• Nie Znaleziono Wyników

Od perfumowanych wąsów do ornamentów języka : fizjonomia pisania w "Procesie" Franza Kafki

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Od perfumowanych wąsów do ornamentów języka : fizjonomia pisania w "Procesie" Franza Kafki"

Copied!
22
0
0

Pełen tekst

(1)

Tomáš Jirsa

Od perfumowanych wąsów do

ornamentów języka : fizjonomia

pisania w "Procesie" Franza Kafki

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 4 (136), 186-206

2012

(2)

18

6

O d perfum ow anych w ą s ó w do o rn a m e n tó w języka.

Fizjonomia pisania w

Procesie

Franza Kafki

Prezentow any artykuł jest próbą przyjrzenia się rozdziałow i „W kated rze” p o ­ wieści Proces Franza Kafki (1925) za pośrednictw em pewnego m odusu w izualności, który kształtuje tekst. M odusem tym jest arch itek tu ra gotyckiej k atedry w ujęciu, w jakim przedstaw ił jej zarysy historyk sztuki W ilhelm W orringer (1911) i w jakim ucieleśnia ją figura ornam entu. Przestrzeń form ow ana przez gotyckie linie, które um ykają reprezentacji, prow adzi do recepcji języka literackiego nie z perspektyw y treści jego k om unikatu, lecz z perspektyw y jego ruchu. Owo zainscenizow ane spo­ tkanie języka literackiego i gotyckiej przestrzeni jako dwóch współtw orzących się fenom enów stanowi swoisty eksperym ent; próbę uniknięcia klasycznej in te rp re ta ­ cji opartej na danym z góry kontekście czy perspektyw ie dorobku autora, aby - prze­ ciwnie - skoncentrow ać się na r u c h u p i s a n i a , który przenika dany tekst, na w izualności i rezonansie z przestrzenią.

A by m ożliw e było tego ro d za ju spotkanie, m u sim y dopuścić się pew nej „nie­ dorzeczności”, a m ianow icie w puścić na scenę dwie na pierw szy rzu t oka n ie p o ­ w iązane ze sobą sfery: powieść K afki przynależącą do historyczno-kulturow ego k o n te k stu europejskiej m o d ern y oraz w nętrze „fikcyjnej” gotyckiej katedry, w k tó ­ rej rozegrana została o rn am e n taln a figura. In sp irac ję dla tego ro d zaju an a ch ro n i­ zm u stanow i po pierw sze dzieło G eorges’a D id i-H u b e rm a n a 1, dla którego obraz w izualny - w tym p rzy p ad k u k am ien n e o rn am en ty w katedrze, obserwowane przez

Zob. Z w łaszcza jego prace D e v a n t le temps, É d itio n s de M in u it, Paris 2000 i D eva n t

l ’image, É d itio n s d e M in u it, Paris 1990; w yd an ie p o lsk ie P rze d obrazem , slo w o /o b ra z

(3)

Józefa K. - jest m o n tażem h eterogenicznych czasów, po drugie zaś teoretyczne koncepcje M ieke Bal, która w swej pracy o barokow ym m a larzu C aravaggiu p ro ­ po n u je pojęcie „preposteryjnej h is to rii” (P reposterous H isto ry )2, skoncentrow a­ ne na dialogicznym i obopólnie m odyfikującym stosunku „cytow ania” wytworów sz tu k i w spółczesnej i dzieł chronologicznie je poprzedzających. H istoryczności m odernistycznego o rn am e n tu i gotyckiej a rc h ite k tu ry nie sposób zatem zignoro­ wać, jed n ak perspektyw ę, z której podlega ona refleksji, należałoby obrócić raczej w stronę sam ego pisania.

M ożna by stw ierdzić, że konstelacja ta nie zn a jd u je innego uzasad n ien ia niż to, któ re tkw i w k onstruow anej orn am en taln ej figurze zarysow ującej się w chw ili, gdy poszczególne jej części zaczynają się rozluźniać i przem ieszczać. Przyczyną tego uporczywego „m ajsterkow ania” nie jest jednak bezsilność wobec n ie p rz e b ra ­ nej ilości m ateriałów i koncepcji, lecz przejrzysta m etodologia. A rtykuł te n jest p isan y m e t o d ą p a s o ż y t a . N ie oznacza to b y n ajm n iej, że m iałby stanow ić ja­ kiś agresywny d odatek b u rzący od w ew nątrz u p rze d n io istniejący po rząd ek te k ­ stów, pojęć i kategorii. W ręcz przeciw nie, pasożyt jest m etodą tw órczą, zaś w jej ro zp o zn an iach nie dogorywa w ypatroszony korpus, lecz kiełk u je nowa logika. Pa­ sożyt bow iem , jak tw ierdzi teoretyk arc h ite k tu ry G reg L ynn, „nie atak u je żyjące­ go gospodarza, lecz w ynajduje go, konfig u ru jąc odm ienne system y w sieci, której staje się on in te g raln ą częścią”3. W ynajdyw anie wym aga jednak - jak w skazuje sam a m etoda - jeszcze jednego: im prow izacji.

Katedra jako w y n a l a z e k p i s a n i a

Ów dzień nie zaczął się dla Józefa K. jakoś szczególnie dobrze: „otrzym ał zle­ cenie, aby pokazać kilka zabytków sztuki pew nem u w łoskiem u klientow i b an k u , k tó ry po raz pierw szy przebyw ał w tym m ieście, a na którego p rzy ja źn i bardzo

2 Zob. M. Bal Q uoting Caravaggio: C ontem porary A r t, Preposterous H isto ry, U n iv e r sity o f

C h icago Press, C h ica g o 2001.

3 G. Lynn Folds, B odies and Blobs. Collected Essays, La Lettre v o lé e , B r u x e lles 2004,

s. 138. K oncepcja p asożyta, którą Lynn zap ożycza z k siążk i M ich a ela Serresa L e

Parasite (1980), w ęd ru je rów n ież do rozw ażań M iek e Bal, która określa w ten sposób

m etod ę, którą rzeźbiarka L o u ise B ou rg eo is (1980) „za m ieszk u je” barokow e d z ie ło B e rn in ieg o (zob. M . Bal Louise Bourgeois’ Spider, T h e U n iv e r sity o f C h ica g o Press, C h ic a g o -L o n d o n 2 001, s. 101). Co z n a m ie n n e , zarów no L ynn, jak i Bal sam i p asożytują na k on cep cji p asożyta. P ierw otna d efin icja Serresa b rzm i b ow iem następująco: „Aby zw ierz ęcy pasożyt u n ik n ą ł n ie u n ik n io n e g o od rzu cen ia i w y k lu czen ia , w m iejsca ch , g d zie jego cia ło dotyka cia ła ży w iciela , p rodukuje czy w y d ziela on o tkankę, która jest id en ty c zn a z tkanką ży w iciela . P asożytow ane, w ykorzystyw ane czy też oszu k iw a n e cia ło już nie reaguje, ak cep tuje, p ostęp u je, jakby gość byl jego w ła sn y m organem . Przyzw ala na ży w ien ie go, poddaje się jego w ym agan iom . Pasożyt odgryw a m im ety zm . N ie udaje, że jest k im ś in n y m , udaje, że

(4)

18

8

bankow i zależało”4. W inn y ch okolicznościach zad an ie to nie byłoby szczególnie skom plikow ane, teraz jednak, w zaaw ansow anym sta d iu m procesu, każda chwila spędzona poza b iu re m oznaczała oczywiste zagrożenie dla jego - i tak już dość zszarganej - rep u ta cji. A czkolw iek W łoch m iał być m iło śn ik ie m sztu k i, a jego w ygląd był raczej m iły dla oka („Ten wąs był z pew nością perfum ow any, w prost kusił, aby zbliżyć się i pow ąchać”), pro b lem pojaw ił się tam , gdzie najm niej go oczekiwano: w k om un ik acji. K. spędził w praw dzie pół nocy z w łoską gram atyką, teraz jed n ak oszołom iony gapił się na m ężczyznę, k tó rem u mowa w prost „płynęła z ust szybkim stru m ie n ie m , potrząsał głową, jakby ciesząc się z tego pow odu. Ale w trak cie takiej mowy w plątyw ał się reg u la rn ie w jakiś dialekt, który dla ucha K. nie m iał już nic z włoskiej m ow y” . Co gorsza, nie tylko ucho Józefa K. nie rozróż­ nia słów; z podobnym i tru d n o ściam i spotyka się rów nież jego wzrok, perfum ow a­ ne wąsy W łocha zakryw ają bow iem „ruchy ust, które być m oże m ogłyby pom óc w zro z u m ie n iu ”. Podczas gdy nadzieja na zro zu m ien ie rozpuszczała się w n ie zro ­ zum iałym bełkocie, K. już „całkiem bezczynny, m echanicznie w odził spojrzeniem od jednego rozm ów cy do drugiego”. Co praw da „W łochowi wcale na tym ta k b a r­ dzo n ie zależy, by go ro zu m ian o ”, tego jed n ak K. nie wie ani nie m oże wiedzieć, a naw et gdyby w to wierzył, dzieje się wokół niego już i ta k zbyt w iele rzeczy, k tó ­ rych nie pojm uje.

Już w tym m iejscu m ógłbym się zatrzym ać i wyznaczyć kilka „kafkow skich” tem atów, figur, gestów: niem ożność zrozum ienia, język, k tó ry arty k u łu je raczej niezrozum iałe ciało w m iejsce sensu czy też typow ą dla estetów, w iodącą na m a ­ nowce uwagę pośw ięcaną detalom . W ówczas jednak uległbym pokusie in te rp re ta ­ cji znaczeniow ego p o te n cja łu poszczególnych m otyw ów i uchw ycenia w te n spo­ sób jakiejś dom inującej zasady Kafkowskiej poetyki. N ic takiego się jed n ak nie stanie. Jakkolw iek odw ażnie to zabrzm i, nie chodzi tu bow iem o Kafkę, a już na pew no nie o jego dzieło. O co zatem chodzi? O r u c h p i s a n i a , który przenika ów tekst a przy tym nie przynależy do niego w sposób konieczny. O język literacki, k tóry uchwycić chcę w jego w izualności i rezonansie z przestrzen ią, któ rą on p rze­ nika. Aby jednak uzasadnić swoje poczynania, jeszcze przez m om ent podążać m uszę za n arracją, któ ra nie m a dla m n ie w łaściwie żadnego znaczenia. M im o to wezm ę z niej coś dla siebie - spojrzenie, które stara się coś uchwycić tam , gdzie język um yka; spojrzenie zn am ien n e zarów no dla postaci i n arra to ra , jak i czytelnika.

N a dworze leje, W łoch n ie nadchodzi, w kraczam y do m rocznej i pustej katedry.

K. stan ął przed am boną i b ad ał ją ze w szy stk ich stron; o cio sa n ie k a m ien ia b yło n ad zw y­ czaj staranne, w p rzestrzen i p o m ię d z y i poza listo w iem zdaw ała się tkw ić u w ięzio n a i za ­ m k n ięta głęboka ciem n o ść. K. w lo ży l rękę w taki otw ór i ob m acał ostrożn ie kam ień. O is t­ n ie n iu tej a m bon y nic nie w ied zia ł. W tem zau w ażył p rzypadkiem za n ajb liższym rzę­ dem ław ek jakiegoś słu g ę k o ście ln eg o , który stał tam w lu źn o w iszą cy m , fałdzistym cza r­

4 W szystk ie cytaty z Procesu K afki p o ch o d zą z rozd ziału „W k ated rze” i są

przyw oływ ane za w ydaniem : F. K afka Proces, p rzeł. B. S ch u lz, PIW, W arszawa 1966, s. 219-246.

(5)

nym su rd u cie. [...] gd y k o ście ln y sp ostrzegł, że K. zw ró cił na n ieg o uw agę, w skazał ręką - m ięd zy dw om a p alcam i trzym ał jeszcze szczy p tę tabaki - w jakim ś n ieo k reślo n y m k ie ­ runku.

Być m oże tekst chce, abyśm y zatrzym ali się n a d znaczeniem tego interesującego szczegółu - co n ib y pośród sakralnej p rze strzen i m iałaby robić tabaka na palcach kościelnego? Być m oże jed n ak tekst nic takiego n ie chce, zaś tym , kto nakierow uje na siebie uwagę, jest ów niepokojący obraz sam w sobie (połączenie żółtobrązow e- go p roszku, skóry i surowego chłodu katedry). Idźm y jednak kaw ałek dalej, w m rok katedry, i zacznijm y badać jej p rze strzeń - s c e n ę p i s a n i a - ta k sam o jak Jó­ zef K. w kłada rękę do k am iennej szczeliny, dotykając czegoś, czego istn ien ia d otąd nie podejrzew ał. W końcu to w łaśnie owa sym ultaniczność, m otyw ciała obm acu­ jącego ciem ność oraz „nagłego” pojaw ienia się postaci spowitej w czerń, in icjuje n astęp u jącą po tym kluczow ą scenę.

Józef K., przechodząc przez katedrę, uśm iecha się na w idok niezgrabnych ru ­ chów kulawego kościelnego, k tóry ciągle niezrozum iale na coś w skazuje. W tym m om encie uruchom iony zostaje m echanizm nieskrępow anej błazenady, jakże czę­ sto dopadającej K afkowskich bohaterów w n ajbardziej nieoczekiw anych m om en­ tach: „podobnym i ru ch am i jak to pospieszne utykanie starał się K. jako dziecko naśladow ać jazdę na k o n iu ” . Przechodzim y m iędzy pociem niałym i, zdobionym i kolum nam i i olbrzym im i obrazam i ołtarzowym i, do oświetlenia których nie w ystar­ czą jednak zapalone świece. W pełgającym świetle ciem ność jakby „jeszcze bardziej zgęstniała”. Do bocznej, ascetycznej am bony wykutej w „gołym biaław ym k am ie­ n iu ” zbliża się duchowny, rozpoczynając kazanie bez publiczności, albowiem jedy­ nym słuchaczem wydaje się Józef K., zaś organy, zam iast w ypełniać przestrzeń k ate­ dry uroczystym i tonam i, tylko cicho pośw istują w ciem nościach. N ic tu po nim:

P ow oli w ięc zab ierał się K. do o d ejścia , na k oń cach palców p rzesu n ął się w z d łu ż ław ki, d o sze d ł potem do szerokiej naw y głów nej i sz ed ł nią rów n ież b ez p rzeszkody, tylko ka­ m ien n a p osadzka d źw ięcza ła pod n ajcich szym naw et krok iem , a sk le p ie n ie słabo, lecz b ezu sta n n ie, w w ielo k ro tn y ch , regularnych interw ałach rozb rzm iew ało głu ch ym ech em . K. c z u ł się trochę o p u szczony, g d y - być m oże obserw ow any p rzez d u ch o w n eg o - p rze­ c h o d z ił tam p o m ię d z y p u sty m i ław k am i, a ogrom katedry zd aw ał się d o sięg a ć w ła śn ie sam ej gra n icy tego, co c z ło w ie k jeszcze z n ie ść m oże.

W raz z tym , jak K. skłania się do wyjścia, w nętrze k ated ry w ypełnia dźw ięk z d ra ­ dzający jego chęć zniknięcia: k am ien n e echo w znoszące się w górę ku sk lep ie­ niom , rytm izow ane przez przestrzeń , która przekracza granice lu d zk ich m ożliw o­ ści. N ie m am y żadnych podstaw , aby z niew zruszoną pew nością oceniać, który w iek wyciosał ową p rze strzeń z kam ien ia, czy też jaka epoka określiła jego d u ch o ­ wy charakter. Jeżeli jednak chcem y uw olnić się od sam ego te k stu Procesu, czy też - ujm ując rzecz dokładniej - od jego powieściowej całości, i b ardziej niż na ko n ­ stru k cji n arracyjnej czy poszczególnych m otyw ach skoncentrow ać się na języku literac k im w jego w izualnym ru c h u , m u sim y zaryzykować: spróbow ać „obm acać” tę przestrzeń , odrzucając myśl, że chodzi tu w yłącznie o tło czynów postaci.

18

9

(6)

M usim y, jak pisze J.W.T. M itchell, „usunąć figury ze sceny i badać sam ą scenę”5. Z owej „scenografii” języka w yłania się pew na m etoda, k tórą nazyw am f i z j o n o ­ m i ą p i s a n i a . Jej główna zasada to n ie u sta n n ie zm ieniająca się perspektyw a spojrzenia i analizy, któ ra b ardziej n iż na rzeczy samej w sobie k o n ce n tru je się na jej dynam icznych i tem atycznych zw iązkach z otoczeniem - n iezależnie od tego, czy są to in n e teksty, dyscypliny czy kultury. F izjonom ia p isan ia odkrywa p rze­ strzeń te k stu nie jako zh ierarchizow aną stru k tu rę ustalonych znaczeń i ich zw iąz­ ków, lecz jako perform ance, którego k o m u n ik a t jest ta k sam o istotny jak jego dy­ n am ika. Z tej perspektyw y p isan ie przedstaw ia tw órczy ru ch języka, k tó ry swo­ b o d n ie przech o d zi m iędzy lite ra tu rą a w izualnością. Jego w ym iar w erbalno-se- m antyczny jest ta k sam o istotny jak w izualno-figuralny perform ance i w yłącznie od perspektyw y czytelnika zależy to, gdzie wyznaczy on p u n k ty przejścia i k tó rę­ dy poprow adzi ru c h pisania.

K atedra, w której się znajdujem y, jest p rze strzen ią pisania, które ją obram o- w uje, w ypełnia, form uje i deform uje, in n y m i słowy: w ynajduje. Budowla ta - p o ­ dobnie jak w szystkie pozostałe m iejsca w tekście K afki - jest w y n a l a z k i e m p i s a n i a . P rzenika ją ono od środka i od zew nątrz, a jej arc h ite k tu rę k o n stru u je n ie poprzez szkicowe w skazówki, czy - odw ołując się do słow nika sem iotycznego - indeksy (ołtarz, am bona, kolum ny, świece, ciem ność), lecz niebezpośrednio, być m oże naw et nieśw iadom ie, poprzez ru c h języka, k tóry nabiera kształtów tego, co W ilhelm W orringer w swej rozpraw ie Formprobleme der Gotik (1912) określa m ia ­ n em „vertigo gotyckiej p rz e strz e n i”6.

W edług W orringera człowieka zarażonego „m istyczną intoksykacją zm ysłów ”7 dotyka w gotyckiej kated rze patos, k tó ry p rzen ik a ożywioną geom etrię k a te d ra l­ nych zdobień i zm usza w rażliwość lu d zk ą do podjęcia n a d n a tu raln e g o w ysiłku. K iedy K., wycofując się z katedry, słyszy swoje im ię, nie odchodzi, na co m ogłyby wskazywać jego c h a ra k te r i dotychczasow e postępow anie, an i też nie zbliża się w sk u p ie n iu do m iejsca, z którego odzywa się głos, lecz rozpędza się „d łu g im i lo t­ n y m i kro k am i do am b o n y ”, aby za m om ent z oddaniem , z głową odchyloną do tyłu w ypatryw ać duchow ego pierw iastka, p rzy k u ty do m iejsca przez mowę k się­ dza. Co to za mowa i gdzie leży jej źródło?

Labirynt bez wyjścia: scena paraboli i trajektoria spojrzenia

M owa, która niesie się po k atedrze, w skazuje („Tyś jest Józef K.), oznajm ia („Jesteś oskarżony”), nak azu je („Zostaw w szystko, co u boczne”), pyta („Czy wiesz, że twój proces stoi źle?”), żałuje („obaw iam się, że skończy się źle”), uspokaja („Ja

J.W.T. M itc h e ll P icture Theory: Essays on Verbal a n d Visual R epresentation, T h e U n iv e r sity o f C h ica g o Press, C h ica g o 1994, s. 31.

W. W orringer Forms in G othic, S h ock en B ooks, N e w York 1967, s. 160. Tam że, s. 159.

(7)

nie m am żadnego uprzedzenia do cieb ie”), poucza („Źle rozum iesz fakty”) i karci („Czyż nie w idzisz nic na dwa k roki od siebie?”). Jeśli podążać b ędziem y tylko za tym , co m ówi (czyli za jej treścią), znajdziem y się d okładnie tam , gdzie chce nas ona poprow adzić: w k ilkupiętrow ym labiryncie p ełnym fałszywych wyjść, luster, wielogłosow ego echa i sobowtórów. O dpow iedź dotyczącą c h a ra k te ru tej mowy skrywa, jak sądzę, owa sławna parabola o odźw iernym strzegącym drzw i praw a i człow ieku ze wsi, k tóry ta k długo prosi, aby w puszczono go do środka, aż w yczer­ p an y i skurczony ze starości um iera, zaś odźw ierny zam yka drzw i, k tóre należały tylko do niego. P araboli tej nie sposób sparafrazow ać czy opisać, nie doprow adza­ jąc języka do zaw ikłania się w m rocznej przędzy jego w łasnego sensu. Dlaczego? D latego że to, co przekazuje h isto ria człowieka ze wsi i odźw iernego, jest ta k samo istotne, jak to, gdzie i kiedy odw ikłuje się jej język. Z acytujm y zatem ową p ara b o ­ lę in extenso:

Przed praw em stoi odźw ierny. D o tego o d źw iern ego przych od zi jakiś c z ło w ie k ze w si i prosi go o w stęp d o prawa. A le o d źw iern y pow iada, że n ie m oże m u teraz u d z ie lić w stę ­ pu. C zło w iek zastan aw ia się i pyta, c z y nie b ęd zie m ó g ł w ejść późn iej. - M o żliw e - p o ­ w iada o d źw iern y - ale teraz n ie. - P on iew aż bram a prawa stoi otw orem , jak zaw sze, a o d ­ źw iern y u stą p ił w bok, schyla się czło w iek , aby p rzez bram ę zajrzeć d o w nętrza. G dy o d źw iern y to w id z i, śm ieje się i mówi: - Jeśli cię to k u si, spróbuj m im o m ego zakazu w ejść do środka. L ecz w iedz: jestem potężny. A jestem tylko n ajn iższym od źw iern ym . Przed każdą salą stoją o d źw iern i, jed en p o tę ż n ie jsz y od dru giego. Już w id o k u trzeciego naw et ja z n ie ść nie m ogę. - Takich tru dn ości nie sp o d ziew a ł się c z ło w ie k ze w si. Prawo p ow in n o p rzecież każd em u i zaw sze być d o stęp n e, m yśli, ale gd y teraz przypatruje się d o k ła d n ie o d źw iern em u w jego futrzanym płaszczu , jego w ie lk ie m u , sz p ic za stem u n o so ­ w i, jego d łu g ie j, cie n k ie j, tatarskiej b rod zie, d ecyd u je się jednak, aby raczej czekać, aż d ostan ie p ozw olen ie na w ejście. O d źw iern y daje m u sto łecze k i pozw ala m u sie d z ie ć przed d rzw iam i. Tam sie d z i d n ie i lata. R obi w iele starań, b y go w p u szc zo n o i zam ęcza o d ­ źw iern ego prośbam i. O d źw iern y urządza z n im nieraz m ałe p rzesłu ch a n ia , w yp ytuje go o jego kraj ro d zin n y i o w ie le in n y ch rzeczy, ale są to o b o jętn e pytan ia, jakie staw iają w ie lc y p an ow ie, a w k oń cu w cią ż m u pow tarza, że jeszcze n ie m oże go w p u ścić. C z ło ­ w iek , który dobrze zaopatrzył się na podróż, zużyw a w szystk o, naw et n a jcen n iejsze p rzed ­ m ioty, na p rzek u p ien ie od źw iern ego. Ten w p raw d zie w szystk o przyjm uje, ale m ów i przy tym: - B iorę to tylko d latego, byś nie są d ził, ż e ś czeg o ś zan ied b ał. - W ciągu tych w ielu lat obserw uje czło w iek o d źw iern ego praw ie n ieu sta n n ie . Z ap o m in a o in n y ch o d źw ier­ nych i ten pierw szy w ydaje m u się jed yną przeszk od ą przy w ejściu do prawa. W p ierw ­ szych latach p rzek lin a swą n iesz częsn ą d olę g ło śn o , p óźn iej, g d y się starzeje, m ruczy już tylko pod n osem . D z ie c in n ie je , a że w tym d łu g o le tn im ob cow an iu z o d źw iern ym p ozn ał także p ch ły w jego futrzanym k o łn ierzu , prosi i je rów nież, b y m u p o m o g ły i n a k ło n iły o d źw iern ego do u stęp liw o ści. W końcu św iatło jego o czu słab n ie i n ie w ie już, czy w o k o ­ ło n iego staje się napraw dę c iem n iej, czy tylko o czy go m ylą. A jed nak poznaje teraz w c ie m n o śc i jakiś blask , niegasnący, który b ije z drzw i prow adzących do prawa. O dtąd nie żyje już dłu go. Przed śm iercią zbierają się w jego g ło w ie w szy stk ie d o św ia d cze n ia z ca łeg o tego czasu w jed no jedyne p ytan ie, którego d o ty ch cza s, o d źw iern em u n ie p o sta ­ w ił. K iwa na n iego, p o n iew a ż nie m oże już p o d n ie ść drętw iejącego ciała. O d źw iern y m usi się n isk o nad nim p o ch y lić, gd yż różnica w ielk o śc i z m ie n iła się bardzo na n iek orzyść

(8)

19

2

W szyscy dążą do prawa - pow iada czło w iek - skąd w ięc to p o ch o d zi, że w ciągu tych w ie lu lat n ik t op rócz m n ie nie żąd ał w p u szczen ia? - O d źw iern y poznaje, że c z ło w ie k jest już u sw ego kresu, i aby d o sięg n ą ć jego gasn ącego słu ch u , krzyczy do niego: - Tu nie m ó g ł n ik t in n y otrzym ać w stęp u , g d y ż to w ejście b yło p rzezn aczon e tylko dla cieb ie. O d ch o d zę teraz i zam ykam je.

W szystko stoi tu na niepew nym gruncie; ironię (którą w szak stanow ić m oże sama scenografia poczynań duchow nego, niezbyt zrozum iałych w p rze strzen i sakralnej) a jednocześnie n iezgrabne odbicie, nadające całej m owie chw iejności, stanow i tu fakt, że duchow ny opow iada ową parabolę, aby ostrzec K. p rze d złu d n y m w nio­ skiem na te m at sądu, który jest przecież oparty na złu d ze n iu i niem ożliw ości k o n ­ troli. Z grabne sylogizm y odźw iernego są w ta k im sam ym sto p n iu praw dą, co k ła m ­ stw em , zarówno n adzieją, jak i p ułapką. W szystkie te jego „jeszcze n ie ”, stołeczek p odany człowiekowi ze wsi czy prześm iew cza podstępność, z jaką pozostaw ia go on p rze d otw artym i drzw iam i, aby czekał, zm ien iają w nętrze praw a w n iesk o ń ­ czone p rag n ien ie, zaś los człowieka ze wsi w w ieczne odraczanie. Jak trafn ie za­ uważa H élène Cixous: „R ealizacja jego p rag n ien ia leżała m iędzy początkiem i k o ń ­ cem czegoś, co nie m a m iejsca”8.

Tutaj m u sim y się jed n ak zatrzym ać, w padam y bow iem d okładnie w ową p u ­ ła p k ę in te rp re ta c ji sym b o liczn ej, o któ rej m ów iłem . Je śli sk o n c e n tru je m y się w m niejszym sto p n iu na ukrytym sensie opow iadanej paraboli, a w w iększym na samej jego arc h itek tu rz e, okaże się, że la b iry n t języka owej alegorii „o praw ie” tw orzy swoistą m e t a a l e g o r i ę ; niejasne i zaw ikłane k o m u n ik a ty strażn ik a do­ skonale odzw ierciedlają zdeform ow any język tego, co m ówi do Józefa K. duchow ­ ny, in n y m i słowy - opow iadana parab o la m oże być parabolą jego własnego języka. Z perspektyw y stru k tu ra ln e j m am y zatem do czynienia z tym , co D eleuze, naw ią­ zując do figury w n ieskończoność m arszczącej się fałdy, nazywa „barokową n a rra ­ cją”, której głów ną zasadą jest w zajem ny splot m odeli n arracyjnych, przy czym zasadniczo zm ienia się tu h ie ra rc h ic zn y stosunek n a rra to ra i n a rra c ji9. P am iętaj­ m y jednak, że zn a jd u je m y się w p rze strzen i katedry. Jed n ą z k ilk u podstaw owych reguł rządzących tą p rze strzen ią jest plastyczny d etal w spółtw orzący całość, która n astęp n ie odzw ierciedla się w owym detalu: „świat pow tarzający się w m in ia tu ­ rze” 10. W łaśnie ta k i stosunek zachodzi m iędzy n arrac y jn ą sceną Procesu a sceną w k atedrze, m iędzy n a rrac ją duchow nego a m ow am i odźwiernego.

Próba in te rp re ta c ji i zarysow ania przy n ajm n iej n iek tó ry ch d o m in a n t te k stu n ie u sta n n ie się przybliża; nasuw a się choćby pytanie, czy w szystkie sądy należą do Józefa K., p odobnie jak drzw i do praw a należą tylko do człowieka ze wsi. Czyż to n ie w łaśnie K. jest ciałem całego procesu, czy to nie on swym postępow aniem u ru ­

8 H. C ix o u s Readings. The Poetics o f B lanchot, Joyce, K a fka , K leist, Lispector, and

Tsvetayeva, U n iv e r sity o f M in n eso ta Press, M in n e a p o lis 1991, s. 18.

9 G. D e le u z e L e Pli: L eib n iz et le baroque, L e s É d itio n s de M in u it, Paris 1988, s. 82.

(9)

cham ia kolejne kręg i tej anonim ow ej sądowej m aszynerii? W chw ili, gdy w ów splot w dziera się Józef K., przek o n an y o tym , że straż n ik zwodzi człowieka ze wsi, z ust duchow nego pada praw dopodobnie najb ard ziej ironiczne zdanie w h isto rii ludzkości: „N ie m asz szacunku dla Pism a i zm ieniasz opow ieść” . Po czym zaczyna on przeinaczać całą swą n arrację, pociągać za jej splątane w łókna i niebezpiecznie przechylać już i ta k chw iejną scenę p araboli; porusza on bow iem p ro b lem róż­ nych sposobów in te rp re ta c ji swojej opowieści.

Z tego la b iry n tu języka nie w yplączem y się dlatego, że n ie m a on żadnego uchw ytnego w nętrza. N ie m a go rów nież praw o11, do którego człow iek ze wsi p ra g ­ nie się dostać, ani język, k tó ry law iruje od p ara b o li do in te rp re tac ji, od niej zaś z pow rotem do mowy K., k tó ry w odpow iedzi podaje w w ątpliw ość język paraboli. S ym etria n iezbędna dla zrozum iałości jakiegokolw iek języka została tu w yparta przez w ew nętrzne pow tórzenie: parabola o p ara b o li nie przynosi rozpoznaw alnej tożsam ości, lecz rad y k aln ą różnicę zasadzającą się zarów no na w ielości in te rp re ­ tacji, jak i na sam owoli opow iadającego w m odyfikow aniu p arab o li zgodnie z w łas­ ną potrzebą. Przy bliższym sp o jrzen iu na ów język w ydaje się, że jeśli nie chcem y poprzestać na nieskończonym deszyfrow aniu jego treści - która w skutek n ie u sta n ­ nego p ow tarzania i zaprzeczania ulega spustoszeniu - m u sim y uchw ycić jego ru ch i zw iązek ze scenerią, w której ru c h te n powstaje.

Z an im to jed n ak uczynim y, zatrzym ajm y się na m om ent p rzy jednym zasa d n i­ czym, a m im o to nieskom entow anym d otąd szczególe, k tó ry w spółtw orzy scenerię opow iadanej paraboli. D rzw i, za k tórym i - jak się dom yślam y - znajd u je się u p rag ­ nio n e praw o, są otw arte. Jak w swej braw urow ej in te rp re ta c ji p o dkreśla Georges D id i-H u b erm an , drzw i są archaicznym i sakralnym m otyw em , p rzede w szystkim w chasydzkiej trad y c ji talm udycznej. W kontekście żydowskiej m isty k i drzw i te pozostają jed n ak zam k n ięte, podczas gdy Kafkowska „ironia trag iczn a” polega na ich n ie u sta n n y m o tw arc iu 12. W edług D id i-H u b erm an a ich próg nie jest b y n aj­ m niej m iejscem przejścia, w ejścia skądś dokądś, lecz „progiem ab solutnym i n ie ­ skończonym ” . W ejście przez te drzw i jest b e z u sta n n ie odraczane, a spojrzenie skierow ane za nie zn a jd u je się gdzieś pom iędzy p rag n ie n iem a nieskończoną ża­ łobą z pow odu niem ożności osiągnięcia celu:

P o zostajem y g d z ie ś z boku n iczym p rzed ow ym i e g ip sk im i n agrobkam i, które w każdym rogu sw ego lab iryn tu ukazują w y łą czn ie drzw i, n ie w zn o szą c jed nak przed n am i nic poza so lid n ą w a p ien n ą przeszk od ą swej w ym arzonej n ieśm ierteln o ści. W tej sytuacji z m u sz e ­ ni jesteśm y do m arszu, o którym zad ecyd ow ał za nas labirynt, a jed n o c ześn ie sto im y z d e z ­ o rien to w a n i p rzed w sz y stk im i d rzw ia m i i p u n k ta m i o rien ta cy jn y m i. Z n a jd u jem y się m ięd zy „p rzed ” i „w ew nątrz”. Ta zaś n iep rzyjem n a pozycja stan ow i k w in tesen cję całego

11 Zob. H. C ix o u s R eadings, s. 16. W in n y m m iejscu autorka dodaje: „Prawo u Kafki

mówi: « N ie w ejd ziesz», d la teg o że jeśli tak u czy n isz , to p rzek on asz się , że nie is tn ie ję ” (tam że, s. 27).

12 G. D id i-H u b erm a n Ce que nous voyons, ce qu i nous regarde, L es É d itio n s de M in u it,

(10)

19

4

n aszego d o św ia d cze n ia , w którym d o sięg a nas coś, co obserw uje nas od w ew n ątrz tego, co w id z im y .13

Co in sp iru je nas w powyższych rozw ażaniach? D ialektyka drzw i, które pozostają otw arte, a m im o to nie sposób przez nie wejść, nie prow adzi D id i-H u b erm an a do refleksji n a d boską tran sc en d e n cją czy doniosłą kw estią spraw iedliw ości, lecz do o w iele prostszego, a przy tym - przynajm niej w m oim odczuciu - fu n d a m e n ta l­ nego p ro b le m u spo jrzen ia i jego u k ie ru n k o w a n ia. S pojrzenie obserw ujące nas z m iejsca, w które sam i patrzym y, jak gdyby odpow iada tra je k to rii języka, zm ie­ rzającej do w ew nątrz p arab o li i w racającej do jej źródła. R uch tego języka krąży w nieskończonym obiegu splątanych lin ii, które uciekają ze swego początku, a w od­ m ien n y m p o rzą d k u „lin ie” te n a p rz em ie n n ie zaw ijają się w sobie naw zajem . W e­ dług W orringera jest to w łaśnie dynam iczna zasada konsty tu u jąca gotycki o rn a­ m ent: „rozm nożenie lin ii pozbaw ione p rag n ie n ia organicznego złagodzenia i spo­ k o ju ”, tu d zież „ekstaza ru c h u ” 14. Podobnie jak dusza, zn ajdując się w przestrzen i owych o rn am e n taln y ch lin ii, zm ierza do ekstazy, w zniesienia się p o n a d siebie sa m ą15, ta k rów nież język, k tó ry znalazł się we w ład a n iu tej p rze strzen i (którą rów nocześnie sam form uje), zm ierza poza swe zanikające c e n tru m , z daleka od ciężaru rep rez en ta cji i iluzorycznej praw dy paraboli. N ie chciałbym być jednak zanadto abstrakcyjny, zaciem niając sens tak, jak to czyni m owa duchow nego w k a­ tedrze. P óki co pow iem tylko, że mowa w ydobyw ająca się z ust duchow nego i u n o ­ sząca się w p rze strzen i św iątyni m a w szelkie właściwości gotyckich lin ii, tw orzą­ cych jej scenerię, że język i p rzestrzeń są tu tw orzone przez m odus orn am en tu .

M odernistyczne egzorcyzm ow anie ornam entu

i jego d o s k o n a ł a zbrodnia

M am y w szelkie pow ody k u tem u, by sądzić, że jesteśm y w błędzie. Tekst K afki p isany był w la tac h 1914-1915, a po raz pierw szy opublikow any został w ro k u 1925, z n a jd u je m y się zatem w kontekście artystycznej m o d ern y i rodzących się aw an­ g ard w strząsanych w ojną z orn am en tem , u tożsam ianym na w szystkich właściwie fro n ta ch z dek ad en ck im estetyzm em . Co jed n ak zn ajd u je się w tle tej niem al jed­ nogłośnej postaw y i co właściwie oznacza o rnam ent w konstelacjach m oderny? Aby chociaż częściowo odpow iedzieć na to pytanie, m uszę na m om ent skoncentrow ać uwagę na spychanym dotychczas na m argines kontekście k ulturow ym - który, za Jo n a th an e m C ullerem , św iadom jego skonstruow anego c h a rak te ru , w olałbym jed­ n ak nazywać „ram ą” - środkow oeuropejskiej refleksji n a d o rnam entem . Z uwagi na rozległość i bogate opracow anie te m a tu m u sim y się jednak ograniczyć zaled­

13 Tam że, s. 185.

14 W. W orringer Forms in G othic, s. 55, 41.

(11)

wie do naszkicow ania p roblem u, w sposób n ie u ch ro n n ie zdom inow any p rzez p e r­ spektyw ę m oich w łasnych d o ciek ań 16.

P oczątki egzorcyzm owania o rn am e n tu , k tóre w okresie m o d ern y i pierw szych dziesięcioleci X X w ieku, czyli w epoce n a ro d z in aw angardow ych izmów, staje się ten d en c ją w yraźnie an ty o rn a m en taln ą , sytuować m ożem y na przełom ie wieków, kiedy - mówiąc słow am i Josefa Vojvodika - „ornam ent, a dokładniej kon flik t wo­ kół o rn am e n tu i ornam entyki, staje się jednym z głównych p un k tó w m odernistycz­ nej debaty, któ ra zdecydow anie odrzucała o rn am e n talizm jako p aradygm at m iesz­ czańskiego estetyzm u i przezw yciężonego dekoratyw izm u secesji” 17. M im o że kry­ tyka o rn a m e n tu zaczyna pobrzm iew ać już w pierw szym dziesięcioleciu, aby na dobre w ybuchnąć w la tac h 1910-1930, atak i na o rn am e n t, u tożsam iany z dek o ra­ cją, zn ajdziem y już w epoce fin de siècle, zwłaszcza w kontekście architektury, czyli dyscypliny artystycznej, która m a styczność ze stylem życia codziennego.

N a ten d en cję an ty o rn a m en taln ą składa się k ilka aspektów. N ajb ard ziej w yra­ zistym krytykiem o rn a m e n tu jest już w pierw szych la tac h X X w ieku A dolf Loos, którego w ykład Ornament und Verbrechen (Ornament i zbrodnia), w ygłoszony w roku 1908 i opublikow any cztery lata później w b erliń sk im czasopiśm ie „D er S tu rm ” - być m oże na skutek opatrzności losu, ale zasadniczo w rezu ltacie celowo błędnego p rze k ład u Le C orbusiera dla czasopism a „L’E sp rit N o u v eau ” (1920) - p rze k szta ł­ cił się w bezkom prom isow y m odernistyczny aksjom at: „O rnam ent to z b ro d n ia” . Ów sław ny m anifest, którego purystyczny p rze k ład szokował rów nież sam ego Lo- osa, poprzedzała polem ika K arla K rausa w ym ierzona w secesję i G ustava K lim ta.

Podejście Loosa do o rn am e n tu jest jed n ak dużo b ardziej skom plikow ane. N ie dotyczy ono byn ajm n iej istoty plastycznego o rn am e n tu , którego dynam iczność polega na ru ch u , k tóry n ie rep rez en tu je życia i n atu ra ln eg o w zrostu, lecz sugeruje je 18, ani też na złożonej rytm iczności lin ii czy antym im etycznym ch arak terze, k tó ­ rego geom etrię Loos ch ętn ie stosował w swych budow lach, lecz w yłącznie jednego

16 Spośród prac c zesk ich w y m ień m y dla przykładu d w ie in sp iru ją ce k siążk i Josefa

V ojvodika Imagines corporis. Telo v ceské moderne a avantgarde, H ost, Brno 2006;

p rzekład polski: Świat strachu i strach przed światem w czeskim surrealizmie lat 40.,

przeł. H. M arcin iak , „Teksty D r u g ie ” 2007 nr 6; oraz Povrch, skrytost, ambivalence.

Manyrismus, baroko a ceskà avantgarda, A rgo, Praha 2008. O rn am en t n ie jest

w p raw d zie ic h tem atem p rzew od n im , n iem n iej jed nak w z g o d zie z ich in terd y scy p lin a rn y m p o d ejściem p rob lem atyk a ta jest w n ich akcentow ana i n iejed n o k ro tn ie staje się rzeczyw istą figurą u m o ż liw ia ją cą refleksję nad h istoryczn ym i artystycznym procesem m o d ern izm u . In sp iru ją cą pracą, dla której tem at zw iązk u orn am en tu z m odern ą p ozostaje kluczow y, jest praca zbiorow a pod

redakcją M ich ela C ollom b a i Gérarda R au leta Critique de l’ornement de Vienne à la

postmodernité, M â erid ien s K lin ck sieck , Paris 1992 (Krytyka ornamentu od Wiedeńskiej Moderny do postmodernizmu).

17 J. V ojvodik Imagines corporis, s. 288.

18 O. Grabar The Meditation of Ornament, P rin ceton U n iv e r sity Press, W ash in gton D .C .

(12)

961

atry b u tu - d e k o r a c y j n o ś c i , i to zasadniczo w o d n iesien iu do sztuki użytko­ wej i a rc h ite k tu ry 19. D latego głosi on w w ykładzie: „D ojrzałem do następującego ro z p o z n a n ia i d a ru ję je św iatu : R o z w ó j k u l t u r o w y z w i ą z a n y j e s t z u s u w a n i e m o r n a m e n t ó w z p r z e d m i o t ó w c o d z i e n n e g o u ż y t - k u ”20. Loos p rag n ie usunąć arc h ite k tu rę ze sfery sztuki, poniew aż m a ona przede w szystkim służyć sw ojem u celowi. B ardziej niż o sąd n a d jego cecham i estetycz­ nym i i h istoryczno-kulturow ym i chodzi tu o „podanie w w ątpliw ość estetycznej relew ancji o rn am e n tu w perspektyw ie społecznej, politycznej i ekonom icznej” 21. Tekst Loosa jest p rzede w szystkim rad y k aln ie pragm atycznym i prow okacyj­ nym p am fletem w ym ierzonym w secesyjną dekoracyjność, jed n ak poza dek o ra­ cyjnością secesji, ciern iem w oku jest dla niego rów nież W agnerow ska idea Ge-

samtkunstwerku (1849). O rn a m e n t jako „zbrodnia popełn io n a na gospodarce n a ro ­

dow ej” lub też „zm arnow ana siła robocza” pojaw ia się tu jako synonim pow ierz­

19 A by w sza k n ie zatrzym ać się na p o zio m ie n ad m iernych u p roszczeń , w sp o m n ijm y

ch oćb y o orygin aln ej d ek on stru k cji autorstw a A n k ersm ita, która nadaje L oosow skiej krytyce d ek oratyw izm u sz c z e g ó ln y odcień: „U jm u jąc rzecz prow okacyjnie, czy ż L oosow sk ie o d rzu cen ie orn am en tu n ie jest raczej p ochw ałą «ornam entu n ieo b ecn o śc i orn am en tu » n iż atakiem p rzyp u szczon ym na orn am en t, za który się podaje? [...] L oos m ó g ł u w ielb ia ć p ięk n e p rzed m io ty n ie m niej n iż «prym ityw ni» Papuasi (czy też m y sam i) - ale m ó g ł je u w ielb ia ć w y łą czn ie pod w aru n k iem , że b ęd ą n ieozd ob ion e. U w ie lb ia ł d ek oracyjn ość n ieu d ek o ro w a n ia ” (F.R. A n k ersm it Rococo as the D issipation o f B oredom , w: Compelling Visuality, ed. C. Farrago, R . Z w ijn eb erg, U n iv ersity o f M in n eso ta Press, M in n e a p o lis-L o n d o n 2003, s. 136). N a p rzyk ład zie jego projektu biura redakcji g a zety „C hicago T rib u n e” z roku 1923 A n k ersm it uk azu je L oosa i jego n a stęp có w n ie jako w rogów orn am en tu , lecz p rzeciw n ie - jako d z ie d z ic ó w jego w łasnej lo g ik i. L oos przestaje być w tej op tyce u c ie le śn ie n ie m m ode rn isty czn eg o p u ryzm u, lecz zaczyn a w h istorii orn am en tu figurow ać jako „ M eisso n ier X X w ie k u ” (tam że, s. 150). Jed n o zn a czn o ść L oosow sk iego w yroku nad o rn am en tem p rob lem atyzu je rów n ież N a o m i Schor w pracy The R eading in D etail. Aesthetics a n d the Fem inine. M eth u en , N e w York- -L o n d o n 1987. W k o n tek ście fragm entu , w którym L oos zam aw ia u szew ca b u ty i oferuje m u za n ie w ysoką zap łatę, jeśli tylko b ęd ą on e k o m p letn ie p ozbaw ione ozd ób , przy czym sam m ateriał i n iezrea lizo w a n e o zd o b y o p isa n e z o sta ły z n iem al rozp u stn ą z m y sło w o ścią , Schor zauw aża ukrytą i m askow aną „przyjem ność fety szy zm u ”: „Tak sam o, jak H eg el z rozkoszą oddaje się p rzyd łu gim op isom fizjo lo g iczn y ch szczegółów , które najchętn iej by z lik w id o w a ł, L oos napaw a się w yob rażen iem produkcji w ła śn ie tych ornam entów , za których u su n ięcie d od atk ow o za p ła cił. Sądzę, że w brew ek sp licy tn em u przekazow i - przyjem ność orn am en tu n a leży do u b o g ieg o i za cofan ego szew ca - fragm ent ten wyraża p rzyjem ność o rn a m en tu , która jest p rzyjem nością sam ego L oo sa ” (N . Schor The

R eading In D eta il, s. 55).

20 A. L oos D am ska módo, ty strasnd kapitolo kulturnich dejinf, w: teg o ż Recido prà zd n a ,

T ich a B yzanc, K utna H ora 2001, s. 84.

21 A. M ille r O rnam ent a z locin od A d o lfa Loose k dnesku, M oravska galerie v Brnę, Brno

(13)

chow ności, zbytku i m arnotraw stw a: „S kutkiem pozbycia się o rn am e n tu jest skró­ cenie czasu p racy i zw iększenie p ła c”22. A ntydekoratyw izm Loosa i krytyka o rn a­ m entalnego kiczu nie pobrzm iew ają jednak tylko w tym sław nym w ykładzie, lecz stanow ią lejtm otyw n ie m al w szystkich jego tekstów zebranych w książce Ins Leere

gesprochen (Powiedziane w pustkę, 1921) pośw ięconej a rc h itek tu rz e i designowi.

Im n iższa k ultura, tym w yraźniej na plan pierw szy w ysuw a się ornam ent. O rn am en t to coś, co m usi zostać p rzezw yciężon e. P apuas i zbrod n iarz o rn am en tu ją sw oją skórę. In ­ d ia n in pokryw a w io sło i łó d ź o rn am en tam i, gd zie tylko m oże. A le m otorow er czy n o w o ­ czesn a m aszyna parowa są pozb aw ion e ornam entów . P ostęp ująca naprzód kultura p o ­ zbaw ia orn am en tacji jeden p rzed m iot za d ru g im .23

T endencja a n ty o rn a m en taln a w sztuce E uropy Środkowej (i n ie tylko) ściśle wiąże się ze św iadom ością kryzysu p rze d staw ie n ia , którego apogeum stanow i k ubizm , z b ra k ie m z a u fan ia do re p re z e n ta c ji i języka pojęć z n a m ie n n y m dla początków m oderny, z kry ty k ą au to n o m iczn eg o sta tu su sz tu k i oraz z m o n u m e n ta ln y m , iko- nok lasty czn y m gestem lik w id a cji jej dotychczasow ych postaci. O bok D u ch am - pow skiej k o n cep cji ready-made i radzieck ieg o k o n stru k ty w iz m u T atlin a, tym , kto zaad ap to w ał aw angardow ą ideę creatio ex nihilo, był K azim ierz M alew icz, założy­ ciel su p rem a ty z m u . R uch te n , k tó ry za p o śred n ic tw em surow ej g eo m etrii i p o d ­ staw ow ych stałych płaszczyznow ych dążył do oczyszczenia św iata sz tu k i z w szel­ kiej p rzedm iotow ości, po raz pierw szy p u b lic z n ie zaprezen to w ał się na wystawie

0.10, noszącej p o d ty tu ł Ostatnia futurystyczna wystaw a obrazów w P e te rsb u rg u

(1915). W łaśn ie o M alew iczu w arty k u le Vytvarnà prâce sovetského R uska (1927;

Prace plastyczne Rosji radzieckiej) pisze z en tu z ja z m e m K arel Teige, że „jako m a ­

la rz d o jrzał on do ostatecznych k onsekw encji m alarstw a abstrakcyjnego, do kw a­ d ra tu jako praform y. W tym p u n k cie kończy się m alarstw o. O głosił za n ik m a la r­ stwa i jego likw idację. O d rz u cił pędzle i p a le tę ”24. O braz Czarny kw adrat na bia­

łym tle (1915), w k tó ry m Teige w zgodzie z ty tu łe m k sią żk i M alew icza Die Gegen­ standlose Welt (Św iat bezprzedmiotowy), w ydanej w M o n a ch iu m w edycji B auhau-

su w ro k u 1927, u p a tru je „bezprzedm iotow ej kom pozycji obrazow ej” i „ k ra ń co ­ wego p u n k tu a b s tra k c jo n iz m u ”, jest rów nież g ran icą p o cz ątk u i końca m a la r­ stw a, a za te m „sto p n ie m zero, n ie re d u k o w aln y m rd ze n iem , podstaw ow ym m in i­ m u m o brazu czy rze źb y ”25.

Już we w stępie do swej pierw szej opublikow anej rozpraw y Od kubizmu i futury­

zmu do suprematyzmu: N ow y malarski realizm (1915) M alew icz d u m n ie oświadcza:

22 A. L o o s D am ska m ó d o ..., s. 87.

23 Tam że, s. 95.

24 K. T eige V ytva rn à prâce sov etského R u sk a , w: tegoż S v et stavby a bàsn e. Vybor z dila I ,

O d eon , Praha 1966, s. 284.

25 U men ip o roce 1900: modernismus, antim odernism us, postm odernism us, ed. H. Foster,

(14)

19

8

„Z m ieniłem się w form ę zerową [...]. Z niszczyłem koło h o ry zo n tu [...]. W ysze­ dłem z k ręgu rzeczy [...]. Rzeczy zn ik n ęły jak dym ”26. Z perspektyw y - całkow icie zresztą am biw alentnego - p ro jek tu awangardow ego, k tó ry polegał na oczyszcze­ n iu sztuki z o rn am e n tu , in teresu jący jest k ieru n ek , w któ ry m podążała geom etria M alew icza:

z n a m ie n n y jest fakt, że zd ecy d o w a n y krok w k ieru n k u sztu k i bezp rzed m iotow ej w se n ­ sie osw o b o d ze n ia sa m o istn eg o g eo m etry czn eg o p lan u k olorystyczn ego od p r z e d m io to ­ wej rep rezen tacji u czy n ił w ła śn ie R osjan in M a lew icz, nie słu ch ając o strze żen ia K andin- sk iego przed z e śliź n ię c ie m się w „geom etryczn ą o rn a m en ty k ę” która jest kon sek w en cją „n ad m iernego p ęd u na d rodze do czystej form y”.27

K luczową historyczną i estetyczną rolę o rn am en tu , tym razem w kontekście W iedeńskiej M oderny podk reślają rów nież M ichel C ollom b i G érard R aulet, k tó ­ rzy u p a tru ją w n im „em blem atycznego w skaźnika k o n flik tu m iędzy trad y cją a n o ­ w oczesnością” oraz „sym ptom u kryzysu w artości”28. U ściślijm y, że dla tych a u to ­ rów o rn am en t stanow i przede w szystkim - w spólną dla sztuk plastycznych, a rc h i­ te k tu ry i lite ra tu ry - koncepcję kluczow ą dla pro b lem aty k i p rzełom u m o d e rn i­ zm u i p o stm o d ern izm u , a jako taka niesie ona w sobie szczególny, społeczno-este- tyczny m e ch an izm autokrytyki. Ten zaś, m ów iąc w uproszczeniu, o party jest na tw ierdzeniu, że poszczególne p aradygm aty epoki now oczesnej zawsze odrzucają o rn am en t jako u cieleśnienie pew nego ro d zaju nienow oczesności i archaiczności, a jednocześnie poszu k u ją swego własnego, autentycznego o rn am e n tu rezonujące- go z daną epoką.

Tam jednak, gdzie są oskarżyciele, zdarzają się rów nież obrońcy. N aw et jeśli n ie chcem y rekonstruow ać sztucznej opozycji te n d en c ji pro- i an ty o rn a m en tal- nych, oczywisty jest fakt, że w tym sam ym m om encie, w którym A dolf Loos głosi z a n ik dekoracyjnego o rn am e n tu , K azim ierz M alew icz - konieczność totalnego uproszczenia formy, K arl K raus d em askuje w swej gazecie „D ie F ackel” (1899­ -1936) w ym yślny i archaiczny język d ziennikarstw a na usługach h a n d lu i re k la ­ my, zaś F ilip p o Tom m aso M a rin e tti rzuca na strony Słów na wolności (1914) te le ­ g ra fic z n y sty l o c io sa n y do gołego s z k ie le tu , p o ja w ia ją się ró w n ie ż n ie ta k p om patyczne, niem n iej jed n ak silne i wpływowe głosy, któ re istotę o rn a m e n tu sytuują zu p e łn ie gdzie indziej.

D la Aloisa R iegla, k tó ry kw estię o rn am e n tu porusza w swej sław nej rozpraw ie

Stilfragen (Kwestie stylu, 1893), stanow i on „przede w szystkim ucieleśnienie w ital-

ności, siły życiowej i żyw otności k ultury, w yraz bezpośredniego zw iązku «wszyst­

26 K. M a lew icz Od kubizmu i futuryzmu do suprematyzmu. Nowy realizm w malarstwie.

w: Między sztuka? a komuna?. Teksty awangardy rosyjskiej 1910-1932, U n iv ersita s,

K raków 1998, s. 154.

27 J. Padrta Kazimir Malevic a suprematismus, Torst, Praha 1996, s. 118.

28 Critique de l’ornement de Vienne à la postmodernité, ed. M . C o llu m b , G. R aulet,

(15)

kich form artystycznych z cielesnym i m an ifestacjam i natu ry » ”29. W n aw iązaniu do tej koncepcji, czy też raczej w relacji pewnej ideowej bliskości, pow staje rów ­ nie sław na praca austriackiego fizyka i filozofa, E rnsta M acha, Die Analyse der Em p­

findungen (Analiza doznań, 1897). W tej - m ówiąc słow am i Ja cq u es’a Le R idera -

„protoestetyce o rn a m e n tu ” mowa jest o „form ach [Gestalten] interesujących z p e r­ spektyw y czysto optycznej (na p rzykład o rn am e n taln ej)”30. N a podstaw ie M achow ­ skiej tezy o przyjem nym estetycznym oddziaływ aniu sym etrii geom etrycznej i pew­ nej zasadzie ekonom icznej, któ rą k ieru je się wzrok, starając się podejm ow ać jak n ajm n iejszy w ysiłek, Le R id er ukazuje, jakie konsekw encje dla ówczesnej ko n ­ cepcji o rn a m e n tu m ogły m ieć jego tezy:

W yjaskrawiając n iezn a czn ie koncepcję M acha, m oglib yśm y p ow ied zieć, że w lu d zk im ch a ­ rakterze istn ieje pew na tendencja psych ofizjologiczn a, która dom aga się redukcji postrze- galnego do geom etryczn ych konturów, czyli jakiegoś orn am en taln ego ukształtow ania. Owo ornam entalne p ostrzeganie św iata stanow i fun d am en t sw oiście m inim alistyczn ej estetyki: jeśli pozb aw im y Gestalt drugorzędnych i przypadkow ych cech, to p ostrzeganie o zerow ym stop n iu subiektyw nej interpretacji sp on tan iczn ie nadaje rzeczyw istości p ew ien porządek ornam entalny. C h od zi, jak się wydaje, o pierw otne szczęście w yw ołane czystym w rażeniem , spokrew nione z przyjem nością, jaką oferuje ornam ent. W tym k ontekście ornam ent staje się syn on im em redukcji uwalniającej czyste form y w rażenia. K azim ierz M alew icz, W assi­ ly K an d insk y i Paul K lee czytali M acha z en tuzjazm em .31

In terp reta cja ta w yraźnie wskazuje, do jakiego stopnia zm ienia się perspektyw a postrzegania ornam entu. Podczas gdy w klasycznej krytyce stanow i on ekwiwalent n ad m iaru , nieoryginalności i kiczowatości, który ściśle wiąże się z b rak iem gustu i w stecznictw em m inionej epoki, w yraźnie antropologiczna teoria M acha głosi do­ kładne przeciwieństw o. O rnam ent rozum ieć m ożna jako pew ną stałą tendencję do m inim alizacji, obecną w naszych podstawowych funkcjach fizjologicznych i prze­ jawiającą się zwłaszcza w kontakcie z dziełem sztuki. Z odrobiną licencji, w naw ią­ zaniu do tez paleoantropologa L eroi-G ourhana i W orringera o odwiecznym dąże­ n iu człowieka do abstrakcji32, ową redukcję form alną, która oswobadza w rażenia i jednocześnie ko n fig u ru je przeżyw aną rzeczyw istość, odczytywać m ożem y jako swoistą skłonność do ornam entu. Jak się okazuje - a dowodzi tego w łaśnie geom e­ tryczna surowość ikonoklastycznego gestu M alewicza - wyzbywanie się przedm io- towości, zbędnych form i poszukiw anie „p u n k tu zerowego” nie m usi oznaczać k ar­ czowania ornam entu, lecz przeciw nie, jego pobudzanie i rozwijanie.

29 J. V ojvodik Im agines corporis, s. 288.

30 J. Le R ider L’écriture à l ’école de la peinture: H o fm a n n sth a l et les couleurs, w:

Critique de l ’ornem ent de Vienne à la postm odernité, ed. M . C o llo m b , G. R aulet

M e r id ie n s K lin ck sieck , Paris 1992, s. 96.

31 Tam że.

32 M am tu na m yśli prace A bstraktion u n d E in fü h lu n g (Abstrakcja i w czucie, 1907)

W ilh elm a W orringera oraz L e Geste et la parole (G est i słowo, 1964) A ndré Leroi-G ourhana.

66

(16)

20

0

K olejną m anifestację owej apologii o rn am e n tu stanow i rozdział filozoficznego dzieła Geist der Utopie (Duch utopii, 1918) E rnsta Blocha, zatytułow any „P rodukcja o rn a m e n tu ” . Pierw sza faza arg u m en tacji Blocha polega na przeciw staw ieniu or­ n a m e n tu jako „czysto duchow ej i m uzycznej ek sp resji” epoki arch aizu jącem u sty­ lowi arc h itek to n icz n em u , k tó ry swymi ogrom nym i k am ien n y m i k o n stru k cjam i n aślad u je egipski m o n u m en talizm . Stopniow o o rn am en t ew oluuje w m etafizycz­ ny sym bol wolności, ściśle zw iązany z kluczow ym B lochow skim pojęciem „silnej ek sp resji”, której celem jest „przebudzenie i pogłębienie na nowo sztuki użytkowej oraz u d źw ięcznienie naszych w ew nętrznych zainteresow ań, podczas gdy te ze­ w n ę trz n e m ilc z ą , z n a k i p o ro z u m ie n ia , c z y ste o rn a m e n ty o sw o b o d z e n ia ” 33. O drodzenie o rn am e n tac ji nie fig u ru je tu zatem w yłącznie jako pielęgnacja sfery zew nętrznej, tego, co człowieka otacza, lecz jest całkow icie synchroniczna z in te ­ gracją św iata w ew nętrznego i zew nętrznego. D uchow ość o rn a m e n tu osiąga swoje apogeum tam , gdzie stanow i połączenie najb ard ziej w ew nętrznej subiektyw ności i uniw ersalnego egzystencjalnego p rzeznaczenia, a zatem elem ent w spólny dla „ja” i otaczającego świata. Być m oże w łaśnie dlatego G ian n i V attim o charakteryzuje em fatyczną i m etafizyczną Blochowską koncepcję o rn a m e n tu jako „form ę m o n u ­ m e n tu in terpretow anego jako odkrycie naszej najpraw dziw szej tw arzy”34.

Interesujący głos w nowoczesnej dyskusji n ad o rnam entem stanowi również esej Siegfrieda K racauera Ornament z ludzkiej masy (1927). D aleki od bezpośredniego potępienia k u ltu ry masowej i o rnam entu będącego jednym z jej produktów , stosu­ nek K racauera do „zracjonalizow anych i zrytm izow anych ornam entów ” naocznie ukazujących funkcjonow anie nowoczesnego społeczeństwa, jest jednak co najm niej am biw alentny: „O rnam ent m asowy jest estetycznym odbiciem racjonalizm u, do k tó ­ rego dąży panujący system gospodarczy”35. O rnam ent w ystępuje tu jako swego ro ­ dzaju społeczno-estetyczna m etafora, abstrakcyjny wzór i szyfr procesu produkcji seryjnej. Ten zaś w edług K racauera uzyskuje pew ien w ym iar poetycki dzięki podo­ bieństw u m iędzy rękam i robotników pracujących w fabryce i tanecznym i krokam i sławnych w owym czasie tillergirls; niem niej jednak ciała tancerek w m atem atycznie synchronizow anych układach tracą swój w ym iar erotyczny, a poszczególne atry b u ­ ty ich ornam entalnych układów - linie, okręgi, pow tórzenia - nie prow adzą ani do uw ew nętrznienia, ani do sym bolizacji energii w italnej, lecz odzw ierciedlają ruchy odczłowieczonej maszyny.

W tym m iejscu kończym y ekskurs do jednego z rozdziałów potencjalnej h isto ­ r ii o rn am e n tu w dobie now oczesności, któ rą m ożna by jeszcze na różne sposoby rozbudow yw ać i problem atyzow ać. C hodziło tu jed n ak w yłącznie o u kazanie k il­ k u o d m iennych postaw i te n d e n c ji w iążących się z tym fen o m en em w m gliście zarysow anej „ra m ie” m odernizm u. W idać w yraźnie, że jakkolw iek owa

antyorna-33 E. B loch L ’esprit de l ’utopie, G allim ard , Paris 1977, s. 27.

34 G. V attim o L a f i n de la m odernité, É d itio n s du S e u il, Paris 1987, s. 91.

35 S. K racauer O rnam ent z lu d zk ie j m asy, w: Wobec fa szy zm u , w ybór i w stęp H. O rłow ski,

(17)

m en taln a ten d en cja w m yśli estetycznej, społeczno-ekonom icznej, a m oże również ideologicznej, której synekdochą stał się m anifest Adolfa Loosa, dom inow ała w ów­ czesnej dyskusji, byłoby n ad m iern y m u p roszczeniem postrzeganie jej jako jedy­ nej czy d eterm in u jącej. D la m oich rozw ażań o jednym z „zapisów ” F ran za Kafki oznacza to sporo i w sum ie niew iele. Sporo - jeżeli m ogę dzięki te m u udow odnić, że o rn am en t nie m u si być obcy K afkowskiej tw órczości, należy go tylko uw olnić od zwyczajowych i p rzejętych „dekoracyjnych” znaczeń. M oja dygresja stałaby się m a rg in aln a wówczas, gdy chciałbym k tórąś z zarysow anych koncepcji przyłożyć jako in te rp re tac y jn y filtr do te k stu Kafki, a n astęp n ie poszukiw ać w n im jakiegoś odzw ierciedlenia in te n cji czy strateg ii literack iej, oświeconej teoretyczną p ro b le­ m atyką o rn am en tu . W szystkie opisane m odele refleksji n a d o rn am e n tem w skazu­ ją raczej na to, że zb ro d n ia p o d ty tu łem o rn am e n t - dodajm y do Loosowskiego słow nika m etaforę Jeana B a u d rilla rd a - stała się zb ro d n ią d o s k o n a ł ą : zniknęła z m iejsca czynu, aby pojawić się gdzieś indziej, w perspektyw ie jednego z m ożli­ wych odczytań.

G otycka „w ola fo rm y ” w śladzie języka

Jeśli zatem rację m ają D eleuze i G u attari, którzy m ów ią o „wyschłej niem czyź- n ie ” K afki, „zdeterytorializow anym języku intensyw ności” i „syntaksie k rzy k u ”36, czy też filolodzy p rzypom inający o w pływ ie języka praw niczego na surowość stylu K afki oraz pobyt autora w „językowo sterylnym getcie pozbaw ionym podłoża n ie ­ m ieckich dialektów i różnic społecznych”37, jeśli naw et zgodzim y się z M ark iem A ndersonem , k tó ry w sposób p rzekonujący ukazał K afkowskie dążenie do wyzby­ cia się o rn am e n tu literackiego i „znalezienia id io m u prozatorskiego, k tóry zosta­ nie n astęp n ie u zn a n y za jeden z najw ażniejszych przykładów niem ieckiego m o ­ d e rn iz m u i ekw iw alent L oosow skich n ie ozdobionych b u d o w li” 38, to jedno jest

36 G. D e le u z e , F. G uattari Kafka. Za mensinovou literatura, H errm ann & synové,

Praha 2001.

37 Por. M. N ek u la „. . .v jednom poschodi vnitmibabylonské vëzë...”. Jazyky Franze Kafky,

N a k la d a telstv i Franze Kafky, Praha 2003.

38 M .M . A n d erson Kafka’s clothes. Ornament and Aestheticism in the Habsburg Fin de

Siècle, O xford U n iv e r sity Press, O xford 1992, s. 181. A n d erson w bardzo in sp iru ją cy

sposób p isze o kluczow ej roli, którą w d z ie le K afki odgryw a w ła śn ie w yzb yw an ie się orn am en tu . Pisze on o kryzysie orn am en tu w sz tu ce eu rop ejsk iej w latach 1907­ - 1910 i jego w p ływ ie na K afkow skie próby w ygn an ia ze swojej tw órczości

orn am en tu jako przeżytk u fin de siècle oraz rezyd u u m w łasn ych estetyzu jących

juw en iliów , i o sią g n ię c ia w ten sp osób „stylu dram atycznego i n ied ek o ro w a n eg o ”. A n d erson w z m o c n ił naw et ow ą n egatyw ną postaw ę o w pływ , który m iała w yw rzeć

na K afce lektura m a n ifestu Ornament i zbrodnia L oosa. W rozd ziale zatytu łow an ym

zn a m ie n n ie „O rnam enty pisania: W k o lo n ii karnej” A n d erson in terp retu je d ecyd u jący m o m en t, k ied y w cia ło w ię ź n ia za p om ocą n arzęd zia tortur w p isyw an y

(18)

20

2

pewne: s t y l K afki pozbaw iony jest o rn am e n tu , w ta k im sensie, jak się go z a ­ z w y c z a j pojm uje. N ad te k sta m i K afki n ie d o m in u je jed n ak w yłącznie styl, zaś o rn am en t nie przejaw ia się tylko na zwyczajowej - dekoracyjnej - płaszczyźnie.

Jak gdyby w zgodzie z ową m odernistyczną surow ością i jej K afkow skim i echa­ m i w p ostaci ascezy i „głodow ania”, duchow ny w kated rze przem aw ia z niczym nieozdobionej i ciasnej am bony (m im o że zaraz obok roztacza się am bona główna, olbrzym ia i bogato dekorow ana), zaś jedyny ślad po ornam encie stanow ią tu ko n ­ tu ry jego w niewygodnej pozycji zgiętej postaci. D latego sądzę, że tym , co oplatają k am ien n e o rn am en ty m ocno w rośnięte w ko lu m n y i żebrow anie katedry, jest głos, k tó ry całkow icie opanow ała w ew nętrzna a rc h ite k tu ra , mowa sprow adzająca na m anow ce, której przekaz unosi się i rozpuszcza w nieskończonym ru c h u o rn am e n ­ talnych lin ii. O znacza to zatem , że o rn am en t gotyckiej p rze strzen i zaraził język i w spółtw orzą one - p rzynajm niej w tym m iejscu - Kafkow skie pisanie? Czy też raczej to w łaśnie ów splątany, labiryntow y język „bez w yjścia” k sz tałtu je w nętrze gotyckiej katedry, skryw ające się w ciem nościach p rze d spojrzeniem ? Załóżmy, że oba stw ierdzenia są prawdziwe.

Spojrzenie, błądzące po słabo oświetlonych kulisach katedry, przyciągane jest przez współtworzące się p rzestrzeń i form ę, czyli to, co H en ri Focillon w kontekście sztuki ornam entalnej nazywa m etam orfozą. Język pozbaw iony początku, cen tru m i sensu rozpościera się w przestrzeni w ytwarzanej przez chaotyczny splot linii, n a­ biera ruchom ych k onturów pogrążonego w ciem ności orn am en tu , transform ując jednocześnie całą katedrę - scenę pisania - i odciskając w niej własny gotycki ch a­ rakter. D ochodzi w te n sposób do w zajem nego p rzenikania, w spółtw orzenia i rezo­ n an su języka ze sceną, do sym biozy obu tych „żywiołów”. Również w tekście literac­ k im potw ierdza się zatem stw ierdzenie Focillona, że „literacki ornam ent nie istnie­ je [...] sam w sobie, ale k o n f i g u r u j e s w o j e ś r o d o w i s k o , k tórem u nadała kształt ta oto form a”39. Co więcej, nie w iadom o już, co jest właściwie w tej m e ta­ m orfozie przestrzenią, a co form ą, którędy prow adzi granica m iędzy sceną pisania, jego figuram i i językiem, które zam ieszkują tę przestrzeń. Co jednak upraw nia nas do trzym ania się tezy, że scena pisania jest tu sceną gotycką?

W orringer we w spom nianej książce poza k o n k retn y m i m a n ifesta cjam i arty ­ stycznym i epoki gotyku czyni p rzed m io tem refleksji „gotycką wolę form y”, która stanow i podstaw ę całego kulturow ego fenom enu. W orringerow i nie chodzi przy tym o czystość, czasowo i p rze strzen n ie precyzyjnie definiow alny gotyk, lecz o go­

śm ierteln y m ele m e n te m - jako n egatyw ną postaw ę w ob ec estetystyczn ej m aniery d ek ad en tyzm u . C iało z m ie n io n e z o sta ło w tek st pod zgu b n ym w p ływ em arabesek

Jugendstilu. C ała fabuła sk on stru ow an a jest zatem jako ir o n ic z n y i au toreflek syjn y

k om entarz K afki d o w łasnej tw órczości. K olejnym argu m en tem A n d ersona św iad czącym za ow ą sty listy czn ą „ d ietą ”, jest „rozstanie z k a ligrafią”: Kafka sto p n io w o p rzeszed ł od pism a g o ty ck ieg o , którego u czo n y był w szkole, d o bardziej czyteln ej i prostszej ła c in k i (tam że, s. 173-193).

39 H. F o c illo n L a vie des form es. S u iv i de éloge de la m ain, PU F, Paris 1981, s. 27;

(19)

tyckiego ducha, k tóry sięga głębokiej przeszłości wczesnego północnego o rn am en tu (czyli ok. IV w ieku), w któ ry m jest skrycie obecny, i k tó ry objawia się rów nież w „ukrytym g otyku” w b aro k u i w ybranych dziełach sztuki now oczesnej X X w ie­ ku. C h a ra k te ru tego gotyckiego fenom enu nie sposób jednak rozpoznać, n ie b ę­ dąc św iadom ym jego dom inującego elem entu: orn am en tu . Jego prym ityw na, sta­ rodaw na postać reprezentow ała sym boliczną kryjów kę p rze d św iatem p ełnym za­ grożeń, „uciszenie duchow ego lęku człow ieka”40, działając jako zm aterializow ana form a zaklęcia. K lasyczny o rn am en t pojaw iający się w starożytności, pozbaw iony w tym w ydaniu b ezpośredniej ekspresji, przekształca się w żywy, energiczny ruch, id ealn ą grę organicznych te n d en c ji w olnych od jakiejkolw iek in te n c ji41. To, co W orringer nazywa gotycką wolą formy, w nosi do średniow iecznego germ ańskiego o rn am e n tu silną treść m etafizyczną i pozbaw ia go w szelkich te n d en c ji m im etycz- nych. O rn a m e n t staje się czystą ab strakcją pozbaw ioną dążeń do rep ro d u k cji n a ­ tury, zaś „skłonność do gry ” zn a m ie n n a dla klasycznego o rn am e n tu , zastąpiona zostaje przez „w spółgranie” jego lin ii. A bstrakcyjne, n ieorganiczne lin ie dzięki w italności swego ru c h u tw orzą w te n sposób „nadorganiczny m odus ekspresyjny” o rn a m e n tu 42. Żywa, lecz n ieo rg an iczn a lin ia gotyckiej a rc h ite k tu ry jest zatem „hybrydycznym fen o m en em ”, którego m anifestację określa W orringer jako „non­ sensow ne podżeganie ek sp resji”43. M iejscem tego - m ówiąc słowam i H ein rich a R om bacha - „w ydarzania się p rz e strz e n i”44 jest w łaśnie gotycka k ated ra, opisyw a­ na naw et n ie tyle jako m iejsce duchow ego odpoczynku, ile jako p rze strzeń zaw ro­ tu głowy czy m iejsce „egzaltow anej h is te rii” :

W yłączn ie w tej zm ak sym alizow an ej d y n a m ice sił, która in te n sy w n o śc ią ek sp resji p rze­ rasta w szelk i o rg a n iczn y ruch, c z ło w ie k p ó łn o cy go tó w jest za sp o k o ić swą p otrzeb ę e k s­ p resji w ew n ętrzn ą d y sh a rm o n ią z m a k sy m a lizo w a n ą aż do p a te ty cz n o ści. C ierp ią c na zaw rót głow y w sk u tek zew sząd w yb u ch ającego crescenda m uzyki orkiestrow ej m e c h a n ic z ­ nych sił, o d czu w a w du ch ow ym zaw rocie kurczow ą ek stazę na w yżyny, u n ie sie n ie w y so ­ ko ponad sam ego sie b ie, w n iesk o ń czo n o ść. Jakże o d le g ły jest on od h arm on ijn ego G re­ ka, którego sz częście p o ch o d zi z zan u rzen ia w zad o w o lo n y m , w o ln y m od ek sta zy sp o k o ­ ju d e lik a tn eg o org a n iczn eg o ruch u .45

Stojąc w ew nątrz gotyckiej katedry, pisze W orringer, „w idzim y tylko jakiś skam ie­ n iały w ertykalny ru ch , jakby osw obodzony od graw itacji. O bserw ujem y tylko n ie ­ zm iern ie silny w znoszący ru c h energii, skierow any przeciw ko n a tu ra ln e m u cięża­ row i kam ienia, ściągającego w d ó ł”46. D ochodzi w te n sposób do paradoksalnego

40 W. W orringer Forms in G othic, s. 17.

41 Tam że, s. 32.

42 Tam że, s. 39.

43 Tam że, s. 41.

44 Zob. R om bach 1986.

45 W. W orringer A bstrakce a vciteni. P n sp ëo ek k psychologii stylu, Triada, Praha 2001, s. 104.

46 W. W orringer Forms in G othic, s. 106.

20

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zadanie składało się z pięciu zadań cząstkowych i oparte było na tekście literackim – fragmencie książki „The Facts of Life” (Somerset Maugham).. Tematem tego tekstu

Rozumienie ze słuchu – trwało około 25 minut i składało się z trzech zadań zamkniętych opartych na trzech różnorodnych tekstach nagranych przez rodzimych użytkowników

Było to najłatwiejsze zadanie na poziomie rozszerzonym. Zadanie cząstkowe 8.6. wypadło stosunkowo najgorzej, wymagało bowiem głębszego przeanalizowania fragmentu tekstu

Nie można było zatem uznać odpowiedzi sugerującej akumulację (zdający czasem pisali: były akumulatorem), bo patriotyzm i nacjonalizm nie zebrały zasobów zbiorowej energii, ale

Za rozwiązanie tej części testu zdający mógł otrzymać maksymalnie 12 punktów (24 % testu punktów możliwych do uzyskania na poziomie rozszerzonym)... Tekst opowiadał o

Niekiedy właściciele miasteczek godzili się na przyjęcie nawet stanowisk opie­ kunów szkoły, by tym lepiej i łatwiej zwalczać tendencje założenia szkoły

Do grupy dołączają osoby przyjęte na kurs prawniczego języka francuskiego w roku akademickim 2015/16, które zgłosiły W Pracowni Nauczania Prawa w Językach Obcych chęć udziału

However, current applications of this 'Activity Based Costing' (ABC) don't give insight into the cost structure of a complete chain, in which the producer is included as well..