• Nie Znaleziono Wyników

gór, lądów i z a g ł ę b i morskich.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "gór, lądów i z a g ł ę b i morskich."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 8

.

Warszawa, d. 23 Lutego 1890 r. T o m I X .

W f??

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYROONICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA."

W Warszawie: rocznie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: ro c zn ie 10 p ó łro c z n ie „ 5 P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta

i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .

Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią panowie:

A leksandrow icz J , Bujwid O., D eike K „ D ickstein 8., F lau m M., Jurkiew icz IŁ, K w ietniewski W i., ICram-

sztyk S., N atanson J ., F rau ss St. i Śldsarski A .

„ W s z e c h ś w ia t11 p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó ry c h tre ś ó m a ja k ik o lw ie k z w iąz ek z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w iersz zw y k łeg o d r u k u w szpalcie alb o jeg o m ie jsc e p o b ie ra się za p ierw szy r a z kop. 7 '/ i

za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. 6, za d a lsze kop. 5.

i^dres lEBecia/krcyi: IKIra-ł^c-wełŁie-IFrzed.m.ieście, IfcTr e s .

MEKKURY

I JEGO OBRÓT OSIOWY.

Zasłużony badacz m eteorytów i M arsa, profesor S chiaparelli pośw ięcił od lat kilku uw agę M erkui‘em u, a spostrzeżenia te do­

prow adziły go do wniosków zarów no cie­

kaw ych, ja k i niespodzianych. Zanim j e ­ dn ak o nich opowiem y, przypom nim y p o ­ krótce szczupły zasób w iadom ości,jaki o p la ­ necie tój posiadam y.

P la n e ta najbliższa słońca i najm niejsza z ośmiu w ielkich p la n e t należy też do n a j­

mniej znanych, a to z przyczyny właśnie sąsiedztw a swego ze słońcem. Poniew aż bowiem nigdy się od słońca znacznie nie oddala, rzadko kiedy zachodzi po niem póź­

niej, albo wschodzi przed niem wcześniej nad p ółtorej godziny, może byó przeto okiem nieuzbrojonem w idziana tylko w cza­

sie św itu, lub zm ierzchu i to bardzo blisko poziomu, zatem w w arunkach najbardziej niekorzystnych. K op ernik m iał się u schył­

ku życia użalać, że nigdy go dostrzedz nie zdołał; jeżeli więc astronom ow ie starożytni

ju ż tak daw no poznali szczegóły pozorne­

go ruchu tej planety, dowodzi to, ja k bacznym i i bystrym i byli obserw atoram i nieba.

Na obieżenie drogi swój dokoła słońca, potrzebuje M erk u ry dni 88 bez jed naj go­

dziny; obieg zaś jeg o synodyczny, czyli przeciąg czasu, po którym w raca do je d n a ­ kiego względem ziemi położenia, wynosi dni 116. O bserw ow any przez lunetę oka­

zuje on odm iany, ja k księżyc, podobnie bo­

wiem ja k ten tow arzysz ziemi, zw raca ku nam rozmaicie oświetloną część swojej ta r­

czy. G dy znajduje się w połączeniu dol- nem, to je s t gdy przypada m iędzy ziemią a słońcem, średnia jego odległość od ziemi wynosi 76 m ilijonów kilom etrów . W p o ­ łożeniu takiem wschodzi w raz ze słońcem i je s t oczywiście niew idzialny; w krótce wszakże potem zaczyna się w ynurzać z p ro ­ mieni słonecznych i przedstaw ia postać sier­

pa, j a k księżyc n a kilka dni przed nowiem, ma on wtedy pozorną średnicę 10 — 12".

W połączeniu górnem , to jest, gdy wzglę­

dem ziemi przypada po drugiej 3tronie słoń­

ca, znajduje się od nas w odległości śre­

dniej 220 m ilijonów kilometrów; okazuje nam wtedy tarczę swą oświetloną w p ełn i,

(2)

114 w s z e c h ś w i a t . Nr 8.

ale o średnicy znacznie m niejszej, około 4,5". G dy następ n ie znów się k u ziemi zbliża, pozorna jego średnica w zrasta, ale zarazem ulega on tymże samym zmianom, ja k ie nam okazuje księżyc w przebiegu od p ełn i do now iu. P rzytoczone tu wszak­

że liczby średnie ulegają dosyć znacznój chw iejności, droga bowiem jeg o je s t silnie eliptyczna i więcej, aniżeli droga k tó re jk o l­

w iek innój planety odstępuje od postaci k o ­ łowej; stąd, przy średniój odległości od słoń­

ca 57 m ilijonów kilom etrów , odległość jego rzeczyw ista kołysze się w granicach 45 i 69 m ilijonów km . Ze zm ianą odległości p la ­ nety od słońca zm ienia się i szybkość jój biegu, a stąd i M erkury, gd y je s t najbliżej słońca bieży z szybkością 47, gdy je s t naj- dalój z szybkością 58 km na sekundę. P rzy - tem pochylenie drogi je g o względem ekli- p ty k i wynosi 7°, je s t więo rów nież zn a­

czniejsze aniżeli u k tó rejk o lw iek innój z w ielkich p lan et, — a w szystkie te okoli­

czności tłum aczą, że pozorny bieg M erku­

rego, obserw ow any z ziemi, okazuje znacz­

ną zawiłość i że blask je g o w różnych epo­

kach byw a bardzo różny. O dległość jego kątow a od słońca nie przechodzi nigdy 28°.

G dy w czasie połączenia dolnego zdarza pię, że M erk u ry p rz y p ad a w pobliżu linii, łączącej środki ziemi i słońca, w tedy p rz e­

chodzi przed tarczą słoneczną i rzu ca się n a nią, ja k o m aleńki, ciem ny k rążek. J e s t­

to więc zjaw isko, odpow iadające zupełnie przejściu W enery (ob. W szechśw . z r. 1883, str. 130 i nast.), od niego wszakże znacznie pospolitsze, zachodzi bow iem przecięciow o trzynaście razy w ciągu stu lecia, a odstępy czasu m iędzy dwom a przejściam i M e rk u re ­ go, z pow odu stosunku czasów obiegu p la­

nety tój i ziemi, wynoszą la t 3 ‘/ 2> 9 '/a, 13; j

m ają zaś one miejsce w M aju i L istop adzie, w tedy bowiem ziemia przechodzi przez wę­

zły dro g i M erkurego, czyli przez punkty, ! w k tó ry ch płaszczyzna tój drogi przecina się z ek lip ty k ą, gdy zatem ziemia w raz z M erk u ry m i słońcem na jednój lin ii zn a j­

dow ać się mogą. O statnie, u nas w idzialne | przejście M erk u reg o przez tarczę słoneczną miało m iejsce d. 6 M aja 1878 r., następne d. 8 L isto p ad a 1881 r. było u nas niew i- ■ dzialne. W bieżącem stuleciu pow tórzy się zjaw isko to jeszcze d w u k ro tn ie, d. 9 M aja

1891 r. i 10 L istopada 1894 r., a początek tego ostatniego nakrótko przed zachodem słońca, będzie u nas w idzialny. Poniew aż do zm ierzenia p aralaksy słońca zjaw isko to w cale się nie nadaje, nie ma ono zgoła tój ważności, co przejście W enery; korzystać wszakże z niego m ożna dla dokładniejszego oznaczenia n iektórych elem entów drogi i wielkości planety.

N a podstaw ie takich przeto obserw acyj oceniono praw dziw ą wielkość średnicy M er­

kurego na 4800 kilom etrów , żadnego zaś odstępstw a od postaci kulistój, czyli sp łasz­

czenia tój planety, d otąd nie dostrzeżono.

P o w ierzch n ia zatem M erkurego w ynosi 72 m ilijony kilom etrów kw adratow ych, co wy­

rów nyw a około siódmój części ziem i, czyli obszarow i oceanu A tlantyckiego. Co się tyczy m asy planety, to oznaczenie jój napo­

ty k a w ielkie trudności, M erku ry bowiem nie posiada księżyca, któregoby bieg u jaw ­ n iał przyciąganie przez planetę w yw ierane, a tem samem daw ał drogę do dokładnój oce­

ny jój masy; je s t ona nadto zb yt drobną, aby pow odow ała dosyć znaczne zakłócenia w biegu p lan et sąsiednich, W enery i ziemi.

W każdym razie z tych ostatnich wpływów oznaczył masę M erkurego L ev e rrier, o trzy ­ m ana wszakże stąd w artość nie je st dosyć pew ną. W późniejszym czasie w yprow a­

d ził masę tój planety A sten na podstaw ie sw ych badań nad biegiem kom ety Enckego, k tó ra z pow odu znacznego zbliżania się do drogi M erkurego ulega silnem u przezeń za­

kłóceniu. D rogą tą okazało się, że masa M erkurego w yrów nyw a y a4 m asy ziemi, skąd w ypływ a dalój, że średnia jó j gęstość je s t niewiele m niejsza, aniżeli gęstość ziemi, wynosi bowiem jój 0,8 części. B acklund wszakże, ro sp a tru ją c następnie bieg tejże samój kom ety, wniósł, że w artość powyższa je s t zam ałą, tak, że w porów naniu z ziemią gęstość M erk ureg o przyjąć, należy 1,17.

W takim razie M erk ury posiadałby n ajw ię­

kszą ze wszystkich p lan et gęstość.

Jeż eli teraz od tych stosunków m atem a­

tycznych p lan ety przejdziem y do kw estyi jój własności fizycznych, napotykam y w ąt­

pliwości znacznie jeszcze większe, co w y­

pły w a z przytoczonych ju ż wyżój wzglę­

dów, u trud n iający ch do kładne jó j obserw a- cyje. D otychczasow e nasze wiadomości po­

(3)

Nr 8. WSZECHŚWIAT. 1 1 5 legały głów nie na badaniach Schrotera,

k tó ry w p ryw atnem swojem obserw atory- ju m w L ilie n th a ł pod Bremą, zajm ow ał się gorliw ie topograficznem i badaniam i księży­

ca i planet, w ciągu la t 1788 — 1813. D o­

strzegł on, że w czasie, gdy M erk ury oka­

zuje postać sierpow atą, róg je g o południo­

wy w pew nych odstępach czasu w ydaje się zygzakow ato wyciętym. W ejrzenie to pla­

nety przypisał S ch ro ter cieniowi znajdują­

cej się tam góry, którój wysokość ocenił na 19 kilom etrów , a z kolejnego je j ukazyw a­

n ia się ocenił, że obrót planety trw a 24 g o ­ dzin i 5 m inut. D ostrzeżenia następne nie potw ierdziły w niosku o istnieniu na półkuli południow ej M erkurego gór tak olbrzymich, co do długości

wszakże d o b y p r z y j m u j e się powszechnie re ­ z u ltat obserwa- cyi Schrotera, a rocznik p a ry ­ skiego „ b i u r a długości” p o d a­

j e na dobę M er­

kurego 24 go­

dzin 0 m inut 50 sekund, k t ó r a zatem w e d łu g te- go różniłaby się bardzo nieznacz­

nie od naszej do­

by ziem skićj.

J a k nadm ie­

niliśm y, obser- wacyjami M er­

kurego zajął się obecnie prof. S chiaparelli, a pod sprzyjającem niebem M edyjolanu zdołał zebrać dotąd sto pięćdziesiąt dok ła­

dnych dostrzeżeń. N adm ienić należy, że nie posługiw ał się on lunetam i potężniej- ezemi, aniżeli S chroter, w arunki bowiem, w ja k ic h p lanetę tę obserwować można,—

blisko poziom u i w jasności świtu, lub zm ierzchu — czynią niemożebnem korzysta­

nie z w ielkich pow iększeń bez poświęcania czystości i dokładności obrazów. Otóż, astronom m edyjolański dostrzegł, że n a p o ­ w ierzchni M erkurego w ystępują plam y, któ*

re nie ulegają zm ianie z dnia na dzień i u trzym ują się stale naw et p rzy różnych

Płd

I pow rotach planety. D ają się one wyróż.

niać dobrze, o ile to można przy tak małej

| średnicy, nieprzechodzącej 8 sekund. Ros-

! kład tych plam wskazuje załączona rycina,

! w której p. S chiaparelli streszcza rezultaty

| m ozolnych swych dostrzeżeń.

R ysunek ten p rzedstaw ia widok M erku ­ rego odwrócony, to je st, ja k się przedstaw ia w teleskopie. D ostrzegam y tu dwa układy prom ieni czarnych, z k tó ry ch każdy obej­

m uje sm ugi m iędzy sobą rów noległe. U k ład pierw szy rosciąga się mniej więcej w kie­

ru n k u w schodnio-zachodnim : 1° trsi, 2° eq, 3° gp\ u k ład d ru g i południowo - północny zaw iera rysy: 1° ef, 2° gqr, 3° epds, 4° abi.

W [ ośród tych smug cienistych występują też okolice białe, czyli jaśniejsze od innych: 1° uv, 2° bk, 3° ad.

Otóż, opiera­

ją c się na sta­

teczności. t e g o widoku, wnios­

ku je S chiaparel­

li, że M erkury zw raca ku słoń­

cu zawsze jed n ę i tęż samę swą stronę, czyli, że pozostaje wzglę­

dem słońca w w arunkach ta ­ kich, ja k księ­

życ w z g l ę d e m ziemi. Księżyc nasz dokonywa obrót swój osiowy w tymże samym cza­

sie, co i obieg dokoła ziemi; gdy dokoła swój osi obróci się o kąt pewien, obiegnie dokoła ziemi kąt jedn akiej wielkości, skąd właśnie w ynika, że ku nam zawsze jed n ę i tęż samę swą stronę zw raca. T ak samo zatem dziaćby się musiało i na M erkurym , kończyłby on swój obrót osiowy w tymże samym zupełnie czasie, co i obieg dokoła słońca, doba jeg o w yrów nyw ałaby jego r o ­ kowi, czyli wynosiłaby bez m ała 88 dni na­

szych.

Zachodzi jeszcze i dalsza analogija m ię­

dzy obu temi bryłam i. O brót ich osiowy je s t mianowicie zupełnie jed no stajny , gdy

(4)

116 WSZECHŚWIAT. Nr 8.

tym czasem obieg dokoła środka ciążenia dokonyw a się po drodze eliptycznej, ruch ich zatem je s t szybszy, gdy się znajdują w pun k tach bliższych ogniska swego ruchu, zw alnia się, gdy po w ydłużonej swój d ro ­ dze od niego się oddalają. S tąd to pocho­

dzi, że dostrzegam y z ziemi w ąskie pasy po jed n y m i drugim brzegu u k ry te j dla nas stro n y księżyca. P odobnaż więc libracyja, czyli ważenie, w ystępuje i na M erku rym , ale że eliptyczność, czyli m im ośród jeg o drogi jest cztery razy w iększy, aniżeli d ro ­ gi księżyca, stąd i w ażenie to je s t tam sil­

niejsze; pas jeg o pow ierzchni, któryby k o ­ lejno do słońca się zw ra c a ł i od niego od ­ w racał, byłby tam znacznie szerszy, aniżeli na księżycu.

Osobliw e to zachow anie się naszego księ­

życa tłum aczym y w pływ am i przyciągania ziem i, ku k tó rej tow arzysz jój ja k b y cięża­

rem sw ym zaw isł. T a k samo m ożnaby i w podobnój w łaściw ości M erku rego w i­

dzieć przem ożny w pływ przyciągan ia słoń­

ca n a najbliższą m u planetę.

K siężyc nasz w szakże, zw racając ku zie- ' mi statecznie je d n ę sw ą stro n ę, w ysuwa k u słońcu kolejno w szystkie swe okolice, a dzień i noc trw a ją tam po czternaście mniśj więcej dni naszych. Inaczej zaś z u ­ pełnie działoby się na M erk u ry m . T am j e ­ d n a zaw sze tylko p ó łk u la jeg o w idziałaby słońce, d ru g a — z w yjątkiem w ąskich p a­

sów, o k tó ry ch b y ła m ow a — byłaby od niego w iecznie odw rócona. J e d n a bez przerw y i w ytchnienia w ystaw ioną by była na jasność oślepiającą i n a ża r dziesięcio­

k ro tnie silniejszy, aniżeli u p a ły naszych j okolic zw rotnikow ych; d ru g a po grążoną w nocy n ajczarniejszej i w zim nie, właści- wem przestrzeni św iatow ój, o któ rem m ro ­ zy naw et stron podbiegunow ych dać nam nie mogą w yobrażenia! Sprzeczności te ra ­ żące łagodziłby może słabo w pływ atm o ­ sfery , ale i co do niej nie posiadam y w iad o­

m ości dosyć rzetelnych. W czasie p rz e j­

ścia M e rk u reg o p rz ed tarczą słoneczną d o ­ strzeżono dok oła ciem nego krążk a plan ety ja s n ą aureo lę, k tó rąb y m ożna przypisać o ta­

czającej j ą atm osferze, niezu p ełn ie je d n a k zgodne spostrzeżenia różnych obserw atorów p ro w adzą raczej do w niosku, że m iano tu | do czynienia ze złud zeniem optycznem .

W idm o M erkurego rosp atry w ałY o g el i wy­

k r y ł w niem pewne smugi, zależące od po­

chłan ian ia prom ieni, ale zachodzi jeszcze w ątpliw ość, czy pochłanianie to pow odow a­

ła rzeczyw iście atm osfera M erkurego, czy też były to lin ije teluryczne, to jest, p o ­ chodzące od w pływ u ziemskiej naszój a t­

mosfery.

Spostrzeżenia i wywody S chiaparellego żywo zajęły astronom ów , k tó rzy nie poską­

p ią zapew ne pracy, by tru d n ą tę kw estyją osiowego obrotu M erkurego stanowczo ros-O » strzy gn ąć.

S. K.

0 DZIEDZICZNOŚCI.

M ow a w y p o w ie d zia n a p rz ez p ro f. W illia m a T u r n e r a , p re z e s a sek cy i a n tro p o lo g ic z n e j b ry ta ń s k ie g o sto ­ w a rz y s z e n ia p o s tę p u n a u k , n a o tw a rc ie p o sied zeń se k c y i p o d c za s te g o ro c z n e g o z ja zd u sto w a rzy s ze n ia

w N o w castle-o n -T y n e.

(C iąg d alszy ).

Możemy teraz zapytać, czy je s t możliwem w ytłum aczenie sposobu, w ja k i podczas roz­

w oju indyw idualnego organizm u pow staje I zm ienność budow y anatom icznój? W szyst­

ko co można pod tym względem powiedzieć j e s t rzeczą spekulacyi, lecz m ożna powołać się na pew ne fakty, dostarczające podstaw y przypuszczeniom i pod tym względem Weis- m ann czyni cały szereg gienijalnych do­

mysłów.

P rze d połączeniem się samczego i sami­

czego p rzed jąd ra dla utw orzenia ją d r a prze- wężnego, pew na część plazm y rozrodczej zostaje w yrzucona na zew nątrz, ja k o tak zw ane ciałka biegunow e. Różne stawiano teo ry je celem w yjaśnienia tego ciekawego zjaw iska. W eism ann tłum aczy j e p rz y p u ­ szczeniem, że zm niejszenie liczby plazm ' rozrodczych prarodzicielsk ich w ją d rz e ja- : jow em je s t koniecznem przygotow aniem do zapłodnienia i rozw oju m łodego zw ierzęcia.

P rzypuszcza on, że skutkiem w yrzucenia ciałek biegunow ych połow a plazm ro zro d­

czych p rarodzicielskich zostaje usunięta, oraz, że p ierw o tna objętość ją d r a zostaje powetow ana przez dodanie do jego pozo-

(5)

Nr 8. WSZECHŚWIAT. 117 stałości p rzed jąd ra samczego. Poniew aż j

w ydaleniu z każdego ja jk a niekoniecznie ulegają, ściśle odpow iadające sobie drobinki rzeczonych plazm , przeto za każdym razem w ją d rz e ja jk a pozostają odm ienne plazmy prarodzicielskie. T ym sposobem rozm ai­

tość pow staje w tem samem pokolenia i po­

m iędzy potom stw em tych sam ych ro dzi­

ców.

Pom im o drobn ych w ym iarów ją d ra prze- wężnego, bad an ia m ikroskopow e wykazały, że nie je s t ono ciałem bez budowy, lecz sk ład a się z rozm aitych części. Na wzm ian­

kę zasługują przedew szystkiem drobne n it­

ki, czyli w łókna, nazw ane nitkam i chroma- tynow em i, k tóre albo są z sobą splątane, albo się przecinają, tw orząc sieć w ew nątrz ją d ra . W okach siatki znajd u je się lepki płyn, o ile wiadom o, nieposiadający bu­

dowy.

P rze d rospoczęciem podziału ją d ra prze­

ważnego rzeczone n itk i pęcznieją i u kładają się naprzód w pojedynczą,a następnie w po- j dw ójną figurę gw iazdow atą. Oczywistą jest tedy rzeczą, że d robinki wchodzące w skład ją d r a przew ężnego mogą się w jeg o substan- cyi poruszać, oraz pow racać do poprzedniej objętości, k ształtu i położenia. To przesta­

wianie części składow ych bezw ątpienia nie ogranicza się je d n a k tylko tem i stosunkowo grubem i cząstkam i, ja k ie możemy widzieć przez m ikroskop, lecz rosciąga się także na całą drobinkow ą budow ę ją d ra przew ężne­

go. N ależy pam iętać, że ją d ra kom órek za­

rodkow ych, z których pow stają wszystkie tk an k i i organy dorosłego osobnika, są po­

tom kam i ją d ra przew ężnego i bezw ątpienia odziedziczają po nim zdolność do przesta­

w iania sw ych składow ych części, oraz zdol­

ność zmiaDy ich w zględnego położenia. K aż­

dy zrozum ie tedy, że w razie gdy u nastę­

pujących po sobie organizm ów , pochodzą­

cych od wspólnego przodka, drobinkow e cząstki ten sam posiadają skład i tak samo są ułożone w ją d rz e przew ężnem , wówczas te następujące po sobie pokolenia będą do siebie podobne; lecz g d y w różnych pokole­

niach zm ienia się u k ład i drobinkow ą budo­

wa, wówczas owoce nie będą zupełnie te same. P ow stanie zm iana w budowie, a do pewnego stopnia i w u tk an iu przyrządów , oraz w ytw orzy się b rak podobieństw a.

N ależy też pam iętać, że u wyższych i wo- góle u wielokom órkowych istot, każdy oso­

bnik pochodzi nie od jedn ego rodzica, ale od dw u. W eism ann podnosi tę kom bina- cyją, jak o przyczynę w ytw arzania zm ienno­

ści i przekazyw ania dziedzicznych znamion osobnikowych. Jeżeli stosunek cząstek, do- I starczonych przez każdego z rodziców, oraz ich potęga je s t tak a sama, łatw o zrozumieć, że owoc będzie pośredni pom iędzy częścia­

mi składow em i. Jeżeli je d n a k je d e n z ro ­ dziców dostarczy więcej aniżeli drugi, w ów ­ czas rów now aga będzie naruszona, a p oto­

mek w swoich znam ionach będzie się p rz e ­ chylał bardziśj ku jednem u, aniżeli ku d ru ­ giem u rodzicowi, odpowiednio do udziału każdego z nich, a pow staw aniu odm ienno­

ści otw orzy się obszerniejsze pole. T e róż­

nice w ciągu pokoleń będą w zrastały co do ilości skutkiem now ych kom binacyj indyw i-

! dualnych znam ion, pow stających w każdem pokoleniu.

Zm iany pow stające w pew nym organ i­

zmie dopóty należą do zboczeń ind yw id ual­

nych, oraz w yrażają granice, w których organizm pomimo różnic w porów naniu ze swemi sąsiadami może być jeszcze zaliczo­

ny do tego samego gatunku, dopóki są d ro ­ bne. W tem znaczeniu rozbierałem znacze­

nie term inu zmienności. Tym sposobem w szy­

stkie te odm iany rodu ludzkiego, które n a ­ zywamy białą, czarną, żółtą i czerwoną rasą, są ludźm i i wszystkie należą do gatunku, na­

zyw anego przez zoologów Hom o sapiens.

W obecnym stanie n auki niem ożna j e ­ dnak rozbierać zmienności tylko pod wzglę­

dem w ytw arzania zboczeń indyw idualnych w granicach wspólnego gatunku. O d czasu wygłoszenia przez K arola D arw ina założe­

nia, że korzystne odm iany dążą do u trw a le­

nia się, a niekorzystne do w ytępienia, że wynikiem tego podw ójnego działania, przez grom adzenie drobnych istniejących różnic, jest formowanie nowych gatunków pod wpływem w yboru n aturalnego, znacznie wzrosło znaczenie zmienności, k tó ra stała się podstaw ą w ielu gienijalnych spekula- cyj i hipotez. Poniew aż odm iany raz wystą­

piwszy na jaw mogą być dziedzicznie p rze­

kazyw ane, przeto teoryją D arw ina można określić jak o dziedziczność m odyfikowaną przez zmienność.

(6)

118 WSZECHŚWIAT. Nr 8.

Nie tu m iejsce n a rozbiór ogólny teoryi darw inow skiej, a naw et gdyby tak było, jeszczeby na to nie pozw olił czas, jakim możem y rosporządzaó. Są wszakże pewne stro n y teo ryi, k tó re należy poruszyć w zw iązku z zajm ującym nas przedm iotem . M ożna przyjąć, że pew ne zm iany pow stają­

ce podczas rozw oju osobnika i dla niego pożyteczne dążą do zachow ania się i uw iecz­

nienia w je g o potom stw ie drogą dziedzicz­

nego przekazyw ania. Nie ulega wszakże wątpliwości, że zm iany bez pożytku a naw et zgubne dla osobnika, w któ ry m pow stały, także są zdolne do przechodzenia na p o to m ­ stwo drogą dziedziczenia. T o tw ierdzenie w zupełności potw ierdzają badania ważnych braków budow y cielesnej, k tóre patologo­

wie łączą w j e d n ę gru p ę w rodzonych wad budow y. Nie potrzebuję w chodzić tu w wie­

le szczegółów, lub przytaczać w ypadki, w których w rodzone wady m ożna dostrzedz dopiero po dysekcyi, lecz dla p rz y k ład u przytoczę je d e n lub dwa w ypadki, w któ­

rych wada je s t widoczna n a pow ierzchni ciała. D o najpospolitszych wad budow y, k tó rych dziedziczność udow odniono, należy nadm iar palców na rękach lu b nogach, albo na jed n y ch i drugich, zd arzający się w pe­

w nych rodzinach, czego liczne p rz y k ła d y obecnie zebrano. W innych w szakże ro ­ dzinach zdarza się dziedziczna dążność do zm niejszenia liczby palców, albo do w a d li­

wego w ykształcenia istniejących. M ogę tu przytoczyć p rzykład, ja k i się zd a rzy ł w ro ­ dzinie jednego z moich słuchaczy, w któ ­ ry m wada polegała na skróceniu i niedo- kształceniu kości dłoniowej palca obrączk o ­ wego lewej ręki, skutkiem czego długość tego palca b y ła znacznie m niejsza od n o r­

m alnej. Tę rodzinną wadę m ożna było śle­

dzić przez sześć, może naw et przez siedem pokoleń; przechodziła ona naprzem iany z mężczyzn n a kobiety tej rodziny.

In n ą , zasługującą na w zm iankę wadą, k tó ra byw a w niektórych rodzinach dzie­

dziczną, je s t niedokształcenie w argi górnej i sk lep ien ia ja m y gębow ej znane pod nazwą w a rg i zajęczej i wilczej paszczy.

T e p rz y k ła d y objaśniają to, coby można nazw ać dziedzicznością w ad grubszego ro ­ dzaju, gdzie n ad m iar lub b ra k części ciała ta k je s t wielki, że o d ra zu zw raca na siebie

uw agę. M odyfikacyje i zm iany budow y, k tó re mogą przechodzić drogą dziedziczno­

ści z rodziców na potomstwo, nie zawsze je d n a k dają się w ykryć nieuzbrojonem u oku. N iekiedy bywają one tak drobne, że je m ożna raczej rospoznać ze zboczeń, jak ie w yw ołują w funkcyjach organu, a nie ze zm ian anatom icznych. Do najciekaw szych cierp ień tego rodzaju należy daltonizm , czyli ślepota n a kolory, k tó ra, ja k dow ie­

dziono, je s t dziedziczną, a ja k się zdaje, w większości w ypadków zależy od w adli­

wego rozw oju siatków ki, lub kończącego się w niój nerw u wzrokowego, chociaż cza­

sam i może zależeć od wadliwego rozw oju samego mózgu. D r H o rn e r przytoczył n a ­ d er ciekawą historyją rodziny, w którój śle­

potę na kolory śledzono przez siedem p o k o ­ leń. W tej rodzinie osobami dotkniętem i tą wadą byli mężczyźni, chociaż przekazały ją kobiety, k tó re potem były od niój wolne.

D rzew o rodzinne w ykazało, że w sześciu po­

koleniach siedem m atek miało dzieci. Ich synowie, w ogólnej liczbie dziewięciu, oprócz jed n eg o , byli ślepi na kolory, gdy tym cza­

sem żadna z dziewięciu córek nie o k azy w a­

ła tej dziedzicznej wady.

O ko nie je s t jedy nym pi-zyrządem zm y­

słu, okazującym skłonność do w ytw arzania dziedzicznych, w rodzonych wad. Ucho w ten sam sposób byw a dotknięte, a z w rodzoną głu cho tą najściślej je s t zespolona niezdol­

ność do mowy artyk ułow anej, co wywołuje stan nazyw any głuchoniem otą. S tatystycy zw rócili pew ną uw agę n a ten przedm iot, tak z po wodu jego względnego rospowsze- chnienia, jak o też dziedziczności. A u to r a r ­ ty k u łu „Y ital S tatistics” w raporcie komi- syi irlandzkiego C ensus za dziesięciolecia kończące się w latach 1851, 1861, 1871, z pew ną dokładnością ro z eb ra ł przedm iot w rodzonej głuchoniem oty i dostarczył w ie­

lu dowodów, w ykazujących, że często byw a ona dziedzicznie przekazyw ana. Census w r. 1871 zw rócił 3297 osób z pow odu n a ­ leżenia do tój kategoryi, a w 393 w ypad­

kach w stępne lub poboczne gałęzie rodziny także były nieme. W 211 razach kalectwo było przekazane przez ojca, w 182 przez m atkę. W 1579 w ypadkach w rodzinie by­

ła jed n a osoba głuchoniem a, w 379 razach dwie, w 191 rodzinach trzy, w 53 — cztery,

(7)

Nr 8. W SZECHŚW IAT. 119 w 21—pięć, w 5 — sześć, a wreszcie w każ­

dej z dw u ro d zin ci sami rodzice w y d a lin ie mniój ja k siedem głuchoniem ych. W jednaj z tych rodzin nie w ykazano ani dziedzicz­

nego usposobienia, ani innój praw dopodo­

bnej przyczyny fizyjologicznój lub patolo­

gicznej, k tó rab y tłum aczyła tę właściwość, ale w drugiej rodzinie rodzice byli dziećmi rodzeństw a. P . D aw id B uxton, który na ten przedm iot wielką, zw rócił uw agę, w yka­

zał, że praw dopodobieństw o wrodzonej g łu ­ choty w potom stw ie je st blisko siedem razy większe, gdy oboje rodzice są głuchem i, aniżeli, gdy tylko jedno z nich podlega te ­ mu kalectw u, w tym ostatnim razie szanse urodzenia głuchego dziecka są m niejsze od 3/ 4 na sto, w pierw szym zaś razie istnieje praw dopodobieństw o, że będzie 5°/0 dzieci głuchoniem ych. P . B uxton przytacza kilka rodzin, w k tórych głuchoniem ota była prze­

kazyw ana przez trzy następujące po sobie pokolenia, chociaż w niektórych razach k a­

lectwo w ym ija jed n o pokolenie, aby się w następnem znowu pojaw ić. P rzytacza też rodzinę, złożoną z szesnastu osób, pomiędzy którem i było osiem głuchoniem ych, a p rz y ­ najm niej jed en z członków rodziny p rz ek a­

zał kalectw o swoim potom kom do trzeciego pokolenia. Nie ulega wątpliwości, że w ro­

dzona głuchoniem ota w znacznej większości w ypadków zależy od niedokształcenia,a tem samem od zm ian w przyrządzie słuchowym , chociaż w niek tó ry ch razach wada może się znajduje w samym mózgu.

Chociaż przytoczyłem dostateczną ilość przykładów , dowodzących, że w niektórych rodzinach może być dziedzicznie przekazy­

w ana niepraw idłow ość tego lub innego ro ­ d zaju, nie chcę je d n a k aby przypuszczano, że Wrodzone w ady budow y nie mogą pow­

stać w osobniku, w którym nie można wy­

śledzić żadnej skłonności dziedzicznej. Nie ulega w ątpliw ości, że historyje rodzin są w w ielu razach niedokładne i często nie można ich śledzić dalej, ja k przez jedno, albo conajw ięcej przez dw a pokolenia; nie je s t tedy rzeczą niepraw dopodobną, że uspo­

sobienie dziedziczne może istnieć w wielu w ypadkach, gdzie nie można go dowieść.

P rzypuszczając n aw et znaczny stosunek po­

dobnych w ypadków , zawsze pozostanie do­

stateczna ilość przykładów , dowodzących,

że w osobnikach, należących do pewnego pokolenia, mogą powstać wady czyli zm ia­

ny budowy, k tó re nie istniały u ich p rzo d ­ ków.

Zboczenia, o których mówiłem jak o o w a­

dach anatom icznych, pospolicie pow stają przed urodzeniem , podczas wczesnego pe- ryjo du rozwojowego; istnieje wszakże g ru pa w ażnych wypadków , gdzie oczywistość dzie­

dzicznego p rzek azy w ania je s t mniej lub więcej silna, lecz właściwości dziedziczne objaw iają się dopiero po miesiącach, a n a ­ wet po latach po urodzeniu osobnika.

0 tych wypadkach mówią ja k o o dziedzicz­

nych chorobach, a w ynikające z nich zm ia­

ny anatom iczne i fizyjologiczne, w yw ierają w pływ bardziej natychm iastow y. N iekiedy te choroby mogą spraw iać zm iany w tk a n ­ kach i organach ciała znacznej wielkości, lecz inną razą zm iana je s t bardziej su b tel­

ną, posiada ch a rak ter m olekularny i w ym a' ga m ikroskopu do jej w ykrycia, albo naw et 1 p rz y pomocy tego narzędzia nie może być rospoznana.

G dyby kto przed dw udziestom a laty roz­

trząsał zagadnienie dziedzicznych chorób, praw dopodobnie pierwszym przytoczonym przykładem byłyby suchoty, lecz n aby tki n a ­ szej wiedzy ostatnich lat rzucają pew ną w ąt­

pliwość na ich dziedziczny ch arak ter. N ie ­ ma wątpliwości, że suchoty w wielu rodzi­

nach przekazują się z pokolenia na pokole­

nie, oraz że także rodziny okazują szcze­

gólną zdolność, czyli skłonność do jednej z form tej choroby. P rzypuszczając j e ­ dnak w zupełności usposobienie do suchot istniejące w pew nych rodzinach, mamy p o ­ wody do m niem ania, że sama choroba nie przenosi się dziedzicznie, lecz je s t pobudzona w każdym osobniku, u którego pojaw ia się skutkiem zakażenia z zew nątrz, spow odow a­

nego przez w pływ bacillusa suchot. W każ­

dym razie, jeżeli sam a choroba nie może być odziedziczona, szczególny tem peram ent, n a­

dający konstytucyi zdatność do ulegania chorobie, może być dziedzicznie przekazy­

wany.

P . Jam es P a g e t któ ry pisał o raku, p o d a­

je statystykę celem w ykazania, że koło czw artej części osób nim dotkniętych wie­

działo o istnieniu tej choroby u innych członków rodziny, oraz przytacza poszczę-

(8)

120 w s z e c h ś w i a t . Nr 8.

gólne p rz y k ła d y , w któ ry ch ra k istniał I w dw u, a naw et avtrzech pokoleniach. Nie j w ątpi on, że choroba może być dziedziczo­

na, nie w tem znaczeniu, ja k pow iada, aby przek azy w an ie dotyczyło ra k a lu b ra k o w a­

tego m a te ry ja łu .a le że się p rzek azu je sk ło n ­ ność do w ytw arzania takich w arunków , które ostatecznie objaw iają jak o ra k o w ata narośl.

Zalążki pochodzące od rakow atych rodziców m uszą być tyle odm ienne od norm alnych, że po upływ ie lat w yradzają w aru nki raka.

Dziedziczność je s t także jed n y m z n a jp o ­ tężniejszych czynników pow staw ania c ie r­

pień, które, k tóre nazyw am y p o d ag rą lub reum atyzm em . S ir D yce D u ck w o rth , n a j­

świeższy pisarz o podagrze, w ykazuje, że w rodzinach z n ajd o k ład n iejszą i najw ia- rogodniejszą h isto ry ją , w p ły w dziedzicznej podagry w yraźnie się u w y d a tn ia i zdarza się w 50 do 75 na sto w y p ad k ach , dalój, że dzieci p odagrycznych rodziców ok azu ją śla­

dy podagry stawowój w w ieku, w którym nie n a b ra ły jeszcze zw yczajów i szczegól- nój dyety, uw ażanych ja k o p rzyczyn a p o b u ­ dzająca chorobę.

P ro f. K lebs w swój „A llgem eine P ath o lo - gie” p rz y ta cza n iek tó re zajm ujące i n au ­ czające dzieje rodzin n e, w k tó ry ch dzie­

dziczne p rzekazyw anie pew nój choroby w ykazano p rzez k ilk a pokoleń J a k o p rz y ­ kład przytoczę je d n ę albo dw ie spom ię­

dzy nich. N iek tó re ro d zin y o kazują zasta­

naw iającą skłonność do krw aw ien ia sk u t­

kiem obrażenia, lu b u d erzen ia pow ierzchni ciała i krw aw ienie z tru d n o ścią daje się u nich pow strzym ać. T a skłonność do k rw o ­ toków nie w ynika ze stan u k rw i, lecz p o ­ chodzi z rozm iękczenia i zw yro dnienia ścian naczyń krw ionośnych, k tó re się z ł a ­ twością rozryw ają. W jed n ó j z rodzin ta własność w jednem pokoleniu o bjaw iła się u trzech mężczyzn spom iędzy czterech, w na- stępnem pokoleniu u trzy n astu mężczyzn spom iędzy czternastu, gdy tymczasem w bes- pośrednio następującem na dziew ięciu m ęż­

czyzn ty lk o jed en był tą chorobą d o tknię­

ty, zdaje się więc, że skłonność zanikała.

N a u w agę zasługuje okoliczność, że pom i­

mo p rz ek az an ia tój w ady przez kobiety, w całym szeregu przytoczonych pokoleń b y ły one od niój wolne.

Innego p rz y k ła d u może dostarczyć dobrze

z n a n a choroba oka, zw ana k atarak tą. D r A p p e n zeller podał spraw ozdanie o rodzinie, k tó ra okazyw ała tak silną skłonność do tój choroby, że m ężczyźni byli nią dotknięci w ciągu czterech pokoleń, chociaż i kobiety nie zupełnie jój uniknęły.

O żadnój z tych rodzin nie można powie­

dzieć, aby się przekazyw ało anatom iczne i uszkodzenie, ale że dziedziczeniu podlegała

| skłonność, czyli predyspozycyja do w ytw a- j rz a n ia uszkodzeń. U tych osobników plaz-

| m a rozrodcza m usiała uledz takiem u zbo-

| czeniu od stanu norm alnego, że posiadała pew ne właściwości i sprow adzała szczególne choroby, objaw iające się w każdój rodzinie.

W zw iązku z dążnością do przekazyw ania I w ad organicznych i chorób, w ęzły p o k re­

w ieństw a rodziców , chociaż niezawsze w tym

j razie istniejące, m uszą być wzięte pod roz- i w agę, ja k o w ażny czynnik w bardzo wielu w ypadkach. G dyby oboje rodziców m ożna by ło uważać za doskonałych pod względem

J fizyjołogicznym , należałoby się spodziew ać, że takiem samem będzie ich potom stw o. J e ­ żeli wszakże jed no z rodziców odstępuje od p lan u doskonałości fizyjologicznój, wówczas śm iało m ożemy przypuszczać, że albo bes- pośredni potom ek, albo dalsze pokolenie w m niejszym lub większym stopniu rozw i­

nie odpow iednią niedoskonałość. Jeżeli obojgu rodzicom b rak fizyjologicznój do­

skonałości, możemy spodziew ać się,że w ra ­ zie podobieństw a tój niedoskonałości będzie ona u dzieci spotęgow ana. P o d tym tedy względem pow staje niebespieczeństwo m ał­

żeństw pom iędzy krew nem i, gdyż żadna ro­

dzina nie może rościć pretensyi do fizyjolo­

gicznój doskonałości.

(dok. nast.).

August Wrześniewski.

N IJS O IS Z E TEORYJE GIEOLOGiCZNE

P O W S T A W A N IA

gór, lądów i z a g ł ę b i morskich.

(C iąg dalszy ).

T aką je s t w ogólnych zarysach teo ry ja pow staw ania gór, m órz i lądów, wyłożona

(9)

N r 8 . WSZECHŚWIAT. 121 w dziełach Suessa i N eum ayra. J e st ona

jeszcze zbyt nową, aby m ogła być należycie udow odnioną i powszechnie przyjętą w nau­

ce; ma je d n a k tę w ielką wyższość nad wszy- stkiem i poprzedniem i teoryjam i, że tłu m a ­ czy zjaw iska zapom ocą niew ielu prostych i zrozum iałych przyczyn, t. j . przez k u r­

czenie się ciał w skutek stygnięcia i przez siłę ciężkości. P rzy tem teo ry ja ta poparta jest w ielką liczbą dowodów, zaczerpniętych ze spostrzeżeń, dokonanych przez śm iałych badaczów w przeciągu ostatnich la t k ilk u ­ nastu w różnych częściach ziemi.

Dowody powstawania zagłębi morskich jprzez osiadanie powierzchni ziemi.

S iady zapadania się lądów i pow sta­

w ania na ich miejscu zagłębi m orskich bardzo liczne. Do najciekaw szych i najlepićj zbadanych miejsc tego rodza­

ju należy w schodnia połowa morza Ś ród­

ziem nego, k tó ra tem je st ciekawszą, że ostatnie zm iany, ostatnie wielkie zapa­

dnięcia lądów m iały tam miejsce w stosun­

kowo niedaw nej epoce gieologicznój, a mo­

że naw et ju ż w obecności człowieka.

N a obu brzegach m orza Egiejskiego, w G recyi i A zyi M niejszej, a także na wielu wyspach A rch ip elag u spotykają się w ar­

stwy glin, piasków i w apieni, osadzone nie­

w ątpliw ie nie w m orzu, ale w jeziorach z wodą słodką, k tó re istniały w tak zwanćj epoce pliocenow ćj, stanowiącej najm łodszy oddział epoki trzeciorzędow ej. W szystkie te w arstw y, gdziekolw iek występują, czy to na w yspach A rchipelagu, czy na obu sąsie­

dnich lądach, zaw ierają jednakow e muszle, z gatunków , żyjących tylko w wodzie słod­

kiej. Nie ulega zatem wątpliwości, że wszy­

stkie jeziora, w których osadzały się te w ar­

stwy, pozostaw ały w pew nym zw iązku m ię­

dzy sobą i znajdow ały się na jed n y m w iel­

kim lądzie, k tó ry zajm ow ał miejsce dzisiej­

szego A rchipelagu i łączył G recyją z A zyją M niejszą. N a całój tej przestrzeni nie spo­

ty k ają się nigdzie w arstw y osadów m or­

skich epoki pliocenicznej, które w ystępują w bardzo wielu m iejscach na brzegach środ­

kowej części m orza Śródziem nego. T a oko­

liczność także dowodzi, że morze Śródzie­

mne zajm ow ało w tej epoce daleko m niejszą przestrzeń, niż dzisiaj i że wschodnia część dzisiejszego morza stanow iła w tedy ląd stały.

R ospatrując budowę gieologiczną niektó­

rych wysp A rchipelagu, zauważono nieraz w ich brzegach, wznoszących się stromo na kilkaset stóp nad pow ierzchnią morza i r ó ­ wnież stromo pod jeg o poziom spadających, odsłonięcia wspom nianych powyżej osadów jeziornych.

Budowa takiego brzegu objaśniona je st na załączonym tu ry su nk u, któ ry pokazuje, że jezioro, z którego osadziły się te w ierz­

chnie nadbrzeżne w arstw y, znajdow ało się częścią na dzisiejszój wyspie, częścią na m iejscu dzisiejszego morza, a strom y brzeg w yspy, który odsłania te osady je st pozo­

stałą n a miejscu stro ną olbrzym iego pę­

knięcia, d ru g a stro n a którego, wraz z d al­

ii

F ig . 2.

szym ciągiem osadów jeziornych została zrzuconą o kilka tysięcy stóp niżej i spoczy­

wa teraz na dnie morza.

Innego dowodu znajdow ania się obszer­

nego lądu stałego na m iejscu wschodniej części morza Śródziem nego w epoce plio­

cenicznej, dostarcza nam zbadanie gieologi- czne wyspy K rety , k tó ra m a obecnie b a r­

dzo suchy klim at i nie posiada wcale w ięk­

szych rzek, tylko m ałe strum ienie. P o m ię­

dzy szczątkam i zw ierząt lądow ych, jak ie niegdyś zam ieszkiw ały tę wyspę, ale potem wyginęły, zn a jd u ją się bardzo często kości hipopotam a, zw ierzęcia, żyjącego, ja k w ia­

domo, przew ażnie w wodzie, zam ieszkują­

cego obecnie wielkie rzek i i jeziora A fryki podzw rotnikow ej i potrzebującego dla sw e­

go w yżyw ienia ogromnej ilości roślinnej paszy, jak iej tylko obszerne i obficie z ra ­ szane łąki dostarczyć mogą. Poniew aż na

(10)

1 2 2 WSZECHŚWIAT.

K recie, w obecnym jej kształcie i budowie, naw et przy w ilgotnym klim acie nie m ogły­

by pow stać zb iorniki wody, p rzy d atn e do istn ienia hipopotam ów , wnosić więc w ypa­

da, że w epoce pliocenicznój, w którój żyły te zw ierzęta, K re ta nie b y ła wyspą, ale sta­

now iła część znacznego lądu, po którym przep ły w ały wielkie rzeki. L ąd ten, zaczy­

nając się na południe od dzisiejszej K rety , ciągnął się daleko na północ i zajm ow ał dzisiejsze morze Egiejskie; a liczne wyspy, rozrzucone po tem m orzu, stanow ią, ja k to ju ż widzieliśmy, drobne, ocalałe od za p a­

dnięcia resztki tego lądu.

Jeszcze bardziej uderzającym dowodem wielkiej rozległości lądów w epoce plioce- nicznćj jest w yspa M alta, która obecnie jest tylk o niew ielkim kaw ałkiem skały, sterczą­

cym śród m orza. N a tój m ałej wysepce znajdują się bardzo liczne kości słoni, hipo­

potamów, an ty lo p , zw ierząt, k tó re w żaden sposób nie m ogły istnieć n a m ałej skalistej wysepce, p o trze b u ją bow iem dla swój egzy- stencyi obszernych pastw isk, ja k ie tylko na rozległym lądzie znajdow ać się mogą.

A ponieważ sąto te same g atu n k i zw ierząt, k tóre zam ieszkiw ały rów nocześnie A fry k ę północną, nie ulega więc w ątpliw ości, że w epoce pliocenicznój w yspa M a lta stano­

w iła część ląd u afrykańskiego, od którego teraz o d d z ie la ją znaczna p rzestrzeń głębo­

kiego morza.

W ażne powody, których tu rozbierać nie­

podobna, przem aw iają za tem, że E u ro p a była niegdyś połączona lądem z A m eryką północną, a A fry k a z A m eryką p o łu d n io ­ wą. M iędzy temi dwom a lądam i, północ­

nym i południow ym , rosciągało się z zacho­

du na wschód ogrom ne m orze, k tó re w d al­

szym ciągu, nietylko zajm ow ało całe tery - toryjum dzisiejszego m orza Śródziem nego, ale ciągnęło się daleko n a wschód przez dzisiejszą T u rc y ją azyjatycką, P e rs y ją aż do Ind y j. In n e powody każą przypuszczać, że In d y je w schodnie były połączone lądem

N r 8.

z A fryk ą południow ą, a jeszcze dawniej praw dopodobnie i z A u straliją i że północ­

no-w schodnia A zyja była połączona z p ó ł­

nocno-zachodnią A m eryką. K ażde obni­

żenie się lądu i utw orzenie now ego zagłę­

bia, do którego spływ ała woda, powodowa­

ło, że ogólny poziom m orza, n a całej ziemi się obniżył, a przy głębokiem zapadnięciu się bardzo znacznej przestrzeni ogólne ob­

niżenie pow ierzchni m orza mogło być tak znaczne, że w ielka p rzestrzeń daw nego dna m orskiego m ogła być osuszona i zamieniona na ląd stały.

O bok obniżających się części p ow ierzch­

ni ziemi są, ja k widzieliśm y, inne, które pozostają n a stosunkow o wyższym p o zio ­ mie i tw orzą lądy. Lecz i w tych częściach mogą pow staw ać pom niejsze zapadnięcia, które nie dochodzą do poziom u m orza, lub będąc od niego oddzielone, nie w ypełniają się wodą, lecz tw orzą tylko niziny, ponad którem i w ystają inne części lądów, jak o wy­

żyny. Do nizin w ten sposób pow stałych zaliczają w E u ro p ie obszerną nizinę, ros- ciągającą się m iędzy G óram i Czeskiemi na wschodzie i C zarnym Lasem n a zachodzie, obejm ującą północną część B aw aryi i W iir- tem bergu. Z badanie budow y gieologicznój tój niziny, a szczególniej obudw u jój b rze­

gów doprow adziło do wniosku, że je st ona podobną do zapadniętej pow łoki lodowej na wyschniętej sadzaw ce i że praw dopodo­

bnie pow stała w taki sam sposób przez za­

padnięcie się składających ją poziomych w arstw osadowych, po usunięciu podstawy, na którój spoczyw ały. Rzeczywiście, idąc, czyto od G ó r Czeskich, stanow iących j e ­ den brzeg tój niziny, czy od C zarnego L asu, stanow iącego je j brzeg d ru gi, k u środkowi, widzimy, że w arstw y osadowe, składające tę nizinę, zachow ując wogóle poziome p o ­ łożenie, przedstaw iają szereg pęknięć rów ­ no ległych do brzegów , a w zdłuż każdego z ty ch pęknięć części dalsze od brzegów są coraz głębiój zapadnięte.

F ig . 3.

Te pęknięcia, czyli zrzu ty rzadko kiedy części są one zgładzone przez późniejszą 6ą widoczne n a p ow ierzchni. P o większej | denudacyją (t. j . spłókanie przez w ody bie-

(11)

N r 8 WSZECHŚWIAT. 1 2 3 żące) i p o kryte osadam i, które utw orzyły

się na lądach pod działaniem wody i w iatru.

Dowody powstawania gór przez fałdow anie się poziomych warstw osadowych.

Poznaw szy dowody pow staw ania zagłębi m orskich przez obniżanie się pew nych czę­

ści pow ierzchni ziemi, przejdźm y teraz do dow odów tw orzenia się gór przez fałdow a­

nie innych części tój pow ierzchni. Takich dowodów d ostarcza nam dokładne zbadanie budow y łańcuchów górskich, oraz ich sto­

sunku do sąsiednich, niepodniesionych czę­

ści ziemi. W tym celu rospatrzm y n a jle ­ piej zbadan y łańcuch gór, jakim są bezw ąt­

pienia A lpy.

północy, w edług najnowszych badań gieo- logów szw ajcarskich H eim a i B altzera. P o ­ kazuje nam ono, że wszystkie skały w a r­

stw ow ane, począwszy od olbrzym ich mas gnejsu w Tessino i na górze S-go G otarda, z południow ej strony, aż do piaskowców trzeciorzędow ych okolic Z urichu, z północ­

nej są ułożone w fałdy najrozm aitszej fo r­

my i wielkości tak skom plikow ane, że g d y ­ by nie powaga badaczów, którzy całe swe życie tym studyjem poświęcili, m ożnaby uw ażać to przecięcie raczej za w ytw ór fan- tazyi, aniżeli za obraz rzeczywistej budowy A lp szw ajcarskich. N a pierw szy rz u t oka niepodobna uw ierzyć, aby te tw arde w ar-

/Ar' W a rs tw y fo rm a c y i trz e c io rz ęd o w e j.

., , k re d o w ej.

ju ra js k ie j.

,, try ja so w e j.

g n ejsu .

F ig . 4. L in ija g ru b a p rz e d s ta w ia pro61 A lp. L i- n ije k ro p k o w a n e p rz e d s ta w ia ją w y g ię cia w a rstw , oraz d o p e łn ie n ia fa łd p o z a g ra n ic a m i p rz ec ię c ia . D o ln a część ry s u n k u je s t d a lszy m c ią g ie m g ó rn e j.

Załączony tu rysunek przedstaw ia poprze­

czne przecięcie A lp zachodnich w Szwajca- ryi, od Tessino na południu do Z urichu na

stw y kam ienne, k tó re początkowo posiada­

ły niew ątpliw ie poziom e położenie, mogły być w tak nadzw yczajnie złożony sposób pogięte i pofałdow ane bez połam ania w d ro ­ bne k aw ałki i pokruszenia. A je d n a k tak się rzecz ma w istocie i w ypada przypuścić, że pod wpływem bardzo powolnie d z ia ła ją ­ cego olbrzym iego ciśnienia najtw ardsze m a­

sy kam ienne n ab ierają pewnego rodzaju plastyczności, k tó ra im pozw ala uładać się w fałdy bez połam ania. D zięki tój plasty ­ czności niektóre w arstw y zostały poprostu rozw ałkow ane, tak, że grubość ich w pew­

nych miejscach je st o wiele m niejszą, a n i­

żeli w innych, które nie uległy tak w ielkie­

mu ciśnieniu. N iektóre skały, ja k naprzy- klad różne g atun ki łu pk ów , zawdzięczają swój teraźniejszy wygląd i skład m ineralo­

giczny wielkiem u ciśnieniu, pod wpływem którego pow stały z innych skał, odm ienne własności m ających. Bespośrednim dow o­

dem takiej plastyczności mas kam iennych,

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wybijamy jaja oraz dodajemy przyprawy, dokładnie mieszamy i podsmażamy przez około 2–3 minuty.. Zawartość patelni wykładamy na

Z powyższego wynika, że okres pięcioletni praktyki zawodowej wymagany dla uzyskania uprawnień do kierowania robotami budowlanymi w specjalności konstrukcyjno-budowlanej w

towy odbędzie się pod dyrekcją Oskara Frieda, a na program złożą się: symfonja V III Beethoveńa‘ oraz uwertuea „Leono- ra 3“ tegoż kompozytora,

Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie i Powiatowy Urząd Pracy, należy wskazać Miasto Kowary i Gminę Mysłakowice, powiatowe jednostki oświatowe, domy

◼ Spokojnych Świąt, Zamrtwychwstania Jezusa Chrystusa w gronie Najbliższych jak również smacznej

4 Department of Human Molecular Genetics, Institute of Biotechnology and Molecular Biology, Faculty of Biology, Adam Mickiewicz University, 89 Umultowska, 61-614,

Konwencja poświęca dużo uwagi kobietom, ponieważ obejmuje formy przemocy, których doświadczają jedynie kobiety!. (przymusowa aborcja, okaleczenie

Nazwisko i Imię