Józef Adam Kosiński
Wokół "Piłsudskiego" w
"Karmazynowym Poemacie"
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 74/3, 309-320
P a m ię tn ik L ite r a c k i L X X IV , 1983, z. · P L I S S N 0031-0514
JÓ Z E F ADAM K O SIŃ S K I
WOKÓŁ „PIŁSUDSKIEGO” W „KARMAZYNOWYM POEMACIE” W roku 1966 Ireneusz Opacki obszerne studium zatytułow ane Wokół
„Karmazynowego poem atu” Jana Lechonia poświęcił głównie dwom
wierszom z tego tom iku: Piłsudskiem u i Mochnackiemu. Błyskotliwość spostrzeżeń i sformułowań, znakom ity słuch poetycki badacza sprawiają, że opracowanie jego to jeden z najciekawszych tekstów analizujących poezję Lechonia. Studium wiersza Piłsudski, w ypełniające prawie po łowę artykułu, posiada jednak dwa zasadnicze m ankam enty. O parte jest na błędnej hipotezie o czasie i czynnikach inspirujących napisanie Pił
sudskiego oraz na analizie nie całego wiersza, lecz w ybranych jego frag
mentów, co sprawia, iż ogólne wnioski są i niepełne, i m ylne i.
Wiersz Piłsudski, podobnie zresztą jak i pozostałe wiersze K arm azy
nowego poematu, nie jest datowany. Spośród całego zbiorku najbardziej
wiąże się z określonym czasem i konkretnym i wydarzeniami Polonez
a rtyle ryjski, który powstał jako poetycka im presja na tem at boju sto
czonego przez I Brygadę Legionów w 4-dniowej bitwie pod Kostiuchnów- ką w dniach 3—6 lipca 1916 2. Po Polonezie właśnie Piłsudski w ewoko- w anych obrazach i poetyckich skojarzeniach zdaje się zawierać najw ięk szy ładunek aktualności, nawiązań i odniesień do nastrojów w arszaw skiej ulicy i warszawskiej inteligencji w okresie, gdy Polska po latach niewoli wstawała z m artwych. Pokusa umiejscowienia Piłsudskiego w konkretniejszym momencie owego okresu jest więc wielka i zrozu miała, gdyż rozwiązanie tego problem u daje klucz interpretacyjny do całego wiersza. Opacki znalazł taki obraz, który daje się powiązać z real nym w ydarzeniem owego przełomowego okresu. Oto: „na katedrze za grali trębacze”, oto: kaw aleryjskie „Konie walą o ziemię kopytem ”, „Księża idą z katedry w czerwieni i złocie, / Białe kw iaty padają pod stopy piechocie”. K iedy to było? Kiedy taka gala i entuzjazm tłum u?
1 I. O p a c k i , W o kó ł „ K arm azynow ego p o e m a tu ” Jana L echonia. „P am iętn ik L ite ra c k i” 1966, z. 4. Do te j ro zp raw y odsyłać się będzie za pom ocą liczby w n a w iasie, w skazu jącej stro n ic ę tek stu .
2 Zob. J. A. K o s i ń s k i , „To m a jo r B rzoza kartaczam i...” „Tygodnik P o w szech n y ” 1983, n r 14/15.
310 JÓ Z E F A D A M K O S IŃ S K I
Przejazd konnicy i arm at, przem arsz piechoty? Opacki szukał tego wszystkiego przed odzyskaniem niepodległości i znalazł... uroczystą intro- m isję Rady Regencyjnej 17 października 1917. Rzeczywiście, w ted y było to wszystko. O tym świadczy przytoczony przez Opackiego fragm ent wspomnień współorganizatora uroczystości, Bogdana H utten-Czapskiego, opisującego, jak to na Zamku warszawskim po odpowiednich przem ów ie niach:
p rez en to w ały b ro ń p olskie oddziały n a dziedzińcu zam kow ym , p o lsk a k a p e la w o jsk o w a odegrała Jeszcze P olska n ie zginęła, n a w ieży zam kow ej w yw ieszono ch orągiew polską, a dw óch tręb a cz y za trąb iło z w ieży h ejn ał. W ielotysięczny tłu m n a p la cu Z am kow ym p o w ita ł ch orągiew n aro d o w ą hucznym „N iech ż y je!” na cześć niepodległej Polski.
Po tej uroczystości u d ali się w szyscy [...] n a nabożeństw o do położonej obok k a te d ry Sw. J a n a . [...] je ch a li w pow ozach regenci, esk o rto w a n i przez u ła n ó w polskich z tręb a cz am i n a siw kach. [...] tw o rząca szp aler p ie c h o ta p ol ska p rez en to w ała b ro ń przed re g e n ta m i [...]8.
Program owej uroczystości, zgodny z powyższym opisem, „w iernie odpowiada relacjonow anem u tu [tj. w wierszu Lechonia] jej przebie gowi” — stw ierdził Opacki (445,„przypis 28). Dlatego odrzucił opinie dwóch skamandrytów, Jarosław a Iwaszkiewicza i Kazimierza W ierzyń skiego, którzy jednogłośnie i uparcie wiązali Piłsudskiego z pierw szym i miesiącami odzyskanej niepodległości. Ponadto na potw ierdzenie swej tezy znalazł w tekście samego wiersza, zbagatelizowane czy nie d o strze żone przez innych badaczy, uczucia nie tylko radości — ale obaw i tro ski. W arto przytoczyć te wnikliwe spostrzeżenia Opackiego:
S u m a [...] em ocji sta je się w ieloznaczna, w ew n ętrz n ie sprzeczna: je s t e k s ta ty c z n a rad o ść („I d ła w ią się w zru sze n ie m ”), ale je s t rów nież tra g ic z n y p ato s (ów oksym oron: k rz y k w ielk iej ciszy); je st miłość, ale je s t i p rz e k le ń stw o; je st rad o ść — ale i trw o g a. W te zaś biegunow e, p atety c zn e p rze ci w ień stw a w k ra d a się jeszcze i ironia, aż do d rw in y chw ilam i p o su n ię ta . [445]
I w innym miejscu:
Co m a oznaczać dziw n a iro n ia, łatw o czy teln a w nieosobow ej fo rm ie g ram a ty cz n ej ry m o w an k i „ L a n sje ry -b o h a te ry ”, [...] w złośliw ym p o d k reśle n iu , że „K onnica m a ra b a ty p e ł n e g a l a n t e r i i ”? [444]
Wróćmy jeszcze do przerwanego poprzednio cytatu:
Z ty m w szy stk im em ocja ta nie p rz y sta je do m o m en tu od zy sk an ia n ie podległości: w ów czas ze stro jo n a b y ła w je d e n ton. [445]
Spostrzeżenia, z w yjątkiem ostatniego zdania, niezwykle trafne, tylko że patos i drw ina, miłość i przekleństwo, radość i trwoga, pozbierane przez Opackiego z różnych części wiersza, odnoszą się do innej sytuacji niż introm isja Rady Regencyjnej, groteskowa w gruncie rzeczy, mimo
* B . H u t t e n - C z a p s k i , Sześćd ziesią t lat życia politycznego i to w a rzy s k ie
W O K Ó Ł „ P IŁ S U D S K IE G O ” 311
udziału polskich ułanów i piechoty, mimo hejnału z wieży zamkowej (nie katedralnej — jak w wierszu) i salwy z armat... niemieckich. Nie ma sensu mitologizowanie uroczystości, którą niewielu — jak świadczą przekazy ustne i opinie historyków — traktow ało serio, a już Lechoń, autor Królewsko-polskiego kabaretu i Rzeczypospolitej Babińskiej, chyba najm niej był przejęty jej sztucznym patosem, w yreżyserow anym z p ru sacką pedanterią. Dlatego naciągnięte nieco w ydaje się tw ierdzenie O pac kiego odniesione do czasów Rady Regencyjnej:
K ab a ret to śm iech i d rw in a trzeźw a, „ s tru g a n ie m a rc h ew k i” — fra g m e n t P iłsudskiego to d ru g a stro n a tego samego m edalu. [447]
Na „drugiej stronie tego samego m edalu” znajduje się i inny obraz poetycki, którym w sposób dociekliwy i w szczegółach odkrywczy zajął się Opacki. Obraz balu warszawskiej socjety. Balu zakończonego białym m azurem , muzyką orkiestry w opustoszałej sali i dysonansem (tego w łaś nie słowa użył Lechoń), jaki z nim tworzą „Czerwona, rozw ichrzona” nu ta Skriabina, nagle w padająca na salę, i „zgłodniałe okrzyki” tłum u za oknami. Analiza form alna opisu tego balu, zwrócenie uwagi na częste występowanie w Lechoniowej poetyce „m itu tańca” frapują w ro zp ra wie Opackiego odkrywczością i trafnością spostrzeżeń (471—474). Rodzi się jednak pytanie: czy istnieje, a jeśli tak, to jaki jest związek tego balu z zaprzysiężeniem Rady Regencyjnej? Przed introm isją nie było p rze cież okazji do daw ania balów, po introm isji nastąpił Adwent, kiedy się nie tańczy, a i karnaw ał na początku następnego roku, 1918, nie był odpowiednim czasem do organizowania balów. Oczywiście, w yobraźnia poetycka nie musi podlegać prawom logiki. Gdy tego wymaga sytuacja artystyczna, bal może się odbyć i w Wielkim Poście. W klasycyzującej poetyce Lechonia nie ma jednak miejsca na skojarzenia, które daw ałyby fałszyw y efekt artystyczny. A taki efekt dałoby połączenie balu z po czątkiem czwartego, najcięższego roku wojny. Byłby to zgrzyt zauważo n y przez samego poetę. Czy więc koniecznie powtórzyć trzeba:
Zasm uceni, strw ożeni słuchacze zw ątpili,
Czy in stru m e n t n ie stro jn y ? Czy się m uzyk m yli?
Nie! „Nie zmylił się m istrz taki!” Pomylił się interpretator, trak tu jąc poszczególne obrazy i wizje jak disiecta membra poetae i w skutek tego nie dostrzegając rysów w e własnej koncepcji interpretacyjnej.
Bo jednak Piłsudski napisany został dopiero po odzyskaniu niepod ległości. Istnieje na to — niezależnie od opinii Iwaszkiewicza i W ierzyń skiego, które odrzucił O p ack i4 — jeszcze jedno świadectwo, potw ier
4 J. I w a s z k i e w i c z , L echoń i T u w im . W: K siążka m oich w spom nień. W a r s z a w a 1957, s. 352. C yt. za O p a c k i m (443): „W w iersz u noszącym w ty tu le n az w isk o d y k ta to ra [!] je st [...] opisany, odtw orzony przy pom ocy luźnych obrazów n a s tr ó j jesieni 1918 ro k u [...]”. — K. W i e r z y ń s k i , O p o ezji Jana Lechonia. W zbiorze: P am ięci Jana Lechonia. L ondyn 1958, s. 56. Cyt. jw . (443— 444): „ p ro
312 JO Z E F A D A M K O S IŃ S K I
dzające inform acje dwóch skam andrytów. Świadectwo starszego b rata Lechonia, Zygm unta Serafinowicza (1897—1971), bliskiego w spółpracow nika Matki Czackiej (którą na em igracji w Rym ach częstochowskich pro sił poeta, by włączyła i jego do swego pacierza) oraz ks. W ładysława Korniłłowicza — założycieli zakładu dla ociemniałych w Laskach pod Warszawą. Zygm unt Serafinowicz, zapytany listownie, czy już może czytał artykuł Opackiego, następującą dał odpowiedź 12 grudnia 1966:
A rty k u ł W o kó ł p r o b le m a ty k i [!]... czytałem chyba ro k te m u w m aszyno pisie. C iekaw y, ale a u to r [...] m y li się zupełnie, p rzypuszczając, że L eszek pisząc Piłsudskiego m iał na m yśli uroczystość zaprzysiężenia R ady R e g en cyjnej. Nic podobnego! N a pew no! Piłsudskiego n a p isa ł już po listo p ad zie 18 r. P rzypuszczam , że nosił się z tą m yślą czas dłuższy, ale n a pew n o w ja k im ś stopniu w p ły n ął n a niego pogrzeb poległego p o ru czn ik a 1. p u łk u u ła n ó w B eliny, Ju lk a K am lera, k tó ry b y ł p rz y ja cie le m L eszka jeszcze ze szkoły. To był je d en z pierw szych poległych oficerów I B rygady w niepodległej Polsce. O rszak żałobny szedł K ra k o w sk im P rzedm ieściem n a P ow ązki. Za tru m n ą „kroczył” sam M arszałek. Na przedzie o rk ie stra i ułan i. O rk ie stra g ra ła m a rsz a żałobnego, konie tańczyły, chorągiew ki fu rk o ta ły , a publiczność zgrom adzona n a chodnikach w ołała: „N iech żyje W ojsko P o lsk ie ”. I w szyscy byli bard zo zadow oleni z w y ją tk ie m starego p a n a K am lera, ojca, k tó ry złożyw szy n am w izytę po pogrzebie, k lą ł na czym św ia t stoi Piłsudskiego i „zbolszew iczałą” P olskę 5.
Dodajmy jeszcze, że Juliusz Kamler, podporucznik (a nie porucznik) 1. pułku szw oleżerów 6, poległ 8 stycznia 1919 w czasie ataku nai wieś Sulimów (na południowy wschód od Kulikowa w pow. żółkiewskim) w pierwszym dniu polskiego natarcia z Rawy Ruskiej na Lwów. P o grzeb odbył się 14 stycznia w Warszawie, a prasa zrelacjonowała je g j przebieg następującym i słowami:
Liczne zastępy publiczności i w ojskow ych podążały w czoraj [tj. 14 I 1919] n a cm en ta rz Pow ązkow ski, aby oddać o sta tn ią posługę śp. W ładysław ow i K obylańskiem u, ro tm istrz o w i 3. p u łk u ułanów , dow ódcy 3. szw adronu, pole głem u z rą k h ajd am a ck ich pod U hrynow em , i śp. Ju lian o w i [!] K am lerow i, w adzi nas [Lechoń] p rzed polską k ate d rę , słychać h e jn a ł m ariack i, idzie w ojsko, »szeregi za szeregiem , sz tan d a ry , sztandary«, radość rozsadza piersi, w zruszenie d ław i w g ard le i n ik t ju ż nic m ów ić nie może, an i poeta, an i b o h ater. [...] je st coś z atm o sfery ow ych n iezapom nianych czasów, ich »radosna trw oga« i e k s ta tyczny chaos szczęścia”.
5 L ist skierow any do a u to ra niniejszego szkicu.
e Ju liu sz K a m l e r (ur. 1898), syn Ju liu sza L eopolda i A m elii z K raw czyków , p o śm iertn ie odznaczony K rzyżem V irtu ti M ilita ri V k lasy; podporucznik 1. p u łk u szw oleżerów , poprzednio w 3. p lu to n ie 3. szw adronu 1. p u łk u ułanów . 1. p u łk ułanów u tw orzył w C hełm ie w połow ie 1918 r. ro tm istrz (wówczas) G ustaw O rlicz- -D reszer. W g ru d n iu tegoż roku p ułk p rzeorganizow ano na szw oleżerski, a sze fostw o (ty tu la rn e ) o bjął nad nim P iłsudski. O dtąd p u łk nosił o ficjalną nazw ę:
1. p u łk szw oleżerów Józefa Piłsudskiego. — U stalen ie daty śm ierci K am lera zaw dzięczam in fo rm acji d ra A dolfa J u z w e n k i . P ozostałe in fo rm acje pochodzą z bro szu ry : J. K a r c z , W. K r y ń s k i , Z a r y s historii w o je n n e j 1-go p u łk u szw o
W O K O Ł , ,P IŁ S U D S K IE G O ” 313
p odporucznikow i 1. p u łk u szwoleżerów, k tó ry zginął pod H rubieszow em [!], p rzeżyw szy la t 21.
O bie tru m n y , p o k ry te w ieńcam i, spoczyw ały na la w etach , zaprzężonych w 4 konie; przed k o n d u k te m je ch a ła o rk ie stra , n astęp n ie oddział ułan ó w pod dow ództw em oficerów , po bokach szli szeregow cy m ilicji m iejskiej uzb ro jen i w k a ra b in y ; pochód zam ykały oddziały żołnierzy na koniach. [...]
Za tru m n ą śp. K obylańskiego postępow ali koledzy, tow arzysze b ro n i i n a j bliższa rodzina, n a stęp n ie szedł kom fendant] P iłsu d sk i w otoczeniu w yższych w ojskow ych, za n im i tuż — ciągnął k o n d u k t pogrzebow y ze zw łokam i śp. po ru c z n ik a K am lera.
Z w łoki spoczęły n a c m en ta rz u P ow ązkow skim . N ad o tw a rtą m ogiłą to w arzysze b ro n i poległych za O jczyznę śm iercią b o h a te rsk ą oficerów pożegnali ich salw ą trz y k ro tn ą 7.
W sądzie zawsze, a w nauce często — świadectwo najbliższych k rew nych małą ma moc dowodową. Zeznania naocznych świadików też mogą być zakwestionowane. Tym razem jednak inform acja brata Lechonia o pogrzebie K am lera jako o bezpośrednim impulsie do powstania w ier sza m a w alor ważkiego świadectwa i argum entu: dopiero styczeń 1919 uw iarygodnia analizy Opackiego. Zacznijmy od końca: styczeń to czas karnaw ału i bale w wolnej Warszawie 1919 r. już się odbywały. Co ważniejsze jednak — pierwsze miesiące odzyskanej niepodległości d a w ały powody do rozdarcia między radością a trwogą, nadzieją a obawą. Radość, niewysłowioną i dziś już chyba trudna do wyobrażenia, radość z odzyskania niepodległej ojczyzny. Ale i groźne chm ury wokół: granice z czterech stron świata nie ustalone — 23 grudnia 1918 tzw. Litw a Ko wieńska po raz pierwszy wysuwa żądanie przyłączenia do niej W ilna jako stolicy, 27 tegoż miesiąca wybuch Powstania Wielkopolskiego i u su nięcie wojsk niemieckich z Poznania, w tym samym dniu początek ukraińskiej ofensywy na Lwów. U sąsiadów na wschodzie i zachodzie — rewolucja. We własnym odrodzonym państw ie również zamęt i wrzenie, które nie wiadomo, co przynieść mogą — 5 i 6 stycznia 1919 nieudany zamach stanu pułkownika M ariana Januszajtisa skierowany przeciw rzą dowi Jędrzeja Moraczewskiego, po 10 dniach dym isja tego rządu i po wołanie na prem iera Józefa Ignacego Paderewskiego, w 2 dni później otwarcie konferencji pokojowej w Paryżu. Wszystko więc jeszcze nie pewne, wszystko nie ustalone.
A na poziomie przeżyć osobistych poety: żołnierska śmierć p rzy ja ciela i kolegi z ławy szkolnej i... kolorowy jego pogrzeb z furkoczącymi chorągiewkami, orkiestrą wojskową i okrzykam i tłum u: „Niech żyje
7 O statnia posługa. „ K u rie r W arszaw sk i” 1919, n r 15, z 15 I (wyd. w ieczorne), s. 5. O pis p ogrzebu i nekrologi K am lera w yszukał w p ra sie w arszaw skiej doc. d r R o m an L o t h , w obec którego rów nież za w iele in n y ch cennych uw ag i uzu p eł n ie ń do p ie rw o tn e j w e rsji niniejszego szkicu je ste m ogrom nie zobow iązany. Do szczerej w dzięczności poczuw am się także w sto su n k u do prof. H en ry k a S z 1 e- t y ń s k i e g o , którego k ry ty cz n e spostrzeżenia w y k o rzy stałem w obecnej w e rsji tego te k stu .
314 JÔ Z E F A D À M K O S IŃ S K I
Wojsko Polskie!” Własne 20 lat na karku, zachłanna ciekawość świata, pełne upojenie życiem — i również 21 lat przyjaciela składane do grobu w żołnierskiej trum nie. Nie dziwią w tej sytuacji ironiczne: „Lansjery- -bohatery”, i złośliwe: „Konnica ma rab aty pełne galanterii”.
To wszystko właśnie utworzyło ową „w ew nętrznie sprzeczną sumę emocji”, radość i zarazem „ironię aż do drw iny chwilami posuniętą”, ujawnione przez Opackiego w wierszu Lechonia. Tylko że emocje te pasują jak ulał do wypadków i ogólnej sytuacji pierwszych miesięcy niepodległości oraz do własnych przeżyć poety w tym czasie, a — w brew mniemaniom Opackiego — nie przystają do okresu rządów Rady Regen cyjnej, kiedy i powodów do ekstatycznej radości nie było, i trw ogi nie miały tak określonego kształtu.
Lechoń po latach, w D zienniku, tak wspominał te chwile:
S tasia N ow icka p ow iedziała mi, że będę te ra z ta k p isał ja k w ro k u 1918. To stra sz n a p rzepow iednia, bo pisa łe m w tedy z rozpaczą i w rozpaczy, n a p i saw szy M ochnackiego i P iłsudskiego czułem rozpacz, ja k ąś klęskę, dopisałem
się do b eznadziejnego sm u tk u , n ie było w ted y m nie — tylko ro zd y g o tan e m edium , piszące pod d y k ta n d e m ta je m n y c h , g n ębiących go [!] p o tę g 8.
Wreszcie, aby nie pozostawić niedomówień, należy dodać, że nie w y nika stąd, iżby w wierszu Piłsudski Lechoń opisywał pogrzeb przyjaciela. Poetycki opis parady wojskowej może w swych realiach, jak w ynika z przytoczonych sprawozdań, równie dobrze odnosić się do uroczystości intronizacyjnej, jak i do wojskowego cerem oniału funeralnego. Ułani na koniach, piechota, muzyka wojskowa, trąbki, wreszcie tłum y ludzi — to elem enty w ystępujące i w jednej, i w drugiej sytuacji. Zresztą podob nych w swym w izualnym kształcie takich pochodów odbyło się w ów czesnej Warszawie więcej — choćby tylko dla przykładu wymienić moż na także w 1919 r. uroczysty przejazd wojsk konnych do katedry w a r szawskiej w rocznicę powstania styczniowego.
Można zatem przypuszczać, że w poetyckiej świadomości Lechonia nastąpiła kontam inacja realiów i obrazów co najm niej dwóch, jeśli nie więcej, o różnym charakterze, uroczystych parad wojskowych — z tym jednak, że silne emocje związane z pogrzebem p rzy jaciela9 spowodo w ały gwałtowny przypływ natchnienia, dzięki którem u powstał Piłsud
ski, a skontam inowane jego obrazy nasyciły się w yraźnie atmosferą
owych, zarazem radosnych i trwożliwych, pierwszych miesięcy w ol ności.
W racamy zatem do punktu wyjścia niniejszych rozważań: wiersz za tytułow any Piłsudski nie powstał — w brew tw ierdzeniu Ireneusza
Opac-8 J. L e c h o ń , D ziennik. T. 2. L o n d y n 1970, s. 193, n o ta tk a z Opac-8 V III 1951. 9 O K am lerze pisze L echoń k ilk a k ro tn ie w D zie n n ik u — zaw sze z w ielk im uczuciem i pam ięcią głębokiego przeżycia jego śm ierci. Ł ask aw ej in fo rm acji doc. d ra R. Lo t h a zaw dzięczam w iadom ość o w ierszu W. B r o n i e w s k i e g o pt. J u
liu szo w i K a m lero w i. W iersz ten, ^ dotychczas — ja k się zd aje — nie dru k o w an y ,
W O K Ó Ł „ P IŁ S U D S K IE G O ” 315
kiego — na kanw ie w ydarzeń jesieni 1917. Jego napisanie wiązać trzeba najprawdopodobniej z drugą połową stycznia 1919. Zastrzec się przy tym należy, iż hipoteza ta m a rów nież jeden słaby punkt: pierwodruk w iersza znalazł się w styczniowym num erze (z 1919 r.) „Pro a rte ”. Jeśli ten zeszyt ukazał się w pierwszej połowie stycznia, to bezpośrednią inspi racją w iersza nie mógł być pogrzeb Kamlera; jeżeli jednak styczniowy num er wyszedł z druku choćby tylko około 20 tego miesiąca, wówczas graniczne d aty powstania wiersza można by jeszcze bardziej uściślić, przyjm ując jaiko początkową 14 stycznia, a jako końcową — 2—3 dni przed ukazaniem się na ry nku księgarskim styczniowego num eru „Pro a rte ”.
O brazy upojnego balu i parady wojskowej, na których analizie po przestał Opacki, nie w yczerpują wszystkich elementów wiersza. Ów „najlepszy i najw ażniejszy — obok Mochnackiego — wiersz »karm a zynowego« cyklu” (znów słowa Opackiego, 443) posiada w swym w nętrzu kilka kluczy do rozszyfrowania jego poetyckiej m aterii i wydobycia tzw. „przewodniej myśli au to ra”, ubranej w oszałamiający ciąg obrazów.
Pierw szy z nich to oczywiście Piłsudski. Jego nazwiskiem, użytym jako tytuł, otw iera się wiersz i jego osobą się zamyka: „A On mówić nie może! M undur na nim szary”.
Wiersz jest dodatkowo spięty, jak dwiema drogocennymi klamrami, dw iem a postaciami kobiecymi. Zaraz w pierwszym w ersie „Czarna Ra
chel w czerwonym idzie szalu drżąca”; po wersie ostatnim w ystępuje Helena Sulima, przedstawiona w krótkiej form ule dedykacyjnej („Pan nie Helenie Sulim ie”). Te dwie kobiety, obie umieszczone bezpośrednio po Naczelniku państw a — jedna po tytule, druga po ostatnim wersie utw oru — pochodzą przy tym z dwóch różnych światów. Świata re a l nego i świata fikcji: literatu ry i teatru. Rachela to fikcyjna postać w Weselu Wyspiańskiego, ale równocześnie jej pierwowzór — realna córka realnego bronowickiego karczmarza, Pępka Singer, wkompono w ana w narodowy arcydram at i podniesiona na szczyty narodowej poe zji. H elena Sulima to pierwsza odtwórczyni postaci Racheli, zarazem żyjącej i literackiej, na pam iętnej krakow skiej praprem ierze z r. 1901, aktualnie zaś, w r. 1919, aktorka T eatru Rozmaitości w Warszawie.
Nazwiska tych dwóch realnych kobiet poprzez fikcję dram atu W y spiańskiego zostały sprzężone ze sobą na zawsze 10. Ich obecność w w
ier-10 Zob. J. L e c h o ń , S u lim a . „Tygodnik P o lsk i” 1945, n r 27, s. 14—15. Cyt. z:
J a n L echoń. C u d o w n y św ia t te a tru . A r ty k u ły i re cen zje 1916—1β62. Z eb rał i o p ra
co w ał S, K a s z y ń s k i . W a rsza w a 1981, s. 158— 159: „Scena polska nigdy od p re m ie ry W esela nie w id ziała i n ie słyszała ta k ie j R acheli ja k S ulim a. Je j w ężowa p o sta ć w opiętej czarnej suk n i, w czerw onym szalu, jej głos pełen egzaltow anego p a to su ta k zrosły się w naszym w spom nieniu z tą rolą, że S ulim a na zawsze dla n a s pozo stała R achelą, a R ach ela będzie n a zaw sze naszym w spom nieniem o S u li m ie ”. N b. L echoń nie m ógł w idzieć p ra p re m ie ry W esela, gdyż m iał wów czas 2 la ta .
316 JÓ Z E F A D A M K O S IŃ S K I
szu Lechonia, kobiet żywych, ale wkraczających już w literacką i te a tra l ną legendę owych lat, to świadectwo, „jak się historia zm arm u rza”. Literackie sprzężenie, łączące córkę karczm arza i atrakcyjną aktorkę, Lechoń jeszcze pogłębia każąc im obu, „Czarnej Racheli w czerwonym szalu” i zawsze w efektownych kreacjach pięknej Sulimie, pełnić w swym wierszu tę samą, określoną i ważną funkcję. Funkcję bodźców, k tó re — na zasadzie odruchu warunkowego — muszą wywołać określone skoja rzenia. Oczywiście skojarzenia z Weselem. Po to są one obie w ty m wierszu, z Rachelą na pierwszym planie, zaraz po nazwisku Piłsudskiego, co pod koniec 1981 r. dało okazję jednem u z historyków do potraktow a nia tego fragm entu wiersza jaiko jeszcze jednego sygnału, ale tym r a zem sygnału tylko dla superw tajem niczonych 11.
Wiersz z nazwiskiem Piłsudskiego jako tytułem to nic innego jak replika, powtórzenie, przywołanie, ale zarazem przezwyciężenie końco wych scen arcydram atu Wesela. Replika przeniesiona do scenerii w iel komiejskiej, w okres karnaw ału, pierwszego w odrodzonej Polsce, w 18 lat po weselu na podkrakowskiej wsi, weselu, od którego „dym y poszły na całą lite ra tu rę ”. Po 18 latach — żyją jeszcze ludzie, którzy byli
dramatis personae i jednego wesela, i drugiego Wesela — przezwyciężony
został wreszcie ów narodowy dram at niemocy, niemożności, braku wiary, siły i woli, przezwyciężony czynem garstki zapaleńców i wolą człowieka „w szarym m undurze”. Tak to rozumiał wówczas (czy tylko wówczas?) Lechoń, stąd Piłsudski jest jednocześnie fundam entow ym kamieniem poetyckiej legendy Komendanta, człowieka, który — jak to odczuwał Lechoń — dopiął celu życia całych pokoleń, przywrócił Polsce niepodległość, a teraz „mówić nie może” ze w zru szen ia12. Czy wolno tak odczytać Piłsudskiego? Ależ, inaczej chyba nie można, jeśli nie ma się zam iaru opuścić strefy realiów i nastrojów oraz nie chce się zigno rować ciągu obrazów arcywiersza Lechoniowego.
Noc rozpoczyna ten wiersz, noc przechodząca w świt „zlękniony”. „Czarna Rachel” idąca „wprzód jak senna” jest synonimem tej nocy. I jednocześnie jest podniesiona na koturny postaci tragicznej („z rąk tragicznym gestem ”). To już nie córka karczm arza z jej literacką egzalta cją. To może Kassandra, może postać z obrazów Grottgera, ale najpew niej to Eloe à rebours: nie w białą szatę „i gwiazd ubrana diadem ” (jak w wierszu pisanym na em ig ra cji13), lecz w czarną suknię z trenem i czer wony szal; nie ta w Anhellim wzyw ająca gromkim głosem: „Tutaj byli
11 W. K u l a , Z m a rtw y c h w sta n ie . [Rec.: R. B r a n d s t a e t t e r , Ja je ste m Z y d
z „W esela”. P oznań 1981]. „Nowe K sią żk i” 1981, n r 21, s. \2— 13. S p ra w ę tę n a
św ie tla m w nie o p u b lik o w a n y m szkicu D w ie drogocenne kla m ry , albo p lo tk a
o P iłsu d skim Jana L echonia.
12 O p a c k i (447) uw aża, zgodnie ze sw o ją koncepcją dato w an ia w iersza, iż P iłsu d sk i „m ów ić nie m oże”, poniew aż je st uw ięziony w M agdeburgu.
18 J. L e c h o ń , C zem u ż to o ty m pisać n ie chcecie, panow ie? W: A ria z ku ra ii-
W O K Ó Ł „ P IŁ S U D S K IE G O ” 317
żołnierze jacyś! Niechaj w staną!”, lecz tragiczna Eloe-Rachel, która „Ni kogo nie chce budzić swej sukni szelestem”. A przecież: ,,świt się robi naraz”. Swit, który — jak trafnie zauważył Opacki — „w owoczesnym języku oznaczał wyzwolenie ojczyzny” (400). Ale ten „świt staje zlęk- niony” (jak w Weselu), co sugeruje zarazem, że niepodległość Polski rodzi się w obawach i niepokoju. I nagle, bez żadnego przejścia, znajdu jem y się w ciemnych — bo świt stanął, zatrzym ał się — zaułkach w iel kiego miasta. Mogłoby to być każde miasto na świecie. Ale wiemy, bez żadnych wątpliwości wiemy, że znaleźliśmy się w zaułkach warszawskie go Starego Miasta. Ówczesne Stare Miasto to nie schludna, kolorowa, jasna i wesoła wizytówka współczesnej nam Warszawy. W tedy zanied banie i wojna odcisnęły na nim swe piętno. Stare Miasto było szare, ciemne, brudnaw e, nieefektowne, z odłupanym tynkiem na frontonach kamienic, z ulicami w ybrukowanym i „kocimi łbam i”, z ustępam i w pod w órkach i cuchnącymi rynsztokam i, z targowiskiem, po którym na Rynku pozostawały wieczorem kopczyki zmiecionych śmieci i końskiego gnoju. A i ludzie to nie tylko wyidealizowani Or-Otowscy „mieszczanie z pra- pradziada”, rzem ieślnicy z pokolenia na pokolenie, sklepikarze, pyskate przekupki, w eterani w alk powstańczych, cyganeria artystyczna i literac ka. W zaułkach, w ciemnych oficynach i ciasnych przybudówkach, na poddaszach i w suterenach gnieździ się biedota miejska, sezonowi robot nicy, ludzie z pogranicza lum penproletariatu i świata przestępstw. T er roryzm i konspiracje, zagrażające odradzającemu się państw u, łatwo rodzą się w takich w arunkach. Ich uosobieniem są „pobladłe Robespierry”, któ rzy, gdy świta, z hukiem zamykanych drzwi wychodzą z kawiarni, „na rogach ulic piszą straszną ręką krw aw ą”, odbywają tajne schadzki, konspirują („słychać szept cichy”), znikają bez śladu. Pozostaje po nich na ulicy „Trup jakiś z zbielałymi usty”. W sumie obraz czarny, zło wrogi, złowróżbny.
Nawiasem mówiąc, to wrażenie jest wprawdzie świeżą, ale nie chwi lową impresją. Rodzina Serafinowiczów, poprzednio mieszkająca w po łudniowych dzielnicach stolicy, dopiero jesienią 1918 przeniosła się na Nowe Miasto (na ul. Przyrynek, naprzeciwko kościoła Najświętszej Marii P a n n y )14, i ko ntrast między pełnymi życia i ruchu ulicami wielkiej W arszawy a zaniedbanym i ciemnym Starym Miastem był dla 19-let- niego Lechonia źródłem silnych przeżyć. Tak silnych, że jeszcze w rok później doszły one do głosu w wierszu Stare Miasto, nigdzie przez poetę nie opublikowanym, a ogłoszonym z autografu dopiero w 1979 roku. Oto ów obraz Starego M iasta widziany oczami Lechonia w roku 1920:
A ta m d alej ulice ciasne, b ru d n e, w ąskie I zim no idzie od nich, błoto n a nich grząskie.
14 Zob. Z. S e r a f i n o w i с z, W sp o m n ien ie o Ja n ie Lechoniu. „Tygodnik P o w szechny” 1956, n r 35.
318 JO Z E F A D A M K O S IŃ S K I
I ja k iś cień się ślizga od drzw iczek do drzw iczek, Co duszą w -sobie sienie z sk lep ien iem sprzągnięte. Cicho sobie g a d a ją ja k ieś rzeczy św ięte
Od ludzi zasłyszane z tych dziw nych uliczek, Do k tó ry ch tylko czasem coś z św ia ta się w edrze. G azow a śpi la ta rn ia przy śpiącej k a te d rz e I dom y ja k h isto rii sta la k ty t, przez k tó ry P rzeciekły łzy i rzeki, p ien iące się życiem . K ościoły, w k tó re w ilgoć ju ż w k ra d a się gniciem , Ju ż w szystko pow iedziały! Nie rze k n ą raz w tó ry
[ ]
Od ścian się ty n k o d ry w a i sypie się, kruszy, I w d ziera mi się siłą do serca przez uszy,
I w m yśl m i dziw ną rośnie i w p rz e stra c h szaleńczy, W g w ar jak iś, zgiełk i la m en t, i k rzy k potępieńczy, W m yśl złą, u p a rtą , straszn ą , co m ąci m i duszę 15
Ale wracając do Piłsudskiego — po ponurym i złowróżbnym obrazie Starego Miasta świt nastaje „różowy”. I niedaleko, chyba w Resursie O bywatelskiej na Krakowskim Przedmieściu, „kończy m uzyka jakiś bal spóźniony”.
Ten bal, znakomicie od strony artystyczno-form alnej zanalizowany przez Opackiego, w ideowej wymowie całego wiersza zajm uje miejsce szczególnie ważne. W tym bowiem miejscu aluzja wyrażona osobą Ra cheli zaczyna staw ać się faktem. Taniec: mazur z hołubcami walącymi o podłogę z „tęgich nóg tupotem ” — jest tańcem przeniesionym wprost z w iejskiej chaty Wesela do... Resursy Obywatelskiej. Wers, jeden wers: „Dziś! dziś! dziś! Wieś zaciszna i sznury korali” (oczywiście k ra kowskich), nie pozwala mieć żadnych wątpliwości, że jest ten m azur odpowiednikiem, kopią, nową w ersją tamtego tańca sprzed 18 lat. A gdy bal się kończy, żywiołowy m azur zamiera, podane już zostały fu tra w y
chodzącym, na pustej sali rozpoczyna się nierzeczywisty, tylko w w y obraźni poety istniejący, zwiewny, delikatny, pastelowy m enuet cho chołów z XVIII stulecia: m argrabin, markiz, „kawalerów bladych”. Ten taniec to z kolei nowa, przetworzona w ersja utw oru napisanego przez 15-letniego Lechonia i opublikowanego w tom iku Po różnych ścieżkach.
M E N U E T
P ółuśm iechy i półgw ary. L ekki, zw iew ny jako m gły. A n a sali dziw ne czary. P o w staw ały m arzeń sny.
M enueta to dźw ięk stary , W pół n a jaw ie, w pół we śnie. P ółuśm iechy i półgw ary. D ziw nie przeszłość śm ieje się.
W O K Ó Ł „ P I Ł S U D S K I E G O ” 3 1 9
J a s n a jako śnieg p e ru k a . Ś nieżny żabot w idać w m gle. D andys sw ej ta n c e rk i szuka. D ziw nie przeszłość śm ieje się.
P rz esta ń , p rz e sta ń grać m uzyko! S tójcie m ary! stó jcie sny, Losy pieśń n a m w y ją dziką, W dłoni w roga m iecz już drży. M en u eta to dźw ięk sta ry , W pół n a jaw ie, w pół w e śnie, P ółuśm iechy i pó łg w ary , D ziw nie przeszłość śm ieje się.
...ie
Zwróćmy uwagę przy okazji na kunsztowną inwersję. W Weselu ta niec jest stały m tłem akcji, ale niewidocznym, dziejącym się za k u li sami — natom iast realny, na scenie tańczony, jest dopiero taniec ludzi- -chochołów. W Piłsudskim akurat odwrotnie. Taniec na sali balowej jest rzeczywisty, w yraźny, widoczny, choć opisany tylko paru onom atopeja- mi (,,nóg tupotem ”, „hołubce w alą”, „biją grzm otem ”, „Dziś! dziś! dziś!”) — jak Podkomorzy w polonezie kilku barw nym i plam am i — natom iast taniec zjaw z XVIII w. istnieje tylko w wyobraźni poety, jest nierzeczyw isty, „w ym yślony” 17.
W ten nierealny świat gwałtownie wkracza, nie! „w pada” rzeczy wistość: „Czerwona, rozwichrzona” nuta Skriabina. Dla ludzi tam tych lat, zżytych od dzieciństwa z patriotyczną „mową tajem n ą” okresu n ie woli, w lot odczytujących każdą najcieńszą aluzję polityczną odnoszącą się do spraw narodowych, peryfraza zaw ierająca ten kolor nuty, jej rozw ichrzenie, a więc chaos, wreszcie narodowość kompozytora — była łatw a do rozszyfrowania, czytelna. Kierowała skojarzenia czytelników do rew olucji rosyjskiej, zaczętej zaledwie przed 15 miesiącami. Ale zara zem odwoływała się do tego, co wówczas wydawało się i możliwe, i blis kie — do groźby w ybuchu rew olucji robotniczej i chłopskiej, podobnej do rew olucji październikowej, k tóra w gruzy zamieniła państwo caratu. Więc „czerwona, rozwichrzona n u ta ” — przypomnienie i ostrzeżenie zarazem — wdziera się na salę i pełnym rozpaczy głosem głodnego tłum u i głosem samego poety żąda: „Otworzyć wszystkie okna! Niech ludzie zobaczą”, czym zajm uje się elita towarzyska stolicy w 2 miesiące po
18 J. L e c h o ń , Po ró żn ych ścieżkach. Z biór w ierszy. W arszaw a 1914, s. 10. 17 M ożliw e, że in sp ira c ją do M en u e ta z tom iku chłopięcych w ierszy L echonia b y ły dw ie p o rcelan o w e sta tu e tk i stojące w se rw an tce u jego rodziców . P rz e d s ta w iały o n e dw ie tańczące p a ry — je d n ą w s tro ju narodow ym , d ru g ą po fra n c u s k u (w idziałem je w r. 1936). O tej in s p ira c ji św iadczy — być może — o p u b lik o w a n ie w to m ik u Po różnych ścieżkach dw óch w ierszy: P olonez i M en u et (opatrzonych w sp ó ln y m n a d ty tu łe m : Z c y k lu „Zabaw a taneczna").
320 JÓ Z E F A D A M K O S IŃ S K I
odzyskaniu niepodległości — karnaw ałem i m enuetem zjaw z XVIII wieku. Gryząca w tym tkwi autoironia i autoszyderstwo, bo przecież ten m enuet jest wizją przywołaną przez samego poetę.
Tymczasem „Wielkimi ulicami [tj. Krakowskim Przedmieściem, No w ym Światem, M arszałkowską — J. A. Κ.] morze głów u rasta”. Nie jest to tłum gapiów ściągniętych — jak chce Opaoki — introm isją Rady Regen- eyjnej [404], lecz pochód ludności Warszawy, manifestacja, która „jak groźba” położy się Bogu „przed tronem ” i krzyknie „wielką ciszą... lub głosów m ilionem ”. Za parę lat na czele jednego z takich pochodów stanie w Przedwiośniu Cezary Baryka z czerwoną chorągwią.
W tej groźnej, nabrzm iałej społecznymi konfliktam i sytuacji, z k tó rej realiów utkane jest poetyckie tworzywo wiersza, następuje z nagła, n ie spodziewanie, punkt kulm inacyjny i zwrotny:
Aż nagle na k a te d rz e zagrali trębacze!!
Złoty róg, zgubiony przez Jaśka podczas rozwożenia wici do zb ro j nego powstania, róg, po którym został „ino sznur”, odnalazł się jako trąbka wojskowa w rękach żołnierza polskiego. A więc była w społe czeństwie polskim siła umiejąca nie tylko odnaleźć zagubiony złoty róg, ale i wydobyć z niego wraz z dźwiękiem całą gamę uczuć ludzkich: „radość i miłość z przekleństw em ”, „radosną trw ogę”, nieodłącznie zw ią zaną z każdymi narodzinami nowego, i krew i szaleństwo, i biel i am a- ran t. Zagrali trębacze z katedralnej wieży, aby spełniły się słowa poetki: „Pójdziem, gdy zabrzmi złoty róg!” D ram at Wesela — brak społecznej w iary i woli, został ostatecznie przezwyciężony i raz na zawsze, ja k w skazują późniejsze nasze dzieje, pogrzebany. Więc świadom tego, co zostało dokonane i jakich ofiar to wymagało, skromny człowiek „w sza ry m m undurze” patrząc w wierszu Lechonia w jasny „mroźny ra n e k ” na szwadrony ułanów, szeregi piechoty i sztandary wojska polskiego „mówić nie może” ze wzruszenia. I tylko poeta podzielający to w zrusze nie, ale wieczny szyderca zaglądający pod podszewkę spraw podniosłych
i świętych, myśli z ironią: „Lansjery-bohatery” — toż to przecież po grzeb Julka Kamlera.
A potem wszystko razem — ciemne i jasne obrazy swego arcyw ier- sza, tkwiące w nich własne myśli i uczucia — w trzech słowach zadedy kował aktywnej za carskich czasów działaczce Patronatu nad więźniami politycznymi, w w ojennych latach członkini Sekcji Bezdomnych K om i te tu Obywatelskiego m. W arszawy i Koła Opieki nad Uwięzionymi L e gionistami 18, tej, o której w ćwierć wieku później napisze, iż „z [...] zachwytem -i egzaltacją szerzyła kult Józefa Piłsudskiego, gdy był on jeszcze tylko b ry g ad ie rem 19. Zadedykował: „Pannie Helenie Sulim ie”.
18 Zob. S. Ł o z a , Czy w iesz, kto to jest? W arszaw a 1938, s. 706—707. 19 L e c h o ń , Sulim a, s. 159.