Przemysław Mączewski
"Pogrobowiec romantyzmu. Rzecz o
Stanisławie Wyspiańskim", Józef
Kotarbiński, Warszawa 1909 :
[recenzja]
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce
literatury polskiej 9/1/4, 603-623
J ózef Kotarbiński,
P o g r o b o w i e c r o m a n t y z m u . R zecz o S ta n isła w ie W y sp ia ń sk im . W a rsz a w a, 1909, 8 °, s. 370.W odczuwaniu dzieł W yspiańskiego i w myśleniu o nich zbli żamy się do pew nego uspokojenia. Trzy lata upływają od zgonu i uroczystego pogrzebu poety, trzy lata ciszy w ziemskiej tw órczo ści ducha, który wprawdzie dopiero po śmierci wróżył sobie w y zw olenie i pełny byt wiekuisty w zaświatach, jednak dawnym swym językiem do nas żywych już nie przemówił. Księga twórczości jego zamknięta — a to, co ogłosili i ogłosić jeszcze obiecali przyjaciele, nie przyniosło i nie przyniesie zapewne nic takiego, coby złamało linię oryentacyi, która się ustala o dziełach Wyspiańskiego pow oli i dochodzi do kształtu trwalszej opinii literackiej. W takiem m nie
maniu utwierdza choćby zwarty atak na osław ione artykuły p.
W eyssenhofa, jednego z nielicznych przeciwników tej opinii. Jej
wyrazem na ogół jest też książka p. Kotarbińskiego. Na końcu
pracow itego dzieła czytamy: „Po genialnych poetach romantycznych Wyspiański z największem napięciem wyraził w spółczesne stany du cha polskiego, zwłaszcza jego ból i rozłam. Wśród now oczesnego zdrobnienia życia zachował poczucie wielkości, nosił w duszy nie- stłumioną cześć dla majestatu narodowej niedoli“. Jakkolwiek autor
nazwał Wyspiańskiego na tytułowej karcie P o g r o b o w c e m ro
mantyzmu, na szczęście nie usprawiedliwił tego fałszyw ego tytułu w swych zasadniczych wywodach. Przeciwnie — częściej przeciw stawiając poetę romantyzmowi, niż go z romantyzmu wyw odząc, utrwalił utartą już opinię o anty-romantyzmie Wyspiańskiego.
Recenzyę książki p. Kotarbińskiego piszę dla tych czytelników,
którzy ją już przeczytali i znają dzieła Wyspiańskiego. Więc nie
będę jej streszczał. Pominę te ustępy, na które na ogół się piszę,
również i te, które dopełnień koniecznych nie wymagają. To też
charakter tego om ówienia jest przedewszystkiem polemiczny i dopeł niający.
*
* *
Zaraz w „Słowie w stępnem “ czytam o „drgnieniach instynk tów nieśw iadom ych“ w utworach Wyspiańskiego. Zwrot to modny dziś w krytyce, zwrot już zdawkowy, a jednak ryzykowny. P. Ko tarbiński zatrzymuje się przed progiem tych „instynktów“, bo „trzeba szanować sancta sanctorum poezyi i nie wdzierać się do nich ze szwargotem zdawkowej egzegezy“. O czywiście — „szwargot“ jak
w każdym wypadku, tak i w egzegezie jest rażącym, tak samo
i wszelka zdaw kow ość słabo przekonywującą. Ale to wszystko m o
żna zrobić bez szwargotu i bez zdawkowości, o którą się nie
opatrznie potrąca, wskazując „drgnienia instynktu nieśw iadom ego“ . Możnaby tak nazwać od biedy chyba widzenie ks. Piotra w D zia dach i kilka m om entów tw órczości Słowackiego w całej naszej
604 R ecen zye i spraw ozdania.
teraturzc pięknej. Nie „łudził się“ Wyspiański, gdy twierdził, „że zdaje sobie sprawę w każdej chwili z tego, co robił i jak robił, aż do najmniejszych sz c z e g ó łó w “ (str. 327). Nie uważał pracy tw ór czej za rodzaj misteryum. Znamionowała go ścisła refleksya i ciągła
praca myśli, wstępującej na coraz wyższe szczeble kształcącej się
świadom ości (wybitny rys Konrada w dyspucie z iMaskami). Słysza łem raz, ex re niezw ykłości pewnych pom ysłów Wyspiańskiego, o p o wieść o Minerwie, wyskakującej z głow y Jowisza. Niema zgoła ra-
cyi to porównanie. Poeta przygotow yw ał się do aktu tw órczego
sumiennie, drobiazgow o, nieomal pedantycznie ; zbierał materyał,
układał sceny i rozm ow y osób , a jakkolwiek ostatecznie czekał, aż „ z a c z n ą m u o n e s a m e m ó w i ć “, to nawet i to końcow e p o słuchanie obejdzie się bez „nieświadom ego instynktu“. Kto widział autografy dramatów W yspiańskiego, kreślone ręką pewną, pismem na ogół bardzo czytelnem, nawet w tych ustępach, które dla czy telnika w zrozumieniu są niejasne, nabrał silnego przekonania o peł nej św iadom ości piszącego.
Zupełna zgoda na to, że dla czytelnika niejeden z ustępów dzieł W yspiańskiego jest zagadką i m oże nią na zawsze zostanie mimo „szwargotu“ egzegezy, ale rzecz dla mnie pewna, iż Wyspiań ski nawet w najgorszych chwilach, o ile m ógł pisać, pisał z pewną świadom ością nawet to, czego swemu czytelnikowi nie chciał, czy też nie umiał wyrazić w sp osób jasny. O czyw iście, uważam to za najgorsze minus dzieł jego, gdyż, skoro drukował książkę dla pu bliczności, to nie pisał jej tylko dla siebie.
W rozdziale I, w ustępie o malarstwie Wyspiańskiego, czytam
na str. 33 o braku prostoty w rysunku i słow ie. Pomijam „rysu
nek“, gdyż się na tem nie znam, ale staję w obronie „słow a“.
Wyspiański zostawił przepyszne wzory tej „prostoty“ słowa i to nie tylko w dramatach lechickich, w Klątwie i chłopskiej m ow ie We sela. Studyum o Hamlecie jest pisane z prostotą, w tego rodzaju dziełach wyjątkową; jedynie Meleager, m onologi Tersytesa w Achil
leis i po części tłóm aczenie Cyda, mają jako rzeczy stylizowane,
zwroty wyszukane i niezwykłe. W ujemnej ocenie illustracyi do
Iliady ma autor dużo słuszności, lecz gdy na świadectwo ogłady i wysokiej kultury Greków z pod Troi, przywołuje przykłady z p ó źniejszej O dyssei, lub przypomina scenę pożegnania Hektora z An-
dromaką, zachwycającą „szlachetnością uczuć“, to świadczy tylko
Grekom z Odyssei i Trojanom, a nie Grekom z Iliady, których
właśnie Wyspiański rysował. Te więc dow ody chybiły.
Pojęcie śmierci przez Wyspiańskiego „jako mocy wyzwalają
cej i tryumfującej nad życiem “ nazywa p. Kotarbiński „dekaden-
ckiem“. Nie wiem jasno, co tym przymiotnikiem pragnął określić; jeżeli zrozumiemy go w znaczeniu utartem, jako definicyę odłamu pew nego nowszej literatury — to wolałbym nazwać to pojęcie śmierci raczej średniowiecznem , chrześcijańsko-ascetycznem .
To, co autor pisze o „zupełnym braku pierwiastku subjekty- w n e g o “ w poezyi Wyspiańskiego należało wyrazić ostrożniej i ściślej. Pomijam oczyw iście drobny i skąpy zbiór liryków, lecz w wielu dramatach, nawet w książce o Hamlecie, chociaż brak „fragmentów w łasnego życia“ (są jednak w Klątwie !), jest przecież bardzo wiele pierwiastku osobistego. Na podobieństw o własne tworz>ł Wyspiański swych bohaterów, prawie identycznych w wielkich zapasach z Lo sem , tych samych w dumnej rezygnacyi, w obec poznanego przezna
czenia i naprzeciw kroczącej Śmierci. W Konradzie, w Achillesie,
w Hektorze tkwi najgłębsza tragedya Wyspiańskiego artysty, Polaka,
człowieka. W rozm ow ie Konrada z Maskami i w Psalmodyi Har-
fiarza (Akropolis) uderza pierwiastek osobisty nawet w szczegółach, mimo, że nigdzie ni tu, ni tam, słow a „ja“ nie słychać. Podobnym jest w ięc Wyspiański pod tym względem do wielkich romantyków na szych, ale jego subjektywizm jest inny, niż egotyzm wielu poetów w spółczesnej doby.
Przechodzę do interpretacyi i oceny dramatów przez p. K.
*
* #
L e g e n d a .
Pan Kotarbiński pominął, czy też nie dostrzegł oryginalnego związku między losami Kraka i Wandy a przesileniem wiosennem
w naturze (Legenda II). Zostało to w sposób silny uwydatnione
w dramacie : topienie Marzanny — Martwicy — Kraka w przeddzień Rusalnych Świąt, które rozpoczynają w naturze w iosnę, św ięconą Ładzie i Żywi, Pora rozkwitania, początek n ow ego życia na ziemi Wiślan, w dniu ich zwycięstwa nad Niemcami i sławna Śmierć po święconej Żywi, córki królewskiej, najdostojniejszej Ifigenii w legen
dzie polskiej. Krak „jak gwiazda zaranna gorzał i gasł przy tem
wschodzącem Słońcu i wiedzieli to już w jego narodzie, że pom rze“
tak czytamy na wstępie dramatu. Są to wskazówki nader ważne.
Kończyła się martwa zima, marł Krak i że zamrze — to wiedzieli w jego narodzie. Budzi się wiosna i wstaje Słońce w bohaterskiej postaci Wandy — kiełkuje sam opoczucie, sam owiedza i ideał w tem plemieniu, które urośnie w potężny naród i państwo. Śmierć Wandy
okupuje się wizyą przyszłego Wawelu. Los daje Wandzie śmierć,
w którą ją pędzi własny ojciec — Martwica, ale śmierć rodzi jej
Sławę a narodkowi dzikich Wiślan gotuje przyszłość wielkiego
narodu.
Twierdzę stanow czo, że legendę, połączoną ściśle ze zmianą pór roku (podobnie w N ocy listopadowej i Akropolis) należy tłu maczyć sym bolicznie i to w dwojakim kierunku: 1) Krak i Wanda mają w dramacie charakter p ół-b ogów chtonicznych dawnych Wiślan
i personifikują elementarne z j a w i s k a p r z y r o d y . W podobny
sp osób pojm owali legendę niektórzy m itologow ie już przed
Wy-P a m ię tn ik lite r a c k i, IX . 3 9
6 0 6 R ecen zye i sp raw ozd ania.
spiańskim. 2) Krak i Wanda (Zima — W iosna) są też symbolem p r z e ł o m o w e j c h w i l i w życiu narodu.
Jest nadto w Legendzie motyw K l ą t w y w stylu starożytnej tragedyi greckiej. Jest zemsta Bogini Żywi, ciążąca nad rodem Kra ka, „który ofiar jej przeczył i zabijał święte gady“. Boskie, tajemni cze pochodzenie Wandy jest znaczone wyraźnie. Matka „ją znajdę chow ała“, córkę Kraka i rusałki Wiślany, czy też samej bogini Żywi. Boskie pochodzenie Wandy wytknęło jej niezwykły, bohaterski bieg
życia: wraca w nurty fal wiślanych, skąd wzięła życie. Śmiercią
pozyskała Sławę, nieśmiertelność i zbudziła ducha sw ego narodu. Rękopis Legendy II odkrywa nam ciężkie łamanie się pom y
słów poety, wiele w nim zmian i waryantów, świadczących, jak
z pierwotnego operow ego widowiska w rodzaju Wagnera, mające go działać przedewszystkiem melodyą i fantastyczną dekoracyą, w y rastał kształt prawdziwej tragedyi, którą Mi t , P o r a r o k u , L o s , Ś m i e r ć i S ł a w a wprzęgły w szereg „typow ych“ dramatów poety.
L e g e n d a I pierwszy utwór Wyspiańskiego (nazwa pierwo- tna=W anda) podobnie jak wczesny D a n i e l , przeznaczona na tekst niedoszłej opery, różni się wybitnie od wszystkich następnych dzieł poety. P. Kotarbiński chwali gorąco Daniela i żałuje, że poeta nie poszedł dalej w tym jasnym kierunku, lecz wpadł w „mgły misty cznych oparów “. Doprawdy szkoda, że prosta linia Daniela i jego przejrzystość nie przeszły do następnego okresu, który góruje nad temi bądź co bądź pierwszemi próbami i wyrobioną, oryginalną
formą, tragizmem i ideologią, która, bez względu na jej wartość
logiczną i etyczną ocenę, stała się podstawą sw oistości dramatów Wyspiańskiego, ujmując je w kształt s t y l o w y .
* W a r s z a w i a n k a .
Rozbiór jej i ocena na ogół trafne, mam jednak kilka zastrze żeń, z których wynikną i drobne dopełnienia w interpretacyi u tw o ru. P. Kotarbiński wytyka ostro Chłopickiemu retorykę i szumny patos w duchu pseudo-klasycznym, w guście Kornela i Rasyna i za
pewnia, że w epoce działalności dyktatora na terenie rewolucyi
„przemiana smaku literackiego była już dokonaną“. Zbyt śmiałe za
pew nienie! Tak to m oże wygląda dziś, z daleka. W istocie, ogół
wykształconych Polaków, a zwłaszcza wojskowych i to nie tylko
starych napoleończyków, lecz rów nież rycerskiej m łodzieży, tkwił
jeszcze silnie w kulturze klasycznej, czy też pseudo-klasycznej. Ten ton uroczysty, patetyczny, panuje w Warszawie ; Wyspiański w p ro wadza go tu słusznie, jako element stylu, przeciwstawiając w p o staci Maryi d tch nowy, manifestujący szał i ogień uczuciow ego ro mantyzmu. Z now ych, dzisiejszych źródeł spływa „nastrój“ na War szaw iankę— wszak Wyspiański był w tym czasie wielbicielem Maeter linck» — , ale i tu znalazł podłoże historyczne; więc snuje nastrój
R ecen zy e i spraw ozdania. 607
z w spółczesnej wypadkom ody D elavigne’a, w której błyszczy kla syczna „tarcza Franków“ i drga tragiczny dźwięk całej późniejszej
tw órczości naszego poety, w tych kilku słow ach: „Kto przeżyje,
wolnym będzie — Kto umiera, wolnym j u ż . . . ! “ Pieśń Delavigne’a
stała się nie tylko nastrojowym „leitm otywem “, ale też podnietą
utworu. Brzmią w niej trąby bojow e Marsa z powagą klasycznego Peanu i szeleszczą czarne skrzydła nieubłaganej Śmierci bohaterów.
Uparta i zamknięta dusza Chłopickiego zainteresowała Wy
spiańskiego przedewszystkiem — w N ocy Listopadowej spróbował po raz wtóry rozwiązać zagadkę. Można się spierać, czy Chłopicki deklamuje w Warszawiance à la „beau ténébreux“, czy z jego słów bije poza, czy szczerość zbłąkanej, beznadziejnej niewiary, w trze
cim dniu bitwy pod G rochowem . Sądzę jednak, że poeta miał
wszelkie prawo i sw ob od ę pojąć go tak, jak go przedstawił, bo
któryż z historyków odgadł Chłopickiego ? Niewiara i dumna roz
pacz były już w niejednem sercu. W deklaracyi detronizacyjnej
Niem cewicza z 25 stycznia, podpisanej przez obie połączone izby, czytamy słowa o „rozpaczy szlachetnej“ w tym czasie, gdy Dybicz
był jeszcze daleko za Bugiem, a sejm w ołał w zapale Niema
Mikołaja“ !
*
* *
L e l e w e l jest jakby bratem Warszawianki. Dobrze zrobił p;
Kotarbiński, że pośw ięcił mu dłuższy ustęp i zwrócił nań baczniej szą uwagę. Lelewel był dotychczas Kopciuszkiem wśród utworów W yspiańskiego, był p on oś nawet w niełasce ojcowskiej. Słyszałem
zdanie, że autor sam osądził go później surow o i nie robił dru
giego nakładu. Jest to rzeczywiście rzecz słaba i niedojrzała. Postać
ks. Adama zbudowana raczej na plotce, niż na praw dopodobień
stwie historycznem, sam Lelewel przeszarżowany, deklamator nie
smaczny, napuszony jakobin z domieszką towianizmu (!), pozujący na Króla-Ducha puszcz litewskich. Ma jednak ten utwór poroniony
dużą wartość dla poznania ideologii W yspiańskiego. W długich
m onologach Lelewela tkwi zaród mętny niektórych wierzeń samego poety; tu poczyna się to, co dojdzie później do pełnego głosu w ustach Piasta, Konrada i muzy Klio w Akropolis.
O roli, jaką odegrał Lelewel w zdarzeniach Rewolucyi, jest
już ustalona opinia. Mochnacki zadał mu cios stanowczy i odtąd
Lelewel - polityk nie podźwignął się w sądzie historyi. U Wyspiań
skiego jest jakby jego apologia. Z jałow ego, chwiejnego doktry-
nera, niefortunnego wynalazcy osławionej formuły o „dw óch Miko łajach“, zrobił poeta przedstawiciela rewolucyjnego romantyzmu. Grzmią w jego szumnych tyradach hasła O dy do młodości i Kon-
radowe okrzyki, plączą się marzenia św iatobórcze Słowackiego
i dalsze już echa nauki Mistrza Andrzeja. Zdaje mi się, że Wy
spiański pisząc Lelewela, był jeszcze sam pod silnym wpływem na
szej romantyki i upajał się nią bezkrytycznie i bez wyboru, m ie
szając z nią własne już pom ysły, które, jak wspom niałem , rozwiną się później.
*
L e g i o n jest jednem z najtrudniejszych dzieł Wyspiańskiego. Słyszałem z ust wiarogodnych, że był to utwór, nad którym p oeta łamał się i męczył, plan coraz zmieniał, w w alce ciężkiej z kłębiącą
się masą pom ysłów. Pan Kotarbiński biedził się z w ynalezienie m
idei Legionu i po kilkakrotnem czytaniu doszedł do przekonania, że jest on „wyrazem bezpłodności poryw ów marzycielstwa n a rod ow ego“. To zdanie tak rozumiem, że Wyspiański stanął w Legionie na stano
wisku krytycznem w obec Mickiewicza. Sądzę inaczej : W yspiański
zachował się zupełnie objektywnie w o b ec Mickiewicza, z objekty-
wizmem prawie epickim mimo formy i treści dramatycznej. Poeta
ani nie uznaje, ani nie krytykuje, ani nie potępia, jak to już pisano 0 Legionie, on tylko regestruje dramatycznie etapy życia i przemiany ducha u Mickiewicza. Istotnie utwór ten nie ma idei Wyspiańskiego, lecz zawiera tylko ideę M ickiewicza w pojęciu W yspiańskiego, bez
sądu i krytycznego w ypow iedzenia się autora. Z trudem przyszło
mi zdobyć się na to przekonanie; w iele złudnych i kuszących p o
zorów przemawiało contra. Zwodziła najbardziej ta okoliczność,
że w innych t. z. „ideow ych“ dramatach występuje jasno tendencya, która jest stanowczem potępieniem szkodliw ego i bezpłodnego ma rzycielstwa narodow ego. Stąd pochopność do przesuwania tej ten- dencyi na Legion, ujmujący niejedno z tych zagadnień i utrapień narodowych, które poszły pod sąd poety w Kazimierzu W., w W e selu i Wyzwoleniu.
Zupełnie słusznym jest w yw ód p. Kotarbińskiego na stwier dzenie, że postać Mickiewicza w Legionie jest sprzeczną z Mickie
wiczem w rzeczywistości. I przyznałby to sam Wyspiański, gdyż
znał przecie ów czesne życie Mickiewicza i jak zwykle robił grunto wne studya do dramatu. I jakkolwiek Wyspiański doskonale wiedział, że okres legionu był etapem „czynu“ w życiu i ideologii Mickie wicza, że było to następstwem wyłamania się z oków towiańszczy-
zny i t. d., to jednak inaczej to przedstawił! Z jakich p o w o d ó w
to uczynił? — O tóż sądzę, że nie było jego zamiarem p oetyzow ać tego „rzeczyw istego“ Mickiewicza. Wyspiański dał w Legionie skrót ideałów poety, układając w tej przełom owej chwili r. 1848 na w y o -
Ibrzymiałej postaci wieszcza, jakby wszystkie warstwy jego haseł
z przed tej daty, jakoteż po niej wyrosłych. I to nie tylko te p o
kłady, które Mickiewicz sam tworzył i wznosił, ale i te, które jako dalekie nieraz następstwa jego czynów i dzieł pisanych, grupowała potom ność koło jego postaci. Rok 1848 jest niejako próbą wytrzy
małości, próbą ognia tego wszystkiego, co poeta życiem, myślą
1 sztuką do tej chwili wypracował. Ale zdarzenia tego w ielkiego
roku dorzucają now e czyny, zmagania się, zwątpienia i now e utwier dzenia i wszystko to razem przetapia się w legendę o M ickiewiczu,
R ecen zye i spraw ozdania. 6 0 9
którą już mu w spółcześni, a przedewszystkiem potomni, dopełnia jąc własnem czuciem i myślą, toczą jak coraz icsnącą lawinę w krainy przyszłości. — Podobnie pojął Mickiewicza Siedlecki ; ten sp osób ujmowania innych postaci historycznych dostrzegli i inni. Mickiewicz w księżycow ej scenie na Colosseum , na którą niegdyś, „kiedy miesiąc zapadł niżej Amfiteatru“, w stępow ał zbudzony ze snu w iek ów Irydion, by podziękow ać losom za „spodloną Romę“, w zyw a Sław ę, potęgę z gruzów rzymskich Cezarów. Oto Mickiewicz dawny; n ie wyrzekł się jeszcze pragnienia mocy i sławy, środków ziemskich walki i zwycięstwa — oto Mickiewicz z epoki Grażyny i W allen roda. Lecz miesza się w rozpaczliwe wywoływania ducha wojen nej Romy, nadziemski już, mcsyanistyczny ton: „O Polsko święta, 0 G olgoto krzyżowana, gdzie synowi twoi? ...duchy. Zwoływam grom adę, oto przyjdą i ręce pokładą na czoło — czary p osiędą“— oto M ickiewicz — Konrad z Dziadów. Krasiński pojawia się dwa razy u boku Mickiewicza, tu na Colosseum i na Forum Romanum. W Colosseum usiłuje napróżno zabić w nim pragnienie Sławy sta rożytnego Rzymu.
Zna on ją i wie, że z gruzów nie wstanie, że jest upiorem,
ż e w iedzie w Śmierć, że m ocy nie da nikomu. Przed laty osądził już Romę Cezarów. Przeklina Sławę i radby pociągnąć ducha to w arzysza ku swojej w ierze „duchowej ofiary“. W jego urywanych, rozpacznych zaklęciach słychać znany nam dobrze beznadziejny smu tek, odarty z w szelkich złudzeń i daremnych poryw ów — ów gro b o w y nastrój jego listó w z tej epoki, z lat 1846-48, kiedy w prze czu ciu nadchodzących klęsk okropnych, kataklizmów materyalnych 1 duchow ych całej ludzkości, pocieszał się nieraz smętnie, że tego
piekła już nie dożyje. Niewiara w dzieła i sprawy ludzkie, nawet
w siłę Kościoła przebija w zapow iedzi: „wieczysta śmierć — Pan
W szechświata zdruzgoce kolumny Romy, zdruzgoce świątynie Pio- trow e“ . Ostatnie słow a — to echo jego Legendy, której wpływ w idoczny zwłaszcza w scenie VII (w kopule św. Piotra), tak jak Snu Cezary później w W yzwoleniu.
Nie od w iód ł Krasiński Mickiewicza od żądzy Sławy. W yw o łana, zaklinana — przybyła z kamiennych załom ów, lecz szczęścia i m ocy nie dała. Odtąd raz poraź uderzają w Mickiewicza okrutne
ciosy zawodu: zawodzi Sława, zawodzą D em os i W olność. Gdy
„chorągwie i godła zw a lo n e“, a dusza Mickiewicza — Brutusa rwie się w męce i rozpaczy, zjawia się poraź drugi Krasiński — ze sło wami nadziemskiej pociechy Przedświtu: „Jest Polska wieczna, nie śm iertelna ponad świat, ponad świat, tysiące, tysiące lat!“ I znow u zaw'ôd i znow u męka. Nie pocieszył Krasiński; nie o takiej P olsce
marzył Mickiewicz; widzi kobietę umarłą, nic tu na ziemi ona
zmartwychwstanie. „Unieśli ją, w niebo ją wzięli, o Polsko — o syno w ie Anieli — o serce, serca — kona !“ Scena X kończy się naj okropniejszym zawodem .
Wszystkie sceny Legionu to jakby drabina Jakóbowa, po któ- .rej wstępuje „mit“ Mickiewiczowski. Złe i dobre anioły towarzy
szą w ędrów ce ducha, który w perspektywie lat kilkudziesięciu
wyrósł w pojęciu W yspiańskiego w symbol abnegacyi życia, od którego odbija łódź Charonowa, pędząc w zatraceniu pod sterem nie tego Mickiewicza, który istniał rzeczywiście i w r. 1855 umarł, ale tego, który przeszedł w pamięć zbiorową i w myśl i czucie zbiorow e potomnych. Nie osądził jednak jeszcze Wyspiański tego „mitu“ w Legionie i stanął przed nim objektywny; dopiero w Wy zw oleniu, które pisał z tendencyą, m odelow ał spiżową postać ku
siciela Geniusza na w zór sternika Charonowej łodzi.
Przechodząc do szczegółów , podniosę kilka (nie oceniam, tylko objaśniam): Postać Rapsoda, która powtórzy się w Bolesła w ie Snńałjm i w Akropolis (Harfiarz) zjawia się na tym Kapitolu, gdzie był przed laty Dąbrowski z legionami w chwale zwycięskiej. Trafnie tłumaczy p. Pigoń („Na ziemi naszej“ — dod. do Kuryera lw. Nr. 13, 1910), że Rapsod jest uosobieniem pieśni, wzgardzonej już przez Mickiewicza sztuk', jak ją widział niegdyś poeta w Waj- delocie. Ona nuciła „podróżnym piosenkę żałoby“, a gdy gmach
runął, schroniła się w Legiony ze słowami otuchy : „Jeszcze nie
zginęła!“ Dodam jeszcze jedno: należy przypom nieć sobie ostatnie sceny Akropolis bezpośrednio po przeczytaniu tajemniczego pro roctwa Rapsoda, a stanie się ono nam jasne. Oto zapow iedź try umfu tej żebraczej pieśni, która dziś przystanęła na „zgliszczach i grobach“ , lecz po latach zabrzmi potężnem Hosanna na wjazd Salwatora.
P. Kotarbiński dziwi się Fortunie — skąd się tu w zięła ta klasyczna alegorya na czele chłopów' polskich? Tłómaczyć ją na
leży po prostu na Los, Klątwę, D olę. „Dziewka kraśna“ z dzba
nem krwi, stylizowana na podobieństw o swych ofiar w duchu lu dowym, jest tą polską Dolą z tytułem łacińskim, tu w katakombach na terenie Rzymu starożytnego. Jest Ona wizyą matki Makryny i ks. Jełowickiego, nękanych tragedyą rzezi galicyjskiej, która zadała bolesny cios wielu rojeniom demokratycznym na emigracyi. Prosta,
po chłopsku wierząca dusza bazylianki widzi w mękach piekła
zbłąkanych braci siermiężnych, tak jak Dziadow i z Wesela pojawi się upiór krwawiący Szeli. Rzymska Fortuna, którą rzeźba staro żytna przedstawia najczęściej z rogiem obfitości, pojawia się tu z dzbanem słowiańskim, w' którym nie miód pokrzepienia, lecz krew — męka i wieczna pamięć winy. W postaci Fortuny mamy typow y przykład dbałości poety o „styl“ wierny terenowi zdarzeń.
Jeszcze na jeden szczegół zwrócę uwagę : na przepiękną scenę w kopule św. Piotra, gdy widma pogańskiej Litwy zaw odzą żałośnie nad synem marnotrawnym, nad piewcą ballad, Wallanroda
i Grażyny, którego obłąkało „m ęczeństwo krzyża“. Fortissim o tej
sceny następuje z chwilą przybycia króla Litwy Mendoga. Onto
bronił zawzięcie pogańskie bogi i stawiał im ołtarze w N o w o
R ecen zye i sp raw ozd ania. 611
gródku, rodzinnem m ieście poety. Po promieniach palącego słońca, które tu i dosłow nie i alegorycznie, jako bóstw o słoneczne, symbol mocy i życia należy pojm ować, wpada on do największej świątyni chrześcijan, na pom oc duchom swej ziemi — by ratować przed „krzyża szaleństwem “ sw ego Wajdelotę. Napróżno — „nie widzi, nie widzi Mendoga. — Wielkość kona, Słońce kona!“ Wmyśliwszy się w tę scenę — a znaczenie jej jasne — przenieśmy się duchem na Akropolis. Obraz podobny — na w ozie tryumfalnym wjeżdża Apollo... Ale „Słońce“ nie kona, a zwycięża. „Wielkość i m oc się
rodzi — N oc truchleje!“
*
W e s e l e pomijam. P. Kotarbiński poznał je, zrozumiał i oce nił ze wszystkich dzieł najlepiej. Pisano o Weselu najwięcej, naj popularniejszy to dziś utwór Wyspiańskiego. — Własne uwagi
o W eselu pomieściłem w Pamiętniku literackim 1909. to też p o
wtarzać się nie będę.
*
W y z w o l e n i e Stało się przedmiotem najdłuższego wyczerpu jącego rozdziału w książce p. Kotarbińskiego. Dobrze zrobił autor, nawiązując je do inscenizacyi Dziadów, którą poeta wydał w książce zbyt mało znanej tym, którzy o W yzwoleniu pisali. Należy naprzód dokładnie przeczytać Dziady w oryginale, potem w inscenizacyi W yspiańskiego, porównać układ, poznać zmiany i sposób powiąza nia scen w przeróbce, co ma nie tylko wagę sceniczną, a potem dopiero rozpoczynać lekturę W yzwolenia.
Rozbiór tego dramatu przez p. Kotarbińskiego ma silne akcenty polem iczne i przynosi sporo rzeczy nowych. Wymienię z nich dwa
szczegóły, najcenniejsze, bo osobiste wyznania poety: 1. Bohater
poematu jest Konradem z D ziadów , ale „takim, jakim wydaje się czytelnikom dzisiejszym“. Tak objaśnił Kotarbińskiego sam autor. Wyznanie doniosłe, jest jakby potwierdzeniem tego sposobu ujmo
wania bohaterów ex post, które mieliśmy już w Legionie. 2. Dru
gie objaśnienie dał Wyspiański p. Kotarbińskiemu po pierwszem przed stawieniu W yzw olenia: „że postać Geniusza odnosi się także czę ściow o do poezyi Mickiewiczowskiej z doby mistyczno-mesyani- stycznej“. Te dwa wyznania są wagi pierwszorzędnej, skoro wiemy, jak skąpym był Wyspiański w komentarzach do swych utworów.
Nie sp osób mi tu w krytycznej recenzyi podawać pozyty wnych w niosków , do jakich doszedłem , badając W yzwolenie. Ogra niczę się do nieodzow nych dopełnień i kilku utarczek polemicznych, które uznałem za konieczne, nawet na tym zacieśnionym terenie. Przechodząc od punktu do punktu, muszę nasamprzód zaprotesto w ać najmocniej przeciw utartej już a fałszywej opinii, powtórzonej przez р. К. o „zamroczającym w pływ ie choroby“ na tw órczość W yspiańskiego. Tworzy się jakaś literacko-kliniczna legenda o „za
m roczeniu“. Jest ponętną, bo trąci quasi — naukowością dom oro słych psychiatrów. Przypuśćmy jednak, że ma racyę p Kotarbiński i ci, którzy mu podobnie sądzą. Przypuśćmy! To cóż należałoby m ów ić o dziełach, które powstawały w najgorszym okresie choroby. A są tu dzieła tak jasne, jak Pow rót Odyssa i Sędziow ie. Wyspiański miał wielką przytom ność umysłu do końca życia; trudność w pisa
niu i w pracy malarskiej ograniczały się jeno do przeszkód me
chanicznych, gdy przywiązywał sobie ołów ek do bezwładnej dłoni. O czyw iście były chwile depresyi duchowej, ale te zdarzają się u ludzi najzdrowszych i w tych dniach Wyspiański nie pisał. Przyznaję, że W yzwolenie ma sporo zagadek, że jasną myśl przewodnią plą czą epizody, które wymagają albo m ozolnego zastanowienia, albo skazują ciekawego badacza na męczące błąkanie się dokoła Sfink sów , a nie każdy m oże mieć talent Edypa. Jakkolwiek jestem pe wny, że Wyspiański zdawał sobie jasno sprawę z tego, co ciemno na pisał, żadną miarą nie m ogę usprawiedliwić tej niejasności i zgodzić się na słabą pociechę Konrada, że można je „przenikać“. Nie jest
to jednak „zamroczającym“ wpływem choroby, lecz szpecącem
dzieło dziwactwem w kom ponowaniu łam igłówek, nie licujących z bezwzględną szczerością utworu.
P. Kotarbiński podjął odważnie trud rozwiązania dysputy z Maskami, nie zrobił tego jednak systematycznie i gruntownie, to też wynik jest nikły.
Próbowałem opuszczać stale w tych rozm owach, gdzie Maska porozumiewa się tylko wykrzyknikiem, gestem przeczenia lub zdzi wienia, te wszystkie odruchy Maski i wiązać bezpośrednio urywane odpow iedzi Konrada, rzucane jednej Masce, tak jakby ona nie istniała. Ta metoda daje pomyślniejsze wyniki. Maski są właśnie tylko podnietą zewnętrzną dla myśli Konradowej, którą Konrad rozwija i wysnuwa przedewszystkiem z poprzedniej myśli własnej
i podobnie jak Hamlet (por. Studyum o Hamlecie) wstępuje na
coraz w yższe piętra myśli i coraz dalsze jej horyzonty ogarnia.
Trud ostrożnego i zupełnego rozwiązania tej sceny opłaciłby się sow icie, gdyż tu złożył poeta najważniejsze prawdy wiary arty stycznej, tu rdzeń jego ideologii i ślad najgłębszy walki o duszę „w olną“.
Wieczór wigilijny, który dał tyle materyału refleksyjnego A. Siedleckiemu w pięknem studyum o Wyspiańskim, zbył p. K. pobieżnem streszczeniem. Podobnie stało się z Hestyą. Postać to wielkiego znaczenia. Wręcza ona Konradowi pochodnię „która rozjaśnia, a l e
niszczy razem“ — tak jest w książce; p. K. cytuje te słowa źle,
zmienia sens myśli: „która rozjaśnia i niszczy“. Ta pochodnia to jakby miecz obosieczny dany w ręce Konrada — Prometeusza — Orestesa. Prometeuszem Polski jest Konrad; Ogień który wziął z rąk Hestyi, strażniczki ogniska dom ow ego w najszerszem znacze niu ojczyzny, poniósł w ofierze narodowi — sam jednak „ogniem się własnym opala“ i ginie. „D oścignie“ go „sąd wiecznego g ło d u “
R ecen zye i spraw ozdania. 6 1 3
jego Konrada — Prometeusza. Czyn nadludzki domaga się wyrze czenia szczęścia ziem skiego i życia. Przypominają się słowa Kordya- na: „Ja się w chwili ofiary jak kadzidło spalę“.
Konrad zdobył się na „duszę w oln ą“ i zdobędzie się na czyn niezależny, czyn własny, który nie będzie tylko spuścizną bezwła dną pokolenia ojców , odruchem dziedzicznej psychiki p ogrobow ców z Wesela. Konrad czyn podjął i zw yciężył Geniusza. „Ja jestem w olny, w olny, w olny! I nie dosięgnie mnie ni kt . . . “ „Rozum iesz—
w oła do Maski 16 — Rozświetlał mi w głow ie Bóg, A pollo —-
Chrystus i Erynie przechodzą mimo. Wiesz ty, co to znaczy, że ja jestem w y z w o lo n y ...“ Maska: „A my?“ Konrad: „Źe wy jesteście w yzw oleni. Męka Orestesa przeszła nad całą ziemią Mykeńską. Zbrodnia Atrydów nad całem ciężyła miastem. A zw olony Orestes dał ziemi swojej uwolnienie od Klątwy!“ Ten ustęp uważam za szczegół pierwszorzędnej wartości do zrozumienia misyi Konrada — Orestesa. G dzież jest A pollo — Chrystus, który mu kazał mścić się krzywdy narodu? To ten sam, który druzgoce kołami rydwanu srebrne blachy trumny św . Stanisława w Akropolis.
A p o l l o — O r e s t e s — K l i t e m n e s t r a — E r y n i e . . . A p o l l o — C h r y s t u s — K o n r a d — G e n i u s z — E r y n i e . Taka jest analogia, taka paralela.
Ale Erynie nie „przejdą m im o“ — w ie to Konrad, Męka pe wna, ale Konrad jeszcze się łudzi, radby mękę opóźnić, odsunąć. G odny zazdrości los greckiego Orestesa ! Jemu Erynie stały się Eumenidami i wina została mu odpuszczoną.
A teraz przypomnijmy sobie słowa Wyspiańskiego w Studyum o Hamlecie (książka ta jest lepszym komentarzem do Konrada, niż do Hamleta): „Nie w olno, jemu człowiekowi, nie podjąć tego, co mu przeznaczono... TO , CO MA BYĆ, STAĆ SIĘ MUSI“.
Na innem jednak miejscu czytamy: „TYLKO WŁASNYCH KRZYWD CZŁOWIEK MŚCIĆ MOŻE I UMIE i jest mu w olno z całą siłą — nie krzywdy o jc ó w “.
Bo „NIE LUDZIE RZĄDZĄ ŚWIATEM“* „Chcesz czynić podobnym Bogu
człowieka? Zbliżyć do Boga? Miecz sądu chwytasz do ręki? — Zjawia się oto przestroga:
Żar święty, co w Tobie płonie już całym spala się blaskiem; B ogow ie cię darzą oklaskiem, lecz okręt Twój w fali — zatonie. Przyspieszasz narzędzie męki, pow alisz w Sądzie Klaudyusze i ujrzysz zbrodnię: co zyszcze — Lecz, iżeś zaważył dusze
6 1 4 R ecen zye i spraw ozdania.
„Hamlet jest tylko człow iek“ i Konrad — Wyspiański jest tylko człowiekiem, więc ogniem się własnym spali i karę straszną za swój Sąd poniesie: Nie ludzie rządzą światem!
Taką jest istota w iny Konrada — Orestesa — Hamleta w dra macie „W yzw olenie“.
Pan Kotarbiński nie widzi winy Konrada i do rozwiązania trudności pow ołuje na pom oc „repertuar c u d ó w “ poezyi Wyspiań skiego. Można się obejść bez „cu d ów “.
*
P. Kotarbiński grubo przesadza, gdy przypisuje stosunkom i stosuneczkom lokalnym Krakowa znaczny wpływ na usposobienie i charakter poety. Nastrój wiersza rym anowskiego o „łzach soba
czych“ jest dosadnym wyrazem nie jakiejś zaściankowej animozyi, lecz wielkiej nienawiści i pogardy, jaką żywił poeta w ogóle dla „człowieka w sp ó łczesn eg o “. Atmosfera krakowska mogła się tu tylko przyczyniać. Jest w Wyspiańskim nienawiść paląca wszystkiego, co mu się podłem , niewolniczem , nikczemnem wydawało. Sąd o ży ciu i ludziach miał surowy. I jeżeli to życie nazwał „trudem, co go zabijał“ — to jestem przekonany, że nie byłoby ono dlań lżej- szem, ani w Poznaniu, ani w Warszawie, ani m oże nigdzie na
świecie. W olność, w najszerszem pojęciu była naczelną potrzebą
jego ducha, jak powietrze dla płuc, niew ola polityczna, niewola myśli, przekonań, oportunizm, na któryiu świat cały stoi — dusiła
go i budziła zacięty odruch obrony, zamiar krwawego odwetu,
anarchistycznego zniszczenia. Był wtedy krańcowym, okrutnym i nie cofał się przed bluźnierstwem w ob ec uznanych p ow ag świętości. To też w interpretacyi P i a s t a ma słuszność p. Kotarbiński, a nie pan Flach. Wyspiański jest największym an a r c h i s tą wśród p o e tów Polski.
*
* *
A c h i l l e i s .
Szkoda, że p. K. pokpiwa sobie z artykułów Lacka o tym
utworze. Gdyby był kilka razy uważnie je przeczytał i przełamał
zawiłość stylu, nauczyłby się dużo od Lacka, bo nikt lepiej od niego od Achilleidzie nie pisał i nikt nie miał tyle informacyi od sam ego Wyspiańskiego, co właśnie Lack, w ięc jego rozprawy o dzie
łach Wyspiańskiego, powinien przestudyować każdy, kto pisze o Wy spiańskim. W ywody р. К. o Achilleis są przeważnie nieprzekony-
wające i pobieżne, a zrozumienie utworu bardzo słabe. Przypu
szczam, że p. K. nawet porządnie nie przeczytał tego dramatu, który daje Wyspiańskiemu prawo do tytułu pierwszego hellenisty wśród naszych poetów nowożytnych ; chybaby w wieku XVI lepszych szu kać. W idocznie jest w tym dramacie gruntowna znajom ość źródeł filozoficznych, zaostrzona subtelnem poczuciem estety, któremu nie
R ecen zy e i sp ra w o z d a n ia . 6 1 5
był obcym sąd N ietsche’go o t. z. p o g o d zie duszy starożytnego G reka. K onstrukcye m itologiczne są arcydziełam i w swoim rodzaju, w yrosłe na niezw ykłem u nas znaw stw ie p rzedm iotu. Były już pró b y tłóm aczenia W yspiańskiego na języki obce. Sądzę, że przedew szystkiem A chilleidę n ależ ało b y przysw oić literaturze pow szechnej ; tem at n a leży do kultury całego, cyw ilizow anego św iata, sp o só b ujęcia jest nadzw yczaj oryginalny i świeży, a przytem charakterystyka A chi
llesa i H ek to ra jest znakom itym w yrazem indyw idualności poety. Nie w skazał p. K. tej indyw idualności, nie dostrzegł, że Achilles i H ektor to ro d zen i bracia K onrada, z którym w jednej epoce się ro d zą, że w ystępują tu ty p o w e dla W yspiańskiego składniki jego tragiczności : Z b udzenie się ducha, Los i Przypadek. U szedł uwagi krytyka w ro g i stosunek Achillesa i L aokoona do Apollina, rep re z en tu jąceg o w dram acie ład, spokój, karność, praw o i przym us w k ra inie ducha, a w konsekw encyi niew olę duszy, z której wyłam ał się m ityczny flecista M arsyasz, ukochany tow arzysz i czciciel D yoni- zosa, b oga orgiastycznych szałów i niepom iarkow anego natchnienia budzącego do rzeczy wielkich, n ap rze k ó r praw o m syna Latony. Nie zastanow iła p. K otarbińskiego tajem nicza p ostać p ó ł-b o g a Parysa, noszącego się jak A donis, z m ajestatem m iłości bogini. A A frodyta- Izys-Helena, pojęta tak p rzepięknie i oryginalnie i tak głęboko, zw łaszcza w ostatniej scenie! A Pentesilea, przecu d n a dziew czyna, spływ ająca po fali nieszczęsnych lo só w w objęcia Achillesa, który miał ją w edle mitu sam zabić i pokochać skrw aw ione jej zwłoki. A ten zb u d zo n y duchem Ajaks w obliczu M arsyasa i „niew iastki“ Nocy, on w czoraj jeszcze zbój okrutny, dziś b o h ater i rycerz z p o d znaku szlachetnego A chillesa!? I to i tyle jeszcze oryginalnych, pięknych, głęboko przem yślanych szczegółów , aż do w niebow zięcia Achillesa — H erosa i boga — to w szystko chyba przerastało i w iedzę i poczucie piękna p. K otarbińskiego, skoro o tem albo tylko zdaw kow o napom yka, alb o przem ilcza, albo się dziwi, albo wykręca się z tru d n o ści „m istycznym tu m an em “, lub frazesem o „m egalom anii“ b o hatera. N ieszczęście z tym „m istycyzm em “ ! P. K o tarbiński ma go na każde zaw ołanie, gdy mu coś niejasne, nie zwykłe, co w ym aga pew nej forsy myśli, lub pow tórzenia podręcznika m itologii. Pan K otarbiński chrzci od ręki m istycznem na p raw o i lew o i to nie tylko tu, gdy ocenia Achilleidę. „M istykiem “ jest Achilles, mistykiem „pysznym “ jest Hektor, a Ajaks ro zp raw ia „m e tafizycznie“ (sic). C ó ż zrobiłby p. K. z M enelausem albo M arsya- szem, gdyby chciał się nad nimi zastanow ić i postanow ił ich defi niow ać? M oże M arsyasz zostałby dla odm iany „bzikiem “, za jakiego go zresztą miał o g ó ł żołdaków greckich. P. K otarbiński nie z ro z u miał praw ie niczego z całej Achilleidy i ro zw o d n ił jej ro zb ió r stekiem banalności. I trzeb ab y czekać Marsyasza, żeby go przebu dził i dał mu — „chw ile n iep o sp o lite głębokich zam yśleń“ ' S a
6 1 6 R e ce n zy e i s p ra w o z d a n ia .
A k r o p o l i s nazw ał p. K otarbiński trafnie „n ajbardziej sy n te tycznym w całym d o ro b k u tw órczym p o e ty “. Z ap o w ied ź gończej Jutrzenki, św itów Z m artw ychw stania i przybycia S alw atora rozjaśnia już szczyt K apitolu w Legionie i rzuca prom ień zb aw czej nadziei w m roczną scenę szaleństw a K onrada na sam ym ko ń cu W yzw ole nia (w ydanie I).
W spom niałem już o pokrew ieństw ie Harfiarza z R apsodem . Pierw szy akt A kropolis w y ró sł z ziaren, rzuconych w Kazimierzu Wielkim (por. Kretz, A kropolis, jako dram at św iadom ości n aro dow ej. Lw ów , 1910). Sym boliczna trum na św. Stanisław a jest już w Kazimierzu, a w Bolesławie Śmiałym o dgryw a p ie rw szo rz ęd n ą rolę.
Przypuszczam , że idea A kropolis była o d d aw n a w um yśle poety i że p o d jej zaklęciem pow staw ały w szystkie t. z. „ id e o w e “ utw ory. C okolw iek było w nich nadzieją, p o g o d ą, radością, u k o chaniem życia — zbiega się, jak p o prom ieniach koła, ku cen tral nem u ognisku, ku życiodajnem u, pędzącem u przez N o c i m roki Słońcu C hrystusa-A pollina.
Dziś, kto już przeczytał g ru n to w n e studyum J. Kretza o A kro polis, nie wiele straci, gdy pom inie to, со р. К. o tym dram acie napisał, zwłaszcza, że i tu p o w tarza się stara h isto ry a: czego kry tyk nie zrozum iał, nazw ał „ab eracy ą“ , a cały dram at określił po sw ojem u, jako m istyczny. N ajlepiej sto su n k o w o w ypadło objaśnienie ostatniej sceny. N ie zgodzę się jednak, by A pollo-C hrystus był tylko sym bolem „w yzw olenia i zw ycięstw a w dziedzinie sztuki i p o ezy i“ . T o należy traktow ać szerzej, bo jakże w ytłum aczyć te rzesze ludu „daleką drogą s tru d z o n e “ , w yczekujące u w ró t W aw elu przybycia Śalvatora? Czy czekają one w yzw olenia i zw ycięstw a tylko „w dzie dzinie sztuki i p o ezy i“? „Jam jest siła, m oc !“ ogłasza św iatu Sal vator p iorunow ym głosem . Byłbyż to tylko ten A pollo z lirą, b ó g pieśni i m uz kochanek? czy raczej A pollo-H elios ze sło ń c e m w kę dziorach, b ó g światła, życia, m ocy ciała i ducha, o d ro d zic iel n a ro du, zbaw ca - S alvator, którem u cień trum ny jasność dnia za m roczył ! ?
Ś a lv a to r-C h ry stu s - A pollo jest w yzw oleniem we w szystkich dziedzinach życia n aro d o w e g o , b o :
„T rąby huczą jako działa... jakby już Polska w szystka w stała, jakby już szczęście sw oje m ia ła!“
*
N o с L i s t o p a d o w a została d o b rze streszczona i o b ja śn io n a w wykładzie, gdzieniegdzie naw et b ard z o oryginalnym i p rz e k o n y w ującym . N ajlepszem jest to, co a u to r pisze tu o karze (w z a k o ń czeniu książki w ysnuw a jednak stąd fałszyw e wnioski), a zw łaszcza o sym bolicznem zjaw isku Łukasińskiego. W obec alegoryi m ito lo gicznych zajm uje p. K. stanow isko o d p o rn e ; zarzuca im ch łó d ,
d z iw a c z n o ść i rozdźw ięk z duchem „najnow szej (rom antycznej) p o · ezyi, który się już w tedy p rzeb u d ził i odezw ał z płom ienną w y m o w ą m ło d o ści“ . Przypom inają słow a te znany już zarzut, ro b io n y W arszaw iance, który starałem się w tenczas uchylić. Nie m ożna się g o d z ić na sądy p. K otarbińskiego o t. z. „p seu d o - klasycyzm ie“ , szab lo n o w e, szkolarskie definieye pew nych, zresztą n ad er cennych p o d rę c z n ik ó w . P o stęp u jąc w ed łu g ich w skazów ek, odgraniczył p. K. hellenizm N ocy L istopadow ej o d naszego p seu d o - klasycyzmu (w o lałb y m „klasycyzm “ jako term in ów czesnej epoki, niż ten „p seu d o - klasycyzm ) złożony ex p o s t dla historycznej oryentacyi przez klasy fikatorów literatury). P. K otarbiński pow tarza, jakoby ten p seu d o - klasycyzm nie uznaw ał (!) A rystotelesa i był ow ocem francuskiej kultury. P o części tylko w tem racya, jeżeli chodzi o naszych m a ta d o ró w literackich. Ale w szerokich w arstw ach ośw ieconego ogółu, była jeszcze dom inującą kultura łacińska, u g ru n to w an a przez K ościół i szkołę. P rzez nie były jeszcze w epoce K rólestw a kongresow ego helleńskie mity żyw ym i składnikam i przeciętnego naw et w ykształce nia, a ich alegoryczne znaczenie na ogół zrozum iałe. Przez W irgi liusza, O w idyusza, przez H om era naw et, znanego lepiej, niż kiedy kolw iek p rzed tem , dzięki D m ochow skiem u, szła znajom ość św iata helleńskiego, a w szczególności jego m itologii, która była ulubioną lekturą b o d ajże i panienek. Tak, dro g ą pośred n ią, często naw et za p o śred n ictw em rom ansu francuskiego lub Racine’a szerzyły się zn a jo m o ść i u p o d o b a n ie w m icie helleńskim a Marsy i Pallady były u lubionem i bóstw am i rycerskiej m łodzi, w ychow anej na żywej tra- dycyi legionów N apoleońskich. Mnie razi w N ocy L istopadow ej nie sam o użycie alegoryi m itologicznej, lecz jej nadużycie, p rzeład o w a nie. N aw ałnica b o g ó w i p ó ł - bogów , kłębiąca się nad W arszaw ą, stw arza niby drugi ró w noległy ziem skiem u, dram at pow ietrzny, a to co w in n o być tylko środkiem artystycznego, o b razo w eg o p rzed sta w ienia myśli, o dryw a nieraz uw agę i uczucie od w łaściw ej trage- dyi i zm usza ustaw icznie czytelnika przerzucać się w dw a światy, w dw ie akcye.
Dłużej zatrzym yw ać się nad N ocą L istopadow ą nie w idzę p o trz e b y ; scena dała jej p o p u la rn o ść i ułatwiła zrozum ienie, które zresztą p rzy ch o d zi bez w ielkiego tru d u naw et dla przeciętnego s łu chacza i czytelnika. C iekaw em byłoby dokład n e zbadanie, w jaki sp o só b m ateryał historyczny (W yspiański pozn ał go bard zo dokładnie) u ro b ił się z w yobrażeniem poety, ale to przekraczałoby ram y tak książki p. K otarbińskiego, jak i artykułu recenzenta. C o m ożna i n a leżałoby p o d n ieść w krytyce N ocy L istopadow ej — to przedstaw ie nie Joanny i w ytłóm aczyć jej stosunek do Aresa. N ad tem d otych czas mało się zastanaw iano, a szczegół to ciekawy i w ażny.
*
H a m l e t a w spom niałem już przy kom entow aniu W yzw olenia. Jedyne to dzieło prozaiczne W yspiańskiego, napisane niezw ykłym
stylem ciągłego syllogizm u, w ykazuje d o w odnie, jak w iele z H am leta jest i w samym W yspiańskim i w jego bohaterach, a n ad to jak w iele w tym H am lecie przem yślanym p rzez W yspiańskiego, jest z sam e go W yspiańskiego. Rzecz ciężka, b ard z o ciekawa, przeplatana tu i ó w dzie w ierszem , uchodzi za dow olną, fantazyjną interpretacyę H am leta. Ham letem Szekspira specyalnie nie zajm ow ałem się, więc nie m ogę oceniać surow ej krytyki p. K otarbińskiego. Zdaje mi się je dnak, że nie b ardzobym się pom ylił, parafrazując słow a W yspiań sk ieg o : „Kto chce poznać Ham leta, niech kom entarzy d o Ham leta nie czyta, bo jeśli już miałby co czytać, co miało w sp ó ln o ść z Hamle-4 tem , to w olałby czytać Ham leta i — m yśleć“. Kto jednak chce p o znać W yspiańskiego, ten musi przeczytać jego studyum o H am lecie i — myśleć.
* S k a ł k a .
Zachow ał się w papierach po W yspiańskim fragm ent w ierszow any, jakby w stęp do Skałki, a właściwie do teatralnego przedstaw ienia Skałki. T reść je g o : Na kurtynie jest nam alow ana scena z u ro czy ste g o o b c h o d u św . Stanisław a na Skałce. P o n ad tłum em p o b o żn y ch , p o n ad chorągw iam i i lasem krzyżów unosi się ,,w id “ Św iętego w stro ju biskupim , z księgą w rę k u ; trzym a w uwięzi jakow eś „ d z iw o “ u stó p przyczajone, okryte „śmierci p rześcierad łem “ . „T en w id jest teatru zasłoną, idzie w górę... i lat tysiąc mija, dekoracya w gaje się rozw ija, w sady w onne, w sady ukw iecone, w gontyny zczer- niałe, pale, kryte stropem ...“ Jest więc dram at Skałka, niby re tro spektyw nym przerzutem o d dzisiejszego „ w id u “ — kultu św iętego p o linii w ieków , urabiających treść i rosnący zakres tego kultu ku jeg o źródłom i pierw szym zdarzeniom , które w ostatecznym wyniku w yniosły p ostać zagadkow ą biskupa na dzisiejszy szczyt n ie o d w o łalnej, religijnej św iętości. S posób ujęcia tej postaci w skazany w ow ym fragm encie w stępu przez sam ego poetę, był mu nieraz już zasadą dram atyczną, wyraźną w Legionie i Bolesławie, załamaną w W yzw oleniu. Tę zasadę dostrzegł w Skałce pierw szy, o ile mi w iadom o, p. O . O rtw in i użył na jej oznaczenie term inu „ le g en d a“. Rzeczywiście w Skałce mam y jakby narodziny „leg en d y “ ze zdarzeń, które dom ysł i fantazya p o ety ugru p o w ały w dram at najbardziej zw arty i najbardziej sym boliczny. Zw artość, o szczędność lapidarnych słów , dźw ięczących spiżem , jest oryginalną cechą Skałki. Jest coś p o d o b n e g o tylko w Sędziach. Szata słow na o d p o w ia d a treści i myśli utw oru. U w ażam Skałkę za rodzaj testam entu gasną cego poety, gdy Śmierć, druh i w ybaw icielka u głow y mu stała cierpliw ie, szepcząc praw dy sakram entalne, niezbite i w ieczyste.
P oeta spieszył się, słów nie m arnow ał, każdy w yraz napisany, każda litera była niezm iernym trudem , jedną sekundą bliżej zgonu. Całe ustępy Skałki są już pisane ręką p. Stankiew iczow ej.
R e ce n zy e i s p ra w o z d a n ia .
619
B ardzo trafnie pow iązał A. Siedlecki w studyum o W yspiań skim, u tw ó r ten z przem ianą nastroju duszy człow ieka, już zrezy gnow anego i oczekującego z w łaściw ą zrezygnow anym m ądrością i spokojem ukojenia w śmierci. Skałka jest najbardziej subjektyw nym utw orem poety, w liajdostojniejszem pojęciu i m om encie, gdy „ ja “ kończy się tu, a zaczyna się tam — na wieki. Św. Stanisław , w y zw olony z tragedyi życia i już z jego m ętów oczyszczony d o tk n ię ciem lilii, żyje jeszcze, choć Śmierć już przyszła. Żywymi jeszcze się czujem — już na p ro g u w ieczności! O to silny efekt ostatniej sceny. Tak czuli chyba prostaczkow ie daw nych w ieków na p rz e d staw ieniu religijno-m oralnych dyalogów , gdy Śm ierć koścista z kosą i białą płachtą, w stęp o w ała na deski jarm arcznej sceny przed o b li cze um ierającego grzesznika, by m u dać ostatnie upom nienia : g ro zić ogniam i piekła lub koić słow em niebieskiej pociechy. G dy p i sałem na w stępie o średniow ieczno - ascetycznem pojęciu śm ierci,miałem na pierw szym planie Skałkę ; jej ostatnią scenę, gdy o niej myślę i gdy ją so b ie w yobrażam , w idzę na starym obrazie g o ty ckiego tum u, w śró d zczerniałych, w ychudłych tw arzy m ęczenników . P. K otarbiński tak, jak A. Siedlecki w e w spom nianem już s tu dyum , starają się sform ułow ać myśl Skałki. Pierw szy w idzi tu „zw y cięstw o najstarszej tradycyi państw ow ej nad potężną duchem śm ierci legendą kościelną“ , drugi obiera za punkt w yjścia m om ent życiow y autora i d ostrzega „p o d m io to w ą praw dę, iż na wyżynie d u ch a p e w nych k ręgów m yślenia, w szelka walka zam ienia się w pojednanie... w szelka krew przelana w d o b ro w o ln ą ofiarę — niem asz w ro g ó w i niem asz sp o ró w w szczytnej godzinie w yzw olenia się od d o c z e sn o ści“ . M ożna Skałkę z w ielu jeszcze stron ośw ietlać! T u zw rócę uw agę na w inę tragiczną Stanisław a. W ostatniej scenie p o w iada Śm ierć do b isk u p a : „W yzwałeś Boga, w ieszcz i w ró ż .“ Bi skup o d p o w ia d a : „C iałem się słow o stało. r O tom jest s ę d z i a ludzkich w in “ , a dalej tłum aczy się przed Ś m iercią: „dla p raw d y je n o w iecznie sto ję “ . O tó ż jego praw dą, przeznaczeniem i o b o w ią z kiem sum ienia pasterskiego było osądzić króla, by zbaw ić lud. A na to następuje replika Śmierci i sąd Śm ierci nad czynem biskupa : „Idę by P raw dzie (tw ej) zadać kłam. Zetlały ludu tw ego kręg sk ru szyłeś... zatrzym ałeś rzeczy bieg... ale jeden jest P raw dy w ieczny bieg : że niem a życia krom przez grzech... gdy żywi życiem p o czn ą żyć, z żywymi ty nie m ożesz być...,“ bo „ B ó g s ą d z i s a m . “ „N aj cięższą w ziąłeś w inę w in, ż e ś w s t r z y m a ł b o ż e j r ę k i s ą d i s a m w y p e ł n i ł c z y n i s ł o w o p o t ę p i e n i a . . . Krwią spłacisz w iny św ięty dług, a duch zw olony b ę d z ie “ .
Z w yroku Śm ierci w ybrałem tylko te zdania, które określają w inę i karę biskupa. A teraz znow u przypom nijm y sobie te słow a z H am leta: „ M i e c z S ą d u c h w y t a s z d o r ę k i ? . . . Ż ar święty* co w T o b ie płonie, już całym spala się blaskiem ; Bogow ie Cię d a rzą oklaskiem , lecz okręt tw ój w fali — z a to n ie “ .
P rzyspieszasz narzędzie męki, pow alisz w Sądzie K laudyusze Lecz iżeś zaważył duszę — sam egoć zw alę i zn iszczę“ . Ale „nie w olno jem u cz ło w ie k o w i, nie p o d jąć tego, co m u p rzezn a c z o n o “.
M ówi Ś m ierć: „Jeden jest P raw dy w ieczny bieg, że niem a życia, krom przez grzech... gdy żywi, życiem po czn ą żyć, z żywym i ty nie m ożesz b y ć“ —
„BIADA ŻYJĄCYM ! (Studyum o Hamlecie, str. 104). G dyby z żyjących zd o łał kto uniknąć
zawiści, zdrady, p rzejść cało p rzez z b ro d n ie , nie skalać duszy w zetknięciu z obłudą i przez najw iększe pokusy przejść cichy, z piętnem aniołów i B ogów gloryją <620 R e c e n z y e i sp ra w o z d a n ia .
znaczyłoby to , że on rządzi światem i Bogu rów ny jest i Bogom bratem ! W swej ręce chyli sam tę losu szalę, którą Bóg w aży sam — takiego zwalę K oniec H a m letó w !“
K oniec i Stanisław a, który w ieńczył lilią czyste skronie, a c h ó r m u śpiew ał: „ O to ś staw ion w ó d z p rzed nami. C i e b i e ż a d e n g r z e c h n i e p l a m i , w ieniec lilii zdobi skronie. Ż ar się p ali,św iat w noc to n ie !“ C h ó r o d d ala się w stro n ę zam ku, Biskup p o stęp u je za nimi, lecz oto zjawia się Śmierć. I zda się, że słychać już teraz późniejszą przestro g ę : „z żywymi ty nie m ożesz być!“
Biskup zginie i to z ręki tego Bolesława, którego o są d z ił i potępił, z ręki tego, który był „Boży“ gniew j narzędzie Boże. Biskup już „z piętnem aniołów i Bogów gloryją“ m odli się za sw ego zabójcę (zw racam uw agę na treść tej m odlitw y). Stanisław za chw ilę zginie. Śmierć sądzi, ale i rozgrzesza ; za jej progiem traci Los sw ą m o c : „P rzem ogłeś Śm ierć, zwycięski duch, człow iek tw e skruszy ciało, by w i e c z n y t e m u p o d a ł s ł u c h , co z ducha w to b ie w sta ło “ ....„bo p raw d a T w a w e śm ierci jeno w iecznie trw a — — jesteś w zniesion p o n ad czas, p o n ad żyw ot, p o n a d świat, w tysiąc lat.“ O to Śmierć pasuje go na sw ego rycerza i daje już kanoniza cyjne orędzie w ręce ŚW IĘTEG O Polski. O to Los — W ina — K ara — U św ięcenie. W tem zrozum ieniu nikt nie zw ycięża, nikt nie ulega, ani Biskup, ani K ról - narzędzie Boże. Bo „ n i e l u d z i e r z ą d z ą ś w i a t e m “.
Pan K. słusznie zaznacza, że W yspiański miał jeszcze zam iar d o p ro w ad zić do aktu zgody i przebaczenia ob u p rzeciw ników . T a k ą tendencyę ma fragm ent p. t. „Św. S tanisław “ , o g łoszony po śm ierci poety.
R e cen zy e i s p ra w o z d a n ia . 621
P o w r ó t O d y s s a należy do tych u tw o ró w W yspiańskiego, k tó re sam e p rz e z się jasn o się tłóm aczą. B udow a zwięzła, w spaniałe efekty dek o rac y jn e, do przedstaw ienia na scenie z u p ełn ie m ożliwe. Jed n a postać H erm esa w ym agałaby w zasadzie ak to ra w ielkoluda o linii p osągow ej. N aw et Syreny-sępy, w zorow ane na obrazie Boecklina m ożnaby d o sk o n ale upierzyć, dziś po w znow ieniach A rystofanesa, no i p o — C hanteclair’ze; a we Lw ow ie i w W arszaw ie, gdzie są dek o racy e skalistego w ybrzeża m orskiego z Latającego H olendra, nie b y ło b y w iele k ło p o tu z pejzażem ostatniej sceny. Jest jeszcze jedna w ażn a zaleta sceniczna w P o w ro cie O dyssa : niezm ierna ży w ość akcyi zw łaszcza w barw nych scenach z gacham i. T o też d ra mat ten p ow inien w ejść jak najprędzej na nasze sceny.
P a n K. pisze o nim bard zo dobrze. S zkoda jednak, że za mało uw agi zw rócił na silny związek dram atu z Achilleidą. O dyse- usz jest tu tym sam ym , co tam , a w łaściwie konsekw entnym w y
nikiem tam teg o . P . K otarbińskiem u nie p o d o b a się O dyseusz w p o jęciu W yspiańskiego — i to m ożnaby przyjąć, bo to rzecz gustu, ale co sądzić o takiem zdaniu : „Atm osfera d u chow a dzieła kłóci się z n astro jem chwili, w której ono pow stało. D eterm inacya b o hatera, szukającego w śmierci rozw iązania zagadki sw ego bytu, nie m oże znaleźć oddźw ięku w pokoleniu obecnem , które pom im o czasow ego przygnębienia, żyje pragnieniem o d n o w y i p rzem ian y “ . Jeżeli tak jest rzeczyw iście, to połow a chyba największych d ram a tów św iata nie znalazłaby oddźw ięku — a jednak znajduje. To jest frazes — co p. K. napisał.
*
U w agam i o przekładzie Cyda i krótką ocen ą Sędziów zam yka p. K. zasadnicze rozdziały o dram atach i poem atach, napisanych i dru k o w an y ch w całości. Nie mam ustalonego zdania o Sędziach, W czytaniu w ydał mi się ten dram at słabszym od Lelew ela; w i dziany i słyszany w teatrze lw ow skim w yw arł na mnie silne w ra żenie. Sam z so b ą jeszcze w niezgodzie, w olę o nim zam ilczeć. P om inę ró w n ież to, co p. K. pisze w rozdziałach XVIII do XXI
0 fragm entach, listach, d ro b n y ch lirykach, uryw kach prozaicznych 1 projekcie zab u d o w an ia W awelu. W szystko to zebrał sum iennie z czasopism i chyba niczego nie pom inął. T o też p o d tym w zg lę dem m a p. K. w ielką zasługę, zwłaszcza dziś, gdy jeszcze tom II „Pism p o śm iertn y c h “, m ający to wszystko objąć i nadto rzeczy nie znane, nie w yszedł, a kom pletny „Z ygm unt A ugust“ za ro k d o p iero ma pójść do druku.
P rzec h o d zę do końcow ego rozdziału p t: „Zarys o g ó ln y “ . Jest to jakby synteza książki. A utor w yróżnia p o d łu g osnow y 4 g ru py dzieł : heleńską, legendow o - piastow ską, g ru p ę pow stania listo p ad o w eg o i najw ażniejszą ro m a n ty c z n o -id eo w ą . Każdej z nich p o św ięca ustęp roztrząsań, przew ażnie uzupełniających, czasem tylko
pow tarzających to, co napisał przedtem o poszczególnych dziełach.
O statnie kartki są po św ięco n e ideologii, w yobraźni, zd o ln o śc i d ra m atycznej „instyktow i teatru “ , w łaściw ościom w ysłow ienia i w iersza i hipotezom na tem at trw ałości dzieł poety. W ierny zasadzie p o d n oszenia tylko tych w y w o d ó w , które należy p ro sto w ać lu b d o p e ł nić (niektóre z nich w „zarysie“ ogólnym tylko p o w tó rz o n e i ro z szerzone, starałem się po d ro d ze zaczepić), zatrzym am się przy najw ażniejszych.
G dym czytał ro z b ió r N ocy Listopadow ej, zdaw ało mi się, że p. K. zrozum iał elegoryę „K ory“. T eraz zdanie zm ieniam , gdy czy tam na str. 341-2 ex re p rzep o w ied n i Kory, że „poezya jeg o (W ysp.) w kołow ym ruchu cofa się ku daw niej zwalczanym id eało m “ a sam poeta, „w ró cił p o d skrzydła opiekuńcze rom antyzm u i trag ed y i“. Czytam i oczom nie wierzę. Jakto, więc Kora byłaby siostrą G e niusza? Czyż jej przepow iedzie przeczą w czem kolw iek hasłom K onrada? Nie zrozum iał p. K. słów K ory: „U m ierać m usi, co ma żyć“ i myśl ich źle zrozum ianą, pom ieszał z tym rom antyzm em i tradycyą, jakie W yspiański stale zwalczał. W szak K ora m ów i dalej: „Śm ierć tych użyźnia now e pędy i ż y c i e now e sieje w szęd y “ a w łaśnie G eniuszow i rom antyzm u zarzucał K onrad: „W państw ie tw ojem czarów w szędy śm ierć jeno ta w i e c z y s t a i n ieśm iertel n o ść dająca“ . Czyto w ro zm ow ie Kory z matką, czyto w p ro ro c tw ie , głoszonem Joannie, nie słyszę „cofania się ku daw niej zw alczanym id eało m “ . T u jest zupełnie co innego. M oże być, że w słow ach K ory m ożna się doszukać i „w iary“ rom antycznej, ale nie tej, jaką zw alczał W yspiański.
Za p ó źn o pow oływ a się p. K. na pierw sze studyum St. B rzo zow skiego, by p o p rzeć fantastyczną teoryę, jakoby „poezya W y spiańskiego wypływ ała przew ażnie z m arzeń sen n y ch “ i utw ierdzić drugi sąd fałszywy, że W yspiański nie był „myślicielem“ . Cały szereg p rac następnych B rzozow skiego o W yspiańskim jest odw ołaniem tego, co tam napisał. Nie należy się łudzić w stępem do Bolesław a Śm iałego; jest to tylko z w ro t retoryczny. O rodzaju i w artości ideologii p o ety m oże być zdań kilka, ale zaprzeczać jej istnienia i jej d o n io słości nie w olno ! W yspiański nie jest myślicielem ! A czem że jest walka K onrada z Maskami, jak nie m ęką natężonej i zwycięskiej myśli, która m oże mieć chyba tytuł do „m yślicielstw a“.
Już na czele artykułu m ego w skazałem n iez d ecy d o w an e s ta n ow isko krytyka, czy W yspiański był czy nie był rom antykiem . W tytule nazw ał go p o g ro b o w cem rom antyzm u, a p o g ro b o w ie c znaczy: syn, u ro d zo n y po śm ierci ojca, w ięc w p rzeności sp a d k o bierca ojcow skiej dziedziny i myśli. Nie udało się jednak p rz e p ro w adzić tezy zaw artej w nagłów ku. Nie udało się w całej książce, nie udało się i w zakończeniu, gdzie au to r w ciąż się chw ieje, w i kła, p o d su w a poecie nieistniejące „obalanie geniuszów p rz e w o d n i ków ludzkości“ jakoby G eniusz z W yzw olenia nie byt geniuszem sp ecy ficznym, a n ad to G eniuszem Loci, W aw elu. Plącze się p. K. w sieć w łasnych sprzeczności, a jednak, gdyby był poprzestał na jednem