• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXVI

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXVI"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

.V* 21 (1303). W arszawa, dnia 26 maja 1907 r. Tom XXVI

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W W arszaw ie: rocznie rb, 8, kw artalnie rb. 2.

Z p rzesyłką pocztow ą: rocznic rb. 10, półr. rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księ­

g arniach w kraju i za granicę.

R e d a k to r W s z e c h ś w i a t a p r z y j m u j e ze s p r a w a m i r c d a k c y j n e m i codziennie od g o d z i­

my 6 do 8 w ieczorem w lo k alu re d a k c y i.

A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A N r . 3 2 . T e l e f o n u 8 3 1 4 ,

Z W IE R Z Ę T A C 1 E P Ł O K R W IS T E A E W O L U CY A C IE P Ł A

Z W 1EIIZĘCECrO ').

Ssaki i ptaki w rzeczywistości' są to or­

ganizmy znacznie różniące się między sobą co do swoich cech i sposobu życia, oddawna jednak, w skutek wspólnej im oso­

bliwości łączą ich w j td n ę grupę t. zw.

zwierząt ciepłokrw istych w przeciw sta­

wieniu do niższych kręgowców i zwierząt bezkręgowych, zw an ych zimnokrwistemu Zobaczmy, jakie znaczenie posiadają te dwa określenia.

„Zwierzęta ciepłokrw iste” i „zwierzęta zimnokrwiste” są to określenia nader u- tarto w mowie potocznej, lecz bynajmniej nie naukowe, a n a w e t nieścisłe. To też fizyologowie dość już dawno wprowadzili bardziej odpowiednie określenia, miano­

wicie „zwierzęta o stałej te m p e ra tu rz e ” i „zwierzęta o tem peraturze zm iennej”.

Najprostsze doświadczenie przekona nas, że zwierząt pozbaw ionych ciepła niema zupełnie. W szystkie istoty żyjące, zarówno rośliny, j a k i zw ierzęta produkują ciepło

’) W e d łu g w s t ę p n e g o w y k ła d u , w ygło szonego 10 k w i e t n i a 1907 r. p r z e z prof. T r o u e s s a r ta , w Mu­

zeum h i s to r y i n a t u r a l n e j .

1 w mniejszej lub większej ilości, a ciepło i życie tworzą dwa nieodłączne zjawiska.

W eźm y z setkę Chrabąszczy, zamknijmy w naczyniu i umieśćmy w niem te r­

mometr. Z auw ażym y n atychm iast podno­

szenie się rtęci. Jeżeli doświadczenie to nie przekona nas zupełnie, wprowadźm y nasz term om etr do mrowiska lub ula:

zawsze będzie w skazywał tem peraturę wyższą od tem p e ra tu ry otoczenia. T em ­ p eratura wewnątrz ula wśród zimy do­

chodzi zwykle prawie do 30°. W lecie często podnosi się tam znacznie wyżej, do takiej naw et wysokości, że mogłaby się stać niebezpieczną dla życia pszczół', gdyby ich zadziwiający instynkt nie po­

trafił zaradzić złemu. Gdy zbliżycie się w takiej chwili do ula, usłyszycie wyraźny szmer, podobny do w achlowania — to pszczoly-robotnice, ja k g d y b y na kom en­

dę, poruszają szybko skrzydłami, a b y w y ­ wołać cyrkulacyę powietrza między pla­

strami wosku.

Dziś już, zresztą, posiadamy dość czułe przyrządy, zapomocą k tó ry c h możemy dokładnie zmierzyć tem peraturę ciała n a ­ wet owadów. Tysiące doświadczeń, po­

czynionych nad niemi i niższemi k ręg o w ­ cami (ryby, plaży, gady), wykazały, że te wszystkie stworzenia produkują ciepjo,

(2)

3 2 2 W S Z E C H Ś W I A T j\ó 21

lecz w znacznie m niejszej ilości, niż ssaki i ptaki.

Stwierdzono również, że tem p e ra tu ra z w ie rz ą t z im n o k r w i s t y c h ,. z m ałem i w y­

ją t k a m i , je s t wyższa od te m p e ra tu ry oto­

czenia średnio o 1, 2 lub 3 stopnie.

U owadów podczas lotu różnica t a do­

chodzi niek ied y do 4— 6°; u bezkręgowców ży ją c y c h w m orzu, nie przekracza kilku d z ie s ią ty c h stopnia. Oprócz tego te m p e ra tu ra ciała zwierzt zim nokrw istych pod n o si się lub opada zależnie od wahań te m p e ra tu ry środowiska.

Y alentin z B e m a w 1839 r. zebrał i zestawił olbrzymią ilość danych, d otyczą­

cych ciepła zw ierząt morskich. Na podstaw ie po siadan eg o m a te ry a łu doszedł on do przekonania, że pośród istot żyw y ch istnieje p ew n e stopniow anie w zdolności p ro d u k o w a n ia ciepła, odpow iadające t. zw.

za jego czasów „drabinie zoologicznej”:

ilość ciepła w zrasta w stosunku do do­

skonałości o rganizacyi zwierzęcia. P o n i­

żej p r z y ta c z a m y liczby, jak ie podaje ten uczony:

Stopnie:

polipy 0,21

m eduzy 0,27

szkarłupnie 0,40

m ięczaki 0,56

głow onogi ‘) 0,57 skorupiaki 0,60

Listę te m o żn a przedłużyć jeszcze, do­

dając dane, zebrane przez in ny ch bada- czów:

r y b y 1,00

p łazy 2,00

g a d y 3,00

Stopniow anie tak ie nie je s t zby t ścisłe, gdyż nie zawsze z g a d za się z faktami.

Obecnie stw ierdzono, że pod tym w zglę­

dem istnieją znaczne różnice między zw ierzętam i, należąceini do jednej klasy, a n a w e t do jed n e g o rzędu. P ro d uk o w a n ie ciepła zależy od sp ecy aln ych p rz y g o to ­ w ań w zw iązku ze zw yczajam i i sposo­

bem życia każdeg o g a tu n k u .

P r z y jr z y jm y się więc ty m sto su n ko m

') Głowonogi obecnie, ja k w iadom o, zaliczam y do m ięczaków . N iew iadom o, ja k ie m ięczaki y a ­ lentin ma na względzie

przedew szystkiem u zwierząt o stałej te m ­ peraturze ciała. J a k wiemy, tem peratura ssaków w a h a się, zależnie od gatunku, między 37° a 39° C, u p tak ó w 40° — 43“

a naw et 44°; po dług teoryi Valentina zatem p ta k i stałyby wyżej od zw ierząt ssą­

cych. W iem y przytem, i to jest najważ­

niejsza, że tem pe ra tura ciała j a k jed ny ch , ta k i drugich, je s t stała niezależnie od zmian tem p e ra tu ry otoczenia.

U zwierząt „ciep łok rw istych ” musi więc istnieć jakiś m echanizm fizyologicz- ny, k tó re g o pozbawione są zwierzęta

„zim nokrwiste11, d ający m ożność wyższym kręgowcom potęgow ać lub osłabiać w y ­ tw arzanie ciepła, jed n e m słowem zapew­

niający im utrzym anie ciała w tem pera­

turze, najbardziej korzystnej dla p raw id ­ łowego funkeyonow ania organizmu. Me­

chanizm te n na z y w a m y re g u la c y ą ciepła.

Co dotyczę zw ierząt ssących, to z p e w ­ nością m ożemy twierdzić, że reg ulacya ta pozostaje w zależności od układu ne r­

wowego, i m am y tu do czynienia z odru­

chami, następującem i pod wpływem ner­

wów naczynioruchow ych, zarządzających krążeniem krwi w skórze i organach ob­

wodowych.

Cóż to takiego odruch? Fizyologow ie określają go, ja k o podrażnienie nerwu czuciowego, w yw ołujące następnie ruch poniewolny; ta poniewolność stanowi istotną cechę każdego odruchu, np. k i­

chania, kaszlu i t. d.

Odruch, który chroni nas od zimna, n a ­ zyw am y dreszczem ze w szystkiem i stop- niowaniami jego, p o c z y n a ją c od uczucia lekkiego chłodu aż do gw ałtow nego dy­

gotania. Po d nazw ą zatem dreszczu ro­

zumiemy „poniewolny, kon w u lsyjn y i r y t ­ miczny ruch wielu mięśni organizm u”.

Dreszcz więc, jak widzimy, je s t poniewol- n y m ruchem , k tó ry w yw ołuje podniesie­

nie się te m p e ra tu ry zupełnie ta k samo, j a k dowolne ruchy, w y k o n y w a n e przez nas, gdy prędko idziemy w celu rozgrza­

nia się. Oczywiście należy rozróżniać te „dreszcze te rm ic z n e ” od dreszczów np. podczas choroby organizmu.

Jeżeli te m p e ra tu ra środow iska nie ob­

niża się, lecz w zrastając przew yższy te m ­ p era tu rę właściwą ciału ssaka, wówczas

(3)

M 21 W S Z E C H Ś W IA T 3 2 3

następuje odruch innego rodzaju, któ ry pobudza do wzmożonej czynności gruczo­

ły potow e rozsiane w skórze: zwierzę transpiruje; skóra p o k r y w a się drobnemi kropelkami potu, ulatnianie się zaś tej cieczy na całej powierzchni ciała w y w o ­ łuje, zgodnie z zasadami fizyki, oziębia­

nie się jeg o w mniejszym lub większym stopniu.

* *

*

P ta k i posiadają tem pe ra turę ciała znacz­

nie wyższą, niż zw ierzęta ssące. Zawdzię­

czają to one przedew szystkiein czynności wymiany gazów; doświadczenia wskazu­

ją, że w stosunku do w agi ciała p ta k znacznie więcej pochłania tlenu, niż zwie­

rzę ssące. P ta k , wielkości wróbla, według obliczeń o dd y c h a podczas spoczynku 30—

50 razy na minutę. Nadto wszystkie p t a ­ ki posiadają worki powietrzne, p o z o sta ­ jące w połączeniu z płucami, których są przedłużeniem. Obszerne te worki w y ­ pełnione po w ietrzem nadzwyczaj ułatwia­

ją działanie płuc, a więc i w ym ianę g a ­ zów, m ającą n a celu dostarczanie tlenu dla krwi.

Skutkiem tej osobliwości anatomicznej, ptaki mogą z łatwością znosie bardzo niskie tem p e ra tu ry . Niektórzy u trz y m u ­ ją, że odruch z w an y dreszczem właściwy jest i ptakom , dotychczas jednak mało posiadamy spostrzeżeń w ty m kierunku.

Obecność w orków pow ietrznych pozwala ptakom znosić zarazem bez szkody dla siebie podwyższanie się tem peratury w środku, j a k również w skutek silnych ruchów, w y k o nyw any ch podczas lotu.

Wszyscy ornitologowie wiedzą, że skó­

ra p tak ó w je s t zupełnie pozbawiona gru­

czołów potow ych. J e d y n y gruczoł, znaj- dujący się w skórze, — kuprow y należy do k a te g o ry i tłuszczow ych. R e g u lacy a zatem ciepła nie może, o dbyw ać się u p ta ­ ków zapomocą skóry.

Podobneż stosunki znajdujem y i pośród ssaków, m ianowicie u psa. K ażdy, bez- wątpienia, widział go, g d y po długiem bieganiu zmęczony, z wywieszonym języ­

kiem szybko oddycha. W czasie spoczyn­

ku pies od dy ch a 25—30 razy na minutę, gdy ty mczasem po zmęczeniu ilość ru- i

chów oddechowych dochodzi do 350 razy w tym samym czasie. T akie niezwykle szybkie oddychanie ułatw ia u tra tę ciepła przez ulatnianie się, które odbyw a się na powierzchni pęcherzyków płucnych. J a k ­ kolwiek pies posiada dużo gruczołów p o ­ towych, to jednak nie poci się zupełnie lub bardzo mało, zastąpienie więc tran- spiracyi skórnej przez płucną umożliwia mu ściganie zdobyczy bez pocenia się.

Kot, przeciwnie, transpiruje bardzo ła­

two, szybkie zaś oddychanie u niego na­

leży do w yjątków podobnież, ja k u więk­

szości zwierząt ssących i u człowieka.

Okoliczność ta wyjaśnia nam, dlaczego zwierzęta drapieżne z rodziny k otó w pod­

p a tru ją i wyczekują zdobyczy, lecz nie ścigają jej. Otóż mamy dwu ssaków, psa i k o ta, bardzo blizkich pod względem p o ­ krewieństwa, różniących się jed n a k znacz­

nie w stosunku do regulacyi termicznej.

Transpiracya płucna, zdobyta, j a k się zdaje, przez psa drogą przyzwyczajenia, wrodzona jest wszystkim ptakom. Znacz­

na powierzchnia worków powietrznych ułatw ia szybkie oziębianie się ciała pt-a- ków wskutek obfitego ulatniania się, oko­

liczność bardzo korzystna dla nich, gdyż pióra nigdy nie są zmoczone od potu.

Zwierzęta więc o stałej tem peraturze ciała i zwierzęta o tem peraturze zmien­

nej, jak widzimy, tworzą dwie odrębne pod tym względem grupy. Należy j e d ­ nak uczynić tu pytanie, czy niema między temi dwiema grupam i form przej­

ściowych, j a k to już przypuszczał Valen- tin. Odpowiedź na to może być tylko twierdząca. Przedew szyskiem można przy­

toczyć pewną ilość wyjątków. Pośród ryb szczególniej rodzina m akrelow atych od­

znacza się w tym względzie. J . Davy (1820) zauważył, że u tuńczyka, Thynnus pelamys, tem p e ra tu ra ciała jest o 10° wyż­

sza od tem p e ra tu ry wody morskiej. U P e ­ lamys sarda znalazł tem p e ra tu rę o 7° w y ż ­ szą od środowiska.

Z pośród grup zwierzęcych już w y m ar­

łych można wymienić dinosaurów, zbliżo­

nych pod względem budowy kości do p ta ­ ków. N iektóre z ty ch gadów posiadały kości dęte i wypełnione powietrzem po­

dobnie, jak u ptaków, należy więc przy-

(4)

824 WSZECHŚWIAT .No 21

puszczać, że miały one również obszerne w yrostki płucne, ja k to widzimy obecnie u kameleonów. W sk u te k tego, prawdopo­

dobnie, utlenianie odbyw ało się u nich energicznie, a t e m p e ra tu ra ciała była w y ż ­ sza, niż u o b ecny ch gadów. P ie rw o tn y ptak , A re h a e o p te ry x , o długim gadzim ogonie nie posiadał kości p n e u m a ty cz ­ nych, t e m p e ra tu ra więc jeg o ciała była, praw dopodobnie, niższa, niż u ptaków

współczesnych.

Je że li zwrócimy się do ssaków, to znaj­

dziemy formy ch ociaż również w n ieznacz­

nej ilości, które m ożemy u w a ż a ć za przej­

ściowe m iędzy zwierzętami ciepło-a zim- nokrwistemi, mianowicie stekow ców (Mo- notremata). Profesor fizyologii na u niw er­

sytecie w Melburnie, C. J . Martin ogłosił I niadawno s tu d y m n bardzo ciekawe pod ty m względem *).

Szczególniej ciekaw y jest T achyglos- sus aculeatus, zasługujący na większą u w a ­ gę, niż dziobak, ponieważ posiada d a le ­ ko pierwotniejsze cechy. Samica, j a k wia­

domo, znosi jedno tylko jaje, otoczone pergam inow ą powłoką, k tó re nosi w w or­

ku lęgow ym . W y lę g a ją c e się młode p o ­ zostaje w nim, karm iąc się m lekiem m a­

tki.

T e m p e r a tu r a właściwa te m u zwierzęciu wynosi 28°, jest zatem niższa o 10° od te m p e ra tu ry ciała ssaków łożyskowych.

Zwierzę to pod w zględem regulacyi cie­

pła j e s t bardzo upośledzone, ponieważ skóra j e g o pozbawiona gruczołów po to ­ w ych, a o d ruch y , w y w o ły w a n e przez n e r­

w y naczynic-ruohowe, mało rozwinięte.

Z chwilą, gdy te m p e ra tu ra spada poniżej 5°, T achyg lo ssus zapada w sen zimowy;

podczas hibernacyi, k tó ra trw a cz te ry miesiące, te m p e ra tu ra jego ciała zaledwie o kilka dziesiątych stopnia przewyższa t e m p e ra tu rę środowiska.

Odporność tego ste k o w ca na ciepło w a ­ h a się w gran ic ac h 10 stopni. W razie pod­

niesienia się te m p e ra tu ry powietrza po ­ wyżej 85° odczu w a już cierpienie, gdyż brak w yziew an ia skórnego nie może

') C. J. M artin. T herm al a d ju ste m c n t and re ­ sp ira to ry exch an g c in m onotrem es and m arsu- pials. (P iliło ś T rans, lto y a l Soc. of. London, Ser.

B. t. 195, str. 1 — 37, 1902).

zastąpić częstem oddychaniem. Jeżeli jest na wolności, to wygrzebuje sobie no­

rę w ziemi, gdzie się chowa i wychodzi jedynie w nocy. Jeżeli przeszkodzimy mu- ukryć się pod ziemią, to tem p e ra tu ­ ra ciała raptownie podnosi się d > 38° i na­

stępuje śmierć. Tachyglossus aculeatus jest więc zwierzęciem o stałej teinpeiatu- rze ciała tylko do p ew n eg o stopnia.

Dziobak (P la ty p u s anatinus) jest zw ie­

rzęciem daleko lepiej przystosowanem i doskonalszem, j a k się zdaje, z punktu widzenia regulacyi termicznej, co być m o ­ że, zawdzięcza życiu wodnemu. Samica znosi je d n o lub dwa j a j a w swojej norze, gdzie wysiaduje je na wzór ptaków , do­

póki nie wylęgną się młode i poczną ż y ­ wić się mlekiem matki.

T em p era tu ra ciała dziobaka przewyższa nieco tem pe ra turę Tachyglossus aculeatus (29—-30); jest on obficie uposażony w g r u ­ czoły potow e, skutkiem czegom oże walczyć z ciepłem znacznie dłużej, niż ten ostatni.

Zdolności szybkiego oddychania jest p o ­ zbawiony, pomimo to jednak tem pera­

tu ra je g o pozostaje wybitnie stała.

W edług badań prof. M artina pod wzglę­

dem te m p e ra tu ry ciała workowate (Mar- supialia) zajm ują miejsce pośrednie mię­

dzy stekow cam i (Monotremata) a ssakami łożyskowemi. T e m p e ra tu ra właściwa zw ie­

rzętom w orkow atym je s t o je d e n lub dwa stopnie niższa od te m p e ra tu ry tych ostat­

nich; waha się ona zależnie od g a tu n k u od 36° do 37°. Dydelfy posiadają gruczoły poto­

we, a nadto m ogą szybko oddychać w ra ­ zie podniesienia się tem peratury . Regula- cya więc ciepła o d b y w a się u nich le-

| piej, niż u stekow ców , lecz zarazem go­

rzej, niż u ssaków łożyskowych, m am y przeto stopniowanie, poczynając od kol­

czatki do dziobaka, a od tego ostatniego do dydelfów i wreszcie do ssaków łoży­

skow ych. m

* * *

Z apoznaw szy się pobieżnie z obyczaja­

mi Tachyglossus, przekonaliśmy się za­

razem, jak mało zabezpieczone je s t to zwie­

rzę od zmian te m p e ra tu ry otoczenia. W ra ­ zie obniżenia się te m p e ra tu ry poniżej 5°

zapada w sen zimowy, g dy zaś tem-

| p e ra tu ra środowiska przew yższa 35° po-

(5)

JSs 21 W S Z E C H Ś W I A T 3 2 5

grąża się, podobnie, jak wiele in­

nych zw ierząt zim nokrwistych, w sen letni. A więc sen zimowy i letni są to także środki, do których także zwierzę ucieka się, aby uniknąć zmian te m p e ra ­ tury, k tó ry c h organizm znieść nie może.

Zjawisko to, prawdopodobnie, nie zawsze istniało i, ab y je zrozumieć, musimy zrobić wycieczkę w dziedzinę paleontologii.

W iem y, że początkowo, od czasów epo­

ki paleozoicznej, kulę ziemską zamieszki­

wały ty lk o organizm y morskie, łatwo więc zrozumieć, że wówczas nie p o trze­

bowały one produkować ciepła. N aw et obecnie te m p e ra tu ra środowiska m o rsk ie­

go w aha się tylko między 25° (tem p eratu ­ ra powierzchni) a 0n (te m p era tu ra głębin).

Prawdopodobnie morza pierw otne pod względem te m p e ra tu ry nie bardzo różniły sio od mórz obecnych, a jeżeli przypad­

kowo tem p e ra tu ra na powierzchni wód podniosła się wyżej 25°, to zwierzętom morskim należało tylko opuścić się o kilka m etrów głębiej, aby znaleźć tempe- peraturę odpowiednią dla siebie.

Na lądach, przynajm niej obecnie, warun ki klimatyczne są bardzo różnorodne, po­

nieważ te m p e ra tu ra atmosfery podlega znacznym wahaniom, wynoszącym 60°

i więcej (od — 20° do -j- 40° np. w pasie umiarkowanym). Lecz w epoce, gdy pier­

wsze organizmy zamieszkały lądy stałe, zmiany stosunków klim atycznych były nie lak znaczne, może n a w e t minimal­

ne: Mamy niezbite dowody, że w epoce drugorzędowej n a w e t w okolicach pod­

biegunowych istniała nadzwyczaj bujna i wspaniała roślinność drzewna: wobec te­

go, oczywiście, musiała panow ać je d n o ­ stajna tem p e ra tu ra od rów nika, aż do okolic a rk ty c zn y c h .

Atmosfera wówczas ustaw icznie zawie­

rała olbrzymią ilość pary wodnej, co s p r z y ­ jało rozpraszaniu się ciepła słonecznego 1 większemu ujednostajnieniu te m p e ra tu ­ ry> niż obecnie. Na ląd ach,' mało jeszcze podówczas wzniesionych nad poziom mo­

rza, śniegi i lody były nieznane.

W takich to w a ru n k a c h żyły nietylko pierwsze lądowe zw ierzęta bezkręgowe, produkujące wogóle mało ciepła, lecz i pła­

zy — stegocefale okresu węglowego i di-

nosaury okresu jurajskiego; te ostatnie s t a ­ nowią najwyższy punkt rozwoju zwierząt zimnokrwistych.

Lecz od tej chwili historyi globu n a ­ szego warunki życia zwierząt lądowych poczęły się zmieniać. W yspy łączą się, aby utw orzyć lądy stałe, atmosfera zaś osuszając się, podlega znaczniejszym wa­

haniom tem peratu ry. Zjawiają się pier­

wsze ssaki okryte sierścią i pierwsze p t a ­ ki, poler) te piórami, pewni świadkowie istnienia ty c h zmian. W okolicach, j e d ­ nak, leżących w jednakow ej odległości od równika i b ieguna tem p e ra tu ra pozo­

staje jeszcze dość wysoka aż do końca okresu trzeciorzędowego.

Wówczas, według wszelkiego prawdo- dodobieństwa, występuje nareszcie hiber- nacya, jako środek, pozwalający niektó­

rym zwierzętom przetrw ać chłody naszych zim. Zapadanie w sen zimowy nie jest bynajmniej wyłączną własnością niektó­

rych ssaków, jak np. sorka, wiewiórki, jeża, nietoperza i t. d.; przeciwnie, jest ono jeszcze bardziej rozpowszechnione po­

śród zwierząt zimnokrwistych.

Cz. Statkieicicz.

(Dokończenie nastąpi)

ORGANIZM Ż Y W Y

JA K O CZYNN IK CHEMICZNY; RZUT OKA NA N IE K T Ó R E ZAGADNIENIA

F O T O S Y N T E Z Y W ROŚLINACH.

Przepuszczając dwutlenek węgla przez roztwór octanu uranu na świetle słonecz- nem, Bach otrzym ał osad wódziami dwu­

tlenku i tlenku uranu z domieszką mini­

malnej ilości dwutlenku uranu; powstanie tego ostatniego tłum aczył działaniem fo­

tolizy dwutlenku węgla wraz z aldehy ­ dem mrówkowym; żadnych pewnych do­

wodów co do powstania aldehydu nie otrzym aliśm y od niego. W następnein badaniu, ogłoszonem w tym samym roku, jako katalizator została użyta d w um ety- loanilina; bezwodnik węglowy był prze­

puszczany przez roztwór siarczanu tej za­

sady w świetle słonecznem; o pow staniu aldehydu mrówkowego sądzono na pod­

stawie koloru produktu (czterom etylodw u-

(6)

W S Z E C H Ś W I A T JNo 21

aminofenylomet.au') podczas utleniania (od­

czyn Trilla); szczegóły m ożna znaleźć w oryginale. Po pięciu la ta c h Bach ogło­

sił następnie, że d w u tlen e k węgla odtlenia się i tw o rz y się p ew n a ilość a ld e h y d u m rów kow ego (próby m etylenoanilinow a i m etylenotetram inow a). T egoż roku fo- toliza b e zw o dn ika w ę glow ego w obecno­

ści o cta n u uranu była po w tórzona w świetle fioletowem i znów było stwierdzone utw o­

rzenie się aldehydu m rówkowego.

W yniki te doświadczeń Bacha przedo­

stały się do lite ra tu ry biochem icznej, lecz aż do ostatnich czasów nie zwrócono na nie należytej uwagi. Doniosłość zag ad­

nienia doprowadziła je d n a k do p ow tórze­

nia badania; stan obecny wiadomości do­

ty c z ą c y c h tej sp raw y zasadniczej jest dość jeszcze nieokreślony, o ile zwrócimy uwagę n a dowody czysto chemiczne.

Przedew szystkiein, odtlenienie bezw od ­ nik a w ę glow ego wszelkiemi możliwemi dotąd środkam i zawsze doprowadzało ty l­

ko do utw orzenia kw asu m ró w k o w eg o.

Doświadczenie B a c h a ze związkiem palla­

du z wodorem nie było powtórzone.

Zgodnie z Moissanem tak i odtleniacz jak wodorek potasu daje ty lk o kw as m rów ­ kowy. S y n te z a kwasu m rówkowego z bez­

wodnika w ęglow ego i wodoru zapomocą cichych w yładow ań e le k try c z n y c h była w y k o n a n a trzynaście la t te m u przez Bro- dyego, obecnie zadanie to znajduje się w rękach Locha, k tó ry obiecuje podzielić się nowem i wynikami. Lecz nawet, jeżeli zgodzimy się, że pom iędzy cichem w y ła ­ dowaniem a energią słoneczną promieni­

stą, ja k o czynnikam i endotermicznemi, jest p e w n a analogia, nie sądzę pomimo tego, by udało się na podstawie do ty ch c z a so ­ w y c h w yników z tego źródła o trzy m ać określone dane co do procesu fo to sy n te ­ zy. J u ż daw no wiadomo, że podczas działania cichego wyładow ania o dbyw a się d y s o c y a c y a i elektroliza. Można oczywiście oczekiwać, że m ieszanina bez­

wodnika w ęglow ego i p a ry wodnej da ja­

ko p ro d u k ty swego rozkładu tlenek węgla i wodór; u sta lo n y m j e s t również fakt, że te o statn ie w takich w aru n kach tw orzą aldehyd. W s ty c z n iu roku ubiegłego pod w pływ em światła ultrafioletowego z bez­

wodnika węglowego otrzym ano częściowo tlenek węgla i tlen. Lecz zasadniczym wa­

runkiem takiego rozkładu j e s t stan suchy gazu, o czem, oczywiście, mowy być nie może w fotolizie bezwodnika węglowego w częściach zielonych zarówno żywej jak i martwej rośliny. W kieru n k u fotolitycz- nego powstania aldehydu m rówkowego niezależnie od czynnika „życiow ego” do­

świadczenia Bacha niedawno były po­

wtórzone przez Eulera, któ ry otrzymał wyniki ujemne z temi samemi k a ta liz a to ­ rami — octanem u ranu i dwumetyloa- niliną; z tego w yprow ad za 011 wniosek, że katalizator, pełniący czynność odtle- niacza fotochem icznego dw utlen ku węgla dotąd nie je s t znaleziony. Z drugiej stro­

ny U sh e r i Pristley w swej pracy zazna- : czają, że m ogą potwierdzić w yn iki otrzy­

m ane przez B acha w kierunku utw o rze­

nia aldehydu zarówno j a k i dwutlenku wodoru w razie stosow ania octanu uranu.

J e s t tli o czyw ista sprzeczność w samych faktach; należy poczekać na wyniki n a ­ stępnych prac doświadczalnych. Lecz je-

i żęliby n a w e t otrzym ano wyniki dodatnie, i aldehy d m rów kow y w końcu stałby

j się owocem fotolitycznego rozkładu dwu­

tlenku w ęgla w obecności octanu uranu, I możliwem je s t jeszcze zaprzeczenie, pole­

gające na tem, że w procesie bierze udział sól kw asu organicznego i że alde­

hy d może utw orzy ć się z fotochemiczne­

go rozkładu kw asu octowego. Myśl ta może nasunąć się każdemu, kto k ry ty c z ­ nie analizował doświadczenia Bacha. Usher i Pristley starali się odeprzeć tego rodza­

ju zarzuty przez zastąpienie octanu ura­

nu przez związki siarkowe, lecz d o ty c h ­ czas w ten sposób otrzym ano tylko kwas I m rówkowy. Dopókąd nie zostanie roz- j strzygnięte sposobem laboratory jnym to

| zagadnienie, dopuszczalne je s t twierdze­

nie szczególnie z uwagi na niedawne do­

wody fizyologiczne, że s y n teza węglowo­

danów w roślinach bierze początek od aldehydu mrówkowego. Cała praca F i­

schera nad sy n te z ą heksoz może b y ć roz­

p a try w a n a jak o udowodnienie teg o po­

glądu. Lecz skoro tylko staram y się wniknąć w szczegóły procesu, zaczynamy błąkać się w królestw ie hypotez. Z tego

(7)

M 21 W S Z E C H Ś W I A T 327 można w yprowadzić przypuszczenie, że

roślina żyw a ja k o czynnik chemiczny jeszcze wzbogaci naukę chemii pownemi bardziej zasadniczemi podstawami. Nieza­

leżnie od tego, że cukry syntetyczne nie są czynne pod względem optycznym , od- razu narzucają się nam "n astęp u jące p y ­ tania: co w yw ołuje w roślinach polimery-

zacyę, t. j. przemianę aldehydu w cukier?

jakie fazy przechodzą związki na drodze ku ukończeniu syntezy? Chcąc odpowie­

dzieć na tego rodzaju pj tania, nie należy zapominać, że możliwem jest w każdem stadyum działanie enzymów. W pracowr- niach nieznany jest odczynnik organiczny, wyw ołujący przem ianę aldehydu w cu­

kier, przem iana ta dotychczas dokonyw a­

na była zapom ocą tlenków metalów, wo­

dorotlenków i soli. W ty m kierunku na­

leży zwrócić uwagę na niedawne doświad­

czenia E u lera nad wpływem tlenków róż­

norodnych metali na roztwory wodne aldehydu. Zgodnie z twierdzeniem Ushera i Pristleya, w liściu asymilującym czynność kondensatora~aldehydu spełnia żywa pro- toplazma. D ow odzenia ich w ty m kierun­

ku, zarówno j a k i oo do istnienia enzy­

mu, zdolnego do rozkładu dwutlenku wo­

doru, w yd ają się słusznemi, lecz sam wniosek, jeżeli w ostateczności odpow ia­

da istocie, przenosi tajemnicę powstania węglowodanu na protoplazmę. Powstanie cukru z ald e h y d u mrówkowego na pod­

stawie teg o poglądu j e s t rezultatem „syn­

tezy p r o to p la z m a ty c z n e j”. Lecz jeżeli tak jest w istocie, to roślina żywa nastręcza chemikom jeszcze możliwość znalezienia związku organicznego, zdolnego do za­

miany aldehydu mrówkowego w cukiei.

Dob rze znany j e s t fakt, że aldehyd łatwo kondensuje się ze wszystkiemi typam i związków organicznych, włącznie z biał­

kiem; lecz w żadnym z produktów kon- densacyi obecność jakiegokolwiek cukru nie została dowiedziona.

Hypotezę form aldehydową Baeyera mo­

żna uw ażać za p ie rw s z ą poważną zdo­

bycz dla fizyologii roślin ze strony czy­

stej chemii. Popraw iona h y p o tez a E rltn - m eyera w 1877 r., który zwrócił uwagę na powstanie pomiędzy tem i reakcyam i dwutlenku wodoru, może być uważana

za następną zdobycz chemiczną. Co do ­ tyczę związków stojących na granicy p o ­ między aldehydem m rówkowym a w ęglo­

wodanem, gdzie drogowskazem są dla nas tylko hypotezy, nie bez wartości są nie­

dawnie obserwacye, odkrycia i przypusz­

czenia teoretyczne, podane przez chemi­

ków dla potwierdzenia lub zaprzeczenia fizyologii roślinnej. E. F isch e r w 1890 r.

podał przypuszczenie, że należałoby mo­

że w zielonych częściach rośliny szukać tryozy glicerozy. Gliceroza, jak obecnie wiadomo j e s t mieszaniną aldehydu gli­

cerynowego i dwuhydroksyacetonu; wr ro­

ku 1897, Pilati wskazał pewne możliwe stadya utwTorzenia fruktozy z glicerozy:

nasamprzód — przejście do aldehydu gli­

kolowego a następnie glicerynowego.

CHjjOH

CH„0 CH„01I |

' — ♦ | + C 1 L O — * CH.OH

C H , 0 CHO ' |

CHO Oprócz tego — do dw uhydroksyacetonu:

CHa (OH)

CH„OH |

;c = o —» c = o

CH„OH |

CHS (011) Następnie przypuszczać należy, że al­

d eh y d i keton zamieniają się na fruktozę:

CH2(OH) . CH(OH) . CHO + CHs(OH) . =

j= CO . CHjfOH) = [CH2(OHV]3 . c o . =

= CH,(OH).

Pogląd ten popiera wiele danych n a tu ­ ry chemicznej, lecz nie znajdziemy na korzyść jego żadnego dowodu fizyologicz- nego. Aldehyd g lic e ry n o w y pochodzenia biologicznego znany jest ja k o w'ynik funk- cyj życiowych pew nych gatu nk ów Ba- _ cillus i Tyrothrix w roztworach, zawiera­

ją c y c h mannit; dw uhydro ksy aceton o trzy ­ m a ć 'm o ż n a jako produkt działania Bacte- rium xylinum na glicerynę lub dekstrozę.

Lecz zarówno aldehyd glikolowy jak i gli­

cerynow y, jako też dw uhydroksyaceton lub jakikolwiek cukier trójatomowy dotąd nie zostały znalezione w szeregu produk­

tów roślinnych. Nieobecność ich może wskazywać, że katalizator żywy pracuje zbyt szybko i dlatego nie można u w i­

docznić faz przejściowych; albo można przypuszczać, że niema zupełnie związ-

(8)

328 W S Z E C H Ś W I A T JSl> 21 ków p rzejściow ych i że a ld e h y d m ró w k o­

w y polim eryzuje się bezpośrednio w cu- kier-poliozę; lub wreszcie — że nasze obecne m e to d y chemiczne n ie są zdolne do odkrycia faz przejściow ych. Pomimo to jed n a k istnieje co do procesu przebie­

gającego w roślinie żywej hypoteza, za­

wierająca w sobie szereg przypuszczeń, z a sług u jąc yc h na po w ażną u w ag ę ze strony fizyologów, ponieważ je s t ona w o­

góle chemicznie dobrze uzasadniona, O d d a w n a wiadomo, że forinoza otrzy­

m ana z a ld e h y d u m rów kow ego w n a ­ stępstwie skondensow ania go wapnem j e s t związkiem trz e ch lub czterech cukrów,

wśród k tó ry c h znajduje się i - fruktoza i (a - akrozą). W iadom o również, że gli- I oeroza może uledz p o lim eryzacyi pod wpływem łu g u i tw orzy związek, z a w ie ­ rający i - fruktozę. W yjaśn io n o również, że aldehyd glikolow y również łatw o p o ­ lim eryzuje się i daje mieszaninę a i (3 - akrozy. Oprócz teg o n iek tó re ważne ogniwa w łań c u c h u s y n te z y chemicznej zapełnione są przez Eulerów , którzy p o ­ siłkowali się bardziej s u b te ln y m niż ługi k a ta liz a to re m —w ęglanem wapnia, i o trz y ­ mali bezpośrednio z a ld e h y d u m rów ko w e­

go zarówno aldehyd glikolow y jak i dwu- h y dro ksy a c e to n. Dowiedli oni również, że. za p r o d u k t tej p o lim ery z a cy i należy uw ażać p e n to z ę i - arabinoketozę. Ma­

m y tu ze stro ny chemii n o wą zdobycz dla fizyologii roślin. N a tu ra ln a 1 - ara- binoza j e s t to aldoza, równie j a k —s y n t e ­ tyczna d - arabinoza. A rabinoketoza j e ­ szcze nie z ostała znaleziona w szeregu p rod uk tó w roślinnych, lecz m oże w arto je j poszukać ze względu n a syntezę Eulerów . A zatem droga lab o ra to ry jn a od ald eh yd u m rów kow ego dó fruktozy j e s t zupełnie jasna. P o z o sta je tylko po ­ wiązanie a ldehy du m rów kow ego z b e z ­ wodnikiem w ęglowym z ap om ocą j a k ie j­

kolwiek m eto d y fotolitycznej, nie w z b u ­ dzającej ż a d n y c h wątpliwości — znalezie­

n ia takiej m etody należy oczekiwać wcześniej lub później — żeby orzec, że ła ń c u c h ogniw s y n te z y chemicznej zu­

pełnie j e s t zakończony. G d y b y , n a s tę p ­ nie, w o g n isk a c h fo to s y n te ty c z n y c h liści zielonych udało się o d k r y ć aldehyd g liko ­

lowy, glicerynowy lub dwuhydroksyace- ton, musielibyśmy wówczas powiedzieć, że procesy laboratoryjne i życiowe mają jed e n i ten sam kierunek; różnica (i po­

dług ogólnego zdania bardzo poważna różnica) polegałaby tylko n a istocie k a ­ talizatora i dotąd niezachwianie odmien­

nym c h arakterze działania optycznego.

Lecz skoro zechcem y od fruktozy iść dalej po drodze syntezy, wówczas przeko­

na m y się, że roślina ż y w a w swej pracy syntety cznej rychło p ozostaw ia daleko w tyle w szystkie nasze środki chemiczne.

Zmuszeni jesteśm y coraz częściej uciekać się do hy p o tez i przypuszczeń. Nasam- przód winniśmy uporać się z trudnościa­

mi, polegającemi na tem, że pierw szym węglowodanem, do którego proces foto- s y n te ty c zn y prowadzi, je s t c u k ie r trzcino­

wy. W liściu zielonym oprócz sacharo­

zy i fruktozy znajduje się również dek- stroza i maltoza. Zam iana fruktozy w dek- strozę (i inne cukry) następuje bardzo łatwo pod wpływem ługu.

Ten fakt uzasadnia przypuszczenie, że, jeżeli pierwszym produktem syntezy jest fruktoza, to dekstroza może utworzyć się z niej drogą izomeryzacyi.

Zadanie, które nasu w ają w danym ra ­ zie chemikom rośliny żyw e, polega na znalezieniu w nich związków organicz­

nych, k tó re pe łniłyby czynność ługów (alkalii) w procesie izomeryzacyi. Z fru k­

tozy i dekstrozy, drogą kondensacyi i hy- dratacyi może powstać sacharoza, lecz synteza ta nie została jeszcze dokonana w labora torya eh. Z drugiej strony m alto­

za, która podług wszelkiego praw dopodo­

bieństwa tworzy się skutkiem kondensa­

cyi dwu cząsteczek dekstrozy, m ogłaby zapewne uledz syn tezie zarówno przez działanie na dekstrozę kwasu solnego jak i pew nych enzymów (E. P. Arm strong, Proc. Koy. Soc., series B. 76. 592). N a stęp ­ nie przejście od dwunastu atomów węgla w cukrze do takich węglowodanów, ja k kro­

chmal i celuloza p ra k ty c z n ie ziścić się może ty lko w dziedzinie iizyologii roślin;

chemia, o ile spraw a d otyczę budowy tych związków złożonych, próbuje tylko swych sił i d otychczas nie dokonała ani jednej syntezy.

(9)

Xfi 21 W S Z E C H Ś W IA T 32!)

R ozpatrując zagadnienia, ściągające się ! do tego zasadniczego procesu chemicz­

nego, k tóry wogóle oznaczany bywa przez termin asy milacya, niezbędnie trzeba, by chemicy bardziej zasadniczo liczyli się ze stroną biologiczną problematu. Główna część procesu polega na powstaniu ma- teryałów do odżywiania żywej protoplaz- my. D o ty c h c za s jeszcze nie dowiedziono, by dw utlenek w ęgla lub aldehyd mrów­

kowy same przez się ulegały asymilacyi;

przeciwnie: m.iżna z pewnością twierdzić, że asymilacya w znaczeniu fizyologicznem możliwa j e s t dopiero wówczas, gdy zna­

ne są w postaci dogodnej dla protoplaz- my związki, odpowiadające wyższym stopniom ewolucyi chemicznej. Na tej zasadzie zgodnie z poglądem Grtina (Yegetahle physiology, 1900, rozdział X i XI) stanowczo odrzucamy termin „asym i­

la c y a ” dla początko w y ch stopni procesu.

Z drugiej strony, j a k już mówiłem, te r­

min fotosynteza również j e s t niedopusz­

czalny, jeżeli tylko nie zgodzimy się na uważanie fotolizy bezwodnika węglowego za syntezę a ldehydu m rówkowego. Wogó­

le, sądzę, że nie należy spieszyć z naszą nomenklaturą, dopokąd nie zostanie wzmoc­

niona strona chemiczna te o r ii procesu.

W szystko, co można powiedzieć obecnie, sprowadza się tylko do tego, że rośliny m o g ą rozkładać ten związek na świetle i że za tym procesem następuje szereg syntez, któro nie mają nic wspólnego z bezpośredniem działaniem światła.

Kazimierz Szokalslci.

(Dokończenie nastąpi).

F IZ Y K A W S Z K O L E ŚR ED N IEJ.

'Z a r a z e m k ilk a u w a g o g ó l n y c h o n a u c z a n i u n a ­ u k p r z y r o d n ic z y c h ) .

(Ciąg dalszy).

C. Metoda nauczania.

Ogólnie p rzy ję ty jest. pogląd, że na­

uki przyrodnicze wogóle, a w szczegól­

ności fizyka, posługują się m etodą czysto indukcyjną, że, wychodząc z obserwacyi 1 doświadczeń, prowadzą do poznania praw ogólnych. Stosownie do tego i n a ­

uczanie o przyrodzie powinno się prow a­

dzić drogą indukcyi. Kto się wczyta w książki i broszury, nauczaniu fizyki po­

święcone, ten zobaczy, że zdanie to jest przez wszystkich w ypow iadane. Tak wice-rektor Akademii Paryskiej, p. Liard, mówi: „Trzeba więc było, aby naucza­

nie nauk fizycznych stało się doświad- czalnem i indukcyjnem, aby naprzód zwróciło się ono do faktów i aby p rzy ­ zwyczajało powoli ucznia do samodziel­

nego spostrzegania, ja k z faktów wypły­

wają p ra w a ”. (Conf. du Musee Ped. str.

XIII). W tym samym zbiorku p. L. P o ­ incare pisze: „...doświadczenia zb yt często były wykonywane w nieodpowiedniej chwili; zamiast, żeby miały być umieszcza­

ne na początku, następowały one prawie zawsze w końcu, i na tem polegał jeden z najważniejszych błędów n a u c za n ia 14.

Również i fizyk niemiecki Jo h an nes Stark twierdzi: „W nauczaniu fizyki naprzód indukeya, a potem d e d uk e y e ”. Wreszcie w pięknym „W stępie do nauk przyrod­

n iczych ” St. K ra m sz ty k a 1) czytamy: „Z na­

leżycie tylko prowadzonych doświadczeń w ysnuw a indukeya p ra w a natury. W śei- ślejszem jed na k znaczeniu nazwę prawa zachow ujem y dla takiej jedynie znajo­

mości rzeczy, gdy um iemy w yrazić za­

leżność ilościową między szczegółami zjawiska, ja k w prawie Galileusza,... de- d u k e y a może mieć jedynie miejsce po indukcyi. Nauki przyrodnicze bynajmniej nie wyrzekają się dedukcyi; posiłkują się

\ wszakże nią wtedy dopiero, gdy indukeya wzniosła je na wysokość, z której już

! pewien obszar objąć m o g ą ”. Zniecierpli-

| wiony czytelnik z a p y ta pewno, pocóż (e liczne cytaty, przecież jest to rzecz sama

! przez się oczywista. J e d n a k często w tych rzeczach na pozór oczywistych tkwią trudności wielkie, a poglądy ogólnie przy­

ję te dla tego samego już bywają często błędne, gdyż przechodzą trady cy jn ie z po­

kolenia na pokolenie. Spróbujmy więc spojrzeć na rzeczy niezależnie od olśnie­

wającego a u to ry te tu t y c h w ybitnych

; uczonych i pedagogów. Spróbujmy roz- j patrzyć jakiś fakt k onkretny, chociażby

') P o radnik dla samouków, część 1-sza. W y­

danie drugie, 1901 (str. 32).

(10)

W S Z E C H Ś W I A T .M> 21

owe prawa Galileusza, o k tó r y c h m ow a w „ P o ra d n ik u “. Najlepszem źródłem, skąd m ożem y zaczerpn ąć wiadomości o ich powstaniu będzie niew ątp liw ie „Me- c h a n ik a “ Macha. P ozw olę sobie n a m a ­ łą d ygresy ę i prze tłu m a cz ę odpowiednią k a rtk ę ‘); jest ona j e d n ą z c iek aw szy ch w te m cenneifl dziele.

„Pismo „Discorsi e dim ostrazioni ma- tem a tic h e" , w któ re m Galileusz z a k o m u ­ nikował pierwsze badanie z dziedziny d y ­ n am iki o p raw a ch spadku, ukazało się w 1648 r. Duch no w ożytny, k tó re g o zwiastuje Galileusz, wyraża się od razu w tem , że nie p y t a się on: dlaczego cia­

ła ciężkie spadają, lecz — zadaje sobie py tanie, jak spadają ciała ciężkie, w edług jak ie g o p raw a porusza się swobodnie s p a ­ dające ciało. A by tedy znaleźć to praw o, obiera on sobie t a k ą drogę, że czyni różne przypuszczenia; nie po p rzestaje na nich jed n a k całkowicie, j a k A ry sto te le s, lecz próbuje dowiedzieć się d ro gą do­

świadczeń, czy są prawdziw e, t. j. s p r a ­ wdza ich słuszność.

„Pierw szy pogląd, k tó ry mu się nasu w a j e s t następ ujący. W ydaje m u się możli- w em przypuścić, że sp a d a ją c e ciało t a k się porusza, szybkość j e g o w zrasta ciągle, w k ażd ym m omencie, że staje się ona podw ójną po przejściu podwójnej, p o trójną po przejściu potrójnej drogi, k ró tk o mówiąc, że osiągnięte szybkości w z ra sta ją proporcyonalnie do dróg w y ­ konanych. Zanim sprawdzi to p rz y p u s z ­ czenie zapom ocą e k sp ery m en tu , ro zw a ­ ża on j e logicznie i tu się wikła we wniosku b łędnym 2).

„Kiedy się Galileuszowi zdaje, że to przypuszczenie nie da się utrzym ać, c z y ­ ni drugie, w e d łu g k tó re g o m ianowicie osią­

g n ię ta szybkość je s t p ro p o rc y o n a ln a do czasu spadku. A zatem, kied y ciało s p a ­ da z p ocz ątk u po raz pierwszy, w ciągu p ew nego czasu, a później pow tórnie w cią­

gu p o d w ó jn e g o czasu, to m a 0110 w d ru ­ gim w y p a d k u osiągnąć dw a razy w ięk szą szybkość, niż w pierw szy m . Nie znalazł

0 E. Mach. Dic M echanik. C zw arte w ydanie, 1901 (str. 129).

2) P rzepuszczam k ilk a n a ś c ie w ierszy.

on sprzeczności w t y m poglądzie; p rze­

szedł w ted y do zbadania drogą e k s p e r y ­ m entu, czy to założenie można pogodzić z obserw owanem i faktam i. T rudno było bezpośrednio sprawdzić przypuszczenie, że osiąg nięta szybkość j e s t p ro p o rc y o n a l­

na do czasu spadku. Z a to łatwiej było zbadać, według jak iego praw a rośnie dro­

g a w zależności od czasu; d latego też w yprow adził on ze swego założenia zw ią­

zek pom iędzy drogą a czasem spadku, i zależność t a została p od dana próbie ek sp ery m en tu . To w yprow ad zen ie jest proste, poglądowe i zupełnie poprawne.

P ro w a d z i 011 prostą linię i bierze na niej odcinki, które mu w y obrażają czas mi­

niony. Na końcach tej również prostej p row adzi prostopadłe (rzędne), i te w y o b ra ż a ją osiągnięte szybkości. A za­

tem jak ik o lw ie k k a w a łe k OG linii OA oznacza czas spadku, któ ry u płynął i przy­

n ależn a do teg o p u n k tu prostopadła GH o siągniętą s z y b k o ś ć 1).

„ Jeż e li zwrócim y u w a g ę n a przebieg szybkości, to z a u w a ż y m y wraz z Galile­

uszem co następuje. Jeżeli ro zp a trz y m y m o m ent C, w k tó ry m u płynął czas OC ró w n y połowie OA, to ujrzym y, że szyb­

kość CD stanow i też połowę ostatecznej szybkości AB.

„Jeżeli znowu ro zp a trz y m y dw a m om en­

ty E i G z k tó ry c h je d e n p op rzed za m o­

m e n t C, drugi zaś po nim następuje i o b a d w a znajdują się w jednakow ej odeń odległości, to przekonam y się, że szy bk ość HG o tyle p rzew yższa średnią szy bk ość CD, o ile E P w tyle za nią zo­

staje. Dla każdego m o m e n tu p rze d C znajdzie się odpowiedni, t a k samo odleg­

ły po C. A zatem, co się zapóźniło w pierwszej połowie w porów naniu z j e d ­ n o sta jn y m ru c h e m o połowie szybkości ostatocznoj, to się z y sk a w drugiej poło­

wie. M ożem y uważać, że droga spadku z ostała w y k o n a n a ru ch e m jed n o sta jn y m o połowie szybkości ostatecznej. Jeżeli więc z ałożym y , że o s tateczna prędkość je s t p ro po rcy on alna do czasu sp adania t,

') P om ijam y tu p ro sty ry su n ek , który czytel­

n ik bez trudu sobie odtw orzy z p odanych szcze­

gółów .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Może nawet zgodziła- by się zostać moją żoną.. Tylko wcześniej musiałby stać

Spółdzielnia Pracy „Zorza” dzisiaj mogłaby się stać potentatem branży fotograficznej.. W

Zakładając – co nie wydaje się szczególnie ekstrawaganckie – że III RP jest państwem demokra- tycznym, możemy oczekiwać, że udział Sejmu w procesie kształtowania polityki

wiście psychiatria może stać się neuropsychiatrią, a dominujący nurt we współcze ­ snej psychiatrii zdaje się nawet prowadzić ją właśnie w tym kierunku.. Warto jednak

podać kilka zdań na temat literatury w danej epoce, przedstawić założenia w innych sztukach epoki, scharakteryzować wybrane dzieła (ogólne informacje), wskazać odniesienia do

3. Uczniowie wypisują na kartkach jak najwięcej imion postaci biblijnych. Po wykonaniu zadania imiona są wypisywane na tablicy i przepisane do zeszytów. Grupy dostają tyle punktów,

Jeszcze przed chwilą powodowała nim raczej ciekawość, teraz świat odmienił się dokoła

Choć z jedzeniem było wtedy już bardzo ciężko, dzieliliśmy się z nimi czym było można.. Ale to byli dobrzy ludzie, jak