale powrócić.
W Zah orzu, po śm ierci rotmistrzowej i od- jeidzie pana A leksandra, cicho upływ ało w iej skie życie i powoli w szystko w racało do z w y kłego porządku.
Zdaje się, że śm ierć w nieodłącznej parze 1(3zie z zapom nieniem ; własnego życia naszego Cnwile, o którycheśm y zapomnieli, nie istnieją
46
już dla nas sa m y c h ; zm arłych też, prędzej czy później, nieuniknione czeka zapomnienie. Nie p a mięta nikt o obojętnych albo niem iłych, a o naj serdeczniej ukochanych bolesne wspomnienie każe nam żal w sercu chować i usta zam yka, tak więc — jed n ych i drugich gro b y zawsze p okryw a milczenie. W najlepszym razie dzieci pomna jeszcze rodziców, dziadowie o b cy są już i zapomnieni na wieki.
Z w yk łą więc rzeczy koleją i po śm ierci ro- tmistrzowej żal, choć najszczerszy, dzień za dniem się uśm ierzał. Pan W ojski i ukochana jego p a sierbica oddali się zw ykłej p racy i zatrudnieniom dom ow ym ; w tej stronie kraju pokój b ył, choć 0 miedzę w K sięstw ie w szystko się w gorączko w ym rzucało ruchu.
Z d aje się, że ów pan Bom sdorf, sąsiad W oj skiego, musiał nieco na to rachować, w tych czasach bowiem przypom niał sobie znowu o Za- horzu, a odnowiwszy stosunki, które dość czę- stemi odwiedzinami utrw alał, wspom niał b y ł je szcze o chęci kupna starego folwarku, a lubo W ojski zb ył go stanowczą odmową, nietylko b yw ać nie przestaw ał, ale często nawet p rzy jeżdżając, starał się b yć, o ile umiał, słodkim 1 coraz bardziej przyjacielsko poufałym sąsiadem.
47
Zbliżenie się to jedn ak nie mogło przejść pe w nych granic zimnej tylk o ze strony pana K o p cia grzeczności; inna krew , duch, pojęcia i o b y czaje, a nadewszystko zupełny b rak w ychow ania i tow arzyskiej ogłady, stanow iły tu nieprzebytą zaporę, mimo dostatku i posiadania kaw ałka ziemi, co go niby obyw atelem tego kraju czy niło. Coraz częstsze odwiedziny N iem ca już się nieco i cierpliwemu W ojskiemu przykrzeć za czy n ały; bo gość prócz gospodarstw a nie rozu miał nic i mówić z nim nie b y ło o c z e m ; o b y czaje miał dziwnie jakieś grube i nieokrzesane, wyobrażenia najosobliw sze, a kilkanaście lat p rzeb ytych w Polsce tyle go tylk o zm ieniły, że żadnych ze sw ych cech niemieckich nie tracąc, chciał niby udawać czasem polskiego szlachcica; jak siebie za Prusaka,, tak i ziemię, na której siedział, sumiennie za czysto niem iecką uważał.
Pan W ojski, p rzykrząc już sobie częste od wiedziny Bom sdorfa, a p rzyczyn y ich odgadnąć nie mogąc, w padał na m yśl nawet dziwaczną, czy Niem iec nie chciał może starać się o p o zy skanie ręki jego wychowanki.
W łaśnie dumał o tem, siedząc na ganku, do kąd go ciepła m ajowa popołudniu w yw ołała pora, a ostatnie to przypuszczenie tak mu się
niepo-4 8
dobnern do. praw d y i dziwacznem w ydało, że mimo woli rośm iał się głośno.
Panna Anna w sam a porę znalazła się na progu.
-— Cóż to tak śmiesznego sobie ojczulko przypom niał? — sp ytała zaciekawiona.
W ojski, nie k ry ją c się bynajm niej, op ow ie dział, co mu o Bomsfordzie na m yśl przycho dziło.
Poczęli się śm iać już oboje, ale ku najwię kszemu zdziwieniu ojczym a panna A nna w y znała, że przypuszczenie to może b y ć niezupeł nie m ylnem , o ile z obejścia się względem niej Bom sdorfa m iarkować mogła.
Pan K o p eć ramionami ruszył.
— T f u ! — ozwał się, splunąwszy głośno — jeszcze czego nie staw ało ! ?
I ledwo tych słów dom aw iał, ukazała się w bram ie znajoma saska b ry k a sąsiad a, a na niej uśm iechnięty Niem iec w swej niezmiennej, wiecznie zielonej czapce z uszami.
— O t ! o wilku mo wa . . . masz g o ! — mru knął W ojski, spostrzegając g o ś c ia — a to czyste utrapienie!
Panna Anna wbiegła szybko do domu. Niem iec o tyle się przepoiszczył tylko, że
40
coraz częściej powtarzał „m ości dobrodzieju* i „upadam do n ó g ;“ od tego też zaczął, w ysia dając z bryczki,
Po przywitaniu, rozmowa, ja k zw ykle, zaczęła się od aury i gospodarstwa, przechodząc w krótce na tor polityczn y; że jednak pan W ojski ostro- żnym b y ł i nie bardzo dowierzał Niemcowi, uryw ała się co c h w ila; następow ały często dość długie milczenia, tern bardziej, że i Bom sdorf na ten raz mniej butny, niż zw ykle, pot tylko z czoła kraciastą chustką obcierał, skarżąc się na gorąco, a widocznie siląc się na rozmowę, mieszał się jako ś i zapom inał nawet, o czem mówił przed chwilą.
Po dość długiem milczeniu, na którem obo jętna urwała się pogadanka, gość wreszcie je szcze raz czoło i szeroką gębę obtarłszy, chrzą- knął i zwrócił się do gospodarza.
— Ja tu — ozwał się — mam, mości dobro dzieju, powiedzieć panu W ojskiemu jedną rzecz, która j e s t . . . ważna rzecz. . . i może b y ć na obiedwie strony bardzo dobra r z e c z ...
Pan K o p eć spojrzał ciekawie na sąsiada. — Hm — mruknął — cóż to za dobra rzecz? Niemiec obejrzał się wokoło ostrożnie, chrzą-Z podań i szpargałów. I, 4
5o
knął jeszcze i nabierając już dobrej m iny, pod sunął się bliżej na ław ce.
— J a . . . widzi pan W ojski — począł z ci cha — ja mam ten folwark, co kupiłem, pan wie, doskonały f o lw a r k ... no, ale ja mam j e szcze i p ie n ią d z e .. . dwa tysiące dukatów, ho lenderskich dukatów w z ło c ie ... p ożyczyłem na procent d ob ry panu sta ro śc ie ; no, pan, mości dobrodzieju, je st d ob ry gospodarz, ja w i e m. . . bardzo dobry gospodarz, długów niema, ale i go tówki n ie m a .. .
W ojski machnął ręką obojętnie.
— A mnie na co gotów ka — rzekł z uśmie chem — mam chleb i dach, więcej nie potrzeba. — C h a! ch a! — zaśm iał się, rzuciwszy g ło w ą Niem iec — gotówka jest dobra rzecz. . . o ! doskonała rze cz! ot, widzi pan W ojski, jak przyjdzie córkę za mąż w yd aw ać, trzeba dać p o s a g ... no — dodał — otóż ja w łaśnie chcia łem to powiedzieć, ż e . . . niech pan dobrodziej za mnie córkę w yd a, to ja — tu machnął ręką — mniejsza o to ! teraz posagu nie będę b r a ł., i
Pan K op eć p atrzył na Niem ca z uśmiechem, a przypom inając sobie dawną świetność domu, nie m ógł się jeszcze na odpowiedź zd obyć, kie
d y Bom sdorf, klapnąw szy go po kolanie poufale, rozśmiał się i dodał w e s o ło :
— A co? ch a! ch a! widzi pan W ojski do brodziej, że to jest na dwie strony dobra rzecz; bo mnie potrzeba go sp o d yn i. . . a pienią dze s ą ! . . .
W ojskiemu lekka chmurka, ja k błyskaw ica, przebiegła po czole, brwi się na chwilę ściągnęły, ale znikło to w mgnieniu oka, uśmiechnął się tylko i poruszył na ławce.
— Mój panie Bomsdorfie — ozwał się po woli — już ja ci to kied yś mówiłem, że nie w szystko się za pieniądze kupuje.
— O c h ! — przerwał gość dobrodusznie — w szystko można kupić.
— A , nie — zaprzeczył W ojski, śm iejąc się 1 potrząsając głow ą — w ielebym ci rzeczy w y
l i c z y ł , których nie m ając i za m iliony nie do
staniesz; n o . . . i żonę niezawsze kupić można. — Żonę? — zaśm iał się Niem iec — na co kupować? to się darmo bierze i jeszcze z d o p ł a t ą . . . no, a ja posagu zaraz dopominać się *de będę, na piśmie dam.
Pan K op eć miał rzadki dar wielkiej pow ścią gliwości i panowania nad sobą, pomimo dość żyw ego nawet ch a rak teru ; zaczęła mu się j e
dnak w yczerp yw ać cierp liw o ść; m achnął ręką niechętnie.
— A leż, mój panie — rzekł — nie m amy 0 czem m ów ić, moja pasierbica je st oddawna zaręczoną, musisz przecie o tern wiedzieć.
— O ! ja a — odparł Bom sdorf — wiem, s ły szałem, m iała iść za pańskiego synow ca, n o . . . ale to dawna r z e c z . . . z tego nie będzie n ic !
— Jakto nie będzie?
— N o . . . on nie chce się żenić.
— Co aspan gadasz? — przerw ał żyw o pan K op eć — któż ci to powiedział ?
— N ikt nie powiedział, ale już trzy lata go niema, nie w r a c a !
— C hoćby i piętnaście — odparł W ojski — to w szystko jedno, daj aspan p o k ó j. . . niema co g a d a ć . . .
Bom sdorf z niedowierzaniem uśmiechnął się 1 głow ą pokręcił.
— No, no — bąknął — zobaczym y!
N a tem się na chwilę urwała rozmowa, którą pan W ojski niebawem zwrócił znów na tor go spodarski ; Niemiec jedn ak wcale ani humoru, ani m iny nie stracił i zabawiwszy jeszcze czas jakiś, ku wieczorowi — odjechał.
O detchnął pan K op eć swobodniej po odje-52
ździe Bom sdorfa, pew nym b ęd ąc, że się go już p ozb ył na zawsze, ale nie znał w idać człowieka, albo może jakiegoś obyczaju obcego. Niem iec bowiem, niezrażony bynajm niej, odwiedzin swo ich nie zaniechał wcale, i w parę tygodni p ó źniej afekta swoje — z wdzięcznym szerokiej g ę b y uśmiechem —- samej pannie Annie w yn urzył. T u w reszcie, po odprawie stanowczej, zagniewany mocno, bez pożegnania praw ie odjechał.
S k o ń czyły się więc sw aty Bom sdorfa; panna Anna i W ojski na ten raz nie wątpili już, że zupełnie pozbyli nieznośnego natręta. W isto cie, Niem iec b yw ać przestał, ale okazało się w krótce, że o Zahorzu nie zapomniał wcale. Nadspodziewanie bowiem zaczęły się niebyw ałe nigdy przedtem sąsiedzkie o granicę zatargi. Zajmowano b yd ło na p astw isk u , przykaszano taki, na każdym kroku czuć b y ło , że Niemiec chciał sąsiadowi d o k u cz yć; aż po niejakim cza sie potrafił gdzieś w yszperać odw ieczny i zapo mniany jakiś kontrowers graniczny i w ystąpił z pretensyą. Rzecz b y ła niewielkiej wagi, ale groziła nudnym , kosztownym i m ogącym się dłu gie lata przeciągnąć procesem . W ojski, podra żniony już poprzedniemi p rzyczep kam i, które cierpliwość jego w yczerp ały, choć nigdy w ż y
54
ciu nie miał żadnych procesów, tem bardziej, że najniesłuszniej został napastow anym , postano w ił sobie, bądź co bądź sprawę całą siłą po pierać, ab y upokorzyć wreszcie nienawistnego i uprzykrzonego sąsiada. R ozpoczęły się więc zabiegi i m atactw a prawnicze, których skutku i końca przewidzieć nawet nie b y ło podobna; mogło się to ciągnąć całe lata, przysparzając kłopotów i w ydatków bez końca.
Sp raw a bowiem Im ci Pana K op cia, lubo naj słuszniejsza, potrzebow ała na poparcie papierów i dokumentów, których w yszukiw ać należało; Niem iec zaś, nie żałując pieniędzy, łatw o znaj dow ał jurystów i rzeczników, czekających tylko na podobne żniwo.
Ciężki to b y ł ów rok 1 8 1 1 , zwłaszcza dla rolników ; ciepła i wczesna wiosna rozwinęła wprawdzie ruń najpiękniejszą, ale upały zwię kszały się z dniem każdym , nikła zieloność, żół k ły rośliny, pozbawione w ilg o c i: całem i m iesią cami kropla deszczu nie sp ad ła na spragnioną ziemię, która p ękała i rozpadała się z suszy. Prze- rzedłe i niskie zboże bielało przed czasem i widmo głodu groziło najstraszniejszą klęską biednemu ludowi. Tygodniam i i m iesiącam i, z bladego nieba, bez zm iany, bez chmurki przez dzień cały,
na ziemię ogniem praw ie sy p a ło sło ń ce; ku w ie czorowi ty lk o , bez blasku , krwawo-czerwone, tonęło w ciągnących się nad poziomem m głach i srzeżogach, które od puszcz i w yżarów daleko niosły woń spalenizny; a ledwie zmierzch zapadł, ukazyw ała się na niebie owa sław na kometa, jak złow roga rózga, zawieszona nad głowam i w y lęknionych ludzi, zdając się straszną przepowie dnią utwierdzać głuche wieści o wojnie i zapo w iadać klęski niebyw ałe.
B y li jednak ta c y , którzy ani w przepow ie dnie, ani w wojnę w ierzyć nie chcieli; przez K sięstw o W arszaw skie dochodziły do całego kraju wieści z P aryża, zkąd donoszono, że ulu bieniec Napoleona Colincourt, książę V icen zy, baw iący w Petersburgu, jako poseł nadzw yczajny, zapewniał, że w R o sy i nie m yślano wcale o w oj n ie; na Litw ie posłuchom tym zaprzeczały po spiesznie nakazyw ane dostaw y zboża, przechody w ojsk i ciche bez żadnego rozgłosu krzątania się