• Nie Znaleziono Wyników

Stanisław Chełchowskizakończył życie 23 marca r- b., przeżywszy lat 41-

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Stanisław Chełchowskizakończył życie 23 marca r- b., przeżywszy lat 41-"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

.Ni 13 (1295). W arszawa, dnia 31 m arca 1907 r. Tom XXVL

TYGODNIK P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N AUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

W Warszawie: rocznie rb, 8, kw artalnie rb. 2.

Z przesyłką pocztową: rocznie rb. 10, półr. rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Redakcyi Wszechświata i we wszystkich k się­

garniach w kraju i za granicą.

Redaktor W szechśw iata przyjm uje ze sprawam i redakcyjnemi codziennie od godzi­

ny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118. T e l e f o n u 8 3 1 4 ,

S ta n is ła w C h e łc h o w s k i

zak oń czył życie 23 marca r- b., p rzeży w szy lat 41-

N ieslychaną stratę w ypadło opłakiwać społeczeństwu. Opuścił nas człowiek rozum ny i pełny ogromnej siły ducha, który, w sposób rzadko spotykany, łączył w sobie wszystkie właściwości, niezbędne przodownikom na polu p ra c y społecząej. Był bowiem uczonym samodzielnym, p ra c u ­ jącym n a zaniedbanej niwie badania p rzy ro d y ojczystej. Był rolnikiem,

zdającym sobie dokładną sprawę ze znaczenia rolnictwa dla kraju n a ­ szego. Był ta k ż e dobrym i płodnym pisarzem w dziedzinach, które go zajmowały. P o n a d w szy stk o zaś był organizatorem i kierownikiem dzia­

łalności publicznej, posiadającym prawdziwie w y ją tk o w y ta le n t wciąga­

nia do p r a c y ludzi n a w e t obojętnych i opornych, łączenia do wspólnych wysiłków n a w e t przeciwników i współzawodników. T e n dar szczególny miał źródło w sile i stałości przekonań oraz w głębokiem umiłowaniu celów, do k tó ry c h sam dążył i prowadził innych. A o tem, że przeko­

nania Chełchowskiego b y ł y czyste i cele podniosłe, wiedział kraj cały, k tóry p a tr z y ł na je g o czynność owocną i niestrudzoną.

O ja k ż e nam trudno pogodzić się z m y ślą , że ubył oto jeden z tych niewielu, k tó ry c h z takiem zaufaniem p rzy w ykliśm y widzieć na przedzie!

Ja k ż e długo p y tać będziemy z niepokojem: „a któż go zastąpi”! Ja k im -

że bolesnym krzykiem serce protestuje przeciw okrutnej konieczności

żegnania go na zawsze!

(2)

194 WSZECHŚWIAT

OPAT T. MOREUX.

P L A N E T A M A R S W ŚW IETLE BADAŃ NAJNOWSZYCH.

( Ciąg dalszy).

Bądź j a k bądź, wyniki o statn ich prac Schiapajrellego pozostaw iają daleko za so­

bą re z u lta ty je g o d awniejszych spostrzeżeń.

Ze swą siecią linij ciemnych, w ycią­

g n ię ty c h pod sznur i w y tk n ięty c h wzo­

rem ulic am ery kańskieg o miasta, Mars p rzedstaw iał się niep o rów nanie ciekawiej od w szystkich in n y c h planet; o sta tn ie spostrzeżenia a stro n o m a włoskiego, ogło­

szone po opozycyi z roku 1889, uczyniły z niego świat najdziwniejszy, ja k i tylko sobie w y ob razić m ożna.

„ W p e w n y c h porach, p o w iada Schia- parelli, k a n a ły te ro zdw ajają się albo r a ­ czej p o d w ajają się “.

J u ż z ko ńcem opozycyi z r. 1877 Schia- parelli z a u w a ż y ł był p rz y p a d e k tego ro­

dzaju. P o d czas następnej opozycyi (1881 do 1882), w przeciągu miesiąca, tak ieg o p o d ­ wajania się zdarzyło się 17 p rzykładów .

Mechanizm tak ie g o zjawiska je s t dość ciekawy. Zazw yczaj n a k anale tw orzy się n a p rzód lekki cień; n iek ie d y są to białe p lam y niew yraźn e. N a stęp n e g o dnia na lewo lub n a prawo od linii już istnie­

jąc e j, k tó ra nie zmienia ani k sz ta łtu sw e­

go, ani położenia, p o w sta je drug a linia, ró w n a i rów noległa do pierwszej w odle­

głości, wynoszącej naogół od 6° do 12°

t. j. od 350 do 700 kilometrów. Zdaje się naw et, że po w s ta ją i linie bliższe, ale teleskop nie j e s t dość potężny , b y moż­

na było rozróżnić je z zup ełn ą pewnością.

B a rw a ich jest b r u n a tn o -ru d a dość ciem ­ na. Równoległość b y w a n iek iedy zupełnie ścisła.

T a k więc w miejscu, gdzie poprzednie­

go dnia widać było je d n ę linię ciemną, stw ierdzam y obecność dwu linij ró w n o ­ ległych, oddalo n ych od siebie o 350 do 700 kilom etrów . S c hiaparelli p rz y ta c z a n a w e t w y p a d e k p odw o jen ia się, w k t ó ­ rym przedział, o ddzielający składow e w y ­ nosił 15° t. j. 800 kilometrów!

W r. 1888 Schiaparelli po w raca do me- chanizmu tego p o dw ajania się czyli ge.

minacyi. Stwierdza teraz, że nie zawsze j e d n a z dwu linij zachowuje położenie kanału pierwotnego. „Może się zdarzyć, że ani j e d n a ani druga z ty ch formacyj nie schodzi się z k a n a łe m daw n y m 11.

Rzecz bardzo ciekawa: n iektóre kanały zawsze okazywały się odpornemi na ge- minacyę.

F a k t , że gem inacyę stwierdzili różni astronomow ie, zdaje się pozbawiać to zjawisko c h a ra k te ru iluzorycznego; nie­

mniej przeto należy zaznaczyć tu wypa­

dek dość niezwykły: podczas opozycyi z r. 1886, w tym sam ym czasie, gdy w Nizzy P e rro tin i Thollon obserwowali ka­

nały wyraźnie podwójne, w Medyolanie Schiaparelli widział je pjjedyńczem i.

P od c z a s o statnich opozycyi Lowel w obserw atoryum swem we Flagstaffie (Ari­

zona) przeprowadził bardzo staranne ba­

dania nad planetą, posługując się lunetą o otworze 0,61 m. Badaniom t y m sprzyja­

ła atmosfera niezmiernie czysta na wy­

sokości 2 200 metrów.

Można powiedzieć, że pozostawił on da­

leko poza sobą Schiaparellego z jego konfiguracyam i geograficznemi, pokrył bo­

wiem całego Marsa siecią cienkich linij o oczkach tak małych, że wedle tych spostrzeżeń powierzchnia plan e ty wygląda j a k g d y b y p o k r y ta pajęczyną.

L iczb a kanałów, zaregestrowanycli we Flagstaffie, dosięgła ostatniem i czasy fan­

tastycznej wysokości 420. Są one w s z y s tk ie

prostolinijne, a dążność ta ujawnia się n a w e t w z a ry sa c h mórz.

Zdaniem wielu obserw atorów a pi'xe"

dewszystkiem Low ella i D ouglasa kanały nie są ograniczone czerwonawemi czę­

ściami powierzchni, lecz rozciągają się bez różnicy i na okolice c :emne. Spo­

strzeżenie to, potw ierdzone przez badania la t ostatnich, m a bardzo wielką wag?- ponieważ dowodziłoby, że te okolice cie­

mne nie są wcale masami wody.

W pu n k tac h przecięcia k a n a łó w Lowel dostrzegł w pewnych epokach małe plani­

ki okrągłe czarne, które nazwał

o a z a m i -

Terminologia, p r z y ję ta przez Lowella.-

zgad za się dość dobrze z je g o poglądami-

(3)

WSZECHŚWIAT 195

J a k k o l w i e k dziwną wydaje się teorya

z t u c z n o ś c i kanałów, znalazła ona rzecz- ików w osobach różnych astronomów, a Lowell broni jej z zaciekłością. W r a ­ cając do hypotezy, w ypow iedzianej nie- dyś przez Pickeringa, astronom z Flag-

ta ff mniema, że wodzie trudno je s t u trz y ­ mać się na Marsie w stanie wolnym, oko- ice ciemne zawdzięczałyby swój w ygląd yegetacyi, co do kanałów, w y k op an y ch rzez mieszkańców Marsa, celem w y tw ó ­ r n i a pomysłowego system u irygacyi, 0 dostrzedz m oglibyśmy tylko ich brze- 1 pokryte w egetacy ą, której rozwój za- eży od pór roku. T a k samo rzecz się na i z oazami. W wielkiem swem dzie- o o Marsie Lowell rozw ija swe poglądy la temat ogólny sztuczności kanałów, a ,vszystko w tej książce zbiega się ku tej

ednej myśli.

Zresztą według niego, ukazanie się ka- lałów następuje zawsze po okresie to p ­

ienia śniegów biegunow ych. W miarę ego jak woda, pochodząca z ty c h śnie- ów, zajmuje nizkie szerokości, kan ały tają się bardziej widocznemi. Nie rno- emy wdawać się tu ta j w szczegóły tej lypotezy. Pozwolimy sobie tylko zwró­

cić uwagę na to, że tw ierdzenia jego są

‘zęsto w sprzeczności z tem, co u trz y ­ mują obserwatorowie bardzo poważni, a

przeczność ta osłabia ogromnie powagę ego wniosków ogólnych.

Z całokształtu prac ostatnich możemy opamiętać to, że zabarwienie plam cie­

lnych ma odcień zielony na wiosnę i '"unatny latem. A zatem zmiany sezono-

" e tonów b a rw n yc h przem aw iają za zja-

•' lakami, analogicznemi z naszą wege- acyą.

Niemało na d y sk u to w an o się o objek-

" nosci szczegółów, k tó re dostrzegam y lla Marsie. J e s t to zrozumiałe ze strony a^ r°nomów lub fizyków, k tórzy nigdy UK °bserwowali pilnie planety. F a k ty c z - le> niektórych konfiguracyj nigdy nie ku' aWa,li w w %tpliwość obserwatorowie, Mzy znaczną część swojej prac y poświę-

^uważnemu zbadaniu Marsa,

amy ciemne, zwane morzami, zatoki, ,la jdt°ka Południka, wyspy, j a k Hella-

’ aPygia, plam y jasne, bieguny etc.

są ta k dalece widoczne, że b yło by rze­

czą z b y te c z n ą dowodzić ich objektyw- ności. To samo powiedzieć można o k a ­ nałach szerokich, jak Boreosyrtis, będący przedłużeniem Morza Klepsydry, albo La- cus Niliacus, który tw orzy plamę, dostęp­

ną dla słabych narzędzi. Dziś zakres dy- skusyi zwęża się coraz to bardziej. Czy istnieją na Marsie na powierzchni lądów k anały cienkie — te, k tó re odkrył Schia- parelli a k tó ry c h liczbę pomnożyli L o ­ well i Douglass? Oto prawdziwy węzeł kw estyi i przedm iot sporu. N iektórzy astronomowie pozostają jeszcze s c e p ty k a ­ mi w ty m względzie. Zresztą Lowell słusz­

nie bardzo powiada, że widoczność szcze­

gółów zależy raczej od czystości atmos­

fery i bystrości wzroku obserwatora, a n i­

żeli od siły przyrządu. Otóż z jednej stro­

ny bardzo niewielu można wymienić astronomów w prawnych, któ rzy uzbroje­

ni w potężne lunety, widzieli kanały cien­

kie, ta k np. Millochau nie mógł nigdy ich dostrzedz zapomocą wielkiego refrak- to ra meudońskiego. Z drugiej strony, n a ­ w e t zdaniem Lowella, jest to kw e sty a równania osobistego, skoro Douglas u trz y ­ muje, że odkrył także ka na ły n a księży­

cach Jowisza. T rzeb aby więc przypuścić, że dla n iektórych oczu każda po w ierzch­

nia przedstaw ia się ja k o pokry ta k a n a ła ­ mi: byłoby to usposobienie fizyologiczne, k tóre należałoby brać w rachubę i zbadać jego przyczynę.

Z a p y ty w a n o także, czy, w razie jeżeli zachodzi t u niepokonane złudzenie, p o­

w ierzchnia Marsa nie okazuje znacznej liczby plam mniej lub więcej ciemnych, k tóre oko łączy mimowolnie prawidłowe- mi liniami. Słynne doświadczenia Maun- dera i E vansa, k tó re polegały n a tem, że uczniom kazano ze znacznej odległości rysow ać krążki p rzedstaw iające ogólną konfiguracyę planety, przem aw iałyby, za tem tłumaczeniem. Istotnie, w większości w y padków rysow nicy połączyli zatoki lub m iejsca skąd wychodzą i gdzie się kończą kanały, cienkiemi liniami proste- mi. Doświadczenie to, pow tórzone przez Flam m ariona, d y rek to ra obserw atoryurn w Juvisy, dało wyniki identyczne.

A stronom owie, k tó rzy widzą i rysują

(4)

i 96 W s z e c h ś w i a t

k a n a ły w tej postaci, p o m nażając ich liczbę, nie c h c ą u z n a ć żadnej analogii p o ­ między ry su n k a m i przed m iotów ziemskich

a pow ierzchn i Marsa.

M aunder n a cie rp k ą k r y t y k ę poglądów swoich, n a p is a n ą przez Storyego, odpo­

wiedział w a rty k u le czasopisma „Know- le d g e ” . Sądzim y, że dla c z y te ln ik a będzie rzeczą cie k a w ą zapoznać się z głównomi ustę p a m i tej godnej uw a g i odpowiedzi.

„Zobaczm y, pow iad a Maunder, na j a ­ kim m ianow icie pun k cie p o g lądy Lowel- la różnią się od moich. Nie w tem, co d o ty cz ę wielkich linij topografii Marsa.

Low ell widzi je i rysuje co do isto ty ta k samo, jak ja widziałem je i rysowałem w ro k u 1877 i j a k rysowali je B eer i Ma- dler w r. 1830. R ó żn ica nie dotyczę ró w ­ nież w y g lą d u kanałów ; obserw owałem i rysow ałem k a n a ły od ro k u 1877, a cho­

ciaż Low ell widział ich i ocłrysował z n acz­

nie wrięcej niż ja, to j e d n a k te, k tó re j a widziałem, m iały w g ru ncie rzeczy te sa­

me cechy, co i j e g o k a n a ły ; to też, roz- strząsając tę k w e sty ę bądź piśmiennie, bądź ustnie, sta ra łe m się zawsze p o d k re­

ślać to, że bynajm niej nie podaję w w ą t­

pliwość sumienności, ani zręczności ż a d ­ nego z o b serw atorów Marsa. E v a n s i ja sam powiedzieliśm y kiedyś: „Byłoby d o ­ p r a w d y w ie lk ą niewłaściwością u trz y m y ­ wać, że liczni obserw atorow ie, k tórzy w ciągu ostatnich lat 25 rysow ali k a n a ły na Marsie, rysow ali to, czego nie widzieli.

P rzeciw nie, odrysow ali oni wiernie to, co widzieli”. N igd y nie twierdziłem i nie p rzypuszczałem , że „kanały widoczne są jak o linie bardzo delikatne, t a k delikatne, że istnienie ich je s t w ątpliw e n a w e t dla z ręczny ch e k s p e r y m e n ta to r ó w .” Co do mnie, z w łasnego doświadczenia wiem, że rzecz się m a przeciwnie.

„ Z g ad zam y się n a in n ym jeszcze p u n k ­ cie. Low ell p rzek onany j e s t bezw zględ­

nie, a j a podzielam w te m je g o zdanie, że niep od ob ień stw em je s t, by s ia tk a rze­

c z y w ista ta k g e o m e try c z n ie regularna, j a k ta, k tó rą on przedstaw ia, m ogła by ć w y n ik iem p rzy c z y n czysto fizycznych.

S to ry e m u nie obca j e s t z pew nością cie­

k a w a bardzo książka, k tó rą Lowell w y­

dał o Marsie w listopadzie roku 1895.

„Lecz odtąd zaczynają się różnice w naszych poglądach. Lowell przypisuje tę siatkę pracy istot rozum nych, które wy­

kreśliły na planecie owe „niezdarne wie.

l o k ą t y ”, jak j e n a z y w a Schiaparelli.

„Przypuszczenie takie, zaznaczmy to mi­

rażu, należy do dziedziny h y p o t e z y , ^ zaś obserw acyi, a w hypotezie tej mieści się pogląd, że g d y b y Mars był znacznie bliższy lub g d y b y siła naszego wzroku została niezm iernie spotęgowana, to te

„niezdarne w ie lo k ą ty ”, pozostałyby w ca­

łości i nie rozbiłyby się nigdy na szcze­

góły, które moglibyśmy przypisać sa­

mym ty lk o siłom przyrody.

„H ypoteza moja j e s t całkiem inna; ten w ygląd n ien a tu ra ln y może być wynikiem niedoskonałości naszego wzroku. Opieram się na dobrze znanych faktach, dotyczą­

cych teoryi widzenia i budow y oka, a oko j e s t niezbędnem dla nas narzędziem obserwacyi. Nie m am y praw a uciekat się do rzeczy nieznanych i sztucznych, zanim w yczerpiem y m etody znane i na turalne, mogące w ytłu m a c zy ć dane zja­

wisko. Moja h y p o tez a opiera się na do­

strzeżonych sk u tk a c h przyczyn znanych:

h y p o te z a Low ella jest w y c ie cz k ą w kra­

inę c z aró w ”.

Reszta argum entacyi M aundera daje sit streścić, ja k następuje: j e s t faktem do­

świadczalnym, że plam a czarna, odcina­

j ą c a się na tle błyszczącem, musi niiet przynajm niej 3 4 seku nd y w ś r e d n i c y , a b '

j ą można było dostrzedz okiem. Ksztah plam y można rozpoznać dopiero w takim razie, jeżeli w ym iary jej są znacznie wie­

sze, w przeciw nym razie przedmiot wyd«

nam się okrągłym .

A w przy p a d k u cienkich linij? Długo'1 ich kom pensuje do pew nego stopnia ich szerokość; jeżeli je d n a k szerokość ta w}‘

nosi mniej niż sekundę^ to całą ll0ia przestaje być widoczną; i w ty m przyp^' ku długość musi być znacznie większa aby możliwa b y ła ja s n a percepcya kształt

W n iosek logiczny płynie stąd taki, v począw szy od pewnej granicy, wszyst^

przedmioty, bez w zględu n a ich p051,1' rzeczywistą, z konieczności wydadzą nai:

się jak o plam y okrągłe lub jako 1>!'

cienkie regularne. Chodzi tu o wyp3"1'

(5)

W 8ZECHŚW IAT 197 idoczności gołera okiem, a dodać trzeba,

e żadne w ychow anie oka nie będzie dolne poprawić naszego widzenia, ponie- aż granica średnicy pozornej związana .t z wielkością pręcików i stożków siat- ówki.

Zagadnienie kom plikuje się, gdy przej- ziemy do widzenia teleskopowego. Każ- v przyrząd ma teoretycznie oznaczoną ranicę, która w p r a k t y c e nigdy nie by- a osiągnięta. P raw da, że zasada pozo- luje tu sama; w iem y jednak, że powięk- .enie rzeczywiste różni się znacznie od joretycznego. T a k np. okular, powięk- ająoy 300 razy, nigdy nam me pokaże zczegółów, które d o strz e g lib y śm y z pe- 'nością, gdyby przedm iot znajdował się 1)0 razy bliżej naszego oka. T em bar- J ziej słuszne jest to rozumowanie dla po- 'igkszeń znaczniejszych, którem i z tego łaśtiie powodu posługujemy się rzadziej.

Gdy więc Lowell rysuje oazy w posta- i plain okrągłych i zaznacza ka n a ły li- iami cienkiemi a regularnemi, to, nie adi-jrzewając dobrej w iary autora, mo- ,|ny wprawdzie nie podawać w wątpli- o.-ć subjektywności zjawiska, ale m am y szelkie prawo w ątpić o jeg o objektyw- ości. Pierwsi obserwatorowie Marsa do­

legali również plam y okrągłe i gdyby 'li nam powiedzieli, że oazy te miały

’ r2) wiście ten kształt, to fak ty zaprze- ylyby im dzisiaj kategorycznie. Od cza- Beera i Madlera narzędzia zostały .'doskonalone a popraw ki lepiej pozna- Otóż owe sz e ś ć d z ie s ią t. oaz Lowella ,lj‘i się posiadać tę samę cechę, co i dn,* v» które zaobserwowali Beer i Madler.

tłum. S. B.

(Dokończenie nastąpi).

F e r d y n a n d " r i c h t h o f e n .

' X IK I 1 (-’E L E B A D A Ń W S T R E F I E

! ' ' ' b i e g u n o w e j p o ł u d n i o w e j .

(Ciąg dulszy).

^akii panowały poglądy, kiedy wraz 'nanem dobiegł swego k o ńca pierw ­

szy okres odkryć. W ielkich w yp raw m or­

skich przez następnych sto lat nie było.

Dopiero Jak ób ow i Cookowi udało się zdjąć zasłonę z domniemanego lądu połu­

dniowego. Obok odwagi i przedsiębior­

czości, bodźcem w jego w y p ra w a c h była nadzieja odkrycia n o w y c h krajów ze skar­

bami oraz sprowadzenia ich do ojczyzny.

Dla czego k o n ty n e n t południowy nie miał­

by posiadać takich bogactw, jak ie znale­

ziono w P e ru i Meksyku? Myśl tę znaj­

dujemy w instrukcyach, danych z a p a n o ­ wania Jerzego Iii-go poprzednikowi Coo­

ka, Byronowi. J u ż w czasie pierwszej 1 podróży (1768— 71) Cook znacznie prze- [ sunął na południe możliwe wybrzeża A n t ­

arktyki. W czasie drugiej w ypraw y (1772—75) objechał ziemię dookoła z z a ­ chodu na wschód, czyli w kierunku od­

wrotnym, niż zwykły, dw a razy p rze k ro ­ czył koło biegunow e i dotarł wodą na 107" dł. zach. aż do 71° 10' szer. poł., nie ujrzawszy lądu. W nioskow ał wprawdzie z formy płytowej lodu, że pochodzić on musi z lądu stałego, ale sądził błędnie, że w oda m orska nit zamarza. Zawiedziony i niezadoA^olony wrócił do domu: nie zna­

lazł w stronach południowych ziemi, k tó ­ rą wartoby było wziąć w posiadanie.

W ielcy żeglarze późniejsi nie poszh śla­

dami Cooka: przenosili oni, wzorem p o ­ przedników, szerokości zwrotnikowe, gdzie warunki by ły znośniejsze. Ale w y p ra w a Cooka przyniosła je d n a k jed e n ważny zysk praktyczny. O dkrył on mianowicie na wschód od Ameryki Południowej dwie zlodowaciałe grupy w ysp. J e d n ę z nich, na cześć króla nazwał Georgią P ołudnio­

wą, drugą na cześć głównego adm irała brytańskiego — Ziemią Sandwich. W sp o ­ mina o grom adach fok, jak ie widział na t y c h wyspach.

T ak te d y podróże na dalekie południe zyskały interes nowy, a prak tyczn y. P o ­ dobnie rzecz się miała i z północą, gdzie od roku 1603 zaczął się połów fok, a n i e ­ co później i wielorybów, u p raw ian y przez licznych żeglarzy anglików i holendrów.

O dbyw ali oni g runtow ną p r a k ty k ę że­

glarską n a morzu pokrytem lodami, b ę ­

dąc w te n sposób p rzy g o to w a n y m i do

wypraw na południe. Ciągnęły w tam te

(6)

198 W SZEC H ŚW IA T

strony widoki n a zdobycie skarbów, n a ­ g ro m ad zo ny ch w ciałach zwierząt. A n ­ gielscy i a m e ry k a ń s c y poław iacze wielo­

rybów udaw ali się n a m ały c h s ta tk a ch (60 — 160 ton) n a n o w e m iejsca połowu.

Obliczają liczbę fu te r zab ity ch fok na przeszło milion, podobno jed en tylk o sta ­ te k „ A s p a z y a ” m iał na pokładzie 57 000 sztuk. Z b yw ano te futra przew ażnie w Chinach. W y tę p ie n ie zw ie rz ą t na w y­

spach, o d k r y ty c h przez Cooka, zmuszało ż e g la rz y do p o s u w a n ia się dalej. T r z y ­ mali się w sąsiedztw ie kraw ędzi lodowej i wiele nazw statk ów , kiero w n ik ó w s t a t ­ ków oraz ich właścicieli, j a k np. „B iscoe”,

„ K e m p ”, „ E n d e r b y ”, „ B a lle n y ”, znajduje­

m y dziś jeszcze ja k o n a z w y ty c h p u n k ­ tów nielicznych lądu stałego, ja k i e od­

k r y to w czasie ty c h w ypraw . W ty m o- k resie również, w r o k u 1819, o d k ry te zo­

s ta ły w y sp y Połu d nio w e Shetlandzkie, gdzie rozpoczęło się u śm iercanie m asow e . nanowo. S tą d udało się je d n e m u z poła­

w ia c zy fok, W e d d e lo w i, dotrzeć (20 lu te ­ go 1823) do 74° 15' szer. poł. bez s p o tk a ­ nia lądu stałego. Głęboka ta za to k a o- trz y m ała później nazw ę „morza W ed- della”.

Stopniowo podróże ustały. T e części lą ­ du stałego, k tó re znano w A n ta rk ty c e, b y ły pozbawione isto t ż y ją c y c h , a z atem nie posiadały żadnej wartości praktycznej.

W pierwszem półw ieczu po Cooku może­

my w ym ienić je d n ę ty lk o w y p raw ę, k t ó ­ rej celem było wyłącznie zbadanie nie­

z n a ny ch przestrzeni. W y p r a w ą t ą kiero­

wał k a p ita n rossyjski von Bellingshausen.

Z ro zk a z u A le k s a n d ra I-go udał się on (1819 — 20) z Georgii Południow ej n a w schód wzdłuż koła podbiegunow ego, k tó re kilka ra z y przeciął, naogół trochę dalej na południe od Cooka, ale nie d a ­ lej ja k do 70° poł. szer., wreszcie wrócił do Georgii Południow ej. R az ty lk o wi­

dział ląd stały, k tó ry nazw ał ziemią A le ­ k san dra I. Była to p ierw sz a połać ziemi, u sta lo n a n a południe od południow ego koła podbiegunow ego.

W h isto ry i odkry ć w A n ta rk ty c e n a j­

w ażniejszym okresem są la ta 1838 — 43.

W y p ra w y miały t y m raz e m c h a ra k te r wyłącznie naukow y. O pierając się n a I

znanych mu w y n ik a c h spostrzeżeń, Gauss w y k ry ł zapomocą głębokich badań ma­

t e m a ty c z n y c h praw a m agnetyzm u ziem­

skiego i podał nowe m eto d y oznaczenia jego elementów, przy tem obliczył położe­

nie przypuszczalne obu biegunów mate­

m atycznych. A leksander H um boldt w li­

ście do T o w arz y stw a królewskiego w Lon­

dynie gorąco zalecał zbadanie tej taje­

mniczej siły na półkuli południowej, a p rze d e w sz y stk ie m dotarcie do miejsca, podanego przez Gaussa jak o magnetycz­

ny biegun południowy.

W ezw an ie H u m b o ld ta nie pozostało bez skutku. Rząd angielski postanowił wy­

słać wyprawę a n tra k ty c z n ą pod kiero­

w nictw em młodego J a k ó b a Clarkea Itos- sa, który w r. 1831 wraz z swoim stry­

je m dotarł w okolice północnego biegu­

na m agnetycznego, leżącego wśród ame­

rykańsk ich wysp ark ty c zn y c h . Zdecydo­

wano zbudować dw a specyalne statki, co opóźniło odjazd. Okoliczność ta spowo­

dowała, że zanim Ross znalazł się na miejscu, wyprzedziły go dwie inne wy­

prawy, je d n a francuska pod kierunkiem Dum ont d ’Urvillea, druga amerykańska—

W ilkesa. W spółub iegan ie się było tak ożywione, że obiedwie p rzyb yły w stycz­

niu 1840 r. jednocześnie do krawędzi lo­

dowej na południe od Tasmanii i posuwa­

ły się wzdłuż tej krawędzi. Ross wyru­

szył z Anglii we wrześniu 1839 r. Ku zm artw ieniu swojemu dowiedział się w Tasmanii o powodzeniach obu wypraw, otrzym ał naw et od W ilkesa m apę odkryć, dokonanych przez tego ostatniego. Ze względu na to porzucił swój plan pier- w otn y i udał się, będąc na 170° długości, prosto na południe, albowiem n ie d a w n o

przedtem poławiacz w ielorybów, Balleny natrafił tam n a morze, swobodne od lo- dów. I okazało się, że „niem a tego zł«' go, coby n a dobre nie w y szło“. Cdyź udało się odkryć Rossowi je d y n e miejscy o ile w stanie je s te ś m y sądzić o b e c n i przez któ re można bez tru d u prawie g‘f' boko się wedrzeć w św iat antarktyczny P rzebrnąw szy przez pas lodu zatoroweg0 (Packeis), Ross znalazł się w styczni11 1841 r. na morzu bezlodowem, na któreś

! p o p łyn ął n a południe aż d j miejsca, gdz11

(7)

,\* 12 W SZECHŚW IAT 199

i a p o t k a ł

wulkany olbrzymie, które od

t a t k ó w

swoich n a z w a ł „ E re b u s “ i„Ter-

or“, oraz długą ścianę lodową, wysoką

n a

150—250 stóp; tu pod 78°4' szer. poł.,

był kres jego podróży. Dw ukrotnie pó- niej, w latach 1842 i 1843, w racał w te strony, za drugim raz e m posunął się aż do 78°91/2/ szer. poł. P rzytło czo n y wra- eniami pustki i głuszy bezkreśnej oraz liewypowiedzianemi cierpieniami i tru ­ dnościami, Ross pow rócił do Anglii, za­

sobny w odkrycia i cenne zdobycze n a ­ ukowe.

Znajomość obszaru a n tark ty czneg o aż do końca nieomal wieku X IX -go opiera­

ła się głównie na spraw ozdaniach i m a ­ pach tych właśnie trz e ch w y p ra w i ich poprzedniczek. W iedziano, co następuje:

1) na południe od lądu a m e ry k ań sk ie ­ go, mniej więcej na 60° dług. zach. i od 03° szer. poł., znajd uje się ziemia, czę­

ściowo składająca się z wysp, o d k r y ta w r. 1832 przez Biscoego i nazw ana ziemią Orahama. Zdawała się ona rozszerzać ku południowi i stanowić z Bellingshausena ziemią Aleksandra je d n ę całość. Na wschód od ziemi Grahama, na 34" zach. dług.

> '0° szer. poł. W edd ell widział w roku 1823 morze otwarte.

2 W tej samej mniej więcej długości, '■o południowa Nowa Zelandya, czyli oko- 170° dług. wsch., wznosi się wschod­

nie wybrzeże lądu, o ch arak terze g ó rzy ­ stym (Ziemia W iktoryi), od 70° do 78°

' Zl'r- połudn. prawie na jed nym południ­

ku. Morze otwarte, zwane morzem Ros-

% toruje drogę do tego lądu, t a k dale-

" wysuniętego na południe. Morze Ros- M zarayka na południu w y so k a ściana l,c 0Wa, poza k tó rą wznoszą się dw a wul- kany, Erebus i T error.

/ części O ceanu Spokojnego połu-

"ll)"ego, zawartej między obudwoma

■'żej wymienionemi lądami, lód zatoro- ' na południe od koła podbiegunowego U1"u i zaporę dla s ta tk ó w nie do prze-

• Cla- Xa zachód od ziemi A leksandra lą,lu nie widziano.

1 zachód od 170° dług. wsch., roz-

^ a tld natrafiały na lód w dwu )■ cach w bliskości koła podbiegunowe-

mianowicie między 170° a 100° dług.

wsch. oraz 60° a 50° dług. wsch., lód ten kładł kres dalszemu posuwaniu się n a po­

łudnie żaglowców. W kilku miejscach dopatrywano się tutaj oznak lądu stałego, ale tylko w dwu razach zyskano w ty m względzie pewność. Od 50° dług. wsch.

(Ziemia E nderby) granica lodu, bez śla­

du ziemi, odbiega stopniowo od koła p o d ­ biegunowego w kierunku południowo-za­

chodnim aż do szerokości, osiągniętej przez Weddella.

5) Zostaje jeszcze obszar na południu oceanu Indyjskiego, między ziemiami W iikesa a Kempa, obejm ujący około 40 stopni długości, którego jed y n ie połać wodna, położona daleko na północ od k o ­ ła podbiegunowego, znana była ż e g la ­ rzom. Tylko „Ohallenger” w 1874 r. po­

sunął się t u dalej na południe, gdzie pod kołem podbiegunowem znalazł morze o- tw arte. W całym pasie a n ta r k ty c z n y m był to najmniej znany obszar większy.

W ty ch samych dziesiątkach lat, kiedy szybkiemi kroki postępowało odsłanianie nieznanego w nętrza Afryki, A m e ry k i P ó ł­

nocnej, Azyi i Australii, nie zrobiono prawie nic dla rozszerzenia znajomości strefy antark tycznej. Był to zarazem o- kres olbrzymich postępów we w szystkich dziedzinach nauki czystej i stosowanej, przedewszystkiein zaś w fizyce i chemii i innych n a u k a c h przyrodniczych. D oko­

nane zostały wielkie przewroty, k tóre do­

prowadziły do zastosowania elektrycznoś­

ci obok p a ry do kom unikacyi oraz do wszelkich urządzeń m echanicznych, spe- cyalnie zaś do żeglugi. N iektóre narzę­

dzia zostały udoskonalone, wiele innych wynaleziono, wreszcie odkryto nowe m e­

tod y badania.

W pływ w szystkich t y c h zdobyczy na wiedzę o ziemi był wielki. Nauki o a t­

mosferze i o morzu z drobnych zacząt­

ków rozwinęły się znakomicie. Zupełnie

n owa dziedzina powstała przez badanie

dna morskiego oraz ogółu objawów życia

w morzu. T a ostatnia umiejętność wraz

z meteorologią coraz bardziej ujawniała

swój wpływ na gospodarkę społeczną. Nie

zadowalano się już je d n a k notow aniem

zjawisk pojedyńczych, dążono raczej do

(8)

2 0 0 W SZECHSW 1AT

zrozumienia ich treści w ew nętrznej i p o ­ wiązania m iędzy sobą.

To też we w szystkich w a rs z ta ta c h p r a ­ cy naukow ej hasłem stało się rozszerzanie i pogłębianie badań. K ie d y w dziedzinie geografii w okresie o d k ry ć n a lądzie sta ­ łym p o p rze staw a n o n a rozszerzaniu cią- głem widnokręgu, to przeciw nie w ok re­

sie n a s tę p n y m ujaw n iły się usiłowania b a d a n ia inten syw nego. Nie mniej jed n a k rozwijało się jednocześnie dążenie do po­

znan ia całego globu ziemskiego, n aw et ty c h jego części, k tó re się w ydaw ały nie- przystępnem i. Stało się bowiem rzeczą jasną, że w wielu dziedzinach nie m o żn a dojść do zupełnego zrozum ienia zjaw isk zachodzących, dopóki nie b ę d z ie m y w posiadaniu s y s te m aty c zn e g o m a te ry a łu spostrzeżeniow ego z całej powierzchni ziemi. Do całości brak ło obszarów pod­

biegunow ych.

Nowe b adania rozpoczęły się w strefie arktyoznej. E p o k o w e m stało się odkrycie ziemi F ra n c is z k a J ó z e f a przez P a y e r a i W e y p re c h ta . W ich ślady poszły inne w yp raw y , coraz liczniejsze. P r z y te m g r o ­ madzono wskazów ki p rak ty c zn e dla w y ­ praw wśród lodów. B y ły to z jednej stro ­ ny wskazówki dla b ud o w a nia ta k ic h o- krętów, któreby m o g ły nie poddaw ać się naporow i lodu, n astępnie wskazówki, j a k przezimowywać, o d b y w a ć w y cieczki na saniach z psami lub bez nich, j a k się o d­

ży w iać i inne; z drugiej stro n y g r o m a ­ dzono doświadczenia, dotyczące celu i m e ­ tod spostrzeżeń n aukow ych. P r z ek o n a n o się, że w n iek tó ry ch p r z y p a d k a c h spo­

strzeżenia n a w e t najstaranniejsze (d o ty ­ czę to p rze d e w sz y stk ie m meteorologii i m a g n e ty z m u ziemskiego) posiadają w a r­

tość ty lko ograniczoną, dopóki są robione sporadycznie i w je d n e m ty lk o miejscu, n a to m ia s t m ogą mieć znaczenie niep o­

ślednie, jeśli są d o k o n y w a n e w rozm ai­

t y c h p u n k ta c h jednocześnie, planow o i je- dnakow em i przyrządam i.

Mając pow yższe n a względzie, urząd p a ń s tw o w y do spraw w e w nętrznych po ­ wołał do Berlina (w 1875 r.) konferen- cyę niem iecką dla rozpatrzenia zakresu i celu b adań n a u k o w y c h w obszarach p o d b ieg u n o w y c h i m eto d t y c h badań.

Oddano na tej konferencyi pierwszeństwo badaniu, a nie odkrywaniu, zaś najsku­

teczniejszego środ ka dla osiągnięcia wy.

ników p o żądan ych d o p atryw ano się w u- rządzeniu, po porozumieniu międzynaro- dowem, stały ch stacyj dla spostrzeżeń, skąd m ożn ab y było urządzać wyprawy dalsze.

W roku 1879 odbyła się konferencya m iędzynarodow a w Ham burgu, w której uczestniczyli przedstaw iciele Niemiec, Ho- landyi, Danii, F r a n c y i, Rossyi, Norwegii, Szwecyi oraz A ustryi. Obok badania A r k t y k i uznano także za w ażne badanie sy s te m a ty c z n e A n ta rk ty k i. Sporządzono stały program , k tó ry w yk o nany został w r. 1882/3, r o k u m a x im u m plam słonecznych.

Obszar a n ta r k ty c z n y w ściślejszem tego słowa znaczeniu je d n a k jako narazie nie­

dościgły wzięto za nawias, poprzestając na sta c y a ch , leżących jeszcze daleko na- zew nątrz koła podbiegunow ego. Niemcy w y b ra ły jako p u n k t obserw acyjny Ge­

orgię Południow ą.

Niezależnie od t y c h wielkich przedsię­

wzięć, do badań w święcie południowo- b ieg un ow ym naw oływ ali od roku 1865, w Niemczech N eum ayer, pierwszy dy­

rek to r niemieckiej Seew arte (Urzędu do spraw morskich), w Anglii Cłements Markham. Ale mroźne południe nie wbu- dzało zapału. P ow odzenie było mierne;

koszty wydawały się zby t duże. W Niem­

czech zrozumienie p o ż y tk u wypraw nau­

k o w y c h m orskich wzrastało bardzo powo­

li, ale bądź co bądź wzrastało.

W y p ra w a „Gazelli” (1874 — 76) d la o- gólnych studyów oceanograficznych; wy­

p ra w a latem 1889 roku w celu s tu d y ó "

nad planktonem , w ciągu której poraZ pierwszy w szerokim zakresie zbadanu

w arunki zasadnicze życia zwierząt w mo­

rzu; w ypraw a D rygałskiego na G r e n la n d y f

(1891 — 3), której uczestnicy p r z e p ę d ' j e d n ę zimę wśród lodów przedewszy^' kiem w celu rozwiązania z a g a d n i e ń , Ja'

kich lód dostarcza; w y p ra w a n ie m i e c k a

na okręcie „ V aldivia“ (1898/9) dla zba­

dania, głębin morskich, — wszystko ,0 przyczyniło się w znacznej mierze do za in teresow ania ogółu.

I oto stało się, że Niemcy w y p r z e d z i ł 1

(9)

M 13 W S Z E C H Ś W I A T 201

■ szvstkie kraje w postanowieniu urządze­

n i a wyprawy a n tarktycznej. P ro je k t przed­

stawiono poraź pier>vszv na zjeździe ge-

■o-rafów niemieckich w Bremie w roku

■ 8!)5. i zyskał on z wielu stron poparcie Jorące, kiedy zn an y ze swoich badań Ra Grenlandyi, E ryk D rygalski, po ukoń­

czeniu dzieła o w ynikach tej wyprawy,

■wraził gotowość objęcia k ierow nictw a nad projektowaną ek sp ed y c y ą antarktyczną.

I Jakoż na wiosnę roku 1899 ekspedycyą Łiemiecka była rzeczą postanowioną, ze względu na zainteresowanie się nią cesa- l-za, rządu oraz szczodrość parlam en tu liiemieckiego, ale nie w mniejszym stop­

niu dzięki zapaleniu się do tego p ro je­

ktu znacznej części narodu; okazało się Jednak, że dla skutecznego d oprow adze­

nia do końca projektow anego zamięrze- liia potrzebna jest współpraca międzyna­

rodowa. Wiadomość o w ypraw ie niemiec- Idej wywarła w A nglii potężn e wrażenie, I temu należy przypisać, że w y p ra w a an- lielska wogóle doszła do skutku, przy- Izynii się zresztą do tego p a try o ty cz n y

|la r jednostki w wysokości 25000 funtów.

I Jesionią tegoż (1899) roku, n a między­

narodowym kongresie geograficznym w ISerlinie, na posiedzeniu, w któ rem u- I zestniczyły największe powagi w dzie­

l e n i e badań obszarów podbiegunowych,

■nożna już było rozpatrzeć zasady wspól-

| K'j pracy.

I Z podziału południowej strefy podbie­

gunowej Anglii p rzy p a d ły w udziale po­

łudniki, między któremi leży punk t w yj­

r z ą dla badań dalszych, o d k ry ty przez I 0ssa, a łatwo dostępny, miejsce to — gó-

|r‘l Prebus znajduje się pod 78° szer. poł..

f ig li c y pozyskali w ten sposób stacyę r " a Cnicie położoną, dobrze znaną. Dru- rj' znany ląd stały, ziemię Grahama, od- I ‘1110 do dyspozycyi szwedom, którzy I '"K-zasem przystąpili do wspólnej pracy.

' znaleźli się w korzystnem położeniu

■’* 'trzym ali obszar znany, dobrze o- r " ^ ony CO do położenia.

<tnie najtrudniejsze, najmniej pewne J‘ K Slę zdawało, najniebezpieczniejsze

^ padło w udziale ekspedycyi niemiec- Albowiem połać, pomiędzy ziemia- dkesa a K em pa, przez nią o bjęta

stanowiła najmniej znaną część kresów A ntarktyki. N igdy nie dostrzeżono tutaj lądu stałego, nie było tuta j ani jednego punk tu stałego. Zadanie polegało te d y na tem, a b y dopóty posuwać się s ta t ­ kiem na południe, dopóki się nie n a p o t­

k a ziemi, coby umożliwiło urządzenie stałej, możliwie nieprzesuwającej się s ta ­ cyi zimowej oraz jednoroczny na tej s ta ­ cyi pobyt.

Nikt nie był w stanie rozstrzygnąć, j a ­ kie miejsce z obszaru o 40-stopniowej długości byłoby najskuteczniej obrać za p u n k t w yjścia i j a k daleko na południe statek będzie mógł się posunąć. G dyby usiłowanie dotarcia do szerokości wyż­

szych zostało uwieńczone powodzeniem, ale okręt został unieruchomiony przez lo­

dy, a członkowie w y p ra w y zmuszeni do jego opuszczenia, to w ydaw ało się p r a ­ wie beznadziejnem, aby mogła skądkol- wiek zjawić się pomoc; pomimo bowiem um ówionych p un k tó w spotkania, w y p r a ­ wie ratunkowej nie udałoby się zape­

wne odnaleść zaginionych w nieskończo­

nej pustyn i lodowej, ze strony kraw ędzi lodowej z trudnością dostępnej. Inne mo­

żliwe niebezpieczeństwo polegało na tem, że okręt, j a k to się świeżo przytrafiło okrętowi belgijskiemu „Belgica”, nie do­

trze do miejsca stałego, gdzie m ógłby przezimować, ale będzie wraz z lodem przerzucany z miejsca na miejsce. A w t e ­ dy b y łb y chybiony, albo przynajmniej doprowadzony do skromnych rozmiarów cel główny wyprawy, po leg a jąc y na w łą­

czaniu miejsca zatrzy m a n ia się okrętu niemieckiego do uplanowanej sieci mię­

dzynarodowej stacyj spostrzeżeń stałych i nieruchomych.

W obliczu takich trudności moment usp a k aja ją c y stanowiło zaufanie, jakie n a ­ leżało pokładać w osobie kierownika, k tó ­ ry w Grenlandyi dowiódł w dostatecznej mierze, j a k um ie połączyć oględność z świadomą celu energią. Można było również oczekiwać od niego ze spokojem współdziałania harm onijnego z kap itanem okrętu oraz ze wszystkimi uczestnikam i w ypraw y.

Śmiało i z postanowieniem włożenia całej

swojej energii w zamierzenie, ruszyli w

(10)

2 0 2 WSZECHŚWIAT M 12 drogę członkowie w y p r a w y niemieckiej

n a okręcie, n a zw anym „G au ss”, specyal- nie w' ty m celu, w edług starannie r o z w a ­ żonego planu, z budow anym . Czy im się powiedzie? Czy w rócą? T a k ie troski m u­

siały ciążyć n a duszy tych, k tó rz y t o w a ­ rzyszyli okrętow i z Kilonii do k anału cesarza W ilhelm a (11 sierpnia 1901 r.).

Z ż y w io ny c h obaw żadna się nie ziści­

ła, ale też nie w sz ystkie nadzieje zostały u rzeczyw istnione. N ieoczekiw anie prędko

„ G a u ss11 dotarł do ściany lodowej, w są­

siedztwie oczyw istem jak ie g o ś lądu s t a ­ łego. P o krótkiej w ędrów ce wśród lo­

dów, te ostatnie o k ręt zab ary k a d o w a ły i unieruchom iły. Najw ażniejsze zadanie, zdobycie stałej stacyi zimowej, zostało pomyślnie rozwiązane. C h ętniejby wi­

dziano, gdyby z n ajd o w ała się ona o wiele stopni więcej na południe, ale trz e b a b y ­ ło pop rzestać na stosun k ach, w ytw o rzo ­ n y c h przez natu rę, i w d a n y c h w a r u n ­ kach p o starać się zrobić, o ile można, najwięcej. Z żelazną konsekw encyą, w w aru n k ach n a jtru d niejszych wykonano nie tylko wszystkie spostrzeżenia umówione, ale jeszcze wiele p r a c ponad program . Mroźne burze i ciągła w alka z przyrodą nie b y ły w stanie zmniejszyć obowiązko­

wości i z a p a łu członków w y p ra w y . P ła s z ­ czyzna lodu na lądzie, oddalonym o 90 km od okrętu, b y ła w y b itnie jed n o sta jn ą ; j e ­ dna tylko góra, „góra G a u ssa “, w ulkanicz­

na w postaci stożka ściętego wznosiła się na caiym ty m obszarze. N a górze tej dokonano w a żnych b ad ań nad p o s u w a ­ niem się lodu.

D alszych w y cieczek n a saniach nie przedsiębrano, gdyż poza dotarciem do nieco wyższej szerokości tru d n o było oczekiwać jakiejś z dobyczy poważniejszej.

N a w et g d y b y rozm iary takiej wycieczki dorównały rozm iarom w ycieczki Scotta, to j e d y n y m jej w y n ik iem b y ło b y p r z e ­ kroczenie 70-go stopnia szer. poł. Ale dla ta k błahej sp raw y s ta w k a zdawała się zb yt wielką. Bez zaniedbania pracy sp o ­ strzegawczej, sił do rozporządzenia było mało. Oprócz niew ysokiej góry Gaussa nie było, ja k okiem sięgnąć, ani jednego znaku przyrod zo nego i, w obec często z d a ­ rza jąc yc h się przeszkód w astronomicz-

nem oznaczaniu położenia, byłoby bardzo trudnem , jeśli nie zupełnie niemożliwem, odszukanie w ogromnej pustce, miejsca z okrętem, niczem się od otoczenia nie odznaczającego. G d yby zresztą się je od­

nalazło, to groziło niebezpieczeństwo, że okręt zostanie porwany i uniesiony w nie- znaną dal przez proste ruszenie lodów.

Energii i odwagi do większych podróży lądow ych było aż nadto, a psy z Kam­

czatki nad a w a ły się do tego znakomicie.

Spokojne je d n a k rozważenie doprowadzi­

ło do wniosku, że słuszniejszem je s t skon­

centrować w szystkie siły na prace na stacyi i w jej okolicy aż do góry Gaussa,

K iedy upłynął cały nieomal rok prze­

pisany dla spostrzeżeń, okręt został z wię­

zów uw olniony. W s zy sc y uczestnicy wy­

p raw y mieli jedno tylko pragnienie po­

suwania się na południo-zachód, aby prze­

być drugi rok wśród lodów, ale możliwie znacznie dalej n a południe. Lecz usiłowa­

nia te spełzły na niczem. P a rcie lodów nazew nątrz ku m orzu było z b y t gwałto­

wne. W ra z z lodami okręt, pomimo wszel­

kich wysiłków, wciąż był odrzucany na północ ku morzu; wreszcie z nieprzepar­

tą siłą został w nie w e p c h nięty bezpo­

wrotnie. Przypadek zrządził, że okręt p rzy b y ł do Kaplandu 1-go czerwca, a więc ostatniego dnia przed ewentualnem wysłaniem w y p ra w y ratunkow ej. Drygal- ski nosił się z zamiarem w yruszenia w ce­

lu ponownego przezimowania, ale, ku ogrom nem u ich zmartw ieniu, musieli wszyscy członkowie w y p ra w y poddać się rozkazowi n a ty c h m ia sto w e g o powrotu do domu. •

tłum. L. H.

(Dokończenie nastąpi).

P R Z Y C Z Y N E K

DO P R A H IS T O R Y I C ZŁOW IEKA .

P ra h isto ry a człowieka w następstwie od­

k ry ć czasów ostatnich, a zwłaszcza dyl11' w ia ln y c h siedlisk człowieka w Kroac}'1 oraz w Spy, a z drugiej znów strony "

znanego P ith e c a n th ro p u s erectus Dub-

weszła na zupełnie inne to ry , aniżeli "

(11)

NŁ 12 W S Z E C H Ś W I A T 203 liiedawnych stosunkowo czasach. Prof.

tollmann stara się k ry ty c z n ie w yjaśnić I , kwestyę ‘) i zastan aw ia się, czy rze­

c z y w i ś c i e Pith. er. prowadzi rozwojowo llo" Homo priraigenius (grupa N eandertal- L pV oraz zaliczane do niej czaszki z Klein- Łem), jako przeciwnego Homo sapiens.

[ P r z e d e w s z y s t k i e m po dokładnych pomia- Imch c z a s z k i (właściwie kalotty) z Klein- Ikem, autor ten dochodzi do wniosku, że Imamy tu do czynienia z k rótkogłow ą [formą człowieka nowożytnego, k tó ra nie L a nic wspólnego z k alottam i grupy ne- andertalskiej; następnie przechodzi do Charakterystyki grupy N eandertal - Spy Krapina, La N aulette, d’Arcy, Malarnaud, Szipka), która wyróżnia się plaskiem, le- żąco- opadłem czołem oraz silnie wy staj ą- eemi kantami orbitalnemi. Są to cechy najważniejsze, ponieważ w ykazują ogrom­

ne podobieństwo z takiemiż stosunkami u małp, zwłaszcza antropoidów, na które tutaj przedewszystkiem musimy zwrócić uwagę; i tu właśnie P ith e c a ntro p u s erec- tus jest jak by ogniwem, wiążącem antro- [poidy z Homo primigenius. W e wszyst- Ikich jednak zagadnieniach teo re ty c z n y c h posługiwano się porównywaniem cech morfologicznych ty lko u dorosłych osob huków, zupełnie nie uwzględniając em-

hryologii; to właśnie gniewa Kollinanna 1 w ostatniej swej rozprawie dowodzi on, że głównie morfologia form m łodych mo-

*e nam Przyjść doskonale z pomocą. Na ' zaszce młodego szym pansa (który stoi

"ajbiiżej człowieka) niem a jeszcze n aw et '^du tych dwu głów nych -cech, które z czasem — u zwierząt d orosłych—stano-

" 4 przepaść morfologiczną między niemi 1 cz*owi«kiem; zjawisko płaskiego czoła dających kantów orbitalnych wjrstę- : l^. ^°piero później, po roku a naw et . " "Ł 'ceJ> a dokładne' pom iary czaszki mło- o° szympansa i człowieka wykazują

^ z w y c z a j n e podobieństwo. Dlatego też mann nie widzi żadnego powodu, aby

! 'zapuszczać, że naprzód powstały rasy P askiem czole i w y s ta ją c y c h k a n ta c h

•lert ®c*l®del von Kleinkems und die Nean- ' Gruppe. Arch. fur Anthropologie. Zesz.

tom V. i 906

orbit, — przeciwnie, szereg danych mówi na niekorzyść tego twierdzenia. J u ż bra­

cia Sarasin wykazali, że z ż y jących a n­

tropoidów szympans je s t formą stojącą najbliżej człowieka; n a w e t układ szczęk i uzębienie wykazują stosunki nadzwyczaj podobne, prawie identyczne ze szczękami i zębami człowieka. A u to r dochodzi więc do wniosku, że na podstaw ie danych po­

rów naw czych czaszek młodych antro po ­ idów i niemowląt ludzkich musi upaść przypuszczenie, jakoby Pithecantr. erectus był poprzednikiem w pniu ludzkim. P o z o ­ staje więc określenie związku między grupą Neandertal-Spy a człowiekiem współ­

czesnym. King, Cope, Schwalbe i Kram- berger na podstawie wyżej wymienionych cech (płaskiego czoła i w y sta ją c y ch kan­

tów orbit) człowieka pierwotnego nazw a­

li go Homo primigenius w przeciw staw ie­

niu do dzisiejszego Homo sapiens. Koll- mann je d n a k nie zgadza się na taki po­

dział i, opierając się na wielu dowodacli (k tó re p rz y ta c z a ł już Huxley), j a k również na fakcie ogromnej zmienności (waryacyi) czaszek i u ludzi gat. Homo sapiens, do­

wodzi, że wszystkie cechy, t a k c h a ra k te ­ rystyczne dla Homo primigenius, można zauważyć bardzo wyraźnie również u współczesnych australijczyków; na tych więc d a ny ch nie m a się praw a stosować ta k stanowczego podziału między grupą Neandertal-Spy a człowiekiem nowoczes­

nym.

J a k je d n a k objaśnić podobieństwo w budowie czaszki antropoidów i grupy Neandertal-Spy? Kollman sam mniemał początkowo, że m am y tu do czynienia ze zjawiskiem descendencyi; teraz jed n a k zmienił swe zapatryw ania i przypuszcza, że jest to raczej oznaka konwergencyi.

Po d tą ostatnią pojmuje on występowanie pewnych podobnych lub bardzo zbliżo­

nych cech w budowie całego ciała lub organów pojedyn czy ch u przedstawicieli pewnego pnia zwierzęcego wówczas n a ­ wet, g d y nie zachodzi między niemi ż a d ­ ne pokrew ieństwo. Tę właśnie zbieżność dwu c e c h —płaskiego czoła i w y stający ch kantów orb italnych —obserw ujem y u an­

tropoidów i Pith ecantrop us erect. z j e d ­

nej strony, a u australijczyków — z dru-

(12)

2 0 4 W S Z E C H Ś W I A T M 13 giej; n a drodze descen d en cy i bezpośred­

niej t y c h cech wyjaśnić niepodobna.

St. St.

Z POLSKIEGO

TOWARZYSTWA KRAJOZNAWCZEGO.

Na zebraniach miesięcznych, które się odbyły w lokalu Uranii dnia 10-go lutego i 10-go marca r. b. Zarząd zdawał sprawę z czynności swych, przyczem zakomuniko­

wał, że wskutek rozesłanej odezwy p ra­

wie wszystkie szkoły polskie z Królestwa wyraziły golowość niesienia sobie wzajem­

nej pomocy podczas wycieozek krajoznaw­

czych, organizowanych dla uczącej się mło­

dzieży; tym sposobem w każdem miejscu, ! gdzie istnieje szkoła polska, przybywająca

j

młodzież zapewniony ma już dla siebie po­

stój a w niektórych miejscach i utrzyma­

nie przez czas kilkodniowego p o bytu w I zwiedzanem mieście.

Na skutek otrzymanych z prowincyi in- terpelacyj o warunkach tworzenia oddzia- \ łów pro wincyonalnych Zarząd załatwił wszel-

j

kie formalności prawne, z otwieraniem t a - j kich oddziałów związane, opracował i zło­

żył do zatwierdzenia przez’ Zebranie Ogól- | ne odpowiedni dla oddziałów tych regu­

lamin.

Opracowano i zatwierdzono również re­

gulamin dla Sekcyi młodzieży, do której za­

pisało się już przeszło 200 uczestników.

Regulamin ten przewiduje skierowanie młodzieży do takich prac doświadczalnych i przygotowawczych, któreby umożliwiły jej podczas wycieczek i podczas wakaęyj letnich prowadzenie systematycznych ob- serwacyj i gromadzenie zbiorów naukowych.

W łonie sekcyi tej utworzono następujące podsekoye: geologiczną, geograficzną, bota­

niczną, etnograficzną, kartograficzną, foto­

graficzną, historyczną, historyi sztuki.

Liczba członków, zapisujących się do Towarzystwa Krajoznawczego stale wzrasta.

W różnych okolicach kraju i za granicą Zarząd mianował kilkudziesięciu członków korespondentów.

P. Pr. Wierzbicki wygłosił referat p. t.

„O piaskach lo tnych14, członkowie zaś Za-

j

rządu przedstawili swe prace, przygotowa­

ne do pierwszego wydawnictwa Towarzy-.

stwTa Krajoznawczego. Pierwszy tomik te ­ go wydawnictwa ma na celu zachętę do organizowania i prowadzenia wycieczek krajoznawczych i obejmuje następujące Prace:

„Słowo wstępne14 Zygmunta Glogera, „Na­

ukowe znaczenie wycieczek14 Kazimierza Kulwiecia, „Zbliżmy się do natury44 Ma­

ksymiliana Heilperna i „Wycieczka w cha­

cie” Aleksanndra Janowskiego. Na zakon, ozenie posiedzeń przedstawiano na ekranie krajobrazy i typy ludowe z różnych okolic Polski ze zbiorów A. Janowskiego i Uranii,

Ii. Kc.

KORESPONDENCYA WSZECHŚWIATA.

Samozapalność.

Znając empirycznie pizypadki samozapal­

ności, jako zjawiska niedostatecznie zbada­

nego naukowo, a potrzebując wytłumacze­

nia jego przyczyny w interesie dalszych badań, postanowiłem wykonać osobiście kilka w tej mierze doświadczeń, z których parę wybitniejszych przedstawiam poniżej wraz z opisem moich w tej mierze do­

chodzeń teoretycznych i wnioskami co do istotnej przyczyny wzbudzającej zapalność czyli przyczyny procesu chemicznego wy­

wołującego to dziwne w istocie zjawisko.

Nie łatwo było osiągnąć ten ostateczny rezultat z powodu różnych przypadków sa­

mozapalności zupełnie do siebie niepodob­

nych, oraz braku dotąd naukowego ich ustalenia.

Zebrane szczegóły i fakty są następne:

W r. 1 8 7 9 w m. Łodzi zdarzył się po- s żar w fabryce wełny czesankowej z powo­

du samozapalenia się wełny surowej złożo­

nej na składzie w izbie szczelnie zamknię­

tej. Proces chemiczny samej przyczyny oczywiście nie był zbadany. W d z i e ł a c h

chemicznych i eneyklopedyach brak pra­

wie wzmianki o takich wypadkach, a tem- bardziej wytłumaczenia podobnego zjawi­

ska. W jednej tylko chemii p. Bandrowskie- go (Kraków 1 8 9 1 r.) znalazłem w tej mie­

rze kilka słów następnych: „Gałgany lub odpadki bawełny napojone oliwą często za- pałają się same przez się w powietrzu, tak samo (?) jak duże stogi siana wilgotne go, wreszcie takież stosy węgla kamienne go zawierającego dużo pirytów”.

Pismo Chemical Newrs donosi, że ppdcza.->

przewożenia węgla na okrętach, z w ł a s z c z a

w przeciągu dłuższego czasu, samozap^6' nie zdarza się dość często. Według staty­

styki,— z 4 4 8 5 ładunków węgla angielskie­

go do portów zaeuropejskich, pożar węgk' zdarzył się w 60 wypadkach, co stano"1*

1 , 3 $ . Przyczyną było zapalenie się węgl°'

wodorów zawartych w węglu, który eh01'

wie pochłania tlen powietrza,

(13)

WstfECHśWlAt 2 0 5

Najczęściej zdarztfją się wypadki samoza- palania siana wilgotnego, czego przyczyna

r o z m a i c i e bywa podawana. Pismo Coinptes rendus donosi, że kwestyę tę badał Berthe- l,it i znalazł, że siano niedostatecznie wy­

suszone ulega silnemu utlenianiu, zatem

w z r o s t o w i temperatury niekiedy aż do za­

palenia. lecz nie wyjaśnia przyczyny same­

go procesu i przypisuje samozapalność ogól­

nie działaniom czysto chemicznym.

Inno wyjaśnienie znajdujemy w A”? 6 z r. 1906 Wszechświata, gdzie czytamy, że tloeent d-r H.Miehe w Lipsku postanowił zbadać, jaka jest przyczyna samozapalności siana, i doszedł do wniosku, że przyczyna tego zjawiska nie jest czysto chemiczna, lecz zależy od obecności w sianie drobno­

ustrojów, mianowicie grzybka Oidium oraz niektórych bakteryj Jermofilowych.

Lecz dlaczego? wskutek jakiego procesu?

autor tego nie wyjaśnił.

Otóż sądzę, że stopniowo zbliżymy się do wytłumaczenia , rzeczywistej przyczyny sa­

mozapalności siana, bowiem d-ra Migula w dziele p. t. ,,Bakterye‘*' daje nam do te­

go wyborny materyał. Nie mówi on wpraw­

dzie o samozapalności, ale rzuca światło na szczególny7 gatunek bakteryi nazwanej piasecznikiem siana”, Bacillus subtilis, któ­

ry wytrzymuje tak wysoką temperaturę, że przez całą godzinę gotowany z sianem w butelce watą zatkanej, nie ginie,—prze­

ciwnie, zaraz po ostygnięciu cieczy nastę­

puje kiełkowanio i powstawanie zarodników.

Dla dokładniejszego zrozumienia kwestyi odniosłem się w tej mierze do d-ra Bistrzyc- kiego, profesora chemii na Uniwersytecie wo Fryburgu, który miał tam odczyt o sa­

mozapalności i który mnie łaskawie obja­

śnił, że poglądy jego idą równolegle z za­

patrywaniami d-ra Medema, ogłoszonemi

" traktatach wydanych w r. 1895 i 1898

" Ory-fii u J. Abla p. t. „Samozapalność"

Uie Selbstentziindung).

W tejże kwestyi prof. Cohn w dziele p. t.

-Rośliny" (Die Pflanze) pisze: „że na ino- sianie ż y j ą bacyllusy sienne (bacillus

■'ubtilis), które tworząc zarodniki wydziela­

li tak silne gorąco, że wewnątrz masy sia- na nie można już utrzymać ręki. Woda ''ewnątrz i zewnątrz wyparowuje i nasyca lano lnsłą podobną do dymu. Pod wpły­

wem bacy Husa siennego siano zamienia się

^"oliia w pulchną, bronzową, węglowatą

*u )stancyę... To bronzowe siano dymiące, ,n°cnem wstrząśnieniein może tak silnie

‘'0nąć tlen z powietrza, że się rozża-

^ 1^ przez wiatr może być pobudzone do n'iv'a enia się płomieniem11. Otóż tyle ma-, św' Z ^z^edz*My teoryi, która dużo rzuca

( | at a na naturę kwestyi, nie tłumacząc i I J hd samego procesu doprowadzającego i

do samozapalania. Dla dojścia więc do rdzenia przyczynowego, piszący te słowa przystąpił do doświadozeń, mianowicie:

1) Dół wązki, na dwa metry głęboki, w porze letniej, o wschodzie słońca wy-

| pełniłem liśćmi zmieszanemi z suchym

| chwastem, trawą i wiązką nieco wilgotne- j go siana, które przykryłem kamieniem.

| Przed wieczorem dano mi znać, że cały dół iskrzy się ognistym żarem. Rzyczywiś- j .cie sprawdź łem, że tak było: kamień za­

padł na dno i rozniecił iskry, — kazałem więc niebawem chwast objęty żarem zalać wodą, gdyż było to w I lizkości budynków.

2) W powtórnem doświadczeniu dół wypełniłem przeważnie suchemi liśćmi, trawą, gałązkami i łodygami oraz chwa­

stom zmieszanym z trochą słomy nieoo wilgotnej, i nic dodając wcale siana, przy­

kryłem kamieniem. Dwa dni upłynęły bez rezultatu, z tą tylko zmianą, że drugiego dnia, wewnątrz dołu odczułem mocne roz­

grzanie chwastu. Na trzeci dzień nie wi­

dząc innej zmiany, zrana w samym środ­

ku dołu rozrzuciłem pomiędzy chwast i liś-

| cie garstkę zmielonego, niegaszonego wap­

na i nakryłem tym samym chwastem i ka-

! mieniem. Niespełna w trzy godziny z dołu wydobywać się zaczęła gęsta para z dy­

mem, za rozrzuceniem zaś chwastu d rąż­

kiem, znalazłem podstawę, dołu objętą sil­

nym żarem.

Nie trudno nam będzie teraz wytłuma­

czyć proces wewnętrzny zjawiska mianowi­

cie w doświadczeniach z sianem. Lasecz- nik bowiem siana, jak już wiemy, znosi temperaturę wrzenia i w takiej tem peratu­

rze usposabia zarodniki do kiełkowania.

Dalszy ich rozwój podlega coraz wyższej temperaturze tak z powodu dopływu tlenu jak na mocy znanego prawa, że podczas tworzenia się jakichbądź zarodników tem ­ peratura, się powiększa. Każde przytem ciało posiada inny stopień zapalności (np.

stopień zapalności fosforu wynosi 45°), tem ­ peratura zaś zarodników siana podczas ich rozwoju sięga wyżej niż wynosi stopień za­

palności siana,1) wskutek czego samozapa­

lenie siana musi nastąpić.

Resztki zaś roślinne, wilgotne bez siana w zamkniętym dole, oczywiście rozgrzewa­

ją się i zapalają, w chwili, gdy chwast

W Czasie wzmagającego się rozkładu, coraz energiczniej przyciąga do siebie i pochła­

nia tlen powietrza, zwłaszcza po podsy­

ceniu rozkładu szczyptą wapna niega­

szonego.

Józef Zagrzejetcski.

') Trudno nam w tem miejsctl zgodzić sio z .

Korespondentem: te m p eratu ra zapalności sia na w

żadnym razie nio może być niższa od ja k ic h ś 300°,

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zarządzanie szpitalem to bardzo trudne zadanie, ma- jące wpływ na życie wielu tysięcy ludzi mieszkających w okolicy placówki, dlatego odpowiedzialność ciążąca na

Biorąc pod uwagę nową, powojenną sytuację, trudno się dziwić, że w sytuacji braku pracowników nie dotrzymywano wszystkich ograniczeń dotyczących czasu pracy, przed

(…) Nie mamy stenogramu jego płomiennej mowy, tylko kronikarskie relacje z drugiej ręki. Historyk krucjat Steve Runciman streszcza ją tak:”Zaczął od zwrócenia uwagi

W związku (4.6&#34;) rozpoznajemy bilans przepływu filtrującej cieczy, która przeni- ka przez pobocznicę Z i gromadzi się w przestrzennym obszarze, ograniczonym przez

Mechanizm leżący u  podstaw podwyższonego ciśnienia tętniczego u  osób z  pierwotnym chrapaniem nie jest w pełni wyjaśniony, ale może mieć związek ze zwiększoną

Choć z jedzeniem było wtedy już bardzo ciężko, dzieliliśmy się z nimi czym było można.. Ale to byli dobrzy ludzie, jak

cold – przeziębienie cough – kaszel cut – skaleczenie earache – ból ucha headache – ból głowy sore throat – ból gardła toothache – ból zęba tummy ache –

Cieszę się, że wykonaliście zadania na platformie. Jednocześnie chcę Wam zwrócić uwagę, abyście stosowali się do ustalonych zasad. Niektórzy zapomnieli