• Nie Znaleziono Wyników

Rola. R. 11, nr 24 (1928)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rola. R. 11, nr 24 (1928)"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

U u m a r 2 4 .

Nat poczt opL rycz. Dula 10 Czerwca 1928

KRAKÓW,

■lica ów. Tomasza 52.

ILUSTROWANY BEZPARTYJNY TYGODNIK KU POUCZENIU I ROZRYWCE

ZAKŁAD POGRZEBOWY

>AETERNITAS<

Krak6w( ulica Mikołajska L. 14.

Rok założenia 1892. Telefon 40-47.

obecnie pod nowem kierownictwem urządza pogrzeby od najskromniejszymi do najwspanialszych, czyniąc dla mniej zamożnych ustępstwa. Udziela kredytu. Przeprowadza ekshumację i przewozy zwłok do wszystkich krajów.

Posiada na składzie w ielki w ybór trum ie n 1 wieńców sztucznych oraz metalowych.

Dotn muzyczny

Ignacy Cypres

Kraków, ul. Szewska L. 13 Roi.

wysyła mandoliny włoskie po 26.30 zł., koncertowe

ozdobne 35—45 zł., skrzypce szkolne ze smyczkiem 22. złote koncertowe 30, 40 i 50 zł., klarnety 8 klap 38 zł., 10 klap 45 zł.

12 klap 50 zł., gitary koncertowe 40—45 zł. Kornety 120 zł, Harmonje registry 25 zł., Wiedeńskie 1-rzędowe 35 zł., dwurzę­

dowe 50 zł. Nikl. „Gre Roskopf“ patent, z łańc. 13 zł., nikl. pła­

ski zegarek słynnej marki „Enigma" 22 zł., budzik 14 zł., brzy­

twy „Solingen" po 6, 8 i 10 zł., maszynki do włosów 9—12 zł., diamenty do szkła po 7, 9 i 12 zł. Cennik ilustrowany zegar­

ków i instrumentów darmo i opłatnie.

Chronicznie chorzy

którzy zwątpili w jakąkolwiek pomoc, m ogą jeszcze odzyskać zdrowie, przy po­

mocy mojej, przyrodniczej metody.

i P o ra d u d z ie la m b e z p ła tn ie , je d y n ie za zw ro te m

)

k o s ztów . Z n a c ze k n a o d p o w ie d ź załączyć.

Ludwik St. Unsing, przyrodnik, poczta Janczyn dwór Błotnia

Małop. Wschodnia.

Piosenkarz Polski

Zbiór najpiękniejszych piosenek : Piosenki lu­

dowe, taneczne, miłosne, żartobliwe Krakowiaki, Mazury, Oberki, Kujawiaki, dumki, serenady, Piosenki młodzieży, piosenki narzeczonych, piosenki swatów, piosenki druż­

bów, piosenki taneczne na weselu, śpiewki przy oczepi- Ne/ c h , piosenki dożynkowe i wiele wiele innych. Stron 120.

J o nabycia w Administracji »Roli«. Cena 110 zł.

Darmo! bezpłatnie!

Je szcze d zisia j n a p isz po C e n n ik i i K a ta lo g i.

Wszyscy rolnicy całej Polski zakupują najlepsze gwarancyjne

kosy i sierpy

tylko bezpośrednio u źródła we firmie

„KOSIARZ" ZAKŁAD ROLNICZO-HANDLOWY WE LWOWIE, ul. Żółkiewska 101

Do każdej kosy i sierpa gwarancja. C e n n ik i i k a ta lo g i wysyłamy na żądanie b e z p ła tn ie . P r z y jm u je m y a g e n ­

tó w n a b a rd z o k o rz y s tn y c h w a ru n k a c h .

N i e m a r n o w a f o w o c u ! W W s p a n ł a l e

W ina domowe

sporządzamy z każdego owocu i jagody (nawet zboża), n. p. Tokaj, Malagę, reńskie

stołowe i t. p.

Dokładny podręcznik przesyłam za 80 gr.

w znaczkach pocztowych.

Cenniczek i królki opis wyrobu win zadarmo

NI. Pradel, Kraków, Grodzka L. Z.

(tam że rurki ferm., prasy, gąsiory i t. d.)„

Mierniczy Przysięgły

Inż. Fryderyk Zdybalski

w K ra k o w ie , przy ul Krupniczej L. 18, I. p.

b. geom etra Okręg. Urzędu Z ie m skie go w Krakowie wykonuje parcelacje i w szelkie roboty m iernicze.

Wydaje plany z ważnością dokumentów urzędowych dla sądów i władz admini­

stracyjnych.

(2)

Przysłow ia Afganów.

D zięki podróżom Swego władcy A fganistan stal się m odny w Europie. W śród opisów k ra ju i m ie ­

szkańców znajd uje m y w iązankę ciekawych przysłów:

„N ajw iększa tajem nica prawdziwego szczęścia, to um ieć się obejść bez niego“.

„N igdy nie w a h a j się w wyborne pom iędzy zoną, £ przyjacielem, przyjaciela jednego .bowiem m asz na świecie, a kobiet znajdziesz.tyle, ile chcesz".

Hojny.

Szef do ipracowników:

iPanowie w przyszłym m iesiącu obchodzić bę­

dziem y stulecie naszej firm y, założonej przez mojego dziadka. Cieszcie się, panowie, gdyż wszyscy z was, którzy służą, u nas od samego początku założenia fir­

my, otrzy m ają p ięciole tnią pensję, jako nadzw yczaj­

n ą gratyfikację,

M l i

Najdroższe kapelusze w idzi się zawsze n a n a j­

tańszych głowacłi.

Stroje dam skie zaczęły się od listka figowego i skończą się na... listku figowym.

Myśli.

Kawaler, który sądzi, iż m ałżeństwo to cicha przy­

stań, niech ipogada z ja k im żonatym facetem, zanim zaw ita do tej przystani.

Podsłuchane.

— W ie pan, ja tak sobie myślę, że Litw a, aczkol­

wiek chrześcijańska, zawsze jednak zachow ała pewne cechy pogaństw a.

— M ianow icie?

— No, ipomyśl pan. D aw niej L itw in i czcili bożka

R ady przedślubne.

— P am iętaj, Zosiu ,że m ąż i żona to jedna istota.

— To dziwne, >proszę m am y, bo ja k m a m a bywa sam na sam z papą, to nie tylko że nie tworzycie je­

dnej istoty, ale z drugiego pokoju zdaje się wszystkim, Perkuna, a teraz wierzą, z b ałw an a — W aldem arasa... że to... S ejm w d n iu otwarcia.

r ^ r "W"V "+ 'W f w w w w w

Do nabycia w Administracji „Roli“ :

„FLIRT POLSKI"

n iw ę karty do gry tow arzyskiej z n u m e ra m i są n a j­

piękniejszą i najw dzięczniejszą zabaw ą towarzyską, 40 kart z pouczeniem w futerale. Zł. 1.

ŚP IEW N IK MIŁOSNT

zawiera: Pieśni i Piosenki m iłosne, Weselne, Kra kow iaki, Arje oper, Śpiewy i śpiewki ludowe, o m iłości

i koc h a n iu itp. w objętości 128 str. Zl. 1.10.

LISTOW NIK DLA ZAKOCHANYCH

czyli podręcznik do p isan ia listów m iłosnych, ośw iad­

czynowych, w spraw ach m ałżeńskich oraz pięknych w ierszyków n a pocztówki. Zł. 1.10.

ZBIÓR POW INSZOW AĆ

aa Im ieniny , zaślubiny, Boże Narodzenie, Nowy Rok, oraz zbiór Poezyj do P am ię tn ik a , zastosowany dla dzieci, m łodzieży i dorosłych, w objętości 128 stron.

Zl. 1-— .

ŚPIEW N IK NARODOWY

zaw iera pieśni i piosenki polskich żołnierzy, hym ny narodowe, piosenki ludowe, z w ojny itp. Zebrał Ant.

St. Bassara, w objętości 128 stron. Zł. — .90.

K A B A Ł A

K arty słynnej w różki L enorm and z Paryża, z których każdy może wróżyć. — K om plet obejm uje 36 k a rt i po­

uczenie. Zł. —.90.

W IELK I ILUSTROWANY

Sennik egipski

zaczerpnięty ze starych eglpsko-arabskich doku­

mentów.

Zaw iera 2.500 w ykładów snów w alfabetycznym po­

rządku, 90 rycin ilustrujący ch sny, przew idzenia i zja­

wiska, 36 rycin kabały słynnej w różki Lenorm and z Paryża. O bjaśnienia o snach, przew idzeniach, wy­

roczniach, znaczeniach i zjaw iskach. Artonancje, czyli sztuka w różenia z kart, z ręki, palca i czoła.

Powyższy sennik w raz z opłatą, pocztową 1.5* zł.

6 tomów powieści za 4 zt

w objętości 600 stron d ruku.

1. A ndzia. O ry ginalna powieść współczesna.

2. M iłość śpiew aka. Powieść z życia artystów 3. B aronów na. Powieść.

4. Kobieta z kociem l oczyma. Powieść.

5. Na h rabiow skim zam ku. Powieść.

6. Narzeczona lotnika. Powieść na tle współczesnych stosunków.

Powyższe 6 tom ów powieści wysyła pocztą opłatnie pa

nadesłaniem zł. 4.— 0

N a wszystkie powyższe k s iążk i należytość prosim y nadesłać wprzód, gdyż za zaliczką drożej kosztu1

(3)

Numer 24. XI. Rok Kraków, dnia 10 Czerwca 1928.

ILUSTROWANY BEZPARTYJNY TYGODNIK KU POUCZENIU I ROZRYWCE.

Prenumerata

na rok 1928: Rocznie 12 zł, półrocznie 6'50 zł, kwartalnie 3'40; do Ameryki 2 i pół dolara rocznie; do Czechosłowacji rocznie 50 kor. cz., półrocznie 27 kor. cz., kwart. 15 kor. cz. — Numer pojedynczy we wszystkich agencjach i w Administracji „Roli* 30 groszy. — Adres na listy do Redakcji i Adm inistracji:

Kraków , św. T o m a sza 32. Konto P. K.O . 406.301.

Boże Ciało.

jościół katolicki obchodzi dnia 7 czerwca b. r.

pam iątkę uslanow ienia Przenajświętszego Sa­

kram entu Ołtarza, czyli uroczystość Ciała , Pańskiego. Święto to obchodzono najpierw w W ielki Czwartek, dzień W ieczerzy P ań­

skiej, w k tó ry m to d n iu Kościół udzielał jaw nogrze­

sznikom odpuszczenia grzechów i p rzyjm ow ał ic h po-

• now nie na łono Kościoła. U stanow ił jo p ap ie ż Ur­

ban IV. Stało się to z następujących powodów : W mieście L e od jum ży ła pobożna zakonnica, i- miieniem J u lja n n a w raz z p rzy ja c ió łk a m i E w ą i Iz a ­ belą,. Z akonnica te m iew ała w czasie m od litw y w i­

dzenie, w którem s'ię jej ukazyw ał księżyc, którego kraw ędź ibyła cokolw iek przyćm iona. W sk u te k jej b łagań d a ł jej Bóg do 'zrozumienia, że K ościołow i brak jednej z n ajw ażnie jszy ch uroczystości tj. obchodu u- sta now iem a świętego S ak ra m e n tu Ołtarza.

W ro k u 124G zw ierzyła się tz tem objaw ieniem bi­

skupow i leodyńskiem u, Robertowi, który zbadaw szy rzecz i 'zasięgnąwszy rad k ilk u uczonych i zn ako m i­

tych 'teologów, przedsięw ziął zaprow adzić tę uroczy­

stość w sw ej djecezji. Tymczasem śmierć go zaskoczyła.

Po zgonie jego spełnił zm arłego wolę kardynał-le- gat, H ugon, który w roku 1247 rzeczywiśce odpraw ić kazał procesję w kościelo św. M arcina w Leodjum . K ilk u b iskupów poszło za jego przykładem . W ten sposób zaprowadzono tę uroczystość w k ilk u djece- zjach, aż nareszcie w ro k u 12G4 papież U rban IV roz­

porządził, aby święto to odtąd obchodzono w obrębie całego Kościoła. Rozporządzenie to zatw ierdził p a ­ pież Klem ens V n a soborze w W ie n n ie w ro ku 1311 4 i naznaczył n a ten obchód czwartek p o oktaw ie Świą- . teoznej, poczem Ja n X X I I n a k a zał w ro k u 1317, aby f H‘zy tej sposobności odpraw iano procesjo publiczne.

Może niejedenby się spytał, ja k i cel m a ją owe procesje? Otóż b y w ają one na to, abyśm y złożyli ja ­ wne świadectwo żywej w iary, że P a n Jezus jest praw ­ dziwie, rzeczywście i istotnie obecny w ty m świiętym Sakram encie. Daiej, aby przeprosić P a n a Jezusa za zniew agi zel żywości i szyderstwa w yrządzone M u przez lu d zi bezbożnych i pozbaw ionych w iary. Aby Synow i Bożem u okazać p o w in n ą cześć i uw ielbienie.

Aby podziękow ać M u za ustanow ienie tego S ak ra­

m e n tu i spływ ające stąd n a nas łask i i dobrodziej­

stwa. W reszcie, aby Go prosić o błogosław ieństw o d la naszej Ojczyzny i jej m ieszkańców .

S am p apież U rba n IV tak ie podaje przyczyny u- stanow ienia tego św ięta w dekrecie przez siebie o- głoszonym : T rojaką przeto była przyczyna ustano­

w ie n ia takiego śwęta: 1. W zniosłość taje m n icy Bo­

żej. 2. (Potrzeba zaw stydzenia innow ierców , przeczą­

cych praw dzie tego a rty k u łu w iary. 3. W o la , k tó rą Bóg o b jaw ił k ilk u pobożnym osobom.

In te n cjom papieża U rbana IV stało się radość i po dziś dzień cały św iat k a to lic k i obchodzi to święto n adzw yczaj uroczyście. W Boże C iało wznoszą przy krzyżach przydrożnych lub n a u lica ch cztery prow i­

zoryczne ołtarze, a przy k a żd y m z n ic h k a p ła n odczy­

tuje Ew angelje, poczem udziela w ie rn y m błogosła­

w ieństw a Przenajśw iętszym Sakram entem . P a n u je też zwyczaj święcenia w d n iu ty m w ian ków , uw itych z rozm aitych ziół. W ia n k i te m a ją chronić p ola od gradobicia. M ożna je w idzieć porozwieszane n ie m al n a k a żd y m d om u przez rok cały.

Uroczystość Bożego C ia ła trw a n ie ja k o przez ośm dni, gdyż przez ośm d n i o d b y w a ją się rano i po p o łu ­ d n iu procesje, w których biorą bardzo liczny ud ział w ie rn i w szystkich stanów . Procesje te u św ie tn ia ją m ałe dziew czątka, któro poubierane w biało su k ie n k i czynią złudzenie aniołk6 w otaczających P rzenaj­

świętszy Sak ram e nt niesiony przez kapłan a.

(4)

W u. W u.

Zamurowane serce.

Obrazek z niedalekiej przeszłości.

Zeszli się w um ów ionej liczbie i n a oznaczony czas. Było ich czterech — najpow ażniejsze chłopy z p a ra f ji: W ite k z Bystrego, Jędrzej Łyisy, Szym on MróiZ i P iotr Pokrzyw a. S tan ęli przed rozłożystą, lipę, i, w p a tru jąc się w krw aw iący płom yk wiecznej lam pki, w yzierający przez zaczernione nocą okno ko­

ścioła, za d u m a li się n a d spraw ą, k tó rą chcieli jeszcze tej nocy dokonać. N iem iłe m ilczenie zaczęło ich przejm ow ać lękiem , gdy równocześnie poczuł jeden i d rugi jakie ś więzy, skuw ające ich dotychczasowy zapał, uw ieńczony przed k ilk u god zin am i w yraźnem postanow ieniem .

Owo postanow ienie zaczęło n a jeden m om ent chwiać.

— Trza by się niby... tego... zabierać do roboty.

Godzina będzie jedenasta, wszystko śpi, jak b y za­

b ił — zauw aży ł Szym on.

N ik t nie odpow iadał. Zupełne m ilczenie zalegało dziedziniec kościelny; naw et wyniosłe drzewa zgubiły nagle swój rytm iczny dech, rozsypując niem iłosierną głuchotę, n a siąk n ię tą n ie n atu raln y m szeptem o k ru ­ tnej pustki.

— Ale... bo to wiecie, tak jakoś... — zaczął się p lą ­ tać Pokrzywa.

— Dość m edytacji! — k rzy k n ął praw ie głosem W ite k iz Bystrego. — 'Przyszliśmy tu chyba nie n a sta­

nie — czas ucieka. Chodźcie za m n ą ! K tóry ta m m a świece i zap ałki? ZaczekajcienoL. Chłopy! a zdajecie sobie sprawę z tego, co zam ierzacie zrobić? T u idzie o n aszą szyję — to trza w am w szystkim wiedzieć.

Znow u n astała grobowa cisza.

— D ja b la spraw a — przerw ał Jędrzej, bezwiednie w ypuszczając parę z ust.

— Źle m ówicie, Jędrzeju! spraw a jest Boża i po Bożem u trza się do niej zabrać. A że m ogłaby się źle skończyć, w in ie n czas. Trzeba się jednak zabezpie­

czyć, aby przy n ajm n ie j tę niepewność zrzucić z serca, któraby nas potem gryźć m ogła.

— O czem to m ówicie, W incenty?

— Zaraz powiem. W p ie rw się zap y tam o co inne­

go. W ie kto u was w domach, że tu ta j jesteście?

— N ik t! — odezw ały się szeptem trzy głosy.

— Zw ierzaliście się przed kim ś, że tę sprawę m a ­ m y w projekcie?

— Nie.

— Zatem dobrze. M ożem y przystąpić do dzieła.

W id zicie przez okno św iatło? W ie lk i ołtarz... Tam Je­

zus... Pam iętajcie, że w Jego obecności m u s im y złożyć przysięgę n a zachow anie w tajem nicy wszystkiego, co będzie dotyczyło dzisiejszej sprawy i całego n a ­ szego przedsięwzięcia. A n i słów kiem , naw et przed żo­

n ą ! Chcecie przysięgać?

— Chcemy!

Pokilękli pod m u re m kościoła, dotykając w arga­

m i 'zimnego głazu, zwilżonego k ro p la m i rosy. Zaś ręce p o k ła d li wszyscy n a ścianie św iąty n i — i poczęli w y ­

m aw iać słowa rów no i dobitnie naprędce ułożonej przysięgi.

A ciem na noc gdzieniegdzie przeświecała drobne- m i isk ra m i gw iazd, a stare drzewa poczęły nagle szu­

mieć i uderzać k o n a ra m i w próchno swego rdzenia.

W cichości podeszli k u drzw iom dzwonicy, zara­

zem głów nej b ram y kościoła. Zgrzytnął w zam ku

klucz, z n ie m a ły m trudem dopasowany. Wreszcie że- laziw a puściły, a w otw arte drzwi, n ib y w ciem ną cze­

luść weszły cztery postacie. D rzw i podparto od we­

wnątrz.

— Teraz trza zapalić latarnię...

Błysło św iatło zapałki.

— Trzeba świecić tylko pod nogi, żebyśmy jako po schodach wyjść, m ogli... Nie skrzypieć, bo plebanja niedaleko.

Zaczęli się w spinać n a wieżę. Baz po raz zatrze­

szczał ja k iś nadw yrężony stopień krętych schodów, a wtedy następnie nogi o m ija ły go z baczną uw agą.

Niedługo to jednak trw ało, bo i do szczytu nie było izbyt dalko. W krótce znaleźli się w obszernej komorze, gidzie w isiał dzw on „M ichał", do grubej, dębowej belki przymocowany. Był sam jeden, lecz znać było, że m ia ł towarzysza, z którym niedaw no m usiał się roz­

stać, co m ożna było poznać po. świeżych śladach na belce.

— Jeżeli ktoś m a co zbytniego n a sobie, — ko­

m enderow ał W itek — niech da, bo trza okiennicę zat­

kać. A niechby tak dostrzegli... No!

— N iem a ich przecież we wsi — m ów ił wolno Szymon, zdejm ując ze siebie bluzę, aby jej użyć n a - zasłonę. — Dziś b y li w Jesionce, zabrali resztę dzwo­

nów i odjechali w stronę stacji. Do nas m ogą przybyć dopiero jutro.

— Eche! kogo nagli, ten się i pospieszyć um ie.

P rzydałyby się a rm atk i z naszych dzwonów, przyda­

ły, bo tam ty ch ju ż nie wiele zostało, coś Moskal do­

brze tłucze.

Kiiedy się upew nili, że wszystkie szpary dzwonicy .zostały zatkane, zabrali się do zdejm ow ania „M icha­

ła". M ieli ju ż poniekąd w prawę, gdyż byli niedaw no w id zam i podobnego faktu, który m iał miejsce przed paru m iesiącam i, kiedy austrjackie w ładze wojskowe zdejm ow ały „M arję“.

W szelkie prośby i protesty n ic n ie znaczyły. W oczach nadbiegłych parafjam i księdza, który stał n a uboczu z n ie m y m sprzeciwem, odśrubow ali dzwon i zrzucili go z w ieży na ziem ię. „M arja“ roztrzaskała się w k aw ałk i. Poczem, zabrawszy trzopy na wóz, od­

jechali do sąsiedniej w ioski, żegnani m ilczącem bło­

gosław ieństw em zebranej grom ady. D ługo n ik t słowa nie m ógł w ykrztusić; wszak spotkał wszystkich za­

wód: szły bow iem ciche pogłoski, że w ojnie będzie ko­

niec, że chłopi wnet zaczną powracać. Zabrane dzwo­

ny przeczyły wszystkiemu. U płynęło kilkanaście ty ­ godni, aż znow u podziem na i dom ow a poczta donio­

sła, że zbierają resztę dzwonów, jakie gdzie zostały.

N aw et sy g n atu rk i n ie m a ją się ostać. Tego było chło­

pom iza wiele. Tyle kosztów, tyle składek, z a n im się coś do kościoła ku pi, a to m a iść n a takiie zepsucie?

W takie ręce? Żeby to choć sw oi! — nie byłoby żal od­

dać osfcatnigo sprzętu. Lecz im?... W ięc zm ów ili sdę prędko a pokryjom u; czas bow iem n ag lił.

Może była godzina po północy, gdy dzwon legnął na podłodze rusztow ania; n ie był znow u ta k im o k a ­ zem, żeby czterech chłopów nie m ogło m u dać rady.

— Co teraz, Jędrzeju? Dzwon leży, ale co dalej?

gdziie go podziać ?

Jędrzej, który zd aw ał się być przyw ódcą owego ruchu, zaczął się nam yślać.

— W y Szymonie, zaopiekujecie się „sercem", — wasze staranie, ja k go schować — m y we trzech z a j­

m iem y się resztą.

Nie było sprzeciwów.

I znów zaczęły trzeszczeć schody, giąć się i skrzy­

pieć. To też k ro k i by ły ostrożne i bardzo pow olne,^

(5)

Nr 24 R O L A 3

czasami bowiem mogło grozić niebezpieczeństwo w y­

padku.

Gdy dzwon znalazł się poza obrębem kościoła, w rócili jeszcze raz wszyscy na wieżę, aby zatrzeć wszelkie ślady.

— Niech przyjdą teraz!...

— Za nasze podatki!... M ało n ag rabili? Powinno starczyć n a siedem wojen.

— Złodziejstwo.

— Nie co innego. Przed w o jną skubali podatki, teraz — czem tylko się da: chłopów zabrali, konie zabrali, po bydło zachodzą, zboże przym usem skupu­

ją, a teraz jeszcze dzwony.

— Człowiek nie dość, że wszystko daje, jeszcze się biedzi z pytaniem : d la kogo to? za co? czy co z te­

go mieć będziemy?

— A tyle, że nas ogołocą do im entu, ludzi potłu ką n a w ojnie i n a tem koniec. W ięcej nic nie zobaczymy, nic.

W krótce zaległa koło kościoła bezwzględna cisza.

Trzej chłopi zn ik li w pobliskich zabudow aniach, a tylko Szymon, u g in a ją się do samej ziemi, kołował w ygonam i k u swej chacie, stojącej w końcu wsi.

— Zadzwonisz m i bodaj kiedyś za to, zadzw onisz!

Gdy m nie poniosą tak, jak ja dziś ciebie.

'Budził się świat, odbijał od ziemi, podnosił się co­

raz wyżej, uderzając szum em rannego orzeźwienia i lekkości.

W zakrystji p łonęły przed krzyżem dwie świece, w których świetle ubierał się do mszy ksiądz pro­

boszcz, szepcząc poranne m odlitw y. Pom agał m u chłopak, ten sam, który m ia ł służyć do mszy.

W kościele była jeszcze cisza, przeryw ana nieró­

w nym szeptem k ilk u kobiet, które, siedząc w ław ­ kach pod chórem, półgłosem od m aw iały pacierze.

Hałajsu narobił dopiero kościelny, uderzając za­

maszyście okutemu obcasami o kam ie n n ą posadzkę.

Przystanął w tyle naw y koło skórzanego pasa, zw i­

sającego od sufitu, aby pociągnięciem dać znać wsi, iż dzień rozpoczęty, więc należy go zacząć im ieniem Pańskiem .

Okręcił pas koło ręki i pociągnął raz i drugi... Pas coś odsunął się w dół. Kościelny chwycił wyżej i, cią­

gnąc, zaczął nadsłuchiw ać, czy rzeczywiście dolatuje glos z wieży. Nic. Tylko pas za każdem pociągnięciem posuw a się coraz bardziej w dół.

K i djab... Boże przepuść! Na tem ś w ię te j m iej­

scu... — zam ruczał poirytow any kościelny i jeszcze mocnij szarpnął. Zacharczało coś w otworze sufitu, poczem na zdum ioną głowę starego Piotra spadł skó­

rzany pas. Łączność pomiędzy Piotrem a jedynym je­

go przyjacielem — „M ichałem " została najw idocz­

niej przerwana.

N achylił się n ad sznurem, aby zbadać przyczynę, gdy wtem zobaczył we węzełku b ia łą kartkę. Podniósł ją skwapliwie, rozw inął, podszedł do lichtarza i po­

czął sylabizować:

„Naszemu księdzu proboszczowi donosimy, jako ­ by wedle tej przyczyny, iż dzwonu niem a, a prawdę powiedziawszy — m y sam i nie wiemy, gdzie on w tej chw ili jest. W iem y to, o czem chcemy donieść, że dzwon się sam znajdzie, jak tylko zły czas mimie, a dobro czasy nastaną, co za przyczyną naszego św.

M ichała i innych świętych kiedyś przecie się stanie.

Jeden dzwon ju ż zabrano, drugiego i ostatniego nie damy, bo kto n a m się złoży n a nowy, kiedy u nas bieda się zrobiła przeź tę wojnę, że aż strach. Zarze­

kać się — nie zarzekamy, bo może p rzyjdą tacy, k tó ­ rzy będą m ie li większe tu ta j praw a od tych, co w zięli

„M arję‘\ a wtedy li „M ichał" się pokaże i będzie ocze­

kiw ał swego losu. Ja k i będzie ten los, to m y se m iar­

kujem y: wróci tam , gdzie ibył, aby się radować ze wszystkim i, co daj Boże, amen. — Parafjanie".

Piotr nie rozum iejąc wszystkiego, pobiegł pędem do zakrystji, w lokąc za sobą przez cały kościół długi pas.

— Dyć... księże dobrodzieju, ju ż i „M ichała" nie­

ma... Ciągnę, ciągnę, ażem się dociągnął: pas gru­

chnął na m oją głowę... Skradziony! Oj, kiepsko na świecie! Kościół bez dzwonu... I jak tu um rzyć? A n i żydy...

Ksiądz spojrzał n a kartkę i nieznacznie pokra- śniał na twarzy.

— Nie trapcie się, Piotrze, lecz idźcie zaświecać przed w ielkim ołtarzem. W iedźcie, że po złem przy­

chodzi dobre.

— To msza będzie bez dzw onienia? Ja k w W ie lk i Piątek, jak...

Podreptał, m rucząc pod nosem, iż wszystko na nic, m sza bez wartości, gdyż on głosem dzw onu nde ogłosił niebu i ziemi, a bez tego święci napew no są czemś zajęci i nie zwrócą żadnej uwagi. Szkoda wszystkiego...

Gdy Piotr zaświecał ostatnią świecę, jęk n ął dzwo­

nek przy zakrystji, a w drzw iach ukazał się proboszcz z kielichem , uśm iechnięty i zapatrzony w jakąś d ale­

ką przyszłość, rozw idniającą się bladem i sm ugam i zórz, za którą trzeba było jeszcze złożyć niejedną ofiarę.

Przez kolorowe szyby sączył się młodzieńczy ra ­ nek, rozochocony do życia, pracy i wesela.

— Introibo ad altare Dei.

I szły d ni ciężkie, senne, mgliste, przygniecione duszną atmosferą ńiesam ow itych w ypadków wojny, przynoszących św iatu rozprężenie, zam ęt i znisz­

czenie.

Okradzione wieże kościołów m ilczały, nie mogąc zaprotestować przemocy, nie mogąc powstrzymać żą­

dzy k rw i i śmierci. W ieże m ilczały trwożliwie, nie śm iąc przypomnieć się niebu, jakby czując n a sobie gniew w iny szaleńczego czasu, z którego kart zostało wydarto i skopano przykazanie m iłości.

Aż wreszcie, jak po każdej burzy, wypogodził się horyzont, a w skołatane i tętniące jeszcze serca zaczął siię sączyć odblask nadziei, pokoju i sprawiedliwości.

Zbliżał się czas, kiedy w ypadało uderzyć we wszystkie dzwony, jako n a „Ju trzn ię" nowego dnia, nowych celów, zam ierzań, poczynań, nowych m a ­ rzeń i snów o „potędze", słowem — nowego życia.

Św it szedł, w yzw alając się z ostatnich pokus ciemno- śai. Szedł okolony nim bem zm artw ychw stania, otulo­

n y przejrzystą bielą światłości, oszołom iający nerw czucia, rozpychający krew w żyłach.

I rozhulał się „Z y gm unt" a z n im wiele ocalałych serc ze śpiżu.

Tylko w jednej zapadłej wiosce była bezwzględna cisza. Znam y ją wszyscy. W idzieliśm y ją podczas o- wej nocy, kiedy to wszystko zapadało się w m roki, a ona istn iała i przy m dły m blasku m igotliwego św ia­

tła dokonyw ała dzieła, napozór bardzo nieznacznego.

Znam y, więc nio potrzeba trudzić się z nadaniem tej wsi im ienia.

(Dokończenie nastąpi).

(6)

R O L A Nr 24

Marcin Lorenc.

W łościański syn, rycerz polski.

Przy mieście ipolskiem Krosno leży wieś Kro­

ścienko wyższe, tak nazw ane dlatego, że leży wyżej n a d rzekę. W isłokiem , niżej zaś nad rzekę, znajduje się Krościenko niższe.

Za polskich królów było w okolicy starostwo Ja ­ sielskie, do którego n ależało Krosno z w siam i, a wieś Krościenko wyżsize i niższe, a dalej Korczyna i Zam ek Odrzykoński. Królow ie polscy podarow ali Zam ek O- drzykońskii z b lisk ie m i w siam i zasłużonym panom , ja k K am ienieckim , Bonarom , F irlejom a n a końcu dostał je hetm an B ranick i Jan. Po podziale Polski dostała się G alicja w roku 1774 rządow i austriackie­

m u. O statnim starostę, polskim jasielskim był hr. Jó ­ zef Jabłonow ski, dziedzic K rościenka i w-si bliskich.

Otóż W Krościenku wyższem urodził się M arcin Lorenc i dostał siię n a lo k aja do dw oru w Krościenku.

Nie u m ia ł on a n i czytać an!i pisać, bo wtedy nie było szkoły we w si, ale przez w łas n ą ciekawość n a ­ uczył się od starszego lo k aja czytania, p isan ia i ra ­ chunków . H etm an B ranicki Jan, dziedzic zam ku O- drzykońskich i bliskich wsi, u m arł r. 1771 w jesieni, odtęid zamek został p usty m i opuszczonym.

Ale n a z a m k u pozostał w ie m y sługa, którego n a ­ zyw ali ludzie M achnickim , a który z ża lu w ielkiego za sw ą Ojczyznę straconą, i za dobrym panem dostał aż pomięszamia rozum u; siedział on sam n a zam ku, choć dach n a n im gnił i m ury się w aliły , a do bliskich dworów i księży przychodził jak dziadek po ja ł­

mużnę.

Jako obłąkany n osił w ręce g a łą zk i zielone, a idąc przez Wieś do dw oru lub n a plebanję, śpiewał pieśni, albo gad ał sam do siebie i z płaczem opow iadał o królach polskich.

Przychodził on najczęściej do -dworu w K rościen­

ku, gdzie był lokajem M arcin Lorenc, opow iadał m u z płaczem, co m u strasznie ciężyło na sercu, co m u aż głowę przewróciło i ciągle n a m y śli we dnie i w nocy stało, ii do płaczu i skargi,pobudzało, a M arcin słuchał skargi w arjata, nieraz sam zap łakał n a d o- pow iadaniem różnych ciekawości, a każde słowa w a ­ rjata brał sobie do głowy, po nocach rozm yślał, d ru­

g im sługom dw orskim opow iadał, starsznego lokaja pytał czy to praw da, co m u M ach n icki ciągle m ówi.

Z takiego opow iadania M achnickiego dow iedział się M arcin Lorenc, m łody jeszcze dworak, dużo cie­

kaw ych rzeczy o k r a ju polskim , o królach, o p anach w Odrzykoniu. A ;z ciekawości sam biegał, jak m ia ł czas w święto, na b liski zam ek Odrzykoński, ogląd ał m ury, baszty, studnię głęboką i w y k utą w skale, n a ­ wet zazierał do piw nicy, o której m u ludzie różne gad ki opow iadali, przypatryw ał się k a m ie n io m i cie­

szył się z tego, że u m ia ł d rug im sługom a w łościanom opowiadać, co sarn sobie spam iętał.

Takie ciekawości zrobiły w jego głowie zm ianę w ielką, ho dowiedział się, że m iasta, zam k i i wsie by­

ły poprzód królów i pan ów polskich dziedzictwem, że nie ty lko sam i panowie, ale i mieszczanie i w łościa­

nie. wszyscy byli od w ieków P o la k a m i i sa tak im i,

choć należeli do A ustrji, a więc że on sam, choć z wiejskiego stanu i lokaj dworski, także był Polakiem .

Gdy został sam lokajem , zrobili Polacy w W a r­

szawie w dzień św. A ndrzeja r. 1830 powstanie prze­

ciw m oskiew skim carom, którzy Polaków bardzo u- ciskali.

M arcin Lorenc czytał z zapałem po nocach, co ga­

zety pisały, brał sobie dworskie gazety do swej izdeb­

ki, czytał z ochotą, a potem nie m ógł usnąć, tak go

<ta w ojna rozciekawiła. Po Mszy św. w niedzielę gro­

m adził lud i głośno opowiadał, co się dzieje w W a r ­ szawie, a potem n a m a w ia ł, aby kto z n im szedł do W arszawy.

Otóż rzucił służbę lokajską! P an Leon Jabłoński dał m u konia, wypraw ę całą n a w ojnę, p an i dała bło­

gosławieństwo, obiecali m u nagrodę, jak wróci, i po­

szedł sam ja k palec do W arszaw y za językiem swoim bez przewodnika.

Zapytacie, czy w rócił?

Oto ro ku 1831, przed M atk ą Boską Siew ną doniósł jeden rycerz polski, co przybył od W arszaw y do nas, bo się w ojna .kończyła i przyniósł pism o takie:

„M arcin Lorenc, syn w łościański z Krościenka dostał gwiazdę n a piersi srebrną od polskiego genera­

ła Skrzyneckiego za śm iałość i odwagę i izginął w strasznej walce przeciw M oskalom pod Ostrołęką i pochowany".

Oto rycerz z chaty w łościańskiej.

W y, co to czytacie, uczcie się od tego Marcina, ja k m acie kochać kraj polski i ja k im i pow inniście być P olakam i, a rod zina Lorenców niech się chw ali wszę­

dzie, że m ia ła takiego w rodzinie, że o n im dziś piszą

i pisać będą. ®

naaaDooDaaoDaoDaaaaDDaaDanoDaciaaDonnaoDciDoaoDannoaaanaanDaaa

B oie C iało.

Jedno wspomnienie, co mi zostało z żucia w beztrosce, a z lat dziecinnych — to Boże Ciało w rodzinnej wiosce: i ta procesja! ten lud wierzący (młodzi i starzy!) i Ten»Ukry- ty«, błogosławiący z czterech ołtarzy!...

i zapach kwiecia — i ta przedziwna

woń trijbularzy!...

I skrucha kmiecia, i — łzy cieknące po zwiędłej twarzy!... i te, z pod serca, pieśni strzeliste — z sierocej doli:

...Błogosław, Chryste, ludowi Twemu

i jego — roli!

...i to cierpienie— prosim w pokorze — zmień na uśmiechy!«...

Drogie wspomnienia!

najmilsze może

z pod ojców strzechy!

Dziś — tam słonecznie! wszystko brzmi piosnką i serc chorałem, jeno ja, wiecznie, tęsknię za wioską!... za Bożem Ciałem!...

i czy zobaczę

jeszcze przed zgonem próg w słonku złotem, choć nie oczyma: w śnie wymarzonym — sam Bóg wie o tem !...

E. Kłonicki.

*J>

(7)

Między św iętym i w ielu jest, któ­

rych naśladujem y, wielu, których w zyw am y, nie znając ich cnót, ale od­

czuw ając pośrednictwa.

Do tych ostatnich należy św. A n ­ toni. Ilu ż jego czcicieli wyobraża so­

bie, że się urodził w Padwie. D ziew i­

czość jego życia i ścisłe złączenie z Bo­

giem odgadują, w idząc n a jego posą­

gach lilję i Dziecię Jezus, ale znacze­

n ia księgi, na której. Dzieciątko się wspiera, odgadnąć nie potrafią.

W arto przecież dowiedzieć się, co 0 św iętym A nto n im m ów i liistorja.

Śwr. A ntoni urodził się w P ortu­

g alii, w Lizbonie w r. 1195.

Teraz dom jego rodzinny otoczony jest czcią. Był synem generała króla A lfonsa I. Młodszy o 13 lat od św.

F ranciszka, n ie ' znał jego zakonu 1 w stąpił do A ugustjanów , m a jąc lat piętnaście. Ale że w klasztorze rodzin­

nego m iasta odwiedzali, go przyja­

ciele, przeszkadzając w rozm yśla­

niach, więc przeniósł się do Coimbry, gdzie był sław ny uniwersytet. Obda­

rzony niezw ykłą p am ięcią — zdobył tam wiedzę tak rozległą, że w Mszy świętej ułożonej na jego cześć Kościół w spom ina dar m ądrości i rady, ja k i posiadał. W łaśn ie wtedy w Coimbrze odbyw ały się uroczystości n a cześć F ranciszkanów um ęczonych w Ma- rokku.

Święty p rag nął męczeństwa, prze­

niósł się więc do zakonu Francisz­

kan ów w nadzieji, że poślą go do Afryki. Gdy się o tern dowiedzieli jego towarzysze, jeden z nich zaw ołał:

— Idź, idź, zostaniesz świętym.

— Dlaczegóżby nie — będziesz:

śpiew ał „Te D e um “ w d n iu m ojej k a ­ nonizacji — odrzekł z prostotą Antoni.

Nie dojechał jednak do Afryki, chory, burzą zagnany został na wyspę Sycylję, a stam tąd pieszo przez W ło ­ chy dostał się do Asyżu. Był pokorny, nikt nie odgadł w zakonie, że był m ą ­ drym i świętym . Z am iłow an y w sa­

m otności żył ja k pustelnik i dopiero przypadkow o poznano jego dar wy­

mowy.

Raz gdy zebrało się w ielu zakon­

ników , a żaden nie chciał przem aw iać, w im ię posłu­

szeństwa wezwano Antoniego. Głębokość w iedzy i za­

pal oczarowały wszystkich. O dtąd jako kaznodzieja przebiegał W łochy i Francję. N a wieść o jego k a z a n iu porzucano pracę, a przy świetle pochodni, aby znaleźć m iejsce zbierały się n a placach tysiące ludzi starych, m łodych, iprostych, uczonych, pobożnych i bezboż­

nych. Tylko dw a ostatnie lata życia przepędził w P a­

dwie. Żył lat 30. Z m arł 13 czerwca 1231 r. ze słow am i:

W idzę Chrystusa.

W niespełna rok po Jego śm ierci papież Grze­

gorz IX , k tó ry go iznał i czcił, policzył go w poczet świętych. Przyjaciele zaśpiew ali Te .Deum.

;

- iii \ \ \

\

:

• U \

: ■ ■ ■ W m >V

f P i

.

a '

| M mil łV »' J’**'- ; *v ,?'*• '• I l Kr. - fi?f m i ' . I

Święty A n ton i sław nym jest cudotwórcą. W je­

dnej z kaplic tem u świętem u poświęconej, zn a jd u ją się freski, przedstawiające cztery najsław niejsze je­

go cuda. Pochodzą z r. 1480. Jeden przedstaw ia m ula, który zam iast biedź do żłobu, chociaż jest głodny, klęka przed Najśw. Sakram entem , drugi kazanie do ryb. W id ać setki ryb w ychylonych z wody na rozkaz świętego. Trzeci przedstawia tru p a skąpca. Doktor darem nie szuka, serca w piersi nieszczęśliwego. Z n a j­

duje się ono w skrzyni pełnej skarbów, jak to zapo­

wiedział święty. Wreszcie czwarty przedstawia po­

kutn ika. Żalem zdjęty za swojo grzechy, zły syn odci­

na sobie nogę, któ rą w gniew ie kopnął m atkę. Święty

(8)

6 R O L A Nr 24

u zd raw ia nogę i koi w yrzuty sum ienia.

Cały św iat chrześcijański czci w św iętym A nto­

n im patrona, odnajdującego rzeczy zgubione. Jest o- powieść, że raz zginął św iętem u psałterz, opatrzony n o tatk am i, którego używ ał, ucząc now icjuszy. Bardzo um artw iony zaczął się m odlić, a złodziej, dręczony w y rzutam i su m ienia, odniósł u k rad zio n ą książkę. Od­

tą d w zyw ają jego pomocy wszyscy, którzy prag n ą od­

zyskać zgubę. Dlaczego jednak przedstaw iony bywa z księgą? Praw dopodobnie przypom ina ona tylko głę­

bię jego wiedzy lub też pięknie oprawne kazanie świętego przechowywane w odpisie w bibljotece w Padw io i czczone jak relikw ja.

N<ie cuda tylko, a n i skuteczność pośrednictwa czynią w ie lk im świętego Antoniego.

Aureolę jego stanowią, ja k mówri stara pieśń ko­

ścielna: P rzy kład cnót, k w ia t cudów, św iatło wiedzy i siła słowa.

□□□□□□□nnaoociaaaaoaaaoanaaaaacaaaaaccinciaaoaaaaaoaaoaaDaaociaa

W itamtę niedzielę nasa gospodyni okrutecnie się wściekli n a nasego gospodarza. M yślałem , ze ich pie­

ron w pośladek tra fił, bo choć jem gębowanie nie no­

w in a, to przeoiez nig d y jesce tak swojej jad acki nie rozdziaw ili, jak wtencas n a nasego gospodarza.

A było to tak:

P rzyśii se gospodarz po nabożeństw ie z p ara f jal- nego kościółka, pojedli z godzinkę d arów Bożych i ta k p o w iad a ją całkiem rozum nie i uściwie do go­

spodyni:

— S łuchaj, Jaguś, i uw az sobie to dobrze. Po po- łedniu będaie-s m u siała sam a dopilnow ać ogonów n a paśw isku, bom pastuchow i i Kaśce pozw olił pójść na niespór, a m y z M aciejem pójdziew a do w ójta, bo się tam m a ją zebrać gospodarze i radzić n a d załozeniein spółki rolnicej la wspólnego sprow adzania różnych tow arów i la spólnego sprzedaw ania zia n ia , jak się urodzi, jajk ów , ja k ich k u ry n anio są i insych rzecy, którem i Poniezus lu d zi obdarzy.

Jacy ci gospodarz poćciw i! luksy toby babę sklął i spierunow ał, a o n i takiej w iedźm ie, jak m o ja gospo­

dyni, a gospodarzowa baba, Jaguś g a d a ją i to jesce tak słodziutko, ze jaz się ckliw o n a w y m iąck u robi.

Pedziołbym ja im Jaguś, pedzioł, jakby tak pod moje rozkazyw anie przyśii!!...

Ale nie o to idzie. Jacy to m ój gospodarz pedzieli, ja k w am „kochana" Ja g u n ia, to jest niby baba m oje­

go gospodarza, na n ic h z gębą nie wsiędą, tom m y­

ślał, ze wsizyćka zwierzyna n a całem świecie do im ie­

n ia pogłuchnie.

— Ja ci dam zgrom adzenia! — p adają. — Co ci to po zgrom adzeniach, aby ino cas po próżnicy tracić, a b id n ą niew iastę w tęśnicy i samotności n a pośm ie­

wisko ludzkie zostawić!

Ze to m ój gospodarz ciek statecny i powolny, więc nie w zięli powroza i n ie prze łojili baby po sie­

dzeniu, to się dziw ić potrza. Ale w net co gorsiejse, to o n i ję li gospodyni tłom acyć, ze chłopy pow inni się razem co tydzień schodzić i n a d sw oją d o lą radzić,, aby raz jakosik w k r a ju było lepiej.

— W is, Jaguś, — p a d a ją — ja k ciek jakikolw iek, wsiowy cy miastowy, chodzi luzem, to on jest słaby i n i m a n ija k ie j wziętości, ale ja k się >złący k u p a lu ­ dzi i razem idą, to się zrobi tak a siła, ja k zelazo, ze nice m jej zm ódz się nie potrafi. To tak, ja k te pchły.

Ja k jedna po n ad o łk u tańcuje, to byle baba ją po­

chwyci, ino palec naślin i, a ja k ich ta m będzie dzie­

sięć, albo pietnaśoie, to choć jednę złapie, to reśta u- cieknie i dalej będzie ssała babską krew z pośladka.

Jakby m y się ta k zebrali, tobyśm y może i swój sklep załozyli i ju z nie trzbaby kupow ać u żydów , ale u sa­

m ych siebie.

— Cie go! — p a d a ją gospodyni — Pow sinoga! Sa­

m i u siebie! Ju z ja ta wolę k u p ić u Mośka, bo u niego dw a i trzy grose utarguję, a on casem i herbatką cło- w ieka potraktuje!

— No tak, co praw da, to praw da, ze utargu j es — gospodarz n a to. Ale choćby c i i dziesięć grosy n a zło­

tem opuścił, to i talk drożej izapłacis, ja k u katolika, a jeżeli naw et nie drożej, to zyd ci da tow ar gorsiejsy, więc cy tak, cy tak , to zawse stracis. A za żydowską herbatkę, to n a cem kiksem dobrze ją zapłacis. A zre- śtą za żydowską herbatkę, to Bóg ci zapłać! Zyd w wodzie garcek obmyje, dziecka okąpie, a z tego po­

tem zrobi la chrześcijanina herbatkę. Juzbym ja ta żydowskiej herbaty za nic w świecie nie pił. W kato- lickiem sklepie a n i targow ania n im a , an i herbatki ni- m a, ale za to tow ar lepsiejsy, a zysk ja k i jest z tow a­

ru, to ja k się załozyłoby wsipólny sklep, toby sed la całej wsi.

Mądrze g a d a li gospodarz i in sa baba toby poło­

żyła usy po cholewach i d ała p y skow aniu spokój, ale u nasej gospodyni to się to nie tra fia! Im kto do nich m ądrzej gada, to oni przy sw ojem jesce bardziej się u p ira ją , a ja k zacną wrzesceć i labidzić, to a n i świę­

ty z niebaby nie w ytrzym ał. To też i m ó j gospodarz m a ją ten ślachetny izwycaj, ze jak gospodyni n a jb a r­

dziej n a n ic h „huzia", to oni a n i m ru... imru... Tak i te­

raz zrobili, n a zgromadzenie nie pośli, a Jagusia ga­

d a li i g ad ali do samego wiecora. I dopiro wiecorem, ja k m y się m ieli do lig a n ia zabirać, to przestali. Bo gosposia m oja bez cały dzień bez chłopa się obejdą, ale w nocy nie.

□□□□□□aaoaDaaDoaaDaaDaacaaoaDaaauaacaaoaocaaaaacoaDaDDaaaaao

M yśli.

Gdy wór pełen złota, majątku mass wiele, Wtenczas ci sprzyjają różni przyjaciele.

Gdy się miech wypróżni, wygląda jak łata, Niema wtedy przyjaciół, n i siostry, n i brata.

*

Żadna z siebie roślina kwiatu nie dobędzie, Jeśli słońcem, rosą krzepić się nie będzie.

C/iężka, smutna to jest dola, nie mieć zdrowia i pieniędzy, Lecz gdy człek jest zdrów i wesół, bogaczem jest mimo nędzy.

*

Sokrates daje radę na spokój w rodzinie, Poucinać języki lak sługom ja k żonie.

Pies instynktem wrodzonym wie służyć ma komu, 1 czy to dniem, czy nocą, strzeże p an a domu.

Piotr W’enc.

(9)

L U D W IK ST. UNSING. (Przedruk wzbroniony).

t a i e . 8 ^ 3

P o w i e ś ć b i b l i j n a .

XI.

P oncjus Pilatus.

W czesnym rankiem , gdy w ielkorządca spożywał śniadanie, wszedł do tr ik lin ju m centurjon ze Sjonu. Za kotarą, któ rą był odchylił wchodząc, w idać było w głębi p ortyku sędziego Zarabatela z m in ą wielce po­

w ażną, przechadzającego się nerwowo. C enturjon po­

dał zw inięty pergam in (Piłatowi. Ten pergam in był przew iązany sznurkiem niebieskim i zakończony stem plem sześcioramiennej gwiazdy. Poncjus P ilatu s przebiegł w zrokiem pismo, poczem uśm iechnął się .złośliwie.

— Gdzie jest w ięzień? — zapytał.

— W bastjonie, w asza dostojność!

— W którym ?

— W m illo ńsk im , w trzeciem podziem iu katow ni.

— Zam iast n a odw achu A ntonji, lub strażnicy sądu? — zmarszczył b rw i P iłat. — Przedewszystkiem, w ięźn ia wydobyć n a św iatło i zwolnić ze sznurów.

— Stanie się! wasza dostojność! — wyprostował się centurjon.

— (Następnie, nieuszkodzonego, m ów ię nieuszko­

dzonego! przyprow adzić do ła d u i ogrzać, poczem chcę go widzieć. A to... nie podpiszę! — rzekł w raca­

jąc napow rót pergam in, który centurjon zrolował n a kolanie.

— W asza dostojność! — szepnął. — W portyku czeka sędzia Zarabatel.

— Tem le p ie j! A k t oddasz m u do ręki i powiesz, że chcę, aby w ięzień był uw olniony od w iny i kary!

— Stanie się, w asza dostojność!

C enturjon wyszedł, a P iła t ją ł chodzić po k o m ­ nacie.

— Cieszę się — m y ślał w duch u — że ta k prędko załatw iłe m sprawę tetrarchy. Ten j u dej czy k m u si je­

dnak dużo w ażyć na szali żydowskiej, skoro w ta k i sposób chcą go unieszkodliw ić... D oraźną rozpraw ą, cichaczem w nocy! Dobrze m iałeś przyjacielu, że u- przedziłeś m n ie odrazu — m yślał — siadając do sto­

łu i pisząc rylcem po tabliczce woskowej. Obłożył ją następnie pieczęcią i w ysłał gońca do tetrarchy. Po­

tem, zatarł ręce, zadow olony i kończył rozpoczęte śniadanie.

W te m brzękły łańcuszki kotary, a o d słaniająca się m aterja, przy nerwowem jej szarpnięciu, op ad ła n ib y płaszcz n a plecy nowego przybysza.

Był to sędzia Zarabatel.

S kłonił się wedle zwyczaju, stańąw szy u samego wejścia, trzym ając pod fa łd a m i togi w połowie w i­

doczny akt.

— W chodząc tu, łam ię praw o Zakonu, które robi m n ie nieczystym — mzekł cierpkawo.

— To lepiej było nie w chodzić! — poradził P iłat.

— W asza dostojność, krzyw dzi wielce powagę są­

du Siedm dziesięciu jeden! Podkopuje zaufanie w jego s praw i e d 1 i woś ć...

— Jest m ojem prawem, łagodzić lub obostrzyć wyrok. W ty m w y p ad ku korzystam z tego pierwszego praw a — odrzekł Poncjus.

— Ośmielę się zwrócić uwagę, że w tym w ypadku, nie docenia wasza dostojność znaczenia wyroku. N a­

zarejczyk jest spiskowcem ! Nazarejczyk jest żydem,

szkodliw ym dla żydów i wielce niebezpiecznym dla im perjum . W y rok zapadł ze łzam i w oczach; przykro bowiem jest sądzić doraźnie ziomka.

— Dlatego idę n a rękę tej ewentualności i puszczę go wolno — wesoło pow iedział P iła t.

— Tego nie przebaczy waszej dostojności im pera­

tor Tyberjus — znacząco zaakcentow ał Zarabatel. — N am chodzi o całość spraw żydowskich i jesteśmy lojalni. Nie m ożem y ścierpieć m iędzy sobą jednostki wywrotowej w im ię lojalności i z w o li lu d u !

—• A ja nie mogę karać śm iercią człowieka, za p u ­ bliczną aw anturę, co najw yżej chłostą!

— iNasze prawo, w asza dostojność — karze je­

d nak śm iercią zniewagę miejsc świętych. Jeśli w yro­

k u nie w ykonam y, cały n a ró d powstanie!

— W idzę, zaczynasz grozić synu Izm aela! — ostro zauw ażył Poncjus.

— Nie grożę, bo i n a cóżby się to zdało? — uśm ie­

ch n ął się gorzkawo Zarabatel. — O pieram się jedynie na praw ie nie m a ją c y m apelacji. Bowiem m usim y słuchać praw a! Nasze żąd a śm ierci doraźnie za gw ałt i rzym skie praw o rów nież doraźnie śm iercią karze spiskowych wywi'otowców. Może nareszcie, łaska w a­

szej dostojności złagodzić w yrok za gw ałt publiczny, atoli rewolucjonistę usiłującego zdobyć tron żydow­

ski, ukarać należy!

— W ięc czemuż n ie ukaraliście go doraźnie na m iejscu zniew agi? Obeszłoby się bez sądu i m ojego w tem ud ziału. A co się tyczy jego spiskowych eksce­

sów, to wyrok jest nieform alny!

— A toż dlaczego? — oburzył się Zarabatel.

— Dlaczego? Dlatego, że n a rozprawie nie był o- becny cesarski prokurator.

— W asza dostojność przeoczył w idać tę okolicz­

ność, że m a m praw o zastępstwa. P o d względem praw ­ nym , w yrok jeśt przeto najściślej form alny i naw et d y sk u sji nie podlegający.

—• Ale ja osobiście m a m dane, żeby się wyrokowi oprzeć i przyznam ci się, sy n u Izm aela, że nic m nie nie zm u si do zatw ierdzenia tego aktu.

— Skoro tak... — z błyskiem w oczach zaw ołał Za­

rabatel. Skoro tak, tedy... dobrze!

— Znow u grozisz?! — ry k n ą ł P iłat.

— Nie grożę, a przestrzegam — tłum aczy ł się sę­

dzia.

— Twoich przestróg n ie potrzebuję!

— W iem , wasza dostojność. Ale konsekwencje te­

go czynu, sm utnie się przypom ną waszej dostojności i kto w ie czy nie zapóźno będzie wtedy żałować...

— N a bogi sędzio! Ju ż m i brakuje cierpliwości!

Nie zatwierdzę, pow iedziałem ! — zdenerwował się Piłat.

— Tedy, dobrze! — skłonił się Zarabatel i w y­

szedł. Mocny stu k jego sandałów długo jeszcze obijał się o uszy Piłata. A P iła t chodził po kom nacie, u ra­

żony w swej am bicji.

.. — Nio może to być w żaden raz, aby w ta k i bez­

czelny sposób ignorow ało in n ie żydowstwo! — m yślał zirytowany. — Gzemraz więcej u s iłu ją zacieśnić m o ją w ładzę i poprostu w y p ie ra ją mnie, ja k coś zbytecz­

nego! Ale w y jeszcze nio znacie Pomckiego P iła ta ! — k rzy k n ął i uderzył w gong. W szedł centurjon.

— Znasz tego żyda co tu był przed ch w ilą? — za­

pytał.

— Zarabatela? Z n a m wasza dostojność.

— Gotów jest w yw ołać rozruchy; trzeba go śle­

dzić! Gdyby zauw ażono n ajm niejszy ruch buntu, u- więzić go d w tę jam ę trzeciego podziem ia katow ni m illońskiej w trącić! Zwrócisz uw agę n a obroty An-

P S

Cytaty

Powiązane dokumenty

Niestety nasiona niektórych bardzo waż- nych dla leśnictwa gatunków drzew, przede wszystkim buka, jodły czy jawora, mimo odporności na podsuszenie, mogą być przechowane

Syrop zaleca się także zażywać po dodaniu do dobrze ciepłego naparu z kwiatów bzu czarnego lub kwiatostanów lipy (najlepiej na noc przed położeniem się do ciepłego

Wszystko odbyło się tak szybko i sprawnie, iż mieszkańcy Żyrardowa dowiedzieli się o wywiezieniu zwłok dopiero nazajutrz rano.. Dookoła

Oto przed niedawnym czasem wracając z Bełżyc, gdzie meldował się w policji z powodu jakiejś sprawy – spotkał na szosie idącego samotnie żyda.. Był to kupiec z Bełżyc

Pszczoły, o których myślimy, patrząc na słoik miodu, nie tylko zbierają kwietny nektar, ale także bogaty w białko pyłek.. Oba produkty potrzebne

W zmienio- nych warunkach polityczno-gospodarczych sejm uchwalił ustawę o lasach, w której pojawiło się pojęcie trwale zrównoważonej gospodarki leśnej, której celem jest

Spotkanie z Burmistrzem Literkowa, podczas którego dzieci pytają, jak przyjaciele pielęgnują swoje talenty. Burmistrz zachęca, by uczniowie pobawili się w dziennikarzy i sami

Czy i jaki dokument pracodawca zobowiązany jest wydać pracownikowi w przypadku zagubienia przez pracownika świadectwa