.V* 21 (1303). W arszawa, dnia 26 maja 1907 r. Tom XXVI
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".
W W arszaw ie: rocznie rb, 8, kw artalnie rb. 2.
Z p rzesyłką pocztow ą: rocznic rb. 10, półr. rb. 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księ
g arniach w kraju i za granicę.
R e d a k to r W s z e c h ś w i a t a p r z y j m u j e ze s p r a w a m i r c d a k c y j n e m i codziennie od g o d z i
my 6 do 8 w ieczorem w lo k alu re d a k c y i.
A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A N r . 3 2 . T e l e f o n u 8 3 1 4 ,
Z W IE R Z Ę T A C 1 E P Ł O K R W IS T E A E W O L U CY A C IE P Ł A
Z W 1EIIZĘCECrO ').
Ssaki i ptaki w rzeczywistości' są to or
ganizmy znacznie różniące się między sobą co do swoich cech i sposobu życia, oddawna jednak, w skutek wspólnej im oso
bliwości łączą ich w j td n ę grupę t. zw.
zwierząt ciepłokrw istych w przeciw sta
wieniu do niższych kręgowców i zwierząt bezkręgowych, zw an ych zimnokrwistemu Zobaczmy, jakie znaczenie posiadają te dwa określenia.
„Zwierzęta ciepłokrw iste” i „zwierzęta zimnokrwiste” są to określenia nader u- tarto w mowie potocznej, lecz bynajmniej nie naukowe, a n a w e t nieścisłe. To też fizyologowie dość już dawno wprowadzili bardziej odpowiednie określenia, miano
wicie „zwierzęta o stałej te m p e ra tu rz e ” i „zwierzęta o tem peraturze zm iennej”.
Najprostsze doświadczenie przekona nas, że zwierząt pozbaw ionych ciepła niema zupełnie. W szystkie istoty żyjące, zarówno rośliny, j a k i zw ierzęta produkują ciepło
’) W e d łu g w s t ę p n e g o w y k ła d u , w ygło szonego 10 k w i e t n i a 1907 r. p r z e z prof. T r o u e s s a r ta , w Mu
zeum h i s to r y i n a t u r a l n e j .
1 w mniejszej lub większej ilości, a ciepło i życie tworzą dwa nieodłączne zjawiska.
W eźm y z setkę Chrabąszczy, zamknijmy w naczyniu i umieśćmy w niem te r
mometr. Z auw ażym y n atychm iast podno
szenie się rtęci. Jeżeli doświadczenie to nie przekona nas zupełnie, wprowadźm y nasz term om etr do mrowiska lub ula:
zawsze będzie w skazywał tem peraturę wyższą od tem p e ra tu ry otoczenia. T em p eratura wewnątrz ula wśród zimy do
chodzi zwykle prawie do 30°. W lecie często podnosi się tam znacznie wyżej, do takiej naw et wysokości, że mogłaby się stać niebezpieczną dla życia pszczół', gdyby ich zadziwiający instynkt nie po
trafił zaradzić złemu. Gdy zbliżycie się w takiej chwili do ula, usłyszycie wyraźny szmer, podobny do w achlowania — to pszczoly-robotnice, ja k g d y b y na kom en
dę, poruszają szybko skrzydłami, a b y w y wołać cyrkulacyę powietrza między pla
strami wosku.
Dziś już, zresztą, posiadamy dość czułe przyrządy, zapomocą k tó ry c h możemy dokładnie zmierzyć tem peraturę ciała n a wet owadów. Tysiące doświadczeń, po
czynionych nad niemi i niższemi k ręg o w cami (ryby, plaży, gady), wykazały, że te wszystkie stworzenia produkują ciepjo,
3 2 2 W S Z E C H Ś W I A T j\ó 21
lecz w znacznie m niejszej ilości, niż ssaki i ptaki.
Stwierdzono również, że tem p e ra tu ra z w ie rz ą t z im n o k r w i s t y c h ,. z m ałem i w y
ją t k a m i , je s t wyższa od te m p e ra tu ry oto
czenia średnio o 1, 2 lub 3 stopnie.
U owadów podczas lotu różnica t a do
chodzi niek ied y do 4— 6°; u bezkręgowców ży ją c y c h w m orzu, nie przekracza kilku d z ie s ią ty c h stopnia. Oprócz tego te m p e ra tu ra ciała zwierzt zim nokrw istych pod n o si się lub opada zależnie od wahań te m p e ra tu ry środowiska.
Y alentin z B e m a w 1839 r. zebrał i zestawił olbrzymią ilość danych, d otyczą
cych ciepła zw ierząt morskich. Na podstaw ie po siadan eg o m a te ry a łu doszedł on do przekonania, że pośród istot żyw y ch istnieje p ew n e stopniow anie w zdolności p ro d u k o w a n ia ciepła, odpow iadające t. zw.
za jego czasów „drabinie zoologicznej”:
ilość ciepła w zrasta w stosunku do do
skonałości o rganizacyi zwierzęcia. P o n i
żej p r z y ta c z a m y liczby, jak ie podaje ten uczony:
Stopnie:
polipy 0,21
m eduzy 0,27
szkarłupnie 0,40
m ięczaki 0,56
głow onogi ‘) 0,57 skorupiaki 0,60
Listę te m o żn a przedłużyć jeszcze, do
dając dane, zebrane przez in ny ch bada- czów:
r y b y 1,00
p łazy 2,00
g a d y 3,00
Stopniow anie tak ie nie je s t zby t ścisłe, gdyż nie zawsze z g a d za się z faktami.
Obecnie stw ierdzono, że pod tym w zglę
dem istnieją znaczne różnice między zw ierzętam i, należąceini do jednej klasy, a n a w e t do jed n e g o rzędu. P ro d uk o w a n ie ciepła zależy od sp ecy aln ych p rz y g o to w ań w zw iązku ze zw yczajam i i sposo
bem życia każdeg o g a tu n k u .
P r z y jr z y jm y się więc ty m sto su n ko m
') Głowonogi obecnie, ja k w iadom o, zaliczam y do m ięczaków . N iew iadom o, ja k ie m ięczaki y a lentin ma na względzie
przedew szystkiem u zwierząt o stałej te m peraturze ciała. J a k wiemy, tem peratura ssaków w a h a się, zależnie od gatunku, między 37° a 39° C, u p tak ó w 40° — 43“
a naw et 44°; po dług teoryi Valentina zatem p ta k i stałyby wyżej od zw ierząt ssą
cych. W iem y przytem, i to jest najważ
niejsza, że tem pe ra tura ciała j a k jed ny ch , ta k i drugich, je s t stała niezależnie od zmian tem p e ra tu ry otoczenia.
U zwierząt „ciep łok rw istych ” musi więc istnieć jakiś m echanizm fizyologicz- ny, k tó re g o pozbawione są zwierzęta
„zim nokrwiste11, d ający m ożność wyższym kręgowcom potęgow ać lub osłabiać w y tw arzanie ciepła, jed n e m słowem zapew
niający im utrzym anie ciała w tem pera
turze, najbardziej korzystnej dla p raw id łowego funkeyonow ania organizmu. Me
chanizm te n na z y w a m y re g u la c y ą ciepła.
Co dotyczę zw ierząt ssących, to z p e w nością m ożemy twierdzić, że reg ulacya ta pozostaje w zależności od układu ne r
wowego, i m am y tu do czynienia z odru
chami, następującem i pod wpływem ner
wów naczynioruchow ych, zarządzających krążeniem krwi w skórze i organach ob
wodowych.
Cóż to takiego odruch? Fizyologow ie określają go, ja k o podrażnienie nerwu czuciowego, w yw ołujące następnie ruch poniewolny; ta poniewolność stanowi istotną cechę każdego odruchu, np. k i
chania, kaszlu i t. d.
Odruch, który chroni nas od zimna, n a zyw am y dreszczem ze w szystkiem i stop- niowaniami jego, p o c z y n a ją c od uczucia lekkiego chłodu aż do gw ałtow nego dy
gotania. Po d nazw ą zatem dreszczu ro
zumiemy „poniewolny, kon w u lsyjn y i r y t miczny ruch wielu mięśni organizm u”.
Dreszcz więc, jak widzimy, je s t poniewol- n y m ruchem , k tó ry w yw ołuje podniesie
nie się te m p e ra tu ry zupełnie ta k samo, j a k dowolne ruchy, w y k o n y w a n e przez nas, gdy prędko idziemy w celu rozgrza
nia się. Oczywiście należy rozróżniać te „dreszcze te rm ic z n e ” od dreszczów np. podczas choroby organizmu.
Jeżeli te m p e ra tu ra środow iska nie ob
niża się, lecz w zrastając przew yższy te m p era tu rę właściwą ciału ssaka, wówczas
M 21 W S Z E C H Ś W IA T 3 2 3
następuje odruch innego rodzaju, któ ry pobudza do wzmożonej czynności gruczo
ły potow e rozsiane w skórze: zwierzę transpiruje; skóra p o k r y w a się drobnemi kropelkami potu, ulatnianie się zaś tej cieczy na całej powierzchni ciała w y w o łuje, zgodnie z zasadami fizyki, oziębia
nie się jeg o w mniejszym lub większym stopniu.
* *
*
P ta k i posiadają tem pe ra turę ciała znacz
nie wyższą, niż zw ierzęta ssące. Zawdzię
czają to one przedew szystkiein czynności wymiany gazów; doświadczenia wskazu
ją, że w stosunku do w agi ciała p ta k znacznie więcej pochłania tlenu, niż zwie
rzę ssące. P ta k , wielkości wróbla, według obliczeń o dd y c h a podczas spoczynku 30—
50 razy na minutę. Nadto wszystkie p t a ki posiadają worki powietrzne, p o z o sta jące w połączeniu z płucami, których są przedłużeniem. Obszerne te worki w y pełnione po w ietrzem nadzwyczaj ułatwia
ją działanie płuc, a więc i w ym ianę g a zów, m ającą n a celu dostarczanie tlenu dla krwi.
Skutkiem tej osobliwości anatomicznej, ptaki mogą z łatwością znosie bardzo niskie tem p e ra tu ry . Niektórzy u trz y m u ją, że odruch z w an y dreszczem właściwy jest i ptakom , dotychczas jednak mało posiadamy spostrzeżeń w ty m kierunku.
Obecność w orków pow ietrznych pozwala ptakom znosić zarazem bez szkody dla siebie podwyższanie się tem peratury w środku, j a k również w skutek silnych ruchów, w y k o nyw any ch podczas lotu.
Wszyscy ornitologowie wiedzą, że skó
ra p tak ó w je s t zupełnie pozbawiona gru
czołów potow ych. J e d y n y gruczoł, znaj- dujący się w skórze, — kuprow y należy do k a te g o ry i tłuszczow ych. R e g u lacy a zatem ciepła nie może, o dbyw ać się u p ta ków zapomocą skóry.
Podobneż stosunki znajdujem y i pośród ssaków, m ianowicie u psa. K ażdy, bez- wątpienia, widział go, g d y po długiem bieganiu zmęczony, z wywieszonym języ
kiem szybko oddycha. W czasie spoczyn
ku pies od dy ch a 25—30 razy na minutę, gdy ty mczasem po zmęczeniu ilość ru- i
chów oddechowych dochodzi do 350 razy w tym samym czasie. T akie niezwykle szybkie oddychanie ułatw ia u tra tę ciepła przez ulatnianie się, które odbyw a się na powierzchni pęcherzyków płucnych. J a k kolwiek pies posiada dużo gruczołów p o towych, to jednak nie poci się zupełnie lub bardzo mało, zastąpienie więc tran- spiracyi skórnej przez płucną umożliwia mu ściganie zdobyczy bez pocenia się.
Kot, przeciwnie, transpiruje bardzo ła
two, szybkie zaś oddychanie u niego na
leży do w yjątków podobnież, ja k u więk
szości zwierząt ssących i u człowieka.
Okoliczność ta wyjaśnia nam, dlaczego zwierzęta drapieżne z rodziny k otó w pod
p a tru ją i wyczekują zdobyczy, lecz nie ścigają jej. Otóż mamy dwu ssaków, psa i k o ta, bardzo blizkich pod względem p o krewieństwa, różniących się jed n a k znacz
nie w stosunku do regulacyi termicznej.
Transpiracya płucna, zdobyta, j a k się zdaje, przez psa drogą przyzwyczajenia, wrodzona jest wszystkim ptakom. Znacz
na powierzchnia worków powietrznych ułatw ia szybkie oziębianie się ciała pt-a- ków wskutek obfitego ulatniania się, oko
liczność bardzo korzystna dla nich, gdyż pióra nigdy nie są zmoczone od potu.
Zwierzęta więc o stałej tem peraturze ciała i zwierzęta o tem peraturze zmien
nej, jak widzimy, tworzą dwie odrębne pod tym względem grupy. Należy j e d nak uczynić tu pytanie, czy niema między temi dwiema grupam i form przej
ściowych, j a k to już przypuszczał Valen- tin. Odpowiedź na to może być tylko twierdząca. Przedew szyskiem można przy
toczyć pewną ilość wyjątków. Pośród ryb szczególniej rodzina m akrelow atych od
znacza się w tym względzie. J . Davy (1820) zauważył, że u tuńczyka, Thynnus pelamys, tem p e ra tu ra ciała jest o 10° wyż
sza od tem p e ra tu ry wody morskiej. U P e lamys sarda znalazł tem p e ra tu rę o 7° w y ż szą od środowiska.
Z pośród grup zwierzęcych już w y m ar
łych można wymienić dinosaurów, zbliżo
nych pod względem budowy kości do p ta ków. N iektóre z ty ch gadów posiadały kości dęte i wypełnione powietrzem po
dobnie, jak u ptaków, należy więc przy-
824 WSZECHŚWIAT .No 21
puszczać, że miały one również obszerne w yrostki płucne, ja k to widzimy obecnie u kameleonów. W sk u te k tego, prawdopo
dobnie, utlenianie odbyw ało się u nich energicznie, a t e m p e ra tu ra ciała była w y ż sza, niż u o b ecny ch gadów. P ie rw o tn y ptak , A re h a e o p te ry x , o długim gadzim ogonie nie posiadał kości p n e u m a ty cz nych, t e m p e ra tu ra więc jeg o ciała była, praw dopodobnie, niższa, niż u ptaków
współczesnych.
Je że li zwrócimy się do ssaków, to znaj
dziemy formy ch ociaż również w n ieznacz
nej ilości, które m ożemy u w a ż a ć za przej
ściowe m iędzy zwierzętami ciepło-a zim- nokrwistemi, mianowicie stekow ców (Mo- notremata). Profesor fizyologii na u niw er
sytecie w Melburnie, C. J . Martin ogłosił I niadawno s tu d y m n bardzo ciekawe pod ty m względem *).
Szczególniej ciekaw y jest T achyglos- sus aculeatus, zasługujący na większą u w a gę, niż dziobak, ponieważ posiada d a le ko pierwotniejsze cechy. Samica, j a k wia
domo, znosi jedno tylko jaje, otoczone pergam inow ą powłoką, k tó re nosi w w or
ku lęgow ym . W y lę g a ją c e się młode p o zostaje w nim, karm iąc się m lekiem m a
tki.
T e m p e r a tu r a właściwa te m u zwierzęciu wynosi 28°, jest zatem niższa o 10° od te m p e ra tu ry ciała ssaków łożyskowych.
Zwierzę to pod w zględem regulacyi cie
pła j e s t bardzo upośledzone, ponieważ skóra j e g o pozbawiona gruczołów po to w ych, a o d ruch y , w y w o ły w a n e przez n e r
w y naczynic-ruohowe, mało rozwinięte.
Z chwilą, gdy te m p e ra tu ra spada poniżej 5°, T achyg lo ssus zapada w sen zimowy;
podczas hibernacyi, k tó ra trw a cz te ry miesiące, te m p e ra tu ra jego ciała zaledwie o kilka dziesiątych stopnia przewyższa t e m p e ra tu rę środowiska.
Odporność tego ste k o w ca na ciepło w a h a się w gran ic ac h 10 stopni. W razie pod
niesienia się te m p e ra tu ry powietrza po wyżej 85° odczu w a już cierpienie, gdyż brak w yziew an ia skórnego nie może
') C. J. M artin. T herm al a d ju ste m c n t and re sp ira to ry exch an g c in m onotrem es and m arsu- pials. (P iliło ś T rans, lto y a l Soc. of. London, Ser.
B. t. 195, str. 1 — 37, 1902).
zastąpić częstem oddychaniem. Jeżeli jest na wolności, to wygrzebuje sobie no
rę w ziemi, gdzie się chowa i wychodzi jedynie w nocy. Jeżeli przeszkodzimy mu- ukryć się pod ziemią, to tem p e ra tu ra ciała raptownie podnosi się d > 38° i na
stępuje śmierć. Tachyglossus aculeatus jest więc zwierzęciem o stałej teinpeiatu- rze ciała tylko do p ew n eg o stopnia.
Dziobak (P la ty p u s anatinus) jest zw ie
rzęciem daleko lepiej przystosowanem i doskonalszem, j a k się zdaje, z punktu widzenia regulacyi termicznej, co być m o że, zawdzięcza życiu wodnemu. Samica znosi je d n o lub dwa j a j a w swojej norze, gdzie wysiaduje je na wzór ptaków , do
póki nie wylęgną się młode i poczną ż y wić się mlekiem matki.
T em p era tu ra ciała dziobaka przewyższa nieco tem pe ra turę Tachyglossus aculeatus (29—-30); jest on obficie uposażony w g r u czoły potow e, skutkiem czegom oże walczyć z ciepłem znacznie dłużej, niż ten ostatni.
Zdolności szybkiego oddychania jest p o zbawiony, pomimo to jednak tem pera
tu ra je g o pozostaje wybitnie stała.
W edług badań prof. M artina pod wzglę
dem te m p e ra tu ry ciała workowate (Mar- supialia) zajm ują miejsce pośrednie mię
dzy stekow cam i (Monotremata) a ssakami łożyskowemi. T e m p e ra tu ra właściwa zw ie
rzętom w orkow atym je s t o je d e n lub dwa stopnie niższa od te m p e ra tu ry tych ostat
nich; waha się ona zależnie od g a tu n k u od 36° do 37°. Dydelfy posiadają gruczoły poto
we, a nadto m ogą szybko oddychać w ra zie podniesienia się tem peratury . Regula- cya więc ciepła o d b y w a się u nich le-
| piej, niż u stekow ców , lecz zarazem go
rzej, niż u ssaków łożyskowych, m am y przeto stopniowanie, poczynając od kol
czatki do dziobaka, a od tego ostatniego do dydelfów i wreszcie do ssaków łoży
skow ych. m
* * *
Z apoznaw szy się pobieżnie z obyczaja
mi Tachyglossus, przekonaliśmy się za
razem, jak mało zabezpieczone je s t to zwie
rzę od zmian te m p e ra tu ry otoczenia. W ra zie obniżenia się te m p e ra tu ry poniżej 5°
zapada w sen zimowy, g dy zaś tem-
| p e ra tu ra środowiska przew yższa 35° po-
JSs 21 W S Z E C H Ś W I A T 3 2 5
grąża się, podobnie, jak wiele in
nych zw ierząt zim nokrwistych, w sen letni. A więc sen zimowy i letni są to także środki, do których także zwierzę ucieka się, aby uniknąć zmian te m p e ra tury, k tó ry c h organizm znieść nie może.
Zjawisko to, prawdopodobnie, nie zawsze istniało i, ab y je zrozumieć, musimy zrobić wycieczkę w dziedzinę paleontologii.
W iem y, że początkowo, od czasów epo
ki paleozoicznej, kulę ziemską zamieszki
wały ty lk o organizm y morskie, łatwo więc zrozumieć, że wówczas nie p o trze
bowały one produkować ciepła. N aw et obecnie te m p e ra tu ra środowiska m o rsk ie
go w aha się tylko między 25° (tem p eratu ra powierzchni) a 0n (te m p era tu ra głębin).
Prawdopodobnie morza pierw otne pod względem te m p e ra tu ry nie bardzo różniły sio od mórz obecnych, a jeżeli przypad
kowo tem p e ra tu ra na powierzchni wód podniosła się wyżej 25°, to zwierzętom morskim należało tylko opuścić się o kilka m etrów głębiej, aby znaleźć tempe- peraturę odpowiednią dla siebie.
Na lądach, przynajm niej obecnie, warun ki klimatyczne są bardzo różnorodne, po
nieważ te m p e ra tu ra atmosfery podlega znacznym wahaniom, wynoszącym 60°
i więcej (od — 20° do -j- 40° np. w pasie umiarkowanym). Lecz w epoce, gdy pier
wsze organizmy zamieszkały lądy stałe, zmiany stosunków klim atycznych były nie lak znaczne, może n a w e t minimal
ne: Mamy niezbite dowody, że w epoce drugorzędowej n a w e t w okolicach pod
biegunowych istniała nadzwyczaj bujna i wspaniała roślinność drzewna: wobec te
go, oczywiście, musiała panow ać je d n o stajna tem p e ra tu ra od rów nika, aż do okolic a rk ty c zn y c h .
Atmosfera wówczas ustaw icznie zawie
rała olbrzymią ilość pary wodnej, co s p r z y jało rozpraszaniu się ciepła słonecznego 1 większemu ujednostajnieniu te m p e ra tu ry> niż obecnie. Na ląd ach,' mało jeszcze podówczas wzniesionych nad poziom mo
rza, śniegi i lody były nieznane.
W takich to w a ru n k a c h żyły nietylko pierwsze lądowe zw ierzęta bezkręgowe, produkujące wogóle mało ciepła, lecz i pła
zy — stegocefale okresu węglowego i di-
nosaury okresu jurajskiego; te ostatnie s t a nowią najwyższy punkt rozwoju zwierząt zimnokrwistych.
Lecz od tej chwili historyi globu n a szego warunki życia zwierząt lądowych poczęły się zmieniać. W yspy łączą się, aby utw orzyć lądy stałe, atmosfera zaś osuszając się, podlega znaczniejszym wa
haniom tem peratu ry. Zjawiają się pier
wsze ssaki okryte sierścią i pierwsze p t a ki, poler) te piórami, pewni świadkowie istnienia ty c h zmian. W okolicach, j e d nak, leżących w jednakow ej odległości od równika i b ieguna tem p e ra tu ra pozo
staje jeszcze dość wysoka aż do końca okresu trzeciorzędowego.
Wówczas, według wszelkiego prawdo- dodobieństwa, występuje nareszcie hiber- nacya, jako środek, pozwalający niektó
rym zwierzętom przetrw ać chłody naszych zim. Zapadanie w sen zimowy nie jest bynajmniej wyłączną własnością niektó
rych ssaków, jak np. sorka, wiewiórki, jeża, nietoperza i t. d.; przeciwnie, jest ono jeszcze bardziej rozpowszechnione po
śród zwierząt zimnokrwistych.
Cz. Statkieicicz.
(Dokończenie nastąpi)
ORGANIZM Ż Y W Y
JA K O CZYNN IK CHEMICZNY; RZUT OKA NA N IE K T Ó R E ZAGADNIENIA
F O T O S Y N T E Z Y W ROŚLINACH.
Przepuszczając dwutlenek węgla przez roztwór octanu uranu na świetle słonecz- nem, Bach otrzym ał osad wódziami dwu
tlenku i tlenku uranu z domieszką mini
malnej ilości dwutlenku uranu; powstanie tego ostatniego tłum aczył działaniem fo
tolizy dwutlenku węgla wraz z aldehy dem mrówkowym; żadnych pewnych do
wodów co do powstania aldehydu nie otrzym aliśm y od niego. W następnein badaniu, ogłoszonem w tym samym roku, jako katalizator została użyta d w um ety- loanilina; bezwodnik węglowy był prze
puszczany przez roztwór siarczanu tej za
sady w świetle słonecznem; o pow staniu aldehydu mrówkowego sądzono na pod
stawie koloru produktu (czterom etylodw u-
W S Z E C H Ś W I A T JNo 21
aminofenylomet.au') podczas utleniania (od
czyn Trilla); szczegóły m ożna znaleźć w oryginale. Po pięciu la ta c h Bach ogło
sił następnie, że d w u tlen e k węgla odtlenia się i tw o rz y się p ew n a ilość a ld e h y d u m rów kow ego (próby m etylenoanilinow a i m etylenotetram inow a). T egoż roku fo- toliza b e zw o dn ika w ę glow ego w obecno
ści o cta n u uranu była po w tórzona w świetle fioletowem i znów było stwierdzone utw o
rzenie się aldehydu m rówkowego.
W yniki te doświadczeń Bacha przedo
stały się do lite ra tu ry biochem icznej, lecz aż do ostatnich czasów nie zwrócono na nie należytej uwagi. Doniosłość zag ad
nienia doprowadziła je d n a k do p ow tórze
nia badania; stan obecny wiadomości do
ty c z ą c y c h tej sp raw y zasadniczej jest dość jeszcze nieokreślony, o ile zwrócimy uwagę n a dowody czysto chemiczne.
Przedew szystkiein, odtlenienie bezw od nik a w ę glow ego wszelkiemi możliwemi dotąd środkam i zawsze doprowadzało ty l
ko do utw orzenia kw asu m ró w k o w eg o.
Doświadczenie B a c h a ze związkiem palla
du z wodorem nie było powtórzone.
Zgodnie z Moissanem tak i odtleniacz jak wodorek potasu daje ty lk o kw as m rów kowy. S y n te z a kwasu m rówkowego z bez
wodnika w ęglow ego i wodoru zapomocą cichych w yładow ań e le k try c z n y c h była w y k o n a n a trzynaście la t te m u przez Bro- dyego, obecnie zadanie to znajduje się w rękach Locha, k tó ry obiecuje podzielić się nowem i wynikami. Lecz nawet, jeżeli zgodzimy się, że pom iędzy cichem w y ła dowaniem a energią słoneczną promieni
stą, ja k o czynnikam i endotermicznemi, jest p e w n a analogia, nie sądzę pomimo tego, by udało się na podstawie do ty ch c z a so w y c h w yników z tego źródła o trzy m ać określone dane co do procesu fo to sy n te zy. J u ż daw no wiadomo, że podczas działania cichego wyładow ania o dbyw a się d y s o c y a c y a i elektroliza. Można oczywiście oczekiwać, że m ieszanina bez
wodnika w ęglow ego i p a ry wodnej da ja
ko p ro d u k ty swego rozkładu tlenek węgla i wodór; u sta lo n y m j e s t również fakt, że te o statn ie w takich w aru n kach tw orzą aldehyd. W s ty c z n iu roku ubiegłego pod w pływ em światła ultrafioletowego z bez
wodnika węglowego otrzym ano częściowo tlenek węgla i tlen. Lecz zasadniczym wa
runkiem takiego rozkładu j e s t stan suchy gazu, o czem, oczywiście, mowy być nie może w fotolizie bezwodnika węglowego w częściach zielonych zarówno żywej jak i martwej rośliny. W kieru n k u fotolitycz- nego powstania aldehydu m rówkowego niezależnie od czynnika „życiow ego” do
świadczenia Bacha niedawno były po
wtórzone przez Eulera, któ ry otrzymał wyniki ujemne z temi samemi k a ta liz a to rami — octanem u ranu i dwumetyloa- niliną; z tego w yprow ad za 011 wniosek, że katalizator, pełniący czynność odtle- niacza fotochem icznego dw utlen ku węgla dotąd nie je s t znaleziony. Z drugiej stro
ny U sh e r i Pristley w swej pracy zazna- : czają, że m ogą potwierdzić w yn iki otrzy
m ane przez B acha w kierunku utw o rze
nia aldehydu zarówno j a k i dwutlenku wodoru w razie stosow ania octanu uranu.
J e s t tli o czyw ista sprzeczność w samych faktach; należy poczekać na wyniki n a stępnych prac doświadczalnych. Lecz je-
i żęliby n a w e t otrzym ano wyniki dodatnie, i aldehy d m rów kow y w końcu stałby
j się owocem fotolitycznego rozkładu dwu
tlenku w ęgla w obecności octanu uranu, I możliwem je s t jeszcze zaprzeczenie, pole
gające na tem, że w procesie bierze udział sól kw asu organicznego i że alde
hy d może utw orzy ć się z fotochemiczne
go rozkładu kw asu octowego. Myśl ta może nasunąć się każdemu, kto k ry ty c z nie analizował doświadczenia Bacha. Usher i Pristley starali się odeprzeć tego rodza
ju zarzuty przez zastąpienie octanu ura
nu przez związki siarkowe, lecz d o ty c h czas w ten sposób otrzym ano tylko kwas I m rówkowy. Dopókąd nie zostanie roz- j strzygnięte sposobem laboratory jnym to
| zagadnienie, dopuszczalne je s t twierdze
nie szczególnie z uwagi na niedawne do
wody fizyologiczne, że s y n teza węglowo
danów w roślinach bierze początek od aldehydu mrówkowego. Cała praca F i
schera nad sy n te z ą heksoz może b y ć roz
p a try w a n a jak o udowodnienie teg o po
glądu. Lecz skoro tylko staram y się wniknąć w szczegóły procesu, zaczynamy błąkać się w królestw ie hypotez. Z tego
M 21 W S Z E C H Ś W I A T 327 można w yprowadzić przypuszczenie, że
roślina żyw a ja k o czynnik chemiczny jeszcze wzbogaci naukę chemii pownemi bardziej zasadniczemi podstawami. Nieza
leżnie od tego, że cukry syntetyczne nie są czynne pod względem optycznym , od- razu narzucają się nam "n astęp u jące p y tania: co w yw ołuje w roślinach polimery-
zacyę, t. j. przemianę aldehydu w cukier?
jakie fazy przechodzą związki na drodze ku ukończeniu syntezy? Chcąc odpowie
dzieć na tego rodzaju pj tania, nie należy zapominać, że możliwem jest w każdem stadyum działanie enzymów. W pracowr- niach nieznany jest odczynnik organiczny, wyw ołujący przem ianę aldehydu w cu
kier, przem iana ta dotychczas dokonyw a
na była zapom ocą tlenków metalów, wo
dorotlenków i soli. W ty m kierunku na
leży zwrócić uwagę na niedawne doświad
czenia E u lera nad wpływem tlenków róż
norodnych metali na roztwory wodne aldehydu. Zgodnie z twierdzeniem Ushera i Pristleya, w liściu asymilującym czynność kondensatora~aldehydu spełnia żywa pro- toplazma. D ow odzenia ich w ty m kierun
ku, zarówno j a k i oo do istnienia enzy
mu, zdolnego do rozkładu dwutlenku wo
doru, w yd ają się słusznemi, lecz sam wniosek, jeżeli w ostateczności odpow ia
da istocie, przenosi tajemnicę powstania węglowodanu na protoplazmę. Powstanie cukru z ald e h y d u mrówkowego na pod
stawie teg o poglądu j e s t rezultatem „syn
tezy p r o to p la z m a ty c z n e j”. Lecz jeżeli tak jest w istocie, to roślina żywa nastręcza chemikom jeszcze możliwość znalezienia związku organicznego, zdolnego do za
miany aldehydu mrówkowego w cukiei.
Dob rze znany j e s t fakt, że aldehyd łatwo kondensuje się ze wszystkiemi typam i związków organicznych, włącznie z biał
kiem; lecz w żadnym z produktów kon- densacyi obecność jakiegokolwiek cukru nie została dowiedziona.
Hypotezę form aldehydową Baeyera mo
żna uw ażać za p ie rw s z ą poważną zdo
bycz dla fizyologii roślin ze strony czy
stej chemii. Popraw iona h y p o tez a E rltn - m eyera w 1877 r., który zwrócił uwagę na powstanie pomiędzy tem i reakcyam i dwutlenku wodoru, może być uważana
za następną zdobycz chemiczną. Co do tyczę związków stojących na granicy p o między aldehydem m rówkowym a w ęglo
wodanem, gdzie drogowskazem są dla nas tylko hypotezy, nie bez wartości są nie
dawnie obserwacye, odkrycia i przypusz
czenia teoretyczne, podane przez chemi
ków dla potwierdzenia lub zaprzeczenia fizyologii roślinnej. E. F isch e r w 1890 r.
podał przypuszczenie, że należałoby mo
że w zielonych częściach rośliny szukać tryozy glicerozy. Gliceroza, jak obecnie wiadomo j e s t mieszaniną aldehydu gli
cerynowego i dwuhydroksyacetonu; wr ro
ku 1897, Pilati wskazał pewne możliwe stadya utwTorzenia fruktozy z glicerozy:
nasamprzód — przejście do aldehydu gli
kolowego a następnie glicerynowego.
CHjjOH
CH„0 CH„01I |
' — ♦ | + C 1 L O — * CH.OH
C H , 0 CHO ' |
CHO Oprócz tego — do dw uhydroksyacetonu:
CHa (OH)
CH„OH |
;c = o —» c = o
CH„OH |
CHS (011) Następnie przypuszczać należy, że al
d eh y d i keton zamieniają się na fruktozę:
CH2(OH) . CH(OH) . CHO + CHs(OH) . =
j= CO . CHjfOH) = [CH2(OHV]3 . c o . =
= CH,(OH).
Pogląd ten popiera wiele danych n a tu ry chemicznej, lecz nie znajdziemy na korzyść jego żadnego dowodu fizyologicz- nego. Aldehyd g lic e ry n o w y pochodzenia biologicznego znany jest ja k o w'ynik funk- cyj życiowych pew nych gatu nk ów Ba- _ cillus i Tyrothrix w roztworach, zawiera
ją c y c h mannit; dw uhydro ksy aceton o trzy m a ć 'm o ż n a jako produkt działania Bacte- rium xylinum na glicerynę lub dekstrozę.
Lecz zarówno aldehyd glikolowy jak i gli
cerynow y, jako też dw uhydroksyaceton lub jakikolwiek cukier trójatomowy dotąd nie zostały znalezione w szeregu produk
tów roślinnych. Nieobecność ich może wskazywać, że katalizator żywy pracuje zbyt szybko i dlatego nie można u w i
docznić faz przejściowych; albo można przypuszczać, że niema zupełnie związ-
328 W S Z E C H Ś W I A T JSl> 21 ków p rzejściow ych i że a ld e h y d m ró w k o
w y polim eryzuje się bezpośrednio w cu- kier-poliozę; lub wreszcie — że nasze obecne m e to d y chemiczne n ie są zdolne do odkrycia faz przejściow ych. Pomimo to jed n a k istnieje co do procesu przebie
gającego w roślinie żywej hypoteza, za
wierająca w sobie szereg przypuszczeń, z a sług u jąc yc h na po w ażną u w ag ę ze strony fizyologów, ponieważ je s t ona w o
góle chemicznie dobrze uzasadniona, O d d a w n a wiadomo, że forinoza otrzy
m ana z a ld e h y d u m rów kow ego w n a stępstwie skondensow ania go wapnem j e s t związkiem trz e ch lub czterech cukrów,
wśród k tó ry c h znajduje się i - fruktoza i (a - akrozą). W iadom o również, że gli- I oeroza może uledz p o lim eryzacyi pod wpływem łu g u i tw orzy związek, z a w ie rający i - fruktozę. W yjaśn io n o również, że aldehyd glikolow y również łatw o p o lim eryzuje się i daje mieszaninę a i (3 - akrozy. Oprócz teg o n iek tó re ważne ogniwa w łań c u c h u s y n te z y chemicznej zapełnione są przez Eulerów , którzy p o siłkowali się bardziej s u b te ln y m niż ługi k a ta liz a to re m —w ęglanem wapnia, i o trz y mali bezpośrednio z a ld e h y d u m rów ko w e
go zarówno aldehyd glikolow y jak i dwu- h y dro ksy a c e to n. Dowiedli oni również, że. za p r o d u k t tej p o lim ery z a cy i należy uw ażać p e n to z ę i - arabinoketozę. Ma
m y tu ze stro ny chemii n o wą zdobycz dla fizyologii roślin. N a tu ra ln a 1 - ara- binoza j e s t to aldoza, równie j a k —s y n t e tyczna d - arabinoza. A rabinoketoza j e szcze nie z ostała znaleziona w szeregu p rod uk tó w roślinnych, lecz m oże w arto je j poszukać ze względu n a syntezę Eulerów . A zatem droga lab o ra to ry jn a od ald eh yd u m rów kow ego dó fruktozy j e s t zupełnie jasna. P o z o sta je tylko po wiązanie a ldehy du m rów kow ego z b e z wodnikiem w ęglowym z ap om ocą j a k ie j
kolwiek m eto d y fotolitycznej, nie w z b u dzającej ż a d n y c h wątpliwości — znalezie
n ia takiej m etody należy oczekiwać wcześniej lub później — żeby orzec, że ła ń c u c h ogniw s y n te z y chemicznej zu
pełnie j e s t zakończony. G d y b y , n a s tę p nie, w o g n isk a c h fo to s y n te ty c z n y c h liści zielonych udało się o d k r y ć aldehyd g liko
lowy, glicerynowy lub dwuhydroksyace- ton, musielibyśmy wówczas powiedzieć, że procesy laboratoryjne i życiowe mają jed e n i ten sam kierunek; różnica (i po
dług ogólnego zdania bardzo poważna różnica) polegałaby tylko n a istocie k a talizatora i dotąd niezachwianie odmien
nym c h arakterze działania optycznego.
Lecz skoro zechcem y od fruktozy iść dalej po drodze syntezy, wówczas przeko
na m y się, że roślina ż y w a w swej pracy syntety cznej rychło p ozostaw ia daleko w tyle w szystkie nasze środki chemiczne.
Zmuszeni jesteśm y coraz częściej uciekać się do hy p o tez i przypuszczeń. Nasam- przód winniśmy uporać się z trudnościa
mi, polegającemi na tem, że pierw szym węglowodanem, do którego proces foto- s y n te ty c zn y prowadzi, je s t c u k ie r trzcino
wy. W liściu zielonym oprócz sacharo
zy i fruktozy znajduje się również dek- stroza i maltoza. Zam iana fruktozy w dek- strozę (i inne cukry) następuje bardzo łatwo pod wpływem ługu.
Ten fakt uzasadnia przypuszczenie, że, jeżeli pierwszym produktem syntezy jest fruktoza, to dekstroza może utworzyć się z niej drogą izomeryzacyi.
Zadanie, które nasu w ają w danym ra zie chemikom rośliny żyw e, polega na znalezieniu w nich związków organicz
nych, k tó re pe łniłyby czynność ługów (alkalii) w procesie izomeryzacyi. Z fru k
tozy i dekstrozy, drogą kondensacyi i hy- dratacyi może powstać sacharoza, lecz synteza ta nie została jeszcze dokonana w labora torya eh. Z drugiej strony m alto
za, która podług wszelkiego praw dopodo
bieństwa tworzy się skutkiem kondensa
cyi dwu cząsteczek dekstrozy, m ogłaby zapewne uledz syn tezie zarówno przez działanie na dekstrozę kwasu solnego jak i pew nych enzymów (E. P. Arm strong, Proc. Koy. Soc., series B. 76. 592). N a stęp nie przejście od dwunastu atomów węgla w cukrze do takich węglowodanów, ja k kro
chmal i celuloza p ra k ty c z n ie ziścić się może ty lko w dziedzinie iizyologii roślin;
chemia, o ile spraw a d otyczę budowy tych związków złożonych, próbuje tylko swych sił i d otychczas nie dokonała ani jednej syntezy.
Xfi 21 W S Z E C H Ś W IA T 32!)
R ozpatrując zagadnienia, ściągające się ! do tego zasadniczego procesu chemicz
nego, k tóry wogóle oznaczany bywa przez termin asy milacya, niezbędnie trzeba, by chemicy bardziej zasadniczo liczyli się ze stroną biologiczną problematu. Główna część procesu polega na powstaniu ma- teryałów do odżywiania żywej protoplaz- my. D o ty c h c za s jeszcze nie dowiedziono, by dw utlenek w ęgla lub aldehyd mrów
kowy same przez się ulegały asymilacyi;
przeciwnie: m.iżna z pewnością twierdzić, że asymilacya w znaczeniu fizyologicznem możliwa j e s t dopiero wówczas, gdy zna
ne są w postaci dogodnej dla protoplaz- my związki, odpowiadające wyższym stopniom ewolucyi chemicznej. Na tej zasadzie zgodnie z poglądem Grtina (Yegetahle physiology, 1900, rozdział X i XI) stanowczo odrzucamy termin „asym i
la c y a ” dla początko w y ch stopni procesu.
Z drugiej strony, j a k już mówiłem, te r
min fotosynteza również j e s t niedopusz
czalny, jeżeli tylko nie zgodzimy się na uważanie fotolizy bezwodnika węglowego za syntezę a ldehydu m rówkowego. Wogó
le, sądzę, że nie należy spieszyć z naszą nomenklaturą, dopokąd nie zostanie wzmoc
niona strona chemiczna te o r ii procesu.
W szystko, co można powiedzieć obecnie, sprowadza się tylko do tego, że rośliny m o g ą rozkładać ten związek na świetle i że za tym procesem następuje szereg syntez, któro nie mają nic wspólnego z bezpośredniem działaniem światła.
Kazimierz Szokalslci.
(Dokończenie nastąpi).
F IZ Y K A W S Z K O L E ŚR ED N IEJ.
'Z a r a z e m k ilk a u w a g o g ó l n y c h o n a u c z a n i u n a u k p r z y r o d n ic z y c h ) .
(Ciąg dalszy).
C. Metoda nauczania.
Ogólnie p rzy ję ty jest. pogląd, że na
uki przyrodnicze wogóle, a w szczegól
ności fizyka, posługują się m etodą czysto indukcyjną, że, wychodząc z obserwacyi 1 doświadczeń, prowadzą do poznania praw ogólnych. Stosownie do tego i n a
uczanie o przyrodzie powinno się prow a
dzić drogą indukcyi. Kto się wczyta w książki i broszury, nauczaniu fizyki po
święcone, ten zobaczy, że zdanie to jest przez wszystkich w ypow iadane. Tak wice-rektor Akademii Paryskiej, p. Liard, mówi: „Trzeba więc było, aby naucza
nie nauk fizycznych stało się doświad- czalnem i indukcyjnem, aby naprzód zwróciło się ono do faktów i aby p rzy zwyczajało powoli ucznia do samodziel
nego spostrzegania, ja k z faktów wypły
wają p ra w a ”. (Conf. du Musee Ped. str.
XIII). W tym samym zbiorku p. L. P o incare pisze: „...doświadczenia zb yt często były wykonywane w nieodpowiedniej chwili; zamiast, żeby miały być umieszcza
ne na początku, następowały one prawie zawsze w końcu, i na tem polegał jeden z najważniejszych błędów n a u c za n ia 14.
Również i fizyk niemiecki Jo h an nes Stark twierdzi: „W nauczaniu fizyki naprzód indukeya, a potem d e d uk e y e ”. Wreszcie w pięknym „W stępie do nauk przyrod
n iczych ” St. K ra m sz ty k a 1) czytamy: „Z na
leżycie tylko prowadzonych doświadczeń w ysnuw a indukeya p ra w a natury. W śei- ślejszem jed na k znaczeniu nazwę prawa zachow ujem y dla takiej jedynie znajo
mości rzeczy, gdy um iemy w yrazić za
leżność ilościową między szczegółami zjawiska, ja k w prawie Galileusza,... de- d u k e y a może mieć jedynie miejsce po indukcyi. Nauki przyrodnicze bynajmniej nie wyrzekają się dedukcyi; posiłkują się
\ wszakże nią wtedy dopiero, gdy indukeya wzniosła je na wysokość, z której już
! pewien obszar objąć m o g ą ”. Zniecierpli-
| wiony czytelnik z a p y ta pewno, pocóż (e liczne cytaty, przecież jest to rzecz sama
! przez się oczywista. J e d n a k często w tych rzeczach na pozór oczywistych tkwią trudności wielkie, a poglądy ogólnie przy
ję te dla tego samego już bywają często błędne, gdyż przechodzą trady cy jn ie z po
kolenia na pokolenie. Spróbujmy więc spojrzeć na rzeczy niezależnie od olśnie
wającego a u to ry te tu t y c h w ybitnych
; uczonych i pedagogów. Spróbujmy roz- j patrzyć jakiś fakt k onkretny, chociażby
') P o radnik dla samouków, część 1-sza. W y
danie drugie, 1901 (str. 32).
W S Z E C H Ś W I A T .M> 21
owe prawa Galileusza, o k tó r y c h m ow a w „ P o ra d n ik u “. Najlepszem źródłem, skąd m ożem y zaczerpn ąć wiadomości o ich powstaniu będzie niew ątp liw ie „Me- c h a n ik a “ Macha. P ozw olę sobie n a m a łą d ygresy ę i prze tłu m a cz ę odpowiednią k a rtk ę ‘); jest ona j e d n ą z c iek aw szy ch w te m cenneifl dziele.
„Pismo „Discorsi e dim ostrazioni ma- tem a tic h e" , w któ re m Galileusz z a k o m u nikował pierwsze badanie z dziedziny d y n am iki o p raw a ch spadku, ukazało się w 1648 r. Duch no w ożytny, k tó re g o zwiastuje Galileusz, wyraża się od razu w tem , że nie p y t a się on: dlaczego cia
ła ciężkie spadają, lecz — zadaje sobie py tanie, jak spadają ciała ciężkie, w edług jak ie g o p raw a porusza się swobodnie s p a dające ciało. A by tedy znaleźć to praw o, obiera on sobie t a k ą drogę, że czyni różne przypuszczenia; nie po p rzestaje na nich jed n a k całkowicie, j a k A ry sto te le s, lecz próbuje dowiedzieć się d ro gą do
świadczeń, czy są prawdziw e, t. j. s p r a wdza ich słuszność.
„Pierw szy pogląd, k tó ry mu się nasu w a j e s t następ ujący. W ydaje m u się możli- w em przypuścić, że sp a d a ją c e ciało t a k się porusza, iż szybkość j e g o w zrasta ciągle, w k ażd ym m omencie, że staje się ona podw ójną po przejściu podwójnej, p o trójną po przejściu potrójnej drogi, k ró tk o mówiąc, że osiągnięte szybkości w z ra sta ją proporcyonalnie do dróg w y konanych. Zanim sprawdzi to p rz y p u s z czenie zapom ocą e k sp ery m en tu , ro zw a ża on j e logicznie i tu się wikła we wniosku b łędnym 2).
„Kiedy się Galileuszowi zdaje, że to przypuszczenie nie da się utrzym ać, c z y ni drugie, w e d łu g k tó re g o m ianowicie osią
g n ię ta szybkość je s t p ro p o rc y o n a ln a do czasu spadku. A zatem, kied y ciało s p a da z p ocz ątk u po raz pierwszy, w ciągu p ew nego czasu, a później pow tórnie w cią
gu p o d w ó jn e g o czasu, to m a 0110 w d ru gim w y p a d k u osiągnąć dw a razy w ięk szą szybkość, niż w pierw szy m . Nie znalazł
0 E. Mach. Dic M echanik. C zw arte w ydanie, 1901 (str. 129).
2) P rzepuszczam k ilk a n a ś c ie w ierszy.
on sprzeczności w t y m poglądzie; p rze
szedł w ted y do zbadania drogą e k s p e r y m entu, czy to założenie można pogodzić z obserw owanem i faktam i. T rudno było bezpośrednio sprawdzić przypuszczenie, że osiąg nięta szybkość j e s t p ro p o rc y o n a l
na do czasu spadku. Z a to łatwiej było zbadać, według jak iego praw a rośnie dro
g a w zależności od czasu; d latego też w yprow adził on ze swego założenia zw ią
zek pom iędzy drogą a czasem spadku, i zależność t a została p od dana próbie ek sp ery m en tu . To w yprow ad zen ie jest proste, poglądowe i zupełnie poprawne.
P ro w a d z i 011 prostą linię i bierze na niej odcinki, które mu w y obrażają czas mi
niony. Na końcach tej również prostej p row adzi prostopadłe (rzędne), i te w y o b ra ż a ją osiągnięte szybkości. A za
tem jak ik o lw ie k k a w a łe k OG linii OA oznacza czas spadku, któ ry u płynął i przy
n ależn a do teg o p u n k tu prostopadła GH o siągniętą s z y b k o ś ć 1).
„ Jeż e li zwrócim y u w a g ę n a przebieg szybkości, to z a u w a ż y m y wraz z Galile
uszem co następuje. Jeżeli ro zp a trz y m y m o m ent C, w k tó ry m u płynął czas OC ró w n y połowie OA, to ujrzym y, że szyb
kość CD stanow i też połowę ostatecznej szybkości AB.
„Jeżeli znowu ro zp a trz y m y dw a m om en
ty E i G z k tó ry c h je d e n p op rzed za m o
m e n t C, drugi zaś po nim następuje i o b a d w a znajdują się w jednakow ej odeń odległości, to przekonam y się, że szy bk ość HG o tyle p rzew yższa średnią szy bk ość CD, o ile E P w tyle za nią zo
staje. Dla każdego m o m e n tu p rze d C znajdzie się odpowiedni, t a k samo odleg
ły po C. A zatem, co się zapóźniło w pierwszej połowie w porów naniu z j e d n o sta jn y m ru c h e m o połowie szybkości ostatocznoj, to się z y sk a w drugiej poło
wie. M ożem y uważać, że droga spadku z ostała w y k o n a n a ru ch e m jed n o sta jn y m o połowie szybkości ostatecznej. Jeżeli więc z ałożym y , że o s tateczna prędkość je s t p ro po rcy on alna do czasu sp adania t,
') P om ijam y tu p ro sty ry su n ek , który czytel
n ik bez trudu sobie odtw orzy z p odanych szcze
gółów .