• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXIII

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXIII"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

W arszawa, dnia 7 lute&o 1904 r Tom X X III

\ n^ A ra ko

P R E N U M E R A T A „W S Z E C H Ś W IA T A 11.

W W a r s z a w i e : rocznie rub. 8 , k w artaln ie rub. 2 . Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenumerować można w Redakcyi W szechśw iata re w szystkich k sięgarniach w kraju i zagranicą.

R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

K S Z T A Ł T I W Y M IA RY ZIEM I.

U K ŁA D TET R A ED R Y C ZN Y

W E D Ł U G T E O R Y I G R E E N A . J )

Przekonanie o kulistym kształcie ziemi istniało w najodleglejszej naw et starożytno- | ści. N apotykam y je w najdaw niejszych i kronikach chińskich i hinduskich, następnie i w dziełach filozofów greckich; wreszcie zaś znany w dziejach astronom ii uczony aleksan­

dryjski Ptolem eusz bierze je za podstaw ę swego słynnego układu epicyklicznego, k tó ­ ry, ja k wiemy, przetrw ał w nauce aż do cza­

sów K opernika.

Pomimo to jednak, że przekonanie powyż­

sze istur&ło w um ysłach w szystkich uczo­

nych, było ono atoli przekonaniem w yłącz­

nie apriorystycznem , nie spraw dzonem do­

świadczalnie; z drugiej zaś strony wniosek o kulistości ziemi nie m ógł być o p arty n a­

w et teoretycznie na podstaw ach ściśle n au­

kowych. Dopiero wiekopomne prace New­

tona i jego odkrycie praw ciążenia powszech­

nego dały możność uzasadnienia naukowego kulistości w szystkich ciał wszechświata. Jed-

T eo ry a G reena częściowo b y ła ju ż p rz e d ­ m iotem p a ru arty k u łó w w e W szech św iecie. S ą­

dzim y je d n a k , że p odanie je j w całości, zebranej w je d n e m opracow aniu, b ęd z ie zajm ujące d la czy­

telników naszego pism a.

nakże sam Newton nie um iał jeszcze obli­

czyć zupełnie dokładnie, ja k i mianowicie k ształt powinna była przybrać ziemia pod działaniem własnego ciążenia i siły odśrod­

kowej, jakkolw iek wiedział ju ż, że istotny kształt południków ziemskich zbliża się b a r­

dzo do elipsy. Zadanie gm atw a się znacz- nin skutkiem tego, że wraz ze zm ianą p ier­

wotnych kształtów bryły ziemskiej pod wpływem ruchu wirowego, zmienia się rów ­ nież kierunek i siła ciążenia w różnych m iej­

scowościach ziemi, a okoliczność ta powo­

duje nową znów deformacyę i t. d. Otóż

| zaledwie w w ieku X V III dopiero zdołano j teoretycznie rozwiązać zagadnienie, jaki

j

kształt pow inna przybrać m asa ciekła, pod-

| dana ruchow i wirowemu. Przekonano się w rezultacie, że południki takiej m asy m uszą bezwarunkowo posiadać k sz ta łt eliptyczny, a więc sam a bryła w takich w arunkach sta­

je się elipsoidą spłaszczoną. Jednakże dwa różne w pływ y składają się na to, że obliczo­

na teoretycznie elipsoida niezupełnie się zgadza z istotnem i w ym iaram i ziemi. P rz e ­ dewszystkiem więc gęstość pokładów ze­

w nętrznych skorupy ziemskiej nie wszędzie

| je s t jednakow a, a więc i kształty jej nie mo­

gły się uform ować ściśle* praw idłowo; po-

wfcóre zaś w pom iarach bezpośrednich ma-

j my do czynienia nie z idealną pow ierzchnią

ciekłą, ale ze skorupą stałą i wszelkiemi jej

nierównościami. Jakkolw iek w pom iarach

(2)

82 W S Z E C H Ś W IA T

A» 6 tego rodzaju sprow adzam y je zawsze drogą

rach u n k u do niezm iennego poziom u ocea­

nicznego, jednakże i w tych naw et w a ru n ­ kach pew ne różnice od idealnego ty p u elip­

soidy w ystępują dość dobitnie.

W celu ścisłego zbadania w ym iarow i k sz ta ł­

tu ziemi przedsięwzięto we w szystkich nie­

m al krajach cywilizowanych św iata (prze­

w ażnie zaś w Europie) nader dokładne po­

m iary łuków południków i in ny ch kół sfe- roidy ziemskiej. Prace te m ają n a wzglę­

dzie osiągnięcie dw u celów: pierwszy, w ła­

ściwie geodezyjny, polega na dokładnem obliczeniu istotnych odległości linijnych d a­

n ych punktów pow ierzchni ziemskiej, d ru g i zaś, astronom iczny—n a obliczeniu odległo­

ści kątow ych ich zenitów.

G dyby ziemia posiadała k sz ta łt kuli p ra ­ w idłowej, to łu k jej powierzchni, w yrażony w jedn ostk ach m iary kątow ej, odpow iadał­

by w zupełności w ym iarow i k ą ta pom iędzy zenitam i dw u danych punktów , widzianem i z jej środka. G dybyśm y przytem zdołali drogą pom iarów bezpośrednich obliczyć w iel­

kość linijną takiego łu k u w kilom etrach, m ilach, lub t. p., to na ty ch podstaw ach m o­

glibyśm y ju ż bardzo łatw o znaleźć właściwe w ym iary okręgu rów nika, południków i ich średnice. B iorąc dw a pew ne p u n k ty , leżą­

ce na danym południku, m ożem y odrazu i w sposób nader łatw y obliczyć różnicę ich szerokości geograficznych, to je s t ilość stopni łuk u , k tó ra je dzieli. W tym celu należy tylk o w ym ierzyć dokładnie odległość zeni­

to w ą pewnej, dowolnie obranej gw iazdy, w chw ili jej górow ania w obu ty ch m iejsco­

wościach i jednę wielkość odjąć od drugiej, a w rezultacie otrzym am y poszukiw aną róż­

nicę szerokości, w yrażoną w stopniach i ich częściach. P ostępując w tak i sposób i uw a­

żając b ry łę ziemi za sferę praw idłow ą, E ra- tostenes na 200 lat przed Chr. obliczył jej okrąg na 250000 stadyów , czyli 46 400 km (jeżeli istotnie, ja k przypuszczają, stad y o n

j

grecki rów nał się 185 m).

Skoro jed n a k ziemia m a k sz ta łt elipsoidy, to kw esty a przedstaw ia się ju ż nieco inaczej.

K rzyw izna pow ierzchni kulistej je s t wszę­

dzie jednakow a, w elipsoidzie zaś byw a ona zm ienna: krzyw iznę najw iększą w idzim y tu n a rów niku, a najm niejszą pod biegunam i.

Okolice podbiegunow e stanow ią w danym

p rzyp adk u ja k b y część kuli o większym p ro ­ m ieniu, aniżeli okolice rów nika, a skutkiem tego jeden stopień południka, zmierzony pod biegunem , zajm uje znacznie większą prze­

strzeń, aniżeli ten sam łuk pod równikiem , lub naw et w szerokościach średnich. Różni­

ca ty c h wym iarów zależy, rzecz oczywista, od ekscentryczności elipsy południka; od niej zależy również i wielkość spłaszczenia, czyli różnica w ym iarów dw u osi (większej — rów nikow ej, i m niejszej—biegunowej), w y­

rażona w częściach osi większej. Pom iary, dokonane przez M aupertuisa w Laponii, Bou- g uera i La-O ondam ina w P eru (17B5—-1744), pierwsze, do których zastosowano zupełnie dokładne narzędzia m iernicze i przytem do­

konyw ane w szerokościach znacznie się róż­

niących, dały długość linijn ą stopnia połud­

nika dla L aponii 57 420 toazów, a dla Peru 56 750 toazów (toise = 1,95 to), skąd obli­

czono spłaszczenie ziemi na

1/ 280

x).

D okładne obliczenie w ym iarów ziemi (a przedew szystkiem jej prom ienia) o trzy ­ m ujem y tedy drogą bezpośrednich pomiarów lin ijn y ch różnych kół. Powiedzieliśm y ju ż wyżej, że gdyby ziemia posiadała k ształt sfery, wówczas obliczenie jej prom ienia w pew nych jednostkach m iary byłoby rze­

czą nadzwyczaj łatw ą. Isto tn ie bowiem, g dybyśm y w tym celu zmierzyli długość lin ijną łu k u pewnego koła wielkiego, np. po­

łudnika, i gdybyśm y nadto w sposób opisany wyżej obliczyli dokładnie różnicę szerokości geograficznych początkow ego i ostatecznego p un k tó w pom iaru, to m ielibyśm y ju ż w szyst­

ko, czego potrzeba. P rzypuśćm y np., że d łu ­ gość łu k u w yrażona w pew nych jednostkach m iary linijnej wynosi l, w ym iar z a ś \ą to w y , czyli ilość stopni oznaczmy przez tp; w takim razie w ym iar lin ijn y jednego stopnia rów na się : —- . W ielkość zaś jednego stopnia, ja k wiemy, je s t to

' / 180

część połowy okręgu ko ła. Jeżeli więc oznaczym y prom ień ziemi sferycznej przez R, to, ja k uczy nas geome- try a elem entarna, połowa okręgu = TtR, czyli

* R l . , , . r ..

- ^yQ ' — -, stąd zas w ym iar linrjny pro- . . ? 180Z

m ienia: R = --- .

*<P

') Obszerniej o tem p. w odczycie p. M. Hube-

ra, Wszechświat z r. 1903 str. 486.

(3)

A'ó 6

W SZ EC H ŚW IA T

83 W rzeczywistości jednak, ja k to w ykazały

pom iary, b ry ła ziemska odbiega znacznie od form y sferycznej i posiada, ja k powiedzie­

liśm y k ształt elipsoidy. "Wobec tego drogą pom iarów stopni kół wielkich rozw iązujem y w danym razie zadanie nieco trudniejsze, a m ianowicie obliczamy zarazem i w ym iary ziemi i k ształt południka eliptycznego, t. j.

obie jego osi i ekscentryczność.

Zmierzyć bezpośrednio łuk południka na znacznej przestrzeni w zastosowaniu prak- tycznem byłoby istotnem niepodobieństwem.

Możemy jed nak

osiąg n ąć

w ynik m atem a­

tycznie dokładny drogą nadzwyczaj ścisłego w ym ierzania t. zw. podstaw y (basis) przy­

szłych pomiarów, a następnie niemniej ści­

słych prac tryangulacyjnych, polegających ju ż wyłącznie n a w ym ierzaniu kątów . W tym celu na powierzchni ziemi tw orzym y w kie­

ru n ku łuku, który

m am y Ayymierzyć,

szereg trójkątów , czyli ta k zwaną

sieć

tryangula- cyjuą, i m ierzym y bezpośrednio, ale z m ate­

m atyczną ścisłością (to jest zapomocą nad­

zwyczaj dokładnych narzędzi, z uw zględnie­

niem stopnia tem peratury, wilgoci i t. d.) jed en przynajm niej bok którego z tych tró j­

kątów , który stanow i w takim razie właśnie ową podstawę, o której mówiliśmy. N astę­

pnie wym ierzam y ju ż tylko odpowiednie kąty, co jest zadaniem stosunkowo łatwem , i na zasadzie znanych wzorów trygonom e­

trycznych otrzym ujem y drogą rachunku linijny w ym iar całego łuku.

N a podstaw ie dokonanych w ta k i sposób pom iarów łuków południka pod różnemi szerokościami możemy drogą nieco zawilsze­

go ju ż rachunku, w ym agającego zastosowa­

nia m atem atyki wyższej, obliczyć ta k zwane elem enty południka, to je s t' jego wielką i m ałą oś i ekscentryczność, a stąd znów obliczamy w ym iary sferoidy ziemskiej i jej spłaszczenie.

Otóż, ja k widzimy, zagadnienie nasze w teoryi zasadniczo zostało rozwiązane. P o ­ zostaw ało więc tylko zadanie praktycznego w ykonania. Najw iększy krok naprzód zro­

bił w ty m kierunku znany m atem atyk Bes- sel, k tó ry połączył w yniki pom iarów w łas­

nych i dokonanych przez B ayera w Prusach wschodnich z najściślejszemi pom iaram i astronom ów angielskich i francuskich.

W nioski ostateczne tego rach u n k u słusznie

uważano doniedaw na za najdokładniejsze i dopiero w ostatnich latach I. Ciarkę w pro­

wadził w nich pewne zmiany.

Ciarkę w obliczaniu wym iarów ziemi ko ­ rzystał z najnow szych badań, dokonanych w Rossyi i Indyach W schodnich, nie zmie­

niając, jednak w niczem m etody ogólnej, k tó ­ rą wprowadził Bessel.

Załączam y tu ostateczne wyniki obu tych rachunków :

Bessel J. Ciarkę 1837 r. 1880 r.

W ielka półoś sfe­

roidy ziemskiej czyli prom ień

rów nika . . . . 6377,397 km 6378,249 km Mała półoś, czyli

prom ień biegu­

nowy ... 6356,079 km 6356,515 km Spłaszczenie . . . 1 : 299,1528 1 : 293,5

A więc w edług Clarkea w ym iary ziemi i jej spłaszczenie są nieco większe, aniżeli w edług Bessla.

Nadto, korzystając z pom iarów stopni d łu­

gości Ciarkę obliczył także w ym iary ziemi w przypuszczeniu, że je s t ona elipsoidą trzy- osiową, to je s t że nietylko południki ziem­

skie posiadają k ształt eliptyczny, ale, że i sam rów nik jest także elipsą. W takich w arunkach otrzym ujem y następujące dane przybliżone:

W ielka półoś elipsy równikowej 6378,321 km M ała półoś tejże e lip s y ... 6377,857 „ M ała półoś elipsy południkowej 6356,330 „ A więc spłaszczenia wynoszą odpowiednio:

Równikowe . B iegunow e .

i/

/

289.5 1

/

i2 9 5 .8

Jeżeli wszakże zmienimy m etodę postępo­

w ania odwrotnie i, biorąc za podstawę dane Bessla i Clarkea, obliczymy również teore­

tycznie w ym iar pewnego stopnia południka, a następnie porów nam y otrzym any rezultat z pom iaram i bezpośredniemi, to dostrzega­

m y tu częstokroć różnice tak dalece znaczne, że nie dadzą się one w żaden sposób w y tłu ­ maczyć niedokładnością przyrządów, lub też nieścisłością wykonania, pomiarów. T łum a­

czą je tylko pewne niepochw ytnę, w ypadko­

we, że się ta k w yrazim y, różnice pomiędzy

istotnym kształtem ziemi a form ą sferoidy

(4)

84

W S Z E C H Ś W IA T

A'ó 6 idealnej, a także pew ne zaburzenia m iejsco­

we, powodowane w pływ em przyciągania wielkich mas, ja k np. gór, skutkiem czego następuje częstokroć dość znaczne odchyle­

nie pionu od właściwego kierunku, a więc i niedokładność obserwacyi. Tego rodzaju miejscowe zaburzenia dostrzegano zresztą nie tylko w górach (w A lpach, w H im ala­

jach) ale naw et i w miejscowościach zupeł­

nie równych. F a k t ten, zdaniem E ayea, do­

wodzi istnienia pod pow ierzchnią ziemi w ielkich obszarów o znacznej gęstości m a- teryi, albo też p rzeciw nie^o lb rzy m ich próż­

ni, ja k np. w okolicach M oskwy, gdzie w ła­

śnie na podstaw ie odchylenia pionu stw ier­

dzono istnienie pod ziemią obszernych prze­

strzeni zupełnie próżnych—pieczar podziem ­ nych.

Doniedawna m ogliśm y badać k sz ta łt sferoidy ziemskiej tylko dro g ą pom iarów stopni szerokości, to jest w ym ierzając do­

k ładnie linie południków . Dziś jed n a k w o­

bec udoskonalonych narzędzi astronom icz­

n y ch i zastosow ania telegrafów m ożem y przedsiębrać badania we w szystkich niem al k ierunkach. N auka zawdzięcza w ty m wzglę­

dzie bardzo wiele w spaniałym pracom „Ko- m isyi Pom iarowej E u ro p e jsk iej1', k tó rą utw orzył Bayer. Część naszkicow anych p rac ju ż wykończono, reszta zaś pozostaje do w ykonania.

Ostatecznie więc m ożem y podać n a stęp u ­ jące w ym iary globu ziemskiego, oparte na

całej sumie dokonanych p rac geodezyjnych:

Średnica rów nikow a glo­

bu ... 12 754,7943 hm Oś obrotu, czyli średnica

b ieg u n o w a... .12 712,1579 „ Spłaszczenie sferoidy . .

1/ 39 9 il5

= 0,0033428 O krąg ró w n ik a ... 40 055,402 km O krąg południka . . . . 39918,900 „ E kscentryczność połud­

nika ... 0,0816968 Bądź co bądź jed n ak w szystkie powyższe w ym iary m ają na względzie idealną w yłącz­

nie powierzchnię sferoidy, sprow adzoną do poziom u morza. "Wiemy jednakże, że w rze­

czywistości t. zw. ląd y są to olbrzym ie w y ­ górow ania skorupy ziemskiej, sięgające b a r­

dzo wysoko ponad poziomem średnim ocea­

nu, dno zaś tego ostatniego dochodzi często­

kroć do również olbrzym ich głębi. W obec tego, gdybyśm y mogli poznać zupełnie do ­ kładnie zarysy stałej skorupy globu ziem­

skiego, bez otaczającej ją warstwy oceanicz­

nej, to zarysy te bezw ątpienia w ydałyby się n am znacznie odm iennemi od k ształtu elip ­ soidy geodezyjnej. W czasach ostatnich pow stało pod tym względem kilka dość cie­

kaw ych teoryj, najwięcej jed n ak podstaw naukow ych posiada t. zw. „teorya tetrae- d ry cz n a

-1

znanego geologa Greena, opracow a­

na przez K. L allem anda. J e s t ona o tyle cie­

kawszą, że w yniki jej wiążą się ściśle z teo- ry ą pow staw ania wulkanów, trzęsień ziemi i zjaw isk seismologicznych. W obec nie­

zmiernej doniosłości tej kw estyi podajem y tu naszym czytelnikom w form ie możliwie przystępnej streszczenie ostatnich w yników owej teoryi w edług spraw ozdania p. L alle­

m anda z dn. 4 m arca 1903 Ł).

Tw ierdzenie, że nasz układ słoneczny jest układem stałym , pow iada Lallem and, a sko­

ru p a globu ziemskiego pozostaje w stanie niezm iennej rów now agi—są to dwie praw dy w przekonaniu wielu uczonych ta k dalece widoczne, że nie potrzebują żadnych bliż­

szych dowodów.

Bo też w samej rzeczy, czyż nie widzim y z d n ia na dzień, że planety krążąc dokoła słońca, zajm ują stale wśród gw iazd innych s.tanowiska, wyznaczone im przez rachunek teoretyczny, oparty na podstaw ie niezm ien­

ności ich ruchów w przestrzeni z uw zględ­

nieniem niew ielkich zm ian peryodycznych, które dają się również łatw o przewidzieć i obliczyć? Czyż zakrycia gwiazd stałych, zaćm ienia słońca i księżyca nie zachodzą z m atem atyczną ścisłością w chwilach, w ska­

zanych naprzód przez astronomów?

Z drugiej zaś strony pom iary siły ciężko­

ści, pom iary łuków południka, a przede- w szystkiem obliczenia niwelacyjne, dokony­

wane w tych sam ych miejscowościach, ale w odległych od siebie czasach, niezm ienną identycznością swych wyników dowodzą rów nież bezwględnej niem al stałości tej sko­

ru p y ziem skiej, n a której od wieków żyje i rozw ija się ludzkość. Czyż nie dowodzą tego niezm ienne zarysy lądów i mórz, kie-

1) B u lle tin d e la S ociete a stro n o m iąu e de la F ra n c e , 1 m aja 1 9 0 3 .

(5)

6

W SZ EC H ŚW IA T

85 ra n k i i wysokości łańcuchów górskich i ło­

żyska rzek, które od najodleglejszych cza­

sów historycznych, aż do dni obecnych nie uległy żadnym „zmianom wyraźnym?

W praw dzie nauka geologii dowodzi, że układ ten nie był zawsze takim , jakim go wi­

dzim y obecnie i ulegał pew nym dość poważ­

nym naw et przekształceniom . W iemy np., że w epoce form acyi kredowej wiele miej­

scowości, stanow iących dziś lądy, a naw et szczyty gór, były wówczas dnem morza. P o ­ czynając od stanu chaotycznej m asy gazo­

wej, a następnie ognisto-płynnej, owych pierw otnych stadyów rozw oju naszego glo­

bu, aż do dzisiejszej pow yginanej zm arszcz­

kam i i przepaściami zoranej sferoidy, w czę­

ści tylko zajętej przez gładką powierzchnię mórz i oceanów, zarysy pow ierzchni ziemi m usiały przechodzić przez zm iany tysiączne.

Zazwyczaj jed n ak przypuszczam y, że każda z tych zmian była następstw em jakiegoś jednorazow ego nagłego kataklizm u, jakim , np., był ów potop, o którym opowiada B i­

blia, i że w okresach czasu pom iędzy dw ie­

m a następującem i po sobie katastrofam i, skorupa ziemi, czyli, ja k się w yrażają geolo­

gowie, jej litosfera, pozostaw ała wciąż w równowadze, przynajm niej względnej.

Przed kilku laty H. Poincare wskazał do­

wodnie, co myśleć należy o owej osławionej stałości układu słonecznego x). M niemana ta stałość jest tylko złudnem przywidzeniem, gdyż w istocie rzeczy cały uk ład zwolna wprawdzie, ale nieustannie dąży k u wyniko­

wi ostatecznem u zupełnego zrównoważenia sił, a więc do nieruchom ości i m artw oty. J e ­ żeli dziś m ówimy jeszcze, a naw et uznajem y do pewnego stopnia tę, niegdyś ogólnie uzna­

ną zasadę, że długość doby i roku nie ulega żadnym zmianom, to dlatego jedynie, że kilka dziesiątków stuleci, które ogarnia hi- storya ludzkości, stanow ią, właściwie mó­

wiąc, zaledwie pochw ytną chwilę w porów­

naniu z olbrzymiemi okresam i peryodów geologicznych, a skutkiem tego od czasów najstarożytniej szych, aż do dni obecnych istotnie zmian żadnych w ty m względzie nie możemy dostrzedz.

x) A n n u aire

du

B u re a u d es L o n g u itu d e s, za ro k 1 8 9 8 , porów n. ta k ż e W s z e c h św ia t z r. 1903 s tr . 6 7 5 .

Przekonanie o niezmienności ziemskiej powierzchni jest tylko złudzeniem. W y b u ­ chy wulkaniczne i trzęsienia ziem i—te dwa zjaw iska ściśle ze sobą pokrewne, stanow ią dostateczną podstaw ę do udowodnienia p o ­ wyższej tezy.

Mówiąc o trzęsieniach ziemi, należy mieć na względzie nietylko te gwałtow ne, stra­

szliwe kataklizm y, które naraz burzą do­

szczętnie całe m iasta i pozbawiają życia ty ­ siące mieszkańców, ani też w yłącznie m niej­

sze, ale bądź co bądź, wyraźnie odczuwane w strząśnienia, które w samych granicach świata cywilizowanego dają się dostrzegać najmniej dwa razy dziennie, jakkolw iek obszar ten ogarnia zaledwie

1/ 50

część całej po­

w ierzchni ziemi. Idzie tu przedewszystkiem o te niezm iernie subtelne, ale ustaw iczne r u ­ chy, drżenia powierzchni, które dają się zau­

ważyć tylko przy .zastosowaniu nadzwyczaj czułych narzędzi.

Niepochwytne te drgania, którym do pew ­ nego stopnia odpowiadają zm iany linij ba­

rom etru, byw ają nierównie intensywniejsze w zimie, aniżeli latem , i dochodzą zwykle do m axim um w epokach porównania i wów­

czas, szczególnie w okolicach podzw rotni­

kowych, zm ieniają się częstokroć w istotne trzęsienia.

Objawy powyższe ogarniam y ogólną n a ­ zwą seizmów; stanow ią one obecnie przed ­ m iot nader sum iennych i pracow itych badań wielu obserw atoryów specyalnych, urządzo­

nych w tym celu w krajach.cyw ilizow anych, przeważnie zaś we F rancyi, w Niemczech, we W łoszech i w Japonii, tej klasycznej krainie trzęsień. Miejscowe tow arzystw a seismologiczne, zjednoczone w jedno tow a­

rzystw o m iędzynarodowe, postanow iły na wzór Tow arzystw a Geodezyjnego połączyć swe prace w ty m celu, ażeby drogą zastoso­

w ania jednakow ych narzędzi i m etod bada­

nia otrzym ać możliwie wyczerpujące i syste­

m atycznie ujednostajnione m atery ały dla rozwoju tej nowej gałęzi nauki, której włosi nadali ju ż charakterystyczne m iano „meteo­

rologii w ew nętrzneju (meteorologia endoge- na), chcąc w ten sposób zaznaczyć jej zw ią­

zek bezpośredni z meteorologią powietrzną.

To też dziś nie w ydaje się już chim erą przy ­ puszczenie, że w krótce nadejdzie czas, kie­

dy będziemy mogli sygnalizować zawczasu

(6)

86

W S Z E C H Ś W IA T

Af2 6 trzęsienia ziemi, ja k ju ż sygnalizujem y z je d ­

nego n a drug i brzeg A tlan ty k u przew idyw a­

ne nadejście burzy.

(DN)

Paw eł Trzciński.

MG-ŁY L O N D Y Ń SK IE.

Pow szechnie wiadomo, że m gły dla L o n ­ dynu, w skutek nadzw yczajnej częstości p o ­ jaw ian ia się, ja k również z powodu gęstości, jakiej dosięgają, stanow ią praw dziw ą plagę.

Szkodliwość i przykrość tego zjaw iska zw ięk­

sza nad to ta okoliczność, że częstokroć spły­

wa ono na m iasto zupełnie nagle i niespo­

dzianie. K tokolw iek był przez pew ien czas w Londynie, oglądał obraz następujący:

wśród białego dnia, w południe, wobec j a ­ snej nieraz pogody nagle, raptow nie robi się praw ie zupełnie ciemno; w m ieszkaniach za­

palają lam py, n a u licach—latarnie, słowem noc praw dziw a, spotęgow ana jeszcze niezno­

śną, gęstą, czarną m głą; po godzinie lub paru m gła znika, ja k się zjaw iła, i m am y znowu dzień.

O statniem i czasy zajęto się kw estyą, czy- by się nie dało dojść do przepow iadania z pew ną dokładnością zjaw iania się ty ch hy- drom eteorów. W ty m celu M eteorological Oouncil zarządził w ciągu zim y roku 1901/2 badania w stępne i przygotow aw cze. Z o r­

ganizow ano nasam przód specyalne obser­

wacye n ad m głam i i w yniki ty ch obserwa- cyj stanow ią przedm iot pracy, świeżo ogło­

szonej przez kap itan a A lfreda C arpentera p. t. „London fog in ąu iry 1901—1902. R e­

p o rt to M eteorological Council“. L ondyn 1903. Poniżej podajem y, idąc za bruksel- skiem czasopismem Ciel et Terre, treść n a j­

ciekawszych części rozpraw y C arpentera.

Obserwacye zostały przeprow adzone przy pom ocy personelu różnych oddziałów straży ogniowej. Pozwoliło to na rozporządzanie siecią z czterdziestu sześciu stacyj obserw a­

cyjnych, rozrzuconych w rozm aitych dziel­

nicach m iasta oraz w niektórych okolicach podm iejskich. Serya obserw acyj je s t w szak­

że jeszcze niezupełna, bo rozpoczęto ją do­

piero w końcu października r. 1901-go.

D aw niejsze ju ż dostrzeżenia okazały, że częstość m gieł w Londynie w zm aga się b a r­

dzo szybko, poczynając od 15-go sierpnia i dosięga m axim um około połowy lub końca listopada. M aleje następnie do połowy lu ­ tego, pozostaje niezm ienna do połowTy m ar­

ca, poczem spada znów szybko aż do m aja.

Od tego czasu do sierpnia m gły zjaw iają się rzadko. Można je obserwować w dwu cha­

rakterystyczny ch postaciach: m gły wysokiej, uryw ającej się na wysokości dachów domów, i m gły niskiej, rozpościerającej się aż do po­

w ierzchni ziemi.

Chcąc nadać zebranym dostrzeżeniom cechę jednolitości, a więc um ożliwić ich po­

rów nyw anie, przyjęto następującą klasyfi- kacyę:

1) M gła słaba: U tru d n ia nieco żeglugę oraz bieg pociągów; przedm ioty są widzial­

ne n a odległości 200 yardów (183 m).

2) M gła um iarkow ana: W szelka komuni- kacya tru d n a . O bserw ator nie jest w s t a ­ nie dojrzeć w dzień człowieka n a odległości więcej niż 90 m, d o m u —-na odległości wię­

cej niż 180 m. W nocy niepodobna do- strzedz zapalonej latarn i odległej o 370 rn.

3) M gła gęsta: Żegluga zatrzym ana, k rą ­ żenie po drogach żelaznych i po ulicach b a r­

dzo trudne. W dzień niemożna dostrzedz na ulicach żadnego przedm iotu. W nocy zapalona lata rn ia je s t niew idzialna na odle­

głości 55 m.

B u lety n y obserwacyj podają nadto szereg inn ych szczegółów, dotyczącycli m gły, m ia­

nowicie wysokość, jakiej dosięga, kierunek jej przesuw ania się, tem peraturę i w ilgot­

ność pow ietrza i t. d.

Urządzono również obserwacye na wierz­

chołkach pew nych gm achów.

Pierw szym wnioskiem, w yłaniającym się z ty ch badań, jest, że zimą słabe m gły, w y­

w oływ ane przez dym, są zjawiskiem mniej więcej stałem w niektórych częściach City, t. j. dzielnicy centralnej: Od 20 grud nia do 17 m arca zanotow ano 25 dni, podczas k tó ­ ry ch m iędzy godziną

1

-ą a

2

-ą popołudniu granica widzialności ze szczytu k ated ry św. P aw ła oraz ze szczytu k ated ry W estm in- sterskiej nie przenosiła 800 m. M axim um tej g ran icy nie przenosiło w ty m okresie 2400 m.

Dopiero od 2 m arca m ożna było z wierzchoł­

k a jednej z ty c h wież widzieć drugą.

W opracow yw aniu tablic liczono jako dni

m gliste te tylko, dla których dwa p rzy n aj­

(7)

J\° 6

-W SZECHŚW IAT

mniej posterunki podaw ały m głę um iarko­

waną. Dało to 52 dni m glistych w okresie od 2 listopada do 14 m arca.

Zdaniem Carpentera^ rozwiązanie zagad­

nienia o przew idyw aniu m gieł londyńskich zależne je st od głębszego zbadania n astępu­

jących kwestyj:

1) Oznaczyć należy całokształt w arunków m eteorologicznych, których obecność czyni praw dopodobnem zjaw ienie się m gły.

2) Oznaczyć części m iasta, w których tw orząca się m gła pow staje nasam przód oraz zbadać dlaczego.

3) Zbadać, czy m gła rozpościera się p ra ­ widłowo od jednej części m iasta k u drugiej, co pozwolićby m ogło na uprzedzanie o jej zbliżaniu się.

4) P ostarać się o zdobycie wskazówek co do prawdopodobnej gęstości m gły. Ozna­

czyć miejsca, gdzie będzie najbardziej nie­

przezroczysta. Oznaczyć w arunki, które spraw ią jej zniknięcie. •

Większość obserwowanych m gieł pow sta­

ła między 7-ą a

8

-ą. Rozpościeranie się ich odbywało się zwykle w sposób bardzo nie­

praw idłow y. Nie zauważono, by, zanim n a­

wiedzą m iasto, ukazyw ały się uprzednio nad Tam izą. W chwili obecności m gły powietrze jest bardzo rzadko nasycone p a rą wodną.

S tan hygrom etryczny, w edług obserwacyj w Kew, zaw arty był w większeści p rzypad­

ków m iędzy 80 a 90-u. D w ukrotnie tylko zanotowano m głę nie przekraczającą wierz­

chołków najw yższych gm achów. Naogół gę­

stość m gły jest równie wielka na posterun­

kach wysokich, ja k na ulicach. M gły roz­

praszają się zwykle, skoro prędkość w iatru (według registracyi obserw atoryum w Kew) dosięga

2 1

km na godzinę (około

6

rn n a se­

kundę). Znikanie to odbywa się zazwyczaj około południa, ale nie jednocześnie we w szystkich punktach. N iektóre zwłaszcza części m iasta w yróżniają się powolnością, z jak ą m gła je opuszcza.

K ilka map, dołączonych do rozpraw y Car- pentera, wskazuje, jaki był kierunek w iatru zanotow any na różnych stacyach w czasie niektórych osobliwie g ęstych m gieł. K ie ­ runki te w skazują naogół ruch powietrza, zwrócony od obwodu ku środkow i m iasta, gdzie panuje cisza. C arpenter m niem a, że to przyciąganie pow ietrza może wynikać

z tego, że ponad środkiem m iasta uchodzi w górę powietrze ogrzane. Ten ruch po­

w ietrza pociąga' oczywiście za sobą ku cen­

trow i m iasta duże ilości dym u.

W ogóle powiedzieć można, że m gła gęsta nie tw orzy się nigdy, jeżeli tem p eratu ra po­

wietrza przewyższa 40° F (4,4° C). W chwili obecności m gły stacye notow ały dość różne j tem peratury. T em peratury te to zmniejsza­

ły się z wysokością, to znów, w innych przy­

padkach, rosły.

Rozpraw a C arpentera kończy się kilku wnioskami ogólnemi, z których podajem y najważniejsze.

Pierw szym w arunkiem koniecznym utw o­

rzenia się m gły jest względna spokojność powietrza, co w ym aga bardzo niskiego sta­

n u barom etrycznego, a więc albo sytuacyi wyraźnie antycyklonicznej, albo o liniach izobarycznych równoległych i znacznie od siebie oddalonych, albo też pasa ciśnień sła­

bych dość jednostajnych, m ało uw ydatnio­

nego i leżącego między dwum a łańcucham i ciśnień wyższych.

Dwanaście m ap synoptycznych, dołączo­

nych do pracy Carpentera, podaje rozkład ciśnienia w E uropie dla dw unastu dat, pod­

czas których. L ondyn nawiedzony został przez m gły szczególnie gęste. Sytuacye te odpow iadają jednem u z trzech typów zasad­

niczych, przytoczonych powyżej. Oczywi­

ście, że dalsze badania pozwolą na bardziej

| szczegółowe scharakteryzow anie i ściślejsze [ odgraniczenie różnych typów położenia ba-

| rom etrycznego, sprzyjającego tw orzeniu się mgieł. Ten w ynik obserwacyi londyńskiej zupełnie je s t zgodny z analogicznem i bada­

niam i, przedsiewziętem i przed dwu laty i przez E. Vanderlindena, a dotyczącemi sy-

j

tuacyj barom etrycznych, tow arzyszących

m głom w Belgii.

Wogóle C arpenter przypisuje tw orzenie

j

się m gieł trzem głównym przyczynom:

1) Ciepła atm osfera, ochładzająca się przez zetknięcie z zim ną powierzchnią ziemi lub cieczy.

2) Zimne powietrze, ogrzewające się przez zetknięcie z cieplejszą powierzchnią ziemi lub cieczy.

3) Zetknięcie się dw u mas pow ietrza o róż­

nych tem peraturach.

Większość m gieł londyńskich przesycona

(8)

88

W S Z E C H ŚW IA T JSTs 6

je s t dym em i kropelki wody, stanow iące m głę, pokryw ają się tłu stem i w ęglow odora­

mi. T a pow łoka ochrania je. od u la tn ia ją ­ cego działania prom ieni słonecznych. W cią­

g u powolnego swego opadania przebiegają one znaczne przestrzenie i ostatecznie spa­

d ają na ziemię, na budowle lub też zostają pochłonięte przez organizm y żyjące.

W ed ług autora wysoce je s t praw dopodo- bnem, że zostanie później stw ierdzone, jako m gła dosięga m axim um n atężenia w m iej­

scach, gdzie p an u ją najniższe tem peratu ry . R ozpraw a O arpentera wraz z obserwacya- mi, n a który ch je s t oparta, stanow i niew ąt­

pliw ie pow ażny krok naprzód w zaniedbanej dotychczas, a ta k ważnej dziedzinie bad ań nad m głam i wielkomiejskiemi.

m. h. h.

JA D Y Z W IE R Z Ę C E I ICH Z N A C Z E N IE W B IO L O G II O G Ó LN EJ I P A T O L O G II

PO R Ó W N A W C Z E J.

( D okończenie).

III . Jady i w y d z ie la n ie w e w n ę trz n e . *)

Z płazów , przez które, ja k wiemy, ja d b y ­ wa tylko pośrednio używ any do celów obroń­

czych, ro zp atrzym y ropuchę i salam andrę.

Z w ierzęta te są lepiej znane i zbadane, p o ­ cząwszy od klasycznych p rac KI. B ern ard a i V ulpiana. Uczeni ci znaleźli, że niezm ier­

nie tru d n o zatruć p łazy te ich w łasnym j a ­ dem; ale w doświadczeniach ty c h daw ka j a ­ du nie była dokładnie określona i dlatego nie dają one dokładnego w yobrażenia o od­

W sp ó łcz esn a n a u k a o fu n k c y i gruczołów rozró żn ia w y d zie la n ie d w o jak ie: 1) G ruczoł w y ­ dziela p rzez sw ój p rz e w ó d w y w o d zący sw o istą w y d zie lin ę , k tó ra albo w ychodzi n a z e w n ątrz ciała (g ru czo ły m leczne, łojow e g ru cz o ły sk ó ­ r y i t. p.), albo zo staje z u ż y tk o w an a w ja m ac h i n a rz ą d a c h ciała (gruczoły b ło n y śluzow ej żo łąd ­ k a i k isz ek , ślin ian k i i t. p.). 2) R o z m a ite fa k ty z d zied z in y fizyologii i p atologii, o k tó ry c h tu bliżej m ów ić nie m ożem y, k aż ą n am p rz y p u sz ­ czać, że k re w i lim fa, o p ły w ając a k o m órki g ru ­ czołowe, unosi z nich p ew n e ciała sp ecy aln e, że w ychodzi w sta n ie zm ienionym w p o rów naniu z ty m , w ja k im p rzy sz ła do gruczołu; te su b sta n - cy e w y d zie la n e do k rw i i lim fy n az y w am y p ro ­ d u k ta m i w y d zie la n ia w ew nętrznego.

porności ty ch zwierząt. L u kę tę wj^pełniły prace p an i Phisalix, k tóra prow adziła bada­

nia n ad określeniem stopnia tej odporności.

O kazało się, że salam andra ziem na jest

1 '2

r a ­ zy odporniejsza od żaby, 160—od myszy, a

2 0 0

razy od psa n a działanie salam andry- ny. R opucha posiada względem bufotaliny odporność 400—500 razy większą niż żaba.

Co je s t przyczyną tej odporności. Czy zależy ona — ja k odporność sztuczna — od stopniow ego przyzw yczajenia? Dla u sp ra­

w iedliw ienia tego przypuszczenia należało w ykazać we krw i obecność tych samych pierw iastków trujących , jakie zaw arte są w gruczołach. Isto tn ie zdołał tego dowieść P h is a lis dla salam andry i ropuchy, Dla ro ­ puchy było to rzeczą bardzo łatw ą; jad jej, ja k wiemy, posiada własność zatrzym yw a­

nia serca w fazie skurczowej; w ystarcza za- strzy kn ąć żabie

1

2

cm

3

surowicy krw i ro ­ puchy, ażeby wywołać w szystkie typow e objaw y zatrucia jadem ropuszym . Pozosta­

je więc tylko zbadać, jak i związek ściślejszy zachodzi u ropuchy pomiędzy krw ią a g ru ­ czołam i jadow em i.

Czy gruczoły są tu aparatam i, czerpiąCe- mi ja d ze krw i, czy też odw rotnie są one zbiornikam i, z których pochodzą pierw iastki jadow ite, krążące we krwi.

O statnie zdobycze fizyologii w sprawie czynności ty ch zwłaszcza gruczołów, które nie m ają k an ału wywodzącego, nadają wię­

cej praw dopodobieństw a tej drugiej hypote- zie. P rzem aw iają również za nią i dwojakie dow ody doświadczalne. U larw y salam an­

d ry ziemnej nie znajdujem y ani śladu żadne­

go ja d u podobnego do salam andryny, dopó­

ki nie rozw iną się gruczoły skórne, w y tw a­

rzające ten jad; wyciąg w odny, otrzym any przez w ygotow anie większej liczby tych larw , nie m a żadnych własności trujących.

U ropuchy znajdujem y ja d nietylko we krw i, ale i w lim fie, i to w ilości większej n aw et nieco, niż we krw i. W obec tego nie­

podobna przypuścić, ażeby cała ilość jadu, znajdująca się w limfie, m ogła pochodzić ze krw i; daleko w ydaje się praw dopodobniej- szem, że jad w ydziela się w prost z gruczo­

łów do lim fy, któ ra go otacza.

Spostrzeżenia te przem aw iają stanowczo

n a korzyść teoryi o wydzielaniu wewnętrz-

nem gruczołów jadow ych. Pozostaje jesz­

(9)

■Nś 6

W SZ EC H ŚW IA T

89 cze do w yjaśnienia znaczenie i rozwój jadu

w ustroju. U ropuchy jest to stosunkowo niezbyt trudne.

Pierw szy fak t, jak i tu m am y do zaznacze­

nia, polega na tem, ż e ja d , pomimo nieustan­

nego w ydzielania nie nagrom adza się jed n ak we krw i. Ilość jad u, zaw arta we krwi, jest zawsze mniej więcej stała: w ystarcza do za­

bicia 2 —4 żab; je s t to zaw artość bardzo drobna w stosunku do tego, czego potrzeba do przekroczenia własnej odporności ro p u ­ chy, które je s t przynajm niej stokrotnie więk­

sza. W obec tego należy przypuścić, ż e ja d w m iarę przechodzenia do krw i znika stop­

niowo, i że zwierzę w ten sposób unika sa- m ozatrucia. W jak i sposób znika ja d ze krwi?

P ytanie to wiąże się z całem zagadnieniem 0 odporności wrodzonej.

IV . Jady a odporność w rodzo na.

Możliwe są dwie hypotezy dla w ytłum a­

czenia, dlaczego ja d nie nagrom adza się we krw i ropuchy: albo ja d uchodzi ze krw i dro­

gą naturalną, przez którą usunięte zostają z u stro ju inne jego w ydaliny, a więc prze­

dewszystkiem wraz z moczem, albo też jad jeszcze w strum ieniu krw i zostaje zniszczo­

ny lub zmieniony. W ydalenie z moczem ma miejsce w rzeczy samej, ja k tego do­

wiódł Phisalix jeszcze w r. 1893: w prow adza­

jąc żabie do jam y brzusznej 3—4 cm

3

moczu ropuchy, możemy wyw ołać w szystkie typow e objaw y zatrucia jadem ropuszym . Ażeby wykluczyć działanie in n y ch ew entualnych trucizn, zaw artych w moczu, lub przynaj­

mniej ograniczyć ich znaczenie do m inim um , P hisalix w ysuszył mocz ropuchy, rozpuścił otrzym any tą drogą proszek w alkoholu 1 zastrzyknął żabie 0,05—0,06 tego wyciągu.

Doświadczenie to dało takie same wyniki, ja k pierwsze; nadto skutek te n nie m ógł być zależny od mocznika, k tó ry żaba znosi bez­

karnie naw et w dwa razy większej ilości.

W reszcie ropucha odznacza się odpornością względem swego własnego moczu, pozw ala­

jącą jej znosić bez szkody daw kę trz y razy większą od tej, ja k a zabija żabę ze w szyst- kiem i objaw am i typowemi.

W ydalanie ja d u z moczem zachodzi więc niewątpliwie: pytanie tylko, czy je s t ono do­

stateczne samo przez się, ażeby przeszkodzić nagrom adzaniu się ja d u we krw i. Ażeby

sobie zdać z tego sprawę, należałoby porów ­ nać ilość trucizny, dostarczaną krw i przez gruczoły, z tą, ja k a w tym sam ym czasie opuszcza organizm z moczem. Nie m am y absolutnie żadnej możności oznaczenia pierw ­ szej z ty ch dw u wielkości, ale możemy sobie do pewnego stopnia poradzić przez następu­

jące doświadczenie. Pod skórę grzbietu ro ­ puchy, ważącej 40 —50 g, wprowadzam y 25—30 mg bufotaliny, rozcieńczonej wodą ze słabym dodatkiem alkoholu; zwierzę czuje się zupełnie dobrze; po upływ ie pewnego przeciągu czasu (zmienianego dowolnie)zwie­

rzę zabijam y i zbieram y jego krew, lim fę i mocz. Rzecz prosta, że jeżeli ja d nie został zniszczony, to m usim y go znaleść we krw i lub w moczu w ilości daleko większej, niż w w arunkach norm alnych; o ilości tej może­

m y sobie w ytw orzyć pewne przybliżone wyobrażenie, zastrzykując żabie te ciecze.

0 , 1

mg bufotaliny w ystarcza w zupełności

dla zatrzym ania serca żaby; ponieważ na

1

cm

3

krw i lub moczu ropuchy zatrutej p rzy ­ pada co najm niej 0,5 mg bufotaliny, przeto dla w yw ołania objawów charakterystycz­

nych na sercu żabiem, pow innoby w ystar- ] czyć mniej niż

1/ 4

krw i lub moczu. Do­

świadczenie wykazuje, że bynajm niej ta k nie jest. Ju ż w 5 —7 godzin po zatruciu krew, lim fa i mocz ropuchy w ykazują jadow itość nie większą od norm alnej. W dodatku bu- fotalina nie została zatrzym ana w żadnym narządzie ciała ropuchy: ta k np. w yciąg I wodny z w ątroby ropuchy nie działa wcale na serce żaby. W ynika stąd wniosek oczy­

w isty: jad, przenikający do krw i i lim- fy ropuchy, ulega w przeważnej swej czę­

ści zniszczeniu w czasie krążenia. W j a ­ ki sposób odbywa się to zniszczenie j a ­ du? Na p ytanie to niem a na razie od­

powiedzi; wszelkie próby zobojętniania przez proste zmieszanie w probówce dały w yniki ujem ne. M ieszanina bufotaliny z su­

rowicą krw i ropuchy w rozm aitych propor-

cyach jest dla żaby ta k samo jad o w ita jak

bufotalina czysta. Jeżeli surowica zawiera

ja k ą antytoksynę, to w ilościach zbyt drob ­

nych, ażeby ją m ożna było uwidocznić przez

zwiększenie ilości zastrzykniętej surowicy,

jednocześnie bowiem zwiększa się i ilość

wprowadzonego jadu. Może anty toksyna ta

w ytw arza się pośrednio w bardziej skompli-

(10)

90

W S Z E C H Ś W IA T

A'ó 6 kow any sposób; ślady jej surowuca jed n ak

praw dopodobnie zawiera, gdyż przem aw iają zatem następujące spostrzeżenia, dokonane przez Pliisalixa na salam andrze. Zwierzę to odznacza się, ta k ja k ropucha, wysokim stopniem odporności n a działanie rozm aitych trucizn. Na działanie kurary, sprow adzają­

cej, ja k wiadomo, porażenie w szystkich m ię­

śni ciała, salam andra jest przeszło 80 razy odporniejsza od żaby. Otóż krew salam an­

dry ma w yraźne antytoksyczne własności względem k u rary . Nie idzie zatem jeszcze, aby krew salam andry m usiała mieć własność zobojętniania w szystkich innych trucizn, ażeby się w niej znajdow ać m iały wolne anty to k sy n y n a wszelkiego rodzaju jady.

T ak np. krew salam andry nie zaw iera a n ty ­ to ksyn y względem m orfiny, chociaż sala­

m an d ra znosi bezkarnie wysokie n aw et daw ­ ki tej substancyi.

W istocie ty lko w yjątkow o się zdarza, ażeby krew zwierzęcia, obdarzonego odpor­

nością wrodzoną na działanie pewnej trucizny, zaw ierała odpow iednią antytoksynę; nadto praw ie w szystkie próby w yw ołania produk- cyi takiej an ty to k sy n y przez stopniow e uod­

pornianie, spełzły ja k dotąd n a niczem. To też w ogólności rzec można, że odporność należy do w łasności nie soków lecz kom órek ustroju; albo te ostatnie są niew rażliw e na działanie trucizny, albo też białe ciałka krw i p o chłan iają truciznę, nie dopuszczając jej do zetknięcia się z w rażliw em i elem entam i u stro ju . W spraw ie odporności wrodzonej względem jadów n a tu ry białkowej, kom órki też biorą znaczny udział, k tó ry często polega na w ytw arzan iu we krw i wolnych antytok- syn. T ak np. wiemy, że skorpion posiada znaczną odporność na działanie swego w łas­

nego jad u. Przesąd, jak o b y skorpion, oto­

czony ogniem, uciekał się do sam obójstw a, pochodzi z nieścisłej obserw acyi i dziś nale- ż y ju ż do bajek. Odporność skorpiona na dzia­

łanie jego w łasnego ja d u je s t 150 do ‘200 razy większa od odporności św inki m orskiej.. Otóż M ieczników odkrył we krw i skorpiona wolną antyto ksyn ę w stosunkow o znacznej ilości:

0 , 1

cm3 tej krw i w ystarcza do zobojętnienia daw ki jad u , zabijającej mysz w pół godziny.

Zjaw iska pokrew ne spostrzegane były u wężów. J e s t to tem ciekawsza spraw a, że ja d skorpiona posiada własności podobne

! do ja d u węża okularnika. W iem y, że węże jadow ite odznaczają się w ysokim stopniem odporności wrodzonej względem swego w ła­

snego jad u . T ak np. odporność żmii jest 600 razy większa od odporności świnki m or­

skiej. J a k a jest przyczyna tej odporności?

M ożnaby tu pow tórzyć w szystko to, co m ó­

wiliśm y o płazach; w skutek w ydzielania we­

w nętrznego gruczołów, oraz obecności we krw i czynnych pierw iastków jadu , organizm przyzw yczaja się do niego i kom órki stają się m niej wrażliwe. Obok tego urządzenia ochronnego znajdujem y jed n a k jeszcze inne, polegające na obecności we krw i specyalnej substancyi antytoksycznej. Ogrzewając su­

rowicę krw i żmii do 58° możemy zniszczyć w niej pierw iastki jadow ite; tak a ogrzana surow ica,zm ieszana z jadem żmii, zobojętnia działanie tego ostatniego. Na zobojętnienie dawki, zabijającej świnkę m orską, potrzeba 5

— 6

cm 3 surowicy; trzeba bardzo dużego i silnego osobnika, ażeby dostarczyć ta k znaczną ilość krwi. Zachodzi więc rażąca d ysharm onia pom iędzy zaw artością we krw i an ty toksyn w olnych a ogrom ną ilością j a ­ du, ja k ą żm ija znieść może bezkarnie. Z da­

wałoby się przeto, że odporność żmii zależy przedew szystkiem od odporności kom órek jej ciała i to bardzo wysokiej o ile wnosić m ożna z innych faktów , o który ch na razie nie będziem y tu mówili. Grdyby ta k było istotnie, w tak im razie jad , zastrzyknięty żmii pod skórę, m ógłby przez dłuższy czas pozostaw ać w jej ustroju, nie tracąc nic ze swoich własności trujących; m ożnaby w ta-

j

kim razie w ykazać jego obecność we krw i lub w jakim bąd ź narządzie.

Dośw iadczenie wykazało, że ta k nie jest.

W prow adzam y żmii do jam y brzusznej 2 0 —30 mg ja d u i zabijam y ją po upływ ie

6 — 1 2

godzin; zarów no krew ja k i wyciąg w odny z w ątroby zwierzęcia w ykazują w zględem świnki m orskiej jadow itość nie większą od norm alnej. Należy przeto, przy­

puścić, że większa część zaszczepionego ja d u m usiała uledz zniszczeniu. Niszczenie to, ta k szybko zachodzące w ustroju, możemy w pew nych śladach w ykazać i w probówce.

W iem y, że surow ica krw i żmii, zawierająca

stosunkow o znaczną ilość jadu , traci swe

w łasności tru ją ce po ogrzaniu do 58°. J e ­

żeli do surow icy dodam y pew ną ilość ja d u

(11)

W S Z E C H ŚW IA T

91 No 6

i będziemy ogrzewali m ieszaninę do 58”, to dodany jad również ulegnie zniszczeniu:

1

cm6 surow icy zobojętnia w ten sposób 1 mg jadu. W surow icy nachodzi t u ten sam proces, co w jadzie, a m ianowicie coś w ro­

dzaju sam otraw ienia pod w pływ em słabego ogrzew ania przez dłuższy przeciąg czasu.

Pom iędzy procesem, zachodzącym w ustro­

ju , a tem, co się dzieje w probówce, istnieje różnica tylko ilościowa; zależeć to może od tego, że substancya antytoksyczna lub pobu­

dzająca zobojętnienie, któ ra norm alnie zn aj­

duje się we krw i w m ałej ilości, przenika te­

raz do niej w większej obfitości pod w pły­

wem bodźca, ja k i stanow i zatrucie sztuczne.

Gdy spróbujem y iść dalej, usiłując zbadać bliżej sposób w ytw arzania i działania sub­

stancyj antytoksycznych, napotykam y na trudności, których rozw iązania na razie nie­

podobna przewidzieć. O stopniu komplika- cyi ty ch spraw dadzą nam pewne pojęcie następne dwa przykłady, zaczerpnięte z prac Miecznikowa. K ajm an (A lligator mississi- pensis) jest odporny na działanie ja d u tężco­

wego; krew jego nie m a żadnych własności antytoksycznych, ale nabiera ich z łatwością po zastrzyknięciu jadu. Z rakiem rzecz ma się zupełnie przeciw nie. S korupiak ten jest bardzo czuły n a jad skorpiona, krew jego bezsilna w nim samym, je s t doskonałą od­

tru tk ą dla myszy, chroniąc je przed zabój- czem działaniem ja d u skorpiona. P raw do ­ podobnie w ty m p rzyp ad k u własności a n ty ­ toksyczne zależą od w spółdziałania dw u sub­

stancyj: jedn a znajduje się już z gó ry we krw i raka, druga n ato m iast je s t częścią składow ą organizm u myszy.

W różnych innych podobnych spraw ach spotykam y współdziałanie dw u odrębnych substancyj; do spraw takich należy wpływ rozpuszczający, jaki surowica zw ierząt szcze­

pionych wywiera na m ikroby lub na czerwo­

ne ciałka krwi; takie samo w spółdziałanie dwu substancyj znajdujem y we wpływie rozpuszczającym jadów zwierzęcych na czer­

wone ciałka krwi. Spraw a ta x) je s t obec­

nie niezm iernie aktulna i wiąże się nadto ze stroną teoretyczną nauki o odporności; dla­

tego też zasługuje na bliższe rozpatrzenie.

-1) R ozpuszczanie czerw onych ciałe k k rw i na- J

zyw am y hem olizą.

V. Jady a bęm oliza

W eir M itchell i R eichert zauważyli w ro ­ k u 1860, że jad grzechotnika niszczy ciałka krwi, a badacze późniejsi potw ierdzili to spostrzeżenie. Dla w ykazania tego niszczą­

cego w pływ u ja d u należy zmieszać krew z roztworem jadu, albo też umieścić kroplę tego roztw oru na krezce żaby, rozpostartej pod mikroskopem. Operując jadem żmii, k tóry pow strzym uje krzepnięcie krw i, może­

m y w ten sposób w ykryć praw a ogólne, do­

tyczące niszczenia ciałek krwi; ale tą drogą nie dowiemy się niczego o głębszym m echa­

nizmie tej sprawy; niektórym badaczom (np. B runtonow i i Payrerow i) nie udało się naw et wykazać zm ian w ciałkach krw i pod wpływem ja d u okularnika. R ok tem u n a u ­ ka o hem olitycznym wpływie jadów doko­

nała znacznych postępów w skutek pracy dw u w ytrw ałych badaczów, pp. S. M exnera i japończyka Hideyo Noguchi, którzy zapo­

mocą nowych i dowcipnie pom yślanych m e­

tod w yjaśnili wiele ciem nych dotychczas punktów . N astępujący fa k t zasadniczy p o ­ zwolił im na bliższy rozbiór zjaw iska hemo- lizy: czerwone ciałka krwi są bardzo czułe n a działanie hem olizy dopóki znajdują się w surowicy; natom iast dokładnie obmyte z najm niejszych jej śladów i zawieszone w fizyologicznym roztworze solnym nie pod­

legają żadnem u wpływowi ze strony tegoż jadu. J a d nie rozpuszcza wcale ciałek ob­

m ytych; dla w yw arcia swego w pływ u po ­ trzebuje on pomocy pewnej substancyi spe- cyalnej, której dostarcza surowica. Łatw o się o tem przekonać: do m ieszaniny ciałek z jadem w ystarcza dodać kropelkę surowicy, ażeby wyw ołać energiczną hemolizę i dyfu- zyę barw nika krw i do roztw oru.

D la w ytłum aczenia tego zjaw iska autoro- wie uciekli się do pomocy teoryi, jak ą w y­

głosił słynny bakteryolog niem iecki Ehrlich o surowicach bakteryolitycznych (t. j. roz­

puszczających bakterye). J a d zawiera sub- stancyę, obdarzoną silnem powinowactwem chemicznem względem czerw onych ciałek krwi; substancya ta wiąże się z czerwonemi ciałkam i i przyciąga do siebie inną substan- cyę, znajdującą się w surowicy; obie te sub- stancye, połączywszy się, w yw ierają działa­

nie hemolityczne. Pierw sza substancya jest

(12)

92

W S Z E C H Ś W IA T

JMó 6 niejako kluczem, ułatw iającym wejście d ru ­

giej; nosi ona nazwę substancyi pośredniczą­

cej czyli amboceptora. (chw ytającej z dw u stron) w skutek podw ójnego jej pow inow a­

c tw a z jednej stro n y do ciałek krwi, z d ru ­ giej do substancyi, zaw artej w surowicy.

D ru g a ta substancya je st dopełnieniem (com- plem entum ) niezbędnem dla w yw ołania zja­

w iska hemolizy.

Szkoła francuska inaczej trochę zap atru je się n a tę spraw ę. Zdaniem M iecznikowa i B ordeta, k tó ry ch badania w yśw ietliły wie­

le kw estyj pierwszorzędnej doniosłości teo ­ retycznej, pierw szą substancyę m ożem y po­

rów nać z bejcą; pod jej wTpływ em ciałka czerwone stają się czułe na działanie drugiej substancyi. T a o statn ia m a być identycz­

na z o d k ry tą przez B uchn era aleksyną; sie­

dliskiem jej są białe ciałka krw i, ciepło niszczy ją , wogóle m a ona własności fe r­

m entu czyli diastazy, stąd nazw a cytazy, nadan a jej przez Miecznikowa. Cytaza dzia­

ła n a podobieństwo ferm entu traw iennego na kom órki, przygotow ane n a jej działanie przez uprzedni w pływ pierwszej substancyi (substance sensibilisatrice). T eorya ta je s t tem bardziej praw dopodobna, że mieści się w ram ach ogólnych zjaw isk traw ienia, ta k ja k się one dziś przedstaw iają w świetle b a ­ dań Paw łow a i jego szkoły.

Czy je s t co w spólnego pom iędzy działa­

niem hem olitycznem ja d u a surow icam i bak- teryolitycznem i? P y ta n ie to w yjaśnia sze­

reg now ych doświadczeń, w ykonanych przez Phisalixa.

B adan ia Calm ettea w ykazały, że w m ie­

szaninie obm ytych ciałek krw i psa i roztw o­

r u ja d u żmii zjaw isko hem olizy w ystępuje natychm iastow o po dodaniu kropli surowicy krw i psa, naw et ogrzanej do 58°— 60°. W y ­ n ik a stąd, że surow ica nie zaw iera cytazy hem olitycznej, gdyż ferm ent ten nie zniósłby ta k wysokiej tem p eratu ry . Jeżeli surow ica sprow adza hemolizę, to dlatego, że zaw iera w łaśnie ową substancyę sensybilizującą. N ie­

któ re surowice zaw ierają naw et gotow ą an- tyhem olizynę, t. j. m ogą tam ow ać hemolizę;

ciało to należy do rzędu ferm entów , gdyż tem p e ra tu ra 58° niszczy je zupełnie. M ożna­

by zatem przypuścić, że ja d sam zaw iera cytazę; ale ta k nie jest.

0

,

1

$ roztw ór ja d u żmii ogrzew any do 100° przez 5 m inut, do

którego dodajem y surow icy psiej, ogrzewa­

nej do 80° w ciągu pół godziny, w ykazuje działanie hemolityczne, bynajm niej nie słab­

sze niż .zwykle. Co więcej surowica psia, odpow iednio rozcieńczona, w ytrzym uje zu ­ pełnie bezkarnie dw ukrotne ogrzewanie do 70°, a potem jeszcze przez 5 m inut do 100°.

T ak więc połączone działanie ja d u żmii i su­

row icy psa na obm yte ciałka krw i nie może być porów nyw ane z działaniem surowic, ro z ­ puszczających kom órki lub bakterye.

Je d y n e podobieństw o pom iędzy tem i dwu- m a zjaw iskam i polega na tem, że ja d może się wiązać z ciałkam i krw i ta k samo, ja k substancya sensybilizującą B ordeta. W resz­

cie nie w szystkie ja d y zachow ują się w ten sposób względem czerwonych ciałek krwi, ja k jad żmii. T ak np. inne węże, ja k Da- boia Russelii. lub N aja tripudians, wydziela­

ją jad y , które w pewnych okolicznościach m ogą rozpuszczać obm yte ciałka, krw i bez dodatku surowicy.

Należy przeto przypuścić, że w zasadzie działanie hem olityczne jadów nie m a cha­

ra k te ru spraw y ferm entacyjnej. Przypom i­

n a ono raczej niektóre glukozydy, ja k sapo­

n in a i solanina, któ ry ch wpływ zabójczy na elem enty kom órkow e może być pobudzany lub ham ow any przez pewne substancye. Ja - kikolw iekbądź je s t głębszy m echanizm spraw hem olitycznych, to jed nak najciekaw szą kw estyą z p u n k tu widzenia patologii ogól­

nej pozostanie zawsze sposób zapobiegania hemolizie; uodpornianie zw ierząt na działa­

nie jad ó w sprow adza się zawsze do tego, ażeby w yw ołać we krw i w ytw arzanie sub­

stancyj o własnościach antyhem olityeznych.

Surow ica przeciw jadow a chroni od hem oli­

zy pod w pływ em ja d u ciałka k rw i nietylko tego zwierzęcia, któ re surowicę tę w ytw a­

rza, ale i tego, którem u ją zastrzykujem y.

Zjaw isko to m ożna otrzym ać poza obrę­

bem u stro ju w probówce z tak ą ścisłością, że Calm ette m ógł zastosować zdolność anty- hem olityczną surow icy do oznaczenia ilo­

ściowego w łasności antytoksycznych tej o sta tn ie j.

G dybyśm y dokładnie wiedzieli, w jak i

sposób surow ica ochrania ciałka krw i przed

zgubnem działaniem jadu, to m ożnaby na

tej podstaw ie w yjaśnić istotę zjaw isk an ty ­

toksycznych; praAvdopodobnie bowiem me-

(13)

A 1!! 6 W SZ E C H ŚW IA T

93 chan izmy ochronne rozm aitych kom órek

ustroju m uszą mieć wiele podobieństwa.

Dlatego też zjaw iska hemolizy, z łatw ością dostępne obserw acyi *gołem okiem, m ogą stać się źródłem bardzo pow ażnych w iado­

mości o przyczynach odporności; zupełnie słusznie też badanie ty ch zjaw isk zajęło od- razu nader poczesne miejsce w dziedzinie patologii ogólnej.

V I. Jady a k rz e p n ię c ie k rw i.

Badanie hem olitycznego działania jadu rzuciło światło na nieznane dotąd przyczyny różnic, jak ie zachodzą we wpływie jednego i tego samego jad u na krzepnięcie krw i u różnych zwierząt. W iadomo powszechnie, że jad żmii, w prow adzony do żyły królika, wywołuje śmierć m om entalną, ścinając krew w naczyniach; u psa natom iast krew w tych sam ych w arunkach traci swą krzepliwość.

F o n ta n a robił doświadczenia na królikach i doszedł do wniosku, że jad żmii sprow a­

dza krzepnięcie krwi; Mosso natom iast, któ- ' ry operował na psach, otrzym ał w yniki wręcz przeciwne i tw ierdzi wbrew auto ry te­

towi F ontany, że jad żmii czyni krew nie- krzepliwą. P o w tarzając doświadczenia obu uczonych, przekonyw am y się bez tru d u , że obaj m ają słuszność. M e należy tylko uogólniać ich wyników, a spraw a sprowadzi się do wytłum aczenia, na czem polega róż­

nica w działaniu jad u u psa i u królika.

W ty m celu pod m ikroskopem dodajem y nieco krw i do roztw oru jad u . W krwu psa widzimy, że czerwone ciałka krw i zostają praw ie zupełnie zniszczone, natom iast białe ciałka pozostają nietknięte; we krw i królika przeciwnie białe ciałka się rozpuszczają, a czerwone pozostają bez zmiany. Możnaby stąd wysnuć wniosek, że niekrzepliwość krw i psiej jest następstw em szybkiego rozpusz­

czenia czerwonych ciałek—zjawisko, które możemy obserwować rów nie dobrze na szkiełku ja k w ustroju. Ale ta k nie jest.

Jeżeli zam iast ja d u żmii weźmiemy jad oku­

larnika, krew psa się zetnie, chociaż czerwo­

ne ciałka się rozpuszczą. Rzecz się ma in a­

czej. Zniszczeniu czerwonych ciałek krw i pod wpływem ja d u żmii tow arzyszy prze­

m iana w barw niku krwi: hem oglobina prze­

chodzi w m etahem oglobinę; jad okularnika przem iany tej nie sprowadza. Praw dopo­

dobnie dzieje się to pod wpływem ferm entu utleniającego (czyli oksydazy), k tó ry można zniszczyć przez ogrzewanie; ja d żmii, ogrza­

ny uprzednio, działa odwrotnie niż zwyczaj­

ny, sprow adzając u psa krzepnięcie krwi.

W ogólności krew u psa i u królika za­

chowuje się odmiennie pod wpływem jadów . U królika czerwone ciałka są odporniejsze od białych, a surowica zawiera znaczną ilość bardzo energicznej antyhem olizyny; u psa czerwone ciałka łatwiej ulegają zniszczeniu od białych i są m niej trw ałe niż u królika;

nadto surowica krw i psiej zaw iera substan- cyę sensybilizującą, sprzyjającą hemolizie.

F a k ty te w ykazują jasno i dowodnie, że badanie jadów może przynieść wielki poży­

tek i rzucić wiele św iatła na sprawę różnic fizyologicznych pom iędzy różnem i g atu n k a ­ mi zwierząt. K w estya jadów wiąże się z n aj różnorodniej szem i zagadnieniam i z dzie­

dziny biologii i patologii ogólnej. Powyżej naszkicowane zostały tylko niektóre z tych zagadnień, gdyż całokształtu ich niepodobna zam knąć w ram ach jednego artykułu.

Zw ierzęta najm niej do siebie podobne

| zbliżyły się przez zestawienie zjawisk jednej

| i tej samej kategoryi. F a k ty całkiem nie­

w spółm ierne na pierwszy rzu t oka grup ują się w jednę całość w celu głębszego ujęcia istoty m echanizmów biologicznych. Dziś jeszcze dalecy jesteśm y od końca i celu, wiedza nasza w ykazuje jeszcze mnóstwo luk i braków, a to wszystko dlatego, że dotąd

j

wszystkie wysiłki badaczów by ły skierowra- ne wyłącznie w stronę zw ierząt o organiza- j cyi najwyższej. D la zdobycia jednolitego i ogólnego poglądu na istotę zjawisk życio­

w ych niezbędne _ je s t badanie ich rozwoju w długim szeregu form zwierzęcych. Dla zoologa zwierzęta jednej i tej samej g ru p y przybierają postać różnorodną pod w p ły ­ wem rozm aitych czynników m odyfikują­

cych; ta k samo rzecz się m a i w dziedzinie fizyologii: funkcye narządów, przystosow u­

jąc się do warunków środowiska, ulegać m u­

szą wielokrotnym zmianom. A natom ia po ­ równawcza, badając związki pokrew ieństw a, była nam cennym przewodnikiem w wyszu-

j

kaniu jednolitego planu organizacyi wśród

| niezmierzonej rozmaitości form; ta k samo

| fizyologia i patologia porównawcza stać się

j

m uszą n itk ą A ryadny, k tóra nas przeprowa-

Cytaty

Powiązane dokumenty

„czeski błąd”, polega- jący na przestawieniu dwóch kolejnych

Pokaż też, że powyższe twierdzenie nie działa w drugą stronę, to znaczy znajdź ciąg {a n } który nie jest zbieżny, chociaż {|a n |}

Zestaw zadań 4: Grupy permutacji.. (14) Wyznaczyć

Zbiór funkcji nieparzystych oznaczymy literą N, natomiast zbiór funkcji parzystych - literą P..

Wypisać wszystkie elementy ciała Z 3 (α) oraz obliczyć sumy i iloczyny wybranych elementów tego ciała.. (16) Zbudować ciało 4-elementowe oraz ciało 9-elementowe jako

W jednym rzędzie ustawiono n słupków monet tak, że między każdymi dwoma słupkami tej samej wysokości znajduje się co najmniej jeden słupek wyższy.. Najwyższy słupek zawiera

Ile jest tych

Wydaje mi się, że historia Polonii w tym mieście, podobnie jak historia Polonii amerykańskiej, nie jest jeszcze zamknięta i że nie tylko kolejne fale emigracji z Polski