Jerzy Jarzębski
Sen o "złotym wieku"
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 2 (8), 104-121
Kim jest śniący?
Sen o „złotym wieku”
Ja k i sens m ają senne pereg ry nacje Schulzow skich bohaterów ? Byłybyż one li ty l ko spadkiem po eksprasjonizm ie? Cóż odczytać moż na z fanitasm agorycznych wizji? Czy zwrócić się w in te rp re ta c ji ku psychoanalizie i tropić sym bolikę m arzeń, czy może trak to w ać je jako inną w ersję za pisu „stru m ienia świadom ości”? By na te p y tan ia od powiedzieć, m usim y zająć się poglądam i au to ra S k le
pów na rolę snu w lite ra tu rz e i — ogólnie — na ro
lę sam ej lite ra tu ry . Jednakow oż zagadnień snu nie podobna oddzielić od problem u człowieka śniącego. Ten podm iot m arzeń jest u Schulza niezw ykle tr u d no uchw ytny. W ietrząc tu zasadnicze trudności — ale i drogę wiodącą do rozw iązania szerszych znacz nie kw estii — zdajem y n a jp ie rw spraw ę z naszych założeń w stępnych, dotyczących podm iotu i „pod m iotowości” w ogóle.
Stosunkow o łatw o rozgraniczyć autora i n a rra to ra w klasycznej powieści. P ew ne trudności n apotyka m y już p rzy pow ieści-eseju, poważne kw estie na stręcza fo rm a pam iętnika lub listu. Kto jest podm io tem pam iętnika? Zdawać by się mogło — oczywiście
1 0 5 SEN O „ZŁOTYM WIEKU”
au to r. Cóż jednak czynić z pam iętnikam i w yraźnie „upozow anym i”, z pam iętnikam i lepiącym i m it o sw ym tw órcy? Na ich użytek przydałaby się katego ria „ n a rra to ra p am iętnik a” — różnego od autora. Ba, ale ja k tu wyznaczyć granicę m iędzy pam iętni kam i „szczerym i” i „upozow anym i” ? Zagadnienie to, pozornie nieistotne, skłonni bylibyśm y pominąć, uznając płynność granicy. Cóż, kiedy n a rra to r w „ p ły n n y ” sposób wprowadzić się nie da: albo p rzy j m ujem y, że jest, albo — że go nie ma.
A może, jak tw ierdzą niektórzy, nie m a w ogóle „szczerych” pam iętników ? W ówczas zawsize pom ię dzy autorem a jego wypowiedzią stałb y m niej lub bardziej skonkretyzow any podmiot-^medium, którego cechy dedukować by można z tek stu i k tóry byłby czymś pom iędzy n arrato rem a „obrazem au to ra” . Podobne trudności napotykam y analizując list, któ rego podm iot (nie należy m ylić go z autorem !) w y znaczony jest przez c h arak ter więzi interpersonal nej, łączącej nadaw cę z odbiorcą.
J a k widać — tru d n o wyznaczyć granicę, od której obnażanie dystansu autora wobec w łasnej wypowie dzi p rzestaje mieć sens. N aw et potoczna rozmowa byw a najczęściej dialogiem m asek-podm iotów , poza k tóry m i u k ry w ają się hipotetyczne „ ja ” praw dziw e. „P raw dziw e”, lecz jakie? W którym momencie wol no nam uwierzyć, że przem aw iająca do nas jednost ka odzyw a się nap raw d ę we w łasnym imieniu? W y daje się, że poręczniej byłoby — m iast poszukiwać „praw dziw ego” podm iotu — przyjąć, że m iędzy w y pow iadającym a wypowiedzią istnieje sprzężenie zw rotne: jednostka m odeluje wypowiedź — ta z ko lei p ro je k tu je w łasny podm iot. W w ypadku dłuższe go szeregu wypowiedzi jednego osobnika przekształ ca się to w układ członów w zajem nie się m odyfiku jących: każda n astępn a wypowiedź zależy już od projek cji podm iotu poprzedniczki, podm iot z kolei dookreślany jest stale przez n arastające dalsze czło n y wypowiedzi. O trzym ujem y układ nie kończących
Spotkania masek - -podmiotów
Di2]og iedm ostki ze siwymi czynami
się odbić w zajem nych — niczym dwóch lu ste r usta w ionych n aprzeciw siebie. Podm iot „praw dziw y” znika gdzieś poza nim i — tru d n o n a w e t dowieść, że nap raw d ę istn ieje. Zbiór w szystkich w ypow iedzi da nej jednostki aw ansuje do roli głównego narzędzia jej sam ookreślenia.
Oczywiście nie tw ierdzę bynajm niej, iż osobowość uzależniona jest od tego, co i w jak i sposób dany człowiek mówi. B yłby to m oże efektow ny, ale nie w ątpliw ie fałszyw y paradoks. Ograniczam się do zdania, iż sam ookreślenie dane jest człowiekowi głów nie poprzez n ieu stan n e przym ierzanie swej — jakże m glistej i n iek on kretnej — w ew nętrznej „ p ra w d y ” do n ak ładanych kolejno m asek-podm io- tów w ypow iadanych zdań. P roceder ten, m ało zau w ażalny w codziennej aktyw ności językow ej, staje się w ęzłow ym zagadnieniem lite ra tu ry . Ona to bo w iem je s t przede w szystkim sztuką m ów ienia „nie od siebie” , sp iętrzania wypow iedzi rozm aitych pod m iotów fikcyjnych: od w ygłaszających sw e kw estie bohaterów , poprzez n a rra to ra — do „obrazu a u to ra ” jako dysponenta reg u ł zrealizow anych w utworze. O ile „przeglądanie się” w e w łasnych potocznych wypow iedziach jest zazwyczaj procesem nieśw iado m ym — o tyle w litera tu rz e zmienia się ono w ce lowy, zam ierzony dialog pom iędzy „ ja ” autora a w szystkim i „ ja ” fikcyjnym i, w które się — tworząc dzieło — wciela.
A le na ty m nie kończy się proces sam ookreślenia po przez wypowiedzi. Je śli — jak to teraz modne — określim y zachow ania ludzkie jako pew ne teksty podlegające dekodowaniu, to nic nie stoi na przesz kodzie, byśm y i tu odnaleźli nie kończący się dialog jednostki ze swoim odbiciem w czynach. „W ypowie- dzi”-zachow ania także w skazują na m niej lub b ar dziej określony swój podm iot. I tu naw iązuje się g ra w zajem nych odbić. Podobnie jak w w ypadku aktyw ności językow ej, także i potoczne czynności ludzkie nie przypom inają ciągle o sw ej roli zw ier
1 0 7 SEN O „ZŁOTYM WIEKU”
ciadła. Również tu potrzeba dopiero świadomego przełam ania identyczności „ ja ” jednostki — i de sygnow anego przez niią podm iotu czynności, by w y szła n a jaw gra, jak ą wiedzie ludzkie ego ze św ia tem o skonkretyzow anie się i samopoznanie. Trzeba więc sy tu acji granicznej: aktorstw a, a może czegoś bardziej skom plikowanego — snu.
K to jest podm iotem , przeżyw ającym senne m arze nie? — Oto pytanie! — No, przecież ja! — odpowie praw ie każdy, ale po obudzeniu się. Tymczasem, zgłębiw szy w łasne wizje, nie zawsze skłonni jesteś m y solidaryzow ać się z w yczynam i naszego onirycz- nego sobowtóra; d rastyczne senne przygody czcigod nych m atron dobitnie o tym świadczą. Często doko n u jem y w m arzeniu czynów, o k tórych na jaw ie nie odw ażylibyśm y się pomyśleć, trudno więc utożsa miać „podm iot jaw y ” z „podm iotem m arzenia” . C hciałbym tu od razu odgrodzić się od wszelkiego rodzaju in te rp re ta c ji psychoanalitycznych, które m iałyb y na celu owo „ ja ” oniryczne zintegrow ać z osobowością śniącej jednostki, nazyw ając je „m ani festacją nieświadom ości” . Nie in teresuje m nie re k o n stru kcja osobowości ze w szystkim i jej rzeczy w istym i czy pozornym i sprzecznościami, a w prost przeciw nie: rozszczepienie jaźni, koegzystencja w psychice jednostki różnych obrazów własnego „ ja ” . O ile w w ypadku gry aktorskiej jest to proces świa dom y i celowy — o tyle we śnie naszą odm ienną od życiow ej sytu acją jesteśm y w prost zaskoczeni. G ra jąc czyjąś rolę na jawie, wiedziem y dialog pomiędzy ,,ja ” osobistym a przy bran ą z w łasnej woli maską. We śnie w sy tu acji dialogowej znajdują się jakby d w a możliwe w a ria n ty w łasnej naszej jaźni.
Nie bez kozery zgrom adziłem tu powyższy szereg przykładów na rozw arstw ienie ludzkiego „ ja ” ! Jeśli w przypadku zachow ań-tekstów u ta rty term in „rola społeczna” zastąpiłem „podm iotem działania”, uczy niłem to jedynie w celu podkreślenia istotnych związków pom iędzy graniem ról w sytuacjach
spo-Wyczyny omirycznego sobowtóra Rola społeczna i podmiot działania
Dzieciństwo — pierwotne jądro
osobowości?
łeoznych oraz m anipulow aniem podm iotam i w ypo wiedzi językow ej. Tak tu, jak i tam św iadom a dzia łalność znakotw órcza człow ieka mieści się pom iędzy dw om a biegunam i idealnym i: w ypow iadania się cał kowicie „od siebie” , gdzie podm iot wypow iedzi po kry w a się w zupełności z hipotetycznym „praw dzi w ym ja ” au to ra wypow iedzi — oraz całkow itego’ zerw ania k o n tak tu m iędzy owym i dwom a „ ja ” : pod m iot wypow iedzi m iałby wówczas fizyczne je n o oparcie w aktach ego, jednostki w ypow iadającej się. N ależy sądzić, że te skrajności nigdy się jed n ak n ie
realizują.
Jed n o stk a ludzka pozostaje więc w sw ych działaniach jedy n ie m anipulatorem , k tóry może tylko d arem n ie starać się dotrzeć do praw dziw ego w yrazu, żonglując m askam i. Pół biedy, jeśli zadowala się som opozna- niem w bieżącej chwili: system w ypow iedizi-luster może jej w y d atn ie pomóc w tym w ew nętrznym skon kretyzo w an iu się. Równocześnie budzi się jedn ak po czucie skrępow ania: poprzez dotychczasow e zacho w ania i postaw y, poprzez racje życiowej p ragm aty ki. I wówczas jednostka zw raca oczy ku ginącym w nie pam ięci pierw szym , spontanicznym swoim odru chom, pierw szym „tek sto m ” dziecka, nie obciążonym ru ty n ą i autom atyzm em , wyw odzącym się zatem z pierw otnego jąd ra osobowości. Na drodze do ujęcia rozw oju w łasnego „ ja ” w jego logice i konsekw encji mnożą się jed nak trudności. M anipulacje podm iotem sta ją się wówczas skom plikow ane i ryzykow ne, a w ynik ekspery m en tu — niepew ny. S próbujem y prześledzić te m achinacje na przykładzie Schulza.
,,Nie wiem, skąd w dzieciństwie dochodzimy do pewnych obrazów o rozstrzygającym dla nas znaiczeniu. Grają one rolę tych nitek w rozitworze, dokoła których krystalizuje się dla nas sens świata. (...) Takie obrazy stanowią program, statuują żelaziny kapa,tał ducha, dany nam bardzo wcześnie, w formie przeczuć i ma wpół świadomych doznań. Zdaje mi się, że cała resizta życia upływa nam na tym, by zinterpre tować te wglądy, przełamać je w całej treści, którą zdoby wamy, przeprowadzić przez całą rozpiętość intelektu, na
1 0 9 SEN O „ZŁOTYM WIEKU”
jaką nas stać. Te wczesne obrazy wyznaczają artystom gra nice idh twórcłzości. Twórczość Adh jes;t dedukcją z gotowych założeń. Nie odkrywają jiuż patem wic nowego, uiazą się tylko coraiz lepiej rozumieć sekreit powierzony im na wstępie i twóncaość iiah jest nieustanną egzegezą, komentarzem do »tego jednego wersetu, łatóry im był zadamy. Zresizltą szituka n ie rozwiązuje tego sekretu do końca. Pozostaje on nieroz wikłany. Węzeł, na który dusza została zasupłana, nie jest fałszyw ym węzłem, rozchodzącym się za podąignięiciem koń ca. Przeciwnie, coraz ciaśnliej się zwęźla. Manipulujemy przy 'niim\ śledzimy bietg nici, 'saukamy końca, i j. (tyc/h m anipu lacji powstaje sztuka” (Bruno Schulz do St. I. Witkiewicza,
s. 680—681)
T ak w yraża Schulz swój artysty czny program w li ście otw arty m do W itkacego. A rtysta, zdaniem Schulza, jest glosatorem w łasnej osobowości, w łas
nej „praw dy w ew n ętrzn ej”, k tó ra drzem ie gdzieś, w głębinach jego psyche, a jego działalność zmierza przede w szystkim do rozjaśnienia m roków w łasne go w nętrza. W nętrze to rozum iane jest nieco po Jung ow sku jako siedlisko archetypów i obrazów a r chetypow ych, k tó re stanow ią o swoistości i odręb ności jednostki — a równocześnie w aru n k u ją jej w spólnotę z całym ludzkim rodzajem . Te obrazy a r chetypow e spinają psychikę dorosłego z doświad czeniam i wczesnego dzieciństwa, g w aran tu ją ciągłość i tożsamość osobowości. A by jednak człowiek dojrza ły mógł dotrzeć do owego jąd ra w łasnej psychiki, m usi n ajp ierw przedrzeć się przez sp lątan y gąszcz doznań późniejszych, m usi zrekonstruow ać swoje „ ja ” z okresu dzieciństwa, zdynamizować je, by wejść z nim w kontakt, odbudować wreszcie swoją współ czesną psyche w sposób świadom y — to znaczy ze zrozum ieniem rządzących nią praw ideł. To jest oczy wiście program -m aksim um ; w rzeczywistości coraz to nowe doświadczenia supłają skutecznie „węzeł duszy”, czyniąc zeń, jak pisze Schulz, sekret nigdy do końca nie rozw ikłany. A rty sta może jedynie
Wnętrze — siedlisko archetypów Artysta wobec „węzła duszy”
1 Wszystkie cytaty lokalizuję według wydania: B. Schulz:
Problemy pisarskie
tw ierdzić, że bliżej m u niż innym do rozw iązania. Tę zwiększoną w stosu nku do zw ykłych zjadaczy chleba samoświadomość opłaca jednak nie byle ja kim i zabiegam i.
J a k się rzekło, zw ykły człowiek, chcący sk o n k rety zować w łasne swe ego, m a do dyspozycji działalność p rak ty czn ą lub językow ą; seria zachow ań i w ypo w iedzi w sy tu acjach społecznych prow adzi do b a r dziej lub mniiej dokładnego określenia podm iotu w danej chw ili działającego. Z w ykły człowiek m a jesz cze sny, w k tó ry ch w y stęp uje p rzeb ran y najrozm ai- ciej i w najrozm aitszej scenerii, często w raca w k ra i n ę dzieciństw a, boi się klasów ki, w zrusza z powodu daw no zapom nianych w ydarzeń lub przedm iotów . L ustro snu zbyt je st jed n ak m ętne, zbyt niezależne od naszej woli, by przeciętnej jednostce dopomóc w sam opoznaniu, w odkryciu duchowego rodowo du. Pisarz, p rzem aw iający w im ieniu swoich boh ate rów , k o n stru u jący św iat przedstaw iony w sposób św iadom y i celowy, może w skrzeszać zam ierzchłe układ y w ydarzeń, w ypróbow yw ać najróżniejsze w a ria n ty podm iotów i wieść dialog z dowolną liczbą swoich alt er ego. O granicza go jednak in te le k tu a l ny, „m ózgow y” c h a ra k te r rzeczywistości kreow anej w dziele, p rz y ję ta persp ek ty w a narracy jn a, a także konw encje literackie. L ite ra tu ra trad y cy jn a jest przecież w najw iększej m ierze sztuką opowiadania pew nych historii, z k tó ry ch każda żąda dla siebie określonego przedm iotu i logicznie zam kniętej b u dowy, co skutecznie k ręp u je swobodę dialogu. Schulz, prób u jąc om inąć Scyllę i C harybdę, poszu k u je środka, łączącego spontaniczność m arzenia ze św iadom ą celowością k reacji pisarskiej. Z n ajd u je go, stosując poetykę w izji sennej do rzeczywistości po w ołanej do życia w sw ych utw orach.
„Sklepy cynamonowe — pisze Schulz — dają pewną receptę
na rzeczywistość, statuują pewien specjalny rodzaj substan cji. Substancja tamtejszej rzeczywistości jest w stanie nie ustannej fermentacji, kiełkowania, utajonego życia. Nie ma
111 SEN O „ZŁOTYM WIEKU" przedmą ottów martwyioh, twardych, ograniczanych. Wszystko dyfiunduge poza swoje granice, trw a tylko na chiwlilę w p ew nym kiszitałcie, ażeby go przy pierwszej sposobności opuścić. W zwyczajach, w sposobach bycia tej rzeczyw istości prze jawia saę pewnego rodzaiju zasada — paramaskairady. Rzeczy w istość przybiera pewne kształty tylko dla pozoru, dla żar tu, dla zabawy. Ktoś -jest człowiekiem , a ktoś karakonem,
ale ten kszitałt nde siięga iistoity, jest tylko rolą na chw ilę przyjętą, tyllko naskórkiem, który za chw ilę zostanie zrzu cony. Statuow any tu jestt pewien skrajny monizm substan cji, dla ikltórej poszczególne przedmioty są jedynie maskami. Życie substancji polega na zużywaniu niezimdemej ilości masek. Ta wędrówka form jest istotą życia. Dlatego z sub stancji tej em anuje aura jakiejś panironii” (ibide m , s. 682)
Rzeczyw istość pow ołana do życia w utw o rach S chul za rząd zi się p raw a m i m arzenia, a zatem nic sobie nie ro b i z n a tu ra ln y c h ograniczeń i u w arunkow ań. Egzotyczne p ta k i okazu ją się w iechciam i z piór (s. 158), lu fcik od pieca p rzek ształca się w re fra k to r (s. 427— 428), sk ła d a n a lu n e ta astronom iczna w rę kach b o h a te ra zm ienia się w starośw iecki sam ochód (s. 325). Być może użyłem tu złego w yrażenia: p rze d m io ty w zasadzie nie „zm ieniają się ”, ale „okazują się b yć czym in n y m ” , o d słan iają jak b y zw ielokrot nione m ożliwości w cielenia. T ran sfo rm acja dokonuje się łagodnie, n iejako w sposób oczyw isty; a n i p ierw sza, anii d ru g a z fo rm -m asek nie podlega zakw estio no w aniu . S am proces przeistoczenia toczy się p rzy pew n y m w spółudziale w yo b raźn i n a rra to ra , k tó ra ja k b y w y k ry w a ła nowe m ożliw ości w oglądanym przedm iocie — ta k więc tra n sfo rm a c ja zyskuje p rzy zw olenie um ysłu-w spólnika.
Dość podobnie w y g ląd ają p rzem ian y ludzi, k tó re są u S ch u lza ró w nie liczne, z tym , że tu sam i d e lik w e n ci w p ły w a ją na sw oje przeistoczenie poprzez em ocje i fascynacje. I znów p rzem ian y te nie odw ołują się do m agii — w y m ag ają jed y n ie ak cep tacji otoczenia. G dy itylko ją u z y sk ają — tajem niczość znika:
„Cuda ojca unicestw iały się same, bo nie było to żadne widm o, była to rzeczywista ciocia Wandzia w całej sw ej zw y czajności i pospolitości, która nie pozwalała nawet na m yśl o jakim ś cudizie” (K om eta, s. 418).
Monizm substancji i w ędrów ka form Przemiany ludzi
Transformacje św iata
Schulza
Zasada p a n m a sk a ra d y pozostaw ia ja k b y w zawie szeniu o stateczne decyzje co do fo rm y b y tu : subiek t z ulicy K ro k o dy li trw a oiągle m iędzy m ęskością a ko biecością (s. 125— 126), n ato m iast pies, strzeg ący sa n ato riu m d ra G otarda, okazuje się być w iecow ym k rzykaczem ^rew olucjonistą; dw ie n a tu r y — psia i lud zk a — p ozostają w nim w stan ie ch w iejn ej ró w nowagi. K tó ra z ow ych n a tu r w danej chw ili się zaktu alizu je, zależy od postaw y n a rra to ra . Rozpa tru ją c uw ażniej w szystkie tra n sfo rm a c je postaci ludzkich u Schulza, dostrzegam y, iż w szystkie one są w łaściw e „d la sp e k ta to ró w ” , zaw sze tow arzyszy im czyjś w zrok zgorszony lu b p rz e ję ty zdum ieniem . I dopiero „przy zw o len ie” otoczenia san k cjo n u je przem ianę. „P rzy zw o len ie” tej sam ej n a tu ry , co ak cep tacja przez śniącego szczególnej fizyki jego św iata m arzeń.
A le skłonność do tra n sfo rm a c ji nie kończy się na osobach. Szczególnie w nocy przeistacza się u S chu l za z łatw ością całe otoczenie: sklep ojca sta je się b ib lijn y m k rajo b raz e m (s. 154— 155), m iasto odsła nia niew idoczną za dnia podszew kę i w abi la b iry n tem b łęd n y ch zaułków (s. 110 i n.), w reszcie w łasny pokój n a rr a to r a d y fu n d u je w ciemność, sta ją c się już to parkiem , ju ż to pokojem Bianki, leśn ą gęstw iną, a w końcu n a w e t pociągiem (s. 254— 257). Zwłaszcza ten o sta tn i p rzy k ła d je st jak b y żyw cem ze snu p rze niesiony. Sw obodne m u ta c je przedm iotów , osób, układów p rz e strz e n n y ch w św iecie S chulza przypo m in a ją zatem do złudzenia oniryczną tra n sfo rm ac ję
k ształtu .
Nie n ależy jed n a k sądzić, by św iat te n b ył je d y nie n ieu reg u lo w an y m potokiem w rażeń. M utacje Schulzow skie zachodzą n a bazie całkiem zw yczajnej, poddającej się p raw o m n a tu ry rzeczyw istości, k tó ra istn ieje gdzieś poza nim i, jako in sta n c ja o statecz na. N a rra to r czasam i odw ołuje się do niej, posuw a się do au todem askacji, kw estionując praw dziw ość sw oich w łasny ch w rażeń. Podszew kę każdej, n a j
113 SEN O „ZŁOTYM WIEKU”
bardziej choćby a w an tu rn iczej h isto rii stanow i skrom ny sp lo t k ilk u zw ykłych w ydarzeń, k tó ry m pisarz pozw ala przeg ląd ać spoza najb ard ziej w y m yślnych na tej k an w ie osnu ty ch fan tazji. Czyżby więc istn iał u Schulza jak iś „św iat n a tu ra ln y ” , rze czywistość potoczna, „p raw d ziw a” — w odróżnie niu od złudnych, kłam liw y ch wizji? P isarz u m ie ję t nie w y k ręca się od odpowiedzi: „realność” zda się jeszcze jed n ą m aską, je s t p o stu latem isto t pew nego g atu n k u (np. Adeli!), ale „praw dziw ość” jej w y d aje się być rów nie pozorna ja k w w y p ad k u fan ta sm a - gorycznych w izji.
O trzy m u jem y w ięc w dziele Schulza daleko posu niętą w ym ienność fo rm y rzeczyw istości p rze d sta wionej, p rzy czym jed y n ą san k cją ty c h zm ian jest przyzw olenie św iadom ości n a rra to ra .
Ale na ty m nie kończy się in g ere n cja m echaniki m a rzenia. P odporządkow aw szy sobie su b sta n c ję św ia ta przedstaw ionego, w p ły w a ona następ n ie na ko n stru k c ję fabuły, k tó ra sta je się frag m en tary czn a, rw ana, nie doprow adza z reg u ły do w yraźnego roz w iązania. Poszczególne opow iadania m a ją w p ra w dzie zazw yczaj coś w ro d za ju ekspozycji, sy tu u ją c ej n astęp u jące po n iej w y d a rz en ia bądź to w czasie b li żej n ieokreślonym , bądź w p o w ta rz a ją c y m się cyk lu, bądź w reszcie „poza czasem ” (Noc wielkiego
sezonu, Sanatorium Pod Klepsydrą), zakończenia ich jed n a k są najczęściej zupełnie niespodziane, przy p o m in ają „zakończenia” snów, k tó re rozw ie w ają się w niepam ięci, czy też b y w a ją ucięte nagły m przebud zen iem śpiącego. Czas u Schulza także zresztą podlega sennej m echanice: rozciąga się i kurczy, zwężla w p ę tlic e i n a w ro ty , osiąga w resz cie n o b ilitację jako czas m ity czny . W n astęp stw ie poszczególnych w y d arzeń o d n a jd u je m y u n iw e rsa l n y sch em at biologiczny: n arodzin, życia i śm ierci; kosm iczny: w iosny, la ta i jesieni (zim a b y tu je je dynie m arginesow o, jak o pora p usta, pozbaw iona
Wymienność form rzeczywistości Uniwersalne schematy 8
Symbolika przestrzenna
Zakotwiczenie w m itach uniw ersalnych
w egetacji); w reszcie k u ltu ro w y : m łodości, dojrtzało- ści, schy łk u (pojętych bardzo szeroko).
I tak doszliśm y do trzeciej ju ż zasadniczej s tre fy , w k tó re j w ład a u S chulza m echanika snu: do s tre fy sym boliki. M ożna z łatw ością pokusić się o p sy ch o analizę S k le p ó w cy n a m o n o w y c h czy Sa na torium Pod Klepsydrą, tra k tu ją c poszczególne m o ty w y jak o
sym bole. I tak p rze strz e ń p rzed staw iona w ty ch u tw o rach okaże się p rze strz e n ią niejednorod n ą, roz d a rtą p rzez zasadniczą dychotom ię „w ew n ętrzn o ści” i „zew nętrzności” . W zależności od sto p n ia u a k ty w n ien ia św iadom ości n a rra to ra p rze strz e ń „w ew n ę trz n a ” objąć m oże m iasto, ry n ek , dom z obejściem , sam tylk o dom, pokój, w reszcie łóżko. Z ew n ętrzn o - ścią jest wów czas cała reszta p rzestrzen i. To, co w e w n ętrzn e, jest zrozum iałe, „osw ojone” , u po rząd ko wane, intym ne. To, co zew nętrzn e — groźne, chao tyczne, agresyw ne, obce. U niw ersalny m odel lu d z kiej ek sp an sji rea liz u je się w rozszerzaniu p rz e strz e ni in ty m n ej (u S ch u lza odbyw a się to drogą dziecin nych eksp lo racji n a te re n ie dom u, a potem poza nim ); re g re sja polegać będzie n a w ycofyw aniu się w coraz ciaśniejsze „ łu p in y ” — schronienia.
P sy ch o an ality k zn ajd zie tu zapew ne sk ry tą dążność do pow ro tu w łono m atk i. B achelard zastosow ałby zapew ne tw órczość Schulza jako w ym arzoną egzem - plifikację tez swej książki La poetique de Vespace. ELiade w y k ry łb y tu łatw o re lik ty pierw otnego m y ślenia m itycznego. Isto tn ie, dzieło drohobyckiego p i sarza zakotw iczone je s t bardzo mocno w u n iw e rsa l nych m itach ludzkości, w ich pow szechnie obow ią zującej sym bolice. Pozostaw iając n a boku szereg in nych m otyw ów znaczących, zajm ijm y się jeszcze in n y m isto tn y m sym bolem . J e s t nim m otyw la b iry n tu , p rze w ijają c y się p rzez c a łą prozę Schulza. „ L a b iry n - tow ość” jest ja k b y chorobą, n a k tó rą zapaść m oże k ażda nieledw ie p rzestrzeń : dom, szkoła, m iasto, wreszcie niebo z „gw iezdnym i d alam i” — w szy stkie one wów czas tra c ą szty w n e granice, p rze n ik ają się»
1 1 5 SEN O „ZŁOTYM WIEKU”
tw orząc rozległą, a rc h ite k to n ic z n ą s tru k tu rę , po k tó rej błądzi n a rr a to r w dziw acznym półśnie. A le i s a m a psy ch ik a n a rr a to r a o k azu je się w końcu s p lą ta nym la b iry n te m — tru d n o w yznaczyć ru b ieże św iata w ew nętrznego i zew nętrznego, m y ln e k o ry ta rze drążą ma p rze strz a ł osóbliw ą p ó ł-realn ą, pó ł-w izyjną rzeczyw istość. D okładniejsza analiza „chorob y-labi- r y n tu ” pozw ala w niej stw ierd zić zbieżność k ilk u czynników : zm ieszania św ia tła z ciem nością, fa n ta z m atu z realn ością, sw ojskości z obcością, ciasn oty —
z p rze strz e n ią sw obodną.
L a b iry n t je st dom eną zatarcia k o n tu ru , form y, do m en ą treści niejasnych, aczkolw iek isto tn y ch , pocho dzących z głębi osobowości. M arzenie senne d y n a m izu je psychikę: sen p rzed staw ia Schulz to jako w y p raw ę po p rzestw o rzach wód, to jako m ozolną w ędrów kę po górskich szczytach, to w reszcie jako błądzenie w nieskończonym labiry n cie (Noc lipco
wa). P sy ch ik a śniącego ożywa, p ę k a ją w niej p rze
działy m iędzystrefow e, dochodzi do k o n ta k tu m ię dzy poszczególnym i poziom am i, co p rzed staw ia a u tor, sto sując p rz e jrz y stą sym bolikę domu:
„Tylko dla niew tajem niczonych jest noc letnia odpoczyn kiem i zapomnieniem. Zaledwie kończą się czynności dnia i mózg spracowany chciałby usunąć i zapomnieć, zaczyna się ta bezładna krzątanina, ten splątany, ogromny rozgardiasz nocy lipcowej. W szystkie m ieszkania domu, w szystkie pokoje i alkierze pełne są w ówczas gwaru, wędrówki, wchodzenia i wychodzenia. We w szystkich oknach stoją lampy stołowe z umbrami, nawet korytarze są jasno oświetlone i drzwi za m ykają się i otwierają bez ustanku. Jedna wielka, bezładna, na w spół ironiczna rozmowa plącze się i gałęzi wśród ciągłych nieporozumień przez wszyistkie komory tego ula. Na piętrze n ie wiedzą dokładnie, o co chodzi tym z panteru, posyłają posłańców z pilnym i instrukcjam i. Lecą kurierzy przez w szystk ie m ieszkania, schodami do góry, schodami w dół, za pom inają po drodze instriikcji, odwoływani wciąż z powro tem po nowe 'złecemia. I zaw sze jest coś do uzupełnienia, zaw sze jeszidze sprawa pozosltalje niew yjaśniona ii ta !cała krząta nina w śród śm iechów i żarttów inie doprowadza do rozwiąza
nia” (Edzio, s. 357).
J a k w idzim y, po pierw sze: m ech anika w izji sennej
M arzenie sennej dynam izuje psychikę
K onwencje: literacka i m arzenia
isto tn ie rządzi św iatem p rzedstaw ionym u Schulza; po drugie: rzą d y te sank cjon ow an e są p rzez św iado mość n a rra to ra bądź jako św iadka u w ie rz y te ln ia ją cego przeistoczenia m ate rii, bądź jako sam ego ,,opo- w iadacza” , k ształtu jąceg o sw e historie n a o b raz i po dobieństw o m arzenia, bądź w reszcie jak o podm iot doznający i — rzec m ożna n aw et — u czestn iczący w wizjach, k tó ry sw oim istnieniem u p raw o m o cnia d e kodow anie sennej sym boliki poszczególnych obrazów i w y d arzeń .
Tak więc w Schulzow skiej kreacji a rty sty c z n e j w spółdziałają dw ie konw encje: k o n w en cja lite ra c k a — i k o n w en cja m arzenia (nazw iem y ta k zespół regu ł rządzących k o n stru k c ją i um ożliw iający ch od szyfrow anie znaczenia w izji sennych). P y ta n ie , w j a kim sto su nk u p ozostaje do tak skon struo w aneg o św iata osoba n a rra to ra , a n a stę p n ie — osoba autora? Ja k określić zw iązek n a rr a to r a z auto rem ? Schulz daje tu pow ażne poszlaki, pisząc w c y to w an y m już liście o tw a rty m do W itkacego:
„Uważam Sklepy za p ow ieść autobiograf iczmą. N ie dlatego tylko, że jesłt piiisaina w pierwszej osobie i że można w niej dopaitrzeć się pew nyah zdarzeń i przeżyć z dzieciństwa auto ra. Są oine autobiografią ailbo raczej genealogią duchową, genealogią ka t’ exochen, gdyż ukazują rodowód duchowy aż do 'tej głębi, gdzie uchodzi on w mitologię, gdzie gubi się w mi t ologiazny m majacizeniu. Zawsze czułem, że korzenie indywiduailnego ducha, dositateranie daleko w głąib ścigane, gublią się w miityclzinym jakimś m ateczniku. To jest dino osta teczne, poza które niepodobna już w yjść” (s. 683—684).
O sobliw a to więc au tobiografia, gdzie rzeczyw istość k ry ją zm ien iające się ustaw icznie „ m ask i” . Cóż dzie je się w ty m czasie z podm iotem w ypow iedzi? Otóż i on przeistacza się ciągle, zajm ując coraz to inne stanow isko wobec opisyw anego św iata. Będzie to naiw n y m re je s tra to re m zew nętrznego k s z ta łtu zja wisk, to ich w n ik liw y m in te rp re ta to re m , to w reszcie p a n u ją c y m n a d m a te rią i osobam i dem iurgiem . W ła ściw ie tru d n o n a w e t powiedzieć, by zachodziły w n a rra to rz e zm iany, b y przyw dziew ał on k o lejno roz
1 1 7 SEN O „ZŁOTYM WIEKU”
m aite m aski. To raczej w szystkie p u n k ty w idzenia i poziom y św iatopoglądow e są w n im obecne jed no cześnie.
S p ró b u jem y p rzy łap ać podm iot w takim oto roz w a rstw ie n iu . Istn ie je w tej p o staci szereg kom po n en t, k tó re p o sta ra m y się tu w ym ienić po kolei: 1. S y tu a cja n a rra to ra jako b o h a te ra opisyw anych w y d arzeń. Może on być np. m ały m dzieckiem (S ier
p ień , N aw iedzenie, G enialna epoka), uczniem g im na
zjalnym (S k le p y cynam onow e, W iosna), d ojrzałym m łodzieńcem (S a n a to riu m Pod K lepsydrą), szano w any m o b y w atelem w średniim w ieku (O jczyzna), sta rz eją cy m się sam otnik iem (Sam otność), wreszcie dosłow nie zd ziecinniałym ze starości em erytem
(E m eryt).
2. S y tu a c ja n a rra to ra jako b o h a te ra historii stylizo w an y ch literack o, nad b u d o w an y ch n ad w łaściw ą akcją. Z ta k im u k ład em sp o ty k a m y się p rzed e w szytkim w W iośnie, choć i gdzie indziej m ożna znaleźć ślad y podobnego ro zw arstw ienia: np. w K a
rakonach, gdzie a u to r k o n tra p u n k tu je sytu ację (dziecko p y ta m atk ę o nieobecnego ojca) i relację z dialogu: „D ałem n a u m y śln ie u p ły n ąć chwili, żeby w ykosztow ać jej zm ieszanie, po czym z całym spo kojem , opanow ując w zb ierający gniew , spytałem : — Ja k i sens m a ją w tak im razie te w szystkie p lo tk i i k łam stw a, k tó re rozsiew asz o ojcu?” (s. 135). R e lac ja s ty liz u je dialog w y ra ź n ie n a rozm ow ę ludzi dorosłych z konw en cjo n alnej pow ieści obyczajow ej lub se n sa c y jn ej. M ieszają się tu ta j dw ie p e rsp e k ty
w y n a rra c y jn e .
3. S y tu a c ja n a rra to ra jako k o m en ta to ra w y darzeń opisyw anych. K o m en tarz pochodzi od osoby w y kształconej, uży w ającej skom plikow anych, filozo ficzn ych pojęć i kateg o rii, obeznanej z dziedzictw em k u ltu ro w y m .
4. S y tu a c ja n a rr a to r a jako re p re z e n ta n ta św iadom o
Sytuacje narracyjne
Powrót do dzieciństwa
ści a u to ra (o ile p rzy jm ie m y do w iadom ości „ a u to - biograficzność” Schulzow skiego dzieła).
P u n k t pierw szy każe przypuszczać, iż S chulz d a je dość szeroką p an o ram ę sy tu a c y jn ą, w p ro w ad zając n a rra to ró w w ró żny m w ieku i różnej sy tu a c ji spo łecznej. Czym że się jed n a k u S chulza z a jm u ją lu dzie dojrzali? M łodzieniec z Sa na torium Pod K le p
sydrą w y rusza w podróż do św ia ta snów , k tó ry p rzejrzy ście n a śla d u je jego k ra j lait dziecinnych. W ygnan y przez dziw aczną „ rew o lu cję” , b łąk a się po św iecie jak o człow iek w ykorzeniony. E m e ry t z S a
m otności zam yka się n a starość w daw n y m sw oim
dziecinnym pokoju, a jego sobow tór z now eli E m e
r y t w w iek u tak podeszłym , że już nieokreślonym ,
pow raca do sw ej dawniej szkoły, b y zasiąść w ław ce z dziećmi. Jed en , w yd aw ałob y się, n a rra to r O jc z y z
n y nie d ąży do k ra in y dzieciństw a. Złudzenie! Czyż
jego szczęśliw a p rz y sta ń nie je st po p ro stu id ea l n ym D rohobyczem ?
I tak dochodzim y do najw ażniejsizej spraw y, jak a z ap rząta Schulzow skiego n a rra to ra -b o h a te ra : je st nią dążenie do p o w ro tu w k ra j la t dziecinnych. Je śli każdego z n a rra to ró w tra k to w a ć jako a lte r ego a u to ra, jasn ą się s ta je podstaw ow a ten d e n c ja dzieła, k tó re jest jed n y m jeszcze w cieleniem m itu o po w ro
cie w „w iek zło ty ” .
„(...) zdaje mi się, że ten rodizaij sizituki, jaki ml leży na sercu, jest w łaśnie regresją, jest powrotnym dzieciństwem . Gdyby można było uwstecznić rozwój, osiągnąć jakąś okręż ną drogą powtórnie dzieciństwo, jeszcze raz m ieć jego p eł nię i bezmiar — to byłolby ziszczeniem «genialnej epoki», «czasów mesjastziowyoh», kitóre nam przez w szystk ie m ito logie isą przyrzeczone i zaprzysiężone. Moim ideałem jest «dojrzeć» do diziscińisltowa. T o by dopiero była prawdziwa dojrzałość” (s. 580).
Tak pisze Schulz w liście do A n d rzeja P leśńiew icza. Czym że je st więc dla Schulza owo upragn ion e dzieciństw o? J e s t p ew n y m zbiorem doznań „ p ie r w o tn y ch ” , obiorem e le m en ta rn y c h zachow ań wobec św iata, kitóre n a zawsze w yznaczają ju ż n astęp nie
1 1 9 SEN O „ZŁOTYM WIEKU”
człow iekowi jego rolę w życiu, rodzą au tom aty zm y psychiczne i m odelują jego sto su nk i z otoczeniem . W ówczas w łaśnie p o w staje pierw sza p ro je k c ja pod m iotu działania, pierw sza p ro je k c ja ludzkiego „ ja ” . Ale dziecko jeszcze o ty m nie wie; te p ierw o tn e za chow ania pozbaw ione są jeszcze p iętn a p ra g m a ty z mu, nie ciąży na nich dośw iadczenie. Później dopie ro znacznie rodzi się świadom ość w łasnego „ ja ”, a w raz z nią przychodzą ele m en ta rn e p y tania: skąd owo „ ja ” ? Dlaczego takie, a nie inne? W ówczas czło w iek zaczyna śledzić w łasne poczynania, w łasne ob sesje, po szukując w nich pierw otnego jąd ra , m odelu, k tó ry ginie gdzieś w dalekiej przeszłości jednostki, ó w m odel nazyw a Schulz sensem . W program ow ym szkicu M ityza cja rzeczyw isto ści pisze:
„Sens jest pierwiastkiem , który w nosi ludzkość w proces rzeczywistości. Jest on daną absoluitną. Nie można w yprow a dzić go z innych danych. (...) Proces fusensowiania świata jest ściśle ziwiązany ze słowem. Mowa jest m etafizycznym
organem człowieika” (s. 445).
D ążenia ludzkie obracać się w ięc m ają w okół w y od ręb n ien ia i sform uło w ania w języ ku pierw o tn y ch ele m en ta rn y c h historii-m iitów, leżących u podłoża św iata w ew nętrznego każdej jednostki. Te m ity e le m e n ta rn e są schem atem , w y ja śn ia jąc y m w szyst kie n a stę p n e doznania i reak cje człow ieka. J e st to „ w y ja śn ie n ie ” w sensie stru k tu ra listy c z n y m , a za tem nie przyczynow o-skutkow e czy teleologiczne, a jed y n ie o p a rte n a red u k c ji św iata jed n o stk i do p odstaw ow ej s tr u k tu ry m ity czn ej, k tó ra tłum aczy się sam a przez się jako fu n k cjo n aln a całość.
„D ojrzeć do dzieciństw a” — czyli z całą św iadom o ścią i k u ltu ro w y m balastem pow rócić do źródeł, do p ierw o tn y c h doznań. Schulz w raca tam w całym tego słow a znaczeniu: w jego lite ra tu rz e n ie chodzi bow iem o re k o n stru k c ję św iata la t dziecinnych czy n a w e t w łasnej świadomości. Chodzi o przeżycie dzie c iń stw a po raz w tó ry , „ m ą d rz e j” , ze zrozum ieniem jego k u ltu ro w y c h pow iązań, z b alastem później
Mowa — m e tafizycznym organem człow ieka „Dojrzeć do dzieciństw a”
Sen drogą do dzieciństwa
szych doświadczeń. S tąd uzasadnienie dla po d k ład u „praw dziw ej rzeczyw istości” w Schulzow skich opo w iadaniach: tą „ p ra w d ą ” są a u te n ty c z n e p rzeżycia au to ra. To niew ażne, że „ p ra w d a ” znajdzie się w p o dejrzen iu — je s t ona m im o w szystko in te rsu b ie k - tyw nie spraw dzaln a. A le p o w tórne w ejście w za m ierzch ły u k ład zdarzeń wzbogacone zostaje o w a r stw ę sty lizacji litera c k ie j i m itologicznej, w reszcie 0 w arstw ę ko m en tarza. P odm iot lite ra c k i ró w n a się tu „pełn em u au to ro w i” — jednoczy bow iem p u n k t w idzenia dziecka (likw iduje się p rag m a ty c z n ą i tzw . zdrow orozsądkow ą in te rp re ta c ję zjaw isk) z k u ltu ro w ą św iadom ością dorosłego. Na szk ielet jeszcze raz przeży w an ych w y d arzeń z dzieciństw a n a k ła d a się szereg rów noległych h isto rii hom ologicznych, w y tw a rz a ją c p ęk w spółbieżnych m ożliw ych w a ria n tó w podstaw ow ej s tr u k tu ry zdarzeń. O w e h isto rie są bądź red u k c jam i — gdy np. z w y d arzeń pod staw o w ych a b s tra h u je się u n iw e rsa ln y sch em at biolo giczny czy m itologiczny, bądź polegają n a w zboga cen iu — gdy e le m en ta rn a s tr u k tu ra słu ży za kanw ę
literack iej stylizacja.
W ielow arstw ow em u n a rra to ro w i odpow iada więc w ielow arstw ow a rzeczyw istość. Z rozum iały je s t te raz b ra k u Schulza re la c ji z poszczególnych snów: chociaż, czy tając S k le p y , od razu czujem y w izy jn y 1 oniryczny c h a ra k te r opowieści, nigdy nie p a d a ją słow a w rodzaju: „Śniło m i się, że...” . W istocie bo w iem p isarza sny postaci litera c k ic h wcale nie in
teresują. B y w ejść w k ra in ę dzieciństw a m usiał on
n ato m iast całą sw ą tw órczość ukształto w ać na podo bieństw o snu. T ylko sen bow iem pozw ala człow ie kow i do jrzałem u przeżyć po raz w tó ry szczenięce lata, przeżyć je nam acalnie, z p ełn y m zaangażow a niem i dobrą w iarą, a jednocześnie zachow ać św ia domość dorosłego. S chulz nie napisał w spom nień, nie zm istyfikow ał też h isto rii dzieciństw a, pisząc z p u n k tu w idzenia dziecka. U dało m u się napisać sen (nie — „zapisać” !), w ielow arstw ow ość sennego pod
121 SEN O „ZŁOTYM WIEKU'
m iotu im itu jąc śro d k am i literack im i. A le am bicje Schulza poszły dalej: nizając rów noległe h isto rie m i tyczne, stw orzy ł on sen s a m o in te rp re tu ją c y się, w łą czający się w u n iw e rsu m ludzkiej k u ltu ry , zap rag n ął więc za jed n y m zam achem p rzejrzeć się w lu strz e tw órczości — i uchw ycić sens w łasnej egzy