• Nie Znaleziono Wyników

Funkcja stylu w teorii i w praktyce autorskiej Erazma

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Funkcja stylu w teorii i w praktyce autorskiej Erazma"

Copied!
48
0
0

Pełen tekst

(1)

Zofia Szmydtowa

Funkcja stylu w teorii i w praktyce

autorskiej Erazma

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 62/3, 117-163

(2)

Pamiętnik Literacki LXII, 1971, z. 3

ZOFIA SZMYDTOWA

FU N K CJA STYLU W TEORII I W PRAKTYCE AUTORSKIEJ ERAZMA Erazm debiutow ał w 1495 r. w P aryżu tom ikiem w ierszy łacińskich; pochw alił swój sposób w ypow iedzi literackiej za to, że oszczędza w z ru ­ szeń i unika patosu. Przy innej okazji pisał: „N ajbardziej podoba mi się zawsze wiersz, k tó ry nie tak dalece odbiega od prozy, lecz w takim w y ­ padku od prozy najlep szej” . Z całą dobitnością określił swój gust do rzeczy m ieszanych: „ja szczególną przyjem ność zn ajduję w retorycznym w ier­ szu i w poetyckiej mowie, gdy w prozie zakosztować m ożna poezji, i na o dw rót” 1. W ładał swobodnie techniką w ersyfikatorską, m iał w ielkie upo­ dobanie w poezji i poetyce Horacego, oczytany był w prozie rzym skiej. W zakresie biblistyki przew odnikiem i m istrzem z w yboru stał się dla Erazm a od r. 1504, odkry ty przez niego wówczas, św ietny latynista, m istrz ironii, znawca Pism a świętego, filolog włoski W aw rzyniec Valla 2. Dzięki niem u Erazm został edytorem , tłum aczem i kom entatorem Nowego Testa­

m en tu , w łączając się w rząd w ielkich filologów renesansow ych. Oni to

zerw ali ze stary m sposobem m yślenia, jak się w yraził Eugenio G arin bro ­ niąc hipotezy „o decydującym w pływ ie hum anistów na pow stanie nowej m yśli naukow ej” 3. Badacz włoski stw ierdził wręcz, że dokonali oni za­ sadniczego przew rotu:

Dlatego też wszyscy heretycy, najbardziej bezbożni awerroiści i najśm ielsi arystotelicy, to zaiste nędzni partacze wobec tych filologów, którzy [...] badają każdy dokument [...], przekonani, że wszystkie one są dziełem człowieka, śladem ludzkiej działalności i jako takie podlegają krytycznym badaniom i d y sk u sji4.

1 Cyt. za: J. H u i z i n g a , Erazm. Przełożyła M. K u r e c k a. Wstępem opatrzyła M. C y t o w s k a . Konsultacja naukowa: L. K o ł a k o w s k i . Warszawa 1964, s. 184.

2 Ibidem, s. 86: „Już w marcu 1505 r. Jost Badius wydrukował w Paryżu dla Erazma owe A nnotationes Valli [...]. Był to czyn niezmiernie śmiały. [...] Valla miał złą opinię wśród teologów [...]”.

8 E. G a r i n , Filozofia Odrodzenia w e Włoszech. Przełożył z języka włoskiego K. Ż a b o k l i c k i . Warszawa 1969, s. 7.

(3)

D okonała się w ięc rzecz ważna, przełom ow a: oto p rzestał istnieć w świadomości badaczy — raz na zawsze ustalony tekst i ustalona p raw ­ da. Doszedł do głosu homo gram m aticus, narodziła się w ielka filologia, p rzyw racająca, co należy dodać, powagę retoryce. Pociągnęła ona Eraz­ ma. G arin now y stosunek do tekstów związał z zarysow aniem się obrazu św iata dalekiego od spoistości, nie pozw alającego się więc ująć w zw ar­ ty system . Uznał, że dlatego w łaśnie Erazm rozczytyw ał się w Platonie, co „św iadczyło [...] o zainteresow aniu się św iatem otw artym , nieciągłym i pełnym p rzeciw ieństw [...]”. Podkreślił, że w dialogach Platońskich

dochodzi do głosu zarówno niewzruszona pewność jak presja problemu. Dialogi te są w pełni ludzkie, przystępne, a równocześnie wzniosłe 5.

O rzeczenie to p rzy staje ja k najbard ziej do sądów Erazm a o Platonie. Słusznie zauw ażył Jo h an Huizinga, że h u m an ista holenderski „często zd a­ je się unosić n a granicy pow agi i szy d erstw a” także dlatego, że nie uw aża za m ożliwe „zbadania do końca w szystkich rzeczy” . A oto w łasne słowa Erazm a :

Określone twierdzenia tak nisko cenię, że z łatw ością mógłbym przyłączyć Się do sceptyków w tych w szystkich wypadkach, gdzie jest to dozwolone przez nienaruszalny autorytet P is m a św. i kościelnych dekretów 6.

Dzięki sw ym pracom przekładow ym Erazm znał z w łasnego dośw iad­ czenia trudności n a tu ry językow ej. Z okazji dwóch odm iennych tłu m a ­ czeń na łacinę greckiego zdania P lato n a w ypow iedział tra fn e zastrzeżenie ogólne: „jak ą chw ałę m oże przynieść fakt, że m ów im y gorzej po to tylko, aby pow iedzieć inaczej” 7.

Erazm rzadko i d y sk retn ie operow ał stylem w ysokim . Oto jeden z n ie­ licznych przykładów :

Choćby w szyscy co do jednego ludzie byli szaleni, choćby się przemieszały żyw ioły i sprzeniew ierzyli aniołow ie, prawda nie m oże kłamać [...]. [P odręcz­

nik, 8 5 ]8

5 Ibidem , s. 20, 21.

6 Cyt. za: H u i z i n g a , op. cit., s. 162.

7 K o re sp o n d e n c ja E ra zm a z R o tt e r d a m u z P ola kam i. Przełożyła i opracowała M. C y t o w s k a . Warszawa 1965, s. 1'56.

8 W ten sposób odwołujem y się do następujących dzieł E r a z m a z R o t t e r ­ d a m u (liczby wskazują stronice) : Ciceronianus — Ciceronianus, czy li o n a jl e p s z y m

r o d z a ju w y m o w y . W: R o z m o w y . W yb ó r. Przełożyła i opracowała M. C y t o w s k a . Warszawa 1969. — P o c h w a ła — P o c h w a ła głu poty. Przełożył i objaśnił E. J ę d г к i e- w i с z. Wstęp napisał H. B a r y c z . W rocław 1953. BN II, 81. — P o d rę c zn ik — P o d ­

rę c z n ik ż o łn ie rz a C h r y s t u s o w e g o nauk z b a w i e n n y c h p e łn y . Z oryginału łacińskiego przełożył oraz wstępem krytycznym i przypisami opatrzył J. D o m a ń s k i . Przed­ mową opatrzył L. K o ł a k o w s k i . Warszawa 1965. — Z ach ęta — P arakleza, to j e s t

za ch ęta do u p r a w ia n i a filo zo fii chrz eścijań skiej', M e t o d a — Sposób, c zy li m e t o d a s z y b k ie g o i ła t w e g o d o c h o d z e n i a d o p r a w d z i w e j teologii; B ie siada = Z b o ż n a biesiada.

(4)

Przeciw staw iając prostotę nauki ewangelicznej „najbardziej zaw iłym zawiłościom ” i „najbardziej subtelnym subtelnościom ” scholastyków, Erazm po ty m złośliw ym w ypadzie słownym stw ierdził z całym spokojem niezłom nego przekonania siłę w pływ u E w an gelii:

owe proste pisma, skuteczne bynajmniej nie dzięki zawiłości, lecz dzięki praw­ dzie, w niew iele lat nowe oblicze nadać zdołały narodom całego świata. [Me­

toda, 286]

W innym kontekście, chwaląc w yrozum iałość św. Paw ła dla ludzkich słabości, w zyw ał współczesnych do stosow ania jego m etody: „Ta łagod­ ność odnow iła św iat cały, czego żadna surowość nigdy by dokonać nie zdołała” (152). C hrześcijaństw o doskonaląc n a tu rę człowieka ma, w edług Erazm a, moc uszczęśliw iającą zarazem. Nazyw ając w iarę odpoczynkiem dla myśli dowodzi on, że człowiek osiąga dzięki niej głębokie zadowo­ lenie:

skutkiem pobożności jest w olny od trosk spokój ducha i myśli czystej radość błoga, której jeśli ktoś raz zakosztuje, to nie ma na tym świecie rzeczy tak cennej ani tak rozkosznej, żeby radość ową na nią zechciał zamienić. [Pod­

ręcznik, 223]

Począwszy od pierw szej z cytow anych tu wypowiedzi, przenikniętej najgłębszym entuzjazm em , po ostatnią u trzym u je się styl odpow iadający napięciu podziwu. Pierw sza w ypow iedź sugeruje niezm ienność praw dy, odpornej na wszelkie możliwe przeciw niej m obilizacje: żywiołów, ludzi, aniołów. W następnych m owa jest o przeobrażeniu „całego św iata” przy pomocy prostych pism. Łagodność okazuje się w swym szczególnym dzia­ łaniu obdarzona większą mocą niż surowość. Spokój zaś ducha i czystość m yśli uznane są nie tylko za szczyt doskonałości, lecz zarazem za n a j­ wyższą rozkosz. W artość ich spraw dził człowiek rozradow any spokojem sum ienia. Zdaw ałoby się, że dziedzina tego rodzaju doświadczeń uzyska w yraz słow ny w stylu potęgującym , nacechow anym jednolicie powagą, że będzie w tem atyce ewangelicznej obowiązywała zupełna ufność wobec w yrażonych w niej w skazań i sform ułow ań. Tym czasem i w tej dziedzi­ nie Erazm przejaw ił zdum iew ającą swobodę, zarówno w refleksjach jak w ich ujęciu językow ym . W iązało się to z poczuciem wolności, jaką da­ w ała mu Ewangelia.

Od la t m łodzieńczych, kiedy m arzył o rozkoszach pracy um ysłow ej w zaciszu klasztornym , pow oływ ał się, w brew powszechnej w ty m

wzglę-W: T rzy rozpraw y. Przełożył i opracował J. D o m a ń s k i . Warszawa 1960. (Lokali­ zację wyłącznie liczbową stosujemy, gdy tytuł dzieła wiadomy jest z kontekstu oraz gdy się przywołuje to samo dzieło co w poprzednim cytacie.)

(5)

dzie opinii, na szlachetne przew odnictw o E pikura 9. Do końca życia nie przestał go cenić za w ysoką etykę, za poszanow anie woli człowieka, za pogodę ducha. W dialogu Epicureus zbliżył do E p ik ura C hrystusa, zw al­ czając tych, którzy doszukiw ali się w C hrystusie sm utku i m elancholii. Zdaw ał sobie spraw ę ze śmiałości takiego zbliżenia, toteż przestrzegał, żeby nie zrażać się sam ą nazwą, ale b rać pod uw agę św iętość życia. W dialogu Św iecka biesiada znalazło się w ezw anie skierow ane do ucztu­ jących:

Bądźmy epikurejczykami. N ie m iejm y nic wspólnego z czołem stoików [...]. Myśl niech będzie wesoła, czoło pogodne, mowa w dzięczna 10.

W ezw anie to tłum aczy in ten cja p rzeciw staw ienia surowości stoi­ ckiej — epikurejskiej um iejętności pogodnego życia, mimo cierpień, ja ­ kie ono ze sobą niesie. Analogia C h ry stu s— E p ik u r w skazuje na w spół- m ierność i porów nyw alność ty ch postaci. Erazm nie potw ierdziłby w ca­ łej rozciągłości takiego w niosku. Zawsze przecież daw ał C hrystusow i m iejsce najw yższe. A jed n ak w elokrotnie uciekał się do porów nań. K ie­ dy wchodził w grę Sokrates, m iał praw o dowodzić, że dał on p ropedeu­ ty kę filozoficzną, bliską nie tylko etyce, lecz i do ktryn ie ew angelicznej. Przy Epikurze n atom iast nie tylko nie mógł się powołać na stronę do­ k try n aln ą, ale m usiał ją zgoła pom inąć, co było nie do pom yślenia dla L u tra czy K alw ina. W szak E p ik u r i nie wierzył, i zwalczał w iarę w życie pozagrobowe. Jeżeli m im o to Erazm stw ierdził, że n ik t bardziej niż C hry­ stus nie zasługiw ałby n a m iano E pikura, to przez takie sform ułow anie w skazyw ał na spraw y ściśle ziem skie i na ściśle ludzkie w artościow anie. Pośrednio zaś sugerow ał w ielkie a niedocenione w artości nauki Epikura. W brew ogólnie przy jętem u w spółczesnem u zwyczajow i pisarskiem u w pro­ w adził także w pow ażnym w yw odzie postać bożka greckiego, Proteusza:

Tak tedy mimo swej nieporównanej prostoty Chrystus na skutek jakiegoś tajemnego zamysłu przedstaw ia się nam w swej rozmaitości życia i nauki niby jakiś Proteusz. [Metoda, 130]

W arto przypom nieć, że L u te r nazyw ał Erazm a Proteuszem , w yrzuca­ jąc m u zm ienność i nieuchw ytność. P rzyró w n y w ał się do bożka greckie­ go Kochanowski, przed staw iając żartobliw ie trudności, jakie m iał w w y ­ borze zaw odu (Fraszki III, 1). Rys nieuchw ytności został na praw ach h u

-9 E.-W. K o h l s (Die Theolo gie des Erasm us. T. 1. B asel 1-966, s. 1-9) podniósł słusznie fakt, że Erazm już w e wczesnych pismach (Epistoła de c o n te m p tu m u n di i A n ti b a r b a r i ) dążył do zsyntetyzow ania antyku z chrześcijaństwem .

10 Cyt. za: Z. S z m y d t o w a, E ra zm z R o tt e r d a m u a K o ch a n o w s k i. W: Poeci

(6)

m orystyki w prow adzony przez Erazm a w wyżej przytoczonym fragm en ­ cie, co m usiało razić i zaskakiw ać ówczesne poczucie językow e. W iele p re­ tensji do hum an isty pow stało na tle tego rodzaju porów nań. W szak ce­ nionego przez siebie Paw ła z T arsu nazywał Erazm kam eleonem , choć to mogło już m niej razić czytelnika niż zbliżenie C hrystusa do E pikura czy do P roteusza (147).

Nie zaw ahał się Erazm, za przykładem Platona, porów nać dwoistości n a tu ry C hrystusa także z m echanizm em posążka greckiego zwanego od im ienia w ychow aw cy Dionizosa sylenem. Platon w Uczcie w łożył w usta A lcybiadesa wywód, że podobieństw o Sokratesa do owego posążka polega na kontraście m iędzy tym , co zew nętrzne i pozorne, a tym , co w ew nętrz­ ne i praw dziw e. W zbiorze przysłów (Adagia) Erazm naw iązując do tej w ypow iedzi (Uczta) w yjaśnia na w stępie n , że w starożytnej G recji były popularne posążki w yobrażające z zew nątrz groteskow ą figurkę grającego n a flecie Sylena, w środku zaś kryjące niespodziankę: jasną postać bó­ stw a. Na pierw szy rzu t oka w ygląda Sokrates na nieokrzesanego p ro sta­ ka przez swój chód i w yraz tw arzy; jest szpetny, nozdrza m a jak małpa. Łatwo go wziąć za błazna. Używa języka prostackiego, posługuje się je ­ dynie zw rotam i pospolitym i, ponieważ porów nania w swych w yw odach czerpie zawsze ze spraw potocznych, mówiąc wciąż o woźnicach, cieślach, szew cach-łataczach. A wreszcie jego n ieustanne operow anie ironią ma w sobie coś z głupoty. Jeżeli jednak ktoś nie poprzestanie na tym , co zew nętrzne, znajdzie w Sokratesie boga raczej niż człowieka, um ysł w y­ jątkow y, wzniosły i praw dziw ie filozoficzny. Był on ponad losem, ponad strachem . W ypił truciznę z takim wdziękiem jak lam pkę w ina i do końca żartow ał, o czym w iem y z Fedona. Nie należy się dziwić, że kiedy pełno było fałszyw ych mędrców, tego w łaśnie „błazna” w yrocznia w Delfach uznała za jedynego autentycznego m ędrca całej epoki, przekładając jego m ądrą niew iedzę nad zarozum iałą wszechwiedzę każdego z jego współza­ wodników.

W relacji tej rozpoznajem y nie tylko uzupełnienie parafrazow anej w y ­ powiedzi A lcybiadesa z U czty opisem śmierci Sokratesa z Fedona, ale i w łasne ujęcie postaci greckiego m yśliciela przez Erazm a, ceniącego w y­ soko krytyczną świadomość niew iedzy w przeciw ieństw ie do uchodzącej za m ądrość wiedzy pozornej. Uderza nadto, obok podkreślenia ironii i autoironii Sokratesa, aluzja do w łasnych tendencji pisarskich autora, do w alki z w szechw iedzącym nieuctw em . Bezpośrednio po zam knięciu w y ­

wodu o Sokratesie i o sofistach Erazm oświadczył:

11 Zob. P. M e s n a r d , Erasme ou le christianism e critique. Paris 1969. s. 156— 159.

(7)

A le czy sam Chrystus nie był cudownym Sylenem ? Nie widzę powodu, żeby odmówić zastosowania do Niego tego terminu w należnym hołdzie [...], który powinni mu oddać ci wszyscy, co się szczycą tym, że są chrześcijanam i12.

Był biedny, przebyw ał z prostakam i, a narzucił m ilczenie mędrcom, tw orząc filozofię jed y n ą zdolną nas uszczęśliwi — oto w niosek Erazma.

W dążeniu do przejęcia m etody badań od pisarzy starożytnych w pro­ w adzał tu Erazm su b teln ą in te rp re ta c ję sym boliczną, przechodząc do dia­ lektycznej za przew odem Platona. W ykazyw ał, że pod tym , co pozorne, literalne, zarów no w przysłow iach jak w przypow ieściach greckich czy ew angelicznych należy szukać tego, co się w nich k ry je jako treść w ła­ ściwa. Podczas gdy L u te r stosow ał ostre przeciw staw ienia ideałów starej i now ej ery, Erazm przeciw nie, z zapałem w yszukiw ał p u n k ty n ajw ięk ­ szego zbliżenia. Sam ą porów nyw alność w spraw ach dotyczących w iary L u ter uw ażał za niebezpieczną i gorszącą. Raziło go w poczuciu tragizm u sytuacji św iata chrześcijańskiego ironizow anie Erazm a, jego żartobliw ość i hum or przy om aw ianiu sp raw najdonioślejszych.

M esnard w prow adził term in „sylenizm ”, żeby określić m etodę, którą posługiw ał się Erazm docierając do głębszych treści w historii Starego Te­

stam entu, jak też do u krytego w apostołach pod pokryw ką prym ityw izm u

i b rak u k u ltu ry — ducha m ożliw ie najbliższego C hrystusow i. „A ntysyle- nizm em ” zaś nazw ał badacz zastosow anie m etody tej w odwróceniu, gdy pozory łudzą, a odrzucenie ich odsłania przeciw ieństw o tego, co zew nętrz­ ne. P asterze okazują się w ilkam i, biskupi ty r a n a m i13.

Swobodny, n aw et poufały to n uderza także w trak tacie P odręcznik

żołnierza C hrystusow ego. Nie cofa się tu h u m an ista przed polem iką

z C hrystusem , gdy chodzi o stosunek ducha do ciała:

u Jana powiedział sam Chrystus — „ciało nic nie pomoże; duch jest tym, który ożyw ia”. Ja wprawdzie w ahałbym się powiedzieć, że nic nie pomaga; dość by mi było: „ciało tylko trochę pomaga, duch natom iast — o w iele w ięcej” ; ale oto sama Prawda rzekła: „nic nie pomaga”. [...] bodaj w tym pożyteczne jest ciało, że słabość naszą, niby przez jakieś stopnie, prowadzi do ducha. [120]

O ile mi wiadom o, ta d elikatnie zaznaczona opozycja Erazm a nie była dotychczas przedm iotem uw agi badaczy.

D yskretnie, w arunkow o w yrażone zastrzeżenie wnosi pierw iastek dy­ skusji w w ykład n auki ew angelicznej, w olny głos pojedynczego człowie­ ka, doświadczonego w rzeczach ludzkich. Ju ż poprzednio w łączył Erazm do tego tra k ta tu osobisty swój sąd o człowieku, widząc w nim istotę, w której pierw iastek boski walczy ze zw ierzęcym , a w walce tej „rozum

12 Cyt. za: ibidem , s. 158. 13 Ibidem , s. 46—47.

(8)

m usi nieraz staw ać po stronie ciała” (52). To paradoksalne ujęcie, jakże charakterystyczne dla Erazm a, w skazuje na konieczność liczenia się ro ­ zum u ze stro n ą fizjologiczną n a tu ry ludzkiej.

Obcując przez długie lata z dziełam i myślicieli, poetów, mówców, a także z m ądrością ludow ą jako zbieracz przysłów, Erazm z upodobaniem przechodził od zw rotów w ytw ornych do rubasznych, posługiw ał się obfi­ cie grą różnorodnych cytatów .

Najdalej posunął żonglerkę słow ną w Pochwale głu po ty — utw ó r to o party na jaw n ym anachronizm ie, na założeniach parodystycznych, ope­ ru jący absurdem , w yolbrzym ieniem komicznym, ironią. W śród swobod­ nych przeskoków m yśli dochodziło do nieustannej zmienności stylu. P rzyczyniały się niem ało do tej zmienności w trącane w ciąg m ow y róż­ norodne cytaty. W Pochwale najm ocniej w ybił się zarów no ruch w a ­ hadłow y m yśli krytycznej jak w artk i tok słowny, przebiegający poprzez skojarzenia i ryzykow ne analogie, do których a u to r m iał szczególne upo­ dobanie. W śród kpin, przejaw ów ośmieszającej pochwały, przy zacieraniu granicy m iędzy wiedzą a niew iedzą, powagą a żartem — Erazm i tu, jak w w ielu innych pism ach, atakow ał przerosty term inologii specjalnej. Po­ stu lując używ anie dostępnego powszechnie słow nictw a w hum anistyce, na­ w iązyw ał nieraz do powiedzeń potocznych, przysłowiowych, i to w kw e­ stiach ważnych. Tak więc po w stępie pełnym troski o losy k u ltu ry p o ja­ w ia się w żartobliw ym tonie utrzy m an y początek rozpraw y Język, gdzie przeciw staw ia Erazm rozw ażaniom nad oślim cieniem rzeczy donio­ słe, co dobrze ilu stru je częstą w jego pism ach kontrastow ość w zakresie skojarzeń słow nych 14. O dpow iadały mu także wszelkie w yrażenia oparte na absurdzie. W liście do Tomickiego pisał w związku z powiedzeniem Sokratesa „W iem, że nic nie w iem ” : „Jest ono właściwie absurdalne, jed ­ nak ukazuje nam naszą niew iedzę” 15. O dpierając zarzut pewnego kazno­ dziei, że niepotrzebnie trudzi się nad ustaleniem kolejności w yrazów w tekście, dowodził:

Nie zawsze też kłam stwem jest to, co jest powiedziane w sposób niewiaro- godiny, przeciwnie, w powiedzeniu takim może się zawierać trop, który ma przydawać temu powiedzeniu żairu i wyrazistości. [M etoda, 2-29]

Stosując k ry te ria stylistyczne w biblistyce, Erazm okazyw ał zawsze dociekliwość filologa i wrażliw ość literata. Zawsze też operow ał k o n tek­ stem . Oto przykład objaśnienia D ziejów apostolskich pod względem w ie­ loznaczności użytych w nich słów:

14 D e s i d e r i u s E r a s m u s R o t e r o d a m u s , Lingua. O pus n o v u m e t hisce

te m p o r i b u s a p tissim u m . Cracoviae MDXXVI, s. 1.

(9)

Paw eł raz „ciałem ” nazywa powinow actw o albo pokrewieństwo, innym razem całego człowieka [...], kiedy indziej ciałem nazywa się u niego bardziej pospo­ lita część człow ieka bądź jakiejś innej rzeczy, a czasem [...] namiętność [...]. [237]

S nując dalej w yw ód o stylu św. Paw ła, zrobił uwagę, że u niego „»Duch« oznacza niekiedy najw yższego, niebiańskiego Ducha, gdzie in ­ dziej jednak »duchem« nazyw a się lotność um ysłu [...]” (238). W skazy­ w ał też na konieczność uw zględnienia em fazy oddzielnych słów. Cenił n a ­ de w szystko uchw ycenie przenośnego sensu w biblistyce, przestrzegał jed nak przed nadużyw aniem alegorezy. U znając słusznie za niezbędne dla właściwego zrozum ienia treści w y k ry w an ie w Piśm ie ś w ię ty m ironii, zaczął od niew ątpliw ego przypadku jej użycia, kiedy to w K sięgach K ró­

lew skich Eliasz w yśm iew a proroków B aala: „W ołajcie — m ówi — gło­

sem większym , bogiem bow iem jest, i może rozm aw ia albo jest w go­ spodzie [...], albo też śpi, aby się ocucił” (235). Sam nie byle jaki prak ty k w stosow aniu ironii o różnych odcieniach — z rezerw ą ostrożnego bada­ cza w yraził przypuszczenie raczej niż pogląd :

Być może, że nie są dalekie od ironii [...] te słow a Chrystusa: „[...] Nie przyszedłem w zyw ać sprawiedliwych, ale grzeszników” [Mat. 9, 13], bo przecież naprawdę nie uważał tamtych za sprawiedliwych, tylko stawia im zarzut, że śię za sprawiedliwych uważają. [235]

Ze w zględu na podniosłość m oralną połączoną z pow szechnie zrozu­ m iałą prostotą w ysłow ienia Erazm zbliżał stale przypow ieści ew angelicz­ ne z sokratejskim i. Stale też pow tarzał, że styl b ib lijny to styl mówców i poetów :

Poetyckich figur i tropów pełne są wszędzie pisma proroków. W parabole wszystko niem al przybrał Chrystus — a parabole to specjalność poetów. [83]

Rozum iał to A ugustyn, sięgając przez badania językow e do treści. G rzegorz z N azjanzu czy P rudencjusz pisali u tw o ry poetyckie na tem at tajem nic C hrystusa. C h arak tery zu jąc pism a Ojców Kościoła jako rodza­ jowo i stylistycznie bliskie przekazom Pism a świętego, Erazm korzysta ze sposobności, żeby zaatakow ać scholastykę: „Gdzież jed nak jest w pi­ smach tych coś takiego, co by przypom inało A rystotelesa, choćby n a j­ bardziej bystrego i uczonego [...]?” (89). W zywa więc nie do spekulacji dialektycznych, ale do bad ań porów naw czych opartych na gruntow nej znajom ości języków . Przeciw nieuctw u teologów staje uzbrojony w broń najostrzejszej ironii filolog. W poczuciu swej kom petencji zw raca się do przyszłego ad ep ta teologii:

żadną miarą nie zdołasz zrozumieć tego, co napisano, jeśli nie znasz języka, w którym napisano — chyba że w olim y wraz z apostołami bezczynnie oczeki­ w ać na jakiś dar z nieba. [73]

(10)

Przejście od truizm u, że dla poznania tek stu niezbędna jest znajo­ mość języka, do ew entualności oczekiwania na jakieś w yręczające dzia­ łanie cudu, na nowe zesłanie D ucha Sw., podkreśla ostrość repliki. A taka- w any przez teologów, iż posuwa za daleko k ry ty k ę tekstów biblijnych, Erazm odpierał ich zarzuty jako niew iarogodną przesadę prow adzącą do pietyzm u w obec błędów. U jął to w następującym zdaniu:

Nie ma też doprawdy niebezpieczeństwa, aby wszyscy odpadli od Chrystusa natychmiast, gdyby przypadkiem usłyszano o odnalezieniu w Piśmie św iętym miejsc, które czy to zepsuł niewykształcony albo śpiący przepisywacz, czy nie wiem jaki tam tłumacz nie dość trafnie przetłumaczył. [Pochwała, List do

Dorpa, 220]

Broniąc praw filologii Erazm w skazyw ał na niebezpieczeństw o tk w ią­ ce w zagrożeniu jej n aturaln ych granic. Ilekroć bowiem zaniedba się rze­ telnej pracy n ad tekstem tw ierdził h um anista — „pojaw ia się owa N e­ mezis, spraw iedliw ość karząca za w zgardę okazaną językow i [...]” (216). A bezpośrednio po tym lapidarnym i patetycznym zarazem zwrocie n a­ stęp u je w yszczególnienie spustoszeń w yw ołanych przez niedocenieni e strony językow ej Pism a świętego. Ci, których Erazm nazw ie z grecka, przy pomocy stw orzonego przez siebie łacińskiego neologizmu, nie teolo­ gami, ale „m ateologam i” (M etoda, 281), czyli upraw iającym i czczą gada­ ninę, „wszędzie bajają, fantazju ją, plotą na ślepo, w ym uszają sens [...}”

(Pochwala, List do Dorpa, 216). Znieważyw szy język popadają w niedo­

rzeczności, zniekształcają i fałszują myśli. W takim ujęciu karząca N em e­ zis za w zgardę okazaną językow i poraża rozum, doprow adzając do używ a­ nia mowy w sposób dowolny, nieodpow iedzialny, a więc w służbie głupo­ ty — na ty m m iejscu naw et żartem nie pochwalonej. Styl sekundujący intencji au to ra uw y d atnia dwubiegunowość spraw y: powagę zobowiązu­ jącą słuszności i degradację człowieka jako istoty rozum nej.

Tym razem połączenie czynników przeciw staw nych służy w yw yższe­ niu filologii jako w iedzy podstaw owej i autonom icznej, podległej spraw ­ dzianom prostym i oczywistym, a także konieczności (Nemezis). Nic dziw ­ nego, że Erazm wysoko oceniał badanie tek stu o parte na doskonałej z n a ­ jomości języków. N ajw yraźniej stanow isko swoje ujął w Liście do Dorpa:

uważam doprawdy, że bardzo wielkiej pochwały godzien jest Valla, raczej retor niż teolog, za tę staranność, z jaką porównywał grecki tekst Pism a św iętego z łacińskim [...]. [221]

Z nam ienna to i w ażna wypowiedź, wynosząca niezm iernie wysoko re ­ to ry kę w studiach biblijnych. Za przykładem Valli Erazm dbał także we w łasnym tłum aczeniu Nowego T estam entu o ścisłą łączność znaczenia z w yrazem słownym. C harakteryzując wprow adzone przez siebie zm iany stw ierdzał :

(11)

w e wszystkich prawie miejscach, które zmieniam, bardziej chodzi o to, na czym jest nacisk, niż o samo znaczenie, jakkolw iek często znaczenie za­ leżne jest głów nie od nacisku. [217]

W arto zwrócić uw agę na oscylację w ty m sform ułow aniu m iędzy n a ­ ciskiem a znaczeniem , na w yniesioną z p rak ty k i wiedzę o roli em fazy oraz wszelkiego rodzaju czynników uw ydatniający ch znaczenie, zarów no stylistycznych jak rytm icznych. D ociekając treści czy intencji w ypow ie­ dzi ew angelicznych Erazm z dużą starannością badał w ich stru k tu rze słow nej udział hiperboli. R ozpatrzył szereg przykładów , gdzie ten czyn­ nik, w edług niego, pow inien być szczególnie uw zględniony p rzy in te rp re ­ tacji. Do pow iedzeń hiperbolicznych zaliczył stw ierdzenie uogólniające: ,,Łatw iej w ielbłądow i przejść przez ucho igielne niż bogaczowi w nijść do k rólestw a niebieskiego”, uznał, że nie należy tego rozum ieć w sensie bez­ nadziejności: „M iało to oznaczać, że człowi^ wi bogatem u jest bardzo trud no usłuchać n auki ew angelicznej” (M etoda, 229). W ty m sam ym k ie ­ ru n k u poszedł w innych w ypadkach. Oto np. dowodził, iż kied y C hrystus tw ierdzi,

ż© nie jest uczniem Jego ten, kto 'nie ma w nienawiśai ojca i matki, mówi Więcej, niż chce dać do zrozumienia; nie szło Mu bowiem o to, aby niena­ widzić rodziców, ale o to, że wobec starania o pobożność i zbaw ienie wszystkie uczucia należy postawić n a dalszym planie. [230]

Huizinga, a za nim w nik liw y tłum acz E razm a i znaw ca zarazem jego twórczości, Ju liusz Dom ański, stw ierdzili zgodnie, że Erazm chw aląc la- konizm, sam go nie stosuje, że nie stw orzył ani sentencyj, ani aforyzm ów (34). W arto dodać, że h u m an ista holenderski nie dążąc w spraw ach złożo­ nych i zawiłych, jak ie go najbardziej pasjonow ały, do uogólnień rozstrzy­ gających, nie dążył też w konsekw encji do ujęć słow nych o zarysach moc­ no uw ydatnionych. A jed n ak m ożem y w ydzielić z ko ntekstu jego dzieł ubocznie, jak b y od niechcenia w yrażone lakonicznie takie reflek sje jak ta, że fałszyw y b yw a sens słów b ranych dosłownie. M arginalnie wobec tek stu głównego, bo w naw iasie, zam knął też Erazm zw artą w ypow iedź o charakterze so k ratejsk im : ,,do w iedzy należy także to, że o pew nych rzeczach się nie w ie ” (P ochw ala, List do Dorpa, 202). A forystyczny rys nadał rów nież pow iedzeniu o zarozum iałości nieuków w zdaniu: „Nie m a [...] niczego bardziej chełpliw ego od niew iedzy połączonej z przeko­ naniem o w łasnej m ądrości” (210). Stw ierdziw szy w m ożliw ie n a jb a r­ dziej zw arty sposób, „że nie m a nic bardziej zarozum iałego od nie­ u c tw a ” (198), Erazm przeszedł do uderzenia. B ije słow am i w tych, co nic nie rozum iejąc a ta k u ją rozum nych:

To oni w yśm iew ają księgi greckie, hebrajskie, a nawet i łacińskie, [...] będąc głupsi od każdego wieprza [...]. Wszystkich sądzą, potępiają, wydają w y­ roki, o niczym nie wątpią, przy niczym się nie wahają, wszystko wiedzą. [198]

(12)

P ierw sze wyliczenie w skazuje na niedorzeczność w yśm iew ania odra­ dzającej się w iedzy filologicznej, drugie, nasycone ostrą ironią, u jaw nia przekonanie głupców o ich wszechwiedzy. Pom iędzy te w yliczenia włącza się zrodzone z iry tacji porów nanie szacujące takich teologów jako głup­ szych „od każdego w ieprza” , a więc ocenianych niżej od trak to w an ych po­ gardliw ie zw ierząt. M iędzy zrytm izow ane przez układ wyliczeń frazy do­ staje się wyzwisko, wym ysł, niby łącznik słowny, znak im pulsywności w zespole wypow iedzi dobranych, wyw ażonych, choć jednostronnych w swej uogólniającej surowości. Tłum aczy się to tym , że autor m a na m yśli pew ną osobiście m u znaną, zw alczającą jego dociekliwość bad aw ­ czą, grupę teologów i że om awia spraw ę w liście. A przecież hum anista holenderski chętnie posługuje się porów naniem „zw ierzęcym ” także dla unaocznienia, upodobnienia czy mocniejszego przekonania, w reszcie dla w yw ołania gry powagi i żartu. Od zw ierząt różni się wszakże człowiek tym , że świadomie w łada mową. W inna być ona więzią m iędzyludzką, a była i jest nadal zarów no budującą jak niszczącą siłą. Pow ołując się na przysłow ie greckie Erazm w prow adza w rozpraw ie o języku upostaciow a­ ny Język, k tó ry na postaw ione mu py tan ie: „Dokąd idziesz?” :— odpow ia­ da: „B urzyć m iasta i wznosić m iasta” {„Subversura civitatem et erectu-

ra civ ita te m ” ) 16. Zły język rąbie i kłuje na obie strony, ran i — nasycony

nadto trucizną i rozpalony ogniem piekielnym .

O braz ten stanow i rzadki u Erazm a tw ór słowny potęgujący możli­ wości szkodzenia aż do pogranicza demonizmu. Na tle słow nictw a hu m a­ n isty widać, że idzie tu jednak nie o zło absolutne, ale o wyolbrzym ione. Dzięki zaś różnorakim funkcjom języka w rozpraw ie — dochodzi w niej także do gry słownej.

Erazm tw orzył z upodobaniem neologizmy, nadając nowe znaczenia powszechnie używ anym w yrazom . W dialogu tchnącym niezw ykłą po­ godą, a i serdecznością, nazw anym Zbożną biesiadą, na tle zieleni ogrodu odbyw a się uczta. P otraw y są tu niew yszukane, dyskusja zaś dowodzi w y ­ kształcenia i k u ltu ry zebranych. K iedy skończono jeść potraw ę z jajek, jeden z gości w pada na pomysł, żeby tę potraw ę etymologicznie w yp ro­ wadzić od w y razu „ova” — jajka, i nazwać ,,ovatio” . Rodzi się w ten spo­ sób przy jedzeniu żart.sło w n y w następującym kontekście:

Nas całkowicie zadowoliłaby ta „owacja”, nawet gdyby już potem nie na­ stępowała żadna „suplikacja” czy „triumf”, [biesiada, 313].

P rzytaczając w przypisach tek st oryginału Domański dodaje objaśnie­ nie, że żart słow ny został tu oparty na następstw ie uroczystości w ojsko­ wych, do jakich m iał praw o zwycięski wódz w starożytnym Rzymie. Od­

(13)

byw ały się one w kolejności uw zględnionej w dialogu: owacja, suplikacja, try u m f (423) i i

O zabaw nym w spółbrzm ieniu uform ow anego z grecka po łacinie w y ­ razu „m ateolog” z w yrazem „teolog” była m owa wyżej, gdy szło o popi­ sy słow ne niew ydarzonych kaznodziejów czy uczestników dysput na te ­ m aty religijne.

Doskonała znajom ość prozy i poezji rzym skiej, um iejętność posługi­ w ania się różnym i stylam i, swoboda tw orzenia neologizmów i operow ania grą słów — w szystko to n iejako predestynow ało Erazm a do zajęcia sta­ now iska w spraw ie k u ltu Cycerona, k tó ry w e W łoszech doprow adził do przejaw ów szczególnego fanatyzm u. Zjaw isko to z niejednego względu niepokoiło i drażniło Erazm a. W dialogu Ciceronianus 18 uderzył on ostro w niew olnicze naśladow anie rzym skiego mówcy, w zyw ając do w zgardze­ nia „głupim w rzaskiem m ałp-naśladow ców ” (202), w yrażając przypuszcze­ nie, że Cyceron „Z grom iłby ludzi n aśladujących go zaiste w m ałpi spo­ sób” (199). P ierw szy uzyskał głos w dialogu B uleforus (tzn.: przynoszący radę), drugi — Nosoponus (ogarnięty chorobą), trzeci — odzyw ający się z rzadka przeciw niem u Hypologus (dopowiadający). Stanow isko Erazm a reprezentow ał głów nie B uleforus, on też osiągnął sukces w dyskusji.

Zw alczając „now ą sek tę” h u m an ista holenderski zarzucał jej zwolen­ nikom niegodne człowieka m ałpow anie. Dowodził, że jak nie nauczy się nigdy pływ ać ten, kto nie odrzuci korkow ego pasa, tak nie zdobędzie um iejętności w ym ow y, kto będzie usiłow ał kopiow ać jakiś wzór, zam iast oprzeć się na w łasnych siłach i możliwościach. O strzegał niejednokrotnie, żeby nie robić sobie w roga z w łasnej n atu ry . Zarów no w ym ow ę jak poezję trak to w ał jako twórczość. W iązało się to z jego upodobaniem do pogranicza poezji i prozy 19. R ozkochany w sam ym żywiole języka, Erazm daleki b ył od rozgraniczeń pedantycznych. W dialogu Ciceronianus w y ra­ ził się w ręcz patetycznie o języku:

Naśladować rzecz najbardziej boską w naturze człowieka — język, to arcy-niebezpieczne! Może czasem ktoś narodzić się Cyceronem, ale zrobić z siebie Cycerona, tego, niestety, nikt nie zdoła. [202]

W ypow iadając te n sąd Erazm stw ierdził pośrednio, iż nie uznaje opinii, że tylko poetą trzeb a się urodzić, mówcą zaś m ożna się stać, na

17 Warto przyjrzeć się zacytowanej tu dowcipnej grze słów i znaczeń (B iesiada, 423, przypis): „N obis a ff a tim sa tisfa c tu m est hac ovatione, etiam si nihil praeterea

succes serit v e l su p p lica tio n is v e l tr i u m p h i ”. Okazuje się na tym przykładzie, że Erazm osiągał i lakonizm, i celność wyrazu słownego w dziedzinie żartu i humoru.

18 Dialog Ciceronianus zanalizowała przekonywająco M. C y t o w s k a : M anifest

li ter acki E r a z m a z R o tt e r d a m u . „Sprawozdania z Prac Naukowych Wydziału Nauk Społecznych” 1969, z. 1.

(14)

m ówcę m ożna się wyrobić. K onsekw entnie też w całym w yw odzie u trz y ­ m ał to stanow isko swoje, staw iając znaki rów nania m iędzy poetą i m ów­ cą. Sw obodnie korzystał z poetyki Horacego, stosując do różnych rodza­ jów prozy jego rady, sprzeciw y i obserw acje. R efleksje w łasne podpierał cytatam i zaczerpniętym i z L istu do Pizonów. Wszak już potępienie „głu­ piego w rzasku m ałp-naśladow ców ” znajdow ało odpowiednik w słowach rzym skiego poety, przytoczonych przez Erazm a:

O niew olnicze stado naśladowców, jakże często śmiech i drwiny Wzbudzają w e m nie wasze zgiełkliw e protesty. [201]

W ysiłki m ówcy w śród przeciw ieństw i niebezpieczeństw oddaw ał przy pom ocy uw ag Horacego dotyczących zm agania się poety z trudnościam i. Cytow ał zarów no jego w łasne w yznanie jak uogólnienie w yrażone bez­ osobowo :

Mozolę się nad • zwięzłością, a przez to staję się ciemny. W pogoni za gładkością tracę siłę i zapał.

Kto zapowiedział wzniosłość, popada w nadętość. [203]

Św iadom e ograniczanie się do zasobów leksyki i frazeologii Cycerona uw ażał Erazm za szkodliwą praktycznie pedanterię. W szak prowadziło to do ograniczeń n a tu ry tem atycznej. Dla tego, kto pragnął odrodzenia wcze­ snego chrześcijaństw a, stanow iło rezygnację z wszystkiego, co ono w nosi­ ło do zasobów językow ych nowej ery. Toteż tropił Erazm w cycerońskim fanatyzm ie ten d encje pogańskie. Nie na nich wszakże się skupił. Szło m u o następstw a niewolniczego naśladow nictw a, grożącego sztucznością sty ­ lu. N ieuchw ytne zrazu przez naśladowcę przekroczenie czy to granicy la- konizm u, czy rozlewności — prow adzi nieraz na manowce. W ielki m ówca zastaw ia niebezpieczne pułapki na swych zaślepionych wielbicieli. Erazm przestrzega :

Jeśli zechciałbyś dodać jeszcze coś do obfitości jego wysławiania, staniesz się gadułą. Gdy powiększysz nieco jego swobodę, będziesz swawolny; dodaj coś do jego żartów, okrzykną cię błaznem, zmienisz nieco układ, m owa przeobrazi się w rodzaj pieśni. [206]

Godne podziw u znaw stw o w yrażone tu zostało od niechcenia, przy okazji, jak to byw ało nieraz w pism ach wielkiego m iłośnika języka, jakim był Erazm -filolog. Ileż to w ażnych przestróg zaw arł on w tym m arginal­ nym orzeczeniu! Znalazło się tu i ostrzeżenie dla tłum acza, i wyszczegól­ nienie cech ch arakterystycznych prozy Cycerona, i w skazanie, żeby z ry t- m izow anej prozy nie zbliżać w sposób niestosow ny do uk ładu właściwego pieśniom . Z ostatniej uw agi widać, że Erazm bynajm niej nie dążył do fuzji poezji z wym ow ą, że uznaw ał różnice konw encji pisarskich m. in. w zakresie rytm u . A przecież ich w spólne źródło znajdow ał, jak w idzie-9 — P a m ię tn ik L itera ck i 1idzie-971, z. 3

(15)

liśm y, w danym przez n a tu rę uzdolnieniu. Do w ym ow y stosow ał opinię, jaką H oracy w yraził o poezji: „Początkiem i źródłem dobrego pisania jest m ądrość’’ (230). J a k H oracy rozczytyw ał się w liry k ach greckich, od k aż­ dego przejm u jąc to, co w nim było najlepsze, ta k samo postępow ał Cy­ ceron :

Przecież czerpiąc ze w szystkich pisarzy i ze w szystkich gatunków literac­ kich stworzył i doprowadził do szczytu doskonałości swą boską frazę. [193]

M owa tu i o k u ltu rz e literack iej, i o ak ty w n y m stosunku do lite ra ­ ckiej tradycji, i o stronie brzm ieniow ej, skoro „boską” została nazw ana fraza mówcy. Na tle leksyki E razm a te n e p ite t w nosi w dialog ton za­ chw ytu dla piękna. M etoda Cycerona okazała się dobra. P rzyniosła bogate dośw iadczenie czytelnicze, pozw oliła n a selekcję m ateriału , nie niw elując sam odzielności płynącej z n a tu ry uzdolnień indyw idualnych. Ileż razy przy różnych sposobnościach Erazm dowodził, że trzeba być sobą, że nie m ożna m ieć w roga w e w łasnej n aturze! To samo tw ierdził w ro zp atry w a­ nym tu dialogu, p rzestrzegając ponadto przed zbytnim uw yd atn ieniem techniki p isarskiej:

czy i sam Cyceron nie uczy swojej metody, m ówiąc, że szczytem mistrzostwa jest w łaśnie ukryw anie swojej sztuki? Mowa, po której poznasz, w jaki sposób była komponowana, nie wzrusza, brak jej siły przekonywania [...]. [193]

Pow ołując się n a opinie staro żytn y ch Rzym ian, k ry ty k u jący ch po­ w ierzchow ne naśladow nictw o, Erazm pisze:

Najtrafniej takich ludzi chcących uchodzić za cyceronianiStów wydrw iw a K wintylian. By być bliźniaczym i braćmi Cycerona, stosują oni ,raiz po raz w za­ kończeniu zdania zrwroty „wydaje się być”, poniew aż kilka razy takim w łaśnie wyrażeniem zakończył swe zdanie Cyceron. [195]

P o dkreślając zaś aktualność problem ów poruszanych przez Cycerona, ich stosow ność w m inionych czasach — staw ia p ytan ie:

Czy na tej, tak zm ienionej, scenie ludzkich dziejów m ożemy przemawiać stosownie do okoliczności, idąc ślepo za Cyceronem? [...] Czy nie mogę używać nowych słów, które pow stały po Cyceronie, dla określenia nowych zjawisk? [210]

Z jed n ej w ięc stro n y zaślepionym w sw ym kulcie cyceronianistom g ro­ zi sztuczność pły n ąca z p rzeb ierank i słow nej, z drugiej — sztuczność w y ­ n ikająca z poddania się cudzem u w pływ ow i. Oto jak tę drugą stronę kw estii u jm u je B uleforus:

Jeśli pragniesz bardzo rygorystycznie naśladować Cycerona, n ie zdołasz w y ­ razić w łasnej osobowości, a w ted y w twych słowach dosłyszy się fałsz i pozę.

(16)

Styl Cycerona — tw ierdzi Erazm — u trzy m uje się jeszcze w kore­ spondencji m iędzy uczonymi, w oficjalnych przem ów ieniach posłów, w szkołach, a więc w ograniczonym zakresie. Nie m ógłby się ten styl po­ dobać w epoce K atona Cenzora, jako zbyt swobodny i zbyt ozdobny, bo życie było wówczas surowe. Co więcej, naw et niektórzy współcześni ga­ nili w ielkiego mówcę za pew ną teatralność, za b rak męskości. Jakiż stąd w niosek? Oto nie w szystko w osiągnięciach rzym skiego m ówcy w y daje się jednakow o cenne, jednakow o w łaściw e w innych czasach. „To więc, co w w ym ow ie Cycerona w ytykano jako za mało m ęskie, nie może być sto­ sowne i dla chrześcijan” (234) — stw ierdza B uleforus — bo nie jest ona w łaściw a ani dla kazań, ani dla przem ów ień politycznych. N ikt dzisiaj w najlepszej n aw et m owie nie osiągnie tego stopnia aktualności, jaki osiągał Cyceron. N aw et w yróżniony przez W łochów sław ny cyceroniani- sta francuski K rzysztof Langoliusz, au tor św ietnych mów i listów, u jaw ­ niał w nich pew ną oziębłość. Nie poruszał w ielkiej tem atyki politycznej, nie m ówił o spraw ach groźnych dla państw a. Jego inform acje pochodziły z m ałego kręgu, nierzadko opierały się na plotkach, nie m ogły więc głę­ biej przejm ow ać ani wzruszać.

G dyby Cyceron żył dzisiaj, byłby uznaw any za szlachetnego, świętego człowieka, przem aw iałby z w ytw ornością i w zruszeniem n a tem aty ak tu aln e nowej ery. Nie należy w ięc pow tarzać jego słów, zw rotów czy rytm ów , ale obserw ow ać sposób pogłębiania tem atu, „jego m ądrość p rze­ m aw iającą w ym ow nie” (229). Tu i ówdzie Erazm ukazuje słabsze strony sty lu Cycerona. W szak starożytni zarzucali m u b rak taktu , jak Dem oste- nesowi b rak hum oru.

G dyby dłuższe wypow iedzi i krótkie, okolicznościowe uwagi o tw ó r­ czości Cycerona uw olnić od w iązań i skojarzeń dialogowych, nadając rze­ czy ciągłość w yw odu, okazałoby się, jak oczytany w nim był Erazm . W szak cytatam i popierał różnego rodzaju osiągnięcia m ów cy w dziedzinie języka i stylu, podkreślając jego zdolności słowotwórcze. Upodobanie, a n aw et zachw yt w yrażały się czy to w epitecie „boski” zastosow anym do frazy cycerońskiej, czy w ujaw n ieniu w ielkiej k u ltu ry literackiej, która nie ograniczyła samodzielności. Przyczynę trw ałości oddziaływ ania pism Cycerona u p a try w a ł h u m anista w zw iązku jego myśli ze sztuką, w a rty ­ zmie wypow iedzi.

Za szczególnie pom ysłowe trzeb a uznać przedstaw ienie w pew nym m om encie dyskusji w szystkich trzech rozmówców jako w ielbicieli Cyce­ rona. F an aty k Nosoponus m ówi z em fazą: „P ragnę zraszać swe w argi peł­ ną wzniosłości w ym ow ą cycerońską” . W sposób zaskakujący czytelnika odzyw a się n a to, w cale nie zaprzeczając słuszności podziwu, Hypologus: „A ja um ieściłem im ię Cycerona w kalendarzu m iędzy apostołam i” . W ów­ czas B uleforus, bynajm n iej nie zgorszony: „To zrozum iałe. Przecież nie­

(17)

gdyś nazyw ano go bogiem w y m o w y ” (164-165). P rzeciw ny ślepem u n a ­ śladow aniu prow adzącem u do zm anieryzow ania, B uleforus radzi w niknąć w m etodę m ówcy i dochodzi do paradoksalnego w niosku: „W tedy też m o­ że się zdarzyć, że praw d ziw ym cyceronianistą stanie się ktoś zupełnie nie­ podobny do C ycerona” (228), poniew aż zm ienił się model. Hypologus, k tó ­ rego zadaniem było dopowiadać, korzysta z okazji, żeby przyłapać B ule- forusa na zabaw nej sprzeczności i stw ierdzić z trium fem :

Zagadka godna Sfinksa ! Tracimy możność upodobnienia się do wzoru w łaś­ nie przez to, że staramy się o j'ak najbardziej w ierne podobieństwo! [228]

N iezm iernie to ch arak terystyczn e dla E razm a w prow adzenie paradok­ su w celu u w y d atn ien ia złożoności problem u, przeciw staw ienia pozoru słuszności — jej istocie. „Na zm ienionej scenie dziejów ”, gdy zaszły p rze­ m iany w p ro st odw racające w artościow anie, dochodzi do zaprzeczenia słuszności stosow ania cyceroniańskiej egzaltacji. Toteż B uleforus pow ia­ da, zw racając się do N osoponusa:

Ty twierdzisz, że n ie m oże przem awiać poprawnie nikt, kto by nie na­ śladow ał Cycerona, życie zaś dowodzi najlepiej, że n ie będzie w dzisiejszych czasach przem awiać dobrze człowiek, który by nie potrafił z całym rozsądkiem unikać pewnych eycerońskich zwrotów. [210]

Dla potw ierdzenia tej rac ji zw olennik rozw agi opow iada w sposób dy­ skretny, nie w y m ien iając nazw iska sław nego w Rzym ie z cyceroniańskiej w ym ow y duchownego, o jego kazaniu, w k tó ry m w obecności papieża po­ sługiw ał się on frazeologią antyczną. K azanie to, wygłoszone w W ielki Piątek, za te m a t m iało m ękę C hrystusa. M ówiono Erazm owi, którego w dialogu rep re z en tu je na ty m m iejscu dokładnie B uleforus:

Pilnuj się [...], żebyś nie przegapił takiej okazji. Teraz dopiero usłyszysz, jak brzmi język dawnych Rzymian w ustach prawdziwego Rzymianina. [211]

Po ty m w prow adzeniu, u trzy m an y m w tonie potocznej, poufałej in fo r­ macji, u k azuje się aud y to rium . Oto jak je p rzedstaw ia naoczny św iadek:

Wokół kłębił się nieprzebrany tłum: kardynałowie, biskupi, poczciwa rzesza prostaczków i w ielu uczonych, którzy w łaśn ie wtedy przebywali w Rzymie.

[211]

Popis w ym ow y odbyw ał się wobec dostojników i prostaczków , W ło­ chów, dum nych ze swej pięknej, cyceroniańskiej łaciny, i obcych znaw ­ ców przedm iotu, zdolnych k ry ty czn ie ocenić zapow iedzianą mowę. To B u­ leforus, jako jed en ze znaw ców , re fe ru je w dialogu przebieg uroczystego popisu, stw ierdzając od razu:

Wstęp i wprowadzenie, znacznie dłuższe od w łaściwego kazania, zawierały pochwały Juliusza II. Kapłan nazywał go Jowiszem najwyższym i najlepszym, bóstwem dzierżącym w e wszechm ocnej prawicy piorun. Papież włada nim, a jego uderzenia nie sposób uniknąć. Jednym skinieniem czyni, co zechce. [211]

(18)

Podobne, choć o w iele ostrzejsze refleksje w związku z ty m sam ym kazaniem jak też z agresyw nością bojową Ju liusza II w pisał Erazm pod św ieżym w rażeniem pobytu w Rzym ie do Pochw ały głupoty. Tu został w yszydzony

piorun owej straszliwej klątwy, przez którą dusize śm iertelników [...] zrzucane są na samo najgłębsze dno piekła. Tego piorunu jednak najśw iętsi w Chrystusie ojcowie i Chrystusowi namiestnicy na nikogo gorliwiej nie ciskają jak na tych, co za diabelskim poduszczeniem usiłow aliby nadgryźć i nadskubać dzie- dzicbwo Piotrowe. Bo chociaż Piotr powiada w ewangelii, że „wszystkośmy zo­ stawili, a poszli za Tobą”, to jednak oni jego dziedzictwem zowią role, miasta, daniny, cła i opanowane kraje. [136]

W porów naniu z relacją w dialogu, rzeczową i stonow aną, jakże n a ­ m iętn y i gw ałtow ny jest a ta k w Pochwale. A przecież tem a t tu ta j i tam stanow i agresyw ność bojow a Ju liusza II. W rozpraw ie o języku (Lingua) jego zadzierżysta postaw a wobec Francuzów w yw ołuje głośny śmiech. K ie­ dy Ju liusz obrażony za przezwisko pijanicy, choć, jak tw ierdzi autor, ca­ ły Rzym o nałogu papieża wiedział, odgraża się Francuzom , że ostatni raz się upije, żeby ich z Włoch wypędzić, staje się postacią komiczną, posta­ cią z anegdoty. Z okazji w ielkanocnego kazania mogliśmy więc zobaczyć ujęcie tego samego tem atu w trzech odm iennych stylach.

W naw iązaniu do typow ych przem ów ień naśladowców Cycerona Erazm w padł na k ap italn y pomysł, żeby przełożyć n a ich styl k ró tki zarys nauki chrześcijańskiej. Pow stały w ten sposób dw a teksty. Jeden rzeczowy, od­ pow iadający w ykładow i kościelnem u, drugi stylizow any n a antyk. Dla jasności obrazu zam ieszczam y te dw a tek sty öbük siebie:

Jezus Chrystus, Syn Boga przedwieoz- Najlepszego i Najwyższego Jowisza nego, przyszedł na św iat tak, jak zapo- syn, król i władca, zgodnie z wyrocznią w iedzieli prorocy, stał się człowiekiem, wieszczów spuścił się z Olimpu na zie-dobrowolnie w ydał się na śmierć i od- mię i w ziął na siebie postać człowieka, kupił Kościół swój, odwrócił od nas Z własnej w oli dla ocalenia rzeczypospo-gniew obrażonego Boga, pojednał Go litej ofiarował się bogom-Manom i tak z nami, abyśmy usprawiedliwieni łaską przywrócił wolność zgromadzeniu, gmi-wiary i w yzw oleni od szatańskiej niewoli nie, rzeczypospolitej. Wstrzymał godzący w rócili do Kościoła, a trwając w e w spół- w nas piorun Jowisza Najlepszego i Naj-nocie kościelnej osiągnęli po życiu do- wyższego, przywrócił nas do jego łask, czesnym królestwo niebieskie. [216] abyśmy dzięki właściwem u przekonaniu

odzyskali niewinność i zostali w yzw oleni spod panowania sykofanty, a także w ró­ cili do społeczności, a trwając w zw iąz­ ku, jaki daje rzeczpospolita, gdy losy odwołają nas z tego życia, w gronie bo­ gów zyskali najwyższą potęgę. [216—217]

T endencja parodystyczna w yraziła się tu w złośliwym pastiszu bez pomocy kom entarza. W opisie kazania, gdzie znalazło się przecież naw ia­

(19)

sowo przytoczone w yznanie kom petentnego św iadka: „o m ało głośno nie parsknąłem śm iechem ’’ (212), uderza powściągliwość słowna. Widać to szczególnie w y raźn ie n a tle tego, co pow stało pod św ieżym w rażeniem po­ b y tu w Rzym ie w Pochwale głupoty. W ym ieniając w dialogu d ygnitarzy kościelnych obecnych n a kazaniu, E razm podkreślił tylko ich mnogość i podał ty tu ły (kardynałow ie, biskupi). W agresyw nym sty lu P ochw ały M oria m ów i nie tylko o rzym skim skupisku duchow ieństw a: „ogrom na horda, co Rzym sobą zaśm ieca”, ale z w y rafin ow an ą w ręcz złośliwością „popraw ia się”, ironizując: „przepraszam , chciałam powiedzieć: zaszczyca” (135). W dialogu Erazm stw ierdził oględnie, że kaznodzieja „w ysilał się sto­ sując w szystkie efek ty te a tra ln e ” (212), w Pochwale z u st M orii padają ostre, szydercze określenia dostojników , co to w „niem al tea tra ln y ch ko­ stium ach, z cerem oniam i i ty tu łam i »błogosławionych«, »najczcigodniej­ szych« i «świętych», z błogosław ieństw am i i przekleństw am i grają role biskupów ” (135). W dialogu sty l in w ek ty w y satyrycznej rzadko daje znać 0 sobie, i to w postaci bardzo złagodzonej. Raczej żartobliw ie i persw ad u ją- co tłum aczy a u to r zb yt żarliw em u cyceronianinow i, żeby się nie przem ę­ czał n a próżno, nie łudził, nie ograniczał do jednego w zoru. W dyskusji p rzejaw ia się ubolew anie n a d ped anterią, zniecierpliw ienie wielkiego fi­ lologa dostrzegającego b y stro m anow ce filologii, nie m a jednakże m iejsca na m askow any w strę t, na m askow ane oburzenie, a ty m bardziej na atak bezpośredni. A u to r przez sty l u jaw n ia in ten cje przeprow adzonej dyskusji, dając okazję do różnostronnego ośw ietlenia spraw y, a i do uw zględnienia racji cząstkow ych.

Dochodzi przecież w dialogu do zrów nania w ujęciu obu n ajw ażn iej­ szych dla E razm a przedm iotów u trw alon y ch w przekazach słow nych: dzieł antycznych i dzieł z pierw szych w ieków chrześcijaństw a, z Ew ange­

lią i L istam i P aw ła z T arsu n a czele. Obie te dziedziny B uleforus obejm u­

je porów naniem następ u jący m :

plam ią im ię Chrystusa chrześcijanie, którym n ie pozostało już nic poza czczym tytułem . Podobnie jest i z sław ą Cycerona: szkodzą jej ludzie, którzy ciągle m ają na ustach słow a: Cyceron, cyceroniamzm [...]. [214]

F orm alne to zbliżenie obu kw estii nie stanow i w danym dialogu za­ m knięcia w yw odu p rzy pom ocy analogii. W szak pierw szoplanow a była tu troska auto ra o odrodzenie chrześcijaństw a. Z cyceronianizm em zaś w ja ­ kim ś stopniu łączyły się, ja k stw ierdzał Erazm , ten d en cje pogańskie, czę­ sto podszyte snobizm em uczoności. W ielki filolog nie mógł pom inąć p ro ­ blem ów językow ych. I oto co — k u zdum ieniu zarów no daw nych iak 1 dzisiejszych czytelników — m ówi dalej B uleforus o fanaty czn ych w iel­ bicielach rzym skiego m ów cy w poró w n an iu z niespodziew anie pochw alo­ nym i n a tym m iejscu za język (!) scholastykam i:

(20)

Pełni buty i pychy wytykają barbarzyński język Tomaszowi, Szkotowi, Du­ randowi, ale gdy poddamy rzecz bezstronnemu sądowi, jaki będzie wynik? Oto ci pogardzani pisarze, nie ubiegający się zupełnie o sławę mówców, a tym mniej cyceronistów, są bardziej prawymi synami Cycerona aniżeli tamci pyszałkowie mieniący się już nie cyceronistami, lecz samymi Cyceronami. [214]

U derzeniu w zaślepienie adoratorów Cycerona tow arzyszy tu niezro­ zum iała w prost pochw ała scholastyków w łaśnie za język! W szak do peł­ nych b u ty ich k ry ty k ó w m ielibyśm y praw o zaliczyć samego Erazm a. Ileż razy drw ił on z ich term inologii, i to nie tylko w utw orach żartobliw ych i ironicznych! M usiał się chyba spostrzec, że poszedł za daleko, że podw a­ żył własne, ty le razy w ypow iadane poglądy na styl scholastyki, którego nie znosił, skoro w łożył w u sta Nosoponusa arcysłuszne zapytanie: ,,Co to? Czy nam aw iasz nas do używ ania stylu Tomasza i Dunsa Szkota?” (217). Erazm cofa się nieco, stw ierdzając oględnie, że w łaściw iej jest, tak jak ci dw aj pisarze, m ówić o rzeczach w iary, niż naśladow ać styl Cyce­ rona. W te n sposób ogranicza w yrażoną poprzednio aprobatę i zaraz po­ tem dodaje: „Chociaż m iędzy stylem szkotystów i cycerońskim istnieje chyba jeszcze coś pośredniego” (217). Autor, jak widzim y, zaznacza zgoła ogólnie owo „m iędzy”, nie w skazując na żadnego pisarza, choć niejed ne­ go w dalszej dyskusji chwali, m ając chyba i siebie także na m yśli. Nie d ajm y się zbić z tro p u w ypadem Nosoponusa przeciw ko Erazm owi, k tó re­ go nie nazyw a on n aw et pisarzem , w ołając z oburzeniem :

tworzy przed czasem. To nie poród, ale poronienie. [...] O styl cyceroński w ogóle się nie stara. N ie unika ani słów zaczerpniętych z teologii, ani zwykłych po­ spolitych zwrotów. [255]

W atak u tym , o k tóry m będzie jeszcze m ow a dalej, obok gw ałtow nego pośpiechu w pracy zarzuca rozm ówca Erazm owi niejednolitość stylu, a także posługiw anie się różnorodnym i cytatam i. W zastępstw ie Erazm a odpow iada n a ten ostatni zarzu t Buleforus :

Co robić, gdy tem at będzie wym agał cytatów z Pism a św . albo trzeba się będzie odwołać do dziesięciorga przykazań? Czy mam napisać tylko „czytaj prawo” ? Czy chcąc przytoczyć uchwałę synodu, napiszę: „Czytaj uchw ałę sena­ tu” ? [217]

Nie u nik ał wszakże cytatów Cyceron. S tarając się zaś o w ytw orność stylu, w ażną p rzy każdym tem acie, swobodnie w prow adzał zw roty n a j­ bardziej w danej kw estii i w danym środow isku językow ym w łaściw e:

w Filipikach, kiedy cytował uchwałę senatu, użył słów obrzędowych, choć nie odznaczały się one szczególną poprawnością. Czyż w Topikach nie posługiwał się raczej słownikiem prawników bardzo oddalonych od stylu retorów. [220]

To, co zostało tu pow iedziane o Cyceronie, w raz z innym i uw agam i o charakterze okolicznościowym, czy to dotyczącym i łączenia gry kom

(21)

icz-nej z powagą, czy stosow ania neologizmów odczuw anych jako b arbaryz- my, póki nie zadom ow iły się w języku, znajdow ało odpow iedniki w m e­ todzie pisarskiej Erazm a. W ielostylowość jego pism była przejaw em gięt­ kości w ysłow ienia. U rozm aiceniu tok u słownego, a i w zm acnianiu kon­ trastó w sp rzyjały cytaty. Jeśli uw zględnić rozdane zręcznie na trzy role w dialogu uw agi o sty lu Cycerona, m im o zasłony dym nej, jak ą stanow ił w spom niany w yżej atak na niedbały styl Erazm a — podobieństw o jego m etody do m etody sławnego m istrza rzym skiej w ym ow y okazuje się ude­ rzające. Obaj nie ograniczali się do jakiegoś jednego wzorca. Dużo czy­ tali, i to nie tylko m yślicieli, praw ników , ale i poetów, zarów no rzym ­ skich jak greckich. Obaj byli także tłum aczam i. Obaj liczyli się z zasada­ mi reto ry k i bud ując swoje utw ory. Obaj przyznaw ali pierw szeństw o m y­ śli nad w yrazem słow nym , głosząc zasadę stosowności danego w ysłow ie­ nia. Obaj wreszcie reprezentow ali swoje czasy jako ich uczestnicy, obser­ w atorzy i w yraziciele.

Zw racano uw agę na rzecz znam ienną, że Erazm nie interesow ał się stroną polityczną działalności Cycerona, lecz m oralną. Przeciw staw ienie to należy dopełnić w yjaśnieniam i. Erazm chciał dać swoim czytelnikom to ze spuścizny antycznej, co uw ażał za nieprzedaw nione. W swoim chry- stocentrycznym ujm ow aniu k u ltu ry w łączał do św iatow ej w spólnoty k u l­ tu raln ej jedn ak nie tylko w artości m oralne, ale też m yślowe i estetycz­ ne, co, jak zobaczym y, bardzo kom plikow ało spraw ę. N ieustannie pow ra­ cał do tego, co przyw ykliśm y dzisiaj nazyw ać w artościam i trw ałym i. Nie szło m u o przedstaw ienie działalności Cycerona na tle dziejów Rzymu.

Erazm proces h istoryczny uw zględniał w ogólnym obrazie k u ltu ry przy zasadniczej w jego m niem aniu jej dwudzielności. O perow ał nie m iarą stu ­ leci, ale o ileż w iększą m iarą ery. A to prow adziło do bardzo istotnych konsekw encji, jak i niekonsekw encji. Erazm w ielokrotnie tłum aczył, co uw ażał za w łaściw e do przejęcia z dzieł antycznych. W sposób nie nasu ­ w ający m u najm niejszych trudności pom ijał ich stronę religijną, czy to w sensie pozytyw nego w yznania w iary, czy w ich przeciw staw ieniu się oficjalnem u niegdyś kultow i. Po prostu nie uw zględniał w szystkich tych kw estii jako należących do m inionej ery. Rozkoszując się zaś zarówno Platonem jak Lukianem , dowodził dużej skali swej w rażliwości zarówno czytelniczej jak filologicznej. Jak o w y traw n y k ry ty k w ładający subtelną ironią, a zarazem jako św ietn y stylista, znaw ca języków, edyto r — im po­ nował Erazm owi Valla. Zawdzięczał m u swój zapał do badań nad P ism em

ś w ię ty m i do ustalan ia popraw nego tek stu jako przekazów słow nych. Val­

la stw ierdzając, że C hrystus m ów ił po h ebrajsku, ale sam nic nie napisał, dał Erazm owi podnietę do rew idow ania przekazów m etodą filologiczną,

(22)

bez krępow ania się dotychczasowymi edycjam i ani teologiczną nad nim i nadbudow ą 20.

Choć nie w szystkie uw agi h um anisty okazały się słusznie, m etoda za­ sługuje na przyznanie jej cech dochodzenia naukowego. Z ostrożnością rzetelnego badacza Erazm w yraził przypuszczenie, że Ewangelia M ateu­ sza była praw dopodobnie napisana zrazu po hebrajsku, Ewangelia M arka m ogła stanow ić jej skrót. Łukasz zaś nie był sam św iadkiem opisyw anych zdarzeń. Nie chodzi tu, co należy mocno podkreślić, o słuszność czy nie­ słuszność ew entualnych wniosków, ale o drogę myśli wiodącej przez h i­

potezy naukow e. ,

Dla naszego tem atu w ażne szczególnie są racje n a tu ry językow ej w y ­ sunięte przez Erazm a w liście do kardy n ała M ateusza Skinnera, gdzie udo­ w adnia, że autorem L istu do Ż ydó w nie był Paw eł z Tarsu. Erazm pisze tam , że obok innych argum entów przem aw ia za tym nie apostolski, ale retoryczny sty l listu. W oficjalnym zaś kom entarzu kościelnym czytam y: „Z agadnienie o autorze L istu do Ż ydów należy do n ajtru d n iejszy ch” . Po om ów ieniu różnych opinii pojaw ia się następujący sąd O rygenesa: „myśli są Apostoła [...], ale język i ułożenie tych m yśli pochodzą od kogoś in n e ­ go [...]” . K om entator przyznaje dalej, zgodnie z tym , co podkreślał Erazm, iż „ Jest to rozpraw a dialektyczna i oratorska wysoce artystyczn a [...] — styl zaś św. P aw ła m iew a wiele niedoborów, niedokończeń” 21. P oddaje się jed n ak k o m en tator — ze względu na elem enty treści orzeczeniu soboru trydenckiego, który przyznał autorstw o Pawłowi. N astępuje wszakże zna­ m ienny dodatek o charakterze kom prom isow ym . Po stw ierdzeniu, że za­ sady moralności i sposób cytow ania Pisma świętego w skazują na n iew ąt­ pliw e podobieństw a do innych listów Pawła, kom entator dowodzi: „Różni­ ce zaś stylow e w ykazują, że do napisania użył pomocy kogoś innego” 22. W ybrał zapew ne któregoś ze swych tow arzyszy znających dobrze język grecki.

Racje Erazm a dotyczące stylu m iały więc mocne podstaw y, skoro raz po raz w ystępow ały w dyskusjach. Uwzględnił też stron ę stylistyczną, m im o zm iany wniosku, sobór trydencki, a potem i w atykański. W idać na tym przykładzie, że h um anistę holenderskiego pociągały problem y tru d n e i że przy ich rozw iązyw aniu w prow adzał ciekawe hipotezy, dużą rolę

20 Trafnie ujął metodę Erazma jako opartą na krytycyzmie historycznym J. W. A l d r i d g e (The H erm eneutic of Erasmus. Winterthur 1966, s. 64): „Si-

quidem quae fertu r ad Hebraeas, praeterquam quod m ultis argumentis conici potest non esse Pauli, cum stilo rhetorico verius quam Apostolico sit scripta”.

21 N ow y Testam ent Jezusa Chrystusa. W przekładzie ks. J. W u j к a. Wyd. 4. Kraków 1928, s. 841, 842.

Cytaty

Powiązane dokumenty

W jednym tylko fragmencie dokonuje nieco szerszej eksplikacji wizji jaśniejącego oblicza: „Potem zaś zmienione Jego oblicze stało się podobne do słońca, aby ukazać się

Abstract: In the projects 'Landscape Mirror' 2011 and 'Feed the Wind' 2012 students of the Master of Landscape Architecture of the TU Delft have made an interactive project that

ca 3/1/3. Co w ięcej, wzorzec ten ma punkt centralny. Centralny bowiem dzień akcji, Poniedziałek Wielkanocny, to dzień, w którym Dante do­ tarł do czwartego z

Zebraliśmy się w tym pięknym audytorium, aby uczestniczyć w podniosłej uroczystości nadania przez Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie

A new section introduced in this issue opens its boundaries to past themes (continuations: an essay by Grazyna Gajewska returns to the theme of history), to future

Trzeba podkreślić, że aspiracje, które wyłoniły się w toku wypowiedzi uczniów, są funkcją przyswojonych przez nich wartości oraz ich sytuacji społecznej..

The physico-chemical processes involved during autogenous self-healing can be described as: diffusion of ions in the solution in the crack and in the bulk paste, dissolution

nych odmianach. Tu obowiązywała bowiem zwięzłość wypowiedzi i ona regulow ała niejako w ew nętrzną pojemność zdań. z utw oram i ukształtow anym i według reguł