• Nie Znaleziono Wyników

Pożegnanie z Kartezjuszem

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Pożegnanie z Kartezjuszem"

Copied!
17
0
0

Pełen tekst

(1)

pp. 115–131

Pożegnanie z Kartezjuszem

Eugen RosENsTock-HUEssy

Rok 1936/1937, w którym Uniwersytet Harvarda świętował swe trzech-setlecie,  był  również  rocznicą  innego  przełomu  intelektualnego.  otóż  trzysta lat wcześniej podłożono racjonalne podwaliny pod nowoczesną  naukę. Wówczas właśnie w piśmiennictwie pojawił się po raz pierwszy  termin  Welt­anschauung,  który  legł  u  podstaw  naszych  nowoczesnych  uniwersytetów.  Jego  twórca  zamierzał  napisać  szereg  obszernych  to- mów pod dumnie brzmiącym tytułem Le­Monde. Filozof ten, René Des- cartes, w obliczu zagrożeń natury religijnej, zrezygnował jednak z opu-blikowania  ich  w  całości  i  ograniczył  się  jedynie  do  wydania  swego  słynnego dzieła Discours­de­la­méthode. Został tam sformułowany wiel-ki  idealistyczny  postulat  Cogito­ ergo­ sum  („Myślę,  więc  jestem”),  a z nim — program naukowego podboju przyrody przez człowieka. Co­ gito­ ergo­ sum  kartezjusza  otworzyło  drogę  do  trwającego  trzy  stulecia  niewiarygodnego postępu naukowego.  W chwili gdy kartezjusz przedstawiał tę „niezwykle osobliwą” rozpra-wę, scholastyczny typ uniwersytetu był już od dawna w fazie schyłkowej.  Filozof zastąpił swym Cogito­ergo­sum­zasady, którymi myśl średniowiecz-na kierowała się od czasów Anzelmowego Credo­ut­intelligam­(„Wierzę, by  móc zrozumieć”). spośród możliwych punktów oparcia dla siły ludzkie-go  rozumowania  scholastyka  wybrała  wiarę  w  moc  bożemóc zrozumieć”). spośród możliwych punktów oparcia dla siły ludzkie-go  objawienia.  kartezjusz wsparł ją swą nie mniej paradoksalną wiarą w racjonalny cha-rakter egzystencji i przyrody. 

Z  uwagi  na  rywalizację  z  teologią  Cogito­ ergo­ sum  było  formułą  zbyt  jednostronną. Nas, myślicieli powojennych, zajmuje nie tyle objawiony  charakter prawdziwego Boga lub prawdziwy charakter przyrody, ile raczej  problem  przetrwania  prawdziwie  ludzkiego  społeczeństwa.  Pytając  o  praw dziwie  ludzkie  społeczeństwo,  po  raz  kolejny  podnosimy  kwestię 

(2)

prawdy, lecz nasze konkretne zamierzenia polegają na jej żywej realizacji  pośród  rodzaju  ludzkiego.  Prawda  jest  nadprzyrodzona  i  została  w  nad-przyrodzony sposób objawiona — Credo­ut­intelligam. Prawda jest czysta  i można ją wyrazić w sposób naukowy — Cogito­ergo­sum. Prawda jest nie-zbędna i musi posiadać reprezentację społeczną — Respondeo­etsi­mutabor  („odpowiadam, choć zostanę przemieniony”). 

Nasz atak na kartezjanizm jest nieunikniony, gdyż jesteśmy świadka-mi  powszechnej  ingerencji  „czystej”  myśli  w  dziedzinę  nauk  społecz-nych. Historycy, ekonomiści i psychologowie zżymają się na samą myśl  o tym, że mogliby być kim innym niż „czystymi” myślicielami, prawdzi-wymi naukowcami. cóż za frustracja!

Jeśli  chodzi  o  mnie,  jestem  myślicielem  „nie-czystym”.  odczuwam  ból, daję się przekonać, ulegam wstrząsom, rozpiera mnie radość, ogarnia  rozczarowanie, doznaję szoku, nabieram otuchy i wszystkie te psychicz-ne  doświadczenia  muszę  przekazać,  aby  nie  umrzeć.  I  pomimo  tego,  iż  mogę umrzeć. Napisanie książki nie jest żadnym luksusem. To sposób na  przetrwanie.  Podczas  pisania  człowiek  uwalnia  umysł  od  poczucia  przy-tłoczenia.  książka  zdaje  egzamin  przez  swój  brak  arbitralności,  fakt,  że  należało ją napisać, by przygotować sobie drogę dla dalszego życia i pra- cy. Ja na przykład robiłem wszystko, co w mojej mocy, aby ciągle zapomi-nać o planowaniu Out­of­Revolution [dzieło, z którego pochodzi niniejszy  rozdział,  nie  zostało  jeszcze  wydane  w  języku  polskim­ —  przyp.  tłuma-cza]. I oto teraz problem ten staje przede mną po raz kolejny. 

Przez osobiste doświadczenie rewolucyjne wiemy więcej o życiu niż za  sprawą  zewnętrznej  obserwacji.  Nasze  ekodynamiczne  poruszanie  się  w  społeczeństwie  stanowi  podstawę  wszystkich  nauk  przyrodniczych.  odległa przyroda jest nam mniej znana niż odradzanie się gatunku ludz- kiego wskutek ciągłej selekcji jednostek najlepiej przystosowanych i świa-domego  różnicowania.  Wspomnienia  własnych  doświadczeń  tworzą  tło  całej naszej wiedzy o społeczeństwie i stworzeniu. 

Nauki przyrodnicze i historia w swym stadium pozytywistycznym nie  doceniły  elementu  biologicznego  zarówno  w  przyrodzie,  jak  i  w  społe-czeństwie.  Przyjęły  fizykę  i  metafizykę  —  materię  dającą  się  ująć  w  jed- nostkach miary i wagi oraz metafizyczne idee — za elementarne podsta-wy,  na  których  zamierzały  zbudować  naszą  wiedzę.  Wychodząc  od  abs-trakcyjnych  wzorów  w  fizyce  i  ogólnych  idei  w  metafizyce,  nigdy  nie  odda ły  sprawiedliwości  centralnemu  punktowi  naszej  egzystencji.  obie  dziedziny nie mogą bowiem  zaoferować nam żadnej praktycznej podsta-wy do wejścia w problemy biologii i socjologii. Ani z praw grawitacji, ani  z zasad logiki bądź etyki nie wiedzie żaden most do sfery życia, czy to ży-cia  roślin  i  zwierząt,  czy  też  ludzkiego  społeczeństwa.  Martwe  rzeczy  na 

(3)

zawsze pozostaną oddzielone od żywych; wzory i idee należą do otchła-ni nierzeczywistości.

Możemy odrzucić metody przeszłości. schematy tamtej ery, jakiekol-wiek by nie były, wspierały się na fizyce i metafizyce. część z nich była  subiektywna,  część  obiektywna;  niektóre  były  idealistyczne,  inne  znów  materialistyczne,  a  wiele  z  nich  stanowiło  mieszaninę  obu  tych  syste- mów. Jednomyślnie jednak przyjmowały, że myśl naukowa powinna wy-chodzić od zjawisk fizycznych lub zasad ogólnych. Zgodnie zakładały, że  zarówno prawa grawitacji, jak i prawa logiki stanowią pierwotne i zasad-nicze prawdy, na których podstawie należy konstruować system wiedzy.  Wszystkie uznawały hierarchię z fizyką i metafizyką na dole, jako nauka-mi podstawowymi, i drabiną sięgającą drugiego i trzeciego piętra gmachu  wiedzy. Gdy zauważymy kardynalny błąd tego założenia, Marks stanie się  w tym samym stopniu synem minionej ery co kartezjusz, Hume czy Hob- bes. Wszyscy oni są do siebie zdumiewająco podobni. Zaczynają od abs-trakcyjnych generalizacji na temat ludzkiego umysłu i natury materii.  Pragniemy wyrzec się ich podejścia do wiedzy. „Myśl” i „byt”, umysł  i ciało nie są właściwymi punktami wyjścia do opanowania tajemnic ży- cia i społeczeństwa. Fizyka, zainteresowana zwykłym istnieniem abstrak-cyjnej  materii,  oraz  metafizyka,  spekulująca  na  temat  ludzkich  idei,  stano wią w najlepszym razie marginalne metody podejścia do rzeczywi-stości. Nie dotykają sedna, ponieważ rozpoczynają badania od martwych  rzeczy  lub  abstrakcyjnych  pojęć.  Nie  zajmują  się  prawdziwym  życiem,  czy  to  stworzeń  występujących  w  przyrodzie,  czy  też  społeczeństwa.  Prawdą  jest,  że  wszechświat  jest  przepełniony  martwymi  rzeczami,  a  bi-blioteki — abstrakcyjnymi koncepcjami. Może to  t ł u m a c z y ć  wcześ-niej sze  założenie,  że  badając  mnogość  kamieni,  piasku  i  pyłu  lub  nie-skończoną liczbę doktryn i idei, człowiek zabrał się za substancje w świecie  dominujące. Założenie to jednak wprowadza nas w błędne koło. W doli- nie kamieni i lawy wystarczy źdźbło trawy, by obalić system, który pre- tenduje do badań nad trawą na podstawie ważenia i mierzenia całego pia-sku wypełniającego tę dolinę. W taki sam sposób obecność jednej żyjącej  duszy pośród trzech milionów tomów zgromadzonych w wielkiej biblio-tece  dostarcza  wystarczającego  dowodu  przeciwko  temu,  że  tajemnicę  owej duszy można odkryć przez lekturę tych trzech milionów książek. Po-wstanie  węgla  da  się  wyjaśnić  jako  proces  petryfikacji  martwej  materii  prastarych  lasów,  ale  nie  można  wytłumaczyć  istnienia  pojedynczego  drzewa, badając jedynie antracyt. Fizyka zajmuje się materią martwą, zaś  metafizyka obumarłymi formułami. obie nauki skupiają się na wtórnych  formach egzystencji, na pozostałościach życia. Poddawanie tych pozosta-

(4)

łości oglądowi naukowemu może być bardzo pożyteczne, pozostaje jed- nak drugorzędną formą wiedzy. Życie poprzedza śmierć, stąd każda wie-dza dotycząca życia w jego wymiarze społecznym i kosmicznym słusznie  rości sobie prawo pierwszeństwa zarówno przed fizyką, jaki i metafizyką.  Dwie współczesne nauki badające życie — biologia i socjologia — muszą  uwolnić się spod rozkazów nauk śmierci — fizyki i metafizyki.

W  najnowszej  serii  publikacji  na  temat  biologii,  zatytułowanej  Bios,  zainicjowanej przez czołowych amerykańskich, niemieckich i angielskich  biologów, tom pierwszy autorstwa A. Meyera, wydany w 1934 roku, zo-stał poświęcony właśnie tej kopernikańskiej rewolucji. Meyer dowodzi, że  fizyka  ma  do  czynienia  wyłącznie  z  najbardziej  odległymi  zjawiskami  w przyrodzie. Dlatego stosowniej jest nazwać fizykę ostatnim rozdziałem  biologii niż pierwszym rozdziałem nauk przyrodniczych. Podobnie rzecz  się  ma  w  przypadku  relacji  między  naukami  społecznymi  i  metafizyką.  Dane interesujące nauki śmierci i abstrakcji są nieprzydatne do wypełnia  zadania,  które  stoi  przed  badaczami  życia  toczącego  się  między  nie-bem a ziemią, w dziedzinie ekonomiki i bionomiki. 

À­ propos  —  ponieważ  nazwy  nauk  podległe  starej  hierarchii,  z  fizyką  i metafizyką na czele, zwykle posiadają cząstkę -logia­(a więc: socjologia,  filologia, teologia, zoologia itp.), dla wyemancypowanych nauk życia od-powiedni będzie inny przyrostek. Gdy mówimy o fizjologii, psychologii  itp., zwykle mamy na myśli nauki w ich starej formie, naznaczone błęda- mi fizyków i metafizyków. Mówiąc o teonomii — terminie obecnie czę- sto stosowanym przez myślicieli niemieckich, bionomice — nazwie uży- wanej w języku angielskim oraz ekonomice, chodzi nam o dojrzałe i sa-modzielne  nauki  życia,  które  uświadomiły  sobie  swą  niezależność  od  nauk  śmierci.  Wobec  emancypacji  tych  bionauk  z  „amalgamatu  błęd-nych natur” zmiana nazwy jest wysoce pożądana, aby móc odróżnić ich  stan zniewolony od wyemancypowanego.

Rzeczywistości,  w  której  obliczu  stają  bionomiści  i  ekonomiści,  nie  można dzielić na podmiot i przedmiot. Ta tradycyjna dychotomia nic dla  nas nie znaczy. Jakob von Uexkuell wraz z nowoczesną szkołą bionomi-ki  podkreślają  subiektywny  charakter  każdego  żywego  organizmu  bada- nego pod mikroskopem. W każdym domniemanym „przedmiocie” swo-ich  badań  naukowcy  ci  na  nowo  odkryli  istnienie  „Ego”.  Jeżeli  jednak  przyjmiemy,  że  każda  Rzecz  posiada  również  Ego,  i  każde  Ego  zawiera  Rzecz,  cała  nomenklatura  oparta  na  podmiocie  i  przedmiocie  stanie  się  niejednoznaczna i nieprzydatna do żadnego praktycznego celu. 

socjologowie,  tacy  jak  MacIver,  przyjęli  ten  sam  punkt  widzenia  dla  nauk  społecznych.  Podział  rzeczywistości  na  podmiot  i  przedmiot  staje  się  bezwartościowy,  a  nawet  mylący.  Należy  sobie  jasno  uzmysłowić,  że  w  dziedzinie  bionomii  i  ekonomii  podział  rzeczywistości  na  podmiot 

(5)

i przedmiot, umysł i ciało, ideę i materię to zamach na zdrowy rozsądek.  który człowiek funkcjonuje jedynie jako podmiot lub jedynie jako ciało?  Ego  i  Rzecz  są  pojęciami  narzucającymi  ograniczenia,  lecz,  na  szczęście  rzadko, można je spotkać w żywej rzeczywistości. słowo „rzecz”, które nie  stanowi obrazy w odniesieniu do kamienia czy zwłok, staje się niedopusz- czalną metaforą w odniesieniu do psa lub konia, nie mówiąc już o isto-cie ludzkiej. Zastosowane wobec ludzi, degraduje ich do roli „taniej siły  roboczej”,  „rąk  do  pracy”  czy  trybów  w  maszynie.  W  ten  sposób  fałszy-wa filozofia musi siłą rzeczy uczynić z nas zafałszowane społeczeństwo.

czterechsetletnia dominacja  fizyki  prowadzi  nieuchronnie  do  spo-łecznej  rewolucji  Rzeczy  —  ilości,  do  której  mechanistyczne  społeczeń-stwo  zdegradowało  pracowników.  Polityka  i  edukacja  ostatnich  wieków  poniosły klęskę tam, gdzie próbowały ustanowić anormalne i w najwyż-szym  stopniu  nieludzkie  przeciwstawienie  Ego  i  Rzeczy,  tworząc  z  nich  normy.  Wyobraźnia,  która  zdołała  podzielić  świat  na  podmiot  i  przed-miot, umysł i materię, nie tylko zaakceptuje z niewzruszonym spokojem  tryb w maszynie, lecz tym bardziej nie będzie się wzbraniać przed chłod-nym  sceptycyzmem  intelektualisty.  Bezstronne,  lecz  egocentryczne,  po-dejście,  typowe  dla  déraciné  [wykorzenionych  (franc.)  —  przyp.  tłuma-cza], będzie uznawane za normalne.

co  więcej,  jeśli  rozwój  ludzkości  obierze  kierunek,  w  którym  jeden  z  jej  członków,  klasa,  naród  czy  rasa,  zostanie  zniewolony  do  poziomu  „rzeczy” — zwykłego zapasu surowców dla siły roboczej — lub uwolnio-ny,  by  stać  się  grupą  bądź  klasą  —  zwykłym  despotycznym  Ego  —  wy-buchnie  rewolucja,  która  zniszczy  te  skrajności.  Idealistyczny  podmiot  Ego  i  materialistyczny  przedmiot  Rzecz  to  „zwiędłe  liście”  na  drzewie  ludzkości. Analiza rewolucji pokazuje, że tworzą ją obie nieznośne skraj- ności. Pozycje Ego i Rzeczy są otępiającymi karykaturami prawdziwej po-zycji  człowieka  w  społeczeństwie.  Wielka  europejska  rodzina  narodów  nie zajmowała się produkcją, zaszczepianiem idei czy rzeczami material-nymi,  lecz  reprodukcją  odwiecznych  typów  człowieka,  takich  jak  córka,  syn, ojciec, siostra, matka, i oczywiście ich kombinacji. 

Abstrakcje i ogólne zasady, które dominowały w filozofii od kartezju-sza  do  spencera,  a  w  polityce  —  od  Machiavellego  do  Lenina,  uczyniły  z ludzi żywe karykatury. Pojęcia podmiotu i przedmiotu, idei i materii nie  trafiają w sedno naszej egzystencji. opisują tragiczne możliwości ludzkiej  arogancji  i  małostkowości,  potencjalnych  cech  despoty  lub  niewolnika,  geniusza  bądź  proletariusza.  Nie  osiągają  celu,  który  rzekomo  próbują  osiągnąć: ludzkiej natury. I choć człowiek wykazuje skłonność s t a w a -n i a   s i ę  Ego i odczuwa p r e s j ę  ze stro-ny środowiska, by zachowywać  się  jak  Rzecz,  nigdy  nie  j e s t   tym,  co  owe  tendencje  próbują  z  niego 

(6)

uczynić.  człowiek  w t ł a c z a n y   w  ten  sposób  w  behawioryzm  przez  kłopotliwe okoliczności, w których reaguje jak materia, jest martwy. cał- kowicie skupiony na sobie i stale zachowujący się jak suwerenne Ego, po- pada w szaleństwo. Prawdziwy człowiek cieszy się przywilejem sporadycz-nego poświęcania pasji swojej osobowości. Pomiędzy działaniem jak Ego  i reakcją jak Rzecz dusza człowieka może jedynie zwrócić się bądź w stro-nę aktywnej inicjatywy, bądź ku biernej reakcji. Przechodzenie pomiędzy  Ego a Rzeczą — oto sekret ludzkiej duszy. człowiek jest zdrowy, jeśli po-trafi  powrócić  do  tej  szczęśliwej  równowagi.  Należy  zaprzestać  budowa-nia  wiedzy  o  społeczeństwie  na  nieistniejących  abstrakcjach,  jak  boskie  Ego  czy  kamienna  Rzecz,  lecz  tworzyć  ją  na  tobie  i  na  mnie,  błędnych  i  rzeczywistych  „głosach  środka”,  którymi  jesteśmy  w  naszej  wzajemnej  współzależności, rozmawiając ze sobą, mówiąc: „ty” i „ja”. Nowa grama- tyka społeczna leży poza wszelkimi udanymi dwudziestowiecznymi pró-bami w dziedzinie nauk społecznych. Gramatycy króla Ptolemeusza w Aleksandrii jako pierwsi użyli tabeli,  której wszyscy musieliśmy się nauczyć w szkole: „Ja kocham, on kocha,  my kochamy, wy kochacie, oni kochają”. Prawdopodobnie ta właśnie ta-bela  stała  się  zwornikiem  sklepienia  budowli  fałszywej  psychologii.  Wszystkie osoby i formy działania wydają się tu być wymienne. Ten sche- mat, wyznaczający logikę filozofii od kartezjusza do spencera oraz zasa- dę polityki od Machiavellego do Marksa, tworzy gramatykę ludzkich ka-rykatur.

Lecz  w  jakim  stopniu  „Ja”  dotyczy  człowieka?  Aby  odpowiedzieć  na  to  pytanie,  przyjrzyjmy  się  trybowi  rozkazującemu.  człowiek  podlega  rozkazom z zewnątrz przez znacznie dłuższy czas w swoim życiu niż ten,  przez  który  może  dysponować  własnym  „Ja”.  Zanim  jeszcze  nauczymy  się mówić i myśleć, stale jesteśmy celem nakazów ze strony matki, pielęg- niarki, sióstr, sąsiadów — „jedz, idź, pij, ucisz się!”. Nakaz stanowi pierw-szą  i  stałą  formę,  w  której  człowiek  może  rozpoznać  siebie,  a  także  jed-ność  swojej  egzystencji.  Zostajemy  nazwani  człowiekiem  i  wzywani  po  imieniu na długo przed pojawieniem się w nas świadomości samych sie- bie jako Ego. Dlatego później w różnych trudnych i infantylnych sytua-cjach odczuwamy potrzebę, aby ktoś z nami porozmawiał, wezwał nas po  imieniu i podpowiedział, co dalej robić. Rozmawiamy ze sobą w godzinie  rozpaczy i pytamy: „Jak mogłeś?”, „Gdzie jesteś?”, „co zamierzasz teraz  robić?”. oto prawdziwy człowiek, oczekujący i mający nadzieję na usły- szenie swojego imienia i nakazu. oto człowiek, na którym można budo-wać społeczeństwo. Naród rozfilozofowanych Ego idzie na wojnę; naród  czystych  „trybów  w  maszynie”  popada  w  anarchię.  człowiek  potrafiący  słuchać  nakazu  jest  posłuszny,  edukowalny,  odpowiedzialny.  A  gdy  już 

(7)

pozostawimy  wiek  dziecięcy  za  sobą,  nasza  osobowość  zostaje  nam  po-nownie  zwrócona  przez  miłość.  „To  dusza  moja  tak  mnie  nawołuje”  —  mówi Romeo. Nie ma tu, rzecz jasna, miejsca na szczegółowe prześledze-nie konsekwencji tej prawdy. czas na taką dyskusję nadejdzie naturalnie  po tym, jak fakty wyłożone w tej książce zostaną szerzej rozważone przez  ogół społeczeństwa. Nawet jednak już w tej wstępnej fazie „przegrupowywania nauk spo- łecznych” na drodze studium ludzkich rewolucji nie można po wstrzy my- wać zasadniczego przedstawienia jego rezultatu: jest nim to, że dla zrozu-mienia  człowieka  proponuje  ono  bardziej  realistyczne  pojęcia  od  tych,  które opisują jego umysł czy ciało. słynne terminy wywiedzione z umy-słu i ciała to — jak już wspomnieliśmy — „podmiot” i „przed miot”. Nie  można  ich  znaleźć  w  zdrowym  człowieku,  w  zdrowym  spo łe czeń stwie.  człowieka  rozumianego  jako  podmiot  lub  przedmiot  należy  określić  ra-czej  przypadkiem  patologicznym.  człowiek  odwieczny  jako  członek  społe czeństwa  może  zostać  opisany  jedynie  przez  przeanalizowanie  za- chowań, które ukazał nam w procesie rewolucji. I tak okazał się być ini-cjatorem i kontynuatorem, twórcą i stworzeniem, wytworem środowiska  i jego wytwórcą, potomkiem lub przodkiem, rewolucjonistą bądź ewolu-cjonistą.  Ten  dualizm  przenikający  każdego  idealnego  członka  cywili-zowanego  świata  można  podsumować  dwoma  słowami,  które  powinny  zastąpić  mylące  terminy  „podmiotowość”,  i  „przedmiotowość”,  tak  bli-skie  przyrodnikom.  Nowe  terminy  to:  „trajektywny”  —  określający  oso- bę podążającą ścieżkami znanymi z przeszłości i „prejektywny” — doty-czący  kogoś,  kto  został  wybity  z  tej  rutyny  ku  nieznanej  przyszłości.  Wszyscy nosimy w sobie obie te cechy: trajektywną i prejektywną. Dopó-ki  nasza  cywilizacja  rozwija  się  w  jasnym  kierunku,  wszyscy  płyniemy  w łodzi pokojowej ewolucji, która wiedzie nas bezpiecznie trajektywnym  kursem ku brzegom jutra zgodnie z obowiązującymi zasa da mi. Jeśli nato-miast społeczeństwo nie wykazuje żadnych znaków ukierun ko wania, gdy  stara łódź jego instytucji wydaje się już nie płynąć, stajemy nagle przed  wyzwaniem w obliczu sytuacji kryzysowej, musząc przesiąść się na nowy  statek, który trzeba zbudować samemu, a którego budowa może pochło- nąć więcej niż jedno pokolenie. Wybudowanie nowej łodzi bez preceden- su w sytuacji wyjątkowej jest imperatywem rewolucjonisty. Nasza trajek-tywność  i  prejeksu w sytuacji wyjątkowej jest imperatywem rewolucjonisty. Nasza trajek-tywność  są  zatem  naszymi  społecznymi  imperatywami.  Ich  wzajemne  oddziaływanie  stanowi  zagadnienie  podejmowane  przez  nauki  społeczne.  Trajektywny  to  ewolucyjny,  a  prejektywny  to  rewolu-cyjny predykat człowieka. 

Mamy świadomość, że ostrze niniejszego ataku na naukę kartezjańską 

(8)

zwrócone jest faktycznie przeciwko formule Cogito­ergo­sum. Podejmuje-my całkowite ryzyko ostatecznego porzucenia tego stanowiska. Myśl nie  dowodzi  rzeczywistości.  Współczesnego  człowieka  —  i  nie  trzeba  tu  od-woływać się do wyolbrzymień w stylu Ulissesa Joyce’a — myśl zamieniła  w kłębek nerwów. człowiek jest dziś owładnięty tyloma ideami „obcego  pochodzenia”, że grozi mu dezintegracja przez myślenie. Umysł nie sta-nowi centrum osobowości. 

Zanim  rozstaniemy  się  z  Cogito­ ergo­ sum,  powinniśmy  jeszcze  raz  uświadomić sobie jego potęgę i wielkość. Formuła ta stanowiła dla wszyst-kich  zaproszenie  do  zasilenia  armii  naukowców  na  froncie  walki  z  irra-cjonalną  przyrodą.  Zawsze,  gdy  człowieka  kształcono  na  obserwatora  o abstrakcyjnym Ego, stawką było nasze panowanie nad przyrodą. Z jed-noczącym  okrzykiem  wojennym  „Myślę,  więc  jestem”  na  ustach  czło-wiek  przystąpił  do  chlubnego  technologicznego  podboju  „obiektyw-nych” sił i surowców świata. Most Jerzego Waszyngtona na rzece Hudson  jest zapewne jednym z najznakomitszych efektów tej współpracy między  racjonalnymi  Ego.  Nie  można  przejść  obojętnie  nad  jego  kryształowo  czystą  formą.  sojusz  wszystkich  tych  tysięcy  i  milionów  ludzi,  których  współpraca była niezbędna, by człowiek osiągnął zdolność tworzenia ta-kich cudów techniki, jest bez wątpienia inspirujący. Prezydent coolidge  podczas  powitania  charlesa  A.  Lindberga  w  stanach  Zjednoczonych  po  jego locie do Paryża powiedział: „szczególnie wspaniały był moment, kie- dy mówił o swoim samolocie jako o czymś, co zdaje się posiadać osobo-wość  i  jest  godne  uznania  na  równi  z  nim  samym,  jesteśmy  bowiem  dumni z tego, że w każdym detalu ten cichy partner reprezentował ame-rykański geniusz i przemysł. Powiedziano mi, że ponad sto różnych firm  zapewniło materiały, części lub pracę do jego wykonania”. Lindberg zaś  dodał od siebie: „Ponadto należy mieć na uwadze badania naukowe, któ-re  są  prowadzone  od  niezliczonych  wieków”.  Ta  armia  ludzi  zmobilizo- wanych przeciwko naturze pod hasłem­Cogito­ergo­sum zasługuje na na-sze nieustanne wsparcie. 

W społeczeństwie, pośród ludzi, stanowcza tożsamość, jakiej żąda od  nas Cogito­ergo­sum,­prowadzi jednak do zniszczenia przewodnich naka- zów dobrego życia. Istniejemy nie dlatego, że myślimy. człowiek jest sy-nem  Boga  i  nie  został  powołany  do  istnienia  przez  myślenie.  Jesteśmy  wezwani  do  społeczeństwa  przez  potężne  błaganie  w  obliczu  pytania  „kim jesteś, człowiecze, żebym się o ciebie troszczył?”­[parafraza werse-tu  z  Psalmu  8  lub  144  —  przyp.  tłumacza].  I  na  długo  przedtem,  zanim  inteligencja będzie mogła nam w tym pomóc, dopiero co narodzeni, wy- trzymujemy to niesamowite pytanie dzięki naiwnej wierze w miłość star- szych. Wrastamy w społeczeństwo w wierze, słuchając wszystkich rodza-jów  ludzkich  imperatywów.  Potem  łamiemy  sobie  język  jako  narody 

(9)

i  jednostki,  usiłując  uzasadnić  swe  istnienie  odpowiedzią  na  wezwanie.  Próbujemy rozeznać się wśród różnorodności kuszących ofert, jakie świat  składa naszym zmysłom i apetytom. Pragniemy podążać za tym najgłęb-szym  pytaniem,  centralnym  wezwaniem,  które  trafia  prosto  do  serca  i obiecuje naszej duszy trwałą pewność zostania wpisanym do księgi życia.

Współczesny  człowiek  nie  uznaje  już  za  pewnik  istnienia  na  mocy  abstrakcyjnego rozumowania. Mimo to jest oddany sercem i duszą wiel-kiej sprawie ludzkiej walki przeciwko rozkładowi stworzenia. Wie, że całe  jego życie będzie musiało być odpowiedzią na wezwanie. krótka formu-ła, którą zaproponowaliśmy na początku rozdziału, może przydać się przy  próbie skondensowania całego naszego wysiłku w jego kwintesencji: Res­ pondeo­etsi­mutabor — odpowiadam, choć zostanę przemieniony. Ta for-muła, którą proponujemy jako podstawową zasadę nauk społecznych do  zrozumienia życia człowieka w grupie, jest równie krótka jak Cogito­ergo­ sum  kartezjusza.  Filozof  założył  w  niej,  że  problem  rozwiązuje  ten  sam  podmiot,  który  zadaje  pytanie  i  wyraża  wątpliwość.  Być  może  jest  to  prawda w odniesieniu do matematyki lub fizyki, choć dzisiaj dzięki Ein- steinowi nawet ta ograniczona hipoteza stała się niemożliwa do udowod- nienia. W każdej zasadniczej kwestii ten, kto pyta, i my, którzy odpowia-damy, pozostajemy wobec siebie w znacznym oddaleniu. Problem stawia  przed nami siła, która znacznie przerasta naszą wolną wolę. kryzys, nie-sprawiedliwość,  śmierć,  depresja  —  to  problemy  stawiane  przed  nami  przez moc, która nadała kształt naszym nieszczęściom. Możemy jedynie  próbować  dać  tymczasową  odpowiedź,  naszą  odpowiedź,  na  odwieczne  Proteuszowe  pytanie.  Nasza  wiedza  i  nauka  to  nie  zbytki  kogoś,  kto  ma  wolny czas. są one narzędziami naszego przetrwania, naszą odpowiedzią  w  każdej  godzinie  życia  na  ogólnoludzki  problem.  odpowiedzi  nauki  i mądrości są jak łańcuch, którego każde ogniwo pasuje do jednego okre- ślonego trybu w kole czasu. Największe i najbardziej powszechne odpo- wiedzi, jakich człowiek próbował udzielić, jak Reformacja czy Wielka Rewolucja  —  nawet  one,  jak  widzieliśmy,  były  t y m c z a s o w y m i ­ o d -p o w i e d z i a m i  i wymagały uzu-pełnienia -po u-pływie wieku.

stwierdzenie  „Ja  sądzę”  musi  być  podzielone  na  boskie  pytanie:  „Jak  uciekniesz przed tą otchłanią nicości?” i odpowiedź człowieka lub naro-du,  udzieloną  przez  poświęcenie  całego  życia  i  pracy:  „Niech  to  będzie  moją odpowiedzią!” „człowiek” stanowi drugą osobę w gramatyce społe-czeństwa.

odkrywszy  w  każdym  poważnym  problemie  dialog  między  ponad- ludzką mocą, która go wywołuje, a tymi spośród nas, do których przema-wia, przenosimy kwestionujące Ja w rejony dysponujące większą siłą niż 

(10)

jednostka. Środowisko, los, Bóg stanowią Ja, które zawsze poprzedza eg-zystencję  naszą  i  innych  mieszkańców  Ziemi.  Zwraca  się  ono  do  nas  i chociaż być może zdarza nam się wyartykułować pytanie, nie jesteśmy  Ego mogącymi służyć mu w charakterze rzeczników. osobami stajemy się  jako  adresaci  —  jako  Ty.  Jesteśmy  dziećmi  czasu  i  dzień  wschodzi  nad  nami, zanim zdążymy wstać, by znaleźć jego rozwiązanie. 

Zawsze gdy klasa rządząca zapomina o swoim przymiocie adresata, za-miast  niej  podnosi  głos  stłumiona  część  ludzkości,  domagając  się  odpo-wiedzi.  W  momencie  wybuchu  każdej  wielkiej  rewolucji  społeczeństwo  przechodzi  z  niedającego  się  zaakceptować  dualizmu  wyniosłego  Ego  i stłumionej Rzeczy na właściwe miejsce adresata Boga. Rolę odpowiada-jącego na aktualne pytanie przejmował nowy typ psychologiczny zawsze  wtedy, gdy  jakiemuś  obszarowi  chrześcijaństwa  odmawiano  własnego  głosu.  kiedy  Italia  była  narzędziem  w  ręku  Świętego  Imperium,  jak  w roku 1200, lub kiedy Rosja stanowiła kolonię eksploatowaną przez za- chodni kapitalizm, jak w 1917 roku, rzekomy trup wydał ożywcze tchnie-nie i narodziło się nie Ego, lecz nowa grupa zdolna odpowiedzieć na apel.  Żadna klasa rządząca nie jest w stanie przetrwać, będąc jedynie autorytar- nym Ego. Przetrwa natomiast zawsze przez poddanie się swemu pierwot-nemu prawu jako Ty Boga.

Narody  są  wdzięczne.  Dopóki  członkowie  grupy  rządzącej  wykazują  nawet niemrawe oznaki reakcji na pierwotną kwestię, przed którą choć-by  w  niewielkim  stopniu  staje  naród,  dopóty  będzie  on  tolerował  naj-większe  okropności  z  idealną  cierpliwością.  Taką  cierpliwość  i  wdzięcz-ność można w istocie określić mianem narodowej religii. Jeśli człowiek —  lub naród, albo ludzkość — pragnie wyjść z najgłębszej samotności bądź  z  tłumu  ku  nowemu  życiu,  musi  zostawić  za  sobą  gabinet  platońskiego  myśli ciela  oraz  mechanizmy  współczesnego  społeczeństwa  i  stać  się  po-nownie  adresatem,  wolnym  od  egocentrycznych  pytań  i  materialnych  okowów  Rzeczy.  W  naturalnej  dla  nas  sytuacji  bycia  adresatami  nie  za- chowujemy się ani aktywnie, niczym przesadnie energiczne Ego, ani pa-sywnie,  niczym  cierpiący  słabeusz.  Jesteśmy  jak  pływacy  zanurzeni  w  noś nym  i  odwiecznym  materiale.  Świt  stworzenia  wstaje  nad  nami,  a  my  oczekujemy  na  swoje  pytanie,  nasz  właściwy  mandat,  w  ciszy  po- czątków czasu. I gdy nauczymy się słuchać tego pytania i dążyć do odpo-wiedzi na nie, będzie to oznaczać, że przybliżyliśmy się do nowego dnia.  W  ten  sposób  ludzkość  toruje  sobie  drogę  naprzód,  wiek  za  wiekiem,  przez  ostatnie  dwa  tysiące  lat,  budując  kalendarz  odrodzeń  jako  rzeczy-wisty testament swojej wiary.

odpowiedzialność za wymyślanie pytań nie spoczywa na żyjącej du-szy.  Tylko  diabła  interesuje  przywoływanie  niepotrzebnych  i  jałowych  problemów.  Nieprzypadkowo  Tristram  Shandy  [właściwie  Życie­ i­ myśli­

(11)

J.­W.­Pana­Tristrama­Shandy — powieść osiemnastowiecznego pisarza an- gielskiego Lawrence’a sterne’a — przyp. tłumacza] rozpoczyna się wybu- chem gniewu przeciwko wszelkim „jeśli”. Prawdziwych zagadek nie sta- wia przed nami własna ciekawość, lecz spadają one na nas zupełnie nie-spodziewanie. My zaś jesteśmy „odpowiadającymi”. Duma człowieka —  oto,  co  każe  mu  zajmować  stanowisko  między  Bogiem  a  przyrodą  jako  istocie ludzkiej. 

Tak  więc  nasza  formuła  została  podana  w  trzech  prostych  słowach.  Res­pondeo­etsi­mutabor­— „odpowiadam, choć zostanę przemieniony”. To  znaczy: udzielę odpowiedzi na pytanie, ponieważ Ty uczyniłeś mnie od-powiedzialnym za reprodukcję życia na Ziemi. Respondeo­etsi­mutabor­—  przez  bezinteresowną  reakcję  ludzkość  pozostaje  „podległa  mutacjom”  wszystkich swych odpowiedzialnych członków. Cogito­ ergo­ sum staje się  jedną z wersji naszej formuły, mianowicie tą, która była najbardziej uży- teczna, gdy przed człowiekiem otworzyła się ścieżka odkrywania przyro- dy we wzajemnej współpracy. W osobie kartezjusza ludzkość, pewna bo-żego  błogosławieństwa,  zdecydowała  się  podjąć  wspólny  i  powszechny  wysiłek,  istotny  dla  wszystkich  ludzi,  który  miał  przekształcić  mroczny  chaos  przyrody  w  obiekty  naszej  intelektualnej  dominacji.  By  ten  wysi- łek mógł zakończyć się sukcesem, należało rzucić na ludzi zaklęcie w po- staci Cogito­ergo­sum w celu przezwyciężenia naturalnych słabości i odsu-nąć  nas  wystarczająco  daleko  od  świata  wymagającego  obiektywizacji.  Formuła  Cogito­ ergo­ sum­ wytworzyła  d y s t a n s   między  człowiekiem  a przyrodą.

Dystans ten jest przydatny w szczególnym stadium procesu wychwy- tywania pytań, zastanawiania się nad odpowiedziami i w końcu — oznaj-miania  odpowiedzi.  W  stadium,  w  którym  w ą t p i m y,  nie  jesteśmy  pewni  niczego  oprócz  naszej  myśli.  Tutaj  formuła  kartezjańska  okazała  się  rzeczywiście  szczęśliwa.  A  ponieważ  w  naukach  przyrodniczych  sta- dium to jest najbardziej kluczowe, uczeni uznali, że ludzkość może przy-jąć  tę  filozofię  jako  zasadę  życia.  Lecz  my  już  wiemy,  że  w y r a ż a n i e  prawdy  stanowi  problem  społeczny  sam  w  sobie.  Jeśli  rodzaj  ludzki  ma  dzisiaj zdecydować o podjęciu wspólnego wysiłku określenia metody spo-łecznego wyrażania i przedstawiania prawdy, to formuła kartezjańska nie  ma nic do powiedzenia. Tak samo rzecz się ma w wypadku w r a ż e n i a,  jakie  prawda  wywiera  na  naszym  elastycznym  sumieniu.  Ani  stulecia,  które  przygotowały  i  w  końcu  stworzyły  kartezjusza,  ani  my —  pokole-nie  powojenne  —  pokole-nie  możemy  podjąć  wspólnych  międzynarodowych  i  międzywyznaniowych  wysiłków  nad  stworzeniem  formuły,  która  nie  mówi nic o randze wrażeń i wyrażeń, uczenia się i nauczania czy słucha-nia i rozmawiania z bliźnimi. 

(12)

Toczące się przez wieki rewolucje kościelne łączyły się z zapewnieniem  czystego sumienia i oświecenia, na którym kartezjusz mógł oprzeć swój  apel do powszechnego rozumu w każdym z nas. Musiały one zbadać pro-blem w r a ż e n i a, tzn. tego, jak człowiek uczy się, czego wymagać od ży-cia.  W  tym  celu  trzeba  było  ustanowić  inny  rodzaj  dystansu  w  ramach  procesu myślenia. Ustanowienie tego rodzaju dystansu miało poprzedzić  dodatkowy dystans pomiędzy przedmiotem a podmiotem autorstwa kar-tezjusza. Gdyby scholastyka nie zburzyła wszystkich lokalnych mitów na  temat  wszechświata,  kartezjusz  nie  mógłby  sensownie  o  nie  zapytywać.  Aby człowiek był w stanie w ogóle myśleć obiektywnie, musiał najpierw  dowiedzieć się, że wszelkie myślenie życzeniowe na temat naszego gatun- ku zostało przezwyciężone przez nadrzędny proces, który wskazał i okreś-lił naszą rolę we wszechświecie.

Prawdziwy proces życiowy, który nas przenika, opanowuje, wykorzy-stuje  i  zagraża  nam,  przewyższa  nasze  spontaniczne  cele  i  dążenia.  Re- spektując go, możemy oderwać się od strachu przed śmiercią i zacząć słu-chać.

oderwanie to, jako zasada sprawnego rozumowania, zostało przenie- sione na teren filozofii przez największego angielskiego myśliciela Anzel-ma  z  canterbury  w  sentencji  konkurującej  zwięzłością  z  kartezjańską.  Credo­ut­intelligam jest zasadą dystansującą człowieka od Boga w doświad- czeniu intelektualnym. Łacińską formułę (która dosłownie znaczy „Wie-rzę, bym mógł zrozumieć”) możemy przełożyć na własny użytek: wpierw  muszę nauczyć się słuchać, zanim będę mógł odróżnić prawdę boską od  ludzkiej. I znów sformułowanie to okazuje się kolejną wersją proponowa-nej zasady w swym trójstronnym odniesieniu. W stwierdzeniu Anzelma  akcent  pada  na  słuchanie,  będące  narzędziem  inspiracji  przez  prawdę.  U  kartezjusza  nacisk  położony  jest  na  wątpienie  jako  narzędzie

prze-kształcenia tej boskiej prawdy w ludzką wiedzę. W naszej formule akcent  przesuwa  się  po  raz  kolejny  na  proces  podawania  do  wiadomości  oraz  mówienia  otwarcie  w  odpowiednim  czasie  i  w  odpowiednim  miejscu  jako właściwej reprezentacji społecznej. Nie wierzymy już w wieczną nie-winność filozofów, teologów i naukowców. Widzimy, jak pisząc książki,  wzrastają w potęgę. I cały ten proces nauczania ponownie wymaga tej sa- mej stuletniej samokrytyki zwolenników kartezjusza i Anzelma pod pre-tekstem procesów odrywania nas od Boga i przyrody. W społeczeństwie  musimy  odizolować  się  od  naszych  słuchaczy,  zanim  będziemy  mogli  przystąpić do ich edukowania. 

Przez  pewien  czas  zarówno  Credo­ ut­ intelligam,  jak  i  Cogito­ ergo­ sum  funkcjonowały  bez  zarzutu.  W  końcu  jednak  Credo­ ut­ intelligam  dopro-

(13)

wadziło do powstania Inkwizycji, a Cogito­ergo­sum — do zbudowania fa-bryk amunicji. Nowoczesna nauka na temat bombardowania z powietrza  rozwinęła  się  nadmiernie  w  stronę  nauk  humanistycznych,  zaś  teologia  uległa  zbytniej  dogmatyzacji,  gdy  stworzyła  procedury  przepytywania.  Gdy  Joanna  d’Arc  była  przesłuchiwana  na  torturach,  jej  teologiczni  sę-dziowie  stracili  wiarę.  Gdy  laureaci  Nagrody  Nobla  zaczęli  produkować  gaz trujący, ich myślenie przestało być identyfikowane z egzystencją. 

Nasza  formuła  Respondeo­ etsi­ mutabor  przypomina,  że  ludzkie  społe-czeństwo  wyszło  już  ze  stadium  zwykłej  egzystencji,  która  dominuje  w  przyrodzie.  W  społeczeństwie  musimy  odpowiadać,  zaś  forma  naszej  odpowiedzi  świadczy  o  tym,  że  znamy  coś,  czego  nie  znają  inne  stwo-rzenia:  sekret  życia  i  śmierci.  czujemy  się  odpowiedzialni  za  „renesans”  życia. Rewolucja, miłość i zaszczytna praca noszą znamiona wieczności,  jeśli  zostały  powołane  do  istnienia  w  tym  znaku,  w  którym  stwórca  i stworzenie tworzą jedno. Respondeo­etsi­mutabor­— witalne słowo zmie-nia kurs życia, a życie wymyka się już zaprogramowanej śmierci. 

Wróćmy po raz ostatni do czcigodnego kartezjusza, naszego adwersa- rza, wielkiego uwodziciela współczesnego świata. W swej książce o meto-dzie,  poważnie  i  bez  śladu  humoru,  narzeka  on,  że  człowiek  przeżywa  wrażenia, zanim jego umysł rozwinie się ku pełni władz logicznych. Przez  dwadzieścia  lat  —  skarży  się  dalej  —  wywierały  na  nim  wrażenie  przed-mioty,  których  nie  mógł  zrozumieć.  odkrył,  że  w  wieku  dwudziestu  lat  nie posiadał umysłu czystego niczym­tabula­rasa, lecz wryły mu się w pa-mięć  niezliczone  błędne  idee.  Jaka  szkoda,  że  człowiek  nie  jest  w  stanie  myśleć  jasno,  począwszy  od  dnia  swoich  narodzin,  i  że  posiada  wspo-mnienia poprzedzające osiągnięcie dojrzałości. 

czy te naiwne wyznania bożyszcza współczesnej nauki, twórcy duali- zmu umysłu i ciała, odniosły jedyny sukces, na jaki zasługują: niekończą-cy się śmiech? W tym miejscu rodzi się pytanie: co śmiech lub jego brak  oznacza  dla  ewolucji  nauki?  Wydaje  się,  że  naukowcy  nie  są  w  stanie  uchwycić  banału  uwagi  Descartesa.  Zdrowy  rozsądek  jednak  podpowia- da, że człowiek, który nie śmieje się i nie płacze przy odkrywaniu podsta-wowych  prawd,  jest  niedojrzały.  kartezjusz  to  gigantycznie  wyrośnięty  nastolatek,  osobliwy,  odczuwający  wstręt  do  swego  umysłowego  zdzie-cinnienia, a jednocześnie udaremniający własne wejście w wiek męski. Descartes  pragnął  wymazać  podatny  na  wpływy  ludzki  wiek.  chciał  zmienić  elastyczną  prejektywność  człowieka  rzuconego  w  życie  i  społe- czeństwo, by odbierała wrażenia i edukację, w pusty podmiot mający wy-pełnić  się  obiektywnością.  Jest  to  równoznaczne  ze  stwierdzeniem,  że  umysł ludzki powinien rozszyfrowywać jedynie wrażenia doznane w tych  częściach świata, które są poza nim. Wskutek tego dzisiejsi naukowcy — 

(14)

jako że wszyscy reprezentują praktykę kartezjańską — uważają, że im sa-mym nie wolno ulegać wrażeniom, że ich obowiązkiem jest zachowywać  spokój,  bezstronność,  neutralność  i  obiektywizm.  starają  się  z  całej  siły  pogłębić  jeszcze  ten  niedostatek  humoru.  stosowane  przez  nich  po- wstrzymywanie i tłumienie dochodzą do takich rozmiarów, że dają póź-niej  upust  swoim  pasjom  z  powodu  błahostek,  i  to  zupełnie  nieświado-mie,  tylko  dlatego,  że  nie  odważą  się  uznać  pasji  za  największy  kapitał  ludzkich badań. 

Im  bardziej  człowiek  tłumi  wrażenia  na  nim  wywierane,  tym  bar-dziej  zmuszony  jest  polegać  w  swym  ukierunkowaniu  i  wyciąganych  wnios kach  na  szczątkach  wrażeń  wywieranych  przez  życie  na  innych.  Twierdząc,  że  w  swej  pracy  kieruje  się  czystym  umysłem,  ukrywa  do-wody,  których  dostarcza  badany  przez  niego  świat.  Dokonamy  teraz  bardzo pobieżnego porównania fizyka lub geologa — albo biologa, lub  lekarza — i naszej ekonomiki lub „metanomiki” społeczeństwa. stanie  się wówczas jasne, że wszyscy oni wpisują się w logiczny ciąg.

Geologia opiera się na wrażeniach wywieranych przez powodzie, trzę-sienia  ziemi,  wybuchy  wulkanów.  Góry  opowiadają  historie  o  swoich  opresjach i rebeliach. Znakomita większość danych tej nauki o Matce Zie-mi dostarczana jest przez najbardziej gwałtowne wrażenia wyznaczające  epoki w dziejach ewolucji. 

Zwracając się z kolei ku medycynie, łatwo dostrzeżemy, że lekarz za-leci  nowe  lekarstwo  dopiero  po  wypróbowaniu  go  na  żywych  stworze-niach.  surowica  lub  antidotum  wejdą  w  sferę  jego  zainteresowania  po  wywarciu  rzeczywistego  wrażenia  na  żywym  organizmie  lub  wewnątrz  niego. 

Wszystkie  prawdziwe  nauki  opierają  się  na  wrażeniach  wywieranych  na  rzeczach  będących  częściami  świata  —  kamieniach,  metalach,  rośli-nach, zwierzętach, ludzkich ciałach — od atomu po świnkę morską. 

cóż, skoro wrażenia wywierane na kamieniach powołują do istnienia  nową naukę o kamieniach, a wrażenia wyryte w ciałach stworzyły nowo-czesną  medycynę  i  biologię,  to  i  te,  które  są  dość  potężne,  by  wstrząsać  naszymi umysłami, muszą przynieść owoce naukowe o kapitalnym zna-czeniu. Przedstawiciele nauk przyrodniczych — jajogłowi depozytariusze  wiedzy o człowieku — chlubią się jednak swoją neutralnością i zdumie- wającą obojętnością na tę kwestię. Jako że żadnej nauki nie da się upra-wiać  bez  wrażeń,  zamykają  się  w  laboratorium,  gdzie  w  sztucznych  wa-runkach  produkują  zjawiska  na  świnkach  morskich,  zastępując  własne  doświadczenia doświadczeniami na zwierzętach. 

Prawdą  jest,  że  wielki  kartezjusz,  gdy  wymazał  z  pamięci  wrażenia  dziecka René, odarł się z wszelkiej percepcji społecznej, pozostającej poza 

(15)

naukami przyrodniczymi. oto cena, którą płaci każda przyrodnicza me- toda naukowa. Metoda ta, w stopniu, w jakim jest stosowana, neutralizu- jąc geologa, fizyka lub biochemika, zaciera ich osobiste, społeczne i poli-tyczne doświadczenia. Dlatego też nauki przyrodnicze propagują zwyczaj  o skutkach katastrofalnych dla myśliciela społecznego. 

Żadnego faktu naukowego nie można zweryfikować, nim nie wywrze  on  trwałego  wrażenia.  Przerażenie  wywołane  przez  rewolucje,  wojny,  anarchię  i  dekadencję  musiało  wywrzeć  niezatarte  wrażenie,  zanim  mo-gliśmy  przystąpić  do  ich  analizowania.  „Niezatarty”  to  cecha,  która  znacznie odbiega od „jasny”. W rzeczy samej, im bardziej niejasne, zło- żone i gwałtowne jest wrażenie, tym mocniej utkwi w pamięci i przynie-sie  obfitsze  rezultaty.  Egzemplifikacją  tego  fenomenu  w  największym  stopniu jest rewolucja, gdyż pozbawia ona umysły możliwości normalne- go funkcjonowania. Z definicji rewolucja zmienia procesy psychiczne za-chodzące  w  człowieku.  Naukowcy,  którzy  ferują  obiektywne  sądy,  nie  uległszy oszołomieniu,  zwyczajnie  pozbawiają  się  zdolności  wykonania  prawdziwego zadania, które przed nimi stoi, a mianowicie pojęcia dane- go wydarzenia. Nie narażają swoich umysłów na wstrząsy. W innych sfe-rach życia tego typu zachowanie nazywa się tchórzostwem.

Tchórzostwo  myśliciela  społecznego,  który  zaprzecza,  jakoby  osobi-ście uległ wrażeniu szoku w obliczu skutków rewolucji czy wojny, skłania  go  do  zwrócenia  się  ku  statystykom  opisującym  guziki  na  mundurach  żołnierzy lub wymienienia botanicznych nazw drzew rosnących przy ale-jach, gdzie padli powstańcy. Do wrażeń o istotnym znaczeniu, takich na  przykład, jak te, które w Wojnie­i­pokoju przedstawił Tołstoj (osobiste lęki,  nadzieje itp.), trudno jest mu się przyznać. szuka więc podrzędnych im-presji,  zbyt  śmiesznych,  by  można  je  wyrazić  słowami.  I  znów  nikt  nie  odważy się zaśmiać. Dlatego też postęp naukowy na polu społecznym zależy od regulacyj- nej siły humoru. Humor nie dopuszcza błędnych metod, po prostu je wy- śmiewa. Le­ridicule­tue. I tak jak chemikowi potrzeba gazu rozweselające-go, tak nam niezbędna jest silna dawka humoru, byśmy mogli oddalić od  siebie roszczenia beznamiętnego myślenia. Gdyby na tronie społecznym  udało nam się posadzić wesołość, rana wojenna, która była przyczyną po-wstania tej książki, ostatecznie by się zabliźniła. Moje pokolenie przetrwało przedwojenną dekadencję, wojenne ludo- bójstwo, powojenną anarchię i rewolucje, to znaczy wojny domowe. Dzi-siaj,  w  ograniczonym  świecie,  zanim  człowiek  zdąży  wzbudzić  w  sobie  poczucie  świadomego  życia,  może  się  przekonać,  że  takie  zjawiska,  jak  bezrobocie, bombardowania, rewolucje klasowe, brak witalności czy dez-integracja,  zdołały  już  rzucić  kości  o  jego  los  i  wycisnąć  nieodwracalne  piętno. codziennie cudem powstajemy ze społecznej śmierci. Dlatego nie 

(16)

obchodzi nas już kartezjańska metafizyka wiodąca ludzki umysł poza fi-zyczną  śmierć  w  naturze.  Po  omacku  odkrywamy  społeczną  mądrość,  która  pozwala  nam  dotrzeć  poza  „nomiczne”  fakty  ekonomii  i  potwor-noś ci społecznego wulkanu. 

ocalony  człowiek  śmieje  się  na  myśl  o  tym,  że  ledwie udało  mu  się  ujść z życiem. Ten uśmiech, obcy dogmatycznemu idealiście i naukowe- mu materialiście, wykrzywia twarz, ponieważ istota ludzka przetrwała za-grożenie i dlatego wie, co się liczy. Humor rozjaśnia rzeczy mało ważne.  Nasze nowoczesne nauki dogorywają pod ciężarem nieistotnych szczegó- łów zrzucanych codziennie na głowy studentów. We współczesnym spo- łeczeństwie dominuje przekonanie, że nauka powinna rozwijać się lawi-nowo.  szczyt  wiedzy  nieustannie  rośnie,  a  człowiek,  który  przetrwał,  wciąż  rozpoczyna  od  nowa,  odzyskując  równowagę  psychiczną  po  spo-łecznej katastrofie. I spogląda w wieku lat siedemdziesięciu na rozkwitły  kwiat  z  większym  zdziwieniem  i  zachwytem  niż  wówczas,  kiedy  był  dzieckiem. osoba, która w nas ocalała, choć może utracić ciekawość, zy-skuje zdumienie. „Metanomika” ludzkiego społeczeństwa stanowi wyraz  zdziwienia tym, że człowiek ocalał. Tak więc ponad „meta-nomicznymi”,  nazbyt  mechanicznymi  okrucieństwami  społecznego  chaosu,  rodzi  się  „metanomika”.  stanowi  ona  żywą  wiedzę,  którą  Nietzsche  pierwszy  uznał  za  gayza­ scienza  —  radosną  naukę.  Wyniki  „metanomiki”  tworzą  ramę  dla  radosnej  euforii  życia;  umożliwiają  wskrzeszenie  i  ożywienie  tam, gdzie życie się wyczerpało. Rezultaty „radosnej nauki” nie neutrali- zują życia, lecz bronią jego entuzjazmu. scalają we wspólnej radości oca-lałych i nowo narodzonych. Tak więc „metanomika” zajmuje określone  miejsce  w  autobiografii  rodzaju  ludzkiego.  Zawsze  ci,  którzy  ocaleli,  do-świadczywszy  śmierci,  potrafią  wszczepić  drogocenny  humor  pełnej  ra-dos nego  wigoru  młodości.  Ludzkość  nigdy  nie  zdobywała  powszechnej  wiedzy,  chowając  ją  w  bibliotekach.  Powiedz,  czy  chcesz  przeżyć  swoje  życie  jak  zdanie  w  autobiografii  ludzkości,  powiedz,  jak  dalece  dzielisz  odpowiedzialność z marionetkami przeszłości. kiedy już pokażesz mi, do  jakiego stopnia jesteś w stanie identyfikować się z resztą ludzkości, prze-konam  się,  czy  twoja  wiedza  jest  znajomością  ocalenia,  „metanomiką”  społeczeństwa jako całości, czy też jedynie twoją prywatną metafizyką.

Moje  pokolenie  doświadczyło  społecznej  śmierci  we  wszystkich  od-mianach,  a  ja  przetrwałem  całe  dekady  studiowania  i  nauczania  dyscy- plin scholastycznych i akademickich. każdy z szacownych uczonych re-prezentujących te nauki mylił mnie z typem intelektualisty, którym sam  najbardziej  gardził.  Ateiści  chcieli,  bym  przepadł  w  teologii,  teologo- wie — w socjologii, socjologowie — w historii, historycy — w dziennikar-stwie,  dziennikarze  —  w  metafizyce,  filozofowie  —  w  prawie,  a 

(17)

prawni-cy...  —  chyba  nie  muszę  kończyć?  —  w  piekle,  którego  jako  człowiek  współczesnego świata nigdy nie opuściłem. Nikt nie wydostaje się z pie- kła o własnych siłach, nie postradawszy zmysłów. społeczeństwo jest pie-kłem  tak  długo,  jak  mężczyzna  i  kobieta  są  sami.  Ludzka  dusza  umiera  z wyczerpania w piekle społecznej katastrofy, jeśli nie obierze celu wspól-nego  z  innymi.  W  społeczności  odbudowuje  się  zdrowy  rozsądek.  Po  trzęsie niu ziemi czerwone wino życia smakuje na popiołach u stóp We-zuwiusza  lepiej  niż  gdziekolwiek  indziej.  A  człowiek  zapisuje  księgę  na-wet wówczas, gdy wyciąga rękę, by się przekonać, że nie jest sam pośród  pragnącej przetrwać ludzkości.

Z­języka­angielskiego przełożył­Zbigniew­Jakubowski

Cytaty

Powiązane dokumenty

a krytyką i społeczeństwem , które nie jednego Norwida miało i je­ szcze mieć będzie na sumieniu ; dobrze się stało, że po peanie bezwzględnych chwalców,

Postępowanie ZRM polega na rozpoznaniu mechanizmu urazu, zebraniu wywiadu, wykonaniu podstawowej oceny parametrów życiowych, ocenie stanu zagrożenia życia, ocenie chorego w skali

Właściwości sprężyste, odporność na odkształcenia plastyczne, podatność na pękanie (z ang. fracture toughness), zmęczenie oraz odporność na zużycie

Każdy nowo zatrudniony asystent był przedstawiany przez swojego kierownika Pani Stelli z informacją, jaki będzie główny temat jego pracy naukowej.. Od tej pory

Что касается названий женщин по профессии, должности и званию, то уже в 1939 году в сатирическом журнале „Крокодил” встречались иронические комментарии

Deze betrekking voor ~Tln geldt alleen voor zuivere tegenstroom en gelijkstroom apparaten zonder faseovergang van een der media. Als dit niet het geval is, wordt

La seconde partie de la dissertation contient dans son prem ier chapitre un exposé de la méta-géométrie proposée par Russell qui se concentre sur l’analyse du

Regulamin Sejmu RP (tekst jedn. Witkowski, Sejm Rzeczypospolitej Polskie, [w:] Z.. OSK 1083/2004), w którym to stwierdzono: „Zakaz rozszerzającej wykładni przepisów