BIBLIOTEKA
WARSZAWSKA.
P IS M O P O Ś W IĘ C O N E
NAUKOM, SZTUKOM I PRZEMYSŁOWI.
1862 .
i ' • ’ l 4M '
Tom pierwszy.
P O C Z E T N O W Y , TOM I.
WARSZAWA.
W drukarni Gazety Polskiej,
p r * y u 1 i c 619.
iI
■ M A M ' - j
f
W olno drukow ać, z w arunkiem złożenia w K om itecie C enzury, po w ydrukow aniu, praw em p rzep isan ej liczby egzem plarzy.
W arszaw a, dnia 26 G rudnia (7 Stycznia) 18 6*/6a r.
C enzor, r a d c a k o l ł e g i a l n y
8 < a n iiła w ii(i.
Lf b W /
3
mmi
ŻYCIE I PISMA
Là M A M O M « .
P R Z E Z
K azim ierza Raszewskiego.
n Rationem, quo ea me cumque ducei, sequarj*
Cicero. Tusc. II, 5.
Głośnej sław y i w ielkiego a zgoła bezużytecznego an i
m uszu książę K arol R adziw iłł Panie kochanku, podczas jednej z ty lu hałaśliw ych w ycieczek z N ieświeża w okolice, w tow arzystw ie niezliczonej tłu szczy dw orusów , strzelców , milicyi, p rz y odgłosie jan czarskiej m uzyki odbyw anych, zatrzy m ał sig nieopodal od rezydencyi w je d n y m ży dowskim dom u we wsi Mobilnie, n a obiad. W momencie u b ran o stół w złociste serw isy i p u h ary, rozesłano per-
(* ) Szczegóły dotyczące pryw atnego życia teg o m ęża , jak o też s z c z e g ó ły specyalnie dotyczące talm udyzm u i rnbiuizm u, czerpane są z d ziel: „M aim oniana, ótier Rhapsodien zur C harakteristik Salomon i\I a i
mons , aus seinem P riv a tif hen gesam m elt, von ^ ą jfa lisć Joseph W olf 1). M.
B erlin 1813-," tudzież: „ Salomon Majmons Lebensgetchichte, von'ihm selbst geschrieben und herausgegeben von /i’..P , M oritz. lierlit& 1792.’' Jakkolw iek co d o widoków ogólnie m oralnych i edukacyjnych me różnim y się w zda- uiu od sam ego M ajm ona i jeg o biografa, to co się tyczy zw iązku ich ze s t r o n ą re lig ijn ą , takow y pozostawiamy na ich odpow iedzialności, p o w t a r z a j ą c t y l k o w niniejszój rozpraw ie to , co było g ru n tem ich p rz ek o n a ń , bez żaditój ze swój strouy konkluzyi, do której nie m am y p raw a.
P n y p , aut.
tom 1. Stjcioù 1862.
skie dyw any, duszna i zakopcona izba p rzedstaw iła p o łą czenie azyatyckiego zb ytku przybyszów z lap o ń sk ą nędzą m ieszkańców. W idok zbliżającego się tłu m u i g ospoda
rującego ja k u siebie, nie u stra sz y ł je d n ak dwóch kobiet domowych, ufnych snadź w prerogatyw ę słab ości; ale m iody, szesn asto letn i chłopiec, za pierw szem spojrzeniem n a kierunek, ja k i p rzy b ra ła kaw alkada, u m knął n a cztery w iatry i nie pokazał się, aż opadł kurz za odjeżdżającem i po obiedzie nieproszonem i go śćm i; nie pokazał s ię , aby nie zostać p astw ą dobrego hum oru panów, d la k tó ry ch po kilku węgierskich libacyach, m łody żydek w jarm u łce i ła p serd a k u byłby m ógł być przedziw ną do figlów gratką.
Ten m łody żydek, którego oczy nie m ogły wówczas znieść pańskiego oblicza, b y ł to Salom on M ajmon, p rzy szły filozof, jed en z pierw szych m yślicieli X V III wieku.
1 R odzina jego zdaw na osiadłą b y ła w dobrach Radzi- w iłłowskich na Litwie; dziad Majmona trzym ał od dw oru korzy stn y pacht, a jed no z drugiem , ja k to powszechnie byw ało i byw a do tąd po wsiach, prow adził różne in teresa handlow e, dzierżawił m łyny, karczm y, przyczem m usiał być zarazem zaw iadowcą kom m unikacyj lądow ych i wo
dnych, gdyż lubo w k on trakcie m iał sobie zapew nionem utrzym anie dróg w stanie używalności, ale dw ór zarów no troszczył się o drogi ja k i o ko n trak t, to jest b ard zo mało;
dzierżaw ca przeto, aby nie odstręczać kupujących obaw ą złam ania karku, m usiał sam inyślóć o konserw acyi dróg.
In te re sa dziada M ajmonowego były w kw itnącym stan ie, ale upadek sił z wiekiem, zazdrość i podkupy w spółw y
znawców, zła w iara rządców dw orskich, podkopały fo r
tu n ę , k tó ra nareszcie rozdzielona pom iędzy kilkoro ro dzeństw a, daw ała każdem u zaledwie słab y p u n k t oparcia.
N a nieszczęście, ojciec M ajm ona był, ja k to po dzis dzień jeszcze w yraża pospólstw o żydow skie, naucznym, co b y najm niej nie znaczy, uczonym; to przeszkadzało m u zaj
mować się sprężyśp^e.,interesami, przez co przy nieszczę
śliwych mianowicie okolicznościach, w krótce n ieu b łag an a nędza w targnęła do dom u raz n a zawsze. Ojciec naszego filozofa przepędzany z folw arku do fo lw ark u , chw ytał się coraz innych interesów , tracił n a każdym i o statnią biedę ła ta ł lichym zarobkiem , jaki tu i owdzie za funkcyą
rab in a lu b za dom ow e nauczycielstwo udało mu się osiągnąć. W trak cie takich peregrynacyj i niedoli p rzy szedł na św iat nasz Salom on r. 1754 w mieście Nieświeżu, czy gdzieś w okolicy.
Od najpierw szych la t okazyw ał on nadzw yczajne do nau k zdolności, ale n a nich n ik t ani się poznać, ani właściwie i system atycznie rozw ijać ich nie potrafił; g łó w ną przeszkodą tem u b y ła ów czesna w yłączność ju d a i
styczna z jed n ej, a położenie polityczne żydów polskich z drugiej strony. O płakanym b y ł stan oświaty w całym kraju, klassa stanow iąca właściwy n aród za przew odnic
tw em Jezu itów przeżuw ała ty lk o plew y scholastyczne i strasznie w tyle pozostała po za ośw iatą Zachodu, cóż dopiero mówić o edukacyi dla żydów, k tórzy tak mało uw ażancm i byli za ob y w ateli, że trosk a o ich ośw iatę, 0 jak ieś szkoły pu bliczn e, b y łab y zgorszeniem całego k ra ju , gd y b y m ogła być choć n a chwilę dopuszczoną.
Żyli oni ja k o coś o d erw an eg o , odpychanego, w stanie m oralnego w zględem k la ssy społecznej ilotyzm u. Z d ru giej stro ny , zam knęli się oni, ja k pow iadam y, zby t szczel
nie w swoim judaizm ie: wszystkiemi siłami up o ru i p rz e s ą d u , odpychali postępow e in sy n u acy e, jakie zkądkol- wiek w ciągu wieków do nich nadciągały. D la nich ośw iata b y ła tylko w um iejętnem stosow aniu biblii do w szystkich szczegółów życia domowego, ztąd kom enta- torow ie tylko byli dla nich praw dziw em i mędrcami, a nauka właściw a w yk reśloną zo stała z rzędu potrzeb um ysłu i d u cha; w takim ted y k ierun k u utw orzyli oni sobie szkoły pry w atne m ające kształcić m łode pokolenia, szkoły niezależne od rządu, oderw ane od spółczesnego życia, żadnego związku ze społeczeństw em nie mają«e.
Taki stan rzeczy i um ysłów do jakich nadużyć, przesądów 1 filuteryj otw ierał pole, łatw o m ożna sobie wyobrazić.
To też nic okropniejszego nad opis szkoły żydowskiej, gdzie młodzież odbiera w ychow anie tak nazw ane reli
gijne i na osiągniętej tam wiedzy poprzestać musi już całe życie. N ie wiem, do jakiego stopnia szkoły te p r y w atne dzisiaj u leg ły reform om przez sam e gm iny jiropno motu w prow adzonym , ale posłuchajm y opisu samego Maj- mona, ja k te szkoły w yglądają u nas w drugiej połowie
zeszłego wieku. Szkoła zazwyczaj mieści się w m ałej, dusznej iz b ie, a dzieci rozsypane częścią, po ław kach, częścią na gołej ziemi. N auczyciel w b ru d nej koszuli siedząc na stole, trzy m a m iędzy kolanam i donicę, w k tó rej wielką, herkulesow ą pałk ą trze sobie tabakę i zarazem kom enderuje pułkiem pacholąt. P o d n au czy ciele, czyli jeg o czeladnicy, każdy w swoim kącie, eg zercytu ją p o d w ładnych i rów nie ja k sam nauczyciel obchodzą się z niemi wcale despotycznie. W szelkiego posiłku p rzy syłanego dzieciom do szkoły zatrzy m u ją w iększą część a czasami i w szystko dla siebie, a biedne dzieciska uskar- żyć się n aw et nie m ogą, z obaw y, aby nie ściągnąć n a siebie zem sty uczonych tyranów . T am ted y trzy m ają je na uwięzi od ra n a do wieczora, bez chwili wolnej, prócz poobiedzia w p iątk i i n a nowiu. Co się tyczy nau ki, to w praw dzie w praw iają się dzieci w dosyć dobre czytanie hebrajskiego p ism a , ale rozum ienie języ k a je st rzadkim w ypadkiem , a o jego grannnatyce ani mowy b yć nie może. Nauczyciel przystępuje w prost do w ykładu biblii i tłum aczy pojedyncze zd ania; ile tak ich zdań zrozumió uczeń i zapam ięta w yrazów , ty le zna z hebrajskiego ję zyka, ale jakie p raw id ła przew odniczą łączeniu się tych wyrazów w m ow ę, o tern ani w yobrażenia mieć nie może i bardzo naturalnie. Chciawszy wyłożyć gram inatykę ję zyka książkow ego, trzeb ab y się oprzeć na jakiejkolw iek gram m atyce, tym czasem i nauczyciel i uczniowie za m a
cierzysty język m ają co? oto jed y n ie p rzeb rzy d ły szwar- got żydow sko-polski, a ja k na Litw ie połączony z chłop- sko-ruskiin dyalektem , któ rym tłu m aczą się bez najm niej
szego kłopotu o praw idło, i takim to szw argotem n a u czyciel w ykłada Pismo; jakimże więc sposobem m pgą dostać się do grammatycznfego gru n tu ? Uczeń te d y ja k język a biblijnego, tak i treści P ism a p rzy takim w y kła
dzie nie wiele się nauczy, tern bardziej, iż ograniczony nauczyciel sam owolnie i najczęściej w edług fałszyw ych k om entarzy tłum aczy tekst, nie troszcząc się sam o po- • rządne zrozum ienie języka. Na takim w ykładzie Pism a w edług talm udycznych w skazówek ogranicza się cała, męcząca edukacya pacholąt żydowskich, o naukach spe- cy aln y ch, a tómci gorzej o hurnaniorach ani słychać;
i z takiem i zasobam i w iedzy chłopiec idzie w św iat n i
czego bardziej nie cierpiąc ja k nauki, i nic dziwnego.
Którekolw iek dziecko w kwiecie młodości skazane zostało n a ta k ą p iekielną szkołę, łatw o sobie w yobrazić, z ja k ą rozkoszą w ychodzi z niej i jakie przekleństw o nauki zo
staw ia po sobie.
T ak a szkoła m iała p re te n sy ą i naszego Salom ona w ykształcić n a człow ieka; zakosztow ał on jej d o b ro dziejstw , ale te bynajm niej w sm ak m u nie poszły. P o wiedzieliśmy, że z n a tu ry obdarzony b y ł w ielką by strością um ysłu, usposobienie jeg o nadto było skierow anem do sam odzielnego m yślenia, ztąd też wcześnie bardzo in te resow ał się kw estyam i o wiele wiek jeg o przechodzącem i, a postępy w w ykładanych m u przedm iotach czynił za
dziwiające; co w idząc ojciec, Człowiek troskliw y, ale mniej niż pospolity, nic lepszego nie m ógł dla syna obmyśleć, ja k w yuczyć go doskonale ta lm u d u i w ykierow ać na rabina: w ykształcenie w łaściw e, w szechstronne, do j a kiego m iał praw o w ysoki jego syna u m y sł, ani mu na myśl nie przyszło. Ażeby należycie ocenić ta k ą d eter- m inacyą ojca J^ajmonowego, m usim y k ilk ą słow y chociaż określić, co to je s t talm ud i czem talm udysta, czyli rab in jest, nie pow iadam , d la praw dziw ie św iatłych izraelitów , bo ci po za talm udem w idzą jeszcze całe m orze n ied o
ścigłej w iedzy i w ielkich obowiązków, ale dla owego profanum vulgus, k tó ry stanow i m assę, mianowicie u nas:
a nie zaw adzi zwrócić uw agę i na to, czem ta massa była przed stu laty , to jcst w epoce, o której mówimy.
T alm ud je st ja k o b y zbiorem wskazówek życia o p a r
tych na P iśm ie, stanow i on niejako a rte ry ą przeprow a
dzającą elem ent bib lijny do życia, je s t on zatem jeg o praw idłem m oralnem . A le ta lm u d , lubo m ający za za
danie popularyzow ać Pism o, koleją czash sam stał się niepopularnym , a raczśj dla ogółu n iep rzystępnym . Zło
żony z różnych w schodnich dyalektów , zlanych w jedno, przepełniony osobliwemi w yrażeniam i, których znaczenie sk ry ło się po za zasłoną wieków, olbrzym iej przytem objętości, w ym aga on w ielkiego obeznania się ze staro żytnościam i i h erm e n eu ty k ą, oraz niepospolitej przeni
kliwości u m y słu , aby m ógł być zrozum ianym . T o też
najśw iatlejsze um ysły mężów izraelskich nie zawsze zw y
cięsko w ychodziły przy kom m entow aniu talm udu, k tó ry sam je s t tylko kom m entarzem Pisma. Z tąd n au k a ta l
m udu je st p unktem ambicyi izraelskiego lu d u i głów nym celem naukow ego wychow ania. D ostatek, zalety pow ierz
chow ne, talenta wszelkiego rodzaju nie lekcew ażą się w praw dzie, ale nic nie może iść w porów nanie z godnością dobrego talm udysty. O pinia jeg o przew aża nad zdaniem najdostojniejszych ludzi w gminie. Jeżeli przychodzi w to w arzystw o, to bez względu n a jeg o wiek i stan, wszyscy p rzy b ie ra ją w zględem niego postaw ę p ełn ą szacunku i piórwszego ustępują m u miejsca. On je s t d o rad cą sumienia, praw odaw cą i sędzią gminy. K to m u nie okaże n ależytego szacunku, ten w edług zdania talm u dy stów potępionym je st na całą wieczność. Zw yczajny człowiek nie może nic niezgodnego ze zdaniem uczonego p rzed sięwziąć. Zwyczaje religijne, dozw olone i zakazane p o traw y, m ałżeństw a i rozw ody, p od leg ają nietylko niezli
czonej liczbie rabinicznych ustaw , ale n ad to pojedynczym w yrokom ra b in a , k tó ry do szczególnych w ypadków sto- suje ogólne dane, zupełnie w edług swego indyw idualnego zap atry w an ia się. B ogaty ku p iec, czy professyonista m ający córkę, d okłada w szelkich s ta ra ń , ab y j ą w ydać za ta lm u d y stę , k tó ry chociażby b y ł niew iedzieć ja k szp e
tn y , chorow ity i ograniczony, zawsze mieć będzie przed innem i pierwszeństwo. P rzyszły teść takiego feniksa, musi zaraz p rzy zaręczynach rodzicom jego w ypłacić pew ną sum m ę i oprócz posagu w yznaczonego córce obow iązany ju ż ją i jej męża przez jakie sześć lub ośrn la t po ślubie żywić, odziewać, płacić za m ieszkanie, a przez te n czas posag leży gdzieś na procencie, którego zięć używ a n a koszta dalszej nauki. P o upływ ie tego czasu bierze on pieniądze do ręki i albo obejm uje ja k ąś naukow ą funkcyą, albo też całe życie przepędza w uczonćm próżnow aniu.
W obu razach w szystkie troski domowe podejm uje żona, dosyć szczęśliwa, że za to przyjm ie u d ział w sław ię i przy- szłem szczęściu męża.
Do takiej to k ary ery ojciec przezn aczy ł Salom ona, i chłopczyna poddaw ał się jój ze w strętem w praw dzie, ale z uległością. Mówimy, ze w strę te m , gdyż on wcześnie
już bardzo oceniał należycie w szystkie sto su n k i swego społeczeństw a i kochając je serdecznie, b olał n ad jego ciem n o tą, k tó ra nie opierała się żadnym nadużyciom m o ralnym i o b racała się z przyjem nością w kółku nicości;, bolał n ad nią zarów no ja k n ad upokarzającem położeniem politycznein, którego ta ciem nota w łaśnie i przesądy wcale popraw ić nie m ogły. Cieszył się wielce z szacunku, jak im lud je g o otaczał osoby ugodnione w yższością um y
sło w ą, ale opłakiw ał to, że szacunek te n był najczęściej uzurpow anym przez pozór i zręczność, a rzad k o dostaw ał się praw dziw ej zasłudze. O dgadując pochód cywilizacyi u innych społeczeństw , ob u rzał się n a zabobony, które p rzy b rały form y religijnej pewności i p su ły w łaściw ą religię przodków , ów w zniosły i ludzki zakon Mojżesza.
Sam opow iada, ja k go zgorszyło n astęp u jące zdarzenie.
„K siążę R adziw iłł, pow iada o n , k tóry b y ł w ielkim zw olennikiem polow ania, p rzy b y ł raz z có rk ą, (późniejszą h rab ia n k ą R zew uską) i z całym dw orem do naszej wsi, ab y ta m urządzić polowanie. M łoda księżniczka około po łu d n ia u d ała się ze swerni dam am i i słu żb ą n a w ypo
czynek do tej w łaśnie izdebki, gdzie ja, zw yczajem chłop- czyny, siedziałem sobie pod piecem. O lśniła mnie świe*
tność i w ytw orność dw oru, unosiłem się nad pięknością osób i ich złotem i klejnotam i w yszyw aną odzieżą, tak , że oczu nasycić nie mogłem . N adszedł ojciec w łaśnie, kiedy ja pełen oczarow ania, zaw ołałem w uniesieniu:
— Ach! ja k to piękne! — A by mnie uspokoić i zarazem wzmocnić w zasadach naszej w iary, ojciec n a to szepnął m i do ucha: — Głupiś! n a ta m ty m świecie ta w ielka dam a będzie nam w piecu palić”. Te w yrazy ojcowskie, pow iada M ajmon, ta k go zasm uciły i w taki w prow adziły kłopot, że długo nie mógł sobie ich w ybić z głow y; chciał i nie.
śmiał tem u dziw actw u uwierzyć.
Co krok n ap oty k ając podobne p rzy k ład y , m yślał j u i n ad tern chłopiec, ja k b y przyjść do jakiejś pewności i po- dźw ignąć m oralnie społeczeństw o sw oje, za czem i po- dźw ignienie politycznych w arunków n astąpić miało. R w ał się do nauki gw ałtow nie. Pom im o, że miał zakaz czytania czegokolw iekbądź prócz ta lm u d u , dobierał się kryjom o do biblioteki ojca, złożonej z sam ych hebrajskich dziel
i w yczerpał ją. całą powoli. Książki, jakie ta m znajdyw ał, jeżeli nie n auczy ły go wiele bezpośrednio, n astręczały m u jed n ak m a te ry a ł do m yślenia, do analizy, b y ły d lań o liw ą, k tó ra p o dsy cała w ew nętrzny płom ień. J a k wielkie były jego zdolności, dosyć przytoczyć, iż gdy pomiędzy innem i książkam i znalazł w bibliotece ojca hebrajskie dzieło o astronom ii, przypiąw szy się do niego, zrozum iał je doskonale, nie znając jeszcze żadnych zasad m atem a
ty k i, bo m u ich nie m iał kto w yłożyć, a naw et w edług znalezionych w niem wskazówek, sam sobie z patyczków i nitek ułożył planisferium . W szystko to działo się kiedy M ajmon m iał la t dziewięć, w tedy ju ż um ysł jeg o przez m yślenie, czytanie książek, pomoc naukow ą jed n eg o św ia
tłeg o nad rab in a z M iru i częste z nim d y sp u ty talm u- dyczile, ta k się rozw inął, że i ojciec i nauczyciele rad y sobie dać nie mogli z kw estyam i i zarzutam i, ja k ie im czynił, a odpowiedzi jego zjednyw ały m u coraz więcej rozgłos cudownego dziecka. Nic też dziwnego, że ojciec kierow ał go n a ra b in a , co miało m u zastąpić bardzo p ro blem atyczną sukcessyą, a n aw et ojcu sam em u, praw em zwyczaju, zapewnić ja k ieś porękaw iczne. S zukano dlań k ary ery , a n ik t nie zatroszczył się o prag n ien ia jeg o duszy: Salom on od pierw szych chw il życia znalazł się ja k szlachetny kw iat pom iędzy chwastem , i całe też jeg o życie było ciągłem przedzieraniem się między chw astem i cierniem.
O jcu pilno b y ło bardzo z ożenieniem s y n a , to też tak się uw inął, że Salom on w jed en asty m ro k u życia już by ł ożenionym; to w arzyszyła tem u aktow i bardzo piękna p ersp ek ty w a, któ ra w rezultacie srodze zaw iodła m ło
dzieńca. W do\va, z której córką, ożenił się, nie d o trzy m ała obietnic co do u trzy m an ia m ającego zapewnić mu spokojne oddaw anie się naukowej pracy, nadto obchodziła się z nim z w yszukanem okrucieństw em , nie szczędząc b rutalskieh słów i razów; żona by ła d lań zupełnie obo
ję tn ą , więcej naw et przyjm ow ała stro n ę m atki przeciwko biednem u „darm ozjadow i”; nędza w dom u i ustaw iczne sw ary czyniły go istnem p iekłem , a tu m yśl Salom ona gw ałtem w y dzierała się do nieba. Chwile przebyte w tern fodziniiem pożyciu zostaw iły w umyśle Salom ona najbo-
SALOMONA MAJMONA. 9
«r leśniejsze w spom nienia, k tó ry ch ani czas an i późniejsze wyniesienie w świecie nauki w ygładzić nie zdołały. Było to ciągłe szarpanie się pom igdzy n ęd zą , niedolą., upoko
rzeniem i b rak iem wszelkich środków , a gorączkow ą chęcią kształcenia się i p rzyniesienia ulgi całem u jego społeczeństw u. Z latam i m ężniejąc w siły ducha i dojrze
w ając w um yśle Salom on jasno określał p rzyszłe możliwe stanow isko swoje, chciał d o b ra d la siebie jako dla je dnostki, aby je przelać w ogół. Ze w szystkich jego pó
źniejszych p rac i rozum ow ań widzimy, iż on przez intui- cy ą zakreślał sobie te w łaśnie cele, do jakich garnie się dzisiaj oświecona część izraelskiej ludności, czego i w na*
szym k raju zaczynam y niem ylne d o strzegać oznaki: p ra g n ą ł - słow em , p rzy zachow aniu nieskazitelności w iary, zlać się w obyw atelską całość z narodem , podzielić z nim zdolności i praw a, dążenia i korzyści, miłość hierozoli- m iańską przelać n a ojczystą ziem ię, u odm iennych o łta rzy jed n ę z nim zanosić prośbę i jed n o dziękczynienie;
p ra g n ą ł okręt swego ludu w epchnąć na pełny ocean p o stę p u , a tu w idział dokoła nieruchom o, cuchnące jezioro, zarosłe zielskiem ciem noty, up oru i fanatyzm u.
Ileż tu więc było do zrobienia, ile sił ku tem u należało użyć!
P rzed ew szystkiem należało się sam em u ukształcić, a to w ówczesnej Polsce było niepodobieństw em . Prze*
szkodę w tem stanow iły głów nie ustaw y krajow e i poło
żenie ludności żydow skiej, która, ja k sam tw ierdzi Maj- m o n , p o dobną b y ła do m uła podw ójnym objuczonego
‘ciężarem . Z jednej stro ny ciem nota w łasna i połączone z n ią p rzesąd y religijne, z drugiej brak ośw iaty i właściwe p rzesąd y k lassy panującej obarczały plem ię żydow skie i o d dalały od wszelkiego p o s tę p u ; a co się tyczy osobiście M ajm ona, to p ry w atn a niedola je g o rodziny odbierała m u wszelką nadzieję w ydobycia się z m roku, jaki go wówczas pokryw ał. Na w łasne plem ię nic rachow ać nie m ógł, wszelka edu kacya św iecka by ła dla żydów bardzo p o d ejrz an ą, trą c iła ap o staz y ą, narażała n a prześlado
wanie, tak, iż n ietylko w ty m względzie nie można było P°m ocy od swoich oczekiwać, ale raczej obawiać się losu k o sty i ub Spinozy, to je st publicznego p rzek leń stw a.
Tom *• Htjrcioft 1863.
O dkryć pragnienia, swe i myśli szlachcie było rów nem niepodobieństw em , mógł być bowiem pew n y m , że go odepchną lub wyśmieją.: że zaś nie m iał isto tn ie poch leb nego w yobrażenia o tej klassie, to pokazuje się z n a stę pujących słów jego, któ ry ch słuszności nie będziemy dowodzić, bo jej dow iodły fakta: „N aród polski, pod którym rozum iem jedy n ie polską szlach tę, je s t bardzo rozm aity. N iektórzy tylko m ają sposobność w ykształcić się przez w ychow anie, naukę i um yślne podróże i tym sposobem działać na dobro w łasne i swoich poddanych.
W iększość przepędza ¿ycie w obskurantyzm ie i swawoli, oddając się n a igraszkę brzydkim nam iętnościom, które zgubne są dla tysiąców poddanych. B łyszczą oni ty tu łam i i godnościam i, które zyskują za Bóg wie jakie spraw y; posiadają wiele dóbr, którem i nie p o trafią rządzić i najeżdżają się w zajem , przez co k raj, niestety! m usi kiedyś stać się łupem sąsiadów zazdroszczących jeg o w iel
kości”. Takie m ając o panach w yobrażenie, nie dziw, że się Maj mon nie u d ał do nich o pomoc i ra d ę , ale rachow ał tylko n a w łasne siły i chciał z nich wydobyć
wiele się da.
W praw dzie ju ż w 11 roku życia, dzięki kierunkow i przez ojca n ad an em u , był on rabinem skończonym , przysw oił sobie przytem niektóre wiadomości z h isto ry i i m atem atyki, ale w szystko to bez p lan u i ładu. M a
rzeniem jego było nauczyć się po polsku i po łacinie, ale w takim zakącie dojść do tego m ożna było tylko przez blizki stosunek z jakim katolickim księdzem, tojest w ystaw ić głowę na w szystkie pociski fan aty zm u w sp ó ł
wyznawców, inaczej mógł się obracać jed y n ie w zaklętem kółku hebrajszczyzny, z której też w y ciąg n ął w parę lat w szystko co tylko było pożyw nem : po zn ał kabałę i pism a M ajm onidesa, przez nie w prow adzony został w sferę filozofii arystotelicznej; w zbijanie się na coraz wyższe szczeble, drażniło tylko organizm sprag nio ny w ie
dzy, ale go nie zaspokajało, b rak języków i książek czuć mu się daw ał coraz bardziej. W takiein łam aniu się ducha z m ateryalnem i przeszkodam i przepędził Mojmon n a L i
tw ie 16 la t, to jest do 25 ro k u życia, bakalarką, i tym podobnem i zajęciami zarabiając n a nędzny kaw ałek chle
ba, w dusznej atm osferze nędzy m oralnej. W ty m to w ła
śnie czasie m ieszkając z żoną i jej m a tk ą , m iał zaszczyt, ja k w spom nieliśmy n a p o czątk u, kryć się w dom u w ła
snym przed książęcem obliczem R adziw iłła, k tóry zbyt łaskaw em okiem spoglądał na jego żonę uw ijającą się koło domu. P ożycie rodzinne było dlań tak dokuczliwem, że często po kilka kw artałów i po roku całym najm ow ał się opodal n a nauczyciela domowego i cały zarobek o d sy łał żonie. Ciekawym jest pojedynczy opis takiego zaAvodu.
Było to u jed neg o ubogiego pachciarża, k tó ry trz y m ał zarazem i karczmę. Życie tego człow ieka ■ rów nie ja k pow ierzchow ność b y ły odrażające; mowę jego stan o wił ja k iś rodzaj m ruczenia, które rozum ieli ty lk o chłopi, gdyż on nietylko hebrajskiego nie um iał języka, ale n a
w et ani słówka po żydowsku, a tylko chłopsko-ruskiem odzyw ał się narzeczem . Żona i dzieci b y ły kubek w kubek do ojca podobne. T eraz przyjrzyjm y się m ieszkaniu.
S k ład a się ono z jednej izby dym nej, czarnej jak sadze w ew nątrz i zew nątrz, bez kom ina, z m ałym tylko otw o
rem w dachu do w ypuszczania d y m u , k tó ry to otwór, ja k tylko się w ytli n a kominie, zam ykają zaraz jak n a j
szczelniej. aby ciepło nie uszło. Miejsce okien zastępo
w ały ułożone nakrzyż cienkie drzazgi pociągnięte p a pierem . Izb a ta b y ła mieszkaniem, szynkiem , jadalnią, pracow nią i sypialnią. D odajm y, że w izbie tej, szczegól
niej zimową p o rą było tak gorąco i wilgotno, dym u w niej tak pełno, że w yraźnie trze b a się było dusić. Tu ro z
wieszone bru d n e aż strach łachm any; tam suszy się nie- d o p ran a bielizna; ówdzie schną wiszące kiełbasy, z k tó rych tłuszcz kapie ludziom po głowie, gdzieindziej stoją cebry z k w aśną k apustą i b u ra k a m i; w innym kącie woda do codziennego użytku, a obok niej pomyje. Tam mieszą, zarabiają i pieką chleb, doją krow ę i t. p. W tym to p rzy b y tk u siedzą chłopi n a gołej ziemi (wyżej siedzieć nie rn°żna, bo dym by zadusił), pociągają wódkę i wrzeszczą;
kącie przysiedli domownicy, a pod piecem siedzi nasz Salom on ze swemi brudnem i, półnagiem i uczniam i i tłu maczy jm ze 8tarej podartej biblii tek st hebrajski na
rusko-żydowski. W szystk o to m usiało tw orzyć n iep o
równaną. g ru p ę godną, Iio g arto w sk ieg o pędzla.
Takie to było życie człowieka, który kiedyś m iał n a rów ni z M endelsonem i K antem trak to w ać najw yższe kw estye filozoficzne. Życie to p rzy k rzy ło m u się bardzo, duszą, w yryw ał się za góry i m orza, gdzie szerszy h o ry zont otw ierał się dla myśli, ale miłość ojczystej ziemi, przyw iązanie do sw oich, zatrzym yw ało go n a m iejscu.
K to wić, ja k długo jeszcze b yłb y M ajmon p leśniał w ten sposób, gdyby niespodziew ane prześladow anie nie skło
niło go do więcej stanow czych kroków. W dob rach Ra- dziwiłłowskich stanęło cudzoziem skie wojsko, które m ając sobie za obow iązek niszczyć m ajątki k o n federatów b a r skich, dopuszczało się niesłychanych gw ałtów , a już co z żydam i to obchodziło się ja k tylko sobie w yobrazić m ożna. Pom iędzy innem i wzięli oni sobie za praw idło, o t tak dla żartu , chw ytać po drodze pierw szego lepszego żyda n a przew odnika z jednej stacyi do drugiej; dla żar
t u , gdyż mieli w y borne k arty drożne. T aki im prow i
zow any przew odnik nie m ógł się tłum aczyć n iezn ajo m ością m iejscow ości, lecz jeżeli nie doprow adził, to go z pew nością czekała b a s to n a d a , ogolenie b ro d y lub coś w podobnym guście. Otóż M ajmon chodząc sobie raz sam otnie po polu i dum ając o ulubionych zagadnieniach, po p ad ł w podobne tow arzystw o, a obejście jakiego doznał, do reszty obrzydziło mu p o b y t w k raju . N iedługo też potem ze łzami w oczach, z pustą kieszenią, w nędznćm odzieniu, bez żadnej znajom ości świata, ludzi, porządnego naw et języka, puścił się drogą do K rólew ca, p rzy łączy w szy się do karaw an y kupców , k tó rz y trad y cy o n aln em i furam i, jakie do dziś jeszcze nap o ty k am y po gościńcach,
wieźli to w ary za granicę.
Sm utnem było położenie M ajm ona przy opuszczeniu ojczystej ziem i, bo przew idyw ał o n , źe pow rót do niej będzie mu bardzo tru dn ym , a pozostać w niej przy swćm usposobieniu i dążnościach um ysłow ych w żaden sposób nie mógł. G dyby go Bóg nie b y ł o bd arzy ł ch arak terem m oralnie w yższym , to przy zdolnościach, ja k ie p osiadał i troszce szarlatanizm u, m ógłby opływ ać w do statki, p ę dzić życie najsw obodniejsze, A le Majmon u p atru jąc w ła
śnie nieszczęście swego lu d u w w yłączności i błąkaniu się po labiryncie religijnych zagadek z treścią w iary ża
dnego nie m ających zw iązku, ubolew ał tylko nad takim kierunkiem , potępiał w duchu ludzi, którzy doń podżegali 1 sam za nic w świecie do tegoby ręki ńie przyłożył.
On p ra g n ą ł cywilizacyi i postępu d la sw ych w spółw y
znawców, a tu um ysły ich tak b yły nieprzygotow ane, tak od tego odległe, że pierw sze otw orzenie u s t w ty m przedm iocie b y ło b y hasłem do prześladow ania, jako p rze
ciwne interesow i piśm ien n y ch , w ładnącyeh opinią i s u mieniam i ciemnego ogółu. S tojąc niezłom nie p rzy wierze przodków , nie m ógł rów nież węzłem w iary panującej połączyć się z n aro d em , k tó ry w tedy ofiarow ałby mu środki wyższego kształcen ia obok naw et szlacheckiej p re rogatyw y; Majmon jakkolw iek w ysoko cenił n au k ę, ale takim środkiem doćhodzić do niej nie chciał. K ochał on nau kę dla n auk i samej, lecz kochał zarazem w iarę sw ą i plem ię, nie m ógł więc zezwolić na to, aby nau k a m iała go z jego ludem poróżnić. Z dalszych owszem działań M ajm ona okazuje się, iż on n auki i stan o w isk a, jakie ona zapewnia, p ra g n ą ł użyć nietylko za środek w pływ u n a u m y sły w spółw yznaw ców , ale zarazem korzystać z tego stanow iska, aby odezw ać się pow ażnie do ludzi m ających udział w rząd z ie, iżby żydom polskim udzieloną była pew na opieka i możność zbliżenia się do ogniska cyw ili
zacyi. Takiem i ożyw iony m yślam i, takie um iłow aw szy cele, M ajmon nie m ógł zgodzić się z położeniem swojem w kraju; w olał cierpieć nędzę, niż schlebiać bałam uctw om podtrzym yw anym przez m niem anych uczonych swego lu d u . Jed n ak że chociaż dużo cierpiał, nie w yniósł przeto z k raju żadnej dla nikogo osobistej nienawiści: R adziw ił
łowi nawet, przebaczył bolesne dla drugich fan tazy e, k tó ry ch b ył świadkiem ; w yrzucając je w pism ach swych, przypisyw ał je raczej tem peram entow i księcia i złem u w ychow aniu, niż jeg o charakterow i. O dzyw ając się zdale- k a o swych w spółziom kach czy to chrześciań sk ich , czy l7'ra e lsk ie h , sądzi obie stron y z zu pełną b ezstronnością:
słowo je g o jest, słow em n a u k i, pobudką do refleksyi, żaden w zgląd nie odw odzi go od w ypowiedzenia prawdy.
Nie szczędzi M ajmon zwłaszcza swoich w s p ó ł w y z n a w c ó w ,
m ianowicie za ich u p ó r w przesądach i oddanie się na łask ę szarlatanizm ow i naukow o-religijnem u, którego on je st nieubłaganym w rogiem. Ścigając go wszędzie, Mąj- mon naraża się wielu ludziom. Ale tru d n a rada, pow iada on w jednem miejscu: „ ja kocham p raw dę, gdzie trzeb a za nią walczyć, nie pytam naw et na samego djabła i jego p rababkę. U la poszukiw ania praw dy porzuciłem mój n aród, ojczyznę i rodzinę, ztąd każdy łatw o pojmie, że kiedy chodzi o w ypowiedzenie praw dy, to pow strzym ać mnie żadne drobne względy nie mogą. O sobistej nie- przyjaźni nie żywię d la nikogo, ale jeżeli kto w ystępuje jak o nieprzyjaciel praw dy, kto w pływ u swego na publikę używ a dlatego, aby ją z nizkich pobudek w b łąd w pro
w adzać, ten je s t eo ipso moim wrogiem , tego ja ścigać b ę d ę , kim kolw iekby on był, czy professorem , czy b isk u pem rzym skim , czy sułtanem tureckim ”. Takiego też prog ram atu trzy m ał się M ajmon w życiu praktycznem , we w szystkich dziełach swych i pom niejszych arty k u łach , którem i zasilał ówczesne pism a peryodyczne niemieckie.
T rzeba mieć ta k silne postanow ienie i dw adzieścia pięć lat, ażeby, ja k M ajmon, puścić się w św iat o suchym obw arzanku i kilku śledziach, z kilko-złotowym zaledwie zapasem i stawić czoło przygodom , jakie człowieka cze
k ają pom iędzy ludźm i nieznanetni. K upcy, z którem i się zab ra ł Salom on, dowieźli go szczęśliwie do K rólewca, a tam n a pierw szym zaraz kro k u dał m u się uczuć b rak znajomości m iejscow ego języka. M ajmon znał w praw dzie w ybornie języ k h ebrajski, ale ten je s t tylko, ja k łacina, językiem uczonych, do codziennego u ży tku wcale się nie przy d ał; mieszane żydow sko-polsko-ruskie narzecze, do którego przyw ykł, dobre było w Litwie, ale nie w mieście zaludnionetn przez Niemców; całym więc jego ratunkiem b y ła tro cha i to źle w ym aw ianej niem czyzny, której się w domu omackiem nauczył. P o zn a ł się on tam z kilku paniczam i swojego w yznania, uczniam i uniw ersytetu, k tó rzy sądząc po minie i w ym aw ianiu, wzięli go zrazu za hetkę p ętelkę, ale gdy on im źle czytanego w praw dzie po niem iecku F edona M endelsonow ego zaczął w ykładać doskonale językiem h e b rajsk im , dopiero w praw ił ich w podziwienie i obudził szacunek. Nie znalazł jednak
tam M ajmon ani serca, ani dobrej rady. In s i widząc w spółwyznawcę żądnego nauki, przy garn ęlib y go do sie
bie, dali m u ja k i kącik i otw orzyli sto su n k i, na jakich w K rólew cu nie zbyw ało; ci zaś, z którym i pierw szą za
brał znajomość Majmon, odesłali go n a naukę do B erlina pod pretekstem , że tam najwięcej k w itną nauki filozofi
czne, nie p ytając, zkąd on weźmie na podróż i za co tam ślę utrzym a. W idocznie chcieli go się pozbyć i dokonali tego, ofiarując mu n a drogę kilka sztu k starej odzieży.
Z K rólew ca do B erlina udaw ał się nasz pielgrżym okrętem przez Szczecin. Z jak iem i pryw acyam i połączoną b y łą ta je g o podróż m orzem i ląd em , opisywać nie bę
dziemy, dość pow iedzieć, że p rzeb y ł w niej cierniowe męki, bo to ani się z kim rozmówić, ani się czem posilić, ani gdzie w ygodnie głow ę do snu złożyć, tak, że biedny m iłośnik nauki i praw dy był już niem al um ierającym z głodu i utrudzenia, kiedy nareszcie u jrzał kres swoich życzeń, m ury Berlina. G dyby M ajmon wjeżdżał do B erli
na ek strap ocztą i stan ąw szy przed hotelem zażąd ał ele
ganckiego m ieszkania, uprzed zan o b y się w podejm ow aniu polskiego grafa; ale, że szedł pieszo w p odartym łapser- daku, boso i w koszuli bezkolorowej, przeto gościnność stołeczna inaczej mu się wcale objaw iła. W Berlinie ubóstw o nie je st tak łatw o tolerow ane ja k u nas, a w owym czasie w yłącznie dla nędzarzy izraelskich przeznaczonym by ł dom za miastem, w którym przybyw ających trzym ano czas jakiś, dopóki starsi gm iny po zasięgnięciu stoso
w nych wiadomości nie poświadczyli, kogo z nich można wpuścić do m iasta bez obaw y ciężaru dla stołecznej lu dno
ści: takiem u losowi uległ i Majmon. K iedy ju ż czas jakiś k w aran tan n ę od byw ał w tem m iłosiernym więzieniu, zjawił się tam na szczęście wv odwiedziny rab in berliński. Maj
mon przy p iął się do niego, ja k do zbawcy; rabin berliński m usiał być człowiekiem postępowym, protegującym nauki, w>ęc też m łody ochotnik z całą szczerością, z pow agą, fde bez przesady, w yjaw ił m u skryte myśli, zam iary , 1 na dowód, że ju ż coś um ie i może, okazał mu konien-
*a rz > ja k i w dom u jeszcze n ak reślił sobie po hebrajsku I*^(l znakpm item dziełem M ajm onidesa hiszpańskiego:
ore -Nebuchim. P o w ysłuchaniu Maj m ona, rabin wziął
się za głowę i odskoczył odeii, ja k od zapow ietrzonego, a w róciwszy do m iasta ośw iadczył przed swojemu, że m łody przybysz przynosi z sobą, najzgubniejsze dla Iz r a
ela zasady i chęci. P okazuje się, że nietylko u nas, ale i w B randeburgii izraelici ów cześni dzielili się n a p o stę
pow ych i konserw atystów i że ci o statn i liczebnie i m o
ralnie dzierżyli przewagę. Skutkiem takiego ośw iadczenia w zbroniono M ajmonowi wnijścia do m iasta i z dom u schronienia w yrzucono go na gościniec. Salom on b y ł cierpliw ym i w y trw ały m , ale obie te cnoty m aję gdzieś kres ostateczny; po takiem obejściu og arnęła go chwilowo o statnia rozpacz. W yszedłszy z nieszczęsnego domku,' i nie wiedząc gdzie się obrócić, co z sobą, począć, padł tw arzą na ziemię i jęczał jak opętany. Przechodnie omijali spiesznie nieszczęśliwego; ci co się zatrzym ali, nie ro z u mieli słów, którem i uskarżał się n a nieludzkość w spół
braci; jeden tylko rów nie ja k 011 nędzny i o d arty dłużej m u się p rz y p a try w a ł, pozostał przy nim , zrozum iał go i odezw ał się doń jego językiem . Byłto żyd polski, z po
w ołania żeb rak ; on jeden p o dał mu rę k ę , podniósł go z ziem i, o ta rł łzy z rozpalonej tw arzy i rozłam ał się z nim u żebranym chlebem. Tem u człowiekowi M ajmon zawdzię
cza życie, a my znakom itość naukow ą.
J a k prędko dążył M ajmon do B erlina, tak te ra z , zakosztowawszy jego gościnności, jeszcze prędzej odeń chciał uciec. O statni stopień nędzy i b rak wszelkiego r a tu n k u , skłoniły go do połączenia się z żebrakiem , który w dobroci serca nie chciał opuścić nieszczęśliwego ziomka, a tu ła ją c się tu i, owdzie, zn ał w szystkie drogi i m ógł go doprow adzić, gdzieby zażądał. Skierow ali się więc oba ku ojczystym stronom i po pólrocznóm tułactw ie, żyw iąc się u żebranym groszem , stanęli w Poznaniu. R odzinna ziemia w yraźnie ja k b y chciała w ynagrodzić M ajmonowi zawód i okrucieństw o, jakiego doznał na obcej. T u znalazł tyle serca, tyle praw dziw ie ludzkiego uczucia, że codzień, co godzina, m usiał tylko błogosław ić i płakać łzam i w dzię
czności. P o roku najokropniejszej nędzy u jrzał się nagle pod gościnnym dachem , w ciepłej izdebce z łóżkiem , k tó rego oddaw na nie widział, u b ra n y w porząd n ą odzież, Otoczony ja k b y ro d zinn ą troskliw ością życzliwych m u osób,
\
Pom yślność tę głów nie zaw dzięczał M ajmon m iejscow em u nadrabinow i, k tó ry szczęściem stanow ił zu p ełn ą sp rzecz
ność z owym m ędrcem berlińskim . P rzez jeg o to w pływ i stosunki, Majmon sta ł się znajom ym całem u m iastu jak o rzadkiej nauki człowiek, zyskał pow szechny szacunek, rozm ow a z nim sta ła się p o żąd an ą przez m łodych ludzi szukających postępu i praw dy. Je d e n ze Znaczniejszych m ieszkańców , izraelita, ofiarow ał m u u siebie miejsce n a uczyciela do sy na jed y n ak a, pod bardzo świetnem i w aru n kami; w dom u tym Majmon, otoczony czcią i serdeczno
ścią pi-zebył dw a lata, ju ż to k ształcąc i oświecając w szy
stkich na około siebie, ju ż też p racu jąc dla w ykształcenia w łasnego. Dwa la ta, ogrom ny to k apitał czasu dla czło
w ieka z talentem ; przez ten czas M ajmon nietylko dopełnił studyów n ad pom nikam i hebrajskiem i, ale umocniwszy się w kilku językach, o beznał się z naukam i światow em i, z hi- sto ry ą, lite ra tu rą , naukam i przyrodzonem i; nad czytanem i dziełam i czynił sobie zaraz spostrzeżenia, które w później
szym czasie po słu ży ły mu za m atery ał do rozw iniętych studyów. Żyjąc w b ratersk iej jedności z ludźm i podziela- jącem i jego sppsób m yślenia, nie p rzesta w ał je d n ak po
w staw ać n a g łupstw o i przesądy, jak ie n a p o ty k ał u innych, d a ł sobie na to słowo i przestrzeg ał go wszędzie: to czyni
ło go nienaw istnym dla w ielu, i natu raln ie, nasuw ało p o dejrzenie o b ra k ortodoxyi. M ajmon przeto p ostanow ił raz jeszcze zejść z oczu ludziom , k tó rz y w iary bez zabobonów nie rozum ieją, i dla zdobycia sobie jeszcze bardziej nieza
leżnego stanow iska, um yślił bądź co bądź udać się znowu do B erlin a i tam przy stosow nych stosunkach i środkach, rozpocząć pracę n a wielkę skalę.
P rzed w jeżdżającym pocztą, Berlin nie zam knął goś
cinnych bram , ja k przed dw om a laty; jed n ak że gdy przy
szło zatrzym ać się dłużej, żydow ska policya nie dała po
koju biednem u wędrowcowi, i kiedy nareszcie w ypatrzono u niego książki, a pom iędzy innerni Logikę Majmonidesa,
»M ylath H y g o jan ”, z kom m entarzem M endelsona, p rzera
żony p olieyant bez cerem onii rad ził M ajmonowi, aby się wynosił swoim kosztem z B erlina, jeżeli nie chce, iżby go Zeń z całą okazałością kosztem m iasta w yprow adzono. Ale
T °m I. StycEt!(i 1883. 3
Majmon, dowiedziawszy się, iż w Berlinie mieszka d la n a u ki je d en z jego ziomków, u d a î się do niego o poradę. T ra- fił ja k najszczęśliwiej, znalazł otw arte serce i ram iona;
w długiej rozmowie o k raju ojczystym , dwaj młodzi ludzie zbliżyli się uczuciam i, tak ja k zbliżeni ju ż byli w spólnością celów naukow ych. Nowy przyjaciel poznał go z możnemi a pełnem i zacności ludźm i, k tórzy przez stosunki swoje w yjednali m u nareszcie spokojny p o b y t w Berlinie. N a to też czekał tylko M ajmon, ab y bez odwłoki p rzy stąp ić do zam ierzonego przedsięwzięcia.
P rzypadkiem d o stał się do M etafizyki W olfa, u r a to w anej za dw a sreb rn e grosze z rą k m aślarza, k tó ry ju ż do właściwego użytku nap oczynał j ą anatom izow ać. B yło to pierw sze z ważniejszych dzieł nowoczesnéj filozofii, z któ- rém m łody ad ep t poznać się m iał; to też rzu cił się doń z ciekaw ością i zapałem . Dzieło nie zawiodło jeg o skwa- pliwości, i nie tylk o sam a do sto jn a treść jego, ale u k ła d i m atem atyczna m etoda sław nego professora, precyzya w tłum aczeniu się, ścisłość w dow odzeniach i um iejętny porządek w w ykładzie, rzuciły nowe do jego ducha światło.
N aw ykły do filozoficznego m yślenia, obeznany z Maj- m onidesem , n ad którym od dzieciństw a tyle dni i nocy prześlęczał, z nadzw yczajną łatw ością zdał sobie spraw ę z sy stem atu W olfa, szczególniej co do ontologii, kosm olo
gii transcendentalnej i psychologii, któ re to części w chodzą w skład jeg o m etafizyki, zn ajd u ją się w ścisłym z sobą związku, i dążą do utw orzenia korony całego dzieła, tojest:
teologii naturalnej. W tej ostatniej dopiero części zaw adził Majmon o trudności, dostrzegając, iż objaw ione w niej za
sad y , nie odpow iadają poprzednim a naw et są im p rzec i
wne. Nie zadow olnił M ajm ona w ywód by tności Boga a po*
steriori,y.iko sprzeczny z poprzednio w ypow iedzianą zasadą sam ego W olfa, co do b y tu bezw zględnego m ającego p rzy czynę w sam ym sobie i dla- siebie w ystarczającą. W p raw dzie W'olf nie pow iedział w téj m ateryi praw ie nic n o wego, ale spożytkow ał ty lk o i usystem atyzow ał to, co p rzed nim dowodzili po P latonie, D ek art i L ejbnitz, i co w ed łu g tego ostatniego filozofa da się spopularyzow ać W ten sposób: w całej dziedzinie em pirycznych obserw a-
cyj, panuje zasada przyczyny w ystarczającej (ratio suffi- ciens). Ażeby jakiś b y t istniał, m usi mieć względnie do
« eb ie przyczynę dostatecznie m otyw ującą jeg o istnienie.
Jeżeli więc przyczyna ta nie zaw iera się w sam ym bycie, to m usi znajdow ać się gdzieindziej, w przyczynie najw yż
szej, absolutnej, to je st w Bogu, który sam je st stw órcą siebie sam ego i d o stateczn ą p rzy czyn ą szeregu istn ień , jako też czynów w iążących się we w szechistnieniu. N astę
pnie, ponieważ nie istnieje nic takiego, coby nie zależało od tej pierwszej przyczyny, czyli od Boga, więc Bóg m u si być nieograniczonym i obejm ow ać w szystkie możliwe rzeczyw istości. Innem i słowy: w świecie całym w szystko je s t przypadkow ością (contingens), nic niem a koniecznego (absolutum ), nic nie je s t causa sui. Źeby więc u sp raw ie
dliwić b y t w szystkiego co je st, należy przypuścić przy czy nę, k tó raby b yła konieczną: causa sui et rerum omnium. Ta przyczyna je st, ponieważ je s t konieczną, za czem idzie, że je s t Bóg, ponieważ ona je s t Bogiem. Ten dow ód a posteriori m a swoję słab ą stronę. W nikając bowiem w te n świat, w jeg o siły i praw a, m ożna śmiało przyjść n a tę myśl, że on, bynajm niej nie potrzebuje czegoś innego, coby było dlań dostateczną przyczyną, ale przeciwnie, tw orzy w y starczającą dla siebie całość, ma w szystko co m u potrzeba, p o rusza się tak dobrze, iż zdaje się, ja k o b y ani dziś ani n i
g d y nikogo gwoli swej nie potrzebow ał. Pom im o tej w ad
liwości, w szyscy po L ejbnitzu idący pisarze, polegając n a jego wziętości, trzym ali się tego arg u m en tu , pierwotni] i sa
mi) dla siebie przyczyn y, chociaż on silnie odpieranym by ł jeszcze za życia D ekarta, k tó ry go w znow ił w filozofii za
chodniej. W olf czując jeg o niedostateczność, a nie mogąc n a drodze ex perym entalnej, k tó rą p rzy ją ł w całej swej ogrom nśj pracy, nic lepszego wymyślić, zm ienił m u tylko form ę i rozw inął go w sposób n astęp u jący : „ W związku istot i rzeczy, trzeb a odróżnić konieczność w zględną od ko
nieczności bezwzględnej. P rzez konieczność bezw zględną rozum ie się to, że gdyby najm niejsze zdarzenie miało stać si§ inaczej niż się stało, to b y trz e b a ażeby w szystko wprzód odbyło się inaczej i ażeby w szystko również inaczej odby- y ało się n a przyszłość. Ale też i to p raw d ą niezaw odną jest, iż m 0g ł0 ky}0 jsajść niezliczone mnóstwo kombinacyj,
prócz tej, k tóra się urzeczyw istniła. W rozum ie Bożym znajdow ało się. m nóstw o in ny ch światów możliwych, i n ie
jed n o co niepodobnym je s t w naszym świecie, byłoby b a r dzo możebnern w innym . T ak więc niem ożebnośę je s t ró wnie w zględną ja k konieczność, je d n a i d ru g a w zględnie do ogólnego stanu rzeczy; p rzy innym bowiem stan ie j e dna nie b y ła b y nicm ożebnością, d ru g a nie b y ła b y koniecz
nością. Sam św iat obecny nie b y ł wcale koniecznym , ale owszem, przypadkow ym . A zatem jeśli je st p rzy p ad k o w ym , i jeżeli tern czem je st, nie je st w sk u tek konieczności w łasnej, przeto m a swego stw órcę; a tym je s t Bóg.” F o r
ma tego w yw odu, lubo doskonalsza od poprzednich, nie je s t je d n ak zadow alniającą: dow odzi ona bowiem tylko konieczności przyczyny, dostarcza tego co czasami w filo
zofii spekulacyinej n azyw ają prius, b y t najpierw szy w p o rząd k u czasu; ale to prius, tak ab strak cy jne i kom pletnie ża
dne, nie je s t Bogiem. J e s t ono w praw dzie absolutem , ale ta k czystym i próżnym , że doń żadnych nie m ożna zasto : sować przym iotów , ćo nie je s t w cale przekonyw ającóm dla um ysłu ludzkiego, który p o trze b u je dojść do pojęcia i w ykazania sobie jakiejś jedności pierw otnej, takiej co b y łab y nie tylko rzeczyw istą su b stan cy ą, ale osobą m oralną.
W yw ody, które akceptow ał W o lt'w pierwszej części swo
jej teologii, w ykazują też w praw dzie ja k ą ś przyczynę a b strakcyjną, ja k iś pierw iastek; ale skoro te n może być tak dobrze duchow ym jak m ateryalnym , a zatem przyjętym przez wszystkie sy stem ata prawdziwe i fałszyw e, skoro może posługiw ać zarów no spirytualizm ow i jak m ateryali- zmowi, panteizm ow i i naw et ateizm owi, przeto w artość ar- gum entaeyi, k tó ra pierw iastek ten tak niezdeterm inow any i ab strakcyjny w ywiodła, je st bardzo kruchą. D uch ludzki szuka dla siebie Boga osobowego, jakim Go przedstaw ia objawienie, ensperfectissimum; d o tąd nie znalazł go w p raw dzie n a drodze czysto naukow ego bad ania i zapew ne nie znajdzie nigdy; najprędzej, ja k się to do tąd zdarzało, sko ń
czy n a panteizm ie, lu b przyzna się do swej niemocy, jak Kant, i odeśle ku dalszym poszukiw aniom rozum spekula- cyjny do rozum u praktycznego, jaw nie kap itu lu jąc. Nie zadow alniający w dow odzeniu swóm bytności Boga Wolf a posteriori, tojest. av argum entach w ysnutych ze świata,
w drugiej części teologii zostaje na innym gruncie, poszu
kując dowodów m etafizycznych, n atu raln ie w yższych i p e wniejszych. A le i tu nie w znosi się wyżej nad dowód Sgo Anzelma. Z sam ego czystego rozum u daje się w ysnuć idea Istoty absolutnie doskonałej, idea ta je st konieczną, ale to nieszczęście, że czysto subjektyw ną; od pojęcia tej idei do jej rzeczywistości objektyw nej nie m a praw nego p rz e j
ścia, przynajm niej ani W olf, ani nnw et K an t przejścia te
go nie odkryli.
T akie to i ty m podobne w ątpliw ości w ykryw szy Maj- mon w znakom item dziele W olfa, n ap isał p o rząd n ą k ry ty k ą w k tó rej system ten dow odzeń p orów nał z system a- tem M ajm onidesa a raczej A ry sto telesa i napisaw szy p o sła ł go do przeczytan ia M endelsonow i, którego w praw dzie jeszcze osobiście nie znał, ale o któ reg o stanow isku w święcie n auk i w iedział ju ż dobrze. Zdziwił się wielce M endelson, o trzym aw szy te rozpraw ę i odpow iedział mu natychm iast, że w ątpliw ości jego są uzasadnione, że j e dnak one nie pow inny odciągać, ale ow szem zachęcać do coraz ściślejszego b ad an ia przynoszącego zaszczyt um y
słowi ludzkiemu.
Tem ośm ielony Majmon n ap isał now ą w języ k u h e b rajskim rozpraw ę, w której podaje w w ątpliw ość za sa dy teologii zarów no objaw ionej ja k i n atu raln ej. N adto, a rty k u ły w iary w liczbie trz y n a stu przez M ajm onidesa u ło żone (1) sprow adziw szy na pole filozoficzne, zbija filozo-
(1 ) Polem izując przeciw artykułom wiary ogłoszonym przez M ajmo
nidesa, Majmon nie przedstaw ia się przeto bynajm niej w c h « rak terze ka- cerza, te bowiem artykuły wcale nie odpowiadaj!) chrześciańskim kanonom
> uie mają żadnśj sankcyi duchow nej. M ajmonides pop ro stu , w odpow iedź na zarzuty chrześcian, że żydzi k ry ją się z zasadam i swojej religii, streścił w tych 13 p u n k ta c h je j dogm atyczną stro u ę, ażoby p rzek o n ać prześladow ców, iż religia M ojżeszow.i nie mieści bynajm niej szkodliw ych zasad. Dziś naw et, gdyby kto ujął coś z tych artykułów , lub dodał co do nich, nie n a ruszając ato li jedynej obow iązującej w Mozaizmie zasady jedynego Boga W8iechmogącego, i praw d ztąd w ynikających, byłoby to tylko rzeczą zwy- CtRjnój dyskussyi religijnej nie zaś kanonicznym sporem , sw oboda bowiem lełigii M ojżeszow ej otw iera pole w szelkiem u rozum ow aniu, nie krępując się żadnym au to ry tetem . T rzynaście artykułów M ajmonidesa o b racają się g łó wnie ukoło trzech punktów : B oga jodynego, objaw ionego, nagro d y i kary, a zatem i nieśm iertelności duszy.
ficznemi argum entam i i ze szczętem obala, w yjąw szy j e dnego, to je s t o przyszłych n ag ro d ach i karach, którem u pozw ala ostać się ale ty lk o w filozoficznym sensie, uw aża
ją c pojęcie’k ary i nagro dy za n atu ra ln e następstw o czynów z wolnej woli w ynikających. W pierw szych zaraz pracach piśm iennych okazuje M ajmon ten sceptyczny kierunek um ysłu, k tó ry też wciąż tow arzyszy jeg o badaniom . N o
wą tę pracę posłał znow u M endelsonowi, k tó ry n a ten raz ud erzo ny siłą i głębokością filozoficznych poglądów Maj- mona, nie m ógł wyjść ze zdum ienia, ażeby „żyd polski”
bez żadnych przygotow ań uniw ersyteckich zajść m ógł tak daleko w badaniach ontologicznych i m etafizycznych. J a ko uczciwy i niezazdrosfcy a bardzo naukę ceniący czło
wiek, spostrzegłszy, że ma do czynienia z niepospolitym człowiekiem , chciał go w ydobyć z u stro nia, otw orzył mu więc swój dom i tym sposobem zw iązał go stosunkam i ze w szystkiem i, co w B erlinie oznaczało się rozum em , nauką, w pływ em i zamożnością. O dtąd M ajmon n abyw a w stolicy uczonych Niemiec ro zgłosu uczonego człow ieka, ustnie i piśm iennie znosi się z m yślącem i ludźmi, o tw arte dlań b iblioteki dostarczają mu środków poznania się z w iedzą w szechśw iata, co d la M ajm ona, przy jego zdolnościach, je st rzeczą k rótkiego zachodu.
(D okończenie na.stjj.pi).
HAMLET
K R Ó L E W I C D U Ń S K I
D RA M A T W 5 A K TA C H S Z E K S P IR A , PRZĘKŁAI)
Józefa Paszkowskiego.
O S O B Y .
Klaudyusz, k ról duński.
Ham le t, syn p o p rz ed n ieg o a synowioe tera źniejs zego króla.
Polonicsz, szambela n.
Hor acy, przyjaciel H a m le ta.
. La er te s, syn P o lo n iu s z a.
Wol.TYMANI>, ) K o r n e l i u s z , i
R o z e n k r a n o ,
/
d w orzanie G i l d k n s t k h n , lOzKYK, )
Ksiądz.
M a r c k l l l s , ł
B e r n a r d o ,
(
oficerowie.Krancisko, żołnierz.
Renaldo , sługa Po loniusz a.
Rotmistrz.
Poseł.
D uc h njca H a m le ta.
Fortynbras, no rw egsk i k s i ę i j .
Gertruda, k ró lo w a duńsk a, matka H a m le ta.
Of e u a, e ó r k a Polonius za.
Panow ie, D a m y , Ofic erow ie , Żołnie rze, A k t o r o w i e , G r a b a r z e , M ajtk ow ie , P o s ło w ie i inn e osoby.
Rzecz si( odbywa w Ela/norze.
— —•
a k t
8 C K H A i
T aras przed zamkiem.
FR A N C ISK O na warcie. B ER N A R D O zbliża się
, ku niemu.
BERNARDO.
Kto tu?
FR A N C ISK O . Nie, pierwćj ty sam mi odpowiedz:
Stój, wymień hasło!
BERNARDO.
Niech Bóg chroni króla.
FR A N C ISK O .
Bernardo?
BERNARDO'.
Ten sam.
FR A N C ISK O .
I Bardzo akuratnie Stawiacie się na czas, panie Bernardo.
BERNARDO.
Tylko co biła dwunasta. Idź, spocznij, Francisko.
FR A N C ISK O .
Wdzięcznym wam za zluzowanie, Bom zziąbł i głupio mi na sercu.
BERNARDO.
Miałżeś Spokojną, wartę?
1 • ‘ ' *
FR A N C ISK O .
Ani mysz uie przeszła.
BERNARDO.
Dobra noc. Jeśli napotkasz Marcella i Horacego, z któremi tćj nocy
Straż mara odbywać, powiedz niech się spieszą,.
[Horacy i Marcellus wchodzą).
FR A N C ISK O . Zda mi się że ich słyszę.— StOj! kto idzie?
M A R CELLU S.
Lennicy Danii.
IIORACV . Przyjaciele kraju.
FR A N C ISK O . A zatćm dobrćj nocy.
M A R CIiLLU S.
Bijdź zdrów, stary.
Kto cię zluzował?
FR A N C ISK O . Bernardo. Dobranoc.
M A IiC ELLU S.
Hola! Bernardo!
ł BERNARDO.
Ho! Czy to Horacy Z tobij, Marcellu?
H O RA CY . Niby on.
BERN ARDO.
Witajcie.
HORACY.
I cóż? Czy owa postać i tej nocy Dała się widzieć?
BERN ARD O.
Ja nic nie widziałem.
(Odchodzi).
I. StycnA 186».
2 6 ii A M I . B T
' ł
M A R CELLU S.
\
Iloracy mówi, że to przywidzenie,
I nie chce wierzyć wieści o tem strasznćm, Dwa razy przez nas widzianem zjawisku;
Uprosiłem go przeto, aby z nami
Przepędził część tćj nocy dla sprawdzenia Świadectwa naszych oczu i zbadania Tego widziadła, jeżeli znów przyjdzie.,
HORACY.
Nic z tego; ręczę, że nie przyjdzie.
BERN ARDO.
Usiądź, I ścierp, że jeszcze raz zasZtunnujeiny Do twego ucha, które tak jest mocno Obwarowane przeciw opisowi
Tego, czegośmy przez dwie nocy byli Świadkami.
*
HORACY.
Dobrze, usiądźmy; Bernardo, Opowiedz jak to było.
BERNARDO.
Przeszłćj nocy, Gdy owa jasna gwiazda na zachodzie Tę sama stronę oświecała,
Gdzie teraz błyszczy, i zamkowy zegar B ił pićrwszą, Marcel i ja ujrzeliśmy—
M A R CELLU S.
Przestań; spojrzyjcie tam: nadchodzi znowu:
(Duch sit ukazuje).
BERN ARD O . Zupełnie postać nieboszczyka króla.
M A R CELLU S.
Horacy, przemów doń: uczony jesteś (1)-
( l ) Poniew aż umiał po łacinie a zaklęcia czyli egzorcyzm y, których przem aw iając do duchów , joiłynio inożua było użyć skutecznie, uloionem i były przez kiięży w tym ję zy k u .
BERN A ltD O .
Możeż być większe podobieństwo? powiedz.
HORACY . Prawda:—słupieję z trwogi i zdumienia.
BERN ARD O.
Zdawałoby się, że chce, aby który Z nas doń przemówił.
M A RCELLU S.
Przemów doń, Horacy.
'H O R A C Y . Ktoś ty, co nocnćj pory nadużywasz I śmiesz przywłaszczać sobie tę wspaniałą Wojenną postać, którą pogrzebiony Duński monarcha za życia przybierał?
Zaklinam cię, na Boga: odpowiadaj.
M A R C E L LU S. * To mu się nie podoba.
B ERN ARD O . Patrz, odchodzi.
HORACY.
Stój! mów; zaklinam cię: mów.
(Duch znika).
M A RCELLU S.
Już go nie ma.
BERN A RD O . I eóż, Horacy? Pobladłeś, drżysz cały.
Powieszże jeszcze, że to urojenie?
Cóż myśliśz o tćm?
HORACY.
Bóg świadkiem, że nigdy Nie byłbym temu wierzył, gdyby nie to Tak jawne, dotykalne poświadczenie Własnych mych oczu.
M A R CELLU S.
Nic jestże to widmo Podobnćm, powiedz, do zmarłego króla?
HORACY.
Jak ty do siebie. Taką właśnie zbroję Miał wtedy, kiedy Norwegczyka pobił:
Tak samo, pomnę, marszczył czoło wtedy, Kiedy po bitwie zaciętej na lodach, Kozbił tabory Polaków. Rzecz dziwna!
M A R C ELLU S.
Tak-to, dwa razy, punkt o tćjże samśj Godzinie przeszło marsowemi kroki, To widmo mimo naszych posterunków.
HORACY .
Coby to w gruncie mogło znaczyć, nic wiem;
Atoli wedle kalibru i skali
Mojego sądu, jest to prognostykiem
Jakichś szczególnych wstrząśnień w naszym kraju.
M A R CEL LU S.
Siądźcie, i niecli mi powie, kto świadomy, Na co te ciągłe i tak ścisłe warty
Poddanych kraju noc w noc niepokoją?
Na co to lanie dział i skupywanie Po obcych targach narzędzi wojennych?
Ten ruch w warsztatach okrętowych, kędy Trud robotnika nie zna odróżnienia Między niedzielą a resztą tygodnia?
Co powoduje ten gwałtowny pośpiech, Dający dniowi noc za towarzyszkę?
Objaśniż mi to kto? ■
HORACY . Ja ci objaśnię.
Przynajmniej wieści chodzą w taki sposób:
Ostatni duński monarcha, którego Obraz dopiero-co nam się ukazał, Był, jak wiadomo, zmuszony do boju Przez norwegskiego króla, Fortynbrasa, Zazdroszczącego mu jego potęgi.
Mężny nasz Hamlet, (jako takfbowiem Słynie w tej stronie znajomego świata), Położył trupem tego Fortynbrasa,