1
S P IS Z A W A R T O Ś C I T E C Z K I — W PV C (ć Ą U | * Q _
£LqM K . /D ! w
f
I. M a t e r ia ł y d o k u m e n t a c y j n e 1/1 - relacja w ła ściw a
I/2 - d o ku m e n ty (sensu stricto) dot. o soby relatora I/3 - inne m ateriały d o k u m e n ta c y jn e dot. o so b y relatora
II. M a t e r ia ł y u z u p e ł n i e n ia ją c e re la c ję
III. In n e m a t e r ia ły (zebrane przez „relatora"):
111/1 — dot. rodziny relatora
III/2 - dot. o g ó lnie okresu sprzed 1939 r.
III/3 - dot. o g ó lnie okresu okupacji (1939 -1 9 4 5 ) III/4 - dot. o g ó lnie o kre su po 1945 r.
III/5 - inne...
IV. K o r e s p o n d e n c j a
L i. łft:?<łvc
V. W y p i s y ze ź r ó d e ł [izw.: ..nazw iskow e kart} inform acyjne"]
2
3
4
5
6
7
B A T A N T O W I O S O B R E P R E S J O N O W A N Y C H
ODE S Z L I
Halina Krystyna Szopińska,,Blanka" (91 lat)
n
Zmarła 18 października 2011 r.
koleżanka Halina była żołnierzem niezłomnym. Przechodziła przyspo
sobienie wojskowe kobiet w Gim nazjum ss. Kanoniczek w Lublinie.
W 1939 r. została powołana do wojska jako sanitariuszka. Służbę pełniła na dworcu kolejowym w Lu
blinie. Podczas okupacji, w 1940 r.
została zwerbowana do ruchu opo
ru w Lublinie. Wykonywała funkcję łączniczki między Warszawą a Lu
blinem. Po złożeniu przysięgi otrzy
mała ps. „Blanka”, służąc w Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej. Na
stępnie po przeniesieniu do Warsza
wy służyła w Batalionie AK „Iwo”.
Brała udział w Powstaniu Warszaw
skim, awansowana do stopnia sier
żanta. W grudniu 1944 r. została aresztowana przez NKWD. Po trzech miesiącach ciężkiego śledztwa, Hali
na została skazana przez Wojskowy Sąd Garnizonowy na 10 lat więzie
nia i 5 lat pozbawienia praw obywa
telskich. Męczona przez sowieckich oprawców zachorowała na gruźlicę i przeszła w szpitalu w Grudziądzu dwie operacje. Odbywając karę wię
zienia, starała się w miarę sił opieko
wać młodszymi więźniarkami, wspo
magając je duchowo i materialnie. Po odbyciu kary, jak podaje w swoim życiorysie, nie miała dokąd wrócić,
gdyż miejsce przy mężu zajęła inna kobieta. W 1957 r. została zrehabili
towana przez Sąd Wojskowy i otrzy
mała skromną rentę zdrowotną.
Wyszła ponownie za mąż za płk. Sta
nisława Szopińskiego, byłego więźnia politycznego, który w stalinowskich więzieniach przesiedział 11 lat.
Halina Szopińska wstąpiła do naszego Związku w grudniu 1989 r.
Jako dobra organizatorka, brała czyn
ny udział w pracach społecznych Związku przez szereg lat. W maju 1997 r. weszła w skład Zarządu O d
działu Stołecznego i pełniła odpowie
dzialną funkcję skarbnika. Wszyscy pamiętamy jej nawoływania do pła
cenia składek członkowskich. Przy
pominała i nawoływała do udziału w organizacji uroczystości, będąc wielokrotnie chorążym Sztandaru Związkowego. Przekazywała młodzie
ży w czasie spotkań swoje więzienne wspomnienia, zachęcając do bycia patriotami, co nie jest takie trudne, szczególnie gdy się jest młodym.
Poświęcała swój czas i nadwą
tlone siły pracy społecznej, nie tyl
ko w naszym Związku, lecz rów
nocześnie w Związku Inwalidów Wojennych, doradzając swym bo
gatym doświadczeniem i przez to zdobyła uznanie i szacunek wielu osób. Działalność Haliny Szopińskiej
potwierdzają przyznane jej liczne od
znaczenia, a mianowicie: Medal Woj
ska, Krzyż Armii Krajowej, Warszaw
ski Krzyż Powstańczy, Krzyż Więźnia Politycznego, Krzyż Kawalerski O r
deru Odrodzenia Polski, Krzyż Ko
mandorski O rderu Odrodzenia Pol
ski oraz Medal „Pro M em oria”.
W ostatnim czasie stan zdro
wia Haliny bardzo się pogorszył, a jednakże do końca uczestniczyła w pracach naszego Zarządu. Wraz ze śmiercią Haliny Oddział nasz w ostatnim czasie bardzo uszczu
plony będzie przyzywał brak jej obecności w środow ych spotka
niach. Nie usłyszymy więcej jej więziennych opowieści o boha
terskich więźniarkach i ich stali
nowskich oprawcach. Ale zawsze będziemy mile w spom inać chwile spędzone razem we wspólnym pa
triotycznym działaniu utrzymania Związku. Odeszła od nas prawdzi
wa niezłomna Polka, bohaterski żołnierz. Odeszła na wieczną w artę w lepszym świecie.
Zegnaj, Halino - swoim życiem i postępowaniem dobrze zasłużyłaś się Ojczyźnie. N iech Pan i Stwórca da ci wieczny odpoczynek!
Z b ig n ie w Zieliński, prezes Zarządu O ddziału
S tołecznego ZW PO S
8
HALINA SZOPIŃSKA, PS. „BLANKA ‘
U rodziłam się w Lublinie, gdzie ukoń
czyłam gim nazjum sió str K anoniczek.
N ależałam do Przysposobienia W ojsko
w ego K obiet i w roku 1939 brałam czyn
ny udział w wojnie, w Lublinie. Z ap rzy siężona w roku 1940 przez A leksandra Sarkisow a. ps. ..Szaruga" ze Z w iązku Walki Zbrojnej, byłam łączn iczk ą m iędzy Lublinem , a oddziałam i partyzanckim i.
W roku 1941 w yjechałam na stałe do W arszaw y i tu w 1942 roku w A rm ii K ra
jowej. w IV R ejonie Ś ródm ieście (do
w ódca pik Stanisław S teczkow ski, ps.
„Z ag o ń czy k "). a w czasie P o w sta n ia W arszaw skiego w B a ta lio n ie „IW O ", pełniłam obow iązki łączniczki i sanita
riuszki, ps. „B lanka".
Sztab batalionu m ieścił się przy ul.
M arszałkow skiej 74. Mój pierw szy dzień to budow a barykady, następnie przeno
szenie broni, odbieranie zrzutów i w iele innych czynności. Pom agałam w punkcie RG O. kierow anym przez W andę O pe- chow ską, która z pozostaw ionych tu, nie m ogących ju ż dotrzeć na Paw iak paczek, p o m a g ała nam d o żyw iać ch ło p có w z p oczty polow ej. Przenosiłam m eldunki na ulicę Poznańską, poruszałam się p o m iędzy M arszałkow ską. K ruczą, Ś niade
ckich. W ilcz ą N ow ogrodzką. Praca m oja sięgała też C zem iakow a i naw et górnego M okotow a.
U trw alił m i się w pam ięci pew ien incy
dent po silnym bom bardow aniu przez N iem ców kina przy ul. H ożej, gdzie p rze
trzy m y w a liśm y je ń c ó w n ie m ie c k ic h , których strzegli nasi chłopcy. Straty były w ielk ie, g inęli i ch ło p cy i N iem cy.
R a to w ałam i o p atry w a ła m ran n y ch . W yniosłam jednego N iem ca, m iał przes
trz e lo n ą szczękę, w y g lą d a ł stra sz n ie , podw iązałam m u ją , a nie było to proste.
Z an io słam go z k o le ża n k ą na k la tk ę schodow ą, bełkotał w ciąż „kalt. kałt“ , p o d śc ieliłam m u w o re k pap iero w y . Z obaczyłam sierżanta „T rójkę" i m ów ię :
„P anie sierżancie, ja m uszę m ieć koc".
..Po co ci koc?‘“ - pyta. „M am ciężko rannego N iem ca na klatce schodow ej, krw aw i i je s t m u zim n o ". „A ch, ty idiotko! - krzyczy sierżant - zginęło tylu naszych, a ty chcesz koc dla N iem ca!"
Po piętnastu m inutach przyszedł je d nak na punkt opatrunkow y i cisnął na m oje kolana koc: „M asz, przykryj sw o
je g o N iem ca".
C h c ia łam spełnić m ój lu d zk i o b o w iązek, podeszłam do niego z kocem , lecz on ju ż nie żył.
Pom yślałam w tedy o sierżancie: „Tak m ógł postąpić tylko Polak, słow iańska dusza..."
D ru g ie za p am iętan e p rz e z e m n ie zdarzenie: na krzesłach, w yniesionych z kina siedzieli ranni N iem cy razem z
w łasow cam i i czekali na opatrunki. W pew nej chw ili w łasow iec w stał, ściągnął skórzane buty N iem cow i i założył m u sw oje, parciane. W szyscy byli skazani na śm ierć, m ieli w ylew y w ew nętrzne, pluli krw ią. S traszny je s t c z ło w ie k ze w schodu, m ało, że zdradził swój kraj, w spółpracując z w rogiem , ale pozostał - ja k zaw sze - pazerny, naw et w obliczu
śm ierci.
POW STANIE WARSZAWSKIE I DZIESIĘĆ LAT W IĘZIEŃ BEZPIEKI
I jeszc ze jed n eg o w idoku nie jestem w stanie zapom nieć. Na rogu ulic Skorupki i M arszałkow skiej leży trafiony przez
„gołębiarza" pow staniec. D ostał serię w brzuch, w nętrzności w ypływ ają w piach, krzyczy potw ornie, a my nie m ożem y m u p o m ó c, bo trw a u staw iczny o bstrzał.
W reszcie je d e n z k olegów w p ad ł na p o m y sł, zn a la zł straż ac k i bosak, ściągnęliśm y rannego, lecz nim d otar
liśm y do szpitala - zm arł.
K tórejś nocy, gdy m iały być zrzuty, zdobyliśm y m iednicę, do której w ieliśm y eter z pobliskiej apteki, ogień był olbrzy
m i, m iednicę ustaw iliśm y na M arszał
kow skiej. N ikt nie pom yślał w tedy, że eter m ógł być pom ocny do usypiania ran
nych przy operacjach. K ilka w orków z sucharam i upadło w naszym pobliżu.
P adło Stare M iasto. Pow stańcy p rzyby
w ali do Ś ródm ieścia zm ęczeni, ranni, brudni. W tym czasie na naszym terenie w ystępow ał dla pow stańców M ieczysław Fogg. P am iętam koncert w am basadzie francuskiej. Powstańcy, także ci. ze Sta
rego M iasta, siedzieli tu na puszystych d y w an ach . F ogg śp ie w ał sw e u rocze piosenki, także te na żądanie obecnych, tow arzysząca mu aktorka deklam ow ała aktualny w tedy w iersz „Z iutka" - Józefa S z c z ep a ń sk ie g o , za cz y n a ją c y się od słów: „C zekam y ciebie, czerw ona zarazo, byś ocaliła nas od czarnej śm ierci". Ale
„czerw ona zaraza" uparcie stała za W isłą, a „czarna śm ierć" w ciąż nas zabijała.
N ękały nas ciągłe naloty, „krow y", brak żyw ności i wody, podw órka i skw ery w ciąż zapełniały się grobam i. Z bliżała się kapitulacja i w yjście do niew oli.
P o stan o w iłam w yjść z lu d n o śc ią cyw ilną. W ychodziliśm y ulicą Śniadec
kich, pam iętam , że przy P o litech n ice leżały zw łoki N iem ca w m undurze, tw arz m ia ł cz arn ą, sp a lo n ą sło ń cem . Do P ruszkow a nie dotarłam . Pod nieuw agę konw ojujących nas N iem ców udało się kilku osobom odłączyć. T ułałam się po ró żn y c h zn a jo m y c h , k tórzy bali się
p o m a g a ć m i, ch c ia łam d o trzeć do L ublina, do rodziny.
N ie była mi je d n a k sądzona w olność, gdy przed św iętam i B ożego N arodzenia znalazłam się na linii Wisły, zostałam aresztow ana przez N KW D. Prow adziło m nie n o cą dw óch żołdaków, którzy strze
lali na w iw at obok mnie, ciągle m yśla
łam , że to mój koniec. P rzyprow adzili m nie do ja k ieg o ś dom u, siedziało tam pokoju czterech starszych rangą enkaw u
dzistów i kobieta w m undurze. Kazali mi rozebrać się do naga, zrobili m i brutalnie rew izję osobistą i ginekologiczną, p o czym bolszew ik zaprow adził m nie do ubikacji, w ciąż stojąc obok mnie.
W zim nym korytarzu pilnow ał m nie strażnik, m ów ili do m nie „W ot, szpionP . spałam na tw ardej ławce, m iałam wysoką gorączkę, nie w iem ja k długo to trwało.
W reszcie otw orzyły się drzwi i ja k iś b o l
szew ik zaprosił m nie do środka, pytając, czy będ ę m ów ić. N aw et przedstaw ił mi się - Sw obikow , pow iedział, że ma 23 lata, a w służbie je s t ju ż od 5 lat. Pytał o .udział w P ow staniu, gdzie byłam , co robiłam i w jak iej dzielnicy, po czym stw ierdził, że je ste m w rogiem i zdrajcą, bo pow stańcy w spółpracują z N iem cam i i A nglikam i. W szystkiem u zaprzeczyłam , lecz on groził, że ja k zajdzie potrzeba, będzie konfrontacja i to. co on m ów i.
okaże się praw dą.
Ś ledztw o trw ało całe noce. Ubrana w ciep łą pelisę, której nie pozw olono mi zdjąć, siedziałam na w ąskim pieńku przy palącym się piecu i było m i słabo. Bi!
m n ie, a gdy - zm ęczo n y w y ch o d ził, p rzynosił mi. angielskiego suchara (mieli to od A m erykanów ) i krzyczał: „K uszaj.
bladź, bo podochniesz!"
Jednej nocy zaprow adził m nie b o l
sz e w ik do ziem ian k i, w której byli żołnierze. B yłam bardzo w ystraszona (bo m ów iono, że oni gw ałcą), ale ci prości żołnierze uszanow ali mój strach, a nawet usiłow ali daw ać mi chleb, którego ja k zauw ażyłam m ieli bardzo mało.
M im o ciągłych przesłuchań i bicia, nic c h c ia ła m p o d p isa ć żadnego p ap ierk a, które mi podsuw ali. Pew nego ranka u sły szałam , że je s t aż trzydzieści osiem stop
ni m rozu. P rzyszedł strażnik i załado
w ano m nie do odkrytego „W illisa", ja z tyłu, na przedzie kierow ca, pułkow nik w ciepłej baranicy. Polnym i drogam i, po k ilku godzinach dojechaliśm y do G arw o
lina, tam oni na zm ianę w chodzili do ja k ie jś budy, by coś zjeść. M nie kierow ca p rzyniósł kieliszek wódki i bułkę, ale ja (nie w iem kom u na złość) ani picia, ani je d z e n ia nie przyjęłam .
Z im na podróż trw ała dalej, przyw ieźli m nie do piw nic na W rotkow ej, kazali ini zejść z w ozu, byłam w stanie zam arznię-
8 Nasz Los nr II listopad 2006
9
cia. zanieśli mnie do celi. w której na pryczy leżała blada, rozczochrana, spuch
nięta kobieta. U cieszyła się i zaczęłyśm y rozm aw iać. Była to ziem ianka z san
dom ierskiego. K rystyna K arska. W jej m ajątku kw aterow ali bolszew icy i je d e n z nich, jadący na front, ostrzegł ją , że będzie aresztow ana. U ciekła w ięc. przy
je c h a ła do Lublina, szukając kontaktu, by dostać się na zachód. Ktoś przedstaw i! jej dow ódcę oddziału A L. B olesław a K o w alskiego ps. „C ień". U zgodniono, że zrzucą j ą kukuruźnikiem , ju ż za granicą, zapłaciła za to 13 000 złotych ... ale chciała jeszcze iść do fryzjera, na co też się zgodzono, a po godzinie przybył ktoś od „C ienia" - i zaw iózł j ą ... na W rot
kow ą, do piw nic N K W D.
W piw nicach tych było kilka cel (to były piw nice w daw nym , czynszow ym dom u), w których siedzieli sam i chłopcy.
W naszej piw nicy była w ybita szyba, zim a była groźna, rano m iałyśm y na podłodze zaspę śniegu, a potem ślizga
w icę, bo chłopcy używ ali za sp y ja k ubikacji. Siedziałyśm y w tej celi bardzo długo, straciłam rachubę czasu, m ijały chyba m iesiące. W arunki były potw orne, pozw alano nam w yjść do ubikacji tylko raz dziennie.
K tóregoś ranka, gdy straż n ik obok w łąc zy ł radio, d o w ie d z ie liśm y się o zakończeniu wojny. Z aprow adzono m nie na górę do „pana m ajora", który odezw ał się przy jaźn ie: „N u, G ala, m y so b ie pogaw arim pryw atne, co ty dum ajesz o polsko rosyjskiej druzja?"
Ja mu na to, też pryw atnie: „W y p rzy jaciele, m ordow aliście ludzi w e Lw ow ie,
na stójkach, w ięzienia były pełne A k o w ców, rozstrzeliw aliście ich, a w p o w sta
niu pod pretekstem ostrzeliw ania pozycji niem ieckich, ostrzeliw aliście nasze p ozy
cje. a zrzuty - pepesze na spadochronach, am unicja do nich w w orkach nie nada
w ała się do niczego, naw et rusznikarz nie m ógł z tym nic zrobić!
K onserw y i suchary z razow ego chleba rzucaliście bez spadochronów z takiej w ysokości, że z sucharów był pył, a z puszek placek nie do użycia!" M a to „pan m ajor": „To j a wam spasiba".
O d p ro w a d zo n o m n ie do piw nicy.
D um na z siebie, opow iedziałam w szys
tko K rystynie. B yła przerażona. Po sw ym kontakcie z K ow alskim z A L., w iedziała, czym to się zakończy.
Rano. skoro św it, czterech żołdaków zabrało m nie „pod zegar" (była to w cza
sie okupacji siedziba gestapo) a razem ze m n ą jed n eg o polskiego m ajora. Siedzieli tam przy stolikach R osjanie w polskich m undurach, którzy usiłow ali m ów ić po polsku, z przeryw nikam i „w ot" i „w sio".
Po podaniu przez nas personaliów , kazali nam w yjść na chw ilę, po czym polecono nam w ejść z pow rotem i odczytano mi
w yrok: dziesięć lat w ięzienia, przepadek m ienia i pięć lat pozbaw ienia praw' oby
w a te lsk ic h . N a koniec: „w o t szp io n , m oże odejść". P rzyprow adzony ze m ną m ajor dostał w yrok śmierci.
W kilka dni po w yroku zabrano m nie i K rystynę K arską do w ojskow ego w ięzie
nia garnizonow ego przy ul. Ś w iętokrzy
sk iej. K ry sty n a, któ ra za u siło w a n ie przekroczenia granicy, otrzym ała w yrok sześć, czy osiem lat dokładnie nie p am ię
tam , podlegała „am nestii" i po odsiedze
niu kary rzekroczyła granicę, tym razem szczęśliw ie.
W ojskow e w ięz ie n ie g arn iz o n o w e przylegało do kościoła. N aczelnikiem był Borys K osko, którego żona znajdow ała się je s z c z e w o b o zie n ie m ie ck im . B yłyśm y w w ięzieniu tylko dw ie, reszta to m ężczyźni. Z bliżały się św ięta W ielka
nocy, prosiłyśm y naczelnika, by pozw olił na przyjście księdza, spow iedź i K o m u nię Św iętą. Z godził się, ale nie w szyscy chłopcy chcieli się spow iadać, tw ierdzili, że u bek został przeb ran y w sutannę.
S cen e ria K om unii Św. b y ła taka: w długim , ciem nym korytarzu stół, nakryty p rześcierad łem , dw ie św iece, po obu stronach klęczące postacie, ja k ieś m ałe, skurczone. G dy ksiądz zaczął rozdaw ać K om unię, w ybuchł jed en w ielki płacz.
N ie ustaw ał długo. B yli tu Sybiracy, A kow cy, ż o łn ierze N aro d o w y c h Sił Z brojnych, kolejarze. B ardzo to w szystko p rze ż y w a liśm y i b y liśm y w d zię cz n i naczelnikow i.
W ięzienie to nie było bardzo ciężkie, obsługa je szc ze przedw ojenna. N iektórzy strażnicy to sybiracy, którzy p rzyszli z arm ią ze w schodu. W czasie „w idzeń"
u c ie k ło p ięciu chłopców . M ie liśm y
„cynk", że są w partyzantce, w M otyczu i będzie odbicie w ięzienia, a ciężarów ka w ięzienna na pow órzu będzie naszym transportem . O dbici m ieli być Akowcy, N SZ-tow cy, chłopcy z celi śm ierci i m y dw ie. Jed n ak je d e n skazany n a k arę śm ierci doniósł naczelnikow i o zam ierzo
nym odbiciu.
P odobno zam ieniono m u karę śm ierci na dziesięć lat w ięzienia.
N as w szystkich zakuli -w kajdany i p o g o n ili p rzez m iasto na Z am ek Lubelski. Straszne tam kazam aty, spanie na podłodze, wszy, pluskw y, karaluchy, zim no i wilgoć...
W arunki fatalne, w pom ieszczeniach piw nicznych były tylk o dw a k rany i cztery sedesy na dw adzieścia sześć osób.
D aw ano nam na „toaletę" tylko dziesięć m in u t.' G dy p ew n e g o razu p rz y sz ła k o m isją i zapytała, czy m am y ja k ie ś zażalenia i skargi, w yrw ałam się p ie r
w sza i poskarżyłam się, że m am y za m ało czasu na um ycie się. Po paru godzinach przyszła do celi przodow niczka, kazała nam rozbierać się do naga i p ow iedziała :
„Teraz będziecie m iały dużo czasu do m ycia". P ilnow ał nas strażnik, który w celi obok pilnow ał w ięźniarki, skazanej na k arę śm ierci (czekała na w ykonanie w yroku, była w ciąży). Byłam bardzo chora, m iałam w y so k ą tem peraturę, więc pozw olił jej dać mi sweter. O kręciłam nim nerki. Tak stałyśm y do rana na posadzce, przy otw artym oknie, obok zbiornika, gdzie zlew ano kible z całego w ięzienia. Był ju ż listopad...
R ano przyszedł naczelnik i spytał: „No.
co, w ym yłyście sic?" M ilczałyśm y w y czerpane i zziębnięte. K azano nam w yjść przed ubikację, w której stałyśm y cały dzień, aby w szyscy przychodzący w i
dzieli, ja k to je st, gdy się poskarży na w ładzę....
Po paru dniach w ylądow ałam z w o d ą w boku na Izbie Chorych. Leków nie było.
L e k a rz p o w ie d z ia ł m i, żeby ro d zin a p rzyniosła strzykaw ki i w apno, bo to je st n a tle g ru źliczy m . B yłam m łoda, chciałam się ratow ać. S iedziałyśm y w sw y ch u b ran ia ch . M iałam z a sz y te w p o d u sz e c z k a c h ża k ie tu dw ie złote d z ie się c io ru b ló w k i. U patrzy łam przy rozdaw aniu obiadu now ą o ddziałow ą i p o p ro siła m o rozm ow ę. G dy za b rała m nie do dyżurki, pow iedz im, że jestem b ard z o chora, m am tu rodzinę, chcę napisać do niej list, dam jej za to dziesięć ru bli w złocie, drugie dziesięć niech zaniesie rodzinie na strzykaw kę i w apno.
Z godziła się. B yłam praw ie szczęśliw a, lecz po apelu, o godzinie 10°° p rzodow n ic zk a kazała m i zabrać w szystkie rzeczy i zaprow adziła m nie na oddział, gdzie odbyw ały się śledztw a i skąd dochodziły straszne krzyki torturow anych więźniów.
Tu, w obecności śledczego, zrobiła mi rew izję i znalazła „skarby" w ięźnia; ag ra
fki, spinki do w łosów i kazała mi zdjąć koszulę. Śledczy zw rócił się do niej:
„W yjdźcie, tow arzyszko!" a do m nie krzyknął: „C hcieliście przekupić strażni
czk ę!" G dy zaprzeczyłam rozkrzyczał się: „A kto to pisał. I tw ierdzicie, że nic jej nie daw aliście?" - „No dobrze - rzekł po chw ili - ubierzcie się i w eźcie sw oje agrafki i spinki".
P rz y sz ła o d d ziało w a , m y ślała m , że za p ro w a d z i m n ie do sz p ita la, lecz zaprow adziła do cel w suterynie i poszła po klucze. Z ajrzałam przez „judasza" do celi, za p aliła m św iatło i zo b aczy łam śpiące na podłodze w ięźniarki, a po nich u w ija ły się ty siąc e stonóg. N im zn alazłam m iejsce po w puszczeniu do celi, otw orzyły się drzw i. K azano nam w ychodzić z rzeczam i na dziedziniec, gdzie ju ż czekały ciężarów ki...
S ied z ąc n a po d ło d ze sa m o ch o d u , ja d ą c e g o w kieru n k u dw orca, rozm y
ślałam : W iadom o, że oddziałow a oddała k artk ę z adresem rodziny i dw ie złote dziesięciorublów ki śledczem u, a skoro ja
Nasz Los nr II listopad 2006 9
10
nie przyznałam się. na pew no zatrzym ał je dla siebie. N ikom u nie m ogłam o tym pow iedzieć i dobrze to sobie zaplano
wał...
Na drodze do dw orca co kilka m etrów stały karabiny m aszynow e. N a dw orcu tłum y lud.Ei płaczących. P ilnow ało nas N KW D . Strzelali na postrach. Inne trans
porty do tej pory w yw ożone były na Syberie. O garniało nas przerażenie: do
kąd pojedziem y?
W sadzili nas do bydlęcych w agonów z m ałym odrutow anym u góry otw orem , na podłodze też był m ały otw ór na za ła
tw ia n ie p otrzeb fizjo lo g ic z n y c h . Tak w ieźli nas około pięć dni. N a d rogę dostałyśm y bochenek chleba i dziesięć deko żółtego cukru na osobę.
Było ju ż bardzo zim no, koniec listopa
da. nie m ieliśm y nic do picia, m nie w zię
to -w p ro st ze szpitala, m iałam w y so k ą tem peraturę. Podczas postoju na jednej ze stacji m aszynista podał mi do picia p rzez d z iu rę u b ik a c ji m a łą m e n a ż k ę gorącej w ody z lo kom otyw y. B y ła cuchnąca, ale ciepła i pływ ał po niej olej.
D ostałam tylko ja.
Jechała z nam i Ż ydów ka, by ła przo
dow niczka N K W D. m iała w yrok za zabi
cie sw o jeg o to w arz y sza . C h c ia ł j ą zgw ałcić, gonił j ą w biurze dookoła biur
ka. ostrzegała, że go zabije i nie chciał w ierzyć. Strzeliła i zabiła go. N a zw yżce przy naszym w agonie stał żołnierz N K W D. Żydów ka dogadała się z nim . P odał je j ołów ek i kartki, abyśm y m ogły za
w iadom ić rodziny, pow iedział nam , do
kąd je d zie m y . K artk i w y rz u ca ły śm y przez „ubikację". G dy przyjechałyśm y do W ronek, rodziny z całej P olski czeka
ły ju ż na nas pod w ięzieniem , z paczk a
mi.
Jednej nocy podobno uciekło z trans
portu 25 więźniów, słyszałyśm y tylko strzelaninę. G dy pociąg staw ał w lasach na stacjach , nasi k o n w o jen c i m ów ili ludziom , że w iozą volksdeutschów . W o d p o w ied z i na to śp ie w a ły śm y p a r
tyzanckie piosenki i krzyczałyśm y, że to żołnierze AK. G dy dojeżdżaliśm y ju ż do W ronek, chłopcy, nie orientujący się w sytuacji, w yłam ali w jed n y m z w agonów d rzw i i w yskoczyli. N iestety, zo stali schw ytani przez obstaw ę pociągu i tak zbici kolbam i, że ubranie pow bijało się im w ciało. Po w yjściu z w agonów , zobaczyłyśm y, że w okół ju ż leży śnieg.
K obiety szły na przedzie, m usiałyśm y prow adzić dw óch zm asakrow anych i sła
niających się na nogach chłopaków . Po przybyciu do w ięzienia „przyw itał"
nas naczelnik: kazał w szystkim uklęknąć z podniesionym i rękam i i pow iedział:
„Tych „stolarzy" w ykąpać w ciepłej i zim nej w odzie". M yślę, że chyba nie przeżyli tej kąpieli. . .
M nie zabrali na kw arantannę i położyli
sam ą w szpitalu, N akarm ili nas „erzat- zem “ zupy z koniną. W ygłodzona naja
dłam się tak, że zachorow ałam na paraty- fus. N ik t do m nie nie p rzy c h o d ził.
Jedzenie ustaw iano pod drzw iam i. Po skończeniu kw arantanny, dzięki pielęg- niarce-w ięźniarce. z którą się zap rzy ja źn iłam (niebaw em w yszła ,.z am nestii", a przed w yjściem prosiła przodow nika, bym zajęła jej m iejsce) zaczęło się dla m nie lżejsze życie: pościel, m iednica i d zb a n e k , na p o d ło d z e p a rk ie t, no i m ożliw ość leczenia się.
Z b liż a ły się św ię ta B o żeg o N a ro dzenia. Z astępcą naczelnika był tu były w ięz ie ń W ronek, k tó ry p rze d w o jn ą siedział za kom unizm . Z w róciłam się do n ie g o , czy nie p o zw o liłb y na Izb ie C horych urządzić w igilii. „Z obaczę, kto b ęd z ie m iał d y żu r w św ię ta "
odpow iedział - „Jak ja, to się zgodzę".
P am iętam , ja k żona z m ałym dziec
kiem przychodziła na w idzenia i niejed
nokrotnie nie otrzym ała go. P ow iedział w tedy: „O d w ięźnia trzeba w ym agać, ale trzeba m u dać to, co się należy". ^ , - Po roku pobytu we W ronkach, prze- ■ [w ie z io n o nas do Fordonu. G dy przyby-
■łyśmy na m iejsce przyw itał nas naczel-, 1 nik: „Skończyło się H eil H itler!"*
i Po takim przyw itaniu sprow adzono nas •
^ do sutereny, gdzie czekały dw ie opraw - czynie: oddziałow a K uczyńska i Boga- czow a. O strzyżono nam w łosy do gołej skóry i żeby nas pognębić dano lusterka.
Z a g o n io n o nas do k ąp ieli, g d zie z pejczem stała B ogaczow a i p oganiała nas. D ostałyśm y ciuchy po żydów kach, z gw iazdam i na plecach, drew niaki n r 40- 42, bez w zględu na num er obuw ia, oczy
w iście bez sznurow adeł. W celach o pow ierzchni dw a kroki na dw a, siedziało sześć osób, łóżka pełne pluskiew , a w siennikach zam iast słom y sieczka.
Po pew nym czasie trafiłam do celi płucnej. S iedziały ze m ną M aria Potocka i Ela K alisiak. Z abierano nas stąd do pracy: robiłyśm y czapki w ojskow e, patki dla m ilicji, firanki, a także przędłyśm y an g o rę , z której ro b io n o sw etry dla Z w iązku R adzieckiego.
N a podw órku spacerow ym kw itła gru
sza. G dy okryw ała się kw iatam i, m ów i
łam sobie: „Jeszcze tyle, tyle lat b ęd ę j ą o g lą d ać ... „N ie p o d le g ała m b ow iem am nestii".
Przeżyłyśm y tu bunt głodowy. Z ostały zabarykadow ane cele, potłuczono blindy.
Przyjechało UB z Bydgoszczy. G dy w e
szli na oddział polityczny, słyszeliśm y ja k oćłdziałowa D rucka-L ubecka infor
m ow ała ubeków : „bandytki am erykań
skie ju ż spokojne". Po ich odjeździe n aczelnik stał na podw órku i pytał, czego chcem y. K rzyczałyśm y chórem : „chle
ba!, chleba!" Na drugi dzień przyjechały rodziny z paczkam i, bo dow iedziały się z
rad ia „W olna Europa", że w Fordonie był bunt głodow y. C hleb, jak i dostaw ałyśm y, był pieczony z czarnej, m ielonej fasoli z ja k im iś dom ieszkam i, nie nadaw ał się do je d zen ia. P rzerażone władze dały nam teraz trzy pajdki ciepłego jeszcze, św ie
żego chleba z piekarni.
W roku 1953 zostałam przew ieziona do sz p ita la w ięzien n eg o , do G ru d ziąd za, gdzie przebyłam dw ie operacje. G dy po czułam się lepiej, zatrudniono m nie w gabinecie dentystycznym ja k o pom oc. Po kilku m iesiącach odw ieziono mnie znów do F o rd o n u . N a trzy m iesiące przed w yjściem na w olność, zabrano m nie do celi zw anej „w olnościow ą", skąd je ź d z i
łyśm y do prac rolnych w PGR.
Po odsiedzeniu dziesięciu lat i trzech m iesięcy, w yszłam na w olność w roku 1955. N ie dano m i je d n ak spokoju. Do czasu uzyskania rehabilitacji nie m ogłam dostać pracy, ani m eldunku, byłam ob ser
w o w an a i w zyw ana na m ilicję. G dy zap y tyw ałam „C zy je ste m w olna?", odp o w ia
dano - „tak - ale m usim y w iedzieć, co nasi ludzie robią".
W roku 1957 Sąd R ejonow y w W arsza
w ie zrehabilitow ał mnie. Posłano m nie na k om isję lekarską. Wyniki w ykazały 50% utraty zdrow ia. O trzym ałam rentę inw alidzką, m iesiąc pobytu w sanatorium w K rynicy, a także pracę i m eldunek (Już w czasie Pow stania byłam dw a razy k o n tu zjo w an a w kręgosłup i m am d rugą g rupę inw alidy w ojennego).
W roku 1960 skończyłam szkołę kos
m etyczną K asperskiej. N iczego innego nie m ogłam skończyć, bo przez pięć lat byłam pozbaw iona praw obyw atelskich...
N a za k o ń c z e n ie tych w sp o m n ień i naszej gehenny, pragnę podkreślić, że dała nam przetrw ać i ocaliła nas silna w iara w B oga i O patrzność B o sk ą oraz codziennie odm aw iana M odlitw a, ułożo
na przez je d n ą z w ięźniarek:
O mój Ojcze, o mój Boże.
Kto Ci ufa - pocieszony.
Dobroć Twoja wszystko może, Smutek w radość przemieniony.
Pocóż płakać i narzekać, Pocóż dręczyć serce troską - Z wiarą laski z nieba czekać - Cóż silniejsze nad moc Boską? ...
Twoja wola z moją zgodna.
Czy dasz uśmiech, czy dasz mękę, Czy m yśl smutną czy radosną - Wszystko dziełem Twojej ręki.
Wstrzymaj, Boże, łzy pamięci, Uśmierz boleść mojej duszy, Niech się wola Twoja święci, Niech pokora niebo wzruszy Amen.
* Za jakiś czas i on znalazł się w więzieniu za kradzież naszych depozytów. Koleżanki widziały go na spacerze w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie.
10 Nasz Los nr II listopad 21X16
11
HALINA SZOP IŃSKA, PS. „BLANKA
U rodziłam się w Lublinie, gdzie ukoń
czyłam gim nazjum sióstr K anoniczek.
N ależałam do P rzysposobienia W ojsko
w ego K obiet i w roku 1939 brałam czyn
ny udział w wojnie, w Lublinie. Z ap rzy siężona w roku 1940 przez A leksandra Sarkisow a. ps. ..Szaruga" ze Z w iązku Walki Zbrojnej, byłam łączniczką m iędzy L ublinem , a oddziałam i partyzanckim i.
W roku 1941 w yjechałam na stałe do W arszaw y i tu w 1942 roku w A rm ii K ra
jo w ej. w IV Rejonie Ś ródm ieście (do
w ódca płk Stanisław Steczkow ski, ps.
..Z agończyk"). a w czasie P o w stan ia W arszaw skiego w B a ta lio n ie „IW O ", pełniłam obow iązki łączniczki i san ita
riuszki. ps. „B lanka".
Sztab batalionu m ieścił się przy ul.
M arszałkow skiej 74. Mój pierw szy dzień to budow a barykady, następnie p rze n o szenie broni, odbieranie zrzutów i w iele innych czynności. Pom agałam w punkcie RGO. kierow anym przez W andę O pe- chow ską. która z pozostaw ionych tu, nie m ogących ju ż dotrzeć na P aw iak paczek, po m ag ała nam d o żyw iać ch ło p có w z poczty polow ej. Przenosiłam m eldunki na ulicę Poznańską, poruszałam się p o m iędzy M arszałkow ską. K ruczą, Ś niade
ckich. W ilczą, N ow ogrodzką. P raca m oja sięgała tez C zerniakow a i naw et górnego M okotow a.
Utrwalił mi s ie w pam ięci pew ien incy
dent po silnym bom bardow aniu przez N iem ców kina przy ul. H ożej, gdzie prze
trzy m y w a liśm y jeńców n ie m ie ck ic h , których strzegli nasi chłopcy. Straty były w ielk ie, g inęli i ch ło p cy i N iem cy.
R ato w ałam i o p atry w a ła m ran n y c h . W yniosłam jednego N iem ca, m iał przes
trz e lo n ą szczękę, w y g lą d a ł straszn ie , podw iązałam mu ją , a nic było to proste.
Z aniosłam go z k o le ża n k ą na klatkę schodow ą, bełkotał w ciąż „kałt, kalt“ , p o d śc ieliłam m u w o re k p apierow y.
Zobaczyłam sierżanta „T rójkę" i m ów ię : ..Panie sierżancie, ja m uszę m ieć koc".
..Po co ci koc?‘“ - pyta. „M am ciężko rannego N iem ca na klatce schodow ej, krw aw i i je s t m u zim n o ". „A ch, ty idiotko! - krzyczy sierżant - zginęło tylu naszych, a ty chcesz koc dla N iem ca!"
Po piętnastu m inutach przyszedł je d nak na punkt opatrunkow y i cisnął na m oje kolana koc: „M asz, przykryj sw o
je g o N iem ca".
C h ciałam spełnić m ój lu d zk i o b o w iązek. podeszłam do niego z kocem , lecz on ju ż nie żył.
Pom yślałam w tedy o sierżancie: „Tak mógł postąpić tylko Polak, słow iańska dusza..."
D ru g ie za p am iętan e p rz e z e m n ie zdarzenie: na krzesłach, w yniesionych z kina siedzieli ranni N iem cy razem z
w łasow cam i i czekali na opatrunki. W pew nej chwili w łasow iec w stał, ściągnął skórzane buty N iem cow i i założył mu sw oje, parciane. W szyscy byli skazani na śm ierć, m ieli w ylew y w ew nętrzne, pluli k rw ią. S traszny je s t c z ło w ie k ze w schodu, m ało, że zdradził swój kraj, w spółpracując z w rogiem , ale pozostał - ja k zaw sze - pazerny, naw et w obliczu
śm ierci.
POWSTANIE WARSZAWSKIE I DZIESIĘĆ LAT
W I Ę Z I E Ń
BEZPIEKI
1 jeszc ze jednego w idoku nie jestem w stanie zapom nieć. N a rogu ulic Skorupki i M arszałkow skiej leży trafiony przez
„gołębiarza" pow staniec. D ostał serię w brzuch, w nętrzności w y pływ ają w piach, krzyczy potw ornie, a m y nie m ożem y m u po m ó c, bo trw a ustaw iczn y o bstrzał.
W reszcie je d e n z k olegów w p ad ł na p o m y sł, zn a la zł straż ac k i bosak, ściągnęliśm y rannego, lecz nim dotar
liśm y do szpitala - zm arł.
K tórejś nocy, gdy m iały być zrzuty, zdobyliśm y m iednicę, do której w ieliśm y eter z pobliskiej apteki, ogień był o lbrzy
mi. m iednicę ustaw iliśm y na M arszał
kow skiej. N ikt nie pom yślał w tedy, że eter m ógł być pom ocny do usypiania ran
nych przy operacjach. K ilka worków' z sucharam i upadło w naszym pobliżu.
P adło Stare M iasto. P ow stańcy p rzyby
w ali do Śródm ieścia zm ęczeni, ranni, brudni. W tym czasie na naszym terenie w ystępow ał dla pow stańców M ieczysław Fogg. Pam iętam koncert w am basadzie francuskiej. Powstańcy, także ci. ze S ta
rego M iasta, siedzieli tu na puszystych dy w an ach . Fogg śp ie w ał sw e urocze piosenki, także te na żądanie obecnych, tow arzysząca m u aktorka deklam ow ała aktualny w tedy w iersz „Z iutka" - Józefa S zcz ep a ń sk ie g o , z a cz y n ający się od słów: „C zekam y ciebie, czerw ona zarazo, byś ocaliła nas od czarnej śm ierci". Ale
„czerw ona zaraza" uparcie stała za W isłą, a „czarna śm ierć" w ciąż nas zabijała.
N ękały nas ciągłe naloty, „krow y", brak żyw ności i wody, podw órka i skw ary w ciąż zapełniały się grobam i. Z bliżała się kapitulacja i w yjście do niew oli.
P o stan o w iłam w y jść z lu d n o śc ią cyw ilną. W ychodziliśm y u lic ą Ś niadec
kich. pam iętam , że p rzy P o litech n ice leżały zw łoki N iem ca w m undurze, tw arz m ia l czarn ą, sp a lo n ą sło ń cem . Do P ruszkow a nie dotarłam . Pod nieuw agę konw ojujących nas N iem ców udało się kilku osobom odłączyć. T ułałam się po ró ż n y c h zn a jo m y c h , k tó rzy bali sic
p o m a g a ć m i, ch c ia łam dotrzeć cc Lublina, do rodziny.
N ie by ła mi je d n a k sądzona w olność gdy przed św iętam i B ożego Narodzeni,;
znalazłam się na linii Wisły, zostałam aresztow ana przez N KW D . P row adził"
m nie no cą dw óch żołdaków, którzy strze
lali na w iw at obok mnie, ciągle myślą łam , że to mój koniec. P rzyprow adził' m nie do jak ieg o ś domu, siedziało tam v pokoju czterech starszych rangą enkawu dzistów i kobieta w m undurze. K azali im rozebrać się do naga. zrobili mi brutalnie rew izję osobistą i ginekologiczną, p o czym bolszew ik zaprow adził m nie do ubikacji, w ciąż stojąc obok mnie.
W zim nym korytarzu pilnow ał mm c strażnik, m ów ili do mnie „W ot, szpion!"
spalam na tw ardej ławce, m iałam wysofc:- gorączkę, nie w iem ja k długo to trw ało W reszcie otw orzyły się drzwi i ja k iś boi szew ik zaprosił m nie do środka, pytając, czy będ ę m ów ić. N aw et p rzedstaw ił mi się - Sw obikow , pow iedział, że ma 2?
lata, a w służbie je s t ju ż od 5 lat. Pytał <
udział w P ow staniu, gdzie byłam . ■ robiłam i w jakiej dzielnicy, po czym stw ierdził, że jestem w rogiem i zdrajcą, bo pow stańcy w spółpracują z N iem cam i A nglikam i. W szystkiem u zaprzeczyłam lecz on groził, żc ja k zajdzie potrzeb:, będzie konfrontacja i to. co on m óc i okaże się praw dą.
Ś ledztw o trw ało całe noce. Ubrana w ciep łą pelisę, której nie pozw olono mi zdjąć, siedziałam na w ąskim pieńku p r / ’ palącym się piecu i było mi słabo. Bii m n ie , a gdy - zm ęczo n y w ychodzi), p rzynosił mi angielskiego suchara (miel;
to od A m erykanów ) i krzyczał: „K uszaj.
bladź, bo podochniesz!"
Jednej nocy zaprow adził m nie b o l
sz e w ik do ziem ian k i, w której byli żołnierze. B yłam bardzo w ystraszona (bo m ów iono, że oni gwałcą), ale ci prości żołnierze uszanow ali mój strach, a naw ci
usiłow ali daw ać m i chleb, którego jak zauw ażyłam m ieli bardzo m ało.
M im o ciągłych przesłuchań i bicia, nic ch c ia łam p o d p isa ć żadnego p apierka, które mi podsuw ali. Pew nego ranka u sły szałam , że je s t aż trzydzieści osiem sto p ni m rozu. P rzyszedł strażnik i załad o w ano m nie do odkrytego „W illisa", ja / tyłu, na przedzie kierow ca, pułkow nik w ciepłej baranicy. Polnymi drogam i, po kilku godzinach dojechaliśm y do G arw o lina, tam oni na zm ianę w chodzili do ja k ie jś budy, by coś zjeść. M nie kierow ca p rzyniósł kieliszek wódki i bułkę, ale ja (nie w iem kom u na złość) ani picia, am je d z e n ia nie przyjęłam .
Z im n a podróż trw ała dalej, przyw ieźli m nie do piw nic na W rotkowej, kazali mi zejść z w ozu, byłam w stanie zam arznie
S Nasz Los nr I I listopad 2006
12
cia. zanieśli m nie do celi. w której na pryczy leżała blada, rozczochrana, spuch
nięta kobieta. U cieszyła się i zaczęłyśm y rozm aw iać. Była to ziem ianka z san dom ierskiego, K rystyna K arska. W jej m ajątku kw aterow ali bolszew icy i je d e n z nich. jad ący na front, ostrzegł ją , że będzie aresztow ana. U ciekła w ięc. p rzy jech ała do Lublina, szukając kontaktu, by dostać się na zachód. Ktoś przedstaw ił jej dow ódcę oddziału AL. B olesław a K o
w alskiego ps. ..Cień“ . U zgodniono, że zrzucą j ą kukuruźnikiem , ju ż za granicą, zapłaciła za to 13 000 złotych ... ale chciała jeszcze iść do fryzjera, na co też się zgodzono, a po godzinie przybył ktoś od „C ienia" - i zaw iózł j ą ... na W rot
kow ą, do piw nic N KW D.
W piw nicach tych było kilka cel (to były piw nice w daw nym , czynszow ym dom u), w których siedzieli sam i chłopcy.
W naszej piw nicy była w ybita szyba, zim a by ła groźna, rano m iałyśm y na podłodze zaspę śniegu, a potem ślizga
w icę. bo ch ło p cy u żyw ali z a sp y ja k ubikacji. Siedziałyśm y w tej celi bardzo długo, straciłam rachubę czasu, m ijały chyba m iesiące. W arunki były potw orne, pozw alano nam w yjść do ubikacji tylko raz dziennic.
K tóregoś ranka, gdy straż n ik obok w łą c z y ł radio, d o w ie d z ie liśm y się o zakończeniu wojny. Z aprow adzono m nie na górę do ..pana m ajora", który odezw ał się przy jaźn ie: „N u, G ala, m y sobie pogaw arim pryw atne, co ty dum ajesz o polsko rosyjskiej druzja?"
Ja mu na to. też pryw atnie: „W y przy
ja cie le , m ordow aliście ludzi we Lw ow ie, na stójkach, w ięzienia były pełne A kow ców, rozstrzeliw aliście ich, a w p o w sta
niu pod pretekstem ostrzeliw ania pozycji niem ieckich, ostrzeliw aliście nasze p o zy cje, a zrzuty - pepesze na spadochronach, am unicja do nich w w orkach nie nad a
w ała się do niczego, naw et rusznikarz nie m ógł z tym nic zrobić!
K onserw y i suchary z razow ego chleba rzucaliście bez spadochronów z takiej w ysokości, że z sucharów był pył, a z puszek placek nie do użycia!" M a to „pan m ajor": „To ja w am spasiba".
O d p ro w a d zo n o m nie do piw nicy.
D um na z siebie, opow iedziałam w szys
tko K rystynie. B yła przerażona. Po sw ym kontakcie z K ow alskim z A L., w iedziała, czym to się zakończy.
R ano, skoro św it, czterech żołdaków zabrało m nie „pod zegar" (była to w cza
sie okupacji siedziba gestapo) a razem ze m n ą jed n eg o polskiego m ajora. S iedzieli tam przy stolikach R osjanie w polsk ich m undurach, którzy usiłow ali m ów ić po polsku, z przeryw nikam i „w ot" i „w sio".
Po podaniu przez nas personaliów , kazali nam w yjść na chw ilę, po czym polecono nam w ejść z pow rotem i odczytano mi
w yrok: dziesięć łat w ięzienia, przepadek m ienia i pięć lat pozbaw ienia praw oby
w a te lsk ic h . N a k oniec: „w o t szp io n . m oże odejść". P rzyprow adzony ze m n ą m ajor dostał w yrok śm ierci.
W kilka dni po w yroku zabrano m nie i K rystynę K arską do w ojskow ego w ięz ie
nia garnizonow ego przy ul. Ś w iętokrzy
skiej. K ry sty n a, k tó ra za u siło w a n ie przekroczenia granicy, otrzym ała w yrok sześć, czy osiem lat dokładnie nie pam ię
tam , podlegała „am nestii" i po odsiedze
niu kary rzekroczyła granicę, tym razem szczęśliw ie.
W ojskow e w ięz ie n ie g arn iz o n o w e przylegało do kościoła. N aczelnikiem był B orys K osko, którego żona znajdow ała się je s z c z e w o b o zie n ie m ie ck im . B yłyśm y w w ięzieniu tylko dw ie, reszta to m ężczyźni. Z bliżały się św ięta W ielka
nocy, prosiłyśm y naczelnika, by pozw olił na przyjście księdza, spow iedź i K om u
nię Świętą. Z godził się, ale nie w szyscy chłopcy chcieli się spow iadać, tw ierdzili, że u bek został p rzebrany w sutannę.
S c e n e ria K om u n ii Św. b y ła taka: w długim , ciem nym korytarzu stół, nakryty prze ście ra d łe m , dw ie św iece, po obu stronach klęczące postacie, ja k ieś m ałe, skurczone. G dy ksiądz zaczął rozdaw ać K om unię, w ybuchł jed en w ielki płacz.
N ie ustaw ał długo. Byli tu Sybiracy, A kow cy, żo łn ierze N aro d o w y c h Sił Z brojnych, kolejarze. B ardzo to w szystko p rz e ż y w a liśm y i b y liśm y w d zię cz n i naczelnikow i.
W ięzienie to nie było bardzo ciężkie, obsługa je szc ze przedw ojenna. N iektórzy strażnicy to sybiracy, którzy przyszli z arm ią ze w schodu. W czasie „w idzeń"
u c ie k ło p ięciu chłopców . M ie liśm y
„cynk", że są w partyzantce, w M otyczu i będzie odbicie w ięzienia, a ciężarów ka w ięzienna na pow órzu będzie naszym transportem . O dbici m ieli być A kow cy, N SZ -tow cy, chłopcy z celi śm ierci i my dw ie. Je d n ak je d e n skazan y na karę śm ierci doniósł naczelnikow i o zam ierzo
nym odbiciu.
Podobno zam ieniono m u karę śm ierci na dziesięć lat w ięzienia.
N as w szystkich zakuli -w kajdany i po g o n ili p rze z m ia sto na Z am ek Lubelski. Straszne tam kazam aty, spanie na podłodze, wszy, pluskw y, karaluchy, zim no i wilgoć...
W arunki fatalne, w pom ieszczeniach p iw n iczn y ch były tylko dw a k ran y i cztery sedesy na dw adzieścia sześć osób.
D aw ano nam na „toaletę" tylko dziesięć m inut* G dy p ew n e g o raz u p rz y sz ła k o m isją i zapytała, czy m am y ja k ie ś zażalenia i skargi, w yrw ałam się p ie r
w sza i poskarżyłam się, że m am y za m ało czasu na um ycie się. Po paru godzinach przyszła do celi przodow niczka, kazała nam rozbierać się do naga i pow iedziała :
„Teraz będziecie m iały dużo czasu do m ycia". P ilnow ał nas strażnik, który w celi ob o k pilnow ał w ięźniarki, skazanej na k arę śm ierci (czekała na w ykonanie w yroku, była w ciąży). B yłam bardzo chora, m iałam w ysoką tem peraturę, w ięc p o zw o lił jej dać m i sweter. O kręciłam nim nerki. Tak stałyśm y do rana na p osadzce, przy otw artym oknie, obok zbiornika, gdzie zlew ano kible z całego w ięzienia. Był ju ż listopad...
R ano przyszedł naczelnik i spytał: „No, co, w ym yłyście się?" M ilczałyśm y w y
czerpane i zziębnięte. K azano nam w yjść przed ubikację, w której stałyśm y cały dzień, aby w szyscy przychodzący w i
dzieli, ja k to je st, gdy się poskarży na w ładzę....
Po paru dniach w ylądow ałam z w odą w bo k u na Izbie Chorych. Leków nie było.
L e k a rz p o w ie d z ia ł m i, żeb y ro d zin a p rzyniosła strzykaw ki i w apno, bo to je st na tle g ru źliczy m . B yłam m łoda, chciałam się ratow ać. S iedziałyśm y w sw y ch u b ran ia ch . M iałam z a sz y te w p o d u sz e c z k a c h ża k ie tu d w ie zło te d z ie się c io ru b ló w k i. U patrzy łam przy rozdaw aniu obiadu now ą oddziałow ą i p o p ro siła m o rozm ow ę. G dy za b rała m nie do dyżurki, pow iedz im, że jestem b ard z o chora, m am tu rodzinę, chcę napisać do niej list, dam jej za to dziesięć ru bli w złocie, drugie dziesięć niech zaniesie ro dzinie na strzykaw kę i w apno.
Z go d ziła się. B yłam praw ie szczęśliw a, lecz po apelu, o godzinie 10°° p rzodow niczka kazała mi zabrać w szystkie rzeczy i zaprow adziła m nie na oddział, gdzie odbyw ały się śledztw a i skąd dochodziły straszne krzyki torturow anych więźniów.
Tu, w obecności śledczego, zrobiła mi rew izję i znalazła „skarby" w ięźnia; ag ra
fki, spinki do w łosów i kazała m i zdjąć koszulę. Ś ledczy zw rócił się do niej:
„W yjdźcie, tow arzyszko!" a do m nie krzyknął: „C hcieliście przekupić strażni
cz k ę !" G dy zaprzeczyłam rozkrzyczał się: „A kto to pisał. I tw ierdzicie, żc nic je j nie d aw aliście?" - „No dobrze - rzekł po chw ili - ubierzcie się i w eźcie sw oje agrafki i spinki".
P rz y sz ła o d d ziało w a , m y ślała m , że za p ro w a d z i m n ie do sz p ita la, lecz zaprow adziła do cel w suterynie i poszła po klucze. Z ajrzałam przez „judasza" do ce li, z a p a liła m św ia tło i zo b aczy łam śpiące na podłodze w ięźniarki, a po nich u w ija ły się ty siąc e stonóg. N im zn alazłam m iejsce po w puszczeniu do celi, otw orzyły się drzw i. K azano nam w ychodzić z rzeczam i na dziedziniec, gdzie ju ż czekały ciężarów ki...
S ie d z ą c na p o d ło d z e sa m o ch o d u , ja d ą c e g o w kieru n k u dw orca, ro zm y ślałam : W iadom o, że oddziałow a oddała kartk ę z adresem rodziny i dw ie złote dziesięciorublów ki śledczem u, a skoro ja
Mus. Los nr 11 listopad 2006 9