• Nie Znaleziono Wyników

Kwestia kobieca: od feminizmu do mulieryzmu

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Kwestia kobieca: od feminizmu do mulieryzmu"

Copied!
14
0
0

Pełen tekst

(1)

KOMUNIKATY SPECJALNE

Izabella Bukraba-Rylska

KWESTIA KOBIECA: OD FEMINIZMU DO MULIERYZMU

O tematach, które są jednocześnie problemami społecznymi, w dodatku obecnymi w toczonej aktualnie debacie publicznej, bardzo trudno pisać sine ira et studio. Zachowaniu należytego obiektywizmu nie sprzyja zazwyczaj temperatura dyskusji, podgrzewana użyciem nieodpowiedzialnych epitetów zamiast wyważonych argu-mentów, przeszkadza także uwikłanie sporu w konkretne odniesienia, np. politycz-ne, a zwłaszcza zasada nieuniknionej symetrii wypowiedzi, która powoduje, że im bardziej skrajne racje reprezentuje jedna ze stron, tym ostrzejsze sformułowania padają ze strony przeciwnej. W sporach tego rodzaju dochodzi wreszcie do nader niefortunnej sytuacji personifikowania stanowisk, czyli do utożsamienia stosowa-nego rozumowania z daną osobą, której przypisuje się posiadanie takich bądź in-nych przekonań. Tymczasem jest to tak samo nieuprawnione uproszczenie, jak stawianie przez naiwnego widza znaku równości między aktorem i odgrywana postacią czy też identyfikowanie przez niewyrobionego czytelnika narratora z au-torem, który w kolejnych tekstach tylko przymierza różne maski narracyjne.

Dopiero kierując się dwoma istotnymi założeniami, a mianowicie że, po pierw-sze, w dyskusji nie chodzi o demonstrowanie lirycznych wynurzeń, ale o wymianę myśli i testowanie hipotez oraz, po drugie, że hipotezy te nie są wyrazem czyichś indywidualnych upodobań, ale zostały zaczerpnięte z ogólnodostępnego zasobu idei, można, jak się wydaje, w miarę odpowiedzialnie przystąpić do rozważania danego zagadnienia. Na tym, przypomnijmy, opiera się ewolucjonistyczna koncep-cja wiedzy obiektywnej Karla Poppera: wiedzy bez podmiotu poznającego, wiedzy

(Mało ludzi myśli, ale każdy chce mieć swoje zdanie" (Berkeley)

(2)

operującej egzosomatycznymi wytworami w rodzaju symboli, koncepcji i wartości, wiedzy, której budowanie i doskonalenie nie zagraża w żaden sposób bezpieczeń-stwu tego, kto się tym czynnościom oddaje. „Naukowa krytyka unicestwia nasze teorie zamiast nas samych - pisał Popper, a dzieje się tak, ponieważ pozwala - do-konywać eliminacji błędu bez eliminacji organizmu i ostatecznie pozwala na to, by nasze hipotezy umierały za nas"1. Tylko tak kształtowana (zgodnie z darwinowską

zasadą doboru naturalnego) wiedza gwarantuje jej prawidłowy rozwój. W przeciw-nym razie bylibyśmy skazani na operowanie wciąż tymi samymi schematami, wy-dawałoby się już kiedyś obalonymi i skompromitowanymi, a więc na pozostawanie w błędzie.

Niestety, trudno oprzeć się wrażeniu, że najczęściej właśnie taka sytuacja ma miejsce. Kwestia kobieca z całą pewnością jest jednym z tych tematów, który jako wielowątkowy i poruszany od bardzo dawna odsyła do rozległego rezerwuaru twierdzeń, opinii, a także do najzwyklejszych stereotypów. „Wokół kobiet powsta-ły dwa zabobony - pisze o. Józef Bocheński. - Jeden z nich polega na tym, że uważa się ją za człowieka niższego rodzaju. Drugi zabobon, przeciwny pierwsze-mu, uważa kobietę po prostu za mężczyznę i chciałby ją jak najbardziej do niego upodobnić"2. Najłatwiej byłoby opowiedzieć się za jednym z fałszywych przekonań

(a zatem zaniechać poszukiwania bardziej subtelnego rozwiązania) i w konsekwen-cji ograniczyć się do polemiki z oponentami, wykorzystując w tym celu bogaty rejestr chwytów erystycznych3. Są one, jak wiadomo, bardzo skuteczne, jeśli idzie

o to, by odnieść zwycięstwo nad przeciwnikiem, zawodzą jednak, gdy trzeba wy-kazać słuszność bądź niesłuszność danego poglądu. Ponieważ intencją poniższych rozważań jest zdecydowanie to drugie, należy zaniechać łatwych argumentów ad

personam i skoncentrować się na analizie najczęściej używanych racji, odsłonić

kryjące się za nimi założenia i pokazać konsekwencje, do jakich prowadziłoby wprowadzenie w życie formułowanych na ich podstawie postulatów.

Aktualna wersja sporu o miejsce i rolę kobiet koncentruje się oczywiście na sprawach dyskryminacji (to stały motyw tej debaty), nowe jest natomiast rozu-mienie tego zjawiska i proponowane sposoby jego zwalczania. Wszystkie dotych-czas zgłaszane obiekcje wobec statusu kobiet (takie jak przypisanie do tradycyjnych ról społecznych, nierówne traktowanie na rynku pracy czy narażenie na seksistow-skie zachowania) mają oto być skutkiem niedostatecznej reprezentacji kobiet w rozmaitych ciałach przedstawicielskich. Stąd generalny postulat: aby wyrównać

1 K. Popper, Wiedza obiektywna. Ewolucyjna teoria epistemologiczna, Warszawa 1992, s. 332 i 310.

2 J. Bocheński, Sto zabobonów. Krótki filozoficzny słownik zabobonów, Kraków 1992, s. 71.

(3)

pozycje mężczyzn i kobiet należy wprowadzić zasadę proporcjonalnego ich udzia-łu w szacownych gremiach stanowiących prawo, dysponujących zatem władzą i podejmujących określone decyzje. Dopiero zasada parytetu, twierdzi się obecnie, da gwarancję odpowiedniego reprezentowania interesów kobiet w życiu publicz-nym, zapewni im wpływ na kształt życia społecznego i usunie istniejące dyspro-porcje. Rozumowanie to robi wrażenie niezwykle klarownego i logicznego, nie-mniej jednak w ujmującej prostocie zademonstrowanego sposobu myślenia kryją się liczne pułapki i niedopowiedzenia, które warto wydobyć na światło dzienne.

Zacząć może warto od kilku przykładów podważających oczywistość twierdzeń o dyskryminowaniu kobiet. Jeżeli, o czym pisze Herodot, jednym ze sprzymierzeń-ców Kserksesa w jego wyprawie na Helladę była niejaka Artemisja, która „po śmierci swego męża sama rządziła i choć miała młodego syna, szła na wojnę z wro-dzonej odwagi i dzielności, nie będąc wcale do tego zmuszona. Stała na czele mę-żów z Halikarnasu, Kos, Nisyros i z Kalydny, wystawiwszy pięć okrętów. Z całej floty były jej okręty po sydońskich najsłynniejsze, a ze wszystkich sprzymierzeń-ców ona udzielała królowi najlepszych rad"4 - jakoś trudno uwierzyć w przemoż-ną presję tradycyjnego patriarchalnego porządku. Wprost przeciwnie, widać, że dopuszczał on wyjątki, i to imponujące.

Drugiego przykładu dostarcza wnikliwy i rzetelny opis także tradycyjnej i po-dobno patriarchalnej kultury Górnego Śląska pióra Michała Smolorza, zatytuło-wany znamiennie: Modliszka w koronkach. Odrzucając powierzchowny obraz tego środowiska, zdominowanego jakoby przez postać ojca rodziny, wokół którego miał się obracać cały podporządkowany mu świat, czyli żona i dzieci, autor kreśli obraz zgoła odwrotny, odkrywając istnienie bezwzględnego matriarchatu, w którym „nie kobieta, ale mężczyzna był najczęściej stroną upośledzoną i wykorzystywaną". Jakie okoliczności przemawiają za słusznością śmiałej tezy Smolorza? Autor wymienia ich rzeczywiście wiele, poczynając od materiałów wspomnieniowych, a kończąc na danych historycznych. „Współczesne feministki - pisze - za główne przekleń-stwo śląskich kobiet uznają wypracowane w luterańskiej obyczajowości hasło, Drei-mal K: Kirche-Kuche-Kinder, a więc życiową domenę kobiety w niemieckim pań-stwie. Takie rozumowanie dowodzi nieznajomości historii i genezy tej reguły. Trzy K bowiem oznaczały specjalizację w podziale rodzinnych obowiązków i stały się w istocie niezwykłym przywilejem". W rezultacie mężczyzna faktycznie tracił po-zycję pana domu i zyskiwał status bliski konia pociągowego5.

4 Herodot, Dzieje, Warszawa 2002, s. 408.

(4)

Pierwszy kierat, do którego Ślązak został zaprzężony, to ciężka i niebezpieczna praca w kopalniach - efektem była wysoka śmiertelność mężczyzn, średnia wieku nie przekraczała 40 lat, zaledwie połowa dożywała emerytury. Drugim przekleń-stwem Górnoślązaka był pobór do wojska - każde pokolenie służyło tu za

Kano-nenfutter, mięso armatnie armii pruskiej, gdzie blisko połowa ginęła lub traciła

zdrowie. Z tej przerażającej statystyki, tłumaczy Smolorz, zrodziła się okrutna oby-czajowość. W górnośląskich rodzinach nie inwestowano w kształcenie synów (sko-ro i tak byli przeznaczeni na straty) ani w ich uposażenie. Do chwili ożenku całe wynagrodzenie młodego Ślązaka zabierała matka, przeznaczając je na naukę i za-bezpieczenie życiowe córek: to one otrzymywały pełną wyprawę, a do tego świa-dectwa szkoły powszechnej i różnych kursów umiejętności, łącznie z nauką mu-zyki. Po założeniu rodziny mężczyzna dostawał się z kolei pod but żony - lepiej od niego wykształconej, wyposażonej w kapitał, który nie podlega! wspólnocie mająt-kowej, ale za to dysponującej prawem do wynagrodzenia męża i w związku z tym sprawującej całkowitą kontrolę nad rodzinną kasą. Tych dotkliwych wyrzeczeń nie rekompensowały nawet uroki intymnego pożycia, Ślązaczki stosowały się bowiem ściśle do zaleceń lekarskich, nakazujących ograniczenie małżeńskiego spółkowania do 2 - 3 razy w miesiącu. „Ślązaczki - zauważa Smolorz - godnie wypełniały te zalecenia, oddając się mężowi wyłącznie raz w tygodniu, w sobotę po kąpieli. Bar-dziej przezorne wypłacały mu wtedy tygodniowy napiwek, po czym ów, zmorzony piwem, kładł się spać. Po ukończeniu 35 roku życia, nie później niż koło 40, nale-żało męża ostatecznie odstawić od łoża, jeżeli w ogóle dożył tego wieku, w jakim takim zdrowiu". Tak prezentowała się rzeczywista, a nie fasadowa rola mężczyzny w patriarchalnej społeczności.

Podobne prawidłowości ujawniają się, jeśli spojrzeć na pozycję kobiety w in-nych tradycyjin-nych środowiskach. Tylko sile uproszczeń i stereotypów, pokutują-cych, niestety, także w opracowaniach naukowych, zawdzięcza polska wieś opinię patriarchalnej, tymczasem cały szereg regulacji obyczajowych dowodzi czegoś zgoła innego. Już Florian Znaniecki przesąd o patriarchalnym charakterze rodziny wiejskiej uważał za kompletne nieporozumienie6. Do podobnego wniosku

prowa-dzi lektura licznych materiałów pamiętnikarskich, monografii i opracowań nauko-wych. Z nich właśnie wyłania się obraz kobiety - równoprawnej partnerki męż-czyzny, pełniącej k o m p l e m e n t a r n e role i otaczanej dużym szacunkiem, który stanowił podstawę związku małżeńskiego.

Już jako młoda dziewczyna nie była ona bynajmniej skazana na akceptowanie wybranego przez rodziców narzeczonego: „Jeżeli młoda się zza pieca wyciągnąć

(5)

nie pozwoli, jest to znakiem, że jej się młody nie spodobał. A wtenczas posiedziaw-szy jeszcze parę godzin dla polityki, odjeżdżają interesanci z niczym" - notował w 1870 r. Oskar Kolberg7. Po zawarciu małżeństwa kobieta nadal dysponowała swoim majątkiem, do którego mąż nie nabywał żadnych praw: w przypadku przed-wczesnej śmierci żony cały posag, także ziemia, wracał do jej rodziny lub, odpo-wiednio zabezpieczony, czekał na osiągnięcie wieku dorosłego przez jej dzieci. Jako samodzielna gospodyni kobieta prowadziła odrębne gospodarstwo, najczę-ściej ogrodowo-nabiałowe, skąd czerpane dochody pozostawały jej wyłączną wła-snością.

Bliższe zaznajomienie się z realiami codziennego życia pozwalało, co bardziej wnikliwym obserwatorom stwierdzić, iż „rola, którą odgrywa kobieta w chacie włościańskiej, jest pierwszorzędnej wagi; od kobiety zależy cały tryb życia domo-wego i kierunek spraw rodzinnych"8. Przekonał się o tym także ksiądz Bliziński, kiedy próbował zorganizować mieszkańców Liskowa. Zachęceni przez niego po-czątkowo do pracy społecznej mężczyźni zaczęli się po jakimś czasie wycofywać, ponieważ żony wprost „terroryzowały mężów, gdy ci późno wracali z zebrań". Do-piero kiedy zaproszono do współpracy także kobiety, te nie dość, że same wzięły się energicznie do roboty, ale i nakazały działać mężom. „U nas kobieta ma w ogó-le bardzo duży wpływ na męża i rodzinę" - zwyrokował po tych doświadczeniach lider liskowian9. Nawet tak szczególna sfera, jaką była moralność seksualna, aż do końca XVIII wieku, czyli do momentu umocnienia się wpływów Kościoła, wyraź-nie preferowała kobiety. Porównawyraź-nie wcześwyraź-niejszych i późwyraź-niejszych opisów reakcji środowiska wiejskiego na fakt naruszenia tabu seksualnego pozwala zauważyć, że początkowo główną odpowiedzialnością (także materialną) za nieobyczajny po-stępek obarczano mężczyznę - różni się to zasadniczo od regulacji właściwych stosunkom patriarchalnym, gdzie nawet za ekscesy męskiej seksualności obwinia się kobiety1". W wyrokowaniu o charakterze rzeczywistości społecznej dobrze jest rozróżniać pozór od istoty, nie zadowalać się powierzchownym wrażeniem, lecz dążyć do gruntownego rozpoznania, nie absolutyzować izolowanych faktów, ale postrzegać je w całym złożonym kontekście - to podstawowe zalecenia dla każde-go, kto chce zabierać głos w tych kwestiach.

7 W. Mędrzecki, Młodzież wiejska na ziemiach Polski Centralnej 1864-1939, Warszawa 2002,

s. 66.

8 M. Moczydłowska, Wieś Lisków na podstawie wiadomości zebranych na miejscu, „Gazeta

Ka-liska" 1913, s. 45.

9 W. Bliziński, Działalność spółdzielni i organizacji rolniczych w Liskowie, Warszawa 1928.

10 T. Wiślicz, Zarobić na duszne zbawienie. Religijność chłopów małopolskich od połowy XVI w.

(6)

Widać zatem, że krytyka istniejących stosunków, jaka płynie ze strony środo-wisk feministycznych, wykazuje kompletne niezrozumienie subtelności ładu spo-łecznego, a ponadto wikła się w charakterystyczne sprzeczności: krańcowo różne zjawiska bywają definiowane jako przejaw męskiej dominacji. Szczelne spowijanie kobiecego ciała obowiązujące w krajach arabskich ma być tego dowodem tak samo dobitnym, jak sprzyjające seksualnemu uprzedmiotowieniu negliżowanie kobie-cego ciała w krajach zachodnich1 1. Przyzwolenie na aborcję, wpisane w

patriar-chalny dyskurs władzy komunistycznej, jawi się jako coś równie restrykcyjnego wobec kobiet, co zakaz usuwania ciąży, uznawany za inną odmianę tego samego dyskursu12. Skoro nie sposób dopatrzeć się sensu i logiki w produkowanych

dia-gnozach rzeczywistości, może w takim razie bardziej odpowiedzialnie formułowa-ne są twierdzenia składające się na postulowaną wizję rzeczywistości, czyli pro-gram pozytywny wypracowany przez feministki. Może przynajmniej ten wykracza poza generalne przesłanie „samiec twój wróg" bądź inne eleganckie określenie „małe chauvinist pigs" (męskie szowinistyczne wieprze), chętnie używane przez bojowniczki tego ruchu13. Niestety, wygląda na to, że również w tej mierze spotka

nas głębokie rozczarowanie.

Przede wszystkim niepokój musi budzić najważniejsze bodaj założenie kryjące się w myśleniu feministycznym, a mianowicie takie, że cechy biologiczne powinny służyć za podstawę klasyfikowania ludzi, przypisywania im określonych charakte-rystyk i wyznaczania miejsca w społeczeństwie. To, że jest się kobietą bądź męż-czyzną, że ma się jasny lub ciemny kolor skóry, że należy się do tej czy innej grupy etnicznej, w niczym przecież nie przesądza o predyspozycjach, wartościach czy interesach reprezentowanych przez poszczególne osobniki. Taki naturalistyczny redukcjonizm został już dawno (przynajmniej tak mogłoby się wydawać) skom-promitowany w koncepcjach rasowych. Tymczasem dzisiaj pod hasłami postępu i nowoczesności powracają te same demony, tyle że w nowym przebraniu: ci, co je reanimują, nie głoszą hasła „krew i ziemia", ale ich zawołaniem stało się: „chromo-somy i jajniki". Ciekawe zresztą, dlaczego środowiska feministyczne uważają, że płeć nie może w żadnym razie ograniczać preferencji seksualnych, wyboru zawo-du czy prawa do noszenia spodni, ale jednocześnie twierdzą, że powinna ściśle determinować światopogląd. A na tym właśnie przekonaniu feministki opierają swoje rachuby co do reorientacji najważniejszych celów w polityce. Ich zdaniem,

11 Ucieleśnienia II. Płeć między ciałem i tekstem, J. Bator, A. Wieczorkiewicz (red.), Warszawa

2008.

1 2 P. Boski, kobiecość jako wymiar kultury. Przegląd koncepcji i badań [w:]

Męskość-kobiecość w perspektywie indywidualnej i kulturowej, J. Miluska, P. Boski (red.), Warszawa 1999.

(7)

po wejściu kobiet do życia publicznego na dalszy plan zejdą takie - typowo „mę-skie" - zadania jak budowa autostrad czy Euro 2012, a zacznie się zwracać większą uwagę na priorytety typowo „kobiece": budowę żłobków, rozwijanie systemu opie-ki społecznej itd. A dlaczego nie założyć, że przekazanie większej władzy kobietom doprowadzi do wzrostu przestępczości, skoro ostatnio prasa donosiła, że: „Kobie-ty są lepiej przygotowane do popełniania przestępstw"14?

Twierdzenia wygłaszane przez feministki nie tylko abstrahują od zdroworoz-sądkowego oglądu rzeczywistości, ale także stoją w sprzeczności z wynikami po-ważnych badań naukowych, które wykazują, że kobiecość i męskość - jako orien-tacje właściwe danemu społeczeństwu - nie zależą od parytetu płci, ale od tradycji i kultury15.1 tak - kultura polska definiowana jest przez większość bada-czy jako typowo „kobieca", na co składa się wiele bada-czynników: katolicyzm z jego żywym kultem maryjnym, matriarchat społeczności wiejskich, klimat emocjonal-ny widoczemocjonal-ny choćby w dużej ilości zdrobnień i pieszczotliwych wyrażeń, reguły etykiety nakazujące nie tylko „całowanie rączek i padanie do nóżek", ale edukują-ce w prawdziwym szacunku wobec kobiet, historyczna rola „matek Polek" spra-wujących rzeczywistą władzę pod nieobecność walczących o niepodległość kraju mężczyzn itp.16 Należy tu podkreślić, że jednym z istotnych wymiarów „kobieco-ści" jest np. niechęć do rywalizacji i preferowanie raczej opiekuńczości niż osiąga-nia sukcesów materialnych. Nie są to zatem cechy sprzyjające rozwojowi gospo-darki wolnorynkowej, co podobno jest priorytetem dla Polski.

Tak czy inaczej pokolenie emancypantek przewraca się z pewnością w grobie - na nic ich wysiłki, by wykazać, że kobieta nie różni się od mężczyzny i tak jak on może lubić szybką jazdę samochodem po dobrej drodze albo pasjonować się piłką nożną. Krytykując stereotypowe wyobrażenia kobiecości zawarte w utrwalonych kulturowo wzorach żony, matki czy spolegliwej opiekunki, feministki w gruncie rzeczy pragną je odgórnie usankcjonować i zakonserwować. Tym samym odrzu-cane niegdyś seksistowskie poglądy wracają dziś na sztandarach bojowniczek o wyzwolenie kobiet: jeśli jesteś kobietą, masz myśleć tak a nie inaczej i stawiać sobie takie a nie inne zadania. O tym, że tak na szczęście nie jest, przekonują pierwsze reakcje na postulat parytetów: przeciwstawia się mu część „wyrodnych" kobiet, najwyraźniej zdeklarowanych antyfeministek, za to popierają go niektórzy

1 4 R. Szczepanik, Kobiety są lepiej przygotowane do popełniania przestępstw, „Rzeczpospolita" 21

lipca 2009.

15 G. Hofstede, Kultury i organizacje. Warszawa 2000.

(8)

(najwyraźniej też wyrodni) mężczyźni - ci z pewnością zasługują na miano femi-nistów honoris causa.

Warto w tym miejscu wtrącić dwie uwagi n a t u r y praktycznej. Pierwsza - zna-jąc kobiecą przekorę i często demonstrowaną niechęć do przedstawicielek własnej płci, należy poważnie obawiać się, czy aby wprowadzenie parytetów bardziej nie zaszkodzi kobietom, niż pomoże. Kto bowiem zagwarantuje lojalność wybranych przedstawicielek, kto obieca, że zdobytą władzę obrócą dla dobra pozostałych pań, a nie przeciwko nim? I druga - skoro w niektórych krajach istotnie wprowadzono już zasadę parytetów, a więc głosami mężczyzn, czy nie najlepszy to dowód na rzeczywistą, choć nieformalną władzę kobiet, które umieją przeforsować swoje żądania, nie dysponując większością w ciałach ustawodawczych. Tę wielokrotnie potwierdzaną w dziejach zdolność kobiet do wywierania zakulisowego wpływu na politykę badacze nazywają „pornokracją" i rzeczywiście t r u d n o przecenić jej zna-czenie. Literackim pierwowzorem kobiety, która zdała sobie sprawę z faktu, że „sex appeal, to nasza broń kobieca" i użyła jej z powodzeniem, była niejaka Lizystrata, tytułowa bohaterka komedii Arystofanesa. To ona zwołała ateńskie kobiety, znie-cierpliwione długą nieobecnością mężów zajętych ciągłym wojowaniem, i wytłu-maczyła im, jak mają zmienić tę sytuację:

- Jeżeli w domu pachnące, zręcznie przyfarbione zasiądziemy albo staniemy we drzwiach niby nago, w przezroczystych koszulkach, podgolone w trójkąt, mężowie się rozpalą i zechcą nas ściskać,

a my ich nie puścimy do siebie - to wówczas co rychlej pokój zawrą, możecie mi wierzyć. -A jeśli chwycą, ciągnąć będą do sypialni przemocą? - pyta Kleonika

- To się nie daj, trzymaj się futryny - odpowiada Lizystrata17.

Do tej samej metody odwołały się kilka lat temu mieszkanki pewnej wioski w Turcji, gdy nie mogły się doprosić naprawy wyschłej studni, tą samą bronią po-służyły się ostatnio obywatelki jakiegoś państwa w Afryce, nieusatysfakcjonowane kształtem polityki prowadzonej przez ich mężów. Czy naprawdę warto zamieniać tak niezawodny i w dodatku miły w użyciu sposób działania na nudne procedury, głosowania i niekończące się debaty?

Nie sposób także zgodzić się z kolejnym twierdzeniem feministek, że reprezen-tacja grupy w danym gremium powinna odzwierciedlać liczbowy udział tej grupy w całej populacji. To myślenie zbyt uproszczone, w dodatku skompromitowane

(9)

uprzednimi zastosowaniami i bardzo dwuznaczne we współczesnych realizacjach. Należy pamiętać, że taka mechaniczna zasada, zwana dziś modnie parytetem bądź - zgodnie z polityczną poprawnością - „Affirmative Action" lub „Diversity Quote" była już kiedyś praktykowana. W pierwszej połowie XX wieku w najlep-szych amerykańskich uniwersytetach, jak Harvard czy Columbia ustalano odgór-nie limit przyjęć dla młodzieży żydowskiej na 12-17%, lecz późodgór-niej wycofano się z tego. W dwudziestoleciu międzywojennym w wielu państwach Europy stosowa-no tzw. numerus cłausus (liczbę zamkniętą), lecz działania takie szybko napiętstosowa-no- napiętno-wano jako rasistowskie i niedemokratyczne. Kiedy w 1923 r. Polska próbowała przyjąć tę regulację, projekt upadł wskutek sprzeciwu Ligi Narodów; odpowiednie przepisy wprowadzone na kilku uczelniach w 1937 r. spotkały się z protestami oświeconych kręgów społeczeństwa. Zdecydowanie złą sławą cieszyła się szczegól-na forma numerus clausus, jaką były w czasach PRL-u tzw. punkty za pochodzenie (robotnicze lub chłopskie). W ostatnich latach wiele uniwersytetów amerykań-skich ponownie rozważa możliwość ograniczenia liczby studentów - tym razem pochodzenia azjatyckiego, gdyż są oni wyraźnie nadreprezentowani w stosunku do odsetka w całym społeczeństwie, usiłowania takie są jednak krytykowane jako ewidentna dyskryminacja. Parytety przyjęte w ostatnich latach w Europie Zachod-niej nie zawsze przynoszą oczekiwane rezultaty, budzą za to liczne wątpliwości.

Jak widać, sprawa jest co najmniej kontrowersyjna, przysparza także wielu trud-ności technicznych. Gdyby chcieć stosować ją konsekwentnie, należałoby bowiem domagać się nie tylko odpowiedniego udziału kobiet w życiu publicznym, ale też zadbać, by zachowane zostały proporcje między kobietami pięknymi (narażonymi na molestowanie) i brzydkimi (niechętnie zatrudnianymi, zwłaszcza na pewnych stanowiskach), kobietami z nadwagą, anorektyczkami, noszącymi okulary i niepeł-nosprawnymi, blondynkami i całą resztą, a zwłaszcza między młodymi i tymi po pięćdziesiątce. W ostatnim przypadku należałoby dodatkowo rozważyć, czy nie liczyć jednej kobiety za dwu mężczyzn, skoro cytowany już o. Bocheński pisał: „natura ludzka osiąga swój szczyt właśnie w kobiecie, a mianowicie w matronie, to jest w kobiecie po klimakterium. Wówczas dzieje się coś, co wygląda na chęć wy-nagrodzenia kobiety za wszystko, co uczyniła dla gatunku w młodości: matrona jest rodzajem nad-mężczyzny. Trzeba zupełnie nie znać historii i być ślepym na to, co się wokół nas dzieje, aby móc temu zaprzeczyć"18.

W tej sytuacji najprostszym rozwiązaniem byłoby zachować się uczciwie i bez-stronnie i po prostu uznać, że niezależnie od tego, czy daną zasadę promuje się z myślą o grupie postrzeganej jako zbyt ekspansywna i zagrażająca pozostałym

(10)

(przed wojną grupą taką w oczach prawicowych rządów byli Żydzi, teraz np. Azja-ci), czy też o grupie uważanej za słabą i pokrzywdzoną (chłopi, robotnicy albo kobiety), której orędownikiem tak chętnie stają się ugrupowania lewicowe, logika rozumowania pozostaje ta sama, czyli niedemokratyczna. Demokracja bowiem to nie badanie statystyczne, którego istotą jest ścisła reprezentatywność, homologia tu nie obowiązuje, liczą się natomiast indywidualne zdolności jednostek, skutecz-ność ich argumentacji i zmobilizowane tą drogą społeczne poparcie dla określo-nych wartości. Przynajmniej tak powinno być w ustroju ceniącym zasady meryto-kratyczne i wierzącym w „niewidzialną" rękę nie tylko rynku, ale też społeczeństwa, które samo, bez sztucznych p o d p ó r e k i schematycznych rozdzielników potrafi wydestylować odpowiadający m u kształt ładu.

Za procesami przebiegającymi spontanicznie, wynikającymi z rachuby poszcze-gólnych osobników, choćby nawet ich wybory nie były w pełni racjonalne, opowia-dał się m.in. Friedrich A. von Hayek. Jak każdy liberał wierzył, że chociaż istoty ludzkie są bardzo irracjonalne, to jednak ich błędy są korygowane w toku żywioło-wych procesów społecznych. Dobrowolna współpraca wolnych osób, twierdził, mo-że stworzyć rzeczy daleko lepsze niż projekty idealnych rozwiązań obmyślane przez samozwańcze elity „dobrych i mądrych". Dlatego ten zwolennik prawdziwego, a nie fałszywego indywidualizmu głosił, paradoksalnie, konieczność „poddania się przez jednostkę anonimowym i pozornie irracjonalnym siłom społeczeństwa, produktom procesu społecznego, który przez nikogo nie został zaprojektowany"19.

Przeciwień-stwem tego stanowiska jest bowiem centralizm, socjalizm i wreszcie totalitaryzm, wprowadzany najczęściej pod pretekstem sprawiedliwości i racjonalności. „Nie ma wątpliwości - pisał w swoim dziele Konstytucja wolności - że człowiek zawdzięcza niektóre ze swoich dawnych sukcesów faktowi, że nie był w stanie kontrolować życia społecznego. Jego dalszy rozwój może więc zależeć od świadomego uchylenia się przezeń od kontroli, która jest w jego mocy. W przeszłości żywiołowe siły wzro-stu, bez względu na ograniczenia, potrafiły zwykle dojść do głosu, na przekór zor-ganizowanemu przymusowi państwa. W obliczu technicznych środków kontroli, jakimi dziś dysponuje władza, nie jest pewne, czy takie dojście do głosu jest obecnie możliwe; w każdym razie wkrótce może okazać się nie do pomyślenia. Nie jesteśmy odlegli od sytuacji, gdy zorganizowane świadomie moce społeczeństwa będą mogły zniszczyć te żywiołowe siły, które umożliwiają postęp"20.

Dla wielu innych klasyków myśli socjologicznej również nie ulegało wątpliwo-ści, że regulowanie każdej sfery przepisami prawnymi oznacza rozbudowę systemu,

1 9 F.A. Hayek, Indywidualizm i porządek ekonomiczny, Kraków 1998, s. 33,32.

(11)

który niejako pochłania realne społeczeństwo. Dokonująca się tą drogą „koloniza-cja świata życia" grozi zatem nie tylko stagnacją, przed czym przestrzegał Hayek, ale także zanikiem społeczeństwa jako takiego. Na takie niebezpieczeństwo zwra-cał uwagę m.in. Florian Znaniecki, pisząc o narzucaniu rzeczywistości społecznej dogmatycznych schematów. W miarę jak rozszerzamy abstrakcyjny, racjonalny porządek na istniejący konkretnie świat, rzeczywistość, z którą mamy do czynienia, przestaje być społeczna: „w tej samej mierze, w jakiej chcemy osiągnąć racjonalną doskonałość takich systemów schematów, musimy na zasadzie abstrakcji wyłączyć konkretne złożoności indywiduów psychologicznych, stanowiące ich podstawę empiryczną"21. W rezultacie ludzie będą uważani wyłącznie za „wsporniki danego systemu", a nie za niepowtarzalne indywidualności, ich rolę wyznaczać bowiem będzie pozycja w organizacji, nie zaś osobiste talenty i dążenia. Propagowana przez feministki bezwzględna inżynieria społeczna i głoszony przez nie despotyczny kolektywizm, przypisujący z góry każdej jednostce określony sposób myślenia, niestety przybliżają nas do tej niepokojącej wizji.

Jeszcze jedną kwestię warto poruszyć, dookreślając kształt społeczeństwa, jaki wyłania się z projektu działań zaprezentowanych na Kongresie Kobiet. Byłoby to społeczeństwo nie tylko niedemokratyczne, bo odrzucające zasadę merytokracji, nie tylko silnie zantagonizowane, bo skazane na amoralny „grupizm", ale przede wszystkim niesłychanie archaiczne, bo na miejsce swobodnych afiliacji obywateli, którzy mają prawo, lecz nie obowiązek, łączyć się dla realizacji tych czy innych celów, wprowadza sztywną strukturę przynależności, określoną już w momencie urodzenia. To absurdalne kryterium biologiczne wzmocnione zostało dodatkowo o skrajnie kolektywistyczną przesłankę: jeśli ktoś został zaliczony (w dodatku nie przez siebie) do tak czy inaczej zdefiniowanej grupy, nie ma prawa tego podważać, ani wyłamywać się spod ogólnej reguły. Tymczasem w społeczeństwie nowocze-snym, ceniącym status osiągany przez jednostkę w drodze jej indywidualnych osią-gnięć, odwoływanie się do pozycji przypisanej razi anachronizmem. Oznacza bo-wiem regres do ustroju neokastowego, w którym warstwa „mędrców" (ekspertów) powołując się na jakąś „naturalną" zasadę będzie arbitralnie wyznaczać pozosta-łym osobnikom, co mają myśleć i do czego dążyć. Różnice dotyczą tego, że obecne zalecenia nie dotyczą już obowiązku posiadania dzieci, zajmowania się domem czy wsiadania na traktory, ale wchodzenia do polityki i rad nadzorczych.

Podsumujmy zreferowane dotąd mielizny feministycznego myślenia. Brak rze-telnego rozpoznania złożoności kulturowi-społecznej, to po pierwsze. Wikłanie się w sprzeczności w ocenie istniejących realiów, spowodowane brakiem

(12)

tarnego obiektywizmu i użyciem topornego wytrychu pod tytułem male/female czyli „samcze" i „samicze"22 - to dwa. Trzy - uznanie prymitywnego, biologicznym

kryterium za podstawę podziału społecznego, wskutek czego z XXI wieku przeno-simy się do epoki hord pierwotnych, rządzonych przez atawistyczne instynkty. Zamiast uniwersalizmu, zawartego w przesłaniu rzekomo nietolerancyjnej religii, która głosi, że nie ma mężczyzny ani kobiety, Żyda ani Greka, pana ani niewolnika, pojawiają się tu nieusuwalne, bo zakodowane dziedzicznie, partykularyzmy. Czte-ry - przekonanie, że o wyniku dyskusji powinna decydować liczba uczestników, a nie jakość merytoryczna ich argumentów. Zamiast nowoczesnej debaty publicz-nej opartej na racjonalnym porozumieniu czy choćby wykalkulowapublicz-nej transakcji oferuje się nam perspektywę nieuniknionej konfrontacji, w której decydująca bę-dzie liczebność stada. Pięć - negowanie demokratycznej zasady merytokracji jako podstawy ładu społecznego. Sześć - preferowanie kolektywistycznej zasady pod-porządkowania jednostki grupie, zamiast liberalnego programu poszerzania wol-ności i autonomii człowieka, niezależnie od jego rasy, płci i wieku. Traktowanie wyimaginowanych bytów zbiorowych jako realnie istniejących to, poza wszystkim innym, uleganie hipostazom i mistycyzm nie do pogodzenia z oświeceniową tra-dycją fundującą podstawy nowoczesnego rozumienia społeczeństwa, które prawa-mi człowieka i obywatela obdarza realnie istniejące jednostki, a nie fikcje w rodzaju ras, klas i tym podobnych konstruktów socjologicznych. Zdecydowanie antylibe-ralny projekt społeczeństwa według feministek opiera się, jak widać, na dokładnie odwrotnym założeniu: nie ma jednostek, są tylko grupy, w dodatku - grupy wy-znaczone w oparciu o „obiektywne kryteria biologiczne, a nie na zasadzie subiek-tywnie uznawanych preferencji aksjologicznych, czy samodzielnie definiowanych interesów i dążeń. I wreszcie siódmy z grzechów głównych feministek - uzurpo-wanie sobie prawa do arbitralnego kategoryzowania ludzi i samozwańczego repre-zentowania ich interesów. Interesujące, jak będzie wyglądać konfrontacja kompe-tencji Rzecznika Praw Obywatelskich w starciu z Rzecznikiem Praw Kobiet, którego powołanie postulują działaczki związane z Kongresem Kobiet. Już sam pomysł wykluczenia kobiet z grupy obywateli musi budzić poważne wątpliwości i powinien spotkać się ze zdecydowaną reakcją samych zainteresowanych.

Listę zastrzeżeń wobec zgłoszonego przez środowiska feministyczne postulatu ponownego wprowadzenia osławionej zasady numerus clausus, która odsyła do niesłychanie ubogiej, prymitywnej i złowieszczej wizji społeczeństwa, można oczy-wiście znacznie poszerzyć, dałoby się także wymienić więcej sprzeczności cechu-jących ich myślenie. Z całą pewnością tocząca się dyskusja - pod warunkiem że

(13)

będzie odwoływała się do argumentów, a nie inwektyw - przyniesie ich więcej. Na zakończenie przyda się, jak sądzę, jeszcze jedna uwaga. Otóż wydaje się, że femi-nistki zarzucające kobietom, które nie podzielają ich poglądów, „fałszywą świado-mość", brak wiedzy i zdradę wspólnych interesów, grzeszą tym samym. Toczenie emancypacyjnych batalii pod sztandarem feminizmu jest bowiem kompletnym nieporozumieniem i właściwie obrazą dla każdej szanującej się kobiety, zważywszy na fakt, co znaczyło to słowo i do jakich konotacji odsyłało. Femen, jak przypomi-na św. Augustyn w Państwie Bożym, to tyle, co udo i bok (femur- przenośnie tak-że członek), z którego kobieta została ponoć stworzona23. Mało zaszczytna gene-alogia i lepiej byłoby jej nie przypominać. Z kolei, jak tłumaczy znakomity komentator Wergiliusza, Serwiusz Gramatyk, starożytni nazywali potocznie mala (jabłka) męskie jądra, stąd skojarzenia ze słowem female bywały dosyć dwuznacz-ne24. Femina oznaczała samiczkę, kobietkę, kobieciątko, kobiecinę, słowo to miało więc, zależnie od kontekstu, wydźwięk pobłażliwy albo frywolny, ale zawsze zde-cydowanie deprecjonujący.

W odniesieniu do kobiet poważnych, dojrzałych i otaczanych powszechnym szacunkiem łacina dysponowała zupełnie innym słowem: mulier. Najwyższy czas przypomnieć je i wprowadzić ponownie do użycia. Skoro feministki opowiadają się za infantylną i podrzędną wersją kobiecości (zważywszy na merytoryczną ja-kość ich argumentów, chyba najzupełniej słusznie), pozostałym kobietom nie po-zostaje nic innego, jak zaproponować konkurencyjną wizję i zainicjować ruch mulierystek. Kobiety, którym bliższe okaże się to określenie, nie będą szukały schronienia w glajchszaltującej indywidualność masie, gdyż szanują odmienność. Najzupełniej obca im także jest idea równości z mężczyznami, gdyż doskonale wiedzą, że to one przewyższają mężczyzn pod każdym względem. Dlatego właśnie są tak tolerancyjne dla ich słabości i próżności, ponieważ, jak głosi stara maksyma: „Wprawdzie mężczyźni rządzą światem, ale mężczyznami rządzą kobiety". I po trzecie, mulierystki nie potrzebują protektorek ani opiekunów, bo doskonale po-trafią radzić sobie same.

Kiedy przed ćwierćwieczem mijał uchwalony przez ONZ Międzynarodowy Rok Kobiet, Stanisław Szanter, socjolog i etnograf, podsumował jego dorobek bez-litośnie: hasła, slogany, truizmy powtarzane od lat. I zadał pytanie: czy istotnie genialna piastunka gatunku hominis sapientis stała się tak słaba i głupia, popadła w tak żałosne upośledzenie, że litościwi dobroczyńcy z ONZ musieli organizować specjalny rok jej poświęcony? Szanter miał pełne prawo w ten sposób zabierać głos,

2 3 Św. Augustyn, Państwo Boże, Kęty 1998, s. 539.

(14)

gdyż był autorem wyjątkowej książki Socjologia kobiety. Jej wydanie w 1948 r. po-przedziły gruntowne dziesięcioletnie badania, w trakcie których zrealizowano 300 tysięcy ankiet przetłumaczonych na 29 języków25. To o tej książce Jan S. Bystroń

napisał, że stanowi „trwałą pozycję w dorobku myśli ludzkiej", a Bertrand Russel wyraził się, że powstała co najmniej sto lat za wcześnie. Ponieważ, co sugerował już Berkeley, aby mieć poglądy, trzeba najpierw pomyśleć, do tej właśnie pozycji war-to odesłać dzisiejsze feministki.

Cytaty

Powiązane dokumenty

However, these fluctuations only dominate the system if the temperature is smaller than a characteristic temperature T sc ~above which thermally in- duced roughness is dominant !,

„uwzględnienia ich źródeł filozoficznych” i – jak można sądzić – podejścia aksjologicznego. Jednakże, jego zdaniem, nie chodziłoby o odtwarzanie

Osobiœcie pojmujê uzale¿nienie od alkoholu w kategoriach dynamicznego pro- cesu i traktujê jako coraz bardziej nasilaj¹ce siê sprzê¿enie potrzeby picia z nieunik- nionymi

Bez trudu zatem wyro ´z˙nic´ moz˙na dwa wioda˛ce nurty całej two ´rczos´ci nau- kowej Karola Modzelewskiego – starszy, dotycza˛cy zagadnien ´ ustroju spo- łecznego i

Następnie prowadzący proponuje analizę konstrukcji powieści, narracji, nawiązań do form muzycznych, motywów muzycznych, szczególnie koncertu skrzypcowego D-dur op.. 77

Ponieważ zespół nie został jeszcze powołany i nie zakończyły się także prace zespołu roboczego do spraw opieki farmaceutycznej (są one na etapie omawiania założeń

POSŁUGIWANIA SIĘ JĘZYKIEM MIGOWYM U OSÓB

Od 1992 roku Polska jest uczestnikiem Rady Państw Morza Bałtyckiego, jest szczególnie zaintere- sowana w podejmowaniu, rozwijaniu i uaktywnianiu wszechstronnej współpracy