• Nie Znaleziono Wyników

[Tom XXVI.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "[Tom XXVI."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

.V, 12 (1294). W arszawa, dnia 24 m arca 1907 r. [Tom XXVI.

TYGODNIK P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N I C Z Y M .

PRENUMERATA „WSZECHSW1ATA“ . W Warszawie: rocznie rb, 8, kw artalnie rb. 2.

Z przesyłką pocztową: rocznie rl>. 10, półr. rb. 5.

PRENUM EROW AĆ MOŻNA:

W Redakcyi W szechśw iata i we wszystkich k się­

garniach w k raju i za granicą.

Redaktor W szechśw iata przyjm uje ze sprawam i redakcyjnemi codziennie od godzi­

ny 6 do 8 wieczorem w iokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118. T e l e f o n u 83L 4,

ZNACZENIE N IE K T Ó R Y C H FERMENTÓW W U S T R O J U Ż Y W Y M ').

Najważniejszym bezsprzecznie czynni­

kiem w przemianie m ateryi są fermenty.

Czy to w organizmie żyw ym , czy poza nim dają pobudkę do rozszczepiania skom­

plikowanych, a w 'stanie bardziej chwiej­

nej równowagi znajd u jący ch się połączeń na połączenia prostsze o równowadze dalszej, przyczem ich energia chemiczna przechodzi w energię innej n atu ry, a (,o v.a tein idzie, ciała powstałe przedsta­

wiają niniejszą wartość kaloryczną niż te, 2 których p o w sta ły ,— same zaś ferm enty

■ne wchodzą w żadne połączenia z roz- ktadanemi ciałami.

1‘ermenty wogóle dzielono według za­

patrywań P a s te u ra na nieuorganizowane 1 "organizowane. Mikroorganizmom, któ-

" Jako przejaw swego życia pow odują

">żej wspomniane przem iany, a drożdżom Wzedewszystkiem n adano nazwę fermen- ' u°rganizowanych. P ro d u k to m zaś i'1 ''•'■iniany chemicznej w obrębie komó-

•(•,.! ''pl;lera^ odczytany na posiedzeniu naukowem ''' *'il‘li°teki ucz. wydziału lekarskiego Uniwcr-

• Q[u Jagiellońskiego.

rek, k tó ry c h działanie nie je s t wprost złączone z życiem tychże komórek, które przeciwnie dopiero wydzielone z komórki są w stanie w minimalnej ilości rozszcze­

piać bardzo wielkie ilości innych substan- cyj, nadano nazwę ferm entów nieorga- nizow anych czyli enzymów (według Kiih- nego). F e rm e n t więc w ścisłem tego słowa znaczeniu, miał b y ć kom órką żyjącą, e n ­ zym, przeciwnie, produktem komórki, jej wydzieliną, k tó ra może przeżyć kom órkę m acierzystą i działać niezależnie od niej.

Liebig jednak w r. 1870 w ykazał, że niek tó re z uorganizowanych fermentów Pa ste u ra mogą b y ć wyosobnione z kom ór­

ki m acierzystej i że działają niezależnie od życia komórki. Później M arya Manas- sein w ykryła, że cukier ferm entow ać może bez udziału drożdży, a tylko za do­

daniem soku wyciśniętego z drożdży.

Buchner potwierdził to i enzym w ydoby­

ty nazw ał zymazą. Do ty c h enzym ów P a s te u ra należą w szystkie ferm enty dzia­

łające w organizmie.

Dla ich działania potrzebne są pew ne warunki: 1) przedewszystkiem obecność wody, gdyż w suchem środowisku nie działają zupełnie, 2) odpowiednia rea k e y a otoczenia, 3) odpowiednia tem peratura.

W organizmie żyw ym ferm enty najw ażn iej­

(2)

178 W S Z E C H Ś W I A T M 12 sze znaczenie m ają dla spraw traw ien ia

i oddychania. P o k a r m w prow adzony do ustroju s p o ty k a się kolejno z różnego ro ­ dzaju enzymami; p o k a rm ten u zw ierząt w yż sz y c h składa się z węglowodanów, białek i tłuszczów. W u s ta c h p ok arm y s p o ty k a ją się z z a w a rtą w ślinie p tyaliną, k tó ra skrobię zam ien ia n a am idulinę t. j.

skrobię rozpuszczalną, e ry tro d ek stry n ę, a chro o d ekstryn ę i cukier i to nie na g lu ­ kozę, jak dość długo m niemano, lecz na maltozę (według b ad ań O. Nassego i Me- ringa). T u ta j je d n a k bardzo nieznaczna ilość Węglowodanów zostaje strawiona, reszta kęsu ro z ta rta m iędzy zębam i i w y ­ m ieszana ze śliną, i w ten sposób m e c h a ­ nicznie p rzy go tow ana, zostaje przeniesio­

na do żołądka. T u pokarm t e n s p o ty k a się z dwom a fermentami: pepsy ną i chy- mozyną. P e p s y n a działa t y lk o w razie reakcyi kwaśnej otoczenia. W żołądku m a k u te m u dobre warunki, bo z n a jd u ją ­ cy się u człowieka k w a s solny w ilości 2—3 n a ty siąc n a d a je sokowi żołądkow e­

mu re a k c y ę kwaśną; rów nież i te m p e ra ­ tu ra żołądka j e s t bardzo odpowiednia dla działania tegoż ferm en tu. T ra w i ona białka na album iny i p e p to n y . C hym ozyna, obok niej w soku żołądkow ym z aw arta a dzia­

łająca zarów no w reakcyi słabo-kwaśnej j a k i w obojętnej czy słabo alkalicznej, pow oduje skrzepnięcie m le k a i sernika i straw ienie go. W te n sposób zmieniony przez d o ty ch c z a s n a niego działające czynniki, i wym ieszany dokładnie z sokiem żołądkow ym pokarm prze d staw ia masę o reak cyi kw aśnej, z a w iera ją c ą trochę cukru, b ę d ąceg o p r o d u k te m rozszczepie­

nia skrobi przez ptyalin ę, dalej p ro d u k ty straw ien ia białka, i resztę nienaruszonych jeszcze części pok arm ów , i przeno si się j a ­

ko* t. z. chymus do j e l i t a cienkiego. I t u ­ taj n iestraw io n e jeszcze zupełnie w ę g lo ­ w odany i białka j a k i n ietk n ię te do tego czasu tłuszcze zostają rozszczepione. Tu bowiem c h y m u s s p o ty k a się przedewszyst- kiem z sokiem trz u stk o w y m , zaw ierają­

cym trz y ferm enty: t, j. 1) am ylopsynę, 2) trypsynę i .3) steapsynę. A m ylopsyna, p o k rew n a ptyalinie, choć z nią nie iden­

tyczna, działa bardzo energicznie w te m ­ pe ra turz e 37—40° C na skrobię i zamienia |

j ą na izomaltozę i maltozę i w niewiel­

kich ilościach n a glukozę. Glukoza, o ile powstaje, zawdzięcza swe powstanie ja­

kiejś obecnej tu praw dopodobnie inwer- tynie.

T ry p sy n a, enzym tra w ią c y białko, róż­

ni się od p e p s y n y tem , że podczas gdy ta m ta działa w roztw orach kwaśnych, ta działa w słabo alkalicznych lub obojęt­

nych. J a k o p ro d u k ty straw ien ia białka p ow stają tu albumozy, peptony, leucyna, tyrozyna, kwas a sparaginow y. Trzeci ferment, steapsyna, posiada zdolność pod­

wójną: em ulgowania tłuszczów i rozszcze­

piania ich na glicerynę i k w a s y tłuszczo­

we, k tó re zmydlają się następnie. Żółć obecna w jelicie cienkiem m a tylko małą zdolność rozpuszczania tłuszczów, w wię­

kszym stopniu zdolność po tęgo w an ia wła­

sności rozszczepiania ste a p sy n y (Nencki).

Te wyżej wspomniane ferm enty znaj­

dują się nietylko w przewodzie pokarmo­

wym. Sehroder, Ascoli i Bonfanti z suro­

wicy krw i wydzielili ferm enty rozszcze­

piające cukier, E rb e n zaś we krwi, zwłasz­

cza w razie leukemii, wyosobnił fermen­

t y analogiczne z p e p sy n ą i trypsyną, a które według niego pochodzić m ają z leu­

k o c y tó w neutrofilowych.

Nie mniejsze znaczenie niż te powodu­

jące traw ienie ferm enty m ają dla ustroju t. z. ka talizatory.

K a ta liza to ry są to substaneye, które przez sw ą obecność powodują przyspie­

szenie lub zwolnienie przebiegu już będą­

cej w to k u reakcyi, nie wchodząc same w reakcyę, ani nieprzechodząc w jej pro­

dukty . J u ż Menschutkin obserwował, że w świecie nieorganicznym pew ne reakeye przebiegają z różną szybkością, zależnie od tego, w jakim znajdują się roztworze.

Ostwald uw aża tu działanie rozpuszczal­

nika za katalityczne, o ile oczywiście on sam przy tem nie ulega zmianie.

Znane je s t powszechnie zjawisko, że w ydzielający się podczas rozpuszczania metali w kwasie azotowym kwas azota­

wy znacznie przyspiesza rozpuszczanie.

T a k miedź, rozpuszczająca się bardzo tru­

dno w kw asie azotow ym, rozpuszcza si?

daleko łatwiej w kwasie, w k tó ry m przed chwilą m etal rozpuszczano.

(3)

W S Z E C H Ś W IA T 179 Zjawiska te, bądź oo bądź ciekawe, spo-

vkaj;j się z różnemi tłum aczeniam i. I tak Śerzelius tłumaczył katalizę w ten spo- ,11). że katalizator ju ż przez swą obec- ośr może pobudzić nieczy nne w danych arunkach po w in ow actw a chemiczne, i, mieniając przy te m w zajem ny stosnnek tomów do siebie w ciałach na siebie zialających, przyspiesza toczącą się re- kcyę. Euler, wychodząc z założenia, że

•szystkie reakcye są sprawami toczące- ii się wśród jonów, i że ich szybkość za- żv od koncentracyi działających na sie^

ie jonów, sądzi, że k a ta liz a to r właśnie mienia koncentracyę w chodzących w grę nów, i w ten sposób zm ienia szybkość rzebiegu reakcyi.

Zależnie od tego, czy d an y k a ta liz a to r rzyspiesza, czy opóźnia reakcyę, dzieli­

ły je na pozytyw ne i negatyw ne.

Katalizatory m ają też niezmiernie waż- e znaczenie w organizmie.

Już Ostwald zauważył, że zasadnicza zynność ustroju ż yw ego, t. j. uzyskanie la niego koniecznej • energii chemicznej rzez spalanie n a koszt tlenu atmosfe- 'cznego, byłaby niem ożliwa bez dziala- ia jakiegoś katalizatora, tlen bowiem w emperaturze takiej, j a k ą m a organizm, ardzo leniwo łączy się z czemkolwiek, więc bez przyspieszenia tej reakcyi trzymanie życia b y ło b y niemożliwe, wierdzenie Ostw alda sprawdziło wielu

nych autorów, k tó rz y wykazali we krwi aializatory, m ające w y b itn y wpływ na '■dychanie śród-tkankowe.

tak Rosenbaum opisał znajdujące się e krwi snperoksydazy, dające się wy- zapomocą alkoholu, inne zapo- i,,;l CaCl2, N a H P 0 4. B ach i Chodat '"ierdzają istnienie trz e ch tak ic h kata- zatorów we krwi. Pierwsze z nich a — 'Mlazy, cechujące się tem , że niebiesz- 7'l nalewkę gw ajakową, pośredniczą w nianiu ciał łatwo się utleniających;

' ' n sPosób tw orzą się nadtlenki, które 1 ""lżone do czynności przez peroksy- V/-Y> drugi we krwi znajdujący się fer-

’^ 11- -lużą do spalenia ciał trudno się

'^mających.

01 ^ermen^ superoksydazy, m a za u' usuwać z p rotoplazm y nadtlenki,

które, nagromadzone, m o g iyb y pow odo­

wać auto-intoksykacyę.

Na rozpoznanie ty c h fermentów m am y już odpowiednie odczyny, i t a k : 'a.— ok sy ­

dazy powodują, j a k wspomniano, znie- bieszczenie nalew ki gwajakowej; zauw a­

żyć przytem należy, że jest ich w danem miejscu tem więcej, im więcej znajduje tam ciałek białych, najwięcej zatem jest ich w ropie. Z tego wniosek, że powstawanie ich znajduje się w zależnoś­

ci od obecności c ałek białych, a możli­

we, że one pochodzą wprost z białych ciałek. Drugie z pośród nich, peroksyda- zy niebieszczą nalewkę gw ajako w ą w o- becności H 2 0 2; trzecie t. j. superok sy da­

zy odszczepiają tlen z nadtlenku wodoru.

Ponieważ nie tra c ą one swych własno­

ści przez gotowanie ani przez dodawanie kwasów, np. kwasu siarkowego, Ewald uw aża je nie za ferm enty w ścisłem tego słowa znaczeniu, lecz za katalizatory n ie ­ organiczne; za ich czynną część składo­

wą uważa jon żelaza, zaw arty też w he- maglobinie, a zdanie swe popiera tem, że in vit.ro udało się otrz y m ać podobne reakcye z niektórem i solami żelazowemi i nalewką gw ajakową j a k z oksydazami.

Trzecie z tej g ru py oksydaz, supero­

ksydazy, badał dokładniej Ew ald i do­

szedł do niezmiernie ciekaw ych w yników.

Superoksydaza, zwana też kata laz ą a przez S e n teu ra wydzielona i nazw ana hemazą, powoduje poza organizm em re- dukcyę H 20 3. Działanie tego k atalizato­

ra zależy od tem peratu ry , czasu działania, od k oncentracyi ciała, na któ re działa i od k oncentracyi samego katalizatora.

W organizmie tej funkcyi red uk ow ania H 30 3 prawdopodobnie nie ma, choćby z tego tylko powodu, że nikt jeszcze w or­

ganizmie ż yw y m nie w ykazał w ody utle­

nionej. Słusznie n atom iast Jolles i Ew ald tłum aczą działanie tej hem azy w te n spo­

sób, że j a k in vitro z H^O^, ma w o r g a ­ nizmie odszczepiać tlen z oksyhemaglo- biny. D otychczas redukcyę oksyhemaglo- biny tłum aczono różnicą ciśnienia parcy- alnego tle n u w niej i w tkan k ach . Że je dnak obok tego czynnika i wspom niana katalaza w ażny tu udział posiada, udo­

(4)

180 W S Z E C H Ś W I A T

wodnił Ew ald niedaw no ogłoszonemi do­

świadczeniami.

Oznaczył on czas, jak ie g o p o trz e b a na z redukow anie ok syheinaglobiny przez roz­

tw ó r siarczku amonu. O ile d odaw ał p o ­ tem katalaz, oczywiście do pewnej grani­

cy, o trz y m y w a ł stale przyspieszenie od- szczepienia tlenu z oksyheinaglobiny, a wiec przyspieszenie reakcyi: o ile zaś u- sunął działanie k a ta la z przez zatrucie cy- ankiem potasu lub d łu g o trw a łe g o to w a ­ nie, o trz y m y w a ł stale zwolnienie reakcyi.

W y k a z a ł on przez to, że o d d y ch an ie śród-tkankow e zależne je s t jeszcze od j e ­ dnego czynnika i to p o tężn eg o a t y m są ferm enty, zaw arte w krw i samej, któ ry ch e nergia działania zależy od wielu czynni­

ków, jak stopień alkaliczności krwi, w y ­ sokość te m p e ra tu ry i t. d.

Dośw iadczenia te popierają teo re ty c z n e wnioskow ania prof. Poelila z P e te rs b u rg a , k tó ry wydzielił z n ie k tó r y c h narządów substancye, m ające p ew n e własności o k sy ­ dacyjne, i sądził, że one m ają zasadnicze znaczenie jak o środek c hroniący org a ­ nizm przed au to-intok syk acy ą. T k a n k i bowiem potąd m ogą pracow ać prawidło- wo, dopókąd są u w aln iane od sw ych p r o ­ duktów przem iany m ateryi. Te to leuko- m ainy usu w a n e zostają drogą utlenienia.

P r o d u k ty rozpadu b iałk a t a k tru ją ce j a k i n ietru jące o d zn aczają się w ielką zdol­

nością do oksydaoyi i dyfuzyi. O ksydacya o d b y w a się tylk o częścią n a koszt w d y ­ chanego tle n u (6/7) a z resztą na koszt tlenu tk an e k , k t ó r y się oddziela pod wpły­

wem ferm entu, nazw anego przez prol.

S ch m ie d e b erg a h istozym em , a za k tó ry prof. Po eh l u w a ż a sperminę.

Co do własności tej sperm iny, zdania są bardzo podzielone, mimo że a u to r ten podaje wiele faktów n a udowodnienie jej ważnego znaczenia.

S p e rm ina pierw szy raz w yd zielo n a przez Schneidra i oznaczona przez niego w zo ­ rem GjHjN b y ła wydzielona później i b a d a n a dokładniej przez Poelila, k tó ry znalazł j ą w w ielu organach, j a k w j ą ­ drach, jajn ik a c h , trzu stce, grasicy, t a r c z y ­ cy, śledzionie; oznaczył on j ą w zorem C ,H i4N 3. S perm ina staje się n iec z y n n ą g dy przejdzie w fosforan sperm iny, a n a ­

stępstw em zniesienia jej czynności ma być zmniejszenie o d dychania śród-tkanko wego, a następczo zatrucie organizmu leukomainami, czemu towarzyszyć ma zmniejszenie alkaliczności krwi. Spermina ma pochodzić z rozpadłych leukocytów m a w pływ tylko na funkcye organizmu;

zmian morfologicznych nie powoduje. Zni weczenie czynności sperminy przez przej ście jej w fosforan sperm iny powodować m a to, że kw as moczowy nie utlenia się dalej lecz ciałami ksantynow em i osadza się w tk ankach, co powoduje skazę 1110 ezanową. Sztucznie w prow adzana spermi na powoduje rzeczywiście zwiększenie alkaliczności krwi, jak to Loew y i Richter w klinice prof. Sen atora wykazali zapo m ocą mianowania.

Ponieważ każda r e a k c y a t a k w organiz mie j a k i in vitro w obecności sperminy przebiega szybciej, wcale przytem od iloś­

ci sperm iny nie zależąc, ponieważ z dru­

giej strony sperm ina sam a nie ul<

żadnej zmianie wśród reakcyi, którą przyspiesza, P o e h l uważa j ą za kataliza­

tor i to za k a ta liz a to r p o z y ty w n y wobec procesów utlenienia zarówno w oddychaniu płucnem j a k i śród tkan ko w em . Nie twier­

dzi on, ja k o b y sperm ina była jedynym k a talizatorem o k syd a cy jny m , owszem u- znaje tu w całej pełni rolę hemoglobin}, uważa jed n a k , że sperm ina właśnie naj ważniejsze spełnia tu zadanie.

P o e h l podnosi konieczność p rzy jęcia

tak ie g o k a ta liz a to ra wobec z a u w a ż o n e g o

przez Ostw alda faktu, że tlen w płucach działałby sam bardzo słabo w tej tempe­

raturze.

P o niew aż sperm ina je s t nonnaln}'11 składnikiem organizm u zdrowego, możn.i jej w pły w tylko tam stwierdzić, gdzie od­

dychanie śród-tkankow e w sk u te k jakich kolwiek w arunków zostało upośledzona Zdrowy organizm, nie potrzebujący sztucz nego katalizatora, nie r ea g u je na nie?0.

N atom iast obserwacye p rzy łóżku choreg świadczą, że wszędzie, gdzie doszło upośledzenia o ddychania śród-tkankoweg' ■ np. w cholerze, skorbucie i t. d., wl)|1 wadzenie lcm 3 d w up ro cen tow ego roztw^1 sperm iny Poehla w ysta rc z a , aby "•

wołać efekt te ra p eu ty c z n y , dający ' i;

(5)

,\ó 12 W SZE C H ŚW IA T 181 twierdzić badaniem moczu. Z doświad-

zeń prof. P o e h la. w ynika, że i poza iiranizinein sperm ina m a własności kata- izatora przyspieszającego utlenianie. Mi- limalna ilość sperm iny ma pow racać krwi draconą własność utleniania np. ald eh y d u lenzoesowego na k w a s benzoesowy lub ildehydu salicylowego na kwas salieylo- w. We wszystkich ty c h przy p ad k ach uchodzi tylko przyspieszenie reakcyi pod vpłvwem tego k atalizatora.

W ostatnich czasach znaczenie katali- atoru Poehl p rzy p isuje również adrena- inie, jednemu z najw ażniejszych składni-

•ów substancyi czynnej nadnercza.

Działanie wyciągów z n a d n e rc z a na ikcyę serca i na ciśnienie obserwowane

>vło naprzód przez prof. Cybulskiego Szymonowicza i tłum aczone działaniem

kiośrodki naczynioruchow e, równocześnie v Anglii przez 01ivera i Schafera i tłu- laozone przez nich działaniem na mięś-

i *' naczyń. Z biegiem czasu więcej zwo-

■uników zyskało to drugie tłumaczenie, ikolwiek np. Cyon jed y n ie do działania

‘rwa błędnego na ośrodki odnosi zwral- ianie akcyi serca po w prow adzeniu wry- iiigów z nadnercza, a podniesienie ciś- lenia do działania na ośrodki i nerwy aczynio-ruchowe, lub, jak Bied 1, do dzia- mia wspólnego na rdzeń przedłużony, dzeń kręgowy, zwoje obwodowe a wresz-

Ie na sarnę ścianę naczynia,

bo badań fizyologów wr tej kw estyi otijczyty się badania chemików, mające a c'*tn wydzielenie substancyi czynnej

nadnercza.

badania Arnolda i Moora w ykazały , że '•hstancya ta zawiera w sobie pyro k ate- ' ‘n§, odznacza się dość znaczną roz- '■■zczalnością i zdolnością redukow ania z,|tanu srebrowego.

" ,:<^ug Moora s u b sta n c y a ta m a być

°<hodną pirydyny.

U|,nkel z w yciągów w odnych i alko-

"">ch z nadnercza otrzym ał p rodukt 11'<ijący azot i podnoszący ciśnienie

\ nazwał go sfigmogeniną, uważał Za> za pochodną od ortodw uoksyben-

' ' atym szeregu b adań J o k ic h i Ta- 1 Aldrich wydzielili wreszcie sub-

stancyę czynną nadnercza w st-anie k r y ­ stalicznym. Nazwano ją adrenaliną; two­

rzy ona z kw asem solnym sól, w której na cząsteczkę adrenaliny p rzy p a d a je d n a również cząsteczka chlorowodoru. Odczy­

nu na alkaloidy nie daje, chlorek żelazo­

wy zabarwia jej roztwór na kolor szma- ragdowo zielony, który pod w p ływ em za­

sad przechodzi w czerwony, redukuje azo­

tan srebrowy i roztwór Fehlinga. Od wzo­

ru podanego dla adrenaliny przez Aldrich a (CsH 13N 0 3) różni się nieco wzór Poehla, k tóry ją również wydzielił i badał. P o d a ­ je on wzór dla swej adrenaliny C10H 1r)NO4.

Z silnych redukcy jny ch własności adre­

naliny (Poehl używał jej n a w e t do wywo­

ływania płyt fotograficznych) sądzi on, że adrenalina m a w ustroju funkcyę k a ­ talizatora pozytyw nego wobec procesów redukcyjnych. Przypuszczenia zaś swoje Po eh l stwierdza badaniem moczu, do k tó ­ rego to badania wprowadza kilka nowych czynników. Za niedostateczny i nieda.- j ą c y pojęcia o anomaliach w przemianie m atery i Poehl uważa rozbiór m oczu m a­

j ą c y na celu wykazanie tego lub owego patologicznego składnika moczu, lub ozna­

czanie ilościowe pewnych składników n o r­

m alnych w moczu z całej doby.

Zasadnicze znaczenie dla poznania zmian w przemianie m ateryi, według Poehla, m a oznaczenie wzajem nego sto­

sunku poszczególnych składników moczu do siebie, wprowadzone przez Ziilzera, Robina, Boucharda, Z ern era i innych.

Sam prof. Poehl, badając mocz chorych na klinice prof. Eichw alda, sądził o nasi­

leniu spraw oksydacyjnych u nich ze sto­

sunku ilości m ocznika do całej ilości azo­

tu w moczu. Przew ażna część azot za­

w ierających produktów' wstecznej prze­

m iany białka zamienia się przez utlenie­

nie i h y d rata cy ę na mocznik i amoniak.

W e d łu g N eum eistra o d b y w a się to tak, że p rze w aż n a część a zotu ciał białkowa­

tych opuszcza narządy w postaci inlecza- nu amonow ego, który doprow adzany sta­

le do w ątrob y zamienia się tu na węglan amonowy a ten dopiero drogą syntezy w kom órkach wątroby przechodzi w mocz­

nik. W y tw a rz a n ie więc m ocznika od by ­ wa się sk u tk ie m oddychania środ-tkanko-

(6)

182 W SZKCHSW 1AT

wego, jest z niern w ścisłym związku, dlatego też może b y ć słusznie (według P oehla) m iarą procesów o k sy d a cy jn y c h w tk a n k a c h . Im większa zaś ilość p o ­ średnich p r o d u k tó w w steczn ej przem iany białka ( le u k o m a in ó w ) w moczu, tem mniejsze n atężenie procesów o k sy da cyj­

nych w tk a n k a c h . Z całego szeregu a n a ­ liz P o e h l wnioskował, że te n stosunek ilości azotu m ocznika do całej ilości azo­

tu w moczu, n a z w a n y przez niego „współ­

czynnikiem u tle n ie n ia ”, zmienia się zależ­

nie od podniesienia lub upośledzenia p ro ­ cesów o dd ychania śród-tkankow ego.

W moczu chory ch na przym iot w y k a ­ zał zmniejszenie się tego w spółczynnika, w m oczu re k o n w a le sc en tó w — zwiększenie- U osób an e m icz n y c h z upośledzonem od­

dych aniem śród-tkankow em leczenie sper- miną miało p r z y w ra c a ć tenże w spółczyn­

nik do normy. P o d a n ia te P o e h la po św iadczają o b serw acy ę Noordena, k t ó r y ' również z auw aży ł n agro m ad zen ie p o ś re d ­ nich p r o d u k tó w przem iany białka w razie odd y ch an ia upośledzonego. Normalnie s to ­ sunek ilości azotu m o czn ik a do ilości ca­

łej azotu w moczu w ynosić m a 91 (96): 100.

Je ż e li stosunek ten zm niejszy się do 60 (47): 100, to św iadczy o upośledzonem o d d y c h a n iu śród-tkankow em .

Z rozbioru moczu w nioskow ać też moż­

na o stopniu alkaliczności krwi przez oznaczenie stosu nku fosforanu dwusodo- wego do całej ilości k w a s u fosforowego w moczu. Norm alnie m a wynosić około 40 : 100.

Rów nież m iarą alkaliczności krwi a równocześnie nasilenia o d d ych an ia śród- tk a n k o w e g o może b y ć w spółczynnik Zer- nera, t. j. stosunek ilości k w a su m o c z o ­ wego do ilości fosforanu dwusodowego.

W w aru n k a ch n orm a ln y ch wynosi on 0,2 do 0,35. U p a c y e n ta alkoholika, cier­

piącego n a m arskość w ą tro b y i n e u ra ­ stenię, współczynnik ten wynosił: 3,2.

T a k ic h w spółczynników opisano więcej, a wszystkie z m n iejszą lub w ięk szą do ­ kładnością rz u c a ją światło n a tem po przem iany m a te r y i w ustroju.

T a k p r z e d s ta w ia ją się środki, p o d a w a ­ ne w ostatnich czasach j a k o k a ta liz a to ry wobec n ie k tó r y c h procesów przem iany

m ateryi. Że one w p e w n y m stopniu funt.

cyę tę posiadają, te g o zaprzeczyć abso- lutnie nie można, ponieważ jednak bada­

nia nad ich fizyologicznemi i chemiczne- mi własnościami dopiero są w toku, nie można z góry przesądzać, czy i o ile bę­

dą one miały w artość praktyczną, i czv rzeczywiście, j a k się P o e h l i jego szkoła po nich spodziewa, z y sk am y w nich cen­

ny środek leczniczy.

Stanisław Welecki.

OPAT T. MOREUX.

P L A N E T A M A R S W ŚW IETLE BADAN NAJNOWSZYCH.

C Z 1*; Ś Ć l-sza.

Z pom iędzy w szystkich p lanet układu słonecznego Mars bezw arunkow o znany nam je s t najlepiej; składają się na to dwie przy czy ny .

Jeżeli pom iniem y Księżyc nasz oraz małą p lanetę zw aną Erosem, która pod względem fizycznym z pow odu drobnych

swych w ym iarów zdaje się być niedo­

stępną dla n a szy c h narzędzi to okaże się.

że Mars j e s t światem najbliższym Ziemi.

Co p raw d a p re r o g a ty w a t a wydać się mu­

si dość ułudną, jeżeli zw ócim y u"’1- gę, że podczas opozycyj niepomyślnych p la n e ta oddalona j e s t od nas o 100 mi­

lionów kilom etrów w liczbie okrągłej; zda­

rza się atoli co lat 15 lub 17, że Mars i Z i e n r a mogą znajdować się jed n o cz eśn ie

w najbliższych miejscowościach swyc.i

orbit, a w te d y odległość pomiędzy menl!

spaść m o ż e do minimum , w y n o s z ą c e ? 0

56 400 000 kilometrów. W warunkach naj­

lepszych tarcza p lan e ty podpiera ky1- rów ny 257/, a chociaż ta rc z a ta podcz*1' owych opozycyj pom yślnych p rz e d s ta w i

zaledwie powierzchnię 5 000 razy mni' szą od powierzchni księżyca w pełni, 1 jednak ilość szczegółów, które na pozwala dostrzedz teleskop, jest popros “ niepraw dopodobnie wielka.

P raw dziw ą przyczyną tego zjaffi-^

(7)

H W8ZECHŚW1AT 183

jest ogromna przezroczystość atmosfery Marsa, która j e s t znacznie rzadsza od na-

<zej. Rzeczą jest niewątpliwą, że miesz­

kańcy Marsa, g d y b y chodziło o badanie Ziemi, znaleźliby się w w arunkach da­

leko mniej pom yślnych. L a n g ley w sze­

regu prac o pochłanianiu promieni świetl­

nych przez atmosferę ziemską *) wykazał, że powierzchnia naszego globu otrzymuje zaledwie 60°/0 promieni, przecinających warstwy atm osferyczne normalnie. Sam biały piasek rozprasza zaledwie czwartą część tych promieni, t. j. około 14 do 15%- Lecz ilość ta, ju ż dość niewielka, p rze­

chodząc ponownie przez atmosferę, do­

znaje tej samej stra ty , co i za pierwszym razem, t. j. zmniejsza się o 40°/0. Stąd wynika, że obserwator, znajdujący się na Marsie podczas op ozycyi pomyślnej, o- trzymywałby od środka pozornego tarczy ziemskiej nie więcej nad 8 do 9°/0 pro­

mieni, czyli zaledwie */12 promieniowania całkowitego.

Mimo małą swą wartość ułam ek ‘/ ia nie odpowiada jeszcze zupełnej ciemności i w warunkach ty c h m ożnaby liczyć na wykrycie zarysów planety, g d y b y inna jeszcze p rzy czy na nie w p ły w a ła tu na zasłonięcie przed wzrokiem powierzchni gruntu; przyczyną tą, j a k wykazałem to dawniej z o kazyi p la n e ty W enus 2), jest zdolność rozpraszająca atmosfery.

•leżeli uwzględnim y to pochłanianie,

^óre jest większe lub mniejsze w róż­

nych częściach tarczy, to zobaczym y n a ­ tychmiast, że je s t ono najmniejsze w po ­ zornym środku p lan ety , tam,* gdzie p ro ­ mień wzrokowy m a do przebieżenia naj-

"euszą warstwę atmosfery, i że rośnie (,||(> ustawicznie w miarę zbliżania się do l,rzegów, gdzie osiąga maximum. To tłu ­ maczy nam w sposób bardzo prosty, dla­

czego na planecie, obdarzonej atmosferą 'zadką i przezroczystą, nie m ożemy już 1 °'trzegać szczegółów w częściach po-

"ierzchni, bardzo bliskich skraju limbu.

Zjawiska rozpraszania się muszą wy- wać inny skutek, k tóry dotąd rzad-

_ •

1 Am. Journ. o f Science tom X X Y II( str. 163.

g ■’ rl1- Moreux, L a rotation de Venus, Bullet.

JC Astr de Fr. sierpień 1899.

ko bywał uwzględniany, a do którego po­

wrócimy jeszcze niebawem; s k u tk ie m tym są zabarwienia własne samej atmosfery.

W rozprawie p. t. „O przyczynie b a rw y niebieskiej nieba”, Sagnac wykazał, że barw a ta j e s t wynikiem selekcyjnego roz­

praszania się promieni słonecznych, od­

byw ającego się przeważnie w najw yż­

szych warstwach atmosfery; zjawisko to je s t więc niejako funkcyą rozrzedzenia gazów powietrza. Czyż można nie zasto­

sować tej teoryi do rozrzedzonej atm os­

fery Marsa?

Rozwiodłem się nieco obszerniej nad temi faktami, ponieważ w astronomii p la ­ netarnej z b y t często o nich się zapomina i skutkiem tego tłum aczy się błędnie szczegóły faktycznie stwierdzone i obry­

sowane.

N a d zw yczajna przezroczystość atmosfe­

ry Marsa pozwoliła oddawna obliczyć czas obrotu planety. O statniemi laty czas ten oznaczono z dokładnością niezmiernie wielką.

J u ż w końcu wieku XVIII i na p ocząt­

ku X IX J . D. Cassini, Maraldi i W . Her- schel podali z wielką ścisłością czas obro­

tu Marsa, lecz nie wzięli prawdopodobnie w rachubę tego faktu, że planeta ta traci pozornie jeden obrót podczas każdego obiegu dokoła Słońca.

W czasach nowszych astronomowie t a ­ cy, ja k Kaiser, Proctor, Marth i B ackhuy- zen zgodzili się co do liczby sekund, a od roku 1864 niepew ność dotyczyła już t y l ­ ko s e tn y c h części sekundy. Denning, dzielny astronom z Brystolu, podjął na nowo tę pracę, a własne jego obserwacye, obejm ujące okres trzydziestoletni (1869—

1899), pozwalają nam uznać wyniki, prze­

zeń ogłoszone, za w yniki ostateczne.

Okres obrotu, obliczony przez Den- ninga, mieści się pomiędzy wartością, p rzyjętą przez P ro ctora, a wartością o trzy ­ maną przez B ackhuyzena, i wynosi 24h 37” 228,70.

1. Pierwsze prace o Marsie.

B yłoby rzeczą trud ną zrozumieć prace lat ostatnich, gdybyśm y chcieli rozp atry­

wać je w odosobnieniu od całego szeregu

(8)

18 4 W S Z E C H Ś W I A T JVe J2 ciekaw ych badań, k t ó r y c h przedm iotem

był Mars od czasu, gdy zajął się nim tw ó rca astronomii fizycznej, William Her- schel.

H ersch el nie po zostaw ił nam map, stresz­

czających cało k ształt p o czy n ion y ch spo­

strzeżeń; zwrócił on w szy stk ie usiłowania k u utrw aleniu kilku zdobyczy zasadni­

czych, a nie będzie przesadą, g d y p o w ie ­ my, że n a rodziny Areografii d atują się od prac tego badacza. N a postaw ie prac ty ch w yw nioskow ano, że Mars p o siada po la lodowe lub śniegowe, k tó ry c h roz­

ciągłość u lega w a ha nio m w zależności od pór roku na planecie. Z aczęto wówczas domyślać się trz e c h wielkich linij w y ty c z ­ nych topografii Marsa, i w r. 1783 wiel­

ki astronom mógł n ap isać zdanie, którego słuszność w coraz to w ięk szy m zakresie p o tw ierd z ały badania, p ro w a d z o ne przez lat z g ó rą 120:

„A nalogia pom iędzy M arsem a Ziemią j e s t zap ew n e n a jw ię k sz a z pom iędzy ty ch, ja k ie zachodzą wr ca ły m układzie s ło n e c z n y m ”.

„Okoliczność ta, dodaje od sióbie p a n ­ n a Clerke, z któ re j d z ie ła 1) zapożyczyłem pow yższą c y ta tę, n a d a je szczególną wagę b adaniu w a ru n k ó w fizycznych najbliższej naszej sąsiad ki.”

W pierwszej ćwierci w ie k u X IX -ego wiadomości, dotyczące w aru n k ów fizycz­

n y c h Marsa, m o g ły być streszczone w p u n k ta c h n a stę p u jąc y c h :

1) P o ry roku na Marsie są podobne do naszych, tylko d w a razy dłuższe, a to w s k u te k czasu obrotu p la n e ty (nachyle­

nie osi Marsa j e s t praw ie ściśle ró w ­ ne nach ylen iu osi ziemskiej).

2) Śniegi b iegunow e topnieją praw ie doszczętnie w ciągu la ta tam tejszego;

nie z a jm u ją one koniecznie biegunów" g e ­ ograficznych globu p lan e ty .

3) N a Marsie w idać tukźe plam y c iem ­ ne, niebieskie lub zielone, k tó re zd a ją się zmieniać sw ą rozciągłość a, być może, i położenie.

4) Rozmaitość w odcieniach w y n ik a z rzeczyw istych różnic istn ieją cy c h na

') Miss Clerke. H isto ry of Astron. during th e XIX ce ntury, str. 274.

I globie, złożonym z ziemi i wodyr, przy.

czem części czerwonawe lub żółte są rze- czywistemi lądami, plam y zaś i smugi ciemne oceanami i cieśninami.

T a ostatnia interpretacya, mniej lub wię­

cej błędna, przeżyła w szy stkie spory i dziś cała Areografia posługuje się, jak to zobaczymy, term inam i wyprowadzone- mi z ty ch naprzód po w zięty ch idei.

P r a c e Beera i Madlera (1830— 1841) otwierają nową erę w wiedzy areograficz- nej, rodzaj okresu przejściowego, niezmier­

nie ciekawego, któ re g o niepodobna nie wziąć w rachubę. T y m to dwom astro nomom zawdzięczam y pierwszą próbę ma­

py Marsa, na której, mimo błędy nieunik­

nione, rozpoznajem y pierwsze z ary sy geo­

grafii te g o globu.

Udoskonalenia, które poczynił w tele­

skopie W . Herschel, a potem ulepszeuia dokonane przez zręcznych optyków w objektyw ach, pozwoliły astronomii fizycz­

nej rozwinąć się i zająć miejsce poważ­

niejsze w szeregu umiejętności.

Zresztą, od czasu prac Beera i Madlera występują w szranki najsłynniejsi astro­

nomowie. Sir J o h n Herschel, którego ry­

sunki, przedstaw iające mgławice, dziś jeszcze budzą nasz podziw, zajął się kwe- st.yą konfiguraoyi M arsa i pierwszy przy­

pisał powierzchni g ru n tu planety o w j cha­

rak te ry sty cz n e zabarwienie c z e r w o n a w e .

Ojciec Secchi i Norman L o c k y e r dali nam pierwsze dobre bardzo rysunki, na k tó ry c h szczegóły są tak liczne, że do­

m agają się utw orzenia nom enk latury dla uniknięcia możliwego zamieszania. W ro­

k u 1869 astronom Pro c to r nakreślił we­

dług rysunków Dawesa zupełnie poważ­

ną mapę Marsa; w podobny sposób Kai- ser wr r. 1872 zestawił wyniki w ł a s n y c h

obserwacyj. W reszcie w r . 1874 Terby w areografii swojej ogłosił zestawienie w szystkich prac, począw szy od czasów F o n ta n y (163(3), k tó ry czynił s p o s t r z e ż e ­

nia na 20 lat przed wynalezieniem lunety.

P o m ija m y milczeniem znaczną liczbę obserwatorów, k tó ry c h wspólne usiłowa­

nia p rzy czy niły się do nadania w i a d o m o ­

ściom o Marsie owej cechy niejako iirzC' dowej, k tó rą m ożem y streścić ja k na­

stępuje:

(9)

M 12 W S Z E C H Ś W IA T 185 1 Wielkie konfiguracye areograficz-

I

]ie zachowując znaczny stopień tożsa-

I

mości w przedziałach czasu kilkuletnich, I ukazują się je d n a k pod postaciam i nieco I „dmiennemi: brzegi ich podlegają zmia- I nom pod względem rozciągłości, podob- I uie jak i zabarwienie ich —w yn ik przewi-

I dywany już w roku 1830.

2) Plamy ciemne u w ażane są za mo­

rza — hypoteza potw ierdzona, j a k m n ie­

mano, przez badania spektroskopowe Hug- irinsa w r. 1867 i Y ogla w r. 1873.

3) Odkryto pasy mniej lub więcej wąz- kie, łączące morza; pasom ty m nadano miano rzek.

4 Mars miał posiadać meteorologię p o ­ dobną do naszej, chociaż mniej w y raźn ie zarysowaną.

Jeżeli wolno nam nazw ać bohaterskim okres pierwszy od roku 1610 do 1830, to drugiemu okresowi, k tó ry ciągnął się od 1830 do 1877. przystoi nazwa okresu kla­

sycznego. W te d y to, zaznajomiwszy się ogólnie z fizycznym w yglądem Marsa, tary geometrowie jak Am igues, Hennes- sy, Young, podjęli drażniącą kw estyę spłaszczenia biegunow ego, nie m ogąc je­

dnak zgodzić się ze sobą co do jej roz­

wiązania. Zupełniejsze i dokładniejsze pomiary paralaksy słonecznej dały nam wprawdzie lepsze wartości na masę i gę- 'tosc planety, ale mimo to pozostało jaszcze wiele punktów ciemnych. Okres, który nastąpił bezpośrednio po tam ty m , wzbogacił znacznie nasze wiadomości ogólne, nie n a d aw ał się je d n a k do roz-

"'ązania zagadki Marsa, j a k się wyraża- 11(1 powszechnie. Z chw ilą pam iętnej opo- z roku 1877 w kraczam y w praw- 1 ziwy okres rom antyczny.

U. Mars podług prac ostatnich.

/''Ko września 1877 r. Mars przedsta- 1 si? obserwatorom w w a ru n k a ch naj- P -zvch, ukazu jąc tarczę o średnicy 25;/. |

^ 01 wystał z tego Schiaparelli, dy rek to r

" a to ry u m m edyolańskiego, i poku-

>l‘ 0 w yznaczenie tryg o n o m e try cz n e put k'1^ 0^ konfiSu r a e y i : zanotow ał 62 ->) i na pierwszej jego mapie, wy- z, " końcu roku 1877, m ożna było

znaczną liczbę szczegółów, które

j zupełnie uszły były uw agi obserwatorów dawniejszych. Rzeki występują na niej w znacznej liczbie. W ob ec tego Schia­

parelli obmyślił nom enklaturę mitologicz­

ną, w której plamy ciemne stanowczo już przybierają miano mórz, a lądy znikają, ustępu jąc m iejsca praw dziw ym wyspom mniejszym lub większym, okolonym głów- nemi rzekami.

Pierw sze to dzieło Schiaparellego je s t p raca dużą i poważną, któ ra przynosi mu zaszczyt niemały. Rzeki przez niego w y ­ kreślone miały z pewnością, cokolwiek 0 tem powiedziano, b y t rzeczyw isty i ob- jek ty w ny. Bezpośredniego dowodu na to dostarczył fakt, że można było je u toż­

samić ze szczegółami, k tó re różnemi cza­

sy dostrzegali astronomowie tac y , ja k Dawes, Secchi i Holden. Rzeki te wy­

kreślili tak ż e niezależnie od Schiaparel­

lego, chociaż tylko częściowo, Burton i D rey er n a mapie swojej z roku 1879.

W ty m samym czasie Schiaparelli sprawdził ponownie ich tożsamość i zdo­

łał w yznaczyć 114 p u n k tó w p o dsta w o ­ wych. Atoli od tej chwili jakaś ewolucya następuje w ry sunkach tego astronoma, a ew olucya ta jest niem iernie ważna dla przyszłości areografii. Rzeki zwężają się 1 stają się bardziej prostemi: a u to r n a z y ­ wa j e kanałami. N a trzeciej jeg o mapie, wydanej po opozycyi z r. 1881, w sz y st­

kie prawie kan a ły są liniami prostemi albo lukam i wielkich kół, z k tó ry c h nie­

które, pozostając bardzo wązkiemi, dosię­

gają długości 5 000 kilometrów.

Mapa ogólna, streszczająca wszystkie spostrzeżenia od roku 1877 do r. 1888, je s t jeszcze bardziej typowa; m ożnaby mniemać, że wykreślił j ą inny rysownik.

Linie k rzy w e z w y ją tk ie m zarysów w y ­ brzeży są na niej wyjątkiem ; wszystko je s t zrobione j a k g d y b y linijką i ekierką i p rzy po m ina ja k ą ś sztuczną siatkę obej­

m ującą planetę bardziej prawidłowo a n i­

żeli nasze linie dróg żelaznych, które j e ­ dnak stosują się do właściwości gruntu, wymodelowanego przez erozyę lub przez ruchy orogeniczne globu.

Celem ty c h u w ag nie jest, broń Boże, ośmieszenie ważnej pracy uczonego astro­

noma włoskiego. Chwila nie jest odpo-

(10)

186 W S Z E C H Ś W I A T

wiednia do roztrząsan ia objektywności szczegółów, dostrzeżonych przez Schiapa- rellego, atoli z a znaczy ć muszę, że na- próżno szukałem w y tłu m a c z e n ia dla tej ewolucyi, conajm niej dziwnej.

Być może, że sam a u to r mógłby j ą w y tłu m a c zy ć lepiej niż kto inny. Niech tylko nikt nie mówi w d any m razie o większej wpraw ie w ob se rw ac y a c h — b y ­ łoby to z b y t dziecinne! A stronom , ju ż biegły w pa trz en iu przez teleskop, nie zaostrzy nagle sw ego w zroku; raczej z d a­

rzyć się może w y p a d e k p rze c iw n y . A toli pod w p ły w e m poglądów , z gó ry powzię­

tych , może on zmienić swój sposób in- te r p re ta c y i a te m sam em i sposób p rz e d ­ staw iania szczegółów.

tłum. S. B.

(Ciąg dalszy nastąpi).

FERD Y NA ND RICHTHOFEN.

W Y N IK I I C E L E B A D A Ń W S T R E F I E P O D B I E G U N O W E J P O Ł U D N I O W E J ‘).

P ę d ludzi do p o zn aw an ia ziemi poza swoją siedzibą j e s t odwieczy. Ale d ą ż e ­ nie to przejaw ia się 11 j e d n o s t e k i n a ro ­ dów w sto p niu n a jrozm aitszym : n a jc z ę ­ ściej ogranicza się na okolicach bliższych, nieliczne zaś tylko ludy o k azu ją popęd do oglądania k rajó w dalekich. H is to ry a mówi, że b yły to z w y kle ludy, o d zn a cz a ­ jąc e się w y so k ą k u lturą, k tó ry m um ieję­

tność ż eg larsk a d a w a ła możność zw iedza­

nia w y b rz e ży sąsiednich i dalszych. N ę ­ ciły tam skarby, u k r y te w ziemi, oraz rzad k ie w y ro b y ; trafiały się o kazye do zdo by cia przez podróże kupieckie b o ­ gactw , a wraz z niemi i potęgi.

P o d w p ły w e m p o b u d e k podobnych fe- nicyanie stali się częstymi gośćmi na w y ­ brzeżach o cean u Indyjskiego i morza

') Rozprawka niniejsza je s t ostatn ią, ju ż niedo­

kończoną, p ra c ą słynnego geogra fa niemieckiego, zm arłego, j a k wiadomo, 6 paź d z ie rn ik a 1905 r.

(przyp. tłum.).

Śródziemnego, docierali n a w e t da brze­

gów a tla n ty c k ic h Europy. Grecy kiero­

wali się pierwotnie takiem i samemi m0.

tyw am i; lecz w k rótce przy by ł nowy, mia­

nowicie kolonizacya, g d y ż ojczyzna sta­

wała się ju ż z b y t ciasną dla wciąż licz­

niejszej ludności heleńskiej. Jednocześ­

nie, zupełnie niezależnie od czynników powyższych, rozwijało się jed n a k u gre­

ków coraz potężniej idealne dążenie do poznawania ja k o celu samego w sobie, W postaci zamiłowania do podróży awan­

turn ic zy c h s p o ty k a m y je już w Odysei, P o c ią g ten dopiero później przybrał u grek ów k sz ta łty wyraźniejsze; kiedy rzy­

mianie, pomimo w ysoko rozwiniętej sztu­

ki żeglarskiej, dążyli do poznawania in­

nych krajó w o ty le ty lk o, o ile mogli niemi owładnąć, — to przeciwnie, grecy, wśród nich m ieszkający, rozszerzyli w spo­

sób n ie z w y k ły swój w id n o k rąg geogra- liczny i zostawili po sobie w spuściźnie obraz znanego im obszaru ziemskiego, wzbudzający - nasz podziw dziś jeszcze przez swą wyrazistość i zakrój. Kraje znane dopełniali oni przypuszczeniami;

wyobrażali sobie np., że n a południe od równika oceany A tla n ty c k i i Indyjski ograniczone są lądem stałym.

P r a c a kilkow iekowa grek ó w wciąż udo­

skonalała obraz ziemi. P o te m nastąpi!

rapto w ny upadek: dawne zdobycze znaj­

do w ały się lat przeszło tysiąc w zapo­

mnieniu zupełnem. N aw et już wtedy, kie­

dy dzięki kom pasow i ż e g lug a weszła na tory bezpieczne, kiedy w enecyanie i g«- n ue ńc zyc y zaczęli prowadzić handel roz­

legły ze W schodem, k ied y Marco Pol"

i inni pisali o swoich podróżach dalekich i świetnych, a rozległe wiadomości g«°' graficzne arabów dotarły do krajów śród­

ziemnomorskich, — n aw et wtedyT powoli ty lk o d okonyw ał się w E uropie postęp w znajomości ziemi. Z inicyatyw y. entu* 1 z y a sty H e n ry k a Żeglarza, portugalczyc} j całe dziesiątki lat ostrożnie posuwali sif wzdłuż brzegu zachodniego Afryki, za n n !l

przez opłynięcie naokoło lądu a fry k a ń ­

skiego, osięgnęli cel swój: pozbawień^

arabów handlu z Indyami.

Dopiero w ciągu XV-go stulecia wskrz1 szenie g m achu świata, stworzonego przeZ

(11)

N 12 W S Z E C H Ś W IA T 187

o-reków , posunęło sprawę potężnie naprzód.

Posiadając kompas, można teraz było przystąpić do w y ko na nia myśli, o której już grecy napom ykali, mianowicie: mo­

żliwości dotarcia do wschodnich brzegów Azyi przez żeglow anie w kieru n k u za­

chodnim od Gibraltaru. Złote d a c h y Zi- pango, opisane przez M arka Polo, były gwiazdą przewodnią K olum ba. O panow a­

nie krajów obfitujących w złoto, k o rz e ­ nie i inne skarby, było m o ty w em wszyst­

kich wypraw, zak o ń cz o n y c h znanemi wie- kopomnemi odkryciam i.

Hiszpanie i p o rtu g a lc z y c y zamknęli pierścień naokoło ziemi. Zazdrośni o bo­

gactwa przez nich zdobyte, holendrzy i anglicy usiłowali dotrzeć do Katai, Zi- pango i Indyj, k rajó w nawpół mitycznych, mających obfitować w skarby bezcenne, przez opłynięcie Azyi i A m eryki ze stro­

ny północnej; ale bohaterskie te przed- sięwzięcia n a po tka ły nieprzezwyciężoną przeszkodę w postaci lodu. J e d n e g o w szak ­ że dokonały i to nieoczekiwanie: wyrobi­

ły dzielnych żeglarzy, co pozwoliło w strefie cieplejszej usu nąć Hiszpanów i por- tugalczyków z ich w ażnych _pozycyj.

Z kolei holendrzy i anglicy objęli w posiadanie p o n ętne wybrzeża i wyspy stref cieplejszych. Natom iast n a południu rozpościerał się świat nieskończony, z u ­ pełnie jeszcze nieznany. Przypuszczano, że istnieje tam ogrom ny ląd, popierwsze dlatego, że Ptolem eusz ta k sądził, podru- (?ie, że prócz tego odkryto rozległe oceany,

■l sądzono, że mądrość Stw óręy nie pozwo­

liłaby.mu stw orzyć dla ludzi kulę ziemską 2 przeważającemi obszarami wodnemi.

Kiedy Magalhaes przepłynął w 1520 r.

przez cieśninę morską, odtąd zwaną jego

"'"eniem, zapatryw ano się na Ziemię Ognistą, jako na cząstkę wielkiego lądu południowego, do którego zaliczano zie- ln|e, odkryte na drugiej półkuli, a stano­

wiące północną część dzisiejszej Australii.

Kiedy w sto lat praw ie później, w roku holendrzy Lem aire i Schouten, pły- -1-1' wzdłuż wschodniego brzegu Ziemi gnistej, odkryli jej część, najwięcej na I,,jUidnie wysuniętą, k tórą od imienia swo-

~(> 'niasta rodzinnego nazwali przyląd 1,111 Horn, ujrzeli oni na wschodzie no­

w y ląd, k tóry nazwali „ S ta a te n la n d ”.

Okazało się później, że była to m ała w y ­ spa, ale wtedy, po stwierdzeniu przez opłynięcie dookoła wyspowatości Ziemi Ognistej, widziano w niej skrawek wiel­

kiego lądu południowego. K ied y Abel Tasm an nieco później opłynął dookoła Australię i odkrył 18 grudnia 1642 roku dzisiejszą Nową Zelandyę, przybiwszy do jej brzegu zachodniego, nazwał j ą rów ­ nież „ S ta a te n la n d ”, sądząc, że jestto in­

na część tego samego lądu południowego.

tłum. L. 11.

(Dalszy ciąg nastąpi).

SPRAWOZDANIE.

J a n S o s n o w s k i . Z pracowni fizyologa, podręcznik do doświadczeń fizyologicznyeh bez przyrządów i z przyrządami. Str. 94, rysunków 14. Warszawa 1907. Nakładem

M. Arcta.

J a k wykład systematyki roślin lub zwie­

rząt bez wycieczek i zbierania okazów, tale i wykład fizyologii bez doświadczeń nie osią­

ga celu w zupełności. Wykład fizyologii, ilustrowany doświadczeniem, łatwiej utrw a­

la się w pamięci słuchacza, więcej go_zaj- muje i rozwija.

Dotychczas jednak w literaturze naszej był brak podręcznika, zastosowanego do poziomu szkół średnich, któryby zawierał doświadczenia podstawowe z fizyologii zwie­

rząt. Obecnie luka ta została wypełniona przez niniejszą książeczkę, obejmującą naj­

prostsze doświadczenia, łatwe do wykona­

nia ze względu na niewielką ilość potrzeb­

nych przyrządów, które eksperymentator może sam przygotować.

Autor podaje opis zasadniczych doświad­

czeń, dotyczących własności mięśni i ner­

wów, ruchu amebowatego i rzęskowego, taktyzmów, czynności mózgu i rdzenia, od­

dychania i trawienia, własności i krążenia krwi i t. d.

Przy każdej kategoryi doświadczeń^.wska­

zane są przedmioty potrzebne do ich wy­

konania. Książeczka ta może więc oddać usługi nietylko nauczycielowi; polecić ją można również uczniom i amatorom fizyo- logom, posiadającym trochę podstawowych wiadomości z zakresu anatomii i chemii.

Cz. St.

Cytaty

Powiązane dokumenty

W pracach [2, 4], omówiono podstawy teoretyczne dotyczące równań drgań giętnych w płaszczyź- nie układów pierścieni cienkich (teoria Bernoulliego) i grubych (teoria

Wyniki, otrzymane przez Rutherforda, ma- teryalnie zgadzają się z wynikami d ra Bolt- wooda i uczony fizyk amerykański uważa za rzecz niewątpliwą, że rad

ki lub trójki w całej rozciągłości widma składają się z linij jednakowo odległych od siebie, podczas kiedy stają się bar- i dziej ściśnione ku

biorczość kojarzą się w nim z inteligen- cyą, zręcznością oraz nadzw yczaj sympa- tycznem obejściem. To co się dawniej w ydaw ało nie- możliwem, stało

Dla większości itlróżujących, szczególniej ze Szwajcaryi północno-wschodniej Fraucyi, jednak ostatnia linia stanowi znaczne zboczenie, (jędzy Szwajcaryą a

Opierając się na tem, co już o funkcyi móżdżku wiadomo, a mianowicie na jego działaniu koordynującem dla system u mięśniowego i utrzymania równowagi, Bolk

Zgodnie z prawem v a n ’t Hoffa, związki egzotermiczne, jako powstające z wydzielaniem się ciepła, przeważać będą w tem peratu rach niskich, rozkładać się

W lecie często podnosi się tam znacznie wyżej, do takiej naw et wysokości, że mogłaby się stać niebezpieczną dla życia pszczół', gdyby ich zadziwiający