• Nie Znaleziono Wyników

Straż Kresowa : organ Związku Obrońców Kresów Wschodnich. R. 1, 1934, nr 6, wrzesień

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Straż Kresowa : organ Związku Obrońców Kresów Wschodnich. R. 1, 1934, nr 6, wrzesień"

Copied!
36
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)

2 S T R A Ż K R E S O W A Nr 6 1934

S. p. Gen. Juljan Stachiewicz

I znowu ubył jeden z czołowego zastępu Żoł­

nierzy K om endanta.

Znów ru n ęła jedna z najw spanialszych k o ­ lum n, w spierających kap itel Czynu Legjonowego. L u ką d otkliw ą przerzedziły się szeregi Tych, K tórzy natchnieni w olą Józefa Piłsudskiego i Jego genjuszem w iedzeni, w yw ołali z n ieb y tu N iepod­ ległość Polski.

Znowu padła kom enda: szlusuj!—pow tarzana tak często w ciągu pierw szych la t bojów i n astęp ­ n y c h —tw órczego znoju nad odbudow ą M ajestatu R zeczypospolitej.

O dchodzą kolejno, jeden po drugim , Rycerze bez trw ogi i zm azy, najlep si synow ie Ojczyzny, którzy przed la ty dw udziestu podw ażyli płytę g robu jej niewoli.

A przy ostatn iej ziem skiej odpraw ie każdego z Tych T ytanów um iłow ania H onoru i O bowiązku, społeczeństw o ze zdum ieniem i czcią najw yższą przegląda Ich k artę służbow ą, pisaną bezgranicz- nem ukochaniem W olności i w ielkich trad ycyj przodków , p o d kreślaną karm inem , z ran serdecz­ nych w ytoczonym ,—złoconą legendarnem b o h a te r­ stw em i przypieczętow aną wierną służbą krajow i do ostatniego tchnienia.

W ięc tacy to b y li owi „L eguni“ Pierw szej Kadrowej?—zawisa pytanie na drżących ze w zru­ szenia w argach każdego z nas, pogrążonych w ża­ łobie po coraz to now ej stracie. Więc z takim i to Zagończykam i ru szy ł K om endant w bój św ięty a praw y? Sam ich Sobie w ychow ał i na Swą m o­ dłę urobił. Zwyciężył, bo z ta k ą m ocą Ducha, z t a ­ kim niezłom nym hartem Woli, z ta k ą nieskazitel­ nością ch arak teró w , z których każdy jaśniał b la ­ skiem G raala—nie był do pokonania.

W św ietnym tym orszaku dostojnych Bojow­ ników o godność N arodu Polskiego miejsce p o ­ czesne zajm ow ał Ten, którego szczątki oddano co- tylko ziemi.

Szef W ojskowego Biura H istorycznego Gene­ rał Brygady Ju lja n Stachiew icz należał do najb liż­ szych i najw ierniejszych w spółpracow ników Jó ­ zefa Piłsudskiego. W stąpił do tajnego Zw iązku W alki Czynnej, kierow anego przez K om endanta, na długo przed w ojną św iatow ą, kiedy to szarym zjadaczom chleba nie śniło się jeszcze naw et 0 nadciągającej burzy. W pracy tego Związku b rał najbardziej czynny, w szechstronny i w ybitny udział, tu skończył Szkołę O ficerską i zarówno Sw ą pracą, jak zapałem i uzdolnieniem zw rócił na Siebie uw agę Józefa P iłsudskiego. Będąc ko ­ lejno słuchaczem lwowskiego, a następnie krakow ­ skiego U niw ersytetu, Ju lja n Stachiew icz pracuje w latach 1908—1914 na terenie Lw ow a i K rako­ wa, oraz na obszarze K rólestw a K ongresow ego 1 Rosji, organizuje tu Zw iązki W alki Czynnej z zapałem , rozm achem i swobodą, k tóre u rąg ały w szelkim obawom o groźne następstw a, jakie czy­ hały nań na każdym k ro k u ze strony wyżłów c a r­ skich.

Przy pierw szych strzałach wojny św iatow ej widzimy Ju lja n a Stachiew icza na po lu chw ały, dow odzącego kom panją strzelecką. O trzym awszy nominację na porucznika, zostaje przydzielony do Sztabu Piłsudskiego. W w irze gorączkow ej pracy zaskakuje Go ciężka niemoc — choroba n a szereg tygodni przykuw a Go do łoża. I pozostaw ia zaród śm ierci, której uległ przed p a ru dniam i.

D źw ignąw szy się przedw cześnie z posłania boleści, z poderw anym zasobem sił zabiera się do pracy w D epartam encie W ojskowym N.K.N. w P io tr­ kowie, poczem w raca na fro nt w stopniu kap itan a i pełni służbę oficera operacyjnego przy Dowódz­ tw ie I-ej Brygady.

W ro k u 1916 kończy szkołę Sztabu G eneral­ nego. W 1917 zostaje dowódcą 1-go p u łk u Legjo- nów, dow odząc nim do chw ili jego rozform ow ania. Kiedy Józef P iłsudski został w yw ieziony do Ma­ gdeburga, a na czele Kom endy Głównej Polskiej O rganizacji Wojskowej stanął Rydz-Śmigły — J u l­ jan Stachiew icz objął szefostwo Sztabu Komendy Głównej i na tern stanow isku p rzy g o to w ał zim ą 1917 — 1918 r. akcję, w k tó rej w yniku siły w oj­ skowe p ań stw centralny ch w yrzucone zostały z obszaru ziem polskich.

Po odzyskaniu niepodległości m ajor Ju ljan Stachiew icz dowodzi odsieczą, w ysłaną z K rakowa do Przem yśla, k tóry zdobył.

W styczniu 1919 r. widzimy mjr. Stachewicza na stanow isku szefa sztabu, kierującego pow sta­ niem przeciw ko Niemcom w Poznańskiem . Po za­ kończeniu akcji Ju ljan Stachiew icz przechodzi do Naczelnego Dowództwa i tu zostaje szefem od­ działu operacyjnego, k tó rą to funkcję pełni do czerw ca 1920 r. W czasie bitw y w arszaw skiej, ro z­ strzygającej dla kam panji z Rosją, jest Szefem Sztabu K w atery Głównej Naczelnego Wodza. Pod koniec w ojny polsko bolszewickiej jest Szefem Sztabu 6-ej arm ji, poczem dowodzi 13 dyw izją p ie­ choty.

Od r. 1922 po trzy k rotny ch n aw ro tach choro­ by, jakiej nabaw ił się podczas w ojny, G enerał J u l­ jan Stachiewicz obejmuje Wojskowe Biuro H isto­ ryczne, które prow adził aż do Swej śm ierci, tw o­ rząc z tej in sty tu cji jedną z najpoważniejszych placówek naukow ych w Polsce.

Zm arły odznaczony był orderem V irtu ti Mili- ta ri V-ej k lasy , Krzyżem N iepodległości z miecza­ mi, trz y k ro tn ie Krzyżem W alecznych, orderem P olonia R e stitu ía III-ej i IV-ej klasy, Złotym Krzy­ żem Zasługi, F rancuską Legją Honorową, Gwiazdą Rum unji III-ej klasy i Jugosłow iańskim Orderem św. Sawy.

*

Przem aw iając nad trum ną ś. p. G enerała Stachiew icza, P rezes W alery Sław ek ta k ro lę Zmarłego w życiu Polski określił:

„Dał całe bogactwo Swego um ysłu, dał upór ogrom nej pracy, dał p ełn ą gotowość służby i ry ­ zyka na resztę życia.

(5)

Tej służby nie przerw ał poprzez w szystkie etapy załam ania i zw ycięstw , jak ie P o lsk a na dro­ dze swego w yzw olenia przebyć m usiała.

Gdy ciężka choroba odsunęła Go od pracy, której nie mógł podołać, h isto rję przeżytej w iel­ kiej epoki postanow ił przekazać potom ności

Ty, daw ny Żołnierzu Związku W alki Czynnej,

Ty, G enerale wolnej Polski, w tej h isto rji miejsce dostojne Sam Swoją p racą zająłeś“.

A Generał Sławo j-Składkow ski we w spom nie­ niu pośm iertnem , poświęcone Zm arłem u, stw ierdził, że „siła Jego c h ara k teru nie załam ała się n ig d y “.

Odszedł Żołnierz wielkiej wojny o Polskę, pełen zasług i chwały.

Cześć św ietlanej Jego pamięci!

Szymon Optułowicz

Rola Bonów Funduszu Inwestycyjnego

w odbudowie gospodarczej Kraju

Stw ierdzić trze b a, że ogół społeczeństw a nie uśw iadam ia sobie, jak dotąd, należycie korzyści, płynących z nabyw ania bonów F und u szu Inw esty- cyjnego. Pom ijam y tutaj w zględy ogólno-państw o­ we i ogólno-społeczne, które przem aw iają za po­ pieraniem F unduszu Inw estycyjnego, k tó ry p rze­ cież został stw orzony specjalnie dla um ożliw ienia szybkiej realizacji ta k niezbędnych w naszym kraju inw estycji. A le chcemy głów nie położyć n a­ cisk na te wyjątkowe p rzyw ileje, w jakie celowo w yposażył Rząd bony F unduszu Inw estycyjnego.

Fundusz Inw estycyjny został utw o raon y roz­ porządzeniem Pana P rezydenta z dnia 27 paździer­ nika 1933 r. Zadaniem jego jest finansowanie celo­ wych z punktu widzenia państioowego inwestycji. S tanow i ou odrębną osobę praw ną. R ozporządze­ nie upow ażnia m inistra skarb u do em isji bonów F unduszu Inw estycyjnego do w ysokości 100.000.000 złotych. Bony zostają w ypuszczone w odcinkach po 25 zł., w serjach po 40,000 sztuk, czyli każda serja opiew a na 1 milj. zł. Bony w praw dzie nie są oprocentow ane, lecz są w ysoko prem jow ane i um arzane drogą odbywających się co tvdzień (co czw artekl losowań; posiadacz w ylosowanego bonu otrzym uje premję w wysokości 75 zł. czyli razem za 25 zł. otrzym uje 100 zł. Już ta w ysoka premja pow inna stanow ić w ielką siłę atrakcyjną dla tych bonów. Trzeba też podkreślić, że bony opiewają na okaziciela i są przyjm ow ane bez żadnych o g ra­ niczeń na pokrycie wszelkich zobowiązań wobec Skarbu Państwa. W szelkie więc podatk i i św iad­ czenia, bez w zględu na ich w ysokość i rodzaj, można w każdym urzędzie skarbow ym uiścić bez żadnych form alności i utru dn ień bonam i F un d uszu Inw estycyjnego.

Co więcej, wszystkie kasy urzędów skarbowych w każdej chwili wym ieniają bony na gotow iznę we­ dług wartości nom inalnej, przyczem w ym iana n a ­ stępuje niezwłocznie, jeżeli jedna osoba p rzed sta­ wia bony na kw otę do 100 zł., a najdalej w ciągu 3 dni, jeżeli bony opiew ają na sum ę od 100 zł, do 5.000 zł. N atom iast, bony opiew ające na kw otę ponad 5.000 zł. w ym ienia na gotow iznę kasa I Urzędu Skarbow ego w W arszaw ie.

W śród licznych przyw ilejów , w jakie rozpo­ rządzenie Pana P rezydenta w yposażyło bony F u n ­ duszu Inw estycyjnego, trzeba przedew szystkiem wymienić to, że są one wolne od wszelkich p o d a t­

ków i danin, posiadają prawa i przywileje papierów pn- pilarnych oraz, że nie podlegają działaniu ustaw y

0 utraconych tytułach na okaziciela. P ozatem zo­ stały one ostatnio specjalnym okólnikiem M inis­ te rstw a S k arb u zaliczone od rzędu tych papierów państw ow ych, k tó re mogą być składane wobec instytucji państw ow ych jako wadja zam iast g o to ­ wizny. Zarówno więc dla jed n o stek pry w atn y ch , jak i dla in sty tu cji przem ysłow ych i handlow ych bony F undu szu Inw estycyjnego stanow ią dosko­ nałą i ko rzystn ą form ę przechowywania oszczędności 1 środków obrotowych. Ponadto je st to lo k ata da­ jąca 100 % gwarancję, gdyż za w ykup bonów Państw o Polskie odpow iada całym swym m ajątkiem i w szystkiem i swemi dochodam i, a pozatem sp e­ cjalne zabezpieczenie bonów stanow ią m ajątek i dochody F unduszu Inw estycyjnego, oraz m ajątek i dochody lasów państw ow ych.

Sprzedaż bonów u skuteczniają obecnie oprócz kas państw ow ych w szy stk ie banki państw ow e w raz ze swemi oddziałam i. Liczne in sty tu cje p ry ­ w atne rozpoczęły w ypłatę swym pracow nikom w pewnej części bonami, a w iększe sklepy i przed­ siębiorstw a handlow e przyjm ują należność za k u ­ pony w zględnie dostarczony tow ar bonam i F u n ­ duszu Inw estycyjnego.

Te znaczne u łatw ien ia przy nabyw aniu i po­ zbyw aniu się bonów pow odują, że p o d wieloma względam i m ają one cechy banknotów obiegowych. Ale nad banknotam i obiegowemi górują one tern, że są w yposażone w szereg atrakcyjnych przyw i­ lejów i posiadają wysoką premję, k tó ra w razie w y­ losow ania przynosi posiadaczow i za 25 zl. — 100 zł.

W grudniu r. ub. u k azała się pierw sza serja tych bonów. Dotychczas w ypuszczono ogółem 10 serji. W ypuszczenie dalszych serji zależy od spo­ łeczeństw a.

Społeczeństw o m usi sobie uśw iadom ić, że je st to papier pełnowartościowy i korzystny, że k u ­ pując bon, n iety lk o spełnia się czyn państw ow y, lecz jednocześnie robi się z p u n k tu w idzenia osobistego interes zupełnie dobry i pewny.

Dewizą akcji na rzecz bonów F u n duszu In ­ w estycyjnego pow inno być: s hożytkiem dla Państwa i siebie\

(6)

4 S T R A Ż K R E S O W A Nr. 6 1934

Precz z obłudą i niewolą!

N asiąknięte w ersalską k u rtu a z ją i obłudą m ury pałacu Ligi Narodów zadrżały w sw oich po­ sadach od oburzenia, rozsadzającego piersi zado­ mowionej tu hipokryzji. S tare w ygi dyplom atyczne przysłoniły tw arze dłonią.,. Gdyby k tó ry z nich był zdolny zapłonić się rum ieńcem , byłby to zro­ bił niechybnie na znak p ro te stu za doznaną ob ra­ zę przyzw oitości.

Boć to przecież niesłychane, żeby ktokolw iek ośm ielił się coś podobnego uczynić tu, w tern na- w skroś dostojnem i tabetycznem gronie, gdzie przez w ytw orn ą uprzejm ość i w rodzone um iłow a­ nie blichtru i blagi ta k starannie i su b teln ie u nika się w szystkiego, co mogłoby w ywołać podniecenie tę tn a. Nie pozw ala na to tradycja i... skleroza. N aw et ś. p. von Stresem ann, kiedy stu k n ął pięścią w pulpit, pow ściągał swe w yrażenia. N aw et p e ­ w ien syn k raju „w schodzącego słońca“, zgłaszając w y stąp ien ie z kom panji, posługiw ał się salonow ą frazeologją. I rezygnujący z dalszej w spółpracy płom ienni południow cy zachow ali nienaganne fo r­ my genew skiego savoir vivre u.

na nap raw ien ie krzyw dzącego ją błędu n arzuco­ nych układów o ochronie mniejszości, P olska ma w reszcie dosyć zabaw y w k o p ciu szk a i słyszeć o niej n ad al nie chce.

„Obecny system gw arancji praw mniejszości przez Ligę N arodów i jej o rg an y —pow iedział m ię­ dzy innem i p. M inister Beck — je s t dziwolągiem, k tó ry p o w stan ie swe zawdzięcza przypadkow ej grze sił i o p iera się na politycznych paradoksach“.

A dalej:

„Istnienie zobow iązań mniejszościowych lub ich brak, ich treść, znaczenie i t. d. nie da się uzasadnić ani is to tn ą sy tu acją mniejszości państw , należących do Ligi Narodów, ani sytuacją m iędzy­ narodow ą tych państw , ani też stopniem ich cy­ wilizacji. Istnienie system u w yjątkow ego, sprzecz­ nego z samem założeniem Ligi N arodów, to je st z zasadą rów ności jej członków — nie odpow iada celow i. Mniejszości nie m iały żadnych realn y ch korzyści z m iędzynarodow ej ochrony, stosowanej tylko do n iektórych krajów , a sam ten system w y­ korzy sty w any był niejednokrotnie jako narzędzie

Dopiero ten... S arm ata m achnął ręk ą na całą cukierkow o-m arjonetk ow ą szarm anterję i z b ru ­ ta ln ą szczerością nazw ał rzeczy po im ieniu.

Fidonc! Shocking!

Mówić otw arcie po spo litą praw dę i w d odat­ ku w słowach prostych, jasnych i niedw uznacz­ nych, w ykluczających zgóry dow olną in te rp re ta ­ cję—nie, darujcie, drodzy państw o, ale... to już zakraw a na anarchję i nihilizm w stosunku do areopagu, hołdującego górnej i kw iecistej retoryce, w zniosłości uczuć i... zaw iłości m yśli.

D omyślasz się, kochany C zytelniku, że cho­ dzi o w ystąpienie polskiego M inistra Spraw Za­ granicznych, płk. Józefa Becka, któ ry w dniu 13 w rześnia 1934 r., zabraw szy głos w dyskusji na Zgrom adzeniu Ligi Narodów, im ieniem Rządu R zeczypospolitej uczciw ie i po m ęsku oświadczył, że po p ię tn astu latach cierpliw ego w yczekiw ania

złośliw ej propagandy, przeciw ko państw om , do których się stosow ał i — co gorsza — jeszcze u ż y ­ w any był jako środek p resji politycznej przez państw a, k tó re chociaż same nie były zw iązane żadnym trak tate m w tej dziedzinie — w yk o rzy sty ­ wały swe upraw nienia do w ykonyw ania kontroli nad innem i p ań stw am i“.

Zakończył zaś p. M inister Beck swe mocne w treści i przejrzyste w ujęciu przem ów ienie na- stępującem i słowy:

„Poczuwam się do obow iązku ośw iadczenia już dziś w im ieniu R ządu polskiego, że do czasu w prow adzenia w życie pow szechnego, jednolitego system u m iędzynarodow ej ochrony praw m n iej­ szości Rząd polski nie będzie od dnia dzisiejszego współpracował z organami między nar o do w emi w za­ kresie kontroli nad stosowaniem przez Polskę za ­ sady słusznego i równego traktowania m niejszości

(7)

Rozumie się samo przez się, że ta deeyzja R ządu polskiego nie pozostaje w żadnym zw iązku z isto tn ie realn em i interesam i m niejszości. Te in ­ teresy są i będą chronione przez K onstytucję i inne podstaw ow e ustaw y polskie, k tó re gw aran­ tu ją mniejszościom rasow ym , językowym i re li­ gijnym pełną swobodę ich rozw oju k u ltu raln eg o i rów ność trak to w a n ia".

Oto zasadnicze ustępy historycznego przem ó­ wienia polskiego M inistra S praw Zagranicznych. To, co pow iedział, dla nikogo nie było niesp o ­ dzianką, a jednak oświadczeniem swem w ywołał

konsternację. Może w łaśnie w m yśl zasady, że rzeczy w szystkim wiadome, lecz szeptane na ucho, stają się dopiero skandalem gdy k to ś głośno je pow tórzy.

A utorow ie i pro tek to rzy tak osobliw ego aktu opieki nad m niejszościam i, udali zaskoczonych deklaracją Polski, zrzucającej po 15 latach o sta­ tn ie pęta niewoli. O druchow e odpow iedzi p rzed ­ staw icieli Anglji, F rancji i Italji zdradzały zdener­ wowanie, w yw ołane jakoby jednostronnem zer­ waniem p o stan o w ień traktato w ych przez Polskę i złvm przykładem dla „dalszej niesforności“ in­ n ych—a w gruncie rzeczy szło im najbardziej o to, że M inister Beck dom aga się generalizacji tych postanow ień, t. j. rozszerzenia na w szystkie państw a k ontroli m iędzynarodow ej nad m niejszo­ ściami. Bo czyż — dajm y na to —Francuz, m

iesz-Niemasz

nad Orły Polskie!

Po raz w tóry w kolejnych m iędzynarodow ych tu rn iejach lotniczych skrzydła polskie okryły się chw ałą zw ycięstw a.

Poprzez państw a i kraje na obu półkulach św iata biegnie wieść, dla nas chlubna i radosna, że orły polskie nie mają rów nych sobie.

Ż w irko—B ajan—Płonczyński — S karżyński — bracia A damowicze, kpt. H ynek, B urzyński Jan u sz— oto nazw iska, oprom ienione au re o lą wszechludz- kiej sławy, pow tarzane z u st do ust, napełniające fale eteru i zdobiące łam y tysięcy p ism —w zw iąz­ ku z dwoma pow tórnie odniesionem i tryum fam i lotników polskich w challenge’u i zaw odach o p u har G ordon-Bennetta.

Z nastaniem dw udziestego stu le cia drogi ro z­ wojowe ludzkości sp rzęgły się nierozdzielnie z na- pow ietrznem i szlaki. Wojna św iatow a waląc w g ru ­ zy istniejący przed nią gm ach ustrojów państw o­ wych i społecznych, przypięła narodom skrzydła w przenośnem i dosłownem znaczeniu. Stało się jasnem i dla w szystkich widocznem, że przyszłość cyw ilizacji zawisła pod obłokami. Ten kraj, to spo­ łeczeństw o zdobędzie możność rozkw itu — którego w ysiłek tw órczy zmierzać będzie do opanow ania przestw orów podniebnych. Podobnie jak żegluga m orska stała się kolebką now ych dziejów — lo tn i­ ctw o, sięgające n iedostępnych przedtem w yżyn fi­ zycznych i szczytów bohaterskiego ducha, otw iera przed człow ieczeństw em w idnokręgi nieprzeczuw a- nych daw niej m ożliw ości rozw ojow ych.

kający w P olsce, Rum unji, Grecji i k ilk u innych krajach, „w yróżnionych" k u rate lą m niejszościow ą, bardziej zasługuje na w zględy od swojego rodaka, rzuconego losem na te re n włoski, angielski czy niem iecki? Czyż Czech, osiadły w gallijskiej r e ­ publice, ma być upośledzony w porów naniu z swoim ziomkiem, zam ieszkałym w granicach R zeczypospolitej? Czy wreszcie Niemiec z Śląska Cieszyńskiego może słać sk arg i do Ligi Narodów, ilekroć mu to przyjdzie do głowy, a Polak oby­ w atel Rzeszy, w razie doznania od niej krzyw dy, m usi się ograniczyć do szukania spraw iedliw ości w B erlinie?

To typow a m urzyńska ety k a nie mogła n adal popłacać i przeciw niej to w łaśnie jednocześnie z o broną godności suw erennej Polski, zm ierzało przem ów ienie stern ik a naszych spraw zagranicz­ nych.

Słuszność polskich założeń jest ta k w idoczna i bezsporna, że już w dyskusji na Komisji poli­ tycznej Ligi Narodów nie sp o tk ała się z w yraźnym sprzeciwem . Z w ysuniętej przez M inistra Becka alternatyw y: „albo w szyscy—albo n ik t“,—w ybrano to ostatnie. Srodzy cenzorow ie m iędzynarodow ej m oralności, polegającej jakoby na bezkrytycznem poszanow aniu tra k ta tó w —w ycofali się z poprzed­ nich nieustępliw ych pozycyj i nie znaleźli w swem delikatnem sum ieniu żadnych zarzutów przeciw polskiej „nielojalności“.

7 ad. Jan Żmudziński

(8)

6 T R A ż K R E S O W A Nr. 6 1934

Polska je st m ocarstw em o dalekim zasięgu m yśli tw órczej, je st krajem , zam ieszkanym przez Naród w ielki, o w ysokiej k u ltu rze ducha i ch lu b ­ nych dziejach, zarów no swoich w łasnych, że tak powiem: w ew nętrznych—jak też na w idow ni m ię­ dzynarodow ej, we w spółżyciu z innem i ludam i i państw am i. Naszej przeszłości nie obciąża żadna zbrodnia, dokonana na sąsiadach, polskiego s u ­ m ienia narodow ego nie plam i niczyja krzyw da — nikogośm y nie zdradzili, nikom u nie złam ali w ia­ ry . Przeciw nie: nieraz staw aliśm y w obronie in­

nych, ponosząc znaczne ofiary gw oli w szechludz- kich ideałów , daliśm y św iatu w ielkich wodzów, światłych mężów stanu, genjalnych pisarzów , u czo ­ nych, arty stó w . Nasz udział więc w ogólnym do­ robku cyw ilizacji ludzkości na p rzestrzen i ty sią­ clecia je st bezsporny i w ybitny.

Nasze w ady i przyw ary, od jakich nie jest w olny żaden naród św iata, nam sam ym tylko przynosiły szkody. Ale obok ułom ności i n ied o ­ statków mamy przecież także nieprzeciętne zale­ ty , I ta k np. obok m arnotraw stw a i rozrzutn ości

Wielki czyn Wielkiego Pana, Pałrjoły i Człowieka

B a lo n „ K o ś c iu s z k o 11

Zdobywcy I-ej nagrody: kpt. F ra n c is z e k Hynek i por. Władysław Pom aski

Oderwanie człowieka od ziemi czyni go szla­ chetniejszym , wznosi ponad szarzyznę pow szed­ niego bytu. Lot skraca odległości, uniezależnia od w arunków terenow ych, usuw a zapory i p rzeszko ­ dy, sprow adza do form alnego znaczenia istnienie granic, zm ienia pojęcia czasu i przestrzeni, ła g o ­ dzi przeciw ieństw a, w yrów nyw a różnice.

Człowiek usk rzy d lo n y bliższy jest innych lu dzi i Boga, bo ogarnia rozległe h ory zo n ty ziemi, m yśli i uczuć, bo, patrząc na rzeczy w ielkie, ma­ łostkow ym być nie może.

To, że lotnictw o dziś jeszcze służy niem al w yłącznie celom siły zbrojnej, bynajm niej nie św iadczy o jego jednostronności. O brona kraju, dla której niem a za w ysokiej ceny tam, gdzie cho­

dzi o skuteczny środ ek zapew nienia bezpieczeń­ stw a granic, może i m usi posługiw ać się lotnictw em , k tó re je st jeszcze za drogie, aby się mogło u p o ­ wszechnić. Ale w n iedalekiej już przyszłości, w m iarę uproszczania budow y sam olotów i obni­ żania się jej kosztów , kom unikacja napowietBzna zyska praw o pow szechnego obyw atelstw a i spełni sw oją ro lę dziejow ą w kształtow aniu dalszego ży­ cia cyw ilizow anej ludzkości.

Dzisiejsi skrzydlaci rycerze są pionieram i k u ltu ­ ry lotniczej ju tra, a p rzeto posłannictw o ich ma cha­ ra k te r ap osto lstw a nadchodzącej przyszłości. Z b o ­ haterskiego tru d u Żwirków i B ajanów zrodzi się w ielkość Polski i pom yślność narodów .

Tad. fan Żmudziński

B a lo n „ W a r s z a w a “

Zdobywcy 2-go miejsca: kpt. Zbigniew Burzyński i por. Jan Zakrzewski

(9)

jesteśm y bardzo ofiarni i szczodrzy, i hojni na cele społeczne, filantropijne, a przedew szystkiem narodow e i państw ow e. O bok bardzo brzydkiej n iew ątpliw ie skłonności w pew nych w arstw ach i ośrodkach do uchylania się od płacenia p o d at­ ków, mamy n ajdalej posuniętą ofiarność zbiorową i odruchow ą, jak np. Skarb Narodowy, który urósł przecież w swej olbrzym iej w iększości z d a t­ ków drobnych, z ob rączek ślubnych i pam iątek rodzinnych w postaci złotego m edalika, krzyżyka i t. p. stanow iących niejednokrotnie jedyny skarb ofiarodaw cy. Skali uczuć i odruchów o takiej roz­ piętości m ożnaby poza Polską szukać w dalekim prom ieniu z nader w ątpliw ym skutkiem .

I m iała Polska po w szystkie czasy u traeju - szów, trw oniących w ielkie fo rtu n y w różnych me- tropoljach. Głośny był przed w ojną św iatow ą wy­ padek jednego z hr. Potockich, k tó ry w ciągu jednej nocy przegrał w k arty w Y okey-C lubie b u ­ dapeszteńskim m iljon koron.

Ale w żadnym chyba k raju niem a ty le co w Polsce fundacyj publicznych, przez m agnatów rodaków utw orzonych. W dzięczną pam ięcią po­ tom nych otoczone są nazw iska Zam oyskich, O sso­ lińsk ich, Raczyńskich, Skarbków , Załuskich i w ie ­ lu, w ielu inn.

Dziś dostojne to grono pow iększa się o jedno imię — do św ietlistej plejady przybyw a gw iazda pierw szej w ielkości: hr. Jakób K saw ery A leksan­ der Potocki.

Wielki potom ek w ielkiego rodu zapisał cały swój m ajątek swojemu Narodowi. W stępne słow a te stam en tu szlachetnego daroczyńcy zasługują na to, aby je ryto w każdym kam ieniu polskim , a przedew szystkiem w pisano w sercach w spół­ ziomków. Oto, jak uzasadnia swój szlachetny czyn ś. p. hr. Jakób Potocki:

„Dążąc, by m ajątek odziedziczony po przod­ kach moich, sta ł się w artością trw ale pożyteczną, i uw ażając, że obow iązkiem moim jako człowieka, obdarzonego w yrokam i boskiemi m ajątkam i ziem- skiem i oraz szczytnem i tradycjam i najlepszych synów mego rodu, jest przyczynienie się do u lż e­ nia doli ludzkości, a narodu polskiego w szczegól­ ności—postanaw iam przeznaczyć mój m ajątek na utw orzenie fundacji, k tó ra ma przyczynić się do ulżenia doli obyw ateli państw a polskiego, zm niej­ szając cierpienia ludzkości, spow odow ane niezwal- czonemi dotąd przez badaw czą m yśl ludzką cho­ robam i, a w szczególności rakiem i g ru ź lic ą “.

D ar hr. Jakóba K saw erego A leksandra Po­ tockiego stanow i fortun a, w arto ści około sześć­ dziesięciu miljonów złotych; składają się na nią: k lu ­ cze dóbr, rozrzucone po całej Polsce, m iędzy in- nem i Brzeżany w T arnopolskiem w raz z m iastecz­ kiem tego samego im ienia, Nar aj w T arnopol­ skiem , Osieck i M iastków w Lubelskiem , W ysokie L itew skie z olbrzym im pałacem w Poleskiem , Telatycze w Białostockiem , Helenów (pałac) i J a k ­ torów (za Leśną Podkow ą) w W arszaw skiem — ogółem ponad 60.000 hektarów . Pałace w B iarritz i Cannes, place w Juan-les. Pins, kopalnia żelaza w Pirenejach, dwa pałace w P aryżu, przy ul. Dur- m ont d’U rville i d’Eylau. Bezcenne skarby w postaci dzieł sztuki, w spaniały zbiór obrazów szkoły ho ­ len d ersk iej w Paryżu, g alerja arcydzieł m alarstw a

w Helenowie, księgozbiory zasobne w białe k ru k i 0 bezcennej w artości, arty sty czn e kosztow ności 1 k lejnoty rodzinne. Srebra, przedstaw iające w ar­ tość artystyczną, przekazane zostały w olą zapiso- dawcy Muzeum Narodowemu — inne zostaną sp ie­ niężone na rzecz fundacji dla w alk i z gruźlicą i rakiem .

Fundacja przew iduje założenie laboratorjów , instytutów badawczych i dośw iadczalnych i k linik, um ożliw ianie lekarzom studjów specjalnych, liczne stypendja i nagrody za postępy, osiągnięte na p o ­ lu zw alczania dwu najstraszliw szych plag ludzkości.

*

Hr. Jakób K sawery A leksander Potocki u ro ­ dził się 26 stycznia 1868 r. w B erlinie, z ojca S ta­ nisław a i m atk i M arji z domu Sapieha. Był o sta­ tnim z ro d u Potockich linji brzeżańsko-nara- jowskiej.

Objąwszy m agnackie dziedzictw o, dał się o- drazu poznać jako p a trjo ta i działacz społeczny, człow iek światłego um ysłu, wzniosłego serca i b ar­ dzo hojnej dłoni. Sum ptem Jego p ow staw ały ko­ ścioły, szpitale, domy ludow e, świetlice, ochronki, żłobki i przy tułki. Świadczył naokół niezliczone dobrodziejstw a, un ik ając rozgłosu i nie licząc na czyjąkolw iek wdzięczność. Uważat to za swój obo­ w iązek jedynie. Był skrom ny i pracow ity, przystęp­ ny i niezm iernie ludzki.

Obciążony n ieuleczalną chorobą, oddaw na już obm yślał sposoby najwłaściwszego ro zp o rzą­ dzenia swą puścizną. Testam ent, podany pow y­ żej, jest dowodem szlachetności serca i dojrzałej rozwagi w ielkiego p rzyjaciela ludzkości i jednego z najlepszych synów swojego kraju. Zapis śp. Zmarłego jest najw spanialszym pomnikiem Jego dobroci i rozum u, ukochania Ojczyzny, Narodu i człowieczeństwa.

To też Imię śp. Jakóba P otockiego przejdzie do potomności, oprom ienione aureolą czci głębo­ kiej i serdecznego hołdu — n ietylko w gran icach Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, lecz daleko i sze­ roko poza jej rubieżam i, przynosząc chw ałę im ie­ niu polskiem u.

(10)

8 S T R A Ż K R E S O W A Nr 6 1934

Przyjaciele naszych przyjaciół

naszymi przyjaciółmi

Dnia 12 w rześnia b. r. podpisany został w Ge­ new ie tra k ta t porozum ienia i przyjaźni pom iędzy Łotw ą, E stonją i L itw ą. Pod historycznym tym układem położyli swe podpisy: estoński m inister spraw zagranicznych Seljam aa, sek retarz g en era l­ ny łotew skiego M. S. Z. M unters i m inister spraw zagranicznych L itw y Lozorajtis.

Umawiające się w ysokie strony w yrażają na w stępie dobrą i nieprzym uszoną w olę rozw inięcia w spółpracy pomiędzy 3 krajam i, przyczynienia się do bliższego ich porozum ienia, utrzym ania pokoju, ja k rów nież skoordynow ania p olityki zagranicznej w duchu zasad pak tu Ligi Narodów.

T ra k ta t obejmuje 9 artykułów , określających w spółdziałanie w szystkich trzech rządów w polityce zagranicznej, przyczem ko ntrah en ci zobow iązują się udzielać sobie pomocy p o lity cznej i d y p lo m a­ tycznej w swych stosunkach m iędzynarodow ych. Dla uzgodnienia tych działań stern icy spraw z a ­ granicznych Estonji, Łotwy i Litw y odbyw ać mają dw a razy do ro k u wspólne konferencje, kolejno na te ry to rju m każdego z 3 państw , a w razie po­ trzeby także częściej, nie w ykluczając m ożliw ości odbycia narad rów nież poza granicam i sprzym ie­ rzonych krajów .

T ra k ta t uznaje istnienie problem atów specy­ ficznych, k tóre m ogłyby uczynić trudnem zajęcie w stosunku do nich uzgodnionego stanow iska. Za­ łatw ienie ty ch zagadnień pozostaw ione jest w y­ łącznej kom petencji zainteresow anego państw a.

Oczywiście jednem z głów nych zadań tra k ta ­ tu jest zacieśnienie węzłów przyjaźni pom iędzy sygnatarjuszam i, ich ścisła w spółpraca na płaszczy­ źnie życia gospodarczego, usuw anie przeciw ieństw , zdolnych zam ącić harm onijne w spółżycie, słowem: dążenie do m ożliw ie bliskiego i pełnego zespolenia w ysiłków i interesów dla w spólnego dobra.

S ygnatarjusze żyw ią przekonanie, że osiągnię­ te przez nich porozum ienie wzmocni ich wzajemne zaufanie do samych siebie i będzie mieć d obro­ czynne sk u tk i dla organizacji pokoju i bezpieczeń­ stw a w tej części E uropy, jakkolw iek um ow a nie zaw iera żadnych k la u z u l w ojennych. Istniejący m iędzy Łotw ą a E stonją sojusz w ojskow y nie zo­ stał rozszerzony na Litwę. T ra k ta t przew iduje mo­ żliw ość przyłączenia się do niego innych państw , oczywiście za zgodą w szystkich trzech u k ła d a ją ­ cych się stron.

W świecie politycznym różnie się mówi o pakcie bałtyckim . Jedno wszakże jest bezsporne: że zw raca się on przeciw ko Niemcom. I drugie także: że p atro n o w ała mu goriiw ie M oskwa, przy pośre- dniem poparciu Quai d ’Orsay. Ale nie ma ani cie­ nia praw dopodobieństw a w insy nu acji, jakoby p ak t te n doszedł do sk u tk u naprzekór Polsce i w brew jej intencjom, i jako b y pokrzyżow ał m ozolnie i od- daw na snute plany jej p o lity k i nadbałtyckiej, za­ sk ak ując ją znienacka i u darem n iając akcję, któ ra miała na celu zgoła inne u k ształto w an ie sto su n ­ ków m iędzypaństw ow ych na tym odcinku.

E stonją i Łotwa są przecież krajam i z k tó re - mi łączy nas u trw alająca się z dnia na dzień przy ­ jaźń i dawne b raterstw o broni. Ci dwaj tedy nasi serdeczni i niezaw odni d ruh o w ie w eszli na zasa­ dzie om awianego pak tu w bliższą zażyłość z Li­ twą. A stare przysłow ie głosi, że przyjaciele n a­ szych przyjaciół są naszym i przyjaciółm i. (W d a­ nym w ypadku m ożnaby tym czasem zaryzykow ać tw ierdzenie, że — jeśli nie są jeszcze — to mogą nim i zostać...).

W każdym razie dłuższe obcow anie z krajam i, k tó re cechuje w ysoka k u ltu ra i stateczny rozum stanu, może mieć na sprzym ierzeńca jedynie wpływ dodatni, może go skłonić i stopniow o przyzw yczaić do rozw agi w ocenie zjaw isk istotnych. Niech ty l­ ko zdrowy rozsądek weźmie przew agę nad fana­ tycznym subjektyw izm em — a już dalszy bieg w ypadków potoczy się koleją n atu raln eg o ro z­ woju dziejów, uw arunkow anych elem entam i b y tu w przeszłości i w dobie dzisiejszej.

Im ściślejsze więc będą węzły, łączące Eston- ję i Ł otw ę z Litw ą — tern w yraźniej w m en taln o ­ ści tej ostatniej zary su je się niedorzeczność stanu exlex, panującego między L itw ą i Polską.

A za uśw iadom ieniem sobie absurdalności istniejących stosunków m usi pójść naw rót na wła­ ściw ą drogę, czego w interesie zarów no państw bałtyckich jak Polski i E uropy, a przedew szystkiem samej L itw y szczerze i gorąco życzyć sobie należy.

(11)

Rozwój Kresów Wschodnich

W ielokrotnie, w szeregu arty k u łach już przed w ielu laty poruszałem kw estję niedoceniania u nas spraw m ary nark i h andlow ej, jako środka do b ez­ pośredniego zdobycia rynków dla naszych w ytw o ­ rów i nabyw ania bezpośrednio potrzebnych nam surow ców .

W tych arty ku łach zw racałem uw agę na h i­ storyczny brak ekspansji naszej na zachód, s k u t­ kiem czego staliśm y się już w czasach p rzed ro z­ biorow ych państw em środkow em . otoczonem do­ koła mniej lub więcej życzliw ym i sąsiadam i, z k tó ry m i od czasu do czasu prow adziliśm y w oj­ ny, częstokroć w brew w łasnym interesom .

S kutkiem tej p o lity k i P olski przedrozbioro- wej nie zdobyliśm y n atu ra ln y ch rynków zb y tu dla swoich w yrobów , czy też źródeł bezpośredniego zaopatryw ania się w surow ce, jakiem i to rynkam i i źródłam i są zazwyczaj kolonje zam orskie. Dzię­ ki genjuszow i M arszałka Polski J. Piłsudskiego zm artw ychw stała Odrodzona Polska ręk ą Jego prow adzona, jest jednem z najw iększych państw E uropy, a posiadając bogactw a n a tu ra ln e i odpo­ w iedni p rzy ro st ludności ma przed sobą p r z y ­ szłość prom ienną.

I n i. T o m a sz O x iń sk i

autor niniejszego arty kułu

Nie posiada Polska, niestety, ani kolonij w łasnych, ani jakiejkolw iek t. zw. „sfery w p ły ­ wów" i dalszy jej rozrost m usi siłą rzeczy z w ró ­ cić się do historycznych terenów ekspansji, jaką są jej dzisiejsze prow incje w schodnie.

Nie nazyw am ich „kresam i", gdyż leżą one na rubieży Polski dzisiejszej i daleko stąd jeszcze do kresów Polski przedrozbiorow ej. Ale jak spo­ łeczeństw o przedrozbiorow ej Polski z powodu zupełnego niew yrobienia politycznego i mimo

swego patrjotyzm u naw et, po w ym arciu dynastji

Piastów i Jagiellonów nie posiadało poczucia p ań ­ stw owości, tak jak ma ją Anglik, H iszpan lub oby­ w atel S tanów Zjednoczonych i nie doceniało po­ trzeb y ekspansji zam orskiej i rozw oju flo ty w łas­ n e j,—podobnie dzisiejsze społeczeństw o nie doce­ nia konieczności scem entow ania i spojenia w spół­ czesnych Kresów W schodnich z w ojew ództw am i centralnem i.

Spytajcie przeciętnego obyw atela polskiego 0 K resy, to opinją jego będzie przedew szystkiem , że są to ziemie biedne, że to miejsce w ygnania, poprostu kraj dziki. A z jakiego pow odu? Dlacze­ go nasze okręgi górnicze lub naftow e uw ażam y za bogate, a K resy za biedne'?

Dlaczego okręg łódzki jest zasobny, w ołyń­ ski zaś ubogi?

Dlaczego K raków czy W arszaw a są „k u ltu ­ ra ln e “, Łuck zaś lu b Dubno „d zik ie”? Czy gdyby Łódź w yrosła w Dubnie, to nie byłoby odw rotnie?

Czy gdyby u n iw e rsy te t Jagiellonów zo stał założony w Pińsku, to nie stałby się ogniskiem k u l­ tu ry , godnem dzisiejszego Krakowa? Nie je st to w ięc w ina terenu, lecz p olityk i daw nych czasów. Jeżeli chodzi o bogactwo, to pow staje pytanie, czy nasze województwa w schodnie nie są bogatsze, niż np. w ojew ództw o w arszaw skie, łódzkie lub naw et k ieleckie czy lwowskie.

P o prostu nie interesow aliśm y się temi bo­ gactw am i, k tó re są na „k resach “ i nie wiemy, co tam jest. Dziwnem się wydać może, ale jest p raw ­ dą, że nasze „kresy" w schodnie są do dzisiaj, mi­ mo setek la t w spólnej historji, dla przeciętnego obyw atela polskiego ta k mało znane, jakby to była jakaś Syberja. I zam iast żeby szedł tam kw iat inteligiencji naszej, aby nieść nietylko „oświa­ ty k ag an iec“, lecz i dłoń b ratn ią w yciągnąć, udają się tam tylko „w ybrańcy“ z musu, a więc m alkon­ tenci, którzy m yślą jedynie o tern, jakby przy pomocy protekcji drapnąć stam tąd jaknajprędzej.

Mówi się o nadp ro d uk cji inteligencji, że l e ­ karze, praw nicy i inni fachow cy nie m ają co ro ­ bić. A ileż tysięcy tych lek arzy , praw ników , tech ­ ników , rolników , p rzyrodników i innych mogłoby pomieścić się na Kresach W schodnich i tam żyć spokojnie i z pożytkiem dla Państw a, społeczeń­ stw a i siebie. Jednak w cale nie próbują tam się osiedlać.

Samo państw o nie wiele zdziała bez pomocy obyw ateli.

Z przyczyn powyższych niesłychanie w ażne w histo rji odrodzonego P aństw a Polskiego może być Tow arzystw o Rozwoju K resów W schodnich.

Uważałem, że po odzyskaniu niepodległości Polska, w granicach sw ych h istorycznych mocno uszczuplona, z 20 m iljonow ą wówczas ludnością 1 w ysokim przyrostem naturalnym , bez możności ekspansji te ry to rjaln ej nie może istnieć, a więc bez kolonij, bez w łasnej m arynarki, bez p o lityki em igracyjnej, bez tw orzenia sfery wpływów. P a­ trząc daleko, założyłem w r. 1919 ze ś. p. Około- wiczem i ś. p. Zofją D ąbską „Polskie Tow arzystw o K olonjalne“, w roku zaś 1920 „Polskie Tow arzy­

(12)

10 S T R A Ż K R E S O W A Nr. 6 1934

zliczonych odezwach i a rty k u ła c h do tw orzenia w łasnej m arynark i.

N iezrozum ienie isto ty rzeczy i w pływ y różne przed 1926 r. spow odow ały up ad ek Tow arzystw a K olonjalnego o raz zanik Tow arzystw a E m igracyj­ nego, a nepotyzm w tw orzeniu w łasnej m arynarki. Polaków w dalszym ciągu rozsiew ało się po całej k u li ziem skiej, aby — broń Boże — nie u tw o rzy li gdzie zw artego skupiska.

Rok 1926 zm ienił w iele i zasadniczo.

J e s t LOPP, je st Liga M orska i K olonjalna, jest m a ry n a rk a i je st Tow. Rozwoju Kresów W schodnich, jest i Związek Obrońców Kresów Wschodnich. Tow. Rozwoju Ziem W schodnich z elitą mężów sta n u i działaczy państw ow o-spo- łecznych w śród sw ych władz i członków , podjęło ciężką pracę pionierską, a s ta tu t te j insty tucji, 0 ile będzie p o p arta i zrozum iana w śród całego społeczeństw a bez różnicy przekonań, przejdzie do złotych k a rt historji.

P ierw szą rzeczą je st K resy W schodnie zbliżyć 1 nie uw ażać Bugu za Wołgę, a w yżyn wododziału D niestr — W isła za góry U ralsk ie. Nasze Kresy W schodnie, to jeszcze naw et nie środek Europy! Ciemna, napółzdziczała, n ieu fn a i otum aniona przez najróżnorodniejszych „apostołów “ ludność kresów pow inna niety lko zrozum ieć, ale czuć sercem , że W arszaw a je st ich stolicą i że znajduje się o w iele bliżej, niż Kijów lu b M oskwa.

N ależy podnieść n ie ty lk o ośw iatę, lecz i do­ bro b y t m aterjaln y , a k u ltu r ę i cyw ilizację nieść n iety lk o zapom ocą obw ieszczeń i rozporządzeń, lecz i ciepłem słowem, i przykładem .

Ileż ziem i leży tam odłogiem! Należy więc tw orzyć osiedla wzorowe, niew iele i niew ielkich, ale rzeczyw iście w zorow ych. Te osady, te w sie zbiorow e m uszą mieć napraw dę w ygląd zachodnio­ europejski, m uszą posiadać i bruki, i ośw ietlenie i dom y m urow ane, i szkoły, i sk lep y, i czytelnie- bibljoteki, i plantacje, i stacyjki dośw iadczalne. Jedna ta k a w ieś będzie prom ieniow ała na d ziesiąt­ ki kilom etrów i z dalszych okolic ciągnąć będzie W asyl lub Mikołaj, aby zobaczyć, jak żyją W ojtki i B artki, i pom ału będą ich n aśladow ali, sto p n io ­ wo zniknie nieufność do Lachów i trw oga przed pańszczyzną.

N astępnie należy przeprow adzić badania geo­ logiczne, gdyż K resy W schodnie posiadają nieprze­ brane bogactw a m ineralne, dotąd praw ie nieeks- ploatow ane, a n aw et w lw iej części nieodkryte.

A więc k resy nasze w schodnie oprócz g ra n i­ tu, alabastru, gipsu i piaskow ca posiadają najw yż­ szego g a tu n k u kaolinę nietylko dla celów p a p ie r­ nictw a, lecz i dla porcelany, dalej drogocenną mikę. miedź (a zatem i złoto), kam ienie p ó łszla­ chetne (granaty, zapewne i topazy, alm antyny i chry- zolity). G ospodarstw a rolne na kresach, jako go­ spodarstw a extensyw ne, w inny daw ać procentow o dużo w iększe dochody w dzisiejszych czasach, niż gospodarstw a intensyw ne (Kujawy, L ubelskie — wym agające w ielkich w kładów gotów kow ych), po­ siadają one bowiem cały szereg b. łatw ych do zbycia bogactw roślinnych.

Zioła lęcznicze (skrzyp, rd est, m ięta, ru m ia ­ nek, dziuraw iec, krw aw nik, liście borów kow e) i owoce (m aliny dzikie, jagody czarne, jałowiec, b rzo za—liście i sok i t. d. i t. d.), setk i przeró ż­ nych bardzo popłatnych artykułów , k tó re m ogli­ byśm y eksportow ać w w ielkich ilościach, zam iast w w ielk ich ilościach im portow ać. A grzyby? A miód, którego jedna tylko fab ry k a w Belgji po­ trzebuje 80.000 kg. na sezon?

A paczki łubiane? A kosze wiklinowe? A m eble w iklinow e?

A sieci rybackie, które przed w ojną sławę m iały i szły na cały św iat?

A n ak o n iec—len?

Przecież my płacim y dziś samym ty lk o S ta­ nom Zjednoczonym A m eryki Północnej przeszło 40 m iljonów dolarów za bawełnę, a w zam ian za to możemy im sprzedać trochę grzybów suszo­ nych, troch ę chrzanu, a o statn io może trochę wódki.

Mamy już dziś szereg polskich w ynalazków i sposobów kotonizacji lnu, jesteśm y więc w s ta ­ nie zrobić z lnu naw et w atę i baw ełnę s trz e ln i­ czą. Jeżeli zatem przepuścim y, dla otrzym ania stand ary zo w an y ch długości w łókien, len przez ta ­ kie sam e krajalnice, jakich używ am y do tytoniu, to w krótce cały szereg stojących bezczynnie (np. w Łodzi) w ielkich przędzalni ożyje, kom iny zacz­ ną dymić, a bezrobotny znajdzie pracę i ze zgorzk­ niałego m alk o n ten ta przerodzi się w uśm iechniętego i zadow olonego obyw atela, k tó ry i P aństw u coś­ k o lw iek bezpośrednio i pośrednio w niesie.

Stańm y w szeregach Tow arzystw a Rozwoju Kresów W schodnich i pam iętajm y, że ex o cciden­ te lux!

(13)

Przedszkola na Polesiu

B iorąc pod sw ą opiekę trzech letn ie dzieci stają sie p rzedszkola pierw szym i pionieram i polskiej k u l­ tu ry na Polesiu. Łatw iej je st nauczyć czegoś, aniżeli oduczyć. Im w cześniej zaopiekujem y się tutaj dzieckiem , tern p raca będzie łatw iejsza i skutecz­ niejsza. P olesie — wiadomo ogólnie — kraj ubogi, ludzie często głodują, a biedę tę najdotkliw iej odczuw ają w łaśnie małe dzieci. D latego w każdej w si powinno być przedszkole, k tóre zaopiekow a­ łoby się dolą dziecka.

Poniew aż jednak ani Państwo, ani Sam orządy w budżetach swych nie posiadają dostatecznych sum na cel pow yższy, spraw ą tą winno się zająć społeczeństw o, a przedew szystkiem organizacje, k tó re działalność swą pośw ięcają wojew ództw om wschodnim.

Jako em erytow any n au cz y ciel szkoły p o ­ w szechnej zorganizow ałem na wiosnę bieżącego roku pryw atne przedszkole w Białej, jednej z n aj­ biedniejszych wsi Pińskiego pow iatu. Im prezę tę podjąłem jako eksperym ent, w celu pozyskania praktycznych spostrzeżeń, ułatw iających dalszą pracę w organizow aniu przedszkoli.

Głownem zadaniem p rzedszkoli byłoby sze­ rzenie k u ltu ry duchow ej i fizycznej oraz rozwój um ysłow y dziecka, a więc: m odlitw a, pogadanki, śpiew y, gry i zabawy, robótki ręczne, zabiegi h i- gjeniczne. Lecz z takim program em nie możemy podejść do miejscowej ludności. Żyjący w biedzie i ciemnocie, lud nie zrozum ie tego program u, a p o ­ nieważ niema przym usu przedszkolnego, nie mo- żnaby liczyć na dużą frekw encję dzieci. Należy dać coś realniejszego, w ykazującego bezpośrednią dobroczynność przedszkola. Czynnikiem takim dla tam tejszej ludności byłoby dożyw ianie dzieci. Bez dożyw iania niema co myśleć o prosperow aniu przedszkola.

M usiałem więc najpierw zapew nić sobie p ro ­ d u k ty spożyw cze. K orzystając z tego, że Woje­ wódzki U rząd od p aru la t przydziela p ro d u k ty spożywcze głodującej ludności, z tych zap a­ sów za pośrednictw em U rzędu Gminnego w yjed­ nałem przydział m ąki na chleb, sól, cukier i her batę. Liczyłem także na ofiarność społeczeństw a i pomoc tow arzystw , opiekujących się Polesiem.

Pierw szą form alnością, jaką w ykonać należy przy otw ieran iu przedszk o la, jest otrzym anie kon­ cesji od K uratorjum Szkolnego O kręgu za pośred­ nictw em Inspekto ra S zkolnego.

W ynajęłem lok al, określiłem term in otw arcia przedszkola, poprosiłem proboszcza i sołtysa o za­ w iadom ienie ludności i zachęcenie jej do posyła­ nia dzieci do przedszkola.

Jednocześnie ukonstytuow ałem Radę Opie­ kuńczą, sk ład ającą się z 10-ciu w ybitniejszych osób, aby tym sposobem szerzej zainteresow ać ludność i pozyskać pomoc i k o n tro lę przy rozda­ w aniu dzieciom pożyw ienia.

Na pierw szem posiedzeniu Rady by ły oży­ wione dy sp u ty . Pesymiści, naw et z pośród polskiej inteligencji, oponow ali przeciw ko otw ieraniu p rzed ­ szkola bez uprzedniego zagw arantow ania dosta­ tecznych środków na utrzym anie i dożyw ianie

dzieci. Jed n ak w iększość zebranych uznała, że istnienie przedszkola będzie pożyteczne i należy je otw orzyć.

W pierw szych dniach zapisało się 86 dzieci, liczba zbyt duża na jeden kom plet, gdyż ani sala, ani p ro d u k ty spożywcze nie w ystarczyłyby dla w szystkich dzieci. W ynikła konieczność u stalen ia listy 40 dzieci. S praw ę tę m iała ro zstrzy g n ąć Ra­ da Opiekuńcza. P ow stały zagadnienia, k tó re dzieci należy przyjąć?— najbiedniejsze, m łodsze czy s ta r­ sze. Po długich debatach postanow iliśm y um ożli­ wić w szystkim dzieciom k o rzystanie z przedszkola w ten sposób, że chłopcy przychodziliby 3 razy tygodniow o (poniedziałki, środy i piątki), a dziew ­ częta w pozostałe 3 dni. Przy om aw ianiu w niosku, aby przyjąć najbiedniejsze dzieci, członkowie Ra­ dy oświadczyli kategorycznie, że nigdy nie w skażą, które dzieci są bogatsze, bowiem w szystkie są b ar­ dzo biedne, a pow tóre, że naraziliby się na gniew rodziców nieprzyjętych dzieci. Liczba zapisanych osiągnęła m aksim um 115 dzieci.

Dzieci 3 —4-letnie początkow o były p rz y n o ­ szone przez m atki, a przy zostaw aniu się były częste płacze, później jednak dzieci przyzw yczaiły się i przychodziły same.

W pierw szym m iesiącu dzieci otrzym yw ały codziennie po k u b k u h e rb a ty z cukrem ( l 1/2 szklanki) i 150 gram ów chleba razow ego, później jednak zam iast herbaty w ydaw aliśm y zupę z k a ­ szy, okraszoną m lekiem lu b słoniną, dodając rów ­ nież 150 gr. chleba. Ś w ięta i obchody rocznic n a­ rodow ych upam iętniane były sutszem i ucztam i. Na 3 Maja była kiełbasa od Polskiego Radja i Tow: O pieki nad Kresami, a na 29 czerw ca—białe bułki od P. Czerwonego Krzyża. K ubki i ły żk i dzieci przynoszą.

F rekw encja dzieci p arę razy uległa zmianom. W miesiąc po o tw arciu przedszkola nadesłane zo­ stały do wsi w ykazy k ar za nieposyłanie dzieci do szkoły pow szechnej. Moment ten w yzyskali agitatorzy, strasząc rodziców, że i na nich spadną kary, jeżeli będą posyłali dzieci do przedszkola. W skutek tego liczba uczęszczających dzieci spadła o 50°/0. Gdy jednak pewnego dnia Rada O piekuń­ cza rozdała dzieciom odzież, i każde z obecnych dzieci otrzym ało ja k ąś szatę, frekw encja podniosła się o 100°/0. Ludność b. uboga w rażliw a je st na najskrom niejszy d atek. Odzież nadesłał Polski Czerwony Krzyż z ofiar Kół Młodzieży.

Zajęcia z dziećmi u tru d n io n e były z tego p o ­ wodu, że dzieci nie w ładają polskim językiem , a rozpiętość w ieku 3—6 la t daje m aterjał o róż­ nym poziomie. Dzieci pozostaw ały w przedszkolu około 4-ch godzin dziennie. Ludność miejscowa w ierząc, że głównem zadaniem przedszkola jest dożyw ianie, prosiła, aby porcje w ydaw ane były dzieciom zaraz rano, ew entualnie, aby porcje te dzieci zabierały z sobą do domu i tam je spoży­ wały. Uważali oni, że dłuższe pozostaw anie dzieci w przedszkolu jest zbędne, obarcza mnie zbytecz­ nym trudem , a najbardziej gorszyły ich ćwiczenia cielesne: poco to dzieci m achają rękam i napróżno? N iektóre dzieci starały się część otrzym anej porcji

(14)

12 S T R A Ż K R E S O W A Nr. 6 1934

zabrać do domu dla młodszego rodzeństw a, szcze­ gólniej gdy był jakiś rzadszy sm akołyk; — św iad­ czyło to o dobroci ich serduszek, tem bardziej, że naogół dzieci spożyw ały swe porcje z apetytem , znam ionującym głód, zbierając o statn ie ziarnka kaszy i d elektując się każdym skw arkiem słoniny.

R ezultat 3-miesięcznego istn ien ia przedszkola okazał się bardzo dodatni. Poziom um ysłow y i k u l­ tu raln y w ybitnie się podniósł. Gdy bowiem zpo- czątku naw et w miejscowym języku tru d n o było rozm aw iać z dziećmi, przy zakończeniu roku dzie­ ci sw obodnie ro z m a i iały, śpiew ały piosenki i sp raw ­ nie w ykonyw ały gry i zabaw y.

Rodzice, a szczególniej m atki, u sto su n k o w ali się bardzo życzliw ie do przedszkola w m yśl przy­ słowia: dziecko za rącz k ę—m atkę za serce.

Członkowie Rady Opiekuńczej przyjm ując swe m andaty, m ieli w ątpliw ość, czy zdołam y p ro ­ w adzić przedszkole, bez zapewnionej pomocy. Jednak oni zaufali mnie, ja zaś ufałem w pomoc T ow arzystw , opiekujących się Polesiem i ta u f­ ność nie zaw iodła nas.

Wiele wdzięczności zachowuję więc dla opie­ k u jący ch się Polesiem Tow arzystw , któ re o fiarno­ ścią sw ą um ożliw iły mi prow adzenie przedszkola przez 3 m iesiące i dały możność pom yślnego zam ­ knięcia rach un kó w z końcem ro k u szkolnego.

Oprócz bowiem dożyw iania mieliśmy inne w ydatki, jak kom orne za n ajęty lokal. Pragnąc nadto, aby praca w przedszkolu p ostępow ała in ­ tensyw niej i korzystając z tego, że we w si m ieszka b. nauczycielka, k tó ra ukończyła w W arszaw ie k u rsy freblow skie, prosiłem ją o w spółpracę jako w ychow aw czyni, i za tę pracę w ypadało dać jej skrom ne w ynagrodzenie. Trudność tę rozstrzygnęło Koło M łodzieży przy Tow. Przyjaciół Ziem W schod­ nich, ofiarując na cele przedszkola 95 zł. Z sumy

tej opłaciłem kom orne—30 zł., w ynagrodzenie w y­ chow aw czyni 50 zł. i drobne w ydatki 15 zł. Rok szkolny został zakończony 1 lipca 1934 r.

Obecnie tro sk ą moją je st u stalen ie b y tu przedszkola w Białej. Pragnąłbym , ab y k tó re k o l­ w iek z Tow arzystw przyjęło je na w łasność, w ię­ cej — pragnąłbym , aby każde Tow arzystw o posia­ dało w łasne przedszkole na Polesiu, a naw et g ro ­ no ofiarnych osób przy budżecie 80 zł. m iesięcz­ nie mogłoby utrzym yw ać przedszkole. (Pensja wy­ chow aw czyni—60 zł., kom orne 20 zł.). D ożyw ianie należałoby pozyskiw ać w naturze i z ofiar.

K orzystając z lo k alu przedszkola, zorganizo­ wałem w niem Św ietlicę dla starszej m łodzieży. Tow, Rozw oju Ziem W schodnich—oprócz udzielo­ nej pomocy spożywczej dla przedszkola—zasilało Ś w ietlicę czasopism am i i książkam i.

Jeden z św iatlejszych, a — naw iasem rzek ł­ szy — p o lity k u jący ch gospodarzy, rozm aw iając o przedszkolu, w ten sposób streścił swe z a p a try ­ w anie na tę akcję, m ówiąc do m nie z uśm iechem : — „Ano, niech Pan za tę kaszę kupuje dusze dla P o lsk i“.

I ab y nie posądzać go o ironję dodał: „nie mamy nic przeciw ko te m u “.

J ó z e f Policzkiewicz

em eryt, nauczyciel.

Roman Groniowski

Spółka Akcyjna

Jedyna Specjalna Fabryka Dźwigów w Polsce

Warszawa, Emilji Plater 10.

Tadeusz Jan Żmudziński

EROTYKI NIEAKTUALNE

Ostatnia pieśń

Zamiikłej lutni zbudzą tony

Niech pieśnią serca rozpłomieni...

*

O,

dziewczę! Cudzie mói wyśniony,

Promieniu dni moich jesieni!

P atrz: srebrna poświetl spływa z nieba

Ku nam

od księżycowej tarczy

,

Jesteśmy razem—czegóż trzeba?

Jesteśmy razem—to wystarczy!

0 siebie wsparci dwaj tułacze,

Pójdziemy w przyszłość ja k bogowie.

Niech odtąd dola innym płacze

,

Bo smutek o nas się nie dowie...

Serc naszych czujem zgodne bicie,

1 szczęście mieszka w nas bez miary

Przed nami nowe staje życie

1 nowe nam odkrywa czary.

Miłości gore w nas ognisko

,

Przed którem pierzcha mrok tajemny...

Chwytajmy szczęście

,

póki blisko,

Bo ścigać je

to trud daremny!..

Ty i ja — jedna myśl i dusza,

Lecz nikt nas dotąd nie rozumie.

Nikt losem naszym się nie wzrusza

,

W tym obojętnym, szarym tłumie...

W miłości naszej nie masz grzechu.

Pójdź

tv

me ramiona, słodkie dziecięi

Ostatnich moich dni uśmiechu!

Nie będziem sami ju ż na święcie.

Gdyby wzorem baśni...

Gdyby wzorem baśni

Było ludziom dane

Los obierać sobie

Nie chciałbym być panem

,

(15)

Uczcijmy pamięć poległych!

Jeden dzień tylko w ro ku jest pośw ięcony pam ięci zm arłych. Od dnia tego dzieli nas zaled­ wie parę tygodni, dlatego czas najw yższy spełnić pow inność, o k tó rej mówimy poniżej.

Stare podanie głosi, że w Dzień Zaduszny cienie ludzi dawno zeszłych ze św iata przychodzą, by obcować z żywymi.

W tym dniu sta n ą przed nam i widma żołnie- rzy-dzieci, m ężczyzn w kw iecie w ieku i n aw et starców , co w szystko rzu cili na zew Ojczyzny, k o ­ biet, które jako w yw iadow czynie, sa n ita rju sz k i, a naw et żołnierze spłaciły dług krajow i.

D uchy tych, co złożyli najw iększą ofiarę, bo św iadom ego oddania życia, tych B ohaterów , bo­ jow ników w olności może nakłonią żyjących, aby głębiej w ejrzeli w siebie i zastanow ili się, jak w y­ pełniają ten, k rw ią pisany, pozostaw iony im te ­ stam ent.

S poglądając w przyszłość — uczcijm y pam ięć poległych, przekazując następnym pokoleniom ich nazw iska i czyny bojowTe.

W szak oni być pow inni najlepszym i n au czy ­ cielam i i w ychow awcam i. N azw iska ich, na ’p ły ­ tach kam iennych w yryte, najprościej pow iedzą na­ szym dzieciom, które już niew oli znać nie będą, jak należy kochać Ojczyznę i za nią um ierać.

We w szystkich krajach, które b rały udział w W ielkiej Wojnie, każda gm ina, parafja, w ieś ma w y kute w kam ieniu lub przynajm niej skrom nie na desce czy papierze, pod szkłem w ypisane nazw i­ ska swych poległych obyw ateli i w szędzie otacza­

ją te n ap isy świeże kw iaty i płonące lam py. „Czas uchodzi i w szystko pokryw a pył niepam ięci, Lecz są spraw y, k tóry ch zapom nieć nie w olno“...

W zywamy społeczeństw o do podjęcia w ca- łem p ań stw ie akcji przez duchow ieństw o, organi­ zacje społeczne i sam orządowe, aby w kościołach, a później w każdej wsi, przy figurze, czy też krzyżu ufundow ać tab lice z nazw iskam i, a o ile można z w ym ienieniem szarży, daty i miejsca śm ierci tych w szystkich, co polegli za Ojczyznę.

Zwłaszcza dla w si—w si kresow ej, która zło­ żyła hojną, choć niezaw sze może całkow icie św ia­ domą, ofiarę krw i, olbrzym ie znaczenie w y ch o ­ wawcze ma cześć dla pam ięci ofiar wojny, ileż to razy kresow y chłop-żołnierz dopiero w ogniu bojowym uśw iadom ił sobie, co to jest Polska. Uczczenie jego pam ięci będzie przeniesieniem ostatnich jego myśli do wsi rodzinnej, przypom ­ nieniem zam glonej już oddaleniem czasu, młodej jego postaci i pomocą w mozolnym procesie m y ­ ślenia, co to je s t Ojczyzna, dla której w szystko, naw et życie, poświęcić należy.

Dowodem, że wieś nasza w m niejszym sto p ­ niu niż Zachód rozum ie chw ałę śm ierci za Oj­ czyznę, jest fakt, że dotąd nigdzie praw ie nie p o ­ staran o się o utrw alen ie nazw isk poległych żoł­ n ierzy polskich.

To też ci, którzy doceniają, jak droga w inna być pam ięć poległych, muszą, nie oglądając się na nic, wszcząć w najbliższej swej okolicy en ergicz­ ną akcję, zebrać nazw iska i dane o poległych i p rzystąp ić do najprostszego choćby ich u stalenia.

M usimy choć w czemś spłacić dług tym , co w yznaczali krw ią granice Rzeczypospolitej.

To pilny i św ięty obowiązek!

Niech n ajb liższy Dzień Zaduszny zaświadczy jego spełnienie.

Lecz pragnąłbym tylko być czarnoksiężnikiem.

Znając czar

,

co byt przenika,

Przybrałbym postać słowika

I w pogodną noc majową

,

Cichą

,

wonną, księżycową,

Pod okienkiem mej królewny

Zanuciłbym śpiew tak rzewny,

Śpiew tak słodkibym zanucił—

Ażbym duszę rozpromienił

Na serduszko urok rzucił

I królewnę w ptaszka zmienił.

Potem

Śmiałym lotem

Uniósłbym ją w siną dał,

Kędy smutek, ból

,

ni ża l

,

Ani pycha ludzkiej złości,

Nigdy

,

nigdy nie zagości

,

I w podniebnej tei krainie

Na miłości nam upłynie

Wieczność cala

niby chwila

Róż upojeń i motyla.

A H A !

Aha! Łypn ęły śle p k i—osąd j u ż gotowy. Aha! Głoskami trzema więcej niżli słowy Wypowiedzieć się daje, kie dy o to chodzi, By uniknąć zby tec zn e j g a d u lstw a powodzi. Aha!—ro zstrzyg a w szystkie najzaw ilsze rzeczy; Gdy tr z e b a —potakuje, lub naodwrótprze czy .

Czy spraw a j e s t doniosła, albo zgoła błaha, Określa j ą bez re szty owo krótkie: aha! O, wieloznaczne Aha! Jak że ś pełne treści! W tobie niebo i piekło p r z e ż y w a ć się mieści. N a d z ie je i zw ątpien ia za m y k a sz j a k księga, A dźwięk twój aż do głębin du szy często sięga. Czarownych twych akordów ucho me nie zliczy, J a k harfa dzwonisz słodko i ja k śpiew słow iczy.

Więc g d y wypadnie sta n ą ć u progów Allaha, Niech mi na drogę szepną drogie usta: aha!

(16)

14 S T R A Ż K R E S O W A Nr. 6 1934

Mały fe lje to n .

C H I Ń C Z / K

Oto byłe ro w y strzeleck ie, dziś pozapadane, za­ sypane i zarośnięte.

Prócz zielska i k rzak ó w —na rozkopanej przed la ty szpadlam i saperów ziemi, przeoranej g ran a­ tami i szrapnelam i — zdążył już w ybujać lasek brzóz płaczących.

A tam dalej, na polanie widać p o przez s z e ­ regi drzew forem ny kopiec, obsadzony niby rzad ­ kim płotem , heblow anem i deseczkam i.

A na w ierzchołku kopca sam otny, drew niany krzyż.

W ręku niosła duży pęk białych astrów , k tó re zebrała p rzed dw orkiem w iejskim , zanim w y b ra­ liśm y się na przechadzkę. •

Kiedy zbliżyliśm y się do m ogiły, górującej w ysokim kopcem z krzyżem nad dużą polaną, za­ uw ażyłem , iż w szystkie miejsca, oznaczone d esecz­ kam i z nazw iskam i tu spoczyw ających wojowni­ ków, były dziś ozdobione w ianuszkam i ze św ier­ kow ych gałązek, w rzosu, w iązankam i kw iecia i paprocią. W szystkie— prócz jednego...

Zdjąwszy czapkę z głowy, spojrzałem na

na-O d cin ek w s c h o d n ie g o p o g r a n ic z a

Widać go w yraźnie na tle ciemnej gęstw iny leśnej.

Idziem y w szary dzień jesienny lasem.

Deszcz mży i szarym woalem przesłania sm utny, jesienny widok.

— Tu toczyły się przed la ty krw aw e bitw y— przerw ała zadum ę moja tow arzyszka.

Oczy jej błądziły po daw nych okopach, b r a t­ niej m ogile na polanie i deszczółkach z nazwiska« mi spoczyw ających w niej żołnierzy.

pisy, mało już czytelne na deseczkach. Były to n a ­ zwiska przew ażnie o polskiem brzm ieniu. Jed n a­ kow a d ata w idniała w raz z krzyżykiem i s te re o ­ typow em u „ś. p .“ nad w szystkiem i nazw iskam i poległych. Na n iek tó ry ch deseczkach m iast n a­ zw iska, napisano: „Nieznany żołn ierz“. Ot — bez­ im ienny b ohater — taki sam jak ci w szyscy pod „l’Arc du T riom phe“ (Łuk T rium falny) w P aryżu, lu b na placu Piłsudskiego w W asszawie i w szę­ dzie, wszędzie, gdzie godni swej ojczyzny synowie

(17)

p rzelew ali krew za jej wolność, najw iększy skarb ziemi.

i w szystkie miejsca spoczynku poległych za ojczyznę na polanie w lesie zdobiły kw iaty — prócz jednego...

A był to Dzień Zaduszny.

Moja tow arzyszka w łaśnie ku tem u miejscu, 0 którem ludność w ioski widać nie pam iętała w dniu św ięta zm arłych, skierow ała swe kroki. 1 pęk kw iatów złożyła na w ygórow aniu ziemi,

bolszew ickiego spoczyw a na leśnej polanie pol­ skiej w ioski.

— Było to przed dziesięciu laty. Wielu sąsia­ dów uciekało ze swoich m ajątków , kiedy zbliżały się pod stolicę armje bolszew ickie. Moja m atka jednak została i za nic nie chciała opuścić rodzin­ nego zakątka. „Co Bóg da, to się stanie — mówiła.

Mama była daw niej sio strą Czerwonego K rzy ­ ża. W naszym dw orku, spichrzu i szkółce

przygo-P u sz c z a B ia ło w ie s k a

które kazało się domyślać, iż pod niem spoczywają czyjeś zwłoki.

I ja zkolei podszedłem ku deseczce, zatknię­ tej na tej prym ityw nej mogile.

W idniał tam napis: „Chińczyk*—i nic więcej. Nie śmiałem zapytaniem przerw ać mej tow a­ rzyszce zadum y, w jakiej trw ała nad ozdobioną kw iatam i przez siebie mogiłą.

W yczuła wszakże moje zainteresow anie i opo­ w iedziała dzieje Chińczyka, k tó ry od czasu najazdu

tow ała łóżka dla rannych. Kiedy rozgorzały n a j­ gw ałtow niejsze bitw y w tym lesie, miałam wów­ czas siedem lat. Byłam w praw dzie przerażona tern, co się dzieje, ale wszędzie było mnie pełno. Biegałam bezustannie za mamą, k rzątającą się w śród rannych, rozdającą lek arstw a, o p atru n k i i pełne słodyczy uśm iechy. Mieliśmy w tych na­ szych prow izorycznych szpitalach Polaków . I tym serdecznie współczułam, a w spółczucie to obja­ wiało się u w rażliwego dziecka obfitem i łzami.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Należy jednak pamiętać, że to przestrzeganie zasad ładu korporacyjnego (a nie tylko posiadanie zdefiniowanych kodeksów dobrych praktyk) powinno wpływać na pozytywny wizerunek

łym stało się bezsprzecznie świętem całego narodu i było obchodzone uroczyście we wszystkich miastach i osadach Rzeczypospolitej, a nawet zdała poza jej

Porównywując te cyfry z innemi kolonjami Afryki, które kalkulują się połowę a nawet często jeszcze taniej, widać, iż cały wysiłek rządu włoskiego jest

Przyjmuje wszelkie roboty w zakres fotografji wchodzące po

Ale jeśli powiemy, że technika awangardy jest najwyższym do- tąd osiągniętym szczytem, który trzeba było zdobyć, to zastoso- wanie te i techniki d o celów ściśle nawet

i S-ka Fabryka maszyn elektrycznych, Sosnowiec lasna 24.. Rotstein Henryk Sosnowiec,

W skutek przesiedleń i innych względów służbowych względnie rodzinnych, skład zarządu uległ znacznej zmianie, zdekompletował się i nie posiadał możliwości

Żołnierz swą pracą pokojową, doskonalając rze- miosło żołnierskie, dać musi Polsce poczucie, że chwile słabości nie istnieją dla Jego Ojczyzny, że wszyscy