• Nie Znaleziono Wyników

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.„Być, albo nie być.“ M 50.Warszawa, d. 12 Grudnia 1886 r. Tom V.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.„Być, albo nie być.“ M 50.Warszawa, d. 12 Grudnia 1886 r. Tom V."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 5 0 . Warszawa, d. 12 Grudnia 1886 r. T o m V .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA.'1 W W arszawie: rocznie rs. 8

kw artalnie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie . „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakeyi W szechświata

i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J. A leksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, Wł. Kwietniewski, J. N atanson,

D r J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, których treść ma jakikolw iek związek z nauką, na następujących w arunkach: Za 1 wiersz zwykłego druku w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 '/2,

za sześć następnych razy kop. 0, za dalsze kop. 5.

- ^ d r e s IE2ed.a,:k:c3ri: Z K Ira łs z o ^ T -s ł^ ie -F rz e c in a le ś c ie , 3>Tr e © .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

„ B y ć , a lb o n ie b y ć . “

Od pewnego czasu zaczęła się pow tarzać w prasie tutejszej pogłoska, że W szechśw iat wychodzić przestanie od Nowego Roku.

P rzypuszczam y, że czytelnicy nasi oczeki­

wać musieli potw ierdzenia lub zaprzeczenia tej wieści z naszój strony i byliśmy w b ar­

dzo kłopotliw em położeniu, nie mogąc aż do dnia dzisiejszego dać żadnych w tej spra- j wie stanow czych wyjaśnień. Pochodziła to stąd, że sami nie byliśmy pewni losów n a­

szego pisma w najbliższej przyszłości, w nas samych bowiem staczały walkę dwie rów nie potężnie przem aw iające konieczności. K o ­ nieczność m ateryjalnego u p a d k u , wobec ostatecznego w yczerpania sił i możności podtrzym yw ania pism a, chwilowo brała przew agę nad prześw iadczeniem o koniecz­

ności istnienia w polskiej lite ratu rz e bieżą­

cej organu, poświęconego naukom p rzy ro ­ dniczym . Chwilowo tylko — ale właśnie ta chw ila została dostrzeżona przez prasę, czujną na objaw y dotyczące dobra publicz­

nego i pojm ującą, że ubytek W szechśw iata byłby wielką krzyw dą dla ogółu.

Dwie wzm iankow ane powyżój koniecz­

ności chcemy rospatrzyć szczegółowiej, aże­

by czytelnikow i dać podstawę do spraw ie­

dliwego sądu o naszem położeniu i działal­

ności. Zaczniem y od m ateryjalnej strony naszych interesów.

W upływ ającym roku mieliśmy 600 pła­

tnych prenum eratorów . Czy przy tój licz­

bie może istnieć tygodnik, poświęcony po­

pularyzow aniu wiedzy przyrodniczej? O d ­ powiedź na to pytanie w ypadła nam w ro ­ ku bieżącym wcale niedw uznaczna, gdyż w yraziła się niedoborem w sumie około 2000 rubli. W p raw d zie znaczne niedobo­

ry istniały i w latach poprzednich, ale po­

kryw ały się ofiarnością w spółpracow ników w postaci gotówki albo zrzeczenia się hono- raryjów , oraz zasiłkiem , ja k i W szechśw iat uzyskał przez pośrednictw o ś. p. księdza J a ­ kubowskiego. O fiarność jed n ak nie może być niew yczerpana a zasiłek był przezna­

czony tylko n a pierw sze trzy lata istnienia naszego pisma. Zatem, pomimo względnie wysokiej przedpłaty, ja k ą zmuszeni byliśmy naznaczyć, do każdego prenum eratora doło­

żyliśmy przeszło po trzy ruble. T ak i re ­ zultat jest następstwem znacznych kosztów w ydaw nictw a pisma naukowego. W ciągu

(2)

*786 w s z e c h ś w i a t . rj _____________________N r 50.

roku pomieszcza ono prace około 50 specy- jalistów . P ra c e te, odczytane w kom itecie redakcyjnym , w znacznej liczbie w ypadków w yw ołują ożywioną korespondencyją z au ­ toram i, rozrzuconym i po w szystkich zak ąt­

kach świata. W wielu razach przyjęcie a r­

ty k u łu pociąga za sobą nabycie kosztow ­ nych dzieł specyjalnych w celu spraw d ze­

nia szczegółów albo skopijow ania ry su n ­ ków. R edakcyja musi prenum erow ać dzien­

niki i pism a fachowe, ażeby utrzy m y w ać się na rów ni zkażdodziennym postępem w szyst­

kich gałęzi n au k przyrodniczych. W szyst­

kie powyższe okoliczności sp raw iają, że re- dakcyja pisma naukow ego m usi być sk o m ­ plikow aną m aszyną, zajm uje w ielu ludzi, pochłania wiele czasu i — nakoniec — w y ­ maga w ielu w ydatków , ja k ic h inne pism a nie ponoszą. O prócz tego pismo naukow e obciążone je s t znaczną liczbązażądańegzem ­

plarzy gratisow ych. W szystkie sto w arzy ­ szenia naukow e, biblijoteki i czytelnie p u ­ bliczne i t. p. instytucyje o trzy m u ją bespła- tnie egzem plarze W szechśw iata, a dodając do tego w ym ianę z czasopism am i, otrzym a­

my cyfrę paruset egzem plarzy naszego pis­

ma, rossyłanych besplatnie. Policzyć też trzeba i koszt ilu stracy j, k tó re są niezbę- dnem objaśnieniem znacznój części a r ty ­ kułów .

T a k więc w ydaw anie pism a p rz y ro d n i­

czego, szczególniej u nas, kosztuje bardzo wiele pracy i pieniędzy, a wzam ian niotylko nie przynosi korzyści w ydającym , ale n ara- ża ich na w ielkie straty . A więc pismo ta ­ kie nie ma w arunków istnienia i najprościej byłoby zam knąć je , w yrzec się k ło p o tliw e­

go i trudnego zajęcia. W szakże to byłoby najdogodniejsze d la w ydaw ców , a i liczba pokrzyw dzonych przez zam knięcie czytel­

ników byłaby, o ile się zdaje, ta k niew iel­

ka, że ostatecznie u padek W szechśw iata byłby zdarzeniem , k tóre żadnych pow aż­

niejszych następstw m iechy nie mogło.

O tóż ostatnie zdanie je s t w całości błę­

dne m, a głębokie i jednom yślne przek o n a­

nie sporćj g arstk i ludzi bespośrednio z a j­

m ujących się W szechśw iatem , że je st on nietylko pożyteczny, ale naw et konieczny dla naszego ogółu, że w pływ na ten ogół wywiera, że wreszcie b ra k jeg o byłby dla wielu dotkliw ym , to p rzekonanie spraw ia,

że, pomimo najnieszczęśliwszego stanu inte­

resów, postanow iliśm y W szechśw iat wyda­

wać i nadal, a w każdym razie wydawać go przynajm niej w ro k u przyszłym jeszcze.

N a czem opiera się przekonanie powyż­

sze, każdy z naszych czytelników bezw ąt- pienia sam sobie odpowie. N auki p rzyro­

dnicze wszakże są podstawą, koniecznym punktem wyjścia dla w szystkich n auk sto­

sowanych: m edycyny, wszelkich gałęzi tech­

nologii, inżynieryi, budow nictw a, górni­

ctwa, m echaniki, rolnictw a wreszcie, a prze­

cież w tych specyjalnościach jed y n a podpo­

ra i nadzieja bytu całego dzisiejszego poko­

lenia,, w nich dobrobyt i rozwój ekonom icz­

ny k ra ju , w nich siła, w nich przyszłość.

N auki przyrodnicze dla dojrzałego um y­

s ł u — to niew yczerpany skarbiec jed y n ie pew nych podstaw do filozoficznego na św iat poglądu. N auki przyrodnicze dla m łodzie­

ży — to jed y n y zdrow y m ateryjał pedago­

giczny, rozw ijający krytycyzm bez pesym iz­

mu, uczucie bez rozm arzenia, trzeźwość po­

glądów bez m ateryjalizm u, wiarę bez zabo­

bonu. Czy W szechświat rozw ijał te wszyst­

kie p u n k ty prog ram u tak obszernego, w prost naw et niew yczerpanego, zapytyw ać było­

by rzeczą zbyteczną. Na wypełnienie całych ram trzebaby lat bardzo wielu i my sami czu­

jem y najlepiej, ja k wiele w naszem piśmie je s t jeszcze do ulepszenia i uzupełnienia.

W każdym je d n a k razie bez najm niejszej p rzechw ałk i powiedzieć możemy, że ani je ­ den p u n k t ważniejszy nie był pom inięty i że piszący popularnie w naukach przy ro d n i­

czych, w jakim kolw iek przedm iocie szcze­

gółow ym głos zabierze, znajdzie we W szech- świecie, jeżeli nic źródło, to przynajm niej ważne wskazówki do ruchu w chw ili bieżą­

cej na zajm ującem go polu.

Ale, zarzucą może pesymiści, jak iż poży­

tek z tego wszystkiego, kiedy W szechśw iat ma zaledw ie (100 prenum eratorów . Zape­

wne. Je d e n tylko szczegół staw ia tę kwe- styją w nowem świetle: W liście naszych prenum eratorów liczymy około 75-ciu uczą­

cej się m łodzieży i 25-ciu czytelni k o rp ora- cyjnych studenckich. K to wic, w ja k i to sposób urządza się czytelnictw o m iędzy uczącą się m łodzieżą, przyzna bezw ątpienia, że tych stu p renu m eratorów reprezen tuje conajm niej tysiąc czytelników . Tysiąc czy­

(3)

N r 50. WSZECHŚWIAT. 787 telników , uczących się, po najw iększej czę­

ści poza krajem , w najrozm aitszych obcych językach, tożto dla pism a zastęp, z którym i rachow ać się trzeba i dla którego praca wdzięczna je s t i popłatna. A liczbę po­

wyższą wzięliśmy raczćj zam ałą niż zadużą.

Ze wśród tej młodzieży W szechśw iat ma golących przyjaciół, o tem z radością i du­

mą mieliśmy sposobność przekonać się wie­

lokrotnie. Lecz i w innych kołach zn a jd u ­ jem y przyjaciół, którzy i czynem dowodzą, ja k nam są życzliw i — po dowody odsyła*

my na 416 i 479 stronicę niniejszego tomu W szechśw iata.

Czegóż więc trzeba napraw dę, żeby nasz tygodnik mógł się wydobyć z zaklętego ko­

ła 600 przedpłacicieli? O to trzeba, żeby rozbudziło się poczucie obowiązku pośród tych w arstw , z których rekrutow ać się po­

w inni nabyw cy w ydaw nictw naukow ych.

P rzedstaw icieli nauk stosowanych mamy prawo uważać za ludzi o tyle zamożnych, że w ydatek na prenu m eratę W szechśw iata nie zruinow ałby icli funduszów, a z drugiej strony — tyle w ykształconych, że obowią­

zek ten rozum ieć powinni. P rzybliżona statystyka ludzi, o ja k ic h w tej chwili mó­

wimy, je s t ciekaw a z tego względu, że rzu­

ca jask raw e, choć ponure, światło na nie­

norm alność stosunków w rozwoju naszej umysłowości. W samej W arszaw ie mieszka około 500 lekarzy, budow niczych i inżynie­

rów tyluż, technologów (przem ysłowców) z pewnością niem niej, nakoniec — apteka­

rzy, nauczycieli nauk przyrodniczych, dy­

letantów w tych naukach i t. p. — również z pół tysiąca. Razem liczym y koło 2 000 osób, w W arszaw ie zam ieszkałych, a nau­

kom przyrodniczym zawdzięczających swoję egzystencyja. P ren u m erato ró w zaś warszaw ­ skich, odbierających W szechśw iat wprost z re d ak ey i, mam y osiemdziesięciu. Poza W arszaw ą m inim alna liczba osób, do po­

wyższych kategoryj należących, wynosić musi przynajm niej ze 4000, a jeżeli dodamy do tego rolników , leśników i ludzi innych zajęć, którzy kształcili się specyjalnie na podstaw ie nau k przyrodniczych, a wreszcie kobiety, które (pod wpływem może wczęści mody) w ykładów tych nau k słuchały i by­

łych wychowańców szkół realnych, dojdzie­

my do sporego zastępu jakichś może 10000

osób, które m ogłyby z korzyścią czytyw ać wszystkie arty k u ły W szechświata. Cóż sta­

nowi wobec tój liczby nasze 600 p renum e­

ratorów? Zaledwie część siedemnastą.

P rz y k ra to rzecz obarczać kogo zarzu ta­

mi, ale czasem pow strzym ać się od tego iiie można. P anow ie specyjaliści! W asza obo­

jętność zab ija wszelkie w ydaw nictw a nau­

kowe, a cogorsza, zabija w k ra ju wszelką dążność do teoretycznego kształcenia się.

Skąd ziem ianin albo urzędnik dowie się o istnieniu W szechśw iata, jeżeli znajom y le­

karz, inżynier lub technik nie powie mu, że takie pismo istnieje i o czem z niego dowie­

dzieć się można? Skąd dzieci nauczą się czytać rzeczy poważne, jeżeli nigdy ich nie widują w ręku rodziców? A przecież to nie tajemnica, że niespecyjalnem u ogółowi na­

szemu, naw et najśw iatlejszym jeg o w a r­

stwom, b rak u je najprostszych wiadomości z nauk przyrodniczych. Zasady tych nauk choćby w tym zakresie j a k są w ykładane W elem entarnych szkołach zagranicznych, byłyby dla tego ogółu niedostępnym szczy­

tem mądrości. T aki stan rzeczy w yradza

j ciasnotę i jednostronność poglądów z całym

j szeregiem ich następstw , z uprzedzeniam i

| przeciwko naj wspanialszym działom wiedzy ludzkiej, z przesądam i względem ich p rzed­

stawicieli.

Przem aw iać do tych, którzy nie usłyszą

; głosu naszego, byłoby straconym trudem .

! Zw racam y się tedy do naszych czytelników, na których przychylność liczyć mamy p ra ­ wo i zanosim y do nich prośbę następującą:

Niech każdy z czytelników W szechświata, i o ile istnienie tego pism a uważa za po trze­

bne, zechce wziąć sobie za obowiązek mo­

ralny wyszukanie przynajm niej jednego no­

wego prenum eratora.

D la ułatw ienia spełnienia tej prośby prze­

syłamy dwa egzem plarze num eru dzisiej­

szego, jako zaw ierającego powyższą naszą odezwę.

Może nazwiecie nas żebrakam i— nie wsty­

dzimy się tego miana. W szak tu spraw a

| nie o naszą kieszeń, my tylko idziemy po kweście na budowę świątyni ku ogólnemu pożytkowi i k u chwale nauki. A kw esta ta nie przygnębia nas, nie odejm uje nam du­

cha. Czujem y, że bronim naszej grzędy

| i nie ustąpim y póki tchu w piersiach stanie.

(4)

788 w s z e c h ś w i a t . N r 50.

R ozw ijać i ulepszać naszą pracę naj w y trw a­

łej będziem y, dopóki starczy nam życia.

K IL K A U W A G

1 POWODU TEGOROCZNYCH KOMET

P R Z E Z

Jana Jędrzejewicza.

Z postępem badań astronom icznych ilość ciał składających u k ład słoneczny ciągle się zwiększa. W starożytności znano tylko sześć p lan et (licząc w raz z ziem ią) i je d e n księżyc ziemski. K om ety były rzadkością.

Dziś, w niespełna trz y wieki po w ynalezie­

niu lunet, przekonyw am y się, że znane sta ­ rożytnym planety stanow ią co do ilości za­

ledw ie m ałą cząstkę utw orów p o dległych sile atrakcyi słońca. P rz y b y ły do nich dw ie w ielkie planety U ra n u s i N eptun, k ilk a n a ­ ście księżyców, 263 drobnych planet, k ilk a- j naście rojów m eteorytów i bardzo w iele drobnych komet. W szystkie te ciała istn iały j bezw ątpienia i daw niej, ale m ałe ich wzglę- j dnie rozm iary i znaczne oddalanie się od j słońca uniem ożliw iały dostrzeżenie ich go ­ lem okiem. I dziś naw et, przy wydoskona- niu lu n et i sposobów obliczania, niezawsze możemy te u tw ory widzieć.

M eteoryty, ja k o ciałka nieraz bardzo d ro ­ bne, spostrzegam y tylko wówczas, gdy one przebiegając bardzo blisko ziem i w padają w je j atm osferę, w skutek tarc ia zapalają się i przedstaw iają się ja k o ta k zw ane gw iazdy spadające. Nie ulega w ątpliw ości, że z m e­

teorytów obiegających słońce znam y tylk o m ałą część takich, których położenie d ró g um ożliw ia spotykanie się ich z naszą atm o ­ sferą, daleko większa część, niebędąca w tych w aru nkach, praw dopodobnie nigdy z ziemi nie będzie widzianą.

K om ety, jako ciała w zględnie m ałe, z d ro ­ bnych cząstek złożone, są tylko d ostrzegalne w tedy, gdy zbliżają się do słońca. W id zial­

ność ich wówczas n ietylk o zależy od zbliże­

nia się do ziemi, ale i od rozgrzania się czą­

stek pod w pływ em ciepła słonecznego, wsku­

tek czego w ytw arzają się gazy stanow iące ich atmosferę, oraz różnój postaci w yskoki

zw ane warkoczam i. O grom na ilość kom et dotychczas spostrzeganych każe się domy­

ślać, że przestrzenie uk ładu słonecznego są niem i napełnione, ale nadzwyczaj w ydłużo­

ne ich drogi usuw ają je na d ługi czas z oczów naszych i tylko staranne badanie dróg kom et pojaw iających się blisko słońca może rosstrzygnąć, czy one ju ż były widzia­

ne, czy też są względnie nowe, to je st nie notow ane pośród znanych. B adanie staran ­ ne większej ilości kom et prow adzi do wa­

żnych wniosków o natu rze u k ład u słone­

cznego i dlatego w ostatnich czasach astro ­ nom owie poświęcają wiele pracy na odszu­

kiw anie zbliżających się komet, aby poznać m ożliwie wielką część ich drogi, z którój to części dopiero rachunek na zasadacli siły ciężkości oparty w ykazuje praw dziw ą po­

stać tejże drogi. Zaw iązane przed k ilku laty stow arzyszenie telegraficzne ułatw ia to zadanie, pozw alając jednocześnie mieć w ia­

domość w różnych m iejscach o zbliżaniu się kom ety, aby obserwacyi dokonać tam gdzie pogoda na to pozw ala. Z prow adzonych tak staran ne spostrzeżeń przekonano się już, że je d n e kom ety w racają peryjodycznie do słońca obiegając bardzo wydłużone elipsy, w pow rotach tych je d n a k często zm ieniają swe drogi, ściągane z nich w pływ em w iel­

kich planet, pośród któ ry ch przechodzą.

Z pow odu tego w pływ u przyciągającego p lan et kom ety złożone z drobnych czą­

stek rossypują te cząstki po całych obwo­

dach d róg i m aleją w swój objętości przy następnych pow rotach.

Jeśli droga tak rossypanej kom ety spoty­

ka się z drogą ziemi wtedy cząstki rossypa- ne w padają do atm osfery ja k o m eteoryty, zap alają się w niej w skutek tarcia i tw orzą tak zw anegw iazdy spadające. Łącznośc przy- czynow atych dw u tak ^różnych zjaw isk, to jest kom et i m eteorytów , została zaledwie przed dw udziestu p aru laty dow iedzioną przez M edyjolańskiego astronom a Schiapa- rellego a histo ry ja kom ety Biela stw ierdziła tę teory ją w zupełności. K om eta ta, obie­

gająca w 6 i pół lat swe drogę okoła sło ń ­ ca, w ro k u 1846 ro zpad ła się n a dw ie czę­

ści widziane jeszcze w ro k u 1852, potem ju ż jej nie widziano więcój, ale w ro k u 1872 w dniu 27 L istopada, kiedy kom eta pow in­

na była przechodzić blisko ziemi, pojaw ił

(5)

N r 50. W SZECHŚW IAT. 789 się w atm osferze ziemskiej praw dziw y

deszcz gw iaździsty. Toż samo zjaw isko w bardzo św ietnym stopniu pow tórzyło się w roku zeszłym dnia 27 L istopada, w tym dniu bowiem ziemia przebiega najbliżój drogi owój kom ety, k tó ra w oczach dzisiej­

szego pokolenia przestała istnieć ja k o ca­

łość, rossypaw szy się po całćj swój drodze na drobne m eteoryty.

O prócz kom et peryjodycznych obiegają­

cych po re g u la rn y ch elipsach, znamy i in­

ne, któ ry ch drogi przedstawiają, się jak o krzyw izny o tw arte tak, ja k b y po nich ko­

mety przychodziły do nas od innych zupeł­

nie układów i nie m iały nigdy w racać do słońca. B ardzo je s t praw dopodobnem że

tego rodzaju kom ety, pojaw iw szy się raz w układzie słonecznym , przez sam wpływ słońca i planet, u kład tw orzących, n a peryj o - dyczne zam ienić się mogą. Zauważono mia­

nowicie, że drogi znanych kom et można podzielić na g ru p y w ed łu g odległości, do których najdalej od słońca odchodzą, to jest według odległości ich punktów odsłone- cznych i że te odległości praw ie odpowia­

dają. oddaleniom czterech wielkich planet układu słonecznego: Jow isza, S atu rn a, U ra- nusa i N eptuna. Jeśli przyjm iem y średnią odległość ziemi od słońca ja k o jedność, w te­

dy stosunek odległości innych planet i odle­

głości punktów odslonecznych czterech g ru p kom et przedstaw ią następne liczby, w których odległości p lan et podane są. p o ­

dwójne, odpowiadające ich najbliższem u i najdalszem u położeniu słońca

odległości

Jowisza od 4,95— 5,45; gr. 18 kom. od 4,OS— G,17 S aturna „ 9 ,0 2-10,09: 3 „ „ 7,84—10,52 U ranusa ,, 18,33-20,11; „ 2 ., „ 19,26-19,66 N eptuna „ 29,85—30,30; 6 ,, „ 29,62—35,46 C yfry te naprow adzają na myśl, że w utw orzeniu się dróg komet, jak o ciał lek ­ kich, prócz głównego przyciągania słońca, miały u dział i wielkie planety, przyciągając je ku sobie i zatrzym ując je niejako na ich odwrotnój od słońca drodze, jeśli w blisko ­ ści tój drogi w czasie ich przechodzenia znalazła się planeta. Jeśli planeta była w przeciw nym końcu swój drogi, kom eta

niezboczywszy szła dałój, m ogąc natrafić na bliskość 2-ćj, 3-ćj lub 4-ej planety, z któ­

rych każda podobną grupę w ytw orzyć mo­

gła. G dyby wszystkie kom ety obiegały po płaszczyznach bliskich drogi ziemskiej tak, ja k planety, przypuszczenie to zyskałoby na prawdopodobieństwie. T ak je d n a k nie jest, niektóre drogi kom et leżą na płaszczy­

znach praw ie prostopadłych do płaszczyzny ekliptyki, te więc podobnym wpływom po­

dlegać nie m ogą i z przypuszczenia tego do czasu bliższego zbadania usunięte być w in­

ny. O pierając się na tych wywodach, n ale­

żałoby szukać podobnych g ru p i pośród tych kom et, których drogi daleko wychodzą, poza okrąg drogi ostatnićj planety N eptu ­ na i w samój rzeczy znaleziono m iędzy nie­

(6)

790 w s z e c h ś w i a t . Nr 50.

mi 7 dróg kom et, których p u n k ty odsłone- czne odległe są od 96,7 do 124,2 odległości ziemi od słońca, oraz g ru p ę 6 kom et o o dległo ­ ściach punktów oilslonecznych od 285,2 — 388,2. W tych odległościach, przenoszą­

cych odległość słońca średnio 100 i 300 ra ­ zy, żadnych ciał słabo ośw ietlonych lub c ie ­ m nych nie podobna dostrzedz. Jcd y n em i łącznikam i dla nas z tem i okolicami są w ła ­ śnie owe odlegle sięgające kom ety, a u g ru ­ pow anie ich dró g zdaw ałoby się w edług poprzedniego w skazywać, że obszary tc nie są puste i że mogą tam istnieć plan ety , od

n o j" / n - Ł

ca, łatw em jest do zrozum ienia staranie, z jakiem wszystkie nowe kom ety są śledzo­

ne, aby pow iększyły m atery jał do tych po­

szukiw ań potrzebny.

U biegający rok więcej od innych la t tych danych przysporzył. Ze spostrzeganych do L istopada 8-rniu komet, je d n a tylko spostrze­

żona w Sierpniu je s t znaną kom etą W in ne- ckego z roku 1880. Pozostałe 7 kom et nic były praw dopodobnie poprzednio spostrze­

gane. Z tych 7-miu pięć kom et przeszło przez p u n k t przysłoneczny w połowie lata, to je st jed n a kom eta F ab ry , jed n a B arn ard a

K om eta B arn ard a-H artw ig a 1880 r. pośród d ro b n y ch gwiazd gw iazdozbioru W olarza d. 27 le s to p a d a o godz. 5 m. !2 ranc.

któ ry ch w pływ u to u grupow anie zależy.

T akie przypuszczenie istnienia planety obie­

gającej aż za N eptunem (lub może dwu) skłoniło prof. F o rb esa do teoretycznego obliczenia m iejsca, w którem by rzeczonej p lan ety szukać należało, a prof. T odd rospo- czął n aw et ju ż prak ty czn e badanie w skaza­

nej okolicy nieba zapom ocą wielkiego W a ­ szyngtońskiego teleskopu.

P rz y takiem znaczeniu dróg kom et d la znajomości u k ład u słonecznego i przy n ie­

możności w idzenia ich biegu zdała od słoń-

i 3 o d k ry te przez Broolcsa wszystkie były słabe, je d n a kom eta F a b ry przez parę dni ledwie golem okiem była dostrzegalną.

Na jesieni odkryto ich dwie. P ierw szą p raw ie jednocześnie odkryli na północnej półkuli nieba niezależnie B a rn a rd i H artw ig , d ru g ą na południow ej o dkrył F inlay. C zę­

ści dróg obu tych kom et obecnie w idzial­

nych przedstaw ia fig. 1 n a którćj w p erspe­

ktyw ie oznaczoną też je s t d ro ga ziemi z miejscami, k tóre ziem a przechodzi od 21 P aźd ziern ik a 1886 r. do 21 Stycznia 1887

(7)

N r 50 W SZECHŚWIAT. 791 roku. Z całego tego kaw ałka drogi ziem- j

skiej widać drogę kom ety H artw igft l i ' 11' 11", na nićj p u n k t P oznacza punkt przysłoneczny, któ ry kom eta przejdzie w po­

łowie G ru dnia, będąc wtedy najśw ietniej- j szą. P rz y p a tru ją c się na fig. 1 położeniom ziemi i słońca S można wyrozumieć, że ko­

meta na drodze od H do P jest widzianą. J

z prawej strony słońca więc przed jego wschodem rano, po przejściu zaś p u n k tu P w połow ie G ru d n ia będzie pozornie po le- ! wój stronie słońca i zaraz po jego zachodzie będzie mogła być dostrzeżoną. J e st ona najśw ietniejszą z 8-m iu tegorocznych ko­

met. Ju ż 1 L istopada w arkocz jć j prosty był długi na 38 m inut łu k u , a w dniu 27 L istopada przedstaw iała się tak, ja k na fig. 2 je s t wyobrażoną. J ą d ro jć j błyszczące oto ­ czone było również św ietną kulistą atm o­

sferą przedłużającą się w ja sn y długi w ar­

kocz, drug i wTyskok mnićj św ietny skiero­

wany był ku stronie zachodnićj. D o poło­

wy G ru d n ia św ietność jć j jeszcze wzrastać będzie i w tedy najdogodnićj bo po zacho­

dzie słońca widać j ą będzie w północno za­

chodniej stronie.

K om eta F in la y a biegnie obecnie pod pła­

szczyznę drogi ziemskiej (F F ' F " fig. 1) i dlatego u nas tylko przez k ró tk i czas n ad poziomem bawi przedstaw iając się jak o teleskopow a m glista plam ka. P rzeszła ona ju ż w dniu 20 L isto p ad a przez pun kt przy- sloneczny P ' (fig. 1) i obecnie słabnie w swym blasku, wznosząc się jednocześnie na l ekliptykę, k tó rą przejdzie w pun­

kcie f.

B adanie jć j głów nie się dokonyw a w oko­

licach bliżćj rów nika leżących, gdzie dale­

ko wyżćj nad poziomem się znajduje i tu je d n a k w P ło ń sk u od 26 L istopada, choć blisko poziomu, bardzo dobrze je st dostrze­

ganą. D roga kom ety F in la y a je s t podobną do drogi kom ety de Yico z roku 1844 do­

tychczas je d n a k z pow odu nieukończonych jeszcze spostrzeżeń, identyczność ta nie jest stw ierdzoną. W początkach roku 1887 obie te komety znikną z naszych teleskopów, je ­ dne zasłoni słońce, d ru g a osłabnie zupełnie w swym blasku z powrodu w zrastającego oddalenia.

0 W A D 0 Ż E R N Y G A T U N E K

KACZYŃCA

(C A L T H A D 1 0 N A E F O L IA I I O O K ) ri:ZKZ

ś l o s a r s l s i e g ^ o .

Rośliny owadożerne, które swojcini liść­

mi odpowiednio zmienionemi, mogą chwy­

tać owady, rospuszczać w płynach traw ią­

cych, przez siebie wydzielonych i pochłaniać w ten sposób przygotow any pokarm , posia­

dają paręset przedstaw icieli, należących do różnych rodzin. G atunki owadożernych roz­

rzucone są po całej praw ie ziemi, poczyna­

jąc od rów nika do obudwu biegunów. J e ­ dne z nich znane są powszechnie, inne zaś mało znane, albo nawret zupełnie nieznane ogółowi czytelników . Do takich mało zna­

nych roślin owadożernych, należy owado- żerny gatunek K aczyńca (C altlia dionaefolia Hook), roślina znaleziona w okolicach bie­

guna południowego, a mianowicie n a Ziemi Ogni stój, przez trzech podróżników F o rs te ­ ra, D arw in a i H ookera i przez tego osta­

tniego opisana i narysow ana w dziele jego

„F lora an tarctica” (vol. II, p. 229, f. 819).

Roślina ta spokrew niona blisko z K aczyń- cem błotnym (C altha palustris), pospolitym na naszych łąkach, należy do rodziny ja - skrow atych (R anunculaceae). Jestto roślin­

ka drobna, bo dochodzi od 4 — 6 centym e­

trów wysokości, łodyżki ma proste, sztyw ne, gałęziste i tak gęsto w yrastające, że tw orzy gęstą m uraw ę. Ł odyżki u dołu są pokryte zeschłemi, brunatnem i pochewkam i, pozo- stałemi po opadłych liściach, wypuszczają korzonki przybyszowe, włókniste. Na w ierz­

chołku łodyżki i gałązek w yrastają kw iatki drobne, od zew nątrz żółte, od w ew nątrz słomko wożółte, ułożone w kłosy. O k wiat m ają pięciodziałkow y, o działkach ja jo w a ­ tych, mięsistych, u góry nieco zeszczuplo- nych, licznem i nerw am i poprzerzynanych.

W ew n ątrz okw iatu znajduje się siedem p rę­

cików, o pylnikach grubych, żółtych, n i t ­ kach zg rub iały ch, purpurow o centkow a- nych; pośrodku, pomiędzy pręcikam i leżą

| dw a lub trzy słupki, o zaw iązku niefore-

(8)

792 w s z e c h ś w i a t . N r 50.

innie ja jo w a ty m i k rótkiej szyjce. N ajoso­

bliw sze u tój rośliny są liście (fig. 1—3), do­

chodzące do 10 lub 14 m m długości i sk ła­

dające się z pochewki, ogonka i blaszki (a . b. c. fig. 1— 3). P ochew ka je s t n ajo b ­ szerniejsza, skórk o w ata, jasno b run atnego koloru; powrstała ona z dw u skrzydlastych w yrostków (przylistków ). W y ro stk i te w g ó r­

nej swej części, ta k się rosszerzają i odstają od ogonka, że gó rn a jeg o połow a (b. fig. 1 i 2) przed staw ia się,jak g d y b y w yrastała zg rzb ie- tu pochw y. O gonek w łaściw y je s t o k rąg ły , mięsisty, dość k ró tk i i kończy się blaszką (c. fig. 1 i 2). B laszka liścia znacznie m n ie j­

sza od pochew ki, 4 — 7 m m długa, gru b a, mięsista, pięknego, jasn o zielonego koloru.

cipula), przedstaw iają tylko budow ę n iect bardziej złożoną; nie ulega też wątpliw ości, że C altha dionaefolia je s t rośliną ow adożer- ną. Jak k o lw iek roślina ta, je st dość pospo­

lita w południow ej części Ziemi O gnistej, tak , że pokryw a dość znaczne przestrzenie i tw o rzy, podobnie ja k nasze mchy, zielone kobierce, pośród których żółte, gwiazdo wa­

tę kw iateczki, piękny przedstaw iają widok, to je d n a k chw ytanie owadów nie było za u ­ ważone przez uczonych, którzy pierw si tę roślinę znaleźli. Pom im ow oli nasuw a się tutaj pytanie, czy w biednej ojczyźnie K a- czyńca m uchołów kolistnego (C alth a dionae­

folia) znajdują się owady, którem i on się karm i. Otóż, w edług zdania podróżników ,

W blaszce tej odróżnić się dają dw ie połów ­ ki czyli klapy, k ształtu łyżeczkow atego, z łą ­ czone u dołu z ogonkiem liścia, z któ reg o wznoszą się dw a w yrostki eliptyczne, p ła ­ skie, zrośnięte podstaw am i razem i tw o rz ą­

ce zdw ojenie blaszki (fig. 3 d.). B rzegi tak blaszki liścia, jak o też i dodatkow ych w y­

rostków , pokryte są licznem i, mocnemi, spi­

czastymi ząbkam i, ustaw ionem i prostop adle do brzegu liścia. O prócz tego, cała w ew nę­

trz n a pow ierzchnia blaszki liścia je s t poro­

śnięta gęsto lepkietni brodaw kow atem i w ło­

skami. W reszcie obiedw ie połówki blaszki m ogą się zbliżać do siebie i do w yrostków dodatkow ych i oddalać, czyli liście C alth a dionaefolia mogą się zam ykać i otw ierać.

Liście opisane p rzypom inają budow ą sw oją i kształtem liście M uchołów ki (D ionaea niu-

owady drobne d w uskrzydłe i błon ko sk rzy ­ dłe, zn a jd u ją się licznie w każdym kraju , tow arzyszą one podróżnikom aż do odle­

głych stopni szerokości i najw yższych szczy­

tów gór, a takie właśnie drobne owady mo­

głyby być łupem niew ielkich listków C altha dionaefolia.

0 PRZEPOWIEDNIACH I NAUCE

P 0 DAX S t a n i s ł a w K n m i s z t y k .

G ruba, n ieprzejrzan a zasłona zakryw a przed wzrokiem naszym widok najbliższćj

(9)

N r 50. W SZECHŚW IAT. 793 naw et przyszłości. „Nad wszystkie 111 innem

panuje p rzygoda” mówi K ochanow ski, a wobec przygody, co wiecznie zawisła nad losem ludzi i społeczeństw , każde pokusze­

nie o proroctw o staje się dziecinną, i niedo­

rzeczną igraszką; w raz z wiarą w możebność cudów i przepow iednie straciły też k re d y t wszelki.

Jed y n ie tylko na polu wiedzy przyrodni­

czej przepow iednia m a g ru n t istotny pod sobą, tam tylk o staje się ona praw d ą rzeczy­

wistą, a w m iarę rozw oju n auki wzmaga się też i zdolność nasza przew idyw ania przyszłego przebiegu zjaw isk.

W dziejach nauki, w dziejach cywilizacyi i w dziejach rodu ludzkiego w ogólności dzień to był uroczysty, gdy Tales po raz pierw szy przepow iedział zaćmienie słońca 585 ro k u p rzed C hr., a które wedle obli­

czeń A irego i H in d a p rz y p ad ło 28 M aja.

Nazywam y tę chw ilę uroczystą, bo sprow a­

dza ona przełom w zapatryw aniu się czło­

wieka n a św iat go otaczający, w poglądach na stanowisko jego w przyrodzie i na siły, które nią rządzą. Skoro zaćmienie słońca przepow iedzieć możemy, trac i ona wszelką swą grozę; n ie je s tto ju ż objaw mściwości zagniewanego bóstwa, co za karę człowieko­

wi dobroczynne prom ienie gwiazdy dzien­

nej usuwa, to ju ż nie try u m f złego ducha ciemności nad dobrym władcą światła; zja­

wisko przew idziane to następstw o konie­

czne działań praw idłow ych, sił statecznych i niezm iennych; człow iek przestaje być igraszką potęg tajem nych, k tóre losami jego rządzą dowolnie, zaczyna badać przyrodę, ujarzm ia j ą i do celów sw ych nagina.

Gdzie przepow iednia się ziszcza, św iad­

czy, że w rozw ażanym szeregu zjaw isk p ra ­ widłowość panuje; a im dokładniej praw i­

dłowość tę ujm ujem y, im głębiej w rozum ie­

nie jej w nikam y, tem też przepow iednie nasze stają się ściślejsze, rozleglejsze, potę­

żniejsze. S tąd też, zależnie od rozw oju da­

nej gałęzi wiedzy, przepow iednie, ja k ie ona głosi, różny m ają ch a rak ter i różne znaczenie;

zaw isły też one i od m etody, ja k ą przysw oi­

ły sobie i w yrobiły różne nauki, jakkolw iek bowiem ogólne zasady m etody jed n e są dla całej wiedzy przyrodniczej, w szczegóło- wem jed n ak stosowaniu naginać się muszą do m ateryjału, stanowiącego przedm iot ba­

dań i nieraz w ybitne przedstaw iają ró ż­

nice.

Byłoby zadaniem bezużytecznein i ja ło ­ wcem, chcieć rozklasyfilcować różne rodzaje przepow iedni naukow ych i w określone ująć je kategoryje; możemy je d n a k zazna­

czyć różne niejako ich stopnie, choć bowiem pewność niezłom na cechuje je zawsze, do­

niosłość różną być może bardzo. •

Ju ż na najniższym szczeblu swego roz- woju, gdy nauk a zbiorem je s t jedynie fa­

któw z obserwacyi osięgniętych, samo poczucie konieczności i prawidłow ości w przyrodzie wnosić pozw ala o przyszłym przebiegu zjaw isk. Słońce wzejdzie ju tro i pojutrze, bo wczoraj wschodziło; ziarno rzucone w ziemię zakiełkuje, łodyga w ypu­

ści gałązki, okryje się liśćmi i kw iatem , wy­

da wreszcie owoce, bo tak się działo lata poprzedniego. Znajomość tak a je st w yni­

kiem najpobieżniejszej ju ż obserw acyi i sta­

nowi wiedzę ludową; stopień wyższy osią­

gnąć może ju ż tylko obserw acyja baczna, sum ienna i um iejętna. N a podstaw ie ta­

kiej to właśnie w ytrw ałej obserw acyi przez długi ciąg pokoleń m ógł T ales zaćmienie słońca przepowiedzieć. N ajdaw niejsi ju ż bowiem dostrzegacze nieba na rów ninach Chaldei tak skrzętnie zapisyw ali wszelkie zaćmienia^ że zdołali w ykryć okres obejm u­

ją c y 6585‘/ 2 dni, a zw any saros, po którym zjaw iska te w tymże samym pow tarzają się porządku. N aukę tę zaczerpnął zape­

w nie Tales z E g iptu, dokąd w owym cza­

sie P sam etyk otw orzył dostęp cudzoziem ­ com.

I w naukach zresztą dosyć już wysoko rozw iniętych jed y n ie bogaty zasób znanych faktów pozw ala przew idyw ać zdarzenia na­

stępne. Nie w inny sposób wróży T hónard, gdy do zw iedzającego pracow nię jeg o księ­

cia Joinville przem aw ia stylem urzędowej uniżoności „O to dwa gazy, tlen i wodór, które w net dostąpią zaszczytu połączenia się wobec waszej królew skiej w ysokości.”

AVłaściwie bow iem wie on to tylko, że w d a­

nych w arunkach dwa te gazy tw orzą połą­

czenie chemiczne; zdobycie tej świadomości wym agało w praw dzie badań um iejętnych bardzo i m etod podziwu godnych, niemniej jed n ak ogólny ch a rak ter takiej znajomości rzeczy polega tylko na tem prześw iadczę-

(10)

794 w s z e c h ś w i a t . .. N r 50.

niu, - że w jed n ak ic h w aru nkach zjaw iska w je d n a k i przebiegają sposób.

N a podstaw ie znajomości praw p rz y ro d y oparte przepow iednie stanow ią ju ż ściślej­

szą n iejak ą ich kategoryją. N iew ątpliw ie, praw em n atu ry je st poprostu w ypow ie­

dzenie tego, co w n atu rze zachodzi; gdy więc mówimy, że każde zw ierzę ssące posia­

da serce o czterech jam ach, albo, że ciało niepodparte spada, są to ju ż p ra w a n atu ry ; gdy więc, dow iadując się 0 odkryciu now e­

go g atu n k u z rzędu gryzących, wnosim y, że on posiada też serce o dw u kom órkach i dw u przedsionkach, albo gdy ostrzegam y, że przedm iot n iep o d p arty spadnie i rozbije się, właściwie w ysnuw am y ju ż wnioski ze zn a n y ch zjaw isk p rzy ro d y . Pobieżnej w szak­

że takiej znajomości rzeczy niechętnie n a ­ zwę praw a nadajem y, — posiadaniem p r a ­ wa w tedy się dopiero pochlubić możemy, gdy ująć um iemy stosunki liczebne różnych szczegółów danego zjaw iska. M am y w te­

dy przed sobą zw iązek m atem atyczny, wzór rachunkow y poprostu, skąd drogą w yw o­

dów dedukcyjnych w ysnuw ać możemy d łu ­ gie szeregi wniosków, k tó re na każdym k r o ­ ku rzeczywistość potw ierdza. S koro tylko znam y prędkość, z ja k ą pocisk w górę rz u ­ cony został, znam y ju ż w szelkie jego losy, um iemy z góry oznaczyć położenie je g o [ i prędkość w każdej chw ili, wiemy dokąd się wzniesie i kiedy na ziemię wróci. G d y j znam y tylko skrzyw ienie zw ierciadła lub soczewki szklanej, przepow iedzieć możemy położenie i w ielkość obrazu i w skazać wszelkie jeg o w łaściw ości. T en w łaśnie j rodzaj przepow iedni, tak prostych i tak pe- [ w nych, n ad aje początkow ej ju ż nauce fizyki u ro k tak pow abny dla w rażliw szych i po­

ważniejszych przynajm niej um ysłów m ło­

dzieńczych. A gdy przez d ługi ciąg w ie­

ków średnich cała w iedza p rzyrodnicza w bolesny letarg zapadła, je d n a tylko o pty­

k a nęciła jeszcze um ysły k u sobie.

A stronom ija uczy najw yraźniej, ja k a je s t różnica m iędzy tym rodzajem przew idyw ań naukow ych, a tą ich katego ryją, k tó ra ty l­

ko na zasobie dostrzeżonych i nagrom adzo­

nych faktów polega. O dkąd znam y p ra w a ruchu ciał niebieskich, przepow iednie a s tro ­ nomiczne c h a ra k te r swój zm ieniły zupełnie.

Zaćmień lub w ogólności każdochw ilow ych

położeń b ry ł p lan etarny ch nie oznaczamy już, ja k za czasów Talcsa; skoro posiadam y praw a, rządzące rucham i brył należących do uk ład u słonecznego i znam y położenie icli w danej chw ili, um iem y też wskazać po­

łożenie ich w najodleglejszej epoce p rz y ­ szłości lub przeszłości. Choćby naw et pe- ryjodyczność objawów niebieskich aż do szczegółów najdrobniejszych znaną nam by­

ła i choćby przepow iednie je d n ą i drugą drogą osiągane je d n a k ą zalecały się pew no­

ścią, to łatw o przecież ocenić, ja k niejedna- kie m ają znaczenie, ja k rozm aite dają świa­

dectwo o wartości metod, które im za pod­

staw ę służą i j a k odm iennym je st rozwój nauki, gdy w jed en lub drugi sposób p rzy ­ szły przebieg zjaw isk oznacza.

G dybyśm y znali dokładnie p raw a ruchów atm osfery, to, biorąc za p u n k t wyjścia stan je j w danej chw ili, m oglibyśm y też obliczyć stan jój w każdej chwili następnej lub po*

p rzedn iej, a tem samem bylibyśmy w m oż­

ności p rzew idyw ać pogodę, w edług ścisłych metod dzisiejszej astronom ii. P ra w tych nie znam y wszakże, a w następstw ie obja­

wów m eteorologicznych nie możemy wyczy­

tać naw et peryjodyczności, któraby nam przyszły stan pogody pozw oliła przew idy­

wać choćby na wzór astronom ii pierw otnej.

D latego też dzisiejsza m eteorologija p ra k ­ tyczna poprzestaw ać musi jedy nie na sta­

wianiu ostrożnych wskazówek co do stanu pogody w najbliższej przyszłości, opierając się na danych, tyczących się w arunków a t­

m osfery w różnych miejscach kuli ziem skiej, co za pośrednictw em telegrafu bezzwłocznie posiadać możemy.

W badaniach naukow ych pomocną nie­

raz b ardzo drogę otw iera analogija, — po- I dobne przyczyny podobne też skutki pow o­

dować muszą. S koro dwa prom ienie św ia­

tła, spotykając się ze sobą, sprow adzać m o ­ gą bądźto wzmożenie, bądź zagładę blasku, a głos, podobnie ja k i światło, rów nież je s t objaw em ruchu di-gającego, przeto i dwa roschodzące się tony wywoływać winny po- dobneż zjaw iska in te rfe re n c y i,— dw a tony m uszą się naw zajem wzmacniać lub osła­

biać, stosownie do tego, czy zbiegają się je- dnalciemi czy też przeciwnem i fazami swego ruchu: dośw iadczenie zdołało wniosek ten w zupełności potw ierdzić. N a analogii ró-

(11)

N r 50. w s z e c h ś w i a t . 705 wnież oparte piękne p rzykłady przepow ie­

dni daje nam chem ija; układ ając w szeregi zw iązki o budowie analogicznej, dostrzegli chemicy w szeregach tych braki, przerw y i zajęli się w ykryciem ciał, którym stanow i­

sko na pustych tych m iejscach przypadało.

W ten sposób zapełniły się luźne szeregi, a o chemii powiedziano żartobliw ie, że chce popraw iać przyrodę i stw arza substancyje, których ona w ytw orzyć zapom niała. Tenże rodzaj przew idyw ań zastosowano w chemii w sposób św ietniejszy jeszcze, gdy go zw ró­

cono i do pierw iastków . Uszykowano je mianowicie w porządek taki, by różne ich właściwości stopniow anie ujaw niać się mo­

gło; w zestaw ieniu tem okazały się rów nież pewne braki, pew ne m iejsca puste, odpo­

w iadające pierw iastkom jeszcze nieznanym;

ponieważ zaś własności tych pierw iastków nieznanych musiałyby być pośrednie m ię­

dzy własnościami pierw iastków sąsiednich, ośmielono się przepow iedzieć, jak ie cechy posiadać m uszą te zagadkowe i niewidziane dotąd ciała. O dkrycia późniejsze w kilku już razach śmiałe te p roroctw a blaskiem p o ­ tw ierdzenia okryły.

Najw yższy stopień rozw oju osięga n au ­ ka, gdy cały obszar objaw ów pokrew nych i jednorodny ch wspólną teoryją obejm uje.

T eoryje te są to ja k b y szczyty wież wynio­

słych, skąd rozległy obszar zjaw isk oku się naszemu przedstaw ia; błądząc po rów ninie, zbieraćbyśm y je mogli zw olna ledwie, je­

dno po drugiem , a na nieudeptanych ścież­

kach pozostaw ałoby mnóstwo niedostrzeżo- nych faktów'. Z ogólnych teoryj w ycho­

dząc, dedukcyja, w ścisły i pewny język m a­

tem atyczny zbrojna, w ysnuw a długi ciąg wniosków, przew iduje zjaw iska nieznane, przepow iada odkrycia zdum iew ające. O pty­

ka teoretyczna przepow iedziała całe mnó­

stwo zjaw isk, w ystępujących w w arunkach tak zaw iłych, że obserw acyja bespośrednia nig d y b y na nie natrafić nie zdołała. Teo- ryja m echaniczna ciepła niemnićj uderzają­

ce przy k ład y takich doniosłych przew idy­

wań przedstaw ić nam może. P otw ierd ze­

nie wniosków z teoryi w ysnutych stanowi jój kam ień probierczy,— gdy zawodzi choć­

by jeden wniosek, logicznie w yprow adzony, teoryja upada, by ustąpić miejsca in n ej,k tó ­ ra ściślój powiąże ogół znanych nam fak­

tów i lepiej się z niemi pogodzi: w ten spo­

sób budujem y teoryje coraz pewniejsze, a nau ka coraz głębiej w tajniki przyrody się wdziera.

I na tym najwyższym stopniu przepow ie­

dni naukow ych tryu m f najw yższy astrono­

mii przypada: tryu m f ten stanowi odkrycie N eptuna, planety krążącćj na kresach u k ła­

du słonecznego. H isto ry ją tego odkrycia przypom nim y tu w k ilk u słowach.

G dy chcemy z góry oznaczyć rachunkiem położenie, ja k ie pew na planeta zajm ować będzie w epoce danej na sklepieniu niebie- skiem, nie m ożna poprzestać na wyznacze­

niu elipsy, jak ąb y p laneta przebiegała pod wpływem jed y n ie przyciągania b ry ły sło- necznój; należy wziąć jeszcze pod rachunek i atrakcyje planet sąsiednich, które na bieg jój w pływ drobny w yw ierają, odwodząc ją nieco z eliptycznćj jćj drogi. Zboczenia te czyli perturbacyje zależą od masy i od odle­

głości wzajemnej p lanet uw ażanych.

D opóki szło o planety dawno znane, ra ­ chunek tych zaw ikłań okazyw ał się zawsze zupełnie zgodnym z rezultatam i obserw a­

cyi, — położenie p lanet oznaczać można by­

ło z góry ze ścisłością zdum iewającą. G dy je d n a k też same m etody zastosowano do biegu U ran a, p lan ety odkrytej w r. 1781, dostrzeżono odstępstwo m iędzy rachunkiem a obserw acyją, — w pływ Jow isza i S atu rn a okazał się niedostatecznym do wyjaśnienia zboczeń U ran a. Poniew aż do rachunków tych błąd się żaden nie zak rad ł, należało przypuszczać, że przyczyną tćj niezgody je st w pływ innej jeszcze, nieznanej podów­

czas planety. A by planetę tę odkryć trze­

ba było zadanie perturbacyj odwrócić: za­

m iast oznaczać zboczenia, ja k ie n a U rana w yw iera p lan eta o znanej masie i w znanćj od niego odległości położona, należało ozna­

czać ja k ą masę i ja k ie położenie posiadać musi planeta nieznana,’ by spowodować mo­

gła perturb acyje, w skazane przez obserwa- cyje. Pomim o znacznych trudności tego za­

dania, — każde bowiem zadanie odwrócone je st w ogólności od pierw otnego tru d n iej­

sze — rozw iązał je szczęśliwie L everrier i dnia 31 S ierpnia 1846 r. doniósł akadem ii nauk w P ary ż u , że ta nieznana i szukana planeta pow inna się w owym czasie zn ajd o­

wać pod 326°52' długości heliocentrycznój.

(12)

796 w s z e c h ś w i a t . N r 50.

W m iesiąc niespełna później G alie, d y re ­ k to r ob ser wato ryj um berlińskiego, posiada­

ją c świeżo pi-zygotowane k a rty tój okolicy nieba, dostrzegł tę planetę w polu swój lu - | nety, w m iejscu w skazanem przez L e v e rrie - ra. Różnica m iędzy rezu ltatam i ra c h u n - j ku, a obserw acyją nie w ynosiła ani sto ­ pnia jednego, co znaczy, że odległość poło­

żenia planety od jój m iejsca obliczonego by ­ ła m niejsza od podw ójnej średnicy księżyca.

Doniosłość tego odkrycia łatw o ocenić, stanow i ono bowiem najzupełniejsze po­

tw ierdzenie zasady ciążenia pow szechnego.

P rzepow iednia ta wieńczy długow ieczny ciąg prac nad teo ry ją ruchów u k ład u sło­

necznego i z a m y k a ją ta k stanow czo, że pod tym działem astronom ii podpisać m ożna — koniec. Może być jeszcze m owa o u zu p e łn ie­

niach drobnych, o obliczeniach jeszcze do­

kładniejszych, całokształt je d n a k n au k i je s t zam knięty.

P rzy k ład y , które zaczerpnęliśm y z astro ­ nom ii — przepow iednie zaćmień w staroży­

tności i w czasach nowszych, ja k o te ż o d k ry ­ cie N eptuna, uczą najw y raźn iej, ja k a je s t różnica w doniosłości przepow iedni, o p a r­

tych na obserw acyi, na praw ach n a tu ry i na teoryi. W ychodząc ledw ie z dziecinnego swego okresu, n au k a je st ju ż w możności głosić pi-zepowiednie, ale c h a ra k te r tych przepow iedni je s t różny w różnych o k re ­ sach jć j rozw oju i je s t najpew niejszym ro z ­ woju tego probierzem .

A b y więc stan nauki danej ocenić, nie dosyć wskazać jej przepow iednie, ale brać należy pod uw agę i rodzaj tych przepow ie­

dni; inaczej bowiem w ocenie tej łatw o po­

błądzić można i ulegać złudzeniu, że n au k a dobiega ju ż szczytu sw ych zadań, gdy n a ­ praw dę niew ielką tylko część drogi swdj przebiegła. P rzykład takiego zestaw ienia dw u różnorzędnych rodzajów przepow iedni naukow ych znajdujem y w jed n y m z osta­

tnich num erów tygodnika „ P ra w d a ”, gdzie w zakończeniu a rty k u łu o dziedziczności i teoryi doboru je s t ustęp, któ ry tu dosło­

wnie przytaczam y.

„T rzeba jeszcze dodać, że dzięki tym (t. j.

darw inistycznym ) poglądom bijologija świę- ciła niedaw no tryum f, ja k im dotychczas śród wszystkich nau k tylko astronom ija p o ­ szczycić się m ogła. J a k niegdyś odszukano

planetę N eptun w określonem poprzednio na stropie niebieskim m iejscu, tak teraz na zasadzie teoryi rozw oju z góry przepow ie­

dziano, że em bryjon ludzki zam iast 12, mieć m usi 13 lub 14 żeber i że wśród kostek dłoni w najwcześniejszej epoce życia człowieczego winny się znajdow ać szczątki jeszcze jed n aj ośrodkow ej, k tó rą kiedyś w zam ierzchłej przeszłości przodkow ie jego posiadali; obie przepow iednie najzupełniej się ziściły. Za od krycia te należy się hołd pam ięci D a rw i­

na. Niech więc imię jego pochw alonem bę­

dzie na wieki w ieków ”._

P rzep ow iedn ie, o których mowa w p rzy ­ toczonym tu ustępie, polegają na tem, w aż- nein niew ątpliw ie i pełnem znaczenia spo­

strzeżeniu, że w historyi rozw oju osobnika od tw arza się historyja rozw oju danego ty ­ pu, całego gatunku; rozwój osobnika zarod­

ka, je s t jak b y skróconym i streszczonym obrazem rozw oju g atu n k u , do którego oso­

bnik należy. Spostrzeżenie to zapew ne nabrało istotnej wagi dopiero pod wpływ em nauki D arw ina, ale w rzeczywistości dolco- nanem zostało daw niej, m ożna więc było tęż sam ą przepow iednię ju ż p rzed D a rw i­

nem wypow iedzieć. M ożna j ą zresztą u w a­

żać je d y n ie za w ynik analogii, ale niepodo­

bna zestaw iać z odkryciem N eptuna. I nie­

je d n a tylko astronom ija, j a k mówi autor powyższego a rty k u łu takim tryum fem posz­

czycić się mogła, widzieliśmy ja k doniosłe przepow iednie w ygłosiła ju ż i fizyka i clie- mija, a i w zakresie biologii nietrud no by było o przepow iednie ważniejszego daleko znaczenia, aniżeli szczegół trzynastego że­

b ra u zarodka ludzkiego. P rzesad a w ze­

staw ieniu astronom ii z bijologiją uderza k aż­

dego, k to choćby pobieżne tylko pojęcie

j o dzisiejszym stanie wiedzy przyrodniczej posiada: g d y astronom ija stanęła ju ż u szczy­

tu teoretycznych sw ych dociekań (m ówim y tu zresztą tylko o astronom ii u k ład u słone­

cznego, o tem co dotąd w łaściw ie całe za­

danie astronom ii w ypełniało), bijologija na

| drogę badań teoretycznych świeżo dopiero

| w stąpiła, D arw in badań ty ch nie zam knął;

j on potęgą swego um ysłu drogę do nich do­

piero otw orzył. P rzesad a ta k a bielmem nam oczy zakryw a i szkodliw a być może dla rozwoju nauki, przed którą d ług a jesz-

| cze ciągnie się praca. Niemniej też przesa-

Cytaty

Powiązane dokumenty

flcsEOJieHO

Jurkiew icz

postępuje od powierzchni ku wnętrzu. Im dalej odsuwa się ta granica, tem większa ilość wody może wsiąknąć w pokłady. O czy­.. wiście i ten ostatni proces

dodając drożdży, a n ieczekając aż p ły n sam przez się zacznie ferm entow ać, zapobiegam y stanow czo wszelkim dzikim ferm entacyjom... Wo- góle można

chodzi przy wypalaniu surowca, a którą węgiel odbywa dopiero po przyjęciu postaci uważanćj przez Fourquignona za grafit, nie odpowiada własnościom istotnego

będą się odbyw ały przez trzy miesiące. um

Główna zasługa tego badacza polega na wykryciu tak zwanego prawa Ampera lub prawa elementarnego, które wyraża się w sposób następujący. Koła te będą się

dem słońca są bardzo małe w porównaniu z c i rezultaty z zastosowania do rachunku obydwu praw różnią się od siebie mniej niż mogą wynosić