• Nie Znaleziono Wyników

Drobiazgi Mickiewiczowskie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Drobiazgi Mickiewiczowskie"

Copied!
26
0
0

Pełen tekst

(1)

Wacław Borowy

Drobiazgi Mickiewiczowskie

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 38, 374-398

(2)

D R O B IA ZG I M IC K IEW IC ZO W SK IE

1. M ĄDRA ŻONA

Od lat przeszło sześćdziesięciu w y stę p u je w w ydaniach poezyj M ickiewicza m. i. w iersz zaczynający się od słów „K iedy szlesz b ilet b og aty m “. Ogłosił go po raz pierw szy W ładysław M ickiewicz („Dzie­ ła“ A dam a M ickiewicza, P a ry ż 1880— 1885, t. V s. 6) pt. „Im prom ptu pow inszow ania“ , o p atru jąc go dopiskiem : „Z autografu, oryginał nie m a żadnego ty tu łu . Te w iersze są z ro k u 1819. (P. W .)“. Ale w M u­ zeum M ickiewiczowskim w P a ry ż u a u to g ra fu tego u tw o ru w cale nie ma; jest tylko kopia nieznanej ręk i (w rękopisie n r 2, szczegółowo opisanym przez A dam a L ew aka w jego „K atalogu rękopisów M uzeum A. Mick. w P a ry ż u “, K rak ó w 1931). Ona to, zdaje się, była podstaw ą dru ku, ale n a czym w ydaw ca zasadzał sw oje przekonanie, że autorem tego błahego w ierszyka tow arzyskiego jest w łaśnie A dam M ickie­ wicz, nie wiadomo. W r. 1819 mógł być, ale wobec b ra k u auto g rafu samo przekonanie w ydaw cy (który n ieraz się m ylił w atrybucjach) jest za słabym dowodem. (Nie wiadom o te ż n a jakiej podstaw ie A. L e­ w ak przypuszcza, że rękopis te n pochodzi „z archiw um F ilo m atów “). W dalszych w ydaniach bezpieczniej będzie w iersz te n przenieść spo­ m iędzy bezspornych do „p rzypisyw anych M ickiew iczow i“ .

W ątpliw y ten u tw ó r m a niew ątpliw ie zabaw ną histo rię tek sto ­ wą. Jego pierw sza zw rotka brzm j (we w szystkich dotychczasow ych w ydaniach):

K iedy szlesz b ile t bogatym , N iech aj m a brzegi złocone; F ircyk a obdarz p strok atym , A różow ym m ądrą żonę.

Dlaczego m ąd rą żonę różow ym ? Co m a różow ość do m ądrości? I skąd pom ysł w y odrębnienia m ądrej żony spośród innych? Czy to coś

(3)

DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 7 5

na podobieństw o panien biblijnych, któ re, jak wiadomo, były w poło­ w ie m ąd re a w połowie głupie? N ikt jakoś nad ty m się nie zastan a­ w iał.

A tym czasem rękopis p ary sk i (w spom niany w yżej) w y jaśn ia za­ gadkę. A raczej dowodzi, że w cale zagadki tu nie ma. C zw arty bo­ w iem w iersz brzm i w nim inaczej niż w druku:

A różow ym m odną żonę.

Je ste śm y w domu. Chodzi o ,,żonę m odną“ , któ ra od czasów s a ty ry K rasickiego pod ty m ty tu łem stała się popularn ym typ em lite­ rackim . No, a k to m a choć jak ie tak ie pojęcie o modzie kobiecej pierw szych dziesięcioleci X IX w ieku, ten wie, jak kolor różow y był w niej u przyw ilejow any.

Błąd więc tekstów drukow anych rzuca się w oczy. B rzm ienie rę ­ kopisu usuw a w szelkie co do niego w ątpliw ości.

2. PŁC I PIĘK N A

„Płci piękna gasi prag n ienie m u szkatem “ . Takie słowa czytam y w p ierw o dru k u „Zim y m iejsk iej“ (w. 55), k tó ry się m ieści w „Ty­ godniku W ileńskim “ 1818 r. (VI 254).

M ickiewicz nie uznał „Zim y m iejsk iej“ za godną p rzed ruk o w a­ n ia i do żadnego z książkow ych swoich zbiorów jej nie w cielił. Do zbiorow ych edycyj w chodzi ona dopiero od w arszaw skiego w ydania jego „P ism “ z r. 1858— 1859 (V 235). A utograf się nie zachował. P rzed ru k o w u jąc więc dziś ten u tw ó r nie m am y innej podstaw y dla jego tek stu ja k ów pierw odruk.

Co sądzić o m ianow niku „płci p ięk n a “ ? G dybyśm y tak ą form ę zrtaleźli w k tó ry m ś z dzisiejszych tygodników czy m iesięczników , mo­ glibyśm y z w ielkim praw dopodobieństw em przypuścić po p ro stu błąd d ru k u . Ale w r. 1818 nie znano linotypu, a red ak cje m iały na ogół uw ażnych korektorów . Więc z tak im przypuszczeniem nie m ożemy w ystępow ać ta k pochopnie. Skądże w ięc m ianow nik „płci“ ? Nie troszczy się o to w iększość kom entatorów . W yjątkow o K onrad G ór­ ski w swoich doskonale opracow anych objaśnieniach i przypisach do „W yboru drobnych u tw o ró w “ M ickiewicza („W ielka B iblioteka“ n r 138, bez daty) zw raca na tę form ę uw agę i pisze: „ P ł c i — bardzo rzad k o używ ana oboczność m ianow nika p ł e ć“.

(4)

Z tą sam ą „obocznością“ (jeśli ta nazw a tu trafna) spotykam y się w „B ardzie polskim 1795“ A. J. Czartoryskiego (w pierw szej redak cji; w. 540 w edle w y d an ia K allenbacha): „I czasem p ł c i się tk liw a r a ­ dośnie rozżali“ .

Zjaw isko to nie je st w yjątkow e. U H. Juszyńskiego („R ym y i p ro za“ , [II], 1787, s. 11) sp otykam y się z m iano w nikiem „ św iąty n i“ , a w ięc z podobnym przeniesieniem z jednej grom ady d ek linacyjn ej do innej (w ty m w y p a d k u bliższej):

Ł ączcie p ra w ice, n i w am ta ś w i ą t y n i B ron i m iło stek , n i złote ołtarze.

W jednym z p ó źniejszych tekstów , m ianow icie w parod ysty cz- n ym w ierszu „P oeta m y śliw iec“ , podpisanym lite rą L., a druko w any m w „E chu“ 1841 r. w n r 8 (znanym mi z odpisu Zenona Przem yckiego), znajdu jem y m ianow nik „ m y śli“ :

W tenczas jego m y ś l i skora Co raz n o w y ch sił dobyw a.

P rzykładów niew ątp liw ie dałoby się znaleźć w ięcej. P rzy p o ­ m inam sobie, jak p rzy jaciel m oich lat m łodych E ugeniusz Elzenberg (jeden z inicjato rów now ej polskiej lite ra tu ry w ojskow ej, poległy w r. 1919) w k ap italn ej p aro dii kabotyna g rającego ro lę R yszarda III recytow ał z kom icznym patosem w toku fantasty czneg o tek stu m. i. trzynastozgłoskow iec: „R ęka m i uschła jak o l a t o r o ś l i m łoda“ . „Płci“ , „m yśli“ , „ la to ro śli“ to rzeczow niki z jed n ej kategorii de­ klin acy jn ej (typu „kość“), k tó ry m przejście do innej (typu „p an i“) u łatw iły zapew ne jednakow o w tych obydw u kateg o riach k sz ta łtu ją ­ ce się form y innych przy p ad k ó w (celownika, m iejscow nika, a przede w szystkim wołacza, k tó ry i w m ęskich rzeczow nikach czasem fu nk cję m ianow nika p rzyb ierał: tu i owdzie np. słyszy się czasem, że „K aziu m ów ił“ itp.). P rzy k ład „św iąty n i“ dowodzi, że ty p „ p a n i“ był a tra k ­ cyjny i dla bliższych m u rzeczow ników ty p u „ b an ia“ .

W czym było źródło atrak cji? P rzypuszczalnie w tym , że rz e ­ czowników ty p u „ p a n i“ je s t bardzo mało, k ażd y now y m usiał zadzi­ wiać, nadaw ał się w ięc w y b itn ie do m echanicznej „poetyzacji“ , albo... do jej parodii. N ie je st to bez znaczenia, że spo tykam y się z tym i form acjam i u jednego słabego poety (A. J. C zartoryskiego) i u czte­ rech hum orystów .

(5)

DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 7 7

W w ierszach X V III w iek u częściej się p rzejaw iała dążność przeciw na: żeby rzeczow niki z g ru p d ek lin acy jn y ch m niej obfitych przenosić do obfitszych. Były to p ró b y w y ró w n a n ia m orfologicznego zgodniejsze z ogólnym i ten d en cjam i języ k a i praw dopodobnie odby­ w ały się nie bez w pływ u gw ar. U K rasickiego czytam y np. „Znać z t w a r z [...] pow agę“ („M onachom achia“ , II 63), „m y s z n ęd z­ ny ch o sta tk i“ („M yszeis“ , I 18) itp . R ozm iary m asow ego zjaw iska p rzyb rało zwłaszcza stosow anie końców ki -ów w dopełniaczu 1. m n. nie tylk o do w szelkich rzeczow ników m ęskich, ale i do żeńskich i n i­ jakich: „czcicielów “ , „przyjaciołów “, „gusłów “ , „p ieśnió w “, „ trą b ó w “ , „m yszów “ (u K rasickiego); „m orzów “ , „śm ierció w “ , „pow ieków “ (u W oronicza) itp. I tej je d n a k ten d e n c ji (która się zresztą nie ro z­ szerzyła na prozę) oparł się k o n serw aty w n y in sty n k t języka.

3. KRUK, NIE K O N IK

Proszę otw orzyć w y d anie M ickiewicza (którekolw iek: bo w kw estii, o k tó rą chodzi, nie m a m iędzy nim i różnic) na stronicy za­ w ierającej początek b a jk i „Z ając i żab a“ . J a k się to tam b o h a te r skarży?

— „A ch n ie m asz pod sło ń cem L ich szego p o w o ła n ia jak zostać zającem ! Co m ię w d zień p ies, lis, k on ik , k an ia

I w rona, N a w e t i ona, Jak chce, tak gania.

Dlaczego tak a kolejność w w yliczeniu prześladow ców ? Pies, lis — dw a zw ierzęta. K ania, w ron a — dw a ptaki. Dobrze. A le czem u m iędzy nim i konik? I jak i to konik? M oże m ały koń — jako trzeci re p re z e n ta n t „kró lestw a zw ierząt“ ? Ale n a jm n ie jszy n a w e t koń chy­ ba b y w yprzedzał psa i lisa w tej serii, k tó ra idzie decrescendo. I nie w iadom o, dlaczego b y go zając ta k pieszczotliw ie nazyw ał. Nie, stanow czo, o m ałym kon iu nie m oże tu być m ow y. A w ięc o ko­ n iku polnym ? Logicznie m iałby on tu sw oje m iejsce, jako p rze d sta ­ w iciel innego „k ró le stw a “ istot żyw ych. Ale... Są aż trz y ale. D la­ czego konik polny p rzed ptakam i? I jak że to -i kan ia, i w ron a zostały uznane za m niejsze od niego (o w ronie m ów i zając: „n aw et i ona“ )? No a przede w szystkim — czy to p raw d a, że k o nik polny zająca ,,jak chce, tak g a n ia “ ?

(6)

B ajka M ickiewicza rozw ija po sw ojem u tem at „z L afo n tain e’a “ , ja k głosi uw aga p rzy jej ty tu le. Ale te k st lafontenow ski nie pomaga do rozstrzygnięcia naszych w ątpliw ości, bo tam tego w yliczenia prześladow ców z a ją & n ie ma.

B ajka była ogłoszona dopiero po śm ierci M ickiewicza (po raz pierw szy w w ydaniu p aryskim „P ism “ poety 1860— 1861, t. I, s. 200). A utografu jej n ie znam y. Źródłem tek stu drukow anego je s t kopia dokonana rę k ą A lek san dra Chodźki i zachow ana w M uzeum M ickie­ w iczowskim w P a ry ż u (rękopis n r 9). K opia to jed n a k aprobow ana przez autora, k tó ry dokonał w niej w łasnoręcznie dwóch popraw ek (w w. 17 i 21). Otóż kopia ta potw ierdza nasze w ątpliw ości i daje zarazem ich w yjaśn ien ie. Nie m a tu w cale „konika“ . Szereg nie­ przyjaciół zająca jest taki:

p ies, lis, kruk, kania I w rona...

Do pierw szego w ydania po pro stu w k rad ł się błąd (odczytania czy d ru k u — tru d n o wiedzieć) i stąd długie życie „konika“ , k tóre jed n ak m usi się ju ż sk o ń czy ć1.

4. P U P IL A XX

Sonety m ickiew iczowskie nie staną się ani lepsze, ani gorsze, jeśli się ostatecznie dowiem y, do kogo w życiu p rak ty czn y m były adresow ane. Ale dla biografów poety to kw estia in teresu jąca i nie należy się dziwić, że L eonard Podhorski-O kołów ty le jej arty ku łów poświęcił i ty lu (jak m ożna wnosić z reakcyj prasow ych) czytelników nim i poruszył.

Niepodobna było oczekiwać, że tyle św iatła padnie na tę sp ra ­ wę... z A m eryki — dzięki w znow ionem u zainteresow aniu dla „fan ta- styczki“ okresu „W iosny ludów “ M arg arety F u lle r i dzięki tem u, że L eonard W ellisz sięgnął do jej p am iętników (zob. jego „The F rie n d ­ ship of M. F u lle r d ’Ossoli and M. M ickiewicz“ , N. Y ork 1947, s. 19).

1 P op raw n y tek st zarów no tego jak i in n y ch om a w ia n y ch tutaj u tw orów m a być p odany w p rzy g o to w y w a n y m ob ecn ie (październik 1948) do druku „ w y ­ d an iu narod ow ym “ p oezji M ick iew icza. M a się ono oprzeć na tek ście p rzygoto­ w a n y m dla „w ydania sejm o w eg o “, a z p racy nad tym w y d a n iem w y n ik ły p rzed ­ sta w io n e tutaj uw agi.

(7)

DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 7 9

Ale i znacznie bliższe nas dokum enty nie były dotychczas dla tej sp raw y w yzyskane. M am. na m yśli przede w szystkim k opiariu- sze O nufrego P ietraszkiew icza, z k tó ry m i nie w iem co się dziś dzieje, ale k tó re p rzed w ojną znajdow ały się w p ry w a tn y m zbiorze p. S ta ­ nisław y P ietraszk iew iczów n y w W ilnie i były łatw o dostępne dla studiów . Istn ien ie ich n ie było też żadną tajem nicą. K orzystał z nich ju ż K allenbach. Przecież to w łaśnie fakt, że się w nich zna­ lazły dw a odpisy sonetu „G dzie daw niej źrenicam i“ , został przez n ie ­ go uzn an y za okoliczność ro zstrzygającą w sporze o jego au te n ty cz ­ ność. Podobnież ty lk o n a podstaw ie dw u odpisów w kopiariuszach P ietraszkiew icza uznany został przezeń za niew ątpliw ie m ickiew i­ czowski sonet „Rozeszliśm y się w czora“ . (Przekonanie K allenbacha podzielili i inni w ydaw cy, naw iasem m ówiąc, ze zbytnią pew nością: bo w śró d odpisów Pietraszkiew icza są nie tylko w iersze jego w ie l­ kiego przyjaciela; ju ż K allenbach się sparzył n a niektórych, zbyt skw apliw ie je M ickiewiczowi przypisując w 2 wyd. swojej m ono­ grafii; zob. m oją n o tatk ę „M ickiewicz praw dziw y czy n iep raw d ziw y “ w „Tygodniku Illu s tr.“ 1919, n r 33). W śród odpisów P ie tra sz k ie ­ wicza z n ajd u je się tak że kopia „Ody do M łodości“ , k tó rą ró w ­ nież w yzyskał K allenbach dla w ydania brodzkiego „Pism “ poety (I s. 116).

Ale kopiariusze P ietraszkiew icza są w ażne i z innych jeszcze w zględów. Przede w szystkim dlatego, że mieszczą się w nich odpisy sonetów i innych w ierszy m ickiew iczowskich (głównie z okresu rosyjskiego), i to w red ak cjach odm iennych od drukow anych, a czę­ sto niezgodnych także ze znanym i autografam i. D okonane były n a j­ w idoczniej z jakichś innych, nie zachow anych, autografów , w y ra ż a ­ jących in n e stadium u stalającego się stopniowo tekstu.

O tóż znam ienna tu je st ty tu la tu ra sonetów . U derza zwłaszcza ty tu ł son etu „P atrzysz m i w oczy, wzdychasz; zgubna tw a p ro sto ta “ (w d ru k u XII). W w y d an iu m oskiew skim (1826) i petersb u rsk im (1829) m a on ty tu ł: „Do***“ ; w w yd aniu paryskim 1844 r.: „ D o “ W kopii P ietraszkiew icza nie ma ani trzech gw iazdek, ani pięciu k ro ­ pek. Z n a jd u je m y tu ty tu ł: „Sonet do P u p ili X X “ .

P upila! Nie przypom inam sobie, żeby ten w y raz był u ż y ty przez M ickiewicza gdzie indziej (kiedyż będzie ten słow nik m ickiew iczow ­ ski?!). A le przecież był to w yraz uży w any pow szechnie (rzecz zna­ m ienna, że Słow nik W ileński z r. 1856, objaśn iając go synonim am i „w ychow anka, zostająca pod opieką“, w cale nie podał oboczności „p u p ilk a“).

(8)

Pupila! Sam ten w yraz je st rysem p o rtre tu . Może ją a u to r sonetów w ychow yw ał literacko? Może czytyw ali razem poetów , jak przez n im i Paolo i Francesca?

J e s t to jed y n y sonet w kopiariuszu pietraszkiew iczow skim o ta ­ kim ty tu le. Ale je st k ilka sonetów noszących ty tu ł: „Sonet do X X “. Są to (w kolejności wpisów) sonety: „N ieszczęśliw y kto p ró żn o “ (w d ru k u XI), „G adam z sobą“ (w d ru k u II), „Pierw szy raz ja m n ie­ w o ln ik “ (w d ru k u XIII), „Luba, ja płaczę“ (w d ru k u XIV). N ato­ m iast sonet „Odpychasz m ię “ (w d ru k u XX. „Pożegnanie. Do D. D .“) nazw any jest „Sonetem do D onny G iovanny“ , a sonet „N ieszukany tw ój u b ió r“ (odpow iadający drukow anem u III) m a ty tu ł: „Sonet do M .“. In n e w pisane tu sonety — m ianow icie „Rozeszliśm y się w czo- r a “ , „D obranoc“ (druk. XVI), „Dzień do b ry “ (druk. XV), „D obry w ieczór“ (druk. XVII), „Z P e tra rk i: B enedetto il giorno“ (druk. X), „R endez-vous w g aju B elv.“ (druk. IV), „Ledw ie w nidę, słów k ilk a “ (druk. XVIII), „Potępi n a s św iętoszek“ (druk. V) — nazw ane są po pro stu „sonetam i“ . W pisany dalej jeszcze w iersz „M oja pieszczotka“ nosi ty tu ł „D onna G iovanna“ .

W sam ym tekście ty c h u tw orów je st w iele odm ian. Z ostały one w szystkie zestaw ione w dodatku filologicznym do tek stu opraco­ w anego dla I t. „W ydania sejm ow ego“, którego d ru k nie je st n a razie przew idyw any. W spomnę tu o jed nej: w łaśnie z om aw ianego „So­ n e tu do P up ili X X “ . W d ru k u w w. 10 czytam y: „Tyś dziecko“ ; u Pietraszkiew icza: „Tyś czysta“.

5. SMUTNE RYSY

J e st rzeczą m ożliwą, że przekład „P rzypom nienia“ z A leksan­ d ra P uszkina był dokonany przez M ickiewicza pośpiesznie w czasie d ru k u p etersburskiego w y d an ia „P oezyj“ (1829) dla zastąpienia je d ­ nego z utw orów u su n ięty ch przez cenzurę (podobnie jak „P o d ró żn y “ z Goethego). Tu w każdym razie (I 281) m ieści się jego p ierw o d ruk .

Mickiewicz nie był „urodzonym tłum aczem “ , i w przek ładach jego obok m iejsc św ietnych są i słabe. Na jed ne i drugie daw no zw róciła uw agę k ry ty k a. P rzek ład „P rzyp om n ien ia“ (mało dotąd rozw ażany) napew no nie n ależy do najtęższych. Ale je st w n im je ­ den szczegół tekstow y szczególnie dziw ny, n a k tó ry , o ile m i w iad o­ mo, nie zwrócono dotychczas uw agi. Żeby go uw ydatnić, trz e b a przytoczyć całą dru g ą połowę utw oru:

(9)

DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 381 M ary w rą w m yśli, którą tęsk n o ta przytłacza

I trosk oblegają roje;

W tenczas i P rzyp om n ien ie w m ilczen iu roztacza P rzede m ną sw e d łu g ie zw oje.

Ze w strętem i p rzestrachem czytam w ła sn e d zieje, Sam na sieb ie p om sty w zyw am

I serd eczn ie żału ję i gorzkie łzy leję, Lecz sm u tn ych ry só w n ie zm yw am .

„S m utnych ry só w “. Rysów czego? Przecież na „zw ojach“ P rzy po m n ien ia nie było obrazu (na k tó ry się patrzy), ale pism o (któ­ re się czyta)!

M oże n as oświeci oryginał. Otóż w oryginale tego u tw o ru („W ospom inanije“ z r. 1828) w y stęp u je „zw ój“ P rzypom nienia w licz­ bie pojedynczej („sw itok“), co daje jeszcze w y raźniejszy obraz tek stu do czytania (spisanego n a sposób antyczny, co odpow iada z lekka kla- sycyzow anem u tonow i całego utw o ru, m ającego m. i. tak ie w y rażenie ja k „stogny g rad a “). P oeta „czyta sw oje życie“ z tego zw oju; drży p rzy tym , m iota przekleństw a, sk arży się głośno, w ylew a gorzkie łzy, ale:

No strok p ieczaln ych n ie sm yw aju

t. j. nie zm yw a sm utnych w i e r s z y . „S tro k i“ m ogą to b y ć za­ rów no w iersze w sensie graficznym (a więc i w iersze prozy), jak w iersze w sensie w ersyfikacyjnym . Przyj ąwszy to drug ie p rzy ­ puszczenie, m ożna było „stro ki“ przełożyć m etonim icznie jako „ ry m y “ .

K to wie też, czy poeta nie napisał „sm utnych ry m ó w “ , a w yraz „ry só w “ nie zawdzięcza swojego istnienia tylko błędow i d ru k a r­ skiem u! Błąd ten, jako nie rażący, mógł u jść uw agi korekto rskiej poety i u trw alić się przez pow tarzanie: w yraz też „rysów “ spotyka­ m y w e w szystkich w ydaniach, w k tó ry ch „P rzy po m nienie“ było przedru k o w ane za życia poety (Poznań — W arszaw a 1832, W arsza­ w a 1833, P a ry ż 1836, P a ry ż 1844), i we w szystkich późniejszych.

Czy z tych uw ag należy w nioskować, że doradzam przyszłym w ydaw com drukow ać o statn i w iersz w postaci

Lecz sm utnych rym ów n ie zm yw am ?

W cale nie! Bo dom ysł o błędzie d ru k arsk im jest tylk o dom y­ słem. Poeta mógł m ieć ostatecznie w chw ili m niej szczęśliwej po­

(10)

m ysł m niej szczęśliwy. Cokolwiek byśm y m ogli powiedzieć na rzecz „ry m ó w “ , stoi przeciw ko nim pow aga i pierw odruku, i ty ch dwóch późniejszych w y d ań (Paryż 1836, P a ry ż 1844), k tó re były dokonane p rzy udziale poety. A dla w ydaw cy-filologa przede w szystkim dowo­ dy zew nętrzne są w ażne. „Przeciw tekstow i n aw et sm aku n ie “ , ja k m ożna by dla dzisiejszego u ży tk u edytorskiego sparafrazow ać sta rą dew izę M arcina Bielskiego. Po starem u więc d ru k u jm y : „sm ut­ nych ry só w “. A le dla tego i owego z czytelników będzie dobrze, jeśli się dowie, m iędzy jak ą się tu przem yka Scylla i C harybdą.

6. CO CZYM PACHNĘŁO?

W iersz zaczynający się od słów „Śniła się zim a“ , a będący poe­ ty ck ą rela cją ze snu w D reźnie 1832 r., zachował się w autog rafie (w rękopisie 32 M uzeum M ickiewiczowskiego, opisanym przez L e­ w aka w katalogu 1931 r. i przez Pigonia w pracy „A utograf Zdań i U w ag“ , W ilno 1928, s. 3). P ierw sza w zm ianka o nim podana była w arty k u le „D odatku m iesięcznego do Czasu“ 1856 r. (II 413), ale ogłoszony został po raz pierw szy przez W ładysław a M ickiewicza do­ piero w w y d aniu paryskim „Dzieł“ poety 1880— 1885 r. (w skróce­ niu: P 80) w t. V n a s. 11.

N ajw iększą tru d n o ść dla w ydaw cy nastręcza tu w. 35, k tó ry w autografie n ap isan y został najoczyw iściej błędnie:

Różą p ach n ęły góra P alatyn u .

Takie om yłki pióra, z pośpiechu, nieuw agi, są w autografach M ickiewicza (w szystkich okresów , a zwłaszcza późniejszego) bardzo częste. Ja k aż jed n a k m a być lekcja popraw na? Co poeta chciał n a ­ pisać?

W ładysław Mickiewicz w ydrukow ał:

Różą p ach n ęły góry P alatynu.

Mało zm ienił, trzeba przyznać, w (oczywiście błędnym ) tekście autografu. Ale lekcja jest nie do przyjęcia, bo góra P alaty n u , jak pow szechnie w iadom o, jest tylko jedna.

Pigoń w swoim w ydaniu „Poezyj“ M ickiewicza (Lwów 1929, I 396) pierw szy w prow adził lekcję odm ienną:

(11)

DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 8 3

Ta lekcja nie kłóci się z geografią, ale daje tek st niesłychanie barokow y. Nie górze różą każe pachnąć, ale róży górą. To u M ic­ kiewicza niepraw dopodobne.

Sądzę, że intencjom poety odpowiada jedy nie lekcja:

Różą p ach n ęła góra P alatyn u .

7. RECU LER PO UR M IEUX SAUTER

Zauw ażono nieraz przy b ad an iu tw órczości pisarzy dw ujęzycz­ nych, że niek tó re ich w y rażen ia i obrazy, zadziw iające szczęśliwą śmiałością czy plastyką, okazują się czasem tylk o szczęśliwie p rze­ transponow anym i, ale zw yczajnym i zw rotam i ich drugiego języ ­ ka. Bardzo w ym ow ne przykłady znaleziono np. w prozie Conrada. P ew ne jego zdania, niezw ykle finezyjne po angielsku, okazują się zupełnie potocznym i, kiedy je przełożyć na francu sk ie albo na polskie.

Zdaje się, że m ożna w skazać na podobny przy kład u M ickiew i­ cza. Do szczególnie obrazow ych zdań w „K sięgach Pielgrzym stw a Polskiego“ należy niew ątpliw ie to, k tó re zam yka rozdział X:

G otując się do przyszłości, potrzeba w racać się m y ślą w przeszłość, ale o ty le tylko, o ile czło w iek gotu jący się do p rzesk oczen ia row u w ra ca się w tył, aby się tym lepiej rozpędzić.

Otóż całe to obrazow e porów nanie do skoku z rozpędem , k tó ry w ym aga pewnego cofnięcia się, jest tylko rozw inięciem pospolitego francuskiego idiom atu „rec u ler po u r m ieux s a u te r“ .

Stw ierdzenie tej genezy obrazu m ickiew iczowskiego w cale nie um niejsza jego oryginalności. Bo fran cu sk ą kliszę językow ą poeta nasz ożywił, u w y d atn iając i w zm acniając jej z a ta rtą w potocznym użyciu treść obrazow ą (Larousse znaczenie zw rotu tłum aczy jako: „tem poriser pour m ieux p ren d re ses av an tag es“). Przeniósł tę tre ść do polszczyzny tak, że brzm i w niej zupełnie n a tu ra ln ie , a zarazem po poetycku świeżo. No i z jak że głęboką m yślą ją związał!

8. W ĄŻ I LIS

Pow szechnie się mówi, że b ajk a m ickiew iczowska „Żaby i ich k ró le “ jest swobodną, in d y w id u aln ą tran spo zycją b ajk i L afon­ ta in e ^ pt. „Les G renouilles qui dem an d en t u n Roi“ (III 4). Owszem, tem a t jest ten sam i rozw inięty w ogólnych zarysach podobnie. Ale

(12)

nie bez różnic, n aw et w personelu. N ajbardziej u d erzająca jest w tym , że u L a fo n ta in e ^ Jow isz jako drugiego m onarchę posyła ża­ bom żuraw ia („une g ru e “) :

Qui le s croque, qui le s tue, Qui le s gobe à son p laisir.

U M ickiewicza, ja k w iadom o, Jow isz, zdegradow aw szy „króla K ija “ , „zam ianow ał w ęża k ró lem żabim “ . Opis jego obłudnych, chy­ try c h , złośliw ych i ty ra ń sk ic h rządów w ypełnia całą d ru gą część b ajk i, nie m ającą już analogii u L a fo n ta in e ’a. T en opis jest nieza­ przeczoną w łasnością arty sty czn ą M ickiewicza. A le n ie on p ierw ­ szy dał w ęża n a zastępcę żu raw ia lafontenow skiego. Pom ysł ten m iał ju ż K niaźnin, k tó ry tak że nap isał p a ra fra z ę b a jk i francuskiego poety pt. „Zaby o k róla proszące“ (i ogłosił po raz pierw szy w 1776 r., a w zm ienionej red ak cji w 1788). Jow isz zesłał u niego żabom „w od­ nego W ęża“ : (cytuję red a k c ję późniejszą) — „ten począł chw ytać na ząb je srogi, — jed n ą po d ru g ie j: darm o niebogi — bez siły i bez orę­ ża — od sw ojej zguby zm ykały: — i tru n ą ć n aw et nie śm iały“ .

J a k w idzim y, M ickiewicz p arafrazo w ał raczej K niaźnina niż L a fo n ta in e ’a.

Podobnie było i w bajce „Lis i K ozioł“. Zw ykle, i nie bez racji, zestaw ia się ją z b a jk ą lafontenow ską „Le R en ard et le B ouc“ (III 5). A le w ypadki u francuskiego poety ukształto w ane są dość odm iennie. Lis z Kozłem schodzą u niego razem do dołu, żeby się napić wody. K iedy ugasili pragnienie, Lis podaje sposób w ydostania się: niech Kozioł przysunie się do ściany i jem u, Lisowi, u łatw i w yjście, a już on potem Kozła wyciągnie. Kozioł u z n a je p ro jek t za św ietny, pom a­ ga Lisowi; ten w yszedłszy pozostaw ia tow arzysza w studni, pow iada­ jąc, że, gdyby m iał rozum tej w ielkości co brodę, nie byłby lekkom yśl­ nie tam wchodził. M orał: „w każdej rzeczy trzeb a się zastanaw iać n a d końcem “.

Nie m a tu, jak w idzim y, ani przypadkow ego w padnięcia Lisa do studni, ani jego pierw szego fo rtelu , przy pom ocy którego w ciąga Kozła do dołu. Otóż obydw a te pom ysły znajd ujem y u K niaźnina, k tó ry sw oją p arafrazę u tw o ru L a fo n ta in e ’a zam ieścił już w zbiorze „ B ajek “ (1776), a p rzero bił ją do zbiorowego w y dania „P oezyj“ (1787— 8). P odaję tek st późniejszy (krótszy): „F ilu t arcydoskonały Lis, w zam ysłach sobie cały, Gdy o stry m w ęchem w dalekie stro ny B y stra jego m ierzy zdrada, Sam też na nią zaślepiony Do studn i w p a ­ da. Gdy raz i drugi p różno podskoczy, Ogon podw inie i spuści

(13)

DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 8 5

oczy. — I cóż ty m yślisz? że zginął? Ten, co nam sp rzyja i szkodzi, Los, jem u Kozła naw inął. Z ajźrzy do stu d n i: Lis brodzi. „Co tu po­ rabiasz, mój kum ie? M inka coś ci niew esoła...“ Ale ten, k tó ry w y w i­ nąć się umie, „O gdybyś wiedział, zawoła, Ja k a to słodycz tej wody! Fraszk a lipcowe miody! I ty się ze m ną te ż n a p ij!“ — U słuchał Kozieł i na dół się skwapi. A tu Lis wskoczy n a brodacza rogi, S tam tąd na kraw ędź, i dalej w nogi, To jeno rzekłszy: „Siedź tu, Koźle głupi, Aż kto cię rów no w ykupi!“ .

Rzecz zupełnie oczywista, że k anw ą dla M ickiewicza była ta w e rsja bajki a nie lafontenow ska.

9. CHMURNA CZY DURNA?

W iersz „Polały się łzy“ nie był ogłoszony za życia poety. A rty ­ kuł „R ękopisy po A. M ickiew iczu“, druk o w an y w „D odatku m iesięcz­ nym do Czasu“ (1856, II, s. 408), a o p arty n a in w e n ta rzu ułożonym przez K. Sieńkiewicza, stw ierdza, że jego auto graf znajdow ał się w śró d papierów stanow iących w łasność dzieci poety. P óźniejsze jed n a k je ­ go losy nie są znane; w iem y tylko, że przed r. 1897 oglądał go K a l­ lenbach.

P ierw o dru k w iersza m ieści się w pierw szym p o śm iertn ym p a ­ ry skim w ydaniu „P ism “ M ickiewicza (P aryż 1860— 1861, w skróceniu: P 61) w t. I na s. 418. W trzeciej linii czytam y tu:

Na m oję m łodość górną i chm urną.

Tak też drukow ały inne w y dania aż do r. 1897, kiedy to K a lle n ­ b ach w swojej książce „Adam M ickiewicz“ (II 243) ogłosił tek st ze znaczącą odm ianą:

N a m oją m łodość górną i durną.

K allenbach dodał przypisek: „Tak w a u to g rafie“ , z tajem n iczo­ ścią, n iestety i niektórym innym filologom w łaściw ą, przem ilczając, gdzie owego autografu szukać.

Dziś więc m am y dw ie w ersje tego w iersza, k tó ry ch nie m ożem y spraw dzić: obydwie o p arte na zaufaniu do w ydaw ców : pierw sza do J u lia n a K laczki (bo on to głów nie się zajm ow ał edycją P 61), d ru ga do Józefa K allenbacha. O bydw aj oni m ieli sw oje szczęśliwe i nieszczęśli­ w e chwile; Klaczko był, n atu raln ie, o w iele w iększy jako k ry ty k ; K a l­ lenbach jed n ak był na ogół znacznie bardziej now oczesnym filologiem . Na ogół też jego w ersję p rzy jm u ją now si w ydaw cy. Tym bardziej,

(14)

że K allenb ach uzasadnił swój tek st przypiskiem , w k tó ry m objaśnia, że „ d u rn y “ „w prow incjonaliźm ie kresow ym tyle znaczy, co: płonny, p usty, szalony, p yszny“ i pow ołuje się na „znane dictum : Zaczął z górna — skończył z d u rn a “. P rzy p isek ten w późniejszych w y d a ­ n iach jego m onografii uległ p ew nym zmianom : w w ydaniu trzecim (1923, II 285), czytam y, że „d u rn y “ na kresach „tyle znaczy tak że co: płonny, szalony, p y szn y “.

Rozleglejszy obszar znaczeń w y razu ilu stru ją cytaty w słow niku Lindego: „Ciągnie n a nas bezpieczny, pyszny, du rn y, zb ro jn y “ („A r- g enida“ Potockiego); „I tobie p rze jrz a ły Nieba śm ierć p ręd k ą od m oż­ niejszej ręki, Coś to tera z tak d u rn y i zuchw ały“ („Jerozolim a“ P io tra Kochanowskiego); „ Jak b y ju ż w niew oli nas m iał, d urno k azał“ („T e- lem ak “ Jabłonow skiego); „Z b erdyszem A rkas d u rn y w y stę p u je “ (Ze­ brow ski w przekładzie Owidiusza; w oryginale: „ fu re n s“);itd. Słow nik W arszaw ski, opierając się zarów no na m ateriale Lindego ja k n ow ­ szym, w yróżnia dwa znaczenia w yrazu: 1. głupi, nierozum ny, niero z­ sądny; 2. hardy, zuchw ały, próżny, zarozum iały. Z ty m drugim znaczeniem w iąże się także jedno ze znaczeń czasow nika „d u ro w ać“ , jaw n e w zdaniu „P haeton gdy durow ał, ojcem Febem b u tn y , złajał go Inachow ic“ (chodzi tu o odpow iednik łacińskiego „m agna loquen- te m “ , czyli, ja k L inde w ykłada: gdy się junaczył). P rzy k ład y te do­ b itn ie stw ierdzają rów nież, że „ d u rn y “ w znaczeniu h a rd y itp. nie jest jak ąś w yłączną prow in cjo n alną w łaściw ością kresów .

I w gw arach rdzen n ej polszczyzny z ty m znaczeniem się spo ty ­ kam y. K arłow icz w „Słow niku g w a r polskich“ podaje: „ D u rn y — d u m n y “ za „Spisem w yrazów p odhalańskich“ A. W rześniow skiego; „ d u rn y — dum ny, zarozum iały“ za „Spraw ozdaniam i K om isji Ję z y ­ kowej Akad. Urn.“ . Takie znaczenie m a m. i. nazw a D urnego W ierchu. Ale, dla k o m entatorów M ickiewicza szczególną w agę m a słow nik polsko-rosyjski opracow any przez „kolleskiego assessora“ C y riak a K ondratow icza i w y dan y w P etersb u rg u w r. 1775 („Polskij obszczij słow ar [....] n a rossijskij jazy к pieriew iedien kolleżskim assiessorom K irijak o m K ondratow iczom “): jest to bow iem skarbnica (nb. nie w y ­ zyskana dotychczas!) daw nej polszczyzny kresow ej. Otóż tam obok w y razu „ d u m y “ jest podany jeden w y raz polski jako synonim i dw a odpow iedniki rosyjskie: D urny, fan tasty k , sam onraw nyj, sw ojen - raw n y j.

A więc jeszcze jedno znaczenie! Bo „sw o jen raw n y j“ znaczy: „k rn ąb rn y , kap ryśny , g ry m a śn y “. Takie tłum aczenie p od aje„R u ssk o- polskij słow ar“ w yd. pod red. W. G. C zernobajew a (Moskwa, Ogiz,

(15)

DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 8 7

2 w yd. 1941). Więc rzeczyw iście: „ fa n tasty k “ ! Ten w ykład kolleskie- go assessora K ondratow icza chyba najb ard ziej p rzy sta je do te k stu m ickiew iczow skiego.

P rz y sta je bodaj i do „płochości d u rn e j“ K niaźnina (z „E ro ty ­ k ów “ , VI 5) i do „du rn ej m łodości“ z bezim iennej (przypisyw anej N aruszew iczow i) „Ody do b izu n a“.

C y ta t o statn i jest szczególnie w ażny: w ynika przecież z niego, że ju ż w X V III w ieku, przy n ajm niej raz, m łodość była określona ty m sam ym p rzym iotnikiem co przez Mickiewicza.

10. GOLONO, STRZYŻONO

T ekst b a jk i znanej pod ty tu łem „Golono, strzyżono“ (nadanym jej przez w ydaw ców , bo poeta nie dał żadnego) może służyć za p rz y ­ kład owocności p racy filologa, naw et jeśli nie jest ona uw ieńczona od raz u pełn ym pow odzeniem . Bo z w yników jednego ko rzy stają n ie ­ zwłocznie inni, i dzięki tem u odczytuje się nieraz tekst, k tó ry się zrazu mógł w y d aw ać zbiorem beznadziejnych zagadek.

Do n a jb a rd zie j n iew y raźny ch i pom azanych (trudno znaleźć od­ pow iedniejszy w yraz) au tografów m ickiew iczow skich n ależy w łaśnie au to g raf tej b ajk i (w rękopisie 41 M uzeum M ickiewiczowskiego). T ru d n o się dziwić, że jej p ierw o d ru k w w ydaniu paryskim 1860— 1861 (I 182) p ełen b y ł błędów. D ziw niejsza rzecz w tym , że przez n a stę p ­ ny ch la t sześćdziesiąt n ik t tych błędów nie zauw ażył i nie pom yślał o zaglądnięciu do autografu, żeby je spróbow ać popraw ić. Zrobił to dopiero S tan isław Pigoń i ogłosił w y nik i w słynnym a rty k u le „Jakiego M ickiew icza zn am y “ (w „Przeglądzie W arszaw skim “ 1922, III 318), a później zużytkow ał je w swoim w y d aniu „P oezyj“ M ickiewicza (Lwów 1929, I, s. 469). Były to w yniki zdum iew ające, a przew ażnie bezsporne.

Siadłszy z tek stem Pigonia przed autografem , nauczyw szy się jego sposobów czytania, m ożna było odczytać jeszcze pięć w ierszy (31— 35), k tó re jako szczególnie pom azane zostały i przez niego pom i­ nięte. J e s t to koniec drugiej „kw estii“ (że się w y rażę po aktorsku) M azura i początek drugiej „kw estii“ jego żony:

P rzecież dobrze, suko m iła, Żeś tu jest, choć ogolon a.“ „I jam rada, że w róciła, O dpow iada n a to żona, Choć w ró ciła ostrzyżon a.“

(16)

Te w iersze nie jest to zapew ne w ielki M ickiewicz, ale n iew ą tp li­ w ie nieznany. Nie są one w ariantem , ale in te g raln ą częścią tek stu . N astępujące po n ich słow a M azura: ,,A nasz p a n “ itd. są oczywistą od­ pow iedzią n a d ru g ą „k w estię“ żony. G dyby je trak to w ać jako dalszy ciąg jego poprzedniej „k w estii“ , trzeba by było powiedzieć, że w iąże się z początkiem bardzo luźno.

W dalszym ciągu w w. 46 (według m ojej num eracji, z w łącze­ niem ju ż przytoczonych pięciu wierszy) Pigoń czyta z pow ątpiew a­ niem :

[R ozgn iew an y] M azur rzecze.

Zdaje m i się, że to je st raczej:

D o św ia d czo n y M azur rzecze.

W iększą tru d n o ść n a strę c z a ją jeszcze w. 60— 61 (jedna z dal­ szych „k w esty j“ M azura). C zytam je:

„A d yć to w skórę zarżn ięcie Jak d oktor [skie], aż k rew ciecze.“

W autografie m am y tu (w w. 61), ja k się zdaje, połączenie dw u kolejnych redakcyj (bez skreśleń) i sk ró t graficzny: „Co ja k d o k to rk “ . (Pigoń zostaw ił tu „co“, m oim zdaniem n iep rzek reślon ą pozostałość jakiegoś początkow ego pom ysłu, a z odczytania trzeciego w yrazu zre­ zygnował, choć pierw sze jego lite ry są w yraźne).

Trochę się jeszcze ró żn ię z Pigoniem w odczytaniu w. 85: „M a­ zur w ściekł się, ju ż nie g a d a “ (u niego: „M azur w ściekły ju ż nie g a d a “). Ale to w szystko d ro b n e różnice.

T rudno mi się także zgodzić z jed n ą tezą Pigonia, k tó ra ogar­ nia w iększy obszar tek stu . A utograf m a liczne sk ró ty (w spom nia­ łem ju ż o jednym : ow ym „ d o k to rk “); n iek tó re w y g lądają praw ie ste­ nograficznie: litera „z“ je s t w n iek tórych m iejscach niem al zupełnie niedostrzegalna, w szczególności w w. 42 („A błyszczą jak nam aszczo­ n e “). Pigoń n a tej p o dstaw ie dopatryw ał się w tekście dialogu in ten cji m azurzenia. Ale tru d n o przypuścić, żeby poeta zastosował m azurzenie tylko w kilku w y razach („błyscą“, „nam ascone“ , nieco dalej „sp etn e“), skoro gdzie indziej tem u sam em u M azurow i każe mówić: „żeby “ (w. 19), „używ ali“ (20), „ p a trza jc ie ż “ (25), „uczona“ (27), „nauczać“ (29), „nożyce“ (30), „m yślisz“ (38), „postrzyżona“ (38), „nożycam i“ (54), „przy patrz że się“ (56), „ciecze“ (61). T rud no go też posądzać o tak ie m azurzenie jak „b iez“ (w. 44) zam iast „bierz“ (w ystępujące w praw dzie w gw arach, ale niezm iernie rzadko).

(17)

DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 8 9

11. SZKOŁA SC EN ICZN IK Ó W

Do n ajcen niejszy ch „znalezisk“ m ickiew iczow skich naszego stu ­ lecia n ależy n iew ątp liw ie 9 „zdań i u w a g “ , k tó re z ręko pisu M uzeum M ickiewiczowskiego w P a ry ż u (nr 32) ogłosił S tanisław Pigoń w „P rzeglądzie W arszaw skim “ 1922 r. (t. III, s. 334), a w śró d nich ów w span iały czterow iersz będący pochw ałą przy rodzo ny ch sił tw órczych człowieka, zaczynający się od słów:

G dzie szk oła scen iczn ik ó w , p o etó w , śp iew a k ó w ? Tam , gdzie orła i m rów ek , b e sty i i p ta k ó w .

Tak odczytał te słowa Pigoń i ta k je podał w „Przeglądzie W ar­ szaw skim “ i późniejszym , zredagow anym przez siebie, w y dan iu „Poe­ zy j“ M ickiewicza (Lwów 1929, t. I, s. 451). S p ecjaln e jego studium pt. „A utograf Zdań i Uwag A. M ickiew icza“ (W ilno 1928), stanow iące jed n ą z najchlub niejszych pozycyj filologii m ickiew iczow skiej, u k a ­ zuje drogi dojścia do tej lekcji.

A u to graf tego czterow iersza jest k reślo n y i szczególnie niew y ­ raźny. Po w y razie „G dzie“ w w. 1 n a stę p u ją dw a przekreślone: („jest szkoła“); w zgodzie z tra d y c ją filologiczną u jm u je m y je w naw iasy; po nich idą nieprzekreślone: „dla sceniczników “ i dalsze. Rzecz oczywista, że poeta, napisaw szy pierw szych kilka słów, postanow ił p rzek reślić „ je s t“ , i „dla“ , przez pom yłkę zaś p rze k re ślił „ je s t“ i „szkoła“ . K ażdy, kto dłużej obcował z jego au tografam i, wie, że tak ie pom yłki w jego pośpiesznym piśm ie zdarzały się dosyć często.

Do tej po ry jesteśm y w zupełnej zgodzie z tek stem Pigonia. Za­ czynam y się ró żn ić w drugiej części w iersza. Gdzie Pigoń czyta: „poe­ tó w “, ja w żaden sposób „poetów “ przeczy tać nie potrafię, czytam r a ­ czej: „w odzów “ . W yraz jest jed n a k ta k n iew y ra ź n y , że tru d n o się obejść bez arg u m en tó w dodatkow ych, n a tu ry ju ż nie graficznej, ale treściow ej. Zw ażm y, że po ty m w yrazie n a stę p u je „i“ .

Seria „sceniczników, poetów , śp iew ak ó w “ je s t n iew ątpliw ie b a r­ dziej jednorodna, ale kiedy czytam y „p oetó w “ , m usim y przyjąć, że następ u jące potem „i“ jest napisane n iepo trzebn ie. W yraz „w odzów “ jako dw uzgłoskow y kłopotów z „i“ nie nastręcza. 'K olejność „scenicz­ ników , wodzów i śpiew aków “ jest, przy zn am , dziw na; i to jest n a j­ słabszy p u n k t tej lekcji. C hętnie bym zam iast „w odzów “ czytał „wieszczów“, ale graficznie to niem ożliw e.

(18)

N iem niejsza tru d n o ść w w ierszu drugim . Trzeci jego w yraz n a ­ pisany jest jakim ś pism em skrótow ym , p raw ie stenograficznym . W i­ dzę w nim lite ry s, k, ł, a. O dczytuję całość jako „s[z]k[o]ła“ . S k ró- tow ością tłum aczę sobie też opuszczenie jednozgłoskowego w y razu koniecznego dla ry tm u 13-zgłoskowca. Przypuszczam , że tym w y ra ­ zem jest „d la“ , k tó re i w pierw szym w ierszu po w yrazie „szkoła“ n a ­ stępow ało (właśnie identycznością połączenia tłum aczyć m ożna opusz­ czenie).' W iersz w ięc cały czy tan}:

Tam, gdzie s[z]k [o]ła [dla] m rów ek , b esty ji i p taków .

I Pigoń dodaje jeden w yraz jednozgłoskow y, ale inny, m ianow i­ cie „i“. Stąd p ow staje u niego seria, k tó ra logicznie nie daje się w y ­ tłum aczyć. Bo człony jej nie są spółrzędne: cokolw iek byśm y m ogli sądzić o „m rów kach“ i „b esty jach“, orzeł niew ątpliw ie jest ptakiem , a w ięc p tak i tu dw a razy w ystępują. Nie w y b rn iem y z trud no ści, jeśli przypuścim y, że poeta chciał dać dwie g ru p y rów noległe: (1) podrzędną „orła i m ró w ek “ i (2) n adrzęd ną „b estyji i p tak ó w “ , bo w takim razie orzeł w pierw szej gru p ie pow inien być na drugim m iejscu. Nie m o­ gę sobie w yobrazić m etonim ii, k tó ra by tę tru d n o ść usuw ała.

Tym czasem lekcja „szkoła dla m rów ek, b estyji i p tak ó w “ daje jasność, jak ą zw ykle odznaczają się w iersze M ickiewicza. „M rów ki“ n ależy w niej b rać m etonim icznie jako owady. W tedy człony w y li­ czenia okazują się po prostu trzem a w ielkim i grom adam i zoologicz­ nym i: owadów, zw ierząt (w węższym tego słowa znaczeniu, tj. ssaków) i ptaków .

Ze w tekście tego „zdania“ nie m ożna poprzestać na sam ych lite ­ rac h napisanych przez poetę, tego dowód i w w ierszu ostatnim , gdzie w y raźn ie czytam y: „nie mogli n au czy li“ , a oczywiście pow inno być „nie mogli n auczyć“ .

Całość więc czterow iersza w y d aje się być taka:

G dzie szk oła scen iczn ik ów , w o d zó w i śpiew aków ? Tam gd zie szkoła dla m rów ek, b e sty ji i ptaków . Ludzie, to tylk o dobrze w y k o n a ć um iecie, C zegoście się n ie m ogli n au czyć n a św iecie.

Trzeba by jed n ak w ydać cały au to g raf „Zdań i u w a g “ w podo- biźnie fototypicznej. W śród liczniejszych czytelników może się zn aj­ dzie ktoś, co go jeszcze lepiej przeczyta.

(19)

DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 9 1

12. ZW IĄ ZK I SZKOŁY SCENICZNIKÓW

„Z dania i uw ag i“ nie b y ły zbiorem, w którym by M ickiewiczowi chodziło o oryginalność. Chodziło m u o praw dę. Sw oją in d y w id u al­ ność tu ta j p rzekreślał. Nie szukał w łasnych sform ułow ań, jeśli z n a j­ dow ał cudze. Je śli m u się nasu w ały przy ty m w łasne obrazy, z a trz y ­ m yw ał je, ale je lekcew ażył. O głaszając też drukiem w y bó r ty ch „zdań i u w a g “ w tom ie V III „P oezyj“ (Paryż 1836, s. 163), przedstaw ił j e jako tłum aczenia: bo nic innego nie m ogła znaczyć uw aga p rzy ty ­ tu le: „z dzieł Ja k u b a Bem a, Anioła Ślązaka (Angelus Silesius) i Sę- M a rte n a “. W auto grafie (rękop. 32 M uzeum M ickiewiczowskiego) nie w spom niał o pierw szym z tej serii autorów , ale w ym ienił za to jeszcze innego: B aadera.

Okazało się, że rzeczyw iście większość „Zdań i u w ag “ m a sw oje źró d ła w ty ch autorach: zarów no większość spośród tych, k tóre poeta sam ogłosił w r. 1836, ja k i tych 31, k tó re z auto grafu w ydał dopiero W ładysław M ickiewicz w r. 1869. P rzekonali o tym W ilhelm B ru ch- n alski (w p racy „Z dania i uw agi Anioła Ślązaka w przekładzie M ickie­ w icza“ , ogł. w „P am iętnik u Tow. Lit. im. A. M ick.“ , t. II, s. 201) i S ta ­ nisław Pigoń (w „C orollariach m ickiew iczow skich“ , ogł. w „Księdze Pam iątk o w ej Koła Polonistów U. S. B. w W ilnie 1932 r .“ i w osobnej odbitce).

Nie w szystkich jed n ak zdań źródła zostały odnalezione. N a j­ m niej zbadano (czemu tru d n o się dziwić) te zdania, k tó re z au to grafu ogłosił dopiero Pigoń (dziewięć w „Przeglądzie W arszaw skim “ 1922 r. i jedno w pracy „A utograf Zdań i U w ag“ 1928). Do tej w łaśnie g ru p y należy „zdanie“ o „szkole sceniczników, wodzów i śpiew aków “ .

M yśl podobną do drugiej jego części m ożna w skazać u S ain t- M artina. W jego piśm ie, z k tórego w y ją tk i pt. „ P o rtra it historique et philosophique fait p ar lu i-m êm e“ ogłosił R. A. V am h ag en von Ense (w tom ie pt. „A ngelus Silesius und Sain t-M artin : A uszüge“ , B erlin 1833), w p a ra g ra fie 867 czytam y, że konieczne dla człowieka je st to tylko, co on sam m oże i pow inien robić bez jakiejkolw iek pom ocy innych ludzi i okoliczności:

J ’ai sen ti et je dois avou er q u ’il n'y a d ’in d isp en sab le pour l ’hom m e que ce q u ’il p eu t et d oit fa ire sans aucun secours des hom m es et des circonstances...

Jeszcze bliższy zdania m ickiewiczowskiego jest jed en z w cześ­ niejszych p a rag rafó w (146), głoszący, iż człowiek pow inien czuć, że najlepiej um ie to, czego się nie uczy:

(20)

Je vou d rais [...] que l ’hom m e [...] s e n t ît q u e ce que l ’hom m e sa it le m ie u x c ’e st ce q u ’il n ’apprend pas.

J e st to jed n ak analogia tylko głów nej m yśli „zdania“ m ickiew i­ czowskiego, odnoszącej się do ludzi. Nie m a tu odpow iednika dla za­ w arteg o w pierw szych dwóch w ierszach M ickiewicza jej rozgałęzienia na k ró lestw a „m rów ek, b esty ji i p ta k ó w “ . Rozgałęzienie to m usi n a ­ leżeć do skarbca m ądrości ludów, przekazy w anej bez ty tu łu w łasności. Bo oto spotykam y się z nim u in ic ja to ra nowoczesnej „essayisty ki“ angielskiej, sir Tom asza B row ne’a, w jego sław nym dziełku „Religio M edici“ (1643). Zaiste, mówi m yśliciel siedem nastow ieczny, jak iż ro ­ zum nie poszedłby na n aukę do m ądrości pszczół, m rów ek i pająków ? Ja k a ż to m ądra rę k a uczy te stw orzenia robić to, czego nas nie m oże nauczyć robić rozum ?

Indeed, w h a t R eason m ay n o t go to sch o o l to th e w isd om of B ees, A n ts and Spiders? W hat w ise hand teach eth t h e m to do w h a t R eason cannot teach u s?

Ale to tylko jed n a grom ada isto t żyw ych. B rak u B ro w n e’a „bestyji i p tak ó w “ . B rak też analogii dla m ickiewiczowskiego w y li­ czenia typów ludzi, któ ry ch szkoła nie nauczy.

13. DZIEW ICA I DZIECKO

Mimo staran n y ch poszukiw ań B ruchnalskiego nie w szystkie „zdania i uw agi“ przełożone z Anioła Ślązaka zostały zidentyfikow ane ze swoimi oryginałam i. Trudno się tem u dziwić, gdy się zna ogrom zbioru epigram atów niem ieckiego m istyka. Czasem też szczęśliwy p rzy p adek daje zauw ażyć coś, co się w ym knęło z sieci system atycz­ nych poszukiw ań. Oto np. dw uw iersz „Dziew ica i dziecko“ :

D w ie isto ty szczęśliw e n a w et na ty m św iecie, Bo zaw sze b lisk ie Boga: d ziew ica i dziecię.

Chyba się nie znajdzie tek st bliższy tem u dw uw ierszow i niż „Die nächsten G ottes-G espielen“ w zbiorze Anioła Ślązaka (I 296):

G ott is t n ich t a lles nah; die J u n g fra u und das K ind, D ie zw ei die sin d ’s allein , d ie G o tt’s G esp ielen sind.

I przy wysokim jed n a k stopniu podobieństw a tekstów nie zawsze m ożna mieć pewność, że jed en jest źródłem drugiego. Takie same

(21)

DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 9 3

bow iem m yśli m ożna znaleźć w tek stach najróżniejszych. K tóż by np. przypuszczał (jeśli nie pam ięta), że tak ą sam ą jak u Anioła Ślązaka m y śl o dziew icy i dziecku w ypow iada A leksander Pope w swoim h e- roi-kom icznym „P u k lu w łosów uciętym “ . Oto odnośny ustęp w p rze ­ kładzie N iem cew icza (który M ickiewiczowi m usiał być dobrze znany):

S ą ta jn e p raw d y, p yszn ym m ędrcom zabraniane, P rzecież pan n om i dzieciom śm iele objaw iane; B o tem u, co filo z o f k ład zie w b ajek rzędzie, M łoda p an n a i d zieck o łatw o w ierzy ć będzie.

P raw d a, że podobieństw o niezaprzeczone? O odm ienności sta ­ nowi różnica intencji.

14. Z ANIOŁA ŚLĄZAKA

W rozległym zbiorze epigram atów w ierszow anych Anioła Śląza­ ka noszącym ty tu ł „Pielgrzym C herubiński“ („Der C herubinische W an d ersm an n “) da się w skazać jeszcze kilka w zorów zdań M ickiew i­ cza poza tym i, k tó re ju ż w cześniej w skazano. Oto np. zdanie ..Cnota“ :

G dy p ełn ią c cn otę, cierpisz trudy i kłopoty, J eszcześ n ie je st cn otliw ym , tylk o szukasz cnoty.

U A nioła Ślązaka m am y (I 53) zdanie pt. „Die Tugend sitzt im R u h “, którego m yśl jest w praw dzie inna, ale którego stru k tu ra i fra ­ zeologia je st bardzo bliska m ickiew iczowskiej:

M ensch, w o du T u gen d w ills t m it A rb eit und m it Müh, So h ast du sie n och nicht, du k rieg est noch um sie.

M istyk niem iecki chce powiedzieć, że prąw dziw a cnota realizu je się bez w ysiłku. Ze słów poety polskiego w ynika, że cnota nie sp ra ­ w ia cierpień. Ale tak ie przesunięcia m yślow e są częste u M ickiewicza przy tran sp o zycji „zdań“ cudzych.

A oto zdanie pt. „Boże N arodzenie“ :

W ierzysz, że się B óg zrodził w b etlejem sk im żłobie, L ecz biada ci, je ż e li n ie zrodził się w tobie.

O dpow iednik u A nioła Ślązaka (I 61) nosi ty tu ł „In dir m uss G ott geboren w e rd e n “ . Od spokoju jednak m ickiewiczowskiego odbi­

(22)

ja jaskraw o hiperboliczność i bezw zględność oryginału, k tó ry zapo­ w iada sw ojem u czytelnikow i w ieczystą karę, choćby C hrystus „tysiąc ra z y “ przyszedł na św iat:

W ird C hristus tau sen d m al zu B eth leh em geboren, Und n ic h t in dir: du b leib st noch e w ig lich verloren.

Są w ypadki, w k tó ry ch M ickiewicz znacznie skraca oryginał n ie ­ m iecki: tak, że pow staje całość ju ż przez ową red u k c ję (nie ty lk o tekstow ą, ale i m yślową) odrębna. Za przykład może służyć d w u­ w iersz „Im ię“ (z gru p y zdań ogłoszonych dopiero przez W ładysław a M ickiewicza) :

J a k ie na p rzyszłym św iecie będ ziesz n osić im ię? Im ię Ojca, który cię do rodziny przym ie.

U Anioła Ślązaka m am y pt. „D er Sohn fü h re t des V aters N am en“ (VI 15) aż cztery w iersze, w yciągające z początkow ej m yśli w y raźn ą konkluzję, pom in iętą przez Mickiewicza. N iem niej to chyba n ie w ą t­ pliw ie pierw ow zór jego zdania:

Sag, w a s G ott d enen doch für ein en N am en giebt, D ie er in sein em Sohn fü r Sohn au fn im m t und liebt? F ragst du, u nd n en n st ihn Gott, so m u sst du ja b ek en n en , D a ss er u n s anders n ich t als G ötter k ön n e nenn en .

R edakcja ta jest znam ienna dla M ickiewicza. Sam ju ż w ybór, jakiego dokonał w bogatym zbiorze poety niem ieckiego, św iadczy 0 tym , że u nikał zbyt w ysokich i tru d n o przystępnych dziedzin m i­ stycznych.

Do w y jątk ó w należą u niego takie zdania jak „W ieczność nie m a chw il“ :

Czy w ie c ie , żeśm y dłużej n iżeli B óg żyli? B óg je s t w ieczn y , a przecież n ie żył ani ch w ili.

Nie znalazłem w „Pielgrzym ie C herubińskim “ (podobnie jak 1 moi poprzednicy) epigram atu, k tó ry by zdaniu tem u odpow iadał fra ­ zeologicznie. Ale m yśl ta sama w yrażona jestTw d w uw ierszu „W er ä lte r ist als G o tt“ (II 33):

W er in der E w ig k eit m ehr leb t als ein en Tag, D erselb e w ird so alt, als G ott n ich t w erd en m ag.

(23)

DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 9 5

In n y aspekt tej praw dy ukazu je dw uw iersz pt. „G ott ist, e r lebet n ic h t“ (II 55):

G ott ist nur eig en tlich , er leb t und leb et nicht, W ie m an von m ir und dir und an d ’ren D ingen spricht.

K tó ry z tych w ierszy M ickiewicz właściwie „przekład ał“ , ok reś­ lić nie podobna. A to nie jest w ypadek jedyny. Oto np. zdanie pt. „C ichość“ .

G łośniej n iźli w rozm ow ach B óg p rzem aw ia w ciszy, I k to w sercu ucich n ie, zaraz go usłyszy.

P raw d a, że to locus com m unis i Pigoń w skazał dla niego ju ż analogię w St.-M artinie („C orollaria“ , s. 18). Ale w „Pielgrzym ie Che- ru b iń sk im “ m ożna wskazać całą serię epigram atów na ten sam tem at: „Im In n e m b e te t m an re c h t“ (I 237), „Das w esentliche G ebet“ (I 238), „G ott lobt m an in d er S tille “ (I 239), „Das stillschw eigende G e b e t“ (I 240). Przytoczę tylko ostatni:

G ott ist so über a ll’s, dass m an n ich t sprechen kann; D rum b etest du ihn auch m it S ch w eigen b esser an.

Anioł Ślązak n iejedn ą ze swoich m yśli tak ukazyw ał w różnych aspektach i odcieniach, pośw ięcając im po kilka, czasem n a w e t całe serie epigram atów . Do najpam iętniejszych niew ątpliw ie „zdań“ w zbiorze m ickiew iczowskim n ależy „Veni C reator S p iritu s“ :

N iech się tw a dusza jako dolina położy, A w n e t po niej jak rzeka p op łyn ie duch boży.

B ruch n alsk i w skazał dla niego (przekonywająco) odpow iednik w epigr. V 356 A. Ślązaka. Ale czy i jego najbliższy sąsiad V 357 („W ann sich G ott i n ’s Herz erg eu sst“) nie może być tu rów nie dobrze za w zór uw ażany?

M ensch, w en n dein H erz ein Tal, m uss Gott sich drein ergiessen , U nd zw ar so m ild iglich , dass cs m u ss ü b erfliessen .

Podobnie jest i z niek tó ry m i innym i zdaniam i. Dla dw uw iersza np. „Błogosławieni cisi“ widzi B ruchnalski w zór w III 99 A. Ślązaka; ale m ożna go w idzieć tak że w III 100 („Die S an ftm u t besitzt das

(24)

E rd re ic h “ . „M iara B ó stw a“ pochodzi zdaniem B ruchnalskiego z I 41 niem ieckiego poety; m ożna by jed n ak sądzić, że raczej z I 263 („G ott fo rsch t sich niem als a u s“).

A oto jeszcze jedn o zdanie m ickiew iczowskie, którego źródło u A nioła Ślązaka da się wskazać:

C hcesz zy sk a ć n ieśm ierteln o ść p rzez jak i czyn dzielny: G łupiś! czy ch cesz, czy n ie chcesz, będ ziesz n ieśm ierteln y .

D w uw iersz ten nosi ty tu ł „Żądza nieśm ierteln ości“. U A. Ś lą­ zaka zaś jest dw uw iersz (V 235) pt. „Die E w igkeit ist uns an g eb oren“ :

D ie E w ig k eit ist uns so in n ig und gem ein: W ir w o llen oder nicht, w ir m ü ssen e w ig sein.

15. Z SAIN T-M A RTINA

J a k rozm aity b yw a stosunek „Zdań i uw ag“ M ickiewicza do ich źródeł, o tym mogą pouczyć dwa zdania pochodzące z S aint-M artina. P ierw sze to „Pow ołanie chybione“ :

Sm utni! chorzy! w y zam iast cieszy ć się i leczyć, W olicie w za jem sieb ie sm ucić i kaleczyć.

Jego pierw ow zorem jest chyba zdanie S aint-M artina, k tóre zn ajd u jem y w jego „ P o rtra it historique et philosophique fait p ar lui- m êm é“ w paragr. 775:

L es hom m es d ev ra ien t s ’a id er, m u tu ellem en t à corriger leu r m a u v a ise d estin ée, et ils ne font, au contraire, que s ’en p u n ir le s uns les autres..

„M yśl“ ta sama, ale zarazem co za różnica! Z am iast ciepłej, do­ b ro tliw ej apostrofy „Sm utni! chorzy!“ po p rostu abstrak cy jn i „ludzie“. I wogóle nic tu z lirycznego apelu: tylk o refleksja. I o ileż m niej o b ra­ zowa: „Ludzie pow inni w zajem nie sobie pom agać do popraw y swojego złego losu“. U M ickiewicza ich „pow ołanie“ jest inne: o ileż w ięcej w ym agające serca: „cieszyć się i leczyć“ ! Ta sam a różnica w p rzed ­ staw ien iu sprzecznej z „pow ołaniem “ rzeczyw istości: u M ickiewicza obrazow e i żywe przeciw ieństw o pocieszania się i leczenia; u S ain t- M artin a inna ab strakcja: „tylko się karzą w zajem n ie“ .

(25)

DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 9 7

D rugie zdanie to „ P raca“ :

J eśli m asz się do dzieła w ażn ego sposobić, P o m y śl w przódy, czyli chcesz i czy u m iesz robić. Ja, choćbym chciał i um iał, jeszcze się n ie w ażę, J eżeli m i pow in n ość działać n ie rozkaże.

Jego źródłem jest chyba ustęp zaw arty w § 648 tegoż „A u to p o rtretu historycznego i filozoficznego“ S aint-M artina, k tó ry zn ajd u jem y w ogłoszonych przez R. A. V arn hag ena von Ense „W yim kach“ z tego pisarza („A uszüge“ , B erlin 1833). Oto on:

A van t de nous liv rer à des actes im portants, nous aurions trois co n seils à consulter: 1°. si nous pouvons; 2°. si n ou s voulons; 3°. si nous d evons. M a lh eu - reu sem en n t presque toujours ce sont les circonstan ces qui nous tien n en t lie u de v o lo n té ou de désir, et ce son t nos v o lo n tés et nos d ésirs qui nous tie n n e n t lieu d e devoirs. V oilà porquoi il y a si peu de ch oses dans l ’ordre, et pourquoi il y a tan t de d écep tion s et d ’in fortu n e parm i les hom m es.

J a k widzim y, Mickiewicz dość w iern ie oddał tre ść pierw szej części tego u stępu, część n atom iast d rug ą i trzecią zupełnie pom inął. Z am iast też dość szeroko rozgałęzionej reflek sji otrzym aliśm y od n ie ­ go zw arty i zaostrzony gnom o im p eraty w n y m rozpędzie re to ry c z ­ nym w pierw szych dwóch wierszach, po któ ry ch dw a w iersze n a ­ stępne działają ty m silniej swoją k onfesyjną powagą.

16. SNUC MIŁOŚĆ

Snuć m iłość, jak jed w ab n ik nić w n ętrzem sw y m snuje, L ać ją z serca, jak źródło w od ę z w n ętrza leje,

R ozw ijać ją jak złotą blachę, gdy się ku je Z ziarna złotego, puszczać ją w głąb, jak nurtu je Źródło pod ziem ią, — w górę w ia ć nią, jak w ia tr w ieje, Po ziem i ją rozsypać, jak się zboże sieje,

L udziom p iastow ać, jako m atka sw y ch piastu je. Stąd b ędzie naprzód m oc tw a ja k m oc przyrodzenia, A potem b ędzie m oc tw a jak o m oc żyw iołów , A potem b ęd zie m oc tw a jako m oc k rzew ien ia, P otem jak ludzi, potem jako m oc aniołów , A w końcu będzie jako m oc S tw ó rcy stw orzen ia.

I ten cudow ny w iersz lozański w iąże się z le k tu rą S a in t-M arti- na, u p raw ian ą przez Mickiewicza, jak w iadom o, długo i z e n tu z

(26)

ja-zmem. W śród m ianow icie ogłoszonych przez R. A. V arn h ag en a von Ense (w „A uszüge“ , B erlin 1833) „Pensées e x traites d ’u n m an u sc rit de S a in t-M a rtin “ zn ajd u jem y (§ 97) tak ą oto m yśl:

F a iso n s-n o u s sim p les et p etits, n otre fid è le gu id e nous fera sen tir sa d o u ­ ceur. M etton s ces p rem iers dons à p rofit, nous goû teron s b ien tô t ceu x de l ’esp rit pur, p u is ceu x du verb e, p u is ceu x de la sa in teté suprêm e, et alors n ou s v erro n s que to u t est dans l ’hom m e intérieur.

P rzyk ład te n daje nam w yobrażenie o typ ie p otrąceń duchow ych, k tó re M ickiewicz zawdzięczał S aint-M artinow i.

Nie m ożna tu m ówić n aw et o w spólnocie m yśli: bo S ain t-M ar- tin zaczyna od pokory („Stańm y się prości i m ali“), gdy M ickiewicz sięga odrazu do miłości, k tó ra je st dla niego źródłem w szystkich cnót innych. Moc osiągana przez człowieka i u jednego i u drugiego a u to ra ro śn ie stopniow o (to najw iększe m iędzy nim i podobieństwo); ale sto p ­ nie są inne: u S t.-M artin a u zyskuje człowiek naprzód „dary czystego ducha, potem d a ry ducha świętego, potem d a ry słowa, p otem d ary najw yższej św iętości“ , i wów czas przekonyw a się, „że w szystko jest w człow ieku w e w n ętrzn y m “ . Z rozum ienie tych stopni w ym aga zna­ jom ości system u m istycznego S t.-M artina. U M ickiewicza w szystko jest przy stęp n e i, rzecz znam ienna, obejm uje nie tylko dziedziny ducha: słyszym y od niego przede w szystkim o „przyro dzen iu“ i „ży­ w iołach“ , potem o „krzew ien iu “ , a więc szerzeniu życia. Poprzez p rz y ­ rodę m artw ą i żyw ą prow adzi M ickiewicz do człowieka. Poprzez o p a ­ now anie przyrody, poprzez zdobycie najw yższej siły ludzkiej (droga jak że odm ienna od sęm artenow skiej !) prow adzi m iłość dopiero' do an ielstw a i boskości.

Tyle różnic w zakresie tego, co w jed ny m i drugim tekście jest m yślą. A nic ju ż u S t.-M artin a nie m a z tego, co w w ierszu m ickie­ wiczowskim z m y śli uczyniło skrzydlatą, serce po ryw ającą poezję. I jed w ab n ik, co „nić w nętrzem sw ym sn u je “ , i źródło, co „w odę z w n ę trz a le je “ , i m iłość rozw ijana jak cienka blacha z ziarna złotego, i m iłość n u rtu ją c a ja k w oda podziem na, i m iłość „w iana“ w górę jak w ia tr, i sypana po ziemi jak zboże, i piastow ana jak dzieci przez m atk ę: to w szystko nic ju ż nie m a w spólnego z S t.-M artinem . To już tylk o Mickiewicz.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Na zakonnikach, którzy byli jak by przyw ódcam i reszty ludzkości, a nie na św ieckiem duchow ieństw ie, oparło papiestw o w sw ych dążeniach do przeistoczenia

o udostępnianiu informacji o środowisku i jego ochronie, udziale społeczeństwa w ochronie środowiska oraz ocenach oddziaływania na środowisko (Dz.U.Nr 199, 2008r,

nia się tlenu; opierając się na własnych bada­.. niach jak i innych bodaczów, szczególniej też Fu- dakow skiego (Berichte T. 597) udawadniam, że

Pod szkłem barw y niebieskiej rozwijała się przeważnie tylko forma fioletowa, zmieniając sw e zabarwienie na brunatne, forma zaś sino-zielona nie rozwijała się

Zauważmy jeszcze, że sama domkniętość dziedziny T ∗ da nam jedynie ograniczoność T ∗ -to może być nawet operator zerowy o dziedzinie {0}, ale wtedy nie możemy przejść

W jednym rzędzie ustawiono n słupków monet tak, że między każdymi dwoma słupkami tej samej wysokości znajduje się co najmniej jeden słupek wyższy.. Najwyższy słupek zawiera

Udowodnij, że możemy tak położyć drugiego tetrisa, aby suma liczb w polach, które on przykrył, była nieujemna...

Udowodnij, że możemy tak położyć drugiego tetrisa, aby suma liczb w polach, które on przykrył, była nieujemna...