Ś w i e c a
D r ż y n i e s p o k o j n i e płomień świecy od wiatru i niemocy ze zmoczenia Obok r e w o l u c j i karnawał trwa
nie chcę trwać żeby trwać
Cd czuwania tracę zmysły
z oczu k s z t a ł t prawdy i światło p z n & y wiary Jestem n a g i jak król żebraczy
b e z s i l n y jak wyważone drzwi
G d z i e ś miłość brzmi pijana p o c h y l o n e prostują się drzewa Ja z przyjaciółką świecą drgam lecz nie chcę skończyć jak ona
B i c i e serca jak ptak przetrącony skrzydłami uderza o ściany
n a w e t one n i e odpowiadają powietrzu które zamiast oddychać łka
G d z i e ś jest dobre jutro złe wczoraj dziś świeca powoli dogorywa
Noc b ę b n i b e z g w i e z d n y m i m y ś l a m i
gaszę ogarek n i e c h wspomnienie płomienia trwa
4 . 2 . 2 0 I 3 r .
Chciałem
C h c i a ł e m , żeby wszystko miało znaczenie:
szczegół p o m i j a n y , rutyna czynności spojrzała w s t e c z ,
ruch n i e z a u w a ż a l n y , sposób m o w y , drobne monety z reszty w s k l e p i e . Palenie p a p i e r o s a , zapalniczkom nadawałem imiona k o b i e c e , p o w i e t r z e .
To jak przekrzywia szyję łabędź pospolity i to że płowy g e s t gipsowej rzeźby codziennie płowieje coraz p e ł n i e j . Żeby słowa milcaąco wykraczały poza s i e b i e , dym nie wietrzał ostatecznie. B ł a h e sprawy, niepozorni ludzie
odnajdowali w życiu swoim i innych ważne m i e j s c e , zbliżało się do siebie r o z b i e ż n e . Dbałem o stare r z e c z y , zawierające historie, u w a ż a ł e m , by n i e rozdeptać ś l i m a k a , kto wie co m y ś l i , co oprócz mieszkania w muszli n i e s i e .
Rytuałem aby było wkładanie ulubionej k o s z u l i , na ogołocony krzew p a t r z e n i e . Wydarzeniem rozmowa przypadkowa w poczekalni u l e k a r z a , czy o niczym się okaże, postój zegara co sekundę, aby odetchnął czas stracony, uwierzył czas p r z y s z ł y , spotkanie z ukochaną kobietą w K o l o s e u m , n a parkowej ł a w c e , g d z i e muchy skrzydlatym amorkom wtórowały tumany mżawki skrzydłami zgarniając znad f o n & a n n y .
Nie tylko s ł o ń c e , księżyc czy gwiazdy robiły furorę w p o e z j i ,
ale i w r ó b l e , zmęczone t w a r z e , budki z p i w e m , spóźnione pociągi zwracały poetów uwagę.
Profil szarego budynku do rozbiórki niczym rysy A f r o d y t y znajdował w palecie malarza u z n a n i e . K a r i e r ę robiły pprócz sobót p o n i e d z i a ł k i , matowa firanka miejskiej rzeki zaszalała turkusowym f a l o w a n i e m , karnacja śmierci poczerwieniała ze w s t y d u ,
że pod jej skórą krew raz jeszcze zawrzała.
Chciałem czuć obecność wszystkiego w sobie i siebie we w s z y s t k i m ,
jak każdego zakończenia nerwu mrowienie. Widok nie jedynie z tego okna wysokiego zapierał dech s z y b o m , lecz także ten z niskiego parapetu zakurzonego kusił z m y s ł y , na duszy kaloryfera wywierał niezatarte w r a ż e n i e , a tańczący p y ł e m , zeschłymi l i ś ć m i , strzępami gazet i wspomnień wiatr miał u tańczących na błyszczących marmurach
partnerów w z i ę c i e . A ż e b y w ponurym niebie zakochała się t ę c z a ,
szatniarka stłamszona futrami gości poczuła się modelką n a wybiegu u A r m a n i e g o . I żeby dzieci nigdy nie d o r a s t a ł y , a starcy z a p o m n i e l i , iż są s t a r c a m i .
Niechcący
Niechcący wyszedłem na świat
tonący w przygnębiającej brzydocie z której wyrastały wieże szczycąc się przejmującym pięknem przebitych obłoków
Niechcący na światło dzienne wyszły senne ulice
unosiły i opuszczały głowy domów dyktowały rytm kroków Z grupy uczestników nieświadomych swych powinności pierwszy na ochotnika podniosłem rękę później opuściłem
Niechcący zacząłem pisać wypełniać niewysłowione usta potykającego się losu ciszę tajemnych głosów Z niechcącej miłości niespełnionej zapragnąłem prawdziwej choćby to b y ł jednodniowy motyl
W złocie topiły się moje uczucia
od niechcenia tężały ołowiem zmieniającym oczy z formy w odlew moja twarz z niewinnej plasteliny stała się niechcący winnym ciężaru kamieniem
Jestem tu niechcący nawet nie wiem gdzie
i po co i dlaczego w takim razie czegokolwiek chcę Staję się zaklętym w sobie bez odzewu echem
nieobecnym nieodzownym niechOącym westchnieniem
2 5.1.20l3r.
N i e d o b ó r
K a r m i n o w e u s t a to za mało o s t r e rzęsy p o d t r z y m u j ą c e b r w i włosy w l o k ą c e się donikąd
i&y' . , . /
N i e p r z y c i n a m 'pragnień
one są p u s z y s t o ś c i ą d o s k o n a ł ą e n t r o p i ą k a l e k i c h m a r z e ń
Oto stoję znów w e z w a n a przez p o m r u k lustra c o d z i e n n i e zmywam m a k i j a ż
blade p o l i c z k i to za mało
by zadowolić o d b i c i e p o p r z e d n i e g o d n i a Jutro r o z b i j ę lustro p r z e d i ^ ę r z g n ę się w m e t a f o r ę w e n e c k i e g o m o s t u w e s t c h n i e ń
A wigc u w i ę z i o n a w l a r w i e k o p c i u s z k a jestem « m a % % k r z y w y m z w i e r c i a d l e jutra
Pod obcasem trzeszczy uroda spóźnionej p ó ł n o c y m a m b ł y s z c z ą c e p a n t o f e l k i k a r m i n o w e u s t a
s t a l o w e rzęsy m o s t b r w i to w y s t a r c z y b y pokonać w e s t c h n i e n i e f a l u j ą c y c h p i e r s i
G d z i e ś
G d z i e ś na mapie jest miejsce
pogrążone w moim s m u t k u , serca ślad.
Ktoś je wydeptuje nieoswojony z n i m , s a m .
Zadają mu pytanie k l i m a t , ziemia, n i e b o , w i a t r . ,
Co tu robi? / ^ f
G d z i e ś n a mapie jest m i e j s c e , którego b r a k . N i e ma tam n i k o g o , prócz tęsknoty f a l , które wyrzucają n a obojętny b r z e g pienisty myśli skraj.
Orbitą miejsca jest poruszony mapy k s z t a ł t , orbitą mapy płynny serca ślad.
W i e m , że gdzieś w atlasie jest m a p a , n a mapie m i e j s c e , co c z e k a ,
lecz za d a l e k o , zbrakło a t l a s u , kartki z m a p ą b r a k .
S' '
Z kosmosu asteroida mnie w z y w a . 1
Zanim ją-losły szałem, roztopił ją galaktyczny, miłosny serca ż a r .
„ i / t -
13.I.20l3r.
Prawdziwe anomalia
Odrywa się od tektury ziemi od mgły nieba plagiat dnia unosi się oparem gradem opada Za lustro ma wiatr ten chuchając bez trudu wmawia mu prawdziwą twarz
Migrenę ma papieros kawa straciła smak wychodzi n a jaw że spałem sam
Scena pierwsza pierwszy akt łazienka z lustrem które uparcie twierdzi że to nie ja
To los z nudów wymyśla sobie ten teatr Zmieniam b i e l i z n ę podlewam puste doniczki Mnie się już nie chce w to grać
Zapowiadany od lat nowy spektakl w zapowiedzi bezczynnie trwa
Założę trupę z niepasujących do kwestii zdań i ruszę tym orszakiem hieroglifów
w poukładany zdarzeń fakt
lub scenę jednego aktora wprawię w ruch
b r a k widowni zastąpi m i zwietrzały marzeń chór
x x x
Jałowiec cię wykarmił ziemia jałowa trawa skoszona łan zboża położony chroniła mocna na rzece zapora Pierś chmury kłębiastej ssałeś na deser sutek wiatru
wciąż wygłodniały nowego pokarmu oczyma kolejnych wrażeń wyglądałeś
Pogod\/()ywała ocaleniem oraz obumieraniem
Na ramieniu marzeń siadałeś
zakurzonych skrzyniach kryjących pamięć o życiu na całego w pełnej krasie
Kiedy sztucer klęski w ciebie mierzył
serce na dłoni kładłeś żeby było mu łatwiej Tańczyły dla ciebie owdowiałe damy
pozbawione blanku gwiazdy fl^K'
zadzierały '»eea- zwiędłe kwiaty Dziś gryziesz pierś co wykarmiła porzucone szczenię lub fał!VŁj to
co z niej pozostałoja słowa które grzęzną w gardle regularnie narzekają że nie mogą cię wykarmić
29.XI.20IIr.
W samą porę
W samą porę s p a d ł d e s z c z . O s o w i a ł y m o s t w y k ą p a ł s i ę , zmył -Iliady s t ó p .
W samą porę s ł o ń c e u w o l n i ł o od d o l e g l i w o ś c i s a d .
D r z e w a w y p u s z c z a j ą p ą k i , p ą k i o t w i e r a j ą u m y s ł ,
p a c h n ą c e m y ś l i s i ę g a j ą g w i a z d . R o z b i e g a n e oczy c h w y t a j ą ,
c z e g o j e s z c z e n i e skradł c i e ń .
Usta p o r u s z a j ą słowami w p r z y j a z n ą d a l , k r o p k a u c i e k a , /fiie zamyka z d a ń .
W samą p o r ę pod w ł a ś c i w y a d r e s t r a f i ł z a t r z y m a n y c z a s ,
co pędził^§lep$ przez tyle l a t .
W samą porę jesteś t u j J ^ e b ę d ę c i e r p i a ł - serce p ę k ł o dawno t e m u .
W samą porę ze sztilem z a p r z y j a ź n i ł się w i a t r . Ż a g l e zaczęły i m p r o w i z o w a n ą sambę g r a ć .
S z a c h i m a t .
Spytałem o drogę
Spytałem o drogę Żyda wskazał mi ścianę
pod którą wszyscy płaczą
Spytałem o drogę Muzułmanina wskazał mi drogę do M e k k i
Spytałem o drogę Buddystę położył palec na ustach
zamknął oczy i milczał
Spytałem o drogę Chrześcijanina
rozłożył szeroko ręce spojrzał w niebo zal Ź y a o w i §?oni^mdo krzyża przybijać Muzułmaninowi odłożyć broń
D ' towarzyszyć sobie w drodze do -mrerber- ^jO*- a B u d d y ś c i e wypowiedzieć słowo
jakiego nigdy n i e słyszał Spytałem o drogę siebie
serce szarpnęło jak dziki koń a krew nieznanym hymnem
z brzegów żył wystąpiła
i minaret który wzywa
12.12.2012
Drugie ja
W tych godzinach namiętnych zamkniętych już przelicytowanych przez czas
ukryte jak w jaskini nietoperzy czeladź szanse których odtworzyć się nie da Umysł n o c ą odwiedza szczyty twoich snów jarzącym świtem obrzezana jaźń
stopami do góry w obłokach odcisnąć chociaż opar uwięzionego uczucia co wciąż na niebie gwiazdy tka
Tuż obok świeca spowalnia mrok ramię zastyga w powietrzu b e z oparcia cisza sięga dna
Ile słów trzeba jeszcze wysłać w nicość ile trzeba sprzeniewierzyć żeby pojawił się obrzęk echa k t ó r e ćmi wyciszeniem drugiego ja
I8.1.20l3r.
••oda krew
Go zrobić z tymi tęsknotami
płynnymi jak rtęć dokuczliwymi jak reumatyzm ze słowami których żadne zdanie nie mieści z nadzieją co jak piskorz wyślizguje się a w drżących dłoniach zamiast niej wodorosty C o z różą począć co na czuły dotyk
kolcami jedynie odpowiada uwalniając rozmarzoną krew a płatki i zapach pozostawia nie dla rannych
pewnych siebie choć pustych serc
K i e dla ciebie miłość zrozumienie żadne miejsce ten świat lecz szukasz gdzieś po drodze wyskakujesz z pociągu
a tam to samo i Z b y s z e k C y b u l s k i spod kół
nie może się* wydostać s i ^ a S t e d lewą ręką uczy się pisać
W końcu stajesz pod wulkanem
gdzie ITonsul n a czworakach pisze rozpaczliwie dobry tekst w chmurach zawiesił się wiersz zamiast wersetów na ziemię spada gorzki deszcz Pochylasz się pod rynną a z niej
zamiast ożywczej wody znowu lepka niespełniona k r e w . . .
2 4 . 8 . 2 0 l 2 r .
Doklei
Dokąd otworzyć usta rozprostować kości zabrać się z wiatrem
D o k ą d rozprowadzić smutek
zmęczonych oczu mgłę co po przez łzy szukają gwiaździstego spojrzenia Dokąd zapędzić siebie
do jakiej klatki z której zawsze można odlecieć donikąd
Dokąd wreszcie otworzyć i oczy i usta żeby zatrzymać wściekłą podróż samotnego światła
5«xli.2010
x x x
Zepsuło się słońce i księżyc nie naprawił M o j e myśli biegną do ciebie
Tam gdzie ciągle zamieć Snują się wizje wiatru który chciałby zamilknąć lecz wie że wtedy
wszystko byłoby na nic
Liczę gwiazdy i nie mogę się doliczyc zostaje zasnąć jednak realne sny
n i e pozwalają swobodnie onośc powiekom ciemao&c v eobie zamknąć
i
Rano jasność rani źrenice
parkiem przechadzają się liście Czuję źe jestem kocham
a l e serce jak domy zmierza wąską ulicą
5.10.2012 r.