• Nie Znaleziono Wyników

Świat : pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 10 (1915), nr 23 (5 czerwca)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Świat : pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 10 (1915), nr 23 (5 czerwca)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

C e n a n in ie js z e g o n u m e r u k o p . 20,

PRENUMERATA: w W a r s z a w ie kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4. Rocznie Rb. 8. W K r ó le s t w ie I C e s a r s t w ie : Kwartalnie Rb. 2.2B. Półrocznie Rb.

4.60 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic a : Kwartalnie Rb. 3. Półrocznie Rb. 6. Rocznie.

Rb. 12. M i e s ię c z n ie : w Warszawie. Królestwie l Cesarstwie kop. 76, w Aus*

tryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor. Rocznie 24 Kor. Na przesyłką „Alb*

S zŁ w dołącza się 60 hal. Numer 60 hal- Adres: „ŚWIAT** Kraków, ulica 0u«

na]ewsklego No 1. CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub lego mleisce na 1-e| stronie przy tekście lub w tekście Rb. 1. na 1-ej stronie okładki kop. 60.

Na 2-e| I 4>e| stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cla strona okładki l ogłoszenia zwykłe kop. 26. Za tekstem na blałel stronie kop. 30 Kronika to­

warzyska, Nekrologi i Nadesłane kop. 76 za wiersz nonoarelowy. Marginesy:

na i*e| stronie 10 rb , przy nadesłanych 8 rb., na ostatniej 7 rb. wewnątrz 6 rb. Artykuły reklamowe z fotografiami 1 strona rb. 176. Załączniki po 10 rb.

od tysiąca.

Adres Redakcyl I Adminlstracyl: WARSZAWA, Zgoda Ns 1.

T e le fo n y : Redakcyl 73*12. Redaktora 68-76. Adminlstracyl 73-22 I 80-76.

Orukarni 7-38. FILIA w ŁODZI, ulica Piotrkowska Na 81. Za odnoszenie do

domu dopłaca się 10 kop. kwartalnie.

R ok X. Ne 23 z dnia 5 czerw ca 1915 r

Wydawcy: AkC. Tow. Wydawnicze „ŚWIAT”. Warszawa, ulica Zgoda Nu 1.

Pod kierownictwem naczelnem Stefana Krzywoszewskiego.

D o l i n a S z w a j c a r s k a

Codziennie od godz. 8 wiecz.

Koncerty Warszawskiej Orkiestry Filharmonicznej pod dyr. J. Ozimińskiego i B. Szulca.

P i o t r o g r o d z k i l e t n i T E A T R - t P E R E T T A

Walentyny Piątkowskiej,

9 C h m ieln a 9 , t e l. 51-14.

Z u d z ia łe m sły n - n •’ p rym ad onn y, u lu b * en icv P io tr o - g ro d u i M oskwy.

K asa otw a rta co

W. Piątkowskiej

dz. o d 10-ej d . 2-ej i od 5-ej do 9-ej w iecz.

o r a z n a j- 1* ps z ych si tru p y.

Głosy polskie z nad Wilii.

Myśl i serce wielu z nas z niepo­

kojem i bezbrzeżna trwoga śledzi za tytanicznem zmaganiem sie sil Za­

chodu i Wschodu na polach walki krwawej, gdyż Zycie nowe ma po­

wstać z oparów ziemi, obficie zro­

szonej krwią ojców, braci, synów na­

szych.

To jest jeden akt tragedyi Naro­

du Polskiego.

Drugi akt o niemniej tragicznem i bolesnem napięciu rozgrywa się tu — na ziemiach Litwy, Ojczyzny Rejtanów, Mickiewiczów, Czeczot- tów, Konarskich.

Tu również brat-litwin do bra- ta-polaka w wielkiej zapamiętałości grotem nienawiści prosto w serce mierzy...

Czyż tak trwać będzie dalej?

Nie w bratobójczej walce przy­

szłość Litwy się mieści, lecz w mi­

łości i zgodzie szukać łączących dróg nam należy.

Bo tylko miłość i zgoda buduje, natomiast waśń wszystko w ruiny i popioły obraca.

Niedawno zamieściliśmy glosy litewskie i białoruskie w tej sprawie.

Dziś z tegoż miejsca przemawia­

ją wybitniejsi polacy z nad Wilii.

Chociaż wielka różnorodność jest w pojęciach ratowania Litwy, jednak wszystkich łączy szczere ukochanie kraju i pragnienie zgody, by wre­

szcie ucichł tumult i rozgardyasz szowinistów.

Wiec z niemniejszym spokojem i zimną rozwaga zważmy wszystkie te głosy, a może dadza sie ustalić pewniki, na jakich będzie mógł za­

wisnąć trwały most zgody polsko- litewskiej.

Ankieta „Świata".

Niech naprawdę miłość osłabi u- razy, wygładzi nierówności, sprostu­

je krzywizny, połączy rozdzielonych i wszystkim da pokój...

U p. P aw ła Kończy.

P. Paweł Kończą, wybitny przedstawiciel myśli realistycznej na Litwie, analizując spory narodowo­

ściowe w kraju, podkreśla brak zmy­

słu politycznego wśród wielu grup społecznych, które bardzo często po­

wierzchownie traktują te za.wiłe za­

gadnienia i nieraz uogólniają po­

stępki poszczególnych osób i utoż­

samiają z politycznym programem całego narodu.

- Jest to wielki błąd, który nie­

obliczalne szkody przynosi nam wszystkim. Nie wolno za wybryki jednostek o- sądzać naro­

du catego, bo nie wolno fe­

rować wyro­

ku, zanim do głębi sie nie pozna danej sprawy.Tym- c z a se m na L i t w i e jest zgoła inaczej.

T u k a ż d y stara sic na­

łożyć t o g ę sędziego, bo zdajc mu się, przytacza ca- iy szereg faktów dyletantyzmu spo­

łecznego tak ze strony polskiej, jak litewskiej.

— Przypomnijmy chociażby ka­

P aw eł Kończą.

że jest mężem stanu.

Tu rozmówca mój

pitalne zarzuty o naszej, jako naro­

du całego, rzekomej nietolerancyi.

W czem sie faktycznie nietoleraneya ta przejawia? Czy w tern, że nawet realiści byli i obecnie sa więcej de­

mokratycznym elementem, niż na­

wet to można s_obie wyobrazić.

Pozatem weźmy chociażby wszyst­

kie publiczne wystąpienia zorganizo­

wanych grup społecznych. Nigdzie zgolą grzechu nietolerancyi w po­

stępowaniu polaków względem in­

nych narodowości nie możemy doj­

rzeć, jeżeli wogóle za grzech nie bę­

dzie nam poczytane, że chcemy być i ostać sie polakami na Litwie.

Tu p. P. Kończą jeszcze raz za­

znacza, że naród polski nie może nieść odpowiedzialności za wybryki polskich szowinistów, jak i litewski za niedopuszczalne w jakiemkolwiek społeczeństwie kulturalnem postępki litwomanów.

- My możemy odpowiadać li- tylko za to, co zrobiły poszczególne grupy.

Fundamentem myśli polskiej na Litwie i Rusi, podług p. Kończy, win­

no być następujące założenie:

- Nie wolno nam nigdy i ni­

gdzie sprzeniewierzyć sie ogólnym zasadom wolności i równości wszyst­

kich wobec prawa.

Ta teza lojalizmu przed prawem p. P. Kończą jednak sie nie ograni­

cza. gdyż twierdzi, że w stosunku do innych narodowości, kraj nasz za­

mieszkujących. winniśmy dążyć do wywierania odpowiedniego wpływu na ekonomiczny i kulturalny rozwój krain, boć to i w naszym leży inte­

resie.

Trzeci postulat — to starać się ułatwiać reszcie ludności postęp wszechstronny, bo tylko wówczas spełnimy te obowiązki, które na nas, jako obywatelach Litwy, leża.

Tern niemniei to ostatnie zadanie nie powinno budzić obaw wśród pola­

ków.

1

(2)

pracy społecznej tak skiej, jak litewskiej.

- Kraków i Warszawa będą dla nas zawsze tem miejscem, gdzie lud nasz składać będzie broń swego rycerza, swych myśli przędze i swych uczuć kwiaty.

Wreszcie, przy pożegnaniu, p.

Kończą ze smutkiem konstatuje, że, pomimo urzeczywistnienia naj­

szczytniejszych haseł i programów, walka może przyjąć nieraz ostre a nawet niepożądane formy. To jed­

nak nie powinno wyprowadzać nas z równowagi, natomiast winniśmy sie starać, by w walce tej inna, broń nie była użyta, prócz broni kultury.

- Idźmy do litwinów z miłością w sercu i nieśmy im oświaty kaga­

niec. Zapoczątkowania w takim sen­

sie już zrobiło polskie Towarzystwo popierania pracy społecznej, które na osta.tniem posiedzeniu wyasygno­

wało pewną sumę na potrzeby oświa­

ty wśród litwinów. Brak światła jest jedną z przyczyn waśni polsko-litew­

skiej. Przez oświatę — do porozu­

mienia i zgody.

U p. Stan. Kognowickiego.

P. Stanisław Kognowicki, długo­

letni pracownik na niwie społecznej w gubernii kowieńskiej a zajmujący stanowisko bezpartyjne, jest do głębi poruszony niesłusznemi zarzutami ze strony litewskiej o rzekomym braku poczucia obywatelskiego wśród po­

laków na Litwie.

— Zgoda nastąpi z biegiem cza­

su. gdyż ona ostatecznie musi uwień­

czyć wszystkie wzniosłe porywy do ze strony pol- Alę w pier­

wszym rzę­

dzie należy u s u n ą ć zła wole.W prze­

ciwnym wy­

p a d k u nie może być na­

wet mowy o j a,ki em kol- wiekzgodnem s p ól ż y ciu.

J e d n a k z wielkim smu­

tkiem prawie c o d z ie n n ie sp o ty k a łe m sie z ta złą wolą. Naprzykład. pewne grupy li­

tewskie. świadomie znając bezpod­

stawność oskarżeń, zarzucają nam.

że zajmujemy sie tylko sprawami Królestwa, całkowicie negując Li­

twę. Jest to fałsz. Obywatelstwo polskie, o ile pozwalały mu na to wa­

runki. zawsze starało sie Pracować dla ludu miejscowego.

To twierdzenie swoic P. St. Ko­

gnowicki ilustruje szeregiem faktów z życia społecznego, jak oddawna powstające z inicyatywy polskiej w gub. kowieńskiej instytucye społecz­

ne. kółko rolnicze, tow. kredytowe, kasy oszczędności, sklepy spożyw­

cze i t. d. Działalność Tow. rolni­

czego w Kownie jest skierowana nie- tylko do zaspokojenia potrzeb zie- miaństwa polskiego, lecz i włościan, w danym wypadku prawie wyłącz­

nie litewskich. Wreszcie syndykat—

Stan. K o g n o w icki.

instytucya bezwzględnie polska - również stara się uwzględniać potrze­

by drobnej własności, dając jej nie­

raz dogodniejsze warunki, niż otrzy­

mywało ie zamożne obywatelstwo polskie.

Wszystkie te i temu podobpe fa­

kty. kiedy ziemiaństwo polskie szło z otwartem sercem do ludu litew­

skiego, p. St. Kognowicki zna bardzo dobrze, bo przez dłuższy czas był i jest członkiem Rady Tow. rolniczego i syndykatu.

Jednak żal. jaki społeczny ten działacz wyczuwa względem niektó­

rych grup litewskich, nie odbiera mu nadziei, że ostatecznie dojdą do gło­

su zrównoważone elementy litew­

skie, które już i dziś racyonalnie za­

patrują sie na cele i zadania powsta­

jącej kultury.

— My, polacy, zapatrujemy się nader sympatycznie na szlachetne u- siłowania podniesienia kultury litew­

skiej, bo wierzymy, że Poza innemi względami natury społeczno- poli­

tycznej ewolucyjna rywalizacya na­

szych kultur może wpłynąć tylko dodatnio na rozwój kraju. To też bo­

lejemy nad wciąż powtarzającemi sie objawami wprowadzania do tej kultury czynników nieetycznych, które szkodzą i młodej kulturze i w,ogóle Litwie całej.

Smutne objawy walki narodo­

wościowej na tle religijnem, spowo­

dowane postępowaniem niektórych księży szowinistów litewskich, wi­

docznie- każa mówić P. St. K. nastę­

pujące gorzkie słowa:

— Kapłani często dziś zamiast słowa Chrystusowego głoszą słowa nienawiści. Na szczęście jednak, i w tym obozie można spotkać jedno­

stki. które szczerze pragną, by wre­

szcie straciły znaczenie przejawia­

jące sie obecnie elementy destru­

kcyjne.

W kwesty; ustalenia granic sta­

nu posiadania narodowego p. St.

Kognowicki jest stanowczym zwo­

lennikiem zasady samookreślania, o- gólnie przyjętej i stosowanej w kra­

jach kulturalnych.

— Nie aspiracye historyczne musza rozstrzygać, gdzie jest ele­

ment polski a gdzie litewski, lecz status quo, t. j. faktyczny stan po­

siadania. Inne postulaty będą jedy­

nie gmatwać daną sprawę i nie do­

prowadza do upragnionego zakoń­

czenia sporu narodowościowego.

U p. Józefa Hłasko.

Redaktor ..Kuryera Litewskie­

go". Józef Hłasko, którego prasa li­

tewska uważa za największego prze­

ciwnika ruchu odrodzeniowego oraz za „polonizatora". rozpoczął na­

sza rozmowę od charakteryzacyi Litwy (historycznej), która, podług niego, nie posiada przewodniej my­

śli politycznej, jednoczącej wszyst­

kie zamieszkałe tu narody.

- Jest to krai bez woli. Tu nie­

ma wspólnej wytycznej, która by łą­

czyła poszczególne grupy społeczne.

Tu każdy odłam ma odrębna wolę, a to paraliżuje wspólna pracę. Dlatego Litwa przedstawią znakomity teren

J ó z e f H łasko.

dla zdobywcy, czy to o aspiracyach kulturalnych czy politycznych. Jest to ciężka choroba społeczna, z któ­

rej narazie trudno się wyleczyć, lecz trzeba pogodzić sie z tem koniecz- nem złem, bo i człowiek bywa nieraz chory, a pomimo to musi żyć. nawet bez nadziei wyleczenia się.

Oportunizm ten. widocznie, na­

suwa p. J. Hłasce smutne refleksye.

bo mówi, że w obecnej chwili nie wi­

dzi możliwości wyleczenia sie z tej choroby.

— Jakkolwiek sa wspólne inte­

resy. — ale one są na takiej pła­

szczyźnie. na jakiei nie obracają się dziś aspiracye ani białorusinów, ani litwinów. Historya uczy nas, że wielkie linie polityki ze­

wnętrznej po- zostają nie- z m i e n n e przez długie w ie k i. Z a- warta przed 500 laty unia między Pol­

ska i Litwą i dzisiaj ood- staw nie stra­

ciła. Lecz to k w e s t y a przyszłości, natomiast a­

ni litwinów, ani białorusinów obecnie ona nie zajmuje...

Następnie redaktor ..Kuryera Li­

tewskiego" dzieli sie wrażeniami, do- znanemi zaraz po ogłoszeniu wojny.

- Po pamiętnych dniach sier­

pniowych. kiedy odezwały sie pier­

wsze ryki armat i kiedy zaświtały nadzieje wśród narodów, pozbawio­

nych własnej państwowości, miałem wrażenie, że i litwini weszli w nową fazę—fazę przygotowania sie do roz­

strzygnięcia rozległych zagadnień dziejowych, jakie gruntownie przei­

stoczyć mogą życie całego kraju.

Lecz od chwili powstania litewskie­

go Komitetu niesienia, pomocy ofia­

rom wojny, w którym niepodzielnie jęli rządzić litewscy nacyonaliści, li­

twini nie zdołali sie utrzymać na wy­

żynach, lecz wrócili do urzeczywi­

stniania planów pobocznych i pozio­

mych. a więc i do rzucania nieuza­

sadnionych kalumnii i oskarżeń na miejscowe społeczeństwo polskie.

Nic można sie dziwić, że litwini dą­

żą do rozszerzenia swego stanu po­

siadania. jednak pewne ich odłamy uciekają sic do środków, które tylko obrzydzenie budzą, bo nie dadzą się pogodzić z ogólnie pnzyjętemi nor­

mami etyki.

P. J. Hłasko widzi ogromną przepaść między poglądami polaków i litwinów. to też sceptycznie sie za­

patruje na możliwość porozumienia w chwili obecnej.

— W swoim czasie ks. Michal- kiewicz na zebraniu przedstawicieli wszystkich pism usiłował ustalić pe­

wne tezy, które by na przyszłość zo­

bowiązały tak litewskich publicy­

stów, jak polskich,—jednak do żadne­

go porozumienia nie doszło. Litwini,

widocznie, za najskuteczniejszą broń

2

(3)

przeciwko polakom uważaja odgro­

dzenie się od nich murem nienawi­

ści, jak to nieraz nawet podkreślali już w swych szowinistycznych or­

ganach prasy.

— Jak sie redaktor zapatruje,—

zapytałem, — na nowy, dość zna­

mienny przebłysk myśli politycznej u litwinów, przyznającej nam, pola­

kom, prawo mniejszości?

— W doniosłość tego niebardzo wierzę, bo, o ile dochodzą nas wie­

ści, niektórzy litwini, używający te­

go terminu, wkładają weń treść cał­

kiem różna od przyjętej w Europie.

Na sprawę te ponure światło rzuca zachowanie sie posłów litewskich w kwestyi samorządu miejskiego w Królestwie: nie chcieli oni przyznać prawa większości polskiej w 8 mia­

stach gub. suwalskiej do używania mowy polskiej i odrzucili kompro­

mis, równouprawniający języki pol­

ski i litewski...

— A żądanie litwinów, by pola- cy-ziemianie brali czynny udział w litewskiem życiu zbiorowem? — wtrąciłem.

— Ależ, panie, kto zna stosunki na Litwie, ten dobrze wie, że ziemia­

nie polacy bardzo chętny udział bio- rą w pracy ekonomicznej z ludem li­

tewskim i że właśnie napotykają przy tern ogromne przeszkody ze strony szowinistów-klerykałów, sta­

rających się nie dopuścić do ze­

tknięcia ziemian z ludem litewskim.

Więc słowa, jak pan sam widzi, nie są w zgodzie z ich czynami.

W kwestyi uzdrowotnienia sto­

sunków kościelnych red. J. Hłasko mniema, żę świątynie, gdzie tylko to możliwe, należy ściśle rozgraniczyć między polakami i litwinami, gdyż tylko wówczas ustaną wszelkie za­

targi.

— Walka o ięzyk w kościele nie jest beztreściwym objawem, jak to sobie w Królestwie wyobraża­

ją, lecz zjawiskiem wielkiej wagi społeczno-narodowej. Ostatnie lata w wielu miejscowościach w dosta­

tecznej mierze uregulowały stosunki kościelne, i litwini bodaj wszędzie otrzymali to, co im sie słusznie na­

leżało. Lecz obecnie czynią usiłowa­

nia, by polski lud pozbawić tego, do czego ma niezaprzeczone prawo.

Wobec tego nie możemy poddawać się rezygnacyi, musimy stanąć na straży swych placówek narodowych i tern samem bronić sie przed możli­

wością wynarodowienia nieuświado­

mionych mas polskich.

U p. Kaz. Stefanowskiego.

P. Kaz. Stefanowski, zwolennik pracy narodowej na Litwie i znawca stosunków narodowościowych w kra­

ju, bo oddawna z wielkiem zamiło­

waniem śledzi najdrobniejsze nawet przejawy życia odrodzeniowego tak u litwinów, jak białorusinów, — na samym wstępie oświadczył, że wszystkie utyskiwania na „zachłan­

ność" polską są conajmniej bezpod­

stawne.

— Na Litwie wśród wielu różno­

rodnych grup politycznych z za­

chłannością polską nigdy sie nie spo­

Kazim ierz S te fa n o w ski.

tykałem. Nawet narodowa-demokra- cya, która zwykle uważana jest za najbardziej szowinistyczna grupę, ni­

gdy ani w swoich programach, ani w wystąpieniach publicznych za­

chłanności tei nie wykazała. My, po­

lacy na Litwie, dążymy głównie do rozwoju samowiedzy polskiej we wszystkich warstwach narodu pol­

skiego. Prawo rozwoju takiego za­

wsze przysługuje wszystkim naro­

dom we wszystkich krajach kultu­

ralnych, — przeto podobny przejaw naszego życia zbiorowego nie może być nigdy utożsamiany z zoologicz­

nym nacyonalizmem, tak dobrze nam znanym chociażby z działalności ha­

katy w Poznańskiem.

Dla potwierdzenia słuszności słów tych p. K. Stefanowski cofa się do lat minionych:

- Dawniej przed ruchem wol­

nościowym, kiedy każda myśl, zwła­

szcza polska, na Litwie była skrępo­

wana przeróżnemi ograniczeniami, aspiracye polskie były bardzo małe.

„Trochę powietrza, trochę swobód kościołowi oraz swoboda kupna i sprzedaży ziemi rodzimej, - takie tylko w ó w ­ czas były po­

stulaty, przy jakich obsta­

wał k a ż d y patryota i z nad Niemna i z nad Dźwi- ny. Wieksze zró żn iczk o ­ wanie s p o- łeczne nastą­

piło po pa­

miętnym ro­

ku p iąty m . Lecz w prze- c i ą g u t a k krótkiego okresu, jaik ostatnie dzie­

sięć lat, nawet sdybyśmy chcieli, nie moglibyśmy wykazać zaborczych tendencyi, bo my na Litwie prócz o- ręża kultury swojej nie mamy żadnej innej broni do walki czynnej.

— Więc co spowodowało, że wielu litwinów, a obecnie i białoru­

sinów oskarża polaków o rzekomą zachłanność? — zapytałem.

— To są skutki powierzchownego traktowania ustosunkowania sił spo­

łecznych j narodowych Litwy. Po­

lacy w kraju maja wszystkie dane do rozwoju, narodowego i społecz­

nego, gdyż naród polski tu ma swych przedstawicieli tak w klasach zie- miańsko-szlachęckich, jak mieszczań­

skich j ludowych. Tego jednak przed­

stawiciele innych grup norodowościo- wych nie chca uznać i, wysuwając hasło pracy dla szerokich mas ludo­

wych, wymagają. by inteligencya polska pracowała dla demosu biało­

ruskiego lub litewskiego, a więc w imię kultury czy to białoruskiej, czy litewskiej. Podobne żądania są co- naimniej „oryginalne". Wszak tru­

dno wymagać od anglika, by praco­

wał nad podniesieniem par excellen- ce kultury niemieckiej, od francu­

za — hiszpańskiej i t. d. Owszem, współpracownictwo wszystkich sił społecznych w zrzeszeniach ekpno-

miczno-gospodarczych iest rzeczą potrzebną, nieuniknioną a nawet o- bowiązującą, — lecz to współpraco­

wnictwo winno Sie odbywać w imię kultury całego kraju, raczei cywili- zacyi w szerokiem znaczeniu słowa tego, a nie w imię kultury wyłącz­

nie jedynego narodu. Narodowa kultura danej narodowości nie mo­

że być stworzona zbiorowemi u- siłowaniami różnych narodów, bo każdy naród jedynie sam może zbu­

dować sobie dom duchowy. Gdyby- śmy naprawdę zaczęli postępować tak, jak tego żądają litwini i biało­

rusini, to moglibyśmy albo do ich kultury narodowej wprowadzić pier­

wiastki .tylko czysto polskie, — te pierwiastki, których oba te naro­

dy chcą się koniecznie pozbyć, albo musielibyśmy się wyrzec swoje i na­

rodowości i nie być samymi sobą. Ale jeżeli przez wszystkich będzie uzna­

ny kardynalny warunek, że każdy naród na terenie dawnej Litwy hi­

storycznej mą prawo do życia, do samodzielnego rozwoju, podnoszenia swojej kultury narodowej i do zbio­

rowej pracy, obowiązującej wszyst­

kich nie w imię korzyści poszcze­

gólnych narodów, a w imię dobra kraju, — wówczas ustaną waśnie i niepożądane tumulty.

— A czy te postulaty dadzą się pogodzić z twierdzeniem litwinów o ich „historycznem" prawie roztacza­

nia wpływów kultury litewskiej na­

wet nad spolonizowanemi elementa­

mi?

— Historya nie może rozstrzy­

gać sporu, historya może być tylko źródłem nauki i wiedzy. A pozatem muszę nadmienić, — dodaje P. Kaz.

Stefanowski, — że jeżeli dawniej li­

twini i białorusini wyrzekali sie swej narodowości, to odbywało się to bez przelewu łez i krwi. Pod tym wzglę­

dem mamy zupełnie czyste sumie­

nie.

DN. Wilno. J. Jastrzębiec.

W łochy przed decyzyą.

Od naszego korespondenta rzymskiego otrzymaliśmy list, malujący moment w historycz­

nem życiu włoskiem, w którym zmaganie sie sił politycznych na półwyspie apenińskim do­

chodziło swego apogeum. Czy­

telnik dowie sie z tej korespon- dencyi, jak wrogie i poważne były żywioły, które powstrzy­

mywały króla od — „przejścia przez Rubikon".

Kółko francuzów, z którymi spo­

tykam się niemal codziennie w sta­

rem Cafe Aragno (paru archeologów w starszym wieku i jeden artysta z Villa Medicis. niezdatny do wojsko­

wej służby) żyie w stanie chronicz­

nego wzburzenia. Włosi wydają się

im niewdzięcznikami. ..Przecież to

my. swoja krwią, zlepiliśmy jedność

wioską", przypominają sobie, gdy są

(4)

sami, lub tylko ze mną. Gdy przy­

siadzie sie do naszego stolika wioch, tego mu, oczywiście, przez takt i de­

likatność, nie przypominają. Wysu­

wają inne, realniejszy kurs od wdzięczności mające argumenty. Ale i śród tych ukaże się od czasu do czasu retoryczna figura z lirycznem obliczem „Francya jest przecież na­

szą łacińska siostrzycą!"

Byłem obecny, jak pewien mło­

dy włoch, urzędniczek ministeryum wojny, odpowiadał na to moim za­

palczywym francuzom: „Siostrzy- ca?l Naturalnie! Któż przeczy. My nikogo tak nie kochamy, jak Fran- cyę. Nikomu nie czujemy sie tak blizcy, iak wam. Przecież pomimo traktatów, trwających ciągle, z Au- stryą i Niemcami, nie ruszyliśmy z ni­

mi przeciwko wam. Mówicie, że nas do tego traktaty nie obowiązywały, bo ani Niemcy, ani Austrya nie były napadnięte?! Ale przecież sąd o tern, czy one były napadnięte, należał do nas. Wszak niemcy głosili, że to mo- bilizacya rosyjska była aktem wy­

raźnie zaczepnym od strony Wscho­

du, co sie tyczy zaś Zachodu, to przecież policya bawarska wam przysięgła, że latawce francuskie bombardowały Norymbergę. Gdyby wreszcie nie tylko pretekst, ale i fakt napaści ze strony Francyi istniał notorycznie, my byśmy i wtedy prze­

ciwko wam nie ruszyli. Naród włoski nigdyby nie obrócił swych ostrzy i kul przeciwko francuzom. Nasz rząd zbyt dobrze o tern wie i dlatego to nasz ambasador w Paryżu w pier­

wszych dniach wojny natychmiast o- świadczył waszemu rządowi, że mo­

żecie śmiało granice włosko-francu- ską pozostawić pod wyłączną pieczą celników!" Moi francuzi kiwają głowami miękkim ruchem, bez odro­

biny entuzyazmu. A gdy włoch wy­

chodzi na Corso, mówią sobie: ..Oni nie strzelają do nas. mają sobie to za wielki dowód miłości dla nas!?!“

Przypomniałem im trzech mło­

dych Garibaldich, z których już dwóch legło na polu bitwy przez mi­

łość dla Francyi, jak nasz dzielny Szujski. ,,To prawda, mówią. Ale zawsze potem rozpościera sie lista nazwisk nienawistnych. A Bracco?

A Matylda. Sarao? A Giolitti!

A Grasi?! A Barzelotti?! A Cappel- li?! Jest to bowiem złudzeniem, iż wszystko, co tu przemawia za neu­

tralnością i co gardłuje przeciwko wojnie, robi sie za pieniądze niemie­

ckie wyłącznie. Niezawodnie. Bu­

lów rozsypuje tu miliony, a korupcya sięga nieraz tam, gdzieby jej nigdy nie podejrzewano. Ale ja nie wierzę we wszechpotęgę korupcyi. Tam ona przewagę zyskać może tylko, gdzie za jej jaszczurczemi manewrami pój­

dą żywioły naiwne, niekrytycz­

ne, oszołomione, ale czyste j szcze­

re. Otóż takich tu nie brak. Pamię­

tajmy, że nauka niemiecka, przemysł niemiecki

i

porządek społeczny nie­

miecki budził podziw i admiracyę ca­

łego świata; że austryackie porząd­

ki miały wielbicieli u katolików wło­

skich. zwłaszcza w całym tvm świę­

cie, który się wokoło Watykanu

koncentruje. Tymczasem angielski skrajny egoizm polityczny, despo­

tyzm i ąntiliberalizm radykałów francuskich, metody rosyjskie wobec podbitych narodów wysokiej kultu­

ry, wszystko to nie mogło uczuć koa­

licyjnych podnieść u włochów do temperatury wrzenia .natychmiast po wybuchu wojny. Co inne­

go — o ile chodzi o postęp wojny.

Niemcy okazali sie w niei dziczą, która straciła prawa nietylko do wszelkich sympatyi, ale nawet

i

do względów. Reims! Louvain! Kalisz!

Arras! Ypres! Otóż pod tym wzglę­

dem nie rozumiem ani pani Matyl­

dy Sarao, ani Roberta Bracco! „Sa­

rao! Przecież to we Francyi pozna­

no i oceniono i ej talent, zanim pu­

bliczność włoska domyśliła się, że ma w swoim kraju pierwszorzędny talent kobiecy! — wołają moi fran­

cuzi. — Bracco! Przecież to nasze teatry grały jego sztuki, dając mu stempel wszechświatowej sławy!"

Co do Bracco, ożeniony jest on z niemką. Takich jest tu pewna ilość i w ostatnich czasach zyskali oni so­

bie nawet ironiczna kwafilikacyę:

„wierni mężowie niemek!", co im przynajmniej odejmuje wszelki au­

torytet i powagę w oczach opinii. 0 - śmielili się oni wydać rodzaj manife­

stu, co się dzieje obecnie na terenie bojów, odkładają do .— czasów spo­

kojniejszych. Pokryło to ich śmie­

sznością. Pani Sarao usługiwać chce niemcom w swoim dzienniku neapo- litańskim, II Giorno, wedle swoich sił i środków, nie otrzeźwiona ani to­

pieniem bezbronnych statków pasa­

żerskich przez niemieckie torpedy, anj zatruwaniem wojsk angielskich przez jadowite gazy niemieckie. Se­

kundują im rozmaite pisma, które w dziwny sposób zmieniają swe stano­

wiska poprzednie. O piśmie ,,Vita“

mówią otwarcie, że jest na żołdzie Kruppa. „Popolo Romano" nawet przed wojna dział polityki zagranicz­

nej oddało austryakowi do prowa­

dzenia. „Giornale d‘Italia“ ni stąd ni zowąd począł drukować drobne plo­

tki, najwidoczniej — madę in Ger­

many. ' Ile w tem wszystkiem jest perwersyi, ile ostrożnej dbałości o interes narodowy włoski, — wie o tem tylko sam Bulów szczodroręki.

Co jednak robi dyplomacya w Rzymie, dowiedzieć sie chcemy wszyscy. To też każdy urzędnik z ministeryum spraw zagranicznych jest wszędzie gościem jaknajser- deczniej widzianym. Wielu z nich wie o tem, co układał San Giuliano z Flottowem i o tem, co mówi Sonni- no z baronem Macchio, tyle, co ja i ty, czytelniku, Ale rzadko kto z tych panów odmawia sobie przyjemności puszczenia jakiej sensacyjnej plo­

teczki w obieg, która, bądźcobądź, nie odejmuje autorowi jej uroku oso­

by, wiedzącej więcei jednak od prze­

ciętnego śmiertelnika. Ostatnia plo­

teczka. jaką udało mi się spotkać w kawiarni Aragno, opowiada., że od Villa Malta, gdzie mieszka zwykle Biilow, przeprowadzony jest tunel pod kilku ogrodami, podwórcami i domami, tunel, którego wylot otwie­

ra sie do pewnego pokoiku, sąsiadu­

jącego bezpośrednio z jakimś skrom­

nym i niepozornym sklepikiem przy Via Sistina. Dawniejsze plotki opo­

wiadały mi o straszliwej neurastenii pana von Flottowa, długoletniego ambasadora niemieckiego, który obe­

cnie sypia w pokoju, obciągniętym czarnym aksamitem i w łóżku, przez godzinę masowanem przez lokaja.

Flottow utrzymywał w Rzymie w znakomity sposób tradycyę nie- dźwiedziowatości dyplomacyi nie­

mieckiej. 2ył on w najbliższych, w najserdeczniejszych stosunkach z włoskim ministrem spraw zagranicz­

nych, zmarłym niedawno, San Giu­

liano. Możnaby rzec: Achilles i Pa- trokles. Dwaj ci dyplomaci widywali się normalnie dwa razy dziennie;

już to San Giuliano zajeżdżał do pa­

łacu Caffarelli na Kapitol, gdzie dy­

plomacya niemiecka miała swe lego­

wisko, już to Flottow jechał automo­

bilem do gmachu Instytutu Leśnego, gdzie mieszkał włoski minister spraw zewnętrznych; obiad jadali zwykle razem, goszcząc się po kolei. Flottow był pewien, że ma San Giuliana w ręku, a cesarz Wilhelm był pewien z kolei, że Włochy rzuca się bez na­

mysłu w te stronę, gdzie im on wska- że. Spokój San Giuliana wobec wy­

buchu wojny był czemś dla von Flottowa najzupełniej niezrozumia- łem, absolutna niespodzianką. Wo- góle napotykanie absolutnych niespo­

dzianek jest normalnem zajęciem ambasadorów i posłów niemieckich.

Ale ta niespodzianka była dla deli­

katniejszej natury pana von Flottowa ponad siły. Rozstroiła mu nerwy w okrutny sposób

i

przyprawiła o palpitacye serca. A to wbrew formal­

nym nakazom cesarza Wilhelma, który ogłaszał przecież światu, że niemieccy funkcyonaryusze posiada­

ją mocne nerwy i zdrowe serce. Gdy­

by zresztą von Flottow mężniej spotkał straszny zawód, jaki spra­

wił mu włoski przyjaciel i tak by go zastąpiono przez księcia Biilowa, którego Villa Malta i druga willa Róż, zawsze były bardziej czynnem i istotnem ogniskiem dyplomacyi niemieckiej, aniżeli pałac Caffarelli.

Biilow ożeniony jest z włoszką, u- czenica Liszta, i prowadzi stale o- twarty dom dla wyższego towarzy­

stwa włoskiego, które dość dobrze się czuje w tej atmosferze intelektual­

nej i artystycznej, istotnie wysokiej.

Bywa tu i Albert Besnard, znakomi­

ty francuski malarz, dyrektor Villa Medicis, w której przebywa francu­

ska młodzież, premiowana przez nrix de Romę. Parę razy sama królowa wdowa przybyła na koncert, którym ozdobił Biilow swe przyjęcie. Biilow mówi po francusku świetnie, litera­

ckim, wykwintnym językiem, co nie­

mało przyczynia się do uczynienia z niego idealnego gospodarza domu.

Cały ten ruch towarzyszki, intele­

ktualny i artystyczny jest tylko de- koracyą, oczywiście, poza którą od­

bywają się praktyki polityczne pru­

skie, między któremi oszustwo i zło­

dziejstwo honorowane są, jako do­

skonałe środki przed innemi.

4

(5)

W czasie wojny zmieniono w Rzymie także i ambasadora austrya- ckiego. Dawny, de Merey de Ka- posmere, starał sie bardzo o popu­

larność, ale bez powodzenia; zbyt te starania wyglądały sztucznie. Pan ambasador był starym kawalerem, znużonym życiem i tęskniącym do samotności; tymczasem wziął on na siebie jarzmo roli, będącej w kom­

pletnej dysharmonii ze swą naturą.

Widywano tego dyplomatę na bez wyjątku wszystkich światowych uro­

czystościach, a w jego pałacu obia­

dowano w wiekszem gronie przynaj­

mniej dwa razy na tydzień; stano­

wiło to rekord dyplomatycznych przyjęć. Ambasador austryacki chciał uchodzić za najbardziej świa­

towego z dyplomatów, widywano go też wszędzie, — najczęściej jednak z mina skrzywioną, ze zniechęceniem w ustach i znużeniem w oku, prze- słoniętem monoklem. Pomimo sta­

rań, nie miał przyjaciół. Tembardziej żej w największem zaufaniu, odzy­

wał się źle o narodzie włoskim i je­

go zasłużonych ludziach, a nic tak szeroko sie nie popularyzuje, jak o- pinie, wygłaszane w największem zaufaniu. Nowy ambasador austrya­

cki, baron Macchio, przedstawił się w Rzymie jako światowiec nieza­

fałszowany i człowiek sympatyczny w pobieżnych stosunkach. Ale na­

potkał tu sytuacyę, bardzo już przez wpływy angielskie podminowaną.

Przed tygodniem właśnie dzienniki zapowiedziały przyjazd Gołuchow- skiego do Rzymu „ze specyalna mi­

sy ą“, co stanowi dowód jaskrawy, do jakiego stopnia baron Maccluo nie ma tu nic realnego do roboty. Wczoraj zapewniano mnie, że Goluchowski nie przyjedzie do Rzymu, ponieważ rząd wioski widzi w tej „misyi" je­

dynie obłudną grę niemiecko-austrya- cką przewlekania sprawy, zyskiwa­

nia .na czasie i liczenia na jakieś nad­

zwyczajne zdarzenia, wobec tego, że zdarzenia zwyczajne niemców i austryaków doszczętnie zawodzą.

Bulów robi ostatnie, rozpaczli­

we już wysiłki, aby powstrzymać Wiochy od wystąpienia. Dotychczas powtarza! każdemu, kto chciał słu­

chać, że „Wiochy i Niemcy stworzo­

ne są do porozumienia się!" Ale przypomniano mu przytem nieraz, iż przecież równie często powtarzaj da­

wniej, że „Francya i Niemcy stwo­

rzone są do porozumienia się". W ostatnich dniach jego blade oczy nie­

bieskie lataja ba,rdzo niespokojnie, a uprzejmy jego uśmiech znikł z bia­

łej i tłustej jego twarzy. Opowiadają, że przepisał własność swych willi:

..Malta" i „Róże11 na swego szwagra.

Dziennik pani Sarao stał się też mniej germanofilskim, a „wierni małżonkowie niemek11 nie wyłażą z kątów. Wrażenie zrobiła wiadomość, że przybyło już do Rzymu złoto, po­

życzone w Londynie, na cele spe- cyalnie wojskowe. Czy i wojenne?

Może to już biizka orzyszłość wy­

świetli.

Rzym, mai.

j j /

p

Na terenie walk w Galicyi.

W dali wre bitwa. Ogłuszalący huk armat nie milknie na chwilą Na wzgórzu, koło przy*

drożnej figury, dowódca z samochodu obserwuje ruchy nieprzyjaciela, rozsyła rozkazy.

A z punktu opatrunkowego wloką się ku tyłom armii ofiary wojny, ranieni.

Tajemnicze zjawiska.

Niemieckie fotografie z balonów.

W ciągu ostatnich paru lat niejedno­

krotnie pojawiały się w pismach angiel­

skich informacye prowincyonalnych ko­

respondentów, donoszące o zagadkowych jakichś zjawiskach, tu i owdzie obser­

wowanych. To gdzieś w nadmorskiem

Aparat Scheimpfluga, przymocowany do ko­

sza balonu.

miasteczku słyszano nocą dziwny szum jakby olbrzymich skrzydeł czy turkot niewidzialnego motoru; to znowu za- późniony marynarz dostrzegał o świcie na kopule nieba jakieś zagadkowe cia­

ło, zdumiewająco podobne do balonu; to nagle ciemności nocy rozjaśniała długa błyskawica, sprawiająca wrażenie świe­

tlnego snopa z soczewki reflektora. P ra­

sa niemiecka była niezwykle wrażliwa na wszystkie te doniesienia; na szpaltach jej rozbrzmiewała, jako odpowiedź, najzja- dliwsza ironia: Anglicy — szydzono — popadają w stan histerycznego zdener­

wowania, w każdym ptaku upatrują aero­

plan niemiecki, w każdym majaku pija­

nego marynarza doszukują się niemie­

ckich krążowników powietrznych. Gro­

miona szyderstwem opinia angielska u- spokajała się, poczynała wierzyć w auto- suggestyę.

Dzisiaj nie wątpi już chyba nikt, że w denerwujących doniesieniach kryło się jądro prawdy. Niemcy bywali zapewne częstszymi gośćmi nad ziemią angielską, aniżeli powszechnie sądzono. Przygoto­

wywali się z iście niemiecką pedanteryą do przyszłych wypadków, badali szcze­

gółowo teren. Posiadali też niewątpli­

wie doskonale środki badania.

Na międzynarodowej wystawie lotni­

czej w Wiedniu w r. 1912 można było o- glądać niezwykle pomysłowe aparaty do fotografowania z balonów i aeroplanów, wynalazku kapitana Tb. Scheimpfluga.

Zasadą pomysłu jest zastosowanie ośmio­

krotnej kamery fotograficznej. Kamera

o

(6)

Niemieckie fo to g ra fie z balonów.

Lotnisko we Fryburgu z czterema aeroplanami. Po lewej

stronie cień zeppelina, z którego zrobiono zdjęcie. Miasto Mannheim, sfotografowane z łodzi zeppelina.

główna jest skierowana podczas zdjęć wprost ku dołowi, siedem innych otacza ją promieniowato pod pewnym kątem.

Zadaniem ich jest fotografowanie otocze­

nia pola widzenia głównego aparatu, a w następstwie rozszerzenie ogólnego pola widzenia do mniej-więcej 140°. Dzięki te­

mu aparat obejmuje przestrzeń o średni­

cy pięć razy większej od wysokości, z której dokonano zdjęcia. Więc fotogra­

fia z wysokości 1000 mtr. ogarnia teren rozległości 20 kim. kw., z wysokości 3000 mtr. teren 180 kim. kw. Ponieważ zdję­

cia pomocnicze nie są dokonywane pro­

stopadle. więę kapitan Scheimpflug skon­

struował specyalny aparat, zwany „foto- perspektografem", z pomocą którego do- stosowywuje się fotografie uzupełniające do obrazu głównego.

Istnieją trzy typy aparatu Scheim- pfluga, zastosowane do balonu na uwięzi lub latawca, do balonu bez motoru i do balonu motorowego. Najdoskonalsze są oczywiście fotografie z Zeppelinów, w tym wypadku bowiem aparat jest naj­

mniej narażony na wstrząśnienia i wa­

hania i może być nastawiany dokładnie prostopadle do fotografowanego terenu.

Wyrównanie wszystkich ośmiu obrazów do jednego wymiaru odbywa się mecha­

nicznie. precyzyjnie i szybko. Przy po­

mocy metody Scheimpfluga otrzymuje się więc bez zbytniego trudu doskonałą mapę fotograficzną danego terenu, nie­

zmiernie szczegółową, którą — wrazie potrzeby — można jeszcze powiększać fotograficznie.

Nie można przeczyć, że wynalazek posiada bardzo doniosłe znaczenie w dzićdzinie badań geograficznych. Kilka cyfr przekonuje o tern dowodnie. Całą Afrykę południowo-zachodnią możnaby wymierzyć w skali 1:2000 w przeciągu 31/ , roku, gdyby użyć do pomocy dwa balony motorowe o pojemności 6600 mtr.

sześć., fotografować z wysokości 2000 mtr. i pracować po dziesięć godzin dziennie. Koszt sporządzenia tych bar­

dzo dokładnych kart geograficznych wy­

niósłby około 61/.. miliona rb. Wyko­

nanie tejże samej pracy w skali niepo­

równanie mniejszej 1:25.000 przy pomo­

cy dotychczas stosowanych metod karto­

graficznych kosztowałoby około 120 mil.

rb. i wymagałoby 150 do 170 lat pracy oddziału złożonego ze 100 topografów i 20 triangulatorów. Zważywszy, że w wie­

lu okolicach dzikich, pustynnych, bada­

nia dzisiejsze napotykają na olbrzymie

trudności, że, aby je wykonać, trzeba nie­

raz organizować olbrzymie, kosztowne ekspedycye, zrozumieć łatwo, jak donio­

sły środek pomocniczy zyskuje nauka w nowym wynalazku.

Ale od szeregu lat militarne Niemcy dążą do tego, by każdą nową zdobycz techniczną wykorzystać przedęwszyst- kiem w celach wojskowych, nie zaś dla dobra ludzkości i wzbogacenia wiedzy.

Dlatego, chociaż aparat Scheimpfluga istnieje już trzy łata, nie słyszeliśmy do­

tąd nic, aby zastosowano go do badań naukowych. Natomiast można oglądać nader interesujące zdjęcia lotnisk, miast, węzłów kolejowych i t. p. W posiadaniu sztabu generalnego niemieckiego znajdu­

ją się też niewątpliwie bardzo ważne fo­

tografie balonowe, dokonywane na po­

graniczach, a zapewne i nad terytoryum angielskiem.

Tłómaczy to aż nazbyt jasno genezę tajemniczych zjawisk, obserwowanych w Anglii, tłómaczy „przypadkowe" zabłą­

dzenie i wylądowanie Zeppelina we Fran- cyi przed dwoma laty, wytłómaczyłoby może i wiele innych „tajemnic".

SZ. /.

Kościół Karmelitów na Krakowskiem Przedmieściu.

Widoki Warszawy i jej okolic

Bernarda B e llo tto -C a n a le tta (iljo vin e ) ze schyłku XV I-go wieku.

Od lat dwudziestu pięciu przebywa w Moskwie lublinianin, p. Paweł Ettin- ger, miłośnik sztuk pięknych, poświęca­

jący prace swoje przeważnie odtwarza­

niu w ilustracyach i objaśnianiu za­

bytków polskich. Jako współpracownik

„Ogniska" i „Lamusa", ogłasza również p. Ettinger liczne artykuły z tej dziedzi­

ny w czasopismach rosyjskich: „Staryje gody", „Apollon", w niemieckich „Der Cicerone", „die Kunst", w angielskiem

„The Studio" i w paryskięm „Hepertoire d'art et d‘archeoiogie". Niezmiernie in­

teresujący dorobek prac zamiłowanego szperacza podało niedawno czasopismo

„Staryje gody" w seryi reprodukcyi o- brazów warszawskich Bellotta-Canaletta ( t 17 października 1780 r. w Warsza­

wie), objaśnionych i życiorysem arty- sty i szczegółami, odnoszącemi się do za­

wartości jego dzieł. Kolekcya Bellotta znajduje się od roku 1832 w pałacu Ce-

o

(7)

sarskim w Gatczynie. W czasie wysta­

wy Starej Warszawy mieliśmy repro- dukcye 18 obrazów Canaletta. P. Ettin- ger dodał jeszcze do nich nieznane do­

tychczas trzy obrazy. Pod względem wartości reprodukcyi, te, jakie podało czasopismo „Staryje gody", czynią za- dosyć wszelkim artystycznym wymaga­

niom. Mamy między niemi widoki mia­

sta od strony Pragi i ulicy Tamką, trzy widoki Krakowskiego Przedmieścia, ko­

ściół PP. Wizytek, kościół Karmelitów, kościół Sakramentek, Reformatów, Sw, Trójcy z Arsenałem, ulicę Długą, pałac Rzplitej, pałac biskupów krakowskich, pałac Błękitny, Mniszchów, Żelazną Bramę, Ujazdów, okolice Mokotowa, cztery widoki Wilanowa. —- Podnoszą wartość obrazów Canaletta szczegóły, interesujące nietylko architekta, lecz i badacza obyczajów i kultury W arsza­

wy z końca XVIII wieku. Barwne i ży­

we postaci mieszkańców, ich ubiory, ro­

dzaj zajęć, ruch uliczny, zbytek moż­

nych i nędza rzesz szarych — wszystko to przemawia do duszy widza i przenosi myśl jego i wyobraźnię w odległe cza­

sy. Pracy p. Ettingera należy się od miłośników Warszawy szczere uznanie.

Nie poskąpił jej też należnych pochwał tak głęboki znawca malarstwa polskiego i jego przedstawicieli z czasów Stani­

sława Augusta, autor monografii o Nor- blinię, Zyg. Batowski, poświęciwszy jej wyczerpujący artykuł w Kuryerze lwow­

skim z 29 kwietnia r. b.

Przedmiotowych usterek niewiele by się znalazło w tekście p. Ettingera.

Między innemi niewłaściwie dawny pa­

łac Raczyńskich, późniejszy gmach Ko- misyi Sprawiedliwości, przedstawiony przez Bellotta na widoku ulicy Długiej, nazwał autor „już nieistniejącym11. Pa­

łac ten istnieje do dziś dnia, mało co w swym wyglądzie zewnętrznym zmie­

niony. Al. K.

Dyaryusz dni ostatnich.

Pierwsze dni czerwcowe.

...Wczoraj głoszono wezwania do zgody i harmonii. Dziś z tych sa­

mych szpalt sączy się trucizna zło­

ści i nienawiści. Pomówienia, insy- nuacye... oskarżenia... Wszyscy prze­

ciw wszystkim! Redaktorzy, publicy­

ści polityczni, — zahartowani w o- gniu walk polemicznych, nawykli do odpierania ataków czołowych i ciosów z ukrycia, obojętniejszym wzrokiem patrzą na te waśnie i za­

męt. Lecz zwykli obywatele, któ­

rym tyle prawiono o ,,chwili osobli­

wej11/ Czyż to jest droga do owej łączności serc, w której mieliśmy stanąć społem do nowego życia? Czy teraz właśnie nie należałoby unikać wszystkiego, co dzieli, a wyszuki­

wać najskwapliwiej tego, co może zbliżyć? Będziemyż, jak owi stra­

ceńcy, przykuć, łańcuchami do gale­

ry, a którzy wzajem tak się zniena­

widzili, że ład między nimi czyni kij dozorcy!...

Ból i wstyd!... Już odzywają się złowieszcze pomruki, żeśmy się ni­

czego nie nauczyli, niczego nie za­

pomnieli?

G d y o sobne u r a z y topiąc w n ie p a m ię c i, K a ż d y n a w sp ó ln e d obro w s z y s tk ie z w r ó c i chęci, Z g o d n ą p r z y s z ł o ś ć p r z e s z ł o ś c i z m i e r z a j ą c r a c h u b ą , B ę d z ie m y w z o r e m i n n y m , sobie s a m y m — c h lu b ą .

Jakże dalecy jesteśmy od zi­

N a te re n ie w alk w K ró le stw ie .

Gdy pruski żołnierz dostanie się do niewoli, szczegóły Jego wyekwipowania budzą cieką*

wosć i wesołość.

szczenia tego Mickiewiczowskiego ideału!...

Z pośród wszystkich instytucyi, powołanych do życia przez Komitet Obywatelski ni. Warszawy, w naj- trudniejszem położeniu prawdopo­

dobnie była i jest Sekcya Opałowa.

Kierownicy jej usiłowali sprostać za­

daniu: jeśli nie zdołali zaopatrzyć Warszawy w dostateczną ilość węgla, nie było to ich winą z pewnością.

Lecz w wewnętrznej organiza- cyi tej Sekcyi niepodobna nie doj­

rzeć poważnych braków. Wystarczy zaznaczyć stosunek do Opiek Okrę­

gowych K. O., które posiadały skła­

dy węgla dla uboższej ludności. We­

dług obliczeń Wydziału tych Opiek, składy Okręgowe winny były otrzy­

mać w ciągu ubiegłej zimy 680 wa­

gonów węgla. Uzyskały niespełna trzecia cześć tej ilości. Jeśli rozwa­

żyć, jak wielkiem dobrodziejstwem dla mmiei zamożnych mieszkańców stolicy byłą sprzedaż węgla pod kon­

trola obywatelską po cenach takso­

wych, to ów niedobór czterystu kil­

kudziesięciu wagonów dość smutne wystawia świadectwo . działalności Sekcyi Opałowej.

Oceniając pracę i obywatelską gorliwość jej kierowników, należy wyrazić żal, że nie potrafili oni u- trzymać na wodzy samowoli swo­

ich funkcyonaryuszów, — jak dziś jeszcze nie umieją pohamować złego humoru i złego wychowania swych płatnych kancelistów wobec intere­

santów. Nic dziwnego, że nawet członkowie Komitetu Obywatelskiego opowiadają sobie na ucho anegdotę, osnuta na tle opowiastki o ks. Bo- duenie, który, gdy nagabywany prze­

zeń natarczywie skąpy pan. miast datku, dał mu policzek, odpowiedział pokornie:

— To dla mnie. A co dla ubogich?

Funkcyonaryusze Sekcyi Opa­

łowej, gdy nadszedł obecnie pociąg z drzewem, ofiarowany przez Komi­

tet W. Ks. Tatiany dla biednych mie­

szkańców Warszawy, mieli sie wy­

razić:

- To dla nas. A co dla ubo­

gich?...

Sprawa wyższych uczelni pol­

skich w Warszawie wywołała żywe poruszenie umysłów. Jest nadzieja, że przynajmniej na tym gruncie zgo­

da okaże się powszechną, opinia — jednomyślną. Rzecz to znamienna i pocieszająca: gdy idzie o oświatę, zdrowy instynkt narodowy każę milknąć najsilniej rozgorzałym swa- rom i sporom. Wielka kwesta na wpisy była w tym względzie mani- festacyą wspaniałą.

Wobec usiłowań, mających na celu zdobycie praw do wyższych za­

kładów naukowych dla abituryen- tów szkół polskich z dawnych lat, należy podkreślić następującą ano­

malie. Matury prywatnych szkół pol­

skich dawały dostęp do wszechnic europejskich, — z wyjątkiem niemie­

ckich i rosyjskich. Arbituryent war­

szawski był przyjmowany na uniwer­

sytety we Lwowie, Wiedniu lub Ge­

newie. W ten sposób był zrównany w swoich prawach z abituryentem szkół w Austryi, Szwajcaryi etc.

Abituryencj szkół austryackich, szwajcarskich etc. posiadali również prawo wstępowania na uniwersytety rosyjskie, o ile zdaliby egzaminy z języka rosyjskiego, historyi i geo­

grafii Rosyi. W ten sposób abituryen- ci szkół austryackich lub niemieckich mieliby obecnie większe przywileje, niż abituryenci szkół polskich war­

szawskich, którzy te szkoły ukoń­

czyli w latach poprzednich. Od nich wymagany jest egzamin z całego kursu szkolnego, mimo że program nauk w prywatnych szkołach pol­

skich Królestwa jest uzgodniony z programem rosyjskich gimnazyów rządowych.

Czyż ta anomalia może sie o- stać?... --- S/?.

7

(8)

Wskrzeszenie polskiego Tow. Literacko-Artystycznego w Paryżu.

Grupa członków wskrzeszonego Tow. Literacko-Artystycznego w Paryżu.

Życie polskie w Paryżu. Grupa ochotników polskich w wojsku francuskiem.

Korespond. własna „Świata".

Wskrzeszenie Tow. Lit.-Art.

Zamieszanie i popłoch, wywołane nie­

spodzianym wybuchem wojny, odbiły się dotkliwie na działalności naszych insty- tucyi polskich w Paryżu. Między innemi i Tow. Literacko-Artystyczne lewego brzegu, któremu tak godnie i pożytecznife przewodniczył p. Edward Wittig. prze­

stało istnieć. Była to strata fatalna dla olbrzymiej rzeszy artystów naszych nad Sekwaną, którzy jakby nagle stracili grunt pod nogami. Dziś dzieje im się względnie dobrze, albowiem Tow. arty­

stów francuskich wypłaca każdemu ma­

larzowi i rzeźbiarzowi polskiemu zapo­

mogę w wysokości 1 fr. i 25 cent, dzien­

nie. Jest to zasiłek skromny, ale stano­

wiący jedyne źródło utrzymania naszej bohemy plastycznej Paryża. Iluż to przed wojną żyło za franka dziennie?...

Trzeba było czekać aż 10 miesięcy, aby przywrócić do życia nasze własne Tow. Art.-Lit. Grupa ludzi energicznych jęła się pracy — i Tow. „postawiła na nogi". Wynajęto nowy lokal (Boulevard de Montparnasse 164), urządzono kon­

cert dochodowy, zgromadzono kupę członków z nie-członków na t. zw. ze­

braniu „inauguracyjnem". Czekamy na powrót Wittiga z kraju, aby objął kie­

rownictwo pożytecznej instytucyi.

Pierwszy chór polski w Paryżu.

Francya już obecnie wyniosła z wol­

ny wielką zdobycz: skasowała ohydne, woniejące zapałki i zaprowadziła nor­

malne „ludzkie".

P a r y ż a n i e z nad Wisły nie­

wątpliwie ucie­

szą się tą rado­

sną nowiną.

P o d o b n ie dzięki w o j n i e s k o r z y s t a ł a i kolonia polska:

zdobyła się na­

reszcie na wła­

sny, r o d z im y chór. Wieści tej lekceważyć nie należy. Śpiew z b io ro w y ma doniosłe znacze- n i e, albowiem stanowczo głębiej przemawia do cudzo­

ziemskiego słuchacza, niż wypocona pro­

za profesorów i adwokatów.

„Lutnią polską w Paryżu" (tak o-

L u d . R o g o w s k i.

Tak zw. „Bajończycy”, którzy Dierwsi wyruszyli na plac boju; wielu z n»ch zginęło śmiercią bohaterską, z wyrazami ,,Niech żyje Polska*’ na ustach.

chrzczono nasz chór) dyryguje znany kompozytor, p. Ludomir Michał Rogow­

ski. Trzeba było, dużo energii, dużo pra­

cy i poświęcenia, aby sklecić ludzi w znacznej części niemuzykalnych i uczy­

nić z tego harmonijny zespół wokalny.

Pan Rogowski to uczynił i należy mu się szczere uznanie. „Lutnia" paryska wy­

stąpiła już na wielu koncertach, wystę­

powała przed publicznością francuską, a śpiewając na bis „Z dymem pożarów" i

„Boże coś Polskę", była za każdym ra­

zem frenetycznie oklaskiwana.

Poincaró i Sztuka polska.

Wielce uzdolniony karykaturzysta polski, baron Józef Ostoja-Soszyński (znany i ceniony w pismach francuskich ,,d‘Ostoya“), znalazł, dzięki wojnie, pole do wdzięcznej dla satyryka pracy. Ze szczególnem zadowoleniem podnieść na­

leży fakt, że motywy do swych rysun­

ków czerpie p. Ostoja przeważnie z ży­

cia polskiego. W ten sposób, za pomo­

cą dziesiątek tysięcy popularnych kart ilustrowanych, przenika imię Polski i nie­

szczęście Polski do najgłębszych warstw narodu francuskiego, ą ołówek „d‘O- stoyi" potrafi tak przemówić, że jego szkice pozostają nazawsze w pamięci.

Wydał on obecnie dwa wspaniałe al­

bumy: L‘invasion des Barbares i Les

Hans en Pologne. W tym drugim znaj­

duje się przepyszna heliolitograwiura, ilu-, strująca — pieśń „Z dymem pożarów".

Rysunek ten — zadedykował Ostoja pre­

zydentowi Poincaremu. Poincare tak był wzruszony tragiczną wizyą rysunku (0- stoja przetłómaczył również tekst pieśni i podał ją na litograwiurze), że polecił wyrazić piśmienne uznanie naszemu ar­

tyście i wręczyć mu nagrodę pieniężną.

Paryż. s. a.

Henr.Zelska (Zeligsonówna) sopranistka, wy­

stąpiła z wiel- kiem powodze­

niem na koncer­

cie Tow. Muz. « Filharmonii, wy kazując oprócz talentu świetni zalety m e to d i śpiewu. P. Zel- ska kończy stu- dya wokalne w szkole śp ie w u prof. St.Doliwa Dobrowolskiej w

Warszawie? —■ -■ ■■ ■ ----

(9)

rSztuka, która z wojny czerpie natchnienie.

Obraz ten, zatytułowany „Bezdomni”, dzieło malarza Ryszarda Jack’a, obudził na tegorocznej wystawie obrazów w londyńskiej Acadetny żywe zainteresowanie.

Na froncie zachodnim.

Żołnierze angielscy atakują niemców, rzucając bomby ręczne. Podstępy niemców. Pierwszy rząd niemców wyszedł z okopów i podniósłszy ręce do góry, udaje że chce odoaó się w niewolę.

Kiedy Jednak nieprzyjaciel podchodzi ku nim, inni niemcy, ukryci w okopach, zaczynają nagle strzelać.

ŚWIAT Rok X. Nb 23 z dnia S czerwca 1915 roku. 9

(10)

Z życia Warszawy.

Fot. S a tyu sa W olski,

Posiedzenie Komitetu Obywatelskiego m. Warszawy z prezesem Zdz. ks. Lubomirskim (x) na czele.

Wobec niemożności wysyłania na kolonie letnie kobiet pracujących otwarto, stołownię i schronisko przy ulicy Widok Ns 5. W bardzo serdecznych słowach przemawiała na otwarciu pani d-rowa Popławska.

F ot. Saryusa Wolski.

10

(11)

„Sokół” wileński.

Pomimo burzy wojennej, ćwiczenia w ,,Sokole” wileńskim nie doznały przerwy. Biorą w nich udział przedstawiciele nietylko warstw pracujących, ale i wyborowej inteligencyi w Wilnie.

Komisya delegowana na Podole po zakup koni dla C.K.O. Wystawa hodowli pokojowych.

Sitdzą:

pp. B. Stokowski, czł. kom., A. Urbański, prezes T. R. Pod., C. Baczyński, pełnom.

8ekcyi C.K.O., Z. Pietraszewski, czł. kom.

Stoją:

pp. Wiszniewski, sekr. T. R. P. i A. Dunin.

S ta n is ła w S ch o n fe ld .

Fot. Saryusz Wolsti. Partya koni, zakupionych na Podolu dla rolników w Król. Polskiem.

P. Stanisław Schonfeld z ramienia Tow. Mił. Przyrody zakrzątnął się w ce­

lu urządzenia u nas po raz pierwszy wy­

stawy hodowli pokojowych. Wystawa ta mieścić się będzie w lokalu związku Rze­

mieślników Chrześcian.

O celach tej wystawy mówi z prze­

jęciem p. Schonfeld:

„Do niedawna w każdem mieszkaniu prawie stało a-

k w a r y u m, w k t ó r e m złote p l u s k a ł y się rybki. Na o- k n a c h b y ł y k w i a t y : g e- ranie. muszka- tele i mirty. 0 - becnie moda na akwarya ustą­

piła m i e js c a palmom. Chce- my jednak wy­

szukać u ludzi zamożnych, jak i w suterynach i na podda­

szach, r o ś lin y

doniczkowe, pięknie wyhodowane, by po­

kazać, że nie zaginął u nas kult dla kwia­

tów. Później postaramy się zorganizo­

wać przy naszem towarzystwie sekcyę specyalną miłośników hodowli pokojo­

wej. Na wystawie naszej żadnych na­

gród udzielać nie będziemy. Każdy wy­

stawca otrzyma dyplom, poświadczają­

cy udział. I chodzi nam specyalnie o to, by zainteresować wszystkich. Dumni bę­

dziemy, jeżeli tak młodzież, jak i starsi, ludzie zamożni i biedni zechcą znaleźć się we wspólnym szeregu. Komitet ze swej strony zgromadzi dobory roślin, odpo­

wiednich do różnych warunków hodowli mieszkaniowej, okazy rozmnażania ro­

ślin i t. d. pokazy dydaktyczne, poparte cyklem pogadanek, ilustrowanych prze­

zroczami. Pogadanki te utworzą kurs pielęgnowania roślin doniczkowych i zwierząt w akwaryach i terraryach".

Na czele komitetu stoi prof. Wacław Jezierski, znany krzewiciel nauk przy­

rodniczych. Wystawa przez wzgląd na swój niezmiernie sympatyczny cci zasłu­

guje na jakuajszersze zainteresowanie.

11

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dopiero w tragicznych dniach sierpniowych, kiedy to armia francuska wciąż cofała się, gotowa nawet Paryż zostawić na łup wroga, przekonano się, jak

dawczej. iż sprawę polska trzeba rozwiązać jaknajprg- dzej: takie jest również i zdanie pa­.. na. — iż są pewne ugrupowania w

W większości wypadków pożyczka dostaje się do rąk petenta tylko w małej części gotowizną — gdyż Sekcya stara się bezpośrednio o dostarczenie mu ma-

nych środków jeszcze przez lat dziesiątki, jakkolwiekby ułożyły się sprawy na wschodzie państwa po zawarciu pokoju".... Tak

By przekonać się, czy projekt Gren- dyszyńskiego znajdzie oddźwięk we wspomnianych instytucyach, bo inteligen- cya bez pracy jest żywo nim przejęta, udaliśmy

Pewnej nocy zdawało się już, że atak się zaczyna, gdyż po północy huknęło kilkanaście strzałów karabinowych.. Okazało; się, że to warta w okopach,

Nie jest jednak w stanie oprzeć się pierwotnym, zaborczym instynktom sąsiadów.. A Polska nie ma sit, by im stanąć na drodze, ze swą energią, własną racyą

nie kolosalnych sum, z drugiej zaś strony, obojętność w obecnej sytua- cyi byłaby wprost hańbiącą plamą. Nieprzerwanie więc staramy się o nowe zasoby. W