• Nie Znaleziono Wyników

Zorza : pismo miesięczne z obrazkami R. 2, Nr 10 (październik 1901) - Biblioteka UMCS

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Zorza : pismo miesięczne z obrazkami R. 2, Nr 10 (październik 1901) - Biblioteka UMCS"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J(r.

10 lwów w pażdzierniKu 1901 roKu. Rok

II

Marja Wysłouchowa.

Prenumerata wynosi:

Rocznie wraz z przesyłką pocztową — 64 halerzy.

W Wielkopolsce i innych ziemiach zaboru pruskiego — 70 fenigów.

Adres Redakcji i Administracji: Lwów — Chorąźczyzna 5.

Z zapomogi Wydawnictwa Imienia ś. p. Kasyldy Kulikowskiej.

iBWSgt udzie po sumie wyszli z kościoła i rozproszyli się po rynku, gro- ma^z^c s'$ ' ówdzie w wię- ksze gromadki... Niech naprzy- kład dwoje ludzi stanie i pocznie gawędzić — zaraz podchodzi trzeci i czwarty, a każdy rad się przysłuchać »co tyź ta mówią«. Już to ciekawość ludu leży w jego naturze.

Ot i teraz gromadkę młodych parob-

•czaków, którzy żywo o czemś rozprawiają, otoczyli kołem starsi gazdowie i kobiety,

;a każde uszu nadstawia, to »ożdziawiagębę«

by przecie co zarwać z ogólnej rozmowy.

__ O czemze to tak rozprawiają, moi- ściewy? — pyta jakaś stara kobieta, która co dopiero nadeszła, stojącej obok kumo­ szki.

_ O swoim wyjeździe, moi kochani, hej !...

— To się wszyscy zabierają na ten za­ robek... a któż tu we wsi ostanie?...

— No, pytajcież sie ich ta! kie przecie we świecie zarobią, a tu bieda kroćsetna.

Nawet na sól nie wystarczy, a niestoboże *) na życie i przyodziewek...

— Dyć prawda... — potwierdziła ku­ moszka.

A tymczasem w pośrodku zgromadzo­ nych dorodny parobczak rozpowiadał sze­

roko, jak on to słyszał od Kuby Grzesiaka, który był w Peszcie, jak tam dobrze płacą za robotę, jakie tam życie wygodne itp.

— 1 am ino sperka, a światły chleb.

Paru gazdów obliznęło się. Światły chleb — to u nich przysmak nielada! Przy­ zwyczajeni do owsianego placka, jak kupią

»kukiełkę« na jarmarku, gdy im zbędzie cen­

*) Niestoboże = uie to Boże (nie dopiero.)

(2)

14G ZORZA

tów od koniecznych wydatków — toż to w chałupie uciecha !

— I kieź sie naprawdęzabieracie ?... — spytał gazda stary mówiącego parobka.

— Kieby jak najprędzy! Choćby poju­ trze... — odpowiedziało paru.— Dyć wiesna nadchodzi, trza zarobić co do chałupy...

— A dużo was jedzie?

— Ho! sporo. Jasiek od Grzędy, Woj­ tek od Cieśle, Jędrek od Porębskich. Nazbiera się nas z pięćdziesięciu.

— Edyć i z Hameryki piszą nasi — podjął drugi gazda — że się im ta nie źle powodzi. Zarabiają po dwa dulory na dzień.

— A kielożto w dulorze ? — spytaj cie­

kawie jakaś kobieta.

— Bedzie z półtrzecia reńskiego... — objaśniał gazda.

— Oj rety ! To jaże telo!... — dziwo­ wała się kobiecina.

Na uboczu stało parę dziewcząt, poglą- dając smutnie na odjeżdżających. Nie jedna myślała o »swoim, czy tyż wnetki wróci, czy o niej nie zabaczy? Gadają, że w Peszcie niemało dziewek — to i łatwo mogą jej od­ bić chłopca...«

Długo jeszcze rozprawiała gromadka;

wreszcie poczęli się rozchodzić ludziska, to na nieszpór, to do chałupy. Ot zwyczajnie

— każdy w swoją stronę. Rynek się opró­

żnił, tylko jeszcze pod wieczórparu pijaków szukało drogi po omacku, albo Izaak jaki starozakonny przesunął się, spacerując po­ woli w swoim długim,półjedwabnymchałacie...

Minęło parę dni. Pochmurno było na niebie i na ziemi, dżdżysto i posępno, jak zwyczajnie przed wiosną...

Śnieg, ledwo się stopił na kamienistej powierzchni, a już, dysząc mgłą, występo­

wała szara, mokra^ziemia,deszczemi trudem chłopa urobiona z rozsypanych kamieni — sam rozsypujący się piaskowiec, zmuszony wilgocią coroczną i mozolną uprawą wyda­

wać karmę jałową dla chłopa.

Zaorane wertepy skalne, dawniej pa-, stwiska — świecą drobnymi kamieniami, mię­

dzy którymi gdzieniegdzie tylko ziemia się przesypuje. Jałowa gleba — jałowy owoc wydaje; jałowe też życie górala.

Wioska cała doliną spływającej roztoki się ciągnie; chałupy koło wody rozłożyły się osiedlami1). Ale przyrastająca ludność pcha się z doliny po stokach ku górze, zaorywuje pastwiska, kleci po bokach góry nędzne cha­

ty, a gdy na szczyt dojdzie, gdzie już osta­

•) Osiedle — parę domów w kupie, związanych z sobą wspólnością pastwisk i ugorów.

tek pastwisk i tłoków — to wtedy chyba na:

gwiazdy sięgnie po ziemię, bo jej tu zabra­ knie... A to niedługi czas do tego !

Nie dziw, że lud szuka zarobku, gdzie tylko o jakim zasłyszy; nędza wypycha go z chaty...

Ot i teraz... drogą, która wiedzie koło wody do miasteczka, widać wlekących się po dwu, po trzech rosłych, ale zmizerowa- nych młodych ludzi. Idą z zawiniątkami na kolej... Ona przeniesie ich z krainy nędzy do tych wymarzonych miejsc, gdzie tak łatwo zdobyć parę »papierków...« Tak łatwo tam przychodzą »piniądze«.

— E, cóż to za trudność? — myślą sobie ino sie robi dwanaście, abo dzie­ sięć godzin na dzień, a weźmie się za to siedem szóstek! Kie na to trza we wsi dwa dni, abo i więcy robić... Cały rok boży człek haruje i haruje, a nika nic !... Dłub w tym gruncie i dłub, a on cie jeszcze nie zdole wyżywić...

Takie myśli przesuwają się po głowie odjeżdżającym i nadzieja prędkiego zarobku już im naprzód rozjaśnia wybladłe twarze...

Na godzinę, w której kolej odchodzi, zgromadziło się sporo ludzi na dworcu.

Z każdej wsi ciągnął ktoś ; około dwiesta ludzi czekało na pociąg. Niebawem nadje­

chała »maszyna«.

Lud rzuciłsię do wagonów... Za parę mi­

nut pociąg ruszył i powiózł młodych nędza­ rzy na zarobek...

Na dworcu zostali załzawieni ojcowie, szlochające głośno matki i parę dziewcząt, które odprowadzały »swoich...«

— Niech-że ich ta Pan Bóg prowadzi, Matka Najświętsza!... — polecali Bogu od­ jeżdżających znajomi i bliscy...

I »przemkło« pół roku... Lato gorące, przeplatane częstemi burzami, załoniło się- w uciekającej przeszłości...

Stodoły były tylko do połowy wypełnio­

ne. Grad poniszczył chleb na polu, a co grad nie zbił lub woda nie zabrała, to zepsuły długie słoty w czasie zbiórek, a do reszty i dziki pomogły jeszcze na zagonach wy- młócić.

— Jak tu z takim lichym zasobem, ognać długą zimę ?... — wysila się mózg strapio­

nego gazdy... napróżno! Pozostaje chyba jeszcze jeden ratunek: zarobek...

W chałupach, gdzie mężowie lub syno­

wie poszli jeszcze z wiosną do światu — tęskno wyzierają i oczekują ich niecier­

pliwie...

(3)

Z О Л Z А 147

- Dyć pisali parę razy, przysłalinawet po kilkanaście ryńskich, ale tu ku zimie trza tego i owego; może tyż zarobili co więcej i przywiezą...

W niedzielę po sumie, na rynku, gdzie jedyne miejsce do wspólnych dla całej wsi żalów i skarg — zbierają się coraz liczniej i częściej ciekawe gromadki ; a wszystkie gwarzą tylko jedynie o zasłyszanem powo­ dzeniu zarobkujących, to o ich bliskim po­ wrocie...

I rzeczywiście— w jedną taką niedzielę, z początkiem adwentu, można było wśród ludu rozróżnić kilku, a nawet kilkunastu »po pańsku« ubranych, którzy coś ciekawego naokół rozpowiadali, bo ich słuchano pilnie, a gęste gromadki otaczały ich dookoła...

— To »sem« nie tak, jak myślicie... — mówił jeden z owych pół-panków, przybrany w surdut i wysokie buty. — Tam »jeneni«

tak »dobre«, jak ludzie »śprechują...« Na wikt, to wystarczy, »lebo« na odzienie; na posyłanie ale do domu — to nie wystarczy.

Jak nadejdzie »becalunek, to ęie »hnetki«

rozleci. Na »faierant ni ma, coby do miasta na »Budzin-stad« wyjść wedle »śpacyrunku«...

Ludzie słuchali go uważnie, a matka, stara kobieta, napatrzeć się nie mogła sy- nalkowi, że »tak przepięknie wygląda, kieby nieprzymierzając jaki pan, abo ślachcic«.

Zachwycały ją szczególniej pomarszczone buty wysokie i »mierne« słowa, często uży­ wane, których nie rozumiała. A gdy się jej sąsiadki pytały ciekawie, czy przecie syn przywiózł co »dudków«, odpowiadała:

— Piniędzy, bo nie przywiózł żadnych.

Ale cóż się dziwić! Dyć przecie i tam trza jeść i ubrać sie nie byle jako, bo to nie

między swoimi... Za to tyż ubrał się nale­ życie i na twarzy go przybyło. Czasu nie marnował, bo przecie i po mimiecku gada i po madziarsku... Zawdy sie to przyda!...

On wam już tak, wicie, od malućka był przyściepny do wszystkiego !

Radowała się biedna matka... ha! było czemu !

Ludzie słuchają, a kiwają głowami i dzi­ wują się, gdy przybyli opowiadają cudaczne dziwy o tym »przepięknym landzie«. Dzie­ wczęta tylko niektóre posmutniały, że się ci

»swoi jakosi poodmieniali...« Żadna nie ma jakoś śmiałości przystąpić, zagadać, jak przed­ tem... I oni już nie patrzą na nie, jak da­

wniej.

— Szkoda chłopców — mówią do sie­ bie. — Tak im było pieknie w niskim stro­

ju, a w tychburnusachwyglądają, jak śwaby.

Musiały ich odmienić tamtejsze dziopy...

Nie jedna też popłakała na boku... Zal jej było »tamtego« — »ten« jakisi inakszy...

inakszy!...

A stary gazda Jontas, co to bacował jeszcze za dawnych czasów—poglądał z pod

oka na tych »cudoków«, jak ich nazwał — i machnąwszy ręką, odchodząc, szeptał do siebie:

— Hej ! Nie te to czasy, nie te... Da- wniejby cię wyśmiali, jakbyś sie pokazał w tych burnusach między swoimi... a dziś?

Edyć ten zarobek, ten zarobek... — labie- dził stary — dyć cóż z niego?... Do cha­ łupy nic nie przyniesie... Jaka bieda była — taka bedzie... Przynajmniej jak siedzieli w do­ mu, to choć obyczajów starych pilnowali...

A dziś — o, co... Pośli we świat, wiary za- baczyli, ojczyste gwary sie już wstydzą, ja- kiesi cudzoziemskie wyrcenia ino słychać...

Przyodziewku to na tem żadnego; ani to chazuki, ani poćciwego kapelusza... Wnetki sie we światowców poprzemieniają. Drzewiej ka ta kto słyszał o jakiej kolei?... Wozem sie jeździło, po ludzku, abo sie szło na no­ gach... Jak kto raz za życia był w Krakowie na odpuście — to już była wielga rzecz!...

Dziś — kielo to luda do Pesztu, to do Ostrawy, to... djabcy wiedzą капу!... A • to wszystko nic dobrego. Jeszcze do Hameryki

—• pal grzechowie !...') Tam przecie i zarobi i do chałupy przyśle, a o swoich nie zaba- czy, bo to kanysi precz za morzem, to sie i za swoimi ztęskni... Ale do tych miastów

— to nieszczęście całe!... Ha no, bieda gniecie... Ludziska szukają sposobu do ży­ cia... Coraz więcy luda wychodzi ze wsi, a nie ubywa... Dziś nie mają z czego żyć, a z czegóż będą potem, jak ■sie ich więcy na­ mnoży!... Fabryki sie wnetki przepełnią i zarobku nie stanie... Hej ! bedzie to źle, bedzie... Ale cóż poradzisz? Dyć trudno, mają sie potem sami wieszać pomiędzy so­ bą!... Boże ! nie dejże tyż tego doczekać mnie i moim dzieciom...

Tak labiedził stary gazda, wsparty o poręcz pod kościołem, długo jeszcze myślał cosi w sercu i rozważał... Wreszcie machnął ręką :

— Dyć wola Boska na wszystko!...

I poszedł powolnym krokiem do ko­

ścioła, bo już na nieszpór sygnowali...

Władysław Orkan.

') Pal grzechowie — pal djabli.

(4)

148 Z O K Z A

kościoły w Chochcłowie.

W roku przyszłym opowiem w »Zorzy«

długo i szeroko o dzielnych góralach z Cho­

chołowa, którzy służyli ojczyźnie miłej orę­ żem i krwią z pokolenia w pokolenie. Dziś — dla braku miejsca — podaję jeno wizerunki dwóch kościołów z tej sławnej wioski. Ten pierwszy, dawny,już nie istnieje. W miejscu, na którem wznosił się przed paru dziesiąt­

kami lat, szumi jeno olbrzymia, trzechsetle- tnia, jak powiadają, lipa.

Okazały dom boży, w którym Chocho­ łowianie dziś zanoszą modły do nieba, ufun­ dował jeden z górali chochołowskich, a mia­

nowicie : ks. proboszcz Blaszyński. Przeczy­

tajcie, proszę Was, drodzy Przyjaciele, co mówi o tym niezwykłym człowieku K. Smre- czyńska w opowiadaniu p. t. »Pierwsze kroki«, które było drukowane w lipcowym i sier­

pniowym nr. »Zorzy« z r. 1900.

Dawny kościółek we wsi Chochołowie*— w Tatrach.

(5)

Coraz ciszej — Wrzesień ! — Wrzesień Słońce rzuca blask 'z ukosa,

I dzień krótszy, chłodna rosa — Ha i jesień — polska jesień.

6! jesieni złota nasze!

Tyś jak darów Hoża czasza, Dziwnie, mądra, pełna części I kojącej pełna treści...

Złote słońce i ścierń złota —

Nigdzie głosu — nikt nie śpiewa, .1 po duszy się rozlewa

Jakiś smętek czy tęsknota.

Odleciały już bociany,

Wiejskiej strzechy gospodarze ; Już i żóraw rzuca straże,

W klucz powietrzny zawiązany.

I już tylko od jeziora

Słychać jeszcze wrzask kaczora, Lub szum długi, gdy gromada Już wędrownych gęsi spada.

Dziwnie mądra pora roku, Zdrowa duszy, czuła oku, Gdy liść zwiędły się przegania, Ziemia, zda się, wówczas marzy Wielkie prace, wielkie slróże,

Wielkie dzieje, wielkie burze;

I żywotem swoim waży

Wielkie myśli zmartwychwstania....

Wincenty Pol.

(6)

150 ZORZA

NOWY KOŚCIÓŁ W CHOCHOŁOWIE.

(7)

ZORZA 151

Opowiadanie czytelnika „2orzy“.

(Dokończenie.)

Jużci, nie wszyscy w te czary wierzyli, owszem dużo było takich, co najzupełniej byli przekonani, że Kowałycha jeno nada­

remnie ludzi bałamuci. Słuszność każę jednak wyznać, że nie brakło i ciemnychbiedaków, którzy w to wszystko wierzyli. Stara Kowa­ łycha rzadko bardzo pokazywała się we dwo­ rze — gdzie niedawano jej wiary — i dziś także przyszła tu potajemnie, przywołana do dworskiego parobka, który się trochę roznie- mógł. Owóż, kiedy ci tak niespodzianie na­

szła na Marynkę, zapytała ją zaraz:

— A czegoś taka smutna, dziewczyno?

— To wy ! — zawołała z przestrachem Maryś, — a wy tu co robicie?

- Co ja robię^... Mam potrzebę do 'dworu, ale co tam komu na tem? Powiedz

raczej, czegoś taka zasmucona?

— Wam się tylko tak zdaje — odrzekła dziewczyna, chcąc się jej pozbyć.

— Ej, Marynko, przyznaj się : — ty kochasz pisarza?

— A wy zkąd wiecie? — odrzekła dzie­ wczyna i zarumieniła się cała, jak wiśnia.

Dziwno jej było, skąd Kowałycha to wie, luboć wcale nic dziwnego w tem nie było, bo wszyscy o tem gadali.

— No... no... nie masz się czego ru­ mienić — ciągnęła dalej Kowałycha — niema w tem nic złego, jeno przyznaj mi się, bo ci niby młyński kamień leży na sercu.

— Ej, nie!

— Skąd nie! Myślisz, że ja nic nie wiem, he ? A może kto wam w drodze stoi?

i rzekłszy to, wpatrzyła się w Marynkę i po­

tem tak ' dalej mówiła, domyślając się już nieco:

_ Co?... czy może nie państwo?

— A wy to zkąd wiecie?—wykrzyknęła znowu zdumiona dziewczyna.

_ Ten paluszek — rzekła manciarka, wskazując na mały palec u lewej ręki ten paluszek wszystko mi mówi.

— A więc wiecie także, że p. Michał chce państwa prosić jutro o pozwolenie?

— Jużci wiem.

— Aleć ja się smucę, bo mało mam nadziei...

— Ja ci ręczę, że nicz tego nie będzie!

Nic z tego nie będzie! — zawołała z wielkim żalem Marynka.

— Jeżeli mojej rady posłuchasz, toć wszystko dobrze być musi, lecz inaczej nic z tego nie będzie.

— A czemuż bym nie miała was po­

słuchać? rzekła zupełnie już skruszona Ma­ rynka.

— Otóż ja ci dam jedną rzecz — mó­ wiła Kowałycha, wyjmując z zapazuchy coś w chuście zawiniętego.

— Widzisz to ziele ? Otóż kiedybędziesz ścielić państw^ łóżka, włóż połowę pani, a drugą połowę panu pod poduszkę na noc.

Ziele to zowie się »lubczyk«, a skoro się kto na niem prześpi, toć z pewnością tak go otumani, że tobie w drodze nie stanie, jeno owszem, kiedy się państwo na nim

prześpią, polubią ciebie, jak córkę i wszystko dobrze pójdzie.

— Kiedyż ja się boję — mówiła dzie­ wczyna.

— Kiedy tak, to ja ci nic nie poradzę.

Lecz w tej chwili zły duch szepnął Marynce do ucha: Weź ziele! i obałamucona dziewczyna wzięła je i uczyniła wedle rady Kowałychy. Tymczasem silna woń zwróciła uwagę państwa. Zaczęto więc szukać i zna­

leziono pod poduszką czarodziejskie zielsko.

Luboć państwo nie wierzyli w żadne czary, toć przecie chcieli odkryć zbłąkaną owcę, ażeby ją na dobrą nawrócić drogę. Najwię­ ksze podejrzenie padło oczywiście na Ma­

rynkę. Biedna dziewczyna stała,jak nie żywa, gdy ją pytano i wnet wyznała wszystko I i przyznała się do winy, a potem, zalana

łzami, błagała o przebaczenie.

(8)

152 Z Ö Ä Z A

— Ostatni to raz— wyjąkała, lecz płacz nie dał jej skończyć.

Pani, poruszona gzczerym żalem, prze­ baczyła jej tę płochość i tak w końcu rze­ cze :

— Czyż i teraz jeszcze wierzysz w cza­

ry ? Wszak jeśliby onę w rzeczy samej po­

siadały jakąś moc utajoną, to nie byłybymi, jak wróbel do klatki, do rąk wpadły. Nie­

chaj ci to będzie nauką na całe życie. A te­

raz niemasz czego płakać, jabym i bez tych czarów nie była ci żadnych przeszkód stawiała, bo juźci nikomu szczęścia nie chcę zagradzać.

Ale nie skończyły się jeszcze utra­ pienia Marynki : Kiedy się o tem Michał dowiedział, zdawało się, że utracił nagle serce do dziewczyny, boć jak z jednej stro­

ny miłował szczerą prostotę, tak znowu z drugiej brzydził się strasznie w ciemnocie legnącym się przesądem.

Płakałaź teraz biedna dziewczynawdzień i w nocy, aż śliczne oczęta przygasły i za­

czerwieniły się od wielkiego płaczu. Nareszcie błysnęło i dla niej słonko szczęścia. Michał widząc, że dziewucha w żadne zgoła czary nie wierzy, owszem, ma do nich wstręt, — znowu zbliżył się do niej, a w kilka miesięcy później dał na zapowiedzi.

Wesele było bardzo sute, huczne i we­

sołe, a dziś Marynka jest najrozsądniejszą kobietą w całej wsi i najlepszą żoną. Zaś z dawnej swej zabobonności wyśmiewa się:

i opowiada o tem, co ją spotkało ludziom, a najbardziej młodym dziewczętom na przy­

kład i na naukę.

I ja także usłyszałem tę jejj historję, a ponieważ spodobała mi się bardzo, więc spisałem ją co do słowa dla szanownych,, kochanych Czytelników i Czytelniczek »Zo­

rzy«. A teraz kończę, zasyłając serdeczne pozdrowienia SzanownejRedakcji iwszystkim Czytelnikom »Zorzy« ukochanej,

Józef Markulis,

^(włościanin z Zaborcza wMieleckiem..

Olza — czy Opór?

-»—M—•-

adzibyście wiedzieć, Czytelnicy mili zeŚląska, która rzeka piękniejsza: wasza Olza, — czy też Opór we wschodnich Karpatach, gdziem la­

toś bywała? — Ha, trudno od­ powiedzieć na to pytanie. Każda z tych wód insząmakrasę,więc — co się komu podoba !

Źródła Olzy, ■ na zachodniem zboczu Gańczorki bijące, słońce wita u wstępu do życia pieszczotą ciepłą. Jako srebro błyszczy w jego promieniach wodziczka przeczysta i cicho się kolebie w pierścieniu z drzewa,

którym, niby kolebką lipową, otoczyła ją troskliwaręka człowieka.

Dobrze tu młodej Olzie w ciepłych mchach, śród koronek paproci i szafirowych gwiazd goryczki, więc się nie rwie do świa­

ta i zstępuje w dolinę ruchem- lekkim, łagodnym, — ot, niby góral śląski,, co się kołyszy rytmicznie przed muzyką w ulubio­

nym owięzioku, nim dziewuchę uchwyci i warciej przytupnie.

Po opuszczeniu góry rodzimej, Olza płynie znowu jasną doliną. W czystej fali

(9)

ZORZA 153

jej wód przeglądają się wzgórza zielone, złote łany zboża — i wioski dostatnie i bogaty Jabłonków... Gdy zaś Cieszyna doścignie, gdy

zaszumi pod starą Piastów wieżą, a w zwier­

ciadlanej jej tafli błysną złote krzyże kościołów i białe mury kamienic, — o wtedy Olza wygląda wspaniale, niby strojna go­ sposia śląska w sukni o tysiącu fałd,w aksa­ mitnym żywotku (gorseciku), od srebra i złota świecącym, w czepeczku z koronek przedzi­ wnych na głowie... Czuje też swoją godność i pewna siebie, zadowolona, majestatyczna, pomyka po ojcowiźnie bogatej coraz szerszą, głębszą, błękitniejszą falą. Zagląda do Raju, Frysztatu, Bogumina, idzie aż hań do krań­ ców ziemi śląskiej...

Nie takie są dzieje Oporu — inaksze jego losy.

Na dzikim Jaworniku, u granic obcej ziemi madziarskiej, bierze początek. Kolebka jego stoi pod dusznym splotem czarnych, jako rozpacz, gałęzi smerekowych. Słońce nie pochyla nad nią przejasnej twarzy, tylko drażni czasem promieniem ostrym, jak grot.

I człowiek tu nie zagląda. Jeno żmije jado­ wite kłębią się i syczą, jeno tur drzewiej, a dziś olbrzymi niedźwiedź karpacki — ryczą nad młodą wodeńką.

Opór słyszy te głosypotworne, wstrząsa się, drży, mieni, i oszalały grozą, skacze w przepaść, pędzi bez pamięci, łzami zimne głazy oblewa i huczy, jak burza !

Nareszcie — doliny dosięgnął!

Piękna, ale dziko piękna dolina!

Ze wszystkich stron odcięłyją od świata ściany wysokie, sztyrbne, niedostępne! Na północy stoi zła i chmurna Stara Szewe’.a wraz ze siostrą swoją, Czarnągórą. Ku nim przymknęły żałobne Korczanki, Od wschodu jeno, nad rwącą Zełemianką, śmieje się ja-

snemi połoninami Zełemin — zielenieńki ! Nie gędziolą tym górom ptaszęta. Orzeł­

kami krąży jedynie po nad szczytami i przeszywa powietrze krzykiem takim żało- śnym, jak gdyby był nie krzywdzicielem, lecz ukrzywdzonym.

I słońce skąpi im swoich promieni.

Rankami dni pogodnych zalewa całą dolinę białe morze mgły. We świecie jasno

— tu zmierzcji. Słonko z trudem przebija te odmęty, błyśnie, jak szczęście i ozłoci, rozraduje czarne lasy, góry, wody... Ale gości krótko i wczas ucieka za wysoki zrąb Swienencia..

We świecieznowujasno -- tu zmierzch...

Opór rwie się ja słońcem, lecz góry nie chcą go puścić: przysuwają się bliziuteńko,

zamykają drogę. On się opiera, dąsa, pieni, skałami ciska i — zwycięża!

I we świecie jednak zawód go spotyka:

choć do wioski dociera, nie widzi bogactwa ni wesela. W stodołach — pustka, w cha­

tach zapadłych — płacz, — na stromej ubo­ czy ino owies kistkami dzwoni od Maty do Maty,**) a potem śnieg białą śmiercią pola okrywa...

Opór leci dalej, na zarobek! Chciałby uchwycić siną falą jaką siedzibę ludzką, za­

możną, jasną, a znajduje, wnet za Hrebeno- wem, mogiłę, straszną mogiłę. Śpi w niej od dziesięciu wieków, ale nie odpoczywa, nie­ szczęsny kniaź Świętosław, przezrodzonego brata Świętopełka zamordowany.

Przejęty grozą, Opór odwraca falę od Kainowej mogiły, rzuca się na oślep przed siebie, a wicher, mocarny pan tych gór, szarpie go i smaga, aż zjajany, okrytypianą, bez tchu, wpada do ciemnego, jak więzienie, wąwozu, gdzie Wrota zawierają się nagle na Kłódkę,*) aby swobody go pozbawić...

Hej, nadaremny trud ! Dziecię gór wol- nach nie da się w ciemnicy zamknąć! Opór miota się, dziki i gniewny, dobywa reszty sił, rozpiera góry i wymyka z pod Kłódki.

Lecz nie chce dłużej walczyć i cierpieć.

Krótkie miał życie, ale burzliwe. Pragnie kres mu położyć i rzuca się wodą siną pod Synowódzkiem w stalowe nurty Stryja, aby śmierć w nich znaleźć.

Nie odrazu,jednak umiera. Płynie je­

szcze pod brzegiem, szafirowy i żywy. Wtem uderza o kamienne stopy Paraszki, zatacza się, wiruje, jakby nagłym obłędem rozpaczy porwany i znika, rozpływa się, ginie bez śladu...

Bo ta góra wysoka, najwyższa w całej okolicy, zaklętą posiada moc. Lud tak o niej gwarzy : *)

Paraszka była drzewiej dońką, krasa­

wicą. Kiedy w niedzielę zaodziała się w fał- dzisty, u dołu haftowany i koronką oszyty fartuszek i katran *) czerwony, kiedy wzięła na siebie białą soroczkę z ustawkami wy-

*) Od Matki Boski Zielnej do Siewnej.

*) Wrotami dawniej, a dziś Kłódką nazywa się • wąskie przejście między górami, po za którem leży dorzecze Oporu, kraik górski, zwany Tuchol- szczyzną od pierwszej osady Tuchli. która tu powstała w końcu czternastego stulecia.

*) Opowieść o górze Paraszce słyszałam dwu­

krotnie tego lata: od starszej gaździny z Hrebenowa, Anny Biczkowiczki i od Jurka Brazeńca, młodego gó­

rala z Tuchli.

*) Katran przedni fartuszek ze sztywnego, czer­

wonego sukna.

(10)

154 Z O P. Z А

szywanemi i sielankę,*) jak tęcza barwistą, nie było w całej Kruszelnicy piękniejszej dziewczyny. Nikt też nie poradził dorównać jej w robocie, ani w tańcu, ni w śpiewie.

Ino zawdy żałośnie śpiewała. Zwidział jej się Jurko, szwarny mołojec i on ją zalubił strasznie, ale od ojców mieli surowo zaka­

zane chodzić ku sobie.

I co się nie robi : ojcowie wypili wódkę z bogaczem, co miał połoniny wielkie, nie małe — i kierdel w dwie sotnie owiec — i onemu bogaczowi Pąranię dają.

— Niech ta ogień spali trawę napołoni­

nach ! Niech ta niedźwiedź wydusi owce i krew z nich wypije ! — Parania nie sprzeda się za bogactwa — Parania ćmawą nocką

ślubną ucieka z lubym w góry, — precz od ludzi.

Ale kiedy słoneczko zabłysło na nie­ bie, nalazła ją matula rodzona i przeklęła.

Parańka od klątwy matczynej jęła na­ gle blednąc, stygnąć, kamienieć, aże się w górę zmieniła taką wielgą, jako wielgie było jej miłowanie...

A Jurko czołem uderzył o kamienne jej stopy, w rzekę się obrócił i został na wieki przy miłej. Gwarzy z nią odtąd we dnie i w nocy i płacze, i na swój los się żali...

Młody Opór słyszy jego lamenty, sły­

szy, jak uderza z rozpaczą w obumarłe stopy lubej —i ginie — z żałości ginie...

* **

No i któraż z dwóch rzek bardziej po­ dobać się może? — Powiedźcie sami — ja

nie wiem ! Л/. W.

*) Sielanka — misterna plecionką z drobnych różnokolorowych paciorek, w gwiazdki, kółeczka, krzy­

żyki, którą kobiety noszą tam na szyi.

ziemi śląskiej. -■■■

IV.

Drogą, prowadzącą przez wieś, równą i gładką, jak szosa, toczą się gwarne wozy, zielenią umajone. To uprzejmi Izdebnianie wiozą nas, swoich gości, nagórę Ochodzitą, aby z jej czupla pokazać nam kawałek ślicznej ziemi śląskiej.

Wieś zdaje się spać w ciszy, cieple, blaskach niedzielnego popołudnia. Nie widać w niej żadnego ruchu, nie słychać gwaru.

Dzieci na pastwiskach, lub po lasach zbie­

rają grzyby i jagody. Młodzież poszła na zabawę z tańcami, urządzoną, w pięknym gaju nad Olzą, przez miejscową straż ocho­

tniczą. Starsi wypoczywają po za domami,

w cieniu drzew owocowych, których tu mnóstwo, bo dawniej każdy parobczak, da­

jący na zapowiedzi, musiał wykazać się po­ świadczeniem wójta, jako wysadził 40 takich drzewek na swoim lub cudzym gruncie.

Pusto więc w dziedzinie —jeno gołąbki gruchąją na kozubach, kasperkach, przyda­

szkach ozdobnych ścian szczytowych,— jeno króliki patrzą czerwonymi oczyma z poza szyb, a na kamiennych przylepkach,-u chat, siedzą tam i ówdzie gosposie, wierne stra­

żniczki progów domowych, z najmłodszą dziatwą.

Oto słyszymy właśnie dźwięczny głos jednej z nich. Zabawiając synka »kosianiem«, przyśpiewuje :

(11)

ZORZA 155

Kosi, kosi, kosianki, Dali mama śmietanki, A taciczek kiszki '), Nie było i łyżki.

Z wesołego śmiechu przed inną izbą, odgadnąć łatwo, że tam się bawią »w my- szyczkę«. Matka, przebierając drobnemi pa­

luszkami dzieciny, mówi: »Stroiła myszyczka kaszyczkę: temu dała ną miseczkę, temu dała na talerek, temu dała na łyżeczkę, temu głowiczkę urwała, prasnęła, — bieżała, bie­ żała — baw się skryła !

A z za węgła jakiejśchaty płynie cicha kołysanka :

Nynaj, nynaj, dziecię nasze! Nawarzyła mama kaszy.

Co ty nie zjesz, to my zjemy, My cię za to kolebiemy.

Nie dłuży nam się droga przez miłą wieś i aniśmy się obejrzeli, gdy fury zaje­ chały przed gospodę Na Legierach-j, u stóp Ochodzitej.

Zostawiamy tutaj konie, rzecay, zapasy żywności i spieszymy na wierch, na szczyt!

Wejście po kwietnych zboczach łatwe i oto jesteśmy już na punkcie najwyższym.

Śliczny stąd roztacza się widok na góry, — jeden z owych widoków, właściwych ziemi śląskiej, — jaśniejący słonecznym szafirem nieba, zielenią lasów i pól, nakrapiany sre­

brem wód, ożywiony siedzibami ludzkiemi...

Jakkolwiek Ochodzita to szczyt nie wy­ soki — na 900 metrów jeno wzniesiony — wspominają o niej często w książkach, bo leży nagranicy Ślązka i znajduje się na li- nji głównego działu wód w Europie. Го też jedne z jej potoków płyną na zachód i do- stają się, wraz z wodami Olzy i Odry, do morza Bałtyckiego, — inne zaś Dunaj za­ nosi na południowy wschód, do Czarnego morza. Tak więc skromna Ochodzita składa srebro swych fal w daninie obu morzem, o które opierała się niegdyś Polska, któreplu­ skały pod skrzydłami Orła Białego.

Wiele gór i szczytów widząnaszeoczy, ale Izdebnianie pozierają najpierw w stronę Jabłonkowa, który jest taką stolicą dla gó­ rali ślązkich, jak Nowy Targ dla Podhala.

Bywały jednak czasy, kiedy w tę samą stronę, ku przesmykowi Jabłonkowskiemu, zwracały się z trwogą oczy całego olązka, bo stąd groziła najczęściej burza wojenna.

Międzygórskim onym parowem dziś pociągi l) Kiszka — zsiadłe, kiszone mleko.

2) Legiery _ leżące; powalone drzewa, wykroby.

jeno przelatują. Lecz dawniej cisnęły się tym gościńcem, ręką samej przyrody ubitym, bo­

jownicze Węgrów zastępy,, stąd — po zła­

maniu Węgrów — groziłaŚlązakom krzywa szable turecka; tu rozegrywały się krwawe sceny trzydziesto i siedmio-letniej wojny, o których wie — z opowieści ojców — każdy niemał Izdebnianin i Wiślanin; — tędy na­

reszcie Prusacy usiłowali przedrzeć się na Węgry niedawno jeszcze, przed trzydziestu kilku laty.

O wiele, wiele bólu zaznała ziemia ślą­ zka ! Tratowały ją wojny przeróżne, bojako położona u tak zwanej Bramy Morawskiej, między dwoma wysokiemi łańcuchami gór:

Karpatami i Sudetami, otwierała wolne przej­

ście dla wojsk ze wschodniej do zachodniej Europy.

Dziś jednak wspomnienie okropnych klęsk pobrzmiewa już tylko milknącem echem w pamięci ludu. Oto i teraz właśnie,na Ocho­ dzitej, Izdebnianie opowiadają nam nie o Szwedach, Turkach, Węgrach, Prusakach, jeno o Jabłonkowie, o pięknych górach,

które go otaczają.

I jest czego posłuchać!

Jabłonków to miasteczko choć niewielkie, lecz bardzo starożytne: piszą już o niem książki w początkach czternastego stulecia.

Było niegdyś obronne, miało mury i baszty, aby wrogam się nie dać. Gościło Jana Ka­

zimierza, gdy ów król wracał przez Węgry i Spiż do Polski, wychylającej się z potopu obcego zalewu. A potem, jakież śliczne płótna umiało wyrabiać ! Słynęło ono na cały świat. Jackowie, jak nazywają Jabłon- kowian, wędrowali z płótnianemi swemi wy­ robami po krajach przeróżnych, aż powstała o nich piosenka:

W Jabłonkowie są Jackowie, Rozumieją każdej mowie:

Wandrowali z Węgrem, z Turkiem, Szli na szańce z Brandeburkiem.

Dziś wprawdzie miasteczko zubożało i wskutek fabryk okolicznych i wskutek po­

żarów, ale jakiż piękny ma dotąd rynek, z figurą Matki Boskiej i dwoma osobliwemi domami z drzewa, o staroświeckich podsie- niac h.

A już co do położenia Jabłonkowa w wieńcu z gór, to jest ono tak piękne, że mało na świecie znaleźć możnamiejscowości piękniejszych, a choćby jeno podobnych.

I każda z tych gór jabłonkowskich ma, niby jaki bohater, swoją historję. Słuchamy więc opowiadań o Kozubowej, Śzałasie i Ro-

(12)

156 ZORZA

winie, co pomkną ku samemu miastu, gdy trąby archanielskie na koniec świata zagrają i skałami swemi zasypią jego ulice. Słucha­

my o Girowej z ukrytem wejściem do pod­ ziemnego pałacu zbójników — i o Skałce, kędy Janosik skarby przechowywał i szalone tańce zbójnickie wyprawiał — słuchamy o tern wszystkiem pilnie, lecz jednocześnie szybko zstępujemy z Ochodzitej, bo słonko mruga na zachodzie gasnącym już promy­

kiem.

Wracamy teraz do gospody »na legie- rach« w gronie daleko liczniejszem, bo to­

warzyszą nam spotkani na Ochodzitej mie­

szkańcy dwóch sąsiednich wiosek: galicyj­

skiej Kamesznicy i ślązkiego Koniokowa.

galicyjskiej iślązkiej, pogarnęli się do dziel­ nego grajka, otoczyli go i śpiewają.

Brzmi tęskna piosenka:

Hej, Boże, Boże, Boże mój! Odeszeł mie miły mój ! Odeszeł mie bardzo preczka, Wzion klucziczki od serdeczka, — Wzion od swego i od mego, Poszeł do kraju cudzego!

A potem zaraz inna, w której woła wielka boleść:

Zabili, zabili, zabili go!

Pod buczkiem zielonym schowali go, Pod buczkiem zielonym, tam on leży, Ta czerstwa wodziczka po nim bieży..

Rynek w Jabłonkowie.

Rozmawiamy o rzeczach dawnych i dzi­ siejszych, wesołych i smutnych. Dobrze nam ze sobą, jak gdybyśmy jedną tworzyli rodzi­ nę. I nic dziwnego, wszak są tu najlepsi znajomi nasi: prezes Kółka rolniczego, Ju­ raszek, który tę wycieczkę zorganizował,

»rechter« Grania, poważny Śliwka ze swoją gaździnką, Jan Przygoniak, muzyk od Woj­ taszów.

Ten ostatni nie wziął swoich gajd, ani skrzypki, ale jak dobry jeździec każdego konia dosiąść potrafi, tak i on na każdym instrumencie poradzi zagrać. I teraz właśnie dostał od właściciela gospody »jarganki«, dużą piękną harmonikę i już gra.

Lud polski lubi śpiew i muzykę, więc też wszyscy obecni, z obu stron granicy,

Po tej zno^vu jeszcze inna wybucha go­

rącem wyznaniem : Czy się mie ty boisz? Czy się mie ty wstydzisz ? Czemu do studzienki Na wodę nie idziesz?

Cobych cie się bała, Łebo się wstydziła, Dyćby ja za tebom Do wody skoczyła.

Do wody, do wody, Co się kołem toczy, Za tebom Jasieńku, Że masz czorne oczy!..

(13)

ZORZA 157

Płyną piosenki, jedna za drugą ! Tyle ich w górach i takie piękne! Szkoda, że nikt ich dotąd nie zebrał, nie wydrukował.

Ale cóż to ? — Muzyka i śpiew zmilkły.

Twarz grajka blednie ze wzruszenia,w oczach palą się iskry... Wtem harmonika rozsunę­

ła wachlarze, westchnęła, jak człowiek, co w pierś nabiera powietrza do ogromnego jakiegoś wołania i uderzyła wrycerski, w bo­ jowy ton...

Śpiewacy wnet pochwycili nutęiz krzep­ kiej piersi ludu »znana piosenka wionęła, marsz tryumfalny: Jeszcze boiska niezginęła !..

Po wspaniałym hymnie życia nikt już nie śmie śpiewać. Każda inna piosenka wy­ dawałaby się niską i słabą, jako mech przy dębie. Ktoś z obecnych zabiera jeno głos i opowiada gdzie, kiedy, wśród jakich oko­

liczności zaśpiewano po raz pierwszy ową pieśń drogą, potrąca o powstanie Kościusz­ kowskie, o Racławice, o kosy krwawe...

Słowa drogich wspomnień zespalają

■obecnych silniejszem jeszcze ogniwem, prze­

noszą ich na chwilę w cudny świat górnych myśli, potężnych uczuć, bohaterskich czy-

;nów...

M. Wysłouchowa.

£isty do „Zorzy“.

)F Landoku, dnia 11. sierpnia 1901 r.

Kochana Redakcjo! Upraszam Ich pię­ knie, bo od bólu serce moje dobrze mi nie pęknie! bo mamy wielki smutek na Spiżu,

w Landoku! Wesołość nam trzymała lem prawie do roku, a teraz zaś zarmutek ma każdy na dworze, przeto z wielką pokorą podaję do »Zorzy«, bo gdy ja mój list w »Zo rzy« Czytam drukowany, tak se wzdychnę do Boga: ach, Boże kochany! Nie miałem ja pisać aż twardo w jesieni, lecz za parę miesięcy rozmaicie się zmieni. To się też nam zmieniło każdemu w Landoku, już nam nie tak wesoło, jak łońskiego roku. Mieli my organistę bardzo wesołego: grał dobrze na organach i wsze coś śmiesznego z ust mu wyleciało, co się wszyscy śmiali, za sto ty­

siąc dukatów my by go nie dali. Lecz na pierwszego sierpnia poszeł nam z Landoku, wszyscy się zasmucili, każdy ma łzy w oku.

Mnie też serce zasmufniało, czuję się do żalu, gdyż mi światełko zgasło, coz ciemności, z wielu, swoim błogim promyczkiem mnie wyswobodzało iłaskawem serduszkiem rączkę podawało.

Ach! smutna moja chwila, oczy łzą zalane, gdyż mi już nie powróci świa­

tełko kochane! Poszedłem do kościoła na pierwszą niedzielę, nie miałem wesołości, tylko smutku wiele, bo organ stał cichutko, ani nie śpiewali, tylko wszyscy ludzie od żalu szlochali. Bo wszędzia we wsi tak to uradzili, żeby kościelnicy świeczek nie świe­

cili. Bo to ksiądz winowaty: on go wypo­

wiedział, żeby organista w Landoku nie siedział.

Za to cała parafja na księdza się gniewa, ani teraz w kościele żaden nie za­ śpiewa, tylko wszyscy ludzie oczy ocierają, na księdza przy ołtarzu bokiem pozierają.

Sam ksiądz musi sobie świeczki pozapalać, słowa organisty musi ministrant odmawiać.

Ach! żal nam, wielki żal, nanaszego księ­

dza, gdyż każdy rok organistę jednego wy­ pędza. Sam by wszystko pochłonął, nie ży­ czy drugiemu, chce, żeby wszystko przyszło do kieszeni jemu. Ach ! szkodanam, szkoda naszego polaka, gdyż on dobrze wyuczył każdego dzieciaka! Ani pisać nie możem od żalu wielkiego; żeby mu Bóg dałzdrowie, to proszę dla niego. Gdzie się będzie obra­ cał nasz pan organista, niechaj nam żyje zdrowo sto latek i — trzysta!

Och, najdroższa Zorza,raczą mitosprawić, te moje paręsłów ludowi oznajmić! Jeszcze raz upraszam, niech się nie gniewają, choć we swojej gazetce mało placu mają. Proszę niechaj się zmieszczą w gazetce me słowa, które ja niegodny, posyłam do Lwowa.

A gdy mój listprzyjdzie do »Zorzy«, do proga, zaraz w najpierwszem słowie niechpo­

(14)

158 ZORZA

chwali Boga. Niech się wszystkim pokłoni, którzy tam mieszkają, słowem staropolskiem niech się powitają!

U nas teraz ludzie, dzięki Panu Bogu, zdrowe, idą do roboty, bo zbiórki go­ towe. Piękne są urody: owies, jęczmień, żyta — wszystko opisuję, choć żaden nie pyta — i ziemniaki piękne dosyć się zro­

dziły, ale nam ich bardzo dzikosy poryły.

Lecz dopiero tydzień, jak my jeść zaczeni, ale sypciuteńkie, — radość wielka z niemi!

Coraz to mi więcej do myśli przy­ pada, lecz o wszystkiem razem pisać nie porada. Muszę już zakończyć to moje pisa­ nie, bo to dla kochanej Pani wielkie jest czytanie. Ale niech się nie gniewają, bardzo pięknie proszę, że im z węgierskiej strony o wszystkiem donoszę. Szczęścia, zdrowia, powodzenia życzę naszej Pani, dobrą noc winszuję — nie piszę już dalej.

Jakób Bednarczyk z Landoku.

Ha wschodzie świta.

Na wschodzie świta Prześliczna zorza, Rumieni żyta, Pszeniczki, zboża.

Słoneczko wstaje, Złoci liść drzew, Oświeca gaje, Ptaszyny śpiew.

Pod kroplą rosy Trawa się kłania, — Pastuszek bosy Krówki pogania, I wita ranną

Modlitwą ten świat:

»Najświętsza Panno, Strzeż młodych mi lat!«

Józef Wincek, włościanin ze Słociny.

Rocznica. Na świętą Jadwigę, 15. paździer­

nika, przypadarocznicaśmierciKościuszki. Uczcij- my ten dzień, drodzy Przyjaciele, myśląc o pię­ knych czynach chłopskiego Naczelnika, o jego życiu hez skazy. Pamiętajmy zwłaszcza o tem, że w czasach, kiedy nieszczęsne przesądy dzieliły dzieci jednej Matki-Ojczyzny, a tem samem osła­ biały siłę narodu, Kościuszko przyniósł Polsce wielką myśl, która zerwie łańcuchyniewoli i sta­ nie się naszem zbawieniem, — myśl braterstwa i równości wszystkich obywateli kraju!

„Patrz, Kościuszko, na nas z nieba, Twego miecza nam potrzeba, by ojczyznę oswobodzić“ — mówi pieśń, dobrze nam wszystkim znana. Otóż w ten dzień pamiątkowy zmieńmy jej słowa i tak się módlmy: „Patrz. Kościuszko, na nas z nieba, Twego serca nam potrzeba, by ojczyznę oswobodzić“ — wielkiego serca, eo umiłowało ojczyznę bardziej, niż własne życie, a sprawiedli­ wość i prawdę, bardziej, niż ojczyznę ! — gorą­ cego serca, co żarem swej miłości ogrzało skrze­

płą pierś ludu i rozpaliło w niej płomień boha­

terstwa! — „Patrz, Kościuszko, na nas z nieba, Twego serca nam potrzeba!“...

t Sewer Maciejowski. Przed kilku dniami, 23. września, zmarł nagle w Krakowie Sewer Maciejowski, uczestnik walki o wolność z roku 1863, szeroko znany autor wielu książek, na któ­

rych podpisywał tylko imię swoje: Sewer., Nie obcem jest to imię i dla mieszkańców wiosek. Sewer Maciejowskibowiem nietylko czer­

pał do swoich powieści wątek z życia mieszkań­ ców chat, nietylko pisało ludzie, lecz i dla ludu.

Popularne jego książeczki, łatwe do zrozumienia, ciepłe, jasne, miłością ojczyzny przejęte, znajdy­ wały chętnych i licznych czytelników. Za tę mi­

łość dla ludu i opisywanie jego doli, — za walkę

(15)

ZORZA 159

i cierpienie dla wolności narodu, niech lekką mu będzie ziemia ojczysta!

Lwów — swemu wybrańcowi. Serdecznie i szczerze, z ufnością i szacunkiem witał Lwów ubiegłej niedzieli p. Jakóba Bojkę, wójta zc wsi Gręboszowa, którego wybrał był przed paru ty­ godniami na posła. W południe odbyło się liczne zgromadzenie w sali Stowarzyszenia rękodzielni­ ków „Gwiazda“, a potem wieczornica na t. zw.

Wysokim Zamku, czyli w pięknym parku na gó­ rze wyniosłej, na 'której po dziś dzień znajdują się szczątki zamku, wzniesionego p'-zed wiekami przez króla Kazimierza Wielkiego, króla chłopów.

Tak na zgromadzeniu południowem, jak i wie­ czornicy, wygłoszono wiele pięknych przemówień na cześó Polski, ludu, posła zpod strzechy wiej­

skiej — na cześó zwycięstwa światła i prawdy nad ciemnościami i nieprawością. Przemawiał też wiele razy i poseł Bojko,jużto,aby powiedziećswo­ im wyborcom, co jemu samemu na sercu leżało, — już odpowiadając na mowy, do siebie zwrócone.

A słowa jego wszystkim podobały się orgomnie, we wszystkich budziły radość i szacunek dla mówcy. Bo i jakże mogłoby być inaczej : świecił w nich przysłowiowy rozum chłopski, któremu nauka dodała tyle blasku, co szlifowanie brylan­ towi, — biła z nich miłość dla ojczyzny i dla braci wiejskiej, — dźwięczała silna wola pracy dla przyszłości, dla tryumfu dobra...

O zaiste, godnego siebie posła wybrało sła­ wne miasto Lwów — posła, co płótniankę chłop­ ską, w której chodzi, okrywa taką chwałą, jaką dawni rycerze nasi okrywali zbroję pozłocistą.

Ęady gospodarsKie-

Jajecznica na mleku. Dzisiaj — dla braku miejsca — powiem Wam, miłe Gosposie, jeno tyle, jak się przyrządza bardzo dobrą potrawę z jaj i mleka.

Cztery jaja, białka i żółtka razem, ubić łyżką drewnianą na misce tak, aby zaczęły bą­

belki się robić, — bić trzeba z jakie 15 minut.

Potem wlać do tego powoli litr słodkiego, nie-

zbieranego mleka, wciąż mieszając starannie. Da­ lej — wrzucić kawałek niewielki masła, z jakie pół łyżki, — posolić, dobrze wymieszać, wlać do rynki glinianej lub żelaznej i wstawić do rury, aby się zapiekło. W kilkanaście minut ta potrawa zgęstnieje, podrośnie, zarumieni się, a wtedy mo­

żna ją spożywać. Niektórzy posypują ją mączką cukrową, <inni pplewają słodkim sokiem z jagód, ale bez niczego smakujeteż dobrze, nawetjeszcze lepiej.

Гак przyrządzone jaja na mleku, jako po­

żywne i łatwo strawne, dobre są zwłaszcza dla osób, wracających do zdrowia po chorobie, które nie mają jeszcze smaku do ziemniaków lub ka­

pusty.

Odpowiedzi od Redakcji.

P. B. Mareczkowa w Mladym Bolesławie,.

Proszę wybaczyć, że tak późno wysłaliśmy „Zo­

rzę“ na łaskawe zamówienie. Opieszałość podobna nie powtórzy się już z naszej strony. Obawiam się jeno, że gazetka nie odpowie oczekiwaniom Sza­

nownej Pani. „Słowiański Przegląd" zapatrujesię na nią przez pryzmat wielkiej życzliwości dla wydawnictw polskich, a więc zbyt pobłażliwym jest sędzią. Za dobre słowa dla nas, Polaków —

podziękowanie i wdzięczność.

P. dr. Edward Krajniak w Pozsonach.

I myśmy się zdziwili, — radośnie zdziwili, że mała nasza gazetka maprzyjaciół śród pobratym­ ców aż tak daleko. Źródłem owej przyjaźni jest niewątpliwie interesowanie się ludem polskim, jego oświatą, a więc tem bardziej, tem goręcej

dziękujemy !

P. dr. Teodora Krajewska w Sarajewie.

Przysłana kwota równa się trzyletniej prenume­ racie, więc wysyłamy i komplet zeszłoroczny

„Zorzy“. Do wyrazów wdzięczności za pamięć ośmielam się dołączyć— w imieniu czytelniczek — prośbę — wielką prośbę o niezmiernie pożądane wskazówki z zakresu hygjeny.

(16)

ICO ZORZA

P. Fr. Kurc we Frysztacie. Za wskazanie nowych drzwi i sere, które się otwierają przed

„Zorzą“, radabym dziękować, ale już nawet nie nmiem. Więc milczenie niech będzie moim tłu­

maczem.

P. Jan Macura w Skoczowie. Jakże mo­

żna posądzać nas o nieufność! Uczucie to nie ma wcale a wcale dostępu do nas. Numera żądane wysłaliśmy zaraz, lecz zaginęły widocznie na pocz­ cie. Ale powtórnie wysłane musiały dojść.

Szanowni Czytelnicy w Ustroniu: Paweł Ferfecki, Jerzy Plinta, Józef Pasternidk, Jan Kus, Józef Chrapek, Karol Szczepanek, Józef Lipowczan, Rudolf Lehmann, Józef Stec. Za słowa życzliwe z gór wiślańskich „Bóg zapłać“. Widzę, — ze wszystkiego widzę, że Ustroń stanie się niebawem stolicą „Zorzy“. Nigdzie tyle oczu, co tam, nie czyta gazetki i chyba nigdzie nie witają jej ze szczerszą życzliwością. Najbardziej wzruszyła mię kartka z kościółkiem, W dzień Matki Boskiej Zielnej wysłana. Kto pamięta opis z przed lat kilku, ten ma dobrą pamięć, zaiste!

Ale samej’ jeno zimnej pamięci nie starczy, aby odgadnąć, co innemu człowiekowi radość sprawi, miłe wspomnienia w nim obudzi. Na to trzeba mieć — serce!

P. E. Hałacihski. Nadesłane przykłady zużytkuję, ale nie w „Zorzy“. Ta gazetka wrozmai­ tych stronach ma czytelników, a nawet i w ta­ kich, gdzie tych opłakanych stosunków nie znają.

Nie zrozumieliby więc bez wyjaśnień opowiadania Waszego, Panie, i strasznieby się przerazili. Ja te rzeczy dobrze znam, a jednak mróz ścinał mi krew, gdym list Wasz czytała. Okropne to były czasy, a klątwa ich trwa po dziś dzień!

P. Marja Gilówna w Grębowie. Dziękuję Wam, miła, najmilsza Czytelniczko, za życzliwe słowa. W sercach naszych nie wygaśnie nigdy żal po ś. p. Ojcu Waszym. Zasłużył na pamięć ludzką, bo zacny był, pracował z poświęceniem dla sprawy ludowej i wiele dla niej cierpiał.

Pociechą i dla nas i dla Was niech będzie myśl, że praca taka i takie cierpienia nie idą nigdy na marne, owszembujnyprzynoszą plon. Życzenia Wa­ szego nie mogęspełnić, niestety, bo listy podobnej treści zapisujęjeno we wdzięcznejpamięci, nie dając ich do gazetki. Ale napiszcie o czem innem, — o tern, naprzykład, co robią u was dziewczęta w wieczory zimowe, awydrukuję wnet!—Szczę­ ścia, zdrowia i wszelakiej pomyślności — daj Wam Boże!

P. Handzlik w Łąkach. Dziękuję z opowiadanie. Proszę jednak nie spieszyć się z do­ kończeniem, bo tak zaraz nie będzie miejsca w gazetce. Radabym bardzo dowiedzieć się przy sposobności, jaka książka, jaka powiastka nasu­

nęła Wam te myśli, Panie Janie? — Raduję się z życzliwości Waszej dla gazetki i z pilnego jej czytania.

P. E. I). Za wyborny przepis gospodarska pięknie dziękuję. Zachowam go na rok przyszły, bo w październiku za późno. Korzystając jednak z uprzejmości, ośmielam się prosić o inne rady, z których dałoby się od razu skorzystać.

P. Adam Gebala z nad Sanu. Pieśń ową znam dobrze i wydrukuję jak najchętniej w listopadowym nr. „Zorzy“. Będzie to trłaśnie czas najodpowiedniejszy, bo w listopadzie przy­ pada rocznica powstania listopadowego, a więc i zgonu bohatera Sowińskiego. List Pana urado­ wałmię bardzo. Proszę wierzyć, że to pociecha wielka, największa! Chciałabym jeno, aby gazet­

ka mogła stawać się coraz lepszą.

P. Marjanna Głąb z Podwierzyiica. Spra­ wiedliwie powiadacie, miła Czytelniczko, żew tym roku wrzesień mamy ciepły, niby maj. Nie speł­

nia się przysłowie: „Święty Michał — będzie ludzi do pieca wypychał„. Ale słoneczko choć grzeje, nie piecze, więc też wnet wybieleją ru­

miane twarze naszych dziewcząt pracowitych, wedle gadki: „Przyjdzie święty Michał, będzie ogorzeline spychał“! Wypoezną też niebawem i walne parobczaki, bo „na świętego Łuka — schowaj pług.i włóka“ — niema iuż w polu roboty nijakiej, chyba gdzie jeszcze czerstwa, biała, zdrowa rzepa zaświeci nacią zieloną, aby na pytanie: — „Święty Łukasz, czego w polu szukasz?“ — zapytany Ewangelista mógł odpo­

wiedzieć: — „Szukam rzepy - alboś to ślepy?“

Treść numeru: Na zarobek. — Na jesieni. — Czary. — Kościoły w Chochołowie. — Opór — czy Olza. — Z ziemi śląskiej. — Listy do „Zorzy“. — Na wschodzie świta. —Rozmaitości. — Rady go­

spodarskie. — Odpowiedzi Redakcji.

Odpowiedzialna redaktorka: Marja Wysłouchowa. Z „Drukarni Udzi„»owej" .Lwów, Lindego 8.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Pe ­ wna jest, że można będzie tego chło ­ pca od ulicy i szynku wyratować ; co się zaś tyczy tej malutkiej Marysi, to oddawna już rozmiłowały się w sobie

Powstał więc w całym kraju okrzyk oburzenia, a wszyscy domagali się, by rząd austrjacki nie pozwolił Węgrom wciskać się w ziemię polską i by ich odparł poza gra ­

kiery, zamykał pochód. Oj, był to krwawy rozpustnik, ten stary hetman ! Co się mnie tyczy, pia ­ stującego stopień sierżanta lekkiej artylerji, wyznaję, że zaprawdę

Latem rzadziej wychodziła, bo i tam w lesie łatwiej było o żywność, ale w zimie dość miała męki, bo owi nieszczęśliwcy, wciąż tropieni, nie mogli w jednem

Ale najsmutniejszem było to, iż ojciec coraz bardziej obojętniał dla chłopca, rzadko doń przemawiał, jak gdyby to był syn niedobry, zepsuty, po którym niczego się

po trupach bratnich pięły się na wały coraz now'e zastępy i dostały się w końcu po za nie, wpadli Kozacy na cmentarz, za wałami się znajdujący i mor­...

Ludzie i konie zbili się w jeden wir potworny, a w tym wirze śmigały ramiona, szczękały miecze, warczały topory, zgrzytała stal o żelazo, ło ­ skot, jęki, dziki wrzask

bie ta miłosierna Pani tak łaskawa, — nie ' wszystkim równe zmiłowanie dawa, chociaż je nawet umiłuje sobie; bo kiedy które zejdą z tego świata, całej ze siebie nie