pp. 115–131
Pożegnanie z Kartezjuszem
Eugen RosENsTock-HUEssy
Rok 1936/1937, w którym Uniwersytet Harvarda świętował swe trzech-setlecie, był również rocznicą innego przełomu intelektualnego. otóż trzysta lat wcześniej podłożono racjonalne podwaliny pod nowoczesną naukę. Wówczas właśnie w piśmiennictwie pojawił się po raz pierwszy termin Weltanschauung, który legł u podstaw naszych nowoczesnych uniwersytetów. Jego twórca zamierzał napisać szereg obszernych to- mów pod dumnie brzmiącym tytułem LeMonde. Filozof ten, René Des- cartes, w obliczu zagrożeń natury religijnej, zrezygnował jednak z opu-blikowania ich w całości i ograniczył się jedynie do wydania swego słynnego dzieła Discoursdelaméthode. Został tam sformułowany wiel-ki idealistyczny postulat Cogito ergo sum („Myślę, więc jestem”), a z nim — program naukowego podboju przyrody przez człowieka. Co gito ergo sum kartezjusza otworzyło drogę do trwającego trzy stulecia niewiarygodnego postępu naukowego. W chwili gdy kartezjusz przedstawiał tę „niezwykle osobliwą” rozpra-wę, scholastyczny typ uniwersytetu był już od dawna w fazie schyłkowej. Filozof zastąpił swym Cogitoergosumzasady, którymi myśl średniowiecz-na kierowała się od czasów Anzelmowego Credoutintelligam(„Wierzę, by móc zrozumieć”). spośród możliwych punktów oparcia dla siły ludzkie-go rozumowania scholastyka wybrała wiarę w moc bożemóc zrozumieć”). spośród możliwych punktów oparcia dla siły ludzkie-go objawienia. kartezjusz wsparł ją swą nie mniej paradoksalną wiarą w racjonalny cha-rakter egzystencji i przyrody.
Z uwagi na rywalizację z teologią Cogito ergo sum było formułą zbyt jednostronną. Nas, myślicieli powojennych, zajmuje nie tyle objawiony charakter prawdziwego Boga lub prawdziwy charakter przyrody, ile raczej problem przetrwania prawdziwie ludzkiego społeczeństwa. Pytając o praw dziwie ludzkie społeczeństwo, po raz kolejny podnosimy kwestię
prawdy, lecz nasze konkretne zamierzenia polegają na jej żywej realizacji pośród rodzaju ludzkiego. Prawda jest nadprzyrodzona i została w nad-przyrodzony sposób objawiona — Credoutintelligam. Prawda jest czysta i można ją wyrazić w sposób naukowy — Cogitoergosum. Prawda jest nie-zbędna i musi posiadać reprezentację społeczną — Respondeoetsimutabor („odpowiadam, choć zostanę przemieniony”).
Nasz atak na kartezjanizm jest nieunikniony, gdyż jesteśmy świadka-mi powszechnej ingerencji „czystej” myśli w dziedzinę nauk społecz-nych. Historycy, ekonomiści i psychologowie zżymają się na samą myśl o tym, że mogliby być kim innym niż „czystymi” myślicielami, prawdzi-wymi naukowcami. cóż za frustracja!
Jeśli chodzi o mnie, jestem myślicielem „nie-czystym”. odczuwam ból, daję się przekonać, ulegam wstrząsom, rozpiera mnie radość, ogarnia rozczarowanie, doznaję szoku, nabieram otuchy i wszystkie te psychicz-ne doświadczenia muszę przekazać, aby nie umrzeć. I pomimo tego, iż mogę umrzeć. Napisanie książki nie jest żadnym luksusem. To sposób na przetrwanie. Podczas pisania człowiek uwalnia umysł od poczucia przy-tłoczenia. książka zdaje egzamin przez swój brak arbitralności, fakt, że należało ją napisać, by przygotować sobie drogę dla dalszego życia i pra- cy. Ja na przykład robiłem wszystko, co w mojej mocy, aby ciągle zapomi-nać o planowaniu OutofRevolution [dzieło, z którego pochodzi niniejszy rozdział, nie zostało jeszcze wydane w języku polskim — przyp. tłuma-cza]. I oto teraz problem ten staje przede mną po raz kolejny.
Przez osobiste doświadczenie rewolucyjne wiemy więcej o życiu niż za sprawą zewnętrznej obserwacji. Nasze ekodynamiczne poruszanie się w społeczeństwie stanowi podstawę wszystkich nauk przyrodniczych. odległa przyroda jest nam mniej znana niż odradzanie się gatunku ludz- kiego wskutek ciągłej selekcji jednostek najlepiej przystosowanych i świa-domego różnicowania. Wspomnienia własnych doświadczeń tworzą tło całej naszej wiedzy o społeczeństwie i stworzeniu.
Nauki przyrodnicze i historia w swym stadium pozytywistycznym nie doceniły elementu biologicznego zarówno w przyrodzie, jak i w społe-czeństwie. Przyjęły fizykę i metafizykę — materię dającą się ująć w jed- nostkach miary i wagi oraz metafizyczne idee — za elementarne podsta-wy, na których zamierzały zbudować naszą wiedzę. Wychodząc od abs-trakcyjnych wzorów w fizyce i ogólnych idei w metafizyce, nigdy nie odda ły sprawiedliwości centralnemu punktowi naszej egzystencji. obie dziedziny nie mogą bowiem zaoferować nam żadnej praktycznej podsta-wy do wejścia w problemy biologii i socjologii. Ani z praw grawitacji, ani z zasad logiki bądź etyki nie wiedzie żaden most do sfery życia, czy to ży-cia roślin i zwierząt, czy też ludzkiego społeczeństwa. Martwe rzeczy na
zawsze pozostaną oddzielone od żywych; wzory i idee należą do otchła-ni nierzeczywistości.
Możemy odrzucić metody przeszłości. schematy tamtej ery, jakiekol-wiek by nie były, wspierały się na fizyce i metafizyce. część z nich była subiektywna, część obiektywna; niektóre były idealistyczne, inne znów materialistyczne, a wiele z nich stanowiło mieszaninę obu tych syste- mów. Jednomyślnie jednak przyjmowały, że myśl naukowa powinna wy-chodzić od zjawisk fizycznych lub zasad ogólnych. Zgodnie zakładały, że zarówno prawa grawitacji, jak i prawa logiki stanowią pierwotne i zasad-nicze prawdy, na których podstawie należy konstruować system wiedzy. Wszystkie uznawały hierarchię z fizyką i metafizyką na dole, jako nauka-mi podstawowymi, i drabiną sięgającą drugiego i trzeciego piętra gmachu wiedzy. Gdy zauważymy kardynalny błąd tego założenia, Marks stanie się w tym samym stopniu synem minionej ery co kartezjusz, Hume czy Hob- bes. Wszyscy oni są do siebie zdumiewająco podobni. Zaczynają od abs-trakcyjnych generalizacji na temat ludzkiego umysłu i natury materii. Pragniemy wyrzec się ich podejścia do wiedzy. „Myśl” i „byt”, umysł i ciało nie są właściwymi punktami wyjścia do opanowania tajemnic ży- cia i społeczeństwa. Fizyka, zainteresowana zwykłym istnieniem abstrak-cyjnej materii, oraz metafizyka, spekulująca na temat ludzkich idei, stano wią w najlepszym razie marginalne metody podejścia do rzeczywi-stości. Nie dotykają sedna, ponieważ rozpoczynają badania od martwych rzeczy lub abstrakcyjnych pojęć. Nie zajmują się prawdziwym życiem, czy to stworzeń występujących w przyrodzie, czy też społeczeństwa. Prawdą jest, że wszechświat jest przepełniony martwymi rzeczami, a bi-blioteki — abstrakcyjnymi koncepcjami. Może to t ł u m a c z y ć wcześ-niej sze założenie, że badając mnogość kamieni, piasku i pyłu lub nie-skończoną liczbę doktryn i idei, człowiek zabrał się za substancje w świecie dominujące. Założenie to jednak wprowadza nas w błędne koło. W doli- nie kamieni i lawy wystarczy źdźbło trawy, by obalić system, który pre- tenduje do badań nad trawą na podstawie ważenia i mierzenia całego pia-sku wypełniającego tę dolinę. W taki sam sposób obecność jednej żyjącej duszy pośród trzech milionów tomów zgromadzonych w wielkiej biblio-tece dostarcza wystarczającego dowodu przeciwko temu, że tajemnicę owej duszy można odkryć przez lekturę tych trzech milionów książek. Po-wstanie węgla da się wyjaśnić jako proces petryfikacji martwej materii prastarych lasów, ale nie można wytłumaczyć istnienia pojedynczego drzewa, badając jedynie antracyt. Fizyka zajmuje się materią martwą, zaś metafizyka obumarłymi formułami. obie nauki skupiają się na wtórnych formach egzystencji, na pozostałościach życia. Poddawanie tych pozosta-
łości oglądowi naukowemu może być bardzo pożyteczne, pozostaje jed- nak drugorzędną formą wiedzy. Życie poprzedza śmierć, stąd każda wie-dza dotycząca życia w jego wymiarze społecznym i kosmicznym słusznie rości sobie prawo pierwszeństwa zarówno przed fizyką, jaki i metafizyką. Dwie współczesne nauki badające życie — biologia i socjologia — muszą uwolnić się spod rozkazów nauk śmierci — fizyki i metafizyki.
W najnowszej serii publikacji na temat biologii, zatytułowanej Bios, zainicjowanej przez czołowych amerykańskich, niemieckich i angielskich biologów, tom pierwszy autorstwa A. Meyera, wydany w 1934 roku, zo-stał poświęcony właśnie tej kopernikańskiej rewolucji. Meyer dowodzi, że fizyka ma do czynienia wyłącznie z najbardziej odległymi zjawiskami w przyrodzie. Dlatego stosowniej jest nazwać fizykę ostatnim rozdziałem biologii niż pierwszym rozdziałem nauk przyrodniczych. Podobnie rzecz się ma w przypadku relacji między naukami społecznymi i metafizyką. Dane interesujące nauki śmierci i abstrakcji są nieprzydatne do wypełnia zadania, które stoi przed badaczami życia toczącego się między nie-bem a ziemią, w dziedzinie ekonomiki i bionomiki.
À propos — ponieważ nazwy nauk podległe starej hierarchii, z fizyką i metafizyką na czele, zwykle posiadają cząstkę -logia(a więc: socjologia, filologia, teologia, zoologia itp.), dla wyemancypowanych nauk życia od-powiedni będzie inny przyrostek. Gdy mówimy o fizjologii, psychologii itp., zwykle mamy na myśli nauki w ich starej formie, naznaczone błęda- mi fizyków i metafizyków. Mówiąc o teonomii — terminie obecnie czę- sto stosowanym przez myślicieli niemieckich, bionomice — nazwie uży- wanej w języku angielskim oraz ekonomice, chodzi nam o dojrzałe i sa-modzielne nauki życia, które uświadomiły sobie swą niezależność od nauk śmierci. Wobec emancypacji tych bionauk z „amalgamatu błęd-nych natur” zmiana nazwy jest wysoce pożądana, aby móc odróżnić ich stan zniewolony od wyemancypowanego.
Rzeczywistości, w której obliczu stają bionomiści i ekonomiści, nie można dzielić na podmiot i przedmiot. Ta tradycyjna dychotomia nic dla nas nie znaczy. Jakob von Uexkuell wraz z nowoczesną szkołą bionomi-ki podkreślają subiektywny charakter każdego żywego organizmu bada- nego pod mikroskopem. W każdym domniemanym „przedmiocie” swo-ich badań naukowcy ci na nowo odkryli istnienie „Ego”. Jeżeli jednak przyjmiemy, że każda Rzecz posiada również Ego, i każde Ego zawiera Rzecz, cała nomenklatura oparta na podmiocie i przedmiocie stanie się niejednoznaczna i nieprzydatna do żadnego praktycznego celu.
socjologowie, tacy jak MacIver, przyjęli ten sam punkt widzenia dla nauk społecznych. Podział rzeczywistości na podmiot i przedmiot staje się bezwartościowy, a nawet mylący. Należy sobie jasno uzmysłowić, że w dziedzinie bionomii i ekonomii podział rzeczywistości na podmiot
i przedmiot, umysł i ciało, ideę i materię to zamach na zdrowy rozsądek. który człowiek funkcjonuje jedynie jako podmiot lub jedynie jako ciało? Ego i Rzecz są pojęciami narzucającymi ograniczenia, lecz, na szczęście rzadko, można je spotkać w żywej rzeczywistości. słowo „rzecz”, które nie stanowi obrazy w odniesieniu do kamienia czy zwłok, staje się niedopusz- czalną metaforą w odniesieniu do psa lub konia, nie mówiąc już o isto-cie ludzkiej. Zastosowane wobec ludzi, degraduje ich do roli „taniej siły roboczej”, „rąk do pracy” czy trybów w maszynie. W ten sposób fałszy-wa filozofia musi siłą rzeczy uczynić z nas zafałszowane społeczeństwo.
czterechsetletnia dominacja fizyki prowadzi nieuchronnie do spo-łecznej rewolucji Rzeczy — ilości, do której mechanistyczne społeczeń-stwo zdegradowało pracowników. Polityka i edukacja ostatnich wieków poniosły klęskę tam, gdzie próbowały ustanowić anormalne i w najwyż-szym stopniu nieludzkie przeciwstawienie Ego i Rzeczy, tworząc z nich normy. Wyobraźnia, która zdołała podzielić świat na podmiot i przed-miot, umysł i materię, nie tylko zaakceptuje z niewzruszonym spokojem tryb w maszynie, lecz tym bardziej nie będzie się wzbraniać przed chłod-nym sceptycyzmem intelektualisty. Bezstronne, lecz egocentryczne, po-dejście, typowe dla déraciné [wykorzenionych (franc.) — przyp. tłuma-cza], będzie uznawane za normalne.
co więcej, jeśli rozwój ludzkości obierze kierunek, w którym jeden z jej członków, klasa, naród czy rasa, zostanie zniewolony do poziomu „rzeczy” — zwykłego zapasu surowców dla siły roboczej — lub uwolnio-ny, by stać się grupą bądź klasą — zwykłym despotycznym Ego — wy-buchnie rewolucja, która zniszczy te skrajności. Idealistyczny podmiot Ego i materialistyczny przedmiot Rzecz to „zwiędłe liście” na drzewie ludzkości. Analiza rewolucji pokazuje, że tworzą ją obie nieznośne skraj- ności. Pozycje Ego i Rzeczy są otępiającymi karykaturami prawdziwej po-zycji człowieka w społeczeństwie. Wielka europejska rodzina narodów nie zajmowała się produkcją, zaszczepianiem idei czy rzeczami material-nymi, lecz reprodukcją odwiecznych typów człowieka, takich jak córka, syn, ojciec, siostra, matka, i oczywiście ich kombinacji.
Abstrakcje i ogólne zasady, które dominowały w filozofii od kartezju-sza do spencera, a w polityce — od Machiavellego do Lenina, uczyniły z ludzi żywe karykatury. Pojęcia podmiotu i przedmiotu, idei i materii nie trafiają w sedno naszej egzystencji. opisują tragiczne możliwości ludzkiej arogancji i małostkowości, potencjalnych cech despoty lub niewolnika, geniusza bądź proletariusza. Nie osiągają celu, który rzekomo próbują osiągnąć: ludzkiej natury. I choć człowiek wykazuje skłonność s t a w a -n i a s i ę Ego i odczuwa p r e s j ę ze stro-ny środowiska, by zachowywać się jak Rzecz, nigdy nie j e s t tym, co owe tendencje próbują z niego
uczynić. człowiek w t ł a c z a n y w ten sposób w behawioryzm przez kłopotliwe okoliczności, w których reaguje jak materia, jest martwy. cał- kowicie skupiony na sobie i stale zachowujący się jak suwerenne Ego, po- pada w szaleństwo. Prawdziwy człowiek cieszy się przywilejem sporadycz-nego poświęcania pasji swojej osobowości. Pomiędzy działaniem jak Ego i reakcją jak Rzecz dusza człowieka może jedynie zwrócić się bądź w stro-nę aktywnej inicjatywy, bądź ku biernej reakcji. Przechodzenie pomiędzy Ego a Rzeczą — oto sekret ludzkiej duszy. człowiek jest zdrowy, jeśli po-trafi powrócić do tej szczęśliwej równowagi. Należy zaprzestać budowa-nia wiedzy o społeczeństwie na nieistniejących abstrakcjach, jak boskie Ego czy kamienna Rzecz, lecz tworzyć ją na tobie i na mnie, błędnych i rzeczywistych „głosach środka”, którymi jesteśmy w naszej wzajemnej współzależności, rozmawiając ze sobą, mówiąc: „ty” i „ja”. Nowa grama- tyka społeczna leży poza wszelkimi udanymi dwudziestowiecznymi pró-bami w dziedzinie nauk społecznych. Gramatycy króla Ptolemeusza w Aleksandrii jako pierwsi użyli tabeli, której wszyscy musieliśmy się nauczyć w szkole: „Ja kocham, on kocha, my kochamy, wy kochacie, oni kochają”. Prawdopodobnie ta właśnie ta-bela stała się zwornikiem sklepienia budowli fałszywej psychologii. Wszystkie osoby i formy działania wydają się tu być wymienne. Ten sche- mat, wyznaczający logikę filozofii od kartezjusza do spencera oraz zasa- dę polityki od Machiavellego do Marksa, tworzy gramatykę ludzkich ka-rykatur.
Lecz w jakim stopniu „Ja” dotyczy człowieka? Aby odpowiedzieć na to pytanie, przyjrzyjmy się trybowi rozkazującemu. człowiek podlega rozkazom z zewnątrz przez znacznie dłuższy czas w swoim życiu niż ten, przez który może dysponować własnym „Ja”. Zanim jeszcze nauczymy się mówić i myśleć, stale jesteśmy celem nakazów ze strony matki, pielęg- niarki, sióstr, sąsiadów — „jedz, idź, pij, ucisz się!”. Nakaz stanowi pierw-szą i stałą formę, w której człowiek może rozpoznać siebie, a także jed-ność swojej egzystencji. Zostajemy nazwani człowiekiem i wzywani po imieniu na długo przed pojawieniem się w nas świadomości samych sie- bie jako Ego. Dlatego później w różnych trudnych i infantylnych sytua-cjach odczuwamy potrzebę, aby ktoś z nami porozmawiał, wezwał nas po imieniu i podpowiedział, co dalej robić. Rozmawiamy ze sobą w godzinie rozpaczy i pytamy: „Jak mogłeś?”, „Gdzie jesteś?”, „co zamierzasz teraz robić?”. oto prawdziwy człowiek, oczekujący i mający nadzieję na usły- szenie swojego imienia i nakazu. oto człowiek, na którym można budo-wać społeczeństwo. Naród rozfilozofowanych Ego idzie na wojnę; naród czystych „trybów w maszynie” popada w anarchię. człowiek potrafiący słuchać nakazu jest posłuszny, edukowalny, odpowiedzialny. A gdy już
pozostawimy wiek dziecięcy za sobą, nasza osobowość zostaje nam po-nownie zwrócona przez miłość. „To dusza moja tak mnie nawołuje” — mówi Romeo. Nie ma tu, rzecz jasna, miejsca na szczegółowe prześledze-nie konsekwencji tej prawdy. czas na taką dyskusję nadejdzie naturalnie po tym, jak fakty wyłożone w tej książce zostaną szerzej rozważone przez ogół społeczeństwa. Nawet jednak już w tej wstępnej fazie „przegrupowywania nauk spo- łecznych” na drodze studium ludzkich rewolucji nie można po wstrzy my- wać zasadniczego przedstawienia jego rezultatu: jest nim to, że dla zrozu-mienia człowieka proponuje ono bardziej realistyczne pojęcia od tych, które opisują jego umysł czy ciało. słynne terminy wywiedzione z umy-słu i ciała to — jak już wspomnieliśmy — „podmiot” i „przed miot”. Nie można ich znaleźć w zdrowym człowieku, w zdrowym spo łe czeń stwie. człowieka rozumianego jako podmiot lub przedmiot należy określić ra-czej przypadkiem patologicznym. człowiek odwieczny jako członek społe czeństwa może zostać opisany jedynie przez przeanalizowanie za- chowań, które ukazał nam w procesie rewolucji. I tak okazał się być ini-cjatorem i kontynuatorem, twórcą i stworzeniem, wytworem środowiska i jego wytwórcą, potomkiem lub przodkiem, rewolucjonistą bądź ewolu-cjonistą. Ten dualizm przenikający każdego idealnego członka cywili-zowanego świata można podsumować dwoma słowami, które powinny zastąpić mylące terminy „podmiotowość”, i „przedmiotowość”, tak bli-skie przyrodnikom. Nowe terminy to: „trajektywny” — określający oso- bę podążającą ścieżkami znanymi z przeszłości i „prejektywny” — doty-czący kogoś, kto został wybity z tej rutyny ku nieznanej przyszłości. Wszyscy nosimy w sobie obie te cechy: trajektywną i prejektywną. Dopó-ki nasza cywilizacja rozwija się w jasnym kierunku, wszyscy płyniemy w łodzi pokojowej ewolucji, która wiedzie nas bezpiecznie trajektywnym kursem ku brzegom jutra zgodnie z obowiązującymi zasa da mi. Jeśli nato-miast społeczeństwo nie wykazuje żadnych znaków ukierun ko wania, gdy stara łódź jego instytucji wydaje się już nie płynąć, stajemy nagle przed wyzwaniem w obliczu sytuacji kryzysowej, musząc przesiąść się na nowy statek, który trzeba zbudować samemu, a którego budowa może pochło- nąć więcej niż jedno pokolenie. Wybudowanie nowej łodzi bez preceden- su w sytuacji wyjątkowej jest imperatywem rewolucjonisty. Nasza trajek-tywność i prejeksu w sytuacji wyjątkowej jest imperatywem rewolucjonisty. Nasza trajek-tywność są zatem naszymi społecznymi imperatywami. Ich wzajemne oddziaływanie stanowi zagadnienie podejmowane przez nauki społeczne. Trajektywny to ewolucyjny, a prejektywny to rewolu-cyjny predykat człowieka.
Mamy świadomość, że ostrze niniejszego ataku na naukę kartezjańską
zwrócone jest faktycznie przeciwko formule Cogitoergosum. Podejmuje-my całkowite ryzyko ostatecznego porzucenia tego stanowiska. Myśl nie dowodzi rzeczywistości. Współczesnego człowieka — i nie trzeba tu od-woływać się do wyolbrzymień w stylu Ulissesa Joyce’a — myśl zamieniła w kłębek nerwów. człowiek jest dziś owładnięty tyloma ideami „obcego pochodzenia”, że grozi mu dezintegracja przez myślenie. Umysł nie sta-nowi centrum osobowości.
Zanim rozstaniemy się z Cogito ergo sum, powinniśmy jeszcze raz uświadomić sobie jego potęgę i wielkość. Formuła ta stanowiła dla wszyst-kich zaproszenie do zasilenia armii naukowców na froncie walki z irra-cjonalną przyrodą. Zawsze, gdy człowieka kształcono na obserwatora o abstrakcyjnym Ego, stawką było nasze panowanie nad przyrodą. Z jed-noczącym okrzykiem wojennym „Myślę, więc jestem” na ustach czło-wiek przystąpił do chlubnego technologicznego podboju „obiektyw-nych” sił i surowców świata. Most Jerzego Waszyngtona na rzece Hudson jest zapewne jednym z najznakomitszych efektów tej współpracy między racjonalnymi Ego. Nie można przejść obojętnie nad jego kryształowo czystą formą. sojusz wszystkich tych tysięcy i milionów ludzi, których współpraca była niezbędna, by człowiek osiągnął zdolność tworzenia ta-kich cudów techniki, jest bez wątpienia inspirujący. Prezydent coolidge podczas powitania charlesa A. Lindberga w stanach Zjednoczonych po jego locie do Paryża powiedział: „szczególnie wspaniały był moment, kie- dy mówił o swoim samolocie jako o czymś, co zdaje się posiadać osobo-wość i jest godne uznania na równi z nim samym, jesteśmy bowiem dumni z tego, że w każdym detalu ten cichy partner reprezentował ame-rykański geniusz i przemysł. Powiedziano mi, że ponad sto różnych firm zapewniło materiały, części lub pracę do jego wykonania”. Lindberg zaś dodał od siebie: „Ponadto należy mieć na uwadze badania naukowe, któ-re są prowadzone od niezliczonych wieków”. Ta armia ludzi zmobilizo- wanych przeciwko naturze pod hasłemCogitoergosum zasługuje na na-sze nieustanne wsparcie.
W społeczeństwie, pośród ludzi, stanowcza tożsamość, jakiej żąda od nas Cogitoergosum,prowadzi jednak do zniszczenia przewodnich naka- zów dobrego życia. Istniejemy nie dlatego, że myślimy. człowiek jest sy-nem Boga i nie został powołany do istnienia przez myślenie. Jesteśmy wezwani do społeczeństwa przez potężne błaganie w obliczu pytania „kim jesteś, człowiecze, żebym się o ciebie troszczył?”[parafraza werse-tu z Psalmu 8 lub 144 — przyp. tłumacza]. I na długo przedtem, zanim inteligencja będzie mogła nam w tym pomóc, dopiero co narodzeni, wy- trzymujemy to niesamowite pytanie dzięki naiwnej wierze w miłość star- szych. Wrastamy w społeczeństwo w wierze, słuchając wszystkich rodza-jów ludzkich imperatywów. Potem łamiemy sobie język jako narody
i jednostki, usiłując uzasadnić swe istnienie odpowiedzią na wezwanie. Próbujemy rozeznać się wśród różnorodności kuszących ofert, jakie świat składa naszym zmysłom i apetytom. Pragniemy podążać za tym najgłęb-szym pytaniem, centralnym wezwaniem, które trafia prosto do serca i obiecuje naszej duszy trwałą pewność zostania wpisanym do księgi życia.
Współczesny człowiek nie uznaje już za pewnik istnienia na mocy abstrakcyjnego rozumowania. Mimo to jest oddany sercem i duszą wiel-kiej sprawie ludzkiej walki przeciwko rozkładowi stworzenia. Wie, że całe jego życie będzie musiało być odpowiedzią na wezwanie. krótka formu-ła, którą zaproponowaliśmy na początku rozdziału, może przydać się przy próbie skondensowania całego naszego wysiłku w jego kwintesencji: Res pondeoetsimutabor — odpowiadam, choć zostanę przemieniony. Ta for-muła, którą proponujemy jako podstawową zasadę nauk społecznych do zrozumienia życia człowieka w grupie, jest równie krótka jak Cogitoergo sum kartezjusza. Filozof założył w niej, że problem rozwiązuje ten sam podmiot, który zadaje pytanie i wyraża wątpliwość. Być może jest to prawda w odniesieniu do matematyki lub fizyki, choć dzisiaj dzięki Ein- steinowi nawet ta ograniczona hipoteza stała się niemożliwa do udowod- nienia. W każdej zasadniczej kwestii ten, kto pyta, i my, którzy odpowia-damy, pozostajemy wobec siebie w znacznym oddaleniu. Problem stawia przed nami siła, która znacznie przerasta naszą wolną wolę. kryzys, nie-sprawiedliwość, śmierć, depresja — to problemy stawiane przed nami przez moc, która nadała kształt naszym nieszczęściom. Możemy jedynie próbować dać tymczasową odpowiedź, naszą odpowiedź, na odwieczne Proteuszowe pytanie. Nasza wiedza i nauka to nie zbytki kogoś, kto ma wolny czas. są one narzędziami naszego przetrwania, naszą odpowiedzią w każdej godzinie życia na ogólnoludzki problem. odpowiedzi nauki i mądrości są jak łańcuch, którego każde ogniwo pasuje do jednego okre- ślonego trybu w kole czasu. Największe i najbardziej powszechne odpo- wiedzi, jakich człowiek próbował udzielić, jak Reformacja czy Wielka Rewolucja — nawet one, jak widzieliśmy, były t y m c z a s o w y m i o d -p o w i e d z i a m i i wymagały uzu-pełnienia -po u-pływie wieku.
stwierdzenie „Ja sądzę” musi być podzielone na boskie pytanie: „Jak uciekniesz przed tą otchłanią nicości?” i odpowiedź człowieka lub naro-du, udzieloną przez poświęcenie całego życia i pracy: „Niech to będzie moją odpowiedzią!” „człowiek” stanowi drugą osobę w gramatyce społe-czeństwa.
odkrywszy w każdym poważnym problemie dialog między ponad- ludzką mocą, która go wywołuje, a tymi spośród nas, do których przema-wia, przenosimy kwestionujące Ja w rejony dysponujące większą siłą niż
jednostka. Środowisko, los, Bóg stanowią Ja, które zawsze poprzedza eg-zystencję naszą i innych mieszkańców Ziemi. Zwraca się ono do nas i chociaż być może zdarza nam się wyartykułować pytanie, nie jesteśmy Ego mogącymi służyć mu w charakterze rzeczników. osobami stajemy się jako adresaci — jako Ty. Jesteśmy dziećmi czasu i dzień wschodzi nad nami, zanim zdążymy wstać, by znaleźć jego rozwiązanie.
Zawsze gdy klasa rządząca zapomina o swoim przymiocie adresata, za-miast niej podnosi głos stłumiona część ludzkości, domagając się odpo-wiedzi. W momencie wybuchu każdej wielkiej rewolucji społeczeństwo przechodzi z niedającego się zaakceptować dualizmu wyniosłego Ego i stłumionej Rzeczy na właściwe miejsce adresata Boga. Rolę odpowiada-jącego na aktualne pytanie przejmował nowy typ psychologiczny zawsze wtedy, gdy jakiemuś obszarowi chrześcijaństwa odmawiano własnego głosu. kiedy Italia była narzędziem w ręku Świętego Imperium, jak w roku 1200, lub kiedy Rosja stanowiła kolonię eksploatowaną przez za- chodni kapitalizm, jak w 1917 roku, rzekomy trup wydał ożywcze tchnie-nie i narodziło się nie Ego, lecz nowa grupa zdolna odpowiedzieć na apel. Żadna klasa rządząca nie jest w stanie przetrwać, będąc jedynie autorytar- nym Ego. Przetrwa natomiast zawsze przez poddanie się swemu pierwot-nemu prawu jako Ty Boga.
Narody są wdzięczne. Dopóki członkowie grupy rządzącej wykazują nawet niemrawe oznaki reakcji na pierwotną kwestię, przed którą choć-by w niewielkim stopniu staje naród, dopóty będzie on tolerował naj-większe okropności z idealną cierpliwością. Taką cierpliwość i wdzięcz-ność można w istocie określić mianem narodowej religii. Jeśli człowiek — lub naród, albo ludzkość — pragnie wyjść z najgłębszej samotności bądź z tłumu ku nowemu życiu, musi zostawić za sobą gabinet platońskiego myśli ciela oraz mechanizmy współczesnego społeczeństwa i stać się po-nownie adresatem, wolnym od egocentrycznych pytań i materialnych okowów Rzeczy. W naturalnej dla nas sytuacji bycia adresatami nie za- chowujemy się ani aktywnie, niczym przesadnie energiczne Ego, ani pa-sywnie, niczym cierpiący słabeusz. Jesteśmy jak pływacy zanurzeni w noś nym i odwiecznym materiale. Świt stworzenia wstaje nad nami, a my oczekujemy na swoje pytanie, nasz właściwy mandat, w ciszy po- czątków czasu. I gdy nauczymy się słuchać tego pytania i dążyć do odpo-wiedzi na nie, będzie to oznaczać, że przybliżyliśmy się do nowego dnia. W ten sposób ludzkość toruje sobie drogę naprzód, wiek za wiekiem, przez ostatnie dwa tysiące lat, budując kalendarz odrodzeń jako rzeczy-wisty testament swojej wiary.
odpowiedzialność za wymyślanie pytań nie spoczywa na żyjącej du-szy. Tylko diabła interesuje przywoływanie niepotrzebnych i jałowych problemów. Nieprzypadkowo Tristram Shandy [właściwie Życie i myśli
J.W.PanaTristramaShandy — powieść osiemnastowiecznego pisarza an- gielskiego Lawrence’a sterne’a — przyp. tłumacza] rozpoczyna się wybu- chem gniewu przeciwko wszelkim „jeśli”. Prawdziwych zagadek nie sta- wia przed nami własna ciekawość, lecz spadają one na nas zupełnie nie-spodziewanie. My zaś jesteśmy „odpowiadającymi”. Duma człowieka — oto, co każe mu zajmować stanowisko między Bogiem a przyrodą jako istocie ludzkiej.
Tak więc nasza formuła została podana w trzech prostych słowach. Respondeoetsimutabor— „odpowiadam, choć zostanę przemieniony”. To znaczy: udzielę odpowiedzi na pytanie, ponieważ Ty uczyniłeś mnie od-powiedzialnym za reprodukcję życia na Ziemi. Respondeoetsimutabor— przez bezinteresowną reakcję ludzkość pozostaje „podległa mutacjom” wszystkich swych odpowiedzialnych członków. Cogito ergo sum staje się jedną z wersji naszej formuły, mianowicie tą, która była najbardziej uży- teczna, gdy przed człowiekiem otworzyła się ścieżka odkrywania przyro- dy we wzajemnej współpracy. W osobie kartezjusza ludzkość, pewna bo-żego błogosławieństwa, zdecydowała się podjąć wspólny i powszechny wysiłek, istotny dla wszystkich ludzi, który miał przekształcić mroczny chaos przyrody w obiekty naszej intelektualnej dominacji. By ten wysi- łek mógł zakończyć się sukcesem, należało rzucić na ludzi zaklęcie w po- staci Cogitoergosum w celu przezwyciężenia naturalnych słabości i odsu-nąć nas wystarczająco daleko od świata wymagającego obiektywizacji. Formuła Cogito ergo sum wytworzyła d y s t a n s między człowiekiem a przyrodą.
Dystans ten jest przydatny w szczególnym stadium procesu wychwy- tywania pytań, zastanawiania się nad odpowiedziami i w końcu — oznaj-miania odpowiedzi. W stadium, w którym w ą t p i m y, nie jesteśmy pewni niczego oprócz naszej myśli. Tutaj formuła kartezjańska okazała się rzeczywiście szczęśliwa. A ponieważ w naukach przyrodniczych sta- dium to jest najbardziej kluczowe, uczeni uznali, że ludzkość może przy-jąć tę filozofię jako zasadę życia. Lecz my już wiemy, że w y r a ż a n i e prawdy stanowi problem społeczny sam w sobie. Jeśli rodzaj ludzki ma dzisiaj zdecydować o podjęciu wspólnego wysiłku określenia metody spo-łecznego wyrażania i przedstawiania prawdy, to formuła kartezjańska nie ma nic do powiedzenia. Tak samo rzecz się ma w wypadku w r a ż e n i a, jakie prawda wywiera na naszym elastycznym sumieniu. Ani stulecia, które przygotowały i w końcu stworzyły kartezjusza, ani my — pokole-nie powojenne — pokole-nie możemy podjąć wspólnych międzynarodowych i międzywyznaniowych wysiłków nad stworzeniem formuły, która nie mówi nic o randze wrażeń i wyrażeń, uczenia się i nauczania czy słucha-nia i rozmawiania z bliźnimi.
Toczące się przez wieki rewolucje kościelne łączyły się z zapewnieniem czystego sumienia i oświecenia, na którym kartezjusz mógł oprzeć swój apel do powszechnego rozumu w każdym z nas. Musiały one zbadać pro-blem w r a ż e n i a, tzn. tego, jak człowiek uczy się, czego wymagać od ży-cia. W tym celu trzeba było ustanowić inny rodzaj dystansu w ramach procesu myślenia. Ustanowienie tego rodzaju dystansu miało poprzedzić dodatkowy dystans pomiędzy przedmiotem a podmiotem autorstwa kar-tezjusza. Gdyby scholastyka nie zburzyła wszystkich lokalnych mitów na temat wszechświata, kartezjusz nie mógłby sensownie o nie zapytywać. Aby człowiek był w stanie w ogóle myśleć obiektywnie, musiał najpierw dowiedzieć się, że wszelkie myślenie życzeniowe na temat naszego gatun- ku zostało przezwyciężone przez nadrzędny proces, który wskazał i okreś-lił naszą rolę we wszechświecie.
Prawdziwy proces życiowy, który nas przenika, opanowuje, wykorzy-stuje i zagraża nam, przewyższa nasze spontaniczne cele i dążenia. Re- spektując go, możemy oderwać się od strachu przed śmiercią i zacząć słu-chać.
oderwanie to, jako zasada sprawnego rozumowania, zostało przenie- sione na teren filozofii przez największego angielskiego myśliciela Anzel-ma z canterbury w sentencji konkurującej zwięzłością z kartezjańską. Credoutintelligam jest zasadą dystansującą człowieka od Boga w doświad- czeniu intelektualnym. Łacińską formułę (która dosłownie znaczy „Wie-rzę, bym mógł zrozumieć”) możemy przełożyć na własny użytek: wpierw muszę nauczyć się słuchać, zanim będę mógł odróżnić prawdę boską od ludzkiej. I znów sformułowanie to okazuje się kolejną wersją proponowa-nej zasady w swym trójstronnym odniesieniu. W stwierdzeniu Anzelma akcent pada na słuchanie, będące narzędziem inspiracji przez prawdę. U kartezjusza nacisk położony jest na wątpienie jako narzędzie
prze-kształcenia tej boskiej prawdy w ludzką wiedzę. W naszej formule akcent przesuwa się po raz kolejny na proces podawania do wiadomości oraz mówienia otwarcie w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu jako właściwej reprezentacji społecznej. Nie wierzymy już w wieczną nie-winność filozofów, teologów i naukowców. Widzimy, jak pisząc książki, wzrastają w potęgę. I cały ten proces nauczania ponownie wymaga tej sa- mej stuletniej samokrytyki zwolenników kartezjusza i Anzelma pod pre-tekstem procesów odrywania nas od Boga i przyrody. W społeczeństwie musimy odizolować się od naszych słuchaczy, zanim będziemy mogli przystąpić do ich edukowania.
Przez pewien czas zarówno Credo ut intelligam, jak i Cogito ergo sum funkcjonowały bez zarzutu. W końcu jednak Credo ut intelligam dopro-
wadziło do powstania Inkwizycji, a Cogitoergosum — do zbudowania fa-bryk amunicji. Nowoczesna nauka na temat bombardowania z powietrza rozwinęła się nadmiernie w stronę nauk humanistycznych, zaś teologia uległa zbytniej dogmatyzacji, gdy stworzyła procedury przepytywania. Gdy Joanna d’Arc była przesłuchiwana na torturach, jej teologiczni sę-dziowie stracili wiarę. Gdy laureaci Nagrody Nobla zaczęli produkować gaz trujący, ich myślenie przestało być identyfikowane z egzystencją.
Nasza formuła Respondeo etsi mutabor przypomina, że ludzkie społe-czeństwo wyszło już ze stadium zwykłej egzystencji, która dominuje w przyrodzie. W społeczeństwie musimy odpowiadać, zaś forma naszej odpowiedzi świadczy o tym, że znamy coś, czego nie znają inne stwo-rzenia: sekret życia i śmierci. czujemy się odpowiedzialni za „renesans” życia. Rewolucja, miłość i zaszczytna praca noszą znamiona wieczności, jeśli zostały powołane do istnienia w tym znaku, w którym stwórca i stworzenie tworzą jedno. Respondeoetsimutabor— witalne słowo zmie-nia kurs życia, a życie wymyka się już zaprogramowanej śmierci.
Wróćmy po raz ostatni do czcigodnego kartezjusza, naszego adwersa- rza, wielkiego uwodziciela współczesnego świata. W swej książce o meto-dzie, poważnie i bez śladu humoru, narzeka on, że człowiek przeżywa wrażenia, zanim jego umysł rozwinie się ku pełni władz logicznych. Przez dwadzieścia lat — skarży się dalej — wywierały na nim wrażenie przed-mioty, których nie mógł zrozumieć. odkrył, że w wieku dwudziestu lat nie posiadał umysłu czystego niczymtabularasa, lecz wryły mu się w pa-mięć niezliczone błędne idee. Jaka szkoda, że człowiek nie jest w stanie myśleć jasno, począwszy od dnia swoich narodzin, i że posiada wspo-mnienia poprzedzające osiągnięcie dojrzałości.
czy te naiwne wyznania bożyszcza współczesnej nauki, twórcy duali- zmu umysłu i ciała, odniosły jedyny sukces, na jaki zasługują: niekończą-cy się śmiech? W tym miejscu rodzi się pytanie: co śmiech lub jego brak oznacza dla ewolucji nauki? Wydaje się, że naukowcy nie są w stanie uchwycić banału uwagi Descartesa. Zdrowy rozsądek jednak podpowia- da, że człowiek, który nie śmieje się i nie płacze przy odkrywaniu podsta-wowych prawd, jest niedojrzały. kartezjusz to gigantycznie wyrośnięty nastolatek, osobliwy, odczuwający wstręt do swego umysłowego zdzie-cinnienia, a jednocześnie udaremniający własne wejście w wiek męski. Descartes pragnął wymazać podatny na wpływy ludzki wiek. chciał zmienić elastyczną prejektywność człowieka rzuconego w życie i społe- czeństwo, by odbierała wrażenia i edukację, w pusty podmiot mający wy-pełnić się obiektywnością. Jest to równoznaczne ze stwierdzeniem, że umysł ludzki powinien rozszyfrowywać jedynie wrażenia doznane w tych częściach świata, które są poza nim. Wskutek tego dzisiejsi naukowcy —
jako że wszyscy reprezentują praktykę kartezjańską — uważają, że im sa-mym nie wolno ulegać wrażeniom, że ich obowiązkiem jest zachowywać spokój, bezstronność, neutralność i obiektywizm. starają się z całej siły pogłębić jeszcze ten niedostatek humoru. stosowane przez nich po- wstrzymywanie i tłumienie dochodzą do takich rozmiarów, że dają póź-niej upust swoim pasjom z powodu błahostek, i to zupełnie nieświado-mie, tylko dlatego, że nie odważą się uznać pasji za największy kapitał ludzkich badań.
Im bardziej człowiek tłumi wrażenia na nim wywierane, tym bar-dziej zmuszony jest polegać w swym ukierunkowaniu i wyciąganych wnios kach na szczątkach wrażeń wywieranych przez życie na innych. Twierdząc, że w swej pracy kieruje się czystym umysłem, ukrywa do-wody, których dostarcza badany przez niego świat. Dokonamy teraz bardzo pobieżnego porównania fizyka lub geologa — albo biologa, lub lekarza — i naszej ekonomiki lub „metanomiki” społeczeństwa. stanie się wówczas jasne, że wszyscy oni wpisują się w logiczny ciąg.
Geologia opiera się na wrażeniach wywieranych przez powodzie, trzę-sienia ziemi, wybuchy wulkanów. Góry opowiadają historie o swoich opresjach i rebeliach. Znakomita większość danych tej nauki o Matce Zie-mi dostarczana jest przez najbardziej gwałtowne wrażenia wyznaczające epoki w dziejach ewolucji.
Zwracając się z kolei ku medycynie, łatwo dostrzeżemy, że lekarz za-leci nowe lekarstwo dopiero po wypróbowaniu go na żywych stworze-niach. surowica lub antidotum wejdą w sferę jego zainteresowania po wywarciu rzeczywistego wrażenia na żywym organizmie lub wewnątrz niego.
Wszystkie prawdziwe nauki opierają się na wrażeniach wywieranych na rzeczach będących częściami świata — kamieniach, metalach, rośli-nach, zwierzętach, ludzkich ciałach — od atomu po świnkę morską.
cóż, skoro wrażenia wywierane na kamieniach powołują do istnienia nową naukę o kamieniach, a wrażenia wyryte w ciałach stworzyły nowo-czesną medycynę i biologię, to i te, które są dość potężne, by wstrząsać naszymi umysłami, muszą przynieść owoce naukowe o kapitalnym zna-czeniu. Przedstawiciele nauk przyrodniczych — jajogłowi depozytariusze wiedzy o człowieku — chlubią się jednak swoją neutralnością i zdumie- wającą obojętnością na tę kwestię. Jako że żadnej nauki nie da się upra-wiać bez wrażeń, zamykają się w laboratorium, gdzie w sztucznych wa-runkach produkują zjawiska na świnkach morskich, zastępując własne doświadczenia doświadczeniami na zwierzętach.
Prawdą jest, że wielki kartezjusz, gdy wymazał z pamięci wrażenia dziecka René, odarł się z wszelkiej percepcji społecznej, pozostającej poza
naukami przyrodniczymi. oto cena, którą płaci każda przyrodnicza me- toda naukowa. Metoda ta, w stopniu, w jakim jest stosowana, neutralizu- jąc geologa, fizyka lub biochemika, zaciera ich osobiste, społeczne i poli-tyczne doświadczenia. Dlatego też nauki przyrodnicze propagują zwyczaj o skutkach katastrofalnych dla myśliciela społecznego.
Żadnego faktu naukowego nie można zweryfikować, nim nie wywrze on trwałego wrażenia. Przerażenie wywołane przez rewolucje, wojny, anarchię i dekadencję musiało wywrzeć niezatarte wrażenie, zanim mo-gliśmy przystąpić do ich analizowania. „Niezatarty” to cecha, która znacznie odbiega od „jasny”. W rzeczy samej, im bardziej niejasne, zło- żone i gwałtowne jest wrażenie, tym mocniej utkwi w pamięci i przynie-sie obfitsze rezultaty. Egzemplifikacją tego fenomenu w największym stopniu jest rewolucja, gdyż pozbawia ona umysły możliwości normalne- go funkcjonowania. Z definicji rewolucja zmienia procesy psychiczne za-chodzące w człowieku. Naukowcy, którzy ferują obiektywne sądy, nie uległszy oszołomieniu, zwyczajnie pozbawiają się zdolności wykonania prawdziwego zadania, które przed nimi stoi, a mianowicie pojęcia dane- go wydarzenia. Nie narażają swoich umysłów na wstrząsy. W innych sfe-rach życia tego typu zachowanie nazywa się tchórzostwem.
Tchórzostwo myśliciela społecznego, który zaprzecza, jakoby osobi-ście uległ wrażeniu szoku w obliczu skutków rewolucji czy wojny, skłania go do zwrócenia się ku statystykom opisującym guziki na mundurach żołnierzy lub wymienienia botanicznych nazw drzew rosnących przy ale-jach, gdzie padli powstańcy. Do wrażeń o istotnym znaczeniu, takich na przykład, jak te, które w Wojnieipokoju przedstawił Tołstoj (osobiste lęki, nadzieje itp.), trudno jest mu się przyznać. szuka więc podrzędnych im-presji, zbyt śmiesznych, by można je wyrazić słowami. I znów nikt nie odważy się zaśmiać. Dlatego też postęp naukowy na polu społecznym zależy od regulacyj- nej siły humoru. Humor nie dopuszcza błędnych metod, po prostu je wy- śmiewa. Leridiculetue. I tak jak chemikowi potrzeba gazu rozweselające-go, tak nam niezbędna jest silna dawka humoru, byśmy mogli oddalić od siebie roszczenia beznamiętnego myślenia. Gdyby na tronie społecznym udało nam się posadzić wesołość, rana wojenna, która była przyczyną po-wstania tej książki, ostatecznie by się zabliźniła. Moje pokolenie przetrwało przedwojenną dekadencję, wojenne ludo- bójstwo, powojenną anarchię i rewolucje, to znaczy wojny domowe. Dzi-siaj, w ograniczonym świecie, zanim człowiek zdąży wzbudzić w sobie poczucie świadomego życia, może się przekonać, że takie zjawiska, jak bezrobocie, bombardowania, rewolucje klasowe, brak witalności czy dez-integracja, zdołały już rzucić kości o jego los i wycisnąć nieodwracalne piętno. codziennie cudem powstajemy ze społecznej śmierci. Dlatego nie
obchodzi nas już kartezjańska metafizyka wiodąca ludzki umysł poza fi-zyczną śmierć w naturze. Po omacku odkrywamy społeczną mądrość, która pozwala nam dotrzeć poza „nomiczne” fakty ekonomii i potwor-noś ci społecznego wulkanu.
ocalony człowiek śmieje się na myśl o tym, że ledwie udało mu się ujść z życiem. Ten uśmiech, obcy dogmatycznemu idealiście i naukowe- mu materialiście, wykrzywia twarz, ponieważ istota ludzka przetrwała za-grożenie i dlatego wie, co się liczy. Humor rozjaśnia rzeczy mało ważne. Nasze nowoczesne nauki dogorywają pod ciężarem nieistotnych szczegó- łów zrzucanych codziennie na głowy studentów. We współczesnym spo- łeczeństwie dominuje przekonanie, że nauka powinna rozwijać się lawi-nowo. szczyt wiedzy nieustannie rośnie, a człowiek, który przetrwał, wciąż rozpoczyna od nowa, odzyskując równowagę psychiczną po spo-łecznej katastrofie. I spogląda w wieku lat siedemdziesięciu na rozkwitły kwiat z większym zdziwieniem i zachwytem niż wówczas, kiedy był dzieckiem. osoba, która w nas ocalała, choć może utracić ciekawość, zy-skuje zdumienie. „Metanomika” ludzkiego społeczeństwa stanowi wyraz zdziwienia tym, że człowiek ocalał. Tak więc ponad „meta-nomicznymi”, nazbyt mechanicznymi okrucieństwami społecznego chaosu, rodzi się „metanomika”. stanowi ona żywą wiedzę, którą Nietzsche pierwszy uznał za gayza scienza — radosną naukę. Wyniki „metanomiki” tworzą ramę dla radosnej euforii życia; umożliwiają wskrzeszenie i ożywienie tam, gdzie życie się wyczerpało. Rezultaty „radosnej nauki” nie neutrali- zują życia, lecz bronią jego entuzjazmu. scalają we wspólnej radości oca-lałych i nowo narodzonych. Tak więc „metanomika” zajmuje określone miejsce w autobiografii rodzaju ludzkiego. Zawsze ci, którzy ocaleli, do-świadczywszy śmierci, potrafią wszczepić drogocenny humor pełnej ra-dos nego wigoru młodości. Ludzkość nigdy nie zdobywała powszechnej wiedzy, chowając ją w bibliotekach. Powiedz, czy chcesz przeżyć swoje życie jak zdanie w autobiografii ludzkości, powiedz, jak dalece dzielisz odpowiedzialność z marionetkami przeszłości. kiedy już pokażesz mi, do jakiego stopnia jesteś w stanie identyfikować się z resztą ludzkości, prze-konam się, czy twoja wiedza jest znajomością ocalenia, „metanomiką” społeczeństwa jako całości, czy też jedynie twoją prywatną metafizyką.
Moje pokolenie doświadczyło społecznej śmierci we wszystkich od-mianach, a ja przetrwałem całe dekady studiowania i nauczania dyscy- plin scholastycznych i akademickich. każdy z szacownych uczonych re-prezentujących te nauki mylił mnie z typem intelektualisty, którym sam najbardziej gardził. Ateiści chcieli, bym przepadł w teologii, teologo- wie — w socjologii, socjologowie — w historii, historycy — w dziennikar-stwie, dziennikarze — w metafizyce, filozofowie — w prawie, a
prawni-cy... — chyba nie muszę kończyć? — w piekle, którego jako człowiek współczesnego świata nigdy nie opuściłem. Nikt nie wydostaje się z pie- kła o własnych siłach, nie postradawszy zmysłów. społeczeństwo jest pie-kłem tak długo, jak mężczyzna i kobieta są sami. Ludzka dusza umiera z wyczerpania w piekle społecznej katastrofy, jeśli nie obierze celu wspól-nego z innymi. W społeczności odbudowuje się zdrowy rozsądek. Po trzęsie niu ziemi czerwone wino życia smakuje na popiołach u stóp We-zuwiusza lepiej niż gdziekolwiek indziej. A człowiek zapisuje księgę na-wet wówczas, gdy wyciąga rękę, by się przekonać, że nie jest sam pośród pragnącej przetrwać ludzkości.
Zjęzykaangielskiego przełożyłZbigniewJakubowski