• Nie Znaleziono Wyników

CHEMIJAW USŁUGACH PRAWA ')■

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "CHEMIJAW USŁUGACH PRAWA ')■"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JV£ 5 0 . Warszawa, (1.11 Grudnia 1892 r. T o m X I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA ", W Warszawie

Z przesyłką pocztową:

rocznie

tb

. 8 kwartalnie „ 2 rocznie „ 10 półrocznie ,, 6

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i

z a g r a n i c ą .

Komitet Redakcyjny Wszechświata

stanowią

panowie:

Aleksandrowicz J ., Deike K.., Dickstein 3., Hoyer H., Jurkiewicz K., Kwietniewski W ł., Kramsztyk S., Natanson J., Prauss St., Sztoleman J . i

W ró b le w sk i

W .

„W szechśw iat" przyjm uje o g ^ sz e n ia , k tó ry ch

t.reśó

ma jakikolw iek zw iązek z nauką, na następ u jący ch w arunkach: Za 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce p o b iera

się

za pierwszy ra z kop.

7 '/*

za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

- A - d r e s IR e d - a lc c y i: K l r a . l c o - ^ r s l c i e - ^ r z e c l i r ł . ie ś c i e , 6 S .

C H E M I J A

W U SŁUG A CH PRAWA ')■

S ęd zia często szukać musi pom ocy chem ii, ^ aby w ypełnić lu k i, pozostaw ione przez c z y ­ sto praw ne dochodzenie i stw ierdzić isto ­ tn y stan rzeczy na m ocy badania chem i­

czn ego. Z potrzeby tój w yrosła iustytucyja sta ły ch chem ików sądow ych, która obecnie istnieje chyba w całym cyw ilizow an ym ś w iecie.

P y ta n ia , zadaw ane przez sędziego chem i­

k ow i oraz objekty, stanow iące przedm iot poszu k iw ań sądow o-chem icznych, oczyw i­

ście bardzo są różnorodne. Z w rócim y tu szczególniejszą u w agę tylko na skonstato­

w anie umiłowanych, lub istotnie dokonanych zatruć, w których chodzi o w ykrycie tru-

*) W edług m ow y unauguracyjnej re k to ra u n i­

w ersy tetu w iedeńskiego E . Ludw iga p. t. „Chemie : u nd R echtspflege,” wypowiedzianej przy obejm o­

w aniu re k to ra tu d. 24 P aździernika r. b.

1 cizn sposobam i chem icznem i. P rzedm iota­

mi badania w tych razach są zazw yczaj: p o ­ karm y, napoje, podejrzane lekarstw a, prze­

twory chem iczne, m ięszaniny gazow e (przy otruciach gazem ośw ietlającym , czadem ), w yd zielin y organiczne, dalej świeże lub rozłożone ju ż, w reszcie odgrzebane części zw łok ludzkich.

C hem ija analityczna daje nam m etody, którem i p osługiw ać się należy przy tego ro ­ dzaju badaniach. P on iew aż jest ona sto ­ sunkow o młodą gałęzią ogólnej chem ii i p o ­ nieważ wówczas dopiero m ogła znaleść za ­ stosow anie w rosstrzyganiu tak trudnych często zadań sądow o-chem icznych, gdy d o ­ szła do pew nego udoskonalenia, zrozum ia­

łem je st przeto, że istotny rozwój chemii sądowój należy do niezbyt daw nych czasów . U siło w a ń rozw inięcia chem ii analitycznej nie spotykam y ani u starożytnych, którzy mało byli w ogóle obznajm ieni z chem i­

cznem i faktam i, ani u alchem ików , którzy dłużój niż przez tysiącolecie (od 1Y do X V I wieku) w yłącznie prawie zajęci byli u szla­

chetnianiem m etalów za pomocą odw iecznie

poszukiw anego kam ienia filozoficznego. T ak

zw ani jatrochem icy (chem icy-lekarze) ró w ­

nież m ało się zaprzątali chem iją anali-

(2)

786

w s z e c h ś w i a t

. Nr 50.

tyczną, gdyż ich pogląd y na m ateryją n ie w sk a zy w a ły im tój konieczności: celem ich b yło, po zupełnem zesp olen iu chem ii z m e­

dycyną, objaśnić sposobem chem icznym zjaw iska w zdrow ym i chorym organizm ie oraz przyrządzać cudow nie działające leki, które n ietylk o m iały w szystk ie usuw ać choroby, lecz i przedłużać życie.

D opiero około p o ło w y X V I I stulecia, ^ z rospoczęciem się okresu teoryi fłogistono- ; w ćj, kiedy chem ija ze słu żeb n icy innych nauk p rzyrodniczych staje się sam od zieln ą nauką z w łasnem i sw ojem i celam i, analiza chem iczna przybiera także postać naukową, szybko kroczy naprzód i w yrasta stopniow o na najw ażniejszą podstaw ę w szystkich g a ­ łę z i chem ii. R ob ert B o y le , tw órca tego potężnego przew rotu, p o w o łu je do życia i i rozw ija analizę na m okrćj drodze i to w sposób tak racyjonalny, że zasady je g o badań, a n aw et niek tóre je g o m etody ja k o ­ ścio w eg o w yk ryw an ia ciał dziś jeszc ze są stosow ane. J e ż e li naw et podów czas m ow y jeszcze być nie m ogło o ilościow ych bada­

niach chem icznych i zadaw’alniano się j e ­ d yn ie jak ościow em w yk ryw an iem ciał, to jed n ak że i to ju ż stan ow iło w iele dla z a ­ stosow ań chem ii do badań sąd ow ych , gd yż znano od czyn y, zapom ocą których z d o ­ kładnością w yk ryw ać było m ożna szereg trujących ciał, zw ła szcza t. zw . trucizny m etaliczne, ja k zw iązk i o ło w iu , m iedzi, cynku, arsenu i t. d.

W raz z utrw aleniem się badań ilościo­

w ych , które zaw d zięczam y L avoisierow i (w końcu u b ieg łeg o stu lecia ), istotnem u u zu p ełn ien iu i rosszerzen iu p od lega chem ija a n alityczn a, która p raw d ziw ą staje się po­

mocą we w szelk ieg o rodzaju badaniach ch e­

m icznych.

Za p ierw szy w ażn iejszy punkt na drodze rozw oju chem ii sądow ój uwrażać n ależy od­

czyn siarku w apnia (t. zw . w ątroby siarko- w a p ien n ćj) z ołow iem . O d czyn ten w y ­ kryto ju ż w początkach X V I I I w ieku i za ­ lecan o do w yk azyw an ia za fa łszo w a ń wina ołow iem . O becnie podobne zafałszow an ie n ie ma m iejsca i w y d a je nam się ono niby bajką, choć zdaje się, że przez d łu g i czas p o w szech n ie b yło d okonyw ane. J e szcze za czasów rzym skich pisarze r o ln icy zalecali,

[ ażeby używ ać naczyń ołow ianych do zago- tow y wania m oszczu, gdyż w taki sposób- popraw iano w ówczas smak złych win. N ie je s t w szelako pewnem , czy znano ju ż po­

dów czas własność o ło w iu odbierania kwasu z wina. P lin iju sz wspom ina, że używ a się oło w iu do rospoznawania w ina kw aśnegor kładzie się na pew ien czas do w ina pasek ołow iu i następnie ogląda, czy jest on na pow ierzchni na*:ryziony.

Późniój (1595) znajdujem y w zm iankę o słod zen iu w ina zapom ocą ołow iu . F a ł­

szow anie w ina glejtą ołow ian ą (tlenkiem o ło w iu ) należy do czasów jeszcze bliższych.

Z dzieła Z ellera, profesora tu b in geń sk iego, z roku 1707, dow iadujem y się, że fałszer­

stw o to pochodzi z F ran cyi. Istotn ie w ro- ku 1696 wydano we F ran cyi rosporządzenie zabraniające tego oszustw a. W tym sa­

m ym czasie tego rodzaju fałszow anie w ina rospoczyna się i w N iem czech, a w celu w y ­ k rycia go starano się stosow ać rozm aite o d ­ czynniki chem iczne, ja k roscieńczony kw as siarczany, w ęglany alkaliczne oraz w dość za w iły sposób otrzym yw any siarek wapnia.

O statni ten odczynnik w szakże coraz więcój się upow szechniał, a w roku 1787 d ow iód ł H ahnem ann, że w ykazać nim m ożna obe^

cność nietylko o ło w iu , lecz i żelaza.

P ow od zen ie, osięgn ięte przy w ykryw aniu zafałszow ań wina ołow iem , ośm ieliło do dal­

szych prób. Starano się w ięc znane ju ż od czyn y w yzysuać w celu w ykazyw ania

j

obecności i innych metalów'. L ecz postępy w tym kierunku bardzo b y ły pow olne. W i­

dać to dobrze z ów czesnych dzieł pośw ięco­

nych temu przedm iotow i.

Jeszcze około roku 1780 dzieła chem i­

czne podają ja k o jed y n ą oznakę otrucia arszenikiem czerw one, zapalone m iejsca w żołądku i kiszkach, dodając, że z w y k le można jeszcze znaleść p ew n e ilości arsze- niku, który łatw o rospoznać po czosnkow ym zapachu, ja k i ciało to w ydaje po rzuceniu na rozżarzony w ęgiel.

Z tych, którzy starali się z całą d o k ła ­ dnością w yk ryw ać arszenik w zwłokach,, przed ew szystk iem w ym ienić należy H a h n e - manna. W pracy swój o zatruciu arszen i­

kiem (1786) zaleca on p rzeprow adzenie

arszeniku z trupów do rostw oru i d zia ła n ie

(3)

Nr 50.

wszechświat

. 787 następnie odpow iedniem i odczynnikam i, jak

wodą wapienną, lub siarkowodorem . D o ­ piero w roku 1806 Rose (m łod szy) podaje przepis, w ed łu g którego z rozm aitych części zw ło k ludzkich należy arszenik w ytraw iać przez gotow anie z ługiem potażowym.

Od początku naszego stulecia chemija nna*

lityczna postępuje naprzód potężnemi kro­

kam i,a dotyczy top rzed ew szystk iem chem ii nieorganicznej. O pracow yw ano nietylko m etody n iezaw odnego w ykryw ania p ie r ­ wiastków i ich połączeń, lecz w w ielu ra­

zach i ilo ścio w eg o ich oznaczania. D la chem ii sądow ej otw arło się w ten sposób obszerne p ole pracy. Stopniow o też udało się przezw yciężyć w ielką przeszkodę, k tó­

ra w w ysokim stopniu utrudniała w yk ry­

w anie zatruć m etalicznych, a polegała na, tem, że stosunkow o bardzo drobna ilość tru cizn y zaw arta była w dużej masie sub*

stancyi organicznej (pokarm ach, trupach i t. p.). J eżeli wraz z poszukiwanem i związkam i m etalicznem i do rostw oru prze­

chodzą i ciała organiczne, to przeszkadzają one w yk ryw an iu m etali, cżęsto czynią na­

w et zupełnie niem ożliw em w ykazanie ich obecności. A żeb y usunąć tę niedogodność, należało w ynaleść sposób zupełnego w yda­

lenia substancyj organicznych, lub przy­

najm niej u czyn ien ie ich nieszkodliw em u W tych w szy stk ich w ypadkach, w których chodziło o w yk ryw an ie takich trucizn me­

talicznych, które przy ogrzaniu się nie u la­

tniają, można było sobie w prost tak radzić, że substancyją organiczną spalono, a nastę­

pnie badano pozostający popiół. L ecz spo­

sobu tego zastosow ać nie można przy po­

szukiw aniu trucizn lotnych, ja k np. zw iąz­

ków arsenu lub rtęci. N ie m ałym przeto było postępem , gdy D uflos przekonał się, że chlor niszczy ciała organiczne, przeprow a­

dzając je przew ażnie w rospuszczalne zw ią z­

ki i jed n ocześn ie rospuszcza głów n ą masę trucizn m etalicznych. F resenius i Babo zastosow ali tę zasadę sp ecyjaln ie do w y­

kryw ania sądow o-chem icznego arsenu i do dnia d zisiejszego sposób ten prawie ogóln ie je st stosow any. W w ielu razach najlepiej d ziałać kwasem solnym wrącym , gdyż ros- p u szczenie ciał organicznych dokładniej przy tem zachodzi. Ś lad y nierozpuszcźonych siar-

j

ków m etali, które utw orzyćby się m ogły,

i

rozpuszcza się przez dodanie małej ilości chloranu potasu.

Z tak otrzym anego rostw oru, w którym produkty rozkładu ciał białkow ych i t. p.

nie przeszkadzają już dalszem u przeb iego­

wi poszukiw ania m etali, można te ostatnie w odpow iednićj postaci wydobyć i oznaczyć ilościow o. M etoda taka m ożliwein czyni także w ykryw anie arszeniku, najczęściej używ anej trucizny.

L ecz postępy i dalsze badania bynaj­

mniej nie sk oń czyły się na tem. W ielce p rzysłu żył się tej spraw ie lekarz szkocki M arsh, który podał niezm iernie w ygodny sposób w ykryw ania arszeniku, polegający na tern, że gdy wodór w chw ili w ydzielania się działa na zw iązk i arsenu, tw orzy się arsenijak (arsenow odór), który rozłożyć można na arsen i wodór. G dy m ianow icie przepuszczam y arsenijak przez rozżarzoną rurkę szklaną, rozkład taki następuje, a ar­

sen w chłodniejszych częściach rurki osia­

da, tworząc t. z w. zw ierciadło. O becnie m etoda Mareha tak je st uproszczona i w y - j doskonalona, że należy do n ajlepszych,

| najdokładniejszych metod w sądow ej, a na- j wet w ogóle w analitycznej ch em ii. Zapo- j mocą m etody tej można w ykryć niezm ier- i nie drobne ślady arsenu, co ma w ysokie

| znaczenie w tych zw łaszcza w ypadkach, I w których śmierć następuje n ie natych­

miast, lecz dopiero po dłuższym czasie.

W pew nych organach, g łó w n ie w w ątrobie i nerkach, przez tygod n ie ca łe pozostają ślady arsenu. T ak np. w dośw iadczeniach z psam i, którym zadaw ano bardzo małe, nie śm iertelne dawki arszeniku, można było jeszcze po 40 dniach z całą dokładnością w ykryć arsen w wątrobie.

P rzez czas pew ien rozległem u zastosow a­

niu m etody Marsha stało na przeszkodzie podobne do arsenu zachow anie się antym o­

nu, którego zw iązki, szczególniej daw niej, często używ ane b yły jako środki lecznicze.

Zw iązki antym onu m ianow icie pod w p ły ­

wem wodoru in statu nascendi wydają także

gazow e połączenie, antym ońijak, który przy

żarzeniu w rurce szklanej rozkłada się na

w odór i antym on, a ten ostatni osiada w p o ­

staci zw ierciadła podobnego do zw ierciad ła

arsenow ego. L ecz wkróce poznano, że p e ­

(4)

788 W SZECH ŚW IAT. INr 50.

w n e od czyn n ik i chem iczne rozm aicie dzia­

łają na zw ierciad ło arsenow e i antym onow e i że przeto łatw o j e s t rospoznać, czy istotn ie ze zw iązkam i arsenu ma się do czynienia.

Chem ija sądow a w zb ogaciła się w roku 1855 dzięki E . M itsch erlich o w i, k tóry podał prosty sposób w y k ry w a n ia fosforu, ja k w ia­

dom o, jed n ćj z n a jg w a łto w n iejszy ch trucizn.

Sposób ten p o le g a na tem, że badany przed­

m iot po dodaniu w ody o g rzew a się w sz k la ­ nym przyrządzie d ystylacyjn ym u sta w io ­ nym w ciem nym pokoju. W raz z parą w ody uchodzi para fosforu, która św ieci w c ie ­ m ności przy zetk n ięciu z p o w ietrzem . Grdy w ięc fosfor istotn ie je st w badanem ciele zaw arty, w idać w ów czas ch arak terystyczn e św iecen ie w p ew nych m iejscach przyrządu szklanego. M in im aln e ilo śc i fosforu już w yw ołu ją to zjaw isko św iecenia; tak np.

jed n a g łó w k a zap ałk i zw yczajn ej (n ie szw ed zk iej) w ystarcza na to, ażeb y ś w ie c e ­ n ie było w idoczne p rzez k ilk a m inut. N ie ­ k tóre substancyje lotne, a p om iędzy niem i i takie, których używ a się często jako le ­ karstw , p rzeszk ad zają św iecen iu pary fos-

j

foru, g d y są do niej dom ięszane i w takich

j

razach m etoda M itsch erlich a nie m oże być zastosow ana. W takim w yp ad k u postępuje się w ed łu g rady N eubauera i F reseniusa:

parę fosforu w prow adza się do rostw oru so li srebra, w skutek czego tw o rzy się fo s ­ forek srebra, który n astępnie um ieszcza się w przyrządzie w yd zielającym w odór. W o ­ dór uchodzący z tak iego p rzyrządu pali się pięknym zielonym płom ieniem .

Z trucizn p och od zen ia organ iczn ego n aj­

w cześniej nauczono się w y k ry w a ć odkryty w r. 1782 przez S ch eeleg o kw as pruski,

j

a to przez o d d y sty lo w y w a n ie i d ziałan ie j nań charakterystycznem i odczynnikam i.

N ajpóźniej obdarzoną została chem ija sądow a m etodam i słu żą cem i do w yk ryw an ia i trucizn roślin n ych . Zatrucia .jad ow item i roślinam i bez w ątpienia należą do n ajstar­

szych, lecz w y k ryw an ie takich trucizn sp o­

sobam i chem icznem i sta ło się m ożliw em dopiero od czterech d ziesiątk ów lat. P ók i nie w yd ob yto i n ie poznano pod w zględ em chem icznym ja d o w ity ch części sk ład ow ych roślin, p óty w w ypadkach sąd ow ych dla w yk rycia takich zatruć p o słu g iw a ć się tylk o b yło m ożna botaniką i d ośw iad czen iem na

zw ierzęciu. L ecz to w w yjątkow ych tylk o wypadkach m ogło zadaw alniać. W roku 1817 Sertiirner, aptekarz w H a w elu , bada­

jąc n alew k ę m akow cow ą (opium ), od k rył w niój morfinę jak o g łó w n y sk ład n ik czyn ­ ny; w krótce potem nastąpiły podobne o d ­ k ry cia w innych trujących roślinach. P e l- letier i C aventou odkryli strychninę w roku 1818, brucynę w rok później, a jednocześnie wraz z M eissnerem weratrynę.

O dkrycia te d ow iod ły, że działania trują­

ce rozm aitych roślin przypisać trzeba p e­

w nym określonym zw iązkom chem icznym . P oddano dokładnem u badaniu te zw iązki, lecz ja k k o lw iek poznano dla w ielu z nich od czyn y charakterystyczne, to jed n ak że nie natychm iast udało się znaleść sposoby w y ­ d obyw ania tych t. zw . alkaloidów w stanie czystym z części zw łok ludzkich. Jeszcze w roku 1827 R em er w podręczniku sw ym pow iada co następuje: „W ten sposób d o ­ w ied zieliśm y się o istn ien iu trujących k w a ­ sów i alk aloid ów w państw ie roślinnem i n a ­ raz poznaliśm y tajem nicę, którą w praw dzie przedtem podejrzew aliśm y, lecz której c u ­ dow nej istoty dom yślić się nie byliśm y w stanie. N ależało oczyw iście oczekiw ać, że lekarze sądow i przyw iążą do tego w ie l­

k ie nadzieje i będą przekonani, że oto na­

raz usu n ięte zostały w szystk ie trudności, ja k ie staw ały dotąd na p rzeszk od zie w w y ­ k ryw an iu trujących sk ład n ik ów roślinnych.

L ecz n iestety nadzieje te b y ły przedwczesne.

S tra szliw e ow e trucizny przyroda w ytw a­

rza w tak małej ilości, że w praw dzie n au ­ czyliśm y się je w yd ob yw ać z w iększych mas roślin n ych , lecz nie jesteśm y w s t a n ie w ykryć ich w tych nieznacznych śladach, które zazw yczaj w ystarczają ju ż do zatru­

cia człow ieka, zw łaszcza jeżeli są pom ięsza- n e ze znacznem i m asam i ciał obcych lub je śli u le g ły ju ż częściow ym zm ianom pod w p ływ em soków traw iących. W ów czas tylk o, g d y mamy je przed sobą w stanie czystym , niezm ięszane z substancyjam i ob- cem i, udaje nam się z łatw ością poznać ich w łasności chem iczne. Zapom inać przytem nie należy, że roślinne ich pochodzenie w p ły w a do pew nego stopnia na n iew ielk ą ich trw ałość, co nie pozw ala nam p o słu g i­

w ać się przy ich rospoznaw aniu takiem i

środkam i, którym ciała m in eraln e sta n ó w -

(5)

Nr 50.

w s z e c h ś w i a t

. 789 czy stawiają opór... W obcc takiego stanu

rzeczy nie pozostaje nam nic innego ja k czekać spokojnie, aż przyszłość pozw oli skuteczniejsze odnaleść środki w w yk ryw a­

niu tych szkodliw ych substancyj roślin ­ n y c h .”

W ćw ierć w ieku po ogłoszeniu tych słów odnaleziono ju ż drogę do równie pew nego w ykryw ania i w ydzielania trucizn ro ślin ­ nych ze w szelk iego rodzaju m ięszanin, jak znano przedtem sposoby odnajdowania tru­

cizn m etalicznych. W słynnym procesie B ocarm ć, prow adzonym w B elg ii, chodziło O zatrucie nikotyną, trucizną liści ty to n io ­ w ych. Stas, który w procesie tym pow oła­

n y został na eksperta, w y d zielił zarówno z organów zatrutego jak i z części podłogi, na której rozlano truciznę, nikotynę i za- pom ocą w szelk ich fizycznych i chem icz­

n ych cech dow iódł identyczności tego alk a­

loidu.

{dok. n a st.)

iii. F lau m

S Y N T E Z A

SKAŁ I MINERAŁÓW.

(Ciąg dalszy).

II.

P o m y śln y rozw ój syntezy m ineralogicz­

nej w drugiej p ołow ie w ieku bieżącego w y­

w o ła ł konieczność ścisłego oznaczenia jćj zadania, dążności i warunków oraz prze­

prow adzenia gran icy pom iędzy syntezą mi­

neralogiczną i chem iczną, różniącem i się zasadniczo w niejednym punkcie.

N ajpierw szem i bespośredniem zadaniem syn tezy je st k on trolow an ie analizy. Chociaż badania analityczne w yjaśniają nam w w ie­

lu w ypadkach skład chem iczny danego cia­

ła, jed n a k nie uważam y go za dokładnie zbadane, je ż e li nie jesteśm y w stanie w yko­

nać jeg o sy n tezy . W ym aganie to stosuje się p rzedew szystkiem do m inerałów natu­

ralnych, które, rosnąc we wspólnem łonie w ulkanu lub basenu w odnego, zaw ierają

z w y k le w sobie w rostki ciał obcych, w p ły ­ wających niekiedy dość znacznie na rezul­

taty analizy chem icznej w sensie ujem nym . M inerały sztuczne, otrzym yw ane każdy zo- sobna z preparatów zupełnie czyftych, p od ­ dane rozbiorowi chem icznem u, w w ielu ra­

zach prostują w yniki badań, dokonanych na m inerałach naturalnych. O d syntezy rów ­ nież oczekujem y w yjaśnienia budowy che­

m icznej (t. j . sposobu łączenia się atom ów ) m inerałów ; celu zaś tego dopiąć można nie- tylk o przez syntezę zw iązków częstokroć bardzo złożonych, ja k ie napotykam y w n a ­ turze, lecz rów nież i przez otrzym yw anie połączeń prostych, chociażby te nie istn iały w naturze, dalej przez zam ianę jednych e le ­ m entów na drugie i stw arzanie ciał now ych, lecz analogiczn ie zbudow anych i t. d.

N ajw ażniejszą jed n ak dążnością syntezy m ineralogicznej jest w ykrycie w arunków , w jakich m inerały powstają w naturze.

Z tego w zględu synteza m ineralogiczna p o ­ w inna zaw sze składać się z dwu czynności:

dokładnój obserw acyi gieologicznej i do­

św iadczenia w ykonanego w warunkach, któreby jaknajdokładn iej odpow iadały na­

turalnym . W iem y z historyi, jak n iew ła - ściw em jest staw ianie w niosków gieolo- giczn o-gien etyczn ych bez stw ierdzenia ich na drodze dośw iadczalnej. Z drugiej stro ­ ny synteza nieuw zględniająca stosunków naturalnych m oże chybić celu i sprow a­

dzić na m anowce badacza, któryby na niej tylk o chciał budować sw e wyobrażenia o tw orzeniu się m inerałów w przyrodzie.

W reszcie synteza m ineralogiczna nie w y­

klucza ze sw ych aspiracyj i celu praktycz­

nego, m ianow icie produkow ania kam ieni drogich, jak k olw iek zadanie to jest nader trudnem do urzeczyw istn ien ia w tym sto­

pniu, aby zadaw alniało wym agania prakty­

ki. R ubiny, szafiry, spinele, hyjacynty i t. d.

otrzym yw ane syntetycznie posiadają w praw ­ dzie w szystkie własności kam ieni n atu ral­

nych, jak blask, kolor, tw ardość, postać krystaliczną i t. d., prócz jednój tylko w ie l­

kości, najbardziej cenionej w handlu. Tem u jednak w arunkow i synteza, ja k się zdaje, nigdy uczynić n ie będzie w stanie: w y p eł­

nić go może tylko przyroda przy pomocy tak potężnych czynników , ja k czas i prze­

strzeń.

(6)

790

w s z e c h ś w i a t

. Nr 50.

0(1 syn tezy m ineralogicznej w ym agany je st konieczny warunek, aby jćj produkty dokładnie od p ow iad ały sw ym p ierw ow zo­

rom naturalnym pod w zględem m orfolo­

gicznym , w czem synteza m ineralogiczna zasadniczo różni się od chem icznej. Jeżeli chem ik w w ięk szości w yp ad k ów poprze­

staje na otrzym aniu zw iązku, posiadającego odpow iedni skład chem iczny i w łaściw e mu reakcyje, to m ineralog tylk o w tedy uważa syn tezę za udatną, je śli ciało przezeń o d ­ tw orzone najzupełniej naśladuje m inerał naturalny n ie ty lk o chem icznie, lecz rów ­ nież pod w zględem krystalograficznym i fizycznym . M inerał sztu czn y pow inien zatem należeć krystalograficznie do tego sam ego u k ładu, przedstaw iać ten sam typ kryształu, tę samę kom binacyją ścian o g ra ­ niczenia, ja k ie spotykam y na m inerale n a ­ turalnym ; dalej takie w łasności, ja k ciężar w łaściw y, załam yw an ie św ia tła , różno- barw ność, charakter op tyczn y i t. d. p o w in ­ n y być id en tyczn e dla obu ciał: naturalnego i sztucznego.

L eu cyt np. otrzym any sy n tety czn ie po­

w inien, prócz od p o w ied n ieg o sk ład u i w ła ­ sności chem icznych, m ieć jeszcze ch a ra k te­

rystyczną postać 24-ścianu trap ezoid aln ego, pow in ien nadto przedstaw iać ciało o p ty cz­

nie anom alne, t. j . w ielok rotn y zrostek c ie ­ niutkich elem entów krystalograficznych o niższym stopniu sym etryi, naśladujący bryłę układu reg u la rn eg o i t. d. W łasn ości m orfologiczne niektórych m in erałów są na­

der trudne do naśladow ania. N ic ła tw ie j­

szego nad otrzym anie stopu szk listeg o , am orficznego, który najdokładniej o d p ow ia­

da składem chem icznym ortok lazow i; stopu teg o nie m ożem y jed n a k nazw ać syntezą ortoklazu, dopóki nie w yw ołam y w nim ta­

kiej zm iany m olek u larn ej, któraby mu n a ­ dała od p ow ied n ią postać krystalograficzną;

w tym w zględ zie natrafiam y je d n a k na n ie ­ pokonane dotąd trudności.

S yn teza skał, prócz celó w o g ó ln o -g ien e- tyczn ych , ma jeszcze zadanie bardziej spe- cyjaln e, polegające na badaniu tych zja ­ w isk, które są koniecznem następstw em kom plikacyj sam ego procesu po w staw ania skal, będących agregatem w ielu m inerałów o w łasnościach odm iennych. A w ięc, w y ­ krycie praw , które rządzą krystalizacyją

law , c zy li porządkiem ścinania się od d ziel­

nych m inerałów , określenie w arunków , w jakich m inerały te przybierają w zględem siebie to, lub inne p ołożen ie w przestrzeni, w ytw arzając to, lub inne złożenie, czyli bu­

d ow ę skały, w reszcie w yjaśnienie pew nych szczeg ó łó w m ikroskopow ych m inerałów sk aln ych , są to kw estyje, których rozw ią­

zania spodziew ać się m ożem y tylk o od s y n ­ tezy petrograficznej. U siło w a n ia bowiem niektórycn uczonych, chcących zagadnienia p o w yższe rosstrzygnąć tylk o na drodze ob*

serw acyi m ikroskopow ej sk ał naturalnych, uw ażać n ależy za bezow ocne, lub podobne do pracy S yzyfa m itologiczn ego.

W szkicu historycznym w spom nieliśm y pobieżnie o kilk u najw ażniejszych m eto ­ dach syn tetyczn ych . W rzeczyw istości istn ieje ich daleko w ięcej, a przynajm niej tak w iele, że w ym agają osobnej klasyfika- cyi. N iew dając się w szczegóły, m ożem y w szystkie m etody syntetyczno - m ineralo­

g iczn e p odzielić na trzy grupy: 1) do pierw­

szej z nich należą m etody polegające na sublim acyi; 2) druga obejm uje m etody kry­

sta liz a c ji stopów; 3) trzecia w reszcie z a ­ w iera w szystk ie te m etody, które się zasa­

dzają na k rystalizacyi rostw orów w odnych.

P od ział ten odpow iada trzem g łó w n y m sp o­

sobom tw orzen ia się m inerałów w p r z y ­ rodzie.

P odajem y tu krótką charakterystykę trzech w ym ienionych grup m etod razem z opisem przyrząd ów , ja k ie się obecnie najczęściej używ ają przy syn tezie m ine­

rałów .

1) S u blim n cyja. N ależą tu m etody s y n ­ tetyczn e, w których biorą udział g a z y , lub w o g ó le ciała iotne przy tem peraturze pod­

niesion ej. O dróżniam y tu k ilk a w yp ad ­ ków , w których bądź ciało stałe p rzepro­

w adzam y w stan lotn y, aby mu nadać po­

stać k rystaliczn ą, bądź oddziaływ ają na s ie ­ bie dwa ciała lotne, bądź wreszcie gaz, lub para w yw iera działanie na cia ło stałe, lub stopione, w stępując z niem w reakcyją, albo zachow ując się tylk o jak o czynnik krysta­

lizu jący (agen t m inćralisateur). M etody su b lim acyjn e odznaczają się swą prostotą i dają w ogóle dobre rezultaty pod w zg lę­

dem czystości produktów i d oskonałości

(7)

Nr 50. W SZECHŚW IAT. 791 ich k ształtów gieom etrycznych. W w ypad­

ku najprostszym posługujem y się zw ykłą retortą, którą ogrzew ając, przeprowadzam y zaw artą w niój substancyją w stan lotny, a ta, stykając się z chłodniejszem i częścia­

mi retorty, lub zbierając się w jakim rezer- woarze, osiada w postaci krystalicznej. J e ­ żeli chcem y przeprow adzić reakcyją między dwom a gazam i, natenczas używ am y dw u retort, których rurki odprowadzające um ie­

szczam y we w spólnym rezerwoarze, zap ew ­ niając w ten sposób dokładne zetknięcie się gazów . W tych wypadkach, gdzie na ciało sta le ma działać gaz, przepuszczam y go p rzez rurkę szklaną lub m etalow ą, z a w ie­

rającą substancyją stałą, ogrzewając ją z w y ­ k łym palnikiem Bunsena.

2) K ry sła liza c y ja stopów. M etoda ta za ­ sadza się na topieniu części składow ych m inerału w odpow iednim , w łaściw ym sto ­ sunku b e z to p n ik a lu b z je g o nadmiarem i na b ard zo pow olnem studzeniu stopu. Jeżeli m am y do czyn ien ia z ruięszaniną łatw o to- p liw ą (np. w tych w ypadkach, k ied y d oda­

jem y topnika), cała operacyja m oże być u sk u teczn ion ą na zw yk łym palniku B u n ­ sena lub M uenkego w tyglu platynow ym , porcelanow ym , lub grafitow ym , stosow nie do natury chem icznćj stopu. K rystaliza- cy ja stopu od b yw a się zaw sze w tem pera- turzb niższćj n iż samo topienie, dlategoteż po dokonaniu tego ostatniego, zm niejszam y d o p ły w ciep ła o tyle, aby otrzym ać tem ­ peraturę o k ilk a stopni niższą od punktu top liw ości danego m inerału. Im dłużćj pozostaje ty g ie l w tem od po wiedniem dla k rystalizacyi ciep le, tem lepszych należy sp od ziew ać się rezultatów . T rudniej jest otrzym ać w laboratoryjum tem peraturę prze­

noszącą 1000°, a niezbędną do przeprow a­

d zen ia w stan p łyn n y m ięszanin, odpow iada­

ją c y c h w ielu np. krzem ianom , a zw łaszcza trudnem je st utrzym yw anie przez czas d łu ż­

szy tem peratury odpow iedniej do ich kry­

stalizacyi. T rudności te pokonyw am y z w y ­ k le w sposób ządaw alniający przy pom ocy p iecyka L eclercqa i F orąuignona, jeżeli chodzi o top ien ie bardzo m ałych ilości (ok oło 10 cm3). P iecy k ten (patrz fig. 1) składa się z m ocnćj glinianćj podstaw ki, w środku którćj um ocow any jest również g lin ia n y stożek, objęty zzew nątrz znacznie

odeń większym cylindrem z pokrywą. W e­

wnątrz stożka m ieści się ty g ielek um ocow a­

ny na platynow ym trójkącie. P iec y k ogrze*

! wa się dm uchawką gazową, której koniec

| szczelnie zasłania dolny otw ór stożka; po- i w ietrzą dm uchawce dostarcza pom pa D e-

| m oiseau. P łom ień liże z obu stron stożek

| i zaw ieszony w nim tygielek , w ychodząc

; przez otw ory, um ieszczone u spodu cylindra zew nętrznego; ten zapobiega tylk o prom ie­

niow aniu ciepła dostarczanego tygielk ow i.

P iecy k L eclercąa i F orąuignona daje tem pe­

raturę, w k tórójsię topią takie m inerały, jak:

oliw in. leu cyt.an ortyt, a więc przeszło 1600°.

Z m niejszając dopływ pow ietrza w dmu-

F i g . 1 .

chaw ce, podnosząc tygielek , lub zdejm ując pokryw ę cylindra, możem y regulow ać tem ­ peraturę w miarę potrzeby w dość szero ­ kich granicach i utrzym yw ać na jednćj w y ­ sokości dowolną ilość czasu.

W tych razach, kiedy ciep ło potrzebne nie przenosi 1000°, pożytecznym je st bar­

dzo piecyk Perrota, w którym można topić ilości znacznie w iększe. Jak w idzim y na fig. 2 piecyk Perrota, rów nież jak poprze­

dni, składa się z dwu glinianych cylindrów i pokrywy; cylin d er w ew nętrzny może objąć dość duży tygiel (około 200 cm 3) stojący na glinianym słupku S. C iepła dostarcza pal­

nik gazow y o sześciu płom ieniach, zaopa­

(8)

792 W SZECH ŚW IA T. K r 50'.

trzony u spodu w otw ory do dostępu p o ­ wietrza. P ło m ien ie obejmują, ty g ie l, obie p ow ierzchnie cylindra w ew n ętrzn ego i zb ie ­ rają się w kom inie, który w ytw arza ciąg i odprow adza gaz spalony. Obu piecyków używa się rów nież i do sy n tezy sk a ł w u l­

kanicznych. D o m ięszaniny k rzem ion ­ ka i g lin k a wchodzą z w y k le w stanie su ­ chym , zasady zaś w postaci w ęglan ów w takiój ilości, aby po od liczen iu d w u tlen ­ ku w ęgla, odpow iadały ściśle danym ana­

litycznym . M ięszaninę n ależy zetrzeć na m o­

żliw ie drobny proszek, aby u ła tw ić jój sto ­ pienie i otrzym ać masę zu p ełn ie jednorodną.

F ig . 2.

K rystalizacyją sk a ły u sk u teczn iam y przez ogrzew an ie stopu w k ilk u zn iżających się k olejn o tem peraturach, przyczem w n a j­

w yższej z nich w yd zielają się z w y k le m ine­

rały najtrudniej top liw e, po n ich zw iązki o niższym punkcie to p liw o ści i t. d. P o ­ rządek k rystalizacyi zależy prócz tego od stopnia n asycen ia stopu różnem i p ołącze­

niam i (m inerałam i), ja k rów nież i od na­

tury chem icznej składających j e p ierw ia st­

ków .

3) K r y s ta liz a c y ja rostw orów w odnych.

P rzyrod a rosporządza nader licznem i spo­

sobam i tw orzen ia m inerałów przy u d ziale w ody; stąd i syn teza m in eralogiczn a doszła,

drogą naśladow nictw a, do niem ałego p o d tym w zględ em urozm aicenia. M inerały ł a ­ tw o rozpuszczalne w w odzie, ja k sól ka­

m ienna, otrzym ujem y w postaci k ry sta li­

cznej w prost przez pow olne parow anie ros-- tw orów , inne znowu bardziej rospuszczalne w wodzie gorącej niż w zim nej, ja k g ip s, przez stopniow e ozięb ien ie rostw orów gó~

rących. H . Saint-C laire D e v ille w y k a z a ł, że substancyje bardzo m ało rospuszczalne w w odzie, jak siarczan barytu i chlorek sr e ­ bra, można przeprow adzić w ciała k rystali­

czne, działając na nie małą ilością w ody p rzy ciągłej zm ianie tem peratury od 0° do 100°. C zęść substancyi am orficznej, która p rzech od zi w rostw ór przy 100°, w yd ziela się z n iego następnie w kryształach przy spadaniu tem peratury; p rzy następnem zaś podnoszeniu się ciepła kryształy, jako mniej rosp u szczaln e pozostają n ietk n ięte, a nato­

m iast rospuszcza się nowa ilość soli amorfi­

cznej i t. d. K a lcy t osiada w kryształach z rostw orów , zaw ierających d w u tlen ek w ę ­ gla , jeśli ten zacznie się ulatniać. W bardzo liczn ych w ypadkach otrzym ujem y m inerały 1 sztuczne przez działanie gazu na rostw ór, lu b przez roskład podw ójny dwu styk ają­

cych się ze sobą rostw orów . R eakcyje tu zachodzące muszą odbyw ać się bardzo po-

| w o ln ie, aby pow stające przez nie zw iązk i

j

przyb rały w łaściw e im kształty krystalo-

| graficzne, w przeciw nym razie otrzym am y

! n ie kryształy, lecz osad am orficzny. Jeżeli np. rostw ór chlorku srebra, chlorniku żela*

i za, lub ołow iu z dom ięszką sody pom ieścim y w k olbie i połączym y ją rurką z atm osferą, zaw ierającą siarkow odór, to po d ługim cza sie w skutek p ow olnego bardzo działania siar­

kow odoru na pow ierzchnię płynu, o trzy ­ mamy w yraźne k ryształy siarków w y m ie­

nionych m etali t. j. argentyt, p iry t i galenę".

T en sam w arunek zachow ać n ależy i przy

J

działaniu wzajem nem dwu rostw orów . W tym 1 celu uciekam y się zw y k le do takiego sposo­

bu: dwa bardzo roscieńczone rostw ory c ia ł, m ających od d ziaływ ać na siebie, łączym y zapom ocą w ąskiego paska bibuły łub nitki, przez co stykanie się obu płynów odbyw a się bardzo powolnie; z biegiem czasu w y­

dzielają się na przedm iocie łączącym o b ie

substancyje kryształki np. barytu, je ś li ros-

t wora mi reaguj ącemi b y ły chlorek barytu

(9)

Nr 50.

w s z e c h ś w i a t

. 793 i siarczan sodu, bądź anglezytu, je śli niemi

b y ły chlorek ołow iu i siarczan sodu i t. d.

Osobną grupę stanowią syntezy, w których rostw ory działają n aciała stałe lubrospusz- czone w warunkach nienorm alnych, lecz pod w ysokiem ciśnieniem i w tem peraturze podniesionej. W iele osadów, które w zw y ­ k łych w arunkach strącone są substancyjami am orficznem i, pod ciśnieniem i w tem pera­

turze podw yższonej przeistaczają się w ciała krystaliczne. T ak np. z rostworu chlorni- ku glin u soda strąca glin k ę, która przy

szą rurą żelazną, obecnie zaś w tym celu wyrabiane są dość skom plikow ane przyrzą­

dy, odznaczające się w ielką w y to y m a ło ścią . Są to t. z. d ygiestory, czyli cylin d ryczn e na­

czynia platynow e, w staw iane w dokładnie do nich dopasow ane m ocne rury stalow e lub m iedziane, które mogą być bardzo szczelnie zaśrubow yw ane. W celu m ożli­

w ie dokładnego zam knięcia przyrządu, k ła ­ dzie się m iędzy otwór dygiestora i jeg o po­

kryw ę krążek ołow iany lub z innego m ięk­

k iego metalu, który mocno sprasow any za*

300° C. w naczyniu zam kniętem krystalizuje się w postaci korundu. M etoda ta bywa g łó w n ie stosow aną przy syntezie krzem ia­

nów . Na tej drodze, jak ju ż wiem y, F rie- d el i Sarasin otrzym ali ortoklaz przez dzia­

ła n ie krzem ianu g lin u na krzem ian potasu w naczyniu Żelaznem, szczeln ie zam kniętem j przy 550° C. i odpow iadającem tój tem p e­

raturze kolosalnem ciśnieniu. P ierw szy tę m etodę zastosow ał, ja k w iem y z historyi, Senarm ont, używ ając w prost zatopionej rur­

ki szk lan ej, D a u b r e e zastąpił ją w ytrzym ał- j

pełnia w szystkie nierów ności pokryw y i ru­

ry, zapobiegając ulatnianiu się pary wodnej.

Dobre zam knięcie dygiestora jest bardzo ważną czynnością, gdyż od niego zależy w łaściw ie pow odzenie dośw iadczenia. F i g .3 wyobraża digiestor nowej konstrukcyi, opi- i sany przez p. S. T hugutta. Jestto w ielk i żelazn y k ocioł K , m ogący pom ieścić w so ­ bie kilka naraz dygiestorów (di); k o cio ł ogrzew a się do żądanej tem peratury stoją­

cym pod nim, złożonym palnikiem gazow ym

L . A b y zapobiedz wahaniu tem peratury

(10)

794 W SZECH ŚW IA T. N r 50.

rurkę g azow y (g ) łączym y z regulatorem R, a ca ły przyrząd otaczam y dużym cylindrem blaszanym B i azbestow ym , nak ryw ając go krągam i azbestow em i (A s) i woj lok o wem i (F i), co jed n ocześn ie zm n iejsza p ro m ien io ­

w anie ciepła. W takich dygiestorach F rie- d iel i Sarasin dokonali sy n tezy kw arcu, ortoklazu, tryd ym itu , a L em b erg całego szeregu zeo litó w , leu cytu i in . J a k w id zi­

m y, m etoda ta, a czk o lw iek trudna a często­

kroć i niebespieczna, oddała ju ż znakom ite u słu g i syn tezie m ineralogicznej; p rzyp u sz­

czać należy, że na tej drodze będą d o k o ­ nane w p rzyszłości lic zn e d ośw iadczenia syntetyczne, od których sp od ziew am y się w yjaśn ien ia b u d ow y chem icznej krzem ia­

n ów , będącój obecnie jed n ą z n ajciem n iej­

szych k w estyj n ietylk o m in eralogiczn ych , lecz i chem icznych.

Co się ty czy innych m etod syn tetyczn ych , to w spom nim y tu tylk o o m etod zie elek tro ­ lity czn ej, zastosow anej po raz p ierw szy przez B ecąuerela do otrzym yw ania n ie ty lk o m e­

tali w postaciach krystalicznych, lecz ró w ­ nież i ich połączeń, jak ch lork u srebra, g alen y, redrutytu (siarku m ied zi) i t. d.

Zanurzając np. blaszkę srebrną i p rzym oco­

w any do niej w ęgiel w rostw ór kw asu s o l­

nego, B ecąu erel o trzy m y w a ł ch lorek srebra w ośm iościanacli zapom ocą prądu g a lw a ­ nicznego, ja k i się w y w iązu je przez z e tk n ię ­ cie cia ł w ym ienionych.

N iepodobna rów nież pom inąć m ilczeniem i ciekaw ych dośw iadczeń Sp rin ga, który d ok on ał syn tezy b łyszczu m iedzianego (sia r­

k u m iedzi) w prost p rzez sp rasow an ie o p iłek m iedzi i proszku siarki; ciśn ien ie, ja k ieg o w tym celu użyto, rów n ało się 5000 atm o­

sfer. D o św iad czen ie S pringa ma duże zna­

czen ie teoretyczn e dla g ie o lo g ii, d ow od zi bow iem , że i w przyrodzie m ogą w p ew ­ nych razach np. w procesach g ó rotw órczych pow staw ać zw ią zk i m ineralne na drodze czysto m echanicznej.

W obec d on iosłego znaczenia gien etyczn e- go, ja k ie posiada syn teza m ineralogiczna, w ażnem je s t bardzo ścisłe określanie p ro­

du k tów przez nią otrzym anych. Z powodu zby7t drobnych zw y k le rozm iarów m in era­

łó w sztucznych, badanie ich m usi b yć p rze­

prow adzone na drodze m ikroskopow ej.

D o d okładnego zaś określenia gatunku mi­

neralnego niezbędna je st znajom ość 1) jeg o postaci krystalograficznej, 2) stałych op ty ­ cznych i 3)rea k cy i chem icznej, jaka mu jest w łaściw ą. W szy stk ie te funkcyje zasadni­

cze m inerału m ożem y ok reślić ilościow o lub jakościow o przy pom ocy złożonego m ikroskopu m ineralogicznego. Badanie sk a ł syn tetyczn ych ja k i naturalnych, za­

sadza się na studyjow aniu m ikroskopow em ich szlifów .

S yn tezę m inerałów uważam y tylk o w tedy za dokonaną, je ś li z całą niezbędną w da­

n ym w ypadku ścisłością jesteśm y w stanie w ykazać i dow ieść w łaściw ych im chara­

k terów zasadniczych.

{dok. nast.).

J . M orozewicz.

0 OWADACH

m ieszkających na dębach.

O zd ob an aszych lasów d ąb , je s t je d n ą z r o - ślin najbardziej przez rozm aite ow ady na­

w iedzanych, pom im o znacznej ilości taniny, ja k ą w sobie zaw iera. W ielk ie rozm iary dębu, obszerne, g ład k ie i dość m iękkie liście jakoteż d łu gość życia roślin y n ie pozostają zapew ne bez w p ły w u na różnorodność i ob­

fitość fauny, która szuka p ożyw ien ia i p rzy­

tu łk u na dębach, z niem ałą szkodą dla ro­

ślin y .

M ieszkańcy dębu należą przew ażnie do grom ady ow adów i w najrozm aitszy sp o­

sób trapią króla naszych lasów . Jedne ow ady lub ich gąsienice podgryzają ko­

rzen ie, szczególniej u m łodych dębów , inne

w gryzają się w pień, toczą go, przenikając

n iek ied y aż do rdzenia; to znów , bardzo

w iele szk od n ik ów obiera m ieszkanie pod

korą, w m iazdze i w m łodem d rew n ie (bie-

lu ). Jeszcze inne atakują g a łęzie, w ten

sposób, że w gryzają się do środka (rdzenia)

gałązk i i tam drążą sobie chodniki. P ew n a

(11)

N r 50.

w s z e c h ś w i a t

. 795 liczba obiera żerow isko w paczkach, niszcząc

j e lub przekształcając w odm ienne utw ory.

N ajw ięk szy jednak zastęp szkodliw ych ow a­

d ów napada na liście, wyjadając tylk o ich m iąsz, albo całą, m iękką część blaszki, tak, że pozostaw iają zaledw ie grubsze nerw y.

P e w n a liczba gąsien ic drobnych m otyli pędzi życie w ew nątrz blaszki liścia, pom ię­

d zy górnym i dolnym naskórkiem , w yjada­

ją c sam m iąsz, obfitujący w chlorofil. In n e o w a d y nadgryzają ogonki liści i spow odo- w ują ich opadanie; to znów gąsienice z w i­

jają, w dość różny sposób, blaszkę liścia i oplatają nitkam i pajęczyny, w łasnego w y ­ robu i w tak urządzonem schronieniu żyją.

Z naczna liczba (galasów k i) owadów w y ­ w ołu je, w skutek zakłucia liścia przy sk ła­

daniu jajek, oryginalne narosty (dębianki), w ew nątrz których gąsienice żyją, karmiąc się w ew nętrznem i częściam i ow ych n ow o­

tw orów . W reszcie, n iew ielk a liczba szk o ­ d n ik ów niszczy ow oce dębu. W o g ó le ja k k o lw iek liczba ow adów m ieszkających na dębie, je st znaczna, bo dochodzi do k il­

k u set gatunków , to jed n ak n ie w szyscy m ieszkańcy dębu są w jednakow ym stopniu szk od liw em i. T y lk o bardzo niew ielu szk o­

d ników dębu niszczy całkow icie w krótkim czasie to drzew o, w iększość osłabia, ale nie zagraża życiu rośliny. N ieznaczna liczba o w a d ó w , szukająca schronienia na dębie d la sw oich jajek, gąsienic i poczwarek, p rzez w yw ołan ie różnych now otw orów , staje się pożyteczną do pew nego stopnia dla człow iek a.

W ed łu g K altenbacha, liczba ow adów pa- sorzytn ie m ieszkających na dębie w E u ­ ropie środkow ćj dochodzi do 500 prze­

sz ło gatunków . W ed łu g dzieła L eunisa {w ydanie 3 -cie , opracow ane p. D r. H . L u d w ig a prof z G iessen 1886), na trzech g a ­ tunkach dębu rosnących w Niem czech (Q uer- cus sessiliflora, Q, pedunculata i Q pube- scen s) m ieszka szkodników przeszło 400 gatu n k ów .

W stanach Z jednoczonych A m eryki Półn.

A . S. Packard w ym ienia 400 gatunków , mniój lub więcój szkodliw ych, żyjących na dębach, a naw et przypuszcza, że liczba ta, po dokładnem zbadaniu różnych gatunków dębu, dojść m oże do 600 i więećj gatunków . W kraju naszym z dokładnością spraw dza­

no istnienie ważniejszych szkódników dębu 40 gatunków , ale ogólna liczba ow adów żyjących na dębie niezaw odnie dochodzić po­

w inna do 300 i więcej gatunków . Z kilkuset gatunków owadów, które tak w Europie jako też i w A m eryce P ółn. m ieszkają na dębach, znajduje się tylko nieznaczna liczba praw­

dziw ych n iep rzyjaciół dębu, szerzących za ­ gładę tych drzew i których ukazanie się w większój ilości zaw sze praw ie zagraża istnieniu lasów d ębow ych. D o takich n ie­

bezpiecznych szkodników dębu w naszym kraju należą: G ąsienica brudnicy nieparki (L iparis dispar), gąsienica białki szaraw ki (O rgyia pudibunda), prządki w ędrownćj (C nethocam pa processionea),zw ójki zielonćj (T ortrex viridana), pędraki chrabąszcza (M e- lolonta vulgaris) i podjadki (G ryllotalpa) dla młodych roślinek, szczególniój w szk ół­

kach leśnych.

Z ogólnej liczby 400 am erykańskich szk o­

dników , najniebespieczniejsze są w edług P a- ckarda *).

1) M allodon melanopus (zbliżony d o P rio - nus).

2 ) Prionoxystus robiniae

3 ) E laphodion (bliski Ceram byxa).

4) Clisiocam pa disstria ) 5 ) A nisota Senatoria j 'U ^

M allodon, jest bardzo niebespieczny, szczególniój dla m łodych drzew, gd yż gą­

sienice (pędraki), w y lęg łe z jajek , żyją przez kilka lat i niszczą korzenie tych drzew, robiąc sobie przejścia w różnych k ie­

runkach w korzeniu. Z w yk le w yw ołuje gąsienica tego chrząszcza różne narosty na korzeniach, często skom plikowanój budowy, które wstrzymują, w zrost rośliny i zabi­

jają j?-

Pom iędzy ow adam i, które żyją w pniu, zasługuje na uwagę:

Prionoxystu8, jak o n ajszk od liw szy. Kobi on przejścia w drzew ie aż do rdzenia i ła ­ two przyczynia się do uschnięcia rośliny.

Owad ten jest niezm iernie płodny i składa tysiące jajek; jednak musi on mieć licznych

>) A. S. P ack ard . Les insectes nuisibles a u x fo-

reta. R evae Scientifique. A5 25, Tom 48, 1891 r.

(12)

W SZECH ŚW IA T. N r 50.

n iep rzyjaciół i p od legać w ielu niszczącym czynnikom , dość bowiem byłob y m ałej licz­

by zap łod n ion ych sam iczek, do zn iszczen ia całych lasów , a przecież w ystępuje on zw y ­ kle w mał^j ilości.

Z ow adów , m ieszkających w ew nątrz d ę­

bów , godnym u w agi je st E lap h od ion v illo- sum (bliski n aszego C eram byx‘a), ma on (gąsienica) zw yczaj podgryzania częściow o g a łą zek dębu, które podcięte spadają same na ziem ię. O w ad składa jajka na gałązkach, gąsienica żyje we w nętrzu gałązek , ale po­

trzebuje do życia pew nego stopnia w ilgoci, którćj na drzew ie m ieć nie m oże, stąd ow ad p rzygotow yw a upadek g ałązek na ziem ię.

N ieraz ziem ia, pod dębam i opanow anem i przez E laphodion , b yw a ca łk o w icie zasiana gałązkam i dębow em i. R zuca się z w y k le na gałązk i m łode 2-—3 cm grubości m ające i odcina z nich części na 2 cm d łu gie.

S kłada ja jk a na m niejszych gałązkach, gą­

sien ice w y lę g łe z łatw ością w ciskają się do środka gałązk i, niszczą całą tkankę z w y­

jątkiem tylko kory i w m iarę ja k się roz­

rastają przechodzą do starszych i tw ard ­ szych gałązek . D o szed łszy do p o ło w y sw o ­ jej norm alnej w ielkości, g ą sien ica sama sprow adza odłam anie się g a łą zk i, w której ż y j

e 5

przegryzając ją w poprzek w ten sp o­

sób, że najm niejszy w iatr ją łam ie i odryw a.

A m erykański entom olog F itsch bliżej zbadał sposób, w ja k i gąsien ica odbyw a w ęd rów ­ kę i następnie odpadanie gałązek . Zdaje się (w ed łu g 'p . F itsch a), że gąsien ica ma po­

ję c ie ja k głęboko trzeba n aciąć tkanki, aże­

by gałązka upadła, u czyn iw szy to, g ą sien ica j u su w a się w odcinek gałązk i p rzeznaczony do odpadnięcia, w przód je d n a k w ytw arza, pom iędzy chodnikiem w ew nątrz g a łą zk i j w yrobionym i m iejscem przełam ania p rze- | grodę, a raczej czopek (zatyczk ę) u tw o ­ rzony z w łó k ien elastyczn ych , za p ew n e

p ajęczyny w ysnutej przez gąsien ice, a że­

by zapew nić zam knięcie swej siedzibie. G dy gałązk a zdaje się być bliską odłam ania, g ą ­ sienica powraca i pogłęb ia nacięcie; przy

j

tej czynności n iek ied y zabija ją sam o d ła -

j

m ek gałązk i, je ż e li ta w ch w ili g ryzien ia się łam ie. Z w y k le gąsien ica spada razem I z odłam aną gałązką i w ew nątrz niej k ończy swój rozw ój, przem ieniając się w poczw ar*

kę i następnie w d orosłego ow ada.

K orzenie dębów am erykańskich n i s z c z y Cicada septem decim a, która w postaci gą­

sien icy żyje około 17 lat, w stanie zaś doj­

rzałym zaledw ie m iesiąc. In n y szkodnik,.

! ja k o gąsienica żyje tylk o lat 13 i rów nież napada na korzenie dębu, chociaż p rzy p a d -

| kowo. D o najgroźniejszych szkódników am erykańskich zaliczają gąsienice m otyli C lisiocam pa i A n isota, które same robią-

! w ięcej szk od y aniżeli razem w zięci pozostali n iep rzyjaciele dębu.

W roku 1882 A nisota była szczególniej

| obfitą w stanie P en sy lw a n ii, lasy ogołociła zup ełn ie z liści, a spadek jej pom iotu, spra­

w ia ł szm er do deszczu padającego podobny.

G ąsienica ta opatrzona jest w łoskam i pa- rzącem i, sprawiaj ącemi zapalenie skóry..

Z u p ełn ie odpow iada naszój prządce w ędro­

wnej (C nethocam pa processionea).

Sp om ięd zy ow adów m ieszkających na dębach, do najcharakterystyczniejszych n a ­ leżą bez zaprzeczenia galasów ki (C ynipidae) tak z pow odu sw oich obyczajów , jako też rozm aitych utw orów , jak ie w yw ołu ją na liściach i innych częściach dębu. L iczba gatunków g alasów ek je st bardzo pokaźna, d osyć tutaj przytoczyć, że w N iem czech podają galasów ek ok oło 70 gat. w A m eryce zaś północnej (A . S. P ack ard ) około 130 gat.

O pis god n iejszych u w agi gatunkó»v podam y poniżej, wraz z rysunkam i.

(dok. nast.).

A . S.

Towarzystwo Ogrodnicze.

P o s i e d z e n i e s i e d e m n a s t e K o m i s y i t e o - r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h o dbyło się dnia 1 G ru d n ia 1892 roku, o godzinie 8 w ieczorem , w lokalu T o ­ w arzystw a, C hm ielna K r 14.

1. P ro to k u l posiedzenia poprzedniego został o d ­ c zy tan y i p rzy jęty .

2. S ek retarz K om isyi przedstaw ił k ilkanaście

r zadszych ro ś lin , zebranych w g u b ern i S ied leck iej

p rz e z p ana B. E ic h le ra z M iędzyrzeca i n a d e sła ­

n y ch do R edakcyi W szechśw iata, a k tó r y c h spis

będzie podany w je d n y m z n astęp n y ch num erów

tego pism a. N ad to p an E ic h le r n ad esłał k ilk a g a ­

tunków orzeszków, w yw ołanych przez n ak łu cie

1 galasów ek, a m ianow icie:

Cytaty

Powiązane dokumenty

Warsztat Terapii Zajęciowej w Gorzycach, który jest placówką pobytu dziennego dla osób niepełnospraw- nych z Zakładu Opiekuńczo Leczniczego WOLOiZOL w Gorzycach i osób

NAZWA I ADRES ZARZĄDU ODDZIAŁU

Biuro Prasowe - Rudna - Rynek - Ratusz, 15 minut po dekoracji konferencja prasowa ze zwyciêzc¹ etapu Press Office Rudna the market place the town hall 15 minutes after

W naszym powiecie projektem zostaną objęci ucznio- wie i uczennice Branżowej Szkoły I Stopnia w Radlinie, Zespołu Szkół Ponadpodstawowych w Rydułtowach, Zespołu

Wydatki na jedną osobę na cały pobyt i na jeden dzień pobytu w Łodzi i w regionie łódzkim z podziałem na turystów i odwiedzających

• osoby urodzone w  latach 2000–2001, które wcześniej zostały uznane przez powiatowe komisje lekarskie za czasowo niezdolne do czynnej służby wojskowej ze względu na

Dopóki liczba pakietów obu klas nie przekracza pojemności bufora, czyli dopóki n = ^ N , zgłoszenia obsługiwane są zgodnie z regulam inem naturalnym , jeżeli

Gotowa, zamontowana w budynku łazienka nie różni się wizualnie niczym od łazienki powstającej drogą tradycyjną. MASBUD