NłL 31 Q574j.
Warszawa, dnia 4 sierpnia 1912
r .Tom x : £ 2 i .
TYGODNIK POPULARNY, POSWIĘCOIIIY liUKON PRZYROONICZYH,
PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA".
W Warszawie: ro czn ie rb. 8 , kw artalnie rb. 2.
Z przesyłką pocztową ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W R edakcyi „W szechśw iata" i w e w szystk ich księgar
niach w kraju i za granicą.
Redaktor „W szechświata** p rzyjm uje ze sprawami redakcyjnem i cod zien n ie od g o d zin y 6 d o 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.
A d r es R ed a k cy i: W S P Ó L N A .Nb.* 37. T elefon u 83-14.
A B E L B E Y.
U S U N I Ę C I E P O J Ę C I A S IŁ Y Z F I Z Y K I N O W O C Z E S N E J .
I. Rola siły.
Mechanika racyonalna używa wyrazu
„siła“ na oznaczenie nie ja k ie jś rzeczy, czy przedmiotu, na oznaczenie nie rze
czywistości, lecz stosunku lub szeregu stosunków. „Siła“ — to spółczynnik za
leżny od zmiany prędkości czy przyśpie
szenia: wyznacznik przyśpieszenia. W zna
czeniu matem atycznem je s t to algorytm, abstrakcya teoretyczna, pewien wytwór umysłu. Kiedy mechanika nazywa „siłę“
przyczyną ruchu (zresztą niezbyt ściśle)—
słowu „przyczyna" nie nadaje żadnego objektywnego znaczenia. Nazwa ta, dość niezwykła i dowolna je s t konwencyą stworzoną w celu praktycznej dogodno
ści, je s t skrótem wygodnym i nie w y raża nic ponadto, że ruch powstaje stale w pewnych dających się łatwo określić i zmierzyć warunkach.
Zadaniem fizyki je s t określić te wa
runki. Toteż dopiero wtedy, gdy w k ra
czamy w dziedzinę fizyki powstaje za
gadnienie siły. Cóż tedy objektywnie, w rzeczywistości materyalnej odpowiada matematycznemu wyrazowi: „siła“?
Prócz materyi ilościowej, której masę łatwo zważyć, istnieje wszędzie, gdzie poszukuje się przyczyny zmian, pewna inoc w stanie skupienia. Moc ta posiada zdolność działania na odległość bez ża
dnego pośrednictwa.
Pierwiastkiem więc zasadniczym fizy- , cznej siły je s t zdolność działania i d z ia łanie na odległość. Jakąż rolę odegrało to pojęcie siły w nauce?
il. Losy pojęcia siły w fizyce spółczesnej.
a ) D y n a m izm absolutny.
Pomysł siły, skutkiem sympatyi, ja k ą był otoczony przez scholastykę, pozostał na uboczu do końca XVIII wieku. U schyłku wie
ku XVIII staje się już dominującym.
W bardzo słabej mierze zasługę rebabi- litacyi tego pomysłu przypisać należy wpływowi Leibnitza, który próbował od
nowić ideę siły zapomocą pojęcia energii
potencyalnej. Przedewszystkiem jednak
532 WSZECHSWIAT JMs 31 szkole Newtona. Przyciąganie tłumaczyć
się daje w sposób prosty ja k o działanie siły na odległość. Twierdzenie, w edług którego działanie pewnego całokształtu materyalnego sprowadza się do działania jego środka ciężkości (siły centralne), przyzwyczaja um ysł do zastępowania ze
społów m ateryalnych ośrodkami sił od
powiednio w ybranem i i działającemi na odległość. Lagrange, potem D ’Alembert, nadając mechanice formy analityczne, które w pewnem znaczeniu do dnia dzi
siejszego są decydujące, przyzwyczaili um ysły do tłum aczenia wszelkich sto sunków m ateryalnych na ję z y k siły. Je s t to potężny środek analizy i nieporów na
ne uproszczenie zagadnienia fizycznego.
Korzyści ja k ie stąd płyną pozwoliły za
pomnieć jed n ak , że mamy tu do czynie
nia ze sztucznym środkiem kombinator- skirn. Bezwładność, naprzykład —.a za nią masa — może być w ziętą za opór, a więc siłę przeciwstawioną siłom ze
wnętrznym . Przeszkody, tarcie i t. p.
okoliczności, tow arzyszące ruchom ciał—
za opory, a więc za siły inercyi. W k oń
cu zjawiska elektryczne, magnetyczne, włoskowatość, elastyczność n asuw ają ró
wnież myśli o siłach przyciągających i odpychających. Te działy fizyki z w r a cały na siebie największą uwagę. Stąd już niedaleka droga do takiego pomysłu, ja k podał np. Boscovich. P rzedstaw ia on się w sposób następujący: wszystkie pierwiastki m ateryi są w rzeczywistości tylko ośrodkami sił przyciągających i od
pychających. Pierwsze tłum aczą przy
ciąganie, zjawiska elektryczne, m a g n e
tyczne, włoskowatość, kohezyę, i t. d.,—
drugie: rozciągłość, nieprzenikliwość, stan stały i elastyczność ciał. Pojęcie masy, jak o pojęcie pierwotne, uzależnione je s t od pojęcia siły. Pozory mechaniczne, łu dzące znikają w ten sposób, a tra d y c y j
nym prawom i zasadom pozostaje się n a
dal wiernym. Oto nowy stosunek wza
je m n y dwu pojęć, siły i masy: pierwsze istotnie i logicznie j e s t wcześniejszem niż drugie.
b) A to m o -d y n a m izm . J e s t to teo ry a pię
kna, lecz zb y t ab strak cy jn a. Po roku 18.20 Poisson odnawia pojęcie cząsteczki
materyalnej, zachowując w całości poję
cie siły działającej na odległość. Całość ciała złożona je s t w edług niego z mas drobnych wzajemnie oddziaływających na siebie, podobnie ja k pierw iastki u k ła
du słonecznego w mechanice niebieskiej.
Zjawiska fizyczne są rezultatem tych cząsteczkowych oddziaływań z odległo
ści, tych sił przyciągających i odpycha
jących. Autodynamiści, partyzanci, j e żeli ta k się w yrazić można, sił cząstecz
kowych: Poisson, Laplace, Cauchy, Na- vier, Hirn i t. d., zachowują zatem po
jęcia masy jako ilości rzeczywistej ma
tery i i sił jako czynników działania re
alnego innej zgoła natury. Dochodzą w ten sposób do poglądu dualistycznego na wszechświat materyalny: z jednej stro
ny atomy nacechowane inercyą, z d ru giej siły do nich przyłożone lub z nich wypływające. Rozważanie takich pojęć, ja k pola sił, a przedewszystkiem linie sił, — dających nam niemal m ateryalny obraz fizycznego ich działania przyczy
niły się do tem gruntowniejszego u trw a
lenia pojęcia siły, nienasuwającego już niemal żadnych wątpliwości. Pomysł ten je s t w zupełnej a naw et większej niż po
przednio zgodzie z m echaniką racyonal- ną, ponieważ reprezentuje niejako i za
stępuje z n atu ry swej wszystkie jej po
jęcia podstawowe. Masa j e s t pewną rze
czywistością pierwotną narówni z siłą.
J e s t ona ja k b y podłożem siły. J e s t ona dla nas prawie bezpośrednio uchw ytną
•v układzie kryształów (Hooke, Haiiy
•i t. d.), w środowisku przezroczystem gdzie rozprasza ona światło (Tresnel, Cauchy), w budowie gazów, i w odkształ
ceniach elastycznych (Navier).
Działania na odległość dają się ju ż od
czuwać zaledwie na odległość cząstecz
kową. Istnieją one jeszcze ciągle, lecz są ju ż sprowadzone do wielkości nieskoń
czenie małych. Dla zwalczenia trudno
ści starano się je, ja k się zdaje, nieświa
domie zmniejszyć. Działanie sił na wiel
ką odległość starano się zastąpić środo
wiskami atomowemi, (eter) w których działanie sił odbywa się z odległości czą
steczkowej. Szkoła ta cieszyła się zna-
cznem powodzeniem w ciągu pierwszej
JMÓ 31 WSZECHSWIAT 533
połowy X IX wieku; w swej cynetycznej teoryi gazów usuwającej o ile można po
jęcie siły, Clausius zakłada, że cząstecz
ki gazowe oddziaływają na siebie, wza
jem nie się odpychając. A Maswell, j e den z najbardziej energicznych przeciw
ników z filozoficznego pu n k tu widzenia działania na odległość, podaje dla wzglę
dów m atem atycznych twierdzenie, że owa siła odpychająca działa odwrotnie proporcyonalnie do piątej potęgi z odle
głości. Słuszność jed n ak wymaga, by uznać, że ci uczeni, szczególniej ostatni, wierni myśli Lagrangea, używali pojęcia tego w znaczeniu prostego środka m a te
matycznego, widząc niemożliwość ty m czasową określenia tego, co odpowiada m u w rzeczywistości. Widocznem jest, ja k trudne było, w połowie X IX wieku, usunięcie pojęcia siły działającej na od
ległość. Gra ona nadal rolę w tecryach elektrycznych i magnetycznych, i w wię
kszości teoryj optyki atomistycznej i on- dulacyjnej. Teorye włoskowratości, hy- drostatyki teo ry e ciążenia, posiłkują się również tem pojęciem.
c)
T r y u m f cynetyzm u.I n s ty n k t je d n o ści i ekonomii spółczesnego uczonego niechętnie przystosowuje się do podob
nego dualizmu. Trudności analizy znie
chęcały również tych, którzy pragnęli ująć rzeczywistość zbliska według zasa
dy Poissona. Została ona zwyciężona raz na zawsze przez zasadę Lagrangea.
• A ponieważ pojęcie siły miało w tym meohaniźmie najwyraźniej znaczenie spo
sobu rachunkowego, fizyka weszła na to
ry cynetyzmu. Siła używana je s t w ma- tem atycznem znaczeniu tego słowa. J e s t ona ab strak c y ą i algorytmem dającym możność obliczania wzajemnych stosu n ków położenia, związków między masami a wpływami otoczenia. Działanie na od
ległość i działanie siły odrzuca się jako założenie niezgodne z logiką i doświad
czeniem.
W ostatniem 25-oleciu stulecia, zazna
cza się wyraźnie nowa tradycya mecha- nistyczna. Niema uczonego, któryby nie posługiwał się z niechęcią słowem: siła.
Niema uczonego, któryby nie był opano
wany troską, ja k się pojęcia tego pozbyć.
W ty m właśnie czasie i w tym tylko mogła powstać definicya mechanizmu j a ko wysiłku sprowadzenia wszelkich dzia
łań m ateryalnych do postaci ruchu. Dzieła Maswela, Herza, lorda Kelwina świadczą o tem. Maxwell w ślad za Faradayem, usiłuje tłumaczyć działania na odległość, przejawiające się w zjawiskach elektrycz
nych i magnetycznych zapomocą zmian zachodzących w otoczeniu. Lord Kelyin poszukiwał do ostatnich dni swego ży
cia możności nadania zjawiskom fizycz
nym modelów „adynamicznych”. Ucie
szony je s t bardzo z tytułu książki Tyn- dalia: „Ciepło pojęte jako pewna postać r u c h u “. Marzy o możności pojmowania zjawiska elastyczności w ten sam spo
sób: „Świat ujrzy jeszcze inną piękną książkę; książka ta będzie miała tytuł:
elastyczność jako postać ruchu".
Elastyczność zarówno j a k włoskowa- tość je s t tedy pojmowana jako w y p ad kowa sił cząsteczkowych, przyciągają
cych się i odpychających. Siły te dzia
łają w odległościach obliczanych podług skali promienia cząsteczki. Powstaje w re szcie znakomita rozprawa lorda K eM n a o adynamicznej gyrostatycznej budowie eteru. Ten sam uczony wznawia również teoryę wirów.
Mechanika Herza je s t też mechaniką matem atyczną i abstrakcyjną, adynami- cznego wszechświata thomsonowskiego;
działanie na odległość ma tu już swój specyalny języ k i pozbawione je st wszel
kiego znaczenia dynamicznego.
W fizyce X IX wieku objawia się ró
wnież niechęć do siły w znaczeniu n a
pięcia potencyalnego (energia potencyal- na). Tradycya mechanistyczna, która już wcześnie w tej materyi się ustala, pole
ga na tem, że całkowita siła w ew nętrz
na, nagromadzona w danym zespole ja k w rezerwoarze, je s t wypadkową, złożoną z ruchów elementarnych. E nergia po- tencyalna, naprzykład, pewnej masy ga
zu je s t przejawem energii cynetycznej ruchu cząsteczek tworzących daną obję
tość gazu.
d ) E n e rg e ty k a i k ry ty k a poglądów mecha- nistycznych.
Fizyka mechanistyczna prze
szła jed n ak wr ciągu XIX wieku dziwną
WSZECHSWIAT JMa 30 ewolucyę. Na początku X IX stulecia po
jęcie siły w tej czy innej formie tr y u m fuje. U schyłku, pojęcie to, we w szy st
kich swych postaciach, je s t rugowane przez czystą tradycyę mechanistyczną.
Ta trad y c y a m echanistyczna podlega je d n ak w końcu X IX st. surowej k r y t y ce. K rytyce pod wieloma względami zwycięskiej: dzisiejsi bowiem mechaniści poddali swe poglądy ortodoksalne glębo kiej rewizyi. Pojęcie siły, j a k się zdaje, nie podległo je d n a k zmianie.
Pierwsze ataki przeciwko ortodoksal- nym poglądom mechanistycznym , szcze
gólniej ze s tro n y Rankinea, Macha, póź
niej Ostwalda i Duhema, dotyczyły nie
możności ustalenia w danych rzeczywi- stościach pojęć m echaniki takich ja k siła i inne. Z tej walki zrodził się przede
wszystkiem ru ch czysto pozytywistyczny.
Fizyka u stan aw ia jedynie miary i sto sunki. Wszelkie wnioski naukowe są j e dynie stosunkiem miarowym. Algorytm m atem atyczny w ystarczy dla dokładnego odtworzenia tych stosunków, Masa, siła, przyśpieszenie, prędkość, czas, droga w znaczeniu spółczynników liczbowych, i w żadnem innem, w yrażają opisowo stosunki zależności i związki zew nętrz
ne, k tóre między obserw owanym i przed
miotami w ykryło doświadczenie, bez względu na to czem w istocie u k ry tej rzeczy są te przedm ioty. Isto ta rzeczy nie j e s t znana.
T eorya fizyczna ma tedy stać się j ę zykiem przeznaczonym do rach u n k u s to sunków zew nętrznych, zachodzących mię
dzy zjawiskami. W ty m celu właśnie, zasady mechaniki racyonalnej skłaniają się k u obrazom realnym. Zasady te znie
walają, skutkiem stuletnich przyzw ycza
jeń, do rozważania świata fizycznego j a ko „maszyny n a w e t w najdrobniejszych swych częściach
11i do w yobrażania go sobie pod postacią mechanizmów. Od
wrotnie, w zasadach term odynamiki zn a
leziono wyraz stosunków ogólnych, do
starczają one z łatwością torm i ogól
nych rów nań dla zjawisk fizyko-chemicz
nych, bez uciekania się do interwencyi hypotez o budowie. W tedy właśnie p o wstaje i rozwija się energetyka, pojęta
j ja k o teorya fizyki nawskroś opisowa
! i m atem atyczna ja k o teorya ściśle pozy
tywistyczna.
Pozytywizm ów z wielu powodów—na które nie tu miejsce zwracać uwagę — był jed n ak przejściowy. Hołdowała mu mniejszość, a w jej liczbie więcej nara- chować można m atem atyków niż fizy
ków. Zwolna bowiem energetyka w u m y słach większości swych adeptów oblekła się w formy intuicyjne i realistyczne Pojęcia pola, i linie sił zostały zrealizo
wane i scena nauk fizyko - chemicznych ożywiona została jeszcze raz całkowicie zapomocą nowych masek. Ostwald z po
między uczonych fizyków, okazał się n a j
bardziej zapewne pohopnym w tym k ie
ru n k u !)-
Czy jednak z pojęciem energii nie wskrzeszono pojęcia siły? Możnaby tak mniemać, i nie je d en k ry ty k powierz
chowny dał wyraz temu mniemaniu. Zba
dawszy je d n ak bliżej istotę rzeczy, łatwo spostrzedz, że tak nie jest.
Pojęcie siły w fizyce je s t jedynie re- alizacyą pojęcia siły mechanicznej. Za
chowuje ono w fizyce tę dokładność, z ja k ą używa się go w wyrazach i ję z y ku mechaniki. Definiuje się w fizyce pojęcie to ta k samo j a k w mechanice.
En erg ia jed n ak również je s t pomysłem mechanicznym dokładnym; przynajmniej w jednej ze swych postaci. Definicya energii, sama przez się i abstrakcyjnie sprowadza się na terenie mechaniki do energii mechanicznej. Określa się j ą t e dy, zapomocą pracy, która je st iloczynem z siły (w mechanicznem znaczeniu tego słowa) przez drogę przebytą w stosunku do kierunku tej siły. Stąd wynika, że siła je s t z p u n k tu widzenia en erg ety cz
nego jedynie elementem abstrakcyjnym , sztucznie wyróżnionym z rzeczywistości konkretnej, ja k ą je s t energia: „Dla nas, powiada Ostwald, pojęcie pracy, nie zaś pojęcie siły stoi na pierwszym planie".
0 „Wyobraźcie sobie, że was uderzono ki
jem. Coście poczuli, kij czy energię? Jest tylko
jedna odpowiedź: energię“. (Die TJeberwindung
der wissenschaftlichen Materialismus, str. 29).
JM® 31 WSZECHSWIAT 535 S taw iając energię na równi z siłą
w naukow em tego słowa znaczeniu, po
pełnia się tylko dwuznacznik słowny.
E n erg e ty k a odrzuca całkowicie pojęcie siły. To ostatnie używane było w te- oryach fizycznych dla okazania działania na odległość oraz napięcia potencyalnego.
E n erg e ty k a zaś ze swej strony nie p r a gnie podtrzym ywać ani pierwszego ani drugiego.
Przedewszystkiem energia działa tam tylko, gdzie jest, ponieważ wszelakie działanie j e s t znakiem, po którym po
znaje się obecność energii. Energetycy nie wyobrażają sobie zupełnie energii skupionej w ośrodku siły, ja k to się dzieje z ośrodkami sił cząsteczkowych Boscovicha czy Poissona. Wywołuje ona w umyśle raczej obraz ciągłości niż nie
ciągłości.
Więcej nawet, odległość sama związa
na je s t z pewną formą energii: „Obok energii przestrzennej (Tenergie de volu- me) i energii formy wypełniającej prze
strzeń trójwymiarową, istnieje jeszcze energia powierzchni... i energia je d n o wymiarowa czyli energia odległości k tó rej wyrazem są zjawiska ciążenia. Od
ległość... je s t wyrazem odkształcenia, zu
pełnie ja k zgięta sprężyna lub ściśnięty gaz“ x. Energia nie działa zatem na od
ległość. J e s t ona obecna tam, gdzie zda
je m y się dostrzegać działanie na odle
głość.
E nergia również niema nic wspólnego z siłą w napięciu, pomimo słownej an a
logii, ja k a istnieje między temi dwoma wryrazami i mimo, że je s t ona iloczynem dwu czynników, z których jednym je st natężenie (siła). „Można dziś jeszcze n a potkać w słownictwie energetycznem ślady błędnych pomysłów propagowa
nych przez Ronkinea: mam na myśli to rozróżnienie, ja k ie wprowadził (ten uczo
ny) do nauki, rozróżnianie dwu energii:
aktualnej i potencyalnej...
Zgodnie z praw em zachowania energii, wszelka energia j e s t zawsze realna
J) Ostwald. L’Energie, tłum. fr., str. 162 i 163,
i w takim stopniu, w jakim realna je st każda rzecz;... nie je s t więc rzeczą upraw nioną przypuszczać, że energia, k tó ra nie jest realna, ponieważ nie je st obecna mo
że się nią stać i vile versa...
Jeżeli nadamy tym dwom wyrazom (odpowiednie) znaczenie, to siła w napię
ciu lub energia odległości, właściwa m a sie ciała wyniesionego nad poziom ziemi, musi być też uznana za ak tu aln ą”. — To są słowa Ostwalda". < ■
e
)
E le k tro n iz m .Nietrzeba, ja k sądzę, podkreślać, że elektronizm, stający się wielką teoryą nowoczesną fizyki spół- czesnej, w znaczniejszym niż en ergetyka stopniu jest wrogi pojęciu siły. Ograni
czając prędkość działań fizycznych do prędkości światła, elektronizm odrzuca działanie na odległość bez podłoża ma- teiyainego,
Wolny przekład
M . St.(Dok. nast.).
Z M Y S Ł W Z R O K U U M I Ę C Z A K Ó W P Ł U C O D Y S Z N Y C H .
Czy mięczaki płucodyszne widzą? Kto
kolwiek je st choć trochę obeznany z na- szemi lądowemi lub wodnemi płucodysz- nemi, tego samo pytanie może zadziwić.
Wiemy przecież, że Stylommatophora mają oczy umieszczone na końcach gór
nych, większych czulków, Basommato- phora zaś u podstawy swych czułków po stronie wewnętrznej. Skoro zaś po
siadają oczy — muszą widzieć; je s t to wniosek tak naturalny, że do niedawna nie starano się n aw et zbadać tej sprawy do
świadczalnie. Kilku badaczów daw niej
szych, chcących przedsięwziąć odpowied
nie badania, zabrało się do tej roboty tak niezdarnie, że doświadczenia wyko
nane przez nich nie mają żadnej w arto
ści, większość zaś zoologów a priori od
powiadała twierdząco na pytanie, zadane
na początku niniejszego szkicu. Tembar-
dziej, że oko płucodysznych je s t dość
złożone. Prawda, że od czasów Babu-
536 WSZECHSWIAT M 31 china 1), k tó ry wykazał, że siatków ka
oka mięczaków płucodysznych składa się z jednej tylko warstwy, wbrew ówczes
n ym poglądom, chcącym doszukiwać się w oku brzuchonogów w szystkich w arstw znanych u ssaków i człowieka — przeko
nano się, że oko to je s t prościej zbudo
wane, aniżeli przypuszczano, bądź co bądź jed n ak okazuje ono dość wysoki stopień rozwoju.
Schematycznie biorąc a) oko to przed
staw ia zam knięty pęcherzyk kulisty, oto
czony ze wszech stron powłoką łączno- tkankową. Powłoka ta je s t w ew nątrz wyłożona je d n ą w arstw ą komórek, z k tó rych trzecia część, położona na przodzie j e s t przezroczysta i tworzy rogówkę, po
została zaś część komórek wyściełająca boki i tył pęcherzyka ocznego stanowi siatkówkę. Przezroczyste komórki ro gówki są znacznie niższe od komórek siatkówki, które ze swej stron y stają się coraz wyższemi w miarę oddalania się ku tyłowi oka. W siatkówce wyróżnia
my dwa rodzaje komórek: pigmentowe i bezbarwne. Komórki pigmentowe, cien
kie u ptfdstawy, tak, że jądro, położone w dolnej części komórki, u w ypukla się, tworząc ja k b y nabrzmienie, w górnej swej części, gdzie się znajduje pigment, coraz bardziej się rozszerzają. Komórki te są znacznie liczniejsze, aniżeli bez
barw ne, tak, że na je d n ę z tych o s ta t
nich przyp ad a 4—7 pigm entow ych. D łu
go tym komórkom przypisywano zdol
ność odbierania w rażeń świetlnych, do
piero ostatnie badania 8) wykazały, że
!) Balmehin. Ueber den Bau der Netzhaut einiger Lungenschnecken. Wiener Sitzber. math.- naturw. Tom LII, 1866.
2) N ie wdaję się tu w opis specyalnych de
talów, spotykanych u poszczególnych gatunków, jak np. siatkówki dodatkowej u Limax maxi-
mus i t. p.
8) Hesse. Ueber die Eetina des Gastropo- denanges. Verh. Deutsch. Zool. Gesellsch. Jah- resvess, 12.
BScker. Die Augeneiniger Gastropoden. Arb.
Zool. Inst. Wien. Tom XIV, 1903.
Smith. The eyes of certain pulmonato ga- steropods.
Buli. Mus. Comp. Zool. at Hayard College.
Tom XLVIII, 1906.
komórki te nie znajdują się w bezpośred
nim związku z centralnym układem n e r
wowym. Mają one, podług autorów b a dań odpowiednich, znaczenie komórek gliowych. Drugi rodzaj, komórki bez
barw ne są obecnie uważane za właściwe komórki zmysłowe, zdolne do odbierania wrażeń świetlnych. Mają one kształt butelkowaty, rozszerzają się jed n ak tro chę w swym końcu górnym, gdzie są umieszczone pręciki. N euryt w stępuje do komórki w jej dolnej części, rozgałę
ziając się następnie w okolicy ją d ra w siatkę fibrylarną, skąd fibryle podą
żają do pręcików. W nętrze pęcherzyka ocznego je s t wypełnione przez soczewkę i ciało szkliste; jedno i drugie je s t pro
duktem komórek pigmentowych. Soczew
ka wypełnia niemal całe wnętrze; bywa kulą regularną, jak np. u Planorbis, lub też eliptyczną ja k u Helix. Niewielka przestrzeń, ja k a zostaje między soczew
k ą a pręcikami komórek siatkówki, wy
pełniona j e s t płynem, ścinającym się podczas manipulacyj histologicznych, k tó ry bywa uważany za ciało szkliste.
Nic dziwnego, że wobec takiej budo
wy organu, o k tórym mowa, nikomu w głowie nie postało, że może on nie funkcyonować jak o oko. Sądząc z budo
wy, przypuszczano nawet, że muszą one vwidzieć stosunkowo nieźle x) , . i dopiero nowsze badania znów podały w w ątpli
wość to twierdzenie. Tak np. Backer na podstawie swych badań histologicznych dochodzi do wniosku, że oczy te nie mo
gą służyć do odbierania obrazów., lecz tylko prawdopodobnie do odróżniania światła od ciemności. W jeszcze w ięk szym stopniu wydało się to prawdopo- dobnem dla Basommatophora. Gdyż n a leży wiedzieć, że u tych ostatnich oko nie leży bezpośrednio pod przezroczystym nabłonkiem, ja k to widzimy u Stylom- matophora, lecz dość głęboko w ciele, oddzielone od nabłonka w arstw ą tkanki łącznej, a nawet, ja k to wykazał Willem, ogromną zatoką krwionośną. Umiesz
*) Patrz Hatschek. Lehrbuch der Zoologie.
Jena, 1888.
M 31 WSZECHSWIAT 537 czenie przed okiem w arstw y płynu, cho
ciażby on miał dość wysoki stopień p rze
zroczystości, nie przyczyni się do do
kładności widzenia.
W obec tych wyników morfologii do
świadczenia w celu rozstrzygnięcia kwe- styi, czy mięczaki płucodyszne widzą i ja k widzą, stały się potrzebnemi. I dzi
wić się raczej należy, że badań w tym kierunku w ykonanych j e s t tak mało, gdyż tylko dwa, a i tych rezultaty są zresztą w pewnej mierze sprzeczne m ię
dzy sobą.
Pierwszym, który wziął sobie za zada
nie zbadanie doświadczalne tej kwestyi, był uczony belgijski W iktor Willem x).
Chodziło mu przedewszystkiem o roz
strzygnięcie pytania, czy mięczaki p łu codyszne widzą przedmioty nieruchome i z jakiej odległości. W tym celu w y konał mnóstwo doświadczeń nad szere
giem form, ja k Helix, Arion, Limax, Hyalina, Succinea Limnaca, Amphipe- plea, Planorbis, Physa, z których kilka podam dla przykładu. Gdy postawiono na drodze Helixa białą kartę papieru, np.
bilet wizytowy, lub bloczek kw arcu wiel
kości 7 X 8 cm, zwierzę zdaje się nie wi
dzieć przeszkody aż do chwili, gdy się zbliży do niej n a
1do
2m m . Zdarza się jednak, że jej naw et wtedy nie spostrze
ga, lecz uderza się o nią. Jeżeli Helix zbliży się do końca stołu, często w sparty na tylnej części nogi, przednią część wraz z głową wyciąga naprzód, szukając nowego pun k tu oparcia. Willem poka
zywał mu z rozmaitych odległości blok kwarcu szarawego o 60 cm2 powierzchni;
zwierzę dostrzegało go, dość zresztą nie
wyraźnie, z odległości około
1cm , gdyż kierowało swe czułki więcej w tę stronę, aniżeli w inną, jed n ak starało się nań dostać dopiero wtedy, gdy blok znajdo
wał się w odległości
2m m od oczu zwie
rzęcia, a szczególniej gdy go dotknęło czułkami. Gdy eksperymentator, widząc
i) Willem. Contributions a l’etude physiolo- gique des organes des sens chez les mollnsąnes.
I. Lą yision chez les gastropodes pulmones.
Arch. Biol. Tom XII, 1892.
zwierzę w tym położeniu, szukające p u n ktu oparcia poza stołem, dotykał czułka cienką igłą, Helix, jak gd y b y uderzył się 0 jakiś przedmiot, czynił wszelkie możli
we wysiłki, aby się nań dostać; widocz
nie więc bardziej ufał swemu dotykowi, aniżeli oczom. Gdy Arion, głodzony od
dawna, skosztował podsuniętego mu grzy
ba (Hygrobe conica Scop o średnicy 3,5 cm), odebrano mu go zaraz i umieszczo
no w odległości
2 ‘/ 3cm, od jego oczu.
Arion podnosi głowę w górę, wahając ją w rozmaitych kierunkach = około 3 mi
nut, wyc,-ągając ją przytem coraz bar
dziej. Dopiero gdy grzyb znajdzie się w odległości
1m m od oka, Arion rzuca się na niego. Bardziej demonstracyjne są podobne doświadczenia nad Helix 1 Limax. Willem dawał Limaxowi do skosztowania Agaricus, umieszczając go następnie w odległości 4 cm od oczu mię
czaka. Zwierzę po wielu wahaniach do
sięgło pokarmu; jeżeli je d n a k umieszczo
no grzyb w naczyniu szklanem, Limax nie zwracał nań żadnej uwagi. Że w da
nym przypadku mięczak nie kieruje się wzrokiem, dowodzi jeszcze doświadcze
nie następujące: Willem kładzie grzyb po prawej stronie zwierzęcia w odległo
ści
5cm od niego, po lewej zaś stronie w tejże samej odległości naciera tylko grzybem stół. Limax zwraca się w kie
ru n k u miejsca natartego, gdzie oczywiś
cie zdobyczy nie znajdzie, co dowodzi, że kieruje się tu nie wzrokiem lecz w ę
chem. Gdy obcięto Helixovi oczy, posu
wał się on równie szybko i pewnie po podłożu, ja k i zwierzę nieuszkodzone.
Z całego szeregu doświadczeń podob
nych Willem wyciąga wnioski n astępu jące:
1) Brzuchonogi płucodyszne lądo
we widzą bardzo źle, kierując się głów
nie węchem i dotykiem;
2) spostrzegają niewyraźny obraz dużych przedmiotów z odległości 1 cm, lecz 3) widzą go w spo
sób „znośny“ (passable) dopiero z odle
głości
1—
2m m .
Zgóry przewidzieć można, że wyniki będą jeszcze bardziej niekorzystne dla wzroku płucodysznych wodnych (przy
pomnijmy sobie szczegóły anatomiczne,
dotyczące oka Basommatophora). Rze
538 WSZECHŚWIAT J\l° 31 czywiście Lim naea nie u n ik a przeszkód,
dopóki się o nic nie uderzy. Gdy dwie Linmaeae posuw ają się naprzeciw siebie, zam iast ominąć, uderzają się wzajemnie, poczem n aty ch m ia st obie się kurczą, n a ciągając na głowę skorupkę. Po pew nym czasie wydłużają się trwożnie, pró
bując posunąć się naprzód, lecz znów n astępuje zderzenie. Podobne próby mo
gą się powtórzyć kilkakrotnie, dopóki wreszcie je d n a z nich nie zmieni k ie ru n ku. Willem często obserwował ja k L i
mnaea, dotarłszy do brzegu kamienia, szuka pun k tu oparcia w górze, ponad so
bą, niewidząc, że obok niej znajduje się gałązka Ceratophyllum. Wreszcie Wil
lem nie mógł zauważyć żadnej różnicy między zachowaniem się Limnaei posia
dającej oczy, a pozbawionej ich — co wszystko razem wzięte dowodzi, że Ba- sommatophora nie odbierają obrazów wzrokowych z żadnej odległości.
Willem znalazł więc pewną różnicę w zdolnościach wzrokowych Stylo- i Ba- sommatophora. Gdy te ostatnie nie wi
dzą zupełnie (w znaczeniu odbierania obrazów), pierwsze mają słabe zdolności w tym kierunku.
W ynikom ty m zaprzecza je d n a k s t a nowczo Emil Y un g *), k tóry e k sp ery m entow ał wyłącznie na je d n y m tylko g a tunku, winniczka, Helix pomatia. Tw ier
dzi on, że zachowanie się winniczka w otoczeniu naturalnem j e s t takie, ja k b y był on zupełnie ślepy. Uderza się co chwila o ja k ieś przeszkody, któ ry chb y mógł łatwo uniknąć, gdyby je widział.
Praw da, powiada Yung, zdarza się, że Helix zbliży czasami swój czułek na
1
—
2mm do przedmiotu, ja k g d y b y go oglądał, i następnie cofa się od niego, lecz z pewnością w danym przypadku nie chodzi o widzenie, lecz o odbieranie w rażeń innych. Y ung zw raca uwagę, że Jnięczak nigdy nie ustaw ia oka n a p r z e ciwko przedmiotu, co musiałoby zacho
dzić, gdyby go chciał widzieć, lecz ma
!) Yung. De l‘insensibilite a la lumiere et de la cecite de l‘escargot (Helix pomatia). Arch. de Psychologie. Tom XI, 1911.
je zwykle wzniesione skośnie do góry, przez co promienie odbite od przedmiotu do oka nie wpadają. Gdy badacz umiesz
czał przed posuwającym się winniczkiem długą i szeroką wstęgę papierową, w ogromnej większości przypadków zwierzę uderzało się o nią. Bardzo rzadko tylko zwierzę zatrzymuje czułek w odległości
1
—
2wm; są to przypadki wyjątkowe, dające się łatwo wyjaśnić na innej dro
dze. Podsuwając zwolna ja k ieś ciało błyszczące pod oko winniczka, Yung ni
gdy nie mógł zauważyć jakichkolwiek oznak widzenia. Często uderzał on sil
nie takim błyszczącym przedmiotem, ja k główka szpilki lub nóż, w czułek zwie
rzęcia, które go naty ch m iast kurczyło, aby za chwilę znów rozprostować. E k sp e
rym entator, trzym ający wciąż dany p rzed miot wr tem samem miejscu, powtarza uderzenie, czułek znów się kurczy, lecz zwierzę nie może się nauczyć „widzieć"
grożącego mu wciąż przedmiotu, gdyż Y ung mógł powtarzać 20 i 30 razy tę s a mą operacyę, a zwierzę nie przestawało wyciągać swego czulka w tę samę stro
nę. Lecz najbardziej demonstracyjnem doświadczeniem Y unga było następujące:
wieczorem o zmroku, lub w nocy zwie
rzę posuwa się po stole. E ksperym en
ta to r pozwala mu się zbliżyć na kilka zaledwie milimetrów do ręcznej lampki elektrycznej, którą nagle przed jego okiem zapala. Zwierzę nie okazuje ża
dnych oznak odebrania jakichkolwiek wrażeń świetlnych, posuwa się dalej, aż do chwili uderzenia się o lampkę.
J a k jed n ak wyjaśnia Y ung te w y ją t
kowe przypadki, które zdają się przem a
wiać za obecnością zmysłu wzroku u mię
czaków, i które tak też były tłumaczone przez Willema? Są to podług uczonego genewskiego wrażenia węchowe lub te r
miczne. Twierdzenie to Y ung stara się uzasadnić doświadczeniami następujące- mi: wystarczy szpilkę, zwykle, ja k wie
my, niedostrzeganą przez zwierzę, potrzy
mać przez chwilę w palcach, aby została dostrzeżona przez czułki w inniczka (gdyż czułki te są zarazem organem węcho
wym i dotykowym). Przez to potrzym a
nie w palcach szpilka została ogrzana,
31 W SZECHSW IAT 539 oraz zapach rąk został jej udzielony.
Wyniki będą wyraźniejsze, jeżeli na szpil
kę weźmiemy trochę musztardy, mięty lub innego woniejącego ciała, albo też ogrzejemy j ą w płomieniu lub oziębimy w lodzie; jed n ak małe naw et różnice tem peratury zwierzę dostrzega z łatwością.
Co wyraźniejsza, zachowuje się w ten sam sposób n aw et wtedy, gdy końce czułków wraz z oczami zostaną obcięte, gdy więc o widzeniu mowy być nie mo
że. I wtedy resztki czułków mogą do- strzedz z pewnej odległości przedmiot, zupełnie tak, j a k zwierzęta normalne w doświadczeniach Willem a.
Z doświadczeń swych Yung wyciąga wniosek, że w tych przypadkach, gdy zwierzę dostrzega z pewnej odległości przedmiot, nie ogląda go ono, lecz w ą
cha. Nie ogląda, gdyż oko jego nie od
biera obrazów z niewielkiej nawet odle
głości. Wnioski Willema były więc błędne.
W . R oszko w ski,
(Dok. nast.).
Z D O B Y C Z E P A L E O N T O L O G I C Z N E P O D H A L B E R S T A D T E M
Na styczniowem posiedzeniu Niemiec
kiego Tow arzystw a Geologicznego prof.
dr. Jaek el przedstawił rezu ltaty poszu
kiwań paleontologicznych, przeprowadzo
nych pod jego kierunkiem w pobliżu H alberstad tu (Prusy).
Przedew szystkiem okolica H alberstadtu zasługuje ju ż przez to samo na szczegól
ną uwagę, że ze względu na wielką ob
fitość n ad er cennych i rzadkich kręgów ców kopalnych może śmiało stan ąć w j e dnym rzędzie ze słynną miejscowością Solnhofen, gdzie odkryty został ptak pierw otny (Archaeopteryx). Od paździer
nik a roku 1909, t .j. od czasu, kiedy pod H alberstadtem znaleziono szczątki pierw szego zwierzęcia, odkopano tam dotąd ogółem aż 35 szkieletów, w liczbie tej trzy szkielety nieuszkodzone; z ogólnej liczby 35-ciu 27 przypada na dinosaury.
Dinosaury są to gady o wydłużonych szyjach i ogonach obecnie już wymarłe, uorganizowane w sposób bardzo różno
rodny i przystosowane do życia lądowe
go. Starsze ich formy były początkowo, jak wszystkie zresztą kręgowe, drapież
cami; następnie dopiero wystąpiło pośród nich przystosowanie do pobierania po
karmu roślinnego: uzębienie, kształt cza
szki, mózg i ruchy— wszystko to uległo zmodyfikowaniu. Część dinosaurów prze
szła z biegiem czasu do dwunożnego spo
sobu poruszania się, przyczem najdalszy w tej dziedzinie rozwój polega na przy
stosowaniu się do ruchów skaczących.
Nogi dinosaurów przystosowane są naj
częściej do biegania, rzadziej do sk ak a
nia lub wdrapywania się, i zaopatrzone są w palce i pazury. Kończyny tylne są przeważnie znacznie silniejsze niż przed
nie, które u zwierząt skaczących służą wyłącznie prawie do chwytania.
Nasze dotychczasowe wiadomości o eu
ropejskich dinosaurach formacyi tryaso- wej były niezmiernie ograniczone. Re- konstrukcye ich, będące dziełem prof.
v. Huenego, opierały się jedynie na da
nych, czerpanych z oddzielnych kości, mianowicie odłamków czaszki, szczątków poszczególnych kręgów, nieźle zachowa
nej kończyny przedniej i zębów. Ponie
waż w owym czasie nie posiadano j e s z cze szkieletów, zachowanych w całości, przeto trzeba było wszystko pozostałe dopełniać na zasadzie lepiej zachowanych indywiduów tryasu pozaeuropejskiego i formacyi młodszych.
Obecnie bogate odkrycia pod Halber
stadtem pozwalają na odtworzenie obra
zu tych osobliwych zwierząt formacyi tryasowej, obrazu, który może mieć da
leko więcej podobieństwa do rzeczywi
stości, aniżeli dawniejsze. Przytoczymy tu dla przykładu niektóre zmiany, ja kie należy wprowadzić do dotychczasowych poglądów na organizacyę interesującej nas grupy zwierząt.
Przedewszystkiem stwierdzić należy,
że kręgosłup składa się z 13 kręgów
grzbietowych,
8szyjowych i licznych
ogonowych, niema tu więc pokaźniejszej
liczby kręgów, niż u form młodszych.
540 WSZECHSWIAT JMa 31
Kręgów szyjowych j e s t dlatego ośm, że oprócz siedmiu, które posiadają w sz y st
kie kręgowce, w ystępuje tu jeszcze do
datkowo ósmy, ta k zwany proatlas. Po- zatem na zasadzie odkryć halberstackich okazuje się, że dinosaury przejawiają w sposób wydatniejszy, niż się to do
tychczas zdawało, charak ter, znam ionu
jący gady, i że posiadają krótszą szyję i tułów, aniżeli wskazywały rekonstruk- cye prof. v. Huenego. Dalej, dwa palce zewnętrzne są zaopatrzone w małe p a zury, wielkie zaś i drugie z kolei p al
c e —w pazury duże; stopień rozwoju ich j e s t niestały. Na zasadzie wielokrotnie zachowanego położenia naturalnego posz
czególnych kości nóg można też z wszel
ką pewnością ustalić dla dinosaurów h al
berstackich, że nie były one, j a k to się dotychczas przyjmowało, zwierzętami pal- cochodnemi, lecz że stąpały raczej całe- mi stopami nóg tylnych, czyli były zwie
rzętam i nastopnemi. Wobec tego zaś, że pomiędzy kośćmi nóg dinosaurów h al
berstackich i kośćmi olbrzymich form okresów późniejszych, ja k np. Diplodo- cusa, panuje bardzo ścisła zgodność, przeto można wydać również stanowczy sąd i o kształcie i o położeniu nóg tych ostatnich zwierząt. Cały tułów zacho
w ywał pozycyę wzniesioną i opierał się na dwu, najczęściej bardzo silnie rozwi
niętych, tylnych kończynach i dodatko
wo, n a sposób kangurów , na długim i silnym ogonie. Mniejsze nogi przednie nie służyły do chodzenia, lecz najwyżej tylko do opierania się podczas powolne
go chodu i jedzenia. Mocny pancerz brzuszny w razie wyprostowanej pozycyi ciała pełnił funkcyę ochronną. Zęby di
nosaurów w ykazują najróżnorodniejsze formy. Prof. v. Huene mniemał, że ta różnorodność zębów w skazuje zmienność uzębienia danych zwierząt, lecz obecnie okazuje się, że rozmaitość uzębienia po
zostaje w ścisłym związku z różnorod
nością form i try b u życia dinosaurów.
Rozmiary znalezionych szkieletów w y
kazują znaczne wahania. Kości udow7e długości melrowej należały do zwierząt, których długość wynosiła prawdopodob
nie JO m, licząc od głowy do końca ogo
na, najmniejsze zaś indywidua wobec długości tułowia, wynoszącej zaledwie 60 cto, miały nie*więcej nad 4 m ogólnej długości ciała.
Podczas robót paleontologicznych, do
konyw anych pod Halberstadtem, oprócz szczątków dinosaurów znaleziono jeszcze i szczątki innych gadów, stegocephalów i ryb, tak, że według obliczeń prof. Jae- kla znajdują się tam przedstawiciele 17 rodzajów i conajmniej
20gatunków.
Szczególnie interesujące pomiędzy te- mi okazami są niezmiernie szerokie for
my Plagiosternum, opisane już przez E.
Praasa, jako skamieniałości ze środko
wego k ajpru wirtemberskiego.
Pomiędzy innemi znaleziono tam także czaszkę i kręgi ceratodusa, należącego do ry b dwudysznych; kręgi, odnalezione w Halberstadzie są identyczne nie z k rę
gami formy w irtem berskiej, lecz formy angielskiej.
Lecz czem objaśnić subie można fakt, że szczątki zwierząt, które zazwyczaj od
najduje się zrzadka tylko i pojedyńczo, tu taj, pod H alberstadtem , w ystępują w ta k niezwykłej obfitości i przytem w tak dobrym zachowane stanie?
W kwestyi tej Jaekel wyznaje pogląd, głoszący, że zwierzęta wpadły za życia wr bagno i tam życie skończyły. Te czę
ści ich ciała, które były pogrążone w bło
cie, zakonserwowały się, przeciwnie zaś, części ciała, wystające z bagna, a więc najczęściej głowa i szyja — uległy roz
kładowi pod wpływem dostępu powietrza i bakteryi.
Bagno, do którego wpadły kręgowce halberstackie, należy do formacyi górne
go tryasu. Osady utrw aliły się i u tw o rzyły w arstw ę gliny, która obecnie do
starcza cegielni tamtejszej m ateryału na cegłę. Nad tą w arstw ą gliny, zawiera
ją c ą przeważnie dinosaury i żółwie, leży w arstw a piaskowa pochodzenia rzeczne
go, k tó ra zawiera tylko oddzielne roz
proszone kości.
Odnalezione szkielety zostaną sprepa
rowane pod kierunkiem prof. Jaekla, a następnie wystawione w berlińskiem Muzeum Nauk Przyrodniczych.
(Naturwiss. Woch.). J . B ,
Ko 31 WSZECHSWIAT
541SPRAWOZDANIE.
Dr. Józef Nusbaum-Hilarowicz. Profesor Wszechnicy Lwowskiej. Rozwój świata zwierzęcego. Tom pierwszy. E m b r y o - l o g i a o g ó l n a . Nakład Henryka Lin- denfelda. Warszawa, 1912. Skład głów
ny w księgarni G. Centnerszwera i S-ki.
Str. XVI + 392.
Oddawna słyszałem , że prof. Nusbaum przygotow u je dzieło pośw ięcone em bryologii.
P rzypuszczałem , że będzie to podręcznik u n iw ersy teck i, k tórego brak w tej dziedzi
nie, jak i w w ielu innych, silnie odczuwać się daje. To też w pierwszej chw ili, gdym w ziął to dzieło do ręki, doznałem pew nego rozczarowania, zawodu. O czyw iście przy
czyn ą teg o u czu cia b ył fakt, że zbytnio stałem w tej chw ili na stanow isku studenta u n iw ersy tetu , bo wszak można się spierać 0 to, jakie dzieło je st u nas potrzebniejsze 1 w ięcej p o ży tk u p r z y n ie sie —p o d r ę c z n ik przeznaczony ty lk o dla szczupłej garstki p rzyszłych sp ecy a listćw , czy dzieło ogólno- biologiczne, z którego m ogą korzystać naj szersze w arstw y in telig en cy i.
Z góry w ięc muszę zaznaczyć, że dzieło, 0 którem m owa, nie jest traktatem embryo- logii w e w łaściw em te g o słowa znaczeniu, przeznaczonym dla adeptów zoologii, lecz książką popularną, aczkolw iek poważną, ogólno-biologiczną. Szkoda, że tom pierw szy otrzym ał t y t u ł „E m bryologia", który m oże w ielu nasunąć m yśl, że je st to „nu
dny" podręcznik, co zn iech ęci ich do zaj
rzenia do w nętrza książki. A w ieleby na tem stracili. P , N usbaum daje tu w w y kładzie n iezw yk le jasnym , a w ięc dla każ
dego p rzystęp n ym , w yniki ostatn ich badań nad najciekaw szem i zagadnieniam i biologii, poraź pierw szy w ję z y k u polskim u jęte w pew ną całość.
P rzystąp m y do przejrzenia treści, przy- czem pozw olę sobie na kilka u w ag, które mi się n asu n ęły podczas czytania. D zieło rozpoczyna rodzaj w stępu, traktującego o po
dziale nauk biologiczn ych na m orfologię 1 fizyologię, oraz o stanow isku em bryologii wśród ty ch nauk. I tu zaraz na str. 2 na
suw a mi się jedna k w estyą. A u tor tej książ
ki w ypow iadając się z jednej stron y prze
ciw w italizm ow i, zaznacza z drugiej, że uw ażanie organizm u za w ynik sił chem iko- fizy czn y ch p o czy tu je za błąd niedopuszczal
n y . P o d łu g prof. N usbaum a w organizm ie, prócz sił p ow yższych , należy zw racać u w a
g ę na jeg o budow ę, która widocznie, skoro ją p rzeciw staw ia tym siłom przyrody n ie ożyw ionej, nie należy od nich, lecz zapew ne
(jest to ty lk o konsekw encya pow yższego) od sił sp ecy a ln y ch , w łaściw ych ty lk o orga
nizmom — a wszak na tem w łaśnie stan o
w isku stoją w italiści. W idzę w ięc ,pewną niekonsekw enoyę w odżegnyw aniu się p. N . od w italizm u. Nad k w estyą tą biedziłem się od lat kilku, napróźno starając się zdać sobie sprawę ze stanow iska prof. N . w sto
su n k u do w italizm u i m echanizm u. D zieło ostatnie nie przynosi mi rozwiązania tej za gadki.
W trzech rozdziałach n astępnych znajdu
jem y historyę badań em bryologicznych, p o czerń następuje morfologia kom órek rozrod
czych , jajka i plem nika, ich rozwój, dojrze
w anie — akt zapłodnienia, składanie i p ie
lęgnow anie jaj, wreszcie czas rozwoju o rga
nizm ów. D ział ten zajmuje pierwszą połow ę książki. Z błędów tu dostrzeżonych zazna
czę błąd, zapew ne zecerski, na str. 121 i 127: po w ydaleniu pierw szego ciałka b ie gu n ow ego pozostałe dwie diady obrócą się nie o 180°, jak to błędnie zostało podane, lecz o 90°, gdyż w przeciw nym razie poło
żenie osi łączącej dwa chrom ozom y w z g lę dem podłużnej osi wrzeciona pozostałoby niezm ienionem .
Drugą połow ę dzieła zajmują k w esty e ogólno-biologiezne, należące do najciekaw szy ch zagadnień badań dzisiejszych: dzie- dzićzność i zm ienność. W sprawie podście- liska cech dziedzicznych p. N usbaum ośw iad
cza się za poglądem , przypisującym proto- plazmie pew ien udział w tym w zględzie.
N a pytanie, czy cech y nabyte dziedziczą się — odpowiedź brzmi tw ierdząco, przyczem w w ykładzie dość obszernym widzim y do
wody i fak ty, przem awiające na korzyść ta kiego rozstrzygnięcia k w estyi. Zaznaczę j e dnak, że autor nasz za cech y nabyte uw a
ża i cech y zarodkowe, pow stałe w kom ór
kach rozrodczych pod bezpośrednim w p ły wem w arunków zew n ętrzn ych , zw ane z w y kle dziś „m utacyam i11 (C uónot, Baur, Jo- hannsen). Przytaczając na korzyść d zied zicz
ności zmian fu n k cyon aln ych zanik oczu u zwierząt jaskiniow ych, prof. N . nie w sp o
mina o podobnym zaniku organów u in n ych zwierząt, którego jednak niem ożna w ten sposób w yjaśnić, jak np. red u k cyę nóg u Seps chalcides, który dziś się jeszcze n ie mi posługuje, a w ięc o braku fu n k cyi m ó
w ić tu niem ożna, lub jak np. brak ogonów u psów lub kotów , rogów u bydła i t. p., gdzie rów nież nieużyw anie nie może być brane za p rzyczyn ę. A jeżeli w ty ch lic z n y ch przypadkach przyjąć m usim y inną za
sadę wyjaśniającą, kto nam zaręczy, czy nie ta w łaśnie zasada je st p rzyczyn ą zaniku oczu? W sk u tek teg o fakty podobne, przez prof. N . przytaczane, w zięte ty lk o w o d er
w aniu zdają się przem awiać za dziedziczno
542 WSZECHSWIAT
J\la 31ścią zmian fu n k oyon aln ych , rozw ażane zaś łącznie z innem i faktam i tracą swą siłę do
wodową. Zresztą, jak d ziedziczenie ty c h zmian fu n k cy o n a ln y ch autor „E m b ry o lo g iiK pogodzi z uznaw aną również przez siebie zasadą in d u k oyi rów n oległej?— N iesłu szn ie rów nież, mojem zdaniem , przy tacza dośw iad
czenia Schiibelera, które w ob ec badań N ils- sena— Bodae stra ciły zupełnie swój charak
ter dow odow y. Jeżeli dotąd nie zostały obalone, to ty lk o dlat< go, że w ynik odpo
wiednich d cśw iad cztń z góry przew idzieć m ożna. D obrzeby. jednak b yło, aby k tóry z botaników zajął się tą k w e sty ą i p ołożył w reszcie koniec tej sprawie.
W rozdziałach n astęp n ych mam y w ykład bastardacyi wraz ze zjaw iskam i m endelizm u, którem u prof. N . pośw ięca dwa rozdziały, oraz z ciekaw em i zjaw iskam i pseudo-bastar- dac) i szczepionkow ej (chim ery). Dział o dzie
dziczności k ończy się rozdziałem p o św ię co nym d eterm in acyi płci.
S tu d yu m zm ienności rozpoczyna się od zm ienności fłuktuacyjnej, R ozpatrując zna
czenie doboru sztu czn eg o , p. N . zaprzecza tw ierdzeniu (opartem u zresztą na dośw iad
czeniu), że znaczenie to ogranicza się ty lk o do izolacyi g en o ty p ó w . P rzeciw n ie, sądzi, dobór może doprowadzić do przesunięcia się
„przeciętnej danej w łaściw ości w jed n ym lub drugim kierunku". T w ierdzenie to je st jednak czysto gołosłow ne; bo w szak je d y n y argum ent, przytoczony przez autora, że
„w hodow li zw ierząt nie można w yodrębnić czy sty c h linij“, stw ierdza ty lk o trudność hodowania odpow iednich m utacyj (tru d n ość, którą osłabiają zjaw iska m enalow ania), ale nie stanow i a rgu m en tu na korzyść tw ie r dzenia p. N usbaum a.
W w ykładzie o m u tacyi, której je st p o św ięcon y rozdział n astęp n y, prof. N . nie ch ce w idzieć różnicy zasadniczej m iędzy m u ta cy ą a flu k tu acyą. Dzieje się to w sk u tek ta k ieg o postępow ania, że zwraca się u w agę i polem izuje ty lk o z poglądam i D e Y riesa, którego stanow isko w tej k w e sty i je s t odosobnione. T eorya m utacyjna n ie za
trzym ała się na stan ow isk u c z y ste g o devrie- sizm u, lecz u leg ła p ew n ym zm ianom i m o
dy fikacyom . To też słu szn iejszym b y b yło p rzytoczenie poglądów , p odzielanych przez, w ięk szość uczon ych , jak C uónot, Baur, Jo- hannsen i w ielu in n y c h , że m u ta cy ą je st każda zm iana germ inalna w której p i nie jeden lub więcej czyn n ik ów , albo też w y
stęp u ją now e, a w ięc jako tak a jest d zie
dziczna, flu k tu acyą zaś każda zm iana som a tyczn a, a w ięc niedziedzicząca się (niedzie- dziczenie zmian p od ob n ych p. N . zapew nie uznaje, przyjm ując zasadę in d u k c y i r ó w n o ległej na str. 2 2 0 — p rzyjęcie w ięc dzie
dziczności flu k tu acyi uw ażam za niekonsek-
w en cy ę). Z teg o w ięc stanow iska błędem będzie nazyw anie m utacyą (w ystąpienia m ię
czaka lew oskrętnego (str. 318), g d y ż zm ia
na ta często nie je st dziedziczna, prawdo
podobnie w tym przypadku będzie to zm ia
na czy sto som atyczna, uw arunkow ana przez jakieś zew nętrzne p rzyozyn y podczas roz
woju.
D w a ostatnie rozdziały są pośw ięcone par- ten ogen ezie naturalnej i sztucznej oraz zw iąz
kom krew niaczyin i ich skutkom .
D zieło kończy w ykaz literatu ry i indeks.
W sprawie literatu ry podniosę jeszcze kw e- s ty ę następującą: p. N usbaum , przeznacza
ją c sw e dzieło dla szerokich w arstw inteli- g en cy i, pow inienby uw zględnić w litera tu rze przedew szystkiem rzeczy, łatw o dla nich d ostępne, t. j. polskie. Tym czasem rozpra
wa pp. W rzoska i M acieszy je st zacytow ana ty lk o w redakcyi niem ieckiej (A rch. f. Ras- sen u. G esellsch.-B iol., trudno z pew nością d ostęp n y dla w ielu czyteln ik ów ), pomimo, że b yła ogłoszona w jednem z pism lek ar
sk ich polskich oraz w „Kosmosie". Prócz teg o w iele k w estyj poruszanych przez p. N . zostało znacznie obszerniej zreferowane w K osm osie (np. hypoteza H ertw iga „Kern- P lasm arelation“) lub W szechśw iecie, odpo
w iednie w ięc w skazów ki przydałyby się dla czyteln ik ów , nieznających język ów obcych.
P plecać dzieło byłoby zapewme z b y te c z nie. Sam o nazw isko jeg o autora starczy za najlepszą rekom endacyę. Zaznaczę ty lk o , że dzieło niniąjsze uważam za najlepsze ze w szy stk ich d o tych czasow ych prac popular
n ych profesora N usbaum a.
W acław Roszkow ski.
Akademia Umiejętności.
HI. i y d z i a ł matematyczno-przyrodniczy.
P osiedzenie dnia i lipca 1912 r.
P rzew od n iczący: D y rek to r E . Janczew ski.