• Nie Znaleziono Wyników

Straż nad Wisłą 1938, R. 8, nr 10

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Straż nad Wisłą 1938, R. 8, nr 10"

Copied!
26
0
0

Pełen tekst

(1)

Pomorskie czasopismo ilustrowane

T o u/ar nrzaczutaó

oŁaąo A.LLaLuia

Rok VIII. Nr 10

Ciekawostki.

Na św ięto Zm artwychwstania.

Litwa.

Przeszłość warta wzm ianki.

Złote jajko.

Pod znakiem W ielkiej Rzeszy.

Uspakajający kompres.

Świat na kliszy.

Krew kwiatowa.

Los w si w jej w łasnych jest rękach.

Zwyczaje wielkanocne na K a­

szubach.

Kronika organizacyjna.

Sport.

L. O. P. P.

Kącik kobiecy.

Anegdoty.

Humor.

DODATEK:

Rola Wodza Naczelnego.

Historyczne prawo Polski kolonij.

Głęboka mądrość.

do

(2)

(L io ,h a iA }o ö lk i

DZIWACZNE MONSTRUM

W uroczystym obchodzie „D nia D ziękczynienia” (pośw ięcone-

& uczczeniu pierw szych em ig ran tó w , p rzybyłych do A m ery ­ k i), obnoszono po ulicach Nowego Y orku rów nież m an ek in dziw acznego, nieznanego dotychczas m onstrum . Z ostanie ono

p rzek azan e do M uzeum Osobliwości.

M AŁY ZA M ECZEK W GÓRACH

„B erg h o f” — dom ek górski — ta k n azyw a się zam eczek w B erchtesgaden, gdzie zdecydow ał się los A u strii. J e s t to stosunkow o niew ielkie, dość skrom ne, ale kosztow ało sporo, bo ta k a skrom ność osiągana je st tylko przy znacznych śro d ­ k ac h pieniężnych.

P rof. L eo n a rd Jlo.11 i H erd i T rost, zn ak o m ita d ekorat o r­

ka, są tw ó rcam i B erghof u. O dznacza się on p ro sto tą linii i zharm onizow aniem obić ścian, oraz m ebli. J e s t sporo o b ra ­ zów, p rzew ażnie szkoły h o le n d ersk ie j; obok w iszą gobeliny flam an d zk ie z X V II w ieku.

H all, bardzo obszerny, m a p o środku rodzaj w zniesienia, zrobionego n a życzenie H itlera. Szeroko zastosow ano w yło­

żenie ścian drzew em o tonach złotych. N a su fita ch p ły ty d r e ­ w n ian e są p o k ry te rzeźbą.

W kącie h a ik u stoi ogrom ny fo rte p ia n . Z szerokich o- k ien w idać p an o ra m ę A lp B aw arskich. W h a ik u m ieści się jeszcze w ielki globus oraz stół m a rm u ro w y , służący do ro z­

k ła d a n ia m ap i planów .

W ty m to u stro n iu F ü h re r odpoczyw a. A le w nim też obm yśla pew ne p lany, a n a w e t z a ła tw ia in te resy polityczne, czego dow odem b y ła w izy ta S chuschnigga.

SEYSS-INQUART, SZYBKOBIEGACZ

N a olim piadzie w B erlin ie sp o tk ali się w jed n ej loży:

S ey ss-In q u a rt, k tó ry p rz y je c h a ł z W iednia jeszcze w ów czas nie po rozkazy, i K eppler, te n sam, k tórego H itle r obecnie delegow ał do stolicy byłej A ustrii. K to w ie, czy to p rz y ­ padek, że zasiedli obok siebie ju ż n a olim piadzie.

W pew nej chw ili S e y ss-In q u a rt zauw ażył:

— J a byłem w sw oim czasie niezły w biegu n a sto m e­

trów .

— J a też — pow iedział K eppler.

Od słow a do słow a — sta n ą ł zakład. R ozgryw ka n a s tą ­ p iła tegoż w ieczora w ogrodzie jednego z przyjaciół,

W spółzaw odnicy przyszli p ra w ie łeb w łeb. A le S eyss- I n q u a rt został pokonany.

T eraz w ziął odw et. P raw d o p o d o b n ie d aleko za jd z ie w h ie ra rc h ii p a rty jn e j. J a k M ussolini, m ógłby spodziew ać się te leg ram u od F iih rera:

„N igdy ci tego n ie zapom nę” .

POJEDYNEK POWIETRZNY BRUNONA MUSSOLINIEGO Do Nowego J o rk u p ow rócił lo tn ik a m e ry k a ń sk i D. D.

D ickinson, k tó ry p rzesłużył 16 m iesięcy w arm ii rzą d o w e j h iszpańskiej. O pow iada on o p o jed y n k u , ja k i stoczył w p o ­ w ietrz u z B runonem M ussolinim , synem Duce.

B runo M ussolini, będąc u narodow ców w P alm a , p o sła ł do W alencji w yzw anie przez radio, p ro p o n u jąc najlepszem u, lotnikow i czerw onem u zm ierzenie się z n im w p rze stw o ­ rzach. W yzw anie p rz y ją ł D ickinson.

S po tk an ie n astąp iło o 10 m il od brzegu, n a dość znacz­

nej wysokości. Z każdej stro n y asystow ały po trz y a p a ra ty , w ch a ra k te rz e św iadków .

Syn M ussoliniego d osiadał F iata, D ickinson — a p a ra tu hiszpańskiego, stanow iącego kopię m aszyny w o jen n e j a m e­

ry k ań sk ie j.

Bój trw a ł około pół godziny, p rzy czym obaj piloci m a ­ n ew ro w ali ta k zręcznie, że w yczerp ali zapas b enzyny i n a ­ bojów , bez pow ażniejszego w yn ik u . W końcu B runo M usso­

lin i rzu cił w p ow ietrze rękaw iczkę, n a znak, że bój skończo­

ny.

G dy D ickinson n a dole o b ejrz ał swój a p a ra t, stw ierd ził je d n a k p onad trz y sta śladów k u l z k a ra b in u m aszynow ego.

9 9

(Redakcja i A.dm

„Stf&zif

składajq wszystkim 1 swo:m Czytelnikom i

Sy

mpatykom ży­

li

czenia

fy y O t

' u

9 9

LABORATORIUM FARMACEUTYCZNE JAGODY P ow ołując się n a d an e z procesu, dotychczas jeszcze nie ogłoszone, „C zerw ona G w iazda” i „ P ra w d a ” p o d ają ciekaw e w iadom ości o la b o ra to riu m farm ac eu ty czn y m G. P. U. L a ­ b o ra to riu m to stw orzył Jegoda, k tó ry przed w o jn ą by ł f a r ­ m a ce u tą w N iżnim Now ogrodzie.

O ficjalne la b o ra to riu m należało do sekcji sa n ita rn e j G.

P. U. P ra co w ali w nim lekarze: d r W inogradów i d r K a ra - kow . A le specjalne tru cizn y chow ane były w kasie ognio­

trw a łe j, od k tó rej klucz m ia ł tylko Jagoda.

R a p o rt o sw oich o b serw acjach i w y n ala zk a ch w dziedzi­

nie tru cizn d r K a rak o w sk ła d ał B ułanow ow i, se k re tarzo w i Jagody.

P od w zględem n au k o w y m praco w n icy m ieli w szystko, czego im było trzeb a. N ie żałow ano n a to pieniędzy, an i cza­

su. M ieli też rzad k o sp o ty k a n ą m ożność sp raw d za n ia swoich w y nalazków dośw iadczalnie, n ie n a k ró lik a c h albo św in k ach m orskich, ale n a „ m ate riale lu d z k im ” . J a k to się robiło — o ty m w iedział tylk o d r K arakow .

Chociaż k o n tro la m edyczna nie m ia ła do la b o ra to riu m dostępu, lek arze m oskiew scy w iedzieli coś-niecoś o ty ch do ­ św iadczeniach. N ie lu b ili je d n a k m ów ić o nich — e t p o u r cause...

W spraw ozdaniach z procesu nie pow iedziano, skąd b r a ­ n y b y ł „ m a te ria ł lu d z k i” . N ie tru d n o się je d n a k dom yśleć.

M iał o tym ściślejsze w iadom ości d r W inogradów , 22-gi podsądny w zakończonym procesie. A le — ta k się stało, iż 23 lutego r. b. zm arł nag le w sw ej celi w ięziennej. Czy i on zaliczony został do „ m a te ria łu ludzkiego” , nie w iadom o.

2 STRAŻ NAD WISŁĄ

(3)

STRAŻ NAD WISŁĄ a

TORUŃ-BYDGOSZCZ-GDYNIA,

10. IV. 1938

Ha Łu/iąto Z-martufifchu/ótama

Zbliża się Wielkanoc.

Za parę dni zbierzemy się przy wielkanoc­

nym stole, by po podzieleniu się poświęconym jajkiem, złożyć sobie wzajemnie najlepsze ży­

czenia.

Lecz najlepsze nawet życzenia nie poparte czynem, pozostaną tylko pustym dźwiękiem.

Nie bądźmi więc gołosłowni.

Wielkanoc to okres robienia rachunku su­

mienia, oczyszczania się z grzechów, a czyż bę­

dziemy mogli z czystym sumieniem zasiąść do dostatnio zastowionego stołu nie spełniwszy wpierw swego obywatelsko-braterskiego obo­

wiązku wobec tych najbiedniejszych, u których święto tym odróżnia się od dnia powszedniego, że nie można w nim liczyć i znaleźć nawet ja­

kiegoś dorywczego zajęcia, że zazdrość i rozpacz jeszcze bardziej wtedy chwytają za serce i ogar­

nia chęć jakichś szaleńczych czynów.

Nie możemy dopuścić do tęgo, by tuż, koło nas, byli ludzie głodni i spragnieni.

Nie zamykajmy tchórzosko oczu, to nie fata morgana, to rzeczywistość.

Tysiące głodnych dzieci czeka na nasze ser­

ca.

Przypomnijmy sobie nasze własne dzieciń­

stwo. Jeżeli było radosne i beztroskie — to prze­

ciwstawmy mu nędzę i smutek jej świąt, jeżeli było ciężkie, a dzień dzisiejszy jest łatwiejszy do zniesienia — to sami będziemy wiedzieć najle­

piej czym i jak sprawić radość innym. Bieda bie­

dę zawsze zrozumie i wspomoże.

Niech więc ci, którzy nędzy nigdy nie za­

znali, nie rozumieją jej i pomóc nie chcą, pa­

miętają, że przyszłość to wielka niewiadoma, że los płata najzłośliwsze figle i jeżeli już nie dla innego powodu, to chociaż żeby udobruchać do­

bre bóstwa i na wszelki wypadek zabezpieczyć się przed ich zemstą. Dobrze mieć takiego dłuż­

nika.

A powiedzmy tak sami sobie, szczerze i w zaufaniu, czy tak zupełnie spokojnie i zadowole­

ni zasiądziemy do stołu, nie zrobiwszy przed tym nic, by te święta rozjaśnić innym?

Stosunek bezrobotnych do pracujących jest tego rodzaju, że nie powinien znaleźć się w Pol­

sce człowiek głodny. Postarajm y się więc, od­

mówmy sobie jakiegoś smakołyka, by kosztem jego rozjaśnić choć trochę szarą rzeczywistość człowieka biednego.

Zobaczycie! Ich radość będzie waszym szczę­

ściem i dumą.

Do ludzi trzeba podchodzić z sercem, a i ten ponury, wynędzniały nasz brat ma też serce, tyl­

ko bardzo smutne i spragnione ciepła. Okażmy mu je.

Na świecie budzi się wiosna. Rozczula nas widok zielonej trawki, malutkich pączków — a czyżby nasze serca nie zadrgały mocniej na wi­

dok małego, zgłodniałego dziecka?

I ono rwie się do życia, nieświadome jego ciężaru, tak jak traw a nie przeczuwa ostrości kosy, która ją zetnie.

Ktoś powie, że to jest zwykła kolej rzeczy.

Tak.

Lecz w naszych rękach leży moc odwlecze­

nia tej chwili, rozjaśnienia szarej rzeczywisto­

ści.

Spróbujmy! Zabawmy się w cudotwórców.

A na pewno magia tego rodzaju uda się nam.

Zdradzę stary, lecz zapomniany w ostatnich czasach, system tych czarów. Trzeba włożyć w to trochę dobrej woli i dużo, dużo serca, a efekt będzie nadzwyczajny.

A gdy w dzień Zmartwychwstania Pańskie­

go rozdzwonią się dzwony, będziemy mogli za­

śpiewać radosne Alleluja, tak radośnie i spokoj­

nie, jak nie miało to miejsca przez wszystkie sa­

molubne lata.

W. Wierusz-Kowalska.

(4)

LITW A

TAM, GDZIE NIEMEN ŁĄCZY SIĘ Z WILIĄ Zlewisko Niem na i W ilii pod K ow nem .

Prezydent Republiki Litewskiej Antanas Smetona.

L itw a — to te m a t n ajb ard ziej w tej chw ili nas pasjonujący. P oczynające się w spółżycie dw óch są­

siadujących z sobą państw , zw iązanych w iekow ą t r a ­ dycją, a rozdzielonych złą rę k ą wrogów, wchodzi na n o rm aln e to ry stosunków m iędzynarodow ych, k tó re n pew nością w k ró tce zam ienią się w serdeczną p rzy ­ jaźń i obopólną sym patię.

P olska graniczy z L itw ą n a p rzestrzeni 507 km, co stanow i 9,2% całej granicy Polski, ale przeszło jed n ą trzecią ogólnej granicy litew skiej, k tó ra w ynosi 1457 km , z czego 90 km , czyli 6,2% p rzy pad a na brzeg m o r­

ski .

W g ranicach ty ch m ieści się k raj o pow ierzchni 56.000 km kw., zam ieszkały przez dw a i pół m iliona ludzi, wobec czego n a 1 km kw. p rzypada 45 m iesz­

kańców . Jeśli w eźm ie się pod uw agę, że w Polsce na 1 km kw. p rzyp ad a 86 ludzi, to stw ierdzić w ypada, że zaludnienie L itw y jest rzadkie.

Stolicą k ra ju jest Kowno, posiadające 106.794 m ieszkańców . Co p raw d a L itw in i uw ażają, że p raw o ­ w itą ich stolicą jest W ilno, ale są to m rzonki, k tó re nie w y jd ą po za obręb chorych m arzeń. N astępnym co do w ielkości m iastem jest K łajp ed a o 38.549 m iesz­

kańcach, a dziesiątym co do obrotów i ru ch u statków p o rte m na B ałtyku. Tonaż statków , k tó re przeszły przez ten p o rt w ynosił w 1936 r. około 7.500 tys. ton, dalej idą Szaw le — 24.637 i Poniew ież 21.442. Poza ty m dw a m iasta m ają od 10 do 20 tysięcy m ieszkań­

ców, w innych m iastach ilość m ieszkańców nie p rze­

k racza 10 tysięcy. W sum ie 13% ludności m ieszka w m iastach, reszta, a w łaściw ie większość, rozsiana jest po w siach i m ałych m iasteczkach.

P rz y ro st n a tu ra ln y jest tak i sam, ja k w Polsce i w ah a się od 10 do 12,4 na tysiąc m ieszkańców.

Ziem ia litew sk a rodzi przede w szystkim żyto, d a ­ jąc przeciętnie rocznie około 6 m ilionów k w in tali i obficie len, k tó ry tu się specjalnie troskliw ie hoduje i k tó ry stanow i jed en z najw ażniejszych przedm io­

tów zbytu. Roczny przeciętn y zbiór lnu — nasienia, w ynosi 0.3 m iliona q (Polska 0.6), a lnu-w łókna 0.2 m iln. q (Polska 0.3). S tan ten dowodzi w ysokiej k u l­

tu ry ziem i i racjo naln ej gospodarki, co jeszcze lepiej z ilu stru ją n astęp u jące cyfry: Z jednego h e k ta ra ziem i zbiera się 11,49 żyta, 113,7 q ziem niaków , 4,2 q lnu- n asienia i 3,6 q lnu-w łókna, nie m ów iąc już o w arzy ­ w ach i owocach.

G runtów użytkow ych posiada L itw a 5.567 tys. ha, w ty m g ru n tó w orn y ch 2.637 tys. ha. 55,7 procent o- gólnej pow ierzchni o b ejm u ją gospodarstw a rolne śre­

dnie, liczące od 8 do 30 ha, k tó ry ch jest najw ięcej, gospodarstw a od 30 do 100 ha z a jm u ją 27.5 procent, m niejsze niż 8 ha — 10,4 proc., ponad 100 ha — 6,4 proc.

W iększość ludności, bo 85,7 proc. jest w yznania rzym sko i grecko-katolickiego, 3,8 ew angelickiego, 0,2 praw osław nego, 7,6 żydów i 2,7 p ro cent innych.

A rm ia litew ska organizow ana b yła w latach 1918 — 1919. Im prow izacja pierw szych lat dopiero stopniow o zam ieniła się n a system atyczną pracę nad w yszkoleniem i w yekw ipow aniem w ojska.

T rzeba przy ty m podkreślić, że arm ia litew ska szczególnie d otkliw ie cierp iała w sk u tek b rak u od­

pow iedniego k orp usu oficerskiego. To też h isto ria o- statn ich 18-tu lat arm ii litew skiej, jest h isto rią ciąg­

łych przesunięć person alny ch i zm ian system u szko­

lenia.

D rugim czynnikiem , k tó ry pow odow ał ciągłe zm iany, by ły przeobrażenia sy tu acji politycznej.

P ierw szym i nauczycielam i arm ii litew skiej byli Niemcy.

Do rok u 1932 oficerow ie litew scy w yjeżdżali na stu d ia do Niemiec, częste też by ły w izyty oficerów niem ieckich n a Litw ie. Z N iem iec też czerpała arm ia litew ska swe uzbrojenie.

T en stan rzeczy zm ienił się po dojściu do w ła ­ dzy w N iem czech ru ch u narodow o-socjalistycznego, a zwłaszcza po zaw arciu polsko-niem ieckiego p a k tu o nieagresji.

N ow ym i in stru k to ra m i arm ii litew skiej stali się oficerow ie sowieccy. W ro ku 1935 w spółpraca arm ii sowieckiej z litew sk ą doszła do tego stopnia zażyło­

ści, że L itw a uzyskiw ać zaczęła w Rosji k red y ty na rozbudow ę lotnisk, koszar i t. p. Rów nocześnie ofi­

cerow ie sowieccy objęli fak tyczn ą kon trolę nad w y ­ szkoleniem w ojska, nad zużyciem sum przeznaczo­

nych na zbrojenia oraz nad pracam i sztabu głównego.

N ajbardziej jask ra w y m w yrazem łączności a r­

m ii litew skiej z arm ią sowiecką, b yły oficjalne w izy­

ty b. szefa sztabu arm ii sowieckiej m arszałka, Jego- rowa. W czasie sw ych w izyt Jegorow zapoznaw ał się z całokształtem prac dow ództw a arm ii litew skiej. Nie było przed nim żadnych tajem nic, co w yw oływ ało głośne niezadow olenie w oficerskim korpusie litew ­ skim.

W ynikiem różnych zm ian jest n iejedn o lite wy- 4 STRAŻ NAD WISŁĄ

(5)

posażenie a rm ii litew skiej, k tó ra posiada obok dział niem ieckich, rosyjskie, francuskie, czeskie i t. d. W lotnictw ie p rzew ażają sam oloty czeskie, a k arab in y m aszynow e i czołgi pochodzą z F ra n c ji i Rosji so­

w ieckiej. Podobnie m a się rzecz i w innych dziedzi­

nach uzbrojenia.

A rm ia litew ska na stopie pokojow ej liczy około 24.000 ludzi i składa się z 8 pułków piechoty, 2 p u ł­

ków kaw alerii, 3 pułków a rty lerii, z batalio n u sam o­

chodów pancernych, b atalio n u czołgów, p u łk u lo tn i­

czego i p u łk u w ojsk technicznych. Prócz arm ii re g u ­ larn ej, posiada L itw a organizację półw ojskow ą

„strzelców “ (szaulisów ), k tó ra liczy około 50.000 członków. Szaulisi u zb rojen i są w k arabin y. Poza tym h arcerstw o litew skie jest zm ilitaryzow ane.

L itew ska m a ry n a rk a w ojenna, dotychczas po­

siadała tylko jed n ą k anonierkę, obecnie toczą się p e rtra k ta c je ze stocznią fra n c u sk ą w spraw ie budo­

w y łodzi podw odnej.

S y tu acja teren o w a Litw y, ze w zględu na re g u ­ larność budow y jej tery to riu m , jest dość dogodna dla organizow ania przez n ią działań w ojennych, n a to ­ m iast pow ażnym m inusem w organizow aniu tej o- bron y jest szczupłość tery to riu m , n ak azująca litew ­ skiem u dow ództw u od pierw szych d ziałań przystąpić do zaciętej obrony teren u , którego jest zbyt mało, by oddanie jego mogło być przedm iotem m anew ru. Z drugiej zaś stro n y m ożliwości m obilizacyjne L itw y są bardzo ograniczone i d a ją m ało szans n a pow odzenie zaciętej obrony. Szybko w yczerpie ona siły Litw y.

Pow ażnie też p rzed staw ia się kw estia zaopatrze­

nia arm ii na w ypadek w ojny w m ate ria ły w ojenne.

L itw a skazana jest na dostaw ę ich z zew nątrz, przy czym, z powodów n a tu ry kom unikacyjnej, tylko Zw iązek Sow ietów może być b ran y pod uw agę, jako ich dostaw ca. Z tej jed n a k stro n y rozkład gospodar­

czy Sow ietów staw ia pod znakiem z ap y tan ia w artość tej pom ocy i w ogóle m ożliwość jej okazania. Poza tym w a ru n k i kom unikacyjne, pan u jące n a te ry to ­ riu m L itw y, nie pozw alają na staw ianie pom yślnych horoskopów , a k tó re w w y p ad ku w ojny m ogą okazać się tragiczne.

Stosunkow o dobrze p rzed staw ia się na L itw ie szkolnictw o.

U stępując z ziem litew sko-żm udzkich pozostaw i­

ły w ładze rosyjskie po stu kilkudziesięciu latach p a ­ now ania 790 szkół pow szechnych, z k tó ry ch tylko 100 m iało język w ykładow y litew ski, 1000 nauczycieli i 50.000 uczniów.

Po 18-tu latach wolności, w rok u 1937 ilość szkół pow szechnych w ynosi 2092 szkoły 4-klasowe, 295 — 6-klasowe, w k tó ry c h uczy się 269.950 dzieci, jest 37 liceów, oprócz g im nazjum i progim nazjum , o 16.014 uczniach, u n iw e rsy te t o 7 fak u lte ta c h i 3.004 słucha­

czach, akadem ia rolnicza, akadem ia w e te ry n a ry jn a , wyższy in sty tu t handlow y, w yższy in sty tu t pedago­

giczny, szkoła sztuk piękn y ch i k o n serw ato riu m m u ­ zyczne.

To też ilość in telig en cji rd zen n ie litew skiej, k tó ­ ra przed w ojn ą b y ła niew ielka, w zrasta z każdym ro ­ kiem i liczba m łodzieży, k tó ra skończyła średnie szkoły, w ynosi już 11 tysięcy.

P ierw sza gazeta w język u litew skim została za­

łożona w 1832 r. w P ru sac h W schodnich i m iała cha­

ra k te r pism a kościelnego, w 1925 r. było 90 p eriody­

ków o 100 tysiącach egzem plarzy nak ładu, a w 1937 r.

było ich już 157 z 830 tys. nak ładu , wobec czego na 3 osoby w yp ad a jed en egzem plarz.

N ajlepszym dow odem dbałości p a ń stw a o stan

k u ltu ra ln y k ra ju je st przeznaczenie w budżecie 1937/

38 r. 56 m ilionów litów na cele ośw iaty, co stanow i 15 p ro cent ogólnej sum y budżetow ej.

Je d n a k wobec m ałego p ro cen tu ludności m ie j­

skiej, specyficzne cechy cyw ilizacji m iejskiej u w i­

d aczniają się słabo, czego dow odem jest, że przed k il­

ku laty było na L itw ie zaledw ie 45 kin, a ilość radio- abonentów w ro k u zeszłym w ynosiła 35.000, czyli 14 abonentów n a 1000 m ieszkańców.

W ytrw ałość i p rzyw iązanie do ziem i rodzim ej — oto c h arak tery sty czn e cechy L itw inów , a w z ra sta ją ­ ca stale zamożność jest przyczyną kw itnącego stan u państw ow ego organizm u litew skiego.

Przeszłość warta wzmianki

(Wczoraj i dziś jednego z w ielu ).

Czas szybko ucieka... Parę lat — całe życie. Iluż sportow ­ ców, ex-m istrzów znikło z areny sportowej?... Zwyciężali na boiskach, na bieżniach, na torach kolarskich, pływackich, re­

gatowych. B yli pierwsi na arenach, ringach i na szosach. Gar- steczka z nich zaledwie przewodzi w ogniskach, klubach i sto­

warzyszeniach, nadając puls i rytm garstce swego świata sportowego. W ielu znikło zupełnie — nie wiadomo nic o ich losie. Pisząc o nich — wspom inając ich, składam y należ- ne im sportowe „Cześć”. „Dziś” ma swoich asów — „Wczo­

raj” też je miało. Oto jedno z wspom nień. Lato 1932 r. B yd ­ goszcz odświętnie przybrana. Okręgowe zawody o m istrzo­

stwo Pomorskiego K. P. W. — gości KaPeW iaków kilka ty ­ sięcy. Trzydniowe zawody — ostatecznie mają swój finał, w niedzielę po południu na stadionie m iejskim . Olbrzymie tłu ­ my publiczności są świadkam i finałów lekkoatletyki, gier sportowych, popisów gim nastycznych i w yścigów kolarskich na torze. W tych ostatnich — nasza koalicja bydgoskich k o­

larzy, silna i pewna siebie, walcząca nie całkiem fair — zd y­

stansowana została przez... parę nóg, św ietnego w ówczas cia­

ła. W łaściciel tegoż — skromny kolarz, skierował oczy w szyst­

kich na siebie. Rozpalił entuzjazm w idzów — a, nas kolarzy

— porwał sobą. B yły cztery biegi: 5 km, 10 km, 15 km oraz w yścig australijski — indywidualny. Tenże kolarz w 5 km biegu m iał czas 6.55 m inuty (wyśrubow any znakom icie). W połowie 10 km biegu dokonuje szaloną ucieczkę, pieczętując tym sw oje zw ycięstw o. Wachlarzem chcem y go zamknąć w 15 km biegu — cóż, kiedy gigantycznym zrywem od razu bierze prowadzenie; nie wypuszcza nikogo przed siebie i w y ­ grywa bezapelacyjnie.

Do rozegrania pozostał w yścig australijski. Start do tego biegu odbył się prawie zaraz, po zakończeniu 15 km biegu;

a to, wobec zmęczenia zwycięzcy 15 km biegiem , m iało jed ne­

mu z naszych przynieść zwycięstwo. Pew ni tegoż, w tym ostat­

nim chociaż biegu, po starcie z m iejsca ruszyliśm y pełną szybkością. Linia biegu od razu się w ygięła, zachw iała...

Chrzęst nawierzchni toru, tarcie kół — dawały jedynie poczucie biegu. To szybkość — sprawiała wrażenie jakby lo­

tu. W idzowie na trybunach w stali, nie mogąc usiedzieć pod brzm ieniem em ocji i wzruszenia. Ryk ogromny zalał cały sta­

dion; zarżnięci tempem — z okrążenia, na okrążenie w szyscy odpadli — z w yjątkiem dwu asów. Bydgoszcz dopingowała swego. W w alce tej zwycięsko w yszła jednak para nóg... bo­

hatera dnia, kolarza T. Suplickiego z Torunia. Garstka toru- niaków szalała. „Sportowa Bydgoszcz” milczała, bo zw ycię­

stwo T. Suplickiego zbyt potężne zrobiło wrażenie, bo am bi­

cja jej zbyt była zadraśnięta. Takich kolejnych zw ycięstw — w tylu biegach — w ciągu jednego popołudnia (precyzując:

w ciągu dwu godzin) — przez jednego człowieka — nikt się nie spodziewał.

Kolarz Torunia zw yciężył silną koalicję Bydgoszczy, re­

prezentantów Gdańska, Gdyni, Tczewa i t. d. Doprawdy — to był zawodnik o w ielkiej sprawności fizycznej, zrównowa­

żony, wierzący w siebie i m ający bezwzględną w olę zw ycię­

stwa.

Piękne chwile!... Ostatecznie jednak — ginące w b ez­

miarze czasów. W yczyn T. Suplickiego, jak i jego nazwisko, zapomniano. Zwykła kolej rzeczy.

Bezm ierne przestrzenie wód, rozhukane wody. Różne porty, słońce upalne... M ewy kąpiące skrzy dał w białej k o­

ronce fal... Oto św iat — w którym od pięciu już lat e x -k o ­ larz — marynarz T. Suplicki mozolną pracą zdobywa chleb codzienny.

W ® C i e s i e l s k i

„STRAŻ NAD WISŁĄ" 5

(6)

ST. MSZCZUJ-KOTERBA

Z L O T J A J K O

Opowieść wielkanocna.

E m e ry to w a n y ra d c a B u raczek i jego połow ica M aria byli to sobie skrom ni, cisi i poczciw i ludzie, którzy, z u w agi n a sw ą dość d o b rą sy tu a cję m a teria ln ą, nie m ieliby w iększych pow odów do n a rz e k a n ia n a znośny żyw ot, ja k i im p rzy p a d ł w u dziale — gdyby nie jedno „a le” . Z aw istn y los p oskąpił im dzieci. D opóki byli m łodzi, nie p rzejm o w ali się ty m z b y t­

nio, być może łu dzili się n ad z ie ją — konsolacji. A le m ijały la ta . P a n ra d c a B uraczek przeszedł n a e m ery tu rę, p a n i M a­

r ia też p o sta rz ała się i u tra c iła w iele w dzięków ze sw ej m ło­

dości (m im o tro sk liw y c h zbiegów k osm etycznych). A tu dzieci ja k n ie było, ta k nie było. „Ha, tru d n o — filozofow ał czasem po d o b ry m k o niaczku p a n ra d c a — w idać dosyć już ludzi w Polsce, to też i dzieci m niej się dziś rodzi. M ało to m am y bezrobotnych, trz e b a ich w ięc ej?” P a n i M aria p o p ła­

k iw a ła czasem z cicha gdzieś w kąciku, gdy jej m ąż n ie w i­

dział. W szak serce jej płonęło m acierzy ń sk ą m iłością, ja k serce każdej kobiety, a tu nie było — tej ta k uprag n io n ej pociechy. P a n ra d c a w idział sm u tek sw ej żony i pró b o w ał ją jak o ś rozw eselić. Raz n a gw iazdkę k u p ił jej d użą la lk ę za 10 złotych, n a tu ra ln e j w ielkości, k tó ra ru sza ła oczym a ja k żyw a, a za pociśnięciem g u ziczka-pępuszka k rzyczała w y ra ź ­ nie: — m a -m a, m a -m a. P o p łak a li się w ted y p rzy tej z a ­ baw ce ja k b o b ry i jak o ś im się ulżyło.

\

P rzyszło przedw iośnie, zak w itły śnieżyczki i p rzeb iśn ie- gi. Z now u sm ętn y śpiew kosa zw iastow ał b lisk ą w iosnę.

P rz y lec iały sk ow ronki i bociany, n ie d o b re boćki, k tó re zapom niały o dom u p a ń stw a B uraczków . A le tego ro k u — o dziw o — je d n a p a r a bocianów coś długo, bardzo długo, k rą ż y ła po n ad dom em , w k tó ry m m ieszkał p an radca. „No, no, najdroższa, pocieszm y się, jakoś bociany zaczynają k r ą ­ żyć n a d naszym dom em ” — śm iał się rad ca, pok azu jąc żo­

n ie szybujące bociany. T a w odpow iedzi p rz y tu liła się tym m ocniej do niego i nic nie odpow iedziała, ale uśm iech błogi o k rasił je j tw arz, rza d k i gość n a jej obliczu.

I znow u, ja k co roku, zbliżały się św ięta W ielkanocne.

Ś w ięta by ły d la p a ń stw a B uraczków n ajsm u tn ie jsz ą chw ilą w całym roku. G dy w idzieli gorączkow ą k rz ą ta n in ę p rz e d ­ św iąteczn ą w sąsiednich dom ach, k rzy k i i h ałasy dzieci b a ­ w iących się rad o śn ie n a podw órzach, w ogrodach i n a ulicy, skup io n e p rzy stołach rodziny, w k tó ry ch gronie zjaw ia ły się dzieci dorosłe, przy jeżd żające n a te n dzień ze sw ych posad

£ „STRAŻ NAD WISŁĄ"

z d alek ich stro n — gdy to w szystko w idzieli, ściskało im się serce z bólu, ty m w ięcej bow iem odczuw ali całą p u stk ę i bezcelowość sw ego życia.

A w łaśn ie okres św iąt W ielkanocnych, św ią t b udzenia się całej p rzy ro d y do życia, je s t specjaln ie m iły d la dziatw y.

Je j sw aw olne zabaw y, d yngusy i śm igusy, o blew anie się w odą i zielony dyngus, p olegający n a biciu p rę c ik a m i p rzy - dyban y ch po nogach, szukanie ja j i k rasz an e k — ileż to o- k az ji do śm iechu i radości życia. D la p ań stw a B uraczków b ył to okres sm u tk u i m e lan c h o lijn y ch rozm yślań, tę sk n o ty za czymś, co się spełnić nie może — za w łasnym ja sn o w ło ­ sym, niebieskookim , pucołow atym bobaskiem .

P a n i M aria życzyła sobie odd aw n a ja k ie jś ozdóbki. P a n ra d c a um y ślił sobie spraw ić jej niespodziankę w łaśnie w pierw szy dzień św ią t W ielkanocnych i d latego postanow ił zakupić p o ta jem n ie w sklepie ju b ile rsk im p ię k n y złoty w i­

siorek. C hciał swej żonusi złożyć te n p re z e n t w pierw szy dzień św iąt w raz z życzeniam i św iątecznym i, by jej sp raw ić

ty m radość i odw rócić je j m yśli w innym k ie ru n k u . K ilk a dn i p rzed św iętam i w stą p ił do ju b ile ra i po d łu ż ­ szym nam y śle i p rze b ie ra n iu w y b ra ł p ię k n y w isiorek, b a r ­ dzo stosow ny n a p rez en t w ielkanocny, bo sk ła d ający się z m ałego złotego ja jk a , w iszącego n a ozdobnym złotym ła ń ­ cuszku. W m ałej etui, w yścielonej n ie b iesk ą w atą, niósł ra d c a B u raczek swój drogocenny sk a rb do dom u. G dy je d ­ n a k po pew n y m czasie zachciało m u się jeszcze raz w spo­

k o ju obejrzeć za kupiony w isiorek, zb lad ł w łożyw szy rę k ę do kieszeni, w k tó re j um ieścił te n drogocenny drobiazg. E tui, a w ra z z n ią złotego ja jk a w kieszeni nie było. P a n B uraczek m u siał w idocznie w yrzucić ją po drodze z kieszeni, w y ciąg a­

ją c chusteczkę do nosa, gdyż k a ta r m ia ł silny, ja k to zw ykle b y w a n a w iosnę. Z rozpaczą w sercu począł szukać zguby.

Szedł tą sam ą dro g ą z pow rotem , sp oglądając n a wsze stro ­ ny, czy gdzieś nie u jrz y zguby. N igdzie an i śladu. W stąpił w k ońcu do ju b ile ra , w nadziei, że może przez ro zta rg n ien ie zostaw ił etu i w sklepie. A le i tu sp o tk ał go zaw ód. — P o ­ niew aż b rak ło m u pieniędzy n a ku p n o now ego złotego w i­

siorka, m u siał odejść ja k niepyszny, rozm yślając z goryczą w sercu, że nic z całej niespodziaki. T yle pieniędzy — i ja k w błoto rzucił.

N adszedł w reszcie oczekiw any dzień św ią t W ielkanoc­

nych. R ozdzw oniły się dzw ony n a rez u re k cję . Z tysięcy p ie r ­ si w y rw a ła się w sp an iała pieśń rez u re k cy jn a , pieśń triu m fu i chw ały, radości i w esela: „W esoły n am dziś dzień nastał, którego z n a s .k a ż d y żądał...

T ylko w dom u p a ń stw a B uraczków sm u tek p an o w a ł po daw nem u. Z araz z ra n a co p ra w d a p a n ra d c a odśw iętnie w y ­ stro jo n y złożył życzenia swej m ałżonce, w ręczając jej p rzy ty m b u k ie t k w iató w w iosennych. T ak, niestety, drogocen­

n y upom inek, k u p io n y p o ta jem n ie n a p rez en t św iąteczny, do­

tą d się nie odnalazł, w ięc chcąc nie chcąc m u siał rad c a o- graniczyć się do tego ja k że skrom nego w y rażen ia sw ych u - czuć. W m ilczeniu siedzieli p rzy stoliku obficie zastaw ionym ja d łem i napojem , ja k być w inno w dzień św iąteczny. A le n ie m ieli an i hu m o ru , an i a p e ty tu . G dy z innych dom ów d o ­ la ty w a ły ich w esołe odgłosy śpiew ów i zabaw dzieci, tym w ięcej m usieli te ra z odczuw ać całą p u stk ę i bezsens swego życia.

N agle rozległ się dzw onek.

Służąca, k tó ra poszła drzw i otw orzyć, w ró ciła za chw ilę

(7)

z doniesieniem , źe za d rzw iam i stoi ja k iś ubogo w y g ląd a ją cy chłopczyna, pew n ie ż e b rak m ały, bo to proszę p a ń stw a ty le się te ra z p ę ta tego po św iecie, że aż tru d n o się opędzić. A ja k ie to n a trę tn e i bezczelne. T en ta m p ę d ra k n a p rzy k ła d chce m ów ić osobiście z sam ym p an em i nie m ożna go o dpę­

dzić.

T k n ię ty ja k im ś przeczuciem w yszedł p an rad c a do chłop­

ca i ze zdum ieniem stw ierdził, że m a przed sobą nadzw yczaj pięknego i czysto, choć skrom nie ubran eg o chłopczyka. S tał on nieśm iało przed nim , trzy m ają c w ręce m ały pakiecik.

Z m iłością spoglądał ra d c a n a jego p ię k n e b lond włosy, d u ­ że, niebieskie oczy, p ię k n ą tw arzyczkę za ru m ien io n ą od b ie ­ gu, czy też ze w zruszenia. T akiego chłopysia m ieć sobie ży­

czyli, takiego w łaśn ie ja k ten. A chłopczyk tym czasem , p rz y j­

rzaw szy się m u ta k że uw ażnie, z a p y ta ł cichym , n ieśm iałym głosem : „Czy tu m ieszka p a n ra d c a B u rac ze k ?”

„T ak, to ja jestem , a ty czego w łaściw ie chcesz?” — do­

p y ty w a ł się zain try g o w an y p a n rad ca.

W ówczas chłopczyk zaczął opow iadać n iezb y t składnie, w m iły dziecięcy sposób, ja k to on w czoraj znalazł tą etu i ze złotym ja jk ie m w śro d k u i chciał ją oddać te m u pan u , którego nazw isko było w ypisane n a p udełku. T en p a n je d ­ nak, k tó ry okazał się ju b ilerem , k az ał m u zanieść to pudełko tu. W czoraj było ju ż za późno, w ięc oddaje je dziś.

P a n ra d c a B uraczek poczuł n agle w sw ym sercu p rz y ­ pły w niezw ykłego w zruszenia. P o rw a ł n agle chłopca, p o d ­ niósł w górę i przy cisn ął ze w zruszeniem do piersi, obsypując go gorącym i pocałunkam i. Chłopiec ta k b y ł p rzelęk n io n y ty m w szystkim , co się działo, że bez oporu d a ł się zaprow adzić do pokoju, gdzie siedziała p a n i M aria. T u jeszcze raz m u siał o- pow iadać w szystko od p oczątku z n a jd ro b n iejsz y m i szczegó­

łam i, choć p a n i M a ria w ięcej in te reso w ała się nim sam ym , niż ty m w szystkim . J a k urzeczona w p a try w a ła się w tego rozkosznego, ta k m ałego, a ta k ju ż rezolutnego m alca. L i­

tość w ielk a i m acierzy ń sk ie uczucia w ezb rały w je j sercu, gdy dow iedziała się, że chłopiec n ie m a rodziców , k tó ry ch zu pełnie nie zna, gdyż u m a rli w k ró tce po jego urodzeniu.

G dy pań stw o B uraczkow ie dow iedzieli się jeszcze, że chłopca w ychow uje d alek a jego k rew n a, ja k a ś ta m ciotka, b ied n a szw aczka, z a ra b ia ją c a n a życie szyciem bielizny, postanow ili w ziąć chłopca do siebie n a w ychow anie.

W szyscy też zaraz zasiedli do jedzenia, śm iali się i ro z ­ p ra w ia li głośno i z ożyw ieniem , aż zw róciło to uw agę są ­ siadów . C hłopczyk żyw y ja k isk ra — ja d ł za siedm iu, h a ła ­ sow ał za dziesięciu. P a n B u raczek p a trz y ł n a ń z ro zrze w n ie­

niem za p ew n ia ją c p rzy ty m w ciąż od now a sw ą uszczęśliw io­

n ą żonę:

Dziew częta w iejskie przy m alow aniu „pisanek” czyli „kra­

szanek” w ielkanocnych.

„O, to ta k i sm yk, ta k i łobuz zu pełnie ja k ja w tym w ie ­ k u byłem . A podobny do m nie ja k b y m i z oka w yskoczył” . P a n i rad czy n i k iw a ła tylko głow ą z zadow olenia, g ła ­ dząc rę k ą od czasu do czasu zaw ieszony n a szyi w isiorek ze złotym ja jk ie m . B yła szczęśliwa i ja k jeszcze szczęśliwa. P a n ra d c a po raz p ierw szy od długiego czasu spróbow ał śpiew ać i sw ym baranim , nieco głosem zaczął: „W esoły n am dziś dzień n astał...” P a n i rad czy n i i m ały h u lta j z radością podchw ycili tę pieśń. „A lleluja, a lle lu ja ” — g rzm iał p rzy ko ń cu każdej zw ro tk i p a n radca.

„Co to, u rad c o stw a śpiew ają, co to, chyba m i się coś zw idziało” — dziw ił się n a głos em ery to w an y oficjał sądow y z naprzeciw ka. „Może starego rad c ę re a k ty w o w a li do służ­

by czynnej, albo w y g ra ł n a lo te rii” — m ed y to w ała s ta ra p a n ­ n a z sąsiedniego dom u.

A tym czasem rad c a ub raw szy płaszcz i kapelusz w ych o ­ dził z dom u, trzy m ają c za rę k ę chłopczyka: „Z araz pow iem jego opiekunce, jak o odtąd m y się nim zajm iem y. D am y go do szkół i zrobim y z niego porządnego człow ieka. J a k m yślisz, M arylo?”

„No, ju ż ty dobrze w iesz, że i ja ta k m yślę, ja k ty ” .

G iakauło& tki

NOWY SPOSÓB KONSERWACJI DRZEW A

Zazw yczaj drzew o, oczyszcza się z k o ry dopiero po ścię­

ciu, a n astęp n ie się je suszy. Różne soki, a tak że i pasożyty, p ozostają p rzy tym w ew n ątrz drzew a, p ow odując w n a s tę p ­ stw ie jego gnicie, pom im o im p re g n o w a n ia różnym i solam i i kw asam i.

O statnio poczyniono ciekaw e pró b y z n ow ą pro ced u rą, m a jąc ą zabezpieczyć drzew o od gnicia. K orę u su w a się je sz­

cze z całkiem zdrow ego drzew a n a p n iu i pozostaw ia w ty m sta n ie przez pew ien czas. P oniew aż k o ra je st niezb ęd n a dla u trz y m a n ia drzew a p rzy życiu, do sta rc za ją c m u niezbędnego p o k arm u i wilgoci, pozbaw ione k o ry sztuki pow olnie zam ie­

r a ją , zam ien iając się w m a rtw e m um ie i lignocelulozy. P rzed ty m je d n a k w y czerp u je się całkow ity zapas w ilgoci oraz z a ­ m ie ra ją w szystkie k arm iące się sokam i d rzew a pasożyty.

Z akonserw ow ane w te n sposób i ścięte n astęp n ie egzem ­ p la rz e są nadzw yczaj odporne n a w szelkie g rzybki i m ogą stać lub leżeć w ziem i n iezw ykle długo.

T echniczne pism a tw ierd zą, że m um ifik o w an e w te n spo­

sób słupy teleg raficzn e służą n astęp n ie ponad la t 20, p o d k ła ­ dy kolejow e jeszcze n a w e t dłużej.

K onserw o w an e d aw n y m i sposobam i n. p. ko p erw asem m iedzi, słupy i p o d k ła d y trze b a było w ym ieniać ju ż po u - p ły w ie kilkunastu lat.

„STRAŻ NAD WISŁĄ“ J

(8)

Pod znakiem Wielkiej Rzeszy

N iem cy rozkołysane są w tej chw ili politycznie, ja k długie i szerokie, przygotow yw aniem um ysłów do głosow ania za p o lity k ą F iih re ra po przyłączeniu A ustrii. By ten ru ch ogarnąć w yobraźnią, trzeb a sto­

sować w ym iary, jak ie Trzecia Rzesza zw ykła n a d a ­ wać tak im swoim działaniom , a więc olbrzym ie. Na czele mówców, w śród k tó ry ch z n a jd u ją się wszyscy n a jw y b itn ie jsi i najgło śn iejsi członkow ie rządu i przew ódcy ru ch u nacjonal-socjalistycznego, kroczy sam A dolf H itler, k tó ry w ubiegłym tygodniu p rze­

m aw iał k ilkakrotn ie, zaczynając od K rólew ca i koń­

cząc na S tu tg arcie i Grazu.

Dlaczego głosow anie odbędzie się w całych N iem ­ czech, a nie tylko w A ustrii, objaśnił k anclerz H itler w m ow ie królew ieckiej, u w y d a tn ia jąc znaczenie przyłączenia ziem n ad D unajem .

„ Jest to pow odzenie ogrom ne — m ów ił — k tó re odczuć m uszą całe Niemcy, więc ty m razem pow in­

no to być głosow anie św ięte, w k tó ry m całe Niem cy m uszą stanąć w szeregu i złożyć swe w yznanie w ia­

r y “. S tąd ten zakrój jak b y pospolitego ruszenia W iel­

kiej Rzeszy w głosow aniu, zapow iedzianym na nie­

dzielę 10 kw ietnia.

S ztan d ar w spólnego poczucia narodow ego n ie­

m ieckiego pow iew a nad ty m głosow aniem n iew ą tp li­

w ie jednocząco. I pow odzenie jest pod tym sztan d a­

rem zapew nione. K tóż w N iem czech m iałby głoso­

wać przeciw przyłączeniu A ustrii? N aw et przeciw ni­

cy nacjonal-socjalizm u w ładającego, czy katolicy, czy socjaliści, tę dziedzinę w yłącza z pola sw ych za­

strzeżeń, naprzód dlatego, że są zw olennikam i zjed­

noczenia Niemców, a n astęp n ie i dlatego, że katolicy lub socjaliści austriaccy w y d a ją im się pożądanym i posiłkam i dla w łasnych szeregów. A w A ustrii? N ikt nie odm ówi sztabow i nacjonal-socjalistycznem u, k tó ­ ry przygotow uje głosow anie, zręczności i spraw ności w oddziaływ aniu rów nież n a szerokie rzesze a u stria c ­ kie. L udności robotniczej, w znacznej części socjali­

stycznej, u k azał feldm arszałek G oering, w swej m o­

w ie w iedeńskiej, w id no k rąg pom yślności, nie bez po­

p arcia odrazu zaległym i zarządzeniam i rzeczyw isty­

mi, jed n ający m i te w arstw y , a wobec ludności k a to ­ lickiej, czyli głównego zrębu głosujących na ziem iach austriackich, zajęto stanow isko pojednaw cze.

I oto jed n y m ze zjaw isk n ajb ard ziej znam ien ­ n y ch w tej chw ili jest postaw a katolicyzm u a u stria c ­ kiego. 2 tygodnie tem u odczytano we w szystkich ko­

ściołach tam tejszy ch w spólne ośw iadczenie biskupów , z arcybisk upem w iedeńskim k a rd y n a łem In n itre re m i arcybisku p em salzburskim W aitrem , na czele. P o­

w ołu je się ono n a zapew nienie pełnom ocnika kan c­

lerza H itlera, p. B uerckela, iż p raw a w iary będą sza­

now ane, w yraża uznanie nacjonal-socjalizm ow i za działalność gospodarczo-społeczną i za zw alczanie bolszew izm u, oraz w zyw a w iern y ch do głosow ania, popierającego kanclerza i F iih rera. P rzesy łając te o- św iadczenia p. Buerckelow i, k a rd y n a ł In n itre r do­

łączył dopisek w łasnoręczny: H eil H itler!

Stanow isko to nie znalazło uznania Stolicy Apo­

stolskiej. O św iadczenie w aty k ań sk ie w O sservatore Rom ano, stw ierdza, iż b iskupi austriaccy działali tu bez porozum ienia ze Stolicą Apostolską, bez z a tw ie r­

dzenia późniejszego, n a w łasn ą odpowiedzialność. W a­

ty k a n pam ięta, iż początkow e stanow isko nacjonal- 0 . O fRA.Z NAD WL>UV'

socjalizm u w Rzeszy wobec katolicyzm u, nie szczę­

dzące obietnic, p o p arty ch n aw et zaw arciem k on k o r­

d atu, okazało się całkow icie zaw odne bez dłuższego na to czekania. Nie p rzebrzm iała też encyklika Ojca Św iętego z przed roku, w sp aniała m ocą dow odow ą i potęgą ostrzeżeń, k tó rej dalszym w yrazem jest obec­

ne stanow isko W aty kanu po orędziu biskupów a u ­ striackich.

Dziś hałem naczelnym i w szystkie inne zagłusza­

jącym w ty m ru ch u politycznym przed głosow aniem jest pojęcie G rossdeutschland lub też G rossdeutsches Reich, rozbrzm iew ające w m ow ach (o tysiącletniej w alce n aro d u niem ieckiego o tę W ielką Rzeszę m ó­

w ił p. A lfred R ozenberg w D ortm undzie) i z wszech stron ośw ietlane w dziennikach.

Nie daw no na naczelnym m iejscu w Voelkische B eobachter p. d r K oppen określił zdarzenie obecne jako Schicksalsstunde des deutsches Ostens, czyli godzinę przeznaczeń dziejow ych W schodu niem iec­

kiego, narzekając, że d aw n a O stm ark, odkąd stała się A u strią H absburską, p rzestała być: „... p iastu n k ą no­

w ych celów Rzeszy n a Zachodzie“.

Czyżby obecna chw ila przeznaczeń dziejow ych W schodu niem ieckiego, ja k to określa pisarz n ie­

m iecki, nieść m iała w sobie zapow iedź w skrzeszenia ty ch celów?

R ozbrzm iew a rów nież obecnie hasło i pojęcie G esam tdeutschland, biorąc w rach u b ę także w szyst­

kich N iem ców pogranicznych, pod znakiem zbierania ziem, na któ ry ch kiedykolw iek postała stopa niem iec­

ka.

Czy rozw ianie przez odpow iedzialne k ierow nic­

tw o p olityki niem ieckiej m glistości, zb yt dusznej, spo­

w ijającej te hasła, szczepione m łodzieży w szkołach, nie byłoby bardzo pożądane?

W ty ch dniach doniesiono z Niemczech, że do­

tychczasow a, pow ojenna, p ro w in cja pograniczna od naszej stron y p. n. G ren zm ark Posen — W estpreu- sen p rzestaje istnieć sam odzielnie od 1-go październi­

ka r. b., gdyż były to tylko sk raw k i b. zaboru p ru ­ skiego. P ołudniow e części przyłączone będą do pro ­ w incji śląskiej, a przew ażna część do prow incji b ra n ­ denbu rskiej. Z achow anie jed n a k nazw y G renzm ark Posen — W estpreussen dla tego nowego pow iatu b ran den bu rskieg o u w y d a tn ia n e jest przez pism a n ie­

m ieckie nieco za dobitnie.

Skoro istn ieje po obu stro nach dążność do sto­

sunków pokojow ych, uśw ięcona um ow ą i zaznacza­

jąca się rzeczyw istym odprężeniem , jakże pożądana byłaby jasność, bez m yśli, bez niedom ówień, bez o- w ych godzin przeznaczenia!

(9)

Uspakajający kompres

O w ojnie m ów i się w o statnich czasach często i dużo. Toczy się ona w całej p ełn i w Chinach, dogasa w H iszpanii, a w isiała na w łosku w zw iązku z ko n­

flik tem polsko-litew skim i austro-niem ieckim .

Żadne chyba społeczeństw o nie p rag nie w ojny.

Za dobrze m am y jeszcze w pam ięci w ojnę św iatow ą, a rów nocześnie z całą w yrazistością zdajem y sobie spraw ę czym będzie przyszła w ojna.

To też o statn ie przem ów ienie Ne villa C ham ber­

la in ^ w Izbie Gm in, podziałało ogrom nie u sp a k a ja ją ­ co na rozgorączkow aną w yobraźnię rozpolitykow a­

nych państw .

N eville C ham b erlain nie należy do k ateg orii b ły ­ skotliw ych trybun ó w , d ziałających na w yobraźnię i apelujących do uczuć. J e st zrów now ażony, rzeczowy, pozbaw iony efektów frazeologicznych, posiada d ar p rzekonyw ania trzeźw ą i p rak ty czn ą oceną sytuacji, a to daje m u do ręk i broń, dzięki której może się m ie­

rzyć z najgroźniejszym i przeciw nikam i.

O kreślenie stanow iska Anglii, wobec dzisiejszej sy tuacji m iędzynarodow ej, nie było rzeczą łatw ą, to też C ham berlain w sw ym przem ów ieniu odrazu za­

znaczył, że chodzi m u jed y n ie o „stanow isko“ w d a­

nej chwili, a nie o zasadnicze linie p olityki b r y ty j­

skiej, któ re są znane i nie u leg ają zm ianom pod w pływ em w ypadków zew nętrznych.

A nglia p rag n ie u trzy m ać pokój, choć do w alki, gdy zajdzie tego potrzeba, jest przygotow ana.

Lecz o co i za co A nglia m a się bić?

P rzed e w szystkim o wolność A nglii i jej praw o do życia w edług „ sta n d a rd u “ jak i przekazała jej t r a ­ d ycja i c h a ra k te r narodow y, za im periu m b ry ty jsk ie i zabezpieczenie jego kom unikacji, a wobec państw , k tó rym zag w aran to w ała n ietykalność tra k ta ta m i, spełni lojalnie swój obowiązek. S tanie w obronie F ra n cji i Belgii, broniąc je przed niesprow okow anym atakiem , będzie bro n iła E giptu, Ira k u i P ortug alii, ja k rów nież innych p ań stw z ty tu łu członka Ligi N a­

rodów.

A nglia zawsze b y ła przeciw niczką autom atycz­

nych sankcyj i u sta la n ia z góry definicji napastnika.

S ta ra ła się zawsze zachow ać możność najw iększej swobody decyzji i w yciągnięcia konsekw encji zgod­

nie ze sw ym i żyw otnym i in teresam i i od tej zasady nie odstąpi.

Nie chcąc zostaw iać n iek tó ry m państw om , a przede w szystkim Czechosłow acji, złudzeń, C h am ber­

lain w y raźn ie pow iedział, że A nglia nie jest w m oż­

ności udzielić z góry g w aran cji dla ty ch obszarów Europy, n a k tó ry ch in teresy jej nie są bezpośrednio zaangażow ane. O taczając opieką Czechosłow ację, nie m ogłaby jej odm ówić in n ym państw om , co m ogłoby spowodować nieobliczalne k o n flik ty eu ropejskie i w rezu ltacie w plątać A nglię w w ojnę, k tó rej ta pragnie uniknąć.

O dm aw iając w szelkich zobow iązań z góry, tak w stosunku do Czechosłow acji, ja k i F rancji, gdyby ta stan ęła w obronie Czech, C h am b erlain w yraźnie o- k reślił stanow isko A nglii na w ypad ek w ojny eu ro p e j­

skiej. B rzm i ono dosłow nie:

„G dy w ażą się losy pokoju i w ojny, w chodzą w grę nie tylko p raw n e zobow iązania. G dy w ojna w y ­ buchnie, tru d n o przypuścić, iż ograniczy się ona do p ań stw , któ re ją podjęły. N iepodobna powiedzieć,

gdzie się w ojna skończy i jak ie p ań stw a będą w nią w plątane. N ieubłagana p resja fak tów może okazać się potężniejszą od form aln ych ośw iadczeń i je st b a r­

dzo praw dopodobne, że inne państw a, niezależnie od stro n przeciw nych na początku k onfliktu, będą w nią w ciągnięte. Odnosi się to specjalnie do A nglii i F ra n ­ cji, złączonych długoletnim i w ęzłam i przyjaźni, ściśle przep latający m i się in teresam i, w yznających te sa­

m e ideały wolności dem okratycznych i zdecydow a­

nych do ich obrony“.

Pow iedziane w ym ow nie.

G dyby jednak, jak tw ierd zi opozycja, C ham ber­

lain ośw iadczył jasno i niedw uznacznie, że A nglia postąpi od razu tak, jak w końcu będzie m usiała po­

stąpić, to słow a jego uspokoiły E uropę i o d straszy ły ­ by ew en tu aln y ch napastników .

Ale rząd jest innego zdania. Nie chce psuć poro­

zum ienia z N iem cam i i już dziś tw orzyć koalicji p rze ­ ciw nim, jak rów nież nie rezy gnu je z osiągnięcia po­

rozum ienia z Rzym em , k tó re dla A nglii jest kw estią bardzo ważną.

T ak więc C ham b erlain nie narażając się jednym , uspokoił drugich, nie zrażając nikogo, a n aw et po­

w iedział p arę słów w obronie Ligi Narodów , k tó ra zdaniem jego może kiedyś będzie in stru m e n te m po­

koju.

Nic więc dziwnego, że przem ów ienie C h am b er­

la in ^ zostało wszędzie p rzy ję te jednakow o. Mówiono o nim z jed nak ow y m uznaniem tak w P a ry żu ja k w B erlinie, w Rzym ie czy Pradze, tak A m eryce ja k w każdym z p ań stw europejskich, n a tu ra ln ie z w y ją t­

kiem Rosji, każde bow iem z p ań stw znalazło w niej m om enty dla siebie korzystne i u sp ak ajające atm os­

ferę m iędzynarodow ą.

O czekiw ane z tak im napięciem przem ów ienie C h a m b e rla in a przyniosło ogólne odprężenie, ta k bardzo dziś pożądane.

Lwy.

STRAŻ NAD W IStA

9

(10)

Piękny widok z nad Dunaju na Wiedeń. Na dalszym planie w ieżyce katedry św. Stefana,

1 0

STRAŻ NAD WISŁĄ

(11)

BEZPŁATNY

DODATEK DO „STRA ŻY NAD W ISŁĄ "

dla komendantów, instruktorów i referentów wychowania obywatelskiego w organizacjach przysposobienia wojskowego

(R o L cl U /o d za /la e z a ln a a o

Z rozum ienie roli i stanowiska Wodza Naczelnego w h ie ­ rarchii czynników państw owych w Polsce jest ściśle zw iąza­

ne z pojęciem przyszłej w ojny. Zadaniem bowiem Wodza Naczelnego w łożonym nań przez ustaw ę o organizacji n a­

czelnych władz w ojskow ych, jest przygotować naród i pań­

stwo do przyszłej w ojny.

Jakaż będzie ta przyszła wojna? Nie jest może bliską, a- le w edług w szelkich przewidyw ań ludzkiego rozumu, jest nieuniknioną. „Ciężkie m iliardy”, które pakują obecnie w szystkie państwa obydwóch półkuli w uzbrojenie, stają się kapitałem m artwym z chw ilą w yprodukowania broni. „U- płynnić” je mogą tylko potoki krwi, które zaleją św iat w przyszłej wojnie. Można nad tym ubolewać, ale nie w olno m yśli naszej cofać się tchórzliwie przed takim przew idyw a­

niem. Doświadczenia w ojny europejskiej i tych w ojen, które po niej w ybuchały lub toczą się obecnie, wskazują ponad w szelką w ątpliwość, że będzie to wojna „totalna”.

Ani krótkotrwały raid kawaleryjski czy lotniczy, ani sa­

me tylko w alki orężne sił zbrojnych nie będą m iały znacze­

nia rozstrzygającego o losach państw i narodów w przyszłej w ojnie.

W w ojnie tej zaangażowane będą w szystkie siły moralne i m aterialne stron walczących. Znaczy to, że zarówno stan gospodarczy kraju, a w ięc — jego przem ysł, rolnictwo, rze­

miosła, komunikacje lądowe i wodne, stan motoryzacji, a przede w szystkim i nade w szystko — stan moralny, poziom idporności duchowej, gotowości do ofiar i poświęceń całego społeczeństwa — w szystko to posiada znaczenie decydujące dla losów przyszłej w ojny.

Wódz N aczelny, na którym ciąży obowiązek przygotow a­

nia przyszłej w ojny, m usi tedy m ieć w pływ na w szystkie dziedziny życia państwowego.

Czy znaczy to, że ma być dyktatorem?

W ramach naszego ustroju, nakreślonego przez konsty­

tucję kwietniow ą, wystarczy, gdy jest „druga osoba po P re­

z e n c i e Rzeczypspolitej”, jak to w znanym okólniku u- przytom nił urzędom i społeczeństwu p. premier Sław oj- Składkowski.

Z racji stanowiska czynnika państwowego, na którym ciąży obowiązek i odpowiedzialność za przygotowanie przy­

szłej w ojny, Wódz Naczelny nie jest obowiązany wtrącać się do czynności poszczególnych m inisterialnych resortów. Ale jasne jest, że w szystkie resorty obowiązane są stosować się w sw ej działalności do naczelnego zadania Wodza N aczelne­

go, jakim jest przygotowanie przyszłej wojny.

Autorytet moralny Wodza i zadania, jakie ma on spełnienia, muszą tedy m ieć znaczenie rozstrzygające dla składu personalnego i kierunku prac każdoczesnego rządu w Polsce.

W pływ autorytetu Wodza Naczelnego sięgać m usi głę- )iej, aż do wnętrza życia społecznego i sił moralnych Narodu.

Społeczeństwo, które poddałoby się prądom defetystycz­

nym, pacyfistycznym lub rozstrojowym i rew olucyjnym , m ogłoby zniszczyć w zarodku całą pracę Wodza Naczelnego nad przygotowaniem przyszłej w ojny.

Czy weźm iem y hasło rzucone przez Marszałka Śm igłego-

^ydza o podciągnięciu Polski w zw yż, czy w m yślim y isę *WT słow a sen. Dąbkowskiego o potrzebie szerokiego zrozumienia idei obrony kraju, to zawsze w rezultacie, w ostatecznym w y ­ niku. obowiązek ścisłego zespolenia w szystkich sił państw?

narodu i społeczeństw a dokoła osoby Wodza Naczelnego, ni którym ciąży olbrzymi obowiązek przygotowania Polski przyszłej w ojny, a w ięc do now ej próby dziejowej, brze­

m iennej krwią i żelazem, z której w yjść m usim y zwycięsko, postawić będziemy m usieli na pierwszym miejscu.

Cytaty

Powiązane dokumenty

mu, wmontowanemu przy sterach samolotu, można o- siqgnqć nawet całkowicie bezpieczne lqdowanie bez pomocy pilota, który w samolocie może siedzieć, tak jak to

Wydaje się to może dziwne na pozór, pamiętajmy jednak, że kwestia islamu jest dla Europy nie mniej ważna od kwestii Dalekiego Wschodu, który skłócony dziś

53000 CHIŃCZYKÓW POLEGŁO PODCZAS WALK O NANKIN Dowództwo wojsk japońskich komunikuje, że podczas walk o Nankin Chińczycy stracili 53,874 zabitych.. Składała się

denburgią do roku 1319 próbowali kilkakrotnie zjednoczyć o- ba te miasta w jedno, co im się jednak nie udało, pomimo że Kolno i Berlin nie oddzielały się

dując, sycząc szczęśliwego Nowego Roku i dopraszając się datków, — to i na Pomorzu mamy ich dopowiedniki. W okolicach Wejherowa star­. si parobcy przebierają

nie po raz pierwszy w dziejach jako przedmurza chrześcijaństwa przeciwko 300 000 hordzie mongol- sko-tatarskiej, która pod wodzą wnuka Dżingis-Ha- na, po pobiciu

Lecz zasada ta da się zrealizować tylko wtedy, gdy cała Polska zgodnie i ofiranie stanie do pracy przy wzmacnianiu Państwa.. Polska zaś będzie silna, nie będzie się

mieckiego, spotykane przede wszystkim na terenie Pomorza. „To dało” dwie brygady, powiedział ktoś, który chciał się może pochwalić wiadomościami, a może nie