• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, dnia 17 sierpnia 1913 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, dnia 17 sierpnia 1913 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

m 3 3 (1627). W arszaw a, dnia 17 sierpnia 1913 r.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W arszaw ie; rocznic rb . 8, kw artalnie rb . 2.

Z przesyłką pocztow ą rocznic rb . 10, p ó łr. rb . 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Rcdakcyi „W szechśw iata" i wc w szystkich księgar­

niach w kraju i za granicą.

R edaktor „W szechświata*4 p rz y jm u je ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r es R ed a k c y i: W S P Ó L N A Jsfe. 37. T elefon u 83-14.

F I Z Y C Z N E O B S E R W A C Y E W E N E R Y .

Wiadomą je s t rzeczą, że fizyczne obserwacye planet należą do trudnych, obserwacye zaś W enery niezawodnie do najtrudniejszych, a zarazem do najnie- wdzięczniejszych. Wiele okoliczności skła­

da się na to, między innemi, że zmuszeni jesteśmy obserwować planetę w niewiel­

kiej stosunkowo odległości od słońca, gdzie w arunki atmosferyczne z powodu różnic tem peratury są najniekorzystniej­

sze tak we dnie, j a k i po zachodzie słoń­

ca. Wielkie odległości zenitalne planety również w yw ierają istotny wpływ na do­

broć obserwacyj, a własności powierzchni W enery przyczyniają się także w wiel­

kim stopniu do minimalnych rezultatów wszystkich dotychczasowych obserwacyj fizycznych tej planety. Jeżeli następnie uwzględnimy bardzo prawdopodobne, a mało nam dotychczas znane złudzenia optyczne, wynikające z właściwego pla­

necie praw a oświetlenia w myśl rozw a­

żań W. Villigera 1), to łatwo zrozumieć

') D ie R o ta tio n s z e it d e r V enus, m it B eobach- tu n g e n d. O b e rflae h en b esch a ffen b e it y . V enus

owe trudności. Nadto planeta nie znosi zbyt silnych powiększeń, a bardzo często brzegi jej tarczy falują, utrudniając nie­

zmiernie rozpoznanie i ta k nader delikat­

nych i prawie nieuchw ytnych szczegó­

łów. Plamy jakiekolwiek na tarczy nie­

zmiernie trudno zauważyć, chociaż już obserwowali je D. Cassini w roku 1667 i prawie równocześnie u nas w Polsce Buratini 1).

Do opisanych obserwacyj używałem przeważnie lunety Merza o średnicy ob- je k ty w y 97 mm, a ogniskowej 146 cm, stosując powiększenia najodpowiedniej­

sze w danej chwili do warunków atmo­

sferycznych. Stan atmosfery w chwili ob- serwacyi oznaczyłem za przykładem 0.

Lohsego 3) czterema stopniami, przycz^m najlepszy = 1.

Cała tarcza planety składa się, ja k wiadomo, z dwu części, z części oświet­

lonej i z części będącej w cieniu; granicę

u. M erkur. N eue A nnalen d. S te rn w a rte bei M uncben 1898, tom 3.

x) N. H erz w H a n d w o rte rb u c h d e r A stro n o ­ m ie hgb. v. W . V ale n tin e r, tom I I I , 1, str. 393.

2) U n tersu o h u n g e n ttber d. p h y siseh e Be-

sc h a ffe n h e it des P la n e te n J u p ite r, P u b l. d. A stro-

physik. Observ. z. P o tsd am , tom 21, 1911,

(2)

514 WSZECHSWIAT JMs 33

tych dwu części, to je s t granicę światła i cienia nazy w am y zwykle term inatorem . Łatwo obliczyć szerokość części oświet­

lonej, znając ta k zwany k ą t fazy. Jeżeli weźmiemy pod uwagę trójkąt: słońce (S), planeta (P) i ziemia (Z), to k ą t SPZ— a., k tó ry tworzą proste P S i PZ, nazyw am y kątem fazy. Oznaczając w powyższym trójkącie odległości ziemia — słońce (ZS) przez B, ziemia — planeta (ZP) przez A, a słońce — planeta (SP) przez r, łatwo znajdujem y wzór na wielkość k ą ta fazy:

A»-f r 2 — O n -- !______

lub dogodniejszy do rach u nk u lo g a ry t­

micznego wzór:

sin — = V* ] / ( * + * — 0 ( * + *— A) .

2 r r A

Obliczone już w artości k ą ta fazy podług powyższego wzoru znajdujemy w niek tó ­ ry ch efem erydach astronomicznych. Z po­

mocą k ą ta łazy łatwo wyprowadzić wzór na szerokość d części oświetlonej, otrzy­

m ujem y bowiem, że:

i

d = r (1 t{- c o s a) = 2 r cos 9 — .

Jeżeli za je d n o stk ę weźmiemy średnicę tarczy 2 r = D, to stosunek k szerokości d do średnicy D będzie się równał:

Aby więc obliczyć szerokość d części oświetlonej w sekundach łukowych, trze­

ba ułamek k pomnożyć przez średnicę tarczy planety widzianej w ziemi. Uła­

mek k podobnie ja k i k ą ty fazy a z n a j­

d u ją się także gotowe w n iektórych efe­

m erydach. W Nautical Almanac są one obliczone na cały rok w odstępach czasu ipęciodniowych. Niekiedy je d n a k te o re­

tyczna wartość n a k nie zgadza się ści­

śle z obserwacyą, ja k zauważyłem, a m ia­

nowicie z obserwacyi wypada czasem zdaje się mniejsza wartość, niż podaje rachunek; to samo stwierdzili ju ż i inni obserwatorowie.

Za każdą obserwacyą zwracałem szcze­

gólną uwagę na n astępujące okoliczności:

czy brzeg oświetlonej części ta rc zy je s t ja śn iejszy od reszty i czy d ają się za­

uw ażyć jaśniejsze od otoczenia ta k zwa­

ne p lam y biegunowe, będące w edług Vil-

ligera wynikiem prawa rozmieszczenia św iatła właściwego planecie; następnie zwracałem uw agę na k ształt term inatora i rogów i czy dają się zauważyć jakie plamy ciemniejsze lub jaśniejsze od oto­

czenia. Nadto pilnie uważałem, czy wi­

doczne j e s t ta k zwane światło drugorzęd­

ne lub popielate, czyli czy niemożnaby zauważyć części nieoświetlonej tarczy, ja k to się czasem, chociaż bardzo rzadko, zdarza. Poniżej zestawione są w porząd­

ku chronologicznym obserwacye i do nie­

których z nich wykonałem rysunki w ten sposób, że dla wszystkich długość 1 se­

k u n dy łukowej = 1 mm, a nadto w szyst­

kie są zoryentowane względem horyzontu tak, ja k się przedstawiały o‘brazy w od­

wracającej lunecie astronomicznej, u góry południe, na dole północ. Nadto p rzyto ­ czyłem przy każdej obserwacyi przybli­

żoną odległość A planety od ziemi, w y ­ rażoną w jedn o stce planetarnej, średnicę D tarczy w sekundach łukowych, kąt fazy a i ułamek k, interpolowane według Nautical Almanac 1913 *). Wreszcie mu­

szę zauważyć, że szczegóły na tarczy pla ­ n e ty są znacznie wyraźniej przedstawio­

ne n a rysunkach, aniżeli widzimy je w rzeczywistości, a to celem lepszego u w yd atn ien ia ich czytelnikowi.

1 lutego 1913. 5h— 6 h czasu średnioeuro- pejskiego, powietrze: 3, A = 0,779, D = 21,58", a = 82,1°, k — 0,568. Chwilami wiatr, a nadto powietrze zamglone; po­

większenie lunety 70, 156, 21 1 . Brzeg części tarczy oświetlonej faluje chwilami, term inator równy bez żadnych zagłębień, (fig. 1 ). Jaśniejsze i ciemniejsze nader

(Kg- !)•

Wenus d. 1 lutego 1913 r., godz. 5 —6.

!) C z y te ln ik n ieo b ezn an y z fizy c zn y m sta n e m

n a s z e g o ś w ia ta p la n e ta rn e g o , a w szczególności

(3)

JMe 33 WSZECHSWIAT 515

delikatne plamy zdają się być chwilami widoczne, ale ponieważ w iatr ustawicz­

nie w strząsa lunetą, dokładne ich u trw a­

lenie bardzo utrudnione, w skutek tego oprócz kształtu tarczy napewno żadnych innych szczegółów niemożna zauważyć.

5 lutego, 5h45m — 6h25m, pow: 3, Ar=0,749, -0 = 2 2 ,4 2 ", a = 8 4 ,3 ° , * = 0 ,5 5 0 Stan atmo­

sfery z początku obserwacyi dość dobry, później gorszy, powietrze mgliste i nie­

spokojne, powiększenie lunety 156, 211.

Oświetlony brzeg tarczy ostro widoczny, tak samo term inator, chwilami jednak obrazy falują. Zdaje się, że oświetlony brzeg tarczy je s t jaśniejszy od reszty tarczy, a granica światła i cienia łagod­

nie przechodzi bez zagłębień, końce t e r ­ minatora niestępione; zresztą żadnych innych szczegółów nie widać.

8 lutego, 5h30m— 6h, pow. 3, A — 0,727, -0 = 2 3 ,1 0 ", a = 8 6 , l ° , & = 0,535. Powietrze dość przezroczyste, ale niespokojne, po­

większenie lu n e ty 156. W ygląd planety zdaje się być ta k i sam, j a k 5 lutego, t y l ­ ko brzeg oświetlony ta rczy mniej jasny, a zresztą żadnych szczegółów nie widać.

10 lutego, 4h45m— 5h10m, pow. 2— 3, A = 0,712, D = 23,60", a = 8 7 ,2 ° , * = 0 ,5 2 4 . W iatr, powietrze dość przezroczyste, powiększe­

nie lu n ety 156. W ygląd tarczy planety taki sam, j a k poprzednio, jasność jed n o ­ stajna, żadnych plam nie widać.

21 lutego, 6h- 6 h20m, pow. 2 —3, A = 0 ,6 3 0 , -0 = 2 6 ,6 6 ", a = 9 4 ,2 ° , k = 0,463. Dość silny wiatr, powietrze przezroczyste, powięk­

szenie lunety 156. Brzegi tarczy falują, nader delikatne, jaśniejsze i ciemniejsze plamy wzdłuż term in ato ra zdają się być chwilami widoczne, ale je trudno ustalić;

term inator łagodnie przechodzi, bez żad­

nych wycięć, rogi ostre, niestępione.

25 lutego, 5h30m— 6h15m, pow. 2, A = 0 ,6 0 0 , D — 28", a = 96,9°, k = 0,440. Powietrze dość dobre, lekki wiatr, ale obrazy m i­

mo to wcale dobre, powiększenie lunety 70, 211, 266. Oświetlony brzeg tarczy jaśniejszy, aniżeli reszta tarczy, term i­

nator ostry i wyraźny, łagodnie przecho-

W e n ery , a p ra g n ą c y się z nim zapoznać, niechaj p rz e c z y ta książkę prof. d -ra M. E rn s ta : P la n e ty i w a ru n k i życia n a nich. L w ó w —W a rsz a w a , 1913.

dzi bez żadnych zębów; rogi wyraźne i ostre, niestępione w ydają się być j a ś ­ niejsze od otoczenia, tworząc tak zwane ja sn e plamy biegunowe. W pobliżu g r a ­

nicy światła i cienia zdają się być wi­

doczne niewyraźne szczegóły, a zwłasz­

cza poniżej południowego rogu zdaje się być widoczna ciemniejsza podłużna pla­

ma, ja k na fig. 2. Nieoświetlona część

(F ig . 2).

W e n u s 25 lu te g o 1913 r., godz. 530 — 615.

kuli zupełnie niewidoczna. Jasn y brzeg tarczy ostry i wogóle obrazy wyjątkowo dobre.

3 marca, 5h40m — 6h15m, pow. 2 — 3, A = 0,555, 0 = 3 0 ,2 4 " , <*=101,5°, & =0,400. P o ­ wietrze niespokojne, ale przezroczyste, wiatr, obrazy falują, powiększenie lunety 156. Oświetlony brzeg tarczy jaśniejszy, jasne plamy biegunowe dobrze widoczne, wzdłuż term inatora zdaje się być wido­

czna ciemniejsza plama podłużna. Część tarczy nieoświetlona niewidoczna, g r a ­ nica światła równa, łagodna; rogi ostre, normalne, bez żadnych szczegółów, z w y ­ ją tk ie m wyżej wspomnianych plam.

6 marca, 6h— 8h, pow. 3, A = 0 ,5 3 3 , - 0 = 31,50", a = 104,0°, k = 0,379. Powietrze przezroczyste, ale niespokojne, obrazy falują, w iatr wstrząsa lunetą, utru dn iając obserwacye, powiększenie lunety 156, 211, 266; do obserwacyi użyta także d r u ­ ga luneta o średnicy objektyw y 73 m m , powiększenie 81 i 128. Wygląd tarczy podobny, ja k 3 marca, brzeg oświetlony tarczy jaśniejszy, fig. 3, ja sn e plamy bie­

gunowe widoczne, poniżej południowej plamy zdaje się być widoczna ciemniej­

sza plama, nieco ukośnie położona wzglę­

dem term inatora. Granica światła i cie­

nia wyraźna i ostra, bez zagłębień, tak

(4)

516 WSZECHSWIAT JS& 83

samo rogi ostre. Środkowa część tarczy zdaje się być nieco mniej jasna, niż zwy-

(Fig. 3).

W e n u s d. 6 m arca 1913 r., godz. 6—8.

kle, ja k g d y b y kropkowana; część n ie­

oświetlona tarczy niewidoczna.

7 m arca , 6h15m—6h35m, pow. 3, A=0,526, 0=31,94",, a = 104,8°, k— 0,372. Z powodu w iatru obserwacye utrudnione, pow ięk­

szenie lunety 156, 266. Obrazy falują, a w ygląd ogólny p lan ety zdaje się być taki sam, ja k 6 mafca, tylko szczegóły jeszcze mniej uchw ytne. Praw ie rów no­

cześnie obserwowałem także Merkurego, ale z powodu niekorzystnego stan u atm o­

sfery brzegi tarczy nawpół oświetlonej także falują, w sk u tek czego żadnych szczegółów z w yjątkiem fazy nie widać.

12 m arca , 6 h i 5m— 6h45m, pow. 2—3, A = 0,490, .0=34,30", a— 109,2°, £=0,336. P o­

wietrze czyste, ale silny w iatr przeszka­

dza, powiększenie lu n e ty 156. Jas n e pla­

my biegunowe widoczne, poniżej połu­

dniowej plamy biegunowej ciemniejsza smuga prawie prostopadła do te rm in ato ­ ra zdaje się być widoczna. Rogi ostre, granica światła łagodnie przechodzi bez wycięć lub nierówności, ciemnej części tarczy nie widać; zresztą żadnych innych szczegółów niemożna zauważyć.

14 m arca , 7h— 7 h3 0 m, pow. 3, A = 0 ,4 7 6 , Z > = 3 5 ,3 2 " , a = i l l , 2 ° , * = 0 , 3 2 0 . Powietrze trochę mgliste, obrazy falują, powiększe­

nie lunety 1 5 6 . W ygląd ogólny planety taki sam, ja k 12 marca. Ciemniejsza pla­

ma podłużna poniżej południowego rogu zdaje się być słabo widoczna. T erm ina­

tor wyraźny, bez zagłębień, rogi ostre, niestępione, nieoświetlona część tarczy

niewidoczna. Obraz planety nieco przy­

ćmiony z powodu mgły w powietrzu.

16 marca, 6 h — 6h30m, pow. 3 — 4, A = 0,462, 0 ^ 3 6 ,4 0 " , a = li3 ,2 ° , *=0,303. P o ­ wietrze mniej przezroczyste i bardzo n ie­

spokojne, obrazy falują; powiększenie lu­

nety 70, 102 , 211 . Na tarczy widać j a ­ sne plamy biegunowe, poniżej południo­

wego rogu zdaje się być widoczna cie­

mniejsza plama, ukośnie położona wzglę­

dem term inatora, fig. 4. Rogi ostre, gra-

(F ig. 4).

W e n u s d. 16 m arca 1913 r., godz. G15—G30.

nica św iatła wyraźna i normalna; nie­

oświetlonej części tarczy nie widać.

17 m arca , 5h30m—6h, pow: 2, A = 0,455, 0=36 ,9 6 ", a = 1 1 4 ,2 ° , * = 0,295. Powie­

trze trochę mgliste, chwilami wiatr wrstrząsa lunetą, obrazy niekiedy falujrj;

powiększenie lunety 211 , 266. Jasn e pla­

my biegunowe widoczne, część oświetlo­

na przylegająca do term inatora trochę ciemniejsza od reszty. Granica światła wyraźna, ostro się odcina bez zagłębień, tak samo rogi ostre, normalne; obrazy ładne, nieoświetlonej części tarczy nie widać.

19 marca, 7h — 7h30m, powr. 3 — 4, A = 0,441, Z?=:38,10", a = 116,4°, k = 0,277. Po­

wietrze mgliste i niespokojne, obserw a­

cye dokonane lu n e tą o średnicy objekty- wy 73 m m , powiększenie 127. Wygląd planety zdaje się być niezmieniony, obra­

zy falują, żadnych wyraźniejszych szcze­

gółów niemożna zauważyć; część nie­

oświetlona tarczy niewidoczna.

20 marca, 5h30ra — 6h10m, pow. 3. A — 0,434, 0 = 3 8 ,7 0 " , a=117,5°, *=0,268. Po­

wietrze niespokojne, obrazy falują, po*

(5)

JMś 33 WSZEOHSWIAT 517

większenie lunety 156. Oświetlony brzeg tarczy je st jaśniejszy od reszty, widocz­

ne są także jasne plamy biegunowe. P o­

niżej południowego rogu zdaje się być widoczna ciemniejsza plama o nader nie­

uchw ytnych konturach, położona prawie równolegle do oświetlonego brzegu ta r ­ czy; nadto zdaje się ona być w yraźniej­

szą wtedy, gdy obraz faluje. Rogi ostro zakończone, niestępione, tak samo term i­

nator równy bez zagłębień. Część tarczy w pobliżu granicy światła i cienia nieco bledsza, niż reszta; część nieoświetlona niewidoczna.

22 marca, 5h25m— Gh15m, pow. 2 —3, A = 0,421, Z?— 39,94", 0 = 1 1 9 ,7 °, k = 0,252. P o ­ wietrze dość przezroczyste, ale obrazy chwilami falują, powiększenie lunety 70, 156, 211 , 266. Plamy biegunowe widocz­

ne, zwłaszcza odbija się plama południo­

wa; chwilami na tym rogu zdają się błyszczeć jaśniejsze punkciki trudno uchwytne. Na oświetlonym brzegu ta r ­ czy, bliżej południowego niż północnego rogu widoczna j e s t chwilami jaśniejsza plama. Terminator łagodny bez zagłębień, rogi ostro zakończone, normalne; nie­

oświetlona część tarczy niewidoczna.

5 kwietnia , 6h40m — 7h20m, pow. 3, A = 0,338, -0=49,61", a= 139,l°, £=0,104. P o­

wietrze niespokojne, niebo miejscami za­

chmurzone, obrazy falują, powiększenie lunety 156. P laneta przedstawia się w po­

staci wązkiego sierpa, trudno dojrzeć j a ­ kiekolwiek szczegóły z powodu falowania obrazów, term inator łagodny i ostry, nie widać na nim żadnych zagłębień, rogi również ostre i niestępione; w ygląd pla­

nety interesujący, nieoświetlona część tarczy niewidoczna,

19 kwietnia , 6h30m — 7h30m, pow. 2 — 3, A=0,290, D — 57,90", a=164,5°, * = 0,019.

Powietrze trochę mgliste i niespokojne, obrazy chwilami falują; powiększenie lu ­ nety 70, 156, 266. P laneta ma wygląd nadzwyczaj wąziutkiego sierpa, fig. 5, wygląda ja k cieniutka n itk a świetlna błyszcząca, rogi ostre, brzeg zewnętrzny tarczy ostry, term inator łagodnie prze­

chodzi. Długość sierpa zdaje się na oko mieć trochę więcej niż 180°, nieoświetlo­

na część niewidoczna. W ygląd planety

bardzo intesesujący, uwzględniwszy,' że dolna konjunkcya planety przypada na

(Fig. 5).

Wenus d . 19 kwietnia 1913 r., godz. 630 — 730.

21 kwietnia 15h czasu średnioeuropej- skiego.

21 czerwca, 2h45m — 3h20m rano, pow. 3, A = 0,605, I) = 27,76", a=98,9°, A=0,423.

Powietrze trochę niespokojne, w skutek czego obrazy falują, powiększenie lunety 156. Oświetlony brzeg tarczy wyraźnie jaśniejszy, na północnym rogu ja sn a okrą­

gła plama, także zdaje się być widoczna ciemniejsza plama w pobliżu term inatora

(F ig. 6).

W enus d. 21 czorw ca 1913 r., godz. 245 — 330.

poniżej południowego rogu. Granica świa­

tła wyraźna, łagodnie przechodzi bez nie­

równości, rogi ostre i niestępione; części tarczy nieoświetlonej niemożna zauważyć.

22 lipca, 2h45m — 3h23ra rano, pow. 3, A=0,852, D = 1 9 ,7 2 " , a = 79,8°, A=0,590.

Obrazy falują, powiększenie lunety 102,

156. Jasność tarczy prawie jednostajna,

brzeg nie odróżnia się jasnością, plamy

(6)

518 WSZECHSWIAT JVS 33

biegunowe także niewidoczne; granica św iatła i cienia łagodnie przechodzi bez zagłębień. W pobliżu term in atora zdaje się być widoczna ciemniejsza plama wzdłuż tegoż. Mimo, że według ra c h u n ­ ku pow inna być oświetlona większa część tarczy, a te rm in a to r wypukły, to rzecz m a się przeciwnie, te rm in ato r je s t lekko, ale stanowczo wklęsły, oba zaś rogi lek­

ko zaokrąglone, stępione. Części nie­

oświetlonej tarczy nie widać. Palowanie obrazów u tru d n ia subtelniejsze ob serw a­

cye.

Ponieważ p laneta obecnie oddala się od ziemi, więc dalsze obserwacye są co­

raz trudniejsze. Widoczną je s t rzeczą z powyższego zestawienia, że w ynik ob- serw acyj je s t skromny. Zdaje się, że tą drogą nie znajdziem y może elementów ru ch u wirowego planety, ch yba w razie nadzwyczajnych jakichś okoliconości. Mi­

mo to, byłoby może rzeczą pożądaną, aby obserwatorowie nie zrażali się tru d n o ­ ściami obserwacyj i planetę obserwowali systematycznie.

D r. A ntoni W ilk.

M E T O D A O S A D Ó W W B A D A N IU C H L O R O F I L U .

Uczony, badający jakiekolw iek zjawis­

ka, rozw iązujący zagadnienie naukowe, j e s t najzupełniej wolny od w skazywania sobie lub innym celu, a w nim z aw arte­

go też pożytku, swoich poszukiwań. Na­

u k a poznaje i w tem już leży jej cel ostateczny.

Doświadczenie tylokrotnie wskazało, że drobne obserwacye, studya, specyal- nośćią przechodzące, pozornie, miarę za- wodowości, oświetlały komuś, po upły­

wie lat, tajemnicę długich poszukiwań.

Człowiek w badaniu g rupuje, zbiera, by kiedyś módz sumować. Że n au k a przy­

nosi, poza zaspokojeniem n aturalnego popędu do badania, korzyść p raktyczną dla grom ady ludzkiej — je s t to k w esty ą drugorzędną z pun k tu widzenia uczonego.

P rzejaw iający się w nim, jako zapał b a­

dawczy, zmysł życia wszechludzki, speł­

nia swoje przeznaczenie w określonej działalności, bez względu i bez p rzesą­

dzania z góry celu. Wynik może odkryć nieoczekiwane i nieprzewidywane h o ry ­ zonty. N aturalnem zadaniem uczonego j e s t zrozumieć dowodnie to, co się nasu­

wa w badaniu, ja k o zagadnienie.

W y starc za to w zupełności, jako racy a poznawania przyrody barwników roślin.

Ich w artość biochemiczna, zarówno ja k i biologiczna je s t w równym stopniu n ie ­ znana i tajemnicza, ja k domniemana ich n a tu ra chemiczna lub fizyczna już dla te­

go tylko choćby, że dotąd nie dla wszy­

stkich ja s n y j e s t przedmiot, k tó ry m a być oceniany i poznawany.

K westya barwników (pigmentów) n a ­ tu raln y ch obudzą spory i sprzeczne po­

jęcia w każdem jej ujęciu. Doświadcze­

nie wskazało, że Zanim rozważać zacznie­

my twierdzenie: „chlorofil j e s t siedliskiem asym ilacyi roślin11, trzeba poznać n atu rę tego „chlorofilu11. J a k a j e s t jego n atu ra fizyczna w stosunku do narządu, którym je s t chloroplast; ja k a je s t n a t u r a fizycz­

na „chlorofilu", ja k o mieszaniny chromo filów, stanowiących jego sumę; naturalne stąd wreszcie zagadnienie: ja k a j e s t fi­

zyczna i chemiczna n a tu ra każdego z tych barwników. A więc kw esty a posiadania bezzaprzeczenia czystych chromofilów.

J e s t to zagadnienie metodyki, gdyż rozdzielność, a więc autonomia barw n i­

ków dawno była znana. Lecz metody, stosowane długi czas, były powtarzaniem sposobów służących do innych celów, i s tą d —nie odpowiadały dość ściśle wszy­

stkim w arunkom przedmiotu. Kwestyę w yjaśnił prof. Cwiet w całym szeregu rozpraw od 1900 roku aż do 1913. Ogól­

nie, o wyniku tych poszukiwań miałem sposobność mówić poprzednio na łamach W szechśw iata 1). Obecnie chciałbym opi­

sać owocną i genialnie pro stą metodę, k tó ra zapewne da się stosować do wielu innych zagadnień. A wszak bogactwo metod, to bogactwo wiedzy, a nic jej tak nie wikła i nie zaciemnia, j a k rutyna.

W artość metody i szkodliwość r u ty n y

‘) ~W NsNa 6-ym oraz 11-ym z 1913 roku.

(7)

JSTo 33 WSZECHSWIAT 619

najlepiej ilustruje historya „chemii chlo­

rofilu", gdzie istniała bogata i ciekawa nauka, ale bez określonego przedmiotu badań.

I. Metody fizyczn e rozdzielania banoników.

Sposoby chemiczne, stosowane w bada­

niu barwników roślin, dla poznania tych ciał organicznych dały jeden pewnik, stwierdziły ich wielką zmienność i nie- trwałość.

Jedynie owocnemi, już z góry, mogą być metody fizyczne.

J e s t ich sześć:

1 ) metoda rozpuszczalności postępowej (Chevreul);

2 ) metoda osadów cząstkowych (Will­

statter);

3) metoda krystalizacyi (Borodin);

4) metoda rozbieżnej rozpuszczalności (Kraus);

5) metoda przenikania lub włoskowa- tości (Goppelsroeder);

6 ) metoda osadów (Cwiet).

Wszystkie te metody w zasadzie są słuszne, lecz najlepsze wyniki dała i daje metoda osadów Cwieta. Dla pełności obrazu usiłowań przytaczam je wszystkie w pobieżnym opisie.

Metoda postępowej rozpuszczalności Chevreula polega na kolejnem przem y­

waniu różnemi rozpuszczalnikami, wzglę­

dem których różne barwniki lub ciała okazują różny współczynnik rozpuszczal­

ności. Ta metoda w zasadzie racyonał- n a'(stan ow i podstawę czwartej metody), spotyka się, w zastosowaniu do barw ni­

ków, z szeregiem przeszkód. Najważ­

niejsze z nich to własności adsorpcyjne tkanek oraz działaniS zbyt długie łatwo zakwaszających rozpuszczalników. Tą drogą wreszcie trudno dojść do zupełnej separacyi.

E tard np. wyciągał z tkanki barwniki najpierw dwusiarczkiem węgla, później spirytusem i ustalał, że za każdym razem otrzym yw ał różne barwniki. Zobaczymy dalej, że tu miał do czynienia z w p ły w a­

mi adsorpcyjnemi tkanki, k tó re przezwy­

cięża alkohol.

Do metody osadów cząstkowych n ale­

żą próby Filhola, Fremyego, k tórzy osa­

dzali barwniki na węglu drzewnym. Do­

świadczenia te stanowią prym ityw meto­

dy Cwieta, jed n ak wybór osadnika (wę­

giel drzewny), je s t o tyle nieszczęśliwy, że wpływa modylikująco na barwnik. Do tej metody zaliczyć też należy odmienne doświadczenia W illstattera. Swoje próby nazywa on metodą koloidalną. Sam ten uczony do dziś (od 1906 roku) znacznie odstąpił od dawniejszych swoich poglą­

dów, opierając się na Cwiecie, jednak warto przytoczyć tam te dawniejsze przy­

puszczenia, gdyż znów tłumaczą pewne zjawiska w metodzie Cwieta.

W illstatter podówczas nie rozróżniał wszystkich dziś ustalonych przez Cwieta barwników. Dla niego istniały dwa:

„chlorofil" i „karotyna". Oczywiście pier­

wszy był mieszaniną wszystkich, drugi zaś zbliżał się znacznie do dzisiejszego ksantofilu p.

Roztwór alkoholowy surowego wyciągu W illstatter mieszał z trzema częściami wody. Barwniki nie opadały, lecz two­

rzyły mgławy roztwór koloidalny lekko opalizujący, lecz niejarzący purpurą. Eter, dodany do tej mieszaniny, wyciągał n ie­

co żółtego barwnika.

W tym przypadku mamy odwróconą ja k g d y b y metodę Cwieta (jak to zoba­

czymy dalej). Do galaretowatej miesza­

niny: alkoholu z wodą i eterem przecho­

dziły te barwniki, które w tych w arun­

kach najmniej są rozpuszczalne. Więc przedewszystkiem karotyna. W eterze zaś zostawał tylko ksantofil (3.

Metoda krystalizacyi, otrzymana przy­

padkowo w mikrochemicznem doświad­

czeniu Borodina, obejmuje też sposoby Monteverdego. Ten badacz otrzymywał dość czysty chlorofilin a i, krystalicznie, mieszaninę (meta-)chlorofilinów a i p.

Metoda rozbieżnej rozpuszczalności po­

lega na zastosowaniu dwu rozpuszczalni­

ków niemieszających się z sobą. Mie­

szanina barwników rozdzieli się w dwu nad sobą leżących warstwach, w zależ­

ności od współczynnika rozpuszczalności.

W doświadczeniu (klasycznem) Krausa na w arstw ę wyciągu alkoholowego (cał­

kowitego) z liścia nalewa się warstwę

benzyny. Część barwników staje się hy-

pofazującemi, reszta — epifazującemi.

(8)

520 WSZECHSWIAT JSTa 33

W górnej w arstw ie benzynowej zbierze się k a ro ty n a z domieszką obu chlorofili- nów. Stokes i Sorby używali spirytusu i dw usiarczku węgla.

Na tej drodze można otrzymać n iektó­

re barw niki (Marchlewski), a specyalnie dobra j e s t dla ostatecznego przeczysz­

czenia w arstw , otrzym anych sposobem Cwieta.

Wreszcie metoda przenikania lub wło- skowatości polega n a tem, że ciecz za ­ barwiona, w siąkając np. w bibułę, osadza barwnik. Przytem , o ile je s t p arę b arw ­ ników — jedne osadzają się prędzej, i n ­ ne zaś wolniej. W rezultacie otrzym uje się szereg w arstw.

Goppelsroeder otrzym ywał zabarwione w prążki długie pasy bibuły, pogrążając je końcem na otw artem powietrzu w roz­

tw orach barw ników w alkoholu.

Prócz osadzania podczas wznoszenia się skutkiem włoskowatości, działały tu dwa czynniki: odparowywanie i wpływ wody z powietrza.

Jeszcze prościej dosięga się separacyi i w arstw (pierścieni), odparow ując roz­

tw ór wodno-alkobolowy barw ników na mi­

seczce porcelanowej (sposób Mullera).

Te doświadczenia najbardziej się zbli­

żają do techniki Cwieta.

Cwiet zauważył, że kaw ałek bibuły, włożony do roztworu barw ników liścia w eterze naftowym, nabiera barw y zie­

lonej, ciecz zaś pozostaje żółtą.

Dalsze badania wykazały, że też same .własności, prócz bibuły, posiadają w szy­

stkie ciała porowate i sproszkowane. Sto­

pniowe ulepszanie i dopełnianie o b serw a­

cyj doprowadziło Cwieta do stosowania zmielonej kredy, jako osadnika, i czy­

stego eteru naftowego lub dw usiarczku węgla, jak o rozpuszczalników.

II. Zasady adsorpcyi. Właściwość osa­

dzania się różnych substancyj z ich ro z­

tworów n a ciałach tw ardych F rank en - heim w 1835 x) roku nazwał adsorpcyą.

Własności osadzania się ciał rozpuszczo­

nych dawno były znane, zapewne w iado­

me były w czasach rzymskich. W n a ­ szej epoce pierwszeństwo należy się Lo-

J) „D ie L e b re yon d e r C phaesion", W ro c ław .

witzowi, który poznał w 1790 roku w ła­

sność odbarw iania cieczy przez węgiel drzewny. W 1810 roku Piguier stw ier­

dził silniejsze działanie węgla zwierzęce­

go. Odtąd poznawano własności adsorpcyi wielu innych ciał m ineralnych bezbarw ­ nych.

W doświadczeniach z adsorpcyą jakc rozpuszczalnika używano długi czas wo­

dy. W nowszych czasach używali: spi­

r y tu s u K ro eck er1), S c h m id t2), Lachaud 3), W alker i A p p le y a rd 4), F r e u n d lic h 5); ete­

r u — Freundlich; b en zo lu — Walker i Ap- pleyard, Freundlich, Davis 6); toluolu i chloroformu—Davis; anizolu, acetonu—

Freuudlich; kw asu octowego — Kroecker, W alk er i Appleyard; ligroiny, eteru n a ­ ftowego, dw usiarczku węgla—Cwiet 7).

J ak o osadniki, używane były najczęś­

ciej odmiany węgla. Jed n ak badane były:

piasek, miał ceglany (C h ev reu l8), ziemia orna (van Bemmelen 9), wielka liczba związków chemicznych, cieczy, wreszcie szkło tłuczone i cukier. Tutaj zaliczyć należy włókna tkackie i n aw et tkanki w badaniach histologicznych.

Własności adsorpcyi, znane i cenione w rolnictwie, nie są jeszcze dostatecznie wyzyskane. Odpadki miejskie wyzbywają się dobrze rozpuszczalnej w wodzie soli kuchennej, tak zabójczej dla gleby, przez następujące postępowanie. W dole pia­

skowym (takież samo głębokie podgle­

bie) miesza się wilgotny to rf z odpadka­

mi miejskiemi, zawierającemi mocz i wo- góle płyn w obfitości. Zasypuje się dół, a po miesiącu otrzym uje się doskonały

„Ueb. d. Ą d so rp tio n g e lo s te r K o rp e r d u rch K o h le “. D iss. B erlin.

2) O stw ald s Z e itsc h r. f. p h y s.-C h em ie 15, 56, (1894).

3) C. R. 122, 1328. (1896).

4) J o u r n a l o f the C hem ical S o cie ty . L o n d y n 69, 1331, (1896).

5) O stw ald s Z e itsc h r. f. p hy s.-C h em ie 57, 385, (1906).

6) J o u rn . o f th e Chem. Soc. L on d y n , 91, 1666, (1907).

7) 1906 r. w B er. d. d eu t. chem . G esellsch.

oraz w „C hrom ofiły w ra s titie ln o m i żiw o tn o m m irie". W a rsz a w a , 1910 r.

*) C. R . 36, 981, (1853).

9) Z e itsc h r. f. an o rg . Chem . 23, 321, (1900).

(9)

JMa 33 WSZECHSWIAT 521

kompost pod rośliny, bez śladów soli k u ­ chennej. Stosuje się w mieszaniu z zie­

mią pod ziarnowe, warzywa, drzewa i krze­

wy prócz roślin bulwiastych. Próby są robione od szeregu la t jedynie w Leo- niszkach pod Wilnem.

Cwiet, w cytowanem dziele rossyj- skiem, przytacza bogatą tablicę rozpusz­

czalników, osadników oraz ciał osadza­

nych, gdzie też teoretycznie rozważa pro­

cesy fizyczne adsorpcyi.

Cwiet, który pierwszy wyzyska} wła­

sności adsorpcyi dla poznania przyrody barwników roślin, wypróbował adsorbu- jące własności k ilk uset ciał. Z badań tych, za najlepsze ciała uznał: cukier i kredę.

Oto szereg własności adsorpcyi pigmen­

tów przez kredę z roztworu eterowego (eter naftowy).

Do probówki z roztworem pigmentów wsypuje się kredę mieloną, wstrząsając rurką. W miarę nasypyw ania kredy — proszek staje się coraz bardziej zielonym, ciecz zaś coraz czyściej—żółtą. Analiza widmowa wykazuje brak chlorofilinów w cieczy. Wobec dostatecznej ilości k re ­ dy niema ani śladu tych barwników tak dalece, że nie ujawnia ich najczulsza ze wszystkich analiza jarzenia. Ciecz żółta zawiera wyłącznie karotynoidy. Zastę­

pując zużytą kredę świeżą jej ilością, doprowadzamy do pozostawienia w cie­

czy samej tylko karotyny. Dalsze prze­

mywania zielonego proszku czystym ete­

rem naftowym nie dają żadnej zmiany.

Zielona barwa eterem naftowym usunąć się nie daje. N aty ch m iast je d n a k oczy­

szcza k red ę—spirytus. Mamy białą k r e ­ dę i zielony roztwór w spirytusie. A na­

liza widmowa dowodzi, że mamy do czy­

nienia z niezmienionemi chlorofilinami w roztworze.

Ustalamy, że z pośród barwników liścia nie doprowadza do adsorpcyi: k aro ty n y — eter naftowy, chlorofilinów zaś — alko­

hol.

Jeżeli doświadczenie zmodyfikujemy w ten sposób, że zam iast zwykłej pro­

bówki weźmiemy otw artą z obu końców dłuższą rurkę, napełnioną kredą, to roz­

twór wszystkich barwników w eterze na­

ftowym, przeciekając przez w arstw ę k re ­ dy, da nowe efekty. Najpierw wypływać będzie czysty rozpuszczalnik, później za­

barwiona żółto ciecz, wreszcie, po pew­

nym czasie znów czysty rozpuszczalnik, stopniowo dolewany na miejsce w siąk ­ niętego roztworu. Kreda zabarwi się. J e ­ dnak teraz będziemy rozróżniali szereg oddzielnych pasów, z których każdy bę­

dzie odpowiadał innemu barwnikowi.

Nalewając czysty rozpuszczalnik (za­

wsze eter naftowy) doprowadzimy do zu­

pełnego rozdziału barwników, przytem domieszki z dolnych pasów, zawarte w górnych będą „migrowały". Pasy roz­

dzielą warstwy niezabarwionej kredy.

Podobny efekt otrzymuje się, lecz ze znacznie szybszem dzieleniem się miesza­

niny na pasy, z roztworu barwników w dwusiarczku węgla.

Dla „wyjaśnienia" „chrom atogram u1* — tak Cwiet nazywa słup adsorpcyjny,—

otrzymanego z roztworu w eterze nafto­

wym, po wsiąknięciu i przefiltrowaniu się substancyi, zamiast czystego eteru naftowego można dolewać dwusiarczku węgla. Tylko, że wtedy, wobec silnej migracyi i opuszczania się rozdzielonych pierścieni ku dołowi, można wymyć niżej leżące barwniki. Slup kredy więc musi być dostatecznie wysoki.

Domieszka Vioo alkoholu—miesza pasy i wymywa barwniki z kredy.

Wreszcie jeszcze dwa ciekawe szcze­

góły:

1 ) Wyciągi z liścia, rozpuszczone w czy­

stym eterze naftowym, dają na kredzie jednakow e chromatogramy. Przytem w chromatogramach barwniki układają się

stałym porządku:

a) pas żółty—ksantofil [3, b) » biały,

c) n niebieski—chlorofilin p, d) » biały,

e) n zielony—chlorofilin a, f) n biały,

g) n żółty—ksantofil a", h) n biały,

i) n żółty—ksantofil a', j) n biały,

k) n żółty—ksantofil a,

(10)

522 WSZECHSWIAT

1 ) do dołu biała część, zawierająca cho- lesteryny, czasem szare pasy chlorofila- nów,

ł) wycieka k aro ty n a w rozpuszczal­

niku.

2 ) Barwniki, wymienione w ty m po­

rządku, j a k u k ła d a ją się w chromatogra- mie, w tym sam ym porządku (od dołu do góry) m ają zw iększający się współ­

czynnik rozpuszczalności w eterze n afto ­ wym. Najbardziej rozpuszczalna k a ro ty ­ na, najmniej zaś—ksantofil p.

Być może, że oba zjaw iska m ają wspól­

ne wytłum aczenie w wielkości cząsteczki barwników.

Pasy ch ro m a to g ram u o tyle są rów niej­

sze, o ile mniej wody (śladów) w miale k red y i w roztworze.

W dwusiarczku węgla ksantofile a, a ' i a" lepiej się rozpuszczają niż w eterze naftowym. Migracya pasów się zwiększa i naw et można w ym yć po kolei każdy z ksantofilów.

W alkoholu lepiej się rozpuszczają chlo- rofiliny niż k san to file.' Po zalaniu chro­

m atog ram u pomieszanym z alkoholem, eterem naftowym szybciej m ig rują chlo- rofiliny niż ksantofile.

P akt, że barwniki z ch rom atogram u w y ­ m yw a alkohol (eter zwykły), a nie w y ­ m yw a eter naftowy (ligroina lub b enzy­

na), tłumaczy, dlaczego w yciąg alkoho­

lowy z liści j e s t kom pletniejszy niż w eterze naftowym, rzucając jednocześnie światło n a fizyko - biologiczną budowę chloroplastu. Mamy tu do czynienia z p o ­ łączeniem barw ników na wspólnej o b sa­

dzie w myśl adsorpcyi.

III. Metoda osadów (adsorpcyjna) Cwieta.

Istotę rzeczy znamy. Pozostaje do opi­

sania a p a ra tu ra i te c h n ik a metody.

Główną częścią aparatu dużego je s t ru r k a cylindryczna, śred n icy 2 cm, w yso­

ka na 15—20 cm.

Kreda przesuszona w -|-1800C w ciągu 3—4 godzin, ostudzona, zostaje w pro w a­

dzona do tej rurk i i mocno u b ita s te m ­ plem drewnianym.

R urkę umieszcza się w szyi butelki, połączonej z pompą ssącą. Opróżnia się z powietrza, poczem wlewa się do rurki. |

J\[ó 33

Roztwór musi być wlany jednorazowo, by uniknąć zdwojenia pasów. Musi też być nalewany na słup kredy, pozbawio­

n y powietrza. W przeciwnym razie tw o­

rzy się p ę c h e r z y k 1), który, przewracając się, przeszkadza równemu tworzeniu się pierścieni.

Po przefiltrowaniu się cieczy z b arw n i­

kami, chrom atogram przem ywa się ete­

rem naftowym, dwusiarczkiem węgla, osusza gazem świetlnym.

C hrom atogram w ypycha się z rurki i na papierze odcina się pierścienie os­

try m i cienkim skalpelem.

Każdy z pierścieni, zebrany w od­

dzielnej buteleczce, podlega jeszcze raz chromatogram owaniu, następnie —odmy­

ciu sposobem Krausa.

Tak otrzymuje się czyste barwniki.

Wprowadziłem pewną modyfikacyę przyrządu Cwieta. On używa ru rk i ko- nicznej, co uniemożliwia wypchnięcie słupa k red y (chromatogramu), bez zbu­

rzenia całkowitego lub cząstkowego.

Wysokość słupa nie przechodzi 8— 10 cm.

Ula osiągnięcia różnicy ciśnień, w celu przyspieszenia liltracyi, używa się zwy­

kłej pompy wodnej, dającej się zastoso­

wać do każdego kranu.

Im dłużej trwra filtracya, tem silniej w y stęp u je w chromatogram ie dolny sza­

r y pas chloroiilanu. Toż samo zjawisko zakw aszenia barw nika o trzym uje się w razie wadliwego przygotowania wyciągu.

Suche lub świeże liście, zmielone w moździerzu porcelanowym (ja używałem m aszynki miażdżącej momentalnie) z biologicznie czystym piaskiem lub szkłem, zalewa się mieszaniną eteru naftow e­

go z 7ioo—Vio alkoholu etylowego. Cią­

gle mieląc, zlewa się gdy ciecz nabie­

rze mocnej barwy.

Zalewanie powtarza się trzykrotnie (dla celów otrzym ania czystych barwników).

Płyn, przefiltrowany, pozbawia się al­

koholu przez wymycie wodą (w sep ara­

torze—podwójna objętość wody, zmienia­

n a trzykrotnie, po 2 — 5 minut, zależnie od wielkości płaszczyzny zetknięcia się w arstw ). Wymywać należy bez wstrząśnień,

*) Zjawisko Pouilleta.

(11)

JMś 33 WSZECHS WIAT 523

gdyż inaczej barw niki opadną w postaci kłaczków i eter naftowy nie rozpuszcza barwników, lecz pewną ilość zatrzymuje w zawiesinie. Po przefiltrowraniu i od­

wodnieniu roztwór idzie do osadnika Cwieta. W nim osiądą te barwniki, k tó ­ re tworzyły zawiesinę, w porządku roz­

puszczalności—przejdą te, które dawały roztwór rzeczywisty.

D r, W t. Rogowski.

T O K S Y M E T R G UASCA.

Tlenek węgla (CO), j a k wiadomo, je st nadzwyczaj dla organizmu trujący J); w y ­ starcza niewielka jego ilość, by wywołać poważne zatrucie i śmierć. Często dopie­

ro analiza krwi wskazuje, gdzie szukać należy przyczyn zatrucia, W wielu p rzy­

padkach m am y do czynienia z z a tr u ­ waniem organizmu tak powolnem, że.

sku tk i na razie nie są widoczne, je d n a k ­ że silna anemia, pociągająca za sobą często śm iertelne choroby, objawia się po kilku miesiącach lub tygodniach n a­

wet, wtedy gdy je s t ju ż zapóźno. Często spotkać się można ze zdaniem, że zimaosła- bia organizm, powoduje anemię; otóż zda­

nie to traktow ać musimy we właściwy sposób, dodając, że powietrze mieszkań w zimie zawiera w olbrzymiej w iększoś­

ci przypadków pewną dozę tlenku węgla, k tó ry powoduje powolne lecz pewne za­

trucie całego organizmu. Przyczyny szu­

kać należy w piecach, wszelkich możli­

wych rodzajów, z w yjątkiem oczywiście pieców ogrzewanych zapomocą pary lub gorącego powietrza i pieców elektrycz­

nych. Obok tego postawić należy gaz świetlny, który swoje trujące własności zawdzięcza w części tlenkowi węgla ( 6 — 8 % i więcej). Jakby się zdawało na pierwszy rzut oka, piece metalowe o do­

brym ciągu powietrza, a hermetycznie

*) Ł ąc zy się z h e m o g lo b in ą k rw i i ta m u je dalsze łączen ie się je j z tle n e m n a oksyhem o- globinę.

od strony mieszkania zamknięte, dają żądane bezpieczeństwo. Je s t to tylko złu­

dzenie, gdyż rozżarzony metal, z którego zbudowany je st piec, ja k wiadomo z za­

dziwiającą łatwością przepuszcza tlenek węgla. Kompletna niemożliwość w y­

krycia tlenku węgla przez zmysły (jest bezbarwny, nie oddziaływa na zmysł po­

wonienia) czyni go nader niebezpiecznym.

Tworzenie się tego gazu wyrazić mo­

żna zapomocą równań:

( 1 ) C + 0 = C 0 ( 2 ) CO' 2 + C = 2 CO

W pierwszym razie węgiel je s t spalany wobec małego dostępu powietrza., a w ła­

ściwie tlenu, w drugim wytwór zupeł­

nego spalenia, bezwodnik węglowy, prze­

chodząc przez warstwę rozżarzonego w ę­

gla, zostaje przez nią zredukowany. Za­

nim opiszemy przyrząd, dający zupełne rozwiązanie zagadnienia, w ja k i sposób wykryć tlenek węgla, gdy jego ilość w powietrzu jest jeszcze tak mała, że nie wywiera działania na organizm, zajmie­

my się pokrótce próbami, czynionemi w tym kierunku przez poprzedników Gua- sca. Najdawniejsze datują z przed d w u ­ dziestu paru lat: Jakób Pilkin i Tomasz Niblett zużytkowują własność platyny w y ­ dzielania ciepła pod działaniem przenika­

jącego j ą tlenku węgla; podniesienie się tem peratury mierzono zapomocą te rm o ­ metru platynowego, umieszczonego obok takiegoż ze szkła i z różnicy wskazań dwu termometrów wnoszono o ilości tlen­

ku węgla, znajdującego się w otaczają­

cej je atmosferze. Metoda ta nie mogła wyjść poza ram y badań laboratoryjnych, a to z powodu, że nie dawała dostatecz­

nej p recy z y i— najmniejsza ilość zazna­

czana była 1 część CO na 100 części p o ­ wietrza, porcya w ystarczająca do zabicia organizmu w ciągu paru minut.

Wyżej wspomniana chemiczna własność platyny znalazła zastosowanie w p rzy ­ rządzie p. Racinea, w którym wytworzone ciepło (około 120 °) zapala skraw ek b a ­ wełny strzelniczej, którego przerwanie się powoduje n atychm iastow e działanie dzwonka alarmującego (C. R. 9, 1 , 1905).

Oprócz tego L evy i Pecoul podają spo­

sób wykrycia bardzo nieznacznych ilość

(12)

524 WSZECHSWIAT M 33

tlenku węgla, oparty na redukcyi bezwo­

dnika jodowego (pięciotlenku jodu), lecz reak c y a ta zachodzi również pod działa­

niem innych gazów i par, które re d u k u ­ j ą bezwodnik jodowy.

Na innej zupełnie zasadzie je s t zbudo­

w ana w aga Augera i Pecheuxa, oparta na prawie Archimedesa, przyrząd o wysokiej precyzyi, lecz w yrywający istnienie w a t ­ mosferze jedynie gazów lekkich (np. wo­

doru, metanu), a zupełnie nieczuły na tlenek węgla, którego gęstość je s t p r a ­ wie równa gęstości powietrza.

Guasco (C. R. ‘ 22 , VII, 1912) używ a ter- moskopu różnicowego Lćsliego, w którym jednę z baniek szklanych zamieniono na platynow ą o równej pojemności. Sam ter- moskop ma k ształt litery U, r u rk a je s t widoczna, w ted y gdy obie bańki zam­

k nięte są szczelnie w porowatem pudle, przez którego ściany atmosfera zewnętrz­

na kom unikuje się z bańkam i termosko- pu na mocy zjawiska osmozy. Widoczna część ru rk i zapełniona je s t na wysokości V. całości płynem zabarwionym, lub w r a ­ zie przystosow ania do dzwonka elek trycz­

nego lub lampki żarow ej—rtęc ią *).

Doświadczenia dały następujące w y ­ niki:

Objętość atm osfery 100 litrów.

T em p eratu ra początkowa 20 °,4.

T em p eratu ra w kilka chwil po wpro­

wadzeniu 0,100 litra, tlenku węgla 2 0 °,9.

To znaczy podniesienie się temp. o 0,5°

wobec stosunku CO do powietrza 1 do 1 000 .

Różnica poziomów płynu w rurce do­

sięga 13 mm dla Vi 000 tlen k u węgla i pod-

O ile sobie do b rze p rzy p o m in am , p la ty n a z o s ta ła z a stą p io n a o s ta tn io p rzez p a lla d — p r z y ­ n ajm n ie j w m odelach, k tó r e w id ziałe m n a w y ­ sta w ie fra n c. T ow . fizy c zn e g o , n a u lic y de R en - nes 44 w P a r y ż u w k w ie tn iu r. b. D la cie k a ­ w y c h p o d a ję a d re s i c e n y : S o c ie te G uasco & C-o, 172 ru e d es F a u b o u rg S t. D en is, P a r y ż . M odel

<Nś 1, ta k zw . m ie sz k a n io w y — w ielk o ści z w y c z a j­

n eg o p o k ojow ego te rm o m e tru w is z ą c e g o — cena 18 fra n k ó w . M odel Na 2 — d la a rc h ite k tó w , f a ­ b r y k i t. p. — 25 fra n k ó w . M odel JMa 4 — kom ­ p le t: to k s y m e tr w ra z z częściam i n ależ ąc em i do p rz y rz ą d u d zw ó n iąceg o i lam p k i ża ro w e j — cena 55 fra n k ó w .

nosi się do 26 mm w razie zwiększenia proporcyi do V) 000 - W yciągamy stąd dla czułości aparatu stosunek tlenku węgla do atmosfery mniejszy od

Y i o o o o -

P.-P. Zborowski,

R Ó Ż N O R O D N O Ś Ć P R Z Y C Z Y N G R O M A D N E G O W Y S T Ę P O ­

W A N IA S K A M IE N IA Ł O Ś C I Z W I E R Z Ę C Y C H .

Szczątki zwierzęce znajdowane są w s k a ­ łach często, ja k wiadomo, gromadnie, czego przykładem mogą być wapienie koralowe, pokłady trylobitowe syluru czeskiego, w arstw y mszywiołów, wapie­

nie hipurytowe i t. p. Otóż zachodzi p y ­ tanie, jakiej właściwie przyczynie można przypisać to zjawisko i czy wogóle mo­

żna wszystkie przypadki poszczególne do

•jednej sprowadzić przyczyny. Prof. 0.

Abel, rozpatrując powyższą kwTestyę (Ver- handl. d. zool. botan. Ges. in Wien, 1912 roku) dochodzi do wniosku, że ująć jej w sposób ogólny niepodobna, lecz dla poszczególnych przypadków należy do­

szukiwać się rozmaitych przyczyn, w y­

w ołujących to zjawisko. 0 ile ro zp atru ­ je m y skamieniałości tego rodzaju, ja k wapienie koralowe, to mamy tu do czy­

nienia z typow em zdarzeniem, w którem miejsce zamieszkania zwierząt, żyjących koloniami, je s t zarazem miejscem ich śmierci i grobem. Tu więc wszystko ob­

ja ś n ia się w sposób niesłychanie prosty i naturalny.

Niezawsze je d n a k miejsce, w którem zw ierzęta żyją, je s t jednocześnie miej­

scem, gdzie znajdują śmierć i grób — przeciwnie takie przypadki należą do względnie rzadkich. Daleko częściej miej­

sce, w którem spoczywają szczątki zwie­

rzęce, nie j e s t identyczne z miejscem,

zamieszkiwanem przez nie za życia; za

przykład tego służyć mogą osady fora-

minilerów (kreda biała), utworzone ze

skorupek zwierząt planktoniczinych, k tó ­

re po śmierci opadają na dno morskie.

(13)

M 33 WSZECHSWIAT 525

Miejsce śmierci zwierzęcia i grobu b y ­ wa tożsame wtedy, kiedy zwierzęta mor­

skie, wyrzucone przez falę na brzeg mo­

rza, zostają tam po cofnięciu się fali i giną. W ten sposób daje się objaśnić obecność całych ław drobnych rybek Le- ptolepis sprattiformis w łupku Solnhofe- nu, musiały one być wyrzucone na brzeg i następnie, gdy woda odpłynęła, uledz śmierci w skutek uduszenia; hypotezę tę potwierdza skurczona pozycya ryb, b ę­

dąca wyraźnym znakiem walki p rzed ­ śmiertnej. W tym razie, ja k widzimy, miejsce śmierci zwierząt i grób ich są identyczne, lecz różne od miejsca zamie­

szkania.

W skałach nadbrzeżnych znajdujem y także często skamieniałości takich zwie­

rząt, które prąd wody przyniósł już jako trupy; naogół skamieniałości takie spo­

tykam y pojedynczo rozsiane. Lecz że możemy je znajdować również i groma­

dnie, wskazuje już sam ten fakt, iż obec­

nie widzimy, j a k fale morskie wyrzucają odrazu całe masy skorup mięczaków nie­

żywych.

Gdy zreasum ujem y wszystko, cośmy powyżej mówili, zobaczymy, że skały nadbrzeżne mogą zawierać w sobie s k a ­ mieniałości takich zwierząt, które w je- dnem i tem samem miejscu żyły, p rze­

stały żyć i grób znalazły, dalej takich, które żyły gdzieindziej, lecz zginęły na brzegu i tamże szczątki ich pozostały, a wreszcie takich, które ani nie mieszka­

ły na brzegu morskim, ani też tam ży­

cia nie skończyły, lecz tylko jako trupy do brzegu zostały przyniesione.

Różnorodność przyczyn gromadnego występowania skamieniałości zwierzę­

cych, zaznaczona już dość wyraźnie w sto­

sunku do rozpatrywanych powyżej, głó­

wnie bezkręgowych zwierząt, staje się jeszcze widoczniejszą, gdy mamy do czy­

nienia ze szczątkami zw ierząt kręgowych.

Podobnie ja k forma Leptolepis, znalezio­

na gromadnie w łupku solenhofeńskim, uległa też masowej śmierci forma Semio- notus capensis, Palaeospondilus Gunni i t. d. Niekiedy zdarzało się znowu, że zwierzęta lądowe bywały żywcem zasy­

pywane przez pokłady piasku lub mułu

j a k to zdarzyło się np. z 24 okazami for­

my Aetosaurus w kejprze Wirtembergii.

W innych razach skupienie skam ienia­

łości zwierząt kręgowych daje się obja­

śnić przez to, że zwierzęta grzęzły w m u­

le lub bagnisku. Dalej, jaskinie niedź­

wiedzie z czasów epoki lodowrej dostar­

czają nam wielu skamieniałości zwierzę­

cych, przyczem znajdujemy tam nietylko szczątki niedźwiedzi, lecz także pozosta­

łości ich obfitych łupów. W innych z n o ­ wu przypadkach gromadność spotykanych skamieniałości stąd, ja k się wydaje, po­

chodzi, że w danych razach mamy do czynienia z cmentarzyskami, dokąd zwie­

rzęta udawały się, czując zbliżającą się śmierć; obecnie obyczaje takie sp o ty k a­

my u tormy guanako.

Skupienie trupów wielorybich w zato­

ce morza neogenicznego w pobliżu A n t­

werpii nie daje się w inny sposób obja­

śnić, ja k tylko przez to, że prądy mor­

skie znosiły trupy wielorybów, pływające po powierzchni wody, w kierunku zatoki.

Zdarza się też nierzadko, że, n atra fia­

ją c na gromadne skamieniałości zwierzę­

ce, mamy przed sobą żerowiska kroko­

dyli lub ssaków drapieżnych, które bądź polowały na żywą zdobycz, bądź też zdą­

żały ku takim miejscom, gdzie zwierzęta ginęły gromadnie w skutek działania p e­

wnych przyczyn zewnętrznych. P rzy kła­

dów takich dostarcza nam Pikermi i Dra- zi, gdzie w skutek katastrol wyniszczone zostały trzody; podobnie też dziać się musiało na wyschniętych oazach, gdzie zwierzęta skazane były na zagładę gro ­ madną i t. d.

Przyczyną powstania cm entarzyska w Pikermi była katastrofa żywiołowa, która, według wszelkiego prawdopodo­

bieństwa, powtórzyła się trzykrotnie; było to mianowicie zerwanie się chm ury po długotrwałym okresie suszy, kiedy zwie­

rzęta gromadnie zdążały ku oazom.

W niektórych zaś razach, gdy zn ajd u ­

je m y skupienia skamieniałości zwierząt

lądowych, mamy znów przed sobą ofiary

wybuchów wulkanicznych; dotyczę to,

być może, miocenicznej fauny formacyi

Santa-Cruz w Patagonii oraz eocenicznej

,fauny w niektórych punktach Ameryki

(14)

526 WSZECHSWIAT AT® 33

północnej. Potoki błota wulkanicznego również zawierają często szczątki k r ę ­ gowców kopalnych, ja k np. w arstw y, za­

wierające kości P ith e can th ro p u sa na J a ­ wie. Podobnie też wybuchy podmorskie powodowały niekiedy zagładę grom adną zwierząt; ta k się np. rzecz miała ze zni­

szczeniem pliocenicznych delfinów morza Kaspijskiego.

Przyczyną gromadnego ginięcia zw ie­

rząt może być również wdarcie się zimnej wody w obręb wody ciepłej; p rzykład t a ­ kiego zdarzenia mieliśmy w roku 1882 z formą Lopholatilus chamaeleonticeps, gdy do Golfstromu w darły się prądy zi­

mne. W niknięcie wody słonej do słod­

kiej, lub toż samo w stosunku odw rot­

nym może też wywołać k atastro fy zbio­

rowe wr świecie zwierzęcym; w 1825 r.

np. ry b y słodkowodne w Lijnefiordzie w Danii uległy zagładzie w sk u tek w d a r­

cia się tam wód morskich. Dalej nag ro m a­

dzenie siarkowodoru może okazać wpływ zabójczy na zwierzęta; tem u to czynni­

kowi właśnie należy, przypisać wynisz­

czenie ostry g w Norwegii. Przedostanie się do wody tru jący ch roztworów m e ta ­ licznych działa w sposób podobny, czego dowodem gromadne wyginięcie ryb w mo­

rzu permskiem n a s k u te k przedostania się doń roztworu, zawierającego sole miedzi.

J e s t też rzeczą bardzo prawdopodobną, że i w odległych czasach, podobnie ja k obecnie, musiały się zdarzać choroby epi­

demiczne, zabierające liczne wśród zwie­

rząt ofiary, że więc jeszcze i tę przyczy­

nę zaliczyć możemy do szeregu w y m ie­

nionych tu różnorodnych przyczyn g ro ­ madnego występow ania skamieniałości zwierzęcych.

J . B .

K R O N I K A N A U K O W A .

Energia gw iazd. Gdzie się podziew a e n e r­

gia, k tó rą gw iazdy w yprom ieniow ują w p o ­ staci św iatła? Y ery tw ierdzi przedew szyst- kiem , że istnieje ogólne pochłanianie św iatła w eterze. W tem p rzek ształto w an iu energii

należy szukad now opow staw ania m atery i, przyczem m e te o ry ty odegryw ają, zdaniem V ery ego , rolę narzędzi, zbierających pył, tw o rzący sig w te n sposób. Są to zarodki p o w stający ch św iatów . Przez rozkład a to ­ mowy, k tó ry zachodzi w pierw iastkach g ru ­ py ra d u , proces w szechśw iatow y staje się odw racalnym . W zw iązku z tem m gław ica dokoła Nowoj Perseusza 1901, św iecąca ty l ­ ko przejściow o, b yłaby sk u tk iem w yrzucenia prom ieni kanałow ych czyli jonów dodatnich.

Gwiazdy zaś helowe, ta k niesłychanie g o rą­

ce, zaw dzięczałyby swe ciepło obfitości tego rodzaju pierw iastków n ietrw ałych.

/ . Oz.

(N at. W och.)

Pola m agnetyczne w słońcu. W ykazanie pól m ag n ety c zn y ch w słońcu stanow i o b ec­

nie jed no z zadań głów nych obserw atoryum na górze M t. W ilson. H ale używ a do tego sp ek tro g rafu , um ieszczonego w szybie o g łę­

bokości 75 stóp pod teleskopem wieżowym, wysokim na stóp 150. O trzym ana w ten sposób długość 225 stó p daje w szczelinie sp e k tro g ra fu w izerunki słońca o średnicy 6,7 cala. W ówczas zapomocą siatki o trzy ­ m uje się ta k ą d yspersyę, że dwie linie D są oddalone jed n a od drug iej na 29 m ilim etrów . J e d n a jed n o stk a A n g stro m a odpow iada 4,9 m ilim etra. N a drodze prom ieni um ieszcza się p ry z m a t N ikola i w ykonyw a się kilka zdjęć jed no po dru giem na te j samej płycie wobec różn ych obrotów nikola. W ówczas, w razie ścisłych pom iarów, sta ją się widocz- nem i w n ie k tó ry c h m iejscach m ałe p rz esu ­ nięcia linij, pozw alające wnioskować, że się tu zm ierzyło raz jed n ę, dru g i raz dru g ą linię te j sam ej p ary , pow stałej w sk u tek zjaw iska Zeem ana przez rozszczepienie. W sam ej rze­

czy, w ykazano obecność wielu ta k ic h par, ze w zro stu zaś przesunięcia widoczne było, że n atężenie m ag n ety czn e w zrastało od sze­

rokości w yższych k u równikowi, poczem zm niejszało się znowu.

J. Oz.

(N n t. W och.).

W ym iary planet. A nnales de l ’O bserra- to ire de S trasb o u rg podają do wiadomości ciekaw e oznaczenia w ym iarów planet, nie­

daw no w ykonane:

Ś re d n ic a k ą- Ś re d n ic a to w a na odl. w kilom e-

jedność trach

M erk ury . 6",431 4 6 5 5

We n u s . . . . r 16 ,782 12 151

M ars . . . . 9 ,674 7 0 0 2

Jow isz, średnica ró-

w nikow a . . . 199 ,04 1 4 4 0 9 0 Jow isz, śred nica bie-

g u n o w a . . . . . 187 ,23 1 3 5 5 4 5

Cytaty

Powiązane dokumenty

Warunkiem udziału uczestnika w Projekcie jest wyrażenie zgody na gromadzenie, przetwarzanie i przekazywanie jego danych osobowych (zgodnie z Ustawą z dnia 29 sierpnia 1997 r.

2) jeżeli członek jest w zwłoce z uiszczeniem opłat, o których mowa w art. 41) W wypadku gdy spółdzielcze lokatorskie prawo do lokalu mieszkalnego przysługuje

Dodatkowo należy zwrócić uwagę, że postępowanie przetargowe, choć prowadzone jest pod rygorami prawa polskiego, nie powinno określać wymagań w zakresie warunków udziału w

gminy (27, 14% ), a wśród tej grupy dochodów z wpłat z tytułu odpłatnego nabycia praw własności oraz prawa użytkowania wieczystego nieruchomości (9,87% ). Na

Jego zdaniem, realizując remont Domu PZKO, warto zwrócić się właśnie o pomoc do gminy.. – Ar- gumentowaliśmy, że

16) Działem Informatyki kieruje Kierownik, który podlega bezpośrednio Dyrektorowi SPZOZ w Myślenicach. 17) Sekretariatem kieruje Kierownik, który podlega bezpośrednio Dyrektorowi

transakcyjnych i cechach. Wartość określa się poprzez korektę średniej ceny z przyjętego zbioru na podstawie oceny cech nieruchomości pomiędzy nieruchomością wycenianą

2) przypadku, gdy absolwent w roku szkolnym 2019/2020 lub 2020/2021 złożył informację potwierdzającą zamiar przystąpienia do części ustnej egzaminu maturalnego z danego