• Nie Znaleziono Wyników

Rok 1812 : powieść historyczna w 2-ch tomach. T. 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rok 1812 : powieść historyczna w 2-ch tomach. T. 1"

Copied!
194
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

f t ? . ¿ U S '

R O K 1 8 1 2 .

(3)

CIEKAWE P O W IEK I

MIESI ĘCZN IK , P O Ś W I Ę C O N Y N A J W Y B I T N I E J S Z Y M P O W I E Ś C I O M 1 R O M A N S O M P O L S K I M I O B C Y M .

Nr. 8 □ S ie r p ie ń 1912

R O K 1 8 1 2 . Tom I.

R e d a k to r: r—I W y d aw cy : ...

A R T U R O P P M A N ( O r - O t ) . L J G E B E T H N E R I W O L F F .

(4)

R O K 1812

Powieść h isto ryczn a w 2 -c h to m a c h

===== W e d łu g rom ansu =====

LUDWIKA RELLSTABA

Tom I

Z 6-IU IL U S T R A C Y JN I

WARSZAWA, NAKŁAD GEBETHNERA I WOLFFA KRAKÓW — G. GEBETHNER 1 SP. □ □ □ □ 1912

(5)

i i

P l f l

S a ils f WmmmMmSi ' # * # *'

.... "

' ‘ ¡§® f

-

m f c SSSa m as

■ :

D R U K IEM P IO T R A LA SK A U ERA W A R S Z A W A , N O W Y -Ś W I A T 41.

ISilf

8S®I

ii®

;i8 ' 'i'

¡¡¡¡s fe ■■¡III

ifiiSig „Ł iM. !■ .,

(6)

R O Z D Z I A Ł P I E R W S Z Y .

' i > i.

•Jfp -V

W k w ie tn iu ro ku 1812 m ło d y N iem iec, L u d w ik R osen, z n a la z ł się o za ch o d zie sło ń ca p rzed m ia ­ ste c zk ie m D uom o d ‘O ssola, n a zboczu Sim plonu.

P o n ie w a ż w y r u s z y ł pieszo z B a v e n o , m ia s te c z k a l e ­ ż ą c e g o n ad L a g o M a gg io re, b y ł d o s y ć zm ęczo n y, j a k ­ k o lw ie k ta w ę d ró w k a p r z e z o lb rzy m i ogród , w y so k ie m pasm em a lp ejsk iem od o stry c h w ia tró w p ó łn o cn ych z a ­ b e zp ie czo n y , g o to w a ła m u p r a w ie n a k a ż d y m k ro k u w c ią ż n o w e ra d o ści i ro zk o sze. I b y łb y m oże piękn o teg o k ra ju je sz c z e ż y w ie j o d czu w a ł, g d y b y nie to, że p r z y b y ­ w a ł z W ło ch p o łu d n io w ych , po sp ęd zen iu z im y c z ę ś c ią n a S y c y lii, c z ę ś c ią w N eap olu , c z ę ś c ią w R zy m ie . N ie m ógł p o zo stać d łu żej w ty m p iękn ym - k ra ju , k t ó r y n ie s tra c ił c h a r a k te r u sp o k o jn eg o sch ro n isk a sztu k p ię k n y c h , otoczon ego n a jb liż sz ą o p ie k ą b o g ó w , c h o c ia ż g w a łto w n y h u ra g a n w o je n n y w s trz ą s a ł do g łę b i c a ły m k o n ty n en tem eu rop ejskim . L e c z w ła ś ń ie o sta tn ie w y p a d k i p o lity c zn e zm u siły go do ja k n a jry c h le js z e g o p ow rotu . M a tk a jego i sio stra m ie s z k a ły d o ty c h cz a s w D re źn ie , p ro w a d zą c ż y c ie n ieza leżn e, c ic h e i za m k n ięte. L u d w ik s tr a c ił o jca

(7)

_ 6 -

je s z c z e w la ta c h d z ie c ię c y c h . Co b yło p r z y c z y n ą jego śm ierci, nie w ie d zia ł w ca le , g d y ż m a tk a nie c h c ia ła mu te g o b liże j w y ja śn ić . O statn ie c z te r y la ta b y ły dla p ó ł­

n o c n y c h N iem iec d o s y ć spokojn e, ta k iż d w ie sam otn e k o ­ b ie ty m o g ły się o b ejść b ez m ęsk iej o p ieki. A le te ra z po w s z y s tk ic h d ro g a ch c ią g n ę ły k o lu m n y w o jsk fr a n c u s k ic h ; z ro z p o c z y n a ją c ą się w o jn ą, N ie m c y p r z e is to c z y ły się zn o w u w o lb rz y m i obóz. I d la te go L u d w ik p o w ra c a ł do m iasta rod zin n ego, a b y o p ie k o w a ć się m a tk ą i sio strą — p o w ra c a ł z tr w o g ą w sercu , n a sam o w spom nienie n ie ­ szczę sn e j zd ep tan ej o jc z y z n y . L u d w ik m iał la t d w a d zie ­ ś c ia tr z y , a p rze c ie ż je s t to w ie k , w k tó ry m zaró w n o s z c z ę ś c ie ja k i tro ski n a jsiln ie j się o d czu w a. Pom im o m łodości u m ysł je g o b y ł p o w a żn y , d o jrze w a ł bow iem s zy b k o w epoce o b fitu ją ce j w t y le zd arzeń n a d z w y c z a j­

n ych .

I oto te r a z sta n ą ł zn ow u p rzed o lbrzym iem , śn ieg iem o k ry te m pasm em g ó r, k tó re d z ie lą p o w a żn ą n ie m ie ck ą ziem ię od w e so łe j, s w a w o ln e j Ita lii.

P o w o li z b liża ł się do m iłego m ia ste c zk a , o statn iej m ie jsco w o ści w ło sk ie j, k tó ra mu m ia ła u ż y c z y ć n oclegu . Z o b a c z y w s z y po le w e j stro n ie d ro gi m ałe w zn iesien ie, m im ow oli u le g ł p okusie, a b y z je g o s z c z y tu rz u c ić o s ta t­

n ie sp o jrzen ie p iękn em u k r a jo w i, k tó ry p rze z ta k d ługi c z a s le c z y ł je g o tro sk i sło d k ą p o ciech ą . P o d ą ż y ł ted y p rz e z św ie żo sk o szo n ą, a ro m a ty c z n ą łą k ę , prosto na w ie rz c h o łe k p a g ó rk a . S ta m tąd m ó gł o b se rw o w a ć d o k ła ­ dnie m ia steczk o , k tó re, ja k z w y k le n a połudiiiu, o ż y w ia ło się o w ie czo rn e j go d zin ie. N a p o la ch zielen iło się już w sz y s tk o w p ełn i ro zw o ju , k ie d y za. kolosam i g ó rsk im i, k tó re z a c z y n a ły się za m iastem , praw dopod obn ie w szy stk o sp o w ite b yło je sz c z e g łu ch y m sn em zim o w ym . A le tu ­ taj r o z le g łe łą k i b y ły podobne już do ró żn o ko lo ro w ego

(8)

d yw an u . Z b o ża w y s tr z e liły w y so k o , n a w e t i w in n a l a ­ torośl o cie n iać p o c zę ła c z y s te , m ałe dom ki.

L u d w ik m iał po p ra w e j stro n ie d aleko c ią g n ą c ą się d ro gę, po le w e j zaś r y n e k i u liczk i Duom o d ‘O ssola le ­ ż a ły p ra w ie u jego stóp. W id zia ł n a w e t d o k ład n ie, ja k w ę d ro w a ły po ta rg u w e so łe d z ie w c z ę ta w ło sk ie w s z e ­ ro k ich k a p e lu sza ch sło m ian ych . M ó g ł ta k ż e ro zró żn ić k r a m ik h a n d la rk i o w o có w , k tó ra ro z sta w iła k o s z y k i p e ł­

ne p o m arań cz i fig. C h ło p cy rz u c a li w yso k o p iłki, a d rago n i fra n c u sc y , k tó ry c h o d d zia ł s ta ł w m ia steczk u , sied zieli, g w a r z ą c , n a ła w c e p rze d od w achem . S ły s z a ł h u czą ce d aleko o d g ło sy , k tó re razem s p la ta ły się w j e ­ dną d z iw a c z n ą c a ło ś ć — g ło s y ro zb a w io n y ch chłopców',

•śmiech d z ie w c z ą t, w o ła n ia przek up n iów '; d o ch o d ziły n a ­ w et w c is z y w ie czo rn e j p o szcze g ó ln e to n y p io sen ki j a ­ k ie g o ś w'ędrowrnego śp ie w a k a , k tó ry zg ro m ad zi! d o k o ła s ie ­ bie w ie lk ie koło słuchaczów '. I oto to m in iatu ro w e a b a r ­ w ne ż y c ic lu d zk ie , k tó r e to c z y ło s ię p ośpieszn ie tam n a dole, zd aw ało się k łó c ić z m a je s ta ty c z n ą p o w a g ą i u ro c z y stą c is z ą p o tężn ego pasm a gór, któ re, zanurzone do połowry W' m g le n ie b ie sk a w e j, sw'e śn ieżn e g ło w y k ry ło już w' ch m u rach .

L u d w ik sta ł za to p io n y w m y ś la c h ; n a g le w y r w a ł go z -z a d u m y od głos tr ą b k i p o czto w e j i d z ia rs k ie tr z a s k a ­ n ie z bata. O tw a rty k o c z p od różn y, za p rzę żo n y w c z te r y kon ie, p o m y k a ł s zy b k o d r o g ą z B a v e n o . W ew m ą trz sied zia ­ ły d w ie k o b ie ty , z k tó ry c h s ta rs z a w y r a ź n y m iała pozór słu żą c e j. M łod sza zaś, u b ran a w ¡ciemną su k n ię, p r z y ­ b ran ą c h u s tk ą k o ro n k o w ą, n o siła k a p e lu sz sło m ian y, o p a ­ s a n y zielo n ą w o a lk ą , k tó ra trz e p o ta ła w pod m uch ach w ia ­ tru. I w ła ś n ie ten wddok p o ru szył w sp om n ien ie bard zo n ied aw n e. Oto, k ie d y po r a z p ie rw s z y s ta n ą ł n a ziem i w ło sk ie j, wręd ru ją c p ie ch o tą p rze z g ó rę św . B ern ard a

(9)

do d o lin y A o s ty , .spotkał ko b ietę, k tó re j ob raz u tk w ił mu ż y w o w p am ięci i p rzy p o m n iał się te ra z na w id o k niezn ajom ej. W te d y to w ła śn ie, w stę p u ją c n a g ó rę, n ie ­ d a lek o ju ż od sch ro n isk a , z o b a c z y ł k a ra w a n ę , złożon ą, ja k m u się zd aw ało , z p o d ró żu ją cy ch A n g lik ó w . U w a g ę je g o z w ró c iła sz cz e g ó ln ie p o stać k o b ie ty , k tó ra , c h ro ­ n ią c się przed ja s k r a w y m od b lask iem śn ieg u , o sło n iła tw a r z zielo n ym szalem . K a r a w a n y o w e j n ie m ógł d o g o ­ n ić, g d y ż k r ó tk a p rzestrzeń , d z ie lą c a go od n iej, tru d n ą b y ła do p rze b y c ia . I ta k o w a zie lo n a za sło n a b y ła m u je d y n y m pun ktem w y ty c z n y m na b ia ły c h p olach , do­

p óki w re szcie - n ie z n ik ła w b ram ie sch ro n isk a . Na- próżno sp o d ziew a ł się, iż w ie czo re m p r z y w sp ó ln ym stole u jr z y p rzed m io t sw e g o z a cie k a w ie n ia . N iezn a jo m a n ie ■ u k a z a ła się, a n a stęp n eg o p o ran k u c a ła k a r a w a n a , n ie ­ z w y k le w c z e ś n ie w y r u s z y ła w d a lsz ą d ro gę. L u d w ik nie sp o strze g ł się n a w e t, ja k u czu cie d ziw n ej, n iew ytłó m aczo - nej tę sk n o ty k a za ło mu p o śp ieszyć nap rzód , ja k k o lw ie k z a m ie rza ł poprzednio c a ły dzień z a b a w ić w schron isku . P o k ilk u g o d zin a ch d ro g i o d k ry ł znow u zie lo n y p u n kcik , k tó re g o s z u k a ły je g o o c z y . I b y ł m u te r a z sztan d arem n adziei, k tó ry w iód ł go w k r a j w ło sk i. W r e s z c ie L u d w ik b y ł ta k b lizk o k a r a w a n y , że m ó gł już n a n ich za w o ła ć.

L e c z k ie d y d ro g a w n a g ły m s k r ę c ie d a lsz y u k a z a ła h o r y ­ zont, u jrz a ł w o d le g ło śc i stu k r o k ó w m a ły dom ek o c ie ­ n io n y w in n ą lato ro ślą , p r z y k tó ry m z a trz y m a li się n ie ­ znajom i. A w ię c m ia ła żb y z n ik n ą ć zn ow u w te j c h w ili, k ie ­ d y L u d w ik ju ż ją p ra w ie d o g o n ił?

F a n ta z y a je g o p ra c o w a ła z b y t długo, tw o r z ą c r o z ­ ko szn e p r z y g o d y , a b y m ó gł się w y rz e « ta k ła tw o w y m a ­ rzo n ego s z cz ę ś c ia . R u s z y ł te d y b iegiem naprzód. T y lk o r a z p ra g n ą ł z o b a c z y ć o b licze teg o b ó stw a o p ieku ń czego , k tó re po cza ro d z ie jsk ich ś c ie ż k a c h p ro w a d ziło go do

(10)

k ra ju sztu k i p ięk n a. P ró żn e -b y jed n ak b y ły jego u si­

ło w a n ia , g d y b y n ie pom ógł mu p rzy p a d e k . Oto, mimo pośpiechu, z o b a c z y ł ja k iś p rzed m iot b ły s z c z ą c y . B y ł a to b ran so le tk a ze zło tym zam kiem . Podrłiósł ją z z a c h w y ­ tem , bo d a w a ła m u ona p raw o z a trz y m a ć p ow óz, k t ó r y m iał u w ie źć n iezn ajo m ą.— -S tó jcie !.— z a w o ła ł i jed n o cześn ie d ał zn a ć r ę k ą , że m a coś w a żn e g o do p o w ied zen ia. P r z e ­ w o d n icy, k tó rz y to w a r z y s z y li p odróżn ym , p o śp ie szy li n a je go sp otkan ie, a le on z a trz y m a ł się dopiero p r z y p o w o zie, w k tó ry m sie d zia ła z a w o a lo w a n a n iezn ajo m a.

—- C z y ż isto tn ie jeste m ta k s z c z ę ś liw y m — m ó w ił on, p o słu g u ją c się ję zy k ie m o jc z y s ty m — że m o gę pani z w ró c ić je j zg u b io n ą w ła s n o ś ć ?

Z tem i s ło w y podał je j b ran so le tk ę . M łod a k o b ie ta rz u c iła zd ziw io n e sp o jrzen ie n a L u d w ik a , potem n a s w o ­ ją ręk ę.

— Isto tn ie, to m oja w ła sn o ść — odparła. — d z ię ­ k u ję panu bardzo.

D ź w ię k ty c h s łó w za d z iw ił L u d w ik a w sposób s z c z e ­ g ó ln y , ja k k o lw ie k b ow iem w yp o w ied zian o je bard zo p łyn n ie, o d z n a c z a ły się a k cen tem w y b itn ie c u d zo zie m ­ skim . L u d w ik czu ł, że tw a rz je g o p o k r y w a się rum ień cem , i n ieśm iało sp o jrza ł n a n iezn ajo m ą, k tó ra t e r a z od rzu ­ c iła sw obod n ie s z a l z o b licza. J e j p ię k n a tw a rz , w d zię k ła g o d n y c a łe j p o staci w y tr ą c ił go zu p ełn ie z ró w n o ­ w ag i. N ie b ie sk ie o c z y , ocien io n e d łu g iem i rzę sa m i, sp o­

c z ę ły na nim z d ziw n y m w y r a z e m n ie w in n o ści i dobroci, a p r z y ja z n y u śm iech d o p ro w ad ził do w zru sze n ia , k t ó r e ­ go w c a le n ie m ógł o p an o w ać. Z a k ło p o ta n y i z a c z e r w ie ­ n io n y, n apróżno u siło w a ł coś od p o w ied zieć. L e k k i r u ­ m ien iec p o ja w ił się n a tw a r z y n ie zn a jo m e j; p o c h y liła się le k k o , p o z d ra w ia ją c go p rzy ja ź n ie . M ę ż c z y z n a obok s ie d z ą c y z d ją ł k a p e lu sz i w tej sam ej c h w ili p o w ó z p o­

(11)

10 -

to c z y ł się s z y b k o naprzód. L u d w ik p o stęp o w ał w osłu ­ pieniu za z n ik a ją c e m z ja w isk ie m , u tk w iw s z y sp o jrzen ie w zielo n ym szalu, k tó ry oddalał się c o ra z b ard ziej i bard ziej. Z d aw a ło m u się, ja k o b y to w sz y s tk o snem ty lk o było. Od tego c zasu o b ra z n iezn ajo m ej nie o p u szczał go a n i na c h w ilę — s z u k a ł je j w c a ły c h W ło sze ch , ale napróżno.

I oto te ra z, k ie d y s ta n ą ł zn o w u u p rogu te g o r o ­ m a n ty czn e g o k ra ju , ta k sam o ja k w ó w cza s, zo b a c z y ł n a g le n iesp o d zie w a n ie ten sym b o l sw e go s z cz ę ś c ia , sw o ich nadziei. P ęd em w ię c ru s z y ł z w ie rz c h o łk a , a b y s z y b k o u c h w y c ić p rzelo tn e zja w isk o . A kon ie b ie g ły prędko, i L u d w ik n ie z d ą ż y ł za b ie d z d ro gę p ow o zo w i. A le prze.- c ie ż w m ia ste czk u trz e b a p rze p rzą d z kon ie. P o cie szo n y tą o k o liczn o ścią , w ie r z y ł, że p o w ó z n ie u ciek n ie mu p rze cie ż. I d ą c p ow oli, s ta n ą ł n ieb aw em n a p lacu p rzed o d w acliem , g d z ie zn a jd o w ał się je d y n y w tern m ia­

s te c z k u zajazd . W isto cie p o w ó z s ta ł tu taj, a le ju ż p ro ­ w adzono ś w ie ż e kon ie, a b y je za p rząd z. W ie lk a g ro m a ­ da c ie k a w y c h ze b ra ła się około obu kobiet. O ficer d o­

w o d z ą c y s tr a ż ą p rze d a rł się p rze z c iż b ę i, tr z y m a ją c w r ę c e p a p ier ja k iś , zm ie rza ł w p ro st do pow ozu. N a je g o w id o k m łoda dam a z zielo n ym szalem z e sz ła z po­

wrozu i p o stą p iła p a rę k ro k ó w n a p rz e c iw niem u. O ficer, s k ło n iw sz y się, ro z m a w ia ł w p ra w d zie u przejm ie, a le ja k m ożna b yło z je go g e stó w w y w n io s k o w a ć , w sposób s ta ­ n o w c z y o d m a w ia ł je j życzen io m . L u d w ik z b liż y ł się do c a łe j g ru p y i, p ra g n ą c z o b a c z y ć tw a r z n iezn ajom ej, k tó ra o d w ró ciła się w p r z e c iw n ą stro n ę, o b szed ł c ie k a w y c h i p rze d a rł się na d ru g ą stro n ę. O nieba, to b y ła o n a!

T e sam e r y s y tw a rz y , ty lk o w y b la d łe , ja k b y zatrw o żo n e , te sam e p ię k n e n ie b ie sk ie o czy , ty lk o łe z pełn e. Niepo- w strzy m a n e m k ie r o w a n y u czu ciem , szedł L u d w ik do niej,

(12)

- U -

p ra g n ą c p o zd ro w ić tę o z a ro w n ą p o stać, k tó ra n ie g d y ś p ro w a d ziła go k u cudom I ta lii — p o zd ro w ić ją te ra z, k ie d y Ita lię o p u szcza — p ra g n ą ł p rzy p o m n ieć k r ó tk ą c h w ilę p ie rw sze g o sp o tk a n ia . J e g o o d w a g a ro sła, alb ow iem n ie ­ zn ajom a b y ła b ez to w a r z y s tw a ; o p ró cz sta re g o słu żą ce g o , k tó ry sie d zia ł n a k o źle i s ta re j słu żą c e j, k tó ra zn a jd o ­ w a ła się w p ow ozie, n ie w id a ć b yło n iko go . W te m w z ro k jej p a d ł n a g le n a n iego. I w ó w c z a s po tw a r z y je j p r z e ­ m k n ęła sz y b k a , led w o d o strze g a ln a b ły s k a w ic a rad o ści.

L u d w ik n ie w ą tp ił już, ż e n iezn ajo m a g o pozn ała. W ła ­ śnie c h c ia ł ją p o zd ro w ić, już p ra w ie u sta o tw ie ra ł, k ie d y ona r z u c iła się k u niem u szy b k o , w o ła ją c :

— V o ilà , mon frè r e !

L u d w ik , zdum ion y w n a jw y ż s z y m stopniu, w id zia ł w ty c h s ło w a ch ja k ie ś n ieporozum ien ie. A le , zanim zd o ­ ła ł się o p an o w ać, jedno sło w o p rzem ó w ić, za w o ła ła do n iego ty m ra ze m po w ło sk u ta k , a b y w s z y s c y s ły s z e li :

— B o g u n iech b ęd ą d zięki, m ój b racie, za to, że p rzy b y w a sz.

A potem dod ała cich o, le c z w y r a ź n ie po n ie m ie ck u :

— B ęd ę zgubion ą, je śli mi pan za p rze c zy .

R ó w n ie ż szy b k o z w ró c iła s ię z p ow rotem do o fic e ­ ra, w z ię ła z je g o r ą k . ó w p ap ier i, w r ę c z a ją c go L u ­ d w ik o w i, r z e k ła zn ow u :

— T e n pan n ie c h c ia ł u zn ać n a szego pasportu, a lb o ­ w iem ty nie b y łe ś razem z nam i. Oto s ą s k u tk i tw o ich ro m a n ty c z n y ch w ęd ró w e k , k o c h a n y b racie.

I znow u dod ała po c ic h u :

— łs a z y w a się pan h ra b ia W allersh eim .

P r z e r a ż o n y i za n iep o k o jo n y tą d z iw a c z n ą p r z y g o ­ dą, p o jął je d n a k n ieb a w em L u d w ik , że w jego je st m o cy od d ać w ie lk ą p r z y s łu g ę tej c z a r u ją c e j isto cie, k tó ra s t a ­

(13)

— 12 —

ła te ra z p rzed nim ze łza m i w o c za c h i z lę k ie m w sercu.

N ie n a m y ś la ją c się te d y d łu żej, od p arł b ez w a h a n ia :

— U spokój się, k o ch a n a siostro, ja p om ów ię z tym panem .

N a stęp n ie z w ró c ił się do o fic e ra i, a b y z y s k a ć n a cza sie i p o n iek ąd w y b a d a ć r z e c z y , k tó ry c h je s z c z e n ie rozu m iał, z a g a d n ą ł g o :

— M oże pan, p an ie o fice rze , z e c h c ę m nie je sz c z e r a z p o w tó rz y ć sw o je z a strz e ż e n ia co do te g o pasportu.

W ie p an p rze c ie ż dobrze, że w p od ob n ych w y p a d k a c h k o b ie ty są za w sz e n ied o św iad czo n e.

— A le ż od te j c h w ili — o d p arł o fic e r — n ie m am już ża d n y c h z a strze że ń . W p a sp o rcie b y ł pan w y m ie n io ­ n y jak o to w a r z y s z sw e j sio stry , h ra b in y , a le n ie b yło p a n a w ca le . W p ra w d z ie sio stra p an a w y ja ś n iła m i, że p an odd alił się ty lk o n a ch w ilę , a b y p r z e b y ć pieszo r o ­ m a n ty c z n ą d ro gę, n iem n iej je d n a k w m ie jsco w o ścia ch p o g ra n ic z n y ch m u sim y p r z e s tr z e g a ć s u ro w y c h ro zk a zó w , d la tego zm u szon y b yłem p ro sić p a n ią h rab in ę, a b y z a ­ tr z y m a ła się tu taj, dopóki pan się n ie z j a w . N iech pan je d n a k b ęd zie p e w n y , że u w a ża łe m za sw ó j obo­

w ią z e k w y s ła ć jed n ego z m oich ż o łn ie rz y n a d ro gę, p ro ­ w a d z ą c ą do Sem pione, a b y za w ia d o m ić p an a o tej p rze ­ szko d zie. W k a ż d y m r a z ie , ra d z iłb y m pan u w d a lszej p o d ró ży nie o p u szc za ć h rab in y , g d y ż podobne n ie p r z y ­ jem n o ści ła tw o b y się m o g ły p o w tó rzy ć . D op iero za s z w a j­

c a r s k ą g ra n ic ą k o ń c zą się n a sze p r a w a i tam te ż b ę ­ d ą m o gli p ań stw o p o d ró żo w ać w e d łu g sw e g o upodobania.

L u d w ik , zd u m ion y do n a jw y ż s z e g o stopnia, n ie od ­ r z e k ł n ic. T y m cz a se m s t a r y s łu ż ą c y ze sze d ł z k o zła , w z ią ł od n iego le k k ą torb ę p o d ró żn ą i u m ieścił w p o­

w ozie. P o w ied .ziaw szy o fice ro w i k ilk a słó w u p rzejm y ch , podał m u L u d w ik r ę k ę n a p o żegn an ie, m ach in a ln ie w sia d ł

(14)

do p ow ozu i, p ra w ie n ie w ie d z ą c co c z y n i, z a ją ł m ie j­

sce obok ta je m n icze j n iezn ajo m ej.

O ficer sk ło n ił się u przejm ie, w o ła ją c : „B o n v o y a g e ! “ A p o w ó z s zy b k o p o to c z y ł się naprzód.

u .

U lic e m ia s te c z k a m ig a ły s z y b k o ; p ię k n a n iezn ajo m a je d n a k m ilc za ła z a w z ię c ie . A k ie d y L u d w ik p ro sił ją o w y ja ś n ie n ie tej d ziw a c zn e j p rzy g o d y , o d m ó w iła m u ru ch em r ę k i, w k tó ry m m alo w ało się p rze ra że n ie . L u d w ik p o g rą ż y ł s i ę . te d y w n a jro zm a itsze d o m y sły. W e d łu g w sze lk ie g o p raw d o p o d o b ień stw a to w a r z y s z k a je g o b y ła A n g ie lk ą , m oże n a w e t c ó r k ą w y s o k o p o staw io n ego m ęża.

P o n ie w a ż w o jn a w y b u ch ła n a now o, n ie n a w iść F r a n ­ c u z ó w do A n g lik ó w p od w o iła s ię ; w id o czn ie też, z p o­

lity c z n y c h w zg lę d ó w , n iezn ajo m a m u siała u ż y ć p o d stę­

pu, a b y o p u ścić k r a j, k tó ry zn a jd o w ał się w posiadaniu w ro g ó w je j o jc z y z n y . K ó w n o cze śn ie je d n a k se rce je go p ełn e b yło rad o ści, bo oto cudownie zrząd ze n ie p rzy p a d k u p o zw o liło m u u ra to w a ć isto tę, k tó re j sło d ki w d z ię k ta k p o tężn ie go w z ru s z y ł. S p o jrza ł n a n ią i z o b a c z y ł, że d re s z c z w s trz ą s a je j c ia łe m i o d d ych a z tru d n o ścią.

W re s z c ie z n ik n ę ły o statn ie dom y n a d rodze i o k o lica s ta ­ ła się pustą. K o n ie , p n ą c się pod g ó rę, p o stę p o w a ły p o ­ w oli. "W te j sam ej c h w ili p ię k n a n ie zn a jo m a c h w y c iła s zyb k o r ę k ę L u d w ik a i, p r z y c is n ą w s z y ją do s w y c h dłoni, r z e k ła c ic h o :

- - P a n je s t m oim z b a w c ą , z b a w c ą te g o w sz y s tk ie g o , co m i je s t n ajd ro ższem n a ziem i.

J a k b y w y c z e r p a n a śm ie rte ln ą o b a w ą i d łu g iem ta- n ie m g w a łto w n y c h u czu ć, k tó re g ro m a d z iły się

(15)

14 -

w je j piersiach., w e stch n ę ła g łęb o ko , i, o b ją w s z y ra m io ­ nam i to w a rz y s z k ę , s ie d z ą c ą n a p rze ciw , p o c zę ła p ła k a ć n iep o w strzy m a n y m łe z p otokiem . T o w a r z y s z k a n ie zn a jo ­ m ej u siło w a ła ją u sp okoić i p rze m a w ia ła do n iej w ja ­ k im ś o b cym ję zy k u , k tó re g o L u d w ik n ie rozum iał, a le k t ó r y w żad en sposób n ie m ó gł b y ć ' a n g ie lsk im . N ie z n a ­ jom a p r z y s z ła zn o w u do sieb ie i, o d rz u ciw s zy zasłon ę, s k ie ro w a ła sp o jrze n ie s w y c h n ie b ie sk ich o czu k u n ie ­ mu i z ło ż y ła r ę c e ja k b y w niem ej m o d litw ie d zię k c z y n n e j.

W re s z c ie sp o jrze n ie je j padło zn ow u n a L u d w ik a .

— W ja k iż sposób zdołam się panu o d w d z ię c z y ć ? — rz e k ła .

— O d w d z ię c z y ć ? — odp arł L u d w ik głosem , w k tó ­ ry m d źw ię cza ło g łę b o k ie p rzek o n an ie. — C udow n ym sposobem z g o to w a ł m i lo s szczę śc ie , o ja k ie m n ig d y n ie m arzyłem , a p an i m ó w i o o d w d zię cze n iu ? C z y ż b y d la te ­ go, ż e z ust tw o ich padło sło d k ie im ię b r a ta ? A có żem ja d la p an i u c z y n ił? W ie m ty lk o to, ż e pan i c z ło w ie k a ob cego, n iezn ajo m ego o b d a rzy ła nadm iarem szczę śc ia , hojna, j a k b ogin i z niebios.

— O, pan n ie w ie w c a le — o d p arła — co p an u cz y n ił d la m nie p rze z sw o je s z y b k ie i o d w ażn e zrozu m ien ie s y t u a c y i!

C h cia ła m ó w ić d a lej, a le s ta r y s łu ż ą c y , o g lą d a ją c się u w ażn ie n a w s z y s tk ie stro n y, p rze rw a ł je j n ie cie rp liw ie . 1 zn o w u u sły s z a ł L u d w ik cu d zo ziem skie, zu p ełn ie n ie ­ zro zu m iałe sło w a . C zasam i zd a w ało m u się, ż e c h w y ta h iszp a ń sk ie w y ra że n ia , to zn o w u s ły s z a ł n a jw y r a ź n ie j sło w a p o lsk ie. K o n ie r u s z y ły sz y b c ie j, a ro zm o w a p r z e ­ r w a ła się n iep ow rotn ie. W k r ó tc e podróżni z n a le źli się na w o ln ej p rzestrzen i, n a k tó re j o statn i s k rę t d ro g i po­

z w a la ł r z u c ić sp o jrzen ie n a W ło c h y . R o m a n ty cz n y k r a j le ża ł p rzed nim i w p u rp urze za ch o d zą ce g o słoń ca. Ciem-

(16)

n c lesiste w z g ó r z a A lp r o z sz e r z a ły się d aleko w śród k w itn ą c y c h r ó w n in ; szu m iące stru m ien ie sn u ły się ja k w stę g i zło ciste i sreb rn e p rz e z dolinę, a b iałe , b ły s z c z ą c e m ia steczk o św ie c iło jasn o u stóp g ó r y ; d a łsze h o ry zo n ty zn ik a ły w zm ierzch u purp u row ym .

— Ż e g n a j! — z a w o ła ł L u d w ik g łęb o ko w zru szo n y.

J e g o to w a rz y s z k a z w ró c iła s w ą p ię k n ą t w a r z w stro ­ nę tego raju , k t ó r y o p u ścić m usiała. Ł a g o d n e w zru sze n ie p o jaw iło s ię n a je j ry s a c h , a u sta z d a w a ły się p rzy ja ź n ie u śm iech a ć do łz y , k tó ra led w o d o strzeg aln a , b ły s n ę ła w oku.

— Ż e g n a j!.— p o w tó rz y ła ta k że , słod kim głosem , w y ­ c ią g n ą w s z y p rze d s ie b ie rę k ę .

B y ło to p o żegn an ie p ełn e w zru sze n ia , p ozb aw ion e jed n a k g łę b o k ie g o bólu i r o z p a c z liw e j tęsk n o ty.

P o n ie w a ż d ro g a s z ła zn ow u pod g ó rę , ro zm o w a m ogła z a w ią z a ć się z p ow rotem .

B o z p o c z ę ła ją p ię k n a niezn ajom a.

— M usi za p e w n e d z iw ić p a n a w w y so k im stopniu to, co m u się w y d a rz y ło , a le n iesp o d ziew an e z ja w isk a , k tó re w s trz ą s a ją c a ły m św ia tem , w p ro w a d z a ją c z ę s to ­ k r o ć lu d zi w d z iw a c z n e i ta je m n icze s y tu a c y e . W ta- kiem p ołożen iu i ja b yłam . I g d y ju ż zd a w ało się, że zg u b a je st n ieu n ikn ion a, niebo zesłało m i z b a w c ę w o so ­ bie pana. C zy m oże mi pan jed n a k o fia ro w a ć s w ą pom oc i w d a lszy m c ią g u ?

— A ż do o sta tn ie g o tch n ien ia .— • z a w o ła ł L u d w ik g w a łto w n ie .

— P ro szę n ic n ie p r z y r z e k a ć — p rz e r w a ła n ie z n a ­ jom a — dopóki n ie d ow ie się pan, c z e g o żądam . Oto p ragn ę, a b y pan d łużej w ystę p o w a ! w ro li m ego b rata , i jak o ta k i to w a r z y s z y ł mi a ż do M e m ie c . D o d a ć je d ­ n ak m uszę, że ro la ta b yn ajm n iej b e zp ie czn ą n ie jest.

- 15 -

(17)

- 16 -

L u d w ik od p arł z dum ą, iż żad n e n ie b e zp ie cze ń stw o go n ie p rzera ża .

— W ie d zia ła m o tem d ob rze — o d rz e k ła n iezn ajom a

— a le m uszę w y z n a ć r z e c z je sz c z e w a ż n ie jsz ą . M o g ła ­ b ym o k a z a ć się panu n ie w d z ię c zn ą i n ik cze m n ie w y ­ ra c h o w a n ą , a lb o w ie m p roszę o pom oc, n ie w y ja w ia ją c w zam ian ta je m n ic y m ego położen ia, g d y ż ta ta je m n ica n ie je st m oją w ła sn o ścią . In n i m a ją do niej p raw o , a m nie w ią ż e ty lk o s u ro w y o b o w ią zek . M e m ogę panu w y ja ­ śn ić n ic w ię c e j, niż to, co sam ju ż zo b a czy łe ś. Ł a tw o się m ożna b yło d o m yślić, że n ie jestem h ra b in ą W allersh eim , an i M e m k ą z pochod zenia.

— J a k ie m ż te d y im ieniem m am cię, pani, n a z y w a ć ? C zy ż tw ó j lo s n a za w s z e p o zo stan ie mi n ie zn a n y m ?

— M e , nie sąd zę — o d p arła je g o to w a rz y s z k a ła g o ­ dnie — a do tej p o ry, p roszę m ię n a z y w a ć sio strą B ia n k ą . To im ię m usi panu n a ra z ie s t a r c z y ć za w szy stk o .

— S io stra ! B ia n k a ! — p o w ta rz a ł L u d w ik , a se rce je g o p rzep o jo n e b yło za ch w y te m . — S io stra ! S io s tra !—

p a tr z y ł n a n ią i zd a w ało m u się, że m a p rzed sob ą ja k ie ś m arzen ie, k tó re zn ik n ie z tą c h w ilą , k ie d y o p rzyto m n ieje.

B ia n k a zn o w u p rz e r w a ła m ilczen ie.

— P a n n ie ty lk o p io że n a z y w a ć m nie sio strą, — m ó w iła ru m ie n ią c się n ie c o — a le n a w e t m usi, je śli nie ch ce m nie zd ra d zić. P rzy p u s z c z a m , że ła tw o się pan do tego p r z y z w y c z a i i m ó w ić b ęd zie do m nie p er ty.

— O b ym ty lk o n ie zapom n iał — o d rz e k ł L u d w ik za k ło p o tan y.

— M e , nap ew n o, n ie u czy n i pan tego. M yśl, że ten b łąd m ó g łb y b y ć ta k bardzo n ie b e zp ie c zn y zarów n o dla p an a ja k i dla m nie, p o w in n a mu za w s z e p rzy p o m in ać pana b ra te rs k i o b o w ią zek . A le m uszę je s z c z e o d słon ić co ś n iecoś z m ego położen ia. W id zi m ię pan tu w to w a rz y s tw ie d w o jg a

(18)
(19)

- 18 -

s ta ry c h s łu ż ą c y c h n a szego domu, k tó rz y o ta c z a ją innie n iestru d zo n ą tro sk liw o śc ią . M o ja podróż b y ła b y p o zb a ­ w io n ą w sz e lk ie g o n ie b e zp ie cze ń stw a , g d y b y ty lk o o ich m ilczen ie ch o d ziło . N ie ste ty , je st je s z c z e jeden c z ło w ie k , k tó r y zra b o w a ł m i m oją ta jem n icę. M uszę pan u bow iem w y ja w ić , że aż do M ed yo lan u kto in n y za jm o w a ł obecne m iejsce pana.

G łę b o k ie w yru szen ie zatam o w ało n a c h w ilę gło s m ó­

w ią ce j.

-— O b u rza ją ce n a d u ż y c ie — m ó w iła d a lej, ru m ie n iąc się g w a łto w n ie — ja k ie g o c h cia ł 'dopuścić s ‘ę ten c z ło ­ w ie k , k o r z y s ta ją c ze sposobn ości, zm usiło m nie do u c ie c z ­ k i p rzed nim . N ie m ogę te r a z wrą tp ić an i n a ch w ilę , że zem sta u c z y n iła go z d ra jcą . T o tłó m a e zy panu do­

sta te c zn ie mój pośpiech, m oją o b a w ę śm ierteln ą . Go c h w ila b ow iem sp o d ziew a łam s ię ro z k a z u a re szto w a n ia nas. W p ra w d z ie zm ien iłam d ro gę, p o czą tk o w o bow iem ce le m m ojej p o d ró ży b y ła W e ro n a . A le ja k ż e łatw o z d ra jc a m oże m nie g o n ić n a obu d ro g ach . B o trz e c ie j d ro g i n iem a już w ca le . I oto w id zi pan te ra z n ie b e zp ie ­ c ze ń stw a . A m uszę je sz c z e dodać, że, g d y b y p an a sebw-y- tano razem ze m ną, b y łb y p an bardzo surow o u k a ra n y .

— N a jw ię k s z e m p rzestęp stw em b y ło b y tu ta j u stą ­ p ić tc h ó rz liw ie — m ó w ił L u d w ik .

B ia n k ą m ilcza ła. N o c za p a d a ła c o r a z g łę b ie j i otu­

la ła w sz y s tk o sw oim sz a ry m p łaszczem . D r o g a p ię ła się c o ra z b ard ziej w gó rę, a po obu stro n a ch p ię tr z y ły się groteskow m , zęb ate s k a ły , p o m ięd zy k tó rem i V e v io la w p ie n isty c h s p a d a ła k a s k a d a ch . W s p a n ia ły ten w id ok w y w a r łb y n apew n o p otężne w ra ż e n ie n a p o d ró żu ją cy ch , g d y b y sp o k o jn y n a stró j ich zm ysłów r p o zw o lił u ż y w a ć ro z k o s z y w sp a n ia łe g o w id oku . B ia n k a , w y c z e r p a n a p o­

d ró żą i w rszyśtkiem i p rze jścia m i, « d a w a ła się b y ć po­

(20)

- Ii) -

g rą ż o n ą w le k k im śnie. L u d w ik nie m ógł za sn ąć, ale to w szy stk o , co p r z e ż y ł n iedaw n o, c z y n iło go n ie p r z y ­ stęp n ym dla cu d ó w p rzy ro d y . S k a ły , p rze p a ś c i i w o ­ dosp ad y o d b ija ły s ię w je g o oku, n ib y w ta fli w zb u ­ rzo n ego je z io r a : w z a ry s a c h n ie p e w n y c h i ch w ie jn y c h . J e g o św iad om ość, z a ję ta cze m innem , n ie b y ła w sta n ie zd ać sobie s p r a w y z teg o , co go o ta czało . C zę sto k ro ć p a trz y ł p rzed sieb ie w n iem em osłupien iu, i dopiero p o ­ tem o b ra z y ja w iły mu się, n ib y ciem n e, n ieo k re ślo n e w spom nienia. D u sza je g o s p o strz e g a ła z c a łą m o cą i w y ­ ra z isto śc ią ty lk o o b r a z B ia n k i, podobny do p o staci ła g o ­ dnej M adonn y.

B y ło ju ż zupełn ie ciem no, k ie d y podróżni zn a le źli się n a m oście,, p rze rzu co n ym n ad o k ro p n ą p rze p a śc ią , h a k tó r e j dn ie s y c z y , n ib y w ą ż s r e b r z y s ty , V e v io la . W d o­

mu p o czto w y m zm ieniono k o n ie. B ia n k a n ic p rzeb u d zd a się an i n a c h w ilę ; zd aw ało się, ja k g d y b y du sza je j, w ie ­ r z ą c now em u p r z y ja c ie lo w i, o d p o c z y w a ła , n ie trap io n a już żad n ą tro sk ą . D r o g a s ta w a ła się c o r a z d z ik s z ą i s tr a s z ­ n iejszą. O lb rzy m ie z w a lis k a s k a ł o ta c z a ły ją w około, a w w ą z k im p rze sm y k u z a le d w ie k ilk a g w ia z d b ły sz cz a ło . N a g le d ro g a s k r ę c iła ostro, a L u d w ik ze zd ziw ie n ie m z o b a c zy ł p rzed sobą, n a t le c z a rn e j s k a lis te j ś c ia n y , o lb rzy m ie g o b ia łe g o potw ora. J e d n o cze śn ie r o z le g ł się g łu c h y grzm ot. B ia n k a zb u d ziła się i z a w o ła ła p r z e r a ­

żoną r , .

— B o że ! co to jest, g d zie m y je ste śm y ?

- - T o je st w odospad p r z y w e jś c iu do w ie lk ic h g a lc- r y i — r z e k ł s ta r y słu g a , o d w r a c a ją c się.

T y m cza se m p o w ó z z a trz y m a ł się , a z o k ie n padł prom ień św ia tła . P o c zty lio n k la sn ą ł z b icza.

— Co to z n a c z y — s p y ta ła tr w o ż liw ie B ia n k a — c z y ż b y ś m y zo stali tu z a trz y m a n i?

(21)

- 20 -

— O ile w iem — od p arł L u d w ik — je st to g ra n ic a L o m b ard y i, p rze je d zie m y rnost i sta n ie m y po stro n ic s z w a jc a rs k ie j.

— • B o gu n iech b ęd ą d z ię k i! — z a w o ła ła B ia n k a i w e s tch n ę ła głęb o ko .

T y m cza se m p r z y p o w o zie z ja w iły się d w ie p o stacie, otulone w s z a r e p ła szcze , z k tó ry c h jed n a tr z y m a ła w r ę ­ c e la ta rn ię . 'W yso kie h ełm y, p rzy b ra n e koń skim i o g o ­ nam i, z d ra d z a ły fra n cu sk ich d rago n ó w .

— V o tre p asseport, M o n sieu r? — b rzm iało u przejm e, a le sta n o w cz e p ytan ie .

■ P asp o rt, k o c h a n y b ra c ie — r z e k ła B ia n k a i p r z y ­ c isn ę ła s ię do je g o ramienia,- d a ją c zn a k , a b y n ie z a ­ pom niał o sw e j roli.

L u d w ik w y c ią g n ą ł z b o czn ej k ie sze n i p asp ort i p o­

d ał go dragonom . U w a ż n y o b serw a to r d o strzeg łb y łatw o p r z y dzieim em ś w ie tle n iep okój w jego tw a rz y , bo L u ­ d w ik nie b y ł je sz c z e p r z y z w y c z a jo n y do p rzy g ó d p o­

d ob n ych . O ficer w z ią ł p asport i udał się z nim do d o­

mu. P o p ięciu m in utach w ró cił i oddał go L u d w ik o w i ze sło w a m i:

—- V o tre se rv ite u r, M onsieur le co m te !

— N a p rzó d 1 — z a w o ła ł s ta r y s łu g a , a p o w ó z ru s z y ł sz y b k o p rze z m ost, w stro n ę w odospadu. J e g o ło sk o t o g łu sza ł ucho, fa b ia łe c h m u ry o tu la ły p o w ó z g ę s tą m głą.

N a g le m g ła z n ik n ę ła i g łę b o k a ciem n o ść go o to c zy ła . Ł o ­ s k o t w odospad u i r z e k i d och odził z odd alen ia.

— G d zie je ste śm y ? — z a p y ta ła zn o w u B ia n k a .

— Z d a je mi się, że zn a jd u jem y się w tunelu, p rze z k t ó r y p rzech o d zi d roga.

To je st g a le r y a F rissin o n e — o z w a ł się g lo s p o eztylio n a.

A n i B ia n k a , ani L u d w ik n ie z a u w a ży li, k ie d y zn a le źli

(22)

- 21 -

się w tunelu. P o w ó z p osuw ał się zw oln a, a ciem n ości n ie ro zja śn iał n a jlż e js z y b ły s k św ia tła . P o d ziesięciu m i­

n utach podróżni zn a le źli się znow u n a w o ln ej p rzestrzen i.

B ia n k a o d etch n ęła p e łn ą p iersią .

— B o gu n iech będą d z ię k i! — rz e k ła . — L ę k p r z e ­ ją ł m nie już w te j p ie cza rze . A le ja k iż je st c e l teg o p o­

n u rego s k le p ie n ia ?

— G łó w n ie je s t to och ron a p rze c iw k o law in om , a t a k ­ że bardzo zn a czn e sk ró c e n ie d rogi. C a ła ta d ro ga je s t o lbrzym iem d z ie łe m ; ja k w sz y s tk o , c o k o lw ie k u c z y n ić z a ­ m ierza ten m ąż p o tężn y. Z b u d o w ał d rogę, alb o w iem o stry je g o w z ro k sp o strze g ł, iż je st p o trzeb n a do złą c z e n ia je g o lud ów . Co od lat ty s ią c a b yło niospełnionem ż y ­ czen iem , p rzed c z e m d w a d zie ścia -pokoleń u stęp o w ało ze drżeniem , bo zd aw ało się, iż za d a n ie to p r z e w y ż s z a lu d z­

k ie s iły , k r u c z y m i ten śm ia ły b u d o w n iczy ty lk o jednem skin ien iem , ty lk o d latego , że je g o p o tężn a wpla. ta k c h cia ła .

— P o d ziw ia m go, le c z sąd zę, ż e te n pon u ry g e n iu sz stra szn ie jszy m je st w te d y , g d y p u sto szy, a n iże li p o tę ­ żn ym , g d y bud uje — o d p arła B ia n k a — d r ż ą c n a w sp o m ­ nienie w o je n n y ch w y p a d k ó w , któ re n asu n ęły się je j na m yśl p rzy ty c h sło w ach .

— ' O n b u rz y po to, a b y b u d o w ać — odp arł L u d w ik z przekon an iem . — N a p otokach la w y , k tó re w y r z u c a w u lkan , śc ie le się potem niwra k w ia ta m i b o gata.

— L e cz c z y ż n ie n a le ż y m y śle ć o ty ch , k tó rz y g in ą, p o k ry ci proch em popiołów ? — p y ta ła B ia n k a .

L u d w ik w e stch n ął. T e s ło w a g o d z iły je g o duszę w n a j­

tk liw sz e m iejsce. P rzy p o m n ia ła m u się bow iem je g o w ła ­ sn a o jc z y z n a ; pomim o w sz y s tk o jed n a k , n ie m ó gł p o ­ z b y ć się podziw u dla m ęża, przed k tó ry m d rża ła cala

(23)

— 22 —

Europa. T a sp rze czn o ść n iejed n o k ro tn ie b yła m u b o le s­

ną. I tem b ard zicj tera z, k ie d y z b liża ł się do o jc z y z n y , z a ­ g ro żo n ej w o jn ą, k tó ra n ib y z w a l c z a r n y c h ch m u r p ię trz y ła się nad n ią c o ra z potężniej.

— Ż y je m y po to — z a c z ą ł po c h w ili cich y m g ło sem — a b y p o k u to w a ć za w in y n a s z y c h o jcó w . Ż e la zn e koło p rze zn a c ze n ia m ia żd ży n a s ; a ch , w iem to a ż zanadto d o b rze! A le nie ono je st w in n e , że w y p e łn ia w y ro k nieo d w ró co n ej N em ezis. H is to ry k o d b y w a su ro w y sąd.

A ona sąd zi ty lk o c z y n y , n ie ty ch , k tó rz y c zyn ili. D la te ­ g o zm uszeni je ste śm y z a p ła c ić za w in y n a sz y c h p rzo d ­ ków . A le pomimo to i sam i nie je ste śm y bez w in y.

O boje um ilkli. D r o g a z a w r ó c iła w k ieru n k u w sc h o ­ dnim . W lago d n em ś w ie tle k s ię ż y c a w id a ć b yło d w a śn ieżn e s z c z y t y g ó rsk ie .

— O, B o ż e ! — za w o ła ła do sw e j s łu ż ą c e j i w sk a z a ła r ę k ą n a potężn e g ó ry .

— 'W ie rzch o łe k po stron ie le w e j to je st Sem pione o b jaśn ił p o cztylio n , z w r a c a ją c się do sta re g o słu gi.

— C z y p ręd ko tam b ę d zie m y ? z a p y ta ł ten.

— W w io sce sta n ie m y za ra z, a le n a sam s z c z y t m am y je s z c z e d w ie g o d zin y d rogi.

Isto tn ie, w io s k a Sem pione, k tó ra le ż y u sam ego p o­

d n óża g ó ry , u k a za ła się bardzo szy b k o . P odróżn i z a tr z y ­ m ali się tu taj p rze z p a rę c h w il, bo B ia n k ą n a g liła do d a lszej d rogi. S zy b k o d o się g li s z cz y tu , a potem p ow óz b ły s k a w ic z n ie z je ż d ż a ł w dolinę. P o k ilk u m in utach j e ­ d n ak p o cztylio n z a trz y m a ł konie.

— Co się s ta ło ? — z a p y ta ł L u d w ik .

— H m , sig n o re — b rzm iała odp ow ied ź — c z a s nie je st n a jle p szy , trze b a b y ć ostrożn ym . M ieliśm y cie p le dni, a w te d y la w in a c zę sto s.pada na b ied n ych p od różn ych, ja k ja s trz ą b na w rób le. T rze b a w y s tr z e lić .

(24)

— 23 -

To m ó w iąc, w y c ią g n ą ł s ta r y , z a rd z e w ia ły m u szkiet i s tr z e lił w p o w ie trze . S trz a ł z a h u c z a ł d aleko ponad p u stk o w iem g ó rsk iem i ty sią czn e m o z w a ł się echem . A le potem za p a n o w a ła c isz a .

- - M ożn a sp ró b o w a ć — r z e k ł p o cztylio n i p o p ę­

d ził kon ie.

W p o w o zie p an ow ało m ilc zą c e n a p rę że n ie i k a ż d y w y o b ra ża ł sobić m im ow oli 'stra szliw ą h isto ry ę śm ierci w śród s p a d a ją ce j la w in y . ~W m ilczen iu p rzyp om in an o s o ­ bie te w s z y s tk ie opow iad an ia, k tó re w n a jm ło d szych j e ­ s z c z e la ta c h k a r m iły d ziecin n ą fa n ta z y ę opisam i s tr a ­ s z liw y c h k a ta k liz m ó w p rzy ro d y . N a g le w g ó ra c h r o z ­ le g ł się g łu c h y grzm ot.

;■ — J)io S a n to ! — za w o ła ł p o c zty lio n i sp o jrza ł w gó rę.

'W idocznie n ie b yło już w ie le c z a s u do stra ce n ia , bo p o cztylio n u d e rz y ł o stro gam i s w e g o kon ia, z a w in ą ł batem nad g ło w ą i p ow óz r u s z y ł z b ły s k a w ic z n ą s z y b ­ k o ścią. B ia n k a , w p rze ra że n iu s z u k a ją c p un ktu o p arcia, s c h w y c iła ' r ę k ę s w e j s ta re j słu żą ce j. L u d w ik s ta ra ł się za ch o w a ć spokój i r z e k ł:

— N ieb e zp ie cze ń stw o nie je st znow u ta k g ro źn e, c i lud zie u m ieją so b ie d a ć rad ę w p odobn ych w y p a d k a c h .

A le ledw o w y m ó w ił te sło w a, p r z e ra ź liw ie za g rzm ia ł s tr a s z liw y ło sk o t nad ich g ło w a m i. Z d a w a ło się, ż e c a la g ó ra zap ad a się z nim i raze m w p rzep aść. K o n ie w sp ię ły się i, s k a c z ą c w bok, p o c ią g n ę ły p ow óz n a sam b rze g p rzep a ści. A le śm ia ły je źd z ie c nie" s tr a c ił p rzyto m n o ści um ysłu , ty lk o o s tr o g a m i'i b iczem p ęd ził je naprzód. N ie ­ b e zp ieczeń stw o ru n ię c ia w p rze p a ść trw a ło ty lk o seku ndę.

A le zb liżało się w ię k sze . S tr a s z liw y ło sk o t r o z le g a ł się w około p od różn ych , a b ia ła ch m u ra z a k r y ła n a g le w s z y s t ­ ko. Z ie m ia d rża ła w sw y c h posad ach , a g w a łto w n y w ic h e r zrzu cił L u d w ik a z sied zen ia. B ia ły ob łok zaciem n ił się

(25)

— 24 —

szy b k o i p rze o b ra ził ja k b y w g ę ste , c z a rn e k łę b y dym u.

W c h w ilę potem p o w ó z za trzy m a ł się, ja k o kręt, k tó ry n a g le o r a fę podw odn ą u d erzy. Z a tr z e s z c z a ły osie, obie k o b ie ty k r z y k n ę ły p rzera żo n e, a n a w e t L u d w ik n ie m ógł się od n ieg o p o w strzy m a ć. N ie p rze n ik n io n a ciem n o ść o to­

c z y ła w sz y s tk o i w tej ciem n o ści u słyszan o s tr a s z liw y odgłos to c zą ce g o się grzm o tu , k tó r y od d alał się pow oli, a ż w re s z c ie n a sta ła ponura c is z a , ja k w grobie.

To b y ła u c ie c z k a z p a s z c z y lw a ! — z a w o ła ł pocz- ty lio n — s z c z ę ś liw ie d o się g liśm y tunelu.

T c sło w a n a p e łn iły n o w em ży c ie m za m a rły ch od strach u .

— A w ię c n ie je ste śm y z a sy p a n i? — za w o ła ł L u d w i' rad ośn ie.

— L a w in a m u siała s p a ś ć tu ż za n am i — od p ow ied ział p o czty lio n - • bo o d łam k i lodu i śn ie g o śle p iły nas p r a w 'c . D w ie osie złam an e. C zu łem to dobrze, że u d rzyliśm y m o c­

no o sk a łę . No, a le n ie b yło to łatw o w p ełn ym galop ie i w ta k ic h c ie m n o śc ia c h d o sta ć się w tę w ą z k ą dziu rę.

L u d w ik nie słu c h a ł ju ż ostatn ich słó w p o cztylio n a , bo uczuł, że B ia n k a , t r a c ą c p rzyto m n o ść, osunęła się w je g o ram iona.

— , N a B o ga , s io s t r o ! — w o ła ł, p r z y c is k a ją c ją do piersi. — Siostro, co c i je s t?

A le ona n ie odp ow iad ała. L u d w ik d rż a ł z p r z e r a ż e ­ nia. C z y ż b y ta stra sz n a c h w ila p o zb a w iła ją ż y c ia ?

T y m cz a se m w c ie m n o ścia ch b łysn ęło św ia tło . To p o cztylio n za p a lił la ta rn ię i W jej m ig o tliw y m b lask u L u d w ik u jrz a ł B ia n k ę , le ż ą c ą w je g o ram ion ach z za- m kn iętem i o c z y m a i ustam i. P o c zty lio n podniósł w g ó rę la ta rn ię i p y t a ł:

— N ikom u n ie stało się n ic z łe g o ?

■ Skoraśw iatło padło n a tw a rz B ia n k i, o tw o rz y ła o czy,

(26)

ulu, ra żo n a b laskiem , za m k n ę ła je z pow rotem . "Wtedy L u d w ik , u ją w sz y je j rę k ę , s z e p n ą ł c ic h o :

— B ia n k o ! B ia n k o !

A ona z a p y ta ła w ó w c za s, ja k b y w e śn ie je sz c z e p o­

g rą ż o n a :

— K to "mnie w o ła ?

— T w ó j brat, B ia n k o — r z e k ł L u d w ik g łęb o k o w z ru ­ szon y.

— B ra t, brat — p o w tó rz y ła m irnowoli i, u n ió słszy się nieco, tu liła się do p iersi L u d w ik a , k tó r y p r z y c isn ą ł u sta do jej czoła.

W tem sz y b k o o d z y sk a ła p rzy to m n o ść i, r z u c iw s z y nań zdum ione sp o jrzen ie, podn iosła się, w o ła ją c :

— Mój B o że ! to oszołom ienie, nie w ied zia łam sam a, co c z y n ię .

T y m cza se m p o cztylio n , ś w ie c ą c la ta rn ią , o g lą d a ł ze sta ry m s łu g ą pow óz.

— P rzgjd ew szystkiem m u sim y z o b a c z y ć, ja k się m a nasz w e h ik u ł •— m ów ił p o cztylio n . — O, zd aje się, żc ro zle ciał się w ty s ią c k a w a łk ó w . P a ń stw o b ę d ą ła s k a w i w y sią ść .

— C z y ten w y p a d e k z a trz y m a n as długo w d ro d ze? — p y ta ła B ia n k a z tro s k ą w głosie.

— • S ig n o ra — o d rze k ł p o cztylio n , zd e jm u ją c s w o ją c z e rw o n ą c z a p k ę — do n a jb liższe j p o c zty d o w le cze m y się jak o ś, m oże n a w e t a ż do B rie g , a le tam ste lm a ch będzie m iał dzień, albo n a w e t p ó łto ra dn ia rob oty.

A le s ta r y s łu ż ą c y , w odpow iedzi na trw o ż liw e sp o j­

rze n ie B ia n k i, u spokoił ją z a r a z :

— To się da zro b ić, pani hrabino. D o b rz e za p ła co n y k o w a l i ste lm a ch n a p ra w i p ow óz w p rze c ią g u k ilk u g o ­ dzin. W k a żd y m ra z ie te r a z n ie m am y czasu do stra c e n ia .

— T a k , mój p rzy ja c ie lu — z a c z ą ł p o czty lio n — ale

(27)

— 26 —

trze b a b y k ilk a m ło d ych d rze w e k , a b y p rzy n a jm n ie j osie z d yszlem z łą c z y ć .

— A w ie c d alej, naprzód — za w o ła ł s łu ż ą c y — ch o d ź­

m y sz u k a ć to, cze g o p otrzeba, bo moi pań stw o śp ie szą się bardzo.

A le p o cztylio n sta ł b e z ruchu.

—- D o b rze c i m ó w ić, m o n sig n o ro ! L a w in y m o gą w a ­ lić dalej. N ie m ożna b y ć te ra z p e w n y m ż y c ia an i p rze z jeden k w a d ra n s. G d y b y ś m y to ch o cia ż m róz m ieli, ale czu ję w p o w ie trzu o d w ilż. M o g ło b y się ta k sta ć, ż c c z e ­ k a lib y ś c ie tu dłu go n a n asz pow rót. M usim y c z e k a ć do rana.

L u d w ik , c z u ją c , ja k bard zo n ie p rzyje m n ą m usi b y ć dla B ia n k i ta zw ło k a , z a w o ła ł:

— A w ię c pójdę z w am i razem , p o d zielim y n ie b e z­

p ieczeń stw o .

— Cóż to pom oże, m o n sig n o re? L a w in a nie będzie p ytać, c z y nas je st d w óch , c z y tr z e c h : zm iecie w s z y s t­

k ich , k tó rz y sta n ą n a je j drodze.

— AV k a ż d y m r a z ie sp rób u jem y, p r z y ja c ie lu — o d ­ p a rł kró tk o L u d w ik i s c h w y c ił za la ta rn ię . — J a pójdę naprzód.

B ia n k a r z u c iła mu w d z ię cz n e sp ojrzen ie. P o czty lio n , p rze k o n a n y tym ton em sta n o w czy m , w y ją ł topór i szn u ry z pow ozu 1 r u s z y li w d rogę.

N ie u szli p ię ćd zie się ciu k ro k ó w , k ie d y w o źn ica z a ­ w o łał :

— Santo B o ro m eo ! tu n el je st za m k n ię ty . L a w in a ro zd zie liła się po obu je go stro n ach . S ie d zim y te ra z, ja k m ysz w p u łapce. J e s te ś m y za m k n ię ci od jed n ej i od d ru ­ g ie j stro n y.

L u d w ik p rze k o n a ł się n ieb aw em , że p o cztylio n m ów ił praw dę.

(28)

_ 27 -

— • C óż się sta n ie z n am i ? — z a p y ta ł p rze stra szo n y.

— B a, n iem a się znow u c z e g o o b a w ia ć. N a p o czcie nie b y li g łu si, s ły s z e li la w in ę ; je że li jutro nie zo b a czą m oich kon i, będ ą m nie szu k ać, g d zie te ż u tkw iłem .

W iad o m o ść ta zan iep o k o iła B ia n k ę , a le p rzy jm u ją c ją, r z e k ła pop rostu :

— M usim y zn osić to, co n am B ó g z s y ła . N ie c h się stanie, co s ię s ta ć m a. J e ste m -n a w sz y s tk o g o to w a.

P o c zty lio n u sp o k a ja ł p o d ró żn ych w d a lszy m c ią g u :

— D a m y so b ie jak o ś rad ę. Z a rę cza m , że jutro w p o­

łudnie sta n ie m y c a li i zd ro w i w B rie g . T y m cza se m b ę ­ d ziem y się s ta ra li d a ć zn a ć ó sobie. M am n a d zieję, że u sły sz ą h u k m ojego m uszkietu i w te d y n a pew no z b r z a s ­ kiem d zien n ym p o śp ieszą nam z pom ocą.

Po ty c h s ło w a c h z r ę c z n y W ło c h odrazu w z ią ł się do d zieła. W y ją ł d y sze l, a ż e b y za- p om ocą n iego w y w ie r ­ c ić d ziu rę w śn iegu . T y m cz a s e m r o z le g ł się zn ow u d a lek i, g łu c h y łoskot. B ia n k a p r z e s tr a s z y ła się.

— Co to z n a c z y ?

— ■ A co, c z y n ie m ó w iłe m ? To d ru g a law in a.

Ł o sk o t p o w tó rzy ł się tr z y ra z y , a potem s ły c h a ć b yło w y ra ź n ie , ja k g d y b y o lb rz y m ia m asa k am ien i to c z y ła się w p rzep a ść. W s z y s c y pobledli z w ra że n ia , ty lk o p o c z ty ­ lion u śm iech n ął s ię w esoło.

— T u się nie d ostan ie I M a m y s z cz ę ś c ie , że nie m o­

g liśm y w y r u s z y ć w d a lszą d rogę. T a d ru g a la w in a z a ­ sy p a ła b y nas z p ew n o ścią .

P o c zty lio n razem ze słu żą cy m w z ię li się razem do d zieła. U siło w a n ia ich u w ie ń c z y ł p o m y śln y sk u te k . Po p ew n ym c za sie , za pom ocą d y sz la , w y b ili w ścia n ie śn ie ­ g o w e j m ałe o k ien k o , p rz e z k tó re w id z ie ć b y ło m ożn a t a r ­ czę k s ię ż y c a . P o c zty lio n w y s tr z e lił poza ten o tw ó r k il­

k a k ro tn ie. T y m cza se m k o b ie ty i L u d w ik za ję li z pow ro-

(29)

l,om sw o je m iejsca w pow ozie, a b y o c z e k iw a ć b rza sk u d zien n ego.

III.

R an o zn u żo n y ch p o d różn ych zb ud ził w y s trz a ł.

• To pom oc p r z y b y w a ! — za w o ła ł p o czty lion — trz e b a im d a ć odpow iedź.

N a ła d o w a w sz y sw ó j m uszkiet,- s tr z e lił znow u p rze z otw ó r w ¡ścianie ś n ie g o w e j. N a ty ch m ia s t potem o d e zw a ły się. b ard zo b łizk o g lo s y w ielu m ę żczy zn .

P o k ła d śn ie g u n ie m usi b y ć bardzo sze ro k i! — za w o ła ł p o eztylio n — n ied łu g o b ęd ziem y w olni.

J a k o ż n ieb a w em sło w a jego s p ra w d z iły się. W p rze ­ c ią g u pół g o d zin y podróżni w y d o sta li się z ponurej p ie ­ c z a r y n a św ia tło dzien n e. P r z e d n im i le ż a ła c ic h a do­

lina, ja k n a dłoni le ża ło m ia steczk o B rie g , otoczon e s r e ­ b r z y s tą w s tę g ą R odanu.

P o n ie w a ż p o w o zu n ie m ożn a b yło je s z c z e w y c ią g n ą ć , s ta r y s łu g a ’ zaprop on ow ał, a b y d o trze ć do n a jb liż sz e j p o c zty , oddalonej ty lk o o pół g o d zin y d rogi. N a m iejscu w y p a d k u został p o e zty lio n ze s ta ry m słu g ą , a b y sp ro ­ w a d z ić pow óz.

D om p o c zto w y le ża ł z n a czn ie n iżej, o to czo n y lasem o z ie le n ie ją c y c h się sosn ach . W śró d d zik ie j n a tu ry c z y ­ nił 011 w ra ż e n ie b ezp ieczn eg o sch ro n isk a d la m a ły c h lu d zk ich potrzeb. Nie, b yło tu ż a d n y c h trosk, an i też ż a ­ d n ych p o żąd a ń : n ie b yło w u re g u lo w a n y c h fo rm ach ż y ­ c ia w sp ó łzaw o d n ik ó w , an i n ie p rz y ja c ió ł, ani zazd ro sn ych sąsiad ó w . D o ść ludzi, a b y n ie u m rzeć w sam otn ości, z b y t m ało jed n a k , a b y b y ć p o rw a n y m p r z e z w ir w y p a d k ó w ś w ia to w y c h . N ie ste ty , je d n a k cza sa m i c z ło w ie k nosi w sw e j w ła sn e j p iersi żą d zę b u rzen ia w ła sn e g o sp o k o ­

- 28 -

(30)

ju, i d la tego n a w e t ta k ie c ich e sch ro n isk o n ie m ogło dać s z c z ę ś c ia , je śli nieszczęście, m ie szk a w d u szy lu d zk iej.

O d p o czą w szy i p o siliw sz y się w tern cich e m sc h ro ­ nisku, podróżni r u s z y li d alej, skoro ty lk o p o ezty lio n ze sta ry m s łu g ą z a je c h a li ja k o tako w y re p a ro w a n y m p o­

w ozem . Do B rie g jed n a k p o w ó z led w o d o trzym ał. Skoro w ię c ty lk o podróżni w n o w ej ro z g o ś c ili się gospod zie, L u d w ik z a ją ł się n a p ra w ą .powozu. Z a w o ła n o k o w a la i s te l­

m acha, k t ó r z y o św ia d c z y li, że m uszą m ieć n a to co n a j­

m niej c z t e r y g o d zin y c za su . N ic in n ego n ie b yło do w y b o ­ ru, bo w całem m ia ste czk u n a w a g ę z ło ta n ie n a b y łb y podobnego w eh ik u łu .

P o stan ow ion o c z e k a ć cie rp liw ie . B ia n k a u d a ła się ze s łu ż ą c ą do pokoju. L u d w ik zaś z a ją ł sąsied n i, p o sta n a ­ w ia ją c sp ę d zić c z a s n a sk re śle n iu w sw y m p am iętn ik u o statn ich p rze ż y ć . Z p rze stra ch e m jed n a k z a u w a ży ł, że z g u b ił to reb kę podróżną, g d zie i p a m iętn ik p r z e c h o w y ­ w ał. P o n ie w a ż p am iętał dobrze, że je s z c z e n ied a lek o od B r ie g m iał ją p r z y soobie, p o stan o w ił p o szu k a ć z g u b y n a drodze. AV ten sposób p rze w ę d ro w a ł p rze z c a łe m ia s te c z ­ ko i z n a la z ł się n a szo sie w iją c e j się w gó rę. S zed ł ju ż ta k c a łą g o d zin ę i zu p ełn ie s tra c ił n a d zieję, k ie d y z d a le k a jakiś czerw m ny przed m iot z a b ły s z c z a ł n a tra w ie . B y ła to zguba, k tó rą pod n iósłszy, wresoło p o d ą ży ł do m ia steczk a . K ie d y b y ł ju ż od niego n ied a lek o , u sły s z a ł z a sobą g w a łto w n y tę te n t k o p y t k o ń skich . O b ró cił się i sp o strze g ł je źd źca , k tó ry w p ełn ym g a lo p ie z m ie rza ł wr je g o stronę.

W o d le g ło ści zaś k ilk u se t k ro k ó w w id a ć b yło pow óz, k tó ry wr to w a rz y s tw ie d ru g ie g o je ź d ź c a z n iem n iejszą p od ążał s z y b k o śc ią . I zanim je sz c z e L u d w ik z d ą ż y ł u c z y ­ n ić ja k ie k o lw ie k p rzy p u szcze n ie , je źd z ie c osadził kon ia i za w o ła ł doń po fra n c u sk u :

— C zy je st pan z B r ie g ?

(31)

3o

— N ie — o d p arł L u d w ik . — J e ste m pod różny i w r a ­ cam do m iasta ze sp aceru .

— • M oże w ię c ze ch ce nas pan ob jaśn ić, c z y n ie p r z y ­ b y ł tam p ow óz za p rz ę ż o n y w c z te r y kon ie, w k tó rym s ie d z ia ły d w ie k o b ie ty i m ę żczy zn a , a n a k o źle s ta r y słu ż ą c y .

L u d w ik c h c ia ł ju ż z a p r z e c z y ć , g d y ty m cza se m n a d ­ je ch a ł d y liża n s i z a trz y m a ł się. M ę żczy zn a , k tó ry w to ­ w a r z y s tw ie o fic e ra fra n c u sk ie g o sied ział w e w n ą trz , w y ­ c h y lił się i p o w tó rz y ł to sam o p ytan ie . T en k ró tk i p r z e ­ c ią g c z a s u p o zw o lił L u d w ik o w i u ż y ć podstępu. S zyb k o w ię c o d p a rł:

— Isto tn ie, ta k i p o w ó z p rze je ż d ż a ł tę d y, a le to już k ilk a god zin tem u. Z d a je mi się, że podróżn i m ieli w y ­ p ad ek w drodze. W m ia ste c zk u m usiano im d o ra b ia ć n o w ą oś. P rze d k w a n d ra n sem jed n a k , k ie d y ja w ych o d ziłe m z m ia ste czk a , w y r u s z y li w d a lsz ą d rogę.

— N a s z a t h n a ! — za w o ła ł n iezn a jo m y m ę żczy zn a . — J a k iż o b rali k ie ru n e k ?

— J e d y n y , ja k i m o gli — od p o w ied ział L u d w ik — p rze z Sion do G e n e w y . N ied łu go u jr z y c ie ic h ja d ą c y c h nad B odanem .

C z y n ie m o żn a b y p o je c h a ć z a nim i ja k ą ś k r ó ts z ą d ro g ą i o m in ąć m ia s te c z k o ? — p y ta ł n ie c ie rp liw ie p o­

d ró żn y ?

— A le ż t a k ! — z a b ra ł g ło s p o cztylio n . — Z a r a z n ie ­ d alek o m o żem y s k r ę c ić n a lew o i je śli ła s k a w i p an ow ie n ie b ęd ziecie się o b a w ia ć p r z e p r a w y p rz e z P o d a ń , to za o szc zę d zim y so b ie pół g o d zin y d rogi i w m gn ien iu o k a dogonim y ta m ty c h p o d ró żn ych .

— C z y ta d ro g a je st n ie b e zp ie c zn a ?

— B o że broń, ty lk o tro ch ę n iew yg o d n a .

— A w ię c n ap rzó d ! -z a w o ła ł te r a z o fic e r — a dw a-

(32)

- 31

dzieśeia napolcon dorów b ęd zie tw o ją za p ła tą , je śli z b ie ­ gów dogonisz.

W odpow iedzi n a to, p o c zty lio n z a c ią ł k o n ie i p o w ó z g w a łto w n ie r u s z y ł naprzód.

T y m cza sem L u d w ik , m io tan y p rzera żen iem , sz y b k o p ob iegł do B rie g , a b y o p o w ie d zie ć B ia n c e o n ieb ezp iecz- nem spotkaniu. Skoro u k a z a ł s ię w jej pokoju, B ia n k a od- razu, po n iepokoju, ja k i m a lo w a ł się n a je g o tw a r z y , p o ­ zn ała, że sta ło s ię co ś złeg o . O d d y c h a ją c z tru d n o ścią, L u d w ik ro zp o czą ł sw o je opow iadanie.

— L ito ś c iw e n ie b a ! — p r z e r w a ła m u B ia n k a — je ste śm y zgubien i. C z y ten p od różn y n ie m iał c z a sa m i c z a rn y c h o czu i w ło só w , c z y n ie w id z ia ł p an jego o lśn ie ­ w a ją co b ia ły c h zęb ów i bladej tw a r z y ?

— T a k , zd a je m i się — o d p o w ied ział L u d w ik . — Z r e s z tą n ie m iałe m w ie le c zasu mu się p r z y g lą d a ć . A le n iech p an i słu ch a dalej.

I te r a z o p ow iad ał sz cz e g ó ło w o , w ja k i sposób, u ż y ­ w a ją c podstępu, zm y lił p rześlad o w co m d rogę.

— B o gu n iech będą d zięk i, je ste ś pan moim aniołem o p iek u ń czym — m ó w iła B ian k a, p o d a ją c L u d w ik o w i r ę ­ kę. — M e m am y je d n a k an i c h w ili do s tra ce n ia . T rz e b a z a w o ła ć P a w ła .

— R o zp o rząd zam y co n ajm n iej d w om a god zinam i c z a ­ su — z a u w a ż y ł L u d w ik — nim oni d o strze g ą s w o ją p o ­ m y łk ę . To c z a s , k tó re g o trz e b a u ży ć , a b y r a z n a za w sze u n ik n ą ć g ro ż ą c e g o n ie b e zp ie cze ń stw a .

— J u ż d ru gi r a z — m ó w iła B ia n k a d rż ą c y m g ło sem — w y b a w ia s z m nie, p r z y ja c ie lu , od g ro ż ą c e g o n ie b e z p ie ­ cze ń stw a .

K ie d y s ta r y s łu g a d o w ied zia ł się o w szy stk ie m , po­

stanow ion o u c ie k a ć n a ty ch m ia st.

— K ie m o żem y c z e k a ć n a n a p ra w ie n ie pow ozu —

(33)

- 32

m ów ił on — m usim y u cie k a ć pieszo. P a n i hrabino, z e ­ ch cie j razem .z M a łg o rza tą u d ać się ś c ie ż k ą , k tó ra pro­

w ad zi w zd łu ż R odanu. J a udam się w p rze c iw n y m k ie ­ run ku, le c z c z e k a ć będę n a w as w za ro ślach , odd alon ych stą d o pól g o d zin y drogi. P a n h ra b ia m usi za ś o b rać tr z e c ią d rogę, a b y ślad n asz zu p ełn ie zo sta ł za ta rty . D o ­ piero, g d y s p o tk a m y s ię w s z y s c y razem , w eźm iem y sobie p rzew o d n ika.

S ta r y słu g a p o w ie d zia ł to w sz y s tk o tonem ta k s ta ­ n o w czym , ja k w ódz, k tó ry w y d a je ro z k a z y . J e g o p o stan o ­ w ie n ie b yło zresztą - ta k bard zo rozum ne, żę nikom u n ic p rzy szło n a m y ś l's ię sp rz e c iw ia ć .

Vć p r z e c ią g u p ięciu m inut, w e d łu g ułożonego planu, B ia n k a z M a łg o rza tą w y r u s z y ły w je d n ą stronę, s ta ry słu g a w d ru gą, L u d w ik w trze c ią .

IV .

P o w ielu bardzo p rzy g o d a ch , L u d w ik , długo w ę ­ d ru ją c po g ó ra c h , n ie n a tr a fił jed n a k n a śla d B ia n k i.

W sz y s tk ie u siło w an ia, ja k ie p rze d się w zią ł, a ż e b y z n a ­ le źć n a jlż e jsz y c h o cia ż śla d d ro g i — za w io d ły . P o k i l­

kod n iow ej p o d ró ży d o tarł do A n d e rm a tt, g d zie za m ierzał w y p o c z ą ć po sza lo n y c h tru d ach p o szu k iw a n ia B ia n k i.

B y ł ju ż te r a z ze sztą zu p ełn ie z re z y g n o w a n y . U ro cze z ja w isk o zn ikło ta k sam o d ziw n ie, ja k i d ziw n ie mu się ukazało.'

R o zstro jo n y do n a jw y ż s z e g o stopnia, sta n ą ł L u d w ik po w y tę ż a ją c e j p o d róży w w ie lk ie j sa li go ścin n ej, g d zie o lb rzy m i stół, n a k r y ty b ia łym obrusem , z d a w a ł się u p rz e j­

m ie z a p ra s z a ć znu żon ego w ęd ro w ca . P r z y jed n ym je go koń cu sied ziało trz e c h pod różn ych, k tó ry m w ła śn ie po­

Cytaty

Powiązane dokumenty

— Łatwo rzec: nie burz się, przemagaj, spokój chowaj... — Drewnu taki przy- kaz dawać, kamieniom, lodowcom. - Jakże? Dziewkęm sobie na żonę upatrzył, jak..

Jeśli o to spór szedł, że Żyd wziął w zastaw konia kradzionego i właściciel konia tego upominał się o jego zwrot, Żyd winien był konia zwró ­ cić, ale z

SABATH ŻYOIA I... rozwiała mu się prawie zupełnie. Teraz cyganka Masza wraziła mu się w źrenice i mózg, jak coś, za coby teraz oddał wszystko. Chytre pragnienie zdobycia

Pomocnik długo nie mógł zasnąć, wogółe spał niespokojnie, jednak ten sen nie był mu nieprzyje­ mnym. Koło serca czuł błogie jakieś ciepło. Zaledwie oczy

Rozchodzili się zw yk le przy gwiazdach, rankiem znów spotykali się w kościele... Nie uszło to uwagi

W kościele było zaledwie paru starszych ludzi. Ten przygarbiony, to.. Czer­ niaków jest dość na świecie.. Rzeczywiście, są oni bardzo zacni! Pan nauczyciel nie

W mieście za majorem nosił cybuch lub koszyk z prowiantami; nosił książki (z wyjątkiem „Złotego ołtarzyka“, bo to byłoby profanacyą); dźwigał buty od

Rzucają się widelce zażarte, jak harpie: Nic cię już nie ustrzeże miodopłynny karpie.. Nic was już nie ustrzeże, gołąbki,