• Nie Znaleziono Wyników

Tadeusz Żeleński - Boy

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tadeusz Żeleński - Boy"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

J. K. Dębowski

Tadeusz Żeleński - Boy

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 36/3-4, 451-459

(2)

TADEUSZ Ż E L E Ń SK I-B O Y

1. Z am ordow any podczas dokonanej przez Niemców m a­ sa k ry profesorów U niw ersytetu lwowskiego T adeusz Żeleński (1874— 1941), znany powszechnie jako Boy, był jedną z n aj- niezw yklejszych i godnych podziwu postaci nie tylko w kręgu pisarskim , do którego należał, ale bodaj czy nie w dziejach naszego życia literackiego wogóle. Na formułę zaś taką z a ­ służył, jako w ysoce utalentow any poligraf, o rozległej skali za­ interesow ań, jako rzadki okaz sam ouka, k tó ry zdobył rzetelną wiedzę, nie pozbawioną pewnego podkładu naukowego, jako nie mniej rzadki okaz pracow nika pióra, k tó ry w ciągu lat trzy d ziestu rzucił na rynek księgarski niemal półtorej setki tomów dzieł bar.dzo różnej jakości w praw dzie, zaw sze jednak godnych uwagi.

Puścizna p isa rsk a Boya, początkam i swym i sięgająca narodzin naszego neorom antyzm u, w zeszy tach bowiem k ra ­ kow skiego „Życia“ znaleźć m ożna jego rym ow ane pierwociny, objęła poezję, k ry ty k ę teatraln ą i literacką, szkice pam iętni­ karskie, publicystykę m oralistyczną, w reszcie ogrom ną dzie­ dzinę przekładów z literatu ry francuskiej. Im to właśnie B oy zaw dzięczał stanow isko i uznanie literackie, jakkolw iek — nie­ odrodne dziecko sw ego pokolenia — sam wagę najw iększą przyw iązyw ał do igraszek swawolnej M uzy, nie bez wpływ u zresztą opinii publicznej, której w yrazem było sześć w ydań (od 1913 do 1946) jego „Słów ek“. W y d łu żająca się autom a­ tycznie p ersp ek tyw a lat, z której na pozycję literacką B oya dziś spoglądam y, oraz c h a ra k te r pisma, w którym spojrzenie to się utrw ala, nakazuje nieco inną od przyjętej hierarchię i koź­ lejność w ujęciu dorobku k ry ty k a i tłum acza w arszaw skiego. Każą one skupić uw agę na jego pracy, jako tłum acza i au to ra m nóstw a szkiców o literaturze, umieścić zaś na m arginesie jego dorobek i poetycki i m oralistyczny, w ażny skądinąd dla zrozum ienia całości jego postaw y literackiej.

2. Młodego lekarza z aspiracjami naukowymi do litera­ tury ciągnęło od czasów, gdy „bakcyla poetyckiego“ zaszcze­ piło mu ocieranie się o cyganerię krakowską, skupioną wokół Przybyszewskiego. Zawodowym jednak człowiekiem pióra, li­

(3)

4 5 2 J . К . D ę b o w sk i

teratem , zrobiło go przypad ko w e zetknięcie się z literatu rą francuską. Z asm akow aw szy w Balzacu, którego „Fizjologią m ałżeń stw a“ rozpoczął k arierę p rzekładow ą (1909), na obranej d rodze ze zdum iew ającą, zw łaszcza u nas, konsekw encją i w y ­ trw ało ścią u trz y m ał się przez lat trzydzieści. Co w p ra c y jego u derza już na p ierw szy rzut oka, to jej zakres, „Biblioteka B o y a “, licząca ponad sto tomów, p rzy n io sła w spaniały w ybór p ro zy francuskiej, powieściowej i d ram aty czn ej, m im o bowiem sw obody w posługiw aniu się m ową w iązaną, zadem onstrow a­ nej już w p oczątkach p ra c y przekład em całego M oliera (1912), tłum acz od rzeczy w ierszow anych raczej stronił, ta k że p rze­ k ład y Villona, R acin e’a („F ed ra “) i V er.aine’a („Elegie“) by ły w jego serii czym ś w yjątkow ym . Za to p roza w ystąp iła tu w sw ym nieprzebranym bogactw ie, od „Pieśni o R olandzie“ danej w m etafrazie po wielki cykl P ro u sta i ostatnie nowości G ide’a. W p ra c y tej B oy staw iał sobie i — co w ażniejsza — realizow ał cele bard zo górne. P rzek ład am i p rag n ął w prow a­ dzić czy teln ik a w św iat k u ltu ry literackiej, k tó rą sam się upa­ jał i k tó rą pojm ow ał bardzo szeroko. Nie ograniczał się więc do sam ych klasyków^, ale tłum aczył rów nież p isarzy pom niej­ szych. Nie p o p rzestaw ał na dziełach łatw ych, ale kusił się o uprzystępnienie rów nież n ajtru dn iejszy ch . W w ypadku pisa­ rz y wielkich nie w y sta rc z a ło mu przysw ojenie ich arcydzieł, lecz w zw iązku z nimi w prow adzał w k rąg polskiej św iadom ości ich rzeczy mniej głośne. Dzięki takiej m etodzie p ra c y p rz y ­ sw oił nam Villona, R abelais’go, M oliera, Stendhala, kilkana-' ście powieści B alzaca, kom edie B eaum archais, M usseta, dając w ten sposób zaokrąglone, niekiedy b ard zo duże całości, nie­ jednokrotnie na polski po raz pierw szy wogóle tłum aczone, k ied y indziej p rzek ładan e przez p isarzy różnych epok i róż­ nych talentów , a więc pozbawione jednolitości językow ej, s ty ­ lowej i w ogóle a rty sty c z n e j. W zbożnej tro sce o podbój na rzecz k u ltu ry polskiej krain, stw orzonych przez m yśl tw órczą F rancji, szedł dalej — p o ry w ał się m ianow icie na p rzek ład y dzieł filozofów i m yślicieli, by p rz y pom ocy budzącego podziw w ysiłku — dać czytelnikow i swem u rzeczy K artezjusza, Mon- taig n e’a czy M ontesquieu. L iczył na dokonaną p rzez siebie podbudowę, na wyvyołane przyzw yczajenie, na snobizm w re­ szcie. R az naw et uciekł się do przezabaw nego kaw ału. P rz e ­ k ład k artezjuszow ej „R ozp raw y o m etodzie“ z a o p atrz y ł w o- p askę z nadrukiem „T ylko dla d o ro sły ch “ !

D rugą znam ienną w łaściw ością przekładów B oya jest ich poziom a rty sty c z n y , rozum iany jako popraw ne odtw orze­ nie podstaw ow ych składników treści i form y oraz możliwie dokładne zachow anie ich zw iązku. S p raw a ta daleko trudniej­ sza do uchw ycenia i sch arak tery zo w an ia niż sam dobór dzieł p rzek ład an y ch, doczekała się przed la ty 25 bardzo wnikliwej oceny k ry ty k a , tak w y m ag ająceg o jak W . Borow y. Ocena ta

(4)

Tadeus« Ż eleński-Boy

w ypadła wręcz entuzjastycznie. Inni recenzenci, nie tają c uzna­ nia, w y ty kali przekładom B oya wiele usterek i naw et pow aż­ nych błędów. Istotnie, p rz y ogromie i różnorodności p rac y przez B oya dokonanej, a obejm ującej, jak się przypom niało, i dzieła literackie i filozoficzne, trudno było naw et geniuszowi sztuki herm eneutycznej w yjść obronną ręką z trudności, k tóre nap oty kał co kroku. Dość w skazać na zabaw ne potknięcie się, jak przerobienie apologu (bajki) w apologię, lub nazw anie „oślej głow y S p o d k a“ (Bottom a z komedii szekspirow skiej) „oślą głow ą z B ottom “. Dość wspomnieć nieudolne archaizm y w rodzaju „m acie“ (! m atki w „Pieśni o R olandzie“), tam gdzie tłum acz usiłoymł te k sty swe stylizow ać na m odłę R eja czy Górnickiego. Z ty m w szystkim po upływie ćw ierćw iecza, a więc okresu dość długiego, by zg asła niejedna wielkość uro­ jona, pisać się m ożna w zupełności na zdanie Borowego, ak­ centujące niezw ykłą giętkość arty zm u boyowskiego, dzięki którem u p raca przekładow a u trzy m ała się na poziomie bard zo wysokim, w y zn aczający m Żeleńskiemu niepospolite m iejsce

w śród m istrzów słow a polskiego wogóle, w yjątkow e zaś

w galerii naszych najlepszych tłum aczy.

Dodać w reszcie należy, że Boy p rzygotow yw ał się do sw ych zadań b ardzo sumiennie, p rzy pom ocy studium danego pisarza, w nikając w odrębny świ'at jego tw órczości, a więc po prostu p rzy sw ajał sobie każdorazow o „literaturę przedm iotu“. W p rac y tej umiał sobie dobierać niezaw odnych przew odników i um iał ich w yzyskać. Dowiódł tego w stępam i, k tórym i stale poprzedzał przekłady, a które, zebrane razem , d ały kilka oka­ załych tomów („Studia i szkice z literatu ry francuskiej“, 1922, wznowione jako „Mózg i p łeć“ 1926—28, nadto „M olier“, 1924). P ra ce te, o parte na rozległym i przew ażnie w szechstronnym oczytaniu, były z jednej stro n y dla tłum acza ekw iw alentem porządnego studium zawodowego na w ysokim poziomie uni­ w ersyteckim , z drugiej zaś kom pensacją niedom agali naszej rom anistyki m iędzywojennej, k tó ra — p oza niewielu w y ją t­ kam i — nie zdobyw ała się ani na prace oryginalne, w naszych w arunkach z n a tu ry rzeczy bardzo trudne, ani na dobrą po­ pu laryzację naukow ą w yników francuskiej historiografii lite­ rackiej. W y ręk a, z k tó rą pośpieszył Boy, m iała mieć z jednej stro n y konsekw encje bardzo dodatnie, jego bowiem w stępy sta ły się czym ś w rodzaju studium rom anistycznego na nieist­ niejącym uniw ersytecie dla w szystkich, z drugiej — jak się okaże — niekoniecznie k o rzy stn e i dla sam ego pisarza i dla spraw , k tóre go pasjonow ały.

3. Tę sam e w arunki anorm alnego życia czasu pierw szej

w ojny europejskiej, które ostatecznie zrobiły Żeleńskiego za­ w odow ym tłum aczem , ro zstrz y g n ę ły również o jego k arierze na polu k ry ty k i literackiej. P ra c e w tym kierunku rozpoczął jako recenzent tea tra ln y krakow skiego „C zasu“ (1919— 1922),

(5)

csia d łsz y zaś w W arszaw ie kontynuow ał ją (od roku 1923) w „K urierze P o ra n n y m “. W przeciw ieństw ie do wielu innych spraw ozdaw ców teatraln y ch , takich jak Irzykow ski, których sy stem aty czn ie czynione postrzeżenia utonęły w zw ałach dzienników, B oy recenzje sw e staran n ie grom adził i w ydaw ał. W ten sposób plon pierw szych la t kilkunastu zebrał w dziesię­ ciu „W ieczo rach “ t. j. tom ach „F lirtu z M elpom eną“ (1920—

1932), do k tó ry ch dorzucał stopniow o zbiory dalsze pod róż­ nym i tytułam i, a w k tó ry ch recenzje łączył ze szkicam i lite­ rackim i innego rzędu. Do najciekaw szych należą „O brachunki F red ro w sk ie“ (1934), w k tó ry ch do studium o autorze ,„Ze­ m sty “ dodał zbiór recenzyj z jego sztuk, poniew aż zaś om a­ w iał sam e dzieła w różnych in terpretacjach scenicznych, czy ­ telnik o trz y m y w a ł kolekcję jed y n ą w swoim rodzaju, pozw a­ lającą mu śledzić przem iany tego sam ego zjaw iska w obrębie lat kilkunastu, oraz reak cje na nie u tego sam ego odbiorcy, zależne od m nóstw a czynników obiektyw nych zarów no jak subiektyw nych.

R ecenzje tea tra ln e B oya, dzieło wielkiego m iłośnika i do­ brego znaw cy sceny, w zięte jak o całość, są pierw szorzędną po zycją w dziejach tea tru polskiego, stanow ią bowiem inteli­ gentnie ujętą kronikę naszego życia teatraln eg o w okresie

m iędzyw ojennym . Ich tw ó rca był doskonale zorientow any

w życiu aktorskim , z którego um iał p rzy to c zy ć niejeden z a J b aw ny szczegół, w tajnikach g ry aktorskiej, k tó rą oceniał za­ w sze z dużą życzliw ością, nie zam y k ając jednak oczu na jej niedociągnięcia, w zadaniach sztuki inscenizatorskiej, na k tó rą reag o w ał żyw o, a w reszcie w w arto ści sam ych dzieł d ram a­ ty czny ch , k tó re om awiał. Uw agi sw e o nich stale ujm ow ał żyw o i zap raw iał dom ieszką kom izm u, podobnie jak to czynił niegdyś w zapom nianych dzisiaj „D uszach z p ap ieru“ K. M a­ k uszyński. D om ieszka ta, p rze jaw ia ją ca się bodaj czy nie naj­ częściej w postaci! dowcipu, pozw alała Boyow i w ychodzić zw ycięsko z trudności, wobec k tó ry ch k ażdeg o recenzenta staw ia re p e rtu a r codzienny, sk ła d a ją c y się — jak w iadom o — nie z sam ych arcydzieł.

B oy z re sz tą i wobec n ajw y ższy ch przejaw ów sztuki słow a i wobec pospolitych w ytw o rów rzem iosła d ram a ty c z ­ nego, rodzim ych i tłum aczonych, zajm ow ał stanow isko naogół jednolite, a w y ra ż a n e zaw sze niemal w sposób żyw o apelujący do uw agi czytelników dziennika. O sztukach tea tra ln y ch p isy ­ w ał żywo, inteligentnie, zajm ująco, co więcej interp retow ał je w sposób, k tó ry w yrobił mu opinię niepośledniego k ry ty k a -so - cjologa. O m aw iane m ianowicie przez siebie dzieła stale niemal ujm ow ał jako odbiorca takich czy innych procesów społecz­ nych i procesom tym , ch w y tan ym p rz y pom ocy formuł, zw y­ kle bard zo zabaw nych, w y zn aczał w uw agach sw ych znacznie więcej m iejsca, aniżeli sam y m dziełom, stanow iącym ich k ry ­

(6)

T a d e u sz Ż e le ń sk i-B o y

stalizację literacką. K lasycznym przykładem tego „konika so­ cjologicznego“, którego recenzent przez lat wiele dosiadał z po­ wodzeniem, m ogą być uwagi B oya o „Rewizorze z P e tersb u r­ g a “. Św ietna kom edia Gogola jest dla B oya „poezją łapów ki“ — i w ty m ujęciu rzekom o socjologicznym , znajduje on zadow a­ lającą dla siebie odpowiedź na w szystkie zagadnienia, które dzieło k lasy k a kom edii rosyjskiej nastręcza.

T a skłonność do posługiw ania się błyskotliw ym i form uł­ kam i pozornie socjologicznym i, polegającym i na efektownym uogólnianiu jask raw y ch szczegółów obyczajow ych, zrosła się w B oyu z upodobaniem w równie uproszczonych uogólnieniach psychologicznych, i obie razem stały się punktem w yjścia i punktem dojścia zarazem w jego p rac y k ry ty k a literackiego, i to k ry ty k a litera tu ry polskiej, w studiach bowiem nad fran­ cuską a p a ra t kontrolny, oparcie się na opiniach k ry ty k i fran­ cuskiej, nie dopuszczały w tym stopniu ułatwień i uogólnień. W zgodzie z tak ą postaw ą Boy, k tó ry w jednym ze szkiców rozw iódł się nad znaczeniem anegdoty, jako dokum entu bio­ graficznego, rzucającego nieraz n a p isarza św iatło bardziej ch a rak tery sty czn e aniżeli całe setki stronic rozpraw y nauko^- wej, interp retację anegdoty właśnie, „plotki“ — jak ją n a z y ­

wał —■ robił podstaw ow ym narzędziem sw ych dociekań k r y ­

tycznych. I wszędzie tam, gdzie m ateriał anegdotyczny w kom ­ ponow yw ał w sw ą rozległą wiedzę o ludziach i spraw ach, o k tó rych mówił, daw ał studia wręcz znakom ite. Tak było w szkicach o „W eselu“ czy „U roczym znachorze“ , tak w „Lu­ dziach ż y w y ch “ (1929), dobrze p rzy pom ocy analizy tekstow ej udokum entow anych rozw ażaniach nad tw órczością i życiem Przybyszew skiego, tak naw et w czarujących wspom nieniach o Krakowie i jego kulturze arty sty czn ej i naukowej schyłku w. XIX („Znasz-li ten k r a j? “, 1931). W szędzie tutaj Boy, po­ sługując się m istrzow sko plotką, jako nieoficjalnym n a rz ę ­ dziem praw dy, k ru szy ł nią skorupę poglądów, narosłych auto­ m atycznie, usankcjonow anych przez naw yk, przyjm ow anych na w iarę w ątpliw ych autorytetów .

Metoda ta, pozwalająca Boyowi' zabłysnąć wspaniałym talentem publicysty, szermującego po mistrzowsku ironią i sa­ tyrą, okazała się jednak zawodna w dwu rozgłośnych w ypad­ kach, tam mianowicie, gdzie nie dopisała mu znajomość terenu, na którym się popisywał — w stosunku mianowicie do... samego siebie oraz do wielkich pisarzy polskich i ich „brązowania“. W ypadek pierwszy brzmiałby bardzo paradoksalnie, gdyby ostrości jego nie łagodziła stara maksyma, iż najtrudniej jest poznać samego siebie. „Casus Boy“ dotyczy spraw, dzięki którym przyszły pisarz zdobył pierwsze sukcesy literackie, jako współtwórca „Zielonego balonika“, przezabawnego kaba­ retu w krakowskiej „Jamie Michalikowej“. Moment tego w y­ czynu artystycznego wybrany! był niezbyt szczęśliwie, przy ­ 3 0 *

(7)

4 5 6 J . К . D ę b o w sk i

p adł bowi'em na rok 1906, n a okres zm agań się rew olucji z ca­ ratem , n a stra ja ją c y c h n a patos żałobno-bohaterski. Istotną treścią1 w idow isk kabaretow ych było natrząsan ie się ze śmie- sznostek lokalnych „Polskich A ten“ , stanow iących odm ianę „W ielkiego św ia ta C apow ic“, słow em ów czesnego K rakow a. T oteż n ajb ard ziej naw et rad y k aln i przeciw nicy ośm ieszanych w ielkości i n a jtw a rd si postępow cy z oburzeniem , niew ątpliw ie p rzesad ny m , piętnow ali w esołków k abaretow ych, jak widać choćby z k a rt „W spółczesnej lite ra tu ry polskiej“ Feldm ana, ro zd zierająceg o sz a ty na w idok cynicznego, jak sądził, zdep­ tania w artości, k tóre p rzem aw iały głosem ów czesnej historii i ów czesnej litera tu ry . B o y n atom iast swe suk cesy kabaretow e uznał z a m om ent przełom ow y w dziejach naszej k u ltu ry lite­ rackiej i zarów n o w przedm ow ie do „jubileuszow ego“ w y dan ia „S łów ek“ (1931), jak i w e w spom nieniach „Znasz-li ten k r a j? “ usiłow ał w ybudow ać sobie sk ro m n y pom niczek, jak o temu, k tó ry o d k ry ł w yzw oleńczą siłę śm iechu p rzez zaszczepienie na posępnym gruncie polskim w esołej piosenki o pokroju pa­ ryskim . W y c zy n ten był dla niego źródłem przem iany niemal że w całej ku ltu rze polskiej. W ten sposób tw o rzył now ą le­ gendę literacką, o p artą na podstaw ie tak kruchej, jak popular­ ność „S łów ek“, zbiorku niew ątpliw ie dow cipniejszego i a rty ­ stycznie doskonalszego od fraszek Rodocia, Z agórskiego czy B artelsa, któ re b y ły ich poprzednikam i, ale równie efem erycz­ nego i bezpotom nego.

W y p ad ek drugi, g łośniejszy i na pozór bardziej rew ela­ cyjny, d o ty czy ł walki B o y a z „brązow nictw em “, z legendam i literackim i, p o rasta ją c y m i bujnie niwę dociekań naukow ych nad wielkimi pisarzam i. S p ra w a cała m iała dwie strony, nega­ tyw n ą i p o zy ty w n ą. A utor szkiców o literatu rze francuskiej, o k tó ry c h doniosłości m ówiło się tu poprzednio, oczekiw ał dla tej dziedziny sw ych p ra c uznania od św iata nauki polskiej, sp o tk ał się z zaw odem i rozczarow anie sw oje skom pensow ał sw oistym u razem uniw ersyteckim . W y ładow ał go w pisa- san y ch z b raw u rą szkicach, w k tó ry ch dowodził, nie bez pew­ nej racji, że n a sza oficjalna polonistyka zastępow ała żyw e w izerunki ludzi p raw dziw ych ich pow leczonym i brązem figu­ ram i gipsow ym i. Z arzut w ten sposób uogólniony, pom ijający fak ty nieujaw nionych w alk z „brązow nictw em “ w sam ych szereg ach pracow ników n a u k o w y c h г), zak ła d a ł rew

izjoni-г) O spraw ach tych m im ochodem w spom ina szkic J. K rzyżanow ­ skiego o Stanisław ie W indakiew iczu. Jego uwagę w arto d opełnić zestaw ie­ niem dw u rew izjonizm ów , naukow ego i pub licystyczn ego. W indakiew icz b ył autorem artykułu, w którym dow odził, iż „D ziadów cz. 1“ pow stała nie w K ow nie le c z w L ozannie, że jest ona produktem nie m łodzieńczego braku d ośw iad czen ia pisarskiego, lecz próbą pisarza ratującego ostatki w ygasłego talentu. Z apytany o genezę pracy tak n iezw yk łej, ośw iad czył piszącem u te sło w a co następuje : podjął ją, by zm usić strażników puś­ cizn y M ickiew icza do udostępnienia m ateriałów, które przez fałszyw y

(8)

T a d eu sz Ź e le ń sk i-B o y

4 5 7

styczne przew artościow anie opinii powszechnie przy jętych , no­ we spojrzenie na zjaw iska błędnie oświetlane, groził rodzajem rewolucji naukowej, odsłaniającej nowe praw dy. P ra w d tych jednak okazało się bardzo niewiele — oto wielki poeta m iał nieślubne dzitecko z guw ernantką swych dzieci ślubnych, oto syn znakom itego pisarza urodził się praw dopodobnie przed ślubem swoich rodziców, oto literatka poczyty w ana za w zór cnotliwej nauczycielki cierpiała praw dopodobnie na kom pleks nimfomanii. Jask raw e race konceptów, tow arzyszących tym rew elacjom , p rzy g a sły bard zo prędko, pozostaw iając po sobie tylko legendę o śm iałych, przełom ow ych w ystąpieniach B oya. Z sam ych zaś w ystąpień ostało się dużo istotnie ciekaw ych uwag, nie zaw sze popraw nie uzasadnionych, rzuconych raczej m im ochodem przez pisarza o dużej kulturze literackiej i zu­ chwałej ciekawości — uwag,: które n asza nauka o literaturze w znacznej m ierze już wchłonęła i obok których w przyszłości nie przejdzie obojętnie.

4. Kamieniem obrazy, k tó ry legł m iędzy św iatem nauki

czy — co na jedno w ychodzi — uniw ersytetem a autorem „B rew erii“ (1926), by ła nie ty lk o postaw a publicystyczna B oya, ile jej pew ne konsekwencje. W ykluczone w praw dzie nie jest, że i sam a postaw a publicysty z powołania i tem peram entu, ujaw niona zresztą stosunkow o bardzo późno, postaw a z n a tu ry rzeczy obliczona na doraźne oddziaływ anie, nie zaw sze mogła liczyć na życzliw e zrozum ienie u ludzi' o postaw ie nastaw ionej na poznanie, ta jednak różnica nie m ogła stanow ić p rzeszkody nie do przezw yciężenia. W grę wchodziło niewątpliwie coś innego — sw oista m aniera autora „Słów ek“, w ytw orzona w środow isku, którem u zbiorek ten pow stanie swe zaw dzię­ czał, dem onstrow ana już w sam ych tytułach jego szkiców, w rodzaju „Ludzie i b y d lątk a “ czy „M arzenie i p y s k “. P od ło­ żem tej m aniery była, zrozum iała u publicysty skłonność do w yw oływ ania sensacji, choćby nawet sensacje te obliczone b yły na przem ycanie pod ich osłoną spraw zgoła nie sensacy j­ nych, w rodzaju w spom nianej poprzednio opaski z napisem

pietyzm chow ali w ukryciu. N ajw iększy wśród nich, W ładysław M ickie­ w icz, rozprawkę potraktował jako obrazę osobistą i bawiąc w Krakowie udawał, iż autora jej na jakimś zebraniu nie dostrzega. W indakiew icz b y ł przekonany, iż w ystąpieniam i sw ym i doprowadził do konieczności u jaw ­ nienia „Korespondencji Filom atów “, pełnej szczegółów (p. Kowalska!), m ało budujących. O ile relacja ta odpow iadała rzeczyw istości, a nie ma danych, b y ją kw estionow ać, rew izjonizm W indakiewicza dał pośrednio w yniki bardzo bogate. W yw ody natomiast Żeleńskiego, dotyczące biogra­ fii M ickiewicza i całej spraw y Ksawery D eyb el, w znacznym stopniu zm iażdżone przez St. Pigonia, okazały się naukow o jałow e. Przypuścić o czyw iście m ożna, że dodatni ich w p ły w odbije się na dalszym rozw oju m ickiew iczologii, jest to jednak sprawa przyszłości, zdanie zaś poprzednie d otyczy ubiegłego dw udziestolecia.

(9)

„T ylko dla d o ro sły ch “. W dodatku sensacje te w w ypadkach najgłośniejszych u d e rz a ły zdecydow aną d ysp ro p o rcją m iędzy krzykliw ym i zapow iedziam i a nikłością w yników. T ym się tłum aczy, że w ystąpienia B o y a w dziedzinie krytyki; literac­ kiej, a więc w chodzące w zak res publicystyki, obciążone nadto niedom aganiem u wielu k ry ty k ó w pospolitym , p rze sa d ą w uj­ m owaniu zagadnień istotnych i nierozróżnianiem sam ych tych zagadnień od sp raw dziesięciorzędnych, w podnoszeniu cieka­ w ostek do godności problem ów rzekom o naukow ych, nie tr a ­ fiały do celu. I g d y zw yczajni konsum enci nowości i now ostek dziennikarskich zw iązanych z litera tu rą zachw ycali się pom y­ słam i boyow skim i, św iat nauki zbyw ał je milczeniem. Ku swej w łasnej — jak się rzekło — szkodzie.

T en rodzaj reagow ania m usiał być dla Żeleńskiego-Boya bardzo dotkliw y, podobnie bowiem jak wielu k ry ty k ó w literac­ kich, m iał on n atu raln e am bicje stania się auto ry tetem , ich zaś realizację w idział w k arierze uniw ersyteckiej. Zakosztow ał jej z re sz tą u schy łku życia, przez czas bowiem jakiś w y k ła d a ł li­ te ra tu rę francuską we Lwowie w początkach ostatniej w ojny, być n aw et m oże, że p ra c a ta była p rzy c z y n ą jego przedw cze­ snej śm ierci. O am bicjach zaś niezupełnie zharm onizow anych z całością jego p o staw y pisarskiej, w której tak doniosłe zna­

czenie p rzy p isy w ał w yzw olicielskiem u działaniu śmiechu,

św iad czy przejściow y epizod w jego k arierze, gd y z a p rag n ął laurów „B o ya-M ędrca“, rzecznika uciśnionych p rzez konwe­ nans społeczny i bojow nika o nowe z a sa d y organizacji życia

zbiorowego. Ciosam i sw ego dowcipu jął w ów czas godzić

w p rze starz ałe p raw o m ałżeńskie (sław ne szkice o „Dziewi­ cach k o n sy sto rsk ich “) i w najrozm aitsze p rz e ro s ty w pływ ów kościelnych w życiu zbiorow ym P olski m iędzyw ojennej. Cie­ kaw a ta k a rta w dziejach jego działalności publicystycznej rozp ętała istną burzę protestów i to naw et w kołach pisarzow i bliskich. Dość przypom nieć zjadliw y pam flet w ym ierzony przeciw „B eniam inkow i“ opinii, przez publicystę tak postępo­ w ego jak K arol Irzykow ski (1933). Jakieś w zględy, których dzisiaj dojść niepodobna' spraw iły, iż Boy nie ty lko zaniechał „ M ęd rca“ p rz y sw ym pseudonim ie, ale naw et zarzucił wogóle dziedzinę publicystyki zm ierzającą do przebudow y m oralności człow ieka now oczesnego.

Jak o p isarz wogóle, a publicysta w szczególności, Boy m iał zapalonych entuzjastów i zaciekłych przeciw ników . Już ta biegunow ość reak cy j, któ re p racą swą w yw oływ ał, dowod­ nie św iad czy o stanow isku, które sobie piórem um iał zdobyć. Nie w d ając się w zaw iły spór, czy słuszność b y ła po stronie jed n ych czy drugich, ani naw et nie próbując ustalić, ile jej było po k ażdej stronie, pop rzestać m ożna na pro sty m stw ier­

dzeniu bibliograficznym , dow odzącym ilościowo bogactw a

(10)

T a d e u sz Ż e le ń sk i-B o y

4 5 9

i jakościowej różnorodności jego dorobku pisarskiego, nad spornym i zaś poglądam i o w artości tego dorobku, którego pełni szkicowe ujęcie uw ydatnić — rzecz p ro sta — nie mogło, w ysunąć m ożna przekonanie bezsporne, iż dorobek ten p ro ­ gram ow o bogacił i rzetelnie wzbogacił naszą kulturę literacką.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tematyka narodowa widoczna jest potem w badaniach recepcji kanonu polskiej kultury narodowej i w Socjologii kultury, a więc w książce dającej syntetyczny obraz

3. Jednym ze sposobów budowania dużych, tanich luster do teleskopów astronomicznych jest 

3. Jednym ze sposobów budowania dużych, tanich luster do teleskopów astronomicznych jest 

Dyskusja publiczna – odnosząc się jeszcze do zasygnalizowanego wątku – jest prawnie zdeterminowaną formą udziału podmiotów spoza systemu administracji

Wiecie, że zadania tekstowe mogą być naprawdę ciekawe, a rozwiązywanie ich ciekawsze niż rozwiązywanie samych równań.. Pamiętajcie, aby dokładnie przeczytać zadanie i

In addition to the above men- tioned viscous NLPE, it also supports the computation of sound propagation by the Linearized Euler Equations (LEE), Acoustic Perturbation Equations

W ysoka ogólna zaw artość składników m ineralnych w glebach jest korzystna, poniew aż stanow ią one głów n e źródło form dostępnych dla roślin... Spośród

Zdzisław P uniew