Julian Krzyżanowski
"Zaklęty dwór" - dzieło sztuki
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 49/1, 1-16
I.
R
O
Z
P
R
A
W
Y
JULIAN KRZYŻANOWSKI C złon ek r z e c z y w isty PA N
„ZA K LĘTY DW ÓR“ DZIEŁO SZTUKI 1. N ajp o p u larn iejsza powieść polska
W alerego Łozińskiego Z a k lę ty dwór (1859) jest chyba n ajp o p u larn iejszą pow ieścią polską, w ciągu bow iem stu lat m iał kilkanaście w ydań, k tó ry ch nie rek lam o w ały ani firm y wydaw nicze, ani n a w e t nazw isko au to ra. Po p ro stu w ydaw cy, k tó rz y zajm ow ali się w zno w ieniam i, w iedzieli, że na ty m nie stracą, że powieść rozejdzie się niezaw odnie. O jej popularności decydow ała opinia czytelników ,
v o x populi, nie p o p a rta w ypow iedziam i historyk ów lite ra tu ry ; W a
le ry Łoziński nie doczekał się przecież dotąd książki, k tó ra pokazy w ałab y go jako człow ieka i pisarza. O pinia ta zaś w ychodziła z dw u założeń: przyjm ow ano, iż Z a k lę ty dw ór je st w jakim ś sensie po w ieścią p a trio ty c z n ą oraz — i to p rzede w szystkim — pow ieścią z a j m ującą, godną czytania.
W arto więc dzisiaj, w lat niem al sto, a dokładnie: dziew ięćdzie siąt osiem od daty, gdy Z a k lę ty dwór ukazał się w lw ow skim D z i e n n i k u L i t e r a c k i m 1, pokusić się o przełożenie owej u sta lonej opinii n a język ścisłych pojęć naukow ych.
P róba ta k a w yjaśnia, iż dzieło Łozińskiego je st pow ieścią o em i sariuszu, a więc o k o n tak tach G alicji w przed edn iu W iosny Ludów z em igracy jn ą C entralizacją, zatem powieścią z n a tu ry rzeczy h isto ryczną. "Więcej naw et, bo m anifestem patriotycznym , upow szech n iający m te zasady, k tó re głosiła podówczas poezja M ickiewicza, Sło wackiego, K rasińskiego i in n ych p isarzy rom antycznych.
Stw ierd zen ie to jed n a k n ie tłum aczy by n ajm n iej, dlaczego Z a
k lę t y dw ór b y ł i je st pow ieścią zajm ującą. W ykład zasad, n a jb a r-1 W. Ł o z i ń s k i , Zaklęty dwór. D z i e n n i k L i t e r a c k i , VIII, r-1859, nry 35—70. Cytaty daję w g wyd.: Dzieła wybrane. T. 1—2: Z aklę ty dwór. Kraków 1956. Pierw sza liczba w skazuje tom, druga — stronę. W szystkie podkreślenia w cytatach są moje.
dziej n a w e t patrio ty czn ych , m oże być przecież urzędow ym n u d z ia r- stw em . A powieść Łozińsikiego p ory w a dzisiejszego czyteln ika tak sam o, ja k p o ry w ała jego prad ziad k a p rze d s tu 'laty. S e k re t jej po w odzenia, jej poczytności tk w i najw idoczniej nie, czy p rz y n a jm n ie j n ie tylko, w tem atyce, lecz w sposobie u jęcia tej tem aty k i, a więc w jej artyzm ie. In n y m i słowy, Z a k lę ty d w ór to n ie tylko do k u m en t h istoryczny, ale rów nież, i to przede w szystkim , dzieło sztuki. Godzi się więc zastanow ić, dlaczego je st on ty m dziełem i na czym jego w ym ow a a rty sty czn a polega.
#
2. U strój pow ieści
J u ż na sam ym w stępie rozdziału pierw szego m łody „pow ieściarz“ , ja k siebie niekiedy Łoziński określał, pom ysłowo przed staw ił sw e założenia twórcze:
Pow ieść dzisiejsza — pisze jeden z nowoczesnych estetyk ów n ie m ieckich — choćby prócz zabawy żadnych innych nie m iała celów , m usi opływać w w szelkie cudowne barwy i blaski fantazji, jak bajka z Tysiąc
i jednej nocy, a tchnąć przy tym prawdą i naturalnością, jak sam a naj-
powszedniejsza rzeczywistość, musi nam co chwila odsłaniać nowe, n ie znane dotychczas strony duszy i serca ludzkiego i co chw ila do now ych jakichś, nieprzewidzianych prowadzić rezultatów, ale w tym w szystkim powinna opierać się na jak największej prostocie uczucia, na~jak n ajogól niejszych prawdach psychologicznych, zrozumiałych dla każdego, a w ol nych od w szelkich rysów wyjątkowych. W takim tylko razie zdoła mniej w ięcej odpowiedzieć sw em u zadaniu [1, 3].
W ujęciu ty m na p lan pierw szy w ysunięto „zabaw ę“ , konieczność „w szelkich cudow nych b a rw i blasków fa n ta z ji“, a więc stro n ę este tyczną dzieła, n astęp n ie „p raw d ę i naturalność, ja k sam a n a jp o wszechniejsza rzeczyw istość“, a więc jego stro n ę dokum entarną, je go stosu nek do życia, z k tórego wyrosło.
Te n ajzup ełn iej słuszne poglądy, pow tórzone przez Łozińskiego za n ie ustalonym dotąd źródłem obcym, kładące nacisk na a rty z m dzieła literackiego, rzucone n a tło estety k i rom antycznej znaczą tyle, co obfite posługiw anie się fan tasty k ą, op artą na w ierzeniach ludow ych. W szak aw an tu rn ik o m rom antycznym , takiem u choćby B eniow skiem u w poem acie Słowackiego, m arzyfy się zam ki zaklęte i rzek i pełne rusałek.
Łoziński, k tó ry b o h a te ra pow ieści stale nazyw a „naszym aw an tu rn ik ie m “ i w prow adza do tajem niczego „zaklętego d w o ru “, gdzie p rzeb y w a tajem nicza rusałka, „n im fa“ czy „sylfid a“, pod opieką nie
sm oka w praw dzie, ale kozaka, w p rzy stęp ie szalonego gniew u b ły skającego nożem p rze d oczym a zuchw ałego in tru z a — znał oczy w iście konw en anse litera c k ie sw ych czasów i przy jm o w ał je, choć w iedział, że w te n sposób daw ał „pok o rne p rzy znan ie się do w łasne go b rak u oryginalności“ (1, 5). Ale rów nocześnie w yrażał je n ie słychan ie pom ysłowo, w sposób w łasny i oryginalny. J a k i dlaczego? Oto po p ro stu u rea ln ia ł schem at fantastyczny, tra k tu ją c całą atm o sferę w ierzeń ludow ych, k tó ra osłaniała „zaklęty d w ó r“ i jego m ieszkańców , jako środek do zam askow ania isto tn ie tajem niczej działalności em isariusza politycznego. Dzięki tem u spełniał zarazem dru g i w a ru n e k dobrej powieści, u kazyw ał w m ej „sam ą n a jp o - w szedniejszą rzeczyw istość“ swej epoki, jej podziem ne życie poli tyczne.
Z dem askow ania taje m n ic y p o d ejm u je się K aty lina, k tó ry , u sły szawszy zdanie: „bo żw irow ski dw ór z a k lę ty “, p rz y jm u je je „ ru basznym w y b u chając śm iechem “, n a wiadom ość zaś, że w e dw orze „nieboszczyk p a n starościc chodzi po św iecie“ , „now ym p a rsk n ą ł śm iechem “. Te sam e ak cen ty p o w ta rz a ją się raz jeszcze, w drugiej rozm ow ie K a ty lin y z O rganistą. W te n sposób pow ieść w ysuw a dw a m o tyw y podstaw ow e: dw ór, osłonięty w ierzeniam i fantastycznym i, i jego zdobyw cę — K atylinę. G dyby książka ukazała się o lat pięćdziesiąt w cześniej, ty tu ł jej byłby brzm iał zapew ne „K atylin a, czyli zak lęty d w ó r“, w czasie ow ym bow iem m odny był tzw. „ ro m ans gro zy“, w prow adzony do lite r a tu r y przez A nnę R adcliffe (1764— 1823), a u to rk ę głośnych Tajem nic Udolfo (1794), zam ku w A peninach. P odstaw ow ą w łaściw ością jej u tw o ró w było to w ła śnie, co w y stęp u je u Łozińskiego: p o zorna fa n ta sty k a jako m aska sp raw aż n ad to ziem skich i realn y ch . W Z a k l ę t y m dworze nie b r a k u je pom ysłów „ k re w ścinający ch “, typow ych dla roman terrifiant, ja k om aw ianą odm ianę pow ieści nazyw ano w e F ran cji. K iedy K a ty lin a dociera o północy do dw oru, om al nie ginie od noża starego kozaka, gdy O łańczuk podpala chatę B ulija, w k tó rej m dleje zdu szona dym em córka starościca, w płom ienie rzuca się K aty lin a, a. po nim K um D m ytro, by u rato w ać i a w a n tu rn ik a, i córkę.
Pow ieść Łozińskiego w y ra sta zatem ze starej trad y cji, jak k o l w iek w y ra sta w sposób raczej pośredni, w yw odzi się bow iem nie ty le od sam ej A nny Radcliffe, ile od jej fran cu skich naśladowców . Pisarz nasz jed n a k w prow adził do tra d y c ji doniosłą zm ianę, dzięki której Z a k lę ty dw ór s ta ł się czymś w rod zaju zapow iedzi rom ansu detektyw istycznego. K aty lin ie bow iem w yznaczył fun kcję d etek
-ty w a-am ato ra, k tó ry tro p i tajem nicę, a w sk u tek tego m usi się zm ierzyć z jej obrońcam i, p o niekąd z jej tw órcą, starościcem -m a- ziarzem , przed e w szystkim zaś z jego zastępcą, 'klucznikiem p ałaco wym, K ostiem B uli jem . T ropy te, ja k zw ykle w pow ieści d e te k ty w i stycznej, w iodą n a m anow ce, tro piciel bow iem daje się zwieść fa ł szyw ym poszlakom . Spotkaw szy Eugenię i Jadw igę, u derzająco po dobne siostry stryjeczne, bierze je za jed n ą i tę sam ą osobę. I n a odw rót, nie u d aje m u się dom yślić, że K um D m ytro, znan y m u z w i dzenia, to postać, k tó rą w idzi na p o rtrecie, a k tó ra u d erza go niep o kojącym podobieństw em do kogoś, kogo już w idział. T rudnościom ty m tow arzyszą i inne, po m istrzow sku z w ątk iem głów nym sp le cione. T ajem nicą dw oru żywo in te re su je się przesąd n y m an d atariu sz, k tó ry dobrze by ją sprzed ał sw ym władzom , gdyby znał jej istotę, K a ty lin a więc m usi ta k postępow ać, by niebezpieczną fig u rę u trz y m ać w odpow iedniej odległości. A wreszcie, w toku pow ieści w y ła n ia się m o tyw dodatkow y. P le n ip o ten t Z y g m u n ta Żw irskiego, Żachlewicz, za m ilczącą zgodą swego chlebodaw cy rozpoczyna k ro k i zm ierzające do obalenia testam en tu , osłaniającego ta je m n ic ą „za k lę ty dw ór"; p rzekupiw szy m an d a tariu sz a zbiera dowody, iż sta ro ścic b ył człow iekiem chorym um ysłow o i że jego te sta m e n t b y ł re z u lta te m tej choroby. K a ty lin a i tę in try g ę m im ochodem dem asku je, m iejsce schadzek spiskow ców n a b ie ra jed n a k takiego rozgłosu, że traci sw ą przydatność. K um D m ytro m usi z niego zrezygnow ać i zniknąć. W tedy n a stę p u ją ostateczne w yjaśn ien ia w szystkich za gadek.
Po drodze jed n a k do tego rozw iązania, nie osiągniętego, lecz spow odow anego p rzez K atylinę, pow ieść stopniowo, k ro k za k ro kiem u kazu je i częściowo usuw a zagadki, k tó ry ch łańcuch stanow i jej kościec. J u ż ted y kolacja u m an d a tariu sz a to nie tylk o sp o tk a nie dw u przeciw ników , na całej lin ii w y g ran e przez K aty linę, k tó ry od tej chw ili stale te rro ry z u je sław etnego „sędziego“, ale zarazem p e łn a ekspozycja powieści, relacja o jej an tecedencjach, u k a z u ją ca niezw ykłe dzieje starościca. Rozm owy w salonie hrab iostw a Żw irskich, dialog dw u niecny ch w spólników , k tó rz y p la n u ją obale n ie testam en tu, w y znan ia i zw ierzenia Jad w ig i w rozm ow ie z oj cem — w szystko to prow adzi do końcow ej sceny zbiorow ej w czer w onym pokoju „zaklętego d w o ru “, ikiedy to K um D m y tro d aje się poznać b ratu , przed staw ia m u sw ą córkę i w reszcie córkę tę za ręcza z Juliuszem , zm ieniając w ten sposób dziedzica swego m ienia w zięcia. Nie dostaje tu tylko K atylin y, leczącego się z poparzeń,
m im ow olnego sp raw cy całej h istorii. On to przecież zaklął się: „choćby diabeł p o staw ił się na nogi, m uszę p rzy tw oim przyzw ole niu zbadać tajem n icę zaklętego d w oru “ (1, 145) — i cel swój osiąg nął, choć g d yby w iedział, jak rzeczy n ap raw d ę stoją, b y łb y raczej zrob ił w szystko, by tajem n icę spotęgować. Z robiłby to ze w zglę dów, o k tó ry ch b y ła m ow a już poprzednio, a k tó re spraw ią, iż K a- ty lin a stan ie się ideow ym dziedzicem starościca. W iadomo zresztą, że d e te k ty w -am a to r, Sherloc Holm es w pow ieściach Conan D o y le a lub H ercu le P o iro t w pow ieściach A gaty C hristie, nie zawsze jest w n ajlep szy ch stosunkach z policją, niekiedy bow iem nie dopuszcza do jej ingerencji. K aty lin a z n a tu ry rzeczy poszedłby n a p rzek ór w ładzom austriackim .
Łoziński całą serię w ątków , podstaw ow ego i pobocznych, oraz m otyw ów splótł po m istrzo w sku w całość, w prow adził akcję żyw ą i — poza dwom a, trzem a w ypadkam i — doskonale uzasadnioną, u trz y m a n ą w gran icach praw dopodobieństw a, angażującą ludzkie nam iętności, in te resy i słabości, i dzięki tem u dał nam powieść znakom icie zbudow aną, pod w zględem k o n stru k c ji jed n ą z n a j lepszych w naszej litera tu rz e .
3. P ie rw ia stk i kom iczne w „Z aklętym dw orze“
W staw ienie pow ieści o K um ie D m ytrze i K aty lin ie w ram kę k la sy fik acy jn ą z napisem „pow ieść g rozy“ czy „powieść d etek ty w isty cz n a “ w ym aga pew n y ch w yjaśnień, dotyczących n a tu ry obydw u ty ch odm ian i sam ego u tw o ru Łozińskiego. O bydw ie tedy odm iany były pow ażne, posługiw ały się bow iem jakościam i estetycznym i takim i, ja k tragizm , patos, w prow adzały ludzi, k tó ry m nie do śm iechu było. Pow ieść Łozińskiego natom iast, od początku do końca, czy p rzy n ajm n iej p raw ie do końca, huczy śm iechem , jej naczelną ja k o ścią estety czn ą je st kom izm. Kom izm ten ta k rzuca się w oczy, iż najnow si badacze nie m ogli go nie zauw ażyć; nie wiedząc zaś, co z ty m fan te m począć, w padli na tak i koncept:
Podobnie jak tajemniczość, także i humor ma na celu zam askowanie p o stępowej tem atyki. Przede w szystkim jednak służy ośm ieszeniu w arstwy, która u schyłku feudalizm u tak niesław ną odegrała r o lę 2.
„H u m o r“ je s t tu synonim em kom izm u, sform ułow anie zaś w y rasta n a g ru n cie naiw nego przekonania, że kom izm pow inien b yć
2 Por. posłow ie Marii P o d r a z y - K w i a t k o w s k i e j do w yd .: Za klęty dwór. Kraków 1955, s. 412.
zawsze narzędziem potępienia określonych zjaw isk społecznych. Że to w szystko razem je st jed n y m w ielkim nieporozum ieniem , do w odzi zestaw ienie gotow ych fo rm u łek z teikstem. P o stacią kom iczną je s t w pew nych chw ilach starościc, postacią pogrzebow o pow ażną je s t jego b rat, Z ygm unt; postacią stale kom iczną je s t K aty lina, po stacią pow ażną je s t jego p rzy jaciel Ju liu sz. A jeśli kto re p re z e n tu je p rze ż y tk i feudalne, to te dw ie fig u ry pow ażne. N onsensem zaś b y łoby przypuszczać, że to dla zm ylenia cenzora pow ieść ośm iesza K u m a D m y tra i K atylinę, G irgilew icza i Chochelkę. Po p ro stu a u to r
Z a klętego dworu to w ysokiej k la sy pisarz kom iczny, h u m o rysta, ja k
to potocznie m ów im y, k tó ry śm iechem re a g u je n a to, co dostrzega w życiu, i posługuje się kom izm em w e w szystkich jego odm ianach. Podobnie jak jego m istrz literacki, tw órca Pana Tadeusza, a do pew nego stop n ia rów nież F redro, k tó rzy na tw o rzo ny przez siebie św ia t spoglądali z uśm iechem i ze śm iechem , bo inaczej nie po tra fili.
Posługiw anie się kom izm em w e w szystkich jego odm ianach zna czy tu ta j, iż u jm u jąc je jako: jow ialność, satyry czn ość, h u m o r i iro nię 3, — w szystkie te k a te g o rie znajdziem y w Z a k l ę t y m dworze odpow iednio dozow ane i n ajrozm aiciej k rzy żu jące się ze sobą. W idok pajaców ludzkich, a k tu a riu sz a C hochelki czy ekonom a Girgilew icza, budzi wesołość. N a k ażd y ich zm echanizow any gest, n a k a żd e po w iedzenie czytelnik p a rsk a śm iechem . Są to fig ury, k tó re, w b ra k u lepszego term in u, nazw ać m ożna jow ialnym i, bow iem ich p odstaw o w a i w łaściw ie je d y n a fu n k cja — to w y w oły w anie śm iechu. Nie podobna ich potępiać, cóż bow iem są w inni, że są głupcam i! Ich przygody o trz y m u ją w pow ieści postać k a ry k a tu ry słow nej, szarży. T ak jest, gdy G irgilew icz dow iadu je się, iż bezczelnie ok rad a „ s k a rb “ i m usi podnieść dochody z folw arku, tak, gdy Chochelka u k ład a w iersz m iłosny, gdy strz e la z flin ty w po w ietrze i — p rze konany, że zabił m an d a tariu sz a — ucieka w pole, tak , gdy p rz e s tra szony w ystąp ien iem K a ty lin y chow a się do „ g ru b y “, kom ina, skąd w y d o b y w ają go za nogi p o k ry teg o sadzam i. Tę sam ą m etodę stosu je a u to r w epizodzie, gdy ugodzonego k a ła m arz e m i zalanego a tra m en tem Żachlew icza K a ty lin a zm usza do w yznań. Są to św ietne p rzy k ład y tego, co n azyw am y niekiedy kom izm em sy tu acy jn y m , tak dobrze znanym z fars; uw aga zaś Chochelki, dziw iącego się, iż on,
3 Objaśnienie tych term inów daję w szkicu K o m izm w literaturze. W książce zbiorowej: Studia z dziejów ku ltu ry polskiej. W arszawa 1949, s. 566.
k tó ry nigdy do w róbla nie tra fił, zabił m an d atariu sza, czy doskonałe pow iedzonka O rg an isty lub złośliw e uw agi K a ty lin y rep rezen tu ją tzw. 'komizm słow ny, bezw iedny czy św iadom y dowcip.
F ig u ry „łotró w n a w ielki k a m ie ń “, m an d a tariu sz a i jego p rz y ja ciela Żachlew icza, naśw ietlo n e są n ato m iast satyrycznie, nieraz naw et, zw łaszcza w w ypow iedziach K aty lin y , ironicznie. Ta katego ria kom izm u je s t narzędziem oceny, i to oceny ujem n ej, odrucho wej i gw ałtow nej, lu b przem y ślan ej i uplan ow anej, ale jednakow o surow ej. P o stęp k i zacnych kom panów i ich przygody w yw o łują n ieraz „śm iech p u s ty “, s ta ją się te m a te m k a ry k a tu ry . Dość p rz y pom nieć scenę, w k tó rej K a ty lin a pogróżką kijów zm usza m an d a ta riusza do „d o b ro w o ln ej“ rezy gn acji ze stanow iska. Jow ialność, sa - tyryczność oraz ironia k rzy ż u ją się w ty ch w ypadkach i tw orzą przezabaw ne sploty, k tó re trzeb a by sta ra n n ie przeanalizow ać, by w ydobyć rodzaj i siłę z aw arteg o w nich kom izm u.
Śm ieszni są wreszcie, choć każdy na swój sposób, i b o h a te ro w ie „p o zyty w n i“ pow ieści, b o h atero w ie w p e łn y m znaczeniu tego w y razu — starościc M ikołaj Ż w irsk i i K atylina. K aw ały przez pierw szego p ła ta n e Ż ydom czy urzęd n iko m austriackim , rubaszne i niem ądre, choć zro zu m iałe u człow ieka, z którego w ychow aw cy usiłow ali zrobić idiotę, są zaw sze kom iczne, ale każdy z nich m a jakieś uzasadnienie. Są to w yb aczaln e w y b ry k i nieokiełznanego tem peram en tu , nie rzu cające niek o rzy stn ego św ia tła n a n a tu rę czło wieka, i w sk u tek tego p o dp ad ają pod kategorię hum oru; pod u je m nym i, śm ieszącym i pozo ram i u k a z u ją jak ieś w artości, k tó re budzą uznanie. T ak sam o m a się rzecz z K aty lin ą. Jego re la c ja o p rz y godach doznanych po ucieczce ze szkoły to całe pasm o kaw ałów . Jego p ostępki w akcji pow ieściow ej, począw szy od pojaw ienia się w karczm ie aż po n ieu d a n ą rozm ow ę z h rab ią, to d rugie pasmo. K a ty lin a w szędzie o k azu je się fra n te m k u ty m n a cztery nogi; dopiero rozm ow a z „p an em z p a n ó w “, opanow anym i w g ru ncie rzeczy po rząd nym człow iekiem , kończy się porażką aw a n tu rn ik a, k tó ry tego rodzaju lud zi najw id o czniej nie znał. J e s t to jed n a k rzad k i w y p a dek, gdy śm ieszna s y tu a c ja nie ośm iesza człow ieka, k tó ry w niej się znalazł, bo w g ru n cie rzeczy on w łaśn ie m iał jeśli nie całą, to p rzy n a jm n ie j część słuszności. W g rę w chodzi zresztą w danym e p i zodzie jeszcze coś innego. P ostaci h u m o ry sty czn e m a ją to do siebie, że naw et w ów czas, gdy się ośm ieszają, nie p rze stają budzić sym patii. Zagłoba po sw ej przygodzie z m ałp a m i w czasie zdobycia W arszaw y nic nie tra c i w oczach znającego go czytelnika. A tak w łaśnie jest
z K atyliną. W ty m sam y m pałacu, w 'którym spotk ała go p rz y k ra odpraw a, m ów i się o n im k ilk a dni później jako o bohaterze. P rz y kład ten dowodzi, iż K a ty lin a jest postacią h u m orysty czną • we w ła ściw ym znaczeniu w y razu „h u m o r“ — a więc w znaczeniu postaw y tw órczej, polegającej na um iejętności dostrzeg ania niezw ykłych w artości lu d zk ich pod pow łoką słów, gestów i postępków odstręcza jących, niep rzy jem ny ch . Rubacha, w eredyk, zuchw alec, „ e fro n t“ okazuje się człow iekiem bardzo subteln ym , zdolnym do pośw ięce nia i ofiar, choć z pozoru n ik t by go o to nie podejrzew ał.
Ogólna sum a p ierw iastk ó w kom icznych je st w Z a k l ę t y m dworze tak duża i w y razista, iż rozstrzyga o c h a ra k te rz e całej powieści i s ta w ia ją w rzędzie u tw p rów takich, ja k w dziedzinie epiki P an T ad e
usz, w dziedzinie zaś powieściowej u tw o ry D ickensa. P ierw iastk i te
w y stęp u ją jed n a k n ie tylko w ujęciu postaci literack ich, potocznie zw anych bo h ateram i powieści, ale p rzen ik ają ją całą, odbijają się n a jej stylu, na odpow iednim zasobie jej słow nictw a. G dyby bowiem było inaczej, powieść kom iczna (czy hum orystyczna) b y łaby tylko pow ieścią zaw ierającą skład nik i kom iczne (czy hum orystyczne). Dla uchw ycenia więc jej c h a ra k te ru artystycznego p rzy jrzeć się n a leży, jak p rzedstaw ia się owa reszta.
4. Ję zy k „Z aklętego d w o ru “
Pow ieść o em isariuszu w Sam borszczyźnie n apisał Łoziński tym sam ym codziennym , potocznym językiem , k tó ry m posługiw ał się w rozm ow ach z otoczeniem , w m ieszkaniu, red a k c ji czy kaw iarni. M iał jed n ak w y raźn e poczucie, iż p rac a pow ieściow a staw ia go wo bec zadań specjalnych i zadaniom tym usiłow ał sprostać w sposób zarów no świadom y, ja k nieśw iadom y, pow iedzm y — intu icy jny .
Z rozum ienia tego w yrósł język a rty sty c z n y Z a klęteg o dworu, w yznaczony przez sam c h a ra k te r powieści. Inaczej tedy brzm ią w y pow iedzi odautorskie, a więc opisy i uw agi sam ego Łozińskiego, inaczej zaś w ypow iedzi stw orzonych przezeń postaci literackich. M ieszkańcy pałacu w Orkizowie, hrabiostw o Ż w irscy, m ów ią po p raw n ą polszczyzną, z dom ieszką — i to sporą — zw rotów f ra n cuskich; inaczej Ju liu sz i K atylina, bo zam iast fran cu sk ich używ ają pow iedzeń łacińskich; oficjaliści z dom inium m a ją języ k zupełnie inny, żargon urzędniczy, ze znacznym nalotem niem ieckim , ich zaś kom pan, ekonom G irgilew icz, ch ętn ie w p la ta w yrazy ukraińskie. Słowa te, zwłaszcza jeśli należą do pospolitych na pograniczu
poi-sk o -uk raińpoi-skim , spotykam y i u in ny ch osób, p rzy czym czytelnik dzisiejszy nie zawsze je znajdzie w słow nikach ogólnych czy słow nikach w yrazów obcych (taką bow iem „ k ałam an cję“ czy „ p a n ta ły k “ źród ła te albo po m ijają, albo ob jaśn iają niew ystarczająco). Jeszcze inaczej odzyw a się zary w ający żargonem O rganista, a inaczej chłopi w rodzaju M ykity Ołańczuka.
Słowem , Łoziński b y ł p o jętn y m czytelnikiem Pana Tadeusza i na g ru n t prozy pow ieściow ej usiłow ał nie bez pow odzenia przeszcze piać zdobycze w ielkiego m istrz a poezji. Z jed n y m przecież w y ją t kiem . Oto w sk u te k w yw ołanego zapew ne pośpiechem niedbalstw a, czy może jak ie jś niep rzem y ślan ej teorii, pow ieściopisarz sto su je pew n e stałe szablony, gdy w prow adza swe postaci. T ak więc p rz y m iotnik „d ziki“ w y stęp u je zawsze przy śm iechu Ołańczuka, p rz y m io tn ik „obleśny“ i przysłów ek „obleśnie“ oznaczają s ta le Ż ach lewicza, zw roty zaś „rozdziaw iać g ębę“ i „w ybałuszać oczy“ są a try b u ta m i G irgilew icza i m and atariu sza, ta k ja k p op raw ian ie k o ł n ierzy k a i b a k en b ard ó w są n ieodm iennym i gestam i Chochelki.
Przypuszczenie, iż może to być w yn ik p rzy jęcia jak iejś zasady, pochodzi stąd, iż Łoziński zaznacza odrębność język a artystycznego przez stosow anie pew n y ch stałych i w rezu ltacie rów nież nieco sza blonow ych zabiegów stylistycznych, rzadko spotyk any ch lub nie sp o ty kan ych w codziennym języ k u m ów ionym . N ależy do nich pew nego ro d zaju rytm izo w anie zdań, osiągane przez w prow adzanie bliskoznaczników zestaw ian y ch param i, co daje w rezultacie jak iś rodzaj paralelizm ów składniow ych. Ju ż początkow y ustęp powieści kończy się tak im i dw ójkam i: „Za tru d n e jest dzisiaj nasze sta n o wisko, za ciężkie zadanie!“ (1, 3) To sam o dostrzegam y w opisie r u chu przed karczm ą O rganisty:
Mogłeś przejeżdżać tam tędy [a] w e dnie czy [a] w nocy, w [b] powszednią czy [b] świąteczną, [c] jarmarczną czy [c] odpustową dobę, zastałeś zawsze [d] tłum no i [d] pełno [e] w sieniach i [e] przed zajaz dem, [f] ludno i [f] gwarno Tg] w szynkowni i [g] w alkierzu [1, 6].
Zdanie złożone rozw inięte, o p a rte na dw u rów norzędnych orze czeniach: m o g ł e ś — z a s t a ł e ś — o bejm uje siedem p a r czło nów (aa-gg), przy czym każda p ara zbudow ana jest n a zasadzie jeśli n ie tożsamości, to przy n ajm n iej bliskości znaczeniow ej. A p rz y kładów takich m ożna b y przytoczyć całe setki, przedstaw iona tu bowiem zasada kom ponow ania zdań w y stę p u je n a k ażdej stron icy i to niekiedy k ilk ak ro tn ie. N a dowód jeszcze jed en p rzy k ła d z części końcowej powieści:
Hrabia był odważny z natury a w olny od w szelkich przesądów i za bobonów z w ychowania, a przecież jakiś dziwny, niepojęty ogarnął go strach i jakoś ciężko zrobiło mu się na piersiach [2, 229].
Zdanie, zbudow ane inaczej, w y kazuje przecież tę sam ą zasadę u stro jo w ą: o d w a ż n y z n a t u r y — w o l n y z w y c h o w a n i a ; p r z e s ą d ó w — z a b o b o n ó w ; j a k i ś d z i w n y , n i e p o j ę
t y — j a k o ś c i ę ż k o . Ten sposób posługiw ania się składnią s p ra w ia, iż przez nagrom adzenie m nóstw a szczegółów zdobniczych, lo gicznie niekoniecznych, powieść osiąga to, co w poezji p rzy ję to n a zyw ać pełnią epicką.
U kładom dw ójkow ym tow arzyszą na k a rta c h Zaklętego dw oru okresy trójdzielne, zaw ierające często p o tro jon e człony m niejsze, przydaw kow e czy okolicznikowe. Na przykład:
Na dworze ciemna, głucha noc. Niebo czarnym zasnuło się całunem, ani jeden srebrny promyczek nie spływ a z góry, a jakieś duszne, parne, ołowiane powietrze owionęło ziemię.
I dziwnie jakoś straszno i złowrogo w pobliżu Zaklętego Dworu [2, 185].
O klam row ane dw om a kró tkim i zdaniam i dw uczłonow ym i (c i e m - n a — g ł u c h a ; s t r a s z n o — z ł o w r o g o ) długie zdanie śro d kow e nabiera ty m większej w yrazistości; składa się ono z trzech zdań w spółrzędnych ( n i e b o z a s n u ł o s i ę — a n i p r o m y c z e k n i e s p ł y w a — j a k i e ś p o w i e t r z e o w i o n ę ł o ) , z k tó ry c h końcowe o trzy m u je sw oistą w ym ow ę dzięki trzem syno- nim icznym przydaw kom ( d u s z n e — p a r n e — o ł o w i a n e ) . I znow u przytoczyć by m ożna m nóstw o p rzy k ład ó w ilu stru jąc y c h tę odm ianę posługiw ania się składnią arty styczną. Z konieczności po przestać tu trzeb a n a jed n y m ty lko w ypadku, opisie K ostia B ulija:
Srebrny blask księżyca opromienia go od stóp do głow y i nadaje olbrzy miej jego postaci coś więcej jeszcze fantastycznego, przerażającego, zło wrogiego. Gęste, krzaczaste brwi głębiej zasunęły mu się na oczy; usta i zęby zacisnęły się silniej, a twarz przybrała jakiś nadmiar ponury i tajem niczy wyraz [2, 227].
W zdaniu pierw szym o dw u orzeczeniach ( o p r o m i e n i a — n a d a j e ) w y stęp u je trój członowe dopełnienie ( c o ś f a n t a s t y c z n e g o — p r z e r a ż a j ą c e g o — z ł o w r o g i e g o ) . Zdanie drugie, zasobne rów nież w człony p arzyste ( g ę s t e — k r z a c z a s t e ; u s t a — z ę b y ; p o n u r y — t a j e m n i c z y ) , łączy trz y zdania ze staw ione w spółrzędnie ( b r w i z a s u n ę ł y s i ę — u s t a z a c i s n ę ł y s i ę — t w a r z p r z y b r a ł a ) .
G dy b y om ówione zdania b y ły w y ją tk a m i staran n ie w yłow ionym i z k a r t pow ieści o em isariuszu, już one m iałyby swą wym ow ę jako św iadectw o zabiegów pisarza o w ysoki poziom a rty sty czn y dzieła. W iem y jed n a k , że ilu s tru ją one zasadę realizow aną przez Łoziń skiego stale i konsekw entnie. G dy się obserw uje ich obfitość, m im o w oli p rzy p o m in a się znana anegdota o O w idiuszu, k tó ry dostając od srogiego nauczyciela cięgi za „rob ienie“ w ierszy, w ierszem w y raż a ł sw e skargi. Ł ozińskiem u bow iem tek st powieści, w ustępach na jb a rd zie j n aw et potocznych i prozaicznych, układa się w tok ry tm ic z n y , tok poetycki. C zytelnik tego nie dostrzega, ale bezw ied nie n a to reagu je, proza bow iem Zaklętego dw oru przepojona jest żyw iołem poezji i ty m , m iędzy innym i, tłum aczy się jej urok, tak i sam dzisiaj, ja k p rzed stu laty , gdy m łody pisarz dzieło swe p rze lew ał na papier.
Ta bezw iedna płynność toku powieściowego w yn agradza i p rze słan ia n ajro zm aitsze niedociągnięcia stylistyczne Łozińskiego tam , gdzie zapew ne chciał on okazać się poetą. Zasób bow iem jego o b ra zów słow nych, tra d y c y jn y c h „trop ó w “ , poczytyw anych za nieodzow ne ozdoby dzieła literackiego, jest bardzo ubogi i szablonow y, tak że w łaściw ie nie w ykracza poza obręb języ k a potocznego. W po wieści aż n ad to często w y stę p u ją przenośnie zużyte i b analne. „ H ra bia cały d rżący zam ilkł i p rz y sta n ą ł ja k w ry ty na m iejscu“ , „Czoło nieznajom ego coraz grubszym i zasunęło się ch m u ra m i“ , „Na czoło nieznajom ego jed n a w ięcej p rzy b y ła ch m u ra “ — oto okazy takich w łaśn ie przenośni. A nielepiej p rzed staw iają się porów nania: „Jad zia sczerw ieniła się ja k w iśn ia“ , m aziarz „jak strzała p o m k n ął“ , „ktoś szybko ja k strzała p rzed ziera się przez tłu m “ , „Szybko jak strz a ła pośpieszyć na ra tu n e k “ , „prędzej od błyskaw icy przem kn ął się“ , „ja k rój gadzin rozsrożonych, ze w szystkich stro n b u ch n ęły p ło m ien ie“, „oczy stareg o kozaka rozisk rzy ły się jak dwa w ęgle“ , „ S e r ce starego kozaka biło ja k m łotem “ — itp., itp., nie m ów iąc ju ż 0 po ró w n an iach w rodzaju: „drżał ciągle ja k listek “ , liczących się na tu zin y . T ak im m ate ria łe m posługiw ać by się m ógł nieoceniony w ierszo k leta d o m in ikaln y , pan G ustaw C hochelka, jakkolw iek w spom nieć b y w arto , że są one zjaw iskiem pospolitym w poezji ludow ej, g d y by się m iało pewność, że ona to p atronow ała tu ta j Ł ozińskiem u.
Że zaś nie ona, p rzek o n y w ają w ypadki, gdy a u to r Zaklętego
dw o ru chce być w zniosłym i tonie w kalendarzow ych szablonach
Oczka jej zmrużyły się do reszty, głów ka dalej pochyliła się na piersi. Jakiś blask różany owionął ją dokoła, jakieś nieokreślone nadziem skie to ny i akordy łudziły ucho, anioł w srebrzystej szacie ukazał się nad jej głową i rozpostarł skrzydła sw e nad jej m arzeniami niewinnym i...
D ziewczę usnęło... [2, 193]
D ziewczynę budzi straszliw y sen-zm ora, ch ata bow iem się pali:
jakiś dziwny, chaotyczny nieład powstał dokoła, duszne, ołowiane p o w ie trze spadło jej na piersi, jakieś czarne, okropne, złowrogie mary p ow sta wały jedna po drugiej... i tuż nagle jakiś potwór ohydny w yrósł z ziemi przed jej oczyma i w yciągnął ku niej straszne, m onstrualne, błoną n ie- doperza spojone szpony i rozwarł paszcz ziejącą krwią i ogniem [2, 194].
W obydw u w ypadkach zastosowano te n sam szablon sty listy cz ny, nastrojow y obraz alegoryczny — z tym , że raz w y stę p u je w nim anioł, d ru g i raz szatan. D la obydw u znaleźć b y m ożna p o krew ieństw o z w ielką poezją rom antyczną, a więc odwołać się do snu E w y czy m ałej im prow izacji w Dziadów cz. III. Z ty m w szy st kim jed n ak Łoziński bliższy jest tu „bohom azom “ ludow ym , k tó re oglądał rów nie dobrze na ścianach cerkiew ek i kościółków Sam bor- szczyzny, jak w k alendarzach i na oleodrukow ych obrazach św ię tych w kram ach jarm arczn y ch czy odpustowych'.
Tą sam ą techniką w ykonał on „obraz fan tasm ag o ry czn y “ m arzeń K um a D m ytra, gdy em isariusz o północy rozm yśla o czekających go zadaniach:
Jakiś ptak w ielki, dumny, wspaniały... śnieżny pierzem a potężny szpo ny [...]. Aż tu z boku jakiś olbrzymi a potworny pod gniazdo zakrada się pająk i chyłkiem , milozkiem zaczyna osnuwać jego jedno skrzydło i szpon jeden... [...] i
Za późno dumny ptak poznaje niebezpieczeństwo... broni się zapa m iętale [...].
Aż oto podźwignął się na nowo [...]. I zaczynają pękać okrutne więzy... a każda nić przerwana w ydaje łoskot gromu... bucha strumieniami krw i i łez... [2, 200]
A legoria to znow u rów nie pospolita i ban aln a, jak poprzednie, znana z liry k i, grafiki i rzeźby okresu rom antycznego i lat później szych. W ystępuje ona rów nie dobrze w W arszawiance D elavigne’a, ja k na grobow cu W orcella i tow arzyszy na londyńskim cm entarzu w H ighgate, gdzie orzeł biały darem nie usiłuje odw alić wieko s a r kofagu, jak w reszcie na popu larnych pocztów kach u schyłku w. X IX , przedstaw iający ch członka tow arzystw a Sokół, gdy dźw iga on pły tę grobow ca i w ypuszcza białego orła. W szystko to są szablony w d u chu epoki, szlachetne, ale m artw e. Łoziński ucieka się do nich, gdy
chce być w zniosły czy p atety czn y , poniew aż zaś wzniosłość i patos są n a tu rz e jego obce, u stęp y tego pokro ju całkow icie pod w zglę dem arty sty c z n y m zawodzą. Przem aw ia w nich sztuczność, nie sztuka!
Ję z y k Łozińskiego sięga n ato m iast w yżyn praw dziw ej sztuki wszędzie tam , gdzie je st narzędziem sa ty ry k a -re alisty , ironicznego obserw atora śm iesznostek życia prow incjonalnego. M ateriał języko w y czerpie on w ted y z zasobu przezw isk i w yzw isk, z przysłów i zw rotów przysłow iow ych, przy czym sam ych przysłów w pro w adza ponad półtorej setki, tak że tru d n o byłoby wskazać jakąś inn ą powieść bogatszą w nie od Zaklętego dworu. Łoziński w prow a dza je do w ypow iedzi w łasnych, przesyca nim i odezw ania sw ych postaci, grom adzi i skupia je celowo, b y zabarw ić nim i w ystąpienia charak tery sty czn e. D oskonałym p rzy kładem takiej m etody może być monolog m an d atariusza, gdy Ju liu sz Żw irski polecił m u ,,za- tach lo w ać“ a w an tu rę z m aziarzem :
— Starościc był wariat, a to głupiec, dureń [...] — przem ówił sam do siebie wesoło.
—■ Mam go teraz zupełnie w mojej mocy — ciągnął dalej po chwili. — Niech no mi teraz spróbuje zaimponować ten h o ł o d r y g a , ten Czorgut, czyli raczej c z o r t przeklęty. Dziedzic skompromitowany, to ani kwestii, musi więc siedzieć c i c h o j a k t r u s i a, bo inaczej p o w ą c h a p i s m o n o s e m . A temu o c z a j d u s z y , temu przybłędzie przy pierw szej okazji takiego w y t n ę s z c z u t k a w n o s , że aż z a d z i e s i ą t ą m i e d z ę w y t n i e k o ł o w r o t a . Pokażę mu, mospanie, g d z i e r a k i z i m u j ą .
I pan mandatariusz na samo w spom nienie K atyliny zaperzył się i z a b u ń d z i u c z y ł , jakby d i a b ł a c h c i a ł s c h w y c i ć z a r o g i [1, 245'].
Ta przep latan k a w yzw isk i przysłów to typow a dla Łozińskie go próbka języka charakterystycznego, a w ypadków podobnych jest znowu w powieści m nóstw o, ta k że one stanow ią o jej sw oistym ko lorycie językow o-obyczajow ym .
N ajznam ienniejszy z nich to scenka otw ierająca rozdział K a t y
lina rozpoczyna kampanię. Scenka rozgryw a się w kan celarii dom i
n iu m i przed staw ia iście Salomonowy w yrok m andatariu sza, „sę dziego policyjnego“ , ja k b rzm iał jego niem iecki ty tu ł. Dwaj chłopi pobili się i przychodzą n a skargę, p rzy czym „H aw ryło jako p r z e d n i ą s t r a ż w ysłał dwie gęsi tuczne do dom inium , K iryło j a k o r e z e r w ę przyniósł prosię w w o rk u “ (2, 123). N astępuje przesłuchanie, k tó re zatytułow ać b y m ożna przysłow iem
kaszub-skim : „D obra gęs, dobrè è p ro sę“ . M andatariu sz rzuca serię p y ta ń , k tó rą p rze ry w a ją au torskie kom entarze do m ow y m y ślan ej, w scen ce tej w prow adzonej, k o m en tarze operujące ty m sam ym m otyw em : gęś i prosię.
Pan sędzia niby patrzy, niby słucha, a w głow ę jak fura siana zajechały mu dwie gęsi tuczne i prosię w worku.
— Gadaj, jak było [...] — rozkazuje jednemu, a w uszach zagęgały mu obie gęsi. [...]
Panu sędziem u w jednym uchu zagęgały gęsi, w drugim zakwiczało prosię. [...]
Kto zaczął? — zapytał i obie naprzód w yciągnął ręce, jakby w w y obraźni w jednej w ażył prosię, w drugiej gęsi obie. [...]
Tu pan sędzia przystanął i szeroko rozwarł nozdrza, jakby w jednej chw ili w ąchał i tłustą gąskę upieczoną, i prosię nadziew ane. [...]
I znowu zatrzymał się na m iejscu i poruszył wargam i, jak gdyby jed nym półgębkiem sm akował gęś z jabłecznym kompotem, a drugim przypaloną skórkę prosięcia [2, 123— 124].
W yrw ane tu z całości scenki zdania n ad ają jej c h a ra k te r n ie zw ykle k o n sekw entny i spoisty, w g rę bow iem w chodzą kolejno w szystkie zm ysły chciw ca i łakom ca: słuch, dotyk, pow onienie' i sm ak, nastaw ione na gęsi i prosię. Całość ta n ad to kończy się dw om a św ietnym i konceptam i. Pierw szy, n atch n io n y przez Ze m stą F re d ry , to protokół, w k tó ry m D yndalski-C hochelka, słysząc fo r m u łk ę swego zw ierzchnika pisze na urzędow ym papierze: „I gęsi zostaną, i prosię pójdzie do chlew a“ , obdarzony zaś kom plem entem „osioł“ skw apliw ie w ym azuje „prosię“ i na jego m iejsce w staw ia kłapoucha. D rugi to ów Salomonowy w yrok — m an d a tariu sz za trz y m u je „ k u b an y “ obydw u chłopów, w ójtow i zaś pod grozą kijów poleca, by ich pogodził.
W ten sposób przysłow ie s ta je się bardzo isto tn y m czynnikiem sty lu realistyczno-kom icznego powieści i poniew aż w yrazistością i p lasty k ą g óruje nad szablonam i, ono to w łaśnie ro zstrzyga o jej ch arak terze jako realistycznego obrazu życia codziennego prow in cji polskiej w poł. X IX w ieku. Ono bow iem jest in sp irato rem i orga nizato rem realizm u językow ego, ja k najściślej zw iązanego z realiz m em obserw acyjnym , tak znam iennym dla tw órcy Zaklętego dworu. Ję zy k środow iska ary stokratycznego naszpikow any jest, jak już w spom niałem , francuszczyzną. F a k t ten w yw ołał dłuższą d y g resję pisarza na tem a t, „jak niedorzecznie i śm iesznie jest p ląta ć bez po trz e b y fran cu skie zw roty i w yrazy w tok ojczystej m ow y“ (2, 162), co z kolei przechodzi w reflek sje n a tu ry ogólniejszej, politycznej.
Każenie i znieważanie rodzinnego języka u narodów mających sa m odzielność polityczną — niech nam wolno będzie powiedzieć to naw ia sem — m oże być tylko wadą, śmiesznością, głupstwem po prostu, u nas, gdzie, jak dotąd rzeczy stoją, główne i jedyne tętno narodowego życia w cieliło się w język, jest ono czymś więcej jeszcze, a tym sam ym na dwójnasób sroższe zasługuje potępienie. Zaniedbywać w m owie potocznej język ojczysty na korzyść obcego, jest to odrzucać samowolnie jedyną lo jalną dziś broń, podtrzymującą narodowość naszą [1, 162].
W zględy cenzuralne nie pozw oliły Łozińskiem u powiedzieć, że „głów ne i jed yn e tętn o narodow ego życia“ w yrażało się wówczas p rzed e w szystkim w w alce z uciskiem zaborcy , w ty m więc, co było sensem życia i działalności M ikołaja Żw irskiego, starościca-em isa- riusza, i jego następcy, K aty lin y , a więc i sensem czy m orałem po wieści o „zaklętym dw orze“ . W ty m układzie spraw a języka w y d a w ać b y się m ogła czynnikiem w tó rn y m , gdyby nie jedno — okolicz ność, iż jako szerm ierz czy herold tej spraw y w y stęp uje nie nauczy ciel, lecz tw órca literack i, pow ieściopisarz. Pisząc swe dzieło, kład ł on au to m atycznie nacisk n a doniosłość języ k a polskiego, którego rdzen ne i rodzim e bogactw o u p a try w a ł tam , gdzie je dostrzegali autorzy
Pana Tadeusza, B alladyny, Pana Jowialskiego, a więc w ty ch zło
żach, k tó ry ch n ajd o stępn iejszy m i n aju ch w y tn iejszy m w yrazem b y ły przysłow ia, rów nocześnie zaś przez uw ydatn ienie fu n k cji poli tycznej języka w skazyw ał na wagę tw orzonych z niego dzieł lite rackich w życiu zbiorow ym narodu. W oparciu więc o te założe nia realizow ał w dziedzinie powieści krajow ej te zadania, k tó re sta w iała i rozw iązyw ała na em igracji w ielka poezja schodzących z pola p isarzy rom antycznych.
Przeprow adzone tu rozw ażania wiodą do w niosków , k tó re są pierw szą próbą odpow iedzi na pytanie, na czym polega i czy uza sadniona jest ta bezim ienna, zbiorow a a w ysoka ocena Zaklętego
dworu, k tó rej w yrazem są nie stu dia k ry ty czne, bo ty ch nie m am y,
lecz kilkanaście w y d ań w obrębie lat dziew ięćdziesięciu ośm iu, dzie lących nas od p ierw o d ru k u powieści w D z i e n n i k u L i t e r a c k i m , a więc ilość, k tó ra każe uznać dzieło Łozińskiego za jedną z najpopu larn iejszy ch, najpoczytniejszych powieści polskich. P ró b a ta w ygląda n astępująco. T em atem Zaklętego dw oru są problem y polityczno-społeczne o przełom ow ej doniosłości w życiu narodow ym połow y ubiegłego stulecia. P ro b lem y te ukazane są przez p ry zm at psychiki jedn o stek ludzkich, bardzo w yb itnych, zarysow anych na tle bardzo dokładnie przedstaw ionego życia codziennego, a re p re zentaty w nych d la całego pokolenia ro m an tycznych bojow ników
o wolność. Takiej tem atyce i sposobowi jej ujęcia znakom icie od pow iada szata językow a powieści, u tk an a z m ow y potocznej, ale z w yraźny m staran iem o stw orzenie języka artystycznego, ukorono w anym osiągnięciem tego celu w dziedzinie w a rstw y zapraw ionej kom izm em . W rezu ltacie Z a k lę ty dwór u k azu je się n am dzisiaj jako znakom ita powieść realistyczna, jako historycznie w iern e m a lowidło epoki, jako — wreszcie — celny okaz powieści p o p u larn ej czy ludow ej, i to okaz nie przypadkow y, lecz sta ra n n ie p rzem y ślany i zaplanow any. A skoro tak , to v o x populi, bezim ienna opi nia czytelników w obrębie stulecia, ta opinia, k tó ra sk łan iała w y daw ców do w znaw iania książki, g w a ra n tu jąc e j, że w k ład ich wróci się im z naw iązką, okazuje się słuszna i tra fn a , zn ajd u je bow iem uzasadnienie w istotnej w arto ści do k u m en tarn ej i a rty sty c z nej powieści o em isariuszu.