1<r. 9.
Marja Wysłouchowa.
Prenumerata wynosi:
Rocznie wraz z przesyłką pocztową — 64 halerzy.
W Wielkopolsce i innych ziemiach zaboru pruskiego — 70 fenigów.
Adres Redakcji i Administracji: Lwów — Chorąźczyzna 5.
Z zapomogi Wydawnictwa Imienia ś. p. Kasyidy Kulikowskiej.
Spowiadanie -czytelaika „2orzy“.
O niczem
innem
niebyło słychać w pewnej wsi,
jeno o chrzcinach uwójta. I
jakże niemabyć
o nich głośno,kiedy to chrzciny,
jakichmało na święcie!
Dwanaście
par kun?ów trzymało
dziecięwój
towe do chrztu:
na samym
przodzie, w pier
wszej parze,był
pan z panią, apotem
rzę dem n^ftępowali
włościanie.-
Toćpo
chrzcie takim, wielcebył
ura dowany wójt
i dla tegowesoło
chciał obcho
dzićdzień cały.
Nawet
sprowadził muzykantaJankla, a
trzebawiedzieć, że
tomuzyk
nielada : jak
ci pociągniesmyczkiem
po strunie, toćnogi same rwą
siędo
tańca. Otem
zaś, żewójt sprosił do
siebiedużo gospodarzy
i hukmłodzieży,
wspominać nawet nie trza,bo
to się samorozumie.
Jak
citylko
Jankielpoczął ciąć swoją sztuczkę, jęli
sięmłodzi ochoczo do
tańca.Zaczęto
krakowiakiem, a każdychłopak przyśpiewywał swojej dziewczynie. Raźno brzęczały podkóweczki,
że ażw całej izbie
dudniło i najpoważniejszemuzrobiło
sięwe
soło, kiedy
spojrzał na ten
taniec ochoczy.Starsi gospodarze obsiedli sobie znowu
w drugiej
izbie ławyi
poważną 1wiedli ga wędę o przeróżnych
rzeczach,od czasu
doczasu
jednak, wymykał sięi,
z pośród nichten
lub ówi z
uboczaprzypatrywał
się ochocie tańczącejmłodzieży.
Właśnie
co tylkozakończył Jankiel kra
kowiaka i muzykanci
zaczęli przygotowywać
130 z ORZĄ
się do nowej
gry, kiedy
drzwiotworzyły
sięszeroko
ido chaty
wszedłpan Michał. Nie
myślcie wcale,żeby to był jaki jaśnie
wiel
możny,gdzie tam !
Byłon sobie
uczciwym pisarzem przydworze,
aże
ludziezwali
gopanem
Michałem, toć dlatego
i jago
taknazywam. Pan
Michałbył to
człek zacny ibardzo dobrego serca,
nikim nie gardził, aniteż nad
nikogosię nie wywyższał,owszem,
miłowałpoczciwych
kmieci iw
wielkiej żył z nimi zgodzie. Do tegowszystkiego był
cion
młodyi
przystojny, więc nie dziw,że dziewczęta
mile nańspoglądały.
Aleon
je
dnej oddałserce swoje, jedną tylko kochał,
a tą jednąbyła
Marynka, śliczna dziewucha, któraprzy
dworze,w służbie u
pani,pozo
stawała.
Kiedy
pan Michał wszedł
dochaty,
jęligo wszyscy
witaćradośnie, sam
nawet wójt wyszedł przeciw niemu dla przywitania.— Rozgośćcie się,
panie
Michale, — mówił do pisarza. — Czemchata bogata, tem rada.
— Dziękuję wam
serdecznie — odrzekł
Michał wójtowi — nie frasujcie sięo mnie
wcale, już ja siętu dobrze
zabawię.—
Hej,
panie Jankiel!
— wołaJonek, syn
Macieja, —zagrajcież
znowuskocznego krakowiaka !
Wkrótce
odezwała sięmuzyka, a
Jonek, ująwszyMichała
zarękę, przeprowadził go
nadrugą
stronę izby, gdzie naławie
odpo czywały dziewczęta.
Byłatu także
czarno- brewkaMarynka, która przyszła
zabawić sięuczciwie
uwójta.
— Tu
jest wasza!
—rzecze Jonek
dopisarza.
Pan Michał nie czekał długo, jeno
ujął
wnet do tańca Marynkę iw pierwszej
parzewiódł
z nią krakowiaka.Kiedy już
parę razy
przetańczonow o-
koło, pan Michał zaśpiewałdo
Marynki:
Czegóż ciągle patrzysz w ziemię — na dół spuszczasz oczy, Kiedy do cię serce moje mało nie wyskoczy?
Śpiewa sobie na gałęzi słowik w ciemnym borze, A me serce strasznie puka — biedne, pęknąć może!..
Marynka
zarumieniła sięjeszcze bardziej i wciąż na dół patrzała, alećpisarz
nieusta
wał. jeno ciągle
tańcząc, przyśpiewywał
jejdalej.
Kiedy sięjuż wszyscy
dobrzenaha-
sali,zaczęto
sięrozchodzić
dodomu
inikt
niemógł dość
się nachwalićzabawy, tak
wszystkim przypadła do
serca,lubo,
wcałej
chacie anikieliszka
wódki nie było.Długie też
czasy rozpowiadali,sobie
ludzie o tychchrzcinach u wójta.
Na
drugi dzieńrano,
kiedy Marynkabiegła do jakiejś roboty
do. oficyn, które:stały
opodal
dworu,na
podwórzuMichał
zszedł sięz
nią znowu; dziewczębyło cze
goś
smutne izamyślone,
znać cośmusiało
trapić jej serce.— Czemuś taka
smutna
? —zapytał ją.
Michał
serdecznie.— I
wy jeszcze pytacie, panieMichale?
—
odrzekła dziewczyna. —Wzięliście
miserce,
toći
niedziw teraz,
iż sięsmucę.
— Pocóż się
smucić, kiedy
jutro pójdę-do państwa,
askoro
Bógda niedzieli
do czekać,
dam księdzu proboszczowina zapo
wiedzi.
—
Ej, panie
Michale — mówiła Ma rynka smutnym głosem
— ktotam
wie,, czypaństwo
pozwolą i co sięjeszczestanie...
Jazwyczajnie
jestem sobie prostą dziewczyną,,
możeznajdzie
sięjaka
inna, lepsza...—
Cóż
ciznowu do głowy przyszło?!
Czemuźby
kto miał nam wzbraniaćmiłości i
skąd by przyszło komu dogłowy swatać mnie
zkimś
tuinszym?
•
—
Takija
nie mamwiele
nadziei—
rzekła Marynka, wzdychając.—
Bądźdobrej myśli
iczekaj
cierpliwie dojutra,
aja
ci ręc-ę,że
wszystko dobrze pójdzie.Po tych słowach pisarz odszedł
w swoją, stronę, a
Marynka wciąż sięsmuciła.
My-ślała
ciągleo
Michale— boć szczerze go
kochała izdawało
sięjej,
żeludzie
staną,na przeszkodzie
jejszczęściu, że zgromią
i wyśmieją,iż śmiesobie
z pisarzemzaczynać.A
kiedy
dziewczę tak sobie myśli i roz waża
przy swojejrobocie, przychodzi
na
gledo
niejstara
Kowałycha.Stara Kowałycha,
jak ją wszyscy zwali,
—
złemi
trudniła sięrzeczami
:nibyto
wy dawała
się zalekarkę, ale
żadnychleków
nie używała przychorych,
jeno.
odmawia niem,
rzucaniemwęgli
na wodę i innemi.guslarskiemi
sposobami
tumaniłaludzi. Przy- tem
trudniła się jeszczewróżbiarstwem
iin- nem wyczynianiem.
(Dok.nast.)
■Józef Markuli»,
włościanin w Zaborczu, w Mieléckiem..
Wędrowało sobie słonko, Clśmiechnięte, jasne, złote:
Szło nad gajem, szło nad łąką — Napotkało w łzach sierotę.
Cen się żali.: — „tak wesoło
„Świecisz światu, słonko moje:
„Gśmiechami sypiesz wkoło,
„Gdy ja, smutny, we łzach stoję.
Obojętnie patrzysz na to, ,,^ak się ludzkie serca męczą....
„3 nad każdą ludzką stratą
„promienistą błyskasz tęczą“.
Słonko na to: — „piedne dziecię!
„3 mnie smutno na niebiosach,
„Gdy o waszym myślę świecie
„3 o ludzi ciężkich losach;
„<£ecz nie mogę ustać w drodze, py nad każ‘dą boleć raną:
Więc w złocistym blasku chodzę, Wypełniając, co kazano.
ie pomogą próżne żale....
ól swój niebu trza polecić — samemu wciąż wytrwale Crzeba naprzód iść... i świecić!“
Adam. Asnyk.
132 ZORZA
Z ziemi śląskiej.---
III.
.1, ogromnie mi
żal, że
mówiącw sierpniowej »Zorzy« o
znajo mych w
Izdebnej,o kilku zaledwie wspomnieć
mogłam, choćmam
ich wielu, bardzo wieluw tej
miłej wiosce.— Gwarzyliśmy ze
sobąspołem naj
częściej
wówczas, gdy naremny deszcz
gór ski ludzi
doizby żenie
srebrnemirózgami,
gdymleczne
morze mgły okrywa nietylko wysokiewirchy, lecz
i najbliższe: Złoty groń, Beskidek, Matyskę. To teżteraz, gdy
my
ślę, gdy mówię o nich, zdaje misię, że
z przejrzystychrąbków
mgły wychylają sięku
mnie życzliwe ich twarze. A więcnaj
pierw widzę
okazałą postać
Jana Legier- skiego: książkę do nabożeństwatrzyma w ręku
i zdąża podoknami
mojej izdebki dokościoła,
jakto
zwykł czynićw
każdą niedzielę i piątek.Wnet
przystanie zesło
wami: »Pięknie witam.
Jako się mają?« — i poczniemówić,
rozważnie i rozumnie, jakna
doświadczonego gospodarza przystało,o
wielurzeczach,
aw
końcu wspomni i oCzęstochowie. Bywał tam
nieraz,ale ostatni
razjeździł,
aby spełnić smutnyobowiązek,
abypostawić
krzyżna
grobiematki, która,
będącw Częstochowie
przedrokiem
zpiel
grzymką
pobożną,zmarła
nagłąśmiercią...
I na
wspomnienie starej matuli, cośpi snem
wiecznymtak daleko od Olzy, od
gór,od dzieci i wnucząt,
czerstwe,jako zorza ru
miane, lica
mówiącego, powlekają się bla dością
smutku...Zaledwie ta
postać
przesunęła się i zni
kławe mgle, wnet
stajeinna, wesoła, mło
dzieńcza,
ożywych, gibkich
ruchach. Tołubiany ogólnie
TomekLegierski, otwarta głowa, złote serce. Tomasz
Legierski magospodę
u
kościoła,na
Rogowcu* ). W ob
szernej jasnej
świetlicy
jegopięknej
izby gromadzi się mnóstwoludzi w
niedzielę, po nabożeństwie,na kufelek piwa,
na po- gwarkę sąsiedzką ina czytanie. Bo wła
ściciel
gospody, sam
zapalonyczytelnik,
magazetki przeróżne
i na stołyje
zawszekładzie,
gościomo nich
rozpowiada i doczytania
zachęca.A czyni
to wszystko,aby
— jak mówi
głosem wzruszonym
- i»swoją
cegiełkędorzucić do pracy
dlaPolski,
dla ojczyzny miłej«. — Gorący zniego patrjota, sam
on nawet, mówiąc o sobie,używa
tegowyrazu, zamiast
ogólnie przyjętejna Śląsku
nazwy »narodowiec* . A
wzniosłą jegomi
łość dla ojczyzny, długo
nieznanej, dzieli
i żona, Maryna, wyróżniająca się urodąna
wet wśród pięknych Izdebnianek. Przed trzema
laty,
będącw
Krakowiena uroczy
stości odsłonięcia pomnika Mickiewicza, pła
kała rzewnie, jak
dziecko.Nie
mogłazapa
nować
nad mnóstwem
nowychwrażeń
i po jęć,
którecisnęły
siędo
duszy.Wzruszały ją
zwłaszczamowy o dawnej
sławie pol skiego narodu,
o męczeństwie jegood stu
lat,o prześladowaniu
ikrzywdach,
którenaród polski
cierpi od Niemców iMoskali.
Tak się
tem
wszystkiem przejęła,że,
będąc*
już trochę niezdrową,gorzej zasłabła
iprzez
parę tygodni popowrocie do domu przyjść
dosiebie
nie mogła.A teraz,
w ślad
zastarszymi, staje przedemną cała gromadka dzieci
:Katarzynka Śliwków, malutka,
wesoła HaniczkaMałych- jurków, moich
gospodarzy, cozdaleka otwiera
*) Wszystkie gospody w Izdebnem — jest ich kilka — utrzymują sami gospodarze. O szynka- rzach tu ani słychać, ale też i pijaka ze świecą byś nie /malazł.
ramiona, jak
ptaszek skrzydła do lotu iwoła swoim zwyczajem: »ku-ku!« —Marynka, od
Przygona,córka muzyka od Wojtaszów,
nieśmiała,cicha, a
takapieszczotliwa
— i dwaj Pawełkowie.Jeden
Pawełek marumianą
buzię, błękitne,jak niebo,
oczy, włosy jasnei
nazywa sięGazurek.
Drugiemu Pawełkowiciemnieją
nasmagłej twarzyczce
czarne oczęta,ale
długiewłosy też mają barwę lnu.
Pisze
sięon
Kukuczka. Obaj sąod Kiepka i
obajpasują
krowyna
Dzielcu,nad Olzą,
gdzie imy rade
przesiadujemyw cieniu młodych,
woniących smereków. Więcjak
tylko Kropek, Różana, Kwiatula, Forela, Sarna,Malina, Brzezula,
Sikora,Winocha
i ich towarzyszkizapomną
oowsach,
co sięzłocą wokoło,
ipoczną spokojnie siępaść,
— wnet obaj Pawełkowielecą
kunam
i po
wiadajądowcipne gadki,
mądreprzysłowia,
trudne zagadki,które
dla nas odstarszych
zbierają,bo wiedzą,
żeśmy ich niezmiernie ciekawe. Obaj uczą sięw szkole z równą pilnością,
obaj są taksamo
grzecznii
szcze rzy
dla nas,ale
Gazurekponiekiedy
nieprzyjdzie, wyręczy
się Ewiczką, natomiastPawełka Kukuczkę
widujemy w każdziutkie popołudniei
codzieńświeci mu w
oczachcicha radość,
niby światłomiesiączka, źe
ma nowe,nieznane
przysłowielub gadkę...
Nie,
— widzę,źe cały numer
»Zorzy«trzeba by zapisać, chcącjedno
choćby słówko
powiedziećo wszystkich,
zktóremi
wiążą się miłe wspomnienia. W pamięciwstają imiona Sikorów, Burych,
Wolnych iMare- kwicy,
co sypie,niby
zrękawa, przeróżne szpasy
—i Kawuloczki,
co umieleczyć izna wszystkie
rośliny, wszelakie zioła, — od psiny ocienkich,
jako włosy, ździebełkach, do krępych buczków — i mnóstwoinnych.
Więc już
o dwóch
jenoosobach
wspomnę,kierując
sięgłębokiemi
słowy:»błogosła
wieniostatni,
albowiem oni będą
pierwszymi«.Jedna
z tych osób — to matkaposłańca
gminnego, malutka,żwawa staruszka. Koleje
jej życia dla tego tak głęboko zapadająw
pamięć
iserce, że
to dziejesetek, tysięcy,
jeżeli niemiljonów istot ludzkich.
Od latnajmłodszych
walczyła
zbiedą: robiła wiele, jadała
mało.Radość była nieznanym
u niejgościem.
Potem
przyszłygłodne roki.
Widmo nędzy zajrzało dochat
najhrubszych gazdów, a cóż dopiero mówićo
niej, biedaczce! Udrę
czenia, pochodzące zbraku żywności,
tem bardziej dały się jejwe
znaki, że nigdy niebyła obojętna na smaczne kąski,
— owszem,lubiła i lubi
bardzo zjeść coślepszego.
Więcteż w
one głodneroki, warząc
przeróżnezieliny, o jedno
zanosiłamodły
donieba,
a
mianowicie o to,
aby»Pan
Buczekp o- d
zwo
1ił
zjeśćchoć
razjeden —jedyny przed
śmiercią sztuhanki* )
z mlekiem«.Modły
jej zostały wysłuchane.Łaskawy los
dałnawet więcej,
niżprosiła,
boczęsto,
bardzoczęsto jadasztuhankę.Natomiastmięso
to przysmak i teraz dla niejniedostępny,
choćnieraz radaby
pokrzepićsiły pożywniej
szą strawą.
Oto
co opowiadałasama,
zeszczerą prostotą, chwiejąc trzęsącą
się ze starości głową:Pewnego razu przyniosła, w
ząsjępstwie syna,jakieś
papieryi
gazety do izbyzamożnych górali.
Trafiła jakraz na
obiad.Gazdowie,
wraz z czeladzią,jedli wyborną pieczonkę
baranią.Zapach tłustego mięsa
z czosnkiem połechtał mile jejpo
wonienie, odurzył
ją prawie. »Gdybych była rzekła, daliby mie«. Ale na Izdebnem nikt
nie umieprosić.
Więc iona stała przy
stole, nim gazda napisał, co trzej abyło —
i milczała, starając się jeno ukryć ślinę,która
jejwciąż obficie
napływała do ust.Miała
biedę
z tąśliną,
chociaż uciekła się do środka najpewniejszego dlajej powstrzy
mania:
zasunęłapośliniony
duży palec pra wej
ręki zafartuszek, z
lewej strony.»Stary człowiek jest jako
dziecię« —mówi smu
tnie.
To
też zarazpo powrocie,
uczuła silnyból w dołku, a
potem rozniemogła się na dwatygodnie.
Teraz,
odkąd wnuk
pracujew
fabrycew Witkowicach, lepiej
się im powodzi. Mają nawet własną izbę. Pracowalina
nią od trzechpokoleń,
apostawili
przy pomocy dobrych ludzi, których nie brak naIzde
bnem. Belki
na ściany
nie drogokoszto
wały. »A szyndziołków to
znaczygon
tów —
nie kupowałach —chwali
się sta
ruszka —gazdowie
zadarmo
Äali, ktowiela
mógł«.A wiecieź, drodzy
Czytelnicy, jakie je
szcze
niespełnione
życzeniapiastuje w
du
szy miłastaruszka?
—Oto
marzy otem,
aby choć raz jeden nie sprzedawaćw Ja
błonkowie
wieprzka,
którego corok wykar-
miają,lecz
zabićgo
na własnepotrzeby, —
apo drugie, chciałaby
kupićsobie
za kilka szósteknowe
kyrpce,czyli
płytkie obuwieskórzane, które
nosząw
górach,—
abyprzy
odziać pięknie na śmierć zmęczone
swoje stopy,które przez lat tyle
boskokrwawiły
się po skolach;..
Skromne
marzenia, nieprawdiż? —
I nietrzeba być
wszechmocnąwróżką,
aby je spełnić.*) Ziemniaki, utłuczone na gorąco i rozmie
szane z mlekiem słodkiem lub maślanką.
I
134 ZORZA
Ostatnią
wreszcie osobą, której poświę
cić
słowo wspomnieniakażę
mi pamięći
serce,jest żebrak
Tomasz.Wpierw
jednakmuszę
zaznaczyć,że
na óląsku żebractwo,we
właściwem znaczeniusłowa,
nie istnieje wcale.Nikt tam
niezaodziewa
sięw
ła
chmany, nie bierze sakw ikija,
nie idziewśród obcych na
poniewierkę, abyśpiewem,
modlitwą, narzekaniem, zdobyćjałmużnę
wzgardliwą.Kto
ma siły, ten pracąsam
so
biechlebzdobywa, starcami
zaśniedołężnymi z pośródbezrolnych opiekuje
się gmina.Podług jej
uchwały
dająprzytułek
iżywność takim biedakom sami gazdowie,
stosowniedo
stopniazamożności,
a więc bogatsitrzy
mają u
siebieżebraka
i zaopatrują jegopo
trzeby
przez dwadni,
—mniej bogaci przez
dzień,jeszcze
inniprzez
półdnia.
Kilka lattemu był, naprzykład,
wIzdebnem nieszczę
śliwy, pozbawiony zupełnie władzy
w nogach, więc gazdowie przychodzili po
niego z no-sidłami i zabierali
do siebiena oznaczony
czas.
Nie trzeba wychwalać tego zwyczaju,
bo wzniosłą
jego piękność każdysam
oceni.Wysoko
rozwinięte wludzie śląskim poczucie braterstwa, które powinno łączyć wszystkich ludzi, oszczędza nieszczęśliwym,
pokrzywdzo nym
przez los, troskinajboleśniejszej,
troskio
jutroniepewne, o
jutro głodowe.Znajdują oni
pomocna
starość wśródswoich,
z któ
rymi i dla którychpracowali,
w rodzinnej wiosce, naziemi,
krwawym ichpotem skro
pionej.
Ale wracam do znajomości mojej z To
maszem.Zdarzyło się,
żem
jadącw
stótnąjakąśsobotę
przezwieś, zgubiła
sakiewkę.Znaj
dowało
sięw niej
14 guldenów i coś dro
bnych. Zgubę moją znalazł właśnie żebrak Tomaszi
nadrugi
dzieńpo
południu odniósł ją domojej
izdebki nawerchu.
Wszedł
znienacka, ubogo,ale
chędogo ubrany, bezłat
istrzępów,
aw ręku miał
kij obardzo pięknej rączce. Tę rączkę
wy
rzeźbiłmu ze smerekowego korzenia, w
kształt jakiejś paszczysmoczej,
zestalowemi
gwo ździkami zamiast oczu, wspomniany
już mu
zykod Wojtaszów,
Jan Przygoniak. Wyglą
dało to ślicznie i niepowszednio.Tomasz wracał, jak
zwykle w
niedzielę, zobiadu u starszego
kierownikaszkoły,
panaKarola
Grani,który gościł go,
ma się rozumieć, nie z rozporządzeniagminy, ale
z nakazuwłasnego serca,
—ale
zpoczucia, że
ion, nauczyciel, stanowi cząstkę
cało
ści, gminy.Na zaproszenie,
aby zechciał usiąść, To masz
zbliżył siędo stołu
ipołożył
sakiewkę z pieniędzmi,mówiąc
:—
Wczoraj jeszczenalazłech
tow ma-
rasie(błocie), alę
darujcie, co jeny dziśkaodnoszę. Chciałech jedną
noc przespać,jako
i ten bogacz...— U
nas o kradzieżach
niesłychać —
mówił mipóźniej ze
słuszną dumą muzykod
Wojtaszów, zktórym rozmawiałamo
tern zdarzeniu. My niezawieramy
aniizb,
ani truheł (skrzyń).Ją
ani nie wierzim w zło
dzieja.— Chudobny człowiek, a
jakiego ducha
miał wsobie !
— dorzucił zuznaniem
Fran ciszek
Kobielusz,po
przezwisku Jegier.M. Wytiouchowa.
DZIEWCZYNA WIEJSKA.
136 ZORZA
Słówko małe o wiosce £oszniowie,
aduję
się
prawdziwie,że Szano
wni Czytelnicy z Trembowelskie- go
— a wpierwszym
rzędzie p.Józef
Sytnik imiła jego
go
sposia—
znajdą, w dzisiejszej„Zorzy“ obrazek
zeswoich
stron.Obrazek ów przedstawia
plac,
noszący nazwę placu Mickiewicza, wwiosce
Ło-szniowie, położonej niedaleko od granicy
północnejpowiatu
trembowelskiego.Dziwnem może się wydać
wpierwszej chwili,że mieszkańcy
zapadłej wioskiru
skiego powiatu
znają dzieła wielkiego pisarza
i składają muhołd,
chrzcząc jegoimieniem część
swojejsadyby. Ale
Ło-szniów należy do miejscowości
niemalwy
jątkowych w naszym kraju.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności,
Łoszniowianieznajdywali
szczerych przy
jaciółwe
dworze,w szkole
ina plebanji.
Ksiądz,
nauczyciel i dziedzic,
którego, wspominają po dziś dzieńz
wdzięczny miłością,starali się szczerze
oich oświatę.
To też zdolny
ipracowity
lud otrząsnąłPlac
Mickiewicza we wsiŁoszniowie.
się szybko
z
ciemnotyi
w krótkim sto
sunkowoczasie
doszedłdo
znacznego do brobytu,
stałsię uczciwy,
rządny,postę
powy.
Zajmujące
szczegóły o Łoszniowia-
nach podaje p. Aleksander Bayger, nau czyciel ludowy,
którypoświęcił sześó
latżycia
nazbadanie
powiatutrembowel- skiego i
napisało nim
przepiękną igrubą,
bardzogrubąksiążkę.
„Lud w
Łoszniowie — pisze p.Bay
ger
w cennemswojem dziele
—chętnie
garniesię do
człowieka oświeconego,rad jego
słuchauważnie i
w praktycejeprze
prowadza.
A
więcstara się
ulepszyćswoje gospodarstwo, wprowadza udoskonalone nąrzędzia rolnicze, wiąże
sięw Kółka
rolnicze, zakładasklep chrześcijański i
ruguje zewsi kilkasklepików żydowskich,
wzrasta w dobrobyt materjalny, a znając wartość oświatyi ceniąc
ią, wydaje16 tysięcy zł.
na budowęszkoły, 30 tysięcy
nakościół,
15tysięcy na
cerkiew*) i
to wszystkow ciągu
lat kilku! Oto,
coz
lu dem
naszymzdziałać
możedobroczynny a szczery wpływ oświeconych
przyjaciół!“
Tyle słów p. Baygera.
Miłoje czy
tać,naprawdę
!
—i wiara
wstępujewserce, żewkrótce we
wszystkich naszych wio skach będzie
tak samo, albo jeszczele
piej.
Boi
któż nammoże
przeszkodzićw
pracy, doskonaleniusię
i oświecaniu wzajemnem, — pytam się?A
terazto już nie dziwno nam,
żeplac w
oświeconym Łoszniowienosi na
zwę Mickiewicza,
nieprawdaż? — Nie wątpię
też, żei
innewioski
zechcąuwie
cznić
wten sposób
pamięćwielkich
mę
żów.Należałoby
się tow pierwszym
rzę dzie
Kościuszce,wodzowi
w sukmanie, temu, co „błyskiemchłopskiej kosy imię swoje wzbił w niebiosy.“
Pomyślcie o tem, Szanowni
Czytel
nicy,
Drodzy
Przyjaciele!...’) Ludność w Łoszniowie jest mieszana, pol
ska i ruska, rzymsko-katolicka i grecko-katolicka.
Skołyszyn. W sierpniu.
Gazetki
coraz bardziej
rozpowszechniają się po wioskach i wcoraz
liczniejszych świecąchatach. Ale
mapyziemi polskiej, miłej
naszejziemi
ojczystej, mało jeszcze, są tu znane. A jednak rzecz to niezbędna dlatych,
co chcą poznaćdokładnie
swój,kraj.
A rozglądanie sięw
takiej mapce nie-- tylkopoucza, lecz
iwiele przyjemności do
starcza.
Mówię to na podstawie własnego
do
świadczenia, bo
oto
niedawno nabyłem za pieniądze niewielkie,
za ikoronę, mapę Polski,
któraprzypadła mi wielce do gustu.
Znalazłem
tu wszystkie
miejscowości, pa miętne
zważnych wypadków dziejowych,
aprzedewązystkiem
znane mi zpowieści historycznych
Sienkiewicza:»Ogniem i mie
czem«, »Potop«
i »PanWołodyjowski«.
— Awięc: radziwiłłowskie Taurogi,
Birźe,.Kiejdany, Lubnie, nieszczęśne Żółte
wody- iKorsuń,
— smutne häniebnemzachowaniem
sięwodzów,
Pilawce. Awreszcie owe Skały nad Jahorlikiem
kołoDniestru, gdzie kozak Bohun ukrył był
HelenęKurcewiczówną przed okiem Skrzetuskiego,
— oraz wiele in
nych miejsc, znanych z historji.Zaiste, piękną jest nasza
przeszłośćdzie
jowa,
alewydała mi
się jeszcze piękniejszą»138 Z O P. Z A
gdym
począł
śledzić oczyma, gdzie się ten lubów wypadek zdarzył.
I
dla tegosądzę, że rozpowszechnienie
mapPolski, przyczyniłoby
sięw
znacznym stopniu dorozbudzenia uczuć patrjotycznych
wśródludu. Kochać można
tylkoto,
co się zna. A więc poznawajmy
zdobrych
książek i gazet dziejenaszej Ojczyzny,
aziemię
na szą ojczystą
poznawajmy z dobrych mapek.Pozdrawiam
Szanowną
Redakcjęiwszyst- ikich Czytelników »Zorzy«.
Marcin Skiba, z
Kunowy.
Kraków. W sierpniu.
Wzruszająca opowieść
o sierocie,
po
dana przezjednego
z Szanownych Czytel ników
do lipcowegonr. »Zorzy«, przypo
mniała
mi kilka
prawdziwychzdarzeń,
z któ
rych jednodziś przytaczam w tem
miejscu.Przeszło
lat
60temu
służyła sierotau zamożnego gospodarza na Miedźnem
i tenją
uwiódł.A
żewtenczas
takie dziewczętabyły
bardzo prześladowane,więc
biedaczka powiesiła się zrozpaczy
i zewstydu.
Ale nieuszła hańby: po
śmierciczekała ją
drugawzgarda. Trupa
samobójcy nacmentarzu
nie wolnogrzebać, a nikt na
swoimgruncie
niechciał mu
daćmiejsca na
odpoczynek wieczny,bo w
onych czasachogólne
było mniemanieśród ludu, że
takalub inna
klę--ska elementarna
spadniena
tych,u
którychnieboszczyk
ówbędzie pogrzebany.
Znalazł sięjednak
i dla zwłok nieszczęśliwejsieroty kącik w ziemi.
Ojciec mój miał gruntaw Ja-
roszowicach iWadowicach, więc zezwolił
namiedzy
granicznejją
pochować, a żemiejscowość, zwana
Miedzne,gdzie
biedaczka zakończyłażycie,
oddrugiej granicy Jaro
szowie
leży 3
/4
więc tę nieszczęśliwą w gnojnicachwołami
przywieziono.Takie
było prawo
ostre.Da
Bóg,że
sięmoże
doczekamy, iż ludsam
sobiebędzie dyktował prawa,
a wtedy krzywdę wyrządzonątrza będzie
od
powiednio wynagrodzić.A może
lud
jeszcze bardziejzaostrzy
prawo, bodziewczęciu
odebrać jej cześć, niewiem
większejzbrodni,
bo człowiek bez czci jestistotą
najnieszczęśliwsząna
świę cie. Nie zapomnę nigdy,
słówmatki
mojej, które donas, dzieci,
mawiała: »Maszkomu
odebrać cześć,—
odbierzmii
życiewprzód«.
Ze wzrostem
oświaty, wzrośniei mo
ralność.
Nikt wówczaskrzywdy wyrządzać .bliźniemu
nie będzie. Oby to stało się naj
rychlej.
My zwłaszcza, Polacy,powinniśmy nad umoralnieniem ludu naszego czuwać
najbardziej, bo to jest jedyna opoka, na któ rej
odbudować możemyukochaną naszą oj
czyznę.
E. Hałaciński.Czyny nauczające.
(Lepsza śmierć, niż niewola).
Wszyscy wiemy, jak
poczynali sobie zadawnych cza
sów
Krzyżacy. Chciwość,
pycha,okrucień
stwo,
fałsz
gnieździły sięw
ich duszach,panowały
tam niepodzielnie.Konrad,
książę mazowiecki,sprowadził
zNiemiec
óy^. ry cerski
zakon i dałim
z łaski szmat ziemipolskiej. A oni, jako te
żmije,sączyli jad
wpierś, która
ich przytuliła, jako krety pod kopywali
potęgę Polski,aby do
zguby ją przywieść. Ale za twardyto był
orzech do zgryzieniana
ich zęby.Gdy przekraczali
miarę nieprawości, nawet cierpliwikrólowie
polscy tracilicierpliwość
i pouczaliniemie
ckich
zuchwalców w sposób
bardzoprzeko
nywający. Słynie
przecieżw
historji »psiepole«, na którem
padłotyle Niemców w
walce z Polakami,że niepodobna było
pogrzebać wszystkichtrupów. Leżały stosami
na polu bitwy, ażpsy
rozwłóczyłyje po świecie.
—Słyną
przecież w historjipola Grunwaldu, na
którychstopa polska
starław proch po
tęgę Niemców Krzyżaków.
Natomiast stokroć bardziej
dawali się oniwe
znakisąsiedniej
Litwie, przed po
łączeniem jej z Polską. Litwabyła w
onychdawnych wiekach
pogańską,więc Krzyżacy
głosili,że
posłannictwem ich jest nawrócić Litwinów nawiarę Chrystusową. I
podtym pozorem
nachodzilirok
rocznie krajelite
wskie, niszczyli
je ogniem i mieczem,rabo
wali, mordowali mieszkańców.
Acelem
ichostatecznym było zagrabić
Litwę
podswe
panowanie i uczynić zniej kraj
niemiecki.Ale Litwa broniła
sięwalecznie, ale Litwini woleli
przelewaćkrew
do ostatniej kropli w walce z Niemcami, niżpoddać
siępod
ich jarzmo.W tem ciągiem wytężaniu wszystkich sił,
aby wolnośćzachować,
abyojczyznę
bronić, hartowałasię
ichwola, potężniał
duch!I wiele
bohaterskich czynów jaśniejew dziejach ówczesnej
Litwy. Ojednym z nich chcęwłaśnie opowiedzieć Wam tutaj, Czy
telnicy
mili.
Było
to
tak:
Nad
Niemnem,
co głębokie ibystre wody niesie
pozielonych
łąkach, u stóp lesistych wzgórzlitewskich, stał
niegdyś obronnyzamek Pullen.
Dzisiaj zapewnei śladu
nie pozostało z jegomurów, ale w
1336roku,
toznaczy dawniej,
niżprzed pięciu i
półwiekami, czuwał on,
jakowierna strażnica, nad
domdwą rzeką, stawiał dumneczoło
napaściom krzyżackim.Wybiła jednak i
dlaniego
strasznagodzina.
We wspomnianym roku
1336 liczniejsze,
niżkiedykolwiek, zastępy Krzyżackie pom
knęły
ku Litwie, na rabunek, na
mord! —
Zamku zaśbroniła, pod wodzą
walecznego Margiera, szczupła załoga. Siłybyły
nie równe,
prawda, lecz Litwinów ożywiaładzika
energja,nieustraszone męztwo, więc
walka toczyła siędługo,
morderczai krwawa.
W
końcu jednak
musiała ustać.Mury
zam kowe, żbluzgane krwią,
trupem okryte, drżały i kruszyły siępod
cięźkiemimłotami
Krzy żaków. Chwila,
azrobią wyłom,
wtargną dozamku...
, Wtedy nieszczęśliwej
załodzebłysnęła myśl wielka
astraszna.
—
Nie chcemy niewoli !
-— wołali
—Nie pójdziemy
doNiemców,
abybyć
ich sługami !... Umrzyjmyraczej tu, na swojej ziemi,
— umrzyjmywolni!...
I
wnetrzucają
się wszyscy razemzgo
dnie,
jakjeden
mąż, do dzieła. Znosządrzewo na
podwórze zamkowe, gromadzągałęzie,
układają olbrzymi stosofiarny...
Śmiała ja
kaśręka dobywa
iskry...płomień
buchasłupem
złotym,dymy
ażw
niebo idą...W
płomień
gorejący, wdym skłębiony rzu
cają się z
okrzykiem tryumfu
Litwini i giną— wolni
!Uszli Niemcom, a
prochy
ichofiarne
wicher rozsiał poziemi ojczystej
izapłodnił
jądo
dalszegożycia,
do walk dalszych...Dzisiaj
zapewne
i śladu nie pozostało z zamkuPullen nad Niemnem,
ale czyn jego obrońców nie zagasłw
popieleniepa
mięci.
— Owszem, —świeci,
jakoiskra czer
wona.
M. IP.Żałośna rocznica. Od
stu
lat przeszło, od chwili,gdy Polska utraciła niepodległość,
dzieje nasze, to'cierpienie,
walka, bohaterstwo, męka !—
Pamiątkę
mękiwybranych
synów ojczyznyświęcimy
teżw
dniu5. sierpnia.
W1863 r.
na
ród polski,przywiedziony dorozpaczybrutalnym
uciskiem Moskwy, porwałza
oręż, aby zrzucić ohydne jarzmo niewoli.I
wielką
musiała być siładucha w
pow
stańcach zr.
1863,wielkiem ich bohaterstwo,jeżeli bez
wojska, fortec, broni,potrafili
stawićczoło
przez18 miesięcy
Rosji, najpotężniejszemu państwuw
świecie,które
posiadało wówczas czterysta tysięcywojska.
A trzeba pamiętać,
io
tem,że
walczylitylko
Polacy w ziemiach,zabranych przez
Mo skali;
przy niewielkiej stosunkowo pomocybraci
z Galicjii Wielkiego Księstwa Poznań
skiego, czyli
z
zaborówaustrjackiego
i pru skiego.
Wszystkiemi sprawami
narodowemi
pod
czas onejwalki
krwawej kierował RządNaro
dowy, tajny,
ukryty
przedświatem.
Członkowie Rządu Narodowegozmieniali
się kilkakrotnie.Ku jesieni
zaś,
w połowie października1863 r.,
na czeleRządu
Narodowego stanął RomualdTraugut, jako dyktator,
to znaczy: posiadający władzę nieograniczoną.Był to człowiek wielkiej cnoty, niezwykle
pięknego charakteru. Całą
dusząoddany
ojczy źnie, Traugut służył
sprawieupadającego
pow stania
zniezachwianą energją,
zbezgranicznempoświęceniem. W
końcu jednakszpiedzy
mo
skiewscywpadli
na jego ślady ipewnej
nocy uzbrojeniżandarmi wtargnęli
do jego mieszka
nia.Traugut
przyjął ich spokojnie.Powiedział
jednotylko, krótkie słówko: „Już!“
—ubrał
się i
poszedł
zanimi
do więzienia...140 Z О Z A
Wielki spokój ducha nie opuścił go aż
do
śmierci,która nastąpiła
5.sierpnia
18ó4r.
W
dzień
ów wzniesiono 5 szubienic nastokach
fortecywarszawskiej, jedną
dlaTrau- guta,
czteryinne
dla jegotowarzyszy:
Żuliń- skiego, Toczyskiego,Jeziorańskiego
iKraje
wskiego.
Tłumy
niezliczone zaległycały
plac.A
kiedyskazańcy
ukazali się naczarnych śmiertelnych
wozach, w otoczeniu wojska, przy biciu w bębny,głośny
płacz wybuchnął z wie
lotysięcznej piersi ludu. Sami jednak skazani naśmierć
okazywali niezłomną siłę ducha. Nie żałowali życia, boumierali za
ojczyznę.Wła
snoręcznie
zaodziali koszule śmiertelne i zarzu
cili sobie stryczki na szyję.Jeden
z nichpo
całował stryczek, który miał go
za chwilę udusić,chcąc tem
okazać,że
zmiłością
witamęczeństwo za
wolność. Traugut,konając, oczy
podniósł ku niebui
złożyłręce. Modlił się.
I
ruch
ten modlitewny zachował nawet po śmierci...Dzień 5. sierpnia,
jako rocznicę męczeń skiej śmierci
Trauguta itowarzyszy,
święcono we Lwowie iinnych
miastachnabożeństwem
żałobnem.Adam Asnyk. Poeta,
którego
wiersz po- daje dzisiejsza„Zorza
“,niedawno nas
opuścił:
AdamAsuyk
zmarł wlipcu
1897r. Wielu
z pośródnas
miało szczęścieznaćgo
osobiście, a posłowienasi
włościańscypamiętają Asnyka,
jako kolegę sejmowego.Pamięta go jednak
naj
lepiej chyba
poseł Franciszek
Wójcik z Wy-ciąż
podKrakowem,
bo wspólnie znim
brał udziałw
uroczystości pogrzebowej TeofilaLe
nartowicza. Obaj przemawiali
nad trumną zmar
łego pieśniarza, z
Włoch
sprowadzoną: Asnykmówił
w imieniu poetów, —Wójcik
wimie
niu ludu,
który
Lenartowicz z takąmiłością
w pieśniach swoich opiewał.Adam Asnyk brał udział
w powstaniu zr.
1863-go.Przez pewien
czaspiastował
nawetwysoką
godność członkaRządu Narodo
wego.
A
gdy szczęk oręży umilkł,gdy
promie
nienadzieizgasły
wpotokach krwi,gdy
ziemiępol
ską
zaległo milczenie
grobów,— wtedyzabrzmiała pieśń
poety, potężna, czysta i wzniosła,nad
upadkiem ojczyzny bolejąca...•
W swoim czasie, to jest po roku1863, Asnyk
nie miał równegosobie
poety wnaro
dzie polskim. On
był największy,
najsławniej
szy, — jego utwory poetyckieczytano
zuwiel
bieniem
izachwytem, on był
pierwszymtłu
maczem boleści
inadziei
ojczyzny.Nieraz
jeszcze
mówić będę zapewnew „Zorzy“
o wspaniałychutworach Asnyka.
Dziś, w tej notatce pobieżnej, wspomnę
o je
dnym
tylko z jegodrobnych
wierszy,który, utkwił
mi w pamięcinajgłębiej. Ma
on tytuł:„Ucisz
się, serce!“
Poetanawołuje w nim,
abyśmy się nie uginali podbrzemieniem
oso
bistych zawodów, smutków, żalów, lecz pocie chy
szukali na bólserdeczny w
pracy dlado
bra
bliźnich,
dlaprzyszłości
narodu. Wiersz ów kończysię takim otoustępem
przepysznym :Będziesz, —
gdzie
ludzkiejmyśli
zdrój W niepowstrzymanymrwie
biegu, — Gdzie się rozstrzygaduchów
bój, W walczącychstaniesz szeregu
;Gdzie płynie
skargi rzewny
głos,Tam
będziesz i będziesz z temi,Co
ehcą polepszyć ludzkości los I przynieść szczęście tejziemi.
I do wieśniaczych zstąpisz
chat
Budzić uczucia nieznane,Więc nie opłakuj swoich strat,
—
Ucisz się,serce stroskane !
Nowa wieża w Częstochowie.
Na
Matkę Boską Zielną, 15. sierpnia, kiedy rzeszepobożne
z całej Polski cisnęły się naJasną
Górę, upły
nąłwłaśnie
rok od chwili,gdy
dzwony czę stochowskie uderzyły zatrważającą wieścią
:„Wieża jasnogórska w
płomieniach!“ Posypały
się hojnieskładki
na podźwiguięeie wieżycy na nowo, i zanimrok upłynął, całkowity
po trzebny fundusz
już zgromadzono i wszystko do jej odbudowy przygotowano.Z
odbudowąwieży postanowiono
połączyć teżrozszerzenie
kaplicy MatkiBoskiej.
Cała wieża
częstochowska, przy zachowa
niu dawnej formy,
w
odnowionejswej postaci
obłożona będziekamieniem
ciosowym.Górna
częśćwieży
będzie żelazna,obita
blachąmie
dzianą. Kolumny, spalonepodczaszeszłorocznego pożaru,
dawniej drewniane, obecnie
wykonane będą zgranitu, a
figurypierwotne zastąpią
nowe, z bronzu,przepiękne. Styl
i kształt wieżypozostaną nienaruszone,
amierzyć
ona będzie od podstawydo wierzchołka, 90
metrów wy
sokoścido
kulibronzowej, po nad którą
uno
sić się ma krzyż,zakończony
postaciąkruka,
jakogodła
św.Pawła pustelnika.
Na wierzchołek wieży
prowadzić będą schody, odpodstawy
kamienne, wyżej żelazne.Jubileusz pracy. Tekla Sypa, robotnica, zatrudniona przy wyrobie
cygar
w fabrycety
toniu
wWinnikach
pod Lwowem, obchodziła przed kilkutygodniami jubileusz
50-letniej,wzorowo wykonywanej
pracy. Dzieńów
obcho
dzonow fabryce
uroczyście,a
zacnejjubilatce
złożono upominki:Zarząd
fabryki wręczyłjej
dyplom uznania
i kwotęstu
koron, awspółro-
botnicesrebrny
puhar ikilka pięknych
bukie
tów,czyli
woniąezek, jakpowiadają w
górachśląskich.
Praca fabryczna odbywa
sięzazwyczaj w warunkach
takszkodliwych, że
niepowiem:
zabójczych dla duszy i ciała,
iż wielką
zaiste,musiała
być siłamoralna
i fizyczna zacnejju
bilatki, jeżeli wyszła
zwycięzko
z próby. Daj
że jej,Boże,
doczekaćw
dobrem zdrowiu ibrylantowych zaślubin
z pracą!Zaszczytna nagroda.Naczelnik
posterunku żandarmerji
we Lwowie, Jan Tomko,otrzymał
srebrnykrzyż
zasługi zauratowanie
z najwię- kszemniebezpieczeństwem,
zniechybnem pra
wie narażeniem własnego życia,
pewnego
czło
wiekaod
śmierci w płomieniach.Ile puszczamy z dymem? Dochód ze
sprze
daży
tytoniu,, cygar
i papierosów w Austrji wynosi213
miljonówkoron
rocznie.Z
tegoprzypada
na Galicję bezmała
27 miljonów koron rocznie.Olbrzymia
to cyfra!
Strasznie wiele ubogi nasz kraj puszcza z dymem ! Ajak to zdrowiuszkodzi, ile
powstajestąd
chorób gardła, płuc,żołądka ! Smutno pomyśleć ! A
możeby Szanowni Czytelnicy„Zorzy“
cheieli przeciwdziałaćtej pladze?
Możebyzawiązali towarzystwo
wstrzemięźliwości, którebyodciągało ludziod palenia?
—Pięknie by
się tern za
służyliprzyszłym pokoleniom, bo
idzieci cho
rowitych
rodziców nie mogąbyć
zdrowe.Długowieczni ludzie. Jaki
jest kres ostatni
długości życia, trudno oznaczyć.Historja niepo-
daje nam starszego człowiekanad 200
lat.W
roku 1847 ogłosił dziennikamerykański
Тоту-Post, a zanim
powtórzyła cała Europa,że najstarszy
człowiek na świecie żył wówczasw Nowym Jorku
iliczył 187
lat. Nie wiemy, ktojego metrykę
oglądał.Hotycli
czas uchodzili za najstarszych : NorwegczykJakiev,
liczący 169 lat iAnglik
Parre,mający lat
152.W wieku
XVII. słynęło
wj Temeszwarze, naWęgrzech,
małżeństwo, które żyło z sobą147
lat?Mąż miał 182,
żona 162, obchodzili, masię rozumieć srebrnei złote
wesela.Prawnuk
ichliczył lat 24.
Zdawałoby się to bajecznem, gdyby niedawno nieprzypomniano
tego faktu szczegółowo, z ternwyjaśnieniem,
że guberna
tor Marcy, ku pamięcitej
osobliwej starości, przesłał dworowi austrjackiemuwizerunek
sę dziwego
małżeństwa. Francuz,aktor
Noel,umarł
wParyżu
1730r.,
mająclat
118. Był 92 lat akto
rem,występował 28.010
razy wteatrze,
umie
rałnascenie
1.040razy,130 grał rolękróla,626 razy był
uczciwym, 26.000 razyłotrem, azawsze wesołyi
najlepszego serca.W
roku1705
żyła w Warszawie przekupka,Ewa
Jankiewiczowa,która miała
straganprzy
ŻelaznejBramie
;lat
jej niezapamiętano, wiadomo jednak, że miała20
córek iwszystkie
wydała za mąż.Na
we
selu najmłodszej było50
wnukówi
wnuczek,a
18prawnuków.
W kolonji Felicjanowie, w gminieDłużyńskiej,
w powiecie rawskim,był
wr. 1882 Fryderyk Jabkowski, mający
138 lat.Był
kawalerem 100 lat,poczem
pojąłza
żonę osobę 50-letnią ijeszcze
wr. 1882
żylioboje w
zupełnem zdrowiu.Był
on poru
cznikiemw
wojsku pruskiem.Przechowało
sięteż wspomnienie, że król
Jagiełło spotkał pe wnego
razu na łowach leśnego, mającego lat 150.Królzdumiał
siębardzo nad
sędzi wościąjego
i zdrowiem,więc zapytał go :
„Czychorowałeś kiedy?“
—„Nigdy, miłościwy
panie —odparł leśny.
— Nie bawiła umnie
chorobanigdy, bo wygody
nie miała.IPicLDićrl^a.
Jeden z
obrazków sierpniowej
»Zorzy«przedstawiał wiewiórkę
i jej gniazdo. Owoźchcę powiedzieć
choćteraz,
—bo
wcześniejmiejsca brakło
—parę słów o
tern zwin-nem
iładnem zwierzątku.
Wiewiórka,
podobnie jak bóbr,
zając,mysz,
należydo gatunku
gryzoniów. Awięc i
zęby ma szczególniejsze, takiesame,
jaku wymienionych zwierząt,
toznaczy: kłów
jej brakujezupełnie,
a przednie zęby, tak zwane siekacze,mają tę własność,
że rosnąwciąż,
bezprzerwy, przez
całeżycie wiewiórki.
Musi więcona
wciążgryźć twarde
przedmioty, jako i wszystkie inne gryzonie,aby te swoje siekacze ścierać.
Sposób żywienia
sięzwierząt
zależnym jest ściśleod rodzaju zębów,
które posia
dają. Krowa, naprzykład,co nie magórnych siekaczy, żywi
sięmiękkim
roślinnympo
karmem, który przeżuwa
na
mocnych, sze rokich zębach
trzonowych.Psy,
wilki,ty
grysy szarpią
drgające mięso ostremi idłu-
142 ZORZA
giemi kłami. A
wiewiórka
i inne gryzonie,pozbawione kłów, gryzą przedniemi
zębami twardeczęści roślin.
Wiewiórka
żywi
się młodemi pędami drzewi tem
wyrządzaszkodę lasom. Lubi
teżgryźć szyszki
smereków,ale
przysma
kiem dla niej największym sąorzechy. Na
jesieni jada je wyłącznie, a przezorna iza
pobiegliwa,
robi
znich zapas na zimę. Upa
truje mianowicie dziuple w
drzewachi
na
pełniaje wyborowemi orzechami.
Wdziupli
ściele teżsobie gniazdo
z miękichmchów
i zatknąwsze najmniejszeotwory
iszparki, zasypia
w cieple snem słodkim na zimę.Wprawdzie gdy
słonko
przygrzejesilniej,
to i wzimie wysuwa
sięze swej
kryjówkina
świat boży,lecz
nieposiada takiej ru
chliwości,
jakwiosną, albo latem.
Wrogiem największym wiewiórki
jesttumak, czyli kuna, ryś, żbik.
Umie w praw dzie szybko
izwinnie przed
niemiumykać, ale
gdydopadną biedaczki,
wówczas wy
bijaniechybnie
ostatnia godzina jejżycia.
Hady gospodarnie.
Henryk
Czwarty,rządny,
walecznyi
prze mądry król Francuzów,
zwykłbył
mawiać nie
gdyś:Jednej
rzeczy pragnąłbymnajbardziej, a
to,aby
każdarodzina
włościańska we Fran
cji spożywaćmogła co
dzień na obiadkurę, w smacznym rosole ugotowaną. —
Zaiste,mądrze powiadał,bo
jakiż dobrobyt,jaka oświata
mu-siałyby
panowaćw
kraju, w którymbylud
ży wił
się tak zdrowoi
oficie! Nam,
przy naszejbiedzie,
marzyć nawet otem
niepodobna. Ale możemy imusimy starać
się,aby
z tegoprzy
najmniej,co mamy,przyrządzać
możliwiesma
czne i
zdrowe pożywienie,bo od
tego zależy zdrowienaszych
rodzin.Owoż
dziś,miłe
gospodyńki, chcę Wam opowiedziećo
bardzo zdrowej ismacznej
po trawie. Przyrządza
ją na Litwiekażda gospo
sia bez wyjątku, czy mieszka w
chacie,
czy Wedworze. Bo
zrobić ją bardzołatwo, trzeba
miećjeno trochę
mąki owsianej —ityle.Potrawa ta
nazywasię
Kisiel. Jakże ją przyrządzić? —
A
ototak
:Wziąść, dajmy
na to — 4 litryowsianej mąki,
nie sianej, wprost jakze młyna,
albo z utarcia w domu, na żarnach.Wsypać
oną mąkę wieczoremnajlepiej do
dzieży od chleba, a jeżeli ktonie ma, to do dużego garnka.Potem nalać
wody letniej, ale niegorącej
—i
do
brze rozmieszać,aby było
dośćgęste,
lecz mogłosię przelewać
łyżką. Potem dzieżę lub garnekprzykryć czystą płachtą
i postawićna
całą noc w cieple,przy
piecu, abyzakwaśniało.
Poznać łatwo
po zapachu ismaku,
czyzakwa
śniało.
Gdyby
jednak to nie nastąpiłodo rana, totrzeba
zaczekać dłużej.Skoro rozczyn należycie
zakwaśnieje,
cedzi się go przez rzeszoto — nie przez sito — agąszcz
wyciska mocnowrękach
iodrzucaprecz,
jako na nic już nie przydatny.Otrzymamy w
ten sposób płynbiały, przeźroczysty,
kwa-skowaty, takiej gęstości
mniej więcej,jakśmie
tanka
słodka.' Zowie sięon ced
od wyrazucedzić.
Teraz solimy go,wlewamy
w garnek lub kociołek iwarzymy. A
warząc, wciążłyżką
trza mieszać,bo
w przeciwnym raziewoda
odskoczy iciężkie
jakieś gałki się poczynią.Gdy ced zrobi się cały gęsty,
niby
kasza,co
się łyżką da przelewać, to znaczy, żejużkisiel
uwarzony, że można gospożywać.
—
■A
czem-że ów kisiel omaścić? — za pytacie
z pewnością,miłe
Gosposie.Na
szczę
ście i omasta do niego bardzotania. Jedni tłuką
zlekka kminek,mieszają z
nimkisiel
i powiadają,że
tak im najlepiejsmakuje. Inni
wkładają kawałekmasła,
—jeszcze inni przy- smarzają posiekaną
cebulę z olejem, — a są.i tacy, co
dają kilka
kawałków śledzia do wa
rzącego się kisielu.Dotąd była mowa o kisielu na gorąco.
Alemożnagojadać
i
nazimno, — wlecie
zwła
szcza smakuje wybornie.Chcąc mieć
kisiel
nazimno,
mniejdaje
się wodyprzy
rozczynianiu mąki owsianejw dzieży, aby
cedbył gęściejszy
i solićgo
nietrzeba, warząc. A gdy
się uwarzy, wylać na misy iwynieść do
piwnicylub
komory, nachłodek.
Po kilkugodzinach zastygnie, zrobi
się jak galareta,że
nożem będzie go możnakrajać.
Do
zimnego kisielu,
używa się,jako omasty,w
poście, azwłaszcza
w wigiljęBożego Naro
dzenia, wody mocno osłodzonej miodem, czyli tak zwanej
syty,
albomleka, zrobionego
zroz
tartych ziarn konopi, lub
maku.
W zwykłedni
najlepiej jadać go zesłodkiem
mlekiem krowiem.Zwrócę
jeszcze uwagę
Waszą, drogiego
sposie,
że kisiel
to potrawa nietylko nadzwy-ezaj pożywna,
lecz i zdrowa. Ced, z którego się on warzy, dają pić dzieciomod
robaków,ą
takżeosobom dorosłym,
chorym nanerki.
Środek ten, jako
bardzo skuteczny, zalecali dawniejczęsto biegli
lekarze. Sama znałam starszą osobę, ciężko chorą na serce, której każdy bezwyjątku pokarm
szkodził,— jeno zimny kisiel ze
słodkąśmietanką
nie wywo
ływał bicia serca.Żywiła
sięteż
nimwyłą
cznie
przez
kilka miesięcy iodzyskała najzu
pełniej
zdrowie.' A
teraz jeszcze jedna uwaga,o ced
zie, z
któregowarzy
się kisiel.Kto
dice
miećwyborne suchary, niech zamiesza ów ced
z żytnią
mąką, jak nazwykły chleb, ale
bez kropli wody.Potem
niech dodado
ciasta tro chę
drożdży.Nim
piec się wypali, ciastopo
drośnie.
Wtedy robić małebochenki,
wielkościgłówki kapuścianej
iwsadzić do
pieca. Upie
czone i ostudzonebochenki przekroić ostrym
nożem na dwie płaskie,okrągłe
połowy i daćdo
pieca,niezbyt
gorącego,aby
się dobrzeususzyły,
byle niespaliły.
Suchary,
upieczone
z żytniejmąki
na ce- dzie, mają smak wyśmienity, a takąkruchość, że rozpływają
się w ustach, kruszą od lekkiego pociśnięcia w palcach, choć niemaw nich
ani mleka, ani jaj, ni masła.Jadać można
suchary
na cedzie isame
— iz
każdą zupą,mlekiem,
' z piwem, — uży
wająich także,
po dworach doherbaty.
Sły
szałamod
wielu osóbbardzo wybrednych,
że smakują im lepiej z herbatą, niżnajdroższe ciasta.
Spróbujcież, moje złoteGosposie,
upiec je usiebie
w domu.Trud
sięopłaci.
Jak należy solić rydze na zimę. Zebrane rydze obetrzeć
starannie czystą szmatą,
ale niepłukać w
wódzie.Potem oberznąć
nożem trzonki, czyli nogi—
jakw niektórych
stronach po
wiadają —a
same czapeczki, czyli kapelusze, układać w drewnianem naczyniu i każdy rząd, każdą, warstwęrydzówprzesypywać obficie solą.
Rydze powinne leżeć w naczyniu
tak,
jakro
sną, to
znaczy: gładką
stronądo
góry.Gdy sądek, konewka, wiaderko, gielata lub inne jakie naczynie będziejuż
pełne,
trzebają
zostawić donastępnego dnia,
nie naciskając ani deseczką, nikamieniem,
bo sięrydze wnet
pokruszą.Po upływie kilka godzin
grzyby zwiędną odsoli,
okryją sięrosą
i osiądą.Na
leży więc znowu świeżemi
dopełnić
naczyniei
tak czynić przez dni kilka.A
potemprzy
kryć okrągłą deszczułką i kamieniem
nacisnąć.Posolone w ten sposób rydze,
jeżeli
tylko będą zawszeokryte
rosołem zsoli,
mogą stać wpiwnicy,
nie psująC się,do następnego lata.
Należy
jeno
od czasu doczasuobcieraćzpleśni kamień
ideszczkę.
Teraz
właśnienajwyższy
czas, abyśmy sobie zrobiły zapas solonych rydzów,drogie
Gosposie.W
zimie, zwłaszczaw
poście, przy
dadzą się bardzo, bosą smaczne i
pożywne.Pożywność grzybów — to rzecz wszystkim do
brze znana.Borówki pieczone na zimę. Czerwone bo
rówki, które teraz właśnie
dojrzewająpo
la
sach,nazywają
się w niektórych okolicach, brusznicami. — winnych
znowu kamionkami.Jest
towyborna i bardzo
zdrowa jagoda,a
do brą
jejstroną jest i to,
że można zrobić z niej zapas na zimę bez ociupiny wydatku.Robi
się to w sposóbnastępujący:'
Uzbierane
borówki przebrać starannie,aby
niebyło
między niemi listków, gałązek lubnadpsutych jagód.
Poprzebraniu
wsypaćdo
czystegogarnka, wlać mały kubeczek, lub
niepełną szklankę wody, przykryćokrągłą
de- szczkąi
wstawićdo
pieca, zktórego
się wy
jęło chleb upieczony.Z
początkutrzeba
zaj- rzyć parę razy<io
garka,bo
te jagody radez
niegouciekają
— irównać łyżką,
potem zostawić w spokoju, aż się dobrze upieką,—
byle się nie spaliły.Jeżeli
garnekbył zupełnie
czysty,to się
tejagody
nie zepsująprzez
ca- lusienkirok. A
jakbędą smakowały
dzieciom w zimie dokromki
czarnegochleba
i — co ważniejsza — niemało
zdrowia im dodadzą.Kto ma swój miód,
może
wlaćdo boró
wek —
przed wstawieniem do
pieca — małykubeczek
miodu,a
będzie miałprawdziwie
królewskiprzysmak. Jeżeli
sięosładza jagody
miodem, to wody wtakim
razie nie trzeba dodawać. Borówki można piectakże
iw
rurze,gdy
się obiad warzy, byle niebyło
w niej zbyt wiele ciepła,a jeno
tyle, ile trzeba, abysię-
mięso upiekło.14ł ZORZA
Odpowiedzi od Redakcji.
Braciom Ludowcom życzę z ca
łego serca zwycięzlwa przy wybo
rach do Sejmu dnia 5. września.
Złóżcie, drodzy Przyjaciele, man
dai y chłopskie w wierne dłonie, bo lud, któremu na każdym kroku wy
dzierają należne prawa, potrzebuje, bardzo potrzebuje dzielnych obroń
ców! Szczęść Wam Bóg w trudnej walce !
P. Jan Król w Brzozówce.
Proszę wyba
czyć,
że
takpóźno
odpowiadani.Ale
piszę i w „Zorzy“
i osobno pocztą., ile czasui
mo
żnościstarczy, a
jednak wciąż mamzaległości .przeróżne.
Szczęście jeszcze,że czytelnicy ga
zetki
to ludzieswoi,
nie obcy,więc
tak bardzo zazłe
chyba nie wezmą. Zaprzysłaną „le
gendę
“ bardzo dziękuję. Dam ją w„Zorzy
“,
skoro sięmiejsce jakie
zrobi na tego rodzaju utwór.Bo
sami dobrze miarkujecie,Panie,
że numergazetki
niemoże być
bardzojednostajny.
Trzeba w
nim
dać powiastkę, listy,rozmaitości, gospodarstwo
icoś
z historji,gieografji
it. d.
Widząc,
że tak wielką maciewprawę
w pisaniu,myślę,
że „Zorza“ nie raz jeszcze•otrzyma z Brzezówki jaki artykulik.
Bardzo
•o
to
proszę i szczere pozdrowienia zasyłam.P. Jakób Bednarczyk na Spiżu. To
pra
wda,
żeLandek
niedalekood
Zakopanego.A
druga
prawda, żewarto
poznać ziemię Spi ską i
odwiedzieć życzliwych Czytelnikówga
zetki. Ale
cóż,kiedy ja
tego lata nie jestemw
Zakopanem. Siedzę w uroczej dolinie Kar
pat stryjskich, wZełemiance za Hrebenowem.
Świat tu bardzo
piękny. Górywprawdzie
nie takie wysokie,jakoTatry.
—'■ najwyższy
szczyt, Paraszka,wznosisię,
jenona1271
metr.,ale zie
lone, zielenieńkie, odszczytu do stóp
pysznymlasem smerekowym okryte.
A że są nie po
chyłe,
lecz zupełnieprostopadłe, jako
mur.więc się wydaje, że cała
dolinka,
toolbrzymia
nawa świątyni o zielonych, wonnychścianach, z aksamitnym
kobiercem trawy, miastposadzki i błękitnem niebem-sklepieniem ugóry. Iwody dobre: przejrzyste, zimne, drobnemi
wodospa dami szumiące. Pod
samąścianą
górbiegnie
Opór, wesoły,rozgadany,
jasny,bo w tej do
linie łączy się
z wybraną swoją, wartką Zełe-mianką,
któraaż
dwojesrebrzystych ramion ku niemu wyciąga.
Więc,powtarzam,
pięknytu świat,
bieda ino, że wioski niema, tylko domy dlagości letnich.
Oczy niewidzą
ani pól uprawnych, kłosamifalujących,
anichat,
aniludu
niewidzą
i — tęsknią...A pamiętajcie, panie Jakóbie,
abyście.broń Boże,
niepisali do gazetki,
dopóki roboty wpolu się
nie skończą.P. Anna śmierciakowa w Przyszowej. Nie poradzę ani
powiedzieć,
jak sięraduję, że czy
tujecie gazetkę, miła Gaździnko.
Jesteście pier
wszą czytelniczką
w
tamtym zakątku górskim,a
wiadoma rzecz:za
jednąpójdą]
wnet inne.Dobra
rzeczwarciej
się rozpowszechnia,więcej znajduje
naśladowców, niż zła. I dzięki niebu, że takjest!
Ktozamówił
dlaWas
gazetkę? — Ajuści
Wasz dobry, młody brat.A
jak topięknie, że
nie tylkosam
garnie siędo oświaty, lecz iinnych
do niej zachęca.P. Józef Wincek wSlocinie. Nie,
—
czytel
nicy „PrzyjacielaLudu“
nieotrzymują „Zorzy“bezpłatnie. Kosztujeona dla nich 20ct. rocznie.
Bo
myślimy
sobie tak:kto
pożałujedać 5
ct.na
kwartałza
szlachetnąi pożyteczną rozrywkę, jakiejdostarcza gazetka,
ten iza darmo czy
tać jej
nie będzie. — Za wierszyk szczerze dziękuję.Postaram
sięgo umieścić, skoro tylko
będzie można.P. Maciej Łaskoś w Żeglcu i p.
Stan
J.w Brzeciu. Prenumeratę na obie gazetki
otrzy
maliśmy. Ale
prosimy Drogich Przyjaciół,
by nieżądali pokwitowania
w gazetce,bo
pienią
dze nie giną na pocztach, amiejsca
nara
chunki
szkoda.
— Siła pozdrowień, siła życzeńprzyjaznych
zasyłamy!
Treść numeru: Czary. /• Słonko. — Z ziemi śląskiej. — Słówko małe o wsi Łoszniowie. — Listy
•do „Zorzy“. — Czyny nauczające. — Rozmaitości. — Wiewiórka. — Rady gospodarskie. — Odpo
wiedzi Redakcji.
Odpowiedzialna redaktorka: Marja Wysłouchowa. Z „Drukarni Udziałowej“ Lwów, Lindego 8.