• Nie Znaleziono Wyników

NAPOLEON MILICER,przeżywszy lat 63, rozstał się z tym światem 27 czerwca r.b.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "NAPOLEON MILICER,przeżywszy lat 63, rozstał się z tym światem 27 czerwca r.b."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

$ 26 (1213).

W arszawa, dnia 2 lipca 1905 r.

Tom XXIV

Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

TYGODNIK P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N AUK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P1ŁENUMERATA „WSZECHŚW IATA14.

W W a rsz a w ie : rocznie mb. 8 , kwartalnie rub. 2.

Z p rzesy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

NAPOLEON MILICER,

przeżywszy lat 63, rozstał się z tym światem 27 czerwca r.b.

B ył uczniem B u n s e n a , m agistrem nauk przyrodniczych Szkoły Głó_

wnej, asystentem chemii w jej la b o ra to ry u m , kierownikiem pracow ni che micznej M uzeum Przem ysłu i Rolnictwa. Im ię w całym k raju głośne zdo"

był sobie jako niepospolity mówca na katedrze publicznej, doskonały po' p u lary zato r nauki, niezwykle pom ysłowy w m etodach badawczych i do­

św iadczalnych chemik, w ytraw ny i przenikliw y znawca nauki.

D la kolegów i byłych swych uczniów M ilicer był uosobieniem wspo- ' m nień i tradycyj Szkoły G łó w n e j, a w szczególności niezapomnianej p ra­

cowni chemicznej, tego ogniska, z którego promienie nowej podówczas w naszych stosunkach nauki, chemii doświadczalnej, rozlew ały się szeroko.

Tej pracow ni duszą i głow ą był on właśnie.

P rzeznaczony przez rodzaj swych zdolności i niezw ykły ich poziom do pierwszorzędnej katedry uniw ersyteckiej, Milicer podzielił jednak losy większości naszych aspirantów naukow ych i poprzestać m usiał na zazbyt ciasnym dla siebie zakresie nauczania elem entarnego i analiz handlow ych.

O grom na siła ducha była m u podporą, że nie złam ał się, ale z niezachw ia­

ną pogodą znosił, co daw ały skąpe i ciasne w arunki życia. Gotowością do i każdej uczciwej pracy społecznej, niezw ykłą szlachetnością obejścia i cha­

rakteru, słodkiem usposobieniem tow arzyskiem jednał sobie wszystkich, z k tórym i się spotykał. Ci zaś, którzy mieli szczęśliwą sposobność bliższego z nim zetknięcia, na całe życie zachowają dobre i drogie wspomnienia o niesłychanej jego wyrozum iałości i pełnej poświęcenia uczynności dla każdego, kto się do niego zwracał w sprawie naukowej.

Cześć i spokój jego pamięci.

(2)

402 W S Z E C H Ś W IA T JSTo 26

Dr. E. Ba n d ł.

ZASADA ELEKTRODY NA M ICZNA W ZASTOSOW ANIU DO Z JA W IS K A

„PR Z Y C IĄ G A N IA M A S“.

Nie można zaprzeczyć, że hypoteza, w e­

dług której wszelką m ateryę cielesną pojm u­

je się jako eter wszechświatowy, znajdujący się we wtórnej postaci energii, ostatniem i czasy zyskała ogrom nie na znaczeniu, zwła­

szcza od chwili odkryć w dziedzinie radyoa- ktywności.

Bez względu na hypotetyczny swój chara­

kter i mimo pewnych niedoskonałości, te- orya ta przedstaw ia, ja k się okazuje, szcze­

gólnie dogodną podstaw ę dla badań. J a k wiadomo, pogląd powyższy na budowę ato­

mu wypowiedział w ogólności ju ż Helmholtz jednakże właściwą swą postać pogląd ten otrzym ał dopiero po odkryciu przez W illia­

m a R am saya zam iany em anacyi rad u n a hel, przez co obalone zostało em pirycznie prze­

konanie o stałości pierwiastków .

Na podstaw ie tego w yniku badań, a w łą­

czności z nową teoryą elektryczności, u g ru n ­ tow aną przez Maxwella i H ertza, pow stała nowa teorya atomów, która w ostatniej swej postaci sprowadza zjaw isko ważkości rna- teryi do procesów elektrodynam icznych, od­

bywających się w atom ach m ateryi zasadni­

czej, zbudowanych z elektronów . To, co przed chwilą powiedzieliśmy, cechuje mniej więcej dokładnie stan obecny bad ań w tym kierunku.

Ta ostatnia próba w ytłum aczenia je s t tem więcej uspraw iedliw iona, że przecież działa­

nie elektrodynam iczne jako takie użycza i prądow i golwanicznem u coś z istoty masy.

A jednak w tym sposobie pojm ow ania w łaś­

ciwe pytanie, dotyczące przyciągania mas, nie je s t całkowicie wyczerpane ponieważ niepodobna na tej podstaw ie w ytłum aczyć samego im pulsu ruchow ego. Zresztą, przy­

czyna zwykłego ruch u elektrodynam icznego także nie jest jeszcze zupełnie jasn a, aczkol­

wiek ten sposób działania ustalony ju ż jest dokładnie przez tw ierdzenia teoretyczne. Do­

póki pozostanie dla nas jeszcze zagadką isto­

ta eteru, dopóty żadna bezpośrednia próba

wytłum aczenia tych procesów w sposób wy- czerpujący nie będzie uwieńczona powodze­

niem. T u stoi otworem jedynie droga po­

średnia, t. j. możemy tylko do pewnego sto­

pnia unaocznić sobie te zjaw iska ruchowe za- pomocą analogij mechanicznych.

AV tym kierunku, z większem lub mniej- szem powodzeniem w ystaw iano już na plan pierwszy najrozm aitsze zasady; wobec tego można rozpatrzyć bliżej także i zasadę nastę­

pującą.

Jeżeli prąd elektryczny pojmować będzie­

my jako przepływ eteru (flux) form y dowol­

nej, odbywający się w przew odniku w jed­

nym tylko kierunku, to działanie elektrody­

namiczne daje się sprowadzić do czysto po-

tencyalnego zakłócenia eteru dielektryku, zakłócenia, wywołanego właśnie przez po-

mieniony ruch. Z jednej strony eter, grani­

czący z przewodnikiem nazew nątrz, zostaje przesunięty w kierunku prądu, równole­

gle do tego kierunku, z drugiej zaś strony sam prąd w yw iera nań działanie ssące, czyli, odwrotnie, eter dielektryku ciśnie na ścia­

nę przewodnika. Pierw szy z powyższych procesów możnaby porównać z poprzecznem napięciem liny, dla drugiego możnaby zna­

leźć pew ną analogię w działaniu aspiracyj- nem prądu cieczy lub gażu.

Oba te zakłócenia eteru dielektryku, wy­

wołane przez sam prąd elektryczny, stano­

wią, jeśli je weźmiemy razem, tak zwany stan elektrodynam iczny. Ten ostatni jest ostatecznie tylko ciśnieniem na ścianę przewodnika, zmodyfikowanem przez kieru­

nek prądu. Jeżeli ciśnienia te, położone mniej więcej radyalnie w kierunku ku prze­

krojowi przew odnika, są jednakow o wielkie ze wszystkich stron wokoło, to znoszą się wzajemnie i przew odnik pozostaje w spo­

czynku. Atoli najm niejsze zakłócenie tej

„równowagi elektrodynam icznej‘‘ wywołuje ruch podłoża p rądu w pew nym określonym kierunku. T ak np., jeżeli w pobliżu umieści­

my d rugi przewodnik, ożywiony prądem, to przez to wprowadzimy zakłócenie do obu pól. W skutek tego wzajemnego wpływU>

wywieranego za pośrednictwem dielektryku, ulega zmianie w szechstronna równość ciśnieu na każdym przew odniku '/osobna i następuje ruch. Ponieważ, jak było powiedziane wy- żej, równoległe przesuwanie się eteru zewnę-

(3)

,N° 26 W S Z E C H Ś W IA T 403

trzuego następuje w kierunku prąciu, przeto

kierunek ten będzie w pływ ał na rodzaj za­

kłócenia pól m agnetycznych, co też zacho­

dzi rzeczywiście. Zależnie od tego następu­

je albo przyciąganie alko też odpychanie.

N a leży tu jeszcze nadmienić, że na podsta­

wie dopiero co wspom nianej zasady dają się

także analizować wszelkie procesy in du k ­

cyjne.

Otóż, powyższy bieg rozum owania można

za sto so w a ć także i do teoryi budow y pier­

w iastku.

K a ż d y atom, przedstaw iając kompleks po­

ru szających się elektronów , w ysyła w eter

sąsiedni zakłócenie, dające się porównać

■/, d z ia ła n ie m prądu elektrycznego, zakłócenie

w praw d zie niezupełnie identyczne z tem

działan iem , ale w każdym razie pokrewne.

Każdy atom m ateryi zasadniczej jest już j a ­

ko taki, wskutek samego istnienia swego, za­

k łócen iem w „jednorodnej" ciągłości eteru

w s z e c h ś w ia to w e g o . Zakłócenie, wywołane

w eterze swobodnym, reaguje teraz znów na sam atom—całkiem podobnie jak elektrody­

nam iczne pole p rąd u w pływ a na sam prze­

w odnik, t. j. eter przyległy w yw iera ze

wszech stron jednostajne ciśnienie na ów

kom pleks elektronów. Naogół, można przy­

jąć, ż e wypadkow e w szystkich tych ciśnień

zw rócone są ku „centrum " atom u. Jeżeli

teraz wyobrazimy sobie, że jeden taki utwór

albo toż kilka takich utw orów , wziętych ja ­

ko jednostka, otoczone są dokoła swobodną

pi'am ateryą, to i tu ta j wszystkie ciśnienia będą m usiały równoważyć się wzajemnie.

Jeżeli jednak w pobliżu, oddzielony eterem swobodnym, znajduje się drugi kompleks substancyi zasadniczej, to pola dynamiczne, wytworzone przez te nowe centra energii,

w p ły w a ją na siebie wzajemnie, co pociąga za

sobą zakłócenie rów now agi w obu systemach

ciśn ień . Siedliskiem tego zakłócenia jest

"ter, znajdujący się pom iędzy tem i dwoma

ciałam i; tam spotykają się ze sobą dwa ro ­ dzaje ciśnień, skierowane wprost przeciwnie.

Osłabiają się one lub znoszą zupełnie w za­

c n o ś c i od stosunku pom iędzy wielkościami działających na siebie mas. Ciśnienia, któ- re Przytem wyzwolone zostały całkowicie lu''.tylko częściowo na dyam etralnie przeciw- ny°h bokach obu ciał, wyw ierają odpowied- ni(J działanie i pędzą m asy jednę ku drugiej.

W ten sposób daje się wytłum aczyć przy­

ciąganie m ateryi ważkiej. J a k można zau­

ważyć z tego, co zostało powiedziane, przy­

ciąganie to właściwie nie zasadza się na cią­

gnieniu, lecz zostaje wywołane przez ciśnie­

nie. Zgodnie z tem proces powyższy nale­

żałoby zam iast „przyciąganiem się m as“, n a­

zywać „przybliżaniem się m as“.

Zresztą, powyższe zastosowanie zasady działania elektrodynam icznege nie jest tak zupełnie wolne od zarzutu, jak by się mogło zdawać na pierwszy rzut oka. Procesów1 analogicznych nie wolno je s t utożsam iać zu­

pełnie. W ynik siły ciężkości, ja k już wska­

zuje sam a nazwa, posiada zawsze ten sam charakter, mianowicie charakter „ przyciąga­

nia “. M ożnaby powiedzieć, że kierunek si­

ły ciężkości jest zawsze tego samego znaku — w przeciw staw ieniu do działania elektrody­

namicznego, które może wywołać zarówno przyciąganie, jak i odpychanie. Atoli sprze­

czność ta jest tylko pozorna. Zapewne, p ra ­ wdą jest, że rodzaj ruchu w elektrodynam i­

ce zależy od kierunku prądu, ale tu taj, gdzie chodzi o atomy, kw estya kierunku upada zupełnie, ponieważ utw ory te przedstaw iają drogi energii nie mniej lub więcej prostoli­

nijne, ja k w prądzie, ale drobne, w sobie za­

m k n ię te —drogi, których położenia wzajem­

ne są przytem najzupełniej nieregularne. J e ­ dynie tylko wynik całkow ity odgraniczone­

go ruchu eteru, mianowicie ciśnienie ogólne na układ poruszający się uzewnętrznia się w naszym wypadku, i przynajm niej w takim ogólnym sposobie pojmowania rzeczy można będzie dopuścić, że i tu taj iści się zasada elektrodynam iczna.

Zresztą, nawet na przykładach m echa­

nicznych daje się wykazać słuszność poglą­

du, że zjawiska ponderornotoryczne, w ystę­

pujące w dwu sąsiednich ciałach, mogą zasadzać się na działaniu takiego zewnętrz­

nego ciśnienia. Do tego nadaje się przede- wszy^stkiem pewne doświadczenie, które w y­

konał w tym kierunku Bjerknes w Chry- styanii.

Umieścił on ciało stałe pod powierzchnią cieczy w taki sposób, aby wykonywało ono drgania i zauważył, że drugie ciało podobne, znajdujące się również w cieczy, ulega przy­

ciąganiu ze strony pierwszego lub też odpy­

chaniu zależnie od tego, czy ciecz posiada

(4)

404 W S Z E C H S W IA T No 26 gęstość m niejszą lub większą, aniżeli dane

ciała stałe.

Bjerknes sam uważał, że te n proces może być wzięty za p u nkt wyjścia w poszukiw a­

niach nad ruchem m as zarów no elektrycz­

nym ja k m agnetycznym .

Przew aga ciśnienia, w ystępująca ta k w je ­ dnym, jak w drugim w ypadku w ym ienione­

go doświadczenia, daje się w ytłum aczyć w sposób następujący:

K ażde ciało, jakikolw iek je s t stan jego skupienia, otrzym uje skutkiem ruchu, cechę pewnej sztywności. W każdym razie ta o stat­

nia zależy od odpowiedniej energii cynetycz- nej, a więc w razie prędkości rów nych od

masy.

Jeżeli dwom ciałom stałym o masie ro z­

maitej udzielimy jednakiej ilości energii, np.

przez w prawienie ich w ruch, to ciało lżejsze zawsze wykonywać będzie ru ch „w iększy“, aniżeli ciało cięższe.

Dwa gazy różnej gęstości lecz jednakiej tem peratury zachow ują się w podobny spo­

sób. Cząsteczki gazu lżejszego ujaw niają większą ruchliwość wobec im pulsów n a tu ry wahadłowej, co znajduje w yraz swój w w ięk­

szej ekspansyi, któ ra ze swojej strony dzia­

ła na gaz cięższy, jako przew aga ciśnienia.

F a k t ten nie jest niczem innem , ja k tylko wypadkiem praw a dyfuzyi, wedle którego gaz lżejszy szybciej przenika do cięższego, aniżeli odwrotnie. To samo twierdzenie słuszne je s t i dla cieczy, a w odpowiedniej m odyfikacyi naw et dla ciał stałych, ja k tego dowodzi doświadczenie B jerknesa. Jeżeli w tym ostatnim razie ciecz drgająca m a gę­

stość właściwą m niejszą, to wyw iera ona na ciało stałe działanie, podobne do ekspansyi, i ciśnie na nie. Temu ciśnieniu cieczy od­

powiada przyciąganie pom iędzy dwoma cia­

łam i stałem i—przyciąganie, k tó re fak tycz­

nie obserw ujem y. Jeżeli n atom iast ciecz drgająca m a gęstość w łaściw ą większą, ani­

żeli utw ory stałe, wówczas stosunek je s t od­

w rotny, i następuje wzajem ne odpychanie.

Bardziej zupełne, aniżeli doświadczenie Bjerknesa, byłoby następujące urządzenie, służące do pokazania takiego ciśnienia pon- derom otorycznego. W atm osferze w odoru zawieszone są swobodnie dw a balony z ma- tery ału nieco przepuszczalnego, napełnione dw utlenkiem węgla. W odór, jako gaz ła t­

wiej dyfundujący, wyw iera na zamknięty dw utlenek węgla ciśnienie przeważające, któ­

re z początku jest ze wszystkich stron jedna­

kowe. Jeżeli pom iniem y wpływ zakłócający dw utlenku węgla, k tó ry w skutek większego swego ciężaru przesącza się u dolnego koń­

ca obu otoczek, to balony nasze, powinny, biorąc rzecz bezwzględnie, ujaw niać przycią­

gania wzajemne, właśnie wTskutek wzajem­

nego zakłócenia pól. Doświadczenie to dało­

by się łatwo urzeczyw istnić.

Dodatkowo zauważym y jeszcze, że na pod­

staw ie ostatnio w ypow iedzianych myśli mo­

żnaby także istotę przyciągania mas wytłu­

maczyć bezpośrednio, t. j. bez powoływania się na zasadę elektrodynam iczną, przyczem jed n ak tłom aczenie to nie byłoby z nią w sprzeczności.

W atomie pojedynczym dla ruchu indywi­

dualnego elektronów wyznaczone są pewne określone granice przestrzenne, które prze­

kroczone być nie mogą, ponieważ atom przed­

staw ia przecież zupełnie zam knięty kom­

pleks ruchow y. A toli z drugiej strony nic nie stoi na przeszkodzie rozchodzeniu się po swobodnym eterze tego ruchu, wychodzące­

go z elektronów: będziemy naw et zmuszeni przyjąć to rozchodzenie się, jeżeli zwróci­

my uw agę na zjawisko ciężkości. Otóż ruch ten, rozchodzący się po swobodnym eterze nosi tu z pewnością inny charakter, niż w sa­

m ym atomie, z którego w ziął początek. Ja­

kiekolwiek podścielisko ru ch ten posiada po­

za granicam i atom u, pew ne jest to, że w ete­

rze swobodnym brak m u zupełnie takiego ograniczenia lub w ew nętrznego hamulca, ja­

kie istnieją w atomie. E te r swobodny, o ile ulega wpływowi m ateryi cielesnej, posiada własność, podobną do działania ekspansyi, którego atom nie wykazuje z dopieroco wy­

mienionego powodu. Innem i słowy, eter swobodny w yw iera na kom pleksy substan- cyi zasadniczej ciśnienie ze wszech stron jednostajne, jak gdyby był gazem o silnej dążności dyfuzyjnej. W m ateryi ważkiej przyczyną ograniczenia jej zdolności rucho­

wej jest jej „m asa“; w oddzielnych elektro­

nach „związanych" jest ono uwarunkowane jedynie istotą budowy atom u.

Masa i ruch mas m ogłyby więc i tą drogą otrzym ać pewne znaczenie; i jed na i druga próba wytłum aczenia opierają się na hyp0'

(5)

W S Z E C H Ś W IA T 405 tezie zasadniczej, że wszelka m aterya ciele­

sna przedstawia zróżnicowanie jednościowej

p oczątk ow o energii eteru pierwotnego.

T ł . 8. B.

UDAWANIE ŚM IE R C I U Z W IE R Z Ą T .

(w edług d-ra W . Schoeninchena).

Ruchliwość, możność dowolnego zmienia­

nia m ie jsc a stanow i w ażne uzdolnienie zwie­

rząt, które ułatw ia im znakomicie walkę

o b yt, zdobywanie pożywienia i unikanie

w rogów . O ileż lepiej uposażone są pod tym

w zg lęd em zw ierzęta ruchom e w porów naniu

do przytwierdzonych, skazanych n a ciągły

p obyt n a jednem miejscu!

Bywają jed n ak w ypadki, w których ta sa­

ma ruchliwość może stać się zgubną dla

zw ierzęcia: drapieżca nieraz nieznacznem na­

wet poruszeniem może przedwcześnie zdra­

dzić swą obecność przed ofiarą, która w sku­

tek tego zdąży uciec; ofiara znajdująca się

w ruchu staje się bardziej widoczną, łatwiej [

ściąga n a siebie uw agę drapieżcy, niż gdy

jest przyczajona nieruchomo.

I s tn ie j ą słowem położenia, w których dla

zw ierzą t dogodniejszą byw a nieruchomość,

tak nawet zupełna i posunięta tak daleko,

źe z w ie r z ę w ydaje się m artwem . W skutek

tego inne zwierzęta, przechodzące tuż obok,

nie zwracają na nie żadnej uwagi: m artw y

d rap ieżca bowiem przestaje być straszny,

m artw a zdobycz, padlina, częstokroć nie nęci

w ca le drapieżców.

J e ż e li zupełna nieruchomość, pozorna m ar­

tw o ta przedstaw ia ta k wielką dogodność j

w niektórych w ypadkach, to nie byłoby nic

d z iw n e g o , gdyby zwierzęta przybierały tak ą

p o z y c y ę dowolnie, gdyby świadomie „uda­

w a ły nieżyw eu w celu wprowadzenia w błąd

czy to ofiary, na k tó rą czyhają, czy też ści­

g a ją c e g o je drapieżcy.

„Udawanie śm ierci1* w takich w ypadkach

m oże stanowić w yborny środek w walce

0 b y t, a um iejętność użycia go przedstaw ia

w dobrem świetle zdolności umysłowe dane­

g o zwierzęcia.

Jeżeli jed nak rozejrzym y się uważnie w całem państw ie zwierzęcem, to przekona­

my się, że przybieranie pozycyi pozornej martwoty jest zjaw iskiem tak rozpowszech-

nionem, spotyka się w tak najrozm aitszych grupach, poczynając od pierwotniaków do kręgowców, że właściwie nie może być na­

w et mowy o tem , aby było ono zawsze świa­

domym i celowym czynem, tem bardziej, że zdarza się nieraz, iż zwierzęta „udają nieży- we“ w takich w ypadkach, kiedy to nietylko nie przynosi im żadnej korzyści, ale przeci-

j w nie bywa dla nich w prost zgubnem.

Obserwując pod mikroskopem przesuw a­

jącego się świerzbowca (Sarcoptes) i widząc,

j ja k za dotknięciem igły wpada on w stan zu­

pełnej nieruchomości, drętw ieje, m oglibyśmy jeszcze przypuścić, że jest to z jego strony podstęp, chęć wprowadzenia w błąd niezna­

nego mu bliżej wroga, jakim je s t dotykająca się go igiełka. Przypuszczenie to jest wielce nieprawdopodobnem, tem bardziej, że ko­

rzyść w danym w ypadku byłaby mocno w ąt­

pliwa, aleć koniec końców pająki posiadają ośrodki nerwowe, jest więc jakieś uzasadnie­

nie do takiego przypuszczenia.

Tak samo, gdy dotknięta nagle biedronka, w suw a nogi i leży ja k m artw a, albo gdy przybierają pozę nieżywych różne chrząszcze w niebezpieczeństwie, — są przynajm niej po­

zory możliwości, że jest to czyn świadomy.

Ale g dy dostrzegam y takie objawy w dzia­

le pierw otniaków , przypuszczenie jakiejkol­

wiek świadomości czynu staje się rzeczą wręcz niemożliwą. Pełzaki i słonecznice (Heliozoa) kurczą i usuw ają niby-nóżki za najlżejszem dotknięciem. Czyż może być naw et mowa o jakim kolwiek podstępie u tych zwierząt, których ciało składa się z m alut­

kiej kropelki zarodzi, pozbawionej jakichkol­

wiek organów, a k tórych życie psychiczne może wznosić się co najwyżej do wysokości odruchów? T utaj już nie możemy w żadnym razie przypuścić czynu świadomego.

Takie fakty przedstaw iają tę sprawę w in- nem świetle, stanow ią p un kt wyjścia dla innego zapatryw ania. W idać z nich m iano­

wicie, że już u najniżej uorganizowanych zwierząt istnieje dążność do oddziaływania na silniejsze bodźce za pomocą skurcząnia ciała do możliwie m ałych rozm iarów i w pa­

dania w stan odrętwienia. U zw ierząt wyż­

szych dążność ta w m iarę potrzeby i okolicz­

ności ulegała rozm aitym zm ianom : u je ­ dnych jako bezużyteczna, zanikła zupełnie,

(6)

406 W S Z E C H S W IA T j\ó 26 u innych osiągnęła wysoki stopień rozwoju

i udoskonalenia.

Zi-esztą objawy silnego zdrętw ienia i zu­

pełnej nieruchomości pod wpływem nagłego strachu spotykam y bardzo często u zw ierząt wyższych. Na objaw ten pierw szy zwrócił uwagę głośny jezuita, A tanazy K ircher, pro­

fesor Colegium Rom anum w r. 1646. W książ­

ce jego „Ars m agna lucis et u m b ra e “ znaj­

duje się opis następującego doświadczenia:

„Zwiążmy kurze nogi i połóżmy ją na po­

dłodze. Początkow o będzie ona starała uwol­

nić się z więzów, uderzając skrzydłam i i po­

ruszając całem ciałem; wkrótce jednak, wi­

dząc, że to się na nic nie przyda uspakaja się zupełnie. G dy kura leży ju ż ta k spokojnie, przeprowadźm y kredą kresę od jej oczu przez dziób aż na podłogę. "Wowczas w pa­

dnie ona w zupełne odrętw ienie i naw et po zdjęciu więzów z niej nie poruszy się, cho- ciażbyśmy ją trącali".

Doświadczenie to pow tarzało następnie wielu innych badaczów, między innym i zna­

ny fizyolog Preyer. P ró b y ich potw ierdziły spostrzeżenie K irchera, w ykazały jednak, że rysa, przeprow adzona kredą, k tó rą on uw ażał za konieczną, w rzeczywistości jest zupełnie zbyteczna, głów ną rzecz stanowi szybkie i mocne ujęcie kury, tak aby ona doznała w rażenia silnego strachu.

To samo zresztą doświadczenie i z równie pom yślnym skutkiem można pow tórzyć z wie­

lu innemi ptakam i, a także ze świnkami morskiemi, wiewiórkami, żabam i, jaszczur­

kami i t. d. Salam andrę np. w ystarcza ująć nagle i mocno szczypczykami, aby w padła natychm iast w zupełne odrętw ienie.

P rzy k łady takiego samego zjaw iska w n a­

turze są nadzwyczaj liczne. P rzyczyną b y ­ w a najczęściej ukazanie się jakiegoś groźne­

go zwierzęcia, a stan odrętw ienia, w jak i na jego widok w padają m niejsze gatunki, nie

wychodzi im praw ie nigdy na dobre.

Szczególnie węże słyną ze wzbudzania ta ­ kiej grozy. S tała się ona n aw et powodem ty lu opowiadań o ich m agnetycznym wzro­

ku, którym zabijają one niejako swe ofiary jeszcze pierwej, zanim zdążą je dosięgnąć.

N aw et ludzie nie zawsze um ieją oprzeć się sile ich wzroku, ja k to podają opowiadania wielu podróżnych po krajach zw rotnikowych, będących właśnie siedliskiem najgroźniej­

szych wężów. B ajka o zabójczem działaniu w zroku bazyliszka m a w łaśnie w tem swoji.' źródło. Ten silny i potężny wpływ wężów staje się zrozum iałym , gdy zwrócimy uwa­

gę na to, że jadow ite ich g atu nki są rzeczywi­

ście nadzwyczaj niebezpieczne i że zatem sa­

mo ich ukazanie się może rzucić paniczny strach na ofiarę, która traci głowę, drętwieje i stoi n a m iejscu zam iast szukać ratunku w ucieczce.

Na polow aniu zdarza się nieraz, że zwie­

rzę bardzo lekko ranione strzałem i zacho­

wujące najzupełniejszą zdolność do biegu, zostaje jednak oszołomione i zatrzym uje się na m iejscu, zryw ając się do ucieczki dopiero za chwilę, gd y ten stan oszołomienia przej­

dzie, ale kiedy zazwyczaj je s t ju ż zapóźno.

N iektóre polowania opierają się nawet na wprowadzeniu zw ierząt w takiż stan: gdy w Islandyi wr jesieni ciągną młode łabędzie z głębi wyspy ku wybrzeżom, krajowcy przyjm ują je takim strasznym hałasem, że ptaki śm iertelnie przerażone, padają na zie­

mię i dają się brać bez oporu. Tak samo hotentoci w A fryce polują na skoczki: pod­

kradają się oni nocą w czasie pełni do nor tych zwierzątek i gdy dojrzą które z nich, rzucają się na ziemię i zaczynają przeraźli­

wie wrzeszczeć. Skoczek drętw ieje ze stra­

chu i stoi na miejscu, a m yśliwi podpełzają doń n a kolanach i zabierają go.

Trudno twierdzić, aby w takich wypad­

kach stan odrętw ienia przynosił jakąkolwiek korzyść zwierzęciu. Stać się to może jedy­

nie w tedy, jeśli dane zwierzę posiada jakieś środki, stanowiące dlań ochronę w czasie te­

go stanu nieruchomości, np. okryte jest tw ardym pancerzem, k tóry zabezpiecza je przed napastnikiem .

W tem właśnie położeniu znajdują się żół­

wie, wciągające nogi i głowę pod swój tęgi pancerz za lada niebezpieczeństwem. Gdy weźmiemy pod uw agę przysłowiową powol­

ność tych zwierząt, dojdziemy do wniosku, że dla nich nieruchomość i odrętwienie wo­

bec w roga jest znacznie dogodniejsze od pró­

by ucieczki.

To samo stosuje się i do wielu in n y c h

zwierząt, posiadających podobne uzbrojenie, jak pancerniki, jeże, kolczatki, małże i śli­

maki, rak biernatek m ieszkający w skoru­

pach mięczaków morskich, larw y chróścikó\'

(7)

j\|j 26 W S Z E C H Ś W IA T 407 i moli, sporządzające sobie domki, w których

mogą się ukryć w razie niebezpieczeństwa, i wiele innych.

Niektórzy próbowali wykazać, że drętw ie­

nie przynosi tak ą samę korzyść owadom, są

one bowiem obdarzone stosunkowo tak samo

m o cn y m pancerzem ja k i żółwie. Takie zda­

nie wygłosił mianowicie niedawno francuski

badacz Pieron w „Revue. scientifique“. W e­

d łu g niego, chitynow a powłoka owadów przedstawia dostateczną ochi’onę dla deli­

k a tn y c h i łam liw ych kończyn, które owad wciąga pod swój pancerz i ukryw a pod nim.

Drętwiejąc i kurcząc kończyny i rożki, zmniejsza on w ten sposób powierzchnię ciała niedostępną dla wroga; drętwienie więc sta­

now i dla owadów dobry środek ratunkow y.

Dr Schoeninclien w ystępuje przeciwko te­

m u poglądowi, wychodząc z tego faktu, że bynajmniej nie w szystkie owady podczas drę­

tw ie n ia w ciągają pod siebie zupełnie dokła­

d n ie rożki i kończyny. Ju ż D arw in zwrócił uwagę na tę okoliczność; D r Schoeninchen

zaś podaje kilka takich przykładów z w ła ­ snych spostrzeżeń.

Rodzina gnilików (Ilisteridae), chrząszczy-

k ów bardzo pospolitych na polach co wio­

sna, znana jest ze swej zdolności „udawania nieżywych14. D rętw ieją one i kurczą naty ch ­ miast głowę i nogi, ilekroć na swej drodze spotkają jak ą ś przeszkodę. D rętw ienie to może trw ać do 16 sekund, jak to stwierdził Dr Schoeninchen, na okazach, hodowanych przez siebie. Bardzo jednak rzadko gnilik wciąga zupełnie dokładnie pod siebie rożki i nogi; przeciw nie w ystają one zwykle mniej

lub więcej.

Również niedokładnem i pod tym wzglę­

dem są szczypawki (Carabidae), które mogą wprawdzie pozostawać w odrętwieniu od pół minuty do dw u m inut, ale bardzo często nie wciągają pod siebie ani rożków ani nóg.

Biedronka (Coccinella) jeszcze dalej posu­

nęła tę szkołę „udaw ania", może bowiem trwać w stanie nieruchomości do 10 m inut, ale pozę przybiera przytem najrozmaitszą:

czasami wciąga dokładnie wszystkie kończy­

ny i rożki, czasami w ystają jej tylko 2 nogi, czasami znowuż aż 5 wraz z obu rożkami.

B. Dii akowski.

<D N )

Alfred Giard.

W SPÓ ŁCZESN E D Ą ŻEN IA M ORFOLOGII I STO SUN EK J E J DO

INNYCH NAUK.

Ogłaszając w roku 1880 swe tak bogate w m yśli dziełko p. t. „Die Existenzbedin- gungen der T hiere“, K arol Sem per usiłował już skierować przyrodników ku badaniom czynników pierwotnych. Do doświadczeń nielicznych poprzedników swoich nad k ształ­

tującym wpływem zmiany sposobu odży­

wiania (H unter Edm ondstone), zmian w za­

wartości soli w wodzie (Smankevitch), ciepła, św iatła i t. d. dorzucał on swe własne bada­

nia nad najlepszemi w arunkam i w zrostu i rozm nażania się ustrojów, a przedewszyst- kiem zgrom adzał w tom iku niewielkim w pra­

wdzie, ale pod względem m ateryału nader, ja k na ówczesną epokę, dokładnym , nie­

zm ierną ilość spostrzeżeń biologicznych, k tó ­ rych przew ażna część ma, jako dowody, w ar­

tość bezwzględnie tę samę, co najlepsze z do­

świadczeń laboratoryjnych. Odtąd poszuki­

w ania tego rodzaju podjęto z zapałem w roz*

m aitych krajach, przeważnie zaś w Ameryce.

Rozpęd został dany i można ju ż być pew­

nym, że ruch wciąż się odtąd potęgować bę­

dzie, byle tylko równoległe postępy fizyki i chemii pozwoliły wprowadzić do badań tych większą ścisłość i przystąpić do rozm ai­

tych kwestvj, co się do dzisiaj jeszcze zdają niedostępnemi.

Odsłonięcie nowych dziedzin naukowych, jako to fizykochemia i chemia biologiczna, dostarczy nam ju ż wkrótce środków do owo­

cnego podjęcia z a d a n ia , które zaledwie w ogólnych wielkich liniach mógł zakreślić Lam arck.

Zależność morfologii od nauk fizyko-che­

micznych i chemii biologicznej oczywistszą jest jeszcze w tej tak nowej i tak obiecującej gałęzi, jak ą je s t t. zw. cytologia. Chociaż teorya komórkowa, w zarysach nakreślona już przez Malpighiego, została zupełnie sfor­

m ułow ana przez Raspaila (1835) i Sclilei- dena (1828) dla roślin, a następnie przez Schw anna dla zwierząt, i chociaż Virchow ju ż w połowie ubiegłego wieku wygłosił słyn- nny swój aforyzm Omnis cellula e celluła,

(8)

4 0 8 w s z e c h s w i a t JV6 2 6

dopiero jednak w ciągu ostatnich la t dw u­

dziestu morfologia kom órkow a i cytogenia wspaniale rozkw itły dzięki pracom E d. van Benedena, S trasburgera i całego tak św iet­

nego zastępu nowszych biologów.

Dzieje wspaniałej tej budowli, jej plan ogólny i szczegóły zakreślone zostały w spo­

sób bardzo ścisły w rzeczy klasycznej „Celi and inheritance“, ogłoszonej w 1896 roku przez E. B. W ilsona, jednego z dzielnych bo­

jowników, co razem z H ertw igam i, Boverim, Maupasem, Gruignardem i innym i najwięcej się przyczynił do jej wniesienia. Lecz jakże pracowicie trud ne to dzieło przygotow yw a­

ne było przez liczne udoskonalenia tec h n i­

ki mikroskopowej dzięki Leydigow i, R an- vierowi, Maksowi Schultzem u, Flem ingow i i w. i.

Zaś udoskonalenia te ze swej strony mo­

gły być otrzym ane jedynie w skutek postępów chemii, w szczególności chemii barw ników (przeważnie anilinowych). Pomimo em pi­

rycznego i prostackiego sposobu, w jak i ko­

rzystam y z każdej nowej zdobyczy n auk fi­

zyko-chemicznych, pomimo, że ta k dużo jest jeszcze niedoskonałego w m etodach takich, ja k Golgiego lub Cajala i A pathego, mimo to wszystko któryż z morfologów byłby tak zaślepionym, by m iał odrzucać znaczenie no­

wych danych, jakie zawdzięczam y metodom technicznym o nieznanej nam często teore­

tycznej treści?

Lecz chemia nie m niejsze oddała nam usługi, pozwalając nam przeniknąć w budo­

wę w ew nętrzną substancyi chrom atycznej i albuminoidów w szczególności. Na tej pło­

dnej drodze, którą iść próbow ał już Robin, a która o tw artą nam została przez Schiitzen- bergera i Kossela, m orfologia kom órkow a znajdzie niew ątpliw ie klucz do wielu zaga­

dek, co ją dzisiaj jeszcze pow strzym ują.

A jakichże postępów spodziewać się m o­

żemy od chemii koloidów, której nasza współczesna chemia je s t do pew nego stop­

nia przypadkiem szczególnym.

Ze m orfologia kom órkow a w ścisłym za­

równo pozostaje związku z fizyką, szczegól­

niej zaś z optyką, i to w dużym stopniu, je s t to zbyt widoczne, bym się tu nad tem dłużej zatrzym yw ał. Chciałbym tu tylko przy spo­

sobności zauważyć, ja k też to oddziaływ ają

na siebie i ile punktów stycznych mogą, mieć za sobą nauki pozornie najzupełniej różne.

Nie ulega wątpliwości, że udoskonalenie przyrządów m ikrograficznych, przedewszyst- kiem zaś objektywów im m ersyjnych zaw­

dzięczamy w znacznej części temu, że kon- struktorow ie pragnęli zadowolić specyalną i dość liczną w pew nych krajach klientelę zbieraczy okrzemków, a stąd amatorowie ci, niesłusznie niekiedy lekceważeni przez pra­

gnących postaw ić ścisłe przegrodzenia po­

między uczonymi różnego rodzaju, pośrednio wyświadczyli ogrom ną przysługę właściwym histologom i wszystkim , co b ud ują najdeli­

katniejsze problem aty cytologii i cytogenii.

A znów zdążając do celu wskroś innego i bez porów nania praktyczniejszego, bakte- ryologowie więcej jeszcze od diatomistów przyczynili się do udoskonalenia naszych przyrządów m ikrograficznych, wprowadza­

jąc do całej nowej klasy pracowników, pato­

logów i klinicystów, codzienne użycie mikro­

skopu.

W dziedzinie anatom ii patologicznej wi­

dzimy zresztą dotąd jeszcze tworzenie się tych tak płodnych w spółdziałań z nauką, nas tu specyalnie zajm ującą. Badanie ob- rzęknięć, teratologia kom órkowa, rozświe­

tlając wiele kwestyj za pomocą danych z cy­

tologii norm alnej, jednocześnie dostarcza nam poglądów bardzo znaczących na zna­

czenie redukcyi chrom atyny i nieoczekiwa­

nych zbliżeń ze zjaw iskam i tak nowemi, jak pierwsze fazy em bryonalne (Borel, Moore i Farm er).

Idea fagocytozy, zaczerpnięta przez Hae- ckla z biologii pierwotniaków , przez Rouge- ta z badań białych ciałek krwi, a rozwinięta i podtrzym ana przez Miecznikowa, co ją za­

stosował niezliczoną ilość razy w patologii, wróciła w jednym z najszczęśliwszych po­

w rotów tego rodzaju, by rzucić światło na pewne najciemniejsze m orfologiczne zjawi­

ska embryogenii, cenogenetyczne procesy owrogenezy i metamorfozy.

D ługi czas wprowadzenie nauk m atem a­

tycznych do m orfologii zdało się podejrza- nem; w rzeczy samej bowiem zdało się nie- bezpiecznem chcieć ująć w form uły nazbyt proste fakty ta k złożone, jak te, z któremi m ają do czynienia zoolog i botanik.

Stopniowo jednak dała się uczuć koniecz­

(9)

j\r® 26 W S Z E C H Ś W IA T 409 ność określenia w sposób ścisły rozciągłości

zmian, pow stających pod działaniem czyn­

n ik ó w pierw otnych i odszukania praw zmian tych. Delboeuf jeden z pierwszych spróbo­

wał nie bez powodzenia zastosować algebrę do problem atu pow staw ania ras. Lecz n a j­

ważniejsze prace z biologii m atem atycznej albo biom etryki zawdzięczamy przedewszyst-

k iem G altonow i i jego szkole.

Jakąkolw iek będzie cecha, na którą zwró­

cimy swą uwagę, rozpatrując wielką licz­

bę okazów pewnego gatunku, zobaczymy,

że zmiany indyw idualne (zmiany ciągłe albo

w a h a n ia , fluktuacyę) owej cechy, liczbowo

o z n a c z o n e , nie przekraczają dw u granic k rań ­ cowych, napotykanych u bardzo nieznacz­

nej liczby osobników. Pom iędzy tem i dw ie­

m a granicam i leży odm iana średnia, spoty­

k a n a u przeważnej ilości badanych okazów.

W ynika stąd, że przyjm ując za odcięte linie,

o z n a c z a ją c e rozległość fhiktuacyi, a za rzęd­

ne wielkości, odpowiadające liczbie osobni­

ków, u których fluktuacyę pewną spotyka­

m y , otrzym am y krzyw ą, zwaną przez Que-

te le ta binom ialną i będącą w rzeczywistości

ty lk o krzyw ą możliwego błędu. K rzyw e te

z w ą także często krzywemi G altona z racyi bardzo szerokiego stosowania ich przez tego wybitnego biologa w badaniach nad dzie­

dzicznością.

Przez dobór sztuczny hodowcy i ogrodni­

cy szybko zazwyczaj osiągają przestaw ie­

nie wierzchołków krzywych Galtońow skich i skierowują fluktuacyę w kierunku pożąda­

nym. Dobór n a tu ra ln y działa nie inaczej, by zmienić m orfologię gatunków i właśnie działaniu tem u D arw in przypisyw ał w zna­

cznej m ierze przem ianę gatunków .

Wallace, wyłączni ej szy, uważa dobór za jedyny czynnik w dziejach rozw oju istot

żywych.

Hugonowi de Yriesowi przypadło w udzia­

le wykazać na m ocy długich, subtelnych do­

świadczeń hodow lanych przesadę, w jak ą popadli skrajni uczniowie D arw ina (Roma- nes, W eism ann)1). Pow odow any poprzed­

niemu pracam i swemi nad krzywemi Galto- nowskiemi i uderzony stałością pewnych form, ja k np. g atu n k i opisane przez botani-

x) H . d e Y ries. D ie M utatioD stheorie, L ip sk 1 9 0 1 — 1 9 0 3 .

ka Jordana, których pochodzenie z trud no ­ ścią przez fluktuacyę możnaby tłumaczyć, de Vries przypuszcza, że istoty żyjące po okresach względnej stałości, podczas k tó ­ rych podlegają one tylko zmianom fluktua- cyjnym , m ogą przeżywać okresy krótsze, kiedy kształty ich nagle się zmieniają w róż­

nych kierunkach przez raptow ne skoki.

Biologowie znają dobrze ten rodzaj zmian, które nazywali zmianami sportywnem i. De Vries nazwał je m utacyam i i udowodnił waż­

ne znaczenie zdolności do m utacyi, badając szczegółowiej roślinę dw uletnią zwaną wie­

siołkiem (Oenothera Lam arckiana); jest to g atu nek am erykański sprowadzony do E u ­ ropy i spotykany w wielu miejscowościach Holandyi. Od r. 1880 do r. 1899 de Vries co rok zasiewał w ‘ogrodzie botanicznym w A m ­ sterdam ie 15 do 20 000 ziarn nasienia tej ro­

śliny. Obok tysięcy norm alnych osobników, w hodowli tej powstało siedm nowych ty ­ pów, reprezentow anych co roku przez zmien­

ną liczbę osobników i zdolnych do rozm na­

żania się z nasienia z wielką stałością. Na 50 000 wiesiołków, obserwowanych w ciągu lat dziesięciu, de Vries naliczył 800, których niepodobna było oznaczyć mianem Oenothe­

ra Lam arckiana, lecz które rozpadały się, jakeśm y to ju ż powiedzieli, na siedm grup, a każdej z nich z całą słusznością m ożna by­

ło przypisać w system atyce wartość podga- tunków , czego też nie omieszkaliby zapew­

ne uczynić botanicy, gdy rośliny te spotkali na polach i nie znali ich właściwego pocho­

dzenia.

Wielu biologów przypuszczało, że w pięk­

nych tych pracach de Yriesa znajdą niebez­

pieczny oręż przeciwko teoryi doboru. Co do mnie, nie mogę podzielać ich opinii. P o ­ wiem nawet, że badając sprawę tę z bardzo

j blizka i przen;kając do głębi rzeczy, niepo­

dobieństwem jest, bym znalazł w teoryi m u­

tacyi co innego, ja k tylko pożyteczne uzu­

pełnienie darw inow skich i lam arckowskich d o ktryn zmienności ciągłej. J a k powiedział

j ekonomista B astiat w każdem zjawisku zło- żonem, gdzie działają w kierunkach różno­

rodnych złożone przyczyny, jest coś, co wi­

dzimy, a także coś, czego nie widzimy. Tem, co w m utacyi dostrzegam y, jest nagłe i nie­

spodziewane zjawienie się cechy, której nie było przedtem , lecz cecha ta jest tylko rap-

(10)

410 i W S Z E C H Ś W IA T JVó 9 fi

townem uwidocznieniem się stanu, który mógł być bardzo długp przygotow yw any u przodków osobnika, w którym się pojaw ił.

A by otrzym ać reakcyę chemiczną, by zmie­

nić kolor cieczy, trzeba często dolewać k ro ­ plę za kroplą reaktyw u aż do chwili, gdy n a ­ gle reakcya się tw orzy i nowe pojaw ia się zabarwienie. M utacya jest w ynikiem nowego stanu równowagi w danym ustroju. W szyst­

kie osobniki, w których ta nowa rów now aga się przygotowuje, są w ew nętrznie w stanie innym od stan u swych przodków , są one w stanie wewnętrznej fłuktuacyi—i to jest właśnie tem, czego nie w idzim y1). Jeżeli m odyfikacye m ają zajść, dajm y na to, w uner­

wieniu skrzydeł jakiegoś owada, niemożli- wem jest, aby modyfikacye te uwidoczniły się inaczej, ja k przez nowy rozkład m echa­

niczny, stanowiący w stosunku do poprzed­

niego, przem ianę nagłą w uszykow aniu ko­

mórek i nerwów. Również zjaw ienie się no­

wego kręga pacierzowego lub m etam eru

U zwierzęcia o ustalonej m etam eryzacyi, mo­

że być dokonanem tylko w sposób nagłej) nio ciągłej, zm iany i nie zapomocą nieskoń­

czenie m ałego narastan ia kręgu lub m eta­

meru tego. F ak t, że zm iany sportyw ne zja­

wiają się zawsze w liczbie ograniczonej (u wiesiołka 7), wskazuje dostatecznie, że m am y tu do czynienia z .pewną określoną ilością stanów równowagi, pom iędzy które- mi niema przejść m orfologicznych, możli­

wych do urzeczywistnienia, i z których pe­

wne nawet, zda się, tru dno jest otrzym ać.

Z 7-u podgatunków wiesiołka, jed en ty lk o — Oenotliera gigas, okazał się silnym . Inne są przeważnie słabe i w ym agają dużych starań,

ł ) Cała p o w y ższa i poniższa d y s k u s y a je s t czem ś zgoła niezrozum iałem d la tłu m acza n in iej­

szeg o artyk u łu . T o czy się ona p r z e d e w sz y stk ie m około k w e sty i, nie zdającej s ię m ieć ża d n eg o is to ­ tn eg o zn aczenia n au k o w eg o , a m ia n o w icie Około czasu, ja k ie g o w ym agają do u rzeczy w istn ien ia sw e g o zm iany w istotach ż y w y c h . I zap ew n e ani d e Y ries, ani n ik t in n y na św ie c ie n ie tw ie r ­ d zi, że coś s ię d zieje bez p rzy g o to w a n ia , czy li bez d o sta teczn y ch p rzyczyn . C zy je d n a k p rzy g o to ­ w a n ie to trw a lata, w ie k i, czy te ż m in u ty lub s e ­ k u n d y , j e s t to ju ż k w e sty ą zgoła drugorzęd n ą.

N ic n ie przem aw ia za tem , ab y w p rzyrod zie ob o­

w ią zy w a ło p r z y sło w ie, że „co n a g le to po dya- b le u. W ażn ym je s t ty lk o m echanizm w szelk iej zm iany, n ie zaś czas jej trw an ia. W tej k w e s ty i zaś z b y t m ało je sz c z e dzisiaj w iem y , b y tw ie r -

by mogły kw itnąć i wydać dojrzałe nasiona.

Często naw et istnieją tylko dwa możliwe sta­

ny równowagi, ja k to zachodzi naprzykład

W zjaw iskach dymorfizmu albo dytaksyi, posługując się term inem Coutagnea, tak czę­

stej u roślin, u L epidopteia i t. d.

W rzeczy zaś samej, jak to ju ż pisałem przed jakim ś lat dziesiątkiem , podczas gdy fluktuacyę porównać można do stopniowych oscylacyjnych ruchów w tę i w drugą stronę od pewnej pozycyi środkowej, m utacye przed­

staw iają tyleż stanów równowagi stałej, po­

między którem i ciągłości przejść niema. F or­

m y przejściowe do tych form równowagi nie bywają urzeczyw istniane, a to z powodu, że nie odpowiadają one stanom dostatecznej po tem u stałości. Że użyję tu dla większej ja­

sności mej myśli pospolitego porównania, nie można przejść n a schodach połowy albo ja ­ kiejś części stopnia. W podobnych przypad­

kach postęp z konieczności bywa przerywa­

nym , lub co na jedno wychodzi, uwidocznia się tylko w sposób przeryw any. Lecz z fak­

tów tych nie można w ysnuć żadnego argu­

m entu przeciwko działaniu doboru natural­

nego w pow staw aniu gatunków ; tem bar­

dzie, że mechanizmem tym jest zawsze dobór na­

turalny. Być może nawet, że tak jest faktycznie, czas to pokaże, nie mamy jednak żadnej logicznej konieczności przypuszczania, iżby tak być mu­

siało, iżby poza doborem naturalnym zbawienia być nie mogło. Dobór naturalny czyni zmiany w ustroju zależnemi wyłącznie od świata zewnętrz­

nego. Mytnem się jednak wydaje nam mniema­

nie, iżby stosunek ustroju do r e s z t y świata był tylko stosunkiem jednostronnej zależności. W przy­

rodzie wszystko zdaje się być jednością. Zarów­

no jak świat wywiera wpływ na ustrój, i ten osta­

tni, jako część świata tego, w granicach odpowie­

dnich oddziaływa na swoje otoczenie. I z a r ó w n o

jak świat zewnętrzny, zmieniając się w moc dzia­

łalności swojej, zmusza do zmian ustrój, z n o w u

i ten ostatni, stanowiąc, jako część świata, pewną swoistą całość, logicznie biorąc, zmieniać się mo­

że w stosunku do zewnętrznego świata sponta­

nicznie, czyli w moc wewnętrznej, swoistej dzia­

łalności własnej, znowu przez to wprowadzając zmiany w te zjawiska świata zewnętrznego, jakie od niego są zależne. Jest to niezbity, logicznie konieczny wniosek z jedności przyrody7. G i a r d

więc walczy po części z wiatrakami, po części zas, w imię przesadnie konserwatywnego, i jakby uparcie umyślnego zacieśniania w i d n o k r ę g ó w lo­

gicznej możliwości i tak dziś rozpowszechnionego pojmowania życia, jako przystosowanie.

(Przyp. tłum.).

(11)

W S Z E C H Ś W IA T 411 dziej szukać w nim nałoży jedynego i zupeł­

nego rozwiązania tak zawiłych problem atów transform izmu.

Zresztą zarówno ja k D arwin nigdy nie za­

przeczał istnieniu i znaczeniu m utacyj, które zwał zmianam i szczególnemi (single varia- tions), tak ze swej strony de Yries nigdy nie starał się obalić teoryi doboru.

Tylko zam iast oddziaływać na osobniki w stanie fłuktuacyi, dobór działa na rodzące się gatunki, g d y konkurencya życiowa za­

chodzi pomiędzy m utacyam i i formami, z których pow stały one. J a k to zupełnie słu ­ sznie zauw ażył W . H ubrecht w tak jasnej analizie idei rodaka swego, niedaw no ogło­

szonej: „De Yries, daleki od zaprzeczania dar- winizmowi D arw ina, uzupełnił go, oczyścił i uprościł4', a tylko ci inaczej o tom myślą, co zwalczają darw inizm z innych niż nauko­

we, w zględów —a z głębi serca życzyliby ró­

wnież złego wywodom de Vriesa i wszyst­

kim innym możliwym postaciom teoryi ewo- lucyi.

In n e jeszcze ciekawe zastosowanie m ate­

m atyki do badań morfologicznych nastręcza się nam gdy badam y form y hibrydów. P ra ­ wa M endela, spraw dzone świeżo przez de Vriesa, Tscherm aka, Batesona i innych, w ostatniej instancyi w spierają się na ra ­ chunku praw dopodobieństwa. Byłoby nie- właściwem kłaść tu ta j nacisk na liczne i tak ważne zagadnienia z zakresu dziedziczności morfologicznej, których rozwiązanie zależy od rozum owanego badania możliwie najlicz­

niejszych danych liczbowych.

Z ogółu ty ch rozw ażań w ypływ a już obec­

nie w ynik ogólny zastanawiająco. Mianowi­

cie, że przyrodzone praw a ewolucyi wchodzą, jak się okazuje, w ruch, powstający od pew­

nego czasu pośród praw fizycznych. Nabie­

rają one coraz więcej ch arakteru praw sta ­ tystycznych.

A tak kierow ana nicią przew odnią teoryi pochodzenia, poddana pod ścisłe pom iary o zupełnej m atem atycznej dokładności, spra­

wdzana na każdym kroku przez metodę eks­

perym entalną, morfologia z dnia na dzień staje się coraz więcej nauką p ar excellence w yjaśniającą zjaw iska świata isto t żywych.

Zjawiska morfologiczne są tłumaczeniem, wyrazem nam acalnym i oczywistym spraw ­ dzianem doświadczeń fizyologicznych i do­

świadczenia te całą Wagę swoję opierają na przejawach m orfologicznych, którym dają początek.

W dziedzinie doboru sztucznego i ogrod­

nictw a morfolog staje się rzeczywistym tw ór­

cą. A jest nim jeszcze więcej, gdy wywołu­

jąc i grupując w myśli w arunki, w jakich przez ciąg wieków pow staw ały kolejno isto­

ty żyjące, spostrzega węzeł przyczynowy, łączący form y nowe z ich poprzednikam i i do pewnego stopnia przewiduje zmiany, choć bezwątpienia mniej rozległe, jakim w przyszłości podlegać mogą jeszcze formy obecne, pew ną plastyczność dotąd posiada­

jące.

W każdym razie przecież, gdy utrzym uje­

my, że morfolog w ystępuje w roli twórcy, nie chcemy przez to ani trochę twierdzić, że m ógłby on, ja k tego czasami śmiesznie wy­

m agają odeń przeciwnicy teoryi ewolucyoni- stycznej, zmienić hic et nunc jeden gatunek zwierząt w jakiś inny przez prostą zmianę warunków środowiska i pożywienia, i na przykład zrobić z barana wołu, zostawiając go przez kilkapokoleń w warunkach odpowie­

dnich. Podobny rezultat byłby naw et za­

przeczeniem teoryi Darwinowskiej, która, ja k wiadomo, jaknajbardziej właśnie biei’ze pod uwagę zmiany nagrom adzone dziedzicz­

nie i ustalone w sposób nieodwołalny w ustro­

jach ostatecznie już przystosowanych.

To, o co morfolog może się pokusić i o co stara się on w rzeczy samej, jest to wykryć i poddać analizie małe zmiany, zależnie od czynników pierw otnych i odsłonić, w jaki mianowicie sposób, przez powolne nagrom a­

dzanie, zmiany te, zrazu nieznaczne, całkują się, aby dać początek, czy to drogą ciągłą, czy przez pozorne skoki, cechom w yrazist­

szym, dzielącym gatunki.

Co do mnie, to nie ośmielam się naw et wierzyć wraz z kilkoma śmiałymi pioniera­

mi nauki współczesnej, że dokładniejsza zna­

jomość autoregulacyi ustrojów pozwoli nam być może zmieniać te mechanizmy autom a­

tyczne i otrzym yw ać w ten sposób gw ałto­

wne zmiany w roślinach i zw ierzętach1).

Po całych szeregach niezliczonych prze-

J) J . L oeb . T h e lim itation of b io lo g ica re- search (U n iw . of California, P u b lication s, P h y sio - l° g y , vol. 1, N r. 5, paźdz. 1 9 0 3 ).

(12)

412 W S Z E C H Ś W IA T N2 26 m ian, których ślady dano nam je s t znajdo­

wać niekiedy w postaci odcisków kopal­

nych we wnętrznościach ziemi, większość istot żyjących osiągnęła ju ż pewien stan ró­

wnowagi względnie trw ałej. W yczerpały już one nieograniczoną możność tego, co n a ­ zwałem ich potencyałem plastycznym , mogą wykonywać już tylko słabe w ahania około pozycyi środkowej i jakaś ważniejsza zm ia­

na w warunkach etologicznych nie je s t już wogóle zdolna wywołać nowe rozporządzenie ich reakcyj regulujących. I naw et co do tych, które posiadają jeszcze pewien zapas giętkości plazm atycznej, dostateczny, aby po­

zwolić na nowe przystosow ania, nie należy zapominać, że mogą one rozw ijać się tylko w pewnej określonej ilości kierunków okre­

ślonych i że należy zawsze liczyć się z dwom a zasad ni czerni faktam i, reguluj ącemi wszel­

kie możliwe w przyszłości przem iany: 1) z nie- zniszczalnością przeszłości i 2) z nieodw ra­

calnością ewolucyi.

Tu, mówiąc nawiasem, spoczywa właśnie cała trudność kw estyi, znanej pod nazw ą ge- neratio spontanea lub abiogeneza. G dybyś­

my cudom jakim ś doszli do w ytworzenia z m ateryi nieżyjącej istoty żywej, n ajp ro st­

szej, jaką tylko wystawić sobie można, no­

wa ta istota byłaby bez w ątpienia odm ienną od wszystkich gatunków obecnie istnieją­

cych, ponieważ m ają one przeszłość taką, jakiej taintaby nie posiadała, i noszą one w ustroju swoim, jakkolw iek go pierw otnym przypuścimy, ślady w szystkich wpływów, jakim podlegli ich przodkowie.

Można naw et twierdzić, że hypotetyczne m onady, których pow stanie m oglibyśm y wy­

wołać przez abiogenezę, różniłyby się od tych, jakie w ten sam sposób ongi p ow sta­

ły przed wiekami. Bo, pom inąw szy ju ż, że w arunki środowiska, w których pow stałyby one, byłyby z konieczności inne, te zło­

żone inaterye organiczne, któreby posłużyły do ich utworzenia, m iałyby rów nież swoje dzieje, a wszystko zewsząd każe nam przy ­ puszczać, że własności ciał nieżyjących za­

rów no, ja k i istot żywych, są do pewnego stopnia funkcyą swych poprzedników.

W ten sposób tłum aczy się również, dla­

czego istnieją i dziś jeszcze stw orzenia żyją­

ce bardzo stare, a nie rozwinięte, bo nie posiadają już one więcej potencyału pla­

stycznego i raczejby zginęły, niżby się miały zmieniać.

W ten sposób tłum aczy się jeszcze, jak próżna jest nadzieja, że przez specyalne wa­

runki środowiska można będzie podnieść na stopień wyższy względnie niższe form y zwie­

rzęce, i ja k jest nadarem nem starać się zmie­

nić w kierunku określonym fizycznie lub m oralnie rasy uważane słusznie czy niesłu­

sznie za względnie niższe, a w każdym razie odm iennie zróżnicowane. Ew olucya jest nie­

odwracalną i w żaden żywy sposób niepodo­

bna wrócić istoty żyjącej do punktu, w k tó­

rym odpadła ona od pnia rodzimego, by ją zmusić następnie przebiedz inną drogą, jak ta, na którą pierw otnie wstąpiła.

Ale granice, jakie wiedzy naszej natura zakreśliła, nie powinny być dla nas przesz­

kodą w podziwianiu wielkości tej wiedzy i w stw ierdzeniu jej rozkw itu niezwykłego.

Nie trzeba nigdy w ątpić o postępie. Je st te­

m u lat mniej więcej trzydzieści, gdy w ciągu w ykładu o początkowych stadyach rozwoju jajk a zwierzęcego mówiłem nie bez żalu:

„M orfodynamika, przeczuwana przez La- m arck a, zaledwie napoczęta przez kilku rzadkich biologów, jest krainą naukową, którą większość przyrodników dni dzisiej­

szych ujrzy tylko zdała, ja k Mojżesz ziemię obiecaną, nie mogąc wejść do n ie jx).

Rzeczywistość znacznie przewyższyła ocze- ki wania moje. Nowe ziemie, ku którym kie­

rowałem łódź m oich badań naukow ych w po­

czątkach działalności, w części zostały od­

k ry te i zbadane przez m łodych i dzielnych pracowników pod nazwą m echaniki embryo- logicznej (Entw icklungsm echanik), biome- chaniki, biom etryki i t. d. P ostęp nauki idzie w stosunku geom etrycznym , bez przer­

wy rosnącym . J a k rzeka o rozhukanych wodach, w ezbrana od licznych przypływów, które syntetyzuje, m orfologia majestatycznie prąd swój rozpościera i zachwycające wraże­

nia estetyczne, jakich nam dostarcza kon- tem placya istot żywych, są jeszcze najm niej­

szą nagrodą za nasze tru d y i ciągłe wysiłki.

B y w ykonać dzieło sztuki, ileż to niezna­

nych pracowników pomocą swoją wspiera m alarza lub rzeźbiarza. Rzemieślnik, tkający płótno lub robotnik z kopalń, dostarczają-

J) A . Giard. Cours d e zoologie 1 8 7 6 .

(13)

W S Z E C H Ś W IA T 413 cych kam ienia, uczestniczą po części w w yni­

ku końcowym i w inniśm y im również część wdzięczności. To samo je s t i w naszych naukach przyrodniczych, gdzie ścisła soli­

darność pracow ników z dnia na dzień się zwiększa. Rozm aite gałęzi biologii łączą się z sobą, jakeśm y to widzieli, węzłami licznemi i poplątanem i, i gałąź specyalna, jak nasza m orfologia, zależy nie tylko od rozwoju gałęzi sąsiednich, lecz również od postępu wielu innych nauk, pozornie n ajd al­

szych.

Specyalizacya, z n a tu ry rzeczy wciąż co­

raz ściślejsza, czyni również coraz bardziej poźądanemi dążenia do syntezy i zestaw ia­

nia rezultatów .

Życzmy więc sobie, by w blizkiej przyszłości zbiorowa organizacya pracy zastąpiła stan anarchii obecnie istniej ący i pochłaniaj ący bez­

użytecznie tyle działalności, z których lepszy możnaby uczynić użytek, podając je h ierar­

chii i skierowując do wspólnego celu.

Solidarność naukow a pow inna być w stę­

pem i wzorem salidarności społecznej.

Tłnm. K . Błeszyński.

TO W A RZY STW O O G RO DN ICZE W A R S Z A W S K IE .

Dnia 29 maja r. b. odbyło się posiedzenie Ko- misyi przyrodniczej w lokalu Towa. Ogrodn.

(Bagatela 3) o godzinie 71/ 2 wieczorem pod prze­

wodnictwem d-ra Wojciechowskiego w obecności 22 osob. Protokuł z posiedzenia poprzedniego odczytano i zatwierdzono.

Sekretarz K. Kulwieć zdał sprawę z bytności swej w Pieskowej Skale, oznajmiając, że wybra­

ny przez niego lokal na przyszłą pracownię przy­

rodniczą ma być przez Zarząd zamku do porząd­

ku doprowadzony i do rozporządzenia przyrodni­

ków warszawskich w końcu czerwca r. b. od­

dany

Następnie zastanowiono się nad programem nauk przyrodniczych w szkołach średnich. Sekre­

tarz odczytał w przedmiocie tym referat, dotyczą­

cy zadań, mteodyki przyrodoznawstwa w naucza­

niu średniem, wskazując, że program ten winien składać się z dwu części: niższej, propedeutycz- nej, wykładanej w klasach I i II, oraz wyższej, rozpoczynanej od kl. I I I systematycznej.

W dyskusyi, która się na temat ten zawiązała, brali udział pp. Jezierski, Sujkowski, Brzeziński, Sporzyński, Kulwieć, Męczkowska, Jełowiecka, Humnicki i dr. Wojciechowski.

D o sz c z e g ó ło w e g o opracow ania program u dla

wszystkich przedmiotów przyrodniczych oraz do rozpatrzenia istniejących podręczników polecono sekretarzowi zwołać posiedzenie specyalne z licz­

niejszym udziałem przyi-odników, pedagogów.

W końcu sekretarz oznajmił zebranym o pod­

jętych staraniach swych za pośrednictwem Towa­

rzystwa Ogrodniczego co do założenia w Warsza­

wie specyalnego ogrodu botanicznego na potrze­

by warszawskich szkół średnich.

Uczestnicy posiedzenia przedstawioną przez sekretarza potrzebę ogrodu takiego w zupełności uznali i potwierdzili, dając sekretarzowi pełno­

mocnictwo do wystąpienia w im. Komisy i z odpo- wiedniem podaniem do komitetu plantacyjnego miasta Warszawy.

Posiedzenie zakończone zostało demonstrowa­

niem szkodników otrzymanych przez pracownię naukową: Bruchus Pisi i Br. rufimanus (z Podola) Graphiola phoenicis z ogrodu Saskiego i Sphaero- tecą mors uvae, z Ukrainy.

Demonstrując okazy te, K. Kulwieć przedsta­

wił wyniki badań swych nad działaniem siarczku węgla na ukryte wewnątrz nasion grochu chrzą­

szcze oraz nad wpływem odczynnika tego na zdolność kiełkowania nasion przez nie uszkodzo­

nych.

Posiedzenie ukończone zostało o godzinie 91/2

wieczorem. K . K -ć

Dnia 15 czerwca r. b. odbyło się posiedzenie Komisyi przyrodniczej w lokalu Tow. Ogrodni­

czego o godzinie 71/ 2 wieczorem pod przewodni­

ctwem M. Heilperna w obecności 24 osób.

Protokuł z posiedzenia odczytano i zatwierdzo­

no, poczem p. W. Mutermiłch odczytał obszer­

ny referat p. t. „Kilka uwag w sprawie odpor- ności“ .

W referacie tym zebrał i zestawił badania bio­

logów w tym przedmiocie, zatrzymując się dłużej nad teoryach Miecznikowa i Ehrlicha, poczem przeszedł do oceny istniejących w nauce poglą­

dów z punktu widzenia chemicznego.

Zabierając głos w sprawie wysłuchanego refe­

ratu p. K. Sławiński zauważył, że sprawa katali­

zatorów, na których prelegent starał się oprzeć swój pogląd na naturę chemiczną odporności, jest zbyt zawiłą i nieokreśloną, by można było katali- zą wyjaśniać zachodzące w procesie immunizacyi zjawiska chemiczne. W sprawie tej zabierali je­

szcze głos pp. Heilpern i Sosnowski, poczem przewodniczący podziękował prelegentowi za tak szczegółowTą pracę i zachęcał go do ogłoszenia jej drukiem, by zainteresowani mogli bliżej i kry­

tyczniej się nad nią zastanowić.

P. W. Jezierski referował wyniki prac Komi­

syi specyalnej przyrodniczo-pedagogicznej, opra­

cowującej program wykładu nauk przyrodniczych w szkole średniej, oznajmiając, że odpowiedni podręcznik dla klas niższych, obejmujący część propedeutyczną, podług przyjętego przez Komi- syę planu opracować ma w najbliższym czasie p. M. Brzeziński.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tym samym krytyka (podobnie jak postulowana w niej koncepcja sztuki) przekraczała model określony przez ekspresję (rozumianą jako jedność dzieła i autora, w której dzieło

Jesień to jedna z pór roku, która gdy się zaczyna jest pełna różnorodnych kolorów, a gdy się kończy – świat jest ponury i smutny.. O etapie życia, który umownie zaczy- namy

2 lata przy 38 to pestka… Izrael był na finiszu i to właśnie wtedy wybuch bunt, dopadł ich kryzys… tęsknota za Egiptem, za niewolą, za cebulą i czosnkiem przerosła Boże

Liczbą pierwszą nazywamy liczbę naturalną, która ma dokładnie dwa różne dzielniki: 1 i samą

Lapbook jest „książką” tematyczną, którą tworzy się na dany temat i w której tworzeniu uczeń aktywnie uczestniczy.. Dzięki lapbookom uczniowie

Tolerancja jest logicznym następstwem przyjętego stanowiska normatywnego, jeśli to stanowisko obejmuje jedno z poniższych przekonań: (1) co najmniej dwa systemy wartości

Wypowiedzi zniechęcające Wypowiedzi wzmacniające Miałaś się uczyć – co

nieszczęśliwą minę, że obelgi więzną mi w gardle. I im dłużej doktor Dusseldorf milczy ze swoją zmartwioną miną, tym bardziej ja czuję się