Jtr. П. £wów w listopadzie 1902 rohu Rok III.
MARJA WYSŁOUCHÓW A.
PRENUMERATA WYNOSI : Rocznie wraz z przesyłką pocztową — 64 halerzy.
W Wielkopolsce i innych ziemiach zaboru pruskiego — 70 fenigów.
Adres Redakcji i Administracji: Lwów — Chorąźczyzna 5.
Z zapomogi Wydawnictwa Imienia ś. p. Kasyldy Kulikowskiej
ГОД KIT TOBIE.
Idą ku Tobie, Pieśniarko nasza, zastę
py tych, co twardą mają dolę, idą z po
dzięką za pieśń i za serce...
Wielki, natchniony poeta widzi, niby prorok, przyszłość, a bólem dnia dzisiej
szego boleje.
Więc i Ty, Pani, podnosisz wzrok ku złotym zorzom jutra i śpiewasz swemu na
rodowi o czasach dalekich, — o czasach tryumfu sprawiedliwości, gdy zgoda i bra
terstwo zapanują na świecie, a silny pójdzie razem ze słabym.
I Ty wiesz, jak się krwawi, jak boli zgnębione i deptane chłopskie serce—Ciebie pali głód bezdomnego nędzarza i tęsknota do światła robotnika, którego życie upływa wśród zgrzytu i huku maszyn, — Ty pła- czesz za Ojczyzną ciężkiemi łzami wy
chodźców, którzy szukają za morzem pra
cy i chleba, a znajdują często rozpacz i za
tracenie.
iiSCTBSgsiSiSESSKia V
чч/
A tęsknotę i łzy, ból i krew, które bierzesz z piersi miljonów we własną swoją pierś, Pani, wypowiada pieśń Twoja, ża- łośna, jak dola wydziedziczonych i jako płomień gorąca.
Pieśń ta zapada głęboko w duszę na
rodu, budzi w słuchaczach miłość dla braci od pługa i młota, zapala w nich chęć czynu, aby „rozświt dnia biały prędzej rozbłysnął na ziemi“.
Więc w dzień Twego święta idą ku Tobie, Pieśniarko nasza, zastępy tych, któ
rym dziś jeszcze mroczno i zimno na świecie, — idą z podzięką za pieśń i za serce dają serce...
Redakcja „Zorzy“.
Marja Konopnicka do ludu?
•jSwie
m
°g^amdoznać większej radości
ichluby nad to, iżeście
mi przyj-ściem Waszem
zaświadczyliw dniu
tym, drodzybracia moi, jakom
’ jest
bljzka ludowi
mojemu.Bóg-że Wam
zapłać za tęwielką i
nie
zapomnianąchwilę
!Bóg
wamzapł tć za do
bre słowo, które
tak poszło z serca,jak
z krynicywoda
!Zdarzało mi się nieraz, żem się z
ludźmi
zrozumieć nie mogła;ale
z ludem, zduszą
ludu,— rozumiałam
się zawsze. Anietylko
zludem, ale
i zziemią, na której lud
siedzi.Mówiła
ona do mnie, jak matka,
—jak matka
frasobliwao
dolę swychdzieci. —
Wszerokiej cichości
pól,w
głuchychboro
wych szumach radziła, uradzała,
co i jak począć, aby ta dolabyła dobrą, jasną. Pio
senka moja, to
tylkoecho
tego, co domnie
ziemiamówiła o was, bracia moi.
Ja
się wsi nie uczyłam zksiążki.
Ja się z nią urodziłam
w duszy. Ja
z niążyję,
o niej myślę,a
każdagrudka ziemi, którą pługi
waszepo ugorach kru
szą,
sypie
się przez sercemoje.
Pozdrówcie
odemnie wasze pola,chaty, pozdrówcie
swoich,którzy tam zostali
!Powiedzcie im, że
jestmoc, która dwoi siły,
krzepiw
pracy, cieszyw
trosce,pom
naża
dobro
izabiega klęsce. Powiedzcie im, że
tamoc,
tojedność
czucia ibraterstwo
duchaw
narodzie.O, niechaj nam
się przybliżydzień, w
którym się moc tauczyni nad
nami!
*) Słowami powyższemi odpowiedziała Marja Ko
nopnicka na powitalne okrzyki ludu, zebranego przed gmachem »Sokoła« w chwili, gdy przybyła tam na główny moment obchodu jubileuszowego w dniu 19.
października 1902 roku w Krakowie.
—Д łąR i pól. .
_______<a
Temu tylko plug a socha, Kto tę czarną ziemię kocha, Kto ten zagon zna do głębi, Kogo rosa ta nie ziębi, Kto rodzinnych swoich pól Znd wymowę — łzy i ból!
Temu tylko ostra brona, Na kurhanach wyszczerbiona, Kto ukochał lud w siermiędze, Kto zna twardej doli nędze, Kto wyciągnął, jako brat, Dwoje ramion do tych chat!
Temu tylko kosa krzywa, Kto w przyszłośći wierzy żniwa..
Kto po nocach cichych słucha Przyjścia zorzy, tchnieniaducha.
Komu lemiesz, to dziś — miecz...
A wy, zimni, zpól tych — precz!
jVlarja Konopnicka.
ZORZA 163
Märji Konopnickiej
łusznie do wielkich cnót zaliczamy strapionych pocieszać, a wątpiącym dobrze radzić. 1 jeżeli godny to czło
wiek ten, który widząc sąsiada, smu
tkiem przygnębionego, stara się go pocieszyć i podnieść na duchu, to stokroć godniejszy wdzięczności i praw
dziwego szacunku jest ten, który dobrem, rozumnem, a serdecznem słowem krzepi smutkiem i boleścią „przygnębiony naród“
i pociesza go w ogólnej niedoli.
A jeżeli takie słowa nadzieji i zachęty potrzebne są narodowi, który ma własny byt polityczny, ma wolność, to ileż bardziej tacy aniołowie pocieszenia, potrzebni są na
rodowi zwalczanemu — narodowi, któremu od stu lat przeróżni grabarze śpiewają hymny po
grzebowe, aby upadł na duchu, zwątpił w zmar- twychożycie i w obcy się naród przeobraził.
Takim duchem, który od lat 25-ciu głośno a śmiało śpiewa swemu narodowi pieśni, pełne nadzieji w lepszą przyszłość, jesteś Ty, o serdeczna Rodaczko.
Obrałaś sobie pole najkrwawsze na zie
mi, bo walkę o „prawdę nieznaną“, pole, na którem, jak piszesz: „Walą się gmachy po
sępną ruiną, gdzie bogi, wiary i idee giną“,
— pole, nad którem już „sto słońc weszło i zgasło — sto ramion prawdę namiętnie chwytało.... i sto serc pękło“ — i sztandaru tak wzniosłego, w który najwięcej grotów uderza, nie porzuciłaś ani na chwilę.
W czasach naszych zwłaszcza, ludzie dużo może i wiedzą i czują, ale nie śmią, nie chcą, czy nie mają dosyć mocy i serca hańbę zwać hańbą, zbrodnię — zbrodnią.
Ty, Pani, miałaś odwagę prawdę bez obsłonek rodakom głosić.
A widząc, jak wielu w naszych czasach zwątpiło w jaśniejszą przyszłość i w nie
wolniczej pokorze upatruje jedyną dla narodu ścieżkę, wstrząsasz łańcuchami, aż ich brzęk
Z POD STRZECHY SŁOMIANEJ.
przypomina hańbę niewoli i wołasz : „Wy, co w pokorze umiecie cierpieć, co się da- jecie bez boju zwyciężać, co w palącym się gmachu chowacie się w kąt, zamiast wyjść krokiem olörzyma — Was minie przyszłość, do żyjących was nie wliczy, bo męże i ludy los taki wezmą, jakiego w sercu swem znają się godne“.
A wszystkich bez wyjątku łączyć chcesz w zbożną „gromadkę polską“, która powin
na się rwać ku wielkiej przyszłości.
I powiadasz, że „biada temu, kto tam iść nie chce, i taki lepiej niech sobie zaraz kopie dół mogilny i zawczasu w grób ciemny się położy“. I jakże Cię, droga Pani, za takie złote ziarna nie kochać?
A jeżeli od całego narodu należy Ci się, Jubilatko, głęboki pokłon, to szczególniej serca chłopstwa polskiego powinny być Ci wdzięczne.
Bo jeżeli ukochałaś cały naród, to naj
bliższą Twego złotego serca jest polska wio
seczka z kościółkiem niebogatym , z niskie- mi chatynkami, z ptaszkami i łanami złoci
stego zboża, z szarym skowronkiem i łapi- żabą boćkiem, z polskim zadumanym nad swoją gorżką dolą chłopkiem, z jego ko
bieciną sfrasowaną i bosemi, w długich ko- szulinach. dziećmi!
Mieszkańcom wiosek najszerzej serce otworzyłaś, ich dolę najgłębiej odczułaś i twoja fujarka prosta, ale, ach, jaka ser
deczna, im najwięcej przez całe 25 lat cu
downie grała !
Przypatrując się drobiazgowi szaremu, grzebiącemu wiecznie około ziemi, przypa
trując się ludowi siermiężnemu, który „jest potężny jak mąż, a słaby jak dziecię“, rzu
casz światu pytanie, czy te czoła schylone marzą kiedy o ideałach ludzkości, czy sły
szą ciche szmery tajemnych urodzin wielkich idei i czy wierzą, że mroki, które ich dzi$
Z O II Z A 165
przyćmiewają, przeważą się kiedyś, i że ja- ! śniejsze słońce im zaświeci? To była troska Twoja, i całkiem słuszna, bo jeżeli miljo- ny chłopstwa będą myśleć jedynie o tern, jakby zdobyć większą miarkę ziemniaków, — jeżeli chłop żyć będzie „bez miłości i zapału, bez czci ideału, to choćby przeszli góry ca- j łej ziemi, powrócą, jak żebracy, załamawszy ręce w strasznej głodu męce“ — i Ojczy
zna na nich oprzeć się nie będzie mogła, a bez nich niema żadnej nadziei dla pol
skiej naszej ziemi.
A wiedząc, że-lud jeszcze za mało o idea- ! łach marzy, każesz „szerzej rozniecić ognisko i bratnim uściskiem rozgrzać pierś ludu skrzepłą i wyżej podnieść sztandary, ' aby nędzarz dojrzał walczących z ciem- ,
notą“.
I ziarno Twe nie padło na całkiem cier- I nistą glebę — bo oto my coraz bardziej ma- I rżymy i marzyć o wyższych celach będziemy.
A kto, widząc świt, drży i krzyczy na cały kraj, że to pożar na dachu, ten jest „wino- i wajca“, „a kto dnia gwiazdę zdmuchnąć chce 1
złotą, ten — „albo sam jest rażony ślepotą, albo dłoń chciwą wyciąga już oto po zdobycz łatwą wśród zmierzchu i trwogi“.
A jeżeli Cię miłować ma już kto za co, to my, ludowcy, którym pieśń Twoja, — pieśń otuchy i wiary w promienną przy
szłość dodaje sił w walce o lepszą do
lę ludu.
O, żyj-że nam, Czcigodna Poetko, w jak najdłuższe lata — razem ze skowronkami śpiewaj polskiemu ludowi, — a w szczegól
ności polskim oraczom, abyś dożyła tej chwili, w której lud polski, rozgrzany Twą serdeczną pieśnią, krzyknie miljonowym gło
sem : Jestem!
Żeś swą pieśń poświęciła przewa
żnie dla ludu, który Ci nie ma czem je
szcze dziś zapłacić, przyjm Poetko od tych, co Cię znają, rozumieją, jak niemniej i od tych, którzy kiedyś Twą pieśnią zagrzewać się będą do wielkich czynów, staropolskie a serdeczne: Bóg wielki stokrotnie zapłać!
Jakób Bojko, wójt z Gręboszowa
ezei jwopjwejW
.Niech Ci życie płynie Szczęśliwie, wesoło, ił plon Twojej pracy
■Bglądaj wokoło.
Idź z pochodnią w dłoni 'Przed ludźmi przewodem, Jah Chrysins na ziemi, Przed wielkim narodem.
Uzbrajaj nam ducha,
Zagrzewaj słowami — Wzniesiesz ołtarz Bogu Lud z h iem i sercam i.
jł taką ofiarą Przebłaga się Boga Jlieby powstała Nasza 'Polska droga...
Wojciech Zawada, włościanin z Dąbrowicy.
BITWA POD STOCZKIEM?
ADAM MICKIEWICZ
Po
wybuchupowstania,
dnia29. listo
pada, postanowiłem
wstąpić
wszeregi
i roz
myślałam, czydo piechoty,
czy do jazdy.Ażeby
zrobić stanowczy wybór,przebiega
łem ulice
Warszawy, przypatrując siębaczniemundurom
różnychpułków.
Najprzód za
trzymałem sięprzed bataljonem
grenadje- rów, którzymaszerowali w
ściśniętych sze
regach, milcząco, w porządku ipoważnie.
Wszystko wąsacze,
zszewronami
naramio
nach. Były to
resztki legjonów Napoleoń
skich.
Kiedy przechodzili, ustępowanoim.
z
uszanowaniem
i szeptanow tłumie: »To
miżołnierze!
tonasi obrońcy!« —
Zazdro szczę im, pomyślałem, piękna
torzecz
być grenadjerem! —I zbliżyłem
się do oddziału, a zająwszymiejsce obok
dobosza,maszero
wałem
krokiem
grenadjerskim,upatrując
ko mendanta, któremu
chciałemofiarować
swoje służby.Wtem,
na
drugimkońcu ulicy, uka
zało
mi się nowezjawisko wojskowe.
Był to krakus nabiałym
koniu,w białej
su
kmanie,w
czerwonejczapeczce
zbiałem
piórkiem;przerzynał, jak
łabędź,czarne
fale mieszczuchów, oliczniewymijał
koniem;
pie
szychwitał
skinieniem głowy, zkawalerzy-
stamiściskał
się zaręce. Oczy wszystkich
zwróciły sięku niemu
;mężczyźni
klaskali, kobiety uśmiechałys:
ęwmilczeniu,
—piękny
krakusstał
się bożyszczemchwili.
Przyszło
mi zaraz namyśl, że
w mun durze krakowskim, na mój wiek
iwzrost,
będzie mi bardziej dotwarzy. A
takobja
wiło
mi sięmojewłaściwe powołanie
:—Bóg
mięstworzył
krakusem!
Zwróciłem
sięwięc w
stronękoszar ja' zdy
; alew
połowiedrogi
wpadłemw nie
zmierny tłum,
który mnie
porwałze sobą
iuniósł
kurogatkom.
Lud się cisnął naspotkanie
nowonadciągających
szeregów.Osobliwsza figura
jechała na przodzie : był
tostary
kapucynw
habicie i na koniu, Iw jednej ręce miał lancę,
a drugąbłogo-
1 sławiłkrzyżem lud, który mu
nogi całował,j Za kapucynem
postępowało tysiąc strzelcówi
z lasów augustowskich. Mieli przewieszone
i
dubeltówki i wielkie torby borsucze z pazu rami
i wyszczerzonymizębami,
bielejącemina zielonych
kurtkach.Drugi
tysiącwie
śniaków,
uzbrojonych w krzywe kosy
isie
kiery, zamykał pochód.
Nigdy
wejścienaj-
ZazdroszczęAtyli**),
®
który stoczyłtysiąc
bi-tew, a w tysiącznej jeszcze czuł w
sobie Ł/rozkosz rzezi.
Oj, był tokrwawy rozpustnik,
ten stary hetman!
Co sięmnie
tyczy, pia
stującegostopień sierżanta
lekkiej artylerji, wyznaję,że
zaprawdęzakochany
byłem w wojence,ale tylko przez pierwszy
tydzień mojego|
wojskowego zawodu i że . Atylowejrozkoszy
raz tylko |jeden
zasmakowałem. Z tej Ito przyczyny, nigdy już
niewyjdzie
mi zpa-
( mięci pierwszy miodowytydzień
ipierwsza
'bitwa.
Pierwsza bitwa ma
szczególniejsze
po- I dobieństwo z pierwszą miłością. Ileżnadziei,
ilezłudzeń
przedtą uroczystą akcją,
która rozstrzygao
losie narodów! Lada rekrutczuje
się powołanym do odegrania conaj
mniej roli..., jakiego
bohatera
historjilub
powieści.Przychodzi wreszcie
do rozprawy:
sta- jeszdo niej
zniecierpliwością
ipewnym
niepokojem, doznającto trwogi śmiertelnej,
| toznowu szalonej wesołości ;
jużcię strach przeszywa, już cię
podnosi pycha tryumfa-I
tora. Wjednej
godzinieprzechodzisz przez tłumy wzruszeń i zbierasz wspomnienia na i
całe życie !
lecz, aby toczuć z
całąmocą,
Ipotrzeba mieć serce
rekruckie.Powiedział ktoś,
że każdy człowiek ;może ułożyć
dobrą powieść, opowiadając1
tylko poprostu historję swej pierwszejmi
łości. To spostrzeżenie
zachęciło mię
do opisaniapierwszej
bitwy, w której uczestni
czyłem.*) Bitwa pod Stoczkiem miała miejsce lą. lu
tego I83I r. Żołnierze polscy, pod wodzą generała Dwernickiego, zwyciężyli w niej korpus Geismara.
Opowiadanie o tej bitwie, które »Zorza« podaje, Mi
ckiewicz ogłosił po francuzku, we francuzkiej gazecie, jest więc ono prawie u nas nieznane.
** ) Atyia, okrutny wódz Hunnów, dzikich Azja
tów, którzy pustoszyli Europę w V. wieku.
1
ZORZA 167
piękniejszych pułków,
nawet
wejście księcia Józefana
czele zwycięskichlegjonów,
niewzbudziło takiego
zapału, jak ten, z któ
rym Warszawianiewitali torby borsucze
i łyczanełapcie
*). Niebyły to
jużoklaski,
ani śmiechy, ale krzyki, grzmiące :hura
! ibłogosławieństwa,
pomieszane z głośnympłaczem. Lud bowiem,
dziwnym swoimin
stynktem, umiał uchwycić
wzniosłą
i pięknąstronę obrazu. Na
widoktych kapłanów,
tych wieśniaków, coporzucili cele
klasztorne iswoje bory,
ażeby się bić z wrogiem oj czyzny, lud
zrozumiałcałą
grozę niebezpie czeństwa,
orazpojął
zcałą ufnością,
źeto
jedyny środekobrony.
Wzięła
mięnagła pokusa porw'ać
na
tychmiastza kosę
lubdubeltówkę
istanąć
doszeregu
zchłopami, by
znimi
podzielać tryumfalne wejściedo stolicy.
Alejakże to
zrobić? jaknadać sobie ruchy
zuchowatei
wyzywające kosynjera mazowieckiego,lub wyraz ponury
i dzikiStrzelca
z nad Niemna?Jak
wyrównać
imwzrostem
i szerokością pleców? Wśród tych olbrzymów wyglądał bym,
jakkrólik między wilkami.
Cóż
więcpocznę
ze sobą?Czy
mambyć krakusem,
czy grenadjerem ?Niepewność
tadużo
mię kosztowała.Znajomy mi pułkownik spotkał się ze
mną
wprzechodzić i,
klepiąc mię pora
mieniu,
rzekł:
— Dowodzę oddziałem
partyzantów;
część
moichludzi wyszła
już wpole,
jasamdziś wyruszam
z Warszawy, potrzebujęka-
nonjerów; możewiesz, gdzie
ich znaleźć?—
Wiem
o jednym—odrzekłem,
przy bierając
postawęwojskową
—potrzebujesz
kanonjera, otogo
masz!—
Zgoda !
—rzekł
pułkownik—
na
ciągajmundur
istaw
sięu mnie dziś
wie czór,
punkt odziesiątej,
czyrozumiesz?Tegoż
dniao
jedenastej wnocy
ma
szerowałem umundurowanyprzy mojej arma
cie.
W
ciągumarszu
ćwiczyliśmy się w uży
ciutej broni,
aja tyle
dokładałempilności, źe po
trzech dniach mianowano mięsier
żantem
ipod moje rozkazy
oddanoarmatę.
Zdziwiłem się,
zmieszałem iniemal
za
wstydziłem zpowodu
tak nagłego awansu.Zawróciło
mi sięwgłowie
idopiero
pokilku godzinach
osłupienia, zacząłem
uczuwać wpływ tej nowejgodności.
Mimowolnie przybrałem minę marsową i poważniejszą; wyciągnąwszy uroczyścieprawą
rękę, poło-♦) Łapcie — obuwie płytkie z kory lipowej.
żyłem
jąna mojej własności, na wylocie armaty. Ten kawał
bronzu—
myślałem so
bie—
będziefilarem w
świątynimojej sławy; będzie pierwszym
stopniemw rycer
skim zawodzie, a
może...
i na tron mię za wiedzie! Dobrze wycelowane
działo roz
strzyganieraz los
wojny. A Napoleon odczego zaczął,
jeżeli nie odstopnia
ka nonjera? Pełen tych marzeń, zakochałem
sięw swojej spiżowej
armacie,jak w pan
nie i odtąd zawsze
byłem
przyniej.
Bada
łemjej
wady i przymioty. Takdobrze wbiła
mi się wpamięć, źe
zrobiłbym zpamięci
jejportret. Dźwięk
jejgłosu znałem
tak do brze,
żebym gomógł był
rozróżnićwśród huku najżywszej
kanonady, choćbypod
Lipskiemlub
Ostrołęką. Kochanamoja
ar
matko! costało
się z tobą? w czyjeś ręcepopadła? Zapewne nikt cię tak
nie popieści,jak
jacię
pieściłem.Ta myśl mnie
jedyniepociesza.
Była towprawdzie
nie wielka ośmiofuntówka, ale dla mnie była ogromna, bo brzemienna całąmoją przyszłością.
Zre
sztądobrze osadzona, łatwa
domanewrowa
niai dziwnie celnego strzału.
Cały
dzień ledwomi
wystarczałna
spełnienieobowiązków przy kochanej
ar
matce, a iprzez
noc nie przestawałem my śleć
o tym przedmiocie mojejmiłości. I
tak, jednejnocy śni
mi siębitwa,
a naprzeciwsiebie kogóż widzę
?feldmarszałka
Dybicza*).Zaraz biorę go na cel —
paf! i mojakula przecina go na
dwie połowy. Puszczam się, aby oderwaćmu głowę
i jeszczeciepłą
za
nieśćdo naszego
naczelnegowodza,
ale trupDybicza
tak ostro się bronił, żeaż
się zbudziłem iw rzeczywistości
zamiast głowymoskiewskiego
wodza,trzymałem głowę śpiącego
obokmnie
kanonjera.... Innej nocy gorszarzecz
mi sięzdarzyła:
śniłem, żejazda moskiewska
wpadłana
nasniespo
dziewanie
imnie
naprzód zabito, potem wy cięto
moichkanonjerów,
anareszcie
kirasjermoskiewski
siadłna
mojejarmacie,
jak nakoniu
i zacząłją
zagważdżać, spoglądającna
mnie okiempogardliwem. Wtedy, cho
ciaż
byłem jużtrupem
zmnym
iskostnia
łym,
niemniejdobywałem
wszystkichsił,
aby daćznak życia i,
pasując sięze sobą, wrzasnąłem
tak tęgo, żem się isamprzebu
dził
izalarmowałem
cały obóz. Zetwawszy sięna
nogi —właśnie
dnieć poczynało—
*) Dybicz, z pochodzenia Prusak, był głównodo
wodzącym armja rosyjską w wojnie z Polską w 183I roku i przed jej ukończeniem zmarl na cholerę.- (Przyp.
Redakcji).
szukam
oczyma
mojej armaty i widzę z nie małą radością,źe jest, że spoczywa wolna
ispokojna
naswojej
lawecie. Otwarta jejpaszcza
zdawała się wciągać chłodek poranka, alśniąca powierzchnia odbijała pierwsze pro
mienie słońca. Położyłem się
znowu na
mo
krejziemi,
ale tymrazem,
przezostrożność, trzymałem
wręku sprychę,
ażebybronić
mego skarbu przeciwrzeczywistej lub sen
nej napaści.
Tak
przeszedł cały tydzień, tydzień
miodowy sierżanta artylerji,najszczęśliwszy
tydzieńw
mojemżyciu
! Każdąchwilę
mia łem
zajętąw
przekonaniu, że już osiągną łem cel
mego bytuna świecie
;dusza moja przeszła całkiem
wukochaną armatkę.
Tymczasem zbliżaliśmy
sięcoraz
bar
dziej do brzegówWisły ;
lody puściły jużw wielu
miejscach iwidać
byłotu
i owdziewystępującą
wodę.Pułkownik nasz,
z tykąw
ręku,pierwszy
się puściłna lód, brodząc
wwodzie
po kolana, potem rozkzał
nam iśćza sobą. Iść
zanim
ito
znaszemi
ar matami po
taksłabym lodzie
?Na
tenroz
kaz zbladłem, jak śmierć,
cała bowiem
moja przyszłośćwojenna
mogła utonąć.Ale
prze
szliśmyszczęśliwie
istanęliśmy
na drugimbrzegu
zokrzykiem :
Niechźyje Polska!
Tego
samegowieczora nastąpiło połą
czenie
się z korpusem,wysłanym
wcześniejz
Warszawy. Oczekiwałon nas
niecierpli
wie;młodzi
bowiemżołnierze,
wysokiemają
wyobrażenie opotędze
artylerji i bardzo to ich niepokoiło,źe w przededniu spodziewanej bitwy nie mieli
dział.Posłyszawszy
turkot kółarmatnich, cały obóz
nieposiadał
się zradości, że
naszaartylerja nadciąga! »Niech źyje artylerja!« wołanoze
wszystkich stron, żołnierzewbiegli na
naszespotkanie
izawiedli nas
w środek obozu.My
także
zzapałem powitaliśmy na
szych
towarzyszy.
Dotąd odbywaliśmy mar
szew osamotnieniu, a teraz
znaleźliśmy sięw tłumie dzielnych żołnierzy,
których liczbawydawała
sięznaczną na oko.
To podnio sło
naszą ufność. Wojska jednak nie byłonad dwanaście
szwadronów,zajmujących szeroką przestrzeń.
Dumnie spoglad iliśmyna
laszatkniętych lanc, których nowe
chorą giewki
jaśniałybarwami, nieprzyćmionemi jeszcze
krwią ani kurzem. Po wesołej i hu
cznejwieczerzy,
pokładliśmy sięspać,
koły
sani dźwiękamimuzyki
wojskowej iśpie
wem
mazurka.O
świcie, kiedy korpusik nasz wchodził do wsi, doleciały nas pomieszane krzyki.
Zatrzymujemy
się; wysłano na zwiady i oto
dowiadujemy
się, źe to okrzyki
zwycięstwa!
Naszaawangarda pojmała
kilkudziesięciu ko zaków. Pierwszy
to tryumf! Trzebabyło widzieć,
jakcieszyliśmy
sięjeńcami. Kozacy ci, brodacze rozbrojeni, szlipiechotą
ze spu- szczonemigłowami
ikwaśną miną.
Wmiarę, jak przechodzili
kołonas, nasi młodzi
żoł
nierze klęlilub
grozili.1
mniebrała chętka
robić to samo, ale obowiązek, przywiązany do stopnia, nie pozwalałna to,
więc surowo ichgromiąc,
rzekłem:»Polacy! szanujcie nieszczęście! Wątpliwy
bywalos
wojny!Śmierć
naszym
wrogom! litość nad
zwy ciężonymi !
Niech źyjePolska!«
Żołnierze
umilkli,
zdumieni wspania łością mych
uczuć iwymową.
’Odnieja
kiego czasu
zwrócił moją uwagę stary ka-
nonjer, jadącyobok mnie, który
raz poraz . wspinał
sięna
strzemionach iwyciągał szyję
ponad głowy
towarzyszy.—
Czemu
siętakprzypatrujesz,Mateuszu?—
Tote bestje, panie sierżancie
; niech ichtam
kaci porwą.,. — iwskazał palcem na wzgórze,
będące przednami.
Ujrzałemwtenczas,
źe sięcoś czerniło na szczycie wzgórza. Byłyż
tokrzaki,
czykaszkiety
pie
chotymoskiewskiej? Nie miałem czasu
przy patrywać
siędłużej,
nadbieglibowiem adju-
tanci,wołając
zcałej
siły:»Artylerja
na przód! stawać do pozycji!«
Ruszyliśmy,
cokoń wyskoczy. Padł
strzałarmatni
ikula,
zabiwszynam
konia, osypała nasziemią
ipoleciała dalej podska
kując. Zajęliśmy pagórek
wprost nieprzyja
ciela, który podwoił ogień.Szeroka płaszczyzna,
obwiedziona krza
kami
i borem, roztaczała się przednami.
W
środku niej,na
wzgórzu,zatoczyli
Mo
skale baterjędwunastu ciężkich
dział, któreosypywały
naskulami i granatami.
Zaba-
terją widać byłogęste szeregi jazdy,
stoją
cej nieruchomie. Nasza jazdastała
teżspo
kojnie, zostawiając
pole do
działaniaar
tylerji.
Zauważyłem,
że żołnierze różnejbroni
zachowująpodczas
bitwy postawę i wyraztwarzy,
właściwysobie. I
tak:artylerzysta
nie ma kawaleryjskiejrzutności,
aniteż
nie cierpliwości
piechura, lecz,baczny na
ko
mendę, szybki idokładny
w każdemporu
szeniu, zdaje
się zachowywać zimną krew,chociaż oczy
jego,gryzione
dymem,krwią zaszłe, brwi zmarszczone, twarz blada,
ustaściśnięte, mowa
krótkai
twarda, wyrażają zażartąwściekłość,
tłumioną wpiersi,
Śród
ognia,
mimo że śmierć zmiatała głowy, nieprzestawano
żartować ;każdym
ZORZA 169
razem,
gdy
kulaodskakiwała, młodzi
żoł-1 nierze nieomieszkali rozmawiać
w nią ida
wać jej
rady,
Gdyodbijająca
się kula szłana
bok,na lewo, wołano na nią: >
Dokądlecisz,
ślepa ! bierz sięna prawo« —
ajeżeli
szłaprosto,
zachęcano ją:»Dobrze!
do- , brze!« i takrozmawiano
z nią,dopóki
nie wpadław
sam środeklinji nieprzyjacielskiej,
'a wtedy dopiero
dawano jejbrawo.
Już nie wiem,
ile
godzintrwała
taka
nonada.
Chociażgorączkowo
uwijaliśmy sięprzy
działach, jednak zabawkata
ciągnęła sięza długo, abyśmy
niepragnęli
nadejścianocy. Artylerja rosyjska miała
nadnami wi
doczną przewagę,
takco do liczby, jak
i wymiarudział. Ubito
nam już kilku ludzi, wielubyło ranionych,
pozostalijednak,lubo nadzwyczaj zmęczeni,
nieupadali przecież na
duchui nikt
animyślał o
odwrocie.Naraz
odlewej strony
ryknęłyokropniedziała.
Moskalewłaśnie tam
postawilinową
baterję,którą
nas ostrzeliwali z boku.Zwró
ciliśmy
dwienasze armatki
przeciwtej
no
wej zaczepce, z którą trzebabyło
pogadać, leczpołożenie nasze
stawało sięcoraz
przy
krzejsze,bo
sześcioma polowemi armatkami odpowiadaćna
dwadzieściadział
ciężkiego kalibru —to
nieprzelewki. Na
widok tej nierównościsił,
żołnierzenasi
wydawali sięzmieszani.
Jużruchy
ichsłabły,
już wy
strzałynasze
rzadziej sięodzywały,
a na
wetdykteryjki
iżarciki
jakoś ustały.Można sądzić,
że
dowódcanasz czekał właśnie, aż
Moskale rozdzielą swe siły, aby skorzystać z tego momentu i uderzyćna nich,
takprzynajmniej wnoszę,
lubo nieku
szę sięmówić o
planie bitwy. Tylewiem, że w
najkrytyczniejszejchwili usłyszeliśmy od
lewejstrony
tententkonnicy,
pędzącej galopem iw
kilkaminut potem
owa drugabaterja
umilkła, gdyżbyła zdobytą.
Nasz dowódca
zawrócił
iposkoczył ku
głównej silenaszych
sztandarów,wołając :
»Naprzód,
kłusem!naprzód wiara!« I
cała jazda, uszykowanaw dwa
szeregi,posunęła
się, mijając naszą
baterję.»Idą do
szarży!«
— wołalinasi
kanonierzyizaraz
zaprzesta liśmy
strzelać.Jakiż
to wspaniały był widok ! Młodzi
ułani z zapalonymwzrokiem,
rozognionątwarzą,
rwali sięniecierpliwie
naprzód,ale
radzi nie radzi musielisłuchać
surowychrozkazów dowódcy,
któryciągle
powtarzał:
»Kłusem! naprzód!
kłusem;?« Widać było
zruchu chorągiewek,
jak gorączkowo drgały ręce żołnierzy.Nakoniec
ozwały siętrąby,
zniżyły chorągiewkii
ułani ruszylina
nie
przyjaciela:
»Naprzód! galopem! naprzód!wiara!«
Pędzą!
lecą!- Myśmy
zostali
przynaszych
armatach,bezczynnie,
anawet
o niczem niemyśląc.
Artylerja,
niedawno
ruchliwaihałaśliwa,
wy dawała
sięskamieniałą. Dusze
nasze ule
ciały daleko iosiadły na
ostrzach grotów.ułańskich. Oto
już są bliskoMoskali!
Już moskiewskieszeregi
formują sięna
ichprzyjęcie. Kanonjerzy powyłazili na
lawety,na jaszczyki
ipatrzą w
przestrzeń, podaninaprzód,
z rozchylonemi wargami; a była takacisza,
żeusłyszałbyś lot
muchy.Każdy
z nas czuł, żeod
tego starcia ziwisłnasz
los,los
wojska, może i ojczyzny! Była
tochwila oczekiwania
istrasznej niepewności, szczęściem trwała kilka minut
zaledwie.Nasi
ułani
starli się z Moskalamina wyżynie;
obielinje
zetknęły się zesobą
ipomieszały. W
całej mąsie zawrzało —cała
sięskłębiła, jak
tumankurzawy, pę
dzony' wiatrem.
Nagle, nie wiem,
kto
taki,lecz
ktośwśród
nas, przerwałgrobową
ciszę, okrzy kiem: »Zwycięstwo«. Nikt mu jednak
nie zawtó
rował,my
bowiem, młodziżołnierze, je- szcześmy
nie zrozumieli, aniodgadywali skutku tej bitwy,
aprzytem
lękaliśmy się oddawać przedwczesnejradości. Poczekajmy !
teni
ów mówił dotąd niema nicpew
nego, nic nie
widać, wszyscy gdzieś
siępodzieli !,..
Nareszcie część masy,
która
zniknęłanam
z oczu,zaczęła
sięku
namzbliżać.
Poznaliśmy
naszych
ułanówpo kolorach
i pookrzyku
wojennym : Jeszcze Polska nie zginęła !...Nie
podobna
było dłużejwątpić: zwy
cięstwo przy nas
! Zbliżająca
sięmasa, przedstawiała
osobliwywidok. Widać w
niej było mnóstwo pieszych żołnierzyrozmaitej
broni, przytemfurgony, jaszczyki,
działa....Byli
to jeńcy
moskiewscy,zabrani
z arty- lerją icałym taborem.
Nie potrafiłbym opisać naszej radości,
szalonejradości
! Jakto!
cała artylerja,ta
potężna artylerja, wnaszych
rękach! Rzu
ciliśmy
sięku zdobytym armatom ;
ja sam na chwilę zapomniałemo mojej kochance, ośmiofuntówce.
Piękneż to były
te rosyjskiearmaty, takie ogromne, nowe, doskonale umonto- wane
iopatrzone we
wszystko.— Patrzno, panie
sierżancie — wołał kanonjerMateusz
— patrz,jakie czerwone,
jakiebłyszczące
armaty mają te przeklęteMoskale
!Nie zgadnie
niktprzecież,
co namspra
wiło
największą
radość —oto ni mniej
ni więcej,jak
zwykły owies, zabranyod
wro gów.
Nasza jazda nie miała już furażu,a Moskale mieli go poddostatkiem ;
ichfur
gony,
jaszczyki, lawety nawet pełne były owsa. Żołnierzerzucili
sięnań
łapczywie,napełniając
worki,ładownice,
kieszenie, wo
łając,że nigdy
jeszcze nie widzieli tak pię
knego owsa.Nadjechał wódz,
a najego widok
za- grzmiałokrzyk
zapału i uwielbienia. Snąć bardzobył
zmęczony, pomimo bowiem chło dnego dnia,
pot spływałmu kroplami
z czoła.Otoczyliśmy go
tłumnie.Śród
ogól nego poruszenia
iwybuchów radości, on j jeden był
spokojny imilczący,
choćwido
cznie wzruszony.
—
Dziecimoje
—rzekł
do nas—
przyrzekłem poprowadzićwas na
nieprzyja
ciela,
wy przyrzekliście
go zwyciężyć, atak
ja,jak
i wydotrzymaliśmy
słowa.Taki
był koniec pamiętnego dnia podStoczkiem. Z zapadającą
nocązaczęły
sięopowiadania przy obozowych ogniskach.
Słuchaczów nie było, bo
wszyscy
mówilinaraz ; wszyscy
siędzielnie
spisaliw
bitwie,wszyscy
byli szczęśliwi.Jeżeli
wybije kiedy
dla mnie błogosła wiona
godzina,w której będę mógł
jeszcze walczyćw obronie ojczyzny, widzieć
armjęmoskiewską w popłochu,
odszukać moją<
ko
chaną ośmiofuntówkę imiotać
z niej kule na złociste dachy stolicycarskiej,
natenczasnazwę
się prawdziwieszczęśliwym.
Ajednak nawet śródtakich fryumfów
nie potrafiłbymczuć uniesienia,
któregomdoświadczył w
pierwszej mojejbitwie, pamiętnej bitwie pod Stoczkiem.
Ukochana nasza „Zorza“ przyniosła nam wieść o uroczystych obchodach ną cześć sławnej polskiej pieśniarki Kono
pnickiej. Cała polska ziemia niesie jej hołd i wdzięczność. Za co to spotyka pieśniarkę tak wielka sława? —Oto napisała ona dużo a dużo tak ładnych piosenek, że czyta
jąc je, czuje się w sercu jakieś niewysło- । wionę rozkosze. Bo też ślicznie opisuje i nasze wioski, nasze pola i ugory, nasze rzeki, lasy, góry, nasz lud i nasze niedole.
Nie każda z Was, kochane siostrzyczki po
„Zorzy“, miała szczęście przeczytać te śliczne wiersze, bo były one drukowane w drogich pismach, a książki, w których wszystkie razem zebrano, są drogie. Mnie jedna pani pożyczyła do przeczytania aż cztery takie książki z pieśniami Marji Konopnickiej, a wszystkie takie miłe, takie serdeczne, że czytałam je po kilka razy, a nawet uczyłam się na pamięć. Nie są ci one zresztą tak trudne. Aż się proszą same, żeby je śpiewać. Bo jakżeż to nie nauczyć p się tak pięknego wierszyka i nie zaśpiewać, idąc w pole ze sierpem:
Czemuś ty mi, życie, Nie dato do ręki Srebrzystego sierpa, A w usta piosenki i
Czemuż ja nie wstałam Z zorzami rannemi, By żąć nasze żyta Na czarnej tej ziemi?
Widać, jak pieśniarka zawidzi nam, żniwiarkom, jakby chciała iść razem z nam.
w pole z sierpem i razem z nami śpiewaći
Albo:
Gdybym srebrne piórka miała, Tobym w szronie je maczała, W rannym szronie, na tej łące, Gdzie brylanty leżą drżące.
Leżą drżące, rozsypane, Bladem słonkiem malowane, Na naszej łące !
Czasem aż płakać się chce, gdy się czyta, jak ona ukochała to wszystko, co my kochamy, jak ona tęskni do tego wszystkie
go, co piękne, a nam tak drogie — to jest i do naszej ziemi polskiej, rodzinnej :
Z O K Z A 171
Leciećbym chciala daleko, daleko...
Gdzie z brzóz plączących srebrne rosy cieką, Kędy szum lasów pierś przejmuje drżeniem...
...
Leciećbym chciala tam, gdzie olchy rosną, Gdzie głogi dzikie zakwitają wiosną, Gdzie się powoje, jak bafń dziwna plotą...
Leciećbym chciala za jasnym gdzieś zdrojem, Myśl puścić wolno, jak wody bieżące, I widzieć tylko łan zboża i słońce!...
A kiedy się wyjdzie na pole i rozejrzy po ślicznej naszej ziemi, to aż się prosi zaśpiewać taki oto wierszyk :
Oi wy, ptaszyny, pewno nie znacie.
Naszej bielonej chaty,
Ani ogródka mego przy chacie, Gdzie kwit tą kraśne kwiaty?
Pewno nie znacie tej dzikiej gruszy, Szumiącej w drobne liście,
Ani Stasieńka, co gra od duszy Tęskliwie, a ogniście.
Pewno nie znacie mgieł tych, co z rana, Po łąkach tak się wloką,
Że trzeba w srebrze brnąć po kolana, Jak tylko zajrzy oko.
Ani tej tęczy, co ziemi sięga, Na pańskim hen, folwarku, Jak najognistsza w kolory wstęga, Kupiona na jarmarku.
Ani tej łąki, gdzie pachnie siano, Złożone przede źniwy...
Ani ugoru, gdzie gna co rano Owieczki owczarz siwy..
Ani tych dymów, co się tam ścielą, Jesienną wróżąc słotę...
Ani taneczka z huczną kapelą Ludziskom na ochotę...
Ani tej zorzy, co, hen, za górką Na wyścig ze mną wstaje,
A tak się spieszy wyjść na podwórko, Aż mnie matusia laje...
Pewno nie znacie tego przelazka, Kędy po wodę chodzę,
A Stacho do ,mnie, jak do obrazka, Modli się tam przy drodze...
Ani tych dzwonów z kościelnej wieży, Co we mgłach kędyś toną, .
Ani mogiłki, gdzie tatuś leży, Pod darnią, pod zieloną...
Ani tej ciszy, co w chaty progu Z palcem na ustach siada 1 słucha : Kto się poleca Bogu, Kto krzyż na czoło wkłada...
Ani świerszczyka, co przy kominie Ćwierka, schowany w dachu, Ani snów dziwnych o rozmarynie...
O drużkach... to o Stachu...
Bo gdzieżby wam też, mój mocny Boże ! Na głody, chłody, troski,
Za siódmą górę, za siódme morze, Ot, z takiej lecieć wioski...
Prawda, jaka cudownie śliczna piosen
ka? Jedną jeszcze pamiętam i powtarzam nieraz w zimie pod kądzielą :
W'chacie u mego siedzę okienka, Cieniuchną nitkę wysnuwa ręka, Przedemną kądziel siwa, brodata A oczy — lecą na koniec świata...
Małe okienko, ale kto umie patrzeć, ten wiele przez nie może zobaczyć pomi
mo, „że na tym malutkim otworze wiesza się mgła, jak smutki“:
Z mego okienka widać na lewo Ogromne, stare, spróchniałe drzewo, Co, powiadają, zakwitnie wtedy, Jak już na świecie nie będzie biedy...
Ni ludzkiej krzywdy, ni poniewierki, Ani wojenki, ani żołnierki,
Gdy każdy w własnej chacie zasiędzie I wszystkich braćmi nazywać będzie ..
A tam na prawo, gdzie Boża męka, Widać, het, pole z mego okienka, Po miedzy tatuś w zamysłach chodzi:
Czy też zarodzi ? Czy nie zarodzi?...
Oj, głód, to straszna jest kara nieba...
Ojcze nasz, daj nam czarnego chleba!
Zapal nam słonko najświętszą ręką I rzuć promyczek w każde okienko!...
Ale za dużo już się rozgadałam. Powiem więc już tylko, że spełniło się życzenie, które poetka wypowiedziała w słowach :
Ktoby mi to dał, o Boże, Ktoby mi to dal,
Aby pieśni moje były Naksztalt złotych strzał !
I leciał}' w dal błękitną
1 leciały w dal.
Gdzie bławatki modre kwitną Wpośród żytnich fal!
Poznajemy bowiem coraz bardziej jej cudne pieśni i będziemy je śpiewać pod ką
dzielą, w ogrodzie, w polu. A skowronek, od którego pieśniarka zapożyczyła sobie nuty, a słonko, które „wysoko po niebie chodzi, patrząc na piękno naszych siół, a las, co tęskno szumi jesienią“, będą się cieszyć razem z nami i razem z nami mo
dlić się do Boga, aby ojczyzna nasza droga doczekała się zmartwychwstania ziarn, „co w roli przebyły zimę wiekowej niewoli“ - jak tego pragnie gorąco Jubilatka...
Rózia Denysówna.
Obchód jubileuszu Poetki.
W ostatnich tygodniach
imię
wielkiejpo
etki
byłona
wszystkich ustach iwe
wszyst
kichsercach.
Dwa
wielkie
miasta,Kraków i Lwów,uczciły— każde zosobna
—
dwudziestopięciolecie Jejpracy literackiej wspaniałymi
obchodami.К raków
zaprosiłPoetkędo
siebiew
gościnę na19.
października. Uroczystość rozpoczęła się w sobotę wieczorem w teatrze miejskim. Teatrbył
przepełniony.Przybyły
delegacjeze wszyst
kich ziem polskich, a także bardzo liczna
pub
liczność krakowska.
Zgromadzenie bardzo gorąco przyjęło
Jubi
latkę, gd ta
ukazała
sięw teatrze.
Odegrano przerobione na scenę utwory Konopnickiej :„Miłosierna
gmina“,
„W piwnicznejizbie“
i
„Bociany
“. Oprócz
tego deklamowanopoezje Jubilatki.
Nazajutrz,
w niedzielę, ponabożeństwie
w kościele N.P.
Marji, zebrali się uczestnicyw
wielkiejsali „Sokoła
“.
Salabyła
przybranabardzo
ładnie dywanami,kwiatami
i bukietami z maków i bławatów. Napodniesieniu usta
wiono
namiot
dla Jubilatki, rozpięty na kosach.Obok
stanęłyliczne
delegacje. Gdy Jubilatka weszła do sali, przywitali ją zebrani okrzykiem„Niech żyje!“ Publiczność
zebrana byław liczbie 2000.
Konopnicka zajęła miejscepod
namiotem.Zabrzmiał polonez, potem
śpiew,
zaczemna
stąpiły
przemówienia.
Z ü Ił Z A 173
Pierwszy przemówił' К. Bartoszewicz,
jakoprezes
krakowskiego komitetu, urządzają
cego obchód. Zkolei
złożył życzenia imieniem m.Krakowa prezydent.
Imieniem Akademji Umiejętności
złożyładres
prof.dr.
K.Morawski. Imieniem
Uni-, wersytetu Jagiellońskiego
prof. dr. Tretiak.Z kolei zbliżyła
się p.Paulina
Materno
va,wysłanniezka
kobietczeskich. W
bardzo pięknej mowie czeskiej wyraziłaradość, żemoże
reprezentowaćnaród
czeski,wszystkie jego
ko biety i
ichimieniem
powitać jubilatkę. Nietylko nad Wisłą,
Niemnem iWartą znają
po ezję
Konopnickiej,ale
także w Czechach, nad Wełtawą i Labą.Tu
itam poezje
te budzą nadziejęlepszego
jutra. Tu itam autorka
jestznana i' miłowana.
Dalej
mówiła p,
Maternovapo
polsku.W
dalszym
ciągu składałyadresy i dary
następującedeputacje: Delegacja
m.Warszawy złożyła
snop „kłosów,tej
ziemi“,
— jak za znaczył
mówca—
„którą Konopnicka tak uko
chała". Prócz tegobyły delegacje
młodzieży Uniwersytetui
P.litechnikiwarszawskiej, dzieci warszawskich, delegacje z Litwy, Ukrainy, Za-
poroża, Łodzi,Lublina i
Kalisza.Licznie przybyły deputacje z Poznańskiego,
mianowicie 21 pań
i2 panów.
ImieniemTow.
„Warta“
złożyłap. Tuł
odzieckabukiet
z kłosówpszenicznych z
szarfą,na
którejbył napis
: „Wieszczcenarodowej,
co wskazała namdrogę
pracy iofiar,
wdniu
srebrnych jej go
dów szle pozdrowienie Towarzystwo „Warta“.P.
Omańkowska złożyłaadres
od dziecipoznańskich, opatrzony 500
podpisami. Oprócz tegobyły
deputacjepań poznańskich
iCzy
telni
kobiet w
Poznaniu. ZBytomia,
z Górnegooląska,
przybyłogrono
Ślązaczek. Gdy sięzbli
żyły do namiotu, Jubilatka
powstała, 'podeszła ku
nimz otwartemi
ramionami i tuliła je do piersiz płaczem. W
oczach kobietrównież
łzy zabłysły.Dalej
szłydeputacje :
Kolonji polskiejw
Berlinie, emigracjipolskiej
wRapperswylu,
młodzieży Batignolskiej, komitetu lwowskiegojubileuszu
Konopnickiej,rady
pow. bialskiej,delegacja
pań lwowskich,delegacja
pań z Kęti
Brzeska, Tow. „Pracykobiet
“ z Kołomyi, Czytelni lwowskiej młodzieży, „Bratniej Po
mocy“ lwowskich akademików, kraj.Szkoły haftu w Krakowie,
Tow. „Eleuterja“ we
Lwo
wie,delegacja miasta
Podgórza.Następnie
na podniesienieweszła
depu- tacja ludu wiejskiegoz WłodzimierzemTetma
jerem,
ŁucjanemRydlem, Jakóbem
Bojką iFran
ciszkiem Wójcikiem.
Po mowie Tetmajera przyprowadzono do poetki
dwoje małych
dziewcząt.Jedna
z nichwypowiedziała słowa
:
„Kochamy panią“. Dalej
składałyżyczenia
: krakowskieKoło
literackie uczniowie Akademji sztukpięknych, dyrektor teatru
miejskiego,teatrludowy,
krakowskieTow.muzyczne, Zarząd główny Towarzystwa Szkoły Indowej, krakowskie
Koło
pań Towarzystwa Szkoły ludowej, stowarzyszenie nauczycielek,tow.
miłośnikówhistorji
izabytków
Krakowa, Bursa kobiet-im.Baranieckiego, słuchacze
Uni wersytetu
Jagiellońskiego,dziatwa
szkołylu
dowej w Podgórzu,
Koło
artystek malarekpol
skich,
Tow.gimnast.
„Sokół“
wKrakowie,
młodzież szkółśrednich w
Krakowie, gimna zjum
żeńskiew
Krakowie, dziecigórnośląskie,
czeskaBeseda
w Krakowie, stow.im.
Kraszew
skiego, górale zPoronina,
weterani z r. 1863.Gdy wszystkie
delegacje
złożyłydary,
adresyi
życzenia,zabrała
głosMarja
Konop
nicka i przemówiła wte
słowa:
„Dziękuję Wam! Dziękuję Wam
za
tendzień jasny, któryście
mi zgotowali! Dziękuję Wamza wasze
gorące serce,za
wyciągniętą do mnie dłoń, za to wzruszenie, które natwa
rzach
waszych widzę,
a któremsama do głębi jestemprzejęta.
„Dziękuję nadewszystko za to, żeśmy tutaj wszyscy razęm, że
nas
nierozgraniczyły gra
nice,
ani nie rozdzielił
podział, że nie brakujenikogo, tych
nawet, codługo
na uboczustali, a
teraz oto sąz nami
i dzielą znami nasze smutki
i naszą radość.„ Patrzę w
pracę mego życia i patrzęw
od płatę, jaką
miniesiecie
i czujęsię
zawstydzo ną,
bo mitu
nadpłacono sto i tysiąckrotnie, bo praca była uboga idrobna, odpłata była
wielkai
królewska, bopraca
była namiarę
jednej duszy ludzkiej,odpłata
byłana miarę
wielkiej zbiorowejduszy
narodu.—
Odpłata tak ogromna byłaby niepojęta zgoła, gdyby przyczyna,tkwiąca w
naszem wyjątkowempo-
łożehiu polityczuem, nie była tak prosta i ja
sna. Owo to wyjątkowe położenie nasze spra
wiło, że naród,któremu
w tak znacznej mie
rze odjęto moc działania, posiadanadzwyczajną
moc czucia: w
pieśnijednoczy
się w nim da leko
więcejdusz,
niż wjakimkolwiek innem
społeczeństwie.Pieśń uznaje
za
jednąz
najżywotniejszychmanifestacji
swego istnieniai szuka w
niej bez
pośredniego wyrazuna
swoje uczucia.Pieśń nasza ma
osobne czucie,
jakiegoin
ne
pieśni nie mają. Ona, jak naródnasz, jest w
niewoli. Zaprawdę, dzień pieśnimojej
niebył
dniem wesela— nie
śpiewałam jej peł nym
głosem na jasnych polach swobody, nie świeciłnad
niąjasno promień
narodowejpo
myślności, nie krzepiła jej ona. Pieśń moja była stłumiona, często zduszona i niedośpie-
wana, ale
wyście sobieją dośpiewali w
duszy, wyście zrozumieli nie tylkojej
słowa,ale
także i jejmilczenie
itłumaczyliście
to milczenie w piersiach waszych.A
terazoto
przyszliścię.Uczucia
duszy waszejbyły
uczuciami mo
jej duszy, bo wasze toserce w niej biło,
wasz żal,wasza
tęsknota w niejdrgała,
wasza na
dzieja barwiła ją kolorem wiosny.I stoję przed wami,
a
nalutni mojej
duchludu
mego palce kładzie, iżby wygrał nastru
nach
jej nieco żałości swojej i nadzieji.Oto
najwyższajest
nadzieja, iżby jedenduch ożywił
naród cały,a
ta nam się spełniać zaczyna. Zdumą
itadością
patrzęna
uczest
nictwo luduw tem
święcie narodowem pieśni, boci
bylidaleko, a oto są
bliscy,bo
szli nie raz
wrozdwojeniu,
a oto wchodzą dojedności
ducha narodowego.Bo
icóż
was przywiodło, bracia,z wiosek
waszych, jeżeli niemiłość
dla waszej ojczystej mowyi
cześć dladrogich
nam i wspólnych wszystkim nam ideałów?A kiedymożemy mieć wspólne
ideały,to i
cele wspólne mieć mo
żemy,a
mającwspólne
cele, możemyku
nim razemiść, a idąc ku
nimrazem, możemy mieć siłęi
nadzieję, żedojdziemy.
Za
ten widok nazorzę
dni przyszłych, żeście otworzyli go dziś oczom moim, dzię
kujęwam
zgłębi
wzniesionej duszy, igdybym
wamnawet serce
całewyśpiewała,
jeszcze ca
łej mej wdzięcznościwyrazić
nie zdołam“.Na
zakończeniechór
Tow. muzycznego odśpiewał pieśnize
„Śpiewnika dziecinnegoMarji
Konopnickiej. Zebrani wnieśliokrzyki
na cześć Konopnickiej i odśpiewali: „Bożecoś
Polskę“.
Popołudniu
odegrano
wteatrze miejskim
„Kościuszko
pod
Racławicami“. W teatrze
przemówiłFr.
Wójcik. —W
teatrze ludowym odegrano popoł. „Czartowską ławę“.
Przema
wiał
p.
Bojko.Lwów wybrał sobie na dzień obchodu też niedzielę —
26.
października.Jubilatka
przybyła
zKrakowa
na dwo
rzec koleio
godz. 9-tej wieczorem.Już
nago
dzinę
przedprzybyciem
pociągu tysiące osób zapełniło dworzec, młodzieżakademicka
utwo
rzyłaszpaler obok
dworca, młodzież gimna zjalna uszykowała
się wewnątrzdworca u
wejścia.Członkowie
komitetu
powitali Jubilatkęprzy
wysiadaniu z wagonu i zaprowadzili Jądo
poczekalni,zapełnionej
szczelnie. Odezwały siędługotrwające okrzyki:
„Niechżyje“
iza
grała
muzyka kolejowa,ustawiona
obok sali.Po kilku przemówieniach podano Jubilatce mnóstwo
kwiatów.
Odezwały się znowu okrzy
ki:„Niech żyje!“
—A
gdy Jubilatkawsiadła
do powozu,
zaprzężonego wbiałe
konie, tłumotoczył
go wtej
chwili, a młodzieżakademi
cka
z płouącemipochodniami
w rękach, usta wiła
się poobu
stronachulicy
naprzestrzeni niemal całego
kilometra.W połowie płomienistego
szpaleru zatrzy
mano powóz. Zbliżyła się
deputacja
młodzieży z wieńcempalmowym
„od młodzieży akademi
ckiej ze Lwowa iDublau“
i wręczyła goJu
bilatce, która serdecznie podziękowała, kończąc swe przemówienie słowami: „Niech
żyje
mło dzież akademicka,
zorzaprzyszłości
!“Takie było powitaniejubilatki we Lwowie.
Właściwa zaś uroczystość
odbyła
się nazajutrzw południowych
godzinach, wteatrze.
A
teatrskrzył
sięcały tłumem strojnym.
Czar poezji,
słowa
natchnionegomoc spłynęły
nawszystkie światła,
kwiaty, wstęgizłociste
iczer
wone, na wieńców stosy.
I stała
się pełna salauroku,
nibyto wiosny złotej, nibytopieśni ta
kiej szerokiej, natchnionej, która z serc płynie tysiąca, z duszy
zbiorowej hymnem
się toczy poważnym.A wszędzie
byłopełno imienia
Jej isławy.
Aż wreszcie z zewnątrz idące tony muzyki
oznajmiły przyjazd
Jubilatki.Na
tohasło
roz kołysał
się tłumolbrzymi,
tuzgromadzony,oczy wszystkichzwróciły
sięku
wyjściu, a za małą chwilę... burza oklasków igromki
okrzyk...„Niech
żyje!“
U
wchodu zabieliła się postać w jasnej szacie,w
otoczeniu kilku osób. Okrzykirosły, entuzjazm
ogarnąłwszystkich.
Marja Konopni
ckaprzeszła, wśród niemilknących
oklasków i okrzyków, napodniesienie, gdzie
byłousta
wione
dla niej krzesło. Pierwszy powitałją
imieniemmiasta pzezydent, dr. Małachowski,
pięknem przemówieniem.Podaniem ręki podziękowała Jubilatka go
spodarzowi miasta zaciepłe
iserdeczne
słowa, zaczerazbliżali
się kolejnoreprezentanci
lwow
skichnajwyższych zakładów
naukowychi
zło żyli adresy.
Potem przemawiało
bardzo
wiele jeszcze osób w imieniu przeróżnychinstytucji i stowa
rzyszeń,
aż mistrz
ceremonji wywołałgłośno:
„Towarzystwo uczestników
powstania zroku
1863“,
iprzed Jubilatką
stanęłokilka
postaciosiwiałych,
wiekiemi
trudemongi
wojennym kuziemi
schylonych.Na
widokweteranów walki o
wolność narodu,powstała Jubilatka,
wzruszona do najwyższego stopnia,zbliżając
siędo nich
zotwartymi ramiony.
W całej wido
wni i na scenie powstałzapał
nieopisany.Oklaskom i krzykom nie było końca.
A
oni stali,ci
nasi bojownicy, cisii
milczący, z hoł
demniemym
dla tej,która
po krwawychza
wodach podjęła pracę nową i
nowe
trudy. ByłaZORZA 175
to
chwila iście rozrzewniająca.Aż
wreszcieprzemówił
imieniem powstańcówjeden znich,
zaznaczając,że
nie powinno braknąć hołdu odtych,
co przedlaty 40 za
brońchwycili,
zmy
ślą,
aby równocześnie porwać do walki i pracy narodowejlud
siermiężny,którego
pieśniarkanasza od
lat25 jest
wymowną rzeczniczką.Przyszli potem ci, którym mówić
nie wolno: kilka
kobietz
ziemi,zabranej
przez Moskali istudent
wmundurze,
wydalonystam
tąd. — Publiczność powitała ich okrzykami
i
wielkimzapałem,
a Jubilatka zrozrzewnie
niem uścisnęła
iucałowała
rodaczki z zakor-■donu. A
one,
ciche i milczące, przeszły i zni kły,
zostawiającpo
sobiemyśli
tyle iból, który
ścisnął serca wszystkich obecnych, na myślo
tylu,tylu miljonach,
wjarzmie niewoli jęczących.Ból
ten irozrzewnienie wzrosły
je szcze
nawspomnienie Wrześni,
której wy razem
byłaNepomucena
Piasecka(z Wrześni)
z6 dzieci, przybyła
równieżhołd złożyć Jubi
latce. Jej dzieciarnia mała
kołem
otoczyłaJu
bilatkę,
całując
jąpó
rękach. AOna—
poetka— najmłodsze
dziecię podniosła i ucałowałaser
decznie,
wśród zapału, którym wrzało calezgromadzenie.
Najstarszy syn Piaseckiejzłożył
gałązkępalmową
z wstążkami i napisem:„Marji
Konopnickiej — Młodzieżgimnazjalna
“.Następnie złożyły hołd
i kwiatypieśniarce
dzieci,których
byłokilka
ślicznychgromadek.
A wtem
nanowo
się burza oklaskówze
rwała. Przed
Jubilatką, w jedną
całość przy pomocy wzorzystej wstęgisprzęgnięte,
stanęłydelegacje
Słowianpołudniowych.
Oboksio
strzanej Chorwacji,
wciąż bojującejo wolność, stały
dzieciBułgprji
i Serbji. Wyszli z gleby, bólemprzesiąkniętej, gdzie
wicher żałość na lasy niesie, gdzie dolapłacze.
Po pięciu wie
kach niewoli ciężkiej szli oni ze wzrokiem,zwróconym w
podniebne szlaki. „Przyłóżwięc
dłońciepłą
ido
ichserc,
żarem wolnościprzesiąkłych“
— wołał ich mówca wśród grzmiącychokrzyków:
„żiwio!“,
któremihu
czał teatr, witając następnie przemówienie Chorwata, Serba i jeszcze jednego delegata
bułgarskiego. P.
Konopnickadziękowała
z roz rzewnieniem, wśród
niemilknącychokrzyków:
„żiwio!“
, pod
adresembraci
z dalekiejSło
wiańszczyzny.
Delegaci ci
trzymali naramio
nach
trójbarwną wstążkę, ozdobioną kwiatami inapisami,
opasawszy się niąwkoło,
nado-
w’ód łączności.
Każdyz
mówiących złożyłJu
bilatce adres w rodzimym języku.
Następnie zbliżyła
się deputacja „Czeskiej Besedy“ we Lwowie,witając Ją
przezusta dra
Kuczery,który przemówienie
swoje, piękne,najpierw
czeskie,a
potem polskie, zakończył gromkim,a
przez publiczność powtórzonymokrzykiem:
„Nazdar!
“Złożyła następnie swój wieniec i
życzenia
młodzieżakademicka, politechniczna, akademji rolniczej
w Dublauach, szkoły weterynarji i szkołyleśnej.
Dalej„Sokół“
lwowski, „So
kół“
w Czortkowie, Towarzystwo pedagogiczne,Stowarzyszenia
nauczycielek,Nauczyciele
szkół lwowskich, Związek nauczycielskib.
semina- rzysteki
z wielkim zapałem powitane nauczy
cielki ludowe.Deputacje włościańskie
rozpoczęłagrupa
włościan w barwnychstrojach
krakowskich, z kolonijmazurskich,
zwanej„Konopnicą
“,
mężczyzn, kobieti
dzieci. Dziewczęta niosłykwiaty
i snopzboża,
ucałowała je i ściskałaz
rozrzewnieniem Jubilatka,za
nimikilkudzie
sięciu włościan z Żubrzy
i
Sokolnik wręczyło wieniec z kłosów.12-letni
chłopak wiejski,Maciej
Białek, głośno i śmiało powiedział słów kilka, dziękując zapiękne pieśni,
wszkolnych
książkach zawarte, które uczą kochaćziemię rodzinną,
przyrzekając zarazem, że tak będą kochać ziemię, jak ich poetka nauczyła.Przesunęły
się dalejdeputacje:
„Towarzy
stwa Szkołyludowej
“,
„Kółekrolniczych“
,„Tow. pracy kobiet“
,
„Czytelni szkołyludowej
im.Marji
Konopnickiej“, „Tow.
oświatyludo
wej“, „Teatr
ludowy“,
„Tow. oszczędnościko
biet“, „Koło panien“
, opiekujących
siębiedną
dziatwą, „Ogniskokobiet
“, Delegacje :
„bu kowińska“. „kołomyjska
“,
„stanisławowska“, z„Żółkwi“
i„Janowa“.
Teraz nastąpiły
stowarzyszenia
rękodziel
niczeze sztandarami:
„Gwiazda“, „Skała“,
„Tow. polskiej młodzieży rękodzielniczej
im.
Jana Kilińskiego
“,
„Wspólność“,
Stow. „Czy
telni kolejowej“
, Ochotniczej straży ogniowej„Sokół
“ze sztandarem, „Jedność“ i
Przy jaźń
“.
Wreszcieostatnie
w tymimponującym
szeregu,
mile bardzowitane
przez Jubilatkę, byłydeputacje
Stow,„robotnie drukarskich
“,„Równość
“ i
„Szkołasług“
.Skoro już
przeszły wszystkie
te, wliczbie
około 60, deputacje,zabrała
głosJubilatka
i zełzami
w oczach przemówiła, jaknastę
puje :
„Olśniona przybyłam —
a oto
nowyblask we
mnieuderzył.
Przyszłam wzruszona,
aoto nowe
drżenieduszę
mą przenika.Zawstydzona przyszłam ->~
znów zawstydzona
jestem, bo dobroć Wasza i Wasza łaska wyższe sąnad
zasługę moją.Jak kropla rosy jestem,
w
której się odbija isłońce.Żeście przygarnęli
pieśni
moje,, dziękuję Wam. Żeście daliim wybujać,
dziękuję Wam.Za to złote dzisiaj żniwo, dzięki
Wam.
Żeście byli
pieśni
niąjęj siłą i natchnie niem, dziękuję Wam.
Żeściejej niedograne
dźwięki i niedośpieWane pragnieniaczuciem
odgadli,dziękuje
Wam.Usłyszałam tu słowa,
które mi
będą skrzy dłem
mocnem i wgórę rwącem.
Słyszałammowę słodką
ipełną otuchy.
•Przemówiły
tu
do nime<wszystkie serca,
ajest
to pieśnimojej na
dróż» zemświadectwem,
bo i onado
wszystkich seęC przemawiała, dla wszystkichpragnęła siły ży*6ite>Chc.iała
miłości, dla ziemi, wyznawców dla ideałów,chciała
światła dla ludu, czci dlapracy, chciała
bojo
wników dla ideji.tryumfu
prawdy i dla wszyst
kichchciała
jedności.Teraz,
gdy
patrzęna
Was, zebranych zróżnych
dziedzin i obszarów, gdyobok
do
stojnikówwidzę
przedstawicieli wiedzy, widzę młodzież, lud i wszechpracowników wielkiego warsztatu życia,—
Ldo głębi
duszy czuję się przejętawzruszeniem
i najradośniejszem uczu
ciem wdzięczności.Oto stoimy tu
wszyscy,jako
służebnicy narodu,pod
sztandarem wspólnej pracy dla przyszłości,której składamy
nasze siłyi
nasz dorobek duchowy.Ja śpiewałam, wyście
walczyli,фи
Jiyhunsłowem,
wy czynem.A jeżeli pieég
.mo'jî.Was budziła, to isama
biciemserc,
tętnem"Waszej duszy była budzona.Na
jaki dzień/'mi jakiból. na
jaki trud, nie
wiem,.ale
jakikolwiekbędzie
tentrud,
zwycięstwem zakończyć się musi, gdy będziemy razem.Bojownicy
różnychpól, zapatrzeni
wju
trzenkowe świty,
idziemy
razem, ufni i silni nadzieją, idziemy ku wolności“.’
4 .*
**
Uroczysty obchód zakończył
się śpiewami,
muzykąi deklamacją.
ROZMAITOŚCI.
Rocznica narodowa. Dnia
29. listopada
święcić będziemy rocznicę walki o niepodległość narodu polskiego.Walka owa rozpoczęłasięw nocy z29-go na
“O go
listopada i dla tego nazywa się—
jakwiemy — powstaniem
listopadowem. Nie osią
gnęłaono
wprawdzieostatecznego
celu, nieuwolniła Polski
zpod
obcego jarzma, alepo
tej nocypamiętnej
„dziewięć miesięcy na
stało, wielkich nadzieją,wiekopomnych chwałą“,
—
ale naród polski, wolny i orężny,mówił światu krwią, obficie przelewaną, bohaterstwem
i śmierciąna
polu bitew, że niejest
i nie bę
dzie nigdynarodem niewolników,
że pierwej czy późniejpotrafi
odzyskać to, co mu droż
szenad
życie':Wolność!
A więc chowajmy w
duszy, jakoskarb drogi,
wspomnienie owych dniwielkich, a bo
haterom, co
głowy
swojepołożyli za Ojczyznę,
oddajmy miłość naszą inaszą
część!TREŚĆ: Idą ku tobie. — Marya Konopnicka do Ludu. — Z ląk i pól. — Maryi Konopnickiej, z pod strzechy slomiannej. — Ku czci Konopnickiej. — Bitwa pod Stoczkiem. — Lit o Marji Konopnickiej. — Obchód jubileuszu Poetki. — Rozmaitości.
Odpowiedzialna redaktorka: Marja Wyslouchowa Z „Drukarni Udziałowej'1 Lwów, Lindego 8