U u m a r 2 4 .
Nat poczt opL rycz. Dula 10 Czerwca 1928KRAKÓW,
■lica ów. Tomasza 52.
ILUSTROWANY BEZPARTYJNY TYGODNIK KU POUCZENIU I ROZRYWCE
ZAKŁAD POGRZEBOWY
>AETERNITAS<
Krak6w( ulica Mikołajska L. 14.
Rok założenia 1892. Telefon 40-47.
obecnie pod nowem kierownictwem urządza pogrzeby od najskromniejszymi do najwspanialszych, czyniąc dla mniej zamożnych ustępstwa. Udziela kredytu. Przeprowadza ekshumację i przewozy zwłok do wszystkich krajów.
Posiada na składzie w ielki w ybór trum ie n 1 wieńców sztucznych oraz metalowych.
Dotn muzyczny
Ignacy Cypres
Kraków, ul. Szewska L. 13 Roi.
wysyła mandoliny włoskie po 26.30 zł., koncertowe
ozdobne 35—45 zł., skrzypce szkolne ze smyczkiem 22. złote koncertowe 30, 40 i 50 zł., klarnety 8 klap 38 zł., 10 klap 45 zł.
12 klap 50 zł., gitary koncertowe 40—45 zł. Kornety 120 zł, Harmonje registry 25 zł., Wiedeńskie 1-rzędowe 35 zł., dwurzę
dowe 50 zł. Nikl. „Gre Roskopf“ patent, z łańc. 13 zł., nikl. pła
ski zegarek słynnej marki „Enigma" 22 zł., budzik 14 zł., brzy
twy „Solingen" po 6, 8 i 10 zł., maszynki do włosów 9—12 zł., diamenty do szkła po 7, 9 i 12 zł. Cennik ilustrowany zegar
ków i instrumentów darmo i opłatnie.
Chronicznie chorzy
którzy zwątpili w jakąkolwiek pomoc, m ogą jeszcze odzyskać zdrowie, przy po
mocy mojej, przyrodniczej metody.
i P o ra d u d z ie la m b e z p ła tn ie , je d y n ie za zw ro te m
)
k o s ztów . Z n a c ze k n a o d p o w ie d ź załączyć.Ludwik St. Unsing, przyrodnik, poczta Janczyn dwór Błotnia
Małop. Wschodnia.
Piosenkarz Polski
Zbiór najpiękniejszych piosenek : Piosenki ludowe, taneczne, miłosne, żartobliwe Krakowiaki, Mazury, Oberki, Kujawiaki, dumki, serenady, Piosenki młodzieży, piosenki narzeczonych, piosenki swatów, piosenki druż
bów, piosenki taneczne na weselu, śpiewki przy oczepi- Ne/ c h , piosenki dożynkowe i wiele wiele innych. Stron 120.
J o nabycia w Administracji »Roli«. Cena 110 zł.
Darmo! bezpłatnie!
Je szcze d zisia j n a p isz po C e n n ik i i K a ta lo g i.
Wszyscy rolnicy całej Polski zakupują najlepsze gwarancyjne
kosy i sierpy
tylko bezpośrednio u źródła we firmie
„KOSIARZ" ZAKŁAD ROLNICZO-HANDLOWY WE LWOWIE, ul. Żółkiewska 101
Do każdej kosy i sierpa gwarancja. C e n n ik i i k a ta lo g i wysyłamy na żądanie b e z p ła tn ie . P r z y jm u je m y a g e n
tó w n a b a rd z o k o rz y s tn y c h w a ru n k a c h .
N i e m a r n o w a f o w o c u ! W W s p a n ł a l e
W ina domowe
sporządzamy z każdego owocu i jagody (nawet zboża), n. p. Tokaj, Malagę, reńskie
stołowe i t. p.
Dokładny podręcznik przesyłam za 80 gr.
w znaczkach pocztowych.
Cenniczek i królki opis wyrobu win zadarmo
NI. Pradel, Kraków, Grodzka L. Z.
(tam że rurki ferm., prasy, gąsiory i t. d.)„
Mierniczy Przysięgły
Inż. Fryderyk Zdybalski
w K ra k o w ie , przy ul Krupniczej L. 18, I. p.
b. geom etra Okręg. Urzędu Z ie m skie go w Krakowie wykonuje parcelacje i w szelkie roboty m iernicze.
Wydaje plany z ważnością dokumentów urzędowych dla sądów i władz admini
stracyjnych.
Przysłow ia Afganów.
D zięki podróżom Swego władcy A fganistan stal się m odny w Europie. W śród opisów k ra ju i m ie
szkańców znajd uje m y w iązankę ciekawych przysłów:
„N ajw iększa tajem nica prawdziwego szczęścia, to um ieć się obejść bez niego“.
„N igdy nie w a h a j się w wyborne pom iędzy zoną, £ przyjacielem, przyjaciela jednego .bowiem m asz na świecie, a kobiet znajdziesz.tyle, ile chcesz".
Hojny.
Szef do ipracowników:
— iPanowie w przyszłym m iesiącu obchodzić bę
dziem y stulecie naszej firm y, założonej przez mojego dziadka. Cieszcie się, panowie, gdyż wszyscy z was, którzy służą, u nas od samego początku założenia fir
my, otrzy m ają p ięciole tnią pensję, jako nadzw yczaj
n ą gratyfikację,
M l i
Najdroższe kapelusze w idzi się zawsze n a n a j
tańszych głowacłi.
Stroje dam skie zaczęły się od listka figowego i skończą się na... listku figowym.
Myśli.
Kawaler, który sądzi, iż m ałżeństwo to cicha przy
stań, niech ipogada z ja k im żonatym facetem, zanim zaw ita do tej przystani.
Podsłuchane.
— W ie pan, ja tak sobie myślę, że Litw a, aczkol
wiek chrześcijańska, zawsze jednak zachow ała pewne cechy pogaństw a.
— M ianow icie?
— No, ipomyśl pan. D aw niej L itw in i czcili bożka
R ady przedślubne.
— P am iętaj, Zosiu ,że m ąż i żona to jedna istota.
— To dziwne, >proszę m am y, bo ja k m a m a bywa sam na sam z papą, to nie tylko że nie tworzycie je
dnej istoty, ale z drugiego pokoju zdaje się wszystkim, Perkuna, a teraz wierzą, z b ałw an a — W aldem arasa... że to... S ejm w d n iu otwarcia.
r ^ r "W"V "+ 'W f w w w w w
Do nabycia w Administracji „Roli“ :
„FLIRT POLSKI"
n iw ę karty do gry tow arzyskiej z n u m e ra m i są n a j
piękniejszą i najw dzięczniejszą zabaw ą towarzyską, 40 kart z pouczeniem w futerale. Zł. 1.
ŚP IEW N IK MIŁOSNT
zawiera: Pieśni i Piosenki m iłosne, Weselne, Kra kow iaki, Arje oper, Śpiewy i śpiewki ludowe, o m iłości
i koc h a n iu itp. w objętości 128 str. Zl. 1.10.
LISTOW NIK DLA ZAKOCHANYCH
czyli podręcznik do p isan ia listów m iłosnych, ośw iad
czynowych, w spraw ach m ałżeńskich oraz pięknych w ierszyków n a pocztówki. Zł. 1.10.
ZBIÓR POW INSZOW AĆ
aa Im ieniny , zaślubiny, Boże Narodzenie, Nowy Rok, oraz zbiór Poezyj do P am ię tn ik a , zastosowany dla dzieci, m łodzieży i dorosłych, w objętości 128 stron.
Zl. 1-— .
ŚPIEW N IK NARODOWY
zaw iera pieśni i piosenki polskich żołnierzy, hym ny narodowe, piosenki ludowe, z w ojny itp. Zebrał Ant.
St. Bassara, w objętości 128 stron. Zł. — .90.
K A B A Ł A
K arty słynnej w różki L enorm and z Paryża, z których każdy może wróżyć. — K om plet obejm uje 36 k a rt i po
uczenie. Zł. —.90.
W IELK I ILUSTROWANY
Sennik egipski
zaczerpnięty ze starych eglpsko-arabskich doku
mentów.
Zaw iera 2.500 w ykładów snów w alfabetycznym po
rządku, 90 rycin ilustrujący ch sny, przew idzenia i zja
wiska, 36 rycin kabały słynnej w różki Lenorm and z Paryża. O bjaśnienia o snach, przew idzeniach, wy
roczniach, znaczeniach i zjaw iskach. Artonancje, czyli sztuka w różenia z kart, z ręki, palca i czoła.
Powyższy sennik w raz z opłatą, pocztową 1.5* zł.
6 tomów powieści za 4 zt
w objętości 600 stron d ruku.
1. A ndzia. O ry ginalna powieść współczesna.
2. M iłość śpiew aka. Powieść z życia artystów 3. B aronów na. Powieść.
4. Kobieta z kociem l oczyma. Powieść.
5. Na h rabiow skim zam ku. Powieść.
6. Narzeczona lotnika. Powieść na tle współczesnych stosunków.
Powyższe 6 tom ów powieści wysyła pocztą opłatnie pa
nadesłaniem zł. 4.— 0
N a wszystkie powyższe k s iążk i należytość prosim y nadesłać wprzód, gdyż za zaliczką drożej kosztu1
Numer 24. XI. Rok Kraków, dnia 10 Czerwca 1928.
ILUSTROWANY BEZPARTYJNY TYGODNIK KU POUCZENIU I ROZRYWCE.
Prenumerata
na rok 1928: Rocznie 12 zł, półrocznie 6'50 zł, kwartalnie 3'40; do Ameryki 2 i pół dolara rocznie; do Czechosłowacji rocznie 50 kor. cz., półrocznie 27 kor. cz., kwart. 15 kor. cz. — Numer pojedynczy we wszystkich agencjach i w Administracji „Roli* 30 groszy. — Adres na listy do Redakcji i Adm inistracji:Kraków , św. T o m a sza 32. Konto P. K.O . 406.301.
Boże Ciało.
jościół katolicki obchodzi dnia 7 czerwca b. r.
pam iątkę uslanow ienia Przenajświętszego Sa
kram entu Ołtarza, czyli uroczystość Ciała , Pańskiego. Święto to obchodzono najpierw w W ielki Czwartek, dzień W ieczerzy P ań
skiej, w k tó ry m to d n iu Kościół udzielał jaw nogrze
sznikom odpuszczenia grzechów i p rzyjm ow ał ic h po-
• now nie na łono Kościoła. U stanow ił jo p ap ie ż Ur
ban IV. Stało się to z następujących powodów : W mieście L e od jum ży ła pobożna zakonnica, i- miieniem J u lja n n a w raz z p rzy ja c ió łk a m i E w ą i Iz a belą,. Z akonnica te m iew ała w czasie m od litw y w i
dzenie, w którem s'ię jej ukazyw ał księżyc, którego kraw ędź ibyła cokolw iek przyćm iona. W sk u te k jej b łagań d a ł jej Bóg do 'zrozumienia, że K ościołow i brak jednej z n ajw ażnie jszy ch uroczystości tj. obchodu u- sta now iem a świętego S ak ra m e n tu Ołtarza.
W ro k u 124G zw ierzyła się tz tem objaw ieniem bi
skupow i leodyńskiem u, Robertowi, który zbadaw szy rzecz i 'zasięgnąwszy rad k ilk u uczonych i zn ako m i
tych 'teologów, przedsięw ziął zaprow adzić tę uroczy
stość w sw ej djecezji. Tymczasem śmierć go zaskoczyła.
Po zgonie jego spełnił zm arłego wolę kardynał-le- gat, H ugon, który w roku 1247 rzeczywiśce odpraw ić kazał procesję w kościelo św. M arcina w Leodjum . K ilk u b iskupów poszło za jego przykładem . W ten sposób zaprowadzono tę uroczystość w k ilk u djece- zjach, aż nareszcie w ro k u 12G4 papież U rban IV roz
porządził, aby święto to odtąd obchodzono w obrębie całego Kościoła. Rozporządzenie to zatw ierdził p a pież Klem ens V n a soborze w W ie n n ie w ro ku 1311 4 i naznaczył n a ten obchód czwartek p o oktaw ie Świą- . teoznej, poczem Ja n X X I I n a k a zał w ro k u 1317, aby f H‘zy tej sposobności odpraw iano procesjo publiczne.
Może niejedenby się spytał, ja k i cel m a ją owe procesje? Otóż b y w ają one na to, abyśm y złożyli ja wne świadectwo żywej w iary, że P a n Jezus jest praw dziwie, rzeczywście i istotnie obecny w ty m świiętym Sakram encie. Daiej, aby przeprosić P a n a Jezusa za zniew agi zel żywości i szyderstwa w yrządzone M u przez lu d zi bezbożnych i pozbaw ionych w iary. Aby Synow i Bożem u okazać p o w in n ą cześć i uw ielbienie.
Aby podziękow ać M u za ustanow ienie tego S ak ra
m e n tu i spływ ające stąd n a nas łask i i dobrodziej
stwa. W reszcie, aby Go prosić o błogosław ieństw o d la naszej Ojczyzny i jej m ieszkańców .
S am p apież U rba n IV tak ie podaje przyczyny u- stanow ienia tego św ięta w dekrecie przez siebie o- głoszonym : T rojaką przeto była przyczyna ustano
w ie n ia takiego śwęta: 1. W zniosłość taje m n icy Bo
żej. 2. (Potrzeba zaw stydzenia innow ierców , przeczą
cych praw dzie tego a rty k u łu w iary. 3. W o la , k tó rą Bóg o b jaw ił k ilk u pobożnym osobom.
In te n cjom papieża U rbana IV stało się radość i po dziś dzień cały św iat k a to lic k i obchodzi to święto n adzw yczaj uroczyście. W Boże C iało wznoszą przy krzyżach przydrożnych lub n a u lica ch cztery prow i
zoryczne ołtarze, a przy k a żd y m z n ic h k a p ła n odczy
tuje Ew angelje, poczem udziela w ie rn y m błogosła
w ieństw a Przenajśw iętszym Sakram entem . P a n u je też zwyczaj święcenia w d n iu ty m w ian ków , uw itych z rozm aitych ziół. W ia n k i te m a ją chronić p ola od gradobicia. M ożna je w idzieć porozwieszane n ie m al n a k a żd y m d om u przez rok cały.
Uroczystość Bożego C ia ła trw a n ie ja k o przez ośm dni, gdyż przez ośm d n i o d b y w a ją się rano i po p o łu d n iu procesje, w których biorą bardzo liczny ud ział w ie rn i w szystkich stanów . Procesje te u św ie tn ia ją m ałe dziew czątka, któro poubierane w biało su k ie n k i czynią złudzenie aniołk6 w otaczających P rzenaj
świętszy Sak ram e nt niesiony przez kapłan a.
W u. W u.
Zamurowane serce.
Obrazek z niedalekiej przeszłości.
Zeszli się w um ów ionej liczbie i n a oznaczony czas. Było ich czterech — najpow ażniejsze chłopy z p a ra f ji: W ite k z Bystrego, Jędrzej Łyisy, Szym on MróiZ i P iotr Pokrzyw a. S tan ęli przed rozłożystą, lipę, i, w p a tru jąc się w krw aw iący płom yk wiecznej lam pki, w yzierający przez zaczernione nocą okno ko
ścioła, za d u m a li się n a d spraw ą, k tó rą chcieli jeszcze tej nocy dokonać. N iem iłe m ilczenie zaczęło ich przejm ow ać lękiem , gdy równocześnie poczuł jeden i d rugi jakie ś więzy, skuw ające ich dotychczasowy zapał, uw ieńczony przed k ilk u god zin am i w yraźnem postanow ieniem .
Owo postanow ienie zaczęło n a jeden m om ent chwiać.
— Trza by się niby... tego... zabierać do roboty.
Godzina będzie jedenasta, wszystko śpi, jak b y za
b ił — zauw aży ł Szym on.
N ik t nie odpow iadał. Zupełne m ilczenie zalegało dziedziniec kościelny; naw et wyniosłe drzewa zgubiły nagle swój rytm iczny dech, rozsypując niem iłosierną głuchotę, n a siąk n ię tą n ie n atu raln y m szeptem o k ru tnej pustki.
— Ale... bo to wiecie, tak jakoś... — zaczął się p lą tać Pokrzywa.
— Dość m edytacji! — k rzy k n ął praw ie głosem W ite k iz Bystrego. — 'Przyszliśmy tu chyba nie n a sta
nie — czas ucieka. Chodźcie za m n ą ! K tóry ta m m a świece i zap ałki? ZaczekajcienoL. Chłopy! a zdajecie sobie sprawę z tego, co zam ierzacie zrobić? T u idzie o n aszą szyję — to trza w am w szystkim wiedzieć.
Znow u n astała grobowa cisza.
— D ja b la spraw a — przerw ał Jędrzej, bezwiednie w ypuszczając parę z ust.
— Źle m ówicie, Jędrzeju! spraw a jest Boża i po Bożem u trza się do niej zabrać. A że m ogłaby się źle skończyć, w in ie n czas. Trzeba się jednak zabezpie
czyć, aby przy n ajm n ie j tę niepewność zrzucić z serca, któraby nas potem gryźć m ogła.
— O czem to m ówicie, W incenty?
— Zaraz powiem. W p ie rw się zap y tam o co inne
go. W ie kto u was w domach, że tu ta j jesteście?
— N ik t! — odezw ały się szeptem trzy głosy.
— Zw ierzaliście się przed kim ś, że tę sprawę m a m y w projekcie?
— Nie.
— Zatem dobrze. M ożem y przystąpić do dzieła.
W id zicie przez okno św iatło? W ie lk i ołtarz... Tam Je
zus... Pam iętajcie, że w Jego obecności m u s im y złożyć przysięgę n a zachow anie w tajem nicy wszystkiego, co będzie dotyczyło dzisiejszej sprawy i całego n a szego przedsięwzięcia. A n i słów kiem , naw et przed żo
n ą ! Chcecie przysięgać?
— Chcemy!
Pokilękli pod m u re m kościoła, dotykając w arga
m i 'zimnego głazu, zwilżonego k ro p la m i rosy. Zaś ręce p o k ła d li wszyscy n a ścianie św iąty n i — i poczęli w y
m aw iać słowa rów no i dobitnie naprędce ułożonej przysięgi.
A ciem na noc gdzieniegdzie przeświecała drobne- m i isk ra m i gw iazd, a stare drzewa poczęły nagle szu
mieć i uderzać k o n a ra m i w próchno swego rdzenia.
W cichości podeszli k u drzw iom dzwonicy, zara
zem głów nej b ram y kościoła. Zgrzytnął w zam ku
klucz, z n ie m a ły m trudem dopasowany. Wreszcie że- laziw a puściły, a w otw arte drzwi, n ib y w ciem ną cze
luść weszły cztery postacie. D rzw i podparto od we
wnątrz.
— Teraz trza zapalić latarnię...
Błysło św iatło zapałki.
— Trzeba świecić tylko pod nogi, żebyśmy jako po schodach wyjść, m ogli... Nie skrzypieć, bo plebanja niedaleko.
Zaczęli się w spinać n a wieżę. Baz po raz zatrze
szczał ja k iś nadw yrężony stopień krętych schodów, a wtedy następnie nogi o m ija ły go z baczną uw agą.
Niedługo to jednak trw ało, bo i do szczytu nie było izbyt dalko. W krótce znaleźli się w obszernej komorze, gidzie w isiał dzw on „M ichał", do grubej, dębowej belki przymocowany. Był sam jeden, lecz znać było, że m ia ł towarzysza, z którym niedaw no m usiał się roz
stać, co m ożna było poznać po. świeżych śladach na belce.
— Jeżeli ktoś m a co zbytniego n a sobie, — ko
m enderow ał W itek — niech da, bo trza okiennicę zat
kać. A niechby tak dostrzegli... No!
— N iem a ich przecież we wsi — m ów ił wolno Szymon, zdejm ując ze siebie bluzę, aby jej użyć n a - zasłonę. — Dziś b y li w Jesionce, zabrali resztę dzwo
nów i odjechali w stronę stacji. Do nas m ogą przybyć dopiero jutro.
— Eche! kogo nagli, ten się i pospieszyć um ie.
P rzydałyby się a rm atk i z naszych dzwonów, przyda
ły, bo tam ty ch ju ż nie wiele zostało, coś Moskal do
brze tłucze.
Kiiedy się upew nili, że wszystkie szpary dzwonicy .zostały zatkane, zabrali się do zdejm ow ania „M icha
ła". M ieli ju ż poniekąd w prawę, gdyż byli niedaw no w id zam i podobnego faktu, który m iał miejsce przed paru m iesiącam i, kiedy austrjackie w ładze wojskowe zdejm ow ały „M arję“.
W szelkie prośby i protesty n ic n ie znaczyły. W oczach nadbiegłych parafjam i księdza, który stał n a uboczu z n ie m y m sprzeciwem, odśrubow ali dzwon i zrzucili go z w ieży na ziem ię. „M arja“ roztrzaskała się w k aw ałk i. Poczem, zabrawszy trzopy na wóz, od
jechali do sąsiedniej w ioski, żegnani m ilczącem bło
gosław ieństw em zebranej grom ady. D ługo n ik t słowa nie m ógł w ykrztusić; wszak spotkał wszystkich za
wód: szły bow iem ciche pogłoski, że w ojnie będzie ko
niec, że chłopi wnet zaczną powracać. Zabrane dzwo
ny przeczyły wszystkiemu. U płynęło kilkanaście ty godni, aż znow u podziem na i dom ow a poczta donio
sła, że zbierają resztę dzwonów, jakie gdzie zostały.
N aw et sy g n atu rk i n ie m a ją się ostać. Tego było chło
pom iza wiele. Tyle kosztów, tyle składek, z a n im się coś do kościoła ku pi, a to m a iść n a takiie zepsucie?
W takie ręce? Żeby to choć sw oi! — nie byłoby żal od
dać osfcatnigo sprzętu. Lecz im?... W ięc zm ów ili sdę prędko a pokryjom u; czas bow iem n ag lił.
Może była godzina po północy, gdy dzwon legnął na podłodze rusztow ania; n ie był znow u ta k im o k a zem, żeby czterech chłopów nie m ogło m u dać rady.
— Co teraz, Jędrzeju? Dzwon leży, ale co dalej?
gdziie go podziać ?
Jędrzej, który zd aw ał się być przyw ódcą owego ruchu, zaczął się nam yślać.
— W y Szymonie, zaopiekujecie się „sercem", — wasze staranie, ja k go schować — m y we trzech z a j
m iem y się resztą.
Nie było sprzeciwów.
I znów zaczęły trzeszczeć schody, giąć się i skrzy
pieć. To też k ro k i by ły ostrożne i bardzo pow olne,^
Nr 24 R O L A 3
czasami bowiem mogło grozić niebezpieczeństwo w y
padku.
Gdy dzwon znalazł się poza obrębem kościoła, w rócili jeszcze raz wszyscy na wieżę, aby zatrzeć wszelkie ślady.
— Niech przyjdą teraz!...
— Za nasze podatki!... M ało n ag rabili? Powinno starczyć n a siedem wojen.
— Złodziejstwo.
— Nie co innego. Przed w o jną skubali podatki, teraz — czem tylko się da: chłopów zabrali, konie zabrali, po bydło zachodzą, zboże przym usem skupu
ją, a teraz jeszcze dzwony.
— Człowiek nie dość, że wszystko daje, jeszcze się biedzi z pytaniem : d la kogo to? za co? czy co z te
go mieć będziemy?
— A tyle, że nas ogołocą do im entu, ludzi potłu ką n a w ojnie i n a tem koniec. W ięcej nic nie zobaczymy, nic.
W krótce zaległa koło kościoła bezwzględna cisza.
Trzej chłopi zn ik li w pobliskich zabudow aniach, a tylko Szymon, u g in a ją się do samej ziemi, kołował w ygonam i k u swej chacie, stojącej w końcu wsi.
— Zadzwonisz m i bodaj kiedyś za to, zadzw onisz!
Gdy m nie poniosą tak, jak ja dziś ciebie.
'Budził się świat, odbijał od ziemi, podnosił się co
raz wyżej, uderzając szum em rannego orzeźwienia i lekkości.
W zakrystji p łonęły przed krzyżem dwie świece, w których świetle ubierał się do mszy ksiądz pro
boszcz, szepcząc poranne m odlitw y. Pom agał m u chłopak, ten sam, który m ia ł służyć do mszy.
W kościele była jeszcze cisza, przeryw ana nieró
w nym szeptem k ilk u kobiet, które, siedząc w ław kach pod chórem, półgłosem od m aw iały pacierze.
Hałajsu narobił dopiero kościelny, uderzając za
maszyście okutemu obcasami o kam ie n n ą posadzkę.
Przystanął w tyle naw y koło skórzanego pasa, zw i
sającego od sufitu, aby pociągnięciem dać znać wsi, iż dzień rozpoczęty, więc należy go zacząć im ieniem Pańskiem .
Okręcił pas koło ręki i pociągnął raz i drugi... Pas coś odsunął się w dół. Kościelny chwycił wyżej i, cią
gnąc, zaczął nadsłuchiw ać, czy rzeczywiście dolatuje glos z wieży. Nic. Tylko pas za każdem pociągnięciem posuw a się coraz bardziej w dół.
— K i djab... Boże przepuść! Na tem ś w ię te j m iej
scu... — zam ruczał poirytow any kościelny i jeszcze mocnij szarpnął. Zacharczało coś w otworze sufitu, poczem na zdum ioną głowę starego Piotra spadł skó
rzany pas. Łączność pomiędzy Piotrem a jedynym je
go przyjacielem — „M ichałem " została najw idocz
niej przerwana.
N achylił się n ad sznurem, aby zbadać przyczynę, gdy wtem zobaczył we węzełku b ia łą kartkę. Podniósł ją skwapliwie, rozw inął, podszedł do lichtarza i po
czął sylabizować:
„Naszemu księdzu proboszczowi donosimy, jako by wedle tej przyczyny, iż dzwonu niem a, a prawdę powiedziawszy — m y sam i nie wiemy, gdzie on w tej chw ili jest. W iem y to, o czem chcemy donieść, że dzwon się sam znajdzie, jak tylko zły czas mimie, a dobro czasy nastaną, co za przyczyną naszego św.
M ichała i innych świętych kiedyś przecie się stanie.
Jeden dzwon ju ż zabrano, drugiego i ostatniego nie damy, bo kto n a m się złoży n a nowy, kiedy u nas bieda się zrobiła przeź tę wojnę, że aż strach. Zarze
kać się — nie zarzekamy, bo może p rzyjdą tacy, k tó rzy będą m ie li większe tu ta j praw a od tych, co w zięli
„M arję‘\ a wtedy li „M ichał" się pokaże i będzie ocze
kiw ał swego losu. Ja k i będzie ten los, to m y se m iar
kujem y: wróci tam , gdzie ibył, aby się radować ze wszystkim i, co daj Boże, amen. — Parafjanie".
Piotr nie rozum iejąc wszystkiego, pobiegł pędem do zakrystji, w lokąc za sobą przez cały kościół długi pas.
— Dyć... księże dobrodzieju, ju ż i „M ichała" nie
ma... Ciągnę, ciągnę, ażem się dociągnął: pas gru
chnął na m oją głowę... Skradziony! Oj, kiepsko na świecie! Kościół bez dzwonu... I jak tu um rzyć? A n i żydy...
Ksiądz spojrzał n a kartkę i nieznacznie pokra- śniał na twarzy.
— Nie trapcie się, Piotrze, lecz idźcie zaświecać przed w ielkim ołtarzem. W iedźcie, że po złem przy
chodzi dobre.
— To msza będzie bez dzw onienia? Ja k w W ie lk i Piątek, jak...
Podreptał, m rucząc pod nosem, iż wszystko na nic, m sza bez wartości, gdyż on głosem dzw onu nde ogłosił niebu i ziemi, a bez tego święci napew no są czemś zajęci i nie zwrócą żadnej uwagi. Szkoda wszystkiego...
Gdy Piotr zaświecał ostatnią świecę, jęk n ął dzwo
nek przy zakrystji, a w drzw iach ukazał się proboszcz z kielichem , uśm iechnięty i zapatrzony w jakąś d ale
ką przyszłość, rozw idniającą się bladem i sm ugam i zórz, za którą trzeba było jeszcze złożyć niejedną ofiarę.
Przez kolorowe szyby sączył się młodzieńczy ra nek, rozochocony do życia, pracy i wesela.
— Introibo ad altare Dei.
I szły d ni ciężkie, senne, mgliste, przygniecione duszną atmosferą ńiesam ow itych w ypadków wojny, przynoszących św iatu rozprężenie, zam ęt i znisz
czenie.
Okradzione wieże kościołów m ilczały, nie mogąc zaprotestować przemocy, nie mogąc powstrzymać żą
dzy k rw i i śmierci. W ieże m ilczały trwożliwie, nie śm iąc przypomnieć się niebu, jakby czując n a sobie gniew w iny szaleńczego czasu, z którego kart zostało wydarto i skopano przykazanie m iłości.
Aż wreszcie, jak po każdej burzy, wypogodził się horyzont, a w skołatane i tętniące jeszcze serca zaczął siię sączyć odblask nadziei, pokoju i sprawiedliwości.
Zbliżał się czas, kiedy w ypadało uderzyć we wszystkie dzwony, jako n a „Ju trzn ię" nowego dnia, nowych celów, zam ierzań, poczynań, nowych m a rzeń i snów o „potędze", słowem — nowego życia.
Św it szedł, w yzw alając się z ostatnich pokus ciemno- śai. Szedł okolony nim bem zm artw ychw stania, otulo
n y przejrzystą bielą światłości, oszołom iający nerw czucia, rozpychający krew w żyłach.
I rozhulał się „Z y gm unt" a z n im wiele ocalałych serc ze śpiżu.
Tylko w jednej zapadłej wiosce była bezwzględna cisza. Znam y ją wszyscy. W idzieliśm y ją podczas o- wej nocy, kiedy to wszystko zapadało się w m roki, a ona istn iała i przy m dły m blasku m igotliwego św ia
tła dokonyw ała dzieła, napozór bardzo nieznacznego.
Znam y, więc nio potrzeba trudzić się z nadaniem tej wsi im ienia.
(Dokończenie nastąpi).
R O L A Nr 24
Marcin Lorenc.
W łościański syn, rycerz polski.
Przy mieście ipolskiem Krosno leży wieś Kro
ścienko wyższe, tak nazw ane dlatego, że leży wyżej n a d rzekę. W isłokiem , niżej zaś nad rzekę, znajduje się Krościenko niższe.
Za polskich królów było w okolicy starostwo Ja sielskie, do którego n ależało Krosno z w siam i, a wieś Krościenko wyżsize i niższe, a dalej Korczyna i Zam ek Odrzykoński. Królow ie polscy podarow ali Zam ek O- drzykońskii z b lisk ie m i w siam i zasłużonym panom , ja k K am ienieckim , Bonarom , F irlejom a n a końcu dostał je hetm an B ranick i Jan. Po podziale Polski dostała się G alicja w roku 1774 rządow i austriackie
m u. O statnim starostę, polskim jasielskim był hr. Jó zef Jabłonow ski, dziedzic K rościenka i w-si bliskich.
Otóż W Krościenku wyższem urodził się M arcin Lorenc i dostał siię n a lo k aja do dw oru w Krościenku.
Nie u m ia ł on a n i czytać an!i pisać, bo wtedy nie było szkoły we w si, ale przez w łas n ą ciekawość n a uczył się od starszego lo k aja czytania, p isan ia i ra chunków . H etm an B ranicki Jan, dziedzic zam ku O- drzykońskich i bliskich wsi, u m arł r. 1771 w jesieni, odtęid zamek został p usty m i opuszczonym.
Ale n a z a m k u pozostał w ie m y sługa, którego n a zyw ali ludzie M achnickim , a który z ża lu w ielkiego za sw ą Ojczyznę straconą, i za dobrym panem dostał aż pomięszamia rozum u; siedział on sam n a zam ku, choć dach n a n im gnił i m ury się w aliły , a do bliskich dworów i księży przychodził jak dziadek po ja ł
mużnę.
Jako obłąkany n osił w ręce g a łą zk i zielone, a idąc przez Wieś do dw oru lub n a plebanję, śpiewał pieśni, albo gad ał sam do siebie i z płaczem opow iadał o królach polskich.
Przychodził on najczęściej do -dworu w K rościen
ku, gdzie był lokajem M arcin Lorenc, opow iadał m u z płaczem, co m u strasznie ciężyło na sercu, co m u aż głowę przewróciło i ciągle n a m y śli we dnie i w nocy stało, ii do płaczu i skargi,pobudzało, a M arcin słuchał skargi w arjata, nieraz sam zap łakał n a d o- pow iadaniem różnych ciekawości, a każde słowa w a rjata brał sobie do głowy, po nocach rozm yślał, d ru
g im sługom dw orskim opow iadał, starsznego lokaja pytał czy to praw da, co m u M ach n icki ciągle m ówi.
Z takiego opow iadania M achnickiego dow iedział się M arcin Lorenc, m łody jeszcze dworak, dużo cie
kaw ych rzeczy o k r a ju polskim , o królach, o p anach w Odrzykoniu. A ;z ciekawości sam biegał, jak m ia ł czas w święto, na b liski zam ek Odrzykoński, ogląd ał m ury, baszty, studnię głęboką i w y k utą w skale, n a wet zazierał do piw nicy, o której m u ludzie różne gad ki opow iadali, przypatryw ał się k a m ie n io m i cie
szył się z tego, że u m ia ł d rug im sługom a w łościanom opowiadać, co sarn sobie spam iętał.
Takie ciekawości zrobiły w jego głowie zm ianę w ielką, ho dowiedział się, że m iasta, zam k i i wsie by
ły poprzód królów i pan ów polskich dziedzictwem, że nie ty lko sam i panowie, ale i mieszczanie i w łościa
nie. wszyscy byli od w ieków P o la k a m i i sa tak im i,
choć należeli do A ustrji, a więc że on sam, choć z wiejskiego stanu i lokaj dworski, także był Polakiem .
Gdy został sam lokajem , zrobili Polacy w W a r
szawie w dzień św. A ndrzeja r. 1830 powstanie prze
ciw m oskiew skim carom, którzy Polaków bardzo u- ciskali.
M arcin Lorenc czytał z zapałem po nocach, co ga
zety pisały, brał sobie dworskie gazety do swej izdeb
ki, czytał z ochotą, a potem nie m ógł usnąć, tak go
<ta w ojna rozciekawiła. Po Mszy św. w niedzielę gro
m adził lud i głośno opowiadał, co się dzieje w W a r szawie, a potem n a m a w ia ł, aby kto z n im szedł do W arszawy.
Otóż rzucił służbę lokajską! P an Leon Jabłoński dał m u konia, wypraw ę całą n a w ojnę, p an i dała bło
gosławieństwo, obiecali m u nagrodę, jak wróci, i po
szedł sam ja k palec do W arszaw y za językiem swoim bez przewodnika.
Zapytacie, czy w rócił?
Oto ro ku 1831, przed M atk ą Boską Siew ną doniósł jeden rycerz polski, co przybył od W arszaw y do nas, bo się w ojna .kończyła i przyniósł pism o takie:
„M arcin Lorenc, syn w łościański z Krościenka dostał gwiazdę n a piersi srebrną od polskiego genera
ła Skrzyneckiego za śm iałość i odwagę i izginął w strasznej walce przeciw M oskalom pod Ostrołęką i pochowany".
Oto rycerz z chaty w łościańskiej.
W y, co to czytacie, uczcie się od tego Marcina, ja k m acie kochać kraj polski i ja k im i pow inniście być P olakam i, a rod zina Lorenców niech się chw ali wszę
dzie, że m ia ła takiego w rodzinie, że o n im dziś piszą
i pisać będą. ®
naaaDooDaaoDaoDaaaaDDaaDanoDaciaaDonnaoDciDoaoDannoaaanaanDaaa
B oie C iało.
Jedno wspomnienie, co mi zostało z żucia w beztrosce, a z lat dziecinnych — to Boże Ciało w rodzinnej wiosce: i ta procesja! ten lud wierzący (młodzi i starzy!) i Ten»Ukry- ty«, błogosławiący z czterech ołtarzy!...
i zapach kwiecia — i ta przedziwna
woń trijbularzy!...
I skrucha kmiecia, i — łzy cieknące po zwiędłej twarzy!... i te, z pod serca, pieśni strzeliste — z sierocej doli:
...Błogosław, Chryste, ludowi Twemu
i jego — roli!
...i to cierpienie— prosim w pokorze — zmień na uśmiechy!«...
Drogie wspomnienia!
najmilsze może
z pod ojców strzechy!
Dziś — tam słonecznie! wszystko brzmi piosnką i serc chorałem, jeno ja, wiecznie, tęsknię za wioską!... za Bożem Ciałem!...
i czy zobaczę
jeszcze przed zgonem próg w słonku złotem, choć nie oczyma: w śnie wymarzonym — sam Bóg wie o tem !...
E. Kłonicki.
*J>
Między św iętym i w ielu jest, któ
rych naśladujem y, wielu, których w zyw am y, nie znając ich cnót, ale od
czuw ając pośrednictwa.
Do tych ostatnich należy św. A n toni. Ilu ż jego czcicieli wyobraża so
bie, że się urodził w Padwie. D ziew i
czość jego życia i ścisłe złączenie z Bo
giem odgadują, w idząc n a jego posą
gach lilję i Dziecię Jezus, ale znacze
n ia księgi, na której. Dzieciątko się wspiera, odgadnąć nie potrafią.
W arto przecież dowiedzieć się, co 0 św iętym A nto n im m ów i liistorja.
Śwr. A ntoni urodził się w P ortu
g alii, w Lizbonie w r. 1195.
Teraz dom jego rodzinny otoczony jest czcią. Był synem generała króla A lfonsa I. Młodszy o 13 lat od św.
F ranciszka, n ie ' znał jego zakonu 1 w stąpił do A ugustjanów , m a jąc lat piętnaście. Ale że w klasztorze rodzin
nego m iasta odwiedzali, go przyja
ciele, przeszkadzając w rozm yśla
niach, więc przeniósł się do Coimbry, gdzie był sław ny uniwersytet. Obda
rzony niezw ykłą p am ięcią — zdobył tam wiedzę tak rozległą, że w Mszy świętej ułożonej na jego cześć Kościół w spom ina dar m ądrości i rady, ja k i posiadał. W łaśn ie wtedy w Coimbrze odbyw ały się uroczystości n a cześć F ranciszkanów um ęczonych w Ma- rokku.
Święty p rag nął męczeństwa, prze
niósł się więc do zakonu Francisz
kan ów w nadzieji, że poślą go do Afryki. Gdy się o tern dowiedzieli jego towarzysze, jeden z nich zaw ołał:
— Idź, idź, zostaniesz świętym.
— Dlaczegóżby nie — będziesz:
śpiew ał „Te D e um “ w d n iu m ojej k a nonizacji — odrzekł z prostotą Antoni.
Nie dojechał jednak do Afryki, chory, burzą zagnany został na wyspę Sycylję, a stam tąd pieszo przez W ło chy dostał się do Asyżu. Był pokorny, nikt nie odgadł w zakonie, że był m ą drym i świętym . Z am iłow an y w sa
m otności żył ja k pustelnik i dopiero przypadkow o poznano jego dar wy
mowy.
Raz gdy zebrało się w ielu zakon
ników , a żaden nie chciał przem aw iać, w im ię posłu
szeństwa wezwano Antoniego. Głębokość w iedzy i za
pal oczarowały wszystkich. O dtąd jako kaznodzieja przebiegał W łochy i Francję. N a wieść o jego k a z a n iu porzucano pracę, a przy świetle pochodni, aby znaleźć m iejsce zbierały się n a placach tysiące ludzi starych, m łodych, iprostych, uczonych, pobożnych i bezboż
nych. Tylko dw a ostatnie lata życia przepędził w P a
dwie. Żył lat 30. Z m arł 13 czerwca 1231 r. ze słow am i:
W idzę Chrystusa.
W niespełna rok po Jego śm ierci papież Grze
gorz IX , k tó ry go iznał i czcił, policzył go w poczet świętych. Przyjaciele zaśpiew ali Te .Deum.
;
- iii \ \ \
\:
• U \
: ■ ■ ■ W m >V •
f P i
.a '
| M mil łV »' ■ J’**'- ; *v ,?'*• '• I l Kr. - fi?f m i ' . I
Święty A n ton i sław nym jest cudotwórcą. W je
dnej z kaplic tem u świętem u poświęconej, zn a jd u ją się freski, przedstawiające cztery najsław niejsze je
go cuda. Pochodzą z r. 1480. Jeden przedstaw ia m ula, który zam iast biedź do żłobu, chociaż jest głodny, klęka przed Najśw. Sakram entem , drugi kazanie do ryb. W id ać setki ryb w ychylonych z wody na rozkaz świętego. Trzeci przedstawia tru p a skąpca. Doktor darem nie szuka, serca w piersi nieszczęśliwego. Z n a j
duje się ono w skrzyni pełnej skarbów, jak to zapo
wiedział święty. Wreszcie czwarty przedstawia po
kutn ika. Żalem zdjęty za swojo grzechy, zły syn odci
na sobie nogę, któ rą w gniew ie kopnął m atkę. Święty
6 R O L A Nr 24
u zd raw ia nogę i koi w yrzuty sum ienia.
Cały św iat chrześcijański czci w św iętym A nto
n im patrona, odnajdującego rzeczy zgubione. Jest o- powieść, że raz zginął św iętem u psałterz, opatrzony n o tatk am i, którego używ ał, ucząc now icjuszy. Bardzo um artw iony zaczął się m odlić, a złodziej, dręczony w y rzutam i su m ienia, odniósł u k rad zio n ą książkę. Od
tą d w zyw ają jego pomocy wszyscy, którzy prag n ą od
zyskać zgubę. Dlaczego jednak przedstaw iony bywa z księgą? Praw dopodobnie przypom ina ona tylko głę
bię jego wiedzy lub też pięknie oprawne kazanie świętego przechowywane w odpisie w bibljotece w Padw io i czczone jak relikw ja.
N<ie cuda tylko, a n i skuteczność pośrednictwa czynią w ie lk im świętego Antoniego.
Aureolę jego stanowią, ja k mówri stara pieśń ko
ścielna: P rzy kład cnót, k w ia t cudów, św iatło wiedzy i siła słowa.
□□□□□□□nnaoociaaaaoaaaoanaaaaacaaaaaccinciaaoaaaaaoaaoaaDaaociaa
W itamtę niedzielę nasa gospodyni okrutecnie się wściekli n a nasego gospodarza. M yślałem , ze ich pie
ron w pośladek tra fił, bo choć jem gębowanie nie no
w in a, to przeoiez nig d y jesce tak swojej jad acki nie rozdziaw ili, jak wtencas n a nasego gospodarza.
A było to tak:
P rzyśii se gospodarz po nabożeństw ie z p ara f jal- nego kościółka, pojedli z godzinkę d arów Bożych i ta k p o w iad a ją całkiem rozum nie i uściwie do go
spodyni:
— S łuchaj, Jaguś, i uw az sobie to dobrze. Po po- łedniu będaie-s m u siała sam a dopilnow ać ogonów n a paśw isku, bom pastuchow i i Kaśce pozw olił pójść na niespór, a m y z M aciejem pójdziew a do w ójta, bo się tam m a ją zebrać gospodarze i radzić n a d załozeniein spółki rolnicej la wspólnego sprow adzania różnych tow arów i la spólnego sprzedaw ania zia n ia , jak się urodzi, jajk ów , ja k ich k u ry n anio są i insych rzecy, którem i Poniezus lu d zi obdarzy.
Jacy ci gospodarz poćciw i! luksy toby babę sklął i spierunow ał, a o n i takiej w iedźm ie, jak m o ja gospo
dyni, a gospodarzowa baba, Jaguś g a d a ją i to jesce tak słodziutko, ze jaz się ckliw o n a w y m iąck u robi.
Pedziołbym ja im Jaguś, pedzioł, jakby tak pod moje rozkazyw anie przyśii!!...
Ale nie o to idzie. Jacy to m ój gospodarz pedzieli, ja k w am „kochana" Ja g u n ia, to jest niby baba m oje
go gospodarza, na n ic h z gębą nie wsiędą, tom m y
ślał, ze wsizyćka zwierzyna n a całem świecie do im ie
n ia pogłuchnie.
— Ja ci dam zgrom adzenia! — p adają. — Co ci to po zgrom adzeniach, aby ino cas po próżnicy tracić, a b id n ą niew iastę w tęśnicy i samotności n a pośm ie
wisko ludzkie zostawić!
Ze to m ój gospodarz ciek statecny i powolny, więc nie w zięli powroza i n ie prze łojili baby po sie
dzeniu, to się dziw ić potrza. Ale w net co gorsiejse, to o n i ję li gospodyni tłom acyć, ze chłopy pow inni się razem co tydzień schodzić i n a d sw oją d o lą radzić,, aby raz jakosik w k r a ju było lepiej.
— W is, Jaguś, — p a d a ją — ja k ciek jakikolw iek, wsiowy cy miastowy, chodzi luzem, to on jest słaby i n i m a n ija k ie j wziętości, ale ja k się >złący k u p a lu dzi i razem idą, to się zrobi tak a siła, ja k zelazo, ze nice m jej zm ódz się nie potrafi. To tak, ja k te pchły.
Ja k jedna po n ad o łk u tańcuje, to byle baba ją po
chwyci, ino palec naślin i, a ja k ich ta m będzie dzie
sięć, albo pietnaśoie, to choć jednę złapie, to reśta u- cieknie i dalej będzie ssała babską krew z pośladka.
Jakby m y się ta k zebrali, tobyśm y może i swój sklep załozyli i ju z nie trzbaby kupow ać u żydów , ale u sa
m ych siebie.
— Cie go! — p a d a ją gospodyni — Pow sinoga! Sa
m i u siebie! Ju z ja ta wolę k u p ić u Mośka, bo u niego dw a i trzy grose utarguję, a on casem i herbatką cło- w ieka potraktuje!
— No tak, co praw da, to praw da, ze utargu j es — gospodarz n a to. Ale choćby c i i dziesięć grosy n a zło
tem opuścił, to i talk drożej izapłacis, ja k u katolika, a jeżeli naw et nie drożej, to zyd ci da tow ar gorsiejsy, więc cy tak, cy tak , to zawse stracis. A za żydowską herbatkę, to n a cem kiksem dobrze ją zapłacis. A zre- śtą za żydowską herbatkę, to Bóg ci zapłać! Zyd w wodzie garcek obmyje, dziecka okąpie, a z tego po
tem zrobi la chrześcijanina herbatkę. Juzbym ja ta żydowskiej herbaty za nic w świecie nie pił. W kato- lickiem sklepie a n i targow ania n im a , an i herbatki ni- m a, ale za to tow ar lepsiejsy, a zysk ja k i jest z tow a
ru, to ja k się załozyłoby wsipólny sklep, toby sed la całej wsi.
Mądrze g a d a li gospodarz i in sa baba toby poło
żyła usy po cholewach i d ała p y skow aniu spokój, ale u nasej gospodyni to się to nie tra fia! Im kto do nich m ądrzej gada, to oni przy sw ojem jesce bardziej się u p ira ją , a ja k zacną wrzesceć i labidzić, to a n i świę
ty z niebaby nie w ytrzym ał. To też i m ó j gospodarz m a ją ten ślachetny izwycaj, ze jak gospodyni n a jb a r
dziej n a n ic h „huzia", to oni a n i m ru... imru... Tak i te
raz zrobili, n a zgromadzenie nie pośli, a Jagusia ga
d a li i g ad ali do samego wiecora. I dopiro wiecorem, ja k m y się m ieli do lig a n ia zabirać, to przestali. Bo gosposia m oja bez cały dzień bez chłopa się obejdą, ale w nocy nie.
□□□□□□aaoaDaaDoaaDaaDaacaaoaDaaauaacaaoaocaaaaacoaDaDDaaaaao
M yśli.
Gdy wór pełen złota, majątku mass wiele, Wtenczas ci sprzyjają różni przyjaciele.
Gdy się miech wypróżni, wygląda jak łata, Niema wtedy przyjaciół, n i siostry, n i brata.
*
Żadna z siebie roślina kwiatu nie dobędzie, Jeśli słońcem, rosą krzepić się nie będzie.
☆
C/iężka, smutna to jest dola, nie mieć zdrowia i pieniędzy, Lecz gdy człek jest zdrów i wesół, bogaczem jest mimo nędzy.
*
Sokrates daje radę na spokój w rodzinie, Poucinać języki lak sługom ja k żonie.
☆
Pies instynktem wrodzonym wie służyć ma komu, 1 czy to dniem, czy nocą, strzeże p an a domu.
Piotr W’enc.
L U D W IK ST. UNSING. (Przedruk wzbroniony).
t a i e . 8 ^ 3
P o w i e ś ć b i b l i j n a .
XI.
P oncjus Pilatus.
W czesnym rankiem , gdy w ielkorządca spożywał śniadanie, wszedł do tr ik lin ju m centurjon ze Sjonu. Za kotarą, któ rą był odchylił wchodząc, w idać było w głębi p ortyku sędziego Zarabatela z m in ą wielce po
w ażną, przechadzającego się nerwowo. C enturjon po
dał zw inięty pergam in (Piłatowi. Ten pergam in był przew iązany sznurkiem niebieskim i zakończony stem plem sześcioramiennej gwiazdy. Poncjus P ilatu s przebiegł w zrokiem pismo, poczem uśm iechnął się .złośliwie.
— Gdzie jest w ięzień? — zapytał.
— W bastjonie, w asza dostojność!
— W którym ?
— W m illo ńsk im , w trzeciem podziem iu katow ni.
— Zam iast n a odw achu A ntonji, lub strażnicy sądu? — zmarszczył b rw i P iłat. — Przedewszystkiem, w ięźn ia wydobyć n a św iatło i zwolnić ze sznurów.
— Stanie się! wasza dostojność! — wyprostował się centurjon.
— (Następnie, nieuszkodzonego, m ów ię nieuszko
dzonego! przyprow adzić do ła d u i ogrzać, poczem chcę go widzieć. A to... nie podpiszę! — rzekł w raca
jąc napow rót pergam in, który centurjon zrolował n a kolanie.
— W asza dostojność! — szepnął. — W portyku czeka sędzia Zarabatel.
— Tem le p ie j! A k t oddasz m u do ręki i powiesz, że chcę, aby w ięzień był uw olniony od w iny i kary!
— Stanie się, w asza dostojność!
C enturjon wyszedł, a P iła t ją ł chodzić po k o m nacie.
— Cieszę się — m y ślał w duch u — że ta k prędko załatw iłe m sprawę tetrarchy. Ten j u dej czy k m u si je
dnak dużo w ażyć na szali żydowskiej, skoro w ta k i sposób chcą go unieszkodliw ić... D oraźną rozpraw ą, cichaczem w nocy! Dobrze m iałeś przyjacielu, że u- przedziłeś m n ie odrazu — m yślał — siadając do sto
łu i pisząc rylcem po tabliczce woskowej. Obłożył ją następnie pieczęcią i w ysłał gońca do tetrarchy. Po
tem, zatarł ręce, zadow olony i kończył rozpoczęte śniadanie.
W te m brzękły łańcuszki kotary, a o d słaniająca się m aterja, przy nerwowem jej szarpnięciu, op ad ła n ib y płaszcz n a plecy nowego przybysza.
Był to sędzia Zarabatel.
S kłonił się wedle zwyczaju, stańąw szy u samego wejścia, trzym ając pod fa łd a m i togi w połowie w i
doczny akt.
— W chodząc tu, łam ię praw o Zakonu, które robi m n ie nieczystym — mzekł cierpkawo.
— To lepiej było nie w chodzić! — poradził P iłat.
— W asza dostojność, krzyw dzi wielce powagę są
du Siedm dziesięciu jeden! Podkopuje zaufanie w jego s praw i e d 1 i woś ć...
— Jest m ojem prawem, łagodzić lub obostrzyć wyrok. W ty m w y p ad ku korzystam z tego pierwszego praw a — odrzekł Poncjus.
— Ośmielę się zwrócić uwagę, że w tym w ypadku, nie docenia wasza dostojność znaczenia wyroku. N a
zarejczyk jest spiskowcem ! Nazarejczyk jest żydem,
szkodliw ym dla żydów i wielce niebezpiecznym dla im perjum . W y rok zapadł ze łzam i w oczach; przykro bowiem jest sądzić doraźnie ziomka.
— Dlatego idę n a rękę tej ewentualności i puszczę go wolno — wesoło pow iedział P iła t.
— Tego nie przebaczy waszej dostojności im pera
tor Tyberjus — znacząco zaakcentow ał Zarabatel. — N am chodzi o całość spraw żydowskich i jesteśmy lojalni. Nie m ożem y ścierpieć m iędzy sobą jednostki wywrotowej w im ię lojalności i z w o li lu d u !
—• A ja nie mogę karać śm iercią człowieka, za p u bliczną aw anturę, co najw yżej chłostą!
— iNasze prawo, w asza dostojność — karze je
d nak śm iercią zniewagę miejsc świętych. Jeśli w yro
k u nie w ykonam y, cały n a ró d powstanie!
— W idzę, zaczynasz grozić synu Izm aela! — ostro zauw ażył Poncjus.
— Nie grożę, bo i n a cóżby się to zdało? — uśm ie
ch n ął się gorzkawo Zarabatel. — O pieram się jedynie na praw ie nie m a ją c y m apelacji. Bowiem m usim y słuchać praw a! Nasze żąd a śm ierci doraźnie za gw ałt i rzym skie praw o rów nież doraźnie śm iercią karze spiskowych wywi'otowców. Może nareszcie, łaska w a
szej dostojności złagodzić w yrok za gw ałt publiczny, atoli rewolucjonistę usiłującego zdobyć tron żydow
ski, ukarać należy!
— W ięc czemuż n ie ukaraliście go doraźnie na m iejscu zniew agi? Obeszłoby się bez sądu i m ojego w tem ud ziału. A co się tyczy jego spiskowych eksce
sów, to wyrok jest nieform alny!
— A toż dlaczego? — oburzył się Zarabatel.
— Dlaczego? Dlatego, że n a rozprawie nie był o- becny cesarski prokurator.
— W asza dostojność przeoczył w idać tę okolicz
ność, że m a m praw o zastępstwa. P o d względem praw nym , w yrok jeśt przeto najściślej form alny i naw et d y sk u sji nie podlegający.
—• Ale ja osobiście m a m dane, żeby się wyrokowi oprzeć i przyznam ci się, sy n u Izm aela, że nic m nie nie zm u si do zatw ierdzenia tego aktu.
— Skoro tak... — z błyskiem w oczach zaw ołał Za
rabatel. Skoro tak, tedy... dobrze!
— Znow u grozisz?! — ry k n ą ł P iłat.
— Nie grożę, a przestrzegam — tłum aczy ł się sę
dzia.
— Twoich przestróg n ie potrzebuję!
— W iem , wasza dostojność. Ale konsekwencje te
go czynu, sm utnie się przypom ną waszej dostojności i kto w ie czy nie zapóźno będzie wtedy żałować...
— N a bogi sędzio! Ju ż m i brakuje cierpliwości!
Nie zatwierdzę, pow iedziałem ! — zdenerwował się Piłat.
— Tedy, dobrze! — skłonił się Zarabatel i w y
szedł. Mocny stu k jego sandałów długo jeszcze obijał się o uszy Piłata. A P iła t chodził po kom nacie, u ra
żony w swej am bicji.
.. — Nio może to być w żaden raz, aby w ta k i bez
czelny sposób ignorow ało in n ie żydowstwo! — m yślał zirytowany. — Gzemraz więcej u s iłu ją zacieśnić m o ją w ładzę i poprostu w y p ie ra ją mnie, ja k coś zbytecz
nego! Ale w y jeszcze nio znacie Pomckiego P iła ta ! — k rzy k n ął i uderzył w gong. W szedł centurjon.
— Znasz tego żyda co tu był przed ch w ilą? — za
pytał.
— Zarabatela? Z n a m wasza dostojność.
— Gotów jest w yw ołać rozruchy; trzeba go śle
dzić! Gdyby zauw ażono n ajm niejszy ruch buntu, u- więzić go d w tę jam ę trzeciego podziem ia katow ni m illońskiej w trącić! Zwrócisz uw agę n a obroty An-