• Nie Znaleziono Wyników

Spór jako element kreacji świata przedstawionego w "Dziadach"

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Spór jako element kreacji świata przedstawionego w "Dziadach""

Copied!
13
0
0

Pełen tekst

(1)

Maria Cieśla-Korytowska

Spór jako element kreacji świata

przedstawionego w "Dziadach"

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 85/4, 27-38

(2)

Pamiętnik Literacki LXXXV, 1994, z. 4 PL ISSN 0031-0514

M ARIA C IE ŚL A -K O R Y T O W SK A

S P Ó R JA K O E L E M E N T K R E A C JI

ŚW IA T A P R Z E D S T A W IO N E G O W „D Z IA D A C H ”

P ogląd, że W ielka Im prow izacja jest sporem K o n ra d a z Bogiem, należy do obiegow ych sądów w ygłaszanych n a tem at Dziadów. O pinie n a tem at, czego ten spór dotyczy i k to m a w nim rację, są ju ż podzielone. Z analizą tego spo ru ja k o sporu, dyskusji, starcia dw óch racji, z analizą jeg o przebiegu, argu m entów w nim użytych i tradycji dialektycznej, do której m ożn a go odnieść, sp o tk ać się się trudniej. W a rto przy tym pam iętać, że jest to drugi zasadniczy spó r tego sam ego b o h atera, jeśli brać p o d uw agę sp ó r G u staw a z K siędzem z IV części

Dziadów. Te sam e pytania, k tó re postaw ić by m ożn a W ielkiej Improwizacji,

d otyczą i tego sporu. M am y w nim dw óch w yraźnych an tag o n istó w ; trzeba zaś określić, o co jest o n prow ad zo n y i jak im i m etodam i. B adacze często skłonni byli przyznaw ać rację w tym sporze raczej G ustaw ow i, co, ja k trafnie podkreślił k tóryś z krytyków , w ynika głów nie z napięcia em ocjonalnego, jak ie tow arzyszy jego w ypow iedziom . R óżne są opinie o intensyw ności k on trow ersji m iędzy G ustaw em a K siędzem ; najdalej poszła tu bod aj Zofia S tefanow ska (Próba

zdrowego rozumu), tw ierdząc, że „ro zsąd n e” w ypow iedzi K siędza w yjaskraw iają

reakcje G u staw a, że p ostaw a, ja k ą w rozm ow ie przyjm uje K siądz, popy cha m łodego ro m a n ty k a do o p o ru i przeciw staw iania się. O co idzie spó r? O dpow iedzi na to pytanie są ogólnikow e: o o b ra z św iata, o praw o człow ieka do indyw idualizm u, do k ierow ania się racjam i serca, nie ro zu m u itp. W szystkie te w nioski m ają je d n a k c h a ra k te r raczej intuicyjny, niż o p a rty na przebiegu ow ego s p o r u j a k o s p o r u .

W latach 1830—1831, a więc niem al rów nocześnie z częścią III, pow stało nie p ublikow an e wów czas dziełko S ch o p en h au era Die eristische Dialektik, tłum aczone ja k o E rystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów. A utor, o dróżn iając w yraźnie erystykę od logiki, której celem m iałoby być dążenie do „czysto obiektyw nej p raw d y ”, i od sofistyki, k tó ra za cel b ra ła b y przeprow adzenie d ow odu błędnych tw ierdzeń, określał erystykę ja k o „szerm ierkę um ysłow ą służącą d o w ykazania swej racji w dyskusji” 1, czyli p rz ek o n an ia adw ersarza (i słuchaczy!), p o k o n a n ia go w dyskusji tak, by m usiał przyznać nam rację, on albo/i słuchacze. M ickiew icz nie m ógł znać E rystyki ani wówczas, gdy pisał część IV Dziadów, ani też w tedy, gdy po w staw ała część III. Z nał jed n ak

1 A. S c h o p e n h a u e r , E rystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów. Przełożyli z niem ieckiego B. i L· K o n a r s c y . W arszawa 1986, s. 43.

(3)

zasady retoryki i dialektyki (dziełko S ch o p en h au era m iało am bicje być ich częściowym u p o rząd k o w an iem i podsum ow aniem ) i p otrafił się nim i p o słu ­ giwać.

Przyjrzyjm y się przebiegow i spo ru G u staw a z Księdzem . N ie m a tu ja sn o i w yraźnie postaw ionej kwestii spornej, choć sp ó r (w sensie przeciw staw iania się, o d p iera n ia stw ierdzeń bąd ź pytań, p o trak to w a n y ch ja k o argum enty) zaczyna się od pierw szych słów, z jak im i zw raca się K siądz do przybysza, od p y tan ia o jego tożsam ość. S pór ten najw yraźniej zainicjow any jest i p ro w a d zo ­ ny przez G ustaw a. Jakim i m eto d am i? Z a ra z n a p o cz ątk u odw ołuje się on do dw uznaczności (hom onim ii) pojęcia „u m arły” (um arły istotnie i „um arły d la św iata”), to sam o odnosi się do „błądzenia” (K siądz m ów i o błądzeniu duchow ym , G u staw o b łąk an iu się) i „żaru ” (na ko m in k u i w duszy). K siądz n ad e r logicznie to k o m entu je: „Ja swoje, a on sw oje”, ale nie p ró b u je odeprzeć bądź sprostow ać czy naw et zdem askow ać chw ytów G u staw a ; jest, być m oże, zbyt p rostod uszn y, by prow adzić dyspu tę tym sposobem . N a stęp n y m chw ytem G ustaw a, gdy K siądz o d b iera m u sztylet i czyni w yrzuty, jest tzw. dyw ersja (imutatio controversiae): „Z nasz ty E w angeliją?” — „A znasz ty nieszczęście?” 2. Jest to jedyny m ożliwy tu taj chw yt, gdyż nakazó w Ewangelii ani jej a u to ry te tu w p rost pod w ażać G u staw nie m oże — i nie chce. N astęp n y m błyskotliw ym chw ytem G u staw a jest p ró b a w m ów ienia K siędzu, że gałąź jo d ły to cyprys. T en ew identny, ja k jesteśm y skłonni przypuszczać, d o w ód szaleństw a, jest sk ąd in ąd p rzeprow adzon ym eon brio skrzyżow aniem arg u m e n tu ad kominem („Jodła? a, K siądz uczony! o głow o ty, głow o!” < 5 1 » i arg u m e n tu ad vere-

cundiam (jak pisał S chopenh auer: „Z am iast uzasadnień używ a się tu a u to ­

rytetów o d p ow iadających w iadom ościom p o siad any m przez przeciw nika” 3): „W eź księgę i odczytaj dzieje zeszłych wieków : / D w ie były pośw ięcone krzew iny u G re k ó w ” (51). T o, że b o h a te r m ilcząco stosuje tu — a pam iętam y, że G u staw m ów i do swego byłego nauczyciela — fałszywy sylogizm (skoro cyprys był sym bolem pożegnania, to, co trzym am w ręku, jest cyprysem ), jest oczywiste, choć niełatw e do udow odnienia.

K iedy K siądz pociesza G ustaw a, że jego cierpienia będą m u n a tam tym świecie pom ocn e w o d k u p ien iu grzechów, ten znów ucieka się do ery stycznej sztuczki, m ów iąc: „G rzechy? i proszę, jakież m oje grzechy? Czyliż niew inna m iłość wiecznej g o d n a m ęki?” (52). Usiłuje tu odeprzeć stw ierdzenie, że jest człow iekiem grzesznym (w ogóle), odw ołując się d o zasady a p a g o g e p r z e z i n s t a n c j ę (exemplum in contrarium), zaw ężając pojęcie grzechu do m iłości (niewinnej !) i p ró b u jąc obalić za w artą w słow ach K siędza supozycję, że zgrzeszył. M am y tu d o d a tk o w o odesłanie do au to ry te tu {ad verecundiam), k tó ry K siądz ceni, przy rów noczesnym zafałszow aniu istotn eg o tw ierdzenia i w m aw ianiu K siędzu, że to Bóg

[ ...] dusze obie łańcuchem uroku Pow iązał na wieki z sobą!

Wprzód, nim je wyjął ze światłości stoku, Nim je stw orzył i okrył cielesną żałobą, W przódy je pow iązał z sobą! [5 2 ]

2 A. M i c k i e w i c z , D ziady. W: Dzieła. Wyd. Jubileuszowe. T. 3. W arszawa 1955, s. 46 — 47. Następne cytaty z Dziadów pochodzą również z tego wydania — liczby w nawiasach oznaczają stronice tom u 3.

(4)

SPÓ R JA K O E L EM EN T K REACJI ŚWIATA P R Z E D STA W IO N E G O W „D ZIA D A C H ” 29

K siądz, zam iast odw ołać się d o ra d S ch o p en h au era i zaw ołać „to preegzy- stencja, to n eo p lato n izm !”, przyjm uje argu m enty G ustaw a, zgodnie z tym , co przew idyw ał filozof („duchow ny bro n i jakieg oś filozoficznego d o g m atu — niech m u k to ś zw róci uwagę, że jego w ypow iedź godzi b ezpośrednio w jakiś podstaw ow y d o g m at jego K ościoła, to n aty ch m iast zap rzestanie” 4). W a rto dodać, że tak tu, ja k i gdzie indziej G u staw , pow ołując się n a au to ry te t Boga, na dogm aty, odbiega od o rto d o k sji; chw yt ten nie jest w żadnym m om encie przez K siędza dem askow any. Z kolei p ró b ę pociechy ze stro n y K siędza i przypom nienie, że nie on jed en, G ustaw , cierpi (w zm iankę o zm arłej żonie i dzieciach) G u staw ignoruje, stosując m utatio controversiae przez hom onim ię („Ż ona tw oja przed śm iercią ju ż była u m a rłą !” < 5 7 » . P ró b ę zaś uśw iadom ienia m u, że „C złow iek nie jest stw orzony n a łzy i uśm iechy, ale d la d o b ra bliźnich swoich, ludzi” (61), G u staw o dp iera, p rzy pin ając tem u pouczeniu etykietkę (fałszywą) filom atczyzny („O jczyzna i nauki, sława, przyjaciele!” < 6 1 » , tak ja k radził S ch o p en h au er — zaliczyć tw ierdzenie przeciw nika do nienaw istnej kategorii pojęć przy zrobieniu dw óch założeń:

1) że ow o twierdzenie jest rzeczywiście identyczne z tą kategorią albo przynajmniej jest w niej zawarte; w ołam y wówczas: „O, to już znam y!” — i 2) że cała ta kategoria pojęć została już odrzucona i nie m oże zawierać prawdziwego sło w a 5.

N a stę p n ą p ró b ę pociechy i uśm ierzenia bólu G u staw a przez ukazanie m u nadziei połączenia z u k o ch a n ą w niebie i przebaczenia B oskiego dla „zbytniej nam iętno ści” o d p iera on uciekając się do arg u m e n tu ad hominem (chyba nas podsłuchałeś, m ożeś ty nas po dstęp n ie b ad a ł n a spowiedzi?) i stosując go ja k o arg u m en t ad rem. Jeden jed yn y raz zgadza się G u staw ze stw ierdze­ niem K siędza (że m ógł on przecież zrozum ieć losy G u staw a ja k o człowiek rozum iejący i w spółczujący: „Lecz czyj w zrok na bieg czucia nie jest całkiem tępy, / T em u do w yw ikłania tajem nica łatw a” < 6 4 » . Z tym nie m ógł się nie zgodzić m łody rom an tyk. O statn i wreszcie arg u m en t w tej części dyskusji, k tó ra p o p rzed za w zajem ne rozp o zn an ie K siędza i G u staw a (a więc jest dyskusją nieznajom ego, m łodego, dziw acznego i zapalczyw ego człow ieka z obcym m u K siędzem -w dow cem ), to także arg u m en t ad hominem:

Każdy cud chcesz tłumaczyć; biegaj d o rozu m u... Lecz natura, jak człowiek, ma swe tajemnice, Które nie tylko chow a przed oczym a tłumu, Ale żadnemu księdzu i mędrcom nie wyzna! [71]

T ak w ygląda sp ó r do m o m en tu ro zpo znan ia, k tó re w yw ołane jest słowem „S ynu!”, użytym przez K siędza. Słow o to pow oduje, że n astęp u jąca po nim rozm ow a przestaje mieć c h a ra k te r sp o ru (takiego ja k poprzednio) i argum enty (zarzuty) tra c ą ch a ra k te r w yszukanych chw ytów erystycznych. D laczego? D laczego słow o „Synu” pow oduje, że G u staw „poru szon y i zdziw iony” woła: „Synu! G łos ten ja k b y blaskiem g ro m u / R ozum m ój z m roczącego w ydobyw a cienia!” (72), i że tak się istotnie dzieje?

W kraczam y ju ż tu w inną p roblem atykę, nie sporu, lecz psychiki G u staw a (o czym dalej). G ustaw uw aża, że słow o „S ynu” gasi jego szaleństw o, w k tó re

4 Ibidem, s. 84. 5 Ibidem, s. 83.

(5)

nikt, ani K siądz, ani my, ani, ja k widać, on sam nie w ątpi. W czym się o n o przejaw ia? W po zornie gorączkow ym m yśleniu, które, jeśli m u się bliżej przyjrzeć, polega na n ag ro m ad zen iu dop ro w ad zo n y ch do skrajności erystycz- nych chw ytów , k tó ry ch celem jest nie tyle zaprzeczenie racjom przeciw nika, co odw rócenie to k u dyskusji i zw rócenie uwagi n a swoje racje. (Spraw ne p o słu ­ giw anie się zasadam i erystyki ja k o objaw szaleństw a — o to cały M ickiewicz!). Przebieg ich rozm ow y (sporu?) tego dow odzi. Czy bow iem G u staw od rzu ca racje (i w artości), k tó re w ysuw a K siądz? W żadnym m om encie, ja k w idzie­ liśmy, nie po d w aża on w iary w B oga; n a Boga i na jego p ra w a pow ołuje się praw ie tak często, ja k K siądz. N ie p ró b u je negow ać w prost tego, co K siądz m u raz po raz u p rz y ta m n ia — w skazuje po p ro stu n a inny asp ek t rzeczywistości. Ł adow i rzeczywistości postulow anej przez K siędza przeciw staw ia niem ożność internalizacji pew nych praw d — i praw — i płynącą stąd rozpacz. O b o k tych podstaw ow ych w artości, k tó re m ilcząco w raz z K siędzem uznaje (a w każdym razie ich nie odrzuca), w idać u G u staw a głębokie pragnienie i tęsk no tę za innym i, niekoniecznie ro m antycznym i w artościam i — za rodziną, ciepłem dom ow ym (z zazdrością m ówi o d o m u rodzinnym K siędza, ze w zruszeniem — o własnym ), za m iłością ro d zin n ą (m atki, niańki), w idać u niego p otrzebę przyjaźni, w spółczucia i m iłosierdzia (żal i sk ru ch a z p o w o du kpin z szalonej).

Szczególną rolę, k tó ra aż prosi się o p sy cho an ality czn ą interpretację, odgryw a dla niego p o s t a ć o j c a , k tó reg o funkcję pełni tu (tak też nazw any: „tyś m ój drugi ojciec, to m oja ojczyzna!” < 7 2 » — K siądz. W ym iana słów „syn” (uczeń) i „ojciec” (nauczyciel), obarczon ych zaw artym w nich ład un kiem uczuciow ym , ale i dw uznacznością zarazem (ojciec duchow ny, syn — uczeń szczególnie bliski), pow oduje, ja k ju ż w spom niałam , nagłą zm ianę w sposobie bycia G u staw a (otrzeźwienie) i, co za tym idzie, zm ianę sp oso b u d y sk u to w a­ nia — porzucenie chw ytów ery stycznych, a naw et przejście do jak że fam iliarnej w ym iany zarzutów (K siądz: „Litery nie napisać, nie n ak azać słó w k a?”, G u staw : „Ty m nie zabiłeś! — ty m nie nauczyłeś czytać!” < 7 3 » , uspraw iedli­ wień („mam sum nienie czyste! K ochałem cię ja k syna!”) i przebaczeń („I dlatego właśnie / D aru ję ci!” < 7 3 » . Jak że zabaw nie zm ienia się sposób reago w an ia G u staw a na kolejne pouczenia K siędza, tak p o d o b n e do p op rzed nich („Prócz duszy i Boga! / W szystko m inie na ziemi: szczęście i niedole” < 7 6 » i: „P łacz; lecz, niestety, boleść p rzypo m nienia / N as sam ych traw i, a nic w koło nas nie zm ienia!” < 7 7 » . T eraz G u staw je po p ro stu przem ilcza, i ciągnie swój m o no lo g ig norując słow a K siędza właśnie tak, ja k się to dzieje w śród bliskich, k tó ry ch argum enty tak d o brze znam y, że nie m usim y w chodzić w rolę ad w ersarza w sporze.

D o tej roli p ow raca d o p iero po pow tó rzo ny m sam obójstw ie, k tó re na p o w ró t rad yk alnie zm ienia jego stosunek do K siędza — traci wszelkie ciepło, jest jeszcze bardziej niż przedtem daleki, a naw et zim ny i pogardliw y („Z zim ­

nym uśm iechem ” odzyw a się kpiąco, niezbyt grzecznie: „O tym in n ą ra zą”), o d trą c a współczucie i m iłość K siędza. D laczego? G d yż po now nie „w chodzi w rolę” an tag o n isty w sporze, ro m a n ty k a (tym razem o bro ń cy D ziadów ), a porzu ca swą w łasną, o sob istą rolę G u staw a — ucznia i „syna”. I n atych m iast w jego argum entacji p ow racają chw yty, k tó re ju ż widzieliśm y poprzednio. W yznanie K siędza:

(6)

SPÓ R JA K O E L EM EN T K REACJI ŚWIATA P R Z E D STA W IO N E G O W „D ZIA D A C H ” 31

[ ...] Ja we w szystko wierzę,

[ ]

[ ...] w co zaleca wierzyć K ościół, matka nasza. [91]

G u staw rozszerza i uogó ln ia p o n a d jego intencję, w łączając w to tradycję wierzeń „pobożnych p ra d ziad ó w ” (pogańską, rzecz jasna).

N a stę p n y m arg um entem jest znane nam ju ż odw ołanie się ad verecundiam, do a u to ry te tu sam ego Boga, k tó reg o w yroki i oceny w ydają się nie mieć przed G u staw em tajem nic:

Tam, u wszechm ocnego tronu, [ ...]

Tam większym jest ciężarem łza jednego sługi, Którą szczerze wyleje nad tobą u zgonu, N iż kłamliwe po drukach rozgłaszane żale. [91]

N ie tylko okazuje on tu swój tu p et d y sk u tan ta, ale i jego spryt, gdyż w tej w ypow iedzi uk ry te jest także petitio principii: zwyczaj pogański, D ziadów , uznaje a priori za szczery, a więc skuteczny, chrześcijański zaś — za zakłam any, a więc nieskuteczny. K siądz, w yw iedziony w pole tym chw ytem , zgadza się, przyw ołując jedynie ja k o k o n tra rg u m e n t tow arzyszące obrzędow i i przezeń u tw ierdzan e w ierzenia w „nocne duchy, u piory i czary”, k tó re w sposób oczyw isty należą ju ż do arsenału pogańskiego, do „ z ab o b o n u ”. I tu G u staw w dyskusji przechodzi sam siebie:

Więc żadnych nie ma duchów ? Świat ten jest bez duszy? Żyje, lecz żyje tylko jak kościotrup nagi,

[ ]

Albo jest to coś na kształt w ielkiego zegaru. [92]

Jest to typow y przykład nadm ierneg o uogólniania, przesuw an ia znaczeń i p o d aw an ia pojęć różnych ja k o synonim ów (duchy, duch, dusza, życie), a zarazem arg u m en to w an ia ex concessis czy też ad hominem. G u staw insynuuje, że K siądz, sk o ro nie wierzy w duch y (a jak że m oże wierzyć?), nie wierzy także w d u c h a ani w duszę św iata, ani w to, iż św iat jest organizm em żywym; że jest po p ro stu ośw ieceniow ym deistą. T o ju ż koniec dyskusji — contra negantem

principia non est disputandum. Jeszcze tylko udaje się G ustaw ow i sprow adzić

K siędza ad absurdam (gdy ten, po odezw aniu się „du cha z k a n to rk a ”, w p ad a w przerażenie, co dow odzi, że nolens volens uwierzył G ustaw ow i, uwierzył w to, że w k o ła tk u siedzi lichw iarz i udziela m u przew rotnej nauk i:

W stydź się, wstydź się, mój ojcze, gdzie rozum? gdzie wiara? Krzyż jest m ocniejszy niźli wszyscy ludzie twoi,

A kto się Boga boi, ten się nic nie boi. [33]

K siądz zostaje pognębiony i sk om prom ito w any , a G u staw przejm uje a rg u m en ty K siędza. Czy to retorsio argumenti to tylko kolejna sztuczka? N ie w ydaje się. Zwyciężywszy w dyskusji, w sporze, wykazawszy, że jego racji d a się dow ieść (choćby za pom ocą erystyki), G u staw m oże sobie pozw olić na to, by przyznać otw arcie, że przyjm uje także argu m entację K siędza. A przyjąw szy argu m en tację K siędza i — n iejako — jego sp osób d y sk u to w an ia poprzez w ygłaszanie uogólnionych m aksym , w ygłasza swoją, k ońcow ą:

Bo słuchajcie i zważcie u siebie, Że według bożego rozkazu:

K to za życia choć raz był w niebie, Ten po śmierci nie trafi od razu. [95]

(7)

T o ju ż o statn i ak cen t w dyskusji, w sporze, w k tó ry m G u staw k ilk ak ro tn ie odw oływ ał się do im ienia Bożego, zawsze przypisując teologii i religii w y o b ra­ żenia sk ąd in ąd się w yw odzące (neoplatońskie, sentym entalne, rom antyczne) — i nie zawsze z n ią do pogodzenia. T u taj d o k o n u je kolejnego zabiegu, fallacia

non causae ut causae, uzasadn iając swe obecne cierpienia b łąk ająceg o się

u p io ra m inionym szczęściem („K to za życia choć raz był w niebie, / T en po śm ierci nie trafi od ra z u ”). T o, że odw racając zn ak im plikacji (cierpienie na ziemi w ynag rodzone w niebie) p opełnia klasyczny logiczny błąd, zdaje się n ik om u nie przeszkadzać — etykietka „m oralność lu d o w a” p ozw ala p o m in ąć problem logiki.

G u staw w w idom y sposób w ygrał spór, dyskusję z K siędzem , spro w ad ził go

ad absurdum, zm usił do zam ilknięcia i wygłosił końco w ą m aksym ę. D o k o n a ł

tego sp osobam i retorycznym i, erystycznym i, k tó re w ostateczności posuw ać się m ogą naw et do n aru szan ia zasad logiki. Nie zdołał w s o b i e pogodzić obu racji — racji K siędza, k tó rą przecież skąd in ąd, ja k widzieliśmy, szanuje, i tej racji, o k tó rą ta k zapalczyw ie (i sprytnie) walczył. Czy to oznacza, że w ygrał?

W ielka Im prow izacja nie zaczyna się, ja k wiemy, impromptu. M a dwie

uw ertury — pieśń nienaw iści („Ach, zem sta, zem sta, zem sta n a w ro g a”) i M ałą

Improwizację. T a pierw sza p o kazuje n am nastaw ienie psychiczne, uczuciow e

K o n ra d a, ta d ru g a — jego nastaw ienie um ysłowe. K o n ra d m a w yraźne zapędy filozoficzne — w idać to zaró w n o w Prologu III części (rozw ażania n a tem at nocy, snu), ja k i w M a łej Improwizacji, której isto tą jest pragnienie po znan ia, frenetyczne niem al dążenie do osiągnięcia pozn an ia, złudzenie poznaw ania, zakończone n ieu ch ro n n ą klęską. R ów nież i początek W ielkiej Im prow izacji m a ch a ra k te r nie rozpoczynającego się sporu, lecz rozw ażań, co p raw d a, bardziej ju ż osobistych niż poprzedn io, i k o n statacji — osobistych, ale o p arty c h na b ard zo w yraźnych i m ających ja sn o określone źró d ła filozoficzne po glądach (orfickich, pitagorejskich itp. — h a rm o n ia w szechśw iata, poezja ja k o siła kosm iczna). Te k o n statacje p rzerad zają się z kolei w w artościujące opinie:

Boga, natury godne takie pienie! Pieśń to wielka, pieśń-tworzenie. Taka pieśń jest siła, dzielność, Taka pieśń jest nieśmiertelność! [159]

— w p o r ó w n a n i a z nagle pojaw iającym się s ł u c h a c z e m - a d w e r s a r z e m : Ja czuję nieśmiertelność, nieśm iertelność tworzę,

C óż Ty w iększego m ogłeś zrobić — Boże? [159]

— by wreszcie dojść do żą d ań : „chcę” — to słowo, k tó re 6 -kro tnie się po w tarza, obo k „niech”, „p rag n ę”, „m uszę” i innych form żądań. R ów nież p rzedm iot p o żą d an ia zostaje ja sn o określony: „D aj mi rząd dusz!”. G d y to żądanie nie sp o ty k a się z odzewem , K o n ra d w p ad a w gniew, nasila te sam e co przedtem arg u m en ty — i posu w a się do ostateczności, do obrazy.

W idać tu pew ne podo b ień stw o do IV części Dziadów. Z ajęty so b ą K o n ra d (podobnie ja k po p rzed n io G ustaw ) zn ajduje się w obliczu kogoś, w obec kogo m usi się określić. G u staw uciekł przed pytaniem : k to ś ty, gdyż chciał d yskutow ać ja k o nieznajom y, upiór, ro m a n ty k ; chciał d ysk utow ać w jak iejś roli. K o n ra d m a znacznie silniej zaznaczone poczucie , j a ” (ja-poeta?) i p rzech o ­ dzi w prost do konfrontacji i p o ró w n a n ia siebie, tw órcy, z T w órcą. S pó r z

(8)

Księ-SPÓ R JA K O E L E M E N T KREA CJI ŚWIATA P R ZED STA W IO N E G O W „D ZIA D A C H ” 3 3

dżem o k azał się łatwy. A czy z Bogiem m ożna się spierać? — czy to, co mówi K o n ra d , to arg u m en ty w sporze? Czy to w ogóle spó r? N a pew no nie w tym sensie, w jak im stosuje się to pojęcie w odniesieniu do dyskusji, której celem m a być o s i ą g n i ę c i e ( d o w i e d z e n i e ) p r a w d y . T u w ogóle nie chodzi o p raw d ę i — ja k zobaczym y dalej — nie m a zasadniczej różnicy poglądów m iędzy adw ersarzam i sporu. N ie jest to rów nież spór, któ reg o celem jest bezpośrednie p o k o n a n i e p r z e c i w n i k a w dyskusji, w ykazanie swej wyż­ szości intelektualnej i spraw ności dialektycznej; spór, k tó ry w pew nym sensie jest „bezinteresow ny”. Jest to sytuacja, w której je d n a ze stron, w yraźnie niżej sto jąca od drugiej i św iado m a tego, pragnie gorąco, by jej czegoś udzielić, żąda natarczyw ie, a gdy nie otrzym uje, w p ad a w gniew, g oto w a po su n ąć się do d ziałań destrukcyjnych, a naw et au to destrukcyjny ch. (W podtekście w idać tu p o n a d to pragnienie uznania, ale o tym dalej.) Innym i słowy: a w a n t u r a , i to w yraźnie — d z i e c i n n a a w a n t u r a . D ziecinna — bo K o n ra d postrzega siebie w swej relacji z Bogiem w łaśnie ja k o dziecko i ja k dziecko też się zachow uje: żąda, nie bacząc na sens i okoliczności, a nie otrzym aw szy — w pad a w n iek o n tro lo w an y gniew. Z achow uje się ja k dziecko, o b d arzo n e silną wolą, sp o rą do zą inteligencji i wiedzy, ale p ozbaw ione w dużym sto p n iu władzy sądzenia.

T en stosunek syn —ojciec, k tó reg o ujaw nienie w części IV spow odow ało chw ilow e „o d b lo k o w an ie” w G ustaw ie uczuć indyw idualnych, jedn ostko w ych , p ro steg o przyw iązania i uciszyło w nim rom antyczneg o d ysk utanta-ery stę, ten sto su n ek k om plikuje się w W ielkiej Improwizacji. K o n ra d sam też chce odgryw ać rolę ojca (W p o śro d k u was ja k ojciec w śród rodziny stoję, / W y w szystkie m oje!” <160)). Przyjęcie tej roli, tej optyki m a go u p o d ab n iać do B oga; nie godzi się tu ju ż tylko n a „synostw o” — sam chce być „ojcem ” ; je d n a k konsekw encją tej postaw y jest poczucie wyższości, p og ard y w obec niżej stojących. T a u zu rp acja (a m oże p ró b a naśladow nictw a) nie przekreśla św iadom ości synow skiego sto su n k u do Boga — i jest raczej jeg o odbiciem . W idać to ju ż w m etaforyce:

[ ...] jeśli to prawda, com z wiarą s y n o w s k ą Słyszał, na ten świat przychodząc,

[

]

Jeśli ku zrodzonem u m asz m iłość o j c o w s k ą ; [166; podkreśl. M .C.-K.] D o p iero k ra ń co w a frustracja dziecka, k tó rem u nie u dało się osiągnąć zam ierzonego celu ani naw et sp row oko w ać do podjęcia n a ten tem at dyskusji, każe m u sięgnąć d o o statecznego arg u m en tu : „K rzyknę, żeś Ty nie ojcem św iata, a le ...” (167).

C zego K o n ra d od B oga chce? C hce „rządu dusz”, „w ładzy”, „sp osob u” uszczęśliwienia n aro d u . N ie b ard zo w iadom o, dlaczego K o n ra d d o p atru je się zw iązku m iędzy sposobem uszczęśliw iania a w ładzą n ad duszam i ludzkim i. C zy dlatego, że — jeg o zdaniem — to ludzie sam i sobie w yrządzają krzywdę, czyniąc użytek ze swej w olności? W ładza, jakiej K o n ra d od B oga się dom aga, to w ładza ab so lu tn a; chce rządzić ludźm i nie „bron ią, pieśniam i, cudam i, n a u k ą ”, lecz oddziaływ ać za p o m o cą czucia, w prost, z duszy do duszy. P o co? By spełniali oni to, czego on chce, i przez to byli szczęśliwi. Z ostaw iając na b o k u p roblem tyrań skich skłonności K o n ra d a, jego konsekw encji w m yśleniu, w olności ja k o w artości, k tó rą ignoruje, zw róćm y uw agę na je d n ą tylko rzecz:

(9)

n a sposó b ro zu m o w an ia K o n ra d a. W imię jakiej racji w ystępuje? Jego w oluntarystyczne „daj mi rząd d u sz” zakład a, że s z c z ę ś c i e (nie zdefiniow ane, a niep o k o jąco uw arunkow ane) jest tą racją. Czy cały dalszy „sp ó r” z Bogiem je st d la tej racji uzasadnieniem ? Z apew niając B oga: „większe [ ...] zrobiłbym dziw o, / Z anuciłbym pieśń szczęśliwą” (163), K o n ra d albo m usi przyjąć, że Bóg tego nie p otrafi (to ja k m oże go nauczyć?), albo, że nie chce (to ja k m oże zezwolić, by on to uczynił?). Jest więc albo nielogiczny i niekonsekw entny w sw oim obrazie św iata, ludzi i Boga, albo chodzi m u o coś innego niż to, czego się z p o zo ru dom aga.

„A rgum en tacja” K o n ra d a przebiega tak o to: najpierw przed staw ia s i e b i e i swą p o t ę g ę („Tak! — czuły jestem , silny jestem i ro zu m ny ” <160), „Jam tu, ja m przybył, widzisz, ja k a m a p o tęg a”, „Przyszedłem zb rojny całą myśli w ład zą”, „M am więcej, tę M oc, której ludzie nie n ad ad zą, / M am to uczucie, co się sam o w sobie chow a” <161), „Ja najwyższy z czujących na ziem skim p a d o le ” < 163». Jest to arg u m en t odw ołujący się d o przyjętego m ilcząco założenia, że Bóg w sto p n iu najw yższym o b d arzo n y jest tym i przym iotam i, k tó ry ch posiadaniem chlubi się K o n ra d — rozum em , w ładzą, m iłością, że jest w szechw iedzący, w szechm ocny, wszechm iłujący. Jest to więc arg u m en t ad

personam, apelujący do przeciw nika, by — na początek — uznał go za godnego

rozm ow y, arg u m en t odw ołujący się do w spólnoty w artości i przym iotów . Ilość superlatyw ów , w ypow iedzianych przez K o n ra d a n a swój w łasny tem at, jest n iep o k o jąca; każe w ątpić w to, czy jest on r z e c z y w i ś c i e p r z e k o n a n y o swej m ocy i potędze (argum ent m iłości podw ażył sam : „a jeżeli się sprzeciwią, niechaj zginą i p rz e p a d n ą ” < 1 63 ». M o żn a zastanaw iać się, czy b u tn e zapew ­ nien ia K o n ra d a (a n astęp u ją one, przypom nijm y, tuż po klęsce, ja k ą była p ró b a p o z n a n ia w M ałej Im prow izacji) nie p łyną z poczucia b e z s i l n o ś c i i n i e m o ­ cy , czy nie jest to p ró b a p rz ek o n an ia siebie tyleż, co adw ersarza, o p o siad an iu tego, co, non est disputandum, stanow i dla obydw u najw yższą w artość.

Ja k o pierwszy arg u m en t w ystępuje p o r ó w n a n i e , p orów nanie z pozycji niższości, raz tylko przechodzące w rów nanie się z Bogiem, i to — z Bogiem ja k o t w ó r c ą - p o e t ą („Ja czuję nieśm iertelność, nieśm iertelność tw orzę, / C óż Ty większego m ogłeś zrobić — Boże?” < 1 59 ». D rug im rodzajem arg u m en tu je st p e r s w a z j a : „W iesz, żem myśli nie popsuł, m ow y nie u m orzył” (163); „Lecz jestem człowiek, i tam , n a ziemi me ciało; / K ochałem tam , w ojczyźnie serce me zo stało ” (161). T o ostatn ie stw ierdzenie jest po zorn ym w yznaniem słabości, k tó re dem agogicznie odw ołuje się do uczuć „słuchaczy”. M am y tu do czynienia zarów no z potencjalnym retorsio argumenti (potencjalnym , bo Bóg przecież milczy) — właśnie dlatego, że zw iązany z ziem ską m iłością, n ajp o d o b - niejszy jest do Boga — ja k i z nie uzasad nion ym uogólnieniem tw ierdzenia praw dziw ego w sensie relatyw nym (miłość K o n ra d a , człow ieka, o której wiem y) i p o trak to w a n iem go tak, ja k b y było praw dziw e w sensie ogólnym (m iłość do całego n arodu , rów na Boskiej). Elem entem perswazyjnym jest też — zn a n a nam z Biblii ja k o sztuczka szatańska (kuszenie C hrystusa) — p ró b a p o r ó w n a n i a - p o c h l e b s t w a , polegająca na przeciw staw ieniu ich dw óch całej reszcie, stojącej niżej:

Tylko ludzie skazitelni, Marni, ale nieśmiertelni,

Nie służą mi, nie znają — nie znają nas obu Mnie i Ciebie. [162]

(10)

S PÓ R JA K O E L EM EN T K REACJI ŚWIATA PR ZED S TA W IO N E G O W „D ZIA D A C H ” 3 5

K olejnym argu m entem jest szantaż em ocjonalny: Cierpię, szaleję — a Ty mądrze i wesoło Zawsze rządzisz,

Zawsze sądzisz, [166]

[ ...] wszakżeś z Szatanem walczył osobiście?

[· · ]

K iedyś mnie wydarł osobiste szczęście,

[

]

Przeciw Niebu ich nie wzniosłem. [165]

Bóg, sko ro jest m iłujący, pow inien, zdaniem K o n ra d a, „wzruszyć się” — i udzielić m u żądaneg o przywileju.

W y z w a n i e jest n astępnym argum en tem K o n ra d a. K o n ra d usiłuje zm usić Boga, by dow iódł tego, co implicite zaw arte jest w Jego istocie i co z definicji K o n ra d uznaje (gdyby było inaczej, nie d y skutow ałby z N im ): „N ie sp o tk ałem Cię d o tą d — żeś Ty jest, zgaduję; / N iech Cię sp o tk am i niechaj T w ą wyższość uczuję” (163). (P odw ażać zaczyna zarazem zasadę zgody n a principia, bez której nie m a dyskusji.) Stosuje więc sposób, k tó ry S ch o pen hau er określił ja k o „prow okow anie do złości” przez szykany i w ogóle przez bezczelne i w yzyw ają­ ce zachow anie. W tym p rzy p ad k u „szykany” to p ró b a za atak o w a n ia najw y ż­ szej pozycji Boga we wszechświecie, zw łaszcza zaś jego wyższości w odniesieniu do K o n ra d a. Z aatako w aw szy zaś w szechm oc, atak u je zapalczyw ie m iłość, sto p n iu jąc efekty m ające Boga d o p ro w ad zić do złości — i wyw ołać reakcję:

Słuchaj, jeśli to prawda, com z wiarą synowską Słyszał — na ten świat przychodząc,

Że Ty kochasz; [ ...]

[

]

Jeśli to serce nie jest potw ór, co się rodzi Przypadkiem, [ ...]

Jeśli pod rządem Twoim czułość nie jest bezrząd, Jeśli w milijon ludzi krzyczących „ratunku!” N ie patrzysz jak w zaw iłe zrównanie rachunku; — Jeśli m iłość jest na co w świecie Twym potrzebną I nie jest tylko Twoją om yłką liczeb n ą... [166]

W w idom y sposób usiłuje wyw ołać reakcję, jakąk olw iek , choćby gniew ną, po to, by uzyskać potw ierdzenie p artn e rstw a w rozm ow ie.

Później K o n ra d przechodzi do pow ażniejszego w yzw ania — o d m aw ia B ogu a try b u tu miłości, przyznając m u m ąd ro ść i tra k tu ją c to ja k o obelgę, poniżenie (co zrozum iałe u ro m antyk a):

Zrozumiałem, coś Ty jest i jakeś Ty władał. — Kłamca, kto Ciebie nazywał miłością,

Ty jesteś tylko mądrością. [164]

Inaczej m ów iąc, K o n ra d usiłuje o ddziałać n a B oga (tak, ja k by to ro bił z człowiekiem), odw ołując się do jego poczucia godności, do jego dom n iem anej słabości. T ra k tu je G o ja k istotę niepew ną swych w alorów , której p ry m a t m o żn a podw ażyć. Jest to jeden z o statn ich sposobów — o jak ich m ów ił S ch o p en h au er — apelujący do woli przeciw nika, nie do ro zu m u czy p rz e k o n a ­ nia, w tym p rz y p ad k u podkreślający zarazem hierarchię w artości K o n ra d a (m iłość wyższa od m ądrości) i, w dom n iem aniu, także i Boga. W sp o só b oczyw isty sam K o n ra d tego w yzw ania-groźby nie tra k tu je dosłow nie, gdyż n aty ch m iast w ystępuje z n astępnym w yzw aniem :

(11)

W yzywam Cię uroczyście.

N ie gardź mną, ja nie jeden, choć sam tu wzniesiony. Jestem na ziemi sercem z wielkim ludem zbratan, M am ja za sobą wojska, i m ocy, i trony; Jeśli ja będę bluźnierca,

Ja wydam Tobie krwawszą bitwę niźli Szatan: On walczył na rozumy, ja wyzwę na serca. [165]

Skąd ta niekonsekw encja? Bo, gdyby istotn ie odm ów ił Bogu miłości, to — ja k o syn — z m ąd ro śc ią jego nie m ógłby toczyć sporu, że zaś rozum (a w k aż­ dym razie logika) nie jest jego najm ocniejszą stro n ą, m ieliśm y ju ż okazję przekonać się po przednio . W jak im zaś sto p n iu „w ojska, i m ocy, i tro n y ” m ają m u pom óc w walce „na serca” — też nie jest jasne.

O statn i wreszcie argum en t, a właściwie najskrajniejsza po stać tego sam ego arg u m en tu ad personam, któ ry m K o n ra d ju ż się posługiw ał, to groźba, z ja k ą zw raca się ostatecznie do Boga, zd rad zając zarazem , o co m u tak n ap raw d ę chodzi:

Odezwij się, — bo strzelę przeciw Twej naturze; Jeśli jej w gruzy nie zburzę,

T o wstrząsnę całym państw Twoich obszarem; Bo wystrzelę głos w całe obręby stworzenia: Ten głos, który z pokoleń pójdzie w pokolenia: Krzyknę, żeś Ty nie ojcem świata, a le... [167]

T o ju ż „sposób o sta tn i”, polegający n a o brażeniu przeciw nika, na za d an iu rany jego uczuciom i poczuciu godności (nie jesteś m oim ojcem !). Użycie tego sposobu w sporze w ynika z bezsilności, z niem ożności p rz ek o n an ia przeciw ni­ k a za po m o cą arg u m en tó w rozum ow ych, logicznych, erystycznych — innych niż obraza. A tu ? Z tego sam ego i jeszcze z rozpaczy dziecka, k tó re nie potrafi czegoś zrozum ieć i m ówi, że n ik t go nie kocha.

Czyżby cały ten „sp ó r” był tylko prow ok acją, której celem było sp ra w ­ dzenie, czy ojcow ski a u to ry te t Boga trzy m a się m ocn o ? D laczego Bóg m ilczy? M am n a myśli oczywiście tego w irtualnego rozm ów cę K o n ra d a, k tó reg o przym ioty zrek o n stru o w ać m ożem y n a p odstaw ie słów tegoż K o n ra d a, a nie jakiekolw iek k o n k re tn e w yobrażenie Boga, zew nętrzne w sto su n k u do tekstu. A więc Bóg K o n ra d a jest bez w ątp ienia najw yższym A bsolutem i T w órcą, sko ro przyjm uje go on ja k o p u n k t odniesienia dla swojej Poezji; jest tw ó rcą nieśm iertelności, Tym , k to „czuje”, k to p o siad a najw yższą, od nikogo niezależ­ n ą M oc, m oc tw órczą, k to jest m ąd ry i w łada duszam i ludzkim i tak, ja k kosm osem . Ż ad n eg o z tych przym iotów K o n ra d n a serio nie p od w aża; jeśli to czyni, to tylko w celu m an ip u lo w an ia „rozm ów cą”, co w yraźnie zaznacza alb o form ą w aru n k o w ą (jeśli...), alb o w skazując w prost cel, ja k i chce osiągnąć, tak postępując. Bóg więc nie m usi od p o w iad ać K o n ra d o w i ani też się u spraw iedli­ wiać, gdyż sam K o n ra d zak ła d a to, co stanow i przesłankę jego ż ą d ań — w szechm oc Boga, jego m ąd ro ść i miłość. Z chw ilą zaś gdy p o d a je (a choćby jed n o z nich) w w ątpliw ość, Bóg tym bardziej odezw ać się nie może, gdyż

contra negantem principia non est disputandum.

Jedynym praw dziw ie spornym p u n k tem jest to, że św iat jest taki, ja k i jest, że wiele w nim cierpienia, i tw ierdzenie K o n ra d a, że stw orzyłby lepszy, gdyby m iał w ładzę i wiedział, ja k to zrobić. P o p a d a on tu w oczyw istą sprzeczność, o której była ju ż m ow a (gdyby Bóg chciał, a nie m ógł, nie byłby w szechm ocny;

(12)

SPÓ R JA K O E L E M E N T K R EA C JI ŚWIATA P R ZED STA W IO N E G O W „D ZIA D A C H ’ 37

gdyby m ógł, a nie chciał — nie byłby wszechm iłujący). W szechm ocy Boga K o n ra d nie neguje, ale i Jego m iłości też nie, sk o ro z nią chce ryw alizow ać (a przynajm niej tym grozi). P ro blem , ja k i się tu jaw i, ja k i n u rtu je b o h atera, jest, ja k wiemy, nie rozstrzygniętym od wieków problem em t e o d y c e i , k tó ry K o n ra d p rzedstaw ia tak, ja k b y nigdy o nim nie słyszał. Jego sp ó r z Bogiem, k tó ry — form alnie rzecz b io rąc — sporem nie jest, polega w istocie na d o m ag an iu się od O jca tego, czego, ja k sam wie, otrzym ać nie m oże, choć nie potrafi zrozum ieć, dlaczego.

G u staw , choć szalony, był bardziej ro zu m ny i logiczny, a w każdym razie spraw ny um ysłow o niż K o n ra d , choć obaj byli rów nie gw ałtow ni. Jedn ak że przedm iot, o ja k i toczyli spór, jest w istocie ten sam. G u staw sprzeczał się z K siędzem we w łasnym im ieniu i m ów ił o nieszczęściu, o niem ożności p o g o ­ dzenia się z nim. K o n ra d m ów i w im ieniu n a ro d u i też m ówi o nieszczęściu, a także o pragnien iu s z c z ę ś c i a . D latego G u staw nie m ógł się d o g ad ać z K siędzem , k tó ry m yślał k ateg o riam i chrześcijańskim i, nie doczesnym i (tak rozu m ian e szczęście nie należy do kategorii teologicznych); nie m ógł się z nim d o g ad a ć inaczej niż stosując ciągłą m utatio controversiae i sprow adzając rozm ow ę d o swego cierpienia. K o n ra d popełnił ten sam błąd, p ró b u jąc sp ro w ad zać rozm ow ę do cierpienia ludzkości. K o n ra d ja k o osobow ość stoi wyżej od G u sta w a w tym sensie, że odchodzi od w łasnego kręgu problem ów ku p ro b lem o m innych — ale błądzi w p o d o b n y sposób. Szczęście jest bow iem w artością w olun tary sty czn ą; swe uzasadnienie znajduje w sporze jedynie w „ja chcę” G u staw a i , j a nie chcę” K o n ra d a. W o lu n tary zm M ickiewicz odrzucał.

Jak chodzi więc o p r z e d m i o t s p o r u , to ex definitione m iędzy adw er­ sarzam i nie m ogło dojść do zgody ani wówczas, gdy d y sk utow ał G u staw z K siędzem (który w dyskusji — form alnie rzecz b io rąc — przegrał), ani wówczas, gdy spierał się K o n ra d z Bogiem (który milczał). W a rt p od kreślen ia jest fakt, że G u staw spiera się z kim ś, k to w ystępuje w obec niego w roli ojca i nauczyciela, ale przede w szystkim w roli przedstaw iciela B oga na ziemi, K o n ra d zaś — ju ż z sam ym Bogiem. Bo oprócz przed m io tu sp o ru i jego przebiegu istnieje p roblem relacji m iędzy spierającym i się o sob am i i tego, o co — po za m eritum — w tak im sporze m oże chodzić. Czyli ju ż nie o logikę ani o erystykę, ani nie o sofistyczne sztuczki, ani naw et nie o prow o kację czy obelgi, lecz o relacje m iędzy o so bam i; te relacje, k tó re nie m ieszczą się w ram ach retoryki, a k tó re określić m o żna w ram ach psychologii.

G ustaw , ja k pam iętam y, b u n tu je się przeciw ko swem u byłem u nauczycielo­ wi („ojcu”), przeciw ko pewnej form acji um ysłowej (i uczuciowej), k tó rą od niego o trzy m ał i k tó ra go nie satysfakcjonuje (nie p o m ag a żyć). N ie b un tu je się przeciw o s o b i e (rozpoznaw szy K siędza łagodnieje), ani przeciw p o d staw o ­ wym w artościom , lecz przeciw pewnej propozycji św iatopoglądow ej i przeciw żą d an iu akceptacji status quo.

K o n ra d tra k tu je Boga bardziej „osobiście”, kłóci się z nim ja k z p raw ­ dziw ym ojcem (dlatego też nie ucieka się d o argum entów erystycznych, lecz a ta k u je w p ro st osobę — ad personam — a właściwie więcej: jej istotę). P oten cjaln e „a rgu m enty” B oga zaw arte są implicite w jego pojęciu; tak, ja k a rg u m e n ty K siędza zaw arte były w duchow ych po trzeb ach G u staw a, k tó re je d n a k nie m ogły dojść do głosu, p rzy tłu m io ne siłą afektu, k tó ry n a swe usługi

(13)

w ezw ał retorykę. Ó w „sp ó r” jest w istocie w alką, w alką o dwie rzeczy: 0 uznanie przez O jca wagi i w artości „syn a”, doniosłości jego prag nień 1 cierpień, jego żądań , oraz w alką (nie u św iad om io ną) o pogodzenie się z o brazem O jca, k tó ry nie jest ju ż tylko isto tą p obłażliw ą i wszech w ybaczającą (jak poczciwy „ojciec” — Ksiądz), ale jest też w ym agający, nie do k oń ca pojm ow alny, nie idzie n a ustępstw a.

T ak i „spó r” jest odw iecznym dośw iadczeniem i przeznaczeniem człow ieka, ta k n a m ałą, ro dzin ną, ja k i n a w ielką skalę. Jego rozw iązanie, rozw iązanie w ew nętrznego konfliktu zw iązanego z o brazem O jca, jest cen tralny m do św iad ­ czeniem dojrzew ającego człow ieka. Ani G ustaw , ani K o n ra d nie są jeszcze ludźm i w pełni dojrzałym i — ich losy to m.in. dzieje dojrzewania* przechodze­ nia przez różne p róby, z któ ry ch najw ażniejszą bod aj jest zaak cepto w anie w łasnego (i cudzego) cierpienia i faktu, że Ojciec przed nim nie chroni, że n a nie zezwala. D o ro śle n ie 6.

6 Sw oiste pendant do tego problemu napisał M ickiew icz (już jak o wypow iedź liryczną) w parę lat później, w r. 1835, w poruszającym liryku Broń mnie przed sobą samym. Wiele pojawiających się w nim m otyw ów przypom ina W ielką Im prowizację — tylko pytania stawiane Bogu nieco się różnią: tym razem Jego w szechm oc raczej podaw ana jest w wątpliwość, a nie miłość.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Był sobie król Doroteusz, który ustanowił prawo, że synowie powinni żywić i utrzymywać swoich rodziców. Pewnego razu rycerz wyruszył na pielgrzymkę, lecz w drodze został

3.Określenie tłumienia naturalnego instalacji 3.1 Tłumienie w prostych odcinkach kanałów gdzie: l-długość kanału, m, α-współczynnik pochłaniania dźwięku materiału

Mało jest doprawdy postaci równie zagadkowych w naszej literaturze, zwłaszcza jeżeli się zważy, że tenże ksiądz Piotr jest jedyną osobą najbardziej mglistej

(I, 99) W obrazku tym, jedynie naszkicowanym i jeszcze dość ogólnym, już rysuje się to, co w twórczości dojrzałego poety i pisarza będzie widoczne bardzo wyraźnie, stając

Gdy zwierzę dotknie strzępek grzyba, otrze się o nie, ze strzępek wydziela się szybko krzepnący śluz, do którego przykleja się zw

rządów i t. Komisya rozporządza następującemi środkami: a) sumą, przeznaczaną corocznie na badania fizyograficzne przez Zebranie ogólne Towarzystwa, b) wpływami

ском языке й на основании данных восточнославянских языков делается попытка выявить новые возможности толкования

Zdrowie to stan pełnej fizycznej, duchowej i społecznej pomyślności, stan dobrego samopoczucia – dobrostan, a nie tylko brak choroby, defektów fizycznych czy. niedomagań