• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, dnia 21 grudnia 1913 r. Tom

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, dnia 21 grudnia 1913 r. Tom"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

jsfb. 5 1 ( 1 6 4 5 ) .

W arszaw a, dnia 21 grudnia 1913 r. Tom

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA".

W W arszawie:

rocznie r b .

8,

kw artalnie rb .

2.

Z

przesyłką pocztową

ro czn ic rb .

10,

p ó łr. rb . 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Redakcyi „W szechśw iata" i we w szystkich księgar­

niach w kraju i za granicą.

R edaktor „Wszechświata** przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r es R ed a k c y i: W S P Ó L N A Jste. 37. T elefon u 83-14.

U S U W IS K A S Z Y M B A R S K IE K O Ł O G O R L IC .

Pierwsze wiadomości.

Od końca sierpnia r. b. krążą w prasie krajowej mniej lub więcej prawdziwe pogłoski o nadzwyczajnem zjawisku na zboczach góry Maślanej koło Szymbarka.

Zjawisko to wywołało żywe zaintereso­

wanie nietylko w kraju, ale i zagranicą.

Pierwsze wieści w dziennikach wytwo- rzyły, j a k zwykle w takich razach, pewien nastrój legendarny. Wyobraźnia sprawo­

zdawców i słuchaczów widziała zapadnię­

cie się góry, powstanie nowego jeziora w zapadlinie — mówiono ju ż —niemal, że nie pisano, o powstaniu nowego „Mor­

skiego Oka“ koło Gorlic, aż wreszcie z od­

mętu legend i podnieconej wyobraźni s ą ­ dów wydobył się pierw szy głos nauko­

wy w tej sprawie naszego badacza na polu geografii i morfologii Karpat, p. L.

Sawickiego.

Niezależnie od tego i mnie od pierw ­ szej chwili szerzenia się pogłosek o tym tak interesującym fenomenie parła chęć

obejrzenia usuwiska, wniknięcia w jego przyczyny ze stanowiska geologii. Stąd też po studyach w Karpatach wschodnich i środkowych przyszła kolej na kilku­

dniowy pobyt i badanie upłazów Szym- barskich.

W ynikami tej parudniowej pracy dzielę się z szerszeni kołem czytelników, pro­

sząc o przedruk mego sprawozdania w in ­ nych dziennikach polskich w kraju i za kordonem.

Niezwykłość zjawiska.

Mieszkaniec okolic Karpackich, równi Mazowsza czy dalekiej U krainy przywykł do spokoju i rzadko zakłócanej równo­

wagi ziemi, po której stąpa, pracuje, w której wkońcu się kładzie. Nic nie zakłóca stałości i spokoju tej m atki zie­

mi, na którą patrzy od zarania życia swe­

go, stąd ziemia stanowi symbol stałości, pewności, posiadania i trwania.

O katastrofach związanych z czynnoś­

cią wulkanizmu, z trzęsieniem ziemi, o za­

lewach brzeżnych, które zmieniają obli­

cze ziemi i niszczą byt ludzki nieraz

w pełnych grozy rozmiarach, słyszymy

rzadko. Do tego dodać trzeba słabe naogół

(2)

802 W SZECHSW lAT j\r» 5 i

wykształcenie przyrodnicze w zasadni­

czych podstawach naszych szerszych w arstw ludności; stąd to wynika dziwa- czność i nadzwyczajność w tłumaczeniu rzeczy zgoła nieskomplikowanych, stąd szerokie pole dla wyobraźni, zaskoczonej w ypadkiem takim ja k upłazy Szymbar- skie.

Jeśli już nie „wszystko płynie" (panta reei), ja k tego chciał myśliciel grecki, to w każdym razie nawret taki typ górski, ja k nasze K arpaty ulega stałym proce­

som górotwórczym, przemianom w wiel­

kim stylu n a zasadzie praw chemii fizy­

cznej i mechaniki skorupy ziemskiej.

Przyczyny upłazów i katastrofy w Szklar- kach.

1) S tro m y upad zboczy, 2) podatny m ateryal skalny, 3) działania wody.

K rajobraz przed tegoroczną katastrofą i da­

wne upłazy. W obrębie rozwidlenia się i biegu dwu potoków górskich Szklarka i R y n iaka na przyległych z obu stron zbo­

czach doliny ich rozłożyło się małe sioło Szklarki. Są to zbocza grzbietu górskie­

go, który od Polny do S zym barku cią­

gnie się z północnego zachodu na połu­

dniowy wschód. Najwyższy p u n k t tego grzbietu, dochodzącego wysokości 747 m, nazywa się Maślaną górą.

Południowo - zachodnie stoki Maślanej góry odw adniają właśnie wyżej wymie­

nione dwa potoki Szklarka i Ryniak w sil­

nie w ciętych dolinach erozyjnych w zbo­

cze tejże góry. Jak wyżej, potoki te łą­

czą się w siole Szklarki w jeden s tr u ­ mień górski, który odtąd nosi nazwę sioła i w pada poniżej dworu Łęgi Szym- barskie jak o lewy dopływ do rzeki Ropy.

Idąc gościńcem krajow ym od S zym bar­

ku do wsi Ropy skręcamy przy dworze Łęgi Szymbarskie na prawo w dolinę po­

toku Szklarki. Poziom potoku przy dwo­

rze wynosi 315 m nad powierzchnią mo­

rza. Kierując się doliną potoku w górę, spotykaliśm y dawniej sioło Szklarki w roz­

widleniu obu wyżej wymienionych stru g górskich. Minąwszy sioło Szklarki, wcho­

dziliśmy n a strome stoki góry Maślanej erozyjnemi dolinami obu potoków, w resz­

cie po stokach lesistych osięgali szczyt góry 747 m.

Podnoszenie się zboczy od dworu Łęgi Szymbarskie ku szczytowi je st znaczne, wynosi bowiem 432 m na przestrzeni 2 — 3 km od dworu Łęgi Szymbarskie do najwyższego punktu 747 m. Wznoszenie się naziomu je s t nierówne. Są zbocza spadziste, nachylone na tej przestrzeni;

ta właściwość stoku Maślanej Góry obok innych czynników miała w usuwisku wa­

żne znaczenie.

Przechodząc do dalszych przyczyn usu- wisk na Maślanej górze doliną Szklarki, zaznaczyć trzeba, że usuwisko tegorocz­

ne j e s t niejako dalszym ciągiem procesu upłazów zboczy tej góry, który niedaw ­ no, bo przed 150—200 laty najwyżej, na­

stąpił, a który, sądząc po zrębach gór­

skich i śladach zapadnięć dawniejszych, przybrał daleko większe rozmiary od t e ­ gorocznego. Tegoroczne upłazy posuwają się w ramach nakreślonych dawniej, s ta ­ nowią ogniwo progresywne, dopełniając następstw a koniecznych zjawisk, w yni­

kłych z uruchom ienia przez dawny pro­

ces wielkich mas skalnych.

Drugim czynnikiem, wywołującym da­

wną i dzisiejszą katastrofę, są skały i ich budowa, a więc ich cechy fizyczne, i te k ­ tonika góry Maślanej.

Od najniższego punktu doliny Szklarki postępując ku szczytowi, spotykam y n a­

stępujący układ skalny flyszu k arpackie­

go: Z pod iłów czerwonych w yzierają w najniższym poziomie czarne łupki z cienkiemi w arstew kam i piaskowca. Za­

równo spągowe w arstw y iłów czerwonych, j a k i same iły czerwone, pstre i cienkie w arstew ki międzyłegłych piaskowców iło­

wych, stale spękanych na wieloboczne bryły, stanowią materyał skalny luźnie spojony, dostępny krążeniu wód pod i n a ­ ziemnych. Na tych utw orach w stropie iłów p stry ch zalegają wielkie miąsze sza­

rych łupków i piaskowców cienko w ar­

stwowanych, luźnych, bo spękanych. Sko­

rupowa budowa, znaczna ilość okruszyn łyszczyku jasnego (muskowitu), gdzie­

niegdzie sm ugi ciemno-zielonych ziarne- czek glaukonitowych, cechują ów dro­

bnoziarnisty piaskowiec, również w w ar­

(3)

M 51 W SZECHSW IAT 803

stwach nieznacznych od 0,5 — 3 dm g ru ­ bych, spękanych i mocno szczelinowych.

Przeważające tutaj szare, nieco mar- glowe łupki w całej budowie mocno po­

pękane, o załomie muszlowym i charak- terystycznem wietszeniu w drobne zie- lonawo - szare listeczki, zalegają zbocza góry Maślanej aż do szczytu i stanowią główną masę upłazów dawnych i tego­

rocznych.

J a k z powyższego zestawienia mate- ryału skalnego wynika, mamy na zbo­

czach upłazowych masy skalne w budo­

wie swej wewnętrznej spękane, nieuszty- wnione żadnym jednolitym stałym szkie­

letem skalnym m ateryały podatne prze­

nikaniu, krążeniu i rozmiękczaniu przez wody atmosferyczne, przystępne wodom ziemnym, a nadzwyczaj podatne na dzia­

łanie erozyi i podmycie dla wód płyną­

cych.

Pozostaje wreszcie trzeci i ostatni czyn­

nik ja k o przyczyna katastrofy: działanie wody, wzmożona akcya tejże z powodu dwu ostatnich lat, wyjątkowo obfitych w opady atmosferyczne. W upłazach szymbarskich woda odegrała rolę n a s tę ­ pującą: Pomijając krążenie wód źródla­

nych ja k o stały czynnik ługujący i roz­

luźniający spoistość skał wewnętrzną, działały tutaj głównie opady. Woda deszczowa, w części spływając do rynien i wyżłobień potoków, darła silnie zbocza, odsłaniając je i podmywając coraz głę­

biej. Ta część wody deszczowej, która nie spłynęła w potoki, tylko wniknęła w pory i szczeliny skalne, działała prze- nikająco górotwór, a ponieważ ta spraw a z powodu długich deszczów i ulew trw ała miesiącami, więc przeniknięcie skał, ich silne przesycenie wodą doszło do wiel­

kich rozmiarów wgłąb wobec wielkiej podatności m ateryału skalnego w tym względzie. W arstw y iłów czerwonych

av

dolnej części zboczy, szaro-zielonych w górnych partyach usuwiska, stworzyły w tych warunkach, nieprzepuszczając lo­

kalnie wody głębiej, śliską warstwę, po której masy luźne, przesycone i obciążo­

ne wodą, zachwiane w równowadze z po­

wodu stromych stoków, niemając opar­

cia się na sztywnym szkielecie skalnym,

rozluźnione wewnętrznie, zaczęły usuwać się w dół, prąc równocześnie niższe par- tye zboczy. Powstał więc ruch schodo­

wy. Górne masy usuwały się, tworzyły fałdy nasunięte na niższe również roz­

luźnione masy skalne, uruchomiając je do coraz niższych schodów upłazowych, tak, że dzisiaj ruch usuwisk objął masy licząc od czoła upłazu niedaleko grzbietu Maślanej góry (747 m n. p. m.) na prze­

strzeni 2,5 km. długości.

Rozpętały się więc w upłazach szym­

barskich m asy skalne od góry, wywarły parcie na zbocza niższe i ich stopniowe usuwiska ku dołowi w kierunku doliny potoku Szklarki.

Obraz upłazów w dniach od 23— 27[ X 1913.

Stojąc na grzbietowej krawędzi Maślanej góry widzimy na jej stronie południowo- zachodniej olbrzymi o kilometrowej śre d ­ nicy kocieł. Brzeżna jego kolista linia, to obwód starego usuwiska. Dwoma schodami wklęśnięcie kotła opada ku środkowi — są to starego upłazu schody zabliźnione w szczerbach, ale widoczne, choć kultury leśne je pokrywają.

Poniżej drugiego schodu fałdowego starego upłazu zaczynają się upłazy usko­

kowe ze świeżemi bliznami urwiska, ssu- nięcia się, przedarcia i spękania. Około 300 m od czoła dawnych usuwisk rozpo­

czął się z górnej części kotła tegoroczny upłaz, tworząc 3 wielkie fałdy, spękane w miliony szczelin podłużnych, skośnych lub poprzecznych w miarę kierunku p a r­

cia. Upłazowa masa skalna zbliżyła się do przeciwległej strony kotła, licząc od czoła, przedarła jego brzeg i zjechała po grzęskim materyale iłowym, tworząc k a ­ skadę skalną, ja k b y lawa z rozdartego starego krateru. Rzućmy okiem z tego przeciwległego p u n ktu kotła upłazowego na obraz ku górze. Pod szczytem góry widzimy strome koliste ściany dawnych upłazów; kocieł zapada schodowo ku środ­

kowi, szczeliny wypełniają wody lśniące niby jeziorka kraterowe, samym śro d ­ kiem ciągnie się kilkaset metrów szero­

ki wał usuwisk, boki jeg o znaczą ściany wyprasowane, koło których przesuwają się masy skalne. Znać na nich rysy ni­

by przesuniętego lodowca. Iłowe ściany

(4)

804! W SZECHSW lAT .Na 51

sprasowane i lśniące d ają ładny obraz lu ster skalnych niemal w Chwili tw o rze­

nia się. Wody w y p arty ch strug, o tw ar­

tych działaniem usuw iska źródeł, w ypeł­

niają szczeliny, u suw ają tarcie, tworząc wszędzie denne i boczne ściany ślizga­

wicy naturalnej. W tym właśnie szcze­

góle tkw i niebezpieczeństwo, że raz roz­

pętane masy skalne rozluźnione wodą i upłazem na owej n atu ralnej ślizgawicy posuwać się będą przez długie jeszcze czasy.

Z kotła przerw anym brzegiem prze­

wala się wał upłazowy w dolinę potoku Szklarki, w ypychając wody Szklarki i Ry- niaka na brzegi. W ten sposób masy upłazowe, podlane dennie i oblane z bo­

ków płynącemi wodami, posuw ają się n a ­ brzmiałym wałem szeroko od 200 do 300 m na przestrzeni blizko 800 m. Na w y ­ sokości dawnych 8 domostw sioła S zklar­

ki, zniszczonych przez obecną katastrofę, przyłącza się do grzbietu upłazowego bo­

czny upłaz z pod Buczyny z lewej stro ­ ny. Tutaj po czerwonych iłach stłoczyły się w dół ogromne masy skalne i złą­

czyły się z upłazem z pod Maślanej gó­

ry, tworząc olbrzymi guz na miejscu do­

liny, skąd znów złączone m asy tłoczą się dalej daw nem łożyskiem potoku Szklarki ku dworowi Łęgi Szym barskie i dolinie Ropy.

Upłaz, w ten sposób wzmocniony nową masą boczną, n atrafia na mały sk ręt doliny potoku Szklarki. Na ty m to skręcie następuje silniejsze spiętrzenie się usuwiska, z pod którego w ysunął się przeszło 100 m długi ję z y k rozmięklin iłowych, wyciskany stale i zwiększający się sku tk iem ciśnienia potężnego wału upłazowego.

Gdyby nam wolno było zam knąć na chwilę oczy n a genezę, skład skalny i anatomię upłazu a ocenić zjawisko całe jed y n ie tylko ze stanow iska w yglądu ze­

wnętrznego w obecnej szacie, a więc ty l­

ko ze stro n y morfologicznej, to mielibyś­

my wspaniały, rzadko piękny, pełny w swym procesie i przejaw ach obraz lo­

dowca. alpejskiego w całej rozciągłości od macierzystego kotła i jego początków'

aż do utw orzenia moreny czołowej i jego końca.

Przedewszystkiem interesująco wyglą­

dają w yprasowania boczne na powierz­

chniach przesuwisk, szramy, lu stra sk al­

ne zarówno z boku upłazu ja k i na dnie jego. Rysy, znaczące kierunek usuwania się, spękania na przegubach upłazu w kie­

ru n k u równoleżnikowym, ja k i południ­

kowym dopełniają osobliwości tego nau­

kowo ciekawego a gospodarczo ta k k a­

tastrofalnego zjawiska.

Refleksye ogólne.

Zjawisko usuwisk szym barskich należy do tych, nad któremi ani nauka polska, ani państwo ze stanowiska gospodarcze­

go nie powinno przejść do porządku dziennego.

Usuwiska nieznaczne, choć dość częste, są zjawiskiem pospolitem

av

Karpatach.

Tu i owdzie, ja k np. w Załużu, upłazy przybierają i większe rozmiary. Te j e ­ dnak upłazy w dolinie Szklarki koło Szym barku należą do zjawisk nadzw y­

czajnych, rzadkich. Brak nam instytu- cyi naukowej, którejby zadaniem było takie zjawisko wyjątkowe badać, u tr w a ­ lać naukowo w imię interesu nauki pol­

skiej, przyrody naszej, a także—by i ob­

cych zainteresować osobliwościami k raju naszego.

Brak nam in s ty tu tu geologicznego w kraju, b rak nam ludzi skupionych koło takiej instytucyi naukowej, którzyby b a­

daniom ziemi naszej wyłącznie poświę­

cali swe siły i wiedzę.

O upłazach szymbarskich ukazały się wieści w prasie i ustne już pod koniec sierpnia r. b. Pierwsze stadya usuwiska, niewątpliwie pierwszorzędnej wagi dlawy- ja śn ien ia fenomenu całego, w ymknęły się z pod oka obserwacyi naukowej, bo nie­

ma u nas instytucyi i organizacyi celo­

wej, któraby z ty tu łu swego istnienia i działania na pierwsze wiadomości o usu- wiskach wysłać mogła była badaczów fa­

chowych na miejsce katastrofy.

O ile mi wiadomo, p. L. Sawicki przy­

był na miejsce k atastrofy i rozpoczął b a ­

danie swe „ex propria diligentia“. Do­

(5)

JSfo 51 WSZECHSWIAT 805

piero wtedy mógł to uczynić, kiedy wol­

ny od zajęć nauczania w gimnazyum dzień niedzieli pozwolił mu przybyć z Kra­

kowa w Gorlickie. Brak takiej właśnie instytucyi, o którąby się mogły oprzeć w swej pracy młode siły naukowe, spra­

wia, że tego rodzaju młody badacz, jak wyżej wymieniony p. S., przyniósłszy do kraju od obcych pierwsze metody badań, wyszkolony u znakomitych powag na po­

lu geografii (Penck, Bruckner i w. in.), musi w kraju pracować jako nauczyciel gimnazyalny, tracić przeważną część cza­

su w latach największego rozpędu du­

chowego na prace uciążliwe, wyczerpu­

jące umysł, z wielką szkodą dla prac i nauki własnej. Ile energii i zapału po­

trzeba, ile w yniknąć musi usterek w p ra­

cy, k tó ra w ym aga ścisłej i dłuższej ob- serwacyi na miejscu, u badacza, który czeka ja k zmiłowania Bożego jakiejś g a­

lówki lub wolnego dnia w miesiącu aże- })y „nieprzeszkodzony" w obowiązkach suplenta pędzić nocą z Krakowa do Szym­

barku — a po dniu pracy w polu znów nocą wracać na posterunek swej roboty urzędowej.

Wobec takiej nieekonomii młodych sił i talentów, wobec tego niewłaściwego do­

boru i podziału pracy, opóźniamy się i zostajemy w tyle, mimo, że ludzi do­

brze przygotowanych i z talentem nie- brak między nami.

W racając jeszcze do doliny Szklarki, należałoby, by jaknaj większe koła przy­

rodników, młodych adeptów nauk ziemio- znawczych, obejrzały to tak pouczające zjawisko, zanim słoty jesienne a potem śnieżne roztopy nie z atrą tak ciekawych świeżych jeszcze .śladów „natury przy pracy" w wielkich rozmiarach. Tych zaś w szystkich przygodnych zwiedzających, co, prócz rozbitego szkła z flaszek w y­

próżnianych, uważają za obowiązek zo­

stawić po sobie swe nazwiska, trójkąty

S a lo m o n o w e , wyrysowane serca i t. p. na najpiękniejszych częściach luster skal­

nych pod Buczyną, zaklina się na wszy­

stkie świętości, by szczędzili tych nie­

zwykłych w naturze miejsc. Przypomnę tylko, że gdyby ktoś w podobny sposób ośmielił się. uszkodzić lu stra skalne i r y ­

sy lodowcowe w Rildersdorfie pod Berli­

nem, lub w ogrodzie lodowcowym w L u ­ cernie, to i pruskie i szwajcarskie wła­

dze mimo Salomonowych znaków posta­

wiłyby go przed sądem.

Gdyby któraś z instytucyj naukowych naszych, może Kuratoryum Muzeum im.

Dzieduszyckich, poleciła fachowemu pej­

zażyście przenieść n a płótno całokształt zjawiska możliwie jeszcze w świeżej sza­

cie, byłoby to niezwykle cenną i piękną pam iątką tego wyjątkowego u nas roz­

miarami fenomenu. Fotografia pełznie i pędzla a rty s ty nie zastąpi. Łączyłby się tutaj moment nauki i piękna razem i zostałyby ślady dla potomnych nieza­

tarte.

Pozostał jeszcze do wspomnienia o stat­

ni szczegół katastrofy w dolinie Szklarki, mianowicie ruina gospodarcza. 8 zagród i około 100 morgów kultur, ogrodów, łąk i lasów, częścią włościańskich, częścią obszaru dworskiego Łęgi Szymbarskie.

Po pożarze, po wylewie rzeki, po g ra­

dobiciu, i podobnych u nas klęskach ży­

wiołowych kraj i państwo swym obywa­

telom w pomoc przychodzi, uwalnia od podatków, zasila gotów ką lub płodami rolniczemi zniszczone okolice.

W dolinie Szklarki proces niszczyciel­

ski przeszedł wszystko, co zna pamięć nasza pod nazwą klęsk żywiołowych.

Rozpętana siła usuwisk zniszczyła nie- tylko wszystko, co praca rąk ludzkich stworzyła, lecz ruszyła z posad ziemię, wywróciła j ą i wydobyła na wierzch skały, którycli ręka ludzka i za dziesiąt­

ki lat usunąć nie może, tembardziej, że z powodu ruchu upłazu niema dostępu dla pracy na tej ruinie ziemi na długie jeszcze lata.

Nic tutaj nie ocalało, naw et ta ziemia, bo stale pęka, obsuwa się i przewala, a, ja k wyżej zaznaczyłem, ruchy jej mo­

gą trwać długie jeszcze lata.

Gdy takie katastrofy nawiedzały ludy w dobie wędrówek narodów, to mieszka­

niec opuszczał nieszczęsne miejsce i szedł dalej. Ani granice państw, ani linie k a ­ tastru własności nie krępowały go. Dzi­

siaj jako obywatel, należący do organi-

zacyi państwowej, ma prawo żądać od

(6)

806 W SZECHSW lAT M 51

rządu tego państw a, by to państwo, w o­

bec siły żywiołowej, której padł ofiarą, ja k o członkowi organizacyi jego dało byt w ty c h samych w arunkach, w ja k ich istniał przed katastrofą.

Rząd pruski dla celów naukow ych sk u­

pował na Pomorzu kilometrowe p rze­

strzenie pierw otnych torfowisk, by je ocalić dla badań naukow ych przed osu­

szeniem przez daw nych właścicieli. Tu n a tu ra otw arła pole badań naukowych wspaniale, niszcząc kompletnie z g ru n tu stan posiadania 9-ciu je d n o stek jako członków organizacyi państw ow ej. Czy państwo zatem ta k kultu raln e i potężne ja k A u stry a nie może sobie pozwolić na wykupno ziemi objętej fenomenem dla badań naukowych ważnym, lub wypłacić zruinow anym mieszkańcom rentę w wy­

sokości rocznej fruktyfikacyi z ziem u su ­ wających się z pod ręki p racy ludzkiej przez la t dziesiątki.

Przecież to je s t jed y n e możliwe roz­

wiązanie całej k atastro fy ze stanow iska gospodarki państwowej wobec ta k bez­

litośnie wydziedziczonych przez naturę mieszkańców Szklarek.

Jeśli jeszcze uwzględnimy, że k a ta ­ strofa dotknęła ubogich na ciężkich iłach pracujących rolników, włościan i mały obszarek dworski, k tó ry całą ostoję miał w gospodarstwie leśnem dzisiaj ze szczę­

tem zniszczonem bez nadziei możliwości doprowadzenia go do s tan u kultury, to tylko akcya szybka i g run to w n a ze stro­

n y rządu w jedynym może rodzaju w y­

dziedziczonym przez n a tu rę wrócić może w arunki dalszego bytowania.

Minister Długosz zwiedził osobiście roz­

m iary katastrofy. Od tego czasu rozm ia­

r y te się zwiększyły znacznie i niema środków ludzkich by masy upłazów po­

w strzymać.

Wszelkie półśrodki i apele o ofiary na rzecz dotkniętych w yglądają na kroplę wody w morzu—i ż a rty z bezgraniczne­

go nieszczęścia i nędzy.

Geolog Leon Pitułko.

Z B IO R Y N A U K O W E W N A S Z Y C H S Z K O Ł A C H Ś R E D N I C H .

(Wykład z kursu uzupełniającego dla nauczycieli szkół średnich).

W poprzednim wykładzie l) przedsta­

wiłem mój pogląd na ćwiczenia praktycz­

ne w szkołach średnich, jak o istotną część nauki przyrodoznawstwa, obecnie mam zamiar opisać w krótkości urządze­

nie m ateryalne i zastanowić się nad środ­

kami, potrzebnemi do przeprowadzenia tych planów. Pozornie ta rzecz wydaje się nader tru d n ą ze względu na znacz­

ne koszty, a wiadomo, że wydobycie j a ­ kichkolwiek subwencyj n a cele szkolne n ap o ty k a ogromne trudności. Tak jed n ak nie jest. Najważniejsza rzecz, to dobra wola nauczyciela. Oczywiście laborato- ry u m wzorowe pod każdym względem, któreby każdemu pracownikowi d o star­

czyło tego, co należy, wymagałoby znacz­

nych nakładów finansowych, ale z tego musimy zrezygnować, takich pracowni n aw et wszechnice nasze nie posiadają.

Ale przecież i pewne postulaty ze­

wnętrzne są konieczne. P rzed ew szy st­

kiem lokal. Jego w ym iary i ilość okien decydować będą o liczbie pracowników.

Ostatecznie możnaby pracować i w są­

siadującej z gabinetem sali wykładowej, trzebaby tylko pod oknami umieścić s to ­ sowne stoliki i krzesła. Jak iś czas była n aw et w ten sposób urządzona pracow ­ nia botaniczna w uniwersytecie lwow­

skim. Oczywiście, jeśli mówimy ju ż nie 0 wzorowej, ale o normalnej pracowni, to musi ona być specyalnie na ten cel przeznaczona, odpowiednio oświetlona, zaopatrzona w wodociąg i gaz ze stoli­

kam i stosownie urządzonemi, gdzie starsi pracownicy mogliby mikroskopować, po­

w inna zawierać ważniejsze przyrządy 1 konieczne odczynniki, a wreszcie odpo­

wiednio przechowany, a częściowo żywy, materyał. Z przyrządów droższe, więc mikroskopy, mikrotom, term o stat musi

*) Ob. W sz e c h św ia t,

it) z

r. b.

(7)

51 WSZECHSWIAT 807

posiadać zakład, drobniejsze, zdaniem mojem, pracownicy powinni mieć własne.

Raz umożliwia im to pracę i poza szkołą, np. w czasie feryj, po wtóre ze swoją w ła­

snością niejeden uczeń będzie się lepiej obchodził i bardziej szanował niż publicz­

ną, „rządową". Przyrządy te mają być zresztą jaknajprostsze, niektóre z nich mogą sobie sami sporządzić.

W naszym zakładzie ćwiczenia odby­

wają się w dwu p artyach x), przy każ­

dym stole pracuje dwu uczniów, którzy też mają do dyspozycyi wspólne przybo- ry, te są: i mikroskop, pincet, nożyczki, skalpel, 2 igły preparacyjne, g arnitu r odczynników mikrospowych (alkohol, ksy- lol, jod rozpuszczony w alkoholu, eozyna, hematoksylina, zieleń jod )wa i gliceryna), pewna ilość szkiełek mikroskopowych — wszystko z wyjątkiem mikroskopu i od­

czynników własność pracujących. Nadto do wspólnego użytku znajdują się jako własność zakładu kilka brzytew, kamień i pasek do ich ostrzenia, 3 strzykaw ki różnych wielkości, mikroskop prepara- cyjny, term ostat, mikrotom i oczywiście rozmaite przybory szklane. J e s t więc tego dość, wprawdzie brak mi jeszcze ze dwu mikroskopów i dlatego muszę kombinować ćwiczenia mikroskopowe z makroskopowemi, ale proszę zauważyć, że zakład nasz istnieje dopiero rok pią­

ty. Do fizyologii ta k zwierząt ja k roślin dysponujemy też pewną liczbę przyrzą­

dów, wszystkie są wyrobu „domowego“

zrobione przez samych uczniów, zawsze wśród nich znajdzie się jakiś „mecha- n ik “, który n aw et zawilszy aparat potrafi skonstruować, a koszt wtedy redukuje się do zakupna materyału. W szystko to stosuje się też w całej rozciągłości do przyrządów używanych w psychologii eksperymentalnej i tu niema ani jednego przyrządu „sprowadzonego". Wszak mo­

torek może być sporządzony ze starego zegara, model spirom etru sporządzono z puszek na konserwy, aparat rotacyjny dla wyłączenia siły ciężkości podczas

') W r. b. z powodu wzrostu liczby chętnych

— w trzech,

kiełkowania roślin zrobiono z drutu, kor­

ków i skrzydeł blaszanych umocowanych do podstawy drewnianej, w warsztacie szkolnym wystruganej.

Tak samo niedużych wkładów wyma­

gają ćwiczenia mineralogiczne: zbiorek najprostszych odczynników i przyrządów dmuchawkowych nie przekroczy sumy 25 koron (10 rb.).

Materyału do badań winny dostarczyć przedewszystkiem wycieczki. Pamiętać też trzeba o stosownej porze zbioru i zwła­

szcza być zapobiegliwym na zimę. Ho­

dowla w akwaryach i teraryach rzucić znów może pewne światło na kwestye biologiczne. I tu też mogą współdziałać rozpowszechniające się u nas coraz b a r­

dziej w arsztaty studenckie.

I do wycieczki trzeba się uzbroić. A pa­

rat fotograficzny, kompas, barom etr i m a­

pa mają znaczenie uniwersalne. Dla bo­

tanika wystarcza zazwyczaj puszka, ło­

patka, nóż, a w domu bibuła i prasa, choćby improwizowana ze zwykłej deski, zoolog wymaga już słoików, siatek i czer­

paków, delikatnej siatki jedwabnej do połowu planktonu; zebrane okazy z re­

guły muszą być nadto spreparowane za powrotem w laboratoryum. Natomiast znów bardzo proste przybory do geologii, bo wystarcza młotek stalowy i dłutko.

Sprawienie tych przyborów zwraca się sowicie. Wszakże przeważną ilość pre­

paratów zootomicznych potrzebnych do nauki, można sporządzić „w do m u “ i nie wysyłać za nie drogich pieniędzy obcym.

Wreszcie, jeśli czasem nadarzy się jakiś rzadszy, cennniejszy okaz, np. ja k aś for­

ma morska, można go dać do spreparo­

wania któremuś z wprawniejszych p r a ­ cowników, taka „odświętna" robota, mi­

mo konieczności większego wysiłku, działa zachęcająco, bo je s t wyrazem zaufania do sił i zdolności młodego pracownika.

Często nawet tru d ne p rep araty w ten sposób można zdobyć, a wspomnienie n a ­ zwiska wykonawcy podczas wykładu w klasie je s t nagrodą za pracę i przy­

kładem dla innych.

Tak samo uczniowie mogą i powinni

pod okiem nauczyciela wykonać tablice

objaśniające według własnych p repara­

(8)

808 W SZECHSW IAT JMft 51

tów lub pomocniczych książek, w ten sposób też możemy zastąpić liczne dro­

gie w ydaw nictw a obce.

Ażeby je d n ak i n a u k a szkolna pozo­

staw ała w harmonii z p r a k ty k ą i by s ta ­ ła na wysokości współczesnych w y m a­

gań dydaktyki, muzeum powinno dyspo­

nować odpowiedniemi przedmiotami i o ty c h jeszcze słów parę.

Rozpoczynam od geologii, która prze­

ważnie dotąd je s t kopciuszkiem w n a ­ szych zbiorach. Przedew szystkiem w in ­ ny tam się znaleźć mapy geologiczne i reliefy okolicy w dostatecznej podział- ce, sporządzone przez sam ych uczniów, dalej zbiór miejscowych skał, minerałów i skamieniałości, jakoteż fotograiij, r y ­ sunków i profilów ch arakterystycznych dla okolicy. Dopiero n a tem tle w po­

równaniu z obserwacyą rzeczywistości może dokładnie w ystąpić znaczenie obra­

zów klasycznych ale odległych i niedo­

stępnych widoków. A i tutaj pierwsze miejsce powinien zająć krajobraz polski.

Nie mamy wprawdzie dotąd szkolnych tablic polskich tego rodzaju, zastąpić je mogą fotografie i powiększenia, zalecone przed paru laty przez gal. Radę szkolną.

Nabywanie aparatów fotograficznych t e ­ go samego ty pu jakoteż wzmożony ruch wycieczkowy mogą znacznie ułatwić za­

danie. Konieczny też j e s t stosowny zbio­

rek skamieniałości, wśród których formy rzadkie a pouczające pow inny być re p re ­ zentowane przez odlewy. Podnoszę, że dla Celów szkolnych większą w artość ma dobry odlew, niż licho zachowany o ry ­ ginał. Wreszcie znaleźć się tam winny modele i przyrządy do geologii ogólnej x), z których wiele również domowemi ś ro d ­ kami można sporządzić.

Mineralogia, reprezentow ana przez do­

borowe, choćby mniej liczne okazy, po­

w inna też mieć podostatkiem pospoli­

tych, zasadniczych okazów dla prób i do­

świadczeń w klasie i laboratoryum.

Z botaniki, obok zielnika zwyczajnego systematycznego, powinny znajdować się zbiory ekologiczne i biologiczne, n a jle ­

S. Meumer: Geologie experimentelle.

piej w postaci tablic ściennych z natu*

ralnemi odpowiednio dobranemi okazami.

Uzupełnieniem mogą być dobre fotogra­

fie. Zbiorek owoców i nasion, przekroje drewna, utw ory teratologiczne, a wresz­

cie produkty przerobu reprezentow ałyby stronę praktyczną. Modele powiększone i naturalnej wielkości jakoteż preparaty mikroskopowe są zazwyczaj należycie n a ­ gromadzone.

Najwięcej miejsca zajmuje zoologia z powodu dużych okazów wypchanych, szkieletów, okazów w słojach i t. d. Obok je d n a k systematyki, powinny być osobne okazy, a n aw et zestawienia biologiczne, ta k samo p rep araty i modele z anatomii i embryologii. Obrazy, fotografie, m a­

py rozsiedlenia i grafikony uzupełniają zbiory.

Zwracam uwagę, że i antropologia fi­

zyczna nie powinna być wyłączona. Ucz­

niowie sami mogą się tu przyczyniać, robiąc fotografie antropologiczne bądź całych postaci, bądź przynajmniej głowy w pozycyi frontem i z proiilu. Czy etn o ­ graficzne zbiory i fotografie m ają tu na, leżeć, czy do gabinetu geograficznego zależałoby od umowy zawiadowców.

Z przyborów wielką pomocą je s t scy- optykon i stereoskop, do demonstrowania preparatów mikroskopowych nadaje się najlepiej mikroskop specyalny, najlepszy z fabryki N acheta w P aryżu z rewolwe­

rem n a 3 obj., który może także służyć ja k zwyczajny.

Specyalne znaczenie mają muzea na prowincyi. Jako jed y n e zazwyczaj zbio­

ry naukowe, powinny być dostępne dla ogółu, a zawierać osobliwości lokalne, dokładny i dobrze oznaczony zbiór lokal­

ny, powinny dawać obraz fizyografii n a j­

bliższej okolicy. Trudności, jakie n asu ­ wają się w oznaczaniu okazów, można usunąć, zwracając się do instytucyj n a u ­ kowych, j a k Komisya fizyograficzna A k a­

demii Umiejętności w Krakowie, T-wo Krajoznawcze w Warszawie, T-wo Ko­

pernika we Lwowie, wszystkie te orga-

nizacye bezinteresownie dopomagają w

pracy fizyograficznej. Kolekcyonować zaś

mogą i powinni wszyscy nauczyciele —

przyrodnicy wraz ze swymi uczniami. Tą

(9)

Ali 51 W SZECHSW lAT 809

drogą zbliżylibyśmy się przynajmniej w części do stanu, ja k i widzimy w za­

chodnich kulturalnych krajach i wspól- nemi siłami przyczynili do poznania zie­

mi ojczystej.

D r. L u d w ik J a x a Bykowski.

S Z K IC E D A R W I N A D O D Z I E Ł A

„ O P O W S T A W A N I U G A T U N ­ K Ó W " x).

Lat ledwie kilka minęło, kiedy cały świat uczony święcił setną rocznicę w ła­

ściwego założyciela n au k i o pochodzeniu, tudzież pięćdziesięciolecie ukazania się jego epokowego dzieła „O powstawaniu gatunków". W tym podwójnie ju b ile­

uszowym roku 1909 tylko wtajemniczeni wiedzieli, że Darwin pozostawił dwa rę- kopismy i że zanosi się n a rychłe ich ogłoszenie drukiem.

Mówimy tu o dwu rozprawach, z k tó ­ rych je d n a (1842) rzucona je s t całkiem szkicowo, przedstawiając tylko przygoto­

wania, notatki do drugiej (1844), często w samych powiedzeniach luźnych, to zno­

wu w długich zdaniach niejasnych, wi­

docznie pom yślana ja k o memorandum dla samego autora. Obiedwie je d n ak są zno­

wu przygotowawczemi do wspomnianego dzieła „O pow staw aniu gatunków" (1859).

Każda poprzedzająca z trzech prac je s t ja k b y pomysłem do następnej, aż w resz­

cie trzecia, po więcej niż dziesiątku lat przezornego przeczekania, uznana została za godną druku. W e w szystkich też trzech znajdujemy dlatego prawie to s a ­ mo rozłożenie m ateryału, ten sam tok myśli i przykłady. Z każdym je d n a k n a ­ stępującym rękopismem przedstawiają się one coraz dokładniejszemi, coraz s ta ­

*) „D ie F u n d a m ę n te z u r E n ts te h u n g d e r Ar- te n “. Z w e i in d en J a lir e n 1842 u. 1844 v e rfa sste E ssa y s v o n Ch. D a rw in , h e ra u sg e g e b e n von se i- nem S o h n F r. D a rw in , a n to ris ie r te d e u tsc h e T Jebersetzung von M. Sem on. L ip sk i B e rlin 1911 (Teubner).

ranniej opracowanemi, w miarę zbliżania się trzech etapów ku postaci wykończo­

nej dzieła wydanego.

Popełnilibyśmy j e d n a k błąd, sądząc, że dwom niewydanym za życia Darwina szkicom przypisać można tylko wartość historyczną, że nie zawierają one nic no­

wego, czegoby, dokładniej nawet, nie za­

wierało dzieło wydane w 1859 roku i że, kto przeczyta opracowanie późniejsze, po­

zna tem samem i uprzednie, niedowia- dując się z nich niczego więcej. Darwin, głosiciel wiecznych przemian w przyro­

dzie, był sam zanadto gruntow nym prze­

twórcą, zanadto żywym, wiecznie kom bi­

nującym umysłem, żeby zadowolić się miał prostem wykończeniem uprzednio naszkicowanego; znana jego uczciwość kazała mu wiele skreślać, co mu z hypo- tez zanadto śmiałem się zdawało, z przy­

kładów — które w pierwszym tekście ty l­

ko jako warunkowo możliwe przytoczył—

za słabo argumentowanem. Dlatego póź­

niej zachowane poglądy zostały tembar- dziej silnie poparte mnóstwem nowych dowodów. Może ustępstw a odegrały rolę w wielokrotnych przeróbkach — u stęp ­ stwa, które uważał za konieczne ze wzglę­

du na współczesne zapatrywania, ta k o d ­ mienne od jego własnych. Jed n em sło­

wem, oddane jeszcze przez Darwina do druku dzieło w wielu rzeczach j e s t zn a­

cznie powściągliwsze; zawdzięcza ono większą objętość, obok licznych myślo­

wych i faktycznych nowości, obszerniej­

szemu swemu uzasadnieniu, ale są w niem ważne tw ierdzenia opuszczone lub słabiej wypowiedziane, niż w pozostałych ręko- pismach, które właściwie zawierać miały prywatne poglądy autora i bronić ich ze zdecydowanie silniejszą stanowczością.

Chcąc scharakteryzować prace z 1842, 1844 i 1859 r., najlepiej uskutecznić to można przez porównanie, zaczerpnięte wprost z dzieła Darwina; trzy prace te odpowiadają nie trzem stopniom samego rozwoju, gdzie jedno i to samo stworze­

nie zyskuje tylko na wielkości ciała i j e ­ go części, lecz odpowiadają one conaj- mniej trzem tak różnym stadyom rozwo­

jow ym j a k gąsienica, poczwarka i motyl,

przyczem jed n ak gąsienica pod b.ezpo-

(10)

810 W SZECHSW IAT JNTs 51

średnim wpływem początków swego ży­

cia j e s t żywsza, świeższa, bardziej kolo­

rowa od samego motyla gotowego. Jesz­

cze lepiej odpowiadają one trzem rodza­

jo m stworzeń, pochodzących jedno od drugiego w ten sposób, że zawsze p ro st­

sze, mniejsze, je st przodkiem bardziej zło­

żonego, silniejszego; w długiej drodze po­

dobnego rozwoju rodowego nie pozostało w sk u tek dokładniejszego przystosowania nic niezmienionego prócz wspólnego pla­

nu, dającego się wyróżnić ja k o ich typ główny, niejako szkielet lub sy stem n a ­ czyń krwionośnych.

Zestawienie porównawcze trzech epok rozwojowych, które w działalności D ar­

wina górowały, pozwala zrozumieć i dal­

sze zjawisko, co ja k żadne inne oświetlić je s t w stanie niezwykłą wielkość umysłu Darwina, jego erudycyę i zdolności k r y ­ tyczne; właśnie poglądy, opuszczone i umniejszone, okazały się w następstwie słusznemi i szczególnie doniosłemi. Nie­

które są i dziś jeszcze sporne, ale zaczą­

te k walki należy odnieść do samego Dar wina, „Fundam enty" są nowsze, odpowia­

d ają bardziej dzisiejszemu stanowi n a­

szej wiedzy, niż „Powstawanie gatunków".

Czego Darwin nie chciał tu z ta k ą pe­

wnością twierdzić nadal, a co w szkicach do tego daleko bystrzej przejrzał, to ustaliło żmudne badanie ekspery m en tal­

ne dopiero lat ostatnich.

Szczególnie stosuje się to do zmian przeskokowych (mutacye), do dziedzicze­

nia indywidualnie nab y ty ch właściwości i do czysto izolującej i eliminującej, ale nie swobodnie twórczej mocy doboru n a ­ turalnego. Co do ostatniego, D arw in po­

szedł dalej, niż w dwu pierw szych p ra­

cach, dwa zaś pierwsze p u n k ty osłabio­

ne zostały przezeń w stanowczości tw ie r­

dzenia.

Pod zmianą przeskokową rozumie się znaczną zmianę, w ystępującą nagle, za­

zwyczaj już od urodzenia, u stworzenia jakiegoś, a zapowiadającą się tem, że już zarodek uległ przekształceniu dotychcza­

sowej swej postaci; z tego powodu zm ia­

na przeskokowa staje się odrazu dzie­

dziczną i rozpościera się niezmieniona na zarodki przyszłych generacyj. O istocie

zmiany przeskokowej w yrabia się dobre wyobrażenie przez porównanie z kalejdo­

skopem; gwiazda z pstrych odłamków, k tó rą widzimy w rurce, przedstawia stworzenie, organizm; poruszenie rurki sprawia, że wszystkie odłamki rozsypują się i z tego samego m ateryału dają cał­

kowicie zmieniony, ale znowu harm onij­

nie ukształtow any obraz—organizm uległ zmianie przeskokowej. W kalejdoskopie potrzeba było podniety zewnętrznej, żeby j ą wywołać; zapewne nieinaczej rzecz się ma u zwierząt i roślin. Głęboko sięga­

jące siły, czy to będą zmiany klimatu lub pożywienia, czy skaleczenia i k rzy ­ żowania, muszą w tem uczestniczyć, by dotrzeć aż do komórek płciowych i w y ­ wołać w nich przemianę najistotniejszej stru k tu ry . Często nie znamy tej przy­

czyny zewnętrznej, i wówczas zmiana, zdaje się, pochodzi jedynie z przyczyn w ewnętrznych, co niejeden błąd spowo­

dowało u późniejszych odkrywców zmia­

ny przeskokowej. Jednostronność polega i na tem, kiedy de Vries, uchodzący za właściwego twórcę „teoryi mutacyjnej", przyznaje w rozwoju rodowym znaczenie tylko zmianom przeskokowym i tylko od nich wychodzą nowe istotnie formy; m a­

łe, powolne zmiany są bez znaczenia dla przekształceń świata organicznego. D ar­

win jed n ak znał wprawdzie zmiany prze­

skokowe i znaczenie ich pojmował do­

skonale, wiedział, ja k bardzo skłonne są do utrw alenia i dziedziczenia tak, że n a ­ w et krzyżowania naw rotne z niezmienio- nemi osobnikami z trudem zniszczyć je mogą, ale wolny pozostał od nieuspra­

wiedliwionych poglądów ograniczonych następców swoich. Wogóle można odra­

zu powiedzieć, że wszelkie zarzuty prze­

ciw jego teoryi, mianowicie i odgrzewa­

ne dzisiaj za lada sposobnością i uważane za nowe i słuszne, przewidział on dawno i zbił najzupełniej. Darwin dzjeli los wie­

lu znakomitych autorów, gdyż byw a czy­

tan y tylko w przeróbkach innych pisa­

rzy, a bardzo rzadko w oryginale. A prze­

cież lek tura ta nie j e s t wcale zbyt cięż­

ka; owszem, oryginał można równie do­

brze uważać za przystępny, j a k dzieła

tendencyi popularyzatorskiej Hackla,

(11)

M 51 W SZECHSW IAT 811

BSlschego, Carus S tern a i innych. D a r­

win miał przecież głosić nową naukę, co dla tych kół, k tórych dzisiaj stała się wartością najistotniejszą, musiała być ró­

wnie zrozumiale wyłożona, j a k dziś w ar­

stwom najszerszym.

Właściwości, nabyw ane przez zwierzę­

ta lub rośliny dopiero w trakcie w łasne­

go żywota, różnią się od mutacyi tylko nagłem okazaniem się swem i wzrostem, wskutek czego daleko wyraźniej w ystę­

puje związek z przyczynami zewnętrzne- mi; właściwości powoli nabyte różnią się od zmian przeskokowych także i tem, że dotykają zrazu tylko pewną część ciała, od niej dopiero podawane są dalej za po­

średnictwem komórek rozrodczych i w ten sposób wcielane. Odmiennie niż mu- tacye, zwykły też właściwości nabyte powracać u potomstwa nie odrazu z tą samą silą, lecz znacznie osłabione i z cza­

sem dopiero wzmacniać się pod dalszym wpływem czynników odpowiednich. D ar­

win nie miał podstaw y wątpić o istot- nem dziedziczeniu właściwości nabytych;

było to jed n y m z największych błędów spekulacyj podarwinowskich, że wierzo­

no w ich niedziedziczność. Cała trudność w wyjaśnieniu odpowiednich faktów po­

chodzi je d n a k z tego, że substancya ży­

wa — tak obfita w dziwy i sprzeczności protoplazma—trzy m a się z jednej strony uporczywie dawnych właściwości swoich, pozornie wydając się niepodległą wpły­

wom zewnętrznym, z drugiej zaś w y k a­

zuje niekiedy wielką skłonność do wy- równoważenia się w kierunku pewnym.

Powstaje wówczas przeciw przypadko­

w ym w arunkom życiowym owo ścisłe n a­

gięcie się, zwane przez nas przystosowa­

niem; ze zmianą warunków egzystencyi każdorazowa zmiana musi naturalnie przejść w materyę żywotną, w przeciw­

nym razie procesu tego nie moglibyśmy uważać za przystosowanie. Organizm ży­

wy przeczy zatem zdolności swej i skłon­

ności do trwałości. Pies domowy zatra­

cił wrodzoną dzikość i obawę przed czło­

wiekiem przodków swoich, wilka i sza­

kala, a młode jego od urodzenia są ła­

godne. Australski zaś pies i kubański wyzwolił się % pod opieki człowieka

i zdziczał; obawia się znowu ludzi, n aw et wówczas, kiedy sćhw ytają całkiem mło­

de zwierzęta i wychowują j e starannie.

Młodo oswojony wilk lub lis mogą być natom iast tak łagodne i oswojone ja k najłagodniejszy pies domowy. Wyraźne je s t przecież, że siła pewna musi być w stanie znieść odpowiednią przeciwsiłę;

niekrępowana swoboda zatraca w naszym przykładzie in sty n k ty oswojenia lub też przeciwnie, stosownie do przypadkowego rozwoju zdarzeń. Prostego tego praw a fizycznego nie chcą rozumieć jednak prze­

ciwnicy dziedziczności właściwości n a b y ­ tych; kiedy czynnik zmieniający działa przez wiele generacyj i wystawione na działalność jego organizmy ulegają zmia­

nie, wówczas nie uznają oni w tem dzie­

dziczności, ponieważ ten sam czynnik w y ­ wołać może coraz nanowo tę samę zm ia­

nę w każdej generacyi nowej. P rzypad­

ki, w których właściwość nowa zdołała się odrazu dostatecznie utrwalić, zacho­

wując się nieco, naw et pod zmienionemi warunkami, były do niedawna zamało znane i łatwo mogły być sprowadzane do błędu w badaniach lub przypadko­

wości.

Z pomiędzy właściwości nabytych D ar­

win wyróżnił ju ż w pierwszym swym szkicu powstałe pasywnie w sk u tek bez­

pośredniego wpływu ośrodka, np. cie­

pło, wilgoć, zawartość soli, zmiany bez­

pośrednie; nie muszą być one zawsze ce­

lowe, lecz mogą się objawiać i chorobli­

wie. Podrugie, odróżniał właściwości, po­

wstające w skutek pośredniego działania zmienionego pod wpływem nowych w a ­ runków używalności organu, a więc z po­

mocą czynnego współdziałania organi­

zmu danego (zmiany funkcyonalne, nie wprost). Ze zmianą w używaniu organy życiowe podpadają odpowiedniemu p r z e ­ kształceniu, naginają się do każdorazowo koniecznej czynności; z braku k ształce­

nia się zamierają organy, nieraz aż do całkowitego naw et zaniku. Również i te skutki używania i nieużywania Darwin uważał bez zastrzeżeń za dziedziczne, w czem i nadal, zdaje się, zachowa słu­

szność. Dowodów na to nie posiadam y

istotnie dotychczas w pożądanej pewno-

(12)

812 W SZECHSW IAT JS&' 51

ści obserwacyi, ale właściwie inaczej nie możemy wytłum aczyć doskonałości, ja k ą organy życiowe są wyposażone do spe- cyalnycb swych celów. Uznając przy­

stosowanie funkcyonalne i dziedziczność jego, Darwin staje całkowicie na s tan o ­ wisku wielkiego owego badacza przyro­

dy, który ju ż przed nim wypowiedział ideę rozwoju, mało je d n a k zn ajd u jąc po­

słuchu. Nie zdaje się też zrozumiałem, dlaczego Darwin w wielu sposobnościach zwraca się przeciw Lamarckowi, a w pierwszym szkicu wyraża się raz między wierszami: „dobry arg u m e n t przeciw L a ­ marckowi"? Możliwe, że czynił to z tej samej racyi, dla której w autobiografii swojej (ze względu na stosunek do La- marcka) napisał: „Co do jednego tylko tego p u n k tu uczyniono mi przysługę, to też na tyle je ste m próżnym, żeby tego żałować1*.

Wszelkie zmiany mechaniczne, ja k zwyrodnienia, Darwin uważał natom iast za skutek ciśnienia lub ciągnięcia i n ie ­ zupełnego rozwoju, a w takim razie za niedziedziczne; także i w tem zbliża się do poglądów nowszych, g dy tymczasem do późniejszego dzieła jego dostały się niewiarogodne anegdoty o cielętach bez ogona, spłodzonych przez byka, którem u b ram a stodoły odcięła ogon i t. p. Licz­

ne zatem nieporozumienia następców j e ­ go i krytyków , ataku jący ch ten właśnie szczegół, okazują się na podstawie do­

stęp n y ch nam obecnie szkiców zbytecz- nemi.

Do postępowej, pozytywnej działalno­

ści zew n ętrzn y ch warunków życiowych, pow odujących na ciele i zarodku liczne, małe, powolne, lub rzadkie, większe, n a ­ głe zmiany, dołącza się więc jeszcze czy- s to negaty w n a, k o n serw aty w na moc do­

boru. Walka o byt wydaje osobniki z mniej sprzyjającemi zmianami na za­

tratę tak, że w końcu tylko względnie celowo wyposażone okazy pozostają przy życiu; tylko one rozradzać się mogą i one też tylko przekazują właściwości swe p o ­ tomstwu. Darwin je d n a k nie zaznaczył nigdzie w swych szkicach, że p rzytem równocześnie, w sk u tek samego procesu dziedziczenia, zachodzi wzmaganie się

właściwości wyborowych. Przypuśćmy, że zwierzęta, żyjące w traw ach i k rze­

wach, w skutek procesów kolorystycznych uzyskały w swej skórze słaby połysk zie­

lony i zaczynają się łączyć ze sobą; po­

tomstwo ich nie otrzyma odrazu połysku tego w większym stopniu, lecz potrzeba do tego nowych bodźców zzewnątrz,’ by zsumowało się działanie, które objawiło się w generacyi poprzedniej. Kiedy się je d n ak otoczenie zmieni, np. w skutek uschnięcia liści i traw na brunatne, wów­

czas zielony kolor ojca i m atki wystąpi u młodego początkowo w tym samym stopniu, poczem powoli zacznie się zm ie­

niać. Dobór posiada w pierwotnem zro­

zumieniu darwinowskiem i dzisiejszem jedynie właściwość odgraniczania istnie­

ją cy ch już cech od innych tak, że zni­

kają formy przejściowe; może tępić w ła­

ściwości szkodliwe, utrzym ywać poży­

teczne, ale nie zwiększać samoistnie.

Szczegóły, w których Darwin z 1842 i 1844 r., nowszy je st Od Darwina z 1859 roku i później, nie są bynajmniej jeszcze wyczerpane. Pozostające jed n ak w ym aga­

łyby bardziej wyczerpujących wyjaśnień, by mogły być przez ogół zrozumiane.

Wobec tego pokrótce tylko zaznaczamy je poniżej.

„Prawo biogenetyczne11, albo też „te- orya rek ap itu la cy i11—rozwój indywiduum każdego powtarza w skróconej formie rozwój gatunku — wypowiedziane je s t wyraźnie całkiem i opatrzone ogranicze­

niem stosownem do chwili: „Nie praw dą je st, że ja k ieś z nich (zwierząt ssących) wprost przechodzi przez iormy niższej jakiejś grupy, jedn ak wątpliwości nie ulega, że istnieją stadya, wskazujące n a j­

bliższe pokrewieństwo z rybami".

K ierunek pewien, dający się wykryć w przejściach rozwoju rodowego, tenden- cya stałego doskonalenia się, to, co prze­

ciwnik Darwina K v. Baehr „dążnością do celu“, a Eim er „ortogenezą" nazwał, zaznaczony je s t jako prod u k t uboczny doboru naturalnego. Dziedziczenie w „li­

niach czystych", które ostatnio Johan- sen opracował w całą teoryę, wyprowa­

dzone j e s t w zasadach swych przez

stw ierdzenie trwałości nasienia. Nawet

(13)

JM!h5t WSZECHSWlAT

alternatyw ne lub wyłączne dziedziczenie, wyjaśnione przez teoryę Mendla, zazna­

czone je s t w zawiązku. W szystko to osła­

bia zarzut, uchodzący za najcięższy, czy­

niony stale teoryi Darwina: znaczenie ślepego przypadku. Niema żadnego „przy­

padku" u Darwina, lecz wszystko spro­

wadzone je s t ściśle do stałych, niezmien­

nie czynnych przyczyn. Widzimy więc, że szkice, poprzedzające dzieła drukiem wydane, rzucają niemało światła na nie­

jasne dotychczas szczegóły, wykazując również, ja k oględny był Darwin w w y­

powiadaniu zdania ostatniego. Ubiegł epokę swoję, ale też i pojmował to do­

brze — stąd też wstrzemięźliwość owa w wypowiadaniu przekonań.

W edług d-ra P . Kammerera B. J.

K R O N IK A N AU KO W A.

Otrzymywanie produktów promieniotwór­

czych rozpadu toru ma wielkie znaczenie dla Niemieo, gdzie rad znajduje się w m ałych zaledwie ilościach. Bardziej intensywne wy­

zyskanie minerałów, zawierających tor, jest ważne, jeszcze i z tego względu, że przemysł oświetlenia gazowego, jedyny, stosujący do­

tychczas sole torowe, zużywa coraz większe ich ilości s kutkiem powszechnego wejścia w użycie oświetlenia auerowskiego. Z pro­

m ieniotw órczych preparatów torowych, dla k tó ry c h otrzym ania dostarcza m ateryału wy­

łącznie prawie piasek m onacytowy, to r X ma zastosowanie w medycynie, jako środek przeciwko leukemii i anemii. Glaserowi udało się niedawno wydzielić z piasku mo- nacytow ego substancyę silnie promieniotwór­

czą, nazwaną przez niego tymczasowo torem Y . T o r Y w ykazuje równe działanie i tęż samę stałą zmniejszania się w wadze do po­

łowy (3,64 dnia), j a k i to r X, odróżnia się jednak od niego pod względem chemicznym trudniejszą rozpuszczalnością swego siarcza­

nu. Pomimo to, Glaser je st zdania, że oba- dwa p ro d u k ty rozpadu są identyczne, i że różnica chemiczna spowodowana jest w yłącz­

nie przez zanieczyszczenia.

J . Oz.

(Chem. Ztg. 1913).

Nowy sposób wytwarzania dyamentów.

Pismo am erykańskie „Seientific American"

opisuje nową metodę wytwarzania większyoh dyamentów, zaproponowaną przez chemika E. de Boismenu i polegającą na produko­

waniu kamieni w piecu elektrycznym, dro­

gą elektrolizy stopionego węgliku między elektrodami z węgli. D yam enty, o trz y m y ­ wane metodą Moissana, są mikroskopijnie małe, tymczasem wytworzone sposobem p.

Boismenu dziś już mają wielkość 2,5 mm.

W piecu, zbudowanym z cegieł, do którego wnętrza wchodzą elektrody węglowe o prze­

cięciu 15-centymetrowem, wytwarza się na- samprzód węglik wapnia z mieszaniny spro­

szkowanego wapna i węgla. Pod wpływem dalszego działania prądu węglik wapnia u le ­ ga elektrolizie, w której rezultacie na k a to ­ dzie wydziela się czarna masa węglowa, za­

wierająca dyam enty sztuczne. P rodukcya, rozpoczęta w r. 1908 w charakterze próby, ma byó odtąd prowadzona na wielką skalę.

0 metodzie, wyżej opisanej, wypowiedział się szczegółowo prof. dr. A. Miethe w „Ber- liner T a g e b la ttu (JY° 480 z d. 21 września 1913 r.). Imię tego uczonego jest ściśle związane nietylko z fotografią kolorową, lecz 1 z syntezą drogich kamieni (z rodziny k o ­ rundów). Miethe uważa użyteczność nowej metody za jeszoze niesprawdzoną. Między innemi mówi: O w arunkach, w k tórych wę­

giel naprzykład w postaci sadzy albo g r a ­ fitu przechodzi w odmianę dyamentową, nie wiemy nic. P a k te m jest tylko, że dyam ent już w tem peraturze zwyczajnej w pew nych w arunkach, w tem peraturze zaś wyższej bezpośrednio, przechodzi w grafit lub inną odmianę czarną węgla. J u ż przez samo ty l ­ ko sproszkowanie d yam entu otrzym ujem y proszek zabarwiony na czarno, gdyż część minerału przechodzi prawdopodobnie w o d ­ mianę czarną węgla; przez ogrzewanie w przestrzeni, obfitującej w tlen, dyam ent r ó ­ wnież przechodzi w węgiel czarny, praw do­

podobnie grafit. Spostrzeżenia te nasuwają wniosek, że dyam ent jest odmianą węgla, nietrwałą w zwykłej, a szczególnie w pod­

wyższonej tem peraturze, przynajmniej pod ciśnieniem normalnem. J a k się przedsta­

wiają te stosunki pod ciśnieniem wysokiem tego bezpośrednio z pewnością orzec niemo­

żna; można tylko przypuścić, że pod Wyso­

kiem ciśnieniom dyam ent musi być i w wy­

sokiej tem peraturze trwały, gdyż w takich właśnie w arunkach powstał on, oczywiście z węgla jakiegobądź pochodzenia, w sław ­ nych afrykańskich kopalniach dyam ento- wych. O ile sięgają re zu ltaty naszych b a ­ dań dotychczasowych, nie ulega żadnej w ą t­

pliwości, że dyam ent wykrystalizował się tam ze skały oliwinowej na bardzo znacz­

nych głębokościach, a więc pod nadzwyczaj

wysokiem ciśnieniem i zapewne też w b a r ­

dzo wysokiej temperaturze. Skała oliwino-

(14)

814 W SZECHSW IAT J\S 51

wa, po ukończeniu tego procesu, została przez działanie sił w ulkanicznych podniesio­

na do góry w szczelinach i otworach k r a ­ terow ych pokładów osadowych południowo­

afrykańskich i podczas t y c h zmian w u lk a­

nicznych w większej części się zachowała.

Z jednej s trony fakt, że wywietszałe skały oliwinowe, zawierające d y a m e n ty południo- wo-afrykańskie, zawierają je ozęsto w kształ- oie ułamków, że n aw et ułam ki jednego k r y ­ ształu, pasujące do siebie, były z kolei znaj­

dowane w różnych miejscach kopalni, z in ­ nej zaś strony fa k t, że krysz ta ły dyam ento- we znajdowano niekiedy zrośnięte z innemi minerałami, w ystępującem i w oliwinie, j a k naprzykład z g ranatem , dowodzą powstania d y am en tu na t y c h niedostępnych głębokoś­

ciach i przesunięcia wytw orzonych mas mi­

neralnych do powierzchni ziemskiej działa­

niem sił w ulkanicznych. Nie znamy ani j e ­ dnego miejsca na ziemi, w k tó rem d y a m e n t występowałby w w arunkach odmiennych.

Wobeo tego m am y prawo przypuszczać, że, o ile sięgają nasze wiadomości obecne, dy a­

m ent może powstać z węgla tj^lko pod wy- sokiemi ciśnieniami i w wysokich tem p era­

tu ra c h . Chociaż przepowiednie w dziedzinie naukow ej zawsze są wątpliwe, jednakże prof.

Miethe na podstawie rozważań powyższych sądzi, że p ro d u k c y a dyam entów sztucznych o w ym iarach znacznych w najbliższej p rz y ­ szłości jest mało prawdopodobna. Gdyby jed n ak potwierdziły się wiadomości o sy n ­ tezie dyam entów sposobem Boismenu, to cel pożądany zostałby w każdym razie osią­

g n ięty na zupełnie innej drodze, niż tego można się było spodziewać.

J. Oz.

Sterylizacya wody zapomocą promieni po- zafiołkowych była w ostatnim czasie rozpa­

try w a n a przez różnych badaczów, którzy doszli do mało pom yślnych wniosków co do aparatów , w ty m celu obmyślonych. O s ta t­

nio Schwarz i A u m a n n wypowiedzieli się w tej kw estyi w „ J o u r n a l fu r Gasbeleuch- t u n g “ (56, 520). Opisują oni niektóre lam ­ py, służące do oczyszczania wody, i metody, umożliwiające szybką kontrolę działania tych lamp. Uznają również pew ne braki ty c h przyrządów, sądzą jednak, że ta m etoda ste- rylizacyi wody może mieć doniosłe znacze­

nie p ra ktyc zne.

J. Oz.

Współżycie bakteryj z Ardisia crispa.

W pasie podzw rotnikow ym Azyi wschodniej pospolity jest krzew Ardisia crispa, któ ry u nas byw a dość ozęsto hodowany, jako ro­

ślina ogrodowa lub pokojowa. Roślina ta posiada ciemno-zielone, skórzaste liście, ob­

ramow ane dokoła paskiem drobnyoh s y m e ­ t ry c z n y c h wypukłości, niby sznurem p e r e ­ łek. W nętrze ty c h gruzełków zajęte jeat przez gąbczastą tk an k ę, której otwory są szczelniej wypełnione gęstemi masami bak tery j. Ażeby dowiedzieć się, w jaki wła­

ściwie sposób powstają gruzełki mikrobów i w jakim to się odbywa momencie, należy prześledzić rozwój najmłodszyoh liści rośli­

ny, znajdującyoh się jeszoze w pąku. Otóż z badań takioh okazuje się, ja k donosi prof.

dr. Miehe, że b a k te r y e znajdują się w p ąku na w ierzchołku w zrostu i że już ta m ich masa śluzowa otacza najmłodsze liście, chwi­

lowo jeszcze w ystępujące w postaci łusk d e likatnych. Od tego m o m entu można p ro ­ wadzić dalsze obserwacye, które następnie w ykazują, w jak i sposób b a k tery e przedo­

s ta ją się do w nętrza tk a n k i liściowej. N a b rz eg u m łodziutkich jeszcze liści znajdują się względnie duże szpary, w k tóre b a k t e ­ rye wrastają lub też przez k tó re przedostają się do tk an k i zapomocą ruchów pełzającyoh, w najwyższym sto p n iu godnych bliższej uwagi. Z chwilą, gdy pewna ilość bakteryj przeniknęła do jednego ze spo ry c h otworów, znajdujących się w ew nątrz tk an k i liściowej, szpara prowadząca do w nętrza liścia zaskle­

pia się n a sk u te k rozrastania się komórek, ograniczających uprzednio wejście. B a k te ­ rye, zarówno j a k i tk a n k a je otaczająca, za­

czynają się następnie rozwijać, w sk u te k cze­

go k s z ta łtu ją się owe brodawki, które Jjuż na młodych, z p ą k a rozwijającyoh się liścach są wyraźnie zaznaczone, a potem jeszoze w dalszym ciągu zyskują na rozmiaraoh.

Brodawki, mieszczące w sobie bakterye, po ­ zostają przez cały czas wegetaeyi zamknięte i nie otwierają się naw et wtedy, gdy liść z krzew u opada. Masa śluzowa bakteryj, k tó ra znajdowała się na wierzchołku wzro­

s tu łodygi lub gałęzi, oddawszy cząstkę z siebie młodym liściom, rozwija się w dal­

szym ciągu i jeżeli formują się pąki boczne, przenika również do nich, a naw et przenika do pąków śpiących, tak , iż i te w dalszym swym n a tu ra ln y m lub sztucznie wywołanym rozwoju nie są pozbawione bak tery j. Rzecz n aturalna, że b akterye, znajdując się w p ą ­ ku, przenikają nietylko do liśoi, lecz i do kwiatów, jeżeli pąk, w k tó ry m się znajdują, je st kwiatowy. Tą drogą, mianowicie przez kwiat, następnie owoo, b a k te ry e przedostają się wreszcie do woreozka zalążkowego, co z kolei sprawia, że roślina, k tó ra się rozwi­

nie z tego nasienia, będzie również skazana na współżycie z bakteryam i; te zaś i t u ta j, podobnie j a k w roślinie macierzystej, owład­

ną pąkami rośliny i powtórzą opisane e ta p y rozwoju. A więc w opisywanym t u przy­

p a d k u współżycie rośliny z b a k te ry a m i jest

zjawiskiem, k tó re przechodzi z rośliny na

Cytaty

Powiązane dokumenty

Lesieur qui a attir´ e mon attention sur les nombres Eul´ eriens, et plus sp´ ecialement sur les nombres M n , et les coll` egues de l’Universit´ e Nicolas Copernic de Toru´

DRUKARNIA UNIW ERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO, KRAKÓW,

topnieniem zm arzliny, m oże być przy czy ną takiego w łaśnie rozw oju pow ierzchni torfow isk.. term icznej d egradacji

n ieje gorsza choroba przenoszona przez kom ary, m ianow icie filarioza...

Proces p rzen ik an ia przez skórę odbyw a się zresztą bardzo szybko.. C iśnienie osm otyczne bezkręgow ców

OWA AKADEM IA OGARNĘŁA PONAD 150 NAJW YBITNIEJSZYCH UCZONYCH WSZELKICH SPECJALNOŚCI, STAŁA SIĘ W PEW NYM SENSIE W IELKIM JEDNOLITYM INSTYTUTEM NAUKOW YM, Z WIELOMA RÓŻNYM I

Opinja ta ma jednak i ciemne strony – bowiem jakiś nieznany sprawca nie mógł się oprzeć pokusie i przy nadarzającej się okazji skradł z warsztatu szewckiego

Od dawien dawna szty wy naszych kolowrotk6w, Jeden nar6d nie tkniccie sit; t'yclt dw6ch tak roinych osobi- st'ad towary do Indjl i wszystko bylo "w po- powinien uciskac drultiego..