• Nie Znaleziono Wyników

Wydawnictwo materjałów do historji powstania, 1863-1864. T. 4, z. 1-2 - Lwów 1894

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wydawnictwo materjałów do historji powstania, 1863-1864. T. 4, z. 1-2 - Lwów 1894"

Copied!
78
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)
(6)
(7)

WYDAWNICTWO MATERIAŁÓW

d o

HISTORJI POWSTANIA Ш - 1 8 6 4 .

T o m IV. Zeszyty I., II. — Lwów 1 8 9 4 .

Objaśni'ł *

B r o n i s ł a w S z w a r c e .

w

L w ó w 1 8 9 4 .

Nakładem W ydawnictwa „Kurjera Lwowskiego”.

(8)
(9)

* A '/'ń ostatnich latach zaw rzało w literaturze, dotyczącej po w stan ia 1863 r. Z ajm u ją / ^ w r A s '^ niem naJrozm aitsze stronnictw a, a.

МИ g ó ru ją o skarżenia; znan a »H is to r ja dw óch l a t «, napisan a przez jaw n eg o stro n n ik a

m oskiew skiego, prym trzy m a w tym chórze, p o ­ sługując się carskiem i dokum entam i i zeznaniam i rozm aitych zdrajców . O brońcy zaś o b o w iąz k u naro d o w eg o nie m ają w cale aktów śled czych, bardzo m ało dokum entów urzęd o w y ch , i m u szą się ograniczać w spom nieniam i u czestników , rz a ­ dziej św iadk ów ostatniego zbrojnego ruchu. Tern trudniejszą je st ich rola, że m u szą po stęp o w ać z najw iększą ostrożnością, by nie skom prom ito­ w ać żyjących dotąd osobistości, w y staw io n y c h n a zem stę i prześlad o w an ia zab o rcó w ; o sk a rż y ­ ciele w cale się takim i w zględam i nie k rę p u ją i m ają przeto o grom ną przew agę. D odajm y do tego, że liczba uczestników coraz się zm niejsza, że głów ni zginęli ju ż przed trzydziestu laty, z a b ra w ­ s z y z so b ą do m ogiły najw ażniejsze w iadom ości, .że ci, którzy ocaleli, czy zdradą, czy szczęśliw y m w yp ad k iem , m ogą najspokojniej przek ręcać fakty, sz k a lo w a ć poległych, uspraw iedliw iać w ła sn e

(10)

błęd y i p rzestępstw a — i m ożem y sobie ła tw o w ystaw ić, ja k trudno zdać sobie spraw ę z tego,, czem było rzeczyw iście ostatnie pow stanie.

O broną n arodu i spotw arzo n y ch ofiar zaj­ m o w ał się głów nie w ostatnich latach ś. p. A ga- to n Giller, jeden z g łó w n y ch o rg anizatorów p o w ­ stan ia i w ydane przez niego m aterjały zaw ierają w iele cennych szczegółów , acz zb y t często p o z b a ­ w ionych krytyki; bo Giller um ieszczał żyw cem w spom nien ia u czestn ikó w , których nie m ógł sk o n ­ trolow ać, poniew aż ani do pierw szych ru chów nie należał, ani w polu nic by ł — a będąc z p o ­ w o d u sw oich um iarkow anych i m istycznych p rzek o n ań w rogiem tych w łaśnie, którzy najw ię­ cej w organizacji i w p o w stan iu działali, d aw ał się m oże zbyt często uw ieść sw oim sym patjom i antypatjom . Z drugiej stro n y zdaw ało m u się, że o b rona m usi być jak najgorętszą, tak bezw zglę­ dną, jak bezw zględnem było oskarżenie; d la te g o z b y t pobłażliw ie za p atry w a ł się na działalność naszą, zbyt entuzjastycznie w y c h w alał w szy stk o , to naw et, o czem by ł p rzekonany, że dodatniem nie było. Dawniej jeszcze, długo przed p o w sta ­ niem , tak sam o idealizow ał całą d aw n ą P olsk ę, sk ry w ając błędy, zbrodnie naw et, znane św iatu całem u, p rz y zn an e od w ieków przez sam ych n aszy ch historyków , i dla tego nie dziw, że w ro ­ gow ie nasi, a naw et przyjaciele, odm aw iają św iad ectw u Gillera w szelkiej w agi tam naw et, gdzie bezw aru n k o w o w ierzyć m u trzeba.

W y daw nictw o m aterjałów do historji p o w ­ stania, 1863 ro k u m iało ciągnąć dalej pracę p rzez G illerai rozpoczętą i zebrać niezbędne dane d la

(11)

o c e n y tego narodow ego ruchu. O ile nam w ia ­ dom o, m iało ono n aw et k o rzy stać i w części sk o ­ rzy stało z bogatego zasobu, zebranego przez Aga- tona, z którego czerpał także bardzo w iele p u ł­ k o w n ik Struś. M ożna się w ięc było spodziew ać, że przybędzie nam wiele rzeczy, rzu cający ch n o w e a praw dziw e św iatło na ów czesne w ypadki.

P ierw sze tom y niezupełnie odpow iad ają takim oczekiw aniom . Z sam ego w stępu tom u I. p. t. »Rzut o k a na pow stanie«, m ożna było p o ­ znać, że panuje w w ydaw nictw ie dziw na m ięsza- n in a pojęć: chw alenie pow stania, potępienie tych, co je przygotow ali, p rzesadzanie klęsk i ujem ­ ny ch skutków , zupełne m ilczenie o d od atnich w ynikach, jed n em słow em w y raźn y zw ro t n a p r a w o , k u tak zw anej pracy organicznej — p o d opieką zaborców . Ale że tom y I., II., III. zaw ierają po większej części urzędow e d o k u ­ m enty, pracę Gillera o delegacji w a rszaw sk iej, bardzo cenne i praw dziw e pam iętniki B ronisław a D eskura, w o jew o d y podlaskiego, i dość szczere n otatk i o organizacji galicyjski ej — taki k ierun ek nie m ógł się w yraźnie uw ydatnić, chyba ścisłą c e n z u rą i obcinaniem tego, co jest dla b i a ł y c h nieprzychylnem , n iew ygodnem albo w p ro st szk o- dliw em sw o ją praw dziw ością. Dopiero w czw ar­ tym tom ie w idać w yraźnie do czego dąży całe w y d a w n ictw o , m ające być dalszym ciągiem p rac ■Gillera, a p ro w ad zo n e — sm utno się do tego p rzy zn ać — przez byłych członków organizacji i Rządu N arodow ego, n a który ch leży g łó w n a o d p o w iedzialn ość za niepow odzenie. D ąży o n o d o potępienia całego ruchu, do w ybielenia ham

(12)

u-jący c b , a oczernienia działających, do ch w a­ lenia jaw n y c h zdrajców O jczyzny, do w y k azy ­ w an ia n i e m o ż l i w o ś c i w skrzeszenia Polski,, jednem sło w em zupełnie do tego sam ego, dla czego b y ły napisane «H istorja dw óch lat«, »Osta- tnie chw ile povvstania« i podobne prace tego sa ­ m ego, polsko-m oskiew skiego autora, oraz »H istorja pow stania« M oskala Berga, któ ry je st g łó w n ą w y ro c zn ią takich panów , rozm aite krakow skie pam flety i inne prace ejusdem fa rin a e. W tom ie czw artym ju ż niem a dokum entów , a są tylko w spom nienia ^uczestników lub św iadków , (?) pi­ sane trzydzieści lat po pow stan iu , dające bardzo- m ało n ow ych faktów , a bardzo wiele przekręceń p o w szechn ie zn a n y ch w ypadków , jeszcze więcej n ieuzasadniony ch oskarżeń i czczych deklamacji,, a nad w szystkiem góruje w spaniałe w tó ro w an ie tem u, co Berg napisał. Chwali się tych, których on chw alił, potępia tych, których on potępił, chociaż dla każdego nieuprzedzonego czytelnika jasn o , że p o ch w ała M oskala je st w łaśn ie p o tę­ pieniem , a jeg o potępienie najw y ższą pochw ałą. Sm utno, b ardzo sm utno, że są ludzie, któ rzy mieli cyw ilną odw agę um ieścić takie rzeczy w w ydaw nictw ie, gdzie znajdują się w spom nienia Gillera, D eskura, S ew eryny D uchińskiej i o g n iste pow stań cze odezw y!

D la przyszłego b ad acza dziejów n a ro d o ­ w y ch rzecz będzie aż nadto jasn ą. S koro się sp o tk a z sążnistvm panegirykiem K arola M ajew­ skiego (Т. IV. Zeszyt II., str. 54, 55), z ciągłem i p o ch w ałam i O skara A w ejdy, ow ego «najbardziej: obezn an eg o (niestety!) z biegiem w y p ad k ó w i in­

(13)

7

teresó w pow stania« (tam że str. 53), z uw ielbia­ niem m arkiza W ielopolskiego (Z eszyt.I., str. 171, 173), i p o ró w n a to w szy stk o z tem , co napisan e 0 M ajew skim , o A w ejdzie, o W ielopolskim u p. Z. L. S. (»H istorja dw óch lat«), u Berga, u in­ nych M oskali i m oskiew skich stronników , książkę n aty ch m iast zapisze do odnośnej rubry ki i cenić ją będzie tą sam ą m iarką, co tam te. P rzyjaciel n asz zechce ją zatem spraw dzić, ja k sp ra w d za Berga, w ró g z n ajw iększą przyjem nością zapisze, że »sami P o la cy stw ierd zają nasze w yw ody«, g n iew ając się tylko za to, że tak m ało no w y ch zeznań, pod obnych do tych, którem i AA’ejda p o słał p ra w do podobnie naprzód K arola P rzybylskiego 1 C ezara M oraw skiego do w iężienia (Zeszyt II., str. 140, 141), a skutkiem tego T ra u g u tta i jeg o m inistrów n a szubienicę. P raw dziw y zaś patrjo ta p o w ie tylko: »A! tu się chw ali jaw n y c h zdrajców O jczy zn y i denuncjantów !« i rzu ci książkę do kosza.

Ale chociaż w p ły w ogólny takich p o st

fe stu m pam iętników nie m oże być dla ogólnych

dziejów zbyt szkodliw ym , w łaśnie z p o w o d u ich stro n n o ści i zgodności z oszczerstw am i w rogów , m o g ą one w y w rzeć najgorsze w rażenie na teraź­ niejsze pokolenie, bo przytaczają m nóstw o rze­ kom y ch faktów i bezpodstaw nych oskarżeń, g łó w ­ nie n a osobistości, które się bronić nie m ogą lub nie chcą, że zachęcają przytem do nad er s z k o d ­ liw ego dla sp ra w y narodow ej kierunku. D ość się w czytać w te elukubracje, nie znając n aw et faktów , by się przekonać o braku dow o dów , o sp rzeczn o ściach n a każdym kroku, by w iedzieć,

(14)

8

ż e ani tc pochw ały, ani te o sk arżen ia nie m ają żadnej podstaw y; ale przeciętny czytelnik zgad­ nąć nie m oże, że kiedy napisano: A. by ł sam o ­ z w ań cem i zdradził, B. by ł bohaterem — źe w ła ś ­ nie B. by ł sam o zw ańcem i zdrajcą, a A. p o rz ąd ­ nym człow iekiem . T akie sprostow anie należy do rzadkich teraz św iad k ó w ow ych w y padków , je s t ich w yraźnym i koniecznym obow iązkiem . N a n ieszczęście nie w ielu się takiego sp ro sto w an ia podejm uje, ja k np. n ieboszczyk Jarm und, p onie­ w a ż jed n i boją się narazić »m ocarstw om «, d ru ­ d z y są obojętni n a oszczerstw a i nie chcą nikogo skom prom itow ać, trzeci nie chcą się m ieszać bez d o w o d ó w do spo ró w n ader niepochlebnych, a żad n y ch d o w o d ó w prócz w łasneg o sło w a dać nie m o g ą; sto ją zatem zupełnie n a tern sam em stanow isku , co oskarżyciele n a ro d u i boją się n arazić n a tę sam ę naganę za n ieudow odnione tw ierdzenia.

W takich w a ru n k a c h mniej sum ienni m ają strasz n ą p rzew agę i z niej w szelkim i sposobam i k o rzy stają. N iem asz w ątpienia, że w y d aw cy tłó- m aczą się kon ieczno ścią zam ieszczania w sz y st­ kich opinji dla o trzym ania zupełnego i w iaro- godnego o b ra z u ; ale takie tłóm aczenie m ija się najzupełniej z praw dą, bo dotychczas niem a ani ślad u opinji tych. których tom IV. n az y w a naj­ grzeczniej »w a rc h o ła m i«, »anarchistam i«, i n a k tórych w szystkie p io ru n y padają. Niem a też ich głosów ' ani u Berga, ani u p.*Z. L. S. ani w »Cza-

sie«, ani w podobn ych organach, chociaż w y d a ­

w nictw o m ogłoby najłatw iej sobie dostać m n ó ­ stw o b ro sz u r c z e r w o n y c h , napisanych głó w n ie

(15)

9

m iędzy 1863 а 1870 rokiem , nie m ało em igra­ cy jn y ch dzienników i dokum entów , objaśniających niejedne ciekaw e fakta. Z adaniem i celem takiego w y d a w n ic tw a byłoby, p o d łu g mnie, zestaw ienie p rzeciw n ych zdań i tw ierdzeń, krytyczne ich o - św ietlen ie i odszukiw anie coraz n o w szych d o ­ w odów ; p raca to żm u d n a i niew dzięczna, bo m u ­ s z ę przyznać, że korzystając z t a j n o ś c i ów ­ czesnej, w szystkie stro n n ictw a k łam ały i kłam ią dotychczas, ile sił starczy, a ci, któ rzy m ogliby praw dę pow iedzieć, ci, któ rzy w ów czas nie k ła ­ mali, leżą w sk raw ionych leśnych m ogiłach, n a s to k u cytadeli, w dalekich b orach Sybiru, albo w e w spólnych g robow iskach francuskich m iast. D odam także, że n aw et podczas po w stan ia p a­ trza n o się n a w ypadki, nie w iedząc co się dzieje, tak że z pow odu owej tajności, i że tern bardziej tera z św iadkow ie sobie z w y p ad k ó w sp ra w y zdać nie m ogą, kiedy zam glona pam ięć je szc ze b a r­ dziej w szystko zagm atw ała.

Nie w idać dotychcząs,- by w yd aw n ictw o m iało najm niejsze pojęcie o takiem zadaniu. P o ­ w tarzam , że o prócz pam iętników D eskura, niem a w niem ślad u opinji stronnników ruchu, a d o k u ­ m entów d em okratycznych bard zo m ało. N iem a w ięc m ow y o bezstronności, w łaściw ie m ów iąc, o w szechstro nności, a je st w idoczny i w y łąc zn y stro n n iczy kierunek, ogrom nie nam szkod zący . P o n iew aż ludzie, którzy grali w ielką rolę w ó w ­ c z esn y ch w y padk ach i p rzo d u ją po dziś dzień n aro d o w i, ja k A dam A snyk, Ignacy Sew er-M a- ciejow ski, Ludw ik Kubala, Z ygm unt L askow ski, W ojciech B iechoński i inni, m iędzy którym i m ogę

(16)

10

w y m ien ić Alfreda Szczepańskiego, ludzie, na. k tórych padają po w iększej części oskarżenia, 0 których m ow a, nie życzą sobie na nie odpo­ w iedzieć ani rozjaśnić w łasnem i w spom nieniam i zag m atw an y ch dziejów R ządu N a r o d o w e g o j a , aczkolw iek nie pierw szo rzęd n y działacz org an i­ zacji narodow ej i będący ju ż w niew oli m os­ kiew skiej w 1863 roku, czuję się zob ow iązanym stan ąć w obronie praw d y i rozjaśnić, o ile mi sił stanie, czem dzieło, o którem m ów ię, zaw iniło w obec n aro d u i w obec spraw iedliw ości.

Mam w p raw dzie tylko w łasne słow o ja k o dow ód, bom nigdy nie należał do »buchhalterów « 1 do »referentów« spisku, surow o naw et z a b ra­ niałem w szelkiej pisaniny; ale nie brak mi żyją­ cych św iad k ó w i d ru k o w an y ch źródeł, stw ierd za­ jący ch to, co pow iem . Nie cięży n a mnie w in a o d stęp stw a ani zdrady, chociaż pod g ro z ą s z u ­ bienicy, w celi skazanych n a śm ierć, p o d czas trzydziestoletniego w yg n an ia na dalekim w sc h o ­ dzie; znajduję się oprócz tego w takiem korzyst- nem położeniu, że m am bronić tych w łaśn ie »w a rch o łó w , przeciw którym zaw zięcie w ó w c zas w alczyłem , C hm ielińskiego, M ierosław skiego i in­ nych, od napaści ich byłych wielbicieli, pom oc­ ników i pochlebców , przedzierżgniętych dziw nym zbiegiem okoliczności w najw ierniejszych czci­ cieli m argrabi z M yszkow a i księcia C zarto ry s­ kiego. Mam za to osądzić w łasnych kolegów , O sk ara Awejdę i innych, k tórych błędy, zb ro d ­ nie naw et, mam w wielkiej części n a su m ien iu , bom im p ozw olił zająć stanow iska, dzięki któ ­ rym popsuli całą p o w stań c zą spraw ę, a potem'

(17)

11

posłali tysiące ofiar na szubienicę i n a Sybir dla ocalenia w łasnej nędznej skóry.

T om czw arty m aterjałów sk ład a się z trzech prac rozm aitych autorów , jeszcze rozm aitszych co do treści i w a rto ś c i: 1. M em orjału W ło d zi­ m ierza M ilowicza, byłego agenta K om itetu Cen­ tralnego w P aryżu, a później kom isarza Rządu N arodow ego w Galicji, pisanego, ja k o g łasza w ydaw nictw o, przed kilkunastu laty : 2. W sp o ­ m nień z czasu m łodości (1850— 1864), niew iado­ mego autora, p isanych w r. 1892 i 3. artykułu, raczej p a m fle tu : «Rom uald T ra u g u tt i jego dy­ ktatura*, pisanego w r. 1893.

P ierw sza p raca je s t o w iele najle­ pszą, najp raw d ziw szą i p osiada p ew n ą w arto ść histo ry czn ą. Milowicz, osobiście mi nie znany, nie by ł szczęśliw ym w urzędow aniu. Jego are­ szto w a n ie w P ary ż u przez rząd N apoleoński w 1862 r. spo w o d o w ało zabranie pierw szego tran sp o rtu broni, zakupionej przez członka Ko­ m itetu C entralnego, F ran ciszk a G odlew skiego i zadało strasz n y cios pow staniu . Później był także areszto w an y w e Lw ow ie i nic w Galicji nie zro b ił; nareszcie by ł podobno pełnom ocni­ kiem rz ąd u w T urcji z niew iadom ym skutkiem . Ze g rzeszy ł lek k o m y śln o ścią, rzecz w iadom a, a dow odem np. sążnisty rap ort p rzech o w an y w O ssolineum , w którym rekom enduje, m iędzy innym i, bardzo go rąco O skara A w ejdę; ale za to mnie przynajm niej nie w y p ad a m u czynić za rzu ­ tów , bom się sam na A w ejdzie złapał. Z tem w szystkiem m em orjał M ilowicza, opraco w an y nie długo po pow staniu, jest uczciw ie i szczerze

(18)

na-\ ч

p isan y , choć się nie m ożna zgodzić ze w szy st- kiem i zapatryw aniam i a u t o r a ; jest także w ra żą­ cej sprzeczności z resztą to m u : dlatego będę się kilk ak ro tn ie do niego o d w o ły w ał. Milowicz p o d ­

cz as organizacji w W arszaw ie nie był, opisuje bardzo niedokładnie początek pow stania, tw ier­ dzą c np., że »ruch w ynikł sam z siebie, bez w iedzy i woli kom itetu« (Str. 80. Z eszyt I), nie w iedząc, ani o u ch w ałach kom itetu, ani o u l t i ­

m a t u m kom isarzy w ojew ódzkich, ani o misji P a- dlew skiego, który p odług niego, «w ypro w ad zał m łodzież za granicę« (Tam że. Str. 81). N apada też (co m u się nie chw ali) na pow stanie bez b roni, kiedy ta broń p rzep ad ła głów nie z pow odu jeg o nieostro żn o ści. Ale pom im o tych u sterek nic p rze­ ciw jego m em orjałow i w ogóle pow iedzieć nie m o ­ gę. D laczego d ru g a część jeg o n ie z n a l a z ł a s i ę (T am że Str. 2), chociaż w O ssolineum jest w iele je g o papierów , o tern wie najlepiej W yd aw n ictw o .

Z upełnie co innego pam iętniki N. 2. Jak o czyste w spom nienia z m łodości, o p isujące b y t m łodzieży polskiej przed pow staniem w W a r­ szaw ie i w Kijowie, m oże on m ieć p ew ną w a r­ to ść ; ale autor, b. uczeń ultraczerw onej S zk oły S z tu k pięknych, dobrze mi w ó w czas zn an y z krań co w y ch przekonań, p o p su ł to w szy stk o najzupełniejszem , m ów iąc po prostu, s f a ł s z o ­ w a n i e m faktów,, dla w łasnego, bardzo niezrę­ cznego usp raw iedliw ienia się z u d ziału w czer­ w onym ru c h u .

P rzytoczę dosłow nie jeg o obronę (Z eszyt I. Str. 173, 174.): »Nie łatw o było zdać sobie sp ra w ę z tego co było do zrobienia w tym ch ao ­

(19)

13

sie — gdzie stan ąć i co m ianow icie zrobić?' S tan ąć ja k o jed n o stk a p rzy m arkizie, byłoby to bezow ocnie b raw ow ać cpinję, ośm ieszać się n a ­ wet. Daleko więcej szan s rzeczyw iście p o ży te­ cznej p racy daw ało zajęcie w ażniejszego s ta n o ­ w isk a w obozie czerw onych, bo przy sum iennej (?) pracy i szczęśliw ym zbiegu okoliczności m o żna było mieć nadzieję — n iedopuszczenia do w y ­ buchu... S krom nem u aplikantow i są d o w e m u ... nie w olno było p ozostać n a uboczu... Z o s t a ł e m c z e r w o n y m * najw idoczniej dla zabicia ru c h u .T a k m oże pisać tylko agent policyjny. Szczęściem dla pana B. m ogę zapew nić czytelnika, że sam okłam uje się najhaniebniej; ani agentem pro w okatorem , ani tajnym stronnikiem W ielopolskiego i jeg o szpiegiem nie był.

Ale co za upadek m oralności, kiedy neofita k o n s e r w a t y z m u , jakim b y ł w idocznie w o sta­ tnich czasach р. B., m oże pisać takie zeznanie dla zaskarbienia sobie ła sk sw oich n o w y ch p ro ­ tek to ró w ! u w jegom ość przybyw ał do m nie z K ijow a jak o p ośrednik A ntonow icza — tak przynajm niej m ów ił — i krań co w y ch ch ło p o m a­ n ó w i bardzo się zgorszył, kiedym żąd ał od Ru­ sin ó w pew nych gw arancji bardzo, jak. mi si£ zd aw ało, um iarkow anych, ale ja k teraz widzę,, bardzo tru d n y ch do urzeczyw istnienia.

W pam iętnikach zaś р. B. chw ali W ielopol­ skiego, o sk arża A ndrzeja Zam ojskiego o »ciężki, ś m i e r t e l n y grzechu (Str. 178), za to, źe nie chciał trzym ać z m arkizem (fałsz — W ielopolski go odepchnął) i w y p o w iad a w iele innych zdań, św iad czący ch o jego bardzo stań cz y k o w sk ich ,

(20)

a w potrzebie carskich przekonaniach. T ak się ludzie zm ieniają!

Zbyteczne dalsze sprostow anie p rzek ręco­ n ych p rzez takiego n a w r ó c o n e g o faktów ; zrobiłem to ju ż dla w łasnej osoby w sam em w y ­ daw nictw ie (Zesz. I. Str. 178, 179), chociaż takim sposobem odarłem się z u ro k u rom antyczności i nadzw yczajności, którym р. B. podobało się mię u piększyć. Pow iem tylko, że p odług niego sam ego s z a c h r o w a ł z K arolem Majewskim, tylko co w y p u szczo n y m z cytadeli, i z białym i dla obale­ nia czerw onych, po zabraniu pieniędzy ze S k a r­ bu K rólestw a przez W a szkow skiego (str. 192, 193), a m ożna się też dom yśleć, chociaż tego nie m ówi, że jedn ocześnie sza ch ro w a ł z czerw o n y m i dla usun ięcia białych, bo w iem y skądinąd, że w y ­ działow i w arszaw scy, do których р. B. — jak p o ­ w iada — należał, tak w ó w czas j e d n o m y ś l n i e postąpili. M oralność, p rz y zn ać trzeba, znakom ita!

P an B. nie w ie też dlaczego (ale ludzie w ie­ dzą) (str. 197) w tajem niczył go Chm ieliński do zam achu, m ającego n a celu obalenie tego sam e­ go M ajew skiego; sam najnaiw niej opisuje ja k z Chm ielińskim planuje ten zam ach, chociaż d o ­ daje dla w łasnego uspraw iedliw ienia, że Chm ie­ lińskiego chciał najhaniebniej oszukać. U sp raw ie­ dliw ienie godne czynu i piszącego. M ówi w p raw ­ dzie, że nie chciał do R ządu Chm ielińskiego należeć, że w y sze d ł z organizacji; ale jak to pogodzić z tern, że nie w ró cił za T raugutta, że później Rafał K rajew ski n am aw iał go do po w ro ­ tu „z zapom nieniem osobistej u ra z y 1' (str. 203)

(21)

15

i że znow u zajął stanow isko, na którem areszto ­ w a n y został? Niech czytelnik osądzi.

Dla uspraw iedliw ienia р. B. m uszę pow ie­ dzieć, że w cale takim nie by ł — niegdyś, że sy- birski m aterjalizm i w alka o byt na w ygnaniu m u siały go ju ż tam naw rócić do ppraktyczniej- szej« m oralności i że reszty m usiało d okon ać w cale nieszczególne, jak widać, tow arzystw o, w którem się znajdyw ał po pow rocie do ro dzin­ nego kraju. Sam B. daje najlepszy dow ód, że by ł innym , bo koniec ow ych w spom nień, pisany w i­ dać daleko daw niej, ale przyczepion y do reszty bez żadnej krytyki (co się w W ydaw nictw ie m a- terja łó w często zdarza), jest ow iany zupełnie innym duchem . T u opisuje się aresztow anie, śledztw o, więzienie, w yrok i ja z d a na S ybir do M oskw y. Nie pod o b a mi się tylko w zm ianka, że zo stał sk a z a n y w skutek zeznania biednego Rafała K ra­ jew sk ieg o (str. 211, 212); m ożna było zostaw ić

u m arły ch w spokoju. K rajew ski stracił w idocznie głow ę, kiedy zobaczył, źe rząd bi dy sam się w y d a ł ustam i A w ejdy i innych, а р. B. daje nam zresztą dow ód, źe nie tak łatw o w ytrzym ać, bo \ d la prędkości, ja k sam pisze, zezn ał w szy stk o co T u ch o łc e trzeba było (str. 213). M uszą także b y ć przesad zone ow e sążniste zezn an ia Rogiń­ skiego (str. 214) n. p. o 18(51 roku, kiedy Ro­ giński był w C uneo. U lubieniec Padlew skiego ś p i e w a ł w praw dzie, m iędzy innym i i mię o sk ar­ żał, ale że p rzybył do W a rsza w y parę m iesięcy przed pow staniem , praw ie nic w iedzieć nie m ógł i dla tego nie wielu zaszkod ził, op rócz sw ego p ro tek to ra i dobroczyńcy. Zresztą sam р. B. pi­

(22)

sze, że dopiero później w yciągnięto jego papla­ ninę dla stw ierdzenia w idać ze znań Awejdy.

Zdaje się, źe po takich w yjątkach należy się tylko dziw ić n aiw nem u m oralnem u zepsuciu,, a w łaściw ie m oralnej nieczułości, którą się au to r tych w spom nień popisuje i m ocno żałow ać, że „ p a try o ty c z n e “ W yd aw n ictw o um ieściło taki ja ­ sk ra w y przyk ład tego, do czego dojść m ogą n a ­ w róceni stron nicy pracy organicznej. A m oże jestto w yzn anie w iary sam ego W y daw nictw a?

T rzecia część tom u IV, „R om uald T ra u g u tt i jeg o d y k ta tu ra 41, je st co się n azy w a kap italn ą sz tu k ą w y daw nictw a, w y ra ch o w a n ą n a efekt nie­ zw y k ły , n ap isan ą językiem popraw nym i niekiedy b arw nym , obfitującą w tkliw e o b ra zy i patetyczne w ykrzykniki. W y c h w alan o ją daw no przed w y j­ ściem n a św iat i nie dziw: takie kunsztuki u n a s za w sze się podobają, osobliw ie płci pięknej, zw ła­ sz c z a kiedy się naprzó d w y su w a po stać czystego,, pobożnego, d oskonałego i nieszczęśliw ego b o h a ­ tera. T akim bohaterem w y b ra n y zo stał — dla form y — naczelnik ostatniego R ządu Narodowego,. Rom uald T ra u g u tt. M yliłby się jed n ak bardzo ten, ktob y się sp odziew ał znaleść w tym zeszycie n o w ą i w y czerp u jącą biografję tego męża. I pi­ szącem u, chociaż go znał w idocznie dość dobrze w W arszaw ie, w cale o to nie idzie. W szystkie fakty przez niego p rzy to czo n e są daw no znane, nic now ego nie dodano — bo n o w o ścią być n a­ zw anym nie m oże poetyczny, albo niby p oety ­ czny opis litew skich „m ateczn ik ó w 44 i leśnych bohaterów , p o kazujący tylko, że au to r Litw y w cale nie zna, a »skoki rysie i ko p y ta łosia«

(23)

w z ią ł sobie z P an a T a d e u sza i — z R odziew i­ czów ny. (Str. 10, 11). P oniew aż T raugutt, zam ­ k n ięty w sobie jak każd y Litwin, nie bardzo się znajom ym w yw n ętrzał, jego przyjaciel i panegi- ry sta m usiał sobie pożyczyć dalszych szczegółów o sw oim bohaterze ju ż nie z M ickiewicza, ale z Berga, któ ry je zn o w u w ziął od m oskiew skich kolegów T ra u g u tta — i takie jed y n ie w skazów ki 0 przeszłości R om ualda au to r nam podaje. (Str. 39 Berg. Т. 111. 353, 354, 355). Owe pożyczki, d o d an e do fantastycznego i rozw lekłego opow ia­ dania jedynej, a krótkiej i nieszczęśliw ej, choć bardzo zaszczytnej kam panji T ra u g u tta na Pole­ siu (Str. 4 0 —50), stan o w ią zręcznie u ło żo n e tło, n a którem au to r narzu cił jaskraw em i barw am i to,, o co m u głów nie szło, to je st gw ałto w n e oskarżenie „w archołó w , anarchistów , czerw onych" 1 w yw yższenie „w szystkiego co było pow ażniej- szem , św iatlejszem , dośw iadczeńszem i zasobniej- szem w środki m aterjalne“, (Str. 53), tych zatem , k tó rzy podług P ism a Św iętego, chętnie cy to w a­ nego przez autora, trudniej w ejdą do królestw a niebieskiego, niż w ielbłąd przejdzie przez ucho igielne (Mat. 19, 24). Od czasu zaś ja k m ąż „o p a trzn o ścio w y 11, jak go a u to r nazyw a, zgniótł ow ych w archo łów , któ rzy się w cale nie bronili (Str. 79), m ianow icie A snyka, D obrow olskiego, N arzym skiego, B iechońskiego, ludzi ani p o w a­ żnych, ani św iatłych, ani dośw iadczonych, ludzi bez żadnego talentu, ludzi, którzy ani w ojczy­ stych dziejach, ani w ojczystej literaturze żadnego ślad u nie zo staw ią w poró w n an iu z przyjaciółm i i protektoram i a u to ra — a głów nie z Ks. W ła ­

(24)

18

dysław em C zartoryskim — sza n o w n y pow ieścio- pisarz (bo inaczej go n azw ać nic mogę) bardzo m ało nam w y jaśn ia dalszą rzeczyw istą d ziałal­ ność sw ojego dyktatora, daje nam tylko w iele szczegółów , często polem icznych, o jego życiu w ukryciu w W arszaw ie, o nom inacjach rozm ai­ tych dostojników i funkcjonow aniu m achiny urzędniczej, o niezliczonych instrukcjach, których sam i nom inaci (biali) ani myśleli w yp ełniać (str. 109, 125), pow tarza potem z Gillera stre sz ­ czenie listów Rafała K rajew skiego i k o ń czy d aw ­ no znanem i pięciu szubienicam i na sto k u c y ta ­ deli, 5 sierpnia 1864 r.

Z pow yższego streszczenia m o żn a się p rz e­ konać, że ow a opow ieść, pow ieść raczej, je s t sobie ładnie napisanem opracow aniem danego tem atu, które byłoby zajm ującem , a naw et do pew nego stopnia pożytecznem , gdyby nie ow e tendencyjne oskarżenia, niesum ienne i z u p e ł ­ n i e n i e p r a w d z i w e , które mię do głębi o- b urzyły, chociaż d otyczą w wielkiej części m oich ó w czesn y ch politycznych przeciw ników . Ju ż to sam o, że au to r w y b rał jak o paraw an postać czystą, w ysoce szlachetną, w cale nie olbrzym ią, ja k utrzym uje, bo przecież T ra u g u tt nic nie zro ­

bił i zrobić nie m ógł, a przedłużył tylko konanie p o w stan ia — po stać sk az an ą na pew ną śm ierć, nie z bronią w ręku, ja k n a g en e rała przystało, gw oli p ry w atn y m interesom arystokracji i k tóra zło ży ła g łow ę sw oją bez szem rania, ale (jestem o tem przekon any ) z zak rw aw ionem sercem — to sam o je s t tak ą profanacją, którejby się żaden p o rządny człow iek nie dopuścił. Nie m yślę atoli całej w in y

(25)

19

au to ro w i przypisać. Z sam ego jego opow iadania w y w n io sk o w a ć m ożna, że p rzy b y ł do W a rsza w y dopiero późną w iosną r. 1863, że nie ma poję­ cia o organizacji przedpow stańczej, że nie życzył sobie p rzepatrzyć to, co o niej napisane było, a gra rolę dobrze nakręconej katarynki dla cu ­ dzego śpiew u. Może n aw et (bo czegóż na św ię ­ cie nie byw a?) jest szczerym w sw oich inw ek ­ tyw ach, tak często od trzydziestu lat p o w ta rz a ­ nych, że u w a ż a je m oże za uzasadnione; w sz a k one są skierow ane głów nie przeciw poległym i nie m ogącym się bronić, i dlatego tak m ało n a nie odpow iadano. Być to m oże — ale w niniej­ szym tom ie czytelnik w cale takiego p rzek o n an ia nabyć nie m oże, bo W ydaw nictw o ra czy ło u- m ieścić tuż obok ow ych niby pam iętników te, o których wyżej m ów iłem , i w których m o żn a na każdej stronicy znaleźć dow ody, że w s z y s t­ kie, bez w yjątk u w szystkie poglądy a u to ra n a przebieg p o w stan ia są zupełnie fałszyw e. Co w ię­ cej, R edakcja pozw oliła sobie w licznych d o d a t­ kach i interkalacjach chw alić poszczególnie w sz y s t­ k i c h tych praw ie, których autor potępia en bloc,

co rozb raja bardzo często oburzenie w ysoce h u ­ m orystycznym dodatkiem .

Rozum ie się, że czytelnik nie znajdzie tutaj faktycznego, prok u rato rsk ieg o osk arżen ia »w a r­ chołów *, opartego n a dow odach, jasn em w y li­ czeniu faktów , pew nych datach i dokum entach (tych n. p. au to r w cale nie cytuje). A utor p o ­ przestaje, ja k całe jego stronnictw o, n a bardzo m glistych ogólnikach, na w yk rzy k n ik ach i in sy ­ n u acjach , z których m ożna się dom yśleć w s z y s t­

(26)

kiego, co autorow i trzeba, tylko nie tego, co było.. K lasyczny przykład takiej taktyki m ożna zn aleźć w «D ośw iadczeniach i rozm yślaniach* hr. Stan. T arnow sk ieg o, nie potrzebuję więc bliżej jej o - kreślać. Pow iem tylko dla p rzykład u że, ocenia­ ją c działalność rz ąd ó w narodow ych, autor, oczy­ w iście św iadek i w spółdziałacz, ani słó w k a nie pow iad a o ich t e r r o r y z m i e — zo baczy m y dalej dlaczego; ale słow a; «terrorysta, terroryzm , anarchja, anarchista* pow tarzają się ciągle i sto ­ sują się zupełnie dow olnie, tak jed n ak ażeby czy­ telnik w braku faktów sam potępił tych, których a u to r chce utopić. D at także auto ro w i nie trzeba, a tam gdzie je st o tyle nieostrożnym , że je p rz y ­ tacza, łapie się najfatalniej, jak później dow iodę, ale nie k ażdy to spostrzeże.

Z tych w szystkich niedom ów ek czytelnik w y ciąga jednak bardzo ja sn y w niosek, a m ian o­ wicie: że pow staniem kierow ali i doprow adzili je do m ożliwej potęgi ludzie u m i a r k o w a n i , p o ­ w a ż n i , na W ysokiem społecznem stan o w isk u

(risitm ten eatis), ludzie, którzy je jeszc ze d aw ­

niej zorganizow ali, jak o to; ks. C zartoryski, ks. Y. (L ubom irski?), Karol M ajew ski, W a cław P rzy­ bylski, O skar Awejde, A dolf P ieńkow ski, W ła ­ dysław G ołem berski, Józef Janow ski, M arjan D ubiecki, później R om uald Traugut, Rafał K ra­ jew ski, Roman Zuliński i inni, ludzie, k tó rzy z naj-

w iększem pośw ięceniem w szystko przygotow ali, prow adzili i p odtrzym yw ali — a że n a tle ru c h u w y ro sły skądciś »chw asty w archo łstw a« (str. 101), «krzykacze i burzyciele* (str. 66), «szum ow iny m oralności publicznej i pryw atnej* (str. 51),

(27)

lu-21

-dzie, którzy nic nie robili, nic nie p rzygot w a li, ty lk o bruździli i dobijali się w ładzy, ludzie bez żadnego społecznego stanow iska, bez talentu, bez odw agi żadnej, po prostu tch ó rze (str. 57, 61, 67, 73, 80), m ianowicie.... T u au to r je s t zbyt zręcz­ nym , ażeby n aty chm iast po takich epitetach n az­ w iska w ym ieniać; m ówi w ięc tylko bezpośrednio o Janie W ernickim (str. 51), Ignacym Chm ieliń­ skim i L udw iku M ierosław skim (passim )', ale czytelnik dom yśli się koniecznie, źe do takich sam o zw ań có w i szu m ow in należeli w pierw szym rzędzie: S tanisław F ran k o w sk i (str. 61, 78), D o­ brow olski i K obylański, n. b. sekretarz i m ecenas sen atu (str. 52), Adam Asnyk, W ojciech Biechoński, Jó z e f N arzym ski (str. 78), W ład y sła w K okosiński, Jó ze f P iotrow ski — tu oszczerstw o tak w yraźne, że się robi zastrzeżenie (str. 66) — i inni. A kto zn a stosunki ów czesne, wie, że takie oskarżenie (gd y b y go nie było n aw et w yraźnie u Berga) d o ty czy zaró w n o najbliższych tow arzyszy, p o ­ m ocników i jed n o m y śln y ch tylko co w ym ie­ nionych m ężów , Stefana B obrow skiego, Z ygm unta Padlew skiego (o nim a n i p ó ł s ł o w a ) , E d ­ w a rd a Rolskiego, Ignacego M aciejow skiego, G us­ ta w a W asilew skiego, Ja n a K arłow icza, Z w ierz - dow skiego (k tó re m u T ra u g u t n i e u f a ł , str. 128), Z y g m u n ta Chm ielińskiego, Józefa Jankow skiego, C hądzyńskiego, B ronisław a D eskura i wielu, w ielu innych, poległych za spraw ę »w archołów , b u rz y ­ cieli i sam ozw ańców «.

Otóż śm iem tw ierdzić, że taki pogląd jest z g ru n tu zupełnie i b ezw arun kow o f a ł s z y w y . D o ść jednego słow a, by obalić całą m isterną b u ­

(28)

dow ę oszczerstw a. W szy scy ludzie w ym ienieni n a p o cz ątk u w c a l e p o w s t a n i a n i e p r z y g o ­ t o w a l i , b y l i m u w r ę c z i z a s a d n i c z a p r z e c i w n i , w s z ę d z i e j e h a m o w a l i , d o o r g a n i z a c j i p r z e d p o w s t a ń c z e j n i e n a l e ż e l i , (oprócz kilku, o których później),, a kiedy się dostali p o d s t ę p e m do w ładzy, z a b i l i j e — w yłączam grupę T ra u g u to w sk ą, 0 której powiem osobno. Jest to m oje stan o w cze tw ierdzenie, a poniew aż należałem do organi­ zacji pow stańczej i do R ządu N arodow ego (na­ zw anego w ów czas Kom itetem C entralnym N aro­ dow ym ) od sam ego początku do sam ego praw ie po w stan ia, mam tu głos decydujący. Jeźli trz e b a innych dow odów , znajdzie je czytelnik w tej sa ­ mej książce. O W ład y sła w ie C zartoryskim , zdaje się, d o w o d ó w nie trzeba. Karol M ajew ski by ł głó w n y m kierow nikiem Dyrekcji białych przed pow staniem (str. 55) i w szelkiem i siłam i prze­ szk a d zał organizacji naszej i u w łaszczeniu ch ło ­ pów , a układ ał się naw et z W ielopolskim , któ ry go jed n ak o depchnął tak sam o jak Zam ojskiego 1 potem aresztow ać kazał, skutkiem sw ojej zw ykłej i bezbrzeżnej g łu p o ty (zeszyt I. str. 181) G ołem berski i P ieńkow ski należeli do g ru p y Ju r- g en sa (I. 11), »która p o w strz y m y w ała od g o rą cz­ k o w y ch agitacji rew o lu cy jn y ch «; nie b y ła to o r­ ganizacja, jak pisze autor, z pow o d u H e n ry k a W o h la (II. 117), bo szeregow ych nie było, a z a ­ siadali sami przyszli m inistrow ie, gotow i sk o rz y ­ stać ze w szystkiego by dorw ać się do w ład z y , to je st zrobić to, o co_ autor o skarża «szum o­ w iny społeczeństw a*. Żaden z tego koła, broń.

(29)

Boże, prochu nie w ą ch ał i w ąchać nie chciał, ale zato oskarżają teraz w alczących o tch ó rzo w st- w o. T o też ci panow ie (str. 29) żad nego w o js­ kow ego, po Padlew skim , naszym m inistrem w oj­ ny, do R ządu nie w puścili, czem u się sam autor dziwi, ale niesłusznie; czyż mieli zaw ezw ać W y ­ sockiego, K ruka, Z w ierzdow skiego, Z ygm unta C hm ielińskiego ? D obrze by w ów czas w yglądał

ks. C z a rto ry sk i!

Zdaje się w obec m ojego tw ierdzenia a w ręcz przeciw nego pow iedzienia a u to ra »T rau g u tta« , m ożna się zgubić w dom ysłach, bo jeden z nas m usi koniecznie — kłam ać. Niech się c z y ­ telnik u sp o k o i: nikt nie kłam ie. Ja m ów ię n aj­ św iętszą praw dę, k tórą m ogą jeszcze teraz p o ­ tw ierdzić dziesiątki św iadków , au to r m a tak że najzupełniejszą słuszność, ale zapom ocą zw ykłego w jego stronnictw ie nabożnego w ykrętu, w lg o nazw aneg o jezuickim . T rzeb a tylko przypuścić, że Rząd N arodow y istniał dopiero od m arca 1863 roku, kiedy przyjął ten tytuł, a wyżej w zm ian­ kow ani karjerow icze dostali się do w ład zy , że od tego czasu datuje się organizacja, że biali, Jurg en szczy cy i naw et C zartoryjczycy byli p rzed- pow stań czą organizacją, k tó ra nie m yślała naw et 0 uw łaszczeniu w łościan i o Rzeczypospolitej — 1 sza n o w n y au to r m oże p rzy siądz na to, co p o ­ w iedział. P raw da że jest w jego pułk u Awejde, że są ci — n .p . P rzybylski, Janow ski, którzy n a­ leżeli do C e n t r a l n y c h k o m i t e t ó w (sic str. 57) przedpow stańczych: ale u n p eu d'escam otage,

et le tou r est fa it. P ozostaje mi tylko powiedzieć,

(30)

m ężow ie »pow ażni, um iarkow ani, pośw ięceni i o d w a żn i« — o! bardzo odw ażni! — zabili p o ­ w stanie, w ybielić T ra u g u ta i jego bądź co bądź u czciw y ch w spółpracow ników z czarnych z a rz u ­ tów' na nich nałożonych przez auto ra w postaci p o ch w ał — i m oja praca skończona.

W sz y scy ludzie, których au to r »T raugutta« o sk a rż a o w ichrzycielstw o, o za m a ch y na »p ra ­ w ow ity* Rząd N arodow y, niby na ja k ą ś dynastję z bożej łaski (str. 15, 16, 17, 51, 52, 57, 62, 64 ' inne) byli mnie bardzo dobrze znani od sam ego po cz ątk u organizacji, po w iększej części osobiście i zajm ow ali w niej najw yższe stanow iska. A utor je st tak m ało obeznany z ów czesnym ruchem , że zm ieszał w sw oim akcie oskarżenia najprze- ciw niejsze kierunki, n. p. C hm ielińskiego i Mie­ rosław skiego, i niekiedy o tyle niesum iennym , że zalicza do ow ych zam ach ów »czerw onych« te, które były u skutecznione przez jego w łasne stronnictw o, ja k całem u św iatu w iadom o, n. p. d y k tatu rę L angiew icza (str. 87). Powiem w ięc, kto należał do ow ych * w archołów ', w ichrzycieli, py ­ szałk ó w , szum ow in«, i zaczynam od g łów n ych oskarżo n y ch .

J a n W e r n i c k i (str. 51) był p rzy m nie w lecie 1862 r. członkiem K om itetu C entralnego, a nie »jakimś tam podrzędnym urzędnikiem eks­ pedycji druków «, jak pisze autor, bo on w łaśnie zorganizow ał z W innickim pocztę, która, dzięki tem u, że oni tylko wiedzieli o niej, a nie M ajew ski, Aw ejde i Sp., nie dostała się do rąk m oskiew ­ skich; р. B. w yraźnie to o św iadcza (zesz. I. 213): »P oczta narodow ra b y ła utrapieniem w szystkich

(31)

kom isji. O koliczności się tak złożyły, że do k o ń ca nie mieli o niej żadnego pojęcia*;. Jezuickie za­ tem oskarżenie W ernickiego o »zdenuncjow anie T raugutta® ' (sic! zesz. II. str. 140), jest nasam - przód oczyw istem niepraw dopodobieństw em w o- b ec c z t e r e c h t o m ó w zeznań A w ejdy (Berg. T om III. passim ), a p rzy tern niegodziw ością, p o ­ niew aż to, o czem w iedział W ernicki, w iedziałem ja, w iedział S tan isław F rankow ski, w iedzieli inni nasi, jest dotychczas dla M oskali zakrytem — a w ydru kow ali czarno na białem w szy stk o to, -o czem w iedzieli M ajewski, Awejde i inni przyjaciele i boh aterow ie autora. S zan o w n y o- skarżyciel korzy stał w idać dla oczernienia W e r­ nickiego z tego, że k rążą o nim n iepochw alne pogłoski co do jego p r y w a t n e g o postępo­ w an ia (cherchez la fem m e); ale m ogę św iad ­ czy ć że z pew nością organizacji nie zd radził —•

o ile wiem. ,

I g n a c y C h m i e l i ń s k i by ł członkiem pierw ­ szego kom itetu, razem z W ład y sław em D aniłow ­ skim , n a p o czątk u 1862 r., i jednym z n ajczy n - niejszych p ro pagatorów ru c h u — nie zaś jakim ś tam w archołem , który nic nie robił, a p su ł w szy st­ ko. On był »m ajstrem od zam achów «, np. na L iidersa, n a Berga, a w ybierał zaw sze w y ższe g ło w y , nie zaś, ja k rząd biały, czerw cow y, j a ­ kichś nędznych i p odrzędnych szpiegów , często niew innie osk arżo nych, ja k o tem św iadczy nie­ o dżało w an e stracenie, z ro zkazu białych, m oskala N ikiforow a, oficera naszego, przez Lelewela. (Struś: L u d z i e i W y p a d k i ) . Z p o w o d u sw ojego u l­ tra terrory styczneg o usposobienia u su n ięty zo stał

(32)

w m aju 1862 r. i ja w łaśn ie w stąpiłem do k o ­ m itetu z Gillerem na je o m iejsce; bo byłem w zględnie um iarkow anym , w p o ró w n an iu np. z niektórem i późniejszem i ozdobam i b i a ł y c h R ządów . U żyw aliśm y jed n ak jego podpisu do sa ­ m ego pow stania, np. na kw itach p o d atk o w y c h (są w Ossolineum ), a to ażeby tradycji nie p rzer­ w a ć ; o tern piszę w Zesz. I. str. 179. C hm ieliń­ ski m arzył tylko o sztyletow aniu, w ieszaniu, o bom ­ bach i zam achach, czem u byłem — w ogóle — sta ­ now czo przeciw ny, chociaż m usiałem się czasam i z nim i z w ięk szością K om itetu chętnie zgodzić, np. co do W ie lo p o lsk ie g o ; ale byłbym Ignacego z przyjem nością osądził na śm ierć po zam achu n a K onstantego, nie za zam ach, a za o szu k an ie Jaroszyńskiego i fałszow anie rozkazu. Pom im o tw ierdzeń autora, źe Ignacego brat, Z y gm unt Chm ieliński nie podzielał k rańcow ych p rzeko nań Ignacego (II. str. 129) ośw iadczam , że tak nie b y ł o ; obaj byli jedn akow i, o czem m ogą ś w ia d ­ czyć w szy scy ci, którzy służyli pod Z ygm untem , jed n y m z najdzielniejszych naszych d o w ó d zcó w . Oni to razem urządzili w 1862 r. z b ezb ro n n ą o r­ g anizacją pow iatu W arszaw sk ieg o próbę z a w ła ­ dnięcia M odlinem , o której się n aw et M oskale nie dow iedzieli, ale z p o w o d u której A rnold i S liw icki zostali pow ieszeni.

Chmieliński nigdy przeciw nam zam achów nie urządzał, ale źe był niekarny do najw yższego stopnia, to p ra w d a ; a że zbyt praw dziw ie o s ą ­ dził rozm aite osobistości, które koniecznie chciał s p r z ą t n ą ć (S tanisław F rankow ski ledw o u ra ­ to w a ł K arola M ajew skiego w w rz eśn iu 1863 r.)

(33)

i l

późniejsze w ypadki aż nadto pokazały. W alczy ­ łem przeciw niem u w ściekle i ham ow ałem go ile mogłem, bo jego m etoda je st stanow czo złą; d o b ra sp raw a nigdy n a m orderstw ie nie w ygra. C h y b a ci, którzy p o w stan ia nie chcieli, pow inni b y pochw alić zabójstw o W ielopolskiego, bo g dyb y zginął, w y b u c h u by z pew nością nie b y ło ; jestto także dow odem niew ielkiego rozu m u C hm ieliń­ skiego, k tó ry chciał najprędszego pow stania, a g w ałto w n ie dążył do usun ięcia jego głów nego spraw cy.

Pom im o sw oich w ad, Chm ieliński był nie- zaprzeczenie uczciw ym , nie intrygantem , nikogo nie w ydał, jak inni, i o d zn a cza ł się, jak Z ygm unt, w ielką odw agą; tern niegodziw sze są ciągłe o sk a r­ żen ia go przez a u to ra o tchórzostw o (str. 16, 54, 73). On, który p o d łu g au to ra »nigdy się nie n a­ rażał*, był p o szu k iw a n y od sierpnia 1862 r., na jego głow ę naznaczyli cenę, znany był w całej W arszaw ie, więc sam jego przyjazd by ł czynem niezw ykłej odw agi takiejby nie od szu k ać u ż a ­ dnego z jeg o przeciw ników , którzy rzeczyw iście »drapnęli« (w yrażenie, autora) bez pow rotu, po najpierw szem podejrzeniu.

T rzecią osobą »trójcy sza ta ń sk ie j« sza n o w ­ nego a u to ra jest Ludw ik M ierosław ski. Nie p o ­ trzebuję m ów ić o jego zasługach dla sp raw y narodow ej — i o jego w adach, które się n a j­ bardziej u w ydatniły przed sam em pow staniem . M ierosław ski pokłócił się w ów czas ze w sz y st­ kim i przew ódzcam i stro n n ictw a dem okratycznego nie o zasady, lecz z czysto osobistych po w odów ; ch ciał być w y łącznym kierow nikiem , nie cierpiał

(34)

p rzeciw ień stw a sw oim często dziw acznym i nie­ prak ty czn y m teorjom i projektom , w ym agał bez­ w zględnego p o słu szeń stw a ( ja k zresztą podług a u to ra T ra u g u t str. 101, 119). Kiedy m u Kom itet C entralny ofiarow ał d yktaturę w r. 1862 pod w arunkiem , że przyjedzie do kraju i tam ster obejm ie, odm ów ił w ręcz i za radą sw ojego to ­ tum fackiego i pochlebcy, K urzyny, zało ży ł ów kontr-kom itet rew olucyjny (I. str. 179), do którego należeli Janow ski, D aniłow ski, K oskow ski W ła ­ d y sław i inni.*)

B yła to rzeczyw iście w arch o lsk a robota, bo psuli nam tylko organizację i parli do p o w ­ stan ia bez b r o n i; ale daleko mniej szkodzili, niż przyjaciele i bohaterow ie autora, któ rzy h am ow ali w szystko , nie chcąc jed n ak iść otw arcie z rządem . Z aznaczę tutaj, że C hm ieliński nigdy z M iero­ sław skim i w ogóle z żadnym dyktatorem nie trzy m a ł (Pam iętnik E u stachego P etyona. Paryż. 1868) i dla tego jeg o brat Z ygm unt nie chciał się naturalnie poddać »know aniom « K urzyny, za co go W yd aw nictw o tak chw ali (II. str. 129).

Projekt w o jsk o w y M ierosław skiego (Doku- m eo ta do dziejów organizacji jeneralnej. P a ry ż .' 1864), o w ykonanie którego tak mu chodziło, byl; zresztą p o d obny w głó w n y ch zarysach do tego, k tó ry chciał później urzeczyw istnić T ra u g u t (II. str. 106 — 106, 108) i rów nie niepraktyczny,

cho-*) D aniłow ski W ładysław i W ładysław Koskowski zasiadali przez czas niejaki jednocześnie w Komitecie Cen-, tralnym i w Komitęcie Mierosławskiego; udowodniłem im dwoistość i zostali z tego powodu usunięci.

(35)

29

ciaż go a u to r tak przesadnie w ychw ala. M iero­ sław ski chciał teź, jak T rau g u t, ogłosić pospolite ruszenie, ale ju ż w styczniu 1863 r.; więcej m u j e ­

dnak zależało na dyk taturze nigdzie w yraźnie tego ru sz en ia nie ogłosił; w idać, że u niego także p ry w a ta b ra ła górę.

W szy stk o to musi być zap isan e w dziejach n a rach unek ciężkich w in p an a L udw ika. Ale o skarżać go o tchórzostw o, m ówić, że nigdy g ło w y nie chciał nastaw ić (II. str. 57), k ie d y się

bił pod K rzyw osądzem i N ow ą W sią i u stąpił za granicę jed y n ie dla tego, że mu M ielęcki (mój koleg a z Paryża, razem z W itoldem T urną) od­ m ów ił p osłuszeń stw a, bo jego dyk tatu ra by ła tak - sam o sfałszow aną, jak dyktatu ra L angiew icza — tw ierdzić, że nie chciał się narazić, kiedy siedział kilka tygodni w K rakow ie, chociaż w szystkie eu ­ ropejskie policje znały go doskonale, a jego fizjo- nornja obleciała św iat cały — je st poprostu fał­ szem i niegodziw ością. Może się M ierosław ski zbyt wielkiem bohaterstw em nie odznaczał, ale T raugut, jak au to r szczegółow o opow iada (II. str. 86— 94), tak sam o się chow ał i słusznie, chociaż m oskiew ska policja o nim pojęcia nie m iała.

W ogóle ów zarzu t tchórzo stw a, z którym a u to r co chw ila w ystępuje p rzeciw »w archołom «, je s t jed n ą z najbardziej oburzających cech jego filipiki. W sz y scy ci ludzie: Chmieliński, M iero­ sław ski, F rankow ski, K urzyna, N arzym ski, P io­ trow ski i t. d. byli ścigani przez rząd carski od długiego czasu, na głow ę niektórych n aznaczono cenę, a jed n ak nie bali się, jak au to r sam

(36)

po-30

w łada, jeździć po całym kraju, przy b y w ać do W a isz a w y , byli czasem ( ja k S tanisław F ra n ­ kow ski) w ręku w ro g a i tylko cudem w yślizgi­ w ali się — a owi Pieńkow scy, Przybylscy, Awej- dow ie, G ołem berscy, Dubieccy, M ajew scy m iesz­ kali sobie w stolicy zupełnie legalnie i daw ali natychm iast n u ra — n a zaw sze — skoro się do­ w iadyw ali, że ich policja śledzić zaczyna; nie­ którzy n aw et (o to przynajm niej oskarżają K arola M ajew skiego) daw ali się n aum yślnie areszto w ać i w yw ieźć, by się uw olnić od p racy organiza- cyjnej (II. str. 118, 119). bam m ieszkałem przed pow staniem nielegalnie w W arszaw ie całe siedm m iesięcy, p o szuk iw any w całym kraju, jeździłem do W ilna, do K rakow a, n a prow incję, byłem areszto w an y i p uszczo n y pod cudzem ' nazw iskiem , i w iem jak się trudno ustrzedz, nie tyle od w ro ­ g ó w , ile od znajom ych i krew nych, którzy mogli

mnie najniew inniej w ydać. W olę przypuścić, źe a u to r tych szczeg ó łó w nie zna, bo inaczej jeg o osk arżen ia b yłyb y zbyt obrzydliw em i.

Inni »w archołow ie« byli także nader za­ słu żen i od początku organizacji i ruchu n a ro ­ dow ego.

J ó z e f N a r z y m s k i był członkiem K om i­ tetu C entralnego w 1862 r., propagatorem w P ło c ­ kiem , a przedtem bardzo czynnym podczas pierw ­ szy c h m anifestacji.

S t a n i s ł a w F r a n k o w s k i był z bratem sw oim Leonem jed n y m z najlepszych organiza­ to ró w od sam ego p oczątku, kiedy je szc ze au to r i jego przyjaciele (I. str. 151) za piecem siedzieli; d ziesięć razy m ógł zasiadać w Rządzie, ale w o ­

(37)

la ł być kom isarzem na prow incji, bo więcej było roboty. W e w rześniu 18‘iii r. dał się nam ów ić je d y n ie dla tego, że nie było kom u rządzić — najdzielniejsi dem okraci ju ż zginęli, albo byli zb y t znani, by m ódz m ieszkać w W a rsza w ie; podjął się też w ó w czas natychm iast niew dzięcznej pracy spieniężenia listów zastaw nych, zgnojonych w sk arb ie n arodow ym gwoli szlachcie (D okum enta do dziejó w organizacji je n e ra ln e j; list ks. C zar­ toryskiego. Str. 64). C złow iek to rzadkiej zacności, ja k zresztą sam e w ydaw nictw o p rzyznaje (II. str. 62), i żadnem u z trzech braci F ra n k o w s­ kich, Stanisław ow i, Janow i, Leonow i o korzyści osobistej nigdy się nie śniło.

J ó z e f P i o t r o w s k i był kom isarzem i organizatorem w Płockiem i A ugustow skiem od 1862 r. i nigdy się nie piął do ża dnych za szczy ­ tów ; m usiał zaś przyjechać do W a rsz a w y i p o ­ m agał przy w ypędzeniu M ajew skiego dla tego, i e go rząd »biały« za w ezw ał do od pow iedzial­ ności i o d dał pod sąd za doraźne u k aranie batem je d n eg o z b ogatszych A ugustow skich panów , k tó ry nie chciał dać p ow stańco m podw ód, chęt­ nie p rzez niego dostarczanych m oskalom . Z y g ­ m unt C hm ieliński tak co dzień postępow ał, ale g o po zy w ać nie śmieli. T ry b u n a ł n aro d o w y u - niew inm ł Piotrow skiego i jego sp raw a by ła je d ­ nym z pow odów u p a d k u M ajew skiego, którego F ran k o w sk i ledw o od śm ierci u ra to w ał. T w ie r­ d zenie zaś, jak o b y Piotrow ski »przypadkiem się w p lą ta ł do zastęp u k rzykaczów i burzycieli* (II. str. 66) jest w ieru tn ą niepraw dą, bo jeszc ze p rz y mnie, w 1862 T. by ł jed n y m z najg o ręt­

(38)

szy c h dem okratów i takiej odwagi, że on je d e n żegnał się ze m ną na Pradze pod nosem ż a n ­ darm ów , kiedy m ię w yw ieźli na Sybir w czerw ­ cu 1803 r.

Za długo b yłoby w yliczać zasługi innych »w ichrzycieli«: A snyka, B iechońskiego i t. d , któ ­ rzy należeli do ru ch u od p o czątku i sam i się zresztą bronić m ogą. N aw iasem pow iem , że w cale nie byli w ó w czas »bardzo m ło d y m i« (II. str. 67) osobliw ie N arzym ski, starszy odem nie i od w szy st­ kich praw ie bohateró w autora; jest to znow u jedna z tych um yślnych niedokładności anonym a, który, nie m ogąc pom inąć ludzi, tak w ysoko sto ­ jących w dziejach narodu, i zbytecznie ich obry­ zgać, robi z nich przynajm niej n iedośw iadczo­ nych i bezw ąsy ch m łokosów . O ! bardzo m u się p rz y d ała n au k a szan o w n y ch 0 0 . T o w a rz y stw a Jezusow ego !

Z tego w szystkiego łatw o w y w n io sk o w ać że a u to r »Traugutta« w yraźnie fałszuje dzieje całego pow stania. Owi s>warchołowie« w łaśnie byli przedstaw icielam i organizacji i R ządu N aro­ dow ego (K om itetu Centralnego) od sam ego p o ­ czątku, po głó w n y ch inicjatorach, B olesław ie D enelu, Apollu K orzeniow skim i innych, którzy się zbyt w cześnie dostali do niewoli. W yłączn ie oni i ich tow arzysze, znani całej Polsce z dzie­ jó w pow stania, jak o to: Stefan B obrow ski, Leon F rankow sk i, E d w ard Rolski, G ustaw W asilew ski, C hądzyński ( B i a ł y ) , Juljan W ereszczyński, E d ­ w ard Lisikiewicz, Jan K arłow icz, Ignacy M acie­ jo w sk i, Kazim ierz B ohdanow icz, B ronisław Des­ kur, ks. K otkow ski, ks. D rew now ski, ks. B rzoska

(39)

i w ielu innych, k tó rzy polegli w boju z sam ego p o cz ątk u lub poszli n a Sybir; a z w o js k o w y c h ; Ja ro sła w D ąbrow ski, Z ygm unt Padlew ski, Z y g ­ m u n t Sierakow ski i jego pom ocnicy: L udw ik Z w ierzdow ski (T opór), H eidenreich (Kruk), dalej Z ygm unt M iłkowski, M arcin B orelow ski (Lelewel),. Jó z e f Janko w ski, Z ygm unt Chm ieliński, W a le ry W róblew ski, L ew andow ski, K urow ski, M arjan L angiew : cz, Rom an Rogiński, K azim ierz Mielęcki, RamOw ,/ski (W aw er), C zachow ski, N arbutt i w ielu innych — oni to należeli do organizacji przed- pow stańczej, tw o rzyli oddziały, w ystąpili n aty ch ­ m iast n a pole w alki, w szystkiem kierow ali, i byli b y zupełnie inaczej poprow adzili pow stan ie, g d y ­ b y nie ow i »zbaw cy« i »w ielcy ludzie«, tak c h w a ­ leni przez autora, których sp otyk ałem przed 1863 rokiem jedynie w szeregach o p o z y c j i , w a r - c h o l s t w a , a n a r c h j i i w ro g ó w ruchu, i k tó ­ ry ch zasługi — M oskw ie — teraz ogłosić wypada*). W łaściw ie m ów iąc, pow tó rzy ło się w 1863 ro k u to, co się ju ż działo w 1831 г., a przedtem z a K ościuszki, co się stało w m oich oczach w e F rancji i gdzieindziej w r. 1848, co się w szęd zie i zaw sze działo i dziać będzie, póki ludzie istnieć będą. Ludzie »dośw iadczeni, um iarkow ani i bo­ gatsi w zaso b y m aterjalne«, to je s t ci, k tó rzy się dobili m ajątków , albo spodziew ali się ich dobić p rzy pom ocy zaborców , nie mieli najm niejszej o ch o ty zniszczenia po rząd k u rzeczy, tak dla nich korzystnego, a tam bardziej oddania narodow i

*) Jeziorańskiego nie pam iętam ; chyba w styczniu w stąpił do organizacji.

(40)

34

tego, co zostało od niego skradzionem pod opie­ k ą rząd ó w absolutnych. Z drugiej stro n y ponie­ w aż ogrom na w iększość n aro d u żą d ała w ypę­ dzenia w rogów , nie mogli w ystąpić otw arcie w ich obronie; starali się w ięc zatam o w ać ruch c a ły u m i a r k o w a n i e m i p r a c ą l e g a l n ą (p rzezw an ą dzisiaj z łaski S tańczyka organiczną), a jed n o cześn ie k o rzy stać z ru c h u i o słabienia M oskw y po w ojnie krym skiej, by w y targ o w ać od cara jeszcze k o rzystniejsze, dla siebie przy ­ wileje, n ak sz ta łt szlacheckiej konstytucji i tem u p o d o b n y ch ulg.

Ci zaś, któ rzy nie mieli takich celów , albo chcieli odebrać to, co im skradziono od p ierw ­ szego rozbioru, parli do pow stania, a poniew aż p rzy ogrom nej nierów ności sił trzeba było ja k najw ięcej bojow ników , dążyli do podniesienia niższych w a rstw u w ł a s z c z e n i e m chłopów , i do sprzym ierzenia się ze w szystkim i tymi, k tó rzy sobie życzyli obalenia carskiego rządu. P ierw si byli najczystszym i spadkobiercam i T argow iczan i C zarto ry jszczy zn y listopadow ej, d ru dzy n aśla­ dow cam i K ościuszki, B elw ederczyków i T o w a ­ rz y stw a dem okratycznego. T am ty ch n azy w an o b i a ł y m i a tych c z e r w o n y m i . Biali trzym ali z rządam i, nie w yłączając carskiego, czerw oni z ludam i, nie w y łączając m oskiew skiego.

C zytelnik znajdzie w tym sam ym tom ie (zesz. I. M em orjał M ilowicza) dość w ierny opis tego całego ru ch u , i dla tego odsyłam go do tego opisu, osobliw ie do str. 2 8 —36. Po m ani­ festacjach 1861 r. i rzezi kw ietniow ej, w yw ołanej n iep raw dopodobną g łu p o tą W ielopolskiego, p raca

(41)

leg aln a w zięła w łeb i sarno przez się czerw oni w y stąpili na pierw szy p la n ; białych sam m ar­ g ra b ia odepchnął i w k o ń cu 1862 r. p rzym usił ich praw ie otw arcie do poddania się czerw on em u kierunkow i.

T akim sposobem p o w stał ów K om itet C en­ tralny, k tóry zo stał u z n a n y za Rząd N arodow y przez naró d cały i ogłosił czysto dem o k raty czn y program , w stępując w ścisłe porozum ienie z m os­ kiew sk ą i europejską rew olucją. W a lk a była tak nierów ną, że trudno się było sp odziew ać sta­ nowczej w yg ranej; ale rzecz oczyw ista, źe jeźli sam e carskie siły będą rozdw ojone, jeźli cały św ia t liberalny będzie pom agał, m ożna się było dobić, naw et po klęsce, tego, o co nam s z ło : u w ł a s z c z e n i a c h ł o p ó w i z n i e s i e n i a a b s o l u t n e g o , m i k o ł a j e w s k i e g o s y s t e ­ m u . I tego się pow stanie 1863 r. dobiło, pom im o przestępstw tych, którzy się pod nie podszyli, k tó ry ch au to r »T raugutta« w y ch w ala pod nie­ b io sa i o których teraz m ów ić będę.

W iadom o, że przy k o ń cu 1862 r. W ielo ­ polski zagroził branką, a p rzy niej proskrypcją w szy stk ich tych, których policja w skaże, ja k o biorący ch u dział w m anifestacjach i innych prze- ciw rząd o w y ch ruchach. T akim sposobem , ponie­ w a ż do m anifestacji kościelnych n ależ ała cała ludność, osobliw ie na prow incji, zagrożeni zostali n iew o lą naw et ci, któ rzy nie mieli najm niejszej chęci do p ow stania i należeli do um iarkow an ego , a n aw et do białego stronnictw a. Od tej chw ili w y b u c h stał się nieunikniony, i skutkiem n ie ­ zm o rd o w an y ch starań organizatorów , głó w n ie

(42)

36

S ta n isła w a i L eona F rankow skich, P iotrow skiego i innych, d u c h o w i e ń s t w o i s z l a c h t a , n a­ leżący przedtem do stro n n ictw a A ndrzeja Z am oj­ skiego, którego W ielopolski w ypędził z kraju,, u znali w ład zę K om itetu C entralnego. C zerw oni z n ajw ięk szą chęcią przyjm ow ali w szystk ich, któ ­ rzy się bić chcieli, i ja k zo baczym y dalej, w cale nieszczególnie na tej z g o d z i e w yszli, i na p er­ traktacjach, qu orum p a r s m a g n a fu i. W ów czas w sze d ł do K om itetu (tak n azw an y zam ach p aź­ dziernikow y) O s k a r A w e j d e , któ ry n aty ch m iast się zw ąch a ł z W ileńskim białym Kom itetem (P rzybylski, W eryho i Sp.) i je m u pośw ięcił — ja k się później okazało i ja k sam O skarek M os­

kalom op isał — mię sam ego, B iałostocką o rg a­ nizację (W róblew ski, P uciata, F rycze, P luciński, P isanko, B iałokóz i in n i; obacz pam iętniki D es­ k u ra i zesz. I. str. 178), i naszego k o m isarza w W ilnie, D i u 1 o r a n a (Berg. Т. II. str. 374—377). B ył to początek reakcji, która się jed n ak jeszcze ja w n ie nie pokazy w ała, tern bardziej że p. A w ejde um iał być jed n o cześn ie karm azynow ym ze m n ą i Padlew skim , a bielutkim z Przybylskim , W e- ry h ą i w arszaw skim i Jurgenszczykam i.

N a p o zó r szło jed n ak w szy stk o po d aw ­ nem u. K om itet z org an izacją trzym ał się św ię­ cie w ytkniętego p ro g ra m u : 1. U w łaszczen ia bez­ płatnego w łościan i natychm iastow ego zniesienia p ań sz czy z n y (tu by ł w łaśnie sęk i pu n k t niezg o d y z Litw ą i Rusią). 2. W spólnej akcji z K om ite­ tem P etersburskim Z ie m li i W o li, n a któ ry

w pływ decydujący m iał Z y g m u n t S i e r a k o w ­ s k i , i z którym działał jednom yślnie w M oskw ie

(43)

m ój kolega ze szkoły C entralnej, H i e r o n i m K i e n i e w i c z , później ro zstrzelan y w K azaniu. 3. Ścisłego przym ierza z m iędzynarodo w ą dem o­ kracją, M azzinim, Garibaldim i innym i 4. Czysto federacyjnej za sad y z Litwą, Rusią, z zaboram i pruskim i austryjackim (G utry i Kubala). 5. Jak najprędszego pow stania, skoro się potrafim y u - zbroić, ale nie prędzej ja k na w iosnę 1863 r.; g d y b y bran k a m iała się wcześniej zdarzyć, by ła u ch w alo n a d y s l o k a c j a , to je st rozm ieszczenie zag rożon ych czło n k ó w organizacji n a prow incji, aż do chwili w ybuchu.

T ak stały rzeczy, kiedy W ielopolski w y k o ­ n a ł sw ój projekt branki proskrypcyjnej, dla tego, ja k p ow iad ał ów nąjup artszy , najzarozum ialszy i najbardziej ograniczony z sam ozw ańczych m ężów stanu, »aby w rzód pękł«. Rozpacz, zam ięszanie, chaos, które stąd p o w stały , opisane są dość d o k ła­ dnie w zesz. I. str. 81. (M em orjał M ilowicza), str. 181—185 (pam iętniki р. B.). Ale czego tam niem a, to szeregu intrygą które się natychm iast z tego daw no przew idzianego, a niby n iespodzianego w y ­ p a d k u w yło n iły , i o k tórych nie w iedział praw ie nikt z tych, k tó rzy podług daw no ułożonego planu rzucili się do boju w kilkudziesięciu pun ktach K rólestw a, g otow i pełnić św ięcie swój ob o w ią­ zek, chociaż prześw ietna dyplom acja p o zb a w iła ich broni, stałego kierunku, a w krótce potem i dow ódzców .

Mówię, że b ra n k a b y ła daw no przew idziana, bo ju ż w październiku 1862 r. W ielopolski ją obiecał, ja k b y um yślnie dając nam czas do u z b ro ­ je n ia się. W ó w czas ju ż kom itet M ierosław skiego,

(44)

chociaż ani k ad ró w ani broni nie przygotow ał, a p o p rzestał n a sw oim sław nym dyktato rze, k tó ry m iał starczyć za krocie bojow ników , k o ­ rz y sta ł z tej zapow iedzi dla w łasn y ch celów, ogłaszając, ż e c z ł o n k ó w o r g a n i z a c j i n i e d a w z i ą ć d o w o j s k a . T ru d n o sobie w y ­ obrazić, jaki z tak dziecinnej przechw ałki po ­ w sta ł zam ęt w um ysłach, bo m yśm y nie za p ro ­ testow ali, aby nie w yjaw ić, jak ie niesnaski ist­ n iały w ło nie sam ego czerw onego stronnictw a, i cały naród przy p isy w ał K om itetow i C entralnem u to, co było dziełem pp. K urzyny, Jano w skieg o, D aniłow skiego i innych. Nie w iedziano n aw et w ogóle, że istniały d w a rządy, bo kom itet Mie­ ro sław skiego praw ie nic nie ro b ił i w szystkie jeg o , nieliczne zresztą działania, przyjm ow aliśm y n a sw ój karb. K iedy więc b ra n k a zo stała o sta­ tecznie nazn aczo n ą najprzód na 8. potem na 14. stycznia, organizacja, osobliw ie w a rszaw sk a, z a ­ żądała. aby Kom itet C entralny dotrzym ał obiet­ nicy, której nigdy nie dał, i w sku tek zjazdu k o ­ m isarzy w ojew ódzkich u Strój no wskiego, p od S kierniew icam i, pow stanie zo stało nieodw ołalnie n azn acz o n e na czas branki, chociaż p rz y g o to w a ­ nia zgoła nie były ukończo ne. Jaki w tem n a­ znaczeniu brali u d ział poszczególni cz ło n k o w ie K om itetu, tego nie wiem , ale to wiem t e r a z , ż e skoro w szy scy się rozjechali z P adlew skim dla. p rzy g o to w an ia p o w stan ia n a 22. stycznia, Mie- rosław szczy cy , dając przykład, k tó ry m iał być w krótce n aślad o w an y przez krakow skich biały ch w spraw ie Langiew icza, sfałszow ali w imię Ko­ m itetu C entralnego nom inację M ierosław skiego n a

(45)

39

d y k tato ra i zaczęli szereg ow ych z a m a c h ó w , n a które au to r »T raugutta« tak zaw zięcie n a­ pada, a z k tórych ostatnim b y ł w łaśnie zam ach jeg o b o h atera n a rząd w rześniow y.

Ze nom inacja była sfałszow aną, p rzyzn ał się sam M ierosław ski ze zw y k łą sobie z a ­ ro zum iałością, bo w ogłoszonych przez niego d okum entach (D okum enta do dziejów organizacji jeneralnej. Str. 1.) w y d ru k o w an o , że dekret j e s t s t w i e r d z o n y p i e c z ę c i ą z O r ł e m , P o g o ­ n i ą i A r c h a n i o ł e m , a w ięc w cale nie pie­ częcią kom itetow ą, n a której b y ł tylko O rzeł z Pogonią. Dla tego też ów galim atjaśz u histo­ ry k ó w po w stania, któ rzy zaliczają do członk ów ów czesnego K om itetu z jednej stro n y P adlew - skiego, M ajkow skiego, Gillera, to je st naszych , z drugiej Janow skiego, D aniłow skiego, Jeskę, to je s t M ierosław szczyków . (Berg. Т. II. 395). C zy było zlanie się K om itetów ? Czy K om itet C entralny zn ik ł razem z Gillerem, który, jak sam opow iada, p o d ał się do dym isji? T o m ogliby objaśnić ci, k tó ­ rz y w tych m anipulacjach brali udział, a którzy do ty ch czas m ilczą, ja k zaklęci; ale p odług d o k u m en ­ tó w sam ego M ierosław skiego, żadne zlanie się nie nastąpiło, a było po prostu śm iałe sam ozw aństw o, ja k później dla Langiew icza. Dla tego też pam iętniki «Eustachego P ety o n a oskarżają tak naiw nie (str. 8) o niedołęstw o i zdradę D aniłow skiego, m niem a­ nego organizatora w o jew ó d ztw a M azow ieckiego (praw dziw ym by ł S tanisław F rankow ski), k tó ry nic nie zorganizow ał, i Józefa Jano w skiego , który m iał działać dla »dyktatora«, a który w ów czas

Cytaty

Powiązane dokumenty

Pamiętaj, że rozmowa z klientem przyjacielskim jest przyjemnym doświadczeniem, jednak trudno jest uzyskać jego ostateczną decyzję.. Klient uparty - kiedy jeśli podejmie

Metodyopartenalogice—postacinormalneformuł29 PrzekształcanieformułdoCNF Rozważmyponownieprzykładowąformułęijejzerojedynkowątabelęprawdy:

T ak wypełnia się plan kierow nictw em p a rtii komunistycz­.. nej, pod kierow nictw em Klementa Gottwalda, Jana Szwermy, Juliusza Fucika, lud czechosłowacki nie

działu sanitarnego, może chociaż Moskalom dziury pozatyka od naszych kul i czaszki po- drutuje, to i tak się nam przyda, bierz go

wać się do organizm u nie tylko drogą pokarm ow ą, lecz także i oddechową, następnie ulega kum ulacji we w szystkich tkankach (również i w tk an ce kostnej),

Dla badania nowych zjawisk, zbiór wykorzystywanych metod matematycznych znacznie się rozszerzył – wraz z tradycyjnymi obszarami matematyki szeroko zaczęto stosować

Dowód będzie polegał na tym, że podamy nowe niestandardowe ( ale, oczywiście równoważne stwierdzeniom standardowym ) definicje zbioru ograniczonego i punktu granicznego, po czym

Ani czysty ani domieszkowany półprzewodnik nie zapewniają na tyle dużej ilości par elektron dziura aby można było wykorzystać je jako źródło światła Materiał można