Wacław Borowy
Drobiazgi Mickiewiczowskie
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 38, 374-398
D R O B IA ZG I M IC K IEW IC ZO W SK IE
1. M ĄDRA ŻONA
Od lat przeszło sześćdziesięciu w y stę p u je w w ydaniach poezyj M ickiewicza m. i. w iersz zaczynający się od słów „K iedy szlesz b ilet b og aty m “. Ogłosił go po raz pierw szy W ładysław M ickiewicz („Dzie ła“ A dam a M ickiewicza, P a ry ż 1880— 1885, t. V s. 6) pt. „Im prom ptu pow inszow ania“ , o p atru jąc go dopiskiem : „Z autografu, oryginał nie m a żadnego ty tu łu . Te w iersze są z ro k u 1819. (P. W .)“. Ale w M u zeum M ickiewiczowskim w P a ry ż u a u to g ra fu tego u tw o ru w cale nie ma; jest tylko kopia nieznanej ręk i (w rękopisie n r 2, szczegółowo opisanym przez A dam a L ew aka w jego „K atalogu rękopisów M uzeum A. Mick. w P a ry ż u “, K rak ó w 1931). Ona to, zdaje się, była podstaw ą dru ku, ale n a czym w ydaw ca zasadzał sw oje przekonanie, że autorem tego błahego w ierszyka tow arzyskiego jest w łaśnie A dam M ickie wicz, nie wiadomo. W r. 1819 mógł być, ale wobec b ra k u auto g rafu samo przekonanie w ydaw cy (który n ieraz się m ylił w atrybucjach) jest za słabym dowodem. (Nie wiadom o te ż n a jakiej podstaw ie A. L e w ak przypuszcza, że rękopis te n pochodzi „z archiw um F ilo m atów “). W dalszych w ydaniach bezpieczniej będzie w iersz te n przenieść spo m iędzy bezspornych do „p rzypisyw anych M ickiew iczow i“ .
W ątpliw y ten u tw ó r m a niew ątpliw ie zabaw ną histo rię tek sto wą. Jego pierw sza zw rotka brzm j (we w szystkich dotychczasow ych w ydaniach):
K iedy szlesz b ile t bogatym , N iech aj m a brzegi złocone; F ircyk a obdarz p strok atym , A różow ym m ądrą żonę.
Dlaczego m ąd rą żonę różow ym ? Co m a różow ość do m ądrości? I skąd pom ysł w y odrębnienia m ądrej żony spośród innych? Czy to coś
DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 7 5
na podobieństw o panien biblijnych, któ re, jak wiadomo, były w poło w ie m ąd re a w połowie głupie? N ikt jakoś nad ty m się nie zastan a w iał.
A tym czasem rękopis p ary sk i (w spom niany w yżej) w y jaśn ia za gadkę. A raczej dowodzi, że w cale zagadki tu nie ma. C zw arty bo w iem w iersz brzm i w nim inaczej niż w druku:
A różow ym m odną żonę.
Je ste śm y w domu. Chodzi o ,,żonę m odną“ , któ ra od czasów s a ty ry K rasickiego pod ty m ty tu łem stała się popularn ym typ em lite rackim . No, a k to m a choć jak ie tak ie pojęcie o modzie kobiecej pierw szych dziesięcioleci X IX w ieku, ten wie, jak kolor różow y był w niej u przyw ilejow any.
Błąd więc tekstów drukow anych rzuca się w oczy. B rzm ienie rę kopisu usuw a w szelkie co do niego w ątpliw ości.
2. PŁC I PIĘK N A
„Płci piękna gasi prag n ienie m u szkatem “ . Takie słowa czytam y w p ierw o dru k u „Zim y m iejsk iej“ (w. 55), k tó ry się m ieści w „Ty godniku W ileńskim “ 1818 r. (VI 254).
M ickiewicz nie uznał „Zim y m iejsk iej“ za godną p rzed ruk o w a n ia i do żadnego z książkow ych swoich zbiorów jej nie w cielił. Do zbiorow ych edycyj w chodzi ona dopiero od w arszaw skiego w ydania jego „P ism “ z r. 1858— 1859 (V 235). A utograf się nie zachował. P rzed ru k o w u jąc więc dziś ten u tw ó r nie m am y innej podstaw y dla jego tek stu ja k ów pierw odruk.
Co sądzić o m ianow niku „płci p ięk n a “ ? G dybyśm y tak ą form ę zrtaleźli w k tó ry m ś z dzisiejszych tygodników czy m iesięczników , mo glibyśm y z w ielkim praw dopodobieństw em przypuścić po p ro stu błąd d ru k u . Ale w r. 1818 nie znano linotypu, a red ak cje m iały na ogół uw ażnych korektorów . Więc z tak im przypuszczeniem nie m ożemy w ystępow ać ta k pochopnie. Skądże w ięc m ianow nik „płci“ ? Nie troszczy się o to w iększość kom entatorów . W yjątkow o K onrad G ór ski w swoich doskonale opracow anych objaśnieniach i przypisach do „W yboru drobnych u tw o ró w “ M ickiewicza („W ielka B iblioteka“ n r 138, bez daty) zw raca na tę form ę uw agę i pisze: „ P ł c i — bardzo rzad k o używ ana oboczność m ianow nika p ł e ć“.
Z tą sam ą „obocznością“ (jeśli ta nazw a tu trafna) spotykam y się w „B ardzie polskim 1795“ A. J. Czartoryskiego (w pierw szej redak cji; w. 540 w edle w y d an ia K allenbacha): „I czasem p ł c i się tk liw a r a dośnie rozżali“ .
Zjaw isko to nie je st w yjątkow e. U H. Juszyńskiego („R ym y i p ro za“ , [II], 1787, s. 11) sp otykam y się z m iano w nikiem „ św iąty n i“ , a w ięc z podobnym przeniesieniem z jednej grom ady d ek linacyjn ej do innej (w ty m w y p a d k u bliższej):
Ł ączcie p ra w ice, n i w am ta ś w i ą t y n i B ron i m iło stek , n i złote ołtarze.
W jednym z p ó źniejszych tekstów , m ianow icie w parod ysty cz- n ym w ierszu „P oeta m y śliw iec“ , podpisanym lite rą L., a druko w any m w „E chu“ 1841 r. w n r 8 (znanym mi z odpisu Zenona Przem yckiego), znajdu jem y m ianow nik „ m y śli“ :
W tenczas jego m y ś l i skora Co raz n o w y ch sił dobyw a.
P rzykładów niew ątp liw ie dałoby się znaleźć w ięcej. P rzy p o m inam sobie, jak p rzy jaciel m oich lat m łodych E ugeniusz Elzenberg (jeden z inicjato rów now ej polskiej lite ra tu ry w ojskow ej, poległy w r. 1919) w k ap italn ej p aro dii kabotyna g rającego ro lę R yszarda III recytow ał z kom icznym patosem w toku fantasty czneg o tek stu m. i. trzynastozgłoskow iec: „R ęka m i uschła jak o l a t o r o ś l i m łoda“ . „Płci“ , „m yśli“ , „ la to ro śli“ to rzeczow niki z jed n ej kategorii de klin acy jn ej (typu „kość“), k tó ry m przejście do innej (typu „p an i“) u łatw iły zapew ne jednakow o w tych obydw u kateg o riach k sz ta łtu ją ce się form y innych przy p ad k ó w (celownika, m iejscow nika, a przede w szystkim wołacza, k tó ry i w m ęskich rzeczow nikach czasem fu nk cję m ianow nika p rzyb ierał: tu i owdzie np. słyszy się czasem, że „K aziu m ów ił“ itp.). P rzy k ład „św iąty n i“ dowodzi, że ty p „ p a n i“ był a tra k cyjny i dla bliższych m u rzeczow ników ty p u „ b an ia“ .
W czym było źródło atrak cji? P rzypuszczalnie w tym , że rz e czowników ty p u „ p a n i“ je s t bardzo mało, k ażd y now y m usiał zadzi wiać, nadaw ał się w ięc w y b itn ie do m echanicznej „poetyzacji“ , albo... do jej parodii. N ie je st to bez znaczenia, że spo tykam y się z tym i form acjam i u jednego słabego poety (A. J. C zartoryskiego) i u czte rech hum orystów .
DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 7 7
W w ierszach X V III w iek u częściej się p rzejaw iała dążność przeciw na: żeby rzeczow niki z g ru p d ek lin acy jn y ch m niej obfitych przenosić do obfitszych. Były to p ró b y w y ró w n a n ia m orfologicznego zgodniejsze z ogólnym i ten d en cjam i języ k a i praw dopodobnie odby w ały się nie bez w pływ u gw ar. U K rasickiego czytam y np. „Znać z t w a r z [...] pow agę“ („M onachom achia“ , II 63), „m y s z n ęd z ny ch o sta tk i“ („M yszeis“ , I 18) itp . R ozm iary m asow ego zjaw iska p rzyb rało zwłaszcza stosow anie końców ki -ów w dopełniaczu 1. m n. nie tylk o do w szelkich rzeczow ników m ęskich, ale i do żeńskich i n i jakich: „czcicielów “ , „przyjaciołów “, „gusłów “ , „p ieśnió w “, „ trą b ó w “ , „m yszów “ (u K rasickiego); „m orzów “ , „śm ierció w “ , „pow ieków “ (u W oronicza) itp. I tej je d n a k ten d e n c ji (która się zresztą nie ro z szerzyła na prozę) oparł się k o n serw aty w n y in sty n k t języka.
3. KRUK, NIE K O N IK
Proszę otw orzyć w y d anie M ickiewicza (którekolw iek: bo w kw estii, o k tó rą chodzi, nie m a m iędzy nim i różnic) na stronicy za w ierającej początek b a jk i „Z ając i żab a“ . J a k się to tam b o h a te r skarży?
— „A ch n ie m asz pod sło ń cem L ich szego p o w o ła n ia jak zostać zającem ! Co m ię w d zień p ies, lis, k on ik , k an ia
I w rona, N a w e t i ona, Jak chce, tak gania.
Dlaczego tak a kolejność w w yliczeniu prześladow ców ? Pies, lis — dw a zw ierzęta. K ania, w ron a — dw a ptaki. Dobrze. A le czem u m iędzy nim i konik? I jak i to konik? M oże m ały koń — jako trzeci re p re z e n ta n t „kró lestw a zw ierząt“ ? Ale n a jm n ie jszy n a w e t koń chy ba b y w yprzedzał psa i lisa w tej serii, k tó ra idzie decrescendo. I nie w iadom o, dlaczego b y go zając ta k pieszczotliw ie nazyw ał. Nie, stanow czo, o m ałym kon iu nie m oże tu być m ow y. A w ięc o ko n iku polnym ? Logicznie m iałby on tu sw oje m iejsce, jako p rze d sta w iciel innego „k ró le stw a “ istot żyw ych. Ale... Są aż trz y ale. D la czego konik polny p rzed ptakam i? I jak że to -i kan ia, i w ron a zostały uznane za m niejsze od niego (o w ronie m ów i zając: „n aw et i ona“ )? No a przede w szystkim — czy to p raw d a, że k o nik polny zająca ,,jak chce, tak g a n ia “ ?
B ajka M ickiewicza rozw ija po sw ojem u tem at „z L afo n tain e’a “ , ja k głosi uw aga p rzy jej ty tu le. Ale te k st lafontenow ski nie pomaga do rozstrzygnięcia naszych w ątpliw ości, bo tam tego w yliczenia prześladow ców z a ją & n ie ma.
B ajka była ogłoszona dopiero po śm ierci M ickiewicza (po raz pierw szy w w ydaniu p aryskim „P ism “ poety 1860— 1861, t. I, s. 200). A utografu jej n ie znam y. Źródłem tek stu drukow anego je s t kopia dokonana rę k ą A lek san dra Chodźki i zachow ana w M uzeum M ickie w iczowskim w P a ry ż u (rękopis n r 9). K opia to jed n a k aprobow ana przez autora, k tó ry dokonał w niej w łasnoręcznie dwóch popraw ek (w w. 17 i 21). Otóż kopia ta potw ierdza nasze w ątpliw ości i daje zarazem ich w yjaśn ien ie. Nie m a tu w cale „konika“ . Szereg nie przyjaciół zająca jest taki:
p ies, lis, kruk, kania I w rona...
Do pierw szego w ydania po pro stu w k rad ł się błąd (odczytania czy d ru k u — tru d n o wiedzieć) i stąd długie życie „konika“ , k tóre jed n ak m usi się ju ż sk o ń czy ć1.
4. P U P IL A XX
Sonety m ickiew iczowskie nie staną się ani lepsze, ani gorsze, jeśli się ostatecznie dowiem y, do kogo w życiu p rak ty czn y m były adresow ane. Ale dla biografów poety to kw estia in teresu jąca i nie należy się dziwić, że L eonard Podhorski-O kołów ty le jej arty ku łów poświęcił i ty lu (jak m ożna wnosić z reakcyj prasow ych) czytelników nim i poruszył.
Niepodobna było oczekiwać, że tyle św iatła padnie na tę sp ra wę... z A m eryki — dzięki w znow ionem u zainteresow aniu dla „fan ta- styczki“ okresu „W iosny ludów “ M arg arety F u lle r i dzięki tem u, że L eonard W ellisz sięgnął do jej p am iętników (zob. jego „The F rie n d ship of M. F u lle r d ’Ossoli and M. M ickiewicz“ , N. Y ork 1947, s. 19).
1 P op raw n y tek st zarów no tego jak i in n y ch om a w ia n y ch tutaj u tw orów m a być p odany w p rzy g o to w y w a n y m ob ecn ie (październik 1948) do druku „ w y d an iu narod ow ym “ p oezji M ick iew icza. M a się ono oprzeć na tek ście p rzygoto w a n y m dla „w ydania sejm o w eg o “, a z p racy nad tym w y d a n iem w y n ik ły p rzed sta w io n e tutaj uw agi.
DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 7 9
Ale i znacznie bliższe nas dokum enty nie były dotychczas dla tej sp raw y w yzyskane. M am. na m yśli przede w szystkim k opiariu- sze O nufrego P ietraszkiew icza, z k tó ry m i nie w iem co się dziś dzieje, ale k tó re p rzed w ojną znajdow ały się w p ry w a tn y m zbiorze p. S ta nisław y P ietraszk iew iczów n y w W ilnie i były łatw o dostępne dla studiów . Istn ien ie ich n ie było też żadną tajem nicą. K orzystał z nich ju ż K allenbach. Przecież to w łaśnie fakt, że się w nich zna lazły dw a odpisy sonetu „G dzie daw niej źrenicam i“ , został przez n ie go uzn an y za okoliczność ro zstrzygającą w sporze o jego au te n ty cz ność. Podobnież ty lk o n a podstaw ie dw u odpisów w kopiariuszach P ietraszkiew icza uznany został przezeń za niew ątpliw ie m ickiew i czowski sonet „Rozeszliśm y się w czora“ . (Przekonanie K allenbacha podzielili i inni w ydaw cy, naw iasem m ówiąc, ze zbytnią pew nością: bo w śró d odpisów Pietraszkiew icza są nie tylko w iersze jego w ie l kiego przyjaciela; ju ż K allenbach się sparzył n a niektórych, zbyt skw apliw ie je M ickiewiczowi przypisując w 2 wyd. swojej m ono grafii; zob. m oją n o tatk ę „M ickiewicz praw dziw y czy n iep raw d ziw y “ w „Tygodniku Illu s tr.“ 1919, n r 33). W śród odpisów P ie tra sz k ie wicza z n ajd u je się tak że kopia „Ody do M łodości“ , k tó rą ró w nież w yzyskał K allenbach dla w ydania brodzkiego „Pism “ poety (I s. 116).
Ale kopiariusze P ietraszkiew icza są w ażne i z innych jeszcze w zględów. Przede w szystkim dlatego, że mieszczą się w nich odpisy sonetów i innych w ierszy m ickiew iczowskich (głównie z okresu rosyjskiego), i to w red ak cjach odm iennych od drukow anych, a czę sto niezgodnych także ze znanym i autografam i. D okonane były n a j w idoczniej z jakichś innych, nie zachow anych, autografów , w y ra ż a jących in n e stadium u stalającego się stopniowo tekstu.
O tóż znam ienna tu je st ty tu la tu ra sonetów . U derza zwłaszcza ty tu ł son etu „P atrzysz m i w oczy, wzdychasz; zgubna tw a p ro sto ta “ (w d ru k u XII). W w y d an iu m oskiew skim (1826) i petersb u rsk im (1829) m a on ty tu ł: „Do***“ ; w w yd aniu paryskim 1844 r.: „ D o “ W kopii P ietraszkiew icza nie ma ani trzech gw iazdek, ani pięciu k ro pek. Z n a jd u je m y tu ty tu ł: „Sonet do P u p ili X X “ .
P upila! Nie przypom inam sobie, żeby ten w y raz był u ż y ty przez M ickiewicza gdzie indziej (kiedyż będzie ten słow nik m ickiew iczow ski?!). A le przecież był to w yraz uży w any pow szechnie (rzecz zna m ienna, że Słow nik W ileński z r. 1856, objaśn iając go synonim am i „w ychow anka, zostająca pod opieką“, w cale nie podał oboczności „p u p ilk a“).
Pupila! Sam ten w yraz je st rysem p o rtre tu . Może ją a u to r sonetów w ychow yw ał literacko? Może czytyw ali razem poetów , jak przez n im i Paolo i Francesca?
J e s t to jed y n y sonet w kopiariuszu pietraszkiew iczow skim o ta kim ty tu le. Ale je st k ilka sonetów noszących ty tu ł: „Sonet do X X “. Są to (w kolejności wpisów) sonety: „N ieszczęśliw y kto p ró żn o “ (w d ru k u XI), „G adam z sobą“ (w d ru k u II), „Pierw szy raz ja m n ie w o ln ik “ (w d ru k u XIII), „Luba, ja płaczę“ (w d ru k u XIV). N ato m iast sonet „Odpychasz m ię “ (w d ru k u XX. „Pożegnanie. Do D. D .“) nazw any jest „Sonetem do D onny G iovanny“ , a sonet „N ieszukany tw ój u b ió r“ (odpow iadający drukow anem u III) m a ty tu ł: „Sonet do M .“. In n e w pisane tu sonety — m ianow icie „Rozeszliśm y się w czo- r a “ , „D obranoc“ (druk. XVI), „Dzień do b ry “ (druk. XV), „D obry w ieczór“ (druk. XVII), „Z P e tra rk i: B enedetto il giorno“ (druk. X), „R endez-vous w g aju B elv.“ (druk. IV), „Ledw ie w nidę, słów k ilk a “ (druk. XVIII), „Potępi n a s św iętoszek“ (druk. V) — nazw ane są po pro stu „sonetam i“ . W pisany dalej jeszcze w iersz „M oja pieszczotka“ nosi ty tu ł „D onna G iovanna“ .
W sam ym tekście ty c h u tw orów je st w iele odm ian. Z ostały one w szystkie zestaw ione w dodatku filologicznym do tek stu opraco w anego dla I t. „W ydania sejm ow ego“, którego d ru k nie je st n a razie przew idyw any. W spomnę tu o jed nej: w łaśnie z om aw ianego „So n e tu do P up ili X X “ . W d ru k u w w. 10 czytam y: „Tyś dziecko“ ; u Pietraszkiew icza: „Tyś czysta“.
5. SMUTNE RYSY
J e st rzeczą m ożliwą, że przekład „P rzypom nienia“ z A leksan d ra P uszkina był dokonany przez M ickiewicza pośpiesznie w czasie d ru k u p etersburskiego w y d an ia „P oezyj“ (1829) dla zastąpienia je d nego z utw orów u su n ięty ch przez cenzurę (podobnie jak „P o d ró żn y “ z Goethego). Tu w każdym razie (I 281) m ieści się jego p ierw o d ruk .
Mickiewicz nie był „urodzonym tłum aczem “ , i w przek ładach jego obok m iejsc św ietnych są i słabe. Na jed ne i drugie daw no zw róciła uw agę k ry ty k a. P rzek ład „P rzyp om n ien ia“ (mało dotąd rozw ażany) napew no nie n ależy do najtęższych. Ale je st w n im je den szczegół tekstow y szczególnie dziw ny, n a k tó ry , o ile m i w iad o mo, nie zwrócono dotychczas uw agi. Żeby go uw ydatnić, trz e b a przytoczyć całą dru g ą połowę utw oru:
DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 381 M ary w rą w m yśli, którą tęsk n o ta przytłacza
I trosk oblegają roje;
W tenczas i P rzyp om n ien ie w m ilczen iu roztacza P rzede m ną sw e d łu g ie zw oje.
Ze w strętem i p rzestrachem czytam w ła sn e d zieje, Sam na sieb ie p om sty w zyw am
I serd eczn ie żału ję i gorzkie łzy leję, Lecz sm u tn ych ry só w n ie zm yw am .
„S m utnych ry só w “. Rysów czego? Przecież na „zw ojach“ P rzy po m n ien ia nie było obrazu (na k tó ry się patrzy), ale pism o (któ re się czyta)!
M oże n as oświeci oryginał. Otóż w oryginale tego u tw o ru („W ospom inanije“ z r. 1828) w y stęp u je „zw ój“ P rzypom nienia w licz bie pojedynczej („sw itok“), co daje jeszcze w y raźniejszy obraz tek stu do czytania (spisanego n a sposób antyczny, co odpow iada z lekka kla- sycyzow anem u tonow i całego utw o ru, m ającego m. i. tak ie w y rażenie ja k „stogny g rad a “). P oeta „czyta sw oje życie“ z tego zw oju; drży p rzy tym , m iota przekleństw a, sk arży się głośno, w ylew a gorzkie łzy, ale:
No strok p ieczaln ych n ie sm yw aju
t. j. nie zm yw a sm utnych w i e r s z y . „S tro k i“ m ogą to b y ć za rów no w iersze w sensie graficznym (a więc i w iersze prozy), jak w iersze w sensie w ersyfikacyjnym . Przyj ąwszy to drug ie p rzy puszczenie, m ożna było „stro ki“ przełożyć m etonim icznie jako „ ry m y “ .
K to wie też, czy poeta nie napisał „sm utnych ry m ó w “ , a w yraz „ry só w “ nie zawdzięcza swojego istnienia tylko błędow i d ru k a r skiem u! Błąd ten, jako nie rażący, mógł u jść uw agi korekto rskiej poety i u trw alić się przez pow tarzanie: w yraz też „rysów “ spotyka m y w e w szystkich w ydaniach, w k tó ry ch „P rzy po m nienie“ było przedru k o w ane za życia poety (Poznań — W arszaw a 1832, W arsza w a 1833, P a ry ż 1836, P a ry ż 1844), i we w szystkich późniejszych.
Czy z tych uw ag należy w nioskować, że doradzam przyszłym w ydaw com drukow ać o statn i w iersz w postaci
Lecz sm utnych rym ów n ie zm yw am ?
W cale nie! Bo dom ysł o błędzie d ru k arsk im jest tylk o dom y słem. Poeta mógł m ieć ostatecznie w chw ili m niej szczęśliwej po
m ysł m niej szczęśliwy. Cokolwiek byśm y m ogli powiedzieć na rzecz „ry m ó w “ , stoi przeciw ko nim pow aga i pierw odruku, i ty ch dwóch późniejszych w y d ań (Paryż 1836, P a ry ż 1844), k tó re były dokonane p rzy udziale poety. A dla w ydaw cy-filologa przede w szystkim dowo dy zew nętrzne są w ażne. „Przeciw tekstow i n aw et sm aku n ie “ , ja k m ożna by dla dzisiejszego u ży tk u edytorskiego sparafrazow ać sta rą dew izę M arcina Bielskiego. Po starem u więc d ru k u jm y : „sm ut nych ry só w “. A le dla tego i owego z czytelników będzie dobrze, jeśli się dowie, m iędzy jak ą się tu przem yka Scylla i C harybdą.
6. CO CZYM PACHNĘŁO?
W iersz zaczynający się od słów „Śniła się zim a“ , a będący poe ty ck ą rela cją ze snu w D reźnie 1832 r., zachował się w autog rafie (w rękopisie 32 M uzeum M ickiewiczowskiego, opisanym przez L e w aka w katalogu 1931 r. i przez Pigonia w pracy „A utograf Zdań i U w ag“ , W ilno 1928, s. 3). P ierw sza w zm ianka o nim podana była w arty k u le „D odatku m iesięcznego do Czasu“ 1856 r. (II 413), ale ogłoszony został po raz pierw szy przez W ładysław a M ickiewicza do piero w w y d aniu paryskim „Dzieł“ poety 1880— 1885 r. (w skróce niu: P 80) w t. V n a s. 11.
N ajw iększą tru d n o ść dla w ydaw cy nastręcza tu w. 35, k tó ry w autografie n ap isan y został najoczyw iściej błędnie:
Różą p ach n ęły góra P alatyn u .
Takie om yłki pióra, z pośpiechu, nieuw agi, są w autografach M ickiewicza (w szystkich okresów , a zwłaszcza późniejszego) bardzo częste. Ja k aż jed n a k m a być lekcja popraw na? Co poeta chciał n a pisać?
W ładysław Mickiewicz w ydrukow ał:
Różą p ach n ęły góry P alatynu.
Mało zm ienił, trzeba przyznać, w (oczywiście błędnym ) tekście autografu. Ale lekcja jest nie do przyjęcia, bo góra P alaty n u , jak pow szechnie w iadom o, jest tylko jedna.
Pigoń w swoim w ydaniu „Poezyj“ M ickiewicza (Lwów 1929, I 396) pierw szy w prow adził lekcję odm ienną:
DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 8 3
Ta lekcja nie kłóci się z geografią, ale daje tek st niesłychanie barokow y. Nie górze różą każe pachnąć, ale róży górą. To u M ic kiewicza niepraw dopodobne.
Sądzę, że intencjom poety odpowiada jedy nie lekcja:
Różą p ach n ęła góra P alatyn u .
7. RECU LER PO UR M IEUX SAUTER
Zauw ażono nieraz przy b ad an iu tw órczości pisarzy dw ujęzycz nych, że niek tó re ich w y rażen ia i obrazy, zadziw iające szczęśliwą śmiałością czy plastyką, okazują się czasem tylk o szczęśliwie p rze transponow anym i, ale zw yczajnym i zw rotam i ich drugiego języ ka. Bardzo w ym ow ne przykłady znaleziono np. w prozie Conrada. P ew ne jego zdania, niezw ykle finezyjne po angielsku, okazują się zupełnie potocznym i, kiedy je przełożyć na francu sk ie albo na polskie.
Zdaje się, że m ożna w skazać na podobny przy kład u M ickiew i cza. Do szczególnie obrazow ych zdań w „K sięgach Pielgrzym stw a Polskiego“ należy niew ątpliw ie to, k tó re zam yka rozdział X:
G otując się do przyszłości, potrzeba w racać się m y ślą w przeszłość, ale o ty le tylko, o ile czło w iek gotu jący się do p rzesk oczen ia row u w ra ca się w tył, aby się tym lepiej rozpędzić.
Otóż całe to obrazow e porów nanie do skoku z rozpędem , k tó ry w ym aga pewnego cofnięcia się, jest tylko rozw inięciem pospolitego francuskiego idiom atu „rec u ler po u r m ieux s a u te r“ .
Stw ierdzenie tej genezy obrazu m ickiew iczowskiego w cale nie um niejsza jego oryginalności. Bo fran cu sk ą kliszę językow ą poeta nasz ożywił, u w y d atn iając i w zm acniając jej z a ta rtą w potocznym użyciu treść obrazow ą (Larousse znaczenie zw rotu tłum aczy jako: „tem poriser pour m ieux p ren d re ses av an tag es“). Przeniósł tę tre ść do polszczyzny tak, że brzm i w niej zupełnie n a tu ra ln ie , a zarazem po poetycku świeżo. No i z jak że głęboką m yślą ją związał!
8. W ĄŻ I LIS
Pow szechnie się mówi, że b ajk a m ickiew iczowska „Żaby i ich k ró le “ jest swobodną, in d y w id u aln ą tran spo zycją b ajk i L afon ta in e ^ pt. „Les G renouilles qui dem an d en t u n Roi“ (III 4). Owszem, tem a t jest ten sam i rozw inięty w ogólnych zarysach podobnie. Ale
nie bez różnic, n aw et w personelu. N ajbardziej u d erzająca jest w tym , że u L a fo n ta in e ^ Jow isz jako drugiego m onarchę posyła ża bom żuraw ia („une g ru e “) :
Qui le s croque, qui le s tue, Qui le s gobe à son p laisir.
U M ickiewicza, ja k w iadom o, Jow isz, zdegradow aw szy „króla K ija “ , „zam ianow ał w ęża k ró lem żabim “ . Opis jego obłudnych, chy try c h , złośliw ych i ty ra ń sk ic h rządów w ypełnia całą d ru gą część b ajk i, nie m ającą już analogii u L a fo n ta in e ’a. T en opis jest nieza przeczoną w łasnością arty sty czn ą M ickiewicza. A le n ie on p ierw szy dał w ęża n a zastępcę żu raw ia lafontenow skiego. Pom ysł ten m iał ju ż K niaźnin, k tó ry tak że nap isał p a ra fra z ę b a jk i francuskiego poety pt. „Zaby o k róla proszące“ (i ogłosił po raz pierw szy w 1776 r., a w zm ienionej red ak cji w 1788). Jow isz zesłał u niego żabom „w od nego W ęża“ : (cytuję red a k c ję późniejszą) — „ten począł chw ytać na ząb je srogi, — jed n ą po d ru g ie j: darm o niebogi — bez siły i bez orę ża — od sw ojej zguby zm ykały: — i tru n ą ć n aw et nie śm iały“ .
J a k w idzim y, M ickiewicz p arafrazo w ał raczej K niaźnina niż L a fo n ta in e ’a.
Podobnie było i w bajce „Lis i K ozioł“. Zw ykle, i nie bez racji, zestaw ia się ją z b a jk ą lafontenow ską „Le R en ard et le B ouc“ (III 5). A le w ypadki u francuskiego poety ukształto w ane są dość odm iennie. Lis z Kozłem schodzą u niego razem do dołu, żeby się napić wody. K iedy ugasili pragnienie, Lis podaje sposób w ydostania się: niech Kozioł przysunie się do ściany i jem u, Lisowi, u łatw i w yjście, a już on potem Kozła wyciągnie. Kozioł u z n a je p ro jek t za św ietny, pom a ga Lisowi; ten w yszedłszy pozostaw ia tow arzysza w studni, pow iada jąc, że, gdyby m iał rozum tej w ielkości co brodę, nie byłby lekkom yśl nie tam wchodził. M orał: „w każdej rzeczy trzeb a się zastanaw iać n a d końcem “.
Nie m a tu, jak w idzim y, ani przypadkow ego w padnięcia Lisa do studni, ani jego pierw szego fo rtelu , przy pom ocy którego w ciąga Kozła do dołu. Otóż obydw a te pom ysły znajd ujem y u K niaźnina, k tó ry sw oją p arafrazę u tw o ru L a fo n ta in e ’a zam ieścił już w zbiorze „ B ajek “ (1776), a p rzero bił ją do zbiorowego w y dania „P oezyj“ (1787— 8). P odaję tek st późniejszy (krótszy): „F ilu t arcydoskonały Lis, w zam ysłach sobie cały, Gdy o stry m w ęchem w dalekie stro ny B y stra jego m ierzy zdrada, Sam też na nią zaślepiony Do studn i w p a da. Gdy raz i drugi p różno podskoczy, Ogon podw inie i spuści
DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 8 5
oczy. — I cóż ty m yślisz? że zginął? Ten, co nam sp rzyja i szkodzi, Los, jem u Kozła naw inął. Z ajźrzy do stu d n i: Lis brodzi. „Co tu po rabiasz, mój kum ie? M inka coś ci niew esoła...“ Ale ten, k tó ry w y w i nąć się umie, „O gdybyś wiedział, zawoła, Ja k a to słodycz tej wody! Fraszk a lipcowe miody! I ty się ze m ną te ż n a p ij!“ — U słuchał Kozieł i na dół się skwapi. A tu Lis wskoczy n a brodacza rogi, S tam tąd na kraw ędź, i dalej w nogi, To jeno rzekłszy: „Siedź tu, Koźle głupi, Aż kto cię rów no w ykupi!“ .
Rzecz zupełnie oczywista, że k anw ą dla M ickiewicza była ta w e rsja bajki a nie lafontenow ska.
9. CHMURNA CZY DURNA?
W iersz „Polały się łzy“ nie był ogłoszony za życia poety. A rty kuł „R ękopisy po A. M ickiew iczu“, druk o w an y w „D odatku m iesięcz nym do Czasu“ (1856, II, s. 408), a o p arty n a in w e n ta rzu ułożonym przez K. Sieńkiewicza, stw ierdza, że jego auto graf znajdow ał się w śró d papierów stanow iących w łasność dzieci poety. P óźniejsze jed n a k je go losy nie są znane; w iem y tylko, że przed r. 1897 oglądał go K a l lenbach.
P ierw o dru k w iersza m ieści się w pierw szym p o śm iertn ym p a ry skim w ydaniu „P ism “ M ickiewicza (P aryż 1860— 1861, w skróceniu: P 61) w t. I na s. 418. W trzeciej linii czytam y tu:
Na m oję m łodość górną i chm urną.
Tak też drukow ały inne w y dania aż do r. 1897, kiedy to K a lle n b ach w swojej książce „Adam M ickiewicz“ (II 243) ogłosił tek st ze znaczącą odm ianą:
N a m oją m łodość górną i durną.
K allenbach dodał przypisek: „Tak w a u to g rafie“ , z tajem n iczo ścią, n iestety i niektórym innym filologom w łaściw ą, przem ilczając, gdzie owego autografu szukać.
Dziś więc m am y dw ie w ersje tego w iersza, k tó ry ch nie m ożem y spraw dzić: obydwie o p arte na zaufaniu do w ydaw ców : pierw sza do J u lia n a K laczki (bo on to głów nie się zajm ow ał edycją P 61), d ru ga do Józefa K allenbacha. O bydw aj oni m ieli sw oje szczęśliwe i nieszczęśli w e chwile; Klaczko był, n atu raln ie, o w iele w iększy jako k ry ty k ; K a l lenbach jed n ak był na ogół znacznie bardziej now oczesnym filologiem . Na ogół też jego w ersję p rzy jm u ją now si w ydaw cy. Tym bardziej,
że K allenb ach uzasadnił swój tek st przypiskiem , w k tó ry m objaśnia, że „ d u rn y “ „w prow incjonaliźm ie kresow ym tyle znaczy, co: płonny, p usty, szalony, p yszny“ i pow ołuje się na „znane dictum : Zaczął z górna — skończył z d u rn a “. P rzy p isek ten w późniejszych w y d a n iach jego m onografii uległ p ew nym zmianom : w w ydaniu trzecim (1923, II 285), czytam y, że „d u rn y “ na kresach „tyle znaczy tak że co: płonny, szalony, p y szn y “.
Rozleglejszy obszar znaczeń w y razu ilu stru ją cytaty w słow niku Lindego: „Ciągnie n a nas bezpieczny, pyszny, du rn y, zb ro jn y “ („A r- g enida“ Potockiego); „I tobie p rze jrz a ły Nieba śm ierć p ręd k ą od m oż niejszej ręki, Coś to tera z tak d u rn y i zuchw ały“ („Jerozolim a“ P io tra Kochanowskiego); „ Jak b y ju ż w niew oli nas m iał, d urno k azał“ („T e- lem ak “ Jabłonow skiego); „Z b erdyszem A rkas d u rn y w y stę p u je “ (Ze brow ski w przekładzie Owidiusza; w oryginale: „ fu re n s“);itd. Słow nik W arszaw ski, opierając się zarów no na m ateriale Lindego ja k n ow szym, w yróżnia dwa znaczenia w yrazu: 1. głupi, nierozum ny, niero z sądny; 2. hardy, zuchw ały, próżny, zarozum iały. Z ty m drugim znaczeniem w iąże się także jedno ze znaczeń czasow nika „d u ro w ać“ , jaw n e w zdaniu „P haeton gdy durow ał, ojcem Febem b u tn y , złajał go Inachow ic“ (chodzi tu o odpow iednik łacińskiego „m agna loquen- te m “ , czyli, ja k L inde w ykłada: gdy się junaczył). P rzy k ład y te do b itn ie stw ierdzają rów nież, że „ d u rn y “ w znaczeniu h a rd y itp. nie jest jak ąś w yłączną prow in cjo n alną w łaściw ością kresów .
I w gw arach rdzen n ej polszczyzny z ty m znaczeniem się spo ty kam y. K arłow icz w „Słow niku g w a r polskich“ podaje: „ D u rn y — d u m n y “ za „Spisem w yrazów p odhalańskich“ A. W rześniow skiego; „ d u rn y — dum ny, zarozum iały“ za „Spraw ozdaniam i K om isji Ję z y kowej Akad. Urn.“ . Takie znaczenie m a m. i. nazw a D urnego W ierchu. Ale, dla k o m entatorów M ickiewicza szczególną w agę m a słow nik polsko-rosyjski opracow any przez „kolleskiego assessora“ C y riak a K ondratow icza i w y dan y w P etersb u rg u w r. 1775 („Polskij obszczij słow ar [....] n a rossijskij jazy к pieriew iedien kolleżskim assiessorom K irijak o m K ondratow iczom “): jest to bow iem skarbnica (nb. nie w y zyskana dotychczas!) daw nej polszczyzny kresow ej. Otóż tam obok w y razu „ d u m y “ jest podany jeden w y raz polski jako synonim i dw a odpow iedniki rosyjskie: D urny, fan tasty k , sam onraw nyj, sw ojen - raw n y j.
A więc jeszcze jedno znaczenie! Bo „sw o jen raw n y j“ znaczy: „k rn ąb rn y , kap ryśny , g ry m a śn y “. Takie tłum aczenie p od aje„R u ssk o- polskij słow ar“ w yd. pod red. W. G. C zernobajew a (Moskwa, Ogiz,
DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 8 7
2 w yd. 1941). Więc rzeczyw iście: „ fa n tasty k “ ! Ten w ykład kolleskie- go assessora K ondratow icza chyba najb ard ziej p rzy sta je do te k stu m ickiew iczow skiego.
P rz y sta je bodaj i do „płochości d u rn e j“ K niaźnina (z „E ro ty k ów “ , VI 5) i do „du rn ej m łodości“ z bezim iennej (przypisyw anej N aruszew iczow i) „Ody do b izu n a“.
C y ta t o statn i jest szczególnie w ażny: w ynika przecież z niego, że ju ż w X V III w ieku, przy n ajm niej raz, m łodość była określona ty m sam ym p rzym iotnikiem co przez Mickiewicza.
10. GOLONO, STRZYŻONO
T ekst b a jk i znanej pod ty tu łem „Golono, strzyżono“ (nadanym jej przez w ydaw ców , bo poeta nie dał żadnego) może służyć za p rz y kład owocności p racy filologa, naw et jeśli nie jest ona uw ieńczona od raz u pełn ym pow odzeniem . Bo z w yników jednego ko rzy stają n ie zwłocznie inni, i dzięki tem u odczytuje się nieraz tekst, k tó ry się zrazu mógł w y d aw ać zbiorem beznadziejnych zagadek.
Do n a jb a rd zie j n iew y raźny ch i pom azanych (trudno znaleźć od pow iedniejszy w yraz) au tografów m ickiew iczow skich n ależy w łaśnie au to g raf tej b ajk i (w rękopisie 41 M uzeum M ickiewiczowskiego). T ru d n o się dziwić, że jej p ierw o d ru k w w ydaniu paryskim 1860— 1861 (I 182) p ełen b y ł błędów. D ziw niejsza rzecz w tym , że przez n a stę p ny ch la t sześćdziesiąt n ik t tych błędów nie zauw ażył i nie pom yślał o zaglądnięciu do autografu, żeby je spróbow ać popraw ić. Zrobił to dopiero S tan isław Pigoń i ogłosił w y nik i w słynnym a rty k u le „Jakiego M ickiew icza zn am y “ (w „Przeglądzie W arszaw skim “ 1922, III 318), a później zużytkow ał je w swoim w y d aniu „P oezyj“ M ickiewicza (Lwów 1929, I, s. 469). Były to w yniki zdum iew ające, a przew ażnie bezsporne.
Siadłszy z tek stem Pigonia przed autografem , nauczyw szy się jego sposobów czytania, m ożna było odczytać jeszcze pięć w ierszy (31— 35), k tó re jako szczególnie pom azane zostały i przez niego pom i nięte. J e s t to koniec drugiej „kw estii“ (że się w y rażę po aktorsku) M azura i początek drugiej „kw estii“ jego żony:
P rzecież dobrze, suko m iła, Żeś tu jest, choć ogolon a.“ „I jam rada, że w róciła, O dpow iada n a to żona, Choć w ró ciła ostrzyżon a.“
Te w iersze nie jest to zapew ne w ielki M ickiewicz, ale n iew ą tp li w ie nieznany. Nie są one w ariantem , ale in te g raln ą częścią tek stu . N astępujące po n ich słow a M azura: ,,A nasz p a n “ itd. są oczywistą od pow iedzią n a d ru g ą „k w estię“ żony. G dyby je trak to w ać jako dalszy ciąg jego poprzedniej „k w estii“ , trzeba by było powiedzieć, że w iąże się z początkiem bardzo luźno.
W dalszym ciągu w w. 46 (według m ojej num eracji, z w łącze niem ju ż przytoczonych pięciu wierszy) Pigoń czyta z pow ątpiew a niem :
[R ozgn iew an y] M azur rzecze.
Zdaje m i się, że to je st raczej:
D o św ia d czo n y M azur rzecze.
W iększą tru d n o ść n a strę c z a ją jeszcze w. 60— 61 (jedna z dal szych „k w esty j“ M azura). C zytam je:
„A d yć to w skórę zarżn ięcie Jak d oktor [skie], aż k rew ciecze.“
W autografie m am y tu (w w. 61), ja k się zdaje, połączenie dw u kolejnych redakcyj (bez skreśleń) i sk ró t graficzny: „Co ja k d o k to rk “ . (Pigoń zostaw ił tu „co“, m oim zdaniem n iep rzek reślon ą pozostałość jakiegoś początkow ego pom ysłu, a z odczytania trzeciego w yrazu zre zygnował, choć pierw sze jego lite ry są w yraźne).
Trochę się jeszcze ró żn ię z Pigoniem w odczytaniu w. 85: „M a zur w ściekł się, ju ż nie g a d a “ (u niego: „M azur w ściekły ju ż nie g a d a “). Ale to w szystko d ro b n e różnice.
T rudno mi się także zgodzić z jed n ą tezą Pigonia, k tó ra ogar nia w iększy obszar tek stu . A utograf m a liczne sk ró ty (w spom nia łem ju ż o jednym : ow ym „ d o k to rk “); n iek tó re w y g lądają praw ie ste nograficznie: litera „z“ je s t w n iek tórych m iejscach niem al zupełnie niedostrzegalna, w szczególności w w. 42 („A błyszczą jak nam aszczo n e “). Pigoń n a tej p o dstaw ie dopatryw ał się w tekście dialogu in ten cji m azurzenia. Ale tru d n o przypuścić, żeby poeta zastosował m azurzenie tylko w kilku w y razach („błyscą“, „nam ascone“ , nieco dalej „sp etn e“), skoro gdzie indziej tem u sam em u M azurow i każe mówić: „żeby “ (w. 19), „używ ali“ (20), „ p a trza jc ie ż “ (25), „uczona“ (27), „nauczać“ (29), „nożyce“ (30), „m yślisz“ (38), „postrzyżona“ (38), „nożycam i“ (54), „przy patrz że się“ (56), „ciecze“ (61). T rud no go też posądzać o tak ie m azurzenie jak „b iez“ (w. 44) zam iast „bierz“ (w ystępujące w praw dzie w gw arach, ale niezm iernie rzadko).
DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 8 9
11. SZKOŁA SC EN ICZN IK Ó W
Do n ajcen niejszy ch „znalezisk“ m ickiew iczow skich naszego stu lecia n ależy n iew ątp liw ie 9 „zdań i u w a g “ , k tó re z ręko pisu M uzeum M ickiewiczowskiego w P a ry ż u (nr 32) ogłosił S tanisław Pigoń w „P rzeglądzie W arszaw skim “ 1922 r. (t. III, s. 334), a w śró d nich ów w span iały czterow iersz będący pochw ałą przy rodzo ny ch sił tw órczych człowieka, zaczynający się od słów:
G dzie szk oła scen iczn ik ó w , p o etó w , śp iew a k ó w ? Tam , gdzie orła i m rów ek , b e sty i i p ta k ó w .
Tak odczytał te słowa Pigoń i ta k je podał w „Przeglądzie W ar szaw skim “ i późniejszym , zredagow anym przez siebie, w y dan iu „Poe zy j“ M ickiewicza (Lwów 1929, t. I, s. 451). S p ecjaln e jego studium pt. „A utograf Zdań i Uwag A. M ickiew icza“ (W ilno 1928), stanow iące jed n ą z najchlub niejszych pozycyj filologii m ickiew iczow skiej, u k a zuje drogi dojścia do tej lekcji.
A u to graf tego czterow iersza jest k reślo n y i szczególnie niew y raźny. Po w y razie „G dzie“ w w. 1 n a stę p u ją dw a przekreślone: („jest szkoła“); w zgodzie z tra d y c ją filologiczną u jm u je m y je w naw iasy; po nich idą nieprzekreślone: „dla sceniczników “ i dalsze. Rzecz oczywista, że poeta, napisaw szy pierw szych kilka słów, postanow ił p rzek reślić „ je s t“ , i „dla“ , przez pom yłkę zaś p rze k re ślił „ je s t“ i „szkoła“ . K ażdy, kto dłużej obcował z jego au tografam i, wie, że tak ie pom yłki w jego pośpiesznym piśm ie zdarzały się dosyć często.
Do tej po ry jesteśm y w zupełnej zgodzie z tek stem Pigonia. Za czynam y się ró żn ić w drugiej części w iersza. Gdzie Pigoń czyta: „poe tó w “, ja w żaden sposób „poetów “ przeczy tać nie potrafię, czytam r a czej: „w odzów “ . W yraz jest jed n a k ta k n iew y ra ź n y , że tru d n o się obejść bez arg u m en tó w dodatkow ych, n a tu ry ju ż nie graficznej, ale treściow ej. Zw ażm y, że po ty m w yrazie n a stę p u je „i“ .
Seria „sceniczników, poetów , śp iew ak ó w “ je s t n iew ątpliw ie b a r dziej jednorodna, ale kiedy czytam y „p oetó w “ , m usim y przyjąć, że następ u jące potem „i“ jest napisane n iepo trzebn ie. W yraz „w odzów “ jako dw uzgłoskow y kłopotów z „i“ nie nastręcza. 'K olejność „scenicz ników , wodzów i śpiew aków “ jest, przy zn am , dziw na; i to jest n a j słabszy p u n k t tej lekcji. C hętnie bym zam iast „w odzów “ czytał „wieszczów“, ale graficznie to niem ożliw e.
N iem niejsza tru d n o ść w w ierszu drugim . Trzeci jego w yraz n a pisany jest jakim ś pism em skrótow ym , p raw ie stenograficznym . W i dzę w nim lite ry s, k, ł, a. O dczytuję całość jako „s[z]k[o]ła“ . S k ró- tow ością tłum aczę sobie też opuszczenie jednozgłoskowego w y razu koniecznego dla ry tm u 13-zgłoskowca. Przypuszczam , że tym w y ra zem jest „d la“ , k tó re i w pierw szym w ierszu po w yrazie „szkoła“ n a stępow ało (właśnie identycznością połączenia tłum aczyć m ożna opusz czenie).' W iersz w ięc cały czy tan}:
Tam, gdzie s[z]k [o]ła [dla] m rów ek , b esty ji i p taków .
I Pigoń dodaje jeden w yraz jednozgłoskow y, ale inny, m ianow i cie „i“. Stąd p ow staje u niego seria, k tó ra logicznie nie daje się w y tłum aczyć. Bo człony jej nie są spółrzędne: cokolw iek byśm y m ogli sądzić o „m rów kach“ i „b esty jach“, orzeł niew ątpliw ie jest ptakiem , a w ięc p tak i tu dw a razy w ystępują. Nie w y b rn iem y z trud no ści, jeśli przypuścim y, że poeta chciał dać dwie g ru p y rów noległe: (1) podrzędną „orła i m ró w ek “ i (2) n adrzęd ną „b estyji i p tak ó w “ , bo w takim razie orzeł w pierw szej gru p ie pow inien być na drugim m iejscu. Nie m o gę sobie w yobrazić m etonim ii, k tó ra by tę tru d n o ść usuw ała.
Tym czasem lekcja „szkoła dla m rów ek, b estyji i p tak ó w “ daje jasność, jak ą zw ykle odznaczają się w iersze M ickiewicza. „M rów ki“ n ależy w niej b rać m etonim icznie jako owady. W tedy człony w y li czenia okazują się po prostu trzem a w ielkim i grom adam i zoologicz nym i: owadów, zw ierząt (w węższym tego słowa znaczeniu, tj. ssaków) i ptaków .
Ze w tekście tego „zdania“ nie m ożna poprzestać na sam ych lite rac h napisanych przez poetę, tego dowód i w w ierszu ostatnim , gdzie w y raźn ie czytam y: „nie mogli n au czy li“ , a oczywiście pow inno być „nie mogli n auczyć“ .
Całość więc czterow iersza w y d aje się być taka:
G dzie szk oła scen iczn ik ów , w o d zó w i śpiew aków ? Tam gd zie szkoła dla m rów ek, b e sty ji i ptaków . Ludzie, to tylk o dobrze w y k o n a ć um iecie, C zegoście się n ie m ogli n au czyć n a św iecie.
Trzeba by jed n ak w ydać cały au to g raf „Zdań i u w a g “ w podo- biźnie fototypicznej. W śród liczniejszych czytelników może się zn aj dzie ktoś, co go jeszcze lepiej przeczyta.
DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 9 1
12. ZW IĄ ZK I SZKOŁY SCENICZNIKÓW
„Z dania i uw ag i“ nie b y ły zbiorem, w którym by M ickiewiczowi chodziło o oryginalność. Chodziło m u o praw dę. Sw oją in d y w id u al ność tu ta j p rzekreślał. Nie szukał w łasnych sform ułow ań, jeśli z n a j dow ał cudze. Je śli m u się nasu w ały przy ty m w łasne obrazy, z a trz y m yw ał je, ale je lekcew ażył. O głaszając też drukiem w y bó r ty ch „zdań i u w a g “ w tom ie V III „P oezyj“ (Paryż 1836, s. 163), przedstaw ił j e jako tłum aczenia: bo nic innego nie m ogła znaczyć uw aga p rzy ty tu le: „z dzieł Ja k u b a Bem a, Anioła Ślązaka (Angelus Silesius) i Sę- M a rte n a “. W auto grafie (rękop. 32 M uzeum M ickiewiczowskiego) nie w spom niał o pierw szym z tej serii autorów , ale w ym ienił za to jeszcze innego: B aadera.
Okazało się, że rzeczyw iście większość „Zdań i u w ag “ m a sw oje źró d ła w ty ch autorach: zarów no większość spośród tych, k tóre poeta sam ogłosił w r. 1836, ja k i tych 31, k tó re z auto grafu w ydał dopiero W ładysław M ickiewicz w r. 1869. P rzekonali o tym W ilhelm B ru ch- n alski (w p racy „Z dania i uw agi Anioła Ślązaka w przekładzie M ickie w icza“ , ogł. w „P am iętnik u Tow. Lit. im. A. M ick.“ , t. II, s. 201) i S ta nisław Pigoń (w „C orollariach m ickiew iczow skich“ , ogł. w „Księdze Pam iątk o w ej Koła Polonistów U. S. B. w W ilnie 1932 r .“ i w osobnej odbitce).
Nie w szystkich jed n ak zdań źródła zostały odnalezione. N a j m niej zbadano (czemu tru d n o się dziwić) te zdania, k tó re z au to grafu ogłosił dopiero Pigoń (dziewięć w „Przeglądzie W arszaw skim “ 1922 r. i jedno w pracy „A utograf Zdań i U w ag“ 1928). Do tej w łaśnie g ru p y należy „zdanie“ o „szkole sceniczników, wodzów i śpiew aków “ .
M yśl podobną do drugiej jego części m ożna w skazać u S ain t- M artina. W jego piśm ie, z k tórego w y ją tk i pt. „ P o rtra it historique et philosophique fait p ar lu i-m êm e“ ogłosił R. A. V am h ag en von Ense (w tom ie pt. „A ngelus Silesius und Sain t-M artin : A uszüge“ , B erlin 1833), w p a ra g ra fie 867 czytam y, że konieczne dla człowieka je st to tylko, co on sam m oże i pow inien robić bez jakiejkolw iek pom ocy innych ludzi i okoliczności:
J ’ai sen ti et je dois avou er q u ’il n'y a d ’in d isp en sab le pour l ’hom m e que ce q u ’il p eu t et d oit fa ire sans aucun secours des hom m es et des circonstances...
Jeszcze bliższy zdania m ickiewiczowskiego jest jed en z w cześ niejszych p a rag rafó w (146), głoszący, iż człowiek pow inien czuć, że najlepiej um ie to, czego się nie uczy:
Je vou d rais [...] que l ’hom m e [...] s e n t ît q u e ce que l ’hom m e sa it le m ie u x c ’e st ce q u ’il n ’apprend pas.
J e st to jed n ak analogia tylko głów nej m yśli „zdania“ m ickiew i czowskiego, odnoszącej się do ludzi. Nie m a tu odpow iednika dla za w arteg o w pierw szych dwóch w ierszach M ickiewicza jej rozgałęzienia na k ró lestw a „m rów ek, b esty ji i p ta k ó w “ . Rozgałęzienie to m usi n a leżeć do skarbca m ądrości ludów, przekazy w anej bez ty tu łu w łasności. Bo oto spotykam y się z nim u in ic ja to ra nowoczesnej „essayisty ki“ angielskiej, sir Tom asza B row ne’a, w jego sław nym dziełku „Religio M edici“ (1643). Zaiste, mówi m yśliciel siedem nastow ieczny, jak iż ro zum nie poszedłby na n aukę do m ądrości pszczół, m rów ek i pająków ? Ja k a ż to m ądra rę k a uczy te stw orzenia robić to, czego nas nie m oże nauczyć robić rozum ?
Indeed, w h a t R eason m ay n o t go to sch o o l to th e w isd om of B ees, A n ts and Spiders? W hat w ise hand teach eth t h e m to do w h a t R eason cannot teach u s?
Ale to tylko jed n a grom ada isto t żyw ych. B rak u B ro w n e’a „bestyji i p tak ó w “ . B rak też analogii dla m ickiewiczowskiego w y li czenia typów ludzi, któ ry ch szkoła nie nauczy.
13. DZIEW ICA I DZIECKO
Mimo staran n y ch poszukiw ań B ruchnalskiego nie w szystkie „zdania i uw agi“ przełożone z Anioła Ślązaka zostały zidentyfikow ane ze swoimi oryginałam i. Trudno się tem u dziwić, gdy się zna ogrom zbioru epigram atów niem ieckiego m istyka. Czasem też szczęśliwy p rzy p adek daje zauw ażyć coś, co się w ym knęło z sieci system atycz nych poszukiw ań. Oto np. dw uw iersz „Dziew ica i dziecko“ :
D w ie isto ty szczęśliw e n a w et na ty m św iecie, Bo zaw sze b lisk ie Boga: d ziew ica i dziecię.
Chyba się nie znajdzie tek st bliższy tem u dw uw ierszow i niż „Die nächsten G ottes-G espielen“ w zbiorze Anioła Ślązaka (I 296):
G ott is t n ich t a lles nah; die J u n g fra u und das K ind, D ie zw ei die sin d ’s allein , d ie G o tt’s G esp ielen sind.
I przy wysokim jed n a k stopniu podobieństw a tekstów nie zawsze m ożna mieć pewność, że jed en jest źródłem drugiego. Takie same
DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 9 3
bow iem m yśli m ożna znaleźć w tek stach najróżniejszych. K tóż by np. przypuszczał (jeśli nie pam ięta), że tak ą sam ą jak u Anioła Ślązaka m y śl o dziew icy i dziecku w ypow iada A leksander Pope w swoim h e- roi-kom icznym „P u k lu w łosów uciętym “ . Oto odnośny ustęp w p rze kładzie N iem cew icza (który M ickiewiczowi m usiał być dobrze znany):
S ą ta jn e p raw d y, p yszn ym m ędrcom zabraniane, P rzecież pan n om i dzieciom śm iele objaw iane; B o tem u, co filo z o f k ład zie w b ajek rzędzie, M łoda p an n a i d zieck o łatw o w ierzy ć będzie.
P raw d a, że podobieństw o niezaprzeczone? O odm ienności sta nowi różnica intencji.
14. Z ANIOŁA ŚLĄZAKA
W rozległym zbiorze epigram atów w ierszow anych Anioła Śląza ka noszącym ty tu ł „Pielgrzym C herubiński“ („Der C herubinische W an d ersm an n “) da się w skazać jeszcze kilka w zorów zdań M ickiew i cza poza tym i, k tó re ju ż w cześniej w skazano. Oto np. zdanie ..Cnota“ :
G dy p ełn ią c cn otę, cierpisz trudy i kłopoty, J eszcześ n ie je st cn otliw ym , tylk o szukasz cnoty.
U A nioła Ślązaka m am y (I 53) zdanie pt. „Die Tugend sitzt im R u h “, którego m yśl jest w praw dzie inna, ale którego stru k tu ra i fra zeologia je st bardzo bliska m ickiew iczowskiej:
M ensch, w o du T u gen d w ills t m it A rb eit und m it Müh, So h ast du sie n och nicht, du k rieg est noch um sie.
M istyk niem iecki chce powiedzieć, że prąw dziw a cnota realizu je się bez w ysiłku. Ze słów poety polskiego w ynika, że cnota nie sp ra w ia cierpień. Ale tak ie przesunięcia m yślow e są częste u M ickiewicza przy tran sp o zycji „zdań“ cudzych.
A oto zdanie pt. „Boże N arodzenie“ :
W ierzysz, że się B óg zrodził w b etlejem sk im żłobie, L ecz biada ci, je ż e li n ie zrodził się w tobie.
O dpow iednik u A nioła Ślązaka (I 61) nosi ty tu ł „In dir m uss G ott geboren w e rd e n “ . Od spokoju jednak m ickiewiczowskiego odbi
ja jaskraw o hiperboliczność i bezw zględność oryginału, k tó ry zapo w iada sw ojem u czytelnikow i w ieczystą karę, choćby C hrystus „tysiąc ra z y “ przyszedł na św iat:
W ird C hristus tau sen d m al zu B eth leh em geboren, Und n ic h t in dir: du b leib st noch e w ig lich verloren.
Są w ypadki, w k tó ry ch M ickiewicz znacznie skraca oryginał n ie m iecki: tak, że pow staje całość ju ż przez ową red u k c ję (nie ty lk o tekstow ą, ale i m yślową) odrębna. Za przykład może służyć d w u w iersz „Im ię“ (z gru p y zdań ogłoszonych dopiero przez W ładysław a M ickiewicza) :
J a k ie na p rzyszłym św iecie będ ziesz n osić im ię? Im ię Ojca, który cię do rodziny przym ie.
U Anioła Ślązaka m am y pt. „D er Sohn fü h re t des V aters N am en“ (VI 15) aż cztery w iersze, w yciągające z początkow ej m yśli w y raźn ą konkluzję, pom in iętą przez Mickiewicza. N iem niej to chyba n ie w ą t pliw ie pierw ow zór jego zdania:
Sag, w a s G ott d enen doch für ein en N am en giebt, D ie er in sein em Sohn fü r Sohn au fn im m t und liebt? F ragst du, u nd n en n st ihn Gott, so m u sst du ja b ek en n en , D a ss er u n s anders n ich t als G ötter k ön n e nenn en .
R edakcja ta jest znam ienna dla M ickiewicza. Sam ju ż w ybór, jakiego dokonał w bogatym zbiorze poety niem ieckiego, św iadczy 0 tym , że u nikał zbyt w ysokich i tru d n o przystępnych dziedzin m i stycznych.
Do w y jątk ó w należą u niego takie zdania jak „W ieczność nie m a chw il“ :
Czy w ie c ie , żeśm y dłużej n iżeli B óg żyli? B óg je s t w ieczn y , a przecież n ie żył ani ch w ili.
Nie znalazłem w „Pielgrzym ie C herubińskim “ (podobnie jak 1 moi poprzednicy) epigram atu, k tó ry by zdaniu tem u odpow iadał fra zeologicznie. Ale m yśl ta sama w yrażona jestTw d w uw ierszu „W er ä lte r ist als G o tt“ (II 33):
W er in der E w ig k eit m ehr leb t als ein en Tag, D erselb e w ird so alt, als G ott n ich t w erd en m ag.
DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 9 5
In n y aspekt tej praw dy ukazu je dw uw iersz pt. „G ott ist, e r lebet n ic h t“ (II 55):
G ott ist nur eig en tlich , er leb t und leb et nicht, W ie m an von m ir und dir und an d ’ren D ingen spricht.
K tó ry z tych w ierszy M ickiewicz właściwie „przekład ał“ , ok reś lić nie podobna. A to nie jest w ypadek jedyny. Oto np. zdanie pt. „C ichość“ .
G łośniej n iźli w rozm ow ach B óg p rzem aw ia w ciszy, I k to w sercu ucich n ie, zaraz go usłyszy.
P raw d a, że to locus com m unis i Pigoń w skazał dla niego ju ż analogię w St.-M artinie („C orollaria“ , s. 18). Ale w „Pielgrzym ie Che- ru b iń sk im “ m ożna wskazać całą serię epigram atów na ten sam tem at: „Im In n e m b e te t m an re c h t“ (I 237), „Das w esentliche G ebet“ (I 238), „G ott lobt m an in d er S tille “ (I 239), „Das stillschw eigende G e b e t“ (I 240). Przytoczę tylko ostatni:
G ott ist so über a ll’s, dass m an n ich t sprechen kann; D rum b etest du ihn auch m it S ch w eigen b esser an.
Anioł Ślązak n iejedn ą ze swoich m yśli tak ukazyw ał w różnych aspektach i odcieniach, pośw ięcając im po kilka, czasem n a w e t całe serie epigram atów . Do najpam iętniejszych niew ątpliw ie „zdań“ w zbiorze m ickiew iczowskim n ależy „Veni C reator S p iritu s“ :
N iech się tw a dusza jako dolina położy, A w n e t po niej jak rzeka p op łyn ie duch boży.
B ruch n alsk i w skazał dla niego (przekonywająco) odpow iednik w epigr. V 356 A. Ślązaka. Ale czy i jego najbliższy sąsiad V 357 („W ann sich G ott i n ’s Herz erg eu sst“) nie może być tu rów nie dobrze za w zór uw ażany?
M ensch, w en n dein H erz ein Tal, m uss Gott sich drein ergiessen , U nd zw ar so m ild iglich , dass cs m u ss ü b erfliessen .
Podobnie jest i z niek tó ry m i innym i zdaniam i. Dla dw uw iersza np. „Błogosławieni cisi“ widzi B ruchnalski w zór w III 99 A. Ślązaka; ale m ożna go w idzieć tak że w III 100 („Die S an ftm u t besitzt das
E rd re ic h “ . „M iara B ó stw a“ pochodzi zdaniem B ruchnalskiego z I 41 niem ieckiego poety; m ożna by jed n ak sądzić, że raczej z I 263 („G ott fo rsch t sich niem als a u s“).
A oto jeszcze jedn o zdanie m ickiew iczowskie, którego źródło u A nioła Ślązaka da się wskazać:
C hcesz zy sk a ć n ieśm ierteln o ść p rzez jak i czyn dzielny: G łupiś! czy ch cesz, czy n ie chcesz, będ ziesz n ieśm ierteln y .
D w uw iersz ten nosi ty tu ł „Żądza nieśm ierteln ości“. U A. Ś lą zaka zaś jest dw uw iersz (V 235) pt. „Die E w igkeit ist uns an g eb oren“ :
D ie E w ig k eit ist uns so in n ig und gem ein: W ir w o llen oder nicht, w ir m ü ssen e w ig sein.
15. Z SAIN T-M A RTINA
J a k rozm aity b yw a stosunek „Zdań i uw ag“ M ickiewicza do ich źródeł, o tym mogą pouczyć dwa zdania pochodzące z S aint-M artina. P ierw sze to „Pow ołanie chybione“ :
Sm utni! chorzy! w y zam iast cieszy ć się i leczyć, W olicie w za jem sieb ie sm ucić i kaleczyć.
Jego pierw ow zorem jest chyba zdanie S aint-M artina, k tóre zn ajd u jem y w jego „ P o rtra it historique et philosophique fait p ar lui- m êm é“ w paragr. 775:
L es hom m es d ev ra ien t s ’a id er, m u tu ellem en t à corriger leu r m a u v a ise d estin ée, et ils ne font, au contraire, que s ’en p u n ir le s uns les autres..
„M yśl“ ta sama, ale zarazem co za różnica! Z am iast ciepłej, do b ro tliw ej apostrofy „Sm utni! chorzy!“ po p rostu abstrak cy jn i „ludzie“. I wogóle nic tu z lirycznego apelu: tylk o refleksja. I o ileż m niej o b ra zowa: „Ludzie pow inni w zajem nie sobie pom agać do popraw y swojego złego losu“. U M ickiewicza ich „pow ołanie“ jest inne: o ileż w ięcej w ym agające serca: „cieszyć się i leczyć“ ! Ta sam a różnica w p rzed staw ien iu sprzecznej z „pow ołaniem “ rzeczyw istości: u M ickiewicza obrazow e i żywe przeciw ieństw o pocieszania się i leczenia; u S ain t- M artin a inna ab strakcja: „tylko się karzą w zajem n ie“ .
DROBIAZGI MICKIEWICZOWSKIE 3 9 7
D rugie zdanie to „ P raca“ :
J eśli m asz się do dzieła w ażn ego sposobić, P o m y śl w przódy, czyli chcesz i czy u m iesz robić. Ja, choćbym chciał i um iał, jeszcze się n ie w ażę, J eżeli m i pow in n ość działać n ie rozkaże.
Jego źródłem jest chyba ustęp zaw arty w § 648 tegoż „A u to p o rtretu historycznego i filozoficznego“ S aint-M artina, k tó ry zn ajd u jem y w ogłoszonych przez R. A. V arn hag ena von Ense „W yim kach“ z tego pisarza („A uszüge“ , B erlin 1833). Oto on:
A van t de nous liv rer à des actes im portants, nous aurions trois co n seils à consulter: 1°. si nous pouvons; 2°. si n ou s voulons; 3°. si nous d evons. M a lh eu - reu sem en n t presque toujours ce sont les circonstan ces qui nous tien n en t lie u de v o lo n té ou de désir, et ce son t nos v o lo n tés et nos d ésirs qui nous tie n n e n t lieu d e devoirs. V oilà porquoi il y a si peu de ch oses dans l ’ordre, et pourquoi il y a tan t de d écep tion s et d ’in fortu n e parm i les hom m es.
J a k widzim y, Mickiewicz dość w iern ie oddał tre ść pierw szej części tego u stępu, część n atom iast d rug ą i trzecią zupełnie pom inął. Z am iast też dość szeroko rozgałęzionej reflek sji otrzym aliśm y od n ie go zw arty i zaostrzony gnom o im p eraty w n y m rozpędzie re to ry c z nym w pierw szych dwóch wierszach, po któ ry ch dw a w iersze n a stępne działają ty m silniej swoją k onfesyjną powagą.
16. SNUC MIŁOŚĆ
Snuć m iłość, jak jed w ab n ik nić w n ętrzem sw y m snuje, L ać ją z serca, jak źródło w od ę z w n ętrza leje,
R ozw ijać ją jak złotą blachę, gdy się ku je Z ziarna złotego, puszczać ją w głąb, jak nurtu je Źródło pod ziem ią, — w górę w ia ć nią, jak w ia tr w ieje, Po ziem i ją rozsypać, jak się zboże sieje,
L udziom p iastow ać, jako m atka sw y ch piastu je. Stąd b ędzie naprzód m oc tw a ja k m oc przyrodzenia, A potem b ędzie m oc tw a jak o m oc żyw iołów , A potem b ęd zie m oc tw a jako m oc k rzew ien ia, P otem jak ludzi, potem jako m oc aniołów , A w końcu będzie jako m oc S tw ó rcy stw orzen ia.
I ten cudow ny w iersz lozański w iąże się z le k tu rą S a in t-M arti- na, u p raw ian ą przez Mickiewicza, jak w iadom o, długo i z e n tu z
ja-zmem. W śród m ianow icie ogłoszonych przez R. A. V arn h ag en a von Ense (w „A uszüge“ , B erlin 1833) „Pensées e x traites d ’u n m an u sc rit de S a in t-M a rtin “ zn ajd u jem y (§ 97) tak ą oto m yśl:
F a iso n s-n o u s sim p les et p etits, n otre fid è le gu id e nous fera sen tir sa d o u ceur. M etton s ces p rem iers dons à p rofit, nous goû teron s b ien tô t ceu x de l ’esp rit pur, p u is ceu x du verb e, p u is ceu x de la sa in teté suprêm e, et alors n ou s v erro n s que to u t est dans l ’hom m e intérieur.
P rzyk ład te n daje nam w yobrażenie o typ ie p otrąceń duchow ych, k tó re M ickiewicz zawdzięczał S aint-M artinow i.
Nie m ożna tu m ówić n aw et o w spólnocie m yśli: bo S ain t-M ar- tin zaczyna od pokory („Stańm y się prości i m ali“), gdy M ickiewicz sięga odrazu do miłości, k tó ra je st dla niego źródłem w szystkich cnót innych. Moc osiągana przez człowieka i u jednego i u drugiego a u to ra ro śn ie stopniow o (to najw iększe m iędzy nim i podobieństwo); ale sto p nie są inne: u S t.-M artin a u zyskuje człowiek naprzód „dary czystego ducha, potem d a ry ducha świętego, potem d a ry słowa, p otem d ary najw yższej św iętości“ , i wów czas przekonyw a się, „że w szystko jest w człow ieku w e w n ętrzn y m “ . Z rozum ienie tych stopni w ym aga zna jom ości system u m istycznego S t.-M artina. U M ickiewicza w szystko jest przy stęp n e i, rzecz znam ienna, obejm uje nie tylko dziedziny ducha: słyszym y od niego przede w szystkim o „przyro dzen iu“ i „ży w iołach“ , potem o „krzew ien iu “ , a więc szerzeniu życia. Poprzez p rz y rodę m artw ą i żyw ą prow adzi M ickiewicz do człowieka. Poprzez o p a now anie przyrody, poprzez zdobycie najw yższej siły ludzkiej (droga jak że odm ienna od sęm artenow skiej !) prow adzi m iłość dopiero' do an ielstw a i boskości.
Tyle różnic w zakresie tego, co w jed ny m i drugim tekście jest m yślą. A nic ju ż u S t.-M artin a nie m a z tego, co w w ierszu m ickie wiczowskim z m y śli uczyniło skrzydlatą, serce po ryw ającą poezję. I jed w ab n ik, co „nić w nętrzem sw ym sn u je “ , i źródło, co „w odę z w n ę trz a le je “ , i m iłość rozw ijana jak cienka blacha z ziarna złotego, i m iłość n u rtu ją c a ja k w oda podziem na, i m iłość „w iana“ w górę jak w ia tr, i sypana po ziemi jak zboże, i piastow ana jak dzieci przez m atk ę: to w szystko nic ju ż nie m a w spólnego z S t.-M artinem . To już tylk o Mickiewicz.