• Nie Znaleziono Wyników

Maria Werner (rec.): Mirosław Żelazny, Estetyka filozoficzna

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Maria Werner (rec.): Mirosław Żelazny, Estetyka filozoficzna"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)

RECENZJE–SPRAWOZDANIA

Maria Werner (rec.): Mirosław Żelazny, Estetyka fi lozofi czna, Wydawnictwo Na-ukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2009, ss. 334.

Jeszcze parę lat temu można było spotkać opinie, że estetyka skończyła się, zanika, nie jest już nikomu i do niczego potrzeba. Cięż-ko było wtedy również znaleźć jakieCięż-kolwiek opracowania dotyczące tego tematu. Dziś na rynku wydawniczym zaczynają pojawiać się publikacje z dziedziny estetyki, że wspomnę chociażby doskonałą serię wydawnictwa Universitas, w której spotkamy antologię estetyki Aborygenów australijskich, estetykę Afryki, Chin, Japonii. Wystarczy jednak po-bieżnie przyjrzeć się tym publikacjom, by zrozumieć, że jakkolwiek świetne, są to jed-nak wydawnictwa, w których spotkamy zu-pełnie inne podejście do problemu estetyki niż Mirosława Żelaznego. Ale tego mogli-śmy się spodziewać – wszak to estetyka fi lo-zofi czna.

Autor ten posiada znaną nam już z in-nych książek – i jakże cenną – zdolność do tłumaczenia zagadnień najtrudniejszych w sposób jasny i klarowny, pozwalający przy odrobinie wysiłku ze strony czytelnika na zrozumienie rozprawy niemalże każdemu, nie tylko fi lozofowi czy historykowi sztuki.

A przecież umiejętność ta świadczy o naj-wyższym kunszcie każdego autora.

Ktoś, kto sięga po książkę Żelaznego, mając niewielkie pojęcie o estetyce, będzie zadziwiony, odkrywając, jak wiele zagad-nień mieści się w obrębie tej nauki. Jednak zaskoczony będzie również czytelnik, który do tej pory z estetyką zetknął się tylko w trak cie semestralnego kursu fi lozofi czne-go. W ramach Estetyki fi lozofi cznej autor analizuje nie tylko tak oczywiste pojęcia, jak piękno czy wzniosłość (choć i w przy-padku tych dwóch fenomenów przedsta-wione przez niego rozwiązania pozwalają analizować te problemy z zupełnie nowej perspektywy). Zajmuje się także między innymi problemem wulgaryzmu, złego śmiechu, patetyzmu, estetycznego źródła sumienia, a więc problemami do tej pory raczej na gruncie polskiej estetyki nieporu-szanymi.

Już w 1994 roku Żelazny wydał

Źródło-wy sens pojęcia estetyka pięć esejów

doty-czących piękna, wzniosłości i tragedii. Nie jest przełomowym odkryciem stwierdzenie, że człowiek nauki z wiekiem nabywa więk-szej wartości, a jego tezy i twierdzenia siły przekonywania. Można uznać, że i Żelazny w ciągu tych szesnastu lat stał się doskonal-szym fi lozofem i autorem, którego poglądy

(2)

sprecyzowały się i rozwinęły w Estetyce fi

lo-zofi cznej.

Książka ta ma być, jak pisze sam autor, zachętą do estetyki. Ma być również orężem przeciwko wszystkim tym, którzy okrzyk-nęli koniec piękna, koniec estetyki jako dys-cypliny fi lozofi cznej, uniwersyteckiej. Jak pisze Żelazny we wstępie: „we współcze-snym świecie cywilizacji Zachodu zdolność wywalczenia sobie jak najlepszej pozycji w dżungli ekonomicznej, w której na każ-dym kroku czyhają na nas rzeczywiste lub urojone zagrożenia ze strony innych, którzy też chcą sobie coś wywalczyć, sprawia, że możliwość upublicznienia naszych najgłęb-szych uczuć wzbudza w nas irracjonalne poczucie niebezpieczeństwa. Nie chcąc się przyznać do braku odwagi, raczej skłonni jesteśmy twierdzić, że nie ma żadnego pięk-na, bo się już ‘wypiękniło’, że estetyka za-marła, że nawet miłość romantyczna jest tylko wytworem kultury. Jacy jesteśmy wówczas twardzi i silni!” (s. 15 ). Jednak, jak pisze autor, gdy gasną światła na sali kino-wej albo gdy błądzimy po muzeum Luwru, czy wreszcie, gdy stoimy na szczycie Mount Everestu, sami czujemy, że to nieprawda i że piękno, wzniosłość, tragizm nadal istnieją i mają się doskonale!

Co do konstrukcji samej książki – jak pisze Żelazny – forma poszczególnych roz-działów jest różnorodna. Wynika to z pod-jętej problematyki. W pierwszych rozdzia-łach autor podejmuje „próbę rekonstrukcji podstawowych założeń estetyki fi lozofi cznej w systematycznej formie i przy nawiązaniu do problemów teoriopoznawczych” (s. 16). Dalej omawia poszczególne fenomeny, takie

jak piękno, wdzięk, dzielność, godność, śmiech. Na koniec rozważa problemy, z ja-kimi dziś musi zmagać się artysta, a z nim i my wszyscy. Szuka źródła dzieła sztuki, pyta o wartość autentyczności i moralne aspekty ochrony dzieła sztuki. Ale po kolei. Aby podjąć dokładniejsze studia nad estetyką, należy najpierw ustalić, czym ona jest, skąd się wywodzi. Żelazny zaczyna od wyjaśnienia kwestii dlaczego w ogóle este-tyka a nie kalliseste-tyka, skoro najbardziej po-pularną odpowiedzią na pytanie: czym się zajmuje estetyka? jest odpowiedź: pięknem. Przypomina rozstrzygnięcia najpierw Baumgartena (będącego twórcą pojęcia), dalej Meiera, Kanta, Schillera, Hegla. Autor uświadamia, że słowo estetyka pochodzi od greckiego aisthetikos, a więc odczuwający, oglądający i dlatego dopiero bardzo szeroką defi nicję Eislera: „Estetyka jest nauką o tym, co estetyczne, o tym co bezpośrednio pod-pada pod ujęcie w oglądzie” uznaje za wy-starczającą.

Dalej Żelazny w sposób naturalny prze-chodzi do problemu sądów smaku. Przypo-mina i analizuje podstawowy błąd, który zdarza się popełniać ludziom nieobezna-nym w kwestiach estetyki, mianowicie mie-szanie smaku fi zjologicznego i smaku du-chowego (który – jak pisze autor – jest po-jęciem szerszym niż smak estetyczny). Tekst Goethego traktujący o trzech największych radościach zmysłowych – czyli winie, ko-bietach i śpiewie – jest dla Żelaznego dosko-nałym pretekstem do podjęcia błyskotliwej analizy i wytłumaczenia tego, jak odmienne od siebie są smak dotyczący gastronomii i smak pozwalający nam na wydanie sądu

(3)

dotyczącego dzieła muzycznego. Jak pisze, nie jest możliwe wytworzenie sobie a priori smaku fi zjologicznego. Jeśli nie znam sma-ku fi gi, nikt i nic nie może mi go przybliżyć. Aby posiąść wiedzę o tym, jak ten owoc smakuje, muszę ją zdobyć a posteriori, mu-szę sama owocu spróbować. Jeśli natomiast mam przed oczyma nuty, to znając się na zapisie muzycznym, jestem w stanie utwór ten w głowie odtworzyć, mimo że nigdy go w rzeczywistości nie słyszałam. Trzecia z ra-dości zmysłowych Goethego – kobieta, to punkt wyjścia dla przypomnienia, jak trud-ne są sądy dotyczące ludzkiego ciała. Jak bardzo trzeba uważać, by erotyka i władza pożądania nie zakłóciły sądu, by pozostał on bezinteresowny.

Tu również autor podaje nam rys histo-ryczny, sięgając od Gracjana, czyli tego, któ-ry jako pierwszy smak estetyczny analizo-wał. Żelazny, jak na prawdziwego badacza przystało, drąży materiały źródłowe i przed-stawia nam cenne poglądy fi lozofów, którzy dawno zniknęli w otchłaniach historii. A przecież na ich osiągnięciach bazowali kolejni. W dodatku nie ogranicza się do jed-nej ze szkół – a przecież jako badacz kla-sycznej fi lozofi i niemieckiej mógłby się o to pokusić. Znajdujemy tu analizę dokonań fi lozofów angielskich, francuskich, niemiec-kich, a nawet hiszpańskich. Co więcej, nie ogranicza się do wyników podanych przez filozofów. Analizuje badania biologów, astronomów, fi zyków. I z tego ogromu wie-dzy potrafi wybrać i przedstawić rozwiąza-nia najcenniejsze. Przypomina zapomrozwiąza-niany już podział, jakiego dokonał Helvetius – rozróżnienie pomiędzy smakiem z

przy-zwyczajenia a smakiem wyrozumowanym, gdzie pierwszy jest najczęściej sądem dzia-łającym zgodnie z zasadą „podoba się nam to, co już znamy”, zaś drugi dotyczy wąskie-go grona osób, tych którzy tworzą nowe wzorce – artystów – oraz tych, którzy potra-fi ą dostrzec cenną nowość, coś co dopiero z czasem zostanie zrozumiane i zaakcepto-wane przez ogół.

Żelazny zaznacza jednak, że takie ostre rozdzielenie właściwości smaku fi zjologicz-nego i estetyczzjologicz-nego nie jest dobre. Jak za-uważa, gdy odczuwamy pewne wartości estetyczne, takie jak, piękno, śmiech, wznio-słość – reaguje także nasze ciało – piękno zapiera dech w piersiach, mamy gęsią skór-kę. Łzy płyną do oczu, gdy odczuwamy wzniosłość, a śmiać potrafi my się tak, że aż brzuch boli. Autor wskazuje na obszar jesz-cze niezbadany. Mimo ciągłego rozwoju biologii i fizjologii nie jesteśmy w stanie wskazać, jak to się dzieje, jak doznania este-tyczne łączą się z doznaniami ciała.

Dalej autor Estetyki fi lozofi cznej „odko-puje” zupełnie zapomnianych w Polsce osiemnastowiecznych estetyków francu-skich, między innymi Du Bosa i jego teorię „szóstego zmysłu”, pozwalającego nam na dostrzeżenie piękna zarówno naturalnego, jak i tego stworzonego przez ludzi, dalej An-dre z teorią piękna istoty i piękna natury. Chcąc zapoznać nas z wszystkimi ważnymi aspektami piękna i sądów smaku, przypo-mina teorię pitagorejczyków, Keplera, Bat-teux Goethego, Schillera, Shaftesburego i wielu innych.

Kolejny rozdział Żelazny poświęca na wyjaśnienie różnicy między wartościami

(4)

artystycznymi a estetycznymi. Ponieważ okazuje się, że to, co najistotniejsze dla dy-rygenta i to, czego oczekują widzowie to dwie różne sprawy. Dyrygentowi najpięk-niejszy utwór przy sto pięćdziesiątej próbie się opatrzy, nawet jeśli ćwiczy z najlepszą orkiestrą. Jego zadaniem jest dopilnowanie, by bęben nie wybijał się przed altówkę, by drugie skrzypce zrobiły większe diminuen-do, zostawiając pole dla pierwszych skrzy-piec i by waltornia zapamiętała wreszcie, że ma zagrać f, a nie fi s. I choć wie, że utwór odbierany będzie przez słuchaczy jako pięk-ny, jemu w sensie estetycznym symfonia dawno przestała się podobać. Z drugiej strony odbiorca dzieła sztuki nie musi wie-dzieć wiele na temat wartości artystycznych, by docenić te estetyczne.

W kolejnych rozdziałach powracamy do problemu piękna i brzydoty, zastanawiając się, czy ta ostatnia stanowi rzeczywiście przeciwieństwo piękna. Zanim dojdzie do ostatecznych rozstrzygnięć, Żelazny w do-skonały sposób analizuje problem kiczu, który ostatecznie nie okazuje się tak nega-tywną wartością, oraz wstrętu i obrzydliwo-ści – jako wartoobrzydliwo-ści, które pojawiają się przy percepcji przedmiotu jednocześnie smaku estetycznego i fi zjologicznego. „Objawia się to zwłaszcza przy odbiorze barw, istniej na-wet określenie «barwa zgniłozielona». Zmysł fi zjologiczny ostrzega przed kontak-tem z materią, która mogłaby stanowić za-grożenie dla naszego zdrowia i życia; roz-kładające się substancje organiczne mają na przykład nieprzyjemną woń” (s. 122). Autor uważa, że brzydota jest wartością, która to-warzyszy nam stale, jest raczej „smaczkiem”,

który pozwala nam docenić piękno. Nie jest wartością negatywną, raczej czymś, co ma-jaczy na horyzoncie – w końcu najpiękniej-sza kobieta kiedyś zestarzeje się i mimo że zachowa przebłyski urody, jednak zbrzyd-nie. Nawiązując do Bergsnowskiej koncepcji śmiechu, Żelazny porównuje brzydotę do sympatycznego diabełka, który, choć wciąż powalany na łopatki przez anielskie piękno, zawsze jednak powstaje. Co ważne – gdy staramy się ze wszystkich sił odciąć się od brzydoty – otrzymujemy sztywność i ogra-niczenie. Ostatecznie więc brzydota staje się „częścią krajobrazu przy drodze prowa-dzącej do piękna”.

Kolejne rozdziały poświęcone są różne-go rodzaju odmianom wzniosłości. Tej któ-rą wzbudzają w nas zjawiska przyrody nie-ożywionej i nie-ożywionej oraz tej którą wywo-łają w nas heroizm i tragizm. Żelazny poka-zuje, jak działają mechanizmy tragizmu, co trzeba zrobić, by stać się w oczach innych herosem. Ku zaskoczeniu wielu zapewne czytelników uświadamia nam, że nie tylko człowiek jest postacią tragiczną. Tragiczna jest każda istota, którą złamie los, każda któ-ra przegrywa życie, choć o nie walczyła. Choć, jak zauważa autor, aby dostrzec tra-gizm postaci, podobnie jak przy odczuwa-niu wzniosłości, trzeba znajdować się w określonym punkcie – nawiązując do Kantowskiej analizy wzniosłości odczuwa-nej w zetknięciu z piramidami – „punkcie spojrzenia na piramidę” (czyli nie za daleko, bo piramidy ukażą się nam jako maleńkie obiekty, ani nie za blisko, bo wtedy zobaczy-my jedynie ogromne bloki skalne i wznio-słości nie odczujemy). Dlatego dla rolnika

(5)

kura, którą zabija z przeznaczeniem na nie-dzielny rosół, nie jest istotą tragiczną. Ale może być tak, że towarzyszący mu od lat pies – który w końcu zdechł potrącony przez samochód, mimo że dzielnie starał się wyzdrowieć – tragicznym się już okaże. Tra-giczną będzie też sytuacja, gdy muszę wy-bierać między dwiema wartościami, świa-doma, że cokolwiek wybiorę – coś stracę, coś zostanie zniszczone. Dalej Żelazny do-konuje analizy wzniosłości w erotyce i mi-łości, a następnie często wiążącego się z tra-gizmem i heroizmem patetyzmu, uczulając czytelnika na to, że zjawisko to, wbrew obie-gowej opinii, wcale nie musi być negatywne. Przy tej okazji autor Estetyki fi lozofi cznej przedstawia i bada często wykorzystywane w sztuce i polityce – a niezauważane przez nas – efekty „wielkiego nieobecnego”, mo-tyw „wielkiego samowystarczalnego”, „oka opatrzności” czy „ptaka wolności”.

Również kolejne rozdziały opisujące wdzięk, dzielność i przystojność niosą wiele interesujących treści. Rozdział poświęcony godności – podobnie jak poprzedni doty-czący wdzięku – bazuje na fi lozofi i Schillera. Jednak Żelazny z właściwą sobie swobodą teorię tę przyswaja, rozwija i uzupełnia. Okazuje się, że nie w każdej sytuacji mówi-my o godności czy jej naruszaniu. Jak czyta-my: „z pojęciem godności trudno łączyć wykroczenia moralne niemające swego przełożenia na sferę estetyki” (s. 224). Czę-sto ktoś zachowuje się w taki sposób, że wie-my, iż postępuje źle moralnie, że krzywdzi ogół społeczeństwa. Jednak w sytuacji, gdy ktoś jedzie bez biletu, nie powiem, że naru-sza moją godność. Wiąże się z tym problem

z rozdziału kolejnego, dotyczącego estetycz-nego źródła sumienia. Jak słusznie zauważa Żelazny, do tego, by zarzucić komuś brak sumienia potrzeba, byśmy dysponowali es-tetycznym wyobrażeniem krzywdzonej osoby. I dlatego wspomniany już człowiek jeżdżący bez biletu, choć czyni źle, nie zo-stanie oskarżony o brak sumienia. Ciężko nam zwizualizować poszkodowany Miejski Zakład Komunikacji, choć przecież wiemy, że w rzeczywistości za gapowicza zapłaci każdy z nas, bo konsekwencją wielu

bezpłat-nych przejazdów będzie podniesienie cen

biletów, które odczujemy wszyscy.

Kolejne rozdziały niosą analizę zjawiska śmiechu, znów mającego wiele wspólnego z etyką. Żelazny zgadza się z Bergsonem, że „śmiech jest jak ta piana; powstaje i zazna-cza się na obrzeżach życia społecznego, za-burzenia powstające na jego powierzchni odmalowują natomiast ruchomy kształt owych wstrząsów” (H. Bergson, Śmiech, s. 226). Przyznaje, że aby się z kogoś śmiać, trzeba na chwilkę zawiesić uczucia, jednak wspierając się na najnowszych badaniach biologów, wskazuje na błędy w Bergsonow-skiej teorii. Na przykład okazuje się, że śmiech nie jest zjawiskiem występującym tylko wśród ludzi. Poczuciem humoru wy-kazują się też na przykład słonie i oranguta-ny! Od rozważań nad śmiechem Żelazny w sposób naturalny wyprowadza rozważa-nia dotyczące złego śmiechu, wulgaryzmu i dowcipu, na swój sposób uzupełniając książkę Bergsona. Możemy się dowiedzieć, że na przykład dowcip niekoniecznie musi być śmieszny. Porównuje wulgaryzmy, prze-kleństwa i wyzwiska do dowcipu, pisząc, że

(6)

„są z założenia formą dowcipu, choć często bez śmiechu. W wyniku niezwykłego lub nieakceptowanego powszechnie użycia ję-zyka czy też niestosownego zachowania bezpieczna struktura świata kultury nagle pęka” (s. 263).

Doskonały i odkrywczy jest rozdział poświęcony źródłu dzieła sztuki. Wycho-dząc od Heideggerowskiego eseju o źródle dzieła sztuki oraz od rozprawy Batteux, Że-lazny proponuje pojęcie, które powinno wejść na stałe do słownika estetyków i fi lo-zofów. To delta dzieła sztuki. Na czym mia-łaby polegać ta alegoria? W źródle wody jest niewiele, jest ona za to czysta i świeża. Delta rozlewa się szerokim strumieniem, jednak jej wody są już zużyte, po krystalicz-nie świeżej wodzie źródła zostało już tylko wspomnienie. Tak samo jest z pomysłem artysty. Gdy czerpiąc z natury, geniusz od-kryje jakąś nową myśl, oblecze ją w dzieło, jest ono niczym woda źródlana, świeże i doskonałe. Inni artyści, korzystając z po-mysłu, tworzą na tej bazie kolejne dzieła. Niestety, przy okazji „zużywają” daną idee i w ich dziełach dostrzeżemy już tylko „po-płuczyny”, pomysł wyeksploatowany i wtór-ny, niewnoszący do sztuki niczego nowego. Wtedy jedynym rozwiązaniem jest znów poszukiwanie świeżego źródła. Jak wskazu-je za Batteux Żelazny – powrót do niewy-czerpanego skarbca natury.

Ostatnie rozdziały niosą odpowiedź na dręczące współczesnych pytania o wartość autentyczności dzieł sztuki, wartości este-tyczne i historyczne, moralne aspekty ochrony dzieła sztuki. I tutaj czytelnik się nie zawiedzie i odnajdzie wyczerpujące

od-powiedzi na zadawane artystom i fi lozofom pytania.

Kończąc Estetykę fi lozofi czną, Żelazny pisze: „człowiek pozbawiony dostępu do wartości estetycznej przestaje być człowie-kiem. Wszyscy wiemy, że nasze mięśnie za-nikają, jeżeli nie są poddawane systematycz-nemu wysiłkowi, że ludzie pozbawieni do-stępu do słowa pisanego zatracają umiejęt-ność czytania. Rzadko jednak zastanawiamy się nad tym, że pozbawiając się dostępu do ideałów estetycznych, na przykład piękna, samych siebie czynimy mniej wartościowy-mi ludźwartościowy-mi” (s. 314). Zachęcając nas do este-tyki, autor próbuje więc wskazać nam drogę do tego, byśmy byli lepszymi ludźmi, skło-nić do wszechstronnego rozwoju jako istoty myślącej i czującej.

Przy okazji rozważań nad źródłem dzie-ła sztuki Żelazny opisuje nam proces poszu-kiwania owego źródła przez dwóch przyja-ciół z fi lmu Lisbon Story. Pisze o jednym z nich: „Filip należy do twórców, których geniusz zasadza się na tym, że osobowości minionych faz życia, u każdego z nas z cza-sem zamierające, u niego są wciąż żywe i obecne. Gdy biega z mikrofonem po uli-cach i szuka ciekawych dźwięków, jest zafa-scynowanym dzieckiem, gdy podejmuje trud, by dźwięki te przetworzyć w dzieło sztuki, staje się osobą mądrą, doświadczoną i dorosłą” (s. 285). Gdy czytałam ten frag-ment, pomyślałam, że dotyczy on również autora tej pracy. Żelazny zachwyca nas w

Es-tetyce Filozofi cznej nie tylko klarownością

wywodu. Dzieli się z czytelnikiem historia-mi ze swojego dzieciństwa, które trafnie ilustrują stawiane tezy. Przywołuje

(7)

najtrud-niejsze dzieła Kanta, by po chwili odwołać się do Tołstoja czy Twaina. Oszołamia nas różnorodnością zawsze trafi onych przykła-dów. Czytelnik odkłada książkę, wierząc, że miał okazję spotkać się z niebanalnym umy-słem i czując, że przedstawione poglądy są czymś odkrywczym, a książka stanowi jeden z kamieni milowych w rodzimej lite-raturze estetycznej.

Maria Werner

Stefan Konstańczak (rec.): Marek Adam-kiewicz, Wartość pracy w polskiej tradycji moralnej, Wydawnictwo WAT, Warszawa 2008, ss. 187.

Transformacja systemowa w Polsce charak-teryzuje się także widoczną zmianą stosun-ku ludzi do wykonywanej pracy. Praca nagle stała się miernikiem wartości ludzi, co znaczy, że wróciła na miejsce, które tra-dycyjnie zajmowała. Kilka pokoleń funk-cjonowania ludzi w warunkach realnego socjalizmu zdeprecjonowało wartość pracy ludzkiej. Było to zapewne efektem tego, że jakość wykonywanej pracy nie miała więk-szego wpływu na ocenę pracownika. Każdy bowiem zarabiał podobnie niezależnie od jakości swej pracy. Tymczasem praca staje się wartością o charakterze moralnym do-piero wówczas, gdy jest efekty są dostoso-wanie do oczekiwań ludzi. Satysfakcja z do-brze wykonanej pracy podnosi poczucie wartości osoby ją wykonującej, podobnie, jak podnosi ją aprobata odbiorcy wykona-nego produktu. Możemy się o tym przeko-nać w świetle lektury książki M.

Adamkie-wicza Wartość pracy w polskiej tradycji

mo-ralnej, która niejako wyszła naprzeciw

nie-ustannym dyskusjom na temat wydajności i jakości pracy Polaków.

Jak można odczytać z przedstawionych w książce treści, punktem wyjścia do przed-stawionych rozważań była nie najlepsza społeczna samoocena naszej rodzimej pro-duktywności, innowacyjności i staranności wykonywanych dóbr oraz usług. Autor za-tem w swej książce jakby starał się zaprze-czyć tym przekonaniom, omawiając po-szczególne problemy najpierw w kontekście światowym, a następnie wnioski milcząco odnosząc do rodzimych realiów. W takim kontekście polskie krytyczne rozważania nad pracą przestają mieć wymiar lokalny, a stają się częścią intelektualnej spuścizny ludzkości. Nie zmienia tego wrażenia celo-we ograniczenie się autora do prezentacji refl eksji nad pracą w myśli zachodnioeuro-pejskiej, którą nader często uznaje się jako niedościgły wzorzec dla rzekomej polskiej bylejakości. Tymczasem czytelnik raczej nie będzie miał po lekturze książki wrażenia, że ma miejsce aż taka rozbieżność. Oczywiście książka nie zawiera statystyk wydajności pracy, bo to przecież nie było celem autora, a tylko usytuowanie polskiej teoretycznej refleksji nad pracą w kontekście euro-pejskim.

Autor swoją pracę rozpoczyna od pre-zentacji poglądów na znaczenie pracy dla człowieka powstałych w obrębie myśli eu-ropejskiej. Jest to dobre tło dla uchwycenia cech specyfi cznych rysów polskiej refl eksji fi lozofi cznej nad pracą. Przy okazji czytel-nik ma okazję prześledzić historyczne

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wzmocnieniu systemu zarządzania gospodarczego w Unii Europejskiej oraz zapewnieniu stabilności strefy eurosłużyć również miało ustanowienie nowego instrumentu

Trochę też obserwowałem zaćmienia księżyców Jowisza, ale Banachiewicz na to skoczył, że to jest poza programem, że tego nie wolno robić i dałem temu spokój,

Widać też dwa charakterystyczne momenty - maksimum, kiedy plamy są rozproszone po szerokościach (np. W momencie minimum zaczynają się już pojawiać na wysokich

Zatrzymamy się teraz nad pierwszą z siedmiu wyrocz- ni, skoncentrowaną na tajemniczej relacji pomiędzy ludem (' am) Izraela, a narodami (goj im), wśród których przyjdzie

W najwyżej ce- nionych periodykach naukowych udział publikacji odnoszących się do ewolucji i historii świata żywe- go wciąż jest nieproporcjonalnie większy niż udział

Wydawałoby się, że nowe przepisy stymulują przed- siębiorczość, a tu tuż przed końcem roku kierownic- two Ministerstwa Zdrowia wygłasza poglądy o nad- miernym rozwoju

Stosunkowo łatwo zgodzić się z K ii n g i e m, że piętnow ane przez niego „zdania”, w których wyrażone jest nauczanie Kościoła, istotnie nasuw ają