Karol WOJTY¸A
Ukryty blask
Karol
WOJTY¸A
Ukryty blask
wybór i pos∏owie ks. Jan Sochoƒ
Wydawnictwo Uniwersytetu Kardyna∏a Stefana Wyszyƒskiego
Warszawa 2003
© Copyright by Libreria Editrice Vaticana
Citt∫ del Vaticano 2002
© Copyright by Wydawnictwo Uniwersytetu Kardyna∏a Stefana Wyszyƒskiego
Warszawa 2003
Redaktor:
Henryk Cz. Podolski Opracowanie graficzne:
Stanis∏aw Stosiek
W cz´Êci ilustracyjnej wykorzystano zdj´cia autorstwa ks. Jana Krajewskiego MIC
ISBN 83-7072-265-2
Wydawnictwo Uniwersytetu Kardyna∏a Stefana Wyszyƒskiego 01-815 Warszawa, ul. Dewajtis 5, tel./fax 839-89-85
e.mail: wydawnictwo@uksw.edu.pl www.uksw.edu.pl
www.ika.edu.pl
„Adam” Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna i Reklamowo-Handlowa ul. Rolna 191/193, 02-729 Warszawa
tel./fax 843-20-52, tel. 843-08-79, 843-37-23, 843-47-91
Nagle budzi mnie szelest.
Nie jestem samotny, bo dr˝´.
Karol Wojty∏a
pieʃ o Bogu ukrytym
II
Wybrze˝a pe∏ne ciszy
1.
Dalekie wybrze˝a ciszy zaczynajà si´ tu˝
[za progiem Nie przefruniesz tamt´dy jak ptak.
Musisz stanàç i patrzeç coraz g∏´biej [i g∏´biej, a˝ nie zdo∏asz ju˝ odchyliç duszy od dna.
Tam ju˝ spojrzeƒ ˝adna zieleƒ nie nasyci, nie powrócà oczy uwi´zione.
MyÊla∏eÊ, ˝e ci´ ˝ycie ukryje przed [tamtym ˚yciem w g∏´biny przechylonym.
Z nurtu tego – to wiedz – ˝e nie ma [powrotu.
Obj´ty tajemniczym pi´knem wiecznoÊci!
Trwaç i trwaç. Nie przerywaç odlotów cieniom, tylko trwaç
coraz jaÊniej i proÊciej.
9
Tymczasem wcià˝ ust´pujesz przed KimÊ, [co stamtàd nadchodzi zamykajàc za sobà cicho drzwi izdebki
[maleƒkiej – a idàc krok ∏agodzi
– i tà ciszà trafia najg∏´biej.
10
2.
To Przyjaciel. Ciàgle wracasz pami´cià do tego poranka zimà.
Tyle lat ju˝ wierzy∏eÊ, wiedzia∏eÊ
[na pewno, a jednak nie mo˝esz wyjÊç z podziwu.
Pochylony nad lampà, w snopie Êwiat∏a [wysoko zwiàzanym, nie podnoszàc swej twarzy, bo po co – – i ju˝ nie wiesz, czy tam, tam daleko
[widziany, czy tu w g∏´bi zamkni´tych oczu – Jest tam. A tutaj nie ma nic prócz
[dr˝enia, oprócz s∏ów odszukanych z nicoÊci – ach, zostaje ci jeszcze czàstka tego
[zdziwienia, które b´dzie ca∏à treÊcià wiecznoÊci.
11
3.
Póki morze przyjmujesz w swe otwarte [êrenice pod postacià falujàcych kó∏,
zdaje ci si´, ˝e utonà w tobie wszystkie [g∏´bie i wszystkie granice – lecz ju˝ stopà dotknà∏eÊ si´ fali,
a tobie si´ zdawa∏o:
to Morze we mnie mieszka∏o
takà cisz´ rozlewajàc wko∏o, taki ch∏ód.
Tonàç, tonàç! Przechyliç si´, potem [obsuwaç si´ z wolna, nie wyczuwaç w tym odp∏ywie stopni, po których zbiega si´ dr˝àc –
tylko dusza, dusza cz∏owieka zanurzona [w maleƒkiej kropli, dusza porwana w pràd.
12
4.
Nie taki jest ˝ywio∏ Êwiat∏a.
Kiedy morze ci´ szybko ukrywa i roztapia w milczàcej g∏´bi – Êwiat∏o od fal pow∏óczystych
[prostopad∏e blaski oderwie i z wolna koƒczy si´ morze, a jasnoÊç
[nap∏ywa.
A wtedy, zewszàd widoczny,
[w zwierciad∏ach dalekich i bliskich widzisz swój cieƒ.
Jak si´ ukryjesz w tym Âwietle?
Za ma∏oÊ jest przeêroczysty, a jasnoÊç zewszàd tchnie.
Wtedy – patrz w siebie. To Przyjaciel, który jest jednà iskierkà, a ca∏à
[Âwiat∏oÊcià.
Ogarniajàc sobà t´ iskr´, ju˝ nie dostrzegasz nic
i nie czujesz, jakà jesteÊ obj´ty Mi∏oÊcià.
13
5.
Mi∏oÊç mi wszystko wyjaÊni∏a, mi∏oÊç wszystko rozwiàza∏a – dlatego uwielbiam t´ Mi∏oÊç, gdziekolwiek by przebywa∏a.
A, ˝e si´ sta∏em równinà dla cichego [otwartà przep∏ywu, w którym nie ma nic z fali huczàcej,
[nie opartej o t´czowe pnie, ale wiele jest z fali kojàcej, która Êwiat∏o
w g∏´binach odkrywa i tà Êwiat∏oÊcià po liÊciach
nie osrebrzonych tchnie.
Wi´c w takiej ciszy ukryty ja-liÊç, oswobodzony od wiatru,
ju˝ si´ nie troskam o ˝aden
[z upadajàcych dni, gdy wiem, ˝e wszystkie upadnà.
14
6.
KtoÊ si´ d∏ugo pochyla∏ nade mnà.
Cieƒ nie cià˝y∏ na kraw´dziach brwi.
Jakby Êwiat∏o pe∏ne zieleni, jakby zieleƒ, lecz bez odcieni,
zieleƒ niewys∏owiona, oparta na kroplach [krwi.
To nachylenie dobre, pe∏ne ch∏odu [zarazem i ˝aru, które si´ we mnie osuwa, a pozostaje
[nade mnà, chocia˝ przemija opodal – lecz wtedy
[staje si´ wiarà i pe∏nià.
To nachylenie dobre, pe∏ne ch∏odu [zarazem i ˝aru, taka milczàca wzajemnoÊç.
Zamkni´ty w takim uÊcisku – jakby [muÊni´cie po twarzy, po którym zapada zdziwienie i cisza,
[cisza bez s∏owa, która nic nie pojmuje, niczego
[nie równowa˝y – w tej ciszy unosz´ nad sobà nachylenie
[Boga.
15
7.
Pan, gdy si´ w sercu przyjmie, jest jak [kwiat, spragniony ciep∏a s∏onecznego.
Wi´c przyp∏yƒ, o Êwiat∏o z g∏´bin
[niepoj´tego dnia i oprzyj si´ na mym brzegu.
P∏oƒ nie za blisko nieba i nie za daleko.
Zapami´taj, serce, to spojrzenie, w którym wiecznoÊç ca∏a ciebie czeka.
Schyl si´, serce, schyl si´, s∏oƒce
[przybrze˝ne, zamglone w g∏´binach ócz,
nad kwiatem niedosi´˝nym, nad jednà z ró˝.
16
8.
Co to znaczy, ˝e tyle dostrzegam, gdy [nic nie widz´, kiedy ju˝ poza horyzont ostatni osunà∏
[si´ ptak, kiedy fala w szkle go ukry∏a – opad∏em
[jeszcze ni˝ej, zanurzajàc si´ razem z ptakiem w nurcie
[ch∏odnego szk∏a.
Im bardziej wzrok nat´˝am, tym widz´
[mniej, i woda schylona nad s∏oƒcem tym bli˝sze [przynosi odbicie, im dalszy od s∏oƒca oddziela jà cieƒ, im dalszy cieƒ od s∏oƒca oddziela moje
[˝ycie.
Wi´c w mroku jest tyle Êwiat∏a, ile ˝ycia w otwartej ró˝y, ile Boga zst´pujàcego na brzegi duszy.
17
9.
Z wolna s∏owom odbieram blask, sp´dzam myÊli jak gromad´ cieni, – z wolna wszystko nape∏niam nicoÊcià, która czeka na dzieƒ stworzenia.
To dlatego, by otworzyç przestrzeƒ dla wyciàgni´tych Twych ràk, to dlatego, by przybli˝yç wiecznoÊç, w którà byÊ tchnà∏.
Nie nasycony jednym dniem stworzenia, coraz wi´kszej po˝àdam nicoÊci,
aby serce nak∏oniç do tchnienia Twojej Mi∏oÊci.
18
10.
Za t´ chwil´ pe∏nà Êmierci dziwnej, która w wiecznoÊç niezmiernà op∏ywa, za dotkni´cie dalekiego ˝aru,
w którym ogród g∏´boki omdlewa.
Zmiesza∏y si´ chwila i wiecznoÊç, kropla morze obj´∏a –
opada cisza s∏oneczna w g∏´bin´ tego zalewu.
Czy˝ ˝ycie jest falà podziwu, falà wy˝szà [ni˝ Êmierç?
Dno ciszy, zatoka zalewu – samotna [ludzka pierÊ.
Stamtàd ˝eglujàc w niebo, kiedy wychylisz si´ z ∏odzi, miesza si´ szczebiot dzieci´cy – i podziw.
19
11.
Uwielbiam ci´, siano wonne, bo nie [znajduj´ w tobie dumy dojrza∏ych k∏osów.
Uwielbiam ci´, siano wonne, któreÊ tuli∏o [w sobie Dziecin´ bosà.
Uwielbiam ci´, drzewo surowe, bo nie [znajduj´ skargi w twoich opad∏ych liÊciach.
Uwielbiam ci´, drzewo surowe, boÊ kry∏o [Jego barki w krwawych okiÊciach.
Uwielbiam ci´, blade Êwiat∏o pszennego [chleba, w którym wiecznoÊç na chwil´ zamieszka, podp∏ywajàc do naszego brzegu
tajemnà Êcie˝kà.
20
12.
A˝ dotàd doszed∏ Bóg i zatrzyma∏ si´
[krok od nicoÊci, tak blisko naszych oczu.
Zdawa∏o si´ sercom otwartym, zdawa∏o si´
[sercom prostym,
˝e zniknà∏ w cieniu k∏osów.
A kiedy uczniowie ∏aknàcy ∏uskali ziarna [pszenicy, jeszcze g∏´biej zanurzy∏ si´ w ∏an.
– Uczcie si´, prosz´, najmilsi, ode mnie [tego ukrycia.
Ja, gdzie ukry∏em si´, trwam.
Powiedzcie, k∏osy wynios∏e, czy wy nie [wiecie, gdzie si´ zatai∏?
Gdzie Go szukaç? – k∏osy, powiedzcie, gdzie Go szukaç w tym urodzaju?
21
13.
Bóg spoczywa∏ w sercu i wszechÊwiat, lecz wszechÊwiat gas∏,
z wolna stawa∏ si´ Rozumu Jego pieÊnià, najni˝szà z gwiazd.
Opowiadam wam zdziwienie wielkie, [helleƒscy mistrze:
nie warto czuwaç nad bytem, który [wymyka si´ z ràk, jest Pi´kno rzeczywistsze,
utajone pod ˝ywà krwià.
Czàstka chleba rzeczywistsza ni˝
[wszechÊwiat, pe∏niejsza bytu i S∏owa
– pieʃ jak morze zalewajàca – odm´t s∏oƒca
– wygnanie Boga.
22
14.
Synu, kiedy odejdziesz, wzbierajàca [g∏´bio odwieczna, w której wszystko ujrza∏em –
Ojcze, Mi∏oÊç oznacza koniecznoÊç wzbierania chwa∏à.
Synu, spójrz, niedaleko od Twojej
[jasnoÊci jest k∏osów dojrza∏e p´cznienie –
Przyjdzie dzieƒ, gdy odejmà Ci blask, kiedy jasnoÊç Twà wydam ziemi.
Ojcze, spójrz, niedalekie od mojej mi∏oÊci jest me spojrzenie,
którym ogarniam odwiecznie ten dzieƒ wzbierajàcej zieleni.
R´ce Twoje odejmà z mych ramion – synu, widzisz to unicestwienie, Twój blask, kiedy przyjdzie dzieƒ, wydam k∏osom p´czniejàcej ziemi.
23
Ojcze, r´ce odj´te z Twych ramion spoj´ z drzewem odartym z zieleni, bladym Êwiat∏em pszenicznym nasyc´
ten blask, który w k∏osy zamienisz.
Synu, kiedy odejdziesz, Mi∏oÊç odwieczna, któ˝ ogarnie Ci´ nurtem najbli˝szym?
Ojcze, opuszczam Twoje wejrzenie [wzbierajàce zalewem s∏onecznym, obieram oczy ludzkie –
obieram oczy ludzkie zalane Êwiat∏em [pszenicznym.
24
15.
Staç tak przed Tobà i patrzeç tymi [oczyma, w których zbiegajà si´ drogi gwiazd – o oczy, nieÊwiadome Tego, Kto w was
[przebywa, odejmujàc Sobie i gwiazdom niezmierny
[blask.
Wi´c wiedzieç jeszcze mniej, a jeszcze [wi´cej wierzyç.
Powieki powoli zamykaç przed Êwiat∏em [pe∏nym dr˝eƒ, potem wzrokiem odepchnàç przyp∏yw
[gwieêdzistych wybrze˝y, nad którymi zawisa dzieƒ.
Bo˝e bliski, przemieƒ zamkni´te oczy w oczy szeroko otwarte
i nik∏y podmuch duszy drgajàcej
[w szczelinach ró˝
otocz ogromnym wiatrem.
25
16.
Cz´sto myÊl´ o tym dniu widzenia, który pe∏en b´dzie zdziwienia nad tà Prostotà,
z której Êwiat jest uj´ty, w której przebywa nietkni´ty a˝ dotàd
– i dalej ni˝ dotàd.
A wtedy koniecznoÊç prosta coraz [wi´kszà si´ staje t´sknotà za owym dniem,
który wszystko obejmie takà niezmiernà [Prostotà, mi∏osnym tchem.
26
17.
Zabierz mnie, Mistrzu, do Efrem,
[i pozwól tam z sobà pozostaç, gdzie ciszy dalekie wybrze˝a opadajà na
[skrzyd∏ach ptaków, jak zieleƒ, jak fala bujna, nie zmàcona
[dotkni´ciem wios∏a, jak ko∏o szerokie na wodzie, nie
[sp∏oszone cieniem przestrachu.
Dzi´ki, ˝eÊ miejsce duszy tak daleko [odsunà∏ od zgie∏ku i w nim przebywasz przyjaênie otoczony
[dziwnym ubóstwem, Niezmierny, ledwo celk´ zajmujesz
[maleƒkà, kochasz miejsca bezludne i puste.
Bo jesteÊ samà Ciszà, wielkim
[Milczeniem, uwolnij mnie ju˝ od g∏osu,
a przejmij tylko dreszczem Twojego [Istnienia, dreszczem wiatru w dojrza∏ych k∏osach.
27
28
II
Pieʃ o s∏oƒcu niewyczerpanym
1.
Twój wzrok utkwiony w duszy, jakby [s∏oƒce sk∏onione na liÊciu, bogaci jego kwitnienie przeêroczystà
[tonià dobroci i skupia w swoim promieniu
– lecz popatrz, Mistrzu,
có˝ stanie si´ z liÊciem i s∏oƒcem? – [wieczór nadchodzi.
2.
Dusza nie jest taka jak liÊç, który za s∏oƒcem nie podà˝y
i zgaÊnie, kiedy si´ zieleƒ w nim wypali – – to tylko s∏oƒce b´dzie coraz dalej, coraz dalszà go drogà okrà˝a.
Nie doÊç liÊciu, ˝e co dzieƒ dnieje, nie doÊç, ˝e s∏oƒce wschodzi.
Âmierç jest tylko zbyt krótkim
[promieniem s∏onecznych godzin.
29
3.
Dusza nie jest taka jak liÊç.
Mo˝e s∏oƒce zatrzymaç nad sobà, uni˝ajàc si´ razem z nim
nieodst´pnym ∏ukiem od zachodu.
Tam go dosi´ga i zostaje, dzielàc s∏oneczne uni˝enie, a gdy up∏ynie jeszcze dalej,
jednoczy si´ z nim d∏ugim cieniem – Ani horyzontów nie ∏amie,
niespokojna o dalekie dni – po prostu puka do drzwi.
I oto wszystkiego dosi´g∏a:
oto s∏oƒce co dzieƒ przywraca do swego widnokr´gu.
30
4.
Kiedy smutek si´ zmiesza z wieczorem – – podobne do siebie sà z barw –
razem stajà si´ dziwnym napojem, który z l´kiem nachylam do warg.
Wi´c, a˝eby w tym niepokoju nie pozostawiaç mnie samego, odjà∏eÊ groz´ wieczoru, da∏eÊ wiecznoÊci smak chleba.
Gdy z bezmiaru wy∏ania∏eÊ czas i opiera∏eÊ si´ na przeciwnym brzegu, us∏ysza∏eÊ daleki mój p∏acz,
i od wieków wiedzia∏eÊ, dlaczego.
Wiedzia∏eÊ, ˝e takiej t´sknoty, która raz si´ napi∏a z Twych ócz, nie nasycà s∏oneczne zachwyty, lecz rozkrwawià jak brzegi ró˝.
31
5.
JeÊli ten kosmos jest ga∏´zià ci´˝kà [od liÊci, którà op∏ywa Êwiat∏o s∏oƒca,
jeÊli spojrzenie jest tonià spokojnà, zaczerpni´tà na otwartà d∏oƒ.
Wi´c chocia˝ liÊcie dr˝à i opadajà w niedalekiej g∏´bi odbite,
toƒ spokojna si´ ciàgle wpatruje w Ciebie – Ukryty.
32
6.
Te biedne moje oczy, gdy stwarza∏eÊ, czerpiàc z toni w otwartà d∏oƒ, o tym wiecznym spojrzeniu myÊla∏eÊ, zachwyconym w niezmiernà toƒ, i mówi∏eÊ:
uni˝´ si´, bracie, uni˝´, nie osamotni´ nigdy twoich oczu, naprzód ukryj´ si´ w krzy˝u, potem chlebem w dojrza∏ym zbo˝u.
Wi´c myÊl´:
dlatego tak si´ uni˝asz, by nie osamotniç w kosmosie moich ramion dalekich od krzy˝a i mych oczu oddanych t´sknocie.
33
7.
JeÊli mi∏oÊç najwi´ksza w prostocie, a pragnienie najprostsze w t´sknocie, wi´c nie dziw, ˝e pragnà∏ Bóg, aby najprostsi Go przyj´li, ci, którzy dusze majà z bieli, a dla mi∏oÊci swej nie znajà s∏ów.
Sam, gdy nas umi∏owa∏, prostotà nas oczarowa∏, biedà, biedà, i siankiem – Wtedy Matka Dziecin´ bra∏a, na r´kach Go ko∏ysa∏a
i otula∏a Mu stopy w sukmank´.
O cud, cud, cud!
kiedy Boga os∏aniam cz∏owieczeƒstwem, os∏oniony od Niego mi∏oÊcià,
os∏oniony m´czeƒstwem.
34
8.
W jednym spojrzeniu dzieci´cym skupionym w ∏agodnej Hostii spotka∏em si´ z Ojcem Niebieskim, który patrza∏ z niezmiernà mi∏oÊcià.
Przed g∏´bià tego spojrzenia, w którym ujrzany by∏ Êwiat, zadr˝a∏y oczy moje
jak ods∏oni´ty kwiat.
Syn mówi∏: Oto si´ spe∏nia pragnienie naszej mi∏oÊci,
˝e oczy ludzkie patrzà nie odmienione Êwiat∏oÊcià.
O blask! O Stwórcze spojrzenie, z którego niezmiernie obficiej stworzenie si´ nowe wy∏ania, nowe Êwiaty powstajà w ukryciu.
35
9.
O, czuç t´ chwil´ nicoÊci, t´ chwil´ sprzed stworzenia – i nie odst´powaç jej nigdy, jak nie odst´puje si´ cienia.
Powracaç ciàgle w ten czas, gdy utulony tylko Twojà MyÊlà, niewinnoÊç wi´kszà ni˝ dziecko i g∏´bszà mia∏em przejrzystoÊç.
DziÊ, oszo∏omiony istnieniem, zapominam o mojej nicoÊci,
w dalekich si´ b∏àkam promieniach, oderwany od promieni najprostszych.
Lecz jedno spojrzenie w g∏àb,
które wiecznoÊç ods∏ania z przep∏ywu – jedno najprostsze spojrzenie,
którym w MyÊli znów Twojej przebywam. – To wtedy – gdy w blasku ukrytym skupiam siebie ca∏ego,
i staj´ si´ znów Twojà MyÊlà, mi∏owany bia∏ym ˝arem Chleba.
36
10.
Cz´sto stamtàd d∏ugo na mnie patrzy spojrzeniami przykuwajàc mi twarz – Czy ty wiesz, czy ty wiesz, mój bracie, jak mi∏uje nas Ojciec nasz?
Ale g∏´bi owych s∏ów nikt nie zna, ale przyczyn najdalszych nikt nie wie, jaka m´ka to by∏a bezbrze˝na
ta samotnoÊç na krzy˝owym drzewie.
Lecz nie krew, która w drzewie
[rozkwit∏a, jak rozkwita ka˝dy trud w jutrzejszym
[chlebie – tylko to odepchni´cie od Ojca,
to odtràcenie...
Za te s∏owa: CzemuÊ mnie opuÊci∏, Ojcze, Ojcze – za mej Matki p∏acz – Ja na wargach Twoich odkupi∏em dwa najprostsze s∏owa: Ojcze nasz.
37
11.
Jest we mnie toƒ przeêroczysta, dla mych oczu zasnuta mg∏à –
kiedy, jak potok up∏ywam zbyt bystro, na tak g∏´bokie nie zas∏uguj´ dno.
Tam Pan mój co dzieƒ przychodzi [i pozostaje – smuga krwi gdy zatapia si´ w Ênieg – – i poznany wzajemnie poznaje i wzajemnà obfitoÊcià tchnie.
Gdyby wtedy ktoÊ toƒ przeêroczystà potrafi∏ odsnuç z mg∏y,
ujrzano by – w jakiej n´dzy, ujrzano by – w kim
i ujrzano by – jaka Êwiat∏oÊç zalewa przyçmionà toƒ, ujrzano by – w sercu ludzkim, najprostszym z s∏oƒc.
38
12.
Jest we mnie kraina przeêroczysta w blasku jeziora Genezaret – i ∏ódê... i rybacza przystaƒ, oparta o ciche fale...
i t∏umy, t∏umy serc,
zagarni´te przez Jedno Serce, przez Jedno Serce najprostsze, przez naj∏agodniejsze –
– albo znowu – wieczór z Nikodemem, – albo znowu – nad brzegiem morskim, dokàd powracam codziennie,
oczarowany Twà pi´knoÊcià.
A to wszystko: ten wieczór
[z Nikodemem, ta kraina i rybacza przystaƒ,
i toƒ taka przeêroczysta, i Postaç taka bliska,
a to wszystko przez Punkt jeden Bia∏y z najczystszej bieli
obj´ty w sercu cz∏owieczym krwawym przep∏ywem czerwieni.
39
13.
Prosz´ Ci´, byÊ mnie ukrywa∏
w miejscu niedost´pnym, w nurcie cichego podziwu lub w nocy pos´pnej.
Prosz´ Ci´, byÊ mnie os∏ania∏
od tej strony, co zapada w mrok – a prosz´ Ci´, byÊ mnie ods∏ania∏
ku tej stronie, co przykuwa wzrok – bo wiem o takim ukryciu,
˝e w nim nic nie rozprosz´ z tych s∏oƒc, które p∏onà pod horyzontem
spojrzeƒ utkwionych w g∏àb.
A wtedy dokona si´ cud przemiany:
oto Ty staniesz si´ mnà – ja – eucharystyczny.
40
14.
Prosz´, wyjdê, Panie, ode mnie i myÊli mojej omylnej
nie nara˝aj na takà niemoc, nie nara˝aj na takà bezsilnoÊç – bo nie ma takiej wdzi´cznoÊci, aby obj´∏a nieskoƒczonoÊç,
˝eby serce obj´∏o Ciebie s∏onecznà smugà czerwonà – a choçby obj´∏o Êwiat i choçby rozp∏onà∏ do sza∏u, i choçbym rozda∏ siebie – wiem, ˝e nic nie odda∏em.
A Ty jeszcze co dzieƒ pomna˝asz mojà bezsilnoÊç,
poddajàc Twà nieskoƒczonoÊç pod mojà myÊl omylnà.
41
15.
Jak˝e odwdzi´cz´ morzu, ˝e fale jego [ciche wychodzà, aby szukaç moich
[codziennych zb∏àkaƒ?
Jak˝e odwdzi´cz´ s∏oƒcu, ˝e zachód [mnie nie odpycha,
˝e wieczór i poranek nied∏uga dzieli [roz∏àka?
Có˝ Ci oddam za t´ bliskoÊç,
którà w takim rozniecasz bezmiarze, jak ogniska,
jak serca w równowadze.
Có˝ Ci oddam za t´ poufa∏oÊç, którà w dzieci´cym spojrzeniu nawiàzujesz, a koƒczysz chwa∏à nieosmuconà w odcieniu.
Có˝ Ci oddam za t´ bezbronnoÊç, która nie skàpi mi dnia –
przecie˝ Ci, Panie, nie wolno ufaç takiemu jak ja.
42
Jak˝e odwdzi´cz´ morzu, ˝e fale jego [ciche wychodzà, aby szukaç moich
[codziennych zb∏àkaƒ?
Jak˝e odwdzi´cz´ s∏oƒcu, ˝e zachód [mnie nie odpycha,
˝e wieczór i poranek nied∏uga dzieli [roz∏àka?
43
16.
O Panie, przebacz mej myÊli, ˝e nie doÊç [jeszcze mi∏uje, przebacz mi∏oÊci mej, Panie, ˝e tak
[strasznie przykuta do myÊli,
˝e ch∏odnym myÊlom, jak nurt, Ciebie [odejmuje i nie ogarnia p∏onàcym ogniskiem.
Ale przyjmij, Panie, ten podziw, który si´
[w sercu zrywa, jak zrywa si´ potok w swym êródle – – znak, ˝e stamtàd przyp∏ynie ˝ar – i nie odtràcaj, Panie, nawet tego
[ch∏odnego podziwu, który nasycisz kiedyÊ kamieniem
[p∏onàcym u warg – l nie odtràcaj, Panie, mojego podziwu, który jest niczym dla Ciebie, bo Ca∏y
[jesteÊ w Sobie, ale dla mnie teraz jest wszystkim,
strumieniem, co brzegi rozrywa, nim oceanom niezmiernym t´sknot´
[swojà wypowie.
1944
44
pieʃ o blasku wody
A odpowiadajàc Jezus rzek∏ jej: Ka˝dy, kto pije t´ wod´, znowu pragnàç b´dzie; kto jednak napije si´ wody, którà ja mu dam, nigdy nie uczuje pragnienia. (J 4,13)
1. Nad studnià w Sychem
Popatrz – tam ∏uskà srebrzystà
[nieustannie si´ woda odrywa, oto g∏´bi brzemieniem dr˝y
jak êrenica czujàc dno obrazu.
Woda jednak miejsca zm´czone wokó∏
[twych oczu przemywa, gdy odbiciem szerokich liÊci dosi´ga
[twojej twarzy.
Tak daleko do êród∏a – Te oczy znu˝one to znak,
˝e ciemne wody nocy p∏yn´∏y w s∏owach [modlitwy (– nieurodzaj, nieurodzaj dusz –)
a teraz Êwiat∏o studni pulsuje g∏´boko [w tych ∏zach, które – pomyÊlà przechodnie – wycisnà∏
[podmuch snu...
A tymczasem –
ta studnia otwiera w twym wzroku tylko [migot liÊci i ∏uskà odbitej zieleni zasnuwa mi´kko
[twà twarz tam – w g∏´bi.
47
Czy daleko jeszcze do êród∏a?
Przecie˝ w Tobie dr˝y tylu ludzi
przeÊwietlonych blaskiem Twoich s∏ów – jak êrenice przeÊwietla blask wody...
Tych ludzi znu˝eniem zarazem i Êwiat∏em [znasz.
48
2. Gdy otworzysz oczy w g∏´bi fali...
Kamienie po Êwie˝ym deszczu
[przejrzyste – lÊnià w stopach przechodniów nieznacznie
[uniesione.
Ju˝ blisko wieczór. Ilu˝ ludzi przenika [w g∏àb drzwi otwieranych z ∏oskotem –
ilu˝ topnieje od Êwiat∏a w g∏´bi okien?
Ju˝ wieczór. Âciana ludzka co czas jakiÊ [otwiera si´ twarzà przechodnia – potem okiem przenoszà jà
[Êwiat∏a na inne miejsce opodal –
zw´˝ana, rozszerzana co chwil´.
[Jednaka.
Wzrok wyrywa si´ ledwo z jej mroku.
[¸atwa.
49
A ja ci powiadam, ˝e to tylko twój wzrok dostrzega ludzi tak s∏abo, kiedy p∏ynà
[za falà neonu.
W∏aÊciwie ods∏ania ich to, co najbardziej [ukryte w nich i czego ˝aden nie wypala p∏omieƒ.
A kiedy przymkniesz oczy, przestrzeƒ [znowu si´ staje pe∏niejsza wprost niepoj´tych treÊci – oto ludzi
[rozsuwa si´ mrok, ko∏yszàc w sobie t´ dobroç,
którà – milczàc – sycisz si´ z nich [wszystkich, którà – krzyczàc – rozbijasz w proch.
Nie, nie – to nie jesteÊcie wy tylko – [a jeÊli nawet wy, tedy obecnoÊç wasza nie tylko trwa, lecz [objawia – Byle oczy otworzyç inaczej,
otworzyç inaczej ni˝ zwykle I nie zapomnieç widzenia, którym
[wówczas wzrok si´ napawa∏.
50
3. S∏owa niewiasty u studni, które wypowiedzia∏a odchodzàc
Od tej chwili moja niewiedza zamkn´∏a si´
[za mnà jak drzwi, którymi wszed∏eÊ – poznajàc to
[wszystko, czego ja nie wiem – I milczàc tylu ludzi przeprowadzi∏eÊ
[przeze mnie I dróg dalekich – i ulic rosnàce
[w ludziach zarzewie.
51
4. Póêniejsze rozpami´tywanie spotkania
Tak widzieç w sobie nie odwa˝y si´ nikt [z nas. – On poznawa∏ inaczej.
Prawie oczu nie podniós∏.
By∏ wielkim zbiorowiskiem poznania – jak studnia blaskiem wody wiejàca
[przez twarz.
Mia∏ zwierciad∏o... jak studnia...
[Êwiecàce g∏´boko.
Nie potrzebowa∏ wychodziç z siebie, ani [oczu podnosiç, by odgadnàç.
Widzia∏ mnie w sobie. Posiada∏ mnie [w sobie.
Przenika∏ we mnie bez trudu
i wstydem wytryska∏ we mnie i myÊlà [st∏umionà od dawna.
Jakby dotyka∏ rytmu w moich skroniach i znu˝enie ogromne dêwiga∏ we mnie nagle...
i pieczo∏owicie...
S∏owa by∏y proste. Sz∏y ko∏o mnie jak [owce wabione.
52
A wewnàtrz... zrywa∏y we mnie ptaki [drzemiàce w gniazdach.
By∏ ca∏y w moim grzechu i w mej tajemnicy.
Powiedz, to musia∏o boleç – to musia∏o [cià˝yç (fala myÊli opada tak ci´˝ko jak wieko
[z metalu) – Milczysz – lecz dzisiaj ju˝ wiem, otwarta na zawsze Twym s∏owem –
˝e wtedy nie docierpia∏am w Tobie [w∏aÊciwych rozmiarów.
Powiedz... dziÊ mi∏oÊç chcia∏aby sobie [przywróciç ten ból...
odebraç go Tobie i w siebie jak taÊm´
[ostrà przewinàç...
Za póêno, dziÊ ka˝dy ból, który powraca [od Ciebie, po drodze odmienia si´ w mi∏oÊç.
Jaki˝ skrót! Jaka dobroç poznania!
A przecie˝ nawet nie podnios∏eÊ oczu – mówi∏eÊ ze mnà tylko tamtymi oczami, które studni g∏´boki blask odtworzy∏.
53
5. Rozmowy, które prowadzi∏ w niej On i ludzie ze Êciany wieczoru
Tak zdajà si´ mówiç ludzie ze Êciany [wieczoru:
– Nie myÊl, ˝e chodzisz sam. Towarzyszy [Ci ciàgle takich jak ja – odmienionych twoim
[zamyÊleniem w nas... tak, twoim zamyÊleniem w nas, jakby s∏owa prostym przeszczepieniem, wiotkiego s∏owa przeszczepieniem
[w blask – takich jak ja,
dêwigni´tych w mroku tratowanych [gwiazd.
WÊród ludzi ze Êciany wieczoru znajduje si´
[owa niewiasta.
Teraz On mówi przez nià do nich:
– Nie chodzicie samotni.
Nigdy, ani na chwil´ nie od∏àcza si´ od [was mój profil, 54
który w was staje si´ prawdà, ciàgle [staje si´ prawdà i waszej ˝ywej fali rozdarciem
[niezmiernie g∏´bokim.
Moja twarz
spieczona waszych dusz pustynià ciàgle zwiewana oddechem zm´czonego
[snu – – Dlaczego ze mnie swojego nie
[wyjmujecie krzy˝a, jak ja wyjà∏em z was?
gdy p∏onà∏ w waszych ramionach [i zwisa∏ w ci´˝kim tchu – Oni:
kiedy w smutnej Êcianie wieczoru
[odnajdujesz nasze twarze oÊlizg∏e jak kad∏ub ryby od Êwiat∏a tylu
[lamp – mamy krew, mamy krew
i krwià mo˝emy uderzyç!
On:
Przyszed∏em przewa˝yç krwià.
Przyszed∏em szukaç znu˝enia – podobny [wam.
55
6. Samarytanka
Owa studnia z∏àczy∏a mnie z Tobà, owa studnia wprowadzi∏a mnie w Ciebie.
Nie by∏o wÊród nas nikogo, tylko jej [blask g∏´boki dr˝àcy jak czysta êrenica w orbitach
[kamieni – ona mnie w oczy twoje przenios∏a i w nich zamkn´∏a.
56
7. Rozwa˝ania ponowne
Wtedy to ja – to ja, przytomna mojemu [ocknieniu, jak cz∏owiek w przejrzystym nurcie
[przytomny w∏asnemu odbiciu – nagle dêwigni´ty z zwierciad∏a
[i przeniesiony w siebie oddech tamuje zdumiony, nad Êwiat∏em
[si´ w∏asnym ko∏yszàc.
Jak zosta∏am dêwigni´ta – nie wiem.
[Choç by∏am przytomna sobie – przedtem – i potem – sobie...
rozgraniczona – czy˝by tylko
[przebudzeniem?
i prostym otwarciem Êciany, przez którà [chodzi∏am dotàd, nie wiedzàc, ˝e mnie dzieli ode mnie
[samej – i nie tylko ode mnie.
57
O, jak˝e zosta∏am dêwigni´ta.
Choç wszystko jest jak dawniej:
z tamtego wzgórza mu∏y zsuwajà si´ jak [co dzieƒ juczne.
Âwiat si´ podnosi i miarowo opada [w blask domów niesionych b∏´kitem powietrza –
[(na pró˝no, na pró˝no) – znów lamp palonych w poÊrodku
[oczekiwanych gwiazd –
*
Ten ci´˝ar, który ze mnie wyjà∏eÊ – ja [rozpoznam dopiero powoli miarà w∏asnego znu˝enia wÊród tylu,
[tylu walk, gdy zechc´ wydobyç ze siebie jakàÊ
[czàstk´ tej prostej harmonii, którà Ty masz bez trudu – i bez miar.
Popatrz – a we mnie nie bez trudu jà [mia∏eÊ – t´ czàstk´. Przecie˝ wiem, ˝e nie
[zawis∏o w pró˝ni to brzemi´, które ze mnie wyjà∏eÊ – którego ˝adna z wag nie odwa˝y –
[i nie odró˝ni.
58
Wi´c nie-odró˝nionym wa˝´ –
i nie-odró˝nionym znów jestem lekka.
Tak lekkim staje si´ p∏omieƒ uniesiony [z zesch∏ego drzewa
∏ukiem Êwietlanym,
który wokó∏ siebie podwa˝a nocy
[rozleg∏e wieko.
59
8. Pieʃ o blasku wody
A w samej g∏´bi, z której przysz∏am [zaczerpnàç tylko wody dzbanem – – tak ju˝ dawno
[do êrenic przywiera ten blask... tyle, tyle poznania znalaz∏am – ile˝ wi´cej ni˝ dotàd!
Znalaz∏am w odbiciu tej studni tyle [pustej w sobie przestrzeni.
O jak dobrze! Nie zdo∏am Ci´ ca∏ego [przenieÊç w siebie – ale pragn´, byÊ pozosta∏ jak
[w zwierciadle studni zostajà liÊcie i kwiaty z wysoka zdj´te spojrzeniem zdumionych oczu
– oczu bardziej przeÊwietlonych ni˝
[smutnych.
1950
60
matka
(fragment)
II
2. Przestrzeƒ, która w tobie zosta∏a...
W przestrzeƒ Twojego Syna, pierwszego [Syna Twojego, powracam cz´sto. Wówczas myÊli biorà
[Jego kszta∏t, ale oczy zostajà puste –
na wargi s∏owa wracajà te same, którymi On si´ okry∏, gdy z nami
[pozostaç chcia∏.
Gdy wi´c te same s∏owa przestrzeƒ Jego [ogarnà bardziej ni˝ wzrok,
ni˝ pami´ç i serce – o Matko – znowu Go mo˝esz mieç –
Pochyl si´ ze mnà – i przyjmij.
Smak chleba ma Twój Syn – a prócz tego smaku ma ciàgle
[niewys∏owionà treÊç.
63
I oto – przestrzeƒ Jego bardziej ni˝
[w szepcie mych warg, bardziej ni˝ w myÊlach, we wzroku,
[w pami´ci – czy tak˝e bardziej ni˝ w chlebie? – zapami´tana jest w Twoich ramionach;
[przytulona g∏ówkà do Twych bark, bo przestrzeƒ ta w Tobie zosta∏a, bo ona
[wzi´ta jest z Ciebie.
I nigdy pustkà nie Êwieci. Tak bardzo zaÊ [w Tobie jest,
˝e gdy ju˝ w dr˝àcych palcach ∏ama∏em [chleb, by podaç Matce –
stanà∏em na chwil´ zdumiony,
bo ca∏à t´ prawd´ ujrza∏em przez jednà [w Twych oczach ∏z´.
64
myÊl jest przestrzenià dziwnà (fragmenty)
... i przeprawi∏ si´ przez bród Jaboku... a oto mà˝ zmaga∏ si´
z nim a˝ do zarania... I nazwa∏ Jakub imi´ onego miejsca Fanuel, mówiàc: „Widzia∏em Boga twarzà w twarz... ” (Z Ksi´gi Rodzaju, 32)
II
Jakub
Jakub odchodzi∏ z wolna, zna∏ bowiem [si∏´ wody i wàt∏e golenie swych owiec, które
[z daleka wiód∏.
Na pró˝no w strumieniu, nad którym [stan´li on i trzody, szuka∏ jakiegoÊ miejsca, które by przejÊç
[mogli w bród.
A by∏ to Jakub pasterz, który wÊród [pot´g ziemi nie czu∏ si´ nigdy obco. Tak w nich po
[prostu tkwi∏,
˝e masyw milczàcej wiedzy wyrasta∏
[w nim bez natchnienia i bywa∏ myÊlom przytomny, choç
[brakowa∏o s∏ów.
67
I nagle, gdy noc ju˝ zupe∏na stopniowo [zgasi∏a oczy owiec, a potem wielb∏àdów, a potem
[dzieci i ˝on, Jakub z masywem swej wiedzy pozosta∏
[zupe∏nie samotny, lecz czu∏, ˝e ktoÊ go ogarnia i ˝e nie
[ruszy si´ stàd.
I ktoÊ – ten sam – tak samo otworzy∏
[jego ÊwiadomoÊç do dna, tak samo, a jednak inaczej ni˝ dziecko,
[ni˝ owca czy sprz´t;
jednak˝e tamtych nie zmia˝d˝y∏, nie [zepchnà∏, tylko objà∏, tak ˝e wszystkie z Nim z lekka dr˝a∏y,
[ods∏aniajàc swój wewn´trzny l´k.
I Jakub dr˝a∏ w Nim równie˝, bo nigdy [rzeczywistoÊç nie rozstàpi∏a si´ przed nim tak nagle, wi´c zgià∏ si´ pod jej ci´˝arem – i przez
[to u∏atwi∏ myÊlom,
˝e mog∏y uchwyciç w tym wszystkim [najprostszà równowag´.
68
III
1. Przestrzeƒ potrzebna kroplom wiosennego deszczu
Zatrzymaj przez chwil´ wzrok na
[kroplach Êwie˝ego deszczu:
oto w nich skupia swój blask ca∏a zieleƒ [wiosennych liÊci, tak ˝e wszystkie prawie cià˝à
[w kroplach, w granicach si´ w∏asnych [nie mieszczà – a choç oczy twe pe∏ne zdumienia, nie mo˝esz, naprawd´ nie mo˝esz do dna
[otworzyç swej myÊli.
Na pewno jà b´dziesz ucisza∏ jak dzieci´
[zbudzone ze snu:
nie oddzielaj si´ od blasku przedmiotów, [droga moja, pozostaƒ w zdumieniu!
Pró˝ne s∏owa! Czy˝ nie czujesz?
[To przez nià w∏aÊnie jesteÊ tak g∏´boko w Êwiat∏oÊci rzeczy,
˝e musisz w sobie szukaç coraz g∏´bszej [dla nich przestrzeni.
69
2. B∏àd
Czy˝ mo˝na odjàç myÊlom ich równe, [ciche dno?
– Mog´ pochylaç ulic´ ku jednej stronie [jezdni, we wzroku idàcych dziewczàt i ch∏opców [odkrywaç b∏àd, bo gdy szeregi aut zbiegajà,
to chyba tylko w ich szybach zasklepia si´
[jakiÊ bezmiar.
A oni mówià:
– myÊl nasza si´ zwiàza∏a z jasnoÊcià [przedmiotów, myÊl nasza wiernà zosta∏a pot´dze
[zwyczajnych rzeczy, a jeÊli tyle z nich nie otwar∏o si´
[przed nami dotàd, to znaczy, ˝e nasza myÊl nie zakoƒczy∏a si´
[jeszcze.
70
3. Ci´˝ar w∏aÊciwy
Te s∏owa wstrzàsnà ka˝dym. Bo
[zakoƒczenie myÊli znaczy, ˝e ma si´ ona wyczerpaç
[w przedmiotach i zgasnàç jak oko, które jasnym swym rdzeniem
[nasyca rzeczywistoÊç i przeobra˝a – choç nie uwalnia jej nigdy [od drgaƒ ludzkiego czasu.
Lecz gdy ona ca∏ym swym ci´˝arem [pochyli si´ na mnie i runie, to wówczas nape∏nia si´ myÊlà i obsuwa si´
[na dno cz∏owieka, po którym rzadko stàpam, którego
[w∏aÊciwie nie umiem, choç wiem,
˝e ju˝ dalej rozpaÊç si´ nie mog´, bo widzenie i Przedmiot zupe∏ny takà
[w∏aÊnie posiadajà przepaÊç.
Rzadko nawet o tym rozmawiam, lecz [ciàgle z tego wnioskuj´
o ci´˝arze w∏aÊciwym Êwiata i o w∏asnej [g∏´bi mojej.
71
IV Dla towarzyszów drogi
1.
JeÊli szukasz owego miejsca, na którym [zmaga∏ si´ Jakub, nie w´druj do krain Arabii, nie szukaj na
[mapach potoku, bowiem znajdziesz o wiele bli˝ej ich Êlad.
Pozwól tylko: w perspektywie myÊli niech [zjawiajà si´ Êwiat∏a przedmiotów, coraz ÊciÊlej zwiàzane myÊlà i w coraz
[prostszy kszta∏t.
Wówczas obraz si´ nie rozprasza, lecz [cià˝y. I na to bàdê gotów,
˝e masz w sobie ten obraz udêwignàç, ˝e [si´ ca∏y zamieniasz w t´ treÊç, której sprzyja cisza i samotnoÊç,
samotnoÊç mo˝liwa w cz∏owieku, mo˝liwa dlatego, bo od niej nie odrywa
[nikogo Êmierç.
72
2.
Je˝eli zaÊ nasze dni wype∏niajà uczynki [zwyczajne, w których ciàgle samo wn´trze czynu
[nieodst´pny przes∏ania gest, to jednak ˝ywimy t´ pewnoÊç, ˝e kiedyÊ
[gest ów odpadnie, a zostanie w uczynkach naszych tylko
[to, co naprawd´ jest.
1952
73
kamienio∏om
(fragmenty)
3.
D∏onie sà krajobrazem serca. D∏onie [p´kajà nieraz jak wàwozy, którymi si´ toczy
[nieokreÊlony ˝ywio∏.
Te same d∏onie, które cz∏owiek wówczas [dopiero otwiera, gdy nasycone sà trudem –
i widzi, ˝e przez niego jednego inni [ludzie spokojni ju˝ idà.
D∏onie sà krajobrazem. Gdy p´knà, to [wtedy w ranach wzbiera fizyczny ból, rwàcy swobodnie
[jak strumieƒ.
Ale cz∏owiek nie myÊli o bólu.
Ból sam jeszcze nie jest wielkoÊcià, a swej w∏aÊciwej wielkoÊci on po prostu
[nazwaç nie umie.
77
III Uczestnictwo
Oto Êwiat∏o surowej deski niedawno [wyj´te z pnia up∏ywa w twojà d∏oƒ ogromem wszelkiej
[pracy.
A ca∏e tej d∏oni napi´cie o taki opiera si´
[Akt,
˝e wszystko przenika w cz∏owieku [i wszystko g∏adzi.
Cz∏owiek ma oczy zm´czone i ostre brwi.
Kamienie majà kraw´dzie ostre jak no˝e, Pràd elektryczny tnie Êciany jak
[niewidzialny bicz, S∏oƒce, lipcowe s∏oƒce. W kamieniach
[bia∏y po˝ar.
78
Czy˝ r´ce moje nale˝à do Êwiat∏a, co [blaskiem przecina tory kolejki, kilofy i w górze nad nami
[p∏ot?
Moje r´ce nale˝à do serca, a serce nie [przeklina – (oddalaj serce od ust, gdy usta prostacko
[klnà!).
Znam was, wspaniali ludzie, ludzie bez [manier i form.
Umiem patrzeç w serce cz∏owieka bez [obs∏on i bez pozorów.
CzyjeÊ r´ce nale˝à do pracy, czyjeÊ r´ce [nale˝à do krzy˝a.
W górze nad wami p∏ot – tam kilofy [rozrzucone na torach.
Sà puste miejsca w kamieniach – nie [trafiaj na takie miejsca!
Filary podci´te pràdem zsypujà si´ w dó∏
[jak do naczyƒ.
M∏odzi szukajà drogi. Wprost w moje [serce uderza droga wszystkich. Czy˝ kamieƒ
[przebacza?
79
S∏uchaj, gdyby Êwiat stanà∏ w tej
[równowadze ràk, którà przez ka˝dy wybuch kamienia
[i cz∏owieka rozpoÊcierasz niezmiennie nad p∏otem,
[o kilka kroków stàd – tamt´dy czasem dziecko nieostro˝nie
[przebiega.
Lecz równowaga ta, którà samotnie [trzymasz, wydaje si´ równoczeÊnie za blisko
[i za daleko.
Trzeba si´ nagiàç zarazem i zarazem [trzeba si´ wspiàç.
(Dziecko jest nieostro˝ne i ∏atwo
[tamt´dy przebiega.) I znów zostaje milczenie mi´dzy sercem,
[kamieniem i drzewem.
Ka˝dy w nie mo˝e wejÊç. JeÊli wszed∏, [pozostanie sobà.
JeÊli nie wszed∏, to mimo pozorów, we [wszystkich sprawach ziemi nie uczestniczy dotàd.
80
profile Cyrenejczyka (fragmenty)
... i przymusili przechodzàcego niejakiego Szymona Cyrenejczyka, idàcego z pola, ojca Aleksandra i Rufa,
aby niós∏ krzy˝ Jego...
(Mk 15, 21)
2.
Stopy szukajà w trawie – jest ziemia.
Owady drà˝à zieleƒ i s∏oƒca ko∏yszà [strumieƒ.
Stopy Êcierajà bruk, bruk Êciera stopy na [przemian.
Nie ma patosu. Jest myÊl nie domówiona [w tym t∏umie.
Weê myÊl – jeÊli potrafisz – weê myÊl, [pozakorzeniaj w palcach r´kodzielników, albo te˝
[w palcach kobiet piszàcych na maszynie po osiem godzin
[codziennie czarne litery nawis∏e u zaczerwienionych [powiek.
Weê myÊl i dokoƒcz cz∏owieka lub te˝ mu pozwól rozpoczàç siebie
[samego na nowo lub te˝ inaczej: niech on Ci tylko
[pomaga, a Ty go prowadê.
83
3.
Dlaczego nie jest tak? Magdaleno, [Szymonie z Cyreny?
Czy pami´tasz ów pierwszy krok, [którym dotàd idziesz bez przerwy?
84
4.
Falujà trawy jak hamak, ko∏yska
[zwiewnych pszczó∏.
Kamienne p∏yty stojà – prostopad∏y [rozdziela je promieƒ.
Idê lepiej falà! Idê falà i nie raƒ stóp – fala ogarnie ci´ tak, ˝e nie poczujesz,
[jak toniesz.
85
5.
Wtedy jednak nadejdzie On i swoje [w∏asne jarzmo przeniesie na twoje barki. Poczujesz,
[ockniesz si´, zadr˝ysz.
86
3. Niewidomi
Stukajàc bia∏ymi laskami w bruk stwarzamy dystans nieodzowny.
Kosztuje ka˝dy krok.
W pustych êrenicach wcià˝ umiera Êwiat do siebie samego niepodobny:
Êwiat z∏o˝ony nie z barw, lecz z ∏oskotów (kontury, linie szmerów).
PomyÊl, z jakim trudem dojrzewa si´ do [ca∏oÊci, gdy zawsze tylko cz´Êç zostaje – i t´ cz´Êç
[musimy wybieraç.
O jak˝e ch´tnie ka˝dy z nas wzià∏by ca∏y [ci´˝ar cz∏owieka, który bez laski bia∏ej obejmuje [od razu przestrzeƒ!
Czy zdo∏asz nas nauczyç, ˝e sà krzywdy [inne prócz naszej?
Czy potrafisz przekonaç, ˝e w Êlepocie [mo˝e byç szcz´Êcie?
87
5. Dziewczyna zawiedziona w mi∏oÊci
Cz´sto cierpienie uczuç mierzy si´
[s∏upkiem rt´ci podobnie jak ciep∏o powietrza lub cia∏ – a przecie˝ trzeba inaczej wykrywaç ich
[wielkoÊç...
(lecz ty zanadto jesteÊ osià swoich [spraw).
GdybyÊ zdo∏a∏a pojàç, ˝e osià tych spraw [nie jesteÊ, a Ten, co nià jest,
te˝ nie znajduje mi∏oÊci – – gdybyÊ zdo∏a∏a to pojàç.
Po có˝ jest serce ludzkie?
Temperatura wszechÊwiata i serce [ludzkie – i rt´ç.
88
Pieƒ drzewa i ziemia w ksi´˝ycu:
[niedoszeptany tli trójkàt.
Mg∏y nie dêwign´∏y si´ jeszcze. Serca [dzieci wyrastajà nad rzek´.
Czy zawsze tak b´dzie – pytam – gdy [wstanà stàd i pójdà?
Albo te˝ jeszcze inaczej: kielich Êwiat∏a [nachylony wÊród roÊlin ods∏ania w ka˝dej z nich jakieÊ przedtem [nie znane dno.
Tego, co w was si´ zacz´∏o, czy
[potraficie nie popsuç, czy b´dziecie zawsze oddzielaç dobro
[i z∏o?
89
6. Dzieci
Dorastajà znienacka przez mi∏oÊç, [i potem tak nag∏e doroÊli trzymajàc si´ za r´ce w´drujà w wielkim
[t∏umie – (serca schwytane jak ptaki, profile
[wrastajà w pó∏mrok).
Wiem, ˝e w ich sercach bije t´tno ca∏ej [ludzkoÊci.
Trzymajàc si´ za r´ce usiedli cicho nad [brzegiem.
90
ll
Magdalena
Duch si´ przesunà∏ nagle, a cia∏o jeszcze [zosta∏o na dawnym swoim miejscu. Dlatego
[ogarnà∏ mnie ból.
I trwaç on b´dzie tak d∏ugo, a˝ nie [dojrzeje cia∏o, w duchu znajdzie pokarm dla siebie,
[a nie jak dotàd g∏ód.
To sà chwile, gdy mi∏oÊç boli: tygodnie, [miesiàce, lata.
J´zyk i podniebienie jak korzeƒ suchego [drzewa, wargi odarte ze szminki. Prawda d∏ugo
[gruntuje b∏àd.
Jednak susz´ ca∏ego Êwiata nie ja odczuwam, lecz On.
91
III Szymon z Cyreny
Oko w oko z Cz∏owiekiem. Ulica i wiele twarzy – i uderzenie w skroniach jak kuêni
[miarowy huk.
Ja nie id´ szukaç przygód. Nikogo nie [chc´ obra˝aç.
Chc´ wystarczyç sobie samemu.
Niech przeto nie wdziera si´ we mnie [˝aden n´dzarz, skazaniec ni Bóg.
Chc´ jednak byç sprawiedliwy, wi´c [targuj´ si´ z wami, siepacze, o tego drugiego Cz∏owieka – (a przecie˝
[chc´ wróciç do miasta).
Targuj´ si´ z wami o to, co
[sprawiedliwoÊç ka˝e, co mnie s∏usznie winno ominàç, a co dla
[niego jest ∏askà.
92
Chc´ zawsze byç sprawiedliwy. Tu próg.
Poza ten próg nie przechodê, nie dotykaj [myÊli i serca, niczego stamtàd nie ruszysz – ach,
[przymus i gwa∏t!
I on Êmie na to si´ godziç – ten ˝ebrak!
Cz∏owiek sprawiedliwy dotàd – a dalej?
Pójdà ludzie – kobiety i dzieci – ci sami, a ja z nim –
Któ˝ nas odró˝ni, gdy ci´˝ar z∏àczonych [na ziemi´ powali?
Ja z nim –
ja nie wytrzymam: sprawiedliwoÊç to nie [posàg ze stali.
Rozbij i otwórz! (zdania muszà byç zwi´z∏e, Êlizgaç si´ muszà i rwaç – nie b´dà to
[strofy okràg∏e) Rozbij i otwórz!
Zawis∏a nade mnà êrenica –
[promieniowanie serca, êrenica wy˝sza o belk´ poprzecznà, wy˝sza o tyle nade mnà, ˝e nie
[osiàgn´...
93
Mój ma∏y Êwiat: sprawiedliwoÊç ÊciÊni´ta [kleszczami norm!
Twój wielki Êwiat, Twój wielki Êwiat:
[êrenica, belka – i On!
I móg∏byÊ w tym wielkim Êwiecie mojego [ma∏ego nie dostrzec, i móg∏byÊ rozbiç go do cna i unicestwiç, i móg∏byÊ idàc z krzy˝em postawiç
[wszystko na ostrzu – Ty, szeroki, dost´pny – Ty, w którym
[ka˝dy cz∏owiek si´ mieÊci.
Ja ju˝ nie chc´ byç sprawiedliwy!
[Ale ledwo stoj´ na progu, skàd widaç nowy Êwiat! A obok
[przep∏ywa t∏um, kobiety, dzieci, ˝o∏nierze: wszyscy
[krà˝à na granicy Boga.
Cisza, cisza –
SprawiedliwoÊç domaga si´ buntu – [lecz przeciw komu bunt?
1957
94
narodziny wyznawców
(fragmenty)
MyÊli o k∏adce
4.
MyÊl´ o k∏adce rzuconej, na której [stawiam stop´.
Czy k∏adkà jest serce drgajàce od [wzruszeƒ jakby od wiàzaƒ?
Czy k∏adkà jest myÊl?
(MyÊl´ w∏aÊciwie wcià˝ o tym, co sercem [tropi´, i nie wiem, czy jestem pe∏niejszy
[wzruszeƒ, czy poznaƒ.) W przyczó∏kach mej k∏adki jest
[wszystko. Inaczej jednak˝e rosn´.
Inaczej tak˝e si´ chwiej´, w inny bowiem [wczuwam si´ wiatr.
Przemawia do mnie si∏a i s∏aboÊç – [tej si∏y kontrast:
chyba inaczej na sile,
a na s∏aboÊci inaczej opiera si´ Êwiat.
97
Czy˝ k∏adka jest tylko obrazem tego, kto [po niej przechodzi?
Tkwi w nurcie, a brzegów si´ trzyma.
[Wcià˝ dr˝y na zbiegu ˝ywio∏ów.
Cz∏owiek nie czuje od wewnàtrz ci´˝aru [godzin, które zostajà od góry, ale mijajà od do∏u.
98
5.
A jednak stoj´. Bior´ mà postaç w profilu [fali, która odsuwa wcià˝ tylko siebie, a mnie
[zostawia.
Mój ruch jest inny:
tam tylko postaç w przeêroczysty uj´ta [nawias, a tutaj prawda, którà mym ˝yciem musz´
[utrwaliç.
99
6.
Czekaj wi´c, bàdê cierpliwy. Zbior´
[Ciebie ze wszystkich ∏o˝ysk, z potoków, êróde∏ Êwiat∏a, z korzeni
[drzew i s∏oƒca p∏aszczyzn.
Kiedy ju˝ dosyç nasiàkn´,
streszczajàc w sobie dwa ci´˝ary: ci´˝ar [nadziei i grozy, a g∏´bia, którà osiàgn´,
b´dzie dosyç przejrzysta – nikt mi nie [powie, ˝e upraszczam.
100
koÊció∏
(fragmenty)
Synodus
(…)
Zostaniemy biedni i nadzy, a przy tym [przejrzyÊci jak szk∏o, które nie tylko odbija, lecz tnie:
i taki rozci´ty Êwiat niech si´ zrasta pod [smaganiem sumieƒ, które olbrzymià Êwiàtyni´ obra∏y sobie
[za t∏o.
103
Ewangelia
Prawda nie sàczy oliwy do ran, by nadto [nie piek∏y, nie wsadza na os∏a, którego si´ potem
[ulicami wodzi – prawda musi boleç i kryç si´.
Napinajà si´ w mózgu konstrukcje, kiedy [coÊ si´ nachyla jak gmach wybudowany w ludziach – wszyscy
[myÊlà, jak wyprostowaç nie fronton, lecz grunt g∏´boki, bo
[w∏aÊnie ten si´ opiera jak fala ∏odzi.
Prawda dêwiga cz∏owieka. Kiedy
[cz∏owiek nie dêwignie siebie, gmach zbudowany ciÊnie podwójnym
[zaprawd´ ci´˝arem, który wszyscy w sobie znajdujemy jak
[tajemniczy ekstrakt – obiegajàc zdumione ulice, po których
[obwodzi si´ os∏a (coraz mniej w tych ulicach prawdy?
[czy coraz wi´cej?), patrzymy spokojnie przed siebie, nie
[dosi´ga nas przestrach.
104
Wigilia Wielkanocna 1966
(fragmenty)
W∏aÊciwa inwokacja, czyli wo∏anie do cz∏owieka, który sta∏ si´ cia∏em historii
4.
Do Ciebie wo∏am, Cz∏owieku, Ciebie [szukam – w którym historia ludzi mo˝e znaleêç swe Cia∏o.
Ku Tobie id´, i nie mówi´ „przybàdê”, ale po prostu „bàdê”,
bàdê tam, gdzie w rzeczach ˝aden nie [widnieje zapis, a cz∏owiek by∏, by∏ duszà, sercem, pragnieniem,
[cierpieniem i wolà, gdzie go trawi∏y uczucia i pali∏
[najÊwi´tszy wstyd – bàdê jak wieczysty Sejsmograf tego, co
[niewidzialne a Rzeczywiste.
Cz∏owieku, w którym ludzkie dno si´
[spotyka i ludzki szczyt, w którym wn´trze nie jest ci´˝arem
[i mrokiem, lecz w∏aÊnie sercem.
107
Cz∏owieku, w którym ka˝dy cz∏owiek [odnaleêç mo˝e zamys∏ najg∏´bszy i korzeƒ w∏asnych uczynków: zwierciad∏o [˝ycia i Êmierci wpatrzone w ludzki nurt, do Ciebie – Cz∏owieku – stale docieram
[przez p∏ytkà rzek´ historii, idàc w stron´ serca ka˝dego, idàc
[w stron´ ka˝dej myÊli (historia – myÊli st∏oczeniem i Êmiercià
[serc).
Szukam dla ca∏ej historii Twojego Cia∏a, szukam Twej g∏´bi.
108
II
OpowieÊç o drzewie zranionym
1.
By∏ wokó∏ sad, szczepiono drzewa.
Mieszko przechadza∏ si´ w cieniu
[i patrzy∏.
Nie widzia∏ ogrodnika, nie widzia∏ drzew, [nie widzia∏ szczepów.
MyÊla∏: nie skosztuj´ ju˝ tych owoców, [gdy wzejdà.
Skosztuje syn, skosztujà wnuki, prawnuki.
Czy sad obrodzi? jaki owoc uznajà ludzie za dobry?
Nie l´ka si´ ogrodnik nacinaç kory.
[Wierzy drzewu:
˝ycie b´dzie silniejsze od naci´ç, na [nowo wzbierze...
Na siebie patrzeç musz´ jako na pieƒ – rozrasta si´ przeze mnie te˝
[ZRANIONE DRZEWO.
109
2.
Dlaczego przeze mnie rozrastaç si´ ma [ZRANIONE DRZEWO?
Dlaczego patrzeç mam na siebie jako na [jego owoc?
Korzeƒ, z którego wyrastam, jest mnà – do rozkwitu dochodz´: jest to rozkwit
[w∏asny, jest to w∏asne pi´kno i brzydota scalone
[w jeden twór, w∏asne dobro i z∏o wype∏nia mojà
[ÊwiadomoÊç i od niej zale˝y.
Gdy owoc spada z drzewa historii – [w∏asnym opada ci´˝arem i dojrza∏oÊcià istnienia, po którym
[zostaje znak.
I znak mnie zasklepia.
Drzewo nie wciàgnie mnie w swe arterie:
[w cieÊniny ˝ycia.
Nie przyjmuj´ jego kory ni cienia, który [roztacza...
110
3.
A jednak przyjà∏em DRZEWO ZRANIONE, choç mu si´ wcià˝ sprzeciwiam.
Przyjà∏em, by ros∏o przeze mnie, przez moich wnuków, prawnuków, by rodzi∏o nas jako owoce –
owoce naci´ç, w których przyjmuje si´
[szczep.
Zrozumia∏em: musi byç zranione, by [szczep mia∏ gdzie utkwiç.
Zrozumia∏em: musi byç zranione, aby [mog∏o przesàczyç si´ ˝ycie.
Zrozumia∏em: musz´ si´ otworzyç...
(granice mego ˝ycia przesuwajà si´ tak,
˝e to, co nie-moje, staje si´ moje – czy˝ nie muszà si´ przesunàç tak,
˝e co moje, stanie si´ nie-moje?)
111
4.
DRZEWO mówi∏o tak:
nie l´kaj si´, gdy umieram – nie l´kaj si´
[ze mnà umrzeç, nie l´kaj si´ Êmierci – bo patrz,
[od˝ywam: Êmierç tylko dotkn´∏a kory.
Nie l´kaj si´ ze mnà umrzeç i od˝yç.
[Zasklepi si´ znak.
Dojrzeje w nim wszystko na nowo – i owoc nie opadnie ci´˝arem w∏asnym.
DRZEWO odda owoce Temu, kto je [szczepi∏ – b´dziecie po˝ywaç owoce wyros∏e na Mnie, [Zranionym Drzewie.
DRZEWO mówi∏o „na Mnie” – nie [czu∏em jego obcoÊci, znik∏o poczucie przeciwieƒstw pomi´dzy
[Nim a mnà (mo˝e zrazu na chwil´?).
Odchodzi∏em, a DRZEWO sta∏o, obejmujàc przesz∏oÊç i przysz∏oÊç.
112
5.
Mówi∏em: dobrze, przeroÊnij mnie, gdy [masz moc takà, przeroÊnij wszystkich ludzi albo ich
[wch∏oƒ (nie wch∏ania si´ ludzi, mo˝na ich
[przerosnàç:
wtedy powstaje przestrzeƒ, w której [mieÊci si´ ka˝dy – ka˝dy zostaje sobà, choç zaczyna na
[nowo ˝yç).
113
VII Wigilia Wielkanocna 1966
Jest taka Noc, gdy czuwajàc przy Twoim grobie, najbardziej jesteÊmy KoÊcio∏em – jest to noc walki, jakà toczy w nas
[rozpacz z nadziejà:
ta walka wcià˝ si´ nak∏ada na wszystkie [walki dziejów, nape∏nia je wszystkie w g∏àb
(wszystkie one – czy tracà swój sens?
[czy go wtedy w∏aÊnie zyskujà?).
Ten Nocy obrz´d ziemi dosi´ga swego [poczàtku.
Tysiàc lat jest jak jedna Noc:
[Noc czuwania przy Twoim grobie.
1966
114
rozwa˝anie o Êmierci
(fragmenty)
Nadzieja, która si´ga poza kres
1.
Nadzieja dêwiga si´ w por´ ze
[wszystkich miejsc, jakie poddane sà Êmierci –
nadzieja jest jej przeciwwagà, w niej Êwiat, który umiera, na nowo
[ods∏ania swe ˝ycie.
Ulicami przechodnie w krótkich bluzach, [z w∏osami, które spadajà na kark, przecinajà ostrzem swoich kroków przestrzeƒ wielkiej tajemnicy, jaka rozciàga si´ w ka˝dym z nich
[mi´dzy Êmiercià w∏asnà i nadziejà:
przestrzeƒ biegnàcà w gór´ jak g∏az [s∏onecznej plamy odwalony od drzwi grobowych.
117
2.
W przestrzeni tej, w najpe∏niejszym [Êwiata wymiarze, JESTEÂ
i wtedy ja mam sens i moje w grób [opadanie i przechodzenie w Êmierç –
a rozpad, który mnie czyni prochem [niepowtarzalnych atomów, jest czàstkà Twojej Paschy.
118
3.
W´druj´ wi´c po wàskim tej ziemi [trotuarze, Êrodkiem biegnà pojazdy, odrywajà si´
[kosmiczne rakiety...
w tym wszystkim jest ruch odÊrodkowy (cz∏owiek... fragment Êwiata
[uruchomiony inaczej...), ruch ten nie dociera do jàdra
[nieÊmiertelnoÊci, nie wyzwala od Êmierci –
(cz∏owiek... fragment Êwiata inaczej [uruchomiony...) w´druj´ wi´c po wàskim tej ziemi
[trotuarze, nie odwracajàc uwagi od Twego Oblicza, którego nie ods∏ania mi Êwiat.
119
4.
Âmierç jest jednak doÊwiadczeniem kresu i ma w sobie coÊ z unicestwienia – nadziejà odrywam moje „ja”, musz´
[oderwaç, aby stanàç nad unicestwieniem...
a wtedy zewszàd wo∏ajà i nadal wo∏aç [b´dà:
„szalejesz, Pawle, szalejesz! ” – oto zmagam si´ z sobà samym i zmagam si´ z tylu ludêmi o mà nadziej´ – mej nadziei nie potwierdza we mnie
˝adne z∏o˝e w∏asnej tylko pami´ci, nadziei w zwierciadle mijania nie
[odtwarza nic, tylko Twoje PrzejÊcie paschalne
zespolone z zapisem najg∏´bszym mego [bytu.
120
5.
I tak jestem wpisany w Ciebie nadziejà, poza Tobà istnieç nie mog´ –
jeÊli w∏asne me „ja” stawiam ponad [Êmiercià i wydzieram z gruntu zniszczenia, to dlatego,
˝e wpisane jest w Ciebie jak w Cia∏o,
które swojà wype∏nia moc nad ka˝dym [ludzkim cia∏em, by zbudowaç na nowo me „ja” podj´te
[na gruncie mej Êmierci konturem tak bardzo odmiennym
[a przecie˝ najwierniejszym, w którym cia∏o mej duszy i dusza cia∏a
[zespala si´ na nowo, by swój byt – dotàd oparty o ziemi´ –
[ostatecznie oprzeç o S∏owo i zapomnieç wszelkiego bólu jak serce
[uderzone nag∏ym Wichrem, którego nie udêwignie ˝aden na ziemi
[cz∏owiek – a lasy p´kajà w koronach lub nisko
[u korzeni.
Ten Wicher pchni´ty Twà d∏onià staje si´
[oto Milczeniem.
121
6.
Atomy dawnego cz∏owieka wià˝à
[prastarà gleb´
Êwiata, którego dotykam mojà Êmiercià, i ostatecznie przeszczepiam w siebie, by sta∏y si´ wszystkie Twà Paschà – czyli
[PRZEJÂCIEM.
122
odkupienie szuka Twego kszta∏tu by wejÊç w niepokój
wszystkich ludzi
I
Weronika
1.
Wcià˝ we mnie si´ przeobra˝a zawartoÊç [powszednich dni, wcià˝ szuka ujÊcia jak rzeka,
w∏asnym swoim ci´˝arem przyciÊni´ta do [dna – t´dy wcià˝ up∏ywa ziemia, powszednie
[dni zostajà:
pomi´dzy mnà a ziemià jest ciàg∏oÊç [zarazem i „hiatus”, najciekawsze p´kni´cie wszechÊwiata, który mo˝e nie szuka spe∏nienia, lecz ja, cz∏owiek, musz´ go szukaç, jak rzeka ujÊcia.
W tym szukaniu przeobra˝a si´ wcià˝
[zawartoÊç powszednich dni – ujÊciem jest myÊl?
125
2.
(˚ywio∏ l˝ejszy od ˝ywio∏ów ziemi i niepodobny do nich,
w którym one majà swoje podobieƒstwo, pozostaje poza nimi jak zwierciad∏o zapatrzone w wszystkie tajemnice, ukryte ogniwo spe∏nieƒ:
przez myÊl stale wchodz´ sam w siebie i stale od siebie odchodz´,
jestem tak˝e w poÊrodku wszystkiego, tak jak ona jest w poÊrodku mnie.) 126
3.
Przez myÊl Êwiat nie uchodzi w krain´
[samych znaczeƒ, nie uchodzà zwierz´ta ni ludzie, kwiaty
[w wazonach czy te˝ kwiaty na ∏àkach ludzkiego
[osamotnienia ani krople krwi na czole um´czonego
[cz∏owieka – kraina znaczeƒ rozpoÊciera si´
[w poprzek niedocieczonej mi∏oÊci,
stanowi stopieƒ do niej i wst´p.
127
4.
Tutaj czekam na twoje d∏onie
[pe∏ne codziennych poczynaƒ, tutaj czekam na twoje d∏onie
[trzymajàce zwyczajne p∏ótno.
W krain´ najg∏´bszych znaczeƒ
[wnieÊ twe r´ce, Weroniko, wnieÊ twe r´ce
i dotknij twarzy cz∏owieka.
128
5.
(Nie pragniesz ani przez chwil´, by twój uczynek
nazwano nie-codziennym;
gdybyÊ zapragn´∏a, ju˝ nie by∏by to uczynek ten sam.)
129
II Siostra
1.
RoÊniemy razem.
Rosnàç w gór´: przestrzeƒ zieleni
[podparta sercem idzie naprzeciw brzemieniom wiatru zrzucanym znienacka w listowie, rosnàç w g∏àb: nie rosnàç, odkrywaç, jak g∏´boko zapuÊci∏aÊ korzenie,
˝e jeszcze g∏´biej...
Poruszamy si´ w mroku korzeni zapuszczonych we wspólnej glebie.
Porównuj´ stàd Êwiat∏a w górze:
refleks wody na brzegach zieleni.
130
2.
˚aden cz∏owiek nie ma Êcie˝ek
[gotowych.
Rodzimy si´ jak gàszcz,
który mo˝e zap∏onàç podobnie jak krzak [Moj˝esza lub mo˝e uschnàç.
Âcie˝ki trzeba przecieraç wcià˝, bo mogà [zarosnàç na nowo, przecieraç je trzeba tak d∏ugo, a˝ stanà si´
[proste prostotà i dojrza∏oÊcià wszystkich chwil:
oto ka˝da chwila si´ otwiera ca∏ym [czasem, staje jakby ca∏a ponad sobà,
znajdujesz w niej ziarno wiecznoÊci.
131
3.
Kiedy ciebie nazywam siostrà, wówczas myÊl´, ˝e ka˝de spotkanie nie tylko nosi w sobie wspólnot´ chwili, lecz ziarno tej samej wiecznoÊci.
132
III
Imi´
1.
Imi´ twoje powsta∏o wÊród ludzi, którzy [naprzód dostrzegli Êcie˝k´, jakà bieg∏aÊ,
[jakà si´ przedziera∏aÊ.
Idàc z wszystkimi, którzy szli w kierunku miejsca Skazania – czy zacz´∏aÊ si´ nagle przedzieraç, czy te˝ przedziera∏aÊ si´
[od poczàtku?
Od jak dawna? – powiedz, Weroniko.
Imi´ powsta∏o w tej chwili, gdy twe serce [sta∏o si´ obrazem: obrazem prawdy.
Imi´ twoje powsta∏o z zapatrzenia.
133
2.
Tak bardzo pragniesz widzieç, siostro, tak bardzo pragniesz czuç, ˝e wzrok
[twój dotar∏, tak bardzo pragniesz obrazu w sercu, by czuç.
Widzenie jest przestrzenià mi∏oÊci.
134