M 8
.
Warszawa, d. 23 Lutego 1890 r. T o m I X .W f??
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYROONICZYM.
PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA."
W Warszawie: rocznie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: ro c zn ie „ 10 p ó łro c z n ie „ 5 P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta
i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .
Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią panowie:
A leksandrow icz J , Bujwid O., D eike K „ D ickstein 8., F lau m M., Jurkiew icz IŁ, K w ietniewski W i., ICram-
sztyk S., N atanson J ., F rau ss St. i Śldsarski A .
„ W s z e c h ś w ia t11 p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó ry c h tre ś ó m a ja k ik o lw ie k z w iąz ek z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w iersz zw y k łeg o d r u k u w szpalcie alb o jeg o m ie jsc e p o b ie ra się za p ierw szy r a z kop. 7 '/ i
za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. 6, za d a lsze kop. 5.
i^dres lEBecia/krcyi: IKIra-ł^c-wełŁie-IFrzed.m.ieście, IfcTr e s .
MEKKURY
I JEGO OBRÓT OSIOWY.
Zasłużony badacz m eteorytów i M arsa, profesor S chiaparelli pośw ięcił od lat kilku uw agę M erkui‘em u, a spostrzeżenia te do
prow adziły go do wniosków zarów no cie
kaw ych, ja k i niespodzianych. Zanim j e dn ak o nich opowiem y, przypom nim y p o krótce szczupły zasób w iadom ości,jaki o p la necie tój posiadam y.
P la n e ta najbliższa słońca i najm niejsza z ośmiu w ielkich p la n e t należy też do n a j
mniej znanych, a to z przyczyny właśnie sąsiedztw a swego ze słońcem. Poniew aż bowiem nigdy się od słońca znacznie nie oddala, rzadko kiedy zachodzi po niem póź
niej, albo wschodzi przed niem wcześniej nad p ółtorej godziny, może byó przeto okiem nieuzbrojonem w idziana tylko w cza
sie św itu, lub zm ierzchu i to bardzo blisko poziomu, zatem w w arunkach najbardziej niekorzystnych. K op ernik m iał się u schył
ku życia użalać, że nigdy go dostrzedz nie zdołał; jeżeli więc astronom ow ie starożytni
ju ż tak daw no poznali szczegóły pozorne
go ruchu tej planety, dowodzi to, ja k bacznym i i bystrym i byli obserw atoram i nieba.
Na obieżenie drogi swój dokoła słońca, potrzebuje M erk u ry dni 88 bez jed naj go
dziny; obieg zaś jeg o synodyczny, czyli przeciąg czasu, po którym w raca do je d n a kiego względem ziemi położenia, wynosi dni 116. O bserw ow any przez lunetę oka
zuje on odm iany, ja k księżyc, podobnie bo
wiem ja k ten tow arzysz ziemi, zw raca ku nam rozmaicie oświetloną część swojej ta r
czy. G dy znajduje się w połączeniu dol- nem, to je s t gdy przypada m iędzy ziemią a słońcem, średnia jego odległość od ziemi wynosi 76 m ilijonów kilom etrów . W p o łożeniu takiem wschodzi w raz ze słońcem i je s t oczywiście niew idzialny; w krótce wszakże potem zaczyna się w ynurzać z p ro mieni słonecznych i przedstaw ia postać sier
pa, j a k księżyc n a kilka dni przed nowiem, ma on wtedy pozorną średnicę 10 — 12".
W połączeniu górnem , to jest, gdy wzglę
dem ziemi przypada po drugiej 3tronie słoń
ca, znajduje się od nas w odległości śre
dniej 220 m ilijonów kilometrów; okazuje nam wtedy tarczę swą oświetloną w p ełn i,
114 w s z e c h ś w i a t . Nr 8.
ale o średnicy znacznie m niejszej, około 4,5". G dy następ n ie znów się k u ziemi zbliża, pozorna jego średnica w zrasta, ale zarazem ulega on tymże samym zmianom, ja k ie nam okazuje księżyc w przebiegu od p ełn i do now iu. P rzytoczone tu wszak
że liczby średnie ulegają dosyć znacznój chw iejności, droga bowiem jeg o je s t silnie eliptyczna i więcej, aniżeli droga k tó re jk o l
w iek innój planety odstępuje od postaci k o łowej; stąd, przy średniój odległości od słoń
ca 57 m ilijonów kilom etrów , odległość jego rzeczyw ista kołysze się w granicach 45 i 69 m ilijonów km . Ze zm ianą odległości p la nety od słońca zm ienia się i szybkość jój biegu, a stąd i M erkury, gd y je s t najbliżej słońca bieży z szybkością 47, gdy je s t naj- dalój z szybkością 58 km na sekundę. P rzy - tem pochylenie drogi je g o względem ekli- p ty k i wynosi 7°, je s t więo rów nież zn a
czniejsze aniżeli u k tó rejk o lw iek innój z w ielkich p lan et, — a w szystkie te okoli
czności tłum aczą, że pozorny bieg M erku
rego, obserw ow any z ziemi, okazuje znacz
ną zawiłość i że blask je g o w różnych epo
kach byw a bardzo różny. O dległość jego kątow a od słońca nie przechodzi nigdy 28°.
G dy w czasie połączenia dolnego zdarza pię, że M erk u ry p rz y p ad a w pobliżu linii, łączącej środki ziemi i słońca, w tedy p rz e
chodzi przed tarczą słoneczną i rzu ca się n a nią, ja k o m aleńki, ciem ny k rążek. J e s t
to więc zjaw isko, odpow iadające zupełnie przejściu W enery (ob. W szechśw . z r. 1883, str. 130 i nast.), od niego wszakże znacznie pospolitsze, zachodzi bow iem przecięciow o trzynaście razy w ciągu stu lecia, a odstępy czasu m iędzy dwom a przejściam i M e rk u re go, z pow odu stosunku czasów obiegu p la
nety tój i ziemi, wynoszą la t 3 ‘/ 2> 9 '/a, 13; j
m ają zaś one miejsce w M aju i L istop adzie, w tedy bowiem ziemia przechodzi przez wę
zły dro g i M erkurego, czyli przez punkty, ! w k tó ry ch płaszczyzna tój drogi przecina się z ek lip ty k ą, gdy zatem ziemia w raz z M erk u ry m i słońcem na jednój lin ii zn a j
dow ać się mogą. O statnie, u nas w idzialne | przejście M erk u reg o przez tarczę słoneczną miało m iejsce d. 6 M aja 1878 r., następne d. 8 L isto p ad a 1881 r. było u nas niew i- ■ dzialne. W bieżącem stuleciu pow tórzy się zjaw isko to jeszcze d w u k ro tn ie, d. 9 M aja
1891 r. i 10 L istopada 1894 r., a początek tego ostatniego nakrótko przed zachodem słońca, będzie u nas w idzialny. Poniew aż do zm ierzenia p aralaksy słońca zjaw isko to w cale się nie nadaje, nie ma ono zgoła tój ważności, co przejście W enery; korzystać wszakże z niego m ożna dla dokładniejszego oznaczenia n iektórych elem entów drogi i wielkości planety.
N a podstaw ie takich przeto obserw acyj oceniono praw dziw ą wielkość średnicy M er
kurego na 4800 kilom etrów , żadnego zaś odstępstw a od postaci kulistój, czyli sp łasz
czenia tój planety, d otąd nie dostrzeżono.
P o w ierzch n ia zatem M erkurego w ynosi 72 m ilijony kilom etrów kw adratow ych, co wy
rów nyw a około siódmój części ziem i, czyli obszarow i oceanu A tlantyckiego. Co się tyczy m asy planety, to oznaczenie jój napo
ty k a w ielkie trudności, M erku ry bowiem nie posiada księżyca, któregoby bieg u jaw n iał przyciąganie przez planetę w yw ierane, a tem samem daw ał drogę do dokładnój oce
ny jój masy; je s t ona nadto zb yt drobną, aby pow odow ała dosyć znaczne zakłócenia w biegu p lan et sąsiednich, W enery i ziemi.
W każdym razie z tych ostatnich wpływów oznaczył masę M erkurego L ev e rrier, o trzy m ana wszakże stąd w artość nie je st dosyć pew ną. W późniejszym czasie w yprow a
d ził masę tój planety A sten na podstaw ie sw ych badań nad biegiem kom ety Enckego, k tó ra z pow odu znacznego zbliżania się do drogi M erkurego ulega silnem u przezeń za
kłóceniu. D rogą tą okazało się, że masa M erkurego w yrów nyw a y a4 m asy ziemi, skąd w ypływ a dalój, że średnia jó j gęstość je s t niewiele m niejsza, aniżeli gęstość ziemi, wynosi bowiem jój 0,8 części. B acklund wszakże, ro sp a tru ją c następnie bieg tejże samój kom ety, wniósł, że w artość powyższa je s t zam ałą, tak, że w porów naniu z ziemią gęstość M erk ureg o przyjąć, należy 1,17.
W takim razie M erk ury posiadałby n ajw ię
kszą ze wszystkich p lan et gęstość.
Jeż eli teraz od tych stosunków m atem a
tycznych p lan ety przejdziem y do kw estyi jój własności fizycznych, napotykam y w ąt
pliwości znacznie jeszcze większe, co w y
pły w a z przytoczonych ju ż wyżój wzglę
dów, u trud n iający ch do kładne jó j obserw a- cyje. D otychczasow e nasze wiadomości po
Nr 8. WSZECHŚWIAT. 1 1 5 legały głów nie na badaniach Schrotera,
k tó ry w p ryw atnem swojem obserw atory- ju m w L ilie n th a ł pod Bremą, zajm ow ał się gorliw ie topograficznem i badaniam i księży
ca i planet, w ciągu la t 1788 — 1813. D o
strzegł on, że w czasie, gdy M erk ury oka
zuje postać sierpow atą, róg je g o południo
wy w pew nych odstępach czasu w ydaje się zygzakow ato wyciętym. W ejrzenie to pla
nety przypisał S ch ro ter cieniowi znajdują
cej się tam góry, którój wysokość ocenił na 19 kilom etrów , a z kolejnego je j ukazyw a
n ia się ocenił, że obrót planety trw a 24 g o dzin i 5 m inut. D ostrzeżenia następne nie potw ierdziły w niosku o istnieniu na półkuli południow ej M erkurego gór tak olbrzymich, co do długości
wszakże d o b y p r z y j m u j e się powszechnie re z u ltat obserwa- cyi Schrotera, a rocznik p a ry skiego „ b i u r a długości” p o d a
j e na dobę M er
kurego 24 go
dzin 0 m inut 50 sekund, k t ó r a zatem w e d łu g te- go różniłaby się bardzo nieznacz
nie od naszej do
by ziem skićj.
J a k nadm ie
niliśm y, obser- wacyjami M er
kurego zajął się obecnie prof. S chiaparelli, a pod sprzyjającem niebem M edyjolanu zdołał zebrać dotąd sto pięćdziesiąt dok ła
dnych dostrzeżeń. N adm ienić należy, że nie posługiw ał się on lunetam i potężniej- ezemi, aniżeli S chroter, w arunki bowiem, w ja k ic h p lanetę tę obserwować można,—
blisko poziom u i w jasności świtu, lub zm ierzchu — czynią niemożebnem korzysta
nie z w ielkich pow iększeń bez poświęcania czystości i dokładności obrazów. Otóż, astronom m edyjolański dostrzegł, że n a p o w ierzchni M erkurego w ystępują plam y, któ*
re nie ulegają zm ianie z dnia na dzień i u trzym ują się stale naw et p rzy różnych
Płd
I pow rotach planety. D ają się one wyróż.
niać dobrze, o ile to można przy tak małej
| średnicy, nieprzechodzącej 8 sekund. Ros-
! kład tych plam wskazuje załączona rycina,
! w której p. S chiaparelli streszcza rezultaty
| m ozolnych swych dostrzeżeń.
R ysunek ten p rzedstaw ia widok M erku rego odwrócony, to je st, ja k się przedstaw ia w teleskopie. D ostrzegam y tu dwa układy prom ieni czarnych, z k tó ry ch każdy obej
m uje sm ugi m iędzy sobą rów noległe. U k ład pierw szy rosciąga się mniej więcej w kie
ru n k u w schodnio-zachodnim : 1° trsi, 2° eq, 3° gp\ u k ład d ru g i południowo - północny zaw iera rysy: 1° ef, 2° gqr, 3° epds, 4° abi.
W [ ośród tych smug cienistych występują też okolice białe, czyli jaśniejsze od innych: 1° uv, 2° bk, 3° ad.
Otóż, opiera
ją c się na sta
teczności. t e g o widoku, wnios
ku je S chiaparel
li, że M erkury zw raca ku słoń
cu zawsze jed n ę i tęż samę swą stronę, czyli, że pozostaje wzglę
dem słońca w w arunkach ta kich, ja k księ
życ w z g l ę d e m ziemi. Księżyc nasz dokonywa obrót swój osiowy w tymże samym cza
sie, co i obieg dokoła ziemi; gdy dokoła swój osi obróci się o kąt pewien, obiegnie dokoła ziemi kąt jedn akiej wielkości, skąd właśnie w ynika, że ku nam zawsze jed n ę i tęż samę swą stronę zw raca. T ak samo zatem dziaćby się musiało i na M erkurym , kończyłby on swój obrót osiowy w tymże samym zupełnie czasie, co i obieg dokoła słońca, doba jeg o w yrów nyw ałaby jego r o kowi, czyli wynosiłaby bez m ała 88 dni na
szych.
Zachodzi jeszcze i dalsza analogija m ię
dzy obu temi bryłam i. O brót ich osiowy je s t mianowicie zupełnie jed no stajny , gdy
116 WSZECHŚWIAT. Nr 8.
tym czasem obieg dokoła środka ciążenia dokonyw a się po drodze eliptycznej, ruch ich zatem je s t szybszy, gdy się znajdują w pun k tach bliższych ogniska swego ruchu, zw alnia się, gdy po w ydłużonej swój d ro dze od niego się oddalają. S tąd to pocho
dzi, że dostrzegam y z ziemi w ąskie pasy po jed n y m i drugim brzegu u k ry te j dla nas stro n y księżyca. P odobnaż więc libracyja, czyli ważenie, w ystępuje i na M erku rym , ale że eliptyczność, czyli m im ośród jeg o drogi jest cztery razy w iększy, aniżeli d ro gi księżyca, stąd i w ażenie to je s t tam sil
niejsze; pas jeg o pow ierzchni, któryby k o lejno do słońca się zw ra c a ł i od niego od w racał, byłby tam znacznie szerszy, aniżeli na księżycu.
Osobliw e to zachow anie się naszego księ
życa tłum aczym y w pływ am i przyciągania ziem i, ku k tó rej tow arzysz jój ja k b y cięża
rem sw ym zaw isł. T a k samo m ożnaby i w podobnój w łaściw ości M erku rego w i
dzieć przem ożny w pływ przyciągan ia słoń
ca n a najbliższą m u planetę.
K siężyc nasz w szakże, zw racając ku zie- ' mi statecznie je d n ę sw ą stro n ę, w ysuwa k u słońcu kolejno w szystkie swe okolice, a dzień i noc trw a ją tam po czternaście mniśj więcej dni naszych. Inaczej zaś z u pełnie działoby się na M erk u ry m . T am j e d n a zaw sze tylko p ó łk u la jeg o w idziałaby słońce, d ru g a — z w yjątkiem w ąskich p a
sów, o k tó ry ch b y ła m ow a — byłaby od niego w iecznie odw rócona. J e d n a bez przerw y i w ytchnienia w ystaw ioną by była na jasność oślepiającą i n a ża r dziesięcio
k ro tnie silniejszy, aniżeli u p a ły naszych j okolic zw rotnikow ych; d ru g a po grążoną w nocy n ajczarniejszej i w zim nie, właści- wem przestrzeni św iatow ój, o któ rem m ro zy naw et stron podbiegunow ych dać nam nie mogą w yobrażenia! Sprzeczności te ra żące łagodziłby może słabo w pływ atm o sfery , ale i co do niej nie posiadam y w iad o
m ości dosyć rzetelnych. W czasie p rz e j
ścia M e rk u reg o p rz ed tarczą słoneczną d o strzeżono dok oła ciem nego krążk a plan ety ja s n ą aureo lę, k tó rąb y m ożna przypisać o ta
czającej j ą atm osferze, niezu p ełn ie je d n a k zgodne spostrzeżenia różnych obserw atorów p ro w adzą raczej do w niosku, że m iano tu | do czynienia ze złud zeniem optycznem .
W idm o M erkurego rosp atry w ałY o g el i wy
k r y ł w niem pewne smugi, zależące od po
chłan ian ia prom ieni, ale zachodzi jeszcze w ątpliw ość, czy pochłanianie to pow odow a
ła rzeczyw iście atm osfera M erkurego, czy też były to lin ije teluryczne, to jest, p o chodzące od w pływ u ziemskiej naszój a t
mosfery.
Spostrzeżenia i wywody S chiaparellego żywo zajęły astronom ów , k tó rzy nie poską
p ią zapew ne pracy, by tru d n ą tę kw estyją osiowego obrotu M erkurego stanowczo ros-O » strzy gn ąć.
S. K.
0 DZIEDZICZNOŚCI.
M ow a w y p o w ie d zia n a p rz ez p ro f. W illia m a T u r n e r a , p re z e s a sek cy i a n tro p o lo g ic z n e j b ry ta ń s k ie g o sto w a rz y s z e n ia p o s tę p u n a u k , n a o tw a rc ie p o sied zeń se k c y i p o d c za s te g o ro c z n e g o z ja zd u sto w a rzy s ze n ia
w N o w castle-o n -T y n e.
(C iąg d alszy ).
Możemy teraz zapytać, czy je s t możliwem w ytłum aczenie sposobu, w ja k i podczas roz
w oju indyw idualnego organizm u pow staje I zm ienność budow y anatom icznój? W szyst
ko co można pod tym względem powiedzieć j e s t rzeczą spekulacyi, lecz m ożna powołać się na pew ne fakty, dostarczające podstaw y przypuszczeniom i pod tym względem Weis- m ann czyni cały szereg gienijalnych do
mysłów.
P rze d połączeniem się samczego i sami
czego p rzed jąd ra dla utw orzenia ją d r a prze- wężnego, pew na część plazm y rozrodczej zostaje w yrzucona na zew nątrz, ja k o tak zw ane ciałka biegunow e. Różne stawiano teo ry je celem w yjaśnienia tego ciekawego zjaw iska. W eism ann tłum aczy j e p rz y p u szczeniem, że zm niejszenie liczby plazm ' rozrodczych prarodzicielsk ich w ją d rz e ja- : jow em je s t koniecznem przygotow aniem do zapłodnienia i rozw oju m łodego zw ierzęcia.
P rzypuszcza on, że skutkiem w yrzucenia ciałek biegunow ych połow a plazm ro zro d
czych p rarodzicielskich zostaje usunięta, oraz, że p ierw o tna objętość ją d r a zostaje powetow ana przez dodanie do jego pozo-
Nr 8. WSZECHŚWIAT. 117 stałości p rzed jąd ra samczego. Poniew aż j
w ydaleniu z każdego ja jk a niekoniecznie ulegają, ściśle odpow iadające sobie drobinki rzeczonych plazm , przeto za każdym razem w ją d rz e ja jk a pozostają odm ienne plazmy prarodzicielskie. T ym sposobem rozm ai
tość pow staje w tem samem pokolenia i po
m iędzy potom stw em tych sam ych ro dzi
ców.
Pom im o drobn ych w ym iarów ją d ra prze- wężnego, bad an ia m ikroskopow e wykazały, że nie je s t ono ciałem bez budowy, lecz sk ład a się z rozm aitych części. Na wzm ian
kę zasługują przedew szystkiem drobne n it
ki, czyli w łókna, nazw ane nitkam i chroma- tynow em i, k tóre albo są z sobą splątane, albo się przecinają, tw orząc sieć w ew nątrz ją d ra . W okach siatki znajd u je się lepki płyn, o ile wiadom o, nieposiadający bu
dowy.
P rze d rospoczęciem podziału ją d ra prze
ważnego rzeczone n itk i pęcznieją i u kładają się naprzód w pojedynczą,a następnie w po- j dw ójną figurę gw iazdow atą. Oczywistą jest tedy rzeczą, że d robinki wchodzące w skład ją d r a przew ężnego mogą się w jeg o substan- cyi poruszać, oraz pow racać do poprzedniej objętości, k ształtu i położenia. To przesta
wianie części składow ych bezw ątpienia nie ogranicza się je d n a k tylko tem i stosunkowo grubem i cząstkam i, ja k ie możemy widzieć przez m ikroskop, lecz rosciąga się także na całą drobinkow ą budow ę ją d ra przew ężne
go. N ależy pam iętać, że ją d ra kom órek za
rodkow ych, z których pow stają wszystkie tk an k i i organy dorosłego osobnika, są po
tom kam i ją d ra przew ężnego i bezw ątpienia odziedziczają po nim zdolność do przesta
w iania sw ych składow ych części, oraz zdol
ność zmiaDy ich w zględnego położenia. K aż
dy zrozum ie tedy, że w razie gdy u nastę
pujących po sobie organizm ów , pochodzą
cych od wspólnego przodka, drobinkow e cząstki ten sam posiadają skład i tak samo są ułożone w ją d rz e przew ężnem , wówczas te następujące po sobie pokolenia będą do siebie podobne; lecz g d y w różnych pokole
niach zm ienia się u k ład i drobinkow ą budo
wa, wówczas owoce nie będą zupełnie te same. P ow stanie zm iana w budowie, a do pewnego stopnia i w u tk an iu przyrządów , oraz w ytw orzy się b rak podobieństw a.
N ależy też pam iętać, że u wyższych i wo- góle u wielokom órkowych istot, każdy oso
bnik pochodzi nie od jedn ego rodzica, ale od dw u. W eism ann podnosi tę kom bina- cyją, jak o przyczynę w ytw arzania zm ienno
ści i przekazyw ania dziedzicznych znamion osobnikowych. Jeżeli stosunek cząstek, do- I starczonych przez każdego z rodziców, oraz ich potęga je s t tak a sama, łatw o zrozumieć, że owoc będzie pośredni pom iędzy częścia
mi składow em i. Jeżeli je d n a k je d e n z ro dziców dostarczy więcej aniżeli drugi, w ów czas rów now aga będzie naruszona, a p oto
mek w swoich znam ionach będzie się p rz e chylał bardziśj ku jednem u, aniżeli ku d ru giem u rodzicowi, odpowiednio do udziału każdego z nich, a pow staw aniu odm ienno
ści otw orzy się obszerniejsze pole. T e róż
nice w ciągu pokoleń będą w zrastały co do ilości skutkiem now ych kom binacyj indyw i-
! dualnych znam ion, pow stających w każdem pokoleniu.
Zm iany pow stające w pew nym organ i
zmie dopóty należą do zboczeń ind yw id ual
nych, oraz w yrażają granice, w których organizm pomimo różnic w porów naniu ze swemi sąsiadami może być jeszcze zaliczo
ny do tego samego gatunku, dopóki są d ro bne. W tem znaczeniu rozbierałem znacze
nie term inu zmienności. Tym sposobem w szy
stkie te odm iany rodu ludzkiego, które n a zywamy białą, czarną, żółtą i czerwoną rasą, są ludźm i i wszystkie należą do gatunku, na
zyw anego przez zoologów Hom o sapiens.
W obecnym stanie n auki niem ożna j e dnak rozbierać zmienności tylko pod wzglę
dem w ytw arzania zboczeń indyw idualnych w granicach wspólnego gatunku. O d czasu wygłoszenia przez K arola D arw ina założe
nia, że korzystne odm iany dążą do u trw a le
nia się, a niekorzystne do w ytępienia, że wynikiem tego podw ójnego działania, przez grom adzenie drobnych istniejących różnic, jest formowanie nowych gatunków pod wpływem w yboru n aturalnego, znacznie wzrosło znaczenie zmienności, k tó ra stała się podstaw ą w ielu gienijalnych spekula- cyj i hipotez. Poniew aż odm iany raz wystą
piwszy na jaw mogą być dziedzicznie p rze
kazyw ane, przeto teoryją D arw ina można określić jak o dziedziczność m odyfikowaną przez zmienność.
118 WSZECHŚWIAT. Nr 8.
Nie tu m iejsce n a rozbiór ogólny teoryi darw inow skiej, a naw et gdyby tak było, jeszczeby na to nie pozw olił czas, jakim możem y rosporządzaó. Są wszakże pewne stro n y teo ryi, k tó re należy poruszyć w zw iązku z zajm ującym nas przedm iotem . M ożna przyjąć, że pew ne zm iany pow stają
ce podczas rozw oju osobnika i dla niego pożyteczne dążą do zachow ania się i uw iecz
nienia w je g o potom stw ie drogą dziedzicz
nego przekazyw ania. Nie ulega wszakże wątpliwości, że zm iany bez pożytku a naw et zgubne dla osobnika, w któ ry m pow stały, także są zdolne do przechodzenia na p o to m stwo drogą dziedziczenia. T o tw ierdzenie w zupełności potw ierdzają badania ważnych braków budow y cielesnej, k tóre patologo
wie łączą w j e d n ę gru p ę w rodzonych wad budow y. Nie potrzebuję w chodzić tu w wie
le szczegółów, lub przytaczać w ypadki, w których w rodzone wady m ożna dostrzedz dopiero po dysekcyi, lecz dla p rz y k ład u przytoczę je d e n lub dwa w ypadki, w któ
rych wada je s t widoczna n a pow ierzchni ciała. D o najpospolitszych wad budow y, k tó rych dziedziczność udow odniono, należy nadm iar palców na rękach lu b nogach, albo na jed n y ch i drugich, zd arzający się w pe
w nych rodzinach, czego liczne p rz y k ła d y obecnie zebrano. W innych w szakże ro dzinach zdarza się dziedziczna dążność do zm niejszenia liczby palców, albo do w a d li
wego w ykształcenia istniejących. M ogę tu przytoczyć p rzykład, ja k i się zd a rzy ł w ro dzinie jednego z moich słuchaczy, w któ ry m wada polegała na skróceniu i niedo- kształceniu kości dłoniowej palca obrączk o wego lewej ręki, skutkiem czego długość tego palca b y ła znacznie m niejsza od n o r
m alnej. Tę rodzinną wadę m ożna było śle
dzić przez sześć, może naw et przez siedem pokoleń; przechodziła ona naprzem iany z mężczyzn n a kobiety tej rodziny.
In n ą , zasługującą na w zm iankę wadą, k tó ra byw a w niektórych rodzinach dzie
dziczną, je s t niedokształcenie w argi górnej i sk lep ien ia ja m y gębow ej znane pod nazwą w a rg i zajęczej i wilczej paszczy.
T e p rz y k ła d y objaśniają to, coby można nazw ać dziedzicznością w ad grubszego ro dzaju, gdzie n ad m iar lub b ra k części ciała ta k je s t wielki, że o d ra zu zw raca na siebie
uw agę. M odyfikacyje i zm iany budow y, k tó re mogą przechodzić drogą dziedziczno
ści z rodziców na potomstwo, nie zawsze je d n a k dają się w ykryć nieuzbrojonem u oku. N iekiedy bywają one tak drobne, że je m ożna raczej rospoznać ze zboczeń, jak ie w yw ołują w funkcyjach organu, a nie ze zm ian anatom icznych. Do najciekaw szych cierp ień tego rodzaju należy daltonizm , czyli ślepota n a kolory, k tó ra, ja k dow ie
dziono, je s t dziedziczną, a ja k się zdaje, w większości w ypadków zależy od w adli
wego rozw oju siatków ki, lub kończącego się w niój nerw u wzrokowego, chociaż cza
sam i może zależeć od wadliwego rozw oju samego mózgu. D r H o rn e r przytoczył n a d er ciekawą historyją rodziny, w którój śle
potę na kolory śledzono przez siedem p o k o leń. W tej rodzinie osobami dotkniętem i tą wadą byli mężczyźni, chociaż przekazały ją kobiety, k tó re potem były od niój wolne.
D rzew o rodzinne w ykazało, że w sześciu po
koleniach siedem m atek miało dzieci. Ich synowie, w ogólnej liczbie dziewięciu, oprócz jed n eg o , byli ślepi na kolory, gdy tym cza
sem żadna z dziewięciu córek nie o k azy w a
ła tej dziedzicznej wady.
O ko nie je s t jedy nym pi-zyrządem zm y
słu, okazującym skłonność do w ytw arzania dziedzicznych, w rodzonych wad. Ucho w ten sam sposób byw a dotknięte, a z w rodzoną głu cho tą najściślej je s t zespolona niezdol
ność do mowy artyk ułow anej, co wywołuje stan nazyw any głuchoniem otą. S tatystycy zw rócili pew ną uw agę n a ten przedm iot, tak z po wodu jego względnego rospowsze- chnienia, jak o też dziedziczności. A u to r a r ty k u łu „Y ital S tatistics” w raporcie komi- syi irlandzkiego C ensus za dziesięciolecia kończące się w latach 1851, 1861, 1871, z pew ną dokładnością ro z eb ra ł przedm iot w rodzonej głuchoniem oty i dostarczył w ie
lu dowodów, w ykazujących, że często byw a ona dziedzicznie przekazyw ana. Census w r. 1871 zw rócił 3297 osób z pow odu n a leżenia do tój kategoryi, a w 393 w ypad
kach w stępne lub poboczne gałęzie rodziny także były nieme. W 211 razach kalectwo było przekazane przez ojca, w 182 przez m atkę. W 1579 w ypadkach w rodzinie by
ła jed n a osoba głuchoniem a, w 379 razach dwie, w 191 rodzinach trzy, w 53 — cztery,
Nr 8. W SZECHŚW IAT. 119 w 21—pięć, w 5 — sześć, a wreszcie w każ
dej z dw u ro d zin ci sami rodzice w y d a lin ie mniój ja k siedem głuchoniem ych. W jednaj z tych rodzin nie w ykazano ani dziedzicz
nego usposobienia, ani innój praw dopodo
bnej przyczyny fizyjologicznój lub patolo
gicznej, k tó rab y tłum aczyła tę właściwość, ale w drugiej rodzinie rodzice byli dziećmi rodzeństw a. P . D aw id B uxton, który na ten przedm iot wielką, zw rócił uw agę, w yka
zał, że praw dopodobieństw o wrodzonej g łu choty w potom stw ie je st blisko siedem razy większe, gdy oboje rodzice są głuchem i, aniżeli, gdy tylko jedno z nich podlega te mu kalectw u, w tym ostatnim razie szanse urodzenia głuchego dziecka są m niejsze od 3/ 4 na sto, w pierw szym zaś razie istnieje praw dopodobieństw o, że będzie 5°/0 dzieci głuchoniem ych. P . B uxton przytacza kilka rodzin, w k tórych głuchoniem ota była prze
kazyw ana przez trzy następujące po sobie pokolenia, chociaż w niektórych razach k a
lectwo w ym ija jed n o pokolenie, aby się w następnem znowu pojaw ić. P rzytacza też rodzinę, złożoną z szesnastu osób, pomiędzy którem i było osiem głuchoniem ych, a p rz y najm niej jed en z członków rodziny p rz ek a
zał kalectw o swoim potom kom do trzeciego pokolenia. Nie ulega wątpliwości, że w ro
dzona głuchoniem ota w znacznej większości w ypadków zależy od niedokształcenia,a tem samem od zm ian w przyrządzie słuchowym , chociaż w niek tó ry ch razach wada może się znajduje w samym mózgu.
Chociaż przytoczyłem dostateczną ilość przykładów , dowodzących, że w niektórych rodzinach może być dziedzicznie przekazy
w ana niepraw idłow ość tego lub innego ro d zaju, nie chcę je d n a k aby przypuszczano, że Wrodzone w ady budow y nie mogą pow
stać w osobniku, w którym nie można wy
śledzić żadnej skłonności dziedzicznej. Nie ulega w ątpliw ości, że historyje rodzin są w w ielu razach niedokładne i często nie można ich śledzić dalej, ja k przez jedno, albo conajw ięcej przez dw a pokolenia; nie je s t tedy rzeczą niepraw dopodobną, że uspo
sobienie dziedziczne może istnieć w wielu w ypadkach, gdzie nie można go dowieść.
P rzypuszczając n aw et znaczny stosunek po
dobnych w ypadków , zawsze pozostanie do
stateczna ilość przykładów , dowodzących,
że w osobnikach, należących do pewnego pokolenia, mogą powstać wady czyli zm ia
ny budowy, k tó re nie istniały u ich p rzo d ków.
Zboczenia, o których mówiłem jak o o w a
dach anatom icznych, pospolicie pow stają przed urodzeniem , podczas wczesnego pe- ryjo du rozwojowego; istnieje wszakże g ru pa w ażnych wypadków , gdzie oczywistość dzie
dzicznego p rzek azy w ania je s t mniej lub więcej silna, lecz właściwości dziedziczne objaw iają się dopiero po miesiącach, a n a wet po latach po urodzeniu osobnika.
0 tych wypadkach mówią ja k o o dziedzicz
nych chorobach, a w ynikające z nich zm ia
ny anatom iczne i fizyjologiczne, w yw ierają w pływ bardziej natychm iastow y. N iekiedy te choroby mogą spraw iać zm iany w tk a n kach i organach ciała znacznej wielkości, lecz inną razą zm iana je s t bardziej su b tel
ną, posiada ch a rak ter m olekularny i w ym a' ga m ikroskopu do jej w ykrycia, albo naw et 1 p rz y pomocy tego narzędzia nie może być rospoznana.
G dyby kto przed dw udziestom a laty roz
trząsał zagadnienie dziedzicznych chorób, praw dopodobnie pierwszym przytoczonym przykładem byłyby suchoty, lecz n aby tki n a szej wiedzy ostatnich lat rzucają pew ną w ąt
pliwość na ich dziedziczny ch arak ter. N ie ma wątpliwości, że suchoty w wielu rodzi
nach przekazują się z pokolenia na pokole
nie, oraz że także rodziny okazują szcze
gólną zdolność, czyli skłonność do jednej z form tej choroby. P rzypuszczając j e dnak w zupełności usposobienie do suchot istniejące w pew nych rodzinach, mamy p o wody do m niem ania, że sama choroba nie przenosi się dziedzicznie, lecz je s t pobudzona w każdym osobniku, u którego pojaw ia się skutkiem zakażenia z zew nątrz, spow odow a
nego przez w pływ bacillusa suchot. W każ
dym razie, jeżeli sam a choroba nie może być odziedziczona, szczególny tem peram ent, n a
dający konstytucyi zdatność do ulegania chorobie, może być dziedzicznie przekazy
wany.
P . Jam es P a g e t któ ry pisał o raku, p o d a
je statystykę celem w ykazania, że koło czw artej części osób nim dotkniętych wie
działo o istnieniu tej choroby u innych członków rodziny, oraz przytacza poszczę-
120 w s z e c h ś w i a t . Nr 8.
gólne p rz y k ła d y , w któ ry ch ra k istniał I w dw u, a naw et avtrzech pokoleniach. Nie j w ątpi on, że choroba może być dziedziczo
na, nie w tem znaczeniu, ja k pow iada, aby przek azy w an ie dotyczyło ra k a lu b ra k o w a
tego m a te ry ja łu .a le że się p rzek azu je sk ło n ność do w ytw arzania takich w arunków , które ostatecznie objaw iają jak o ra k o w ata narośl.
Zalążki pochodzące od rakow atych rodziców m uszą być tyle odm ienne od norm alnych, że po upływ ie lat w yradzają w aru nki raka.
Dziedziczność je s t także jed n y m z n a jp o tężniejszych czynników pow staw ania c ie r
pień, które, k tóre nazyw am y p o d ag rą lub reum atyzm em . S ir D yce D u ck w o rth , n a j
świeższy pisarz o podagrze, w ykazuje, że w rodzinach z n ajd o k ład n iejszą i najw ia- rogodniejszą h isto ry ją , w p ły w dziedzicznej podagry w yraźnie się u w y d a tn ia i zdarza się w 50 do 75 na sto w y p ad k ach , dalój, że dzieci p odagrycznych rodziców ok azu ją śla
dy podagry stawowój w w ieku, w którym nie n a b ra ły jeszcze zw yczajów i szczegól- nój dyety, uw ażanych ja k o p rzyczyn a p o b u dzająca chorobę.
P ro f. K lebs w swój „A llgem eine P ath o lo - gie” p rz y ta cza n iek tó re zajm ujące i n au czające dzieje rodzin n e, w k tó ry ch dzie
dziczne p rzekazyw anie pew nój choroby w ykazano p rzez k ilk a pokoleń J a k o p rz y kład przytoczę je d n ę albo dw ie spom ię
dzy nich. N iek tó re ro d zin y o kazują zasta
naw iającą skłonność do krw aw ien ia sk u t
kiem obrażenia, lu b u d erzen ia pow ierzchni ciała i krw aw ienie z tru d n o ścią daje się u nich pow strzym ać. T a skłonność do k rw o toków nie w ynika ze stan u k rw i, lecz p o chodzi z rozm iękczenia i zw yro dnienia ścian naczyń krw ionośnych, k tó re się z ł a twością rozryw ają. W jed n ó j z rodzin ta własność w jednem pokoleniu o bjaw iła się u trzech mężczyzn spom iędzy czterech, w na- stępnem pokoleniu u trzy n astu mężczyzn spom iędzy czternastu, gdy tymczasem w bes- pośrednio następującem na dziew ięciu m ęż
czyzn ty lk o jed en był tą chorobą d o tknię
ty, zdaje się więc, że skłonność zanikała.
N a u w agę zasługuje okoliczność, że pom i
mo p rz ek az an ia tój w ady przez kobiety, w całym szeregu przytoczonych pokoleń b y ły one od niój wolne.
Innego p rz y k ła d u może dostarczyć dobrze
z n a n a choroba oka, zw ana k atarak tą. D r A p p e n zeller podał spraw ozdanie o rodzinie, k tó ra okazyw ała tak silną skłonność do tój choroby, że m ężczyźni byli nią dotknięci w ciągu czterech pokoleń, chociaż i kobiety nie zupełnie jój uniknęły.
O żadnój z tych rodzin nie można powie
dzieć, aby się przekazyw ało anatom iczne i uszkodzenie, ale że dziedziczeniu podlegała
| skłonność, czyli predyspozycyja do w ytw a- j rz a n ia uszkodzeń. U tych osobników plaz-
| m a rozrodcza m usiała uledz takiem u zbo-
| czeniu od stanu norm alnego, że posiadała pew ne właściwości i sprow adzała szczególne choroby, objaw iające się w każdój rodzinie.
W zw iązku z dążnością do przekazyw ania I w ad organicznych i chorób, w ęzły p o k re
w ieństw a rodziców , chociaż niezawsze w tym
j razie istniejące, m uszą być wzięte pod roz- i w agę, ja k o w ażny czynnik w bardzo wielu w ypadkach. G dyby oboje rodziców m ożna by ło uważać za doskonałych pod względem
J fizyjołogicznym , należałoby się spodziew ać, że takiem samem będzie ich potom stw o. J e żeli wszakże jed no z rodziców odstępuje od p lan u doskonałości fizyjologicznój, wówczas śm iało m ożemy przypuszczać, że albo bes- pośredni potom ek, albo dalsze pokolenie w m niejszym lub większym stopniu rozw i
nie odpow iednią niedoskonałość. Jeżeli obojgu rodzicom b rak fizyjologicznój do
skonałości, możemy spodziew ać się,że w ra zie podobieństw a tój niedoskonałości będzie ona u dzieci spotęgow ana. P o d tym tedy względem pow staje niebespieczeństwo m ał
żeństw pom iędzy krew nem i, gdyż żadna ro
dzina nie może rościć pretensyi do fizyjolo
gicznój doskonałości.
(dok. nast.).
August Wrześniewski.
N IJS O IS Z E TEORYJE GIEOLOGiCZNE
P O W S T A W A N IA
gór, lądów i z a g ł ę b i morskich.
(C iąg dalszy ).
T aką je s t w ogólnych zarysach teo ry ja pow staw ania gór, m órz i lądów, wyłożona
N r 8 . WSZECHŚWIAT. 121 w dziełach Suessa i N eum ayra. J e st ona
jeszcze zbyt nową, aby m ogła być należycie udow odnioną i powszechnie przyjętą w nau
ce; ma je d n a k tę w ielką wyższość nad wszy- stkiem i poprzedniem i teoryjam i, że tłu m a czy zjaw iska zapom ocą niew ielu prostych i zrozum iałych przyczyn, t. j . przez k u r
czenie się ciał w skutek stygnięcia i przez siłę ciężkości. P rzy tem teo ry ja ta poparta jest w ielką liczbą dowodów, zaczerpniętych ze spostrzeżeń, dokonanych przez śm iałych badaczów w przeciągu ostatnich la t k ilk u nastu w różnych częściach ziemi.
Dowody powstawania zagłębi morskich jprzez osiadanie powierzchni ziemi.
S iady zapadania się lądów i pow sta
w ania na ich miejscu zagłębi m orskich są bardzo liczne. Do najciekaw szych i najlepićj zbadanych miejsc tego rodza
ju należy w schodnia połowa morza Ś ród
ziem nego, k tó ra tem je st ciekawszą, że ostatnie zm iany, ostatnie wielkie zapa
dnięcia lądów m iały tam miejsce w stosun
kowo niedaw nej epoce gieologicznój, a mo
że naw et ju ż w obecności człowieka.
N a obu brzegach m orza Egiejskiego, w G recyi i A zyi M niejszej, a także na wielu wyspach A rch ip elag u spotykają się w ar
stwy glin, piasków i w apieni, osadzone nie
w ątpliw ie nie w m orzu, ale w jeziorach z wodą słodką, k tó re istniały w tak zwanćj epoce pliocenow ćj, stanowiącej najm łodszy oddział epoki trzeciorzędow ej. W szystkie te w arstw y, gdziekolw iek występują, czy to na w yspach A rchipelagu, czy na obu sąsie
dnich lądach, zaw ierają jednakow e muszle, z gatunków , żyjących tylko w wodzie słod
kiej. Nie ulega zatem wątpliwości, że wszy
stkie jeziora, w których osadzały się te w ar
stwy, pozostaw ały w pew nym zw iązku m ię
dzy sobą i znajdow ały się na jed n y m w iel
kim lądzie, k tó ry zajm ow ał miejsce dzisiej
szego A rchipelagu i łączył G recyją z A zyją M niejszą. N a całój tej przestrzeni nie spo
ty k ają się nigdzie w arstw y osadów m or
skich epoki pliocenicznej, które w ystępują w bardzo wielu m iejscach na brzegach środ
kowej części m orza Śródziem nego. T a oko
liczność także dowodzi, że morze Śródzie
mne zajm ow ało w tej epoce daleko m niejszą przestrzeń, niż dzisiaj i że wschodnia część dzisiejszego morza stanow iła w tedy ląd stały.
R ospatrując budowę gieologiczną niektó
rych wysp A rchipelagu, zauważono nieraz w ich brzegach, wznoszących się stromo na kilkaset stóp nad pow ierzchnią morza i r ó wnież stromo pod jeg o poziom spadających, odsłonięcia wspom nianych powyżej osadów jeziornych.
Budowa takiego brzegu objaśniona je st na załączonym tu ry su nk u, któ ry pokazuje, że jezioro, z którego osadziły się te w ierz
chnie nadbrzeżne w arstw y, znajdow ało się częścią na dzisiejszój wyspie, częścią na m iejscu dzisiejszego morza, a strom y brzeg w yspy, który odsłania te osady je st pozo
stałą n a miejscu stro ną olbrzym iego pę
knięcia, d ru g a stro n a którego, wraz z d al
ii
F ig . 2.
szym ciągiem osadów jeziornych została zrzuconą o kilka tysięcy stóp niżej i spoczy
wa teraz na dnie morza.
Innego dowodu znajdow ania się obszer
nego lądu stałego na m iejscu wschodniej części morza Śródziem nego w epoce plio
cenicznej, dostarcza nam zbadanie gieologi- czne wyspy K rety , k tó ra m a obecnie b a r
dzo suchy klim at i nie posiada wcale w ięk
szych rzek, tylko m ałe strum ienie. P o m ię
dzy szczątkam i zw ierząt lądow ych, jak ie niegdyś zam ieszkiw ały tę wyspę, ale potem wyginęły, zn a jd u ją się bardzo często kości hipopotam a, zw ierzęcia, żyjącego, ja k w ia
domo, przew ażnie w wodzie, zam ieszkują
cego obecnie wielkie rzek i i jeziora A fryki podzw rotnikow ej i potrzebującego dla sw e
go w yżyw ienia ogromnej ilości roślinnej paszy, jak iej tylko obszerne i obficie z ra szane łąki dostarczyć mogą. Poniew aż na
1 2 2 WSZECHŚWIAT.
K recie, w obecnym jej kształcie i budowie, naw et przy w ilgotnym klim acie nie m ogły
by pow stać zb iorniki wody, p rzy d atn e do istn ienia hipopotam ów , wnosić więc w ypa
da, że w epoce pliocenicznój, w którój żyły te zw ierzęta, K re ta nie b y ła wyspą, ale sta
now iła część znacznego lądu, po którym przep ły w ały wielkie rzeki. L ąd ten, zaczy
nając się na południe od dzisiejszej K rety , ciągnął się daleko na północ i zajm ow ał dzisiejsze morze Egiejskie; a liczne wyspy, rozrzucone po tem m orzu, stanow ią, ja k to ju ż widzieliśmy, drobne, ocalałe od za p a
dnięcia resztki tego lądu.
Jeszcze bardziej uderzającym dowodem wielkiej rozległości lądów w epoce plioce- nicznćj jest w yspa M alta, która obecnie jest tylk o niew ielkim kaw ałkiem skały, sterczą
cym śród m orza. N a tój m ałej wysepce znajdują się bardzo liczne kości słoni, hipo
potamów, an ty lo p , zw ierząt, k tó re w żaden sposób nie m ogły istnieć n a m ałej skalistej wysepce, p o trze b u ją bow iem dla swój egzy- stencyi obszernych pastw isk, ja k ie tylko na rozległym lądzie znajdow ać się mogą.
A ponieważ sąto te same g atu n k i zw ierząt, k tóre zam ieszkiw ały rów nocześnie A fry k ę północną, nie ulega więc w ątpliw ości, że w epoce pliocenicznój w yspa M a lta stano
w iła część ląd u afrykańskiego, od którego teraz o d d z ie la ją znaczna p rzestrzeń głębo
kiego morza.
W ażne powody, których tu rozbierać nie
podobna, przem aw iają za tem, że E u ro p a była niegdyś połączona lądem z A m eryką północną, a A fry k a z A m eryką p o łu d n io wą. M iędzy temi dwom a lądam i, północ
nym i południow ym , rosciągało się z zacho
du na wschód ogrom ne m orze, k tó re w d al
szym ciągu, nietylko zajm ow ało całe tery - toryjum dzisiejszego m orza Śródziem nego, ale ciągnęło się daleko n a wschód przez dzisiejszą T u rc y ją azyjatycką, P e rs y ją aż do Ind y j. In n e powody każą przypuszczać, że In d y je w schodnie były połączone lądem
N r 8.
z A fryk ą południow ą, a jeszcze dawniej praw dopodobnie i z A u straliją i że północ
no-w schodnia A zyja była połączona z p ó ł
nocno-zachodnią A m eryką. K ażde obni
żenie się lądu i utw orzenie now ego zagłę
bia, do którego spływ ała woda, powodowa
ło, że ogólny poziom m orza, n a całej ziemi się obniżył, a przy głębokiem zapadnięciu się bardzo znacznej przestrzeni ogólne ob
niżenie pow ierzchni m orza mogło być tak znaczne, że w ielka p rzestrzeń daw nego dna m orskiego m ogła być osuszona i zamieniona na ląd stały.
O bok obniżających się części p ow ierzch
ni ziemi są, ja k widzieliśm y, inne, które pozostają n a stosunkow o wyższym p o zio mie i tw orzą lądy. Lecz i w tych częściach mogą pow staw ać pom niejsze zapadnięcia, które nie dochodzą do poziom u m orza, lub będąc od niego oddzielone, nie w ypełniają się wodą, lecz tw orzą tylko niziny, ponad którem i w ystają inne części lądów, jak o wy
żyny. Do nizin w ten sposób pow stałych zaliczają w E u ro p ie obszerną nizinę, ros- ciągającą się m iędzy G óram i Czeskiemi na wschodzie i C zarnym Lasem n a zachodzie, obejm ującą północną część B aw aryi i W iir- tem bergu. Z badanie budow y gieologicznój tój niziny, a szczególniej obudw u jój b rze
gów doprow adziło do wniosku, że je st ona podobną do zapadniętej pow łoki lodowej na wyschniętej sadzaw ce i że praw dopodo
bnie pow stała w taki sam sposób przez za
padnięcie się składających ją poziomych w arstw osadowych, po usunięciu podstawy, na którój spoczyw ały. Rzeczywiście, idąc, czyto od G ó r Czeskich, stanow iących j e den brzeg tój niziny, czy od C zarnego L asu, stanow iącego je j brzeg d ru gi, k u środkowi, widzimy, że w arstw y osadowe, składające tę nizinę, zachow ując wogóle poziome p o łożenie, przedstaw iają szereg pęknięć rów no ległych do brzegów , a w zdłuż każdego z ty ch pęknięć części dalsze od brzegów są coraz głębiój zapadnięte.
F ig . 3.
Te pęknięcia, czyli zrzu ty rzadko kiedy części są one zgładzone przez późniejszą 6ą widoczne n a p ow ierzchni. P o większej | denudacyją (t. j . spłókanie przez w ody bie-
N r 8 WSZECHŚWIAT. 1 2 3 żące) i p o kryte osadam i, które utw orzyły
się na lądach pod działaniem wody i w iatru.
Dowody powstawania gór przez fałdow anie się poziomych warstw osadowych.
Poznaw szy dowody pow staw ania zagłębi m orskich przez obniżanie się pew nych czę
ści pow ierzchni ziemi, przejdźm y teraz do dow odów tw orzenia się gór przez fałdow a
nie innych części tój pow ierzchni. Takich dowodów d ostarcza nam dokładne zbadanie budow y łańcuchów górskich, oraz ich sto
sunku do sąsiednich, niepodniesionych czę
ści ziemi. W tym celu rospatrzm y n a jle piej zbadan y łańcuch gór, jakim są bezw ąt
pienia A lpy.
północy, w edług najnowszych badań gieo- logów szw ajcarskich H eim a i B altzera. P o kazuje nam ono, że wszystkie skały w a r
stw ow ane, począwszy od olbrzym ich mas gnejsu w Tessino i na górze S-go G otarda, z południow ej strony, aż do piaskowców trzeciorzędow ych okolic Z urichu, z północ
nej są ułożone w fałdy najrozm aitszej fo r
my i wielkości tak skom plikow ane, że g d y by nie powaga badaczów, którzy całe swe życie tym studyjem poświęcili, m ożnaby uw ażać to przecięcie raczej za w ytw ór fan- tazyi, aniżeli za obraz rzeczywistej budowy A lp szw ajcarskich. N a pierw szy rz u t oka niepodobna uw ierzyć, aby te tw arde w ar-
/Ar' W a rs tw y fo rm a c y i trz e c io rz ęd o w e j.
., , k re d o w ej.
„ „ ju ra js k ie j.
,, try ja so w e j.
„ g n ejsu .
F ig . 4. L in ija g ru b a p rz e d s ta w ia pro61 A lp. L i- n ije k ro p k o w a n e p rz e d s ta w ia ją w y g ię cia w a rstw , oraz d o p e łn ie n ia fa łd p o z a g ra n ic a m i p rz ec ię c ia . D o ln a część ry s u n k u je s t d a lszy m c ią g ie m g ó rn e j.
Załączony tu rysunek przedstaw ia poprze
czne przecięcie A lp zachodnich w Szwajca- ryi, od Tessino na południu do Z urichu na
stw y kam ienne, k tó re początkowo posiada
ły niew ątpliw ie poziom e położenie, mogły być w tak nadzw yczajnie złożony sposób pogięte i pofałdow ane bez połam ania w d ro bne k aw ałki i pokruszenia. A je d n a k tak się rzecz ma w istocie i w ypada przypuścić, że pod wpływem bardzo powolnie d z ia ła ją cego olbrzym iego ciśnienia najtw ardsze m a
sy kam ienne n ab ierają pewnego rodzaju plastyczności, k tó ra im pozw ala uładać się w fałdy bez połam ania. D zięki tój plasty czności niektóre w arstw y zostały poprostu rozw ałkow ane, tak, że grubość ich w pew
nych miejscach je st o wiele m niejszą, a n i
żeli w innych, które nie uległy tak w ielkie
mu ciśnieniu. N iektóre skały, ja k naprzy- klad różne g atun ki łu pk ów , zawdzięczają swój teraźniejszy wygląd i skład m ineralo
giczny wielkiem u ciśnieniu, pod wpływem którego pow stały z innych skał, odm ienne własności m ających. Bespośrednim dow o
dem takiej plastyczności mas kam iennych,