• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, dnia 12 września 1909 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, dnia 12 września 1909 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

NTł 3 7 0 4 2 3 ) . W a rsz a w a , dnia 12 w rz e śn ia 1909 r. T o m X X V I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R EN UM ER A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ". ' PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W W arszaw ie: r o c z n ic r b . 8 , k w a rta ln ie r b . 2 . W R e d ak cy i „ W s z e c h św ia ta " i we w sz y stk ic h k się g a r- Z p rzesyłką pocztow ą r o c z n ie r b . 10, p ó łr . r b . 5. niach w k ra ju i za g ran icą.

R e d a k to r „W szech św iata'* p rz y jm u je ze sp raw am i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d z in y 6 d o 8 w ieczo rem w lo k alu re d a k c y i.

A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A N s. 3 2 . T e l e f o n u 8 3 -1 4 .

S Z K I C A U T O B I O G R A F I C Z N Y

S IR W IL L IA M A R A M SA YA *)•

N iełatw e to zadanie n a p is a ć k r ó tk ą autobiografię, sp ró b u ję je d n a k zadość­

uczynić życzeniu m e­

go przyjaciela O st­

walda. Może u d a mi się p rzy te m m łod­

szym ode mnie w s k a ­ zać, czego m ają u n i­

kać. G dy by zaś w mojem życiu znaleźli cośkolwiek, co im się w yd a go dnem n a ­ śladow ania, u w a ż a ł­

bym się za szczegól­

nie szczęśliwego.

J e s te m p rz e k o n a ­ ny, że k a ż d y cz ło w iek przew ażnie j e s t tem.

czem go uczynili j e ­ go przodkowie. P o ­ dobnie, j a k w ie lk ą część naszego życia

pośw ięcam y tem u,

ab y o ile można jak n a jw ięc e j naszycli funkcyj przenieść do dziedziny n ieśw ia­

domej 'ozynności mózgowej i uczynić je w ten sposób a u to m atycznem i, ta k j a k zręczny m u zy k w y d o b y w a w rażenia bez mozołu, t. j. nie bę­

dąc św iadom ym tego co czyni, choć tę w praw ę zawdzięcza wieloletniemu św ia ­ dom em u ćwiczeniu się, tak samo, sądzę, my zb ie ram y owoce wielowiekowego m o­

zolnego z a b ieg an ia naszy ch prarodziców i dz ie d z ic z y m y w pe­

w n y m zakresie ich in s t y n k t y i p rzyzw y ­ czajenia.

Z osobistego z a sto ­ sow ania ty ch ro zw a­

żań w ynika, że, p o ­ niew aż moi p rz o d k o ­ wie ze s tr o n y ojca byli farbiarzam i i do

*) S ir W illia m R am say. V erg an g e n es un d P ro fe sso r W ilh elm O stw ald. A kadem ische V er- K u n ftig e s nus d e r Chem ie. H e rau sg e g eb e n von la g sg e se llsc h a ft ra. b. H. L ipsk, 1901) r.

(2)

578 W SZEC H ŚW IA T jMó 37

tego z pe w n o śc ią w stecz do siódm ego pokolenia, a ze s tr o n y m a tk i lekarzam i, wnosić można, że m iałem widoki d o s t a ­ nia w sp a d k u n a drogę ż y w o ta i n s t y n ­ któw chem iczn ych . Mój dziad z męskiej linii porzucił sw oję fa r b ie rn ię w Hadding- tonie około 1870 roku i zo stał w sp ó ln i­

kiem firmy A r t h u r i T u rn b u ll w Cainla- chie — przed m ieściu Glasgowa. W y r a ­ biali oni c h e m ik alia dla farb iarzó w i roz­

poczęli, po w s tą p ie n iu do spółki mego ojca, w y ra b ia ć p rzez d e s ty la c y ę drzew a ocet drzew ny, k t ó r y n a s tę p n ie p r z e r a ­ biano na c u k ie r ołow iany i o c ta n y glino­

w y i sodowy. Do teg o dziad mój dodał jeszcze d w u c h ro m ia n potasow y, k tóry, j a k sądzę, sam odkrył, podczas gdy żółty c hrom ian poprzednio j u ż o trz y m a n y był przez Vauquelina. W y n a la z ł on też f a r ­ bowanie oranżem c hrom ow ym , p r z e c ią ­ ga ją c tk a n in ę f a r b o w a n ą żółcią c h ro m o ­ w ą przez kąpiel w apienną.

D la o trz y m an ia d w u c h ro m ia n u d o d a w a ­ no do o bojętnej soli nie k w a s u siarcza- nego tylko octowego. Dziad mój n a b y ł p ra w a n a p o kład y żelazialców ch ro m o ­ w ych w T urcyi, k ie d y j e d n a k zdrow ie j e g o się pogorszyło, p. A r t h u r umarł, a p. T u rn b u ll p o starzał, zaw sze się z re ­ s z tą obaw iając tej spek u la c y i, k tó rą za a w a n tu rn ic z ą uw ażał, wry ró b c h rom ian u przeszedł w ręce p a n ó w J a n a . i J a k ó b a W hiteó w i d o ty c h c z a s z a jm u je ich s p a d ­ kobierców. Sądzę, że też d z ia d mój od­

k ry ł żelazicyanek żelazawy, p ię k n ą far­

bę, k t ó r a w y ra b ia n a b y ła p. n. b łęk itu T u rn b u lla przez wiele la t w fabryce.

W 1798 r. założono w Glasgowie to- i w a rz y stw o chem iczne, k tó re g o j e d y n ą k sięgę p ro to k u łó w posiadam , poniew aż j dziad mój był pierw szy m i j e d y n y m j e ­ go prezesem . Pom iędzy członkam i w y ­ bitne stan ow isko z a jm u je Karol T e n n a n t, f a b r y k a n t z St. Rollox; n ależy p rzy p o ­ mnieć, że j e g o firma w p ro w a d z iła do p r z e m y s łu chem icznego chlorek bielący.

T o w arzystw o to k ró tk i miało żyw ot, bo­

wiem w 1801 r., po założeniu „Philoso phical Society of G lasgow", weszło w skład tego ostatniego.

Mój dziad był w k o resp o nd en cy i z wie­

loma z n a n y m i ch e m ik am i francuskim i.

P rz y p o m in a m sobie, j a k opowiadał, że Gay-Lussac nocował u niego, kiedy przez Glasgow podróżował do górnej Szkocyi.

P o siad a m listy Vauquelina, de M orveau i innych ów czesnych chem ików , k tó ry c h tre ś ć j e d n a k nie j e s t szczególnie z a jm u ­ jąca.

W 1827 r. u m a rł mój dziad, kied y oj­

ciec mój m iał l a t 15. Mój ojciec został przez G raham a zaproszony n a a s y s t e n ta przy „M echanic’s I n s t i t u t e “ w Glasgowie, współcześnie też znany budow niczy o k rę ­ tów N apier zaproponow ał mu w stąpienie do niego n a p r a k t y k ę , co przez p rz y ja ­ ciół m ego ojca uw ażane było za ko­

rzystniejsze d la przyszłości. Tam p rz e ­ był pięć lat; w o sta tn ic h dw u latach p r a k t y k i uczęszczał na w y k ła d y m a t e m a ­ tyki, fizyki m ate m a ty cz n e j i chemii w u n iw e rs y te c ie g lasgow skim w spółcze­

śnie z W ilh elm em Thom sonem (lordem Kelvinem).

N astępnie ojciec mój, ja k o inżynier, uczestniczył w n iezw ykłym rozwoju k o ­ le jn ic tw a żelaznego, o b ejm u jący m całą Anglię. W reszcie został zarz ą d cą T o w a ­ r z y s t w a ubezpieczeń Scottish-U nion. J a k ­ kolwiek, w ścisłem znaczeniu, ojciec mój nie był uczonym, posiadał dobre wiado­

mości z nauk. Przew ażnie miał sk łon ­ ności m ate m a ty cz n e i szczególniej zaj­

mował się kw a te rn ion am i, k tóre w nim wzbudzały głębsze zajęcie. C z y ty w a ł też stale czasopisma geologiczne, śledząc b a d a n ia swego b r a t a sir A nd rzeja R a m ­ saya, który, j a k o d y r e k to r g e n e ra ln y k r a ­ jow ego z a k ładu geologicznego, był n a ­ stę p c ą Murchisona. Że ta nauk o w a s k ło n ­ ność była udziałem całego pokolenia, do k tó re g o mój ojciec należał, świadczy 0 te m i to, iż drugi mój s try j, J a n , b ę ­ dą c p lan ta to re m trzciny cukrow ej w De- m erara, z a o p atrz y ł sw oję fab rykę i labo- ra to ry u m w n ajn ow sze m as z y n y i p rzy ­ rzą dy naukow e, zastosow ane do w y ro b u 1 b a d a n ia c u k ru trzcinowego.

Obszerna biblioteka mego s tr y j a obe­

cnie należy do mnie. Ciotka moja Eliza była znów w y b itn ą b o ta n is tk ą i z e sta ­ wiła wiele zielników miejscowej flory z różnych okolic Szkocyi.

(3)

Ne 37 W SZEC H SW IA T 579

Ze sta n o w is k a n a u k i o dziedziczności w a rto też zaznaczyć, że rodzina Brow­

nów, z której pochodzi C ru m Brown i jego, zarów no j a k mojego ojca, k re w n y Sam uel Brown a u to r „ E ssay on Chemi- s t r y “, a także i mój dziad są p o to m k a ­ mi J a n a Browna z H a d dingtonu, w y b it­

nego sw ego czasu teologa.

Ze s tro n y m atk i spraw ozdanie j e s t krótsze. Dziad mój, z żeńskiej linii, A rchib ald R ob ertson był lekarzem p r a k ­ ty c z n y m w E d y n b u r g u . Napisał on dla s tu d e n tó w m ed y c y n y kom pendya: Collo- quia chy m ica, Colloąuia anatom ica,—

k ró tk ie podręczniki, napisane, j a k było n a te czasy w zwyczaju, po łacinie.

Zmarł w 1835 r.

J e g o b rata n ek , również A rchib ald Ro­

bertson, był Medicinae Doctor, członkiem Royal Society i z n a n y j e s t z badań m e ­ dycznych. Trzej wujowie byli le k a r z a ­ mi, zm arli j e d n a k w młodym stosu n k o ­ wo wieku.

D latego, sądzę, rzec można, że to co posiadam z uzdolnienia chem icznego j e s t spadkiem po praro d zicach z męskiej i żeńskiej linii.

W p o c z ątk a ch szóstego d z ie siątk a ze­

szłego stu le c ia w szkołach niewiele trz y ­ mano o n a u k a ch przyrodniczych.

Mało tyJko m am w spom nień o szkole ele m en ta rn e j S ta rk a , do k tórej uczęsz­

czałem pomiędzy 4 a 10 rokiem życia;

uczyliśm y się angielskiego, łaciny, f r a n ­ cuskiego i a r y tm e ty k i. Na a k ad em ii w Glasgowie, gdzie się uczyłem do la t 15-tu, n a u k ę o przyrodzie wydzielał w j e ­ dnorazow ych ty g odn io w y ch d aw kach nie­

j a k i p. Keddic, k t ó r y był czemś w ro­

d z a ju naturfllozofa. P rzy p om in am sobie w y k ład tego, co potem przez Huxleya było nazw ane fizyografi$; b y ły to lekcye o przyrodzie k red y , o je j sta n o w isk u w sy ste m ac ie geologicznym , o składzie c h em iczny m i t. d. Nie s ta ra n o się j e ­ d nak p r z y te m ani o s y s te m a ty c z n ą n a ­ ukę, ani też nie było sposobności do do­

św ia dcz e ń w lab ora to ry um . J e s te m z d a ­ nia, że w n a szy c h n o w oży tn y ch szkołach a ngielskich t. z. nauczanie przyrodnicze (science tea c h in g ) j e s t posunięte zadale- ko. 1’r o b u ją p r z y te m niedojrzały um ysł

ucznia skłonić do pojęcia rzeczy, któ re są w istocie bardzo tru d n e m i z a g ad k a m i duchowemi. Dzieci uczą się n a wiarę, a nie n a rozum i p o w tarzają w ten spo­

sób rozwój rodzaju ludzkiego. Trzeba ju ż dojrzałego um ysłu, aby pojąć myśli, będące p odstaw ą filozofii chemicznej, gdzie zadania podaw ane do rozw iązania są złożone i polegają na p e w n ik a c h i sy- logizmach tru d n o d ających się zdefinio­

wać, a które dopiero w najśw ieższym czasie przyjęły j a s n ą i ścisłą postać.

Byłem poniekąd nad wiek dojrzałym, choć leniw ym i m arzący m chłopcem, kie­

d y w listopadzie 1866 r. w stąpiłem na u n iw e rs y te t w Glasgowie. Mało u m ia ­ łem łaciny, jeszcze mniej greczyzny, m o­

głem dość płynnie mówić po francusku, miałem n ie sy stem a ty c z n e wiadom ości z m a te m a ty k i i duży w s t r ę t do b ra n ia udziału w z w ykłem współzawodniczeniu.

Niech mi też tu wolno będzie zauważyć, że u nas, w Anglii, stanowczo zadużo p rzy p isu je się znaczenia współzawod­

nictw u, j a k o po budce do pracy. Za s a ­ mo przez się zrozumiałe zdaje się być uw ażanem , że w szyscy chłopcy są pełni życzenia p rześcignięcia sw y c h to w a rz y ­ szów. Bynajm niej takiego usposobienia nie u z n a ję za ogólne, i uw ażam za oczy­

wiste, że n a jle p sza p rac a n a świecie in­

ne m a zupełnie przyczyny. Bardzo pra­

w dopodobnie popęd odziedziczony j e s t n a jw a żn ie js z y m czynnikiem i, ja k k o lw ie k bezw ątpienia zm uszanie chłopca do za­

jęć, k tó ry c h on nie lubi, m a za sobą do­

bre s k u tk i m oralne i in telek tualne, wa- żniejszem j e s t j e d n a k dostarczenie mu sposobności do odkrycia, j a k ie m j e s t szczególne je g o uzdolnienie. Takie j e ­ dnakże uzdolnienia mogą się dopiero pó­

źniej rozwijać i skoro się zawcześnie i z a nadto ułatw ia specyalizowanie — cel może być chybiony. J a osobiście spę-

| dziłem pierw sze d w a lata w u n iw e rs y te ­ cie n a czy ta n iu au toró w klasycznych;

nic z tego z re sz tą nie pozostało oprócz wspom nień o paru odach Horacego i mo­

żności z w ielką łatw ością odczytyw ania te k s tó w łacińskich.

Mam obawę, że znaczna część mego czasu była zużyta n a czytanie lite r a tu r y

(4)

580 W SZ E C H SW IA T M 37

pięknej; to co znam z S h a k e s p e a r e a , Mil­

tona, W o rd s w o rth a , T e n n y s o n a , a także ze s ta r s z y c h ro m a n so p isa rzy , zdobyłem właśnie w t y m czasie.

W listopadzie 1868 r. s tu d y o w a łe m lo­

gikę i m a te m a ty k ę , a w 1869 r. w s t ą p i ­ łem do l a b o r a to r y u m R o b e r ta Tatlocka, k tó ry był a s y s t e n te m pro fe so ra Penny, znanego z w c z e sn y ch , d o k ła d n y c h ozna­

czeń ciężarów a to m ow y c h . Nie by ła to j e d n a k pierw s z a m oja sty c z n o ść z c h e ­

mią; zanim bow iem opuściłem szkołę, miałem n ieszczęście z łam ać nogę, g r a ją c w piłkę nożną. P odczas z d ro w ie n ia, czy­

tałem ch em ię G rah am a, głównie, m uszę się przy z n a ć , a b y się nau czy ć j a k się r o ­ bi... f aje rw e rk i. P rz y p o m in a m sobie, że ojciec mój d aw ał mi m ałe ilości ch lo ra ­ nu p o tasu , fosforu, lew. sia rk o w e g o itd., do teg o dostałem m ałe szk lan eczk i, ilasz- k i i la m p k ę s p iry tu so w ą , a b y m m iał roz­

r y w k ę w czasie n u d n y c h m iesięcy z d ro ­ wienia, P o d c z a s p ie rw s z y c h la t n a u n i­

w e rs y te c ie zaraziłem j e d n e g o z b lisk ich przyjaciół, k tó ry te r a z j e s t w y b itn y m p raw nik ie m , życzen iem p rz e n ik n ię c ia w ta jn ik i chem ii i p rzyp o m in am sobie nasz t r y u m f k ie d y ś m y z c u k ru o trz y m a li obfi­

tą k r y sta liz a c y ę kw. szczaw iow ego.

P. T a tlo c k był (i j e s t ) z n a k o m ity m ana- ; lity kie m , to też w c ią g u ro k u p rze sz e ­ dłem jak o śc io w ą i p e w n ą część ilościo­

wej analizy. Kiedy z a ch o ro w a ł je d e n z jeg o a s y ste n tó w , czasowo a w a n s o w a ­ łem na jeg o zastępcę; p r z y t e m poraź pierw szy zdobyłem pojęcie o odpow ie­

dzialności. W n a s tę p n y m ro k u s łu c h a ­ łem w y k ła d ó w Tom asza A n d e rs o n a, z n a ­ n ego ze sw y c h badań n a d zasa d a m i pi- r y d y n o w e m i i chinolinow em i. Zdrowie A nd e rso n a w s k u t e k w y p a d k u odniosło s z w a n k i po p a ru m iesiącach w y k ła d y j e g o p rze jął J a n F e rg u so n , k t ó r y też w stąpił po nim n a k a t e d r ę do dziś przez siebie zajm ow aną. W ty m s a m y m cza­

sie s łu ch ałem w y k ła d u a n a to m ii u p r o ­ fesora Allen Thom sona, je d n e g o z naj- i lepszych mówców, j a k i c h k ied y k o lw ie k słyszałem, głównie j e d n a k mój czas po­

święcałem chemii i m a te m a ty c e . Kiedy w 1870 r. byłem jesz c ze u Tatlocka, za­

cząłem słu c h a ć w y k ła d ó w sir W ilhe lm a j

Tho m sona i pracow ać w jeg o l a b o r a t o ­ ryum ; uczęszczałem też n a geologię u prof. J a n a Y ounga. Sir W ilhelm nie był s y s te m a ty c z n y m nauczycielem, z w y ­ kle p rze m aw ia ł „po nad głowami", o d ­ d ziaływ ał je d n a k bardzo zachęcająco. P o ­ niew aż gdzieindziej w tej książce z n a j ­ dują się n iektó re z moich w spom nień z te g o czasu, nie mam p o trz e b y ich t u pow tarzać.

Dość będzie zaznaczyć, że w krótce zro­

bił on z n a s sw ych a sy ste n tó w tak, ż e ­ śm y, choć w sk ro m n e j mierze mieli u c z u ­ cie, że m u p o m ag a m y w odkryciach.

Kiedy w n a s tę p n y m r o k u m oja m a tk a powróciła ze m ną z letnich w yw czasów n a w yspach S h etland zkich , doszła nas wieść o w y b u c h u w ojny niemiecko-fran- cuskiej. Z am ierzałem udać się do Heidel- berga, a b y praco w ać u Bunsena; uznano j e d n a k za nieostrożne, wobec n ie p e w n e ­

go s ta n u s tosun ków k o n ty n e n ta ln y c h , obranie p obytu t a k blizko granicy. P o ­ zostałem ted y nadal w labo ra to ry u m T a t ­ locka i słuc ha łem Thom sona. Skoro z w ycięztw o niem ców okazało się niew ąt- pliwem, udałem się do Heidelberga, o d ­ wiedziłem B unsena i dostałem miejsce w je g o la b o ra to ry u m . Ponieważ je d n a k w ielu moich przyjaciół chwaliło bardzo b a d a n ia F i tt ig a w Tybindze, w lu ty m 1871 r o k u ta m się u dałem i rozpocząłem p racę nad zw iązkam i platynoam onow em i, k tó re otrzym ałem u Tatlocka. W krótce j e d n a k F i tt ig zaproponow ał mi t e m a t w łasnego wyboru, mianowicie k w a sy to- luilowe i po dw u latach na mocy dyser- tac y i o kw asie o r to —i m etatolu ilow y m z dobyłem stopień doktora. Słuchałem w y kładów fizyki u Reuscha, a geologii u Q uenstedta. F ittig był znak o m ity m n auczycielem , zarów no w lab o ra to ry u m j a k w audytoryum ; wiele też n auczy łem się od W ilh e lm a Stiidela i Ira Rem sena, j e g o a s y ste n tó w , a tak ż e od m y ch kole­

gów P io tr a Romera, Em ila Kachela, Bót- t in g e r a i Rtigheimera.

P ow róciw szy do Glasgowa, sta ra łe m się o m iejsce a s y ste n ta przy Youngow- s kiej k a te d rz e chem ii technicznej w „A n ­ derson - U n i v e r s i ty “, k tó rą wówczas z a j ­ m ow ał G ustaw Bischof s y n sław nego ge-

(5)

JM® 37 W SZEC H S W IAT 581

ołoga bó n neńskiego. Znajomość ję z y k a angielskiego, przez prof. Bischofa posia­

dana, b y ła tego rodzaju, że bardzo dużo potrzebow ał czasu do p r zy g o to w a n ia się do swoich wykładów . D latego też sam m u siałem mieć s ta r a n ie około dwudzie­

s tu s tu d e n tó w w labo ra to ry u m . Otto H eh n er obecnie je d e n z najlepszy ch lon­

d y ń sk ic h chem ików m iejskich, był a s y ­ s te n te m p r y w a tn y m i rady jeg o wielką mi były pomocą; stu d y o w a ł on u Frese- niu sa i był z n a k o m ity m analitykiem . Tam w ciągu dw u lat rozpocząłem pracę n a d działan iem chloru i brom u na wo- dziany. Nie p a m ię ta m , żebym z tego o kresu cośkolw iek ogłosił, zato bardzo mi na zdrowie b yła sy ste m a ty c z n a p r a ­ ca, k t ó r ą bez pom ocy musiałem w y k o ­ nać. N auczyłem się też bardzo dużo od stu d e n tó w , n ie m a bowiem ostrzejszego eg zam inu i b ardziej niem iłosiernej k r y ­ ty k i n a d te, k tó re s to s u ją nasi ucznio­

wie.

W ro k u 1874 n a s tę p c ą A n d e rso n a zo­

sta ł profesor Ferg u so n i w y b ra ł mnie na a s y ste n ta ; za dan ie m m ojem było dopeł­

nianie je g o w yk ład ów w osobnych k u r ­ sach. Było około 200 s tude ntów , p rz e ­ ważnie m edyków , uczęszczających na w y k ła d y chem ii ogólnej; podzieleni byli n a cz te ry g ru p y po 50 i miałem j e k aż­

dą pojedynczo uczyć przez p y ta n ia i od­

powiedzi, a tak ż e ćwiczenia piśm ienne co tydzień. Każda g r u p a zajm owała się dw a raz y tygodniow o, jed n o c z e śn ie więc całą dziedzinę m u siałem przerobić cztery razy.

W y n ik ie m tego było, żem się nauczył chemii nieorganicznej ta k gru n to w n ie j a k niew ielu to j e s t sądzone. Do pe­

wnego stopnia było to m onotonne, i pod koniec mojej sześcioletniej działalności oddziaływało n a mnie w*idocznie w y c z e r­

pująco, zacząłem te d y w y k ła d y chemii organicznej, k tó re mi d o sta rc za ły pod­

niety i w y k o n y w a łe m też, copraw da dość sam otnie, niektó re b a dan ia w la b o ra ­ toryum . N ikt nie p rac o w ał wówczas sa­

modzielnie, z w y jątk iem paru s tu d e n ­ tów, k tó ry c h ku tem u zachęciłem; m ię­

dzy nimi byli A r t u r Sm ithells, obecnie profesor w Leeds i J. J. Dobbie, poprze­

dnio profesor w Bangorze, a obecnie d y­

r e k to r muzeum w E d y n b u rg u . Ogłosiłem wówczas w zm iankę o no w y m m inerale, tesa raln y m siarczku, zaw ierającym bi­

zmut, i badanie nad wpływ em ciepła na tiosiarczanety losod ow y , w którem udow od­

niłem, że kw as tiosiarkow y obok g ru p y sulfhydrylow ej zaw iera g ru p ę h y d ro k sy ­ lową, ponieważ podczas rozk ładu pod działaniem ciepła odszczepia się d w u sia r­

czek d w u etylow y (C, H5)2 S2 i dw utionian sodu, k tórego b u do w a

O O

II II

N a - O - S - S - O - Na II II

O O

została przez to dowiedziona.

W piw nicach la b o ra to ry u m c h e m icz n e ­ go przechow yw ane b yły za p asy frakcyj zasad p iry d y n o w y ch pozostawione przez prof. Andersona. Prof. F e rg u so n u p rz e j­

mie dał mi j e do rozporządzenia, Frak- cya, z a w iera ją c a pikoliny, obiecyw ała się ja k o najbardziej z a jm u ją c a i rozpoczą­

łem ją badać. Z pikoliny pow stał k w as pikolinowy, t. j. pirydynoinonokarbono- wy, z którego z kolei o trz y m an o wiele pochodnych.

Pom nąc o m oich zw iązkach platyno- am onow ych, zbadałem odpowiednie połą­

czenie z p iry d y n y i pikoliny, zarówno j a k n ie k tó re pochodne d w u p iry d y n y . Do­

św iadczenia nad działaniem fizyologicz- nem n iek tó ry ch z pomiędzy ty ch ciał skłoniły mię do uczęszczania na w y k ła ­ dy prof. Mc K endricka, niedaw no p r z e d ­ tem powołanego na k a te d r ę fizyologii..

Ogłosił on wyniki naszych doświadczeń w „ J o u rn a l of P h y s io lo g y “. S y n te za pi­

r y d y n y z a c ety le n u i cyanow odoru zo­

s ta ła w ykonana poraź pierwszy, nie po­

wiodło mi się j e d n a k rozszczepić p ie r ­ ścienia pirydynow ego.

Sądzę, że do rozpoczęcia p ra c y z d z ie ­ dziny chemii fizycznej b y ły powodem tru dności, ja k i e się n a strę cz y ły podczas oznaczania gęstości p ar n ie k tó ry c h w y ­ soko w rą c y ch pochodnych dw u piryd y ny.

Chciałem w ykonać je sposobem W ik t o ­ ra Meyera, p oleg ający m n a wypchnięciu

(6)

582 W SZ E C H SW IA T .No 37

z naczy n ia, o grzanego w kąp ieli p a ry siarkowej, z n a jd u jąc e g o się w niem s to ­ pionego m eta lu przez p a rę p o w s ta łą z b a ­ d anego ciała. P o stęp o w a n ie to, obecnie zupełnie zostało z astąpione przez później­

szą j e g o k la s y c z n ą m etodę. Pow ziąłem w ów czas myśl oznaczania objętości czą­

steczkow ej cieczy w ich p un k c ie w rze­

n ia w ta k i sposób, że ogrzew ałem n a ­ czynie s zk lan e w iadom ej objętości n a p e ł­

nione cieczą w je j własnej parze. P o ­ stępow anie to j e s t prostsze, niż to, j a ­ kie Kopp w y k ony w ał, a wyniki nie są mniej dokładne. W y p ły n ą w s z y j u ż na morze chemii fizycznej, sp o tk a łe m liczne zagadki. P rz y p o m in a m sobie np., że d łu­

gi czas siedziałem n a d oznaczeniem p r z e ­ w o d n ic tw a e le k try c z n e g o cieczy z apo m o ­ cą niedaw no w ynalezionego telefonu, k tó ry miał da w a ć znać o p ow stan iu lub z n ik n ię ­ ciu tonu, ja k i w y d a w a ła piszczałka (fu­

j a r a ) w działanie w p ra w io n a p rzez m otor e le k try c z n y . Muszę się, n ie s te ty , p r z y ­ znać, że nie w p a d łe m n a m yśl z a s to s o ­ w ania do tego celu brzęczenia cew k i in ­ d u k c y jn e j. Inny sz ere g dośw iadczeń, k tóre b yły u d a tn ie jsz e , n ig d y j e d n a k nie ogłoszone, do ty czył oznaczeń g ę s to ś c i p a ­ r y na po d staw ie w ysokości tonu, w y d a ­ w anego przez piszczałkę, w k tó r ą d m u ­ chano d a n ą parę. Trzecie b a d a n ie d o t y ­ czyło zachow ania się ró żn y c h cieczy i ro ztw o ró w u m ieszczan ych w cewce w a ­ gi ind uk cyjn ej H ughesa. W sp ó łcześn ie, p raw ie co wieczór, pracow ałem z m oim i p rzyjaciółm i Mc K e n d ric k iem i C oatsem nad działaniem z n a n y ch ś ro d kó w z n ie ­ czu lających, s t a r a ją c się p r z y te m znaleźć nowe.

U tw orzyliśm y kom isyę przy B ritish Medical Association i, po w y k o n a n iu do­

św iadczeń na zw ierzętach, j a by łem „cor- pus v ile “, n a k tó re m , u zn an e za odpo­

wiednie, ciała były probow ane. A n a e sth e - tica nie pobudzają m nie bowiem, tłu m ią c jed y n ie w ra ż e n ia z m y sło w e i nie p o w o ­ d ują ż a d n y ch działań h is te ry c z n y c h lub od urzający ch , to w a rz y sz ą cy c h zazwyczaj p ie rw s z y m okresom . D ziałanie w y w ie ­ rane n a m nie przez ciągłe da w k i c h lo rk u etyliden o w ego i e te r u og raniczało się do uczucia niepew ności w nogach, a czę­

sty m częściowym zatruciom nie to w a ­ r zysz yły żadne działania następcze. N a j­

ważniejsze w yniki ty c h doświadczeń, od­

noszące się do ciśnienia krwi, zostały po­

dane w czasopism ach lekarskich; now ych środków znieczulający ch nie odkryliśm y, przeko naliśm y się tylko, że, ogólnie bio­

rąc, m ożn a o trz y m a ć zadaw a la ją c e w y n i­

ki z chlorkiem etylidenow ym . J e s t on je d n a k drogi, tru d n o go otrz y m ać w s t a ­ nie c z y sty m i nie odznacza się żadnem i szczególnem i zaletam i w porów naniu z e te re m i chloroformem, o ile są one przezornie stosow ane.

Tłum. S ta n isła w Prauss, (C. d. nast.)

M. F L A N C Ii.

O J E D N O Ś C I W F I Z Y C Z N Y M O B R A Z I E Ś W I A T A .

(C iąg dalszy).

Ja k ie ż są tedy ogólne własności i ce­

chy z ja w isk nieod w racalny ch i j a k ą ogól­

na m ia ra ilościowa nieodwracalności? P y ­ tanie to było w na jróżnorodniejszy spo­

sób pogłębiane i różne znajdowało odp o­

wiedzi. P r z y p a tr u ją c się jego w łaśnie dziejom, o trz y m a m y obraz c h a r a k te r y s ty ­ czny ty pow ego rozwoju ogólnej teoryi fizycznej. Podobnie j a k techn iczn y pro­

b le m a t p e rp e tu u m mobile doprowadził do śladów, wiodących do u g r u n to w a n ia za­

s a d y zachow ania energii, t a k też i te c h ­ n icz n y p roblem at m asz y n y parowej na­

prow adził na drogę rozróżniania zjaw isk, czy przem ian nieo dw racalny ch i o d w ra ­ calnych. J u ż Sadi C a rn o t uznał, że prze­

m ia n y n ieod w racaln e są mniej ekono­

miczne, niż odw racalne, i że w p rz e m ia ­ nie nieodw racalnej k w e s ty a z a m ian y cie­

pła n a p ra c ę m echaniczną zostaje nie- w y z y sk a n ą . J a k a ż m yśl inn a m ogła się t e d y łatwiej nasunąć, nad tę, żeby za m iarę nieodw racalności j akiego ś zjaw iska przy ją ć ilość tej pracy m echanicznej, k tó ­

(7)

.Ni- 37 W SZ E C H ŚW IA T 583

ra w niem zo staje ostatecznie s tr a c o ­ na; w z jaw isk ach odw racaln ych n a tu r a l ­ nie n ależałob y w te d y s tra c o n ą p racę przyjąć za ró w n ą zeru. T en sposób po jm o ­ w ania isto tn ie okazał się w n iek tó ry ch p rz y p a d k a c h sp ecyalnyeh, np. w pro ce­

sach izoterm icznych, użytecznym , j e s t on przeto w pew nem poważaniu i w dobie dzisiejszej, w z a stoso w an iu ogólnem je­

d n a k s ta ł się niep rz y d atn y m , a n a w e t zwodniczym .

Pow odem tego j e s t okoliczność, że w zględem s tra c o n ej w j a k i e m ś nieodwra- calnem zjaw isku pracy nie m ożna wcale dać k o n k retn e j odpowiedzi, dopóki nie stanie się wiadomem, z ja k ie g o m iano ­ wicie źródła en ergii daną p racę m ielib y ­ śm y wyzyskać.

W y ja ś n im y to n a przykładzie: P r z e ­ wodzenie ciepła j e s t zjaw iskiem nieod- w racaln em , czyli,—j a k Clausius się w y ­ raża: ciepło nie może bez k o m p en sa ty przejść z ciała zim niejszego do cieplej­

szego. J a k w ielką j e s t te d y p rac a s t r a ­ cona ostatecznie, g d y p e w n a ilość ciepła Q zostanie przeprow adzona bezpośrednio z ciała cieplejszego o tem p e ra tu rz e rl\ do ciała zim niejszego o te m p e ra tu rz e ' I \ . Aby dać odpowiedź na to p y tan ie, za­

łóżmy, że przew odzenie danej ilości cie­

pła Q odbyw a się w obrębie o d w racaln e­

go, zam kniętego procesu C a rn o ta pomię­

dzy d w o m a pomienionemi ciałami, ja k o źródłami ciepła. W podobnych w a r u n ­ k a c h u zysku je się, j a k wiadomo, pewną ilość pracy, a p r a c a ta j e s t w łaśnie wiel­

kością, której poszukiw aliśm y; ona to bo­

wiem w z ja w is k u bezpośredniego p rze­

wodzenia ciepła zostaje stracona. J e d n a k wielkość tej prac y nie p rze d s ta w i nam żadnej określonej wartości, dopóki nie będziemy wiedzieć, z ja k ie g o mianowicie źródła praca pochodzi1, czy z ciała c ie ­ plejszego, czy z zim niejszego, czy też s k ą d ś inąd. Należy bowiem zwrócić u w a ­ gę, że ilość ciepła oddana przez ciało cieplejsze w odw racaln y m procesie zam ­ k n ię ty m b y najm niej nie j e s t ró w n a ilości ciepła p rz y ję te g o przez ciało zimniejsze, gdyż p e w n a część ciepła uleg a zamianie na pracę, i zarów no dobrze m ożemy d a ­ ną ilość ciepła Q, j a k a b y w z jaw isku

bezpośredniego przewodzenia została p r z e ­ prowadzona z ciała cieplejszego do zi­

mniejszego, utożsamić w procesie zam ­ k niętym z ilością ciepła oddaną z ciała cieplejszego, j a k również i z p rzyjętą przez ciało zimniejsze. Zależnie od w y ­ boru, ja k i b y ś m y tu taj zrobili, o trz y m am y dla ilości pracy, straco n ej w z jaw isku przewodzenia ciepła, wartość:

Niepewność tę dobrze pojmował Clau­

sius, to też odpowiednio uogólnił proces z a m knięty C arnota przez w prow adzenie trzeciego źródła ciepła, o nieokreślonej tem peraturze, a tem s am em nieokreślo­

nej w artości wydaw anej pracy 1).

W idzim y przeto, że droga u jęcia n ie­

o dw racalności jak ie g o ś zjaw isk a we wzór m a te m a ty c z n y j e s t wogóle bezcelową.

Sam sposób w y rażenia k w esty i j e s t za- barw ió ny z b y t antropomorficznie, zby t p rzy k ro jo n y na modłę w ym óg człowieka, k tó re m u przedew szystkiem zależy n a zy­

sk aniu pracy użytecznej. Skoro się z w ra ­ cam y po j a k ą określoną odpowiedź do przyrody, pow inn iśm y postaw ić się na stanow isku bardziej ogólnem, mniej zaś zależnem od względów ekonomii. Spró­

b u jem y dokonać tego zadania w n a s tę ­ puj ącem:

Rozpatrzmy ja k ie k o lw ie k zjaw isko za­

chodzące w przyrodzie. W szelkie niem objęte ciała dążą ze s ta n u początkowego, k tó ry n a z w ijm y sta n e m A , do s ta n u k oń ­ cowego B. Zjawisko może być albo od ­ w racalne, albo nieodw racalne; żadna trze­

cia możliwość nie istnieje. Czy j e d n a k j e s t ono odw racalnem , czy nieodwracal- nem, zależy to w yłącznie tylko od w ła ­ ściwości ob ud w u sta n ó w A i B, a b y n a j­

mniej nie od sposobu, w j a k i zjawisko przebiega; idzie bowiem tu ta j tylko o rozwiązanie p ytania, czy zupełny po­

w ró t ze s ta n u B, skoro ten został osią­

g nięty, do s ta n u A może n a stą p ić w ja- kikolw iekbądź sposób, czy też j e s t on

’) R. C lausius: D ie m eclianische W a rm eth e - orie, w y d . 2, to m 1, str. 96, 1876.

(8)

584 W SZ E C H ŚW IA T M 37

niem ożliwy. Jeżeli z u p e łn y p o w ró t z B do A j e s t niem ożliwy, a z a te m zjaw isko nieo dw ra c a ln e , to widocznie s ta n B w y ­ różnia się w przyrodzie od s ta n u A j a ­ k ą ś pew ną w łaściw ością, o k tó re j przed la t y pozwoliłem sobie w y ra z ić się, że przy ro d a posiada do s t a n u B większe

„upodobanie", niż do s ta n u A. Zgodnie z te m określeniem , podobne z jaw isk a, do k tó ry c h s ta n u ko ń cow ego p rz y r o d a m ia­

łab y m niejsze upodobanie, niż do p ocząt­

kowego, są w niej niemożliwe. Inaczej w z ja w is k a c h od w ra c aln y c h ; w n ich p rzy ­ rod a m a j e d n a k i e upodobanie, t a k do końcowego, j a k do p o c z ątko w e go s ta n u , i p rze jście z je d n e g o do d ru g ieg o może n a stę p o w a ć dowolnie w obu k ieru n k a ch .

Po zostaje te ra z znaleźć p e w n ą wielkość fizyczną, k tó ra b y s ta n o w iła ogólną m iarę up o d o b a n ia p rzy ro d y do pewnego s ta n u , i k tó r a b y w a r u n k o w a ła się bezpośrednio s ta n e m d a neg o układ u, niezależnie od kolei, ja k ie układ przechodził dotychczas.

W ielkość t a k a po zo sta w a łab y w a rto ś c ią n iez m ie n n ą w z ja w isk a ch o d w ra c a ln y c h , n a to m ia s t w z r a s ta ła b y w z ja w is k a c h n i e ­ o dw ra c aln y c h i rozm iar jej z m ia n y w pe- w n em z ja w is k u s ta n o w iłb y og ó ln ą m iarę n ieodw racalności danego z ja w isk a . Clau- sius znalazł isto tn ie t a k ą wielkość fi­

zyc zn ą i n a z w a ł j ą „ en tropią". Każdy układ m a t e r y a l n y m a w k a ż d y m s w y m s ta n ie p ew ną en trop ię, a ta e n tr o p ia ozna­

cza upod o b an ie przy ro d y do d a n e g o s t a ­ nu; we w szelkich prze m ia n a c h , j a k i e z a ­ chodzą w obrębie pewnego u k ła d u , może o n a zawsze tylko w z rastać, n ig d y j e d n a k się zmniejszać.

Jeżeli z n a jd z ie m y się wobec procesu, w k tó ry m z a znaczają się j a k i e ś o d d z ia ­ ły w a n ia z zew n ą trz n a d any u kład , w t e ­ dy pozostanie nam z a p a t r y w a ć się na ciała, od k tó ry c h te o ddziaływ ania p o ­ chodzą, j a k o na og n iw a teg o sam ego układu; w te d y powyższa r e g u ła o d z y s k u ­ j e swe pełne znaczenie. P r z y te m e n t r o ­ p ia całego u k ła d u ciał ró w na się popro- s t u sum ie entropij ciał poszczególnych, a znowu e n tro p ia każdego poszczególne­

go ciała może być znaleziona w e d łu g C lausiusa z pom ocą ja k ie g o o d w ra c a ln e ­ go procesu zam k niętego. D o p ro w ad zan ie

ciepła z w ięk sza e ntro p ię pewnego ciała, m ianow icie, o w a rto ś ć ilorazu z dopro­

w ad zonej ilości ciepła przez te m p e ra tu rę ciała; ty m c z ase m zm niejszenie objętości przez ciśnienie nie zm ienia entropii.

W p rzytoczon ym wyżej przykładzie b ezpośredniego p rzew odzenia pewnej ilo­

ści ciepła Q z ciała cieplejszego o te m ­ p e ra tu rz e 1\ do ciała zim niejszego o te m ­ p e ra tu rz e T, entrop ia ciała cieplejszego nie zm n iejszy się wcale, n a to m ia s t e n t r o ­ pia ciała zim niejszego wzrośnie, a sum a obu zmian, a więc z m ia n a c ałkow itej e n ­ tropii obu ciał w yrazi się wzorem:

Q , Q

T, + O.

T a w arto ść p o z y ty w n a daje przeto m ia ­ rę nieodw racalności z ja w is k a przew odze­

nia ciepła. Podo bn ych przy kład ów mo- ż n a b y p rzytoczyć bardzo wiele; każde zjaw isko chem iczne sta now iłoby t u pe­

wien przyczynek.

Tak więc d ru g a zasa d a teoryi ciepła w raz z wszelkiemi je j w nioskam i sp ro ­ w adza się do z a sa d y zw iększenia e n tr o ­ pii, i za p ew n e w yda się zrozumiałem, d lac z e g o —p o w ra c a ją c do wyżej r z u c o n e ­ go p y t a n i a ,—w yrażam swoje m niem anie, że w przyszłej fizyce teoretycznej p ie rw ­ szym i n a jw a żn ie jsz y m podziałem wszel­

kich z ja w isk fizycznych będzie podział n a z ja w isk a odw racaln e i nieodw racalne.

T r u d n o zaprzeczyć tem u, że m iędzy zjaw iskam i odw racalnem i a nieodw racal- n e m i daleko głębsze istn ieje p rze c iw ie ń ­ stw o, niż m iędzy m echanicznem i a elek- trycznem i, i dlatego tę właśnie różnicę z daleko w iększą słusznością, niż j a k ą ­ k o lw iek inną, możnaby obrać za p o d s ta ­ wę podziału w szelkich przem ian fizycz­

nych i pierw szorzęd ne przypisać j e j zn a ­ czenie w przyszłym obrazie fizycznym św iata. A j e d n a k w yłuszczona powyżej klasy fik a c y a w y m a g a pewnego bardzo pow ażnego ulepszenia. Nie m ożna b o ­ wiem zaprzeczyć, że w naszkicow anej tu szacie u k ła d fizyki j e s t jeszcze silnie za­

p raw io n y dozą antropomorfizmu. Zaró­

wno w definicyi nieodw racalności, j a k i en tro p ii istn ieje w zgląd na możliwość lub niemożliwość doko ny w ania się pe­

(9)

JMÓ 37 W SZ E C H SW IA T 585

w n y c h przem ian w przyrodzie, a fakt ten w rzeczy samej ś w ia d cz y tylko o tem, że podział z ja w is k fizycznych czyni się zależnym od spraw ności człowieczej s z tu ­ ki e k s p e ry m e n to w a n ia , ta zaś niezaw o­

dnie nie pozostaje na j e d n y m szczeblu, lecz w rozwoju sw ym udosko n ala się co­

raz bardziej. Jeśli z a te m rozgraniczenie w szelkich z ja w isk n a o d w racaln e i n ie ­ odw racalne m a trw a łą po w szy stk ie cza­

sy posiadać wartość, należy j e istotnie pogłębić, a m ianowicie u s u n ą ć zeń j a k i e ­ kolw iek m o ty w y zdolności ludzkiej.

W ja k i sposób może to n a stą p ić , sp ró ­ buję w yłuszczyć w rozdziale następ ny m .

J e s t t o n ie m a łą w a d ą pierw otnej defini­

cyi n ieodw racalności, że w założeniu swem z a k re śla ona mocy ludzkiej pew ną oznaczoną granicę, ty m c z ase m je d n a k człowiek nie u s ta je w w y siłk a c h rozsze­

r ze n ia dzisiejszego z a k re s u swej zdolno­

ści twórczej i żywi nadzieję, że w p rz y ­ szłości u d a mu się nie je d n o rozwiązać zadanie, k tó re w dobie dzisiejszej może uchodzić za niew ykonalne. Czy zatem nie przyjdzie z czasem do tego, że ja k ie ś zjawisko, uchodzące dotąd za n ieo d w ra ­ calne, okaże się w s k u t e k ja k ie g o ś w y n a ­ lazku lub od k ry cia odw racalnem ? W te d y cały gm ach drugiej z a sa d y te r m o d y n a ­ micznej ru n ą łb y bezzwłocznie, gdyż z n i e ­ o d w ra c aln o śc ią jed n e g o , poszczególnego zjaw isk a wiąże się, co łatw o m ożna w y ­ kazać, nieodw racalność pozostałych.

W eźm y przyk ład k o n k re tn y . D ające się zapomocą m ikro sk o p u dokładnie ob­

serw ow ać d rg a n ie m ały c h ciałek, z aw ie­

szonych w ja k ie j cieczy,—t. zw. B row na zjaw isko r u c h u cząsteczkowego, — jest w świetle n a jn o w s z y c h b adań bezpośred- niem n a stę p s tw e m cią g ły ch uderzeń czą­

steczek cieczy o zawieszone ciałka. Gdy­

by się zatem udało zapomocą ja k ie g o n a ­ d e r s u b te ln e g o urządzenia, j e d n a k bez w yraźnego n a k ła d u pracy, p rzekształcić bezładne r u c h y poszczególnych ciałek na jak ik o lw ie k ruch praw idłow y, p ozyskali­

b y ś m y śro d e k , um ożliw iający zamianę bez k o m p e n s a ty pewnej części ciepła cie­

czy n a uży te c z n ą siłę żywą... Czy fak t te n nie przeczyłby drugiej zasadzie t e ­ oryi ciepła? G d y by śm y zostali k ied y u p raw n ie n i do d a n ia odpowiedzi tw ier­

dzącej n a to p y tanie, w te d y powyższa zasa d a nie m ogłaby się dłużej ostać, gdyż jej w arto ść zależałaby od postępów tec h n ik i dośw iadczalnej. S tą d w ypływa:

j e d y n y sposób z apew nienia dru g ie j z a sa ­ dzie term odynam icznej trw ałego s ta n o ­ w iska polega na tem , żeby pojęcie nie­

odw racalności uczynić zupełnie niezależ- nem od wszelkich w zględów antropom or- fłcznych.

Skoro zaś pojęcie nieo d w racaln ości s p ro w a d za się do pojęcia en tro p ii,—gdyż n ieod w racaln em j e s t to zjawisko, k tó re ­ go przebiegow i to w a rz y sz y w z ro st e n tr o ­ pii, przeto powyższy p ro b le m at re d u k u je się do tego, żeby odpowiednio ulepszyć obecną definicyę entropii. W e d łu g p ie r ­ wotnej definicyi C la u siu sa e n tro p ia daje się m ierzyć zapomocą ja k ie g o procesu odw racalnego, ty m c z as e m zaś należy u p rzy tom nić sobie, że w rzeczy samej podobne procesy odw racalne są nie do urzeczy w istnienia. W przyrodzie rzeczy­

wistej n iem a ani je d n e g o zja w iska ściśle odw racalnego. Możnaby tu w praw dzie zauważyć, że nie idzie tu ta j o zjaw iska rzeczywiste, lecz tylko o z ja w is k a ideal­

n e — o e k s p e r y m e n ty myślowe,— i o fizy­

k a idealnego, k tó ry wszelkiem i m etod a­

mi dośw iadczalnem i z a b s o lu tn ą operuje dokładnością. T utaj j e d n a k t k w i znowu szkopuł. Gdzie bowiem leży k res podo­

bnych pom iarów id e a ln y c h idealnego fi­

zyka? Czyż nie u d e rz a ją c ą j e s t rozle­

głość owych e k s p e ry m e n tó w m yślow ych, k tó re teo re ty k o w i w y p a d a spełniać w ch e ­ mii fizycznej. Zapomocą swoich przegród w p ólprzenikliw ych, k tó re w rz e c z y w i­

stości dają się o s ią g n ą ć tylko w pewnych w y ją tk o w y c h w a ru n k a c h i to tylk o w pe- wnem przybliżeniu, oddziela on w spo­

sób odw ra c aln y niety lk o w szelkie ro d z a ­ j e cząsteczek,—bez względu n a sta n , w j a ­ kim pozostają: sta ły lub c h w ie jn y ,—lecz n a w e t i obdarzone p rzeciw nem i ł a d u n k a ­ mi jony, j e d n e od dru g ic h i od c z ąste ­ czek niezdysocyow anych, i w czynności tej nie p rze sz k a d za ją m u ani e łe ktro sta-

(10)

586 W SZEC H ŚW IA T Na 37

tyczne siły, k t ó r e sp rz e c iw ia ją się p o d o ­ b n em u podziałowi, ani też nie k rę p u je go okoliczność, że w rzeczyw istości z ch w ilą j

rozpoczęcia podobnego podziału n astęp u je n a ty c h m ia s t znow u częściowa dysocya- cya cząsteczek, znowu częściowe łączenie się jonów. Są to niew ątp liw ie procesy idealne, są one j e d n a k niezbędne, aby można było po rów nać entropię c z ąsteczek n iezd y socyow anych z e n tro p ią cząsteczek zdysocy ow any ch . Z aiste podziw zd ejm u je wobec fak tu, że d o św iadczenie p o tw ie r ­ dziło wyniki, o sią g n ię te przez podobnie śmiałe e k s p e r y m e n ty myślowe.

Jeżeli się j e d n a k z drugiej s tr o n y żwa- j

ży, że w podobnych w y n ik a c h z nik a p o ­ trz e b a ja k ie g o k o lw ie k w zględu na to, czy te z ja w is k a idealn e m ogą istotnie zach o­

dzić w rze c z y w is to ś c i—istn ieje tu tylko łącznik z dającem i się bezpośrednio m ie­

rzyć w ielkościam i, j a k te m p e ra tu rą , re- a k cyą term iczn ą, s tę ż e n ie m ,— to zapew ne nie bez p o d sta w n e m zda się p rz y p u s z c z e ­ nie, że może całe to chw ilow e u c ie k a n ie się do pomocy podobnych p rze m ia n id e ­ a lny c h j e s t w g ru n c ie rzeczy ty lk o o b ej­

ściem, i że i s to tn a tre ś ć za sa d y z w ię k ­ szenia en tropii w raz z p ły n ąc e m i z niej w n ioskam i pozbędzie się ta k samo p ier­

wotnego pojęcia nieo d w racaln o ści lub w zględu na niem ożliwość p e r p e t u u m m o ­ bile d ru g ie g o rzędu, j a k z a s a d a zacho­

w ania energii s ta ł a się niezależną od w zględu na niemożliwość p e r p e t u u m m o ­ bile pierwszego rzędu.

Rozwiązanie tego zadania: niezależno­

ści pojęcia entropii od postępów ludzkiej sz tu k i doświadczalnej, a tem s a m e m za­

p e w n ie n ia drugiej zasadzie te r m o d y n a ­ micznej trw a łe g o s ta n o w is k a j e s t dzie­

łem L u d w ik a Boltzm anna. Polega ono, kró tk o mówiąc, n a s p ro w a d ze n iu pojęcia en tropii do pojęcia p raw d o p o d o b ie ń stw a . | Zapomocą tego pojęcia w y ja ś n ia się tera z znaczenie u ż y te g o przeze m nie w y ra z u

„ u p od ob a n ie 1* n a t u r y do pew nego s ta n u . N a tu ra przekłada, m ianowicie, s ta n b a r ­ dziej p ra w d o p o d o b n y n a d mniej p r a w d o ­ podobny, dopuszczając p r ze m ia n y tylko w k ie r u n k u w iększego p raw d o p o d o b ie ń ­ stw a. Ciepło przechodzi z ciał o t e m p e ­ r a tu r z e wyższej n a ciała o te m p e ra tu rz e

niższej dlatego, że s ta n rów nego p o d z ia ­ łu t e m p e ra tu ry j e s t praw dopodobniejszy, niż s ta n nierównego podziału te m p e ra ­ tu ry .

Co do sposobu obliczania pew nej ozna­

czonej wielkości praw dopo d obień stw a dla każdego s ta n u w j a k i m ś układzie m ate- ry aln y m , to cel te n daje się osiągnąć z pom ocą a to m is ty k i i m eto d y s t a t y s t y ­ cznej. WTzajem ne oddziaływ ania atom ów m ożna by w te d y u jąć w znane p ra w a d y ­ n a m ik i ogólnej, m echan iki i e le k tro d y ­ namiki.

Ten sposób pojm ow ania rzeczy pozwala od je d n e g o z a m achu w yprow adzić d r u g ą zasadę teoryi ciepła z odosobnionego do­

ty ch c z a s sta n o w is k a i zdjąć z „upodoba­

nia n a t u r y “ osłonę tajemniczości; z a sa d a entropii przyłącza się tera z ja k o pewnie u g r u n to w a n y w y ra z ra c h u n k u praw dopo­

d o b ie ń s tw a do a to m is ty k i w fizycznym obrazie św iata. J a k i j e s t tedy związek między praw dopodobieństw em pewnego uk ład u a je g o entropią. Zaznacza się on w tw ierdzeniu, że praw dopodobieństw o dw u niezależnych od siebie u kładów w y ­ raża się iloczynem poszczególnych p r a ­ w dopodobieństw (W = W t W,), e n tro p ia zaś su m ą entropij poszczególnych (S =

= S x + S2). E n tro p ia z atem j e s t pro- porcyonaln a do lo g ary tm u p raw dop o do­

b ie ń s tw a (S = K log W).

Tw ierdzenie to pozwala n a pozyskanie nowej, dotychczasow e środ ki pomocnicze te rm o d y n a m ik i znacznie przewyższającej m etody obliczenia entropii ja k ie g o ś u k ł a ­ du w pew nym d a n y m stanie. Mianowi­

cie, definicya entropii w nowej tej sza­

cie nie rozciąga się w yłącznie tylko na s ta n y równowagi, k tó re m i zajm ow ała się z w y k ła term o d y n am ik a , lecz także i na wszelkie dowolne s ta n y dynam iczne, i obecnie, zbytecznem j e s t dla obliczenia en tro p ii uciekać się, j a k to czynił Clau­

sius, do pomocy ja k ie g o procesu o d w ra ­ calnego, którego urzeczyw istnienie byw a mniej lub bardziej wątpliwe.

Z deftnicyi tej znika więc wszelki ślad antropom orfizm u, a przez to d ru g a z asa­

da teo ry i ciepła uzy sk u je , n a równi z pierwszą, podstaw ę realną.

Cytaty

Powiązane dokumenty

5. Uczniowie zastanawiają się nad interpretacją tematu lekcji, odpowiadają na pytanie, co oznacza dla nich, że ludzie chcą być albo albo, np. często generalizujemy, mówimy o

Jednoczeœnie jako cz³onek WE/UE Wielka Brytania nie tylko nie wyzby³a siê globalnych ambicji, traktuj¹c integracjê eu- ropejsk¹ jedynie jako czêœæ polityki zagranicznej pañstwa,

5.) W polskiej polityce wschodniej uwzględnianie interesu polskiej ludności wysiedlonej po wojnie z Kresów Wschodnich II RP (tzw. Polaków – Zabużan, Polaków – Kresowian) i

O to ich bynajmniej nie posądzam, każdy bowiem, kto się o niego otarł, widział doskonale, z kim ma do czynienia, ale byli oni już tak zasymilowani przez żydowski wpływ, tak

Już w programie kolej- nych przygotowanych przez nią edycji R@portu widać zaczątki owej wizji, któ- ra pełny kształt przybrała wówczas, gdy teatrolożka objęła w 2014 stanowisko

Inspiracją do modlitwy poprzez śpiew stały się słowa: „Napełniajcie się Duchem, przemawiając do siebie wza­. jemnie w psalmach i hymnach, i

Oczywiście, dzięki vis comica grającego tutaj jedną z głównych ról Mela Brooksa oraz lawinie gagów (notabene, często niezbyt wybrednych), na „Być albo nie

dziano, że em bryjon ludzki zam iast 12, mieć m usi 13 lub 14 żeber i że wśród kostek dłoni w najwcześniejszej epoce życia człowieczego winny się znajdow ać