C e n a n in ie js z e g o n u m e r u k o p . 20,
PRENUMERATA: w W a r s z a w ie kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4. Rocznie Rb. 8. W K r ó le s t w ie I C e s a r s t w ie : Kwartalnie Rb. 2.2B. Półrocznie Rb.
4.60 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic a : Kwartalnie Rb. 3. Półrocznie Rb. 6. Rocznie.
Rb. 12. M i e s ię c z n ie : w Warszawie. Królestwie l Cesarstwie kop. 76, w Aus*
tryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor. Rocznie 24 Kor. Na przesyłką „Alb*
S zŁ w dołącza się 60 hal. Numer 60 hal- Adres: „ŚWIAT** Kraków, ulica 0u«
na]ewsklego No 1. CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub lego mleisce na 1-e| stronie przy tekście lub w tekście Rb. 1. na 1-ej stronie okładki kop. 60.
Na 2-e| I 4>e| stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cla strona okładki l ogłoszenia zwykłe kop. 26. Za tekstem na blałel stronie kop. 30 Kronika to
warzyska, Nekrologi i Nadesłane kop. 76 za wiersz nonoarelowy. Marginesy:
na i*e| stronie 10 rb , przy nadesłanych 8 rb., na ostatniej 7 rb. wewnątrz 6 rb. Artykuły reklamowe z fotografiami 1 strona rb. 176. Załączniki po 10 rb.
od tysiąca.
Adres Redakcyl I Adminlstracyl: WARSZAWA, Zgoda Ns 1.
T e le fo n y : Redakcyl 73*12. Redaktora 68-76. Adminlstracyl 73-22 I 80-76.
Orukarni 7-38. FILIA w ŁODZI, ulica Piotrkowska Na 81. Za odnoszenie do
domu dopłaca się 10 kop. kwartalnie.
R ok X. Ne 23 z dnia 5 czerw ca 1915 r
Wydawcy: AkC. Tow. Wydawnicze „ŚWIAT”. Warszawa, ulica Zgoda Nu 1.
Pod kierownictwem naczelnem Stefana Krzywoszewskiego.
D o l i n a S z w a j c a r s k a
Codziennie od godz. 8 wiecz.
Koncerty Warszawskiej Orkiestry Filharmonicznej pod dyr. J. Ozimińskiego i B. Szulca.
P i o t r o g r o d z k i l e t n i T E A T R - t P E R E T T A
Walentyny Piątkowskiej,
9 C h m ieln a 9 , t e l. 51-14.
Z u d z ia łe m sły n - n •’ p rym ad onn y, u lu b * en icv P io tr o - g ro d u i M oskwy.
K asa otw a rta co
W. Piątkowskiej
dz. o d 10-ej d . 2-ej i od 5-ej do 9-ej w iecz.
o r a z n a j- 1* ps z ych si tru p y.
Głosy polskie z nad Wilii.
Myśl i serce wielu z nas z niepo
kojem i bezbrzeżna trwoga śledzi za tytanicznem zmaganiem sie sil Za
chodu i Wschodu na polach walki krwawej, gdyż Zycie nowe ma po
wstać z oparów ziemi, obficie zro
szonej krwią ojców, braci, synów na
szych.
To jest jeden akt tragedyi Naro
du Polskiego.
Drugi akt o niemniej tragicznem i bolesnem napięciu rozgrywa się tu — na ziemiach Litwy, Ojczyzny Rejtanów, Mickiewiczów, Czeczot- tów, Konarskich.
Tu również brat-litwin do bra- ta-polaka w wielkiej zapamiętałości grotem nienawiści prosto w serce mierzy...
Czyż tak trwać będzie dalej?
Nie w bratobójczej walce przy
szłość Litwy się mieści, lecz w mi
łości i zgodzie szukać łączących dróg nam należy.
Bo tylko miłość i zgoda buduje, natomiast waśń wszystko w ruiny i popioły obraca.
Niedawno zamieściliśmy glosy litewskie i białoruskie w tej sprawie.
Dziś z tegoż miejsca przemawia
ją wybitniejsi polacy z nad Wilii.
Chociaż wielka różnorodność jest w pojęciach ratowania Litwy, jednak wszystkich łączy szczere ukochanie kraju i pragnienie zgody, by wre
szcie ucichł tumult i rozgardyasz szowinistów.
Wiec z niemniejszym spokojem i zimną rozwaga zważmy wszystkie te głosy, a może dadza sie ustalić pewniki, na jakich będzie mógł za
wisnąć trwały most zgody polsko- litewskiej.
Ankieta „Świata".
Niech naprawdę miłość osłabi u- razy, wygładzi nierówności, sprostu
je krzywizny, połączy rozdzielonych i wszystkim da pokój...
U p. P aw ła Kończy.
P. Paweł Kończą, wybitny przedstawiciel myśli realistycznej na Litwie, analizując spory narodowo
ściowe w kraju, podkreśla brak zmy
słu politycznego wśród wielu grup społecznych, które bardzo często po
wierzchownie traktują te za.wiłe za
gadnienia i nieraz uogólniają po
stępki poszczególnych osób i utoż
samiają z politycznym programem całego narodu.
- Jest to wielki błąd, który nie
obliczalne szkody przynosi nam wszystkim. Nie wolno za wybryki jednostek o- sądzać naro
du catego, bo nie wolno fe
rować wyro
ku, zanim do głębi sie nie pozna danej sprawy.Tym- c z a se m na L i t w i e jest zgoła inaczej.
T u k a ż d y stara sic na
łożyć t o g ę sędziego, bo zdajc mu się, przytacza ca- iy szereg faktów dyletantyzmu spo
łecznego tak ze strony polskiej, jak litewskiej.
— Przypomnijmy chociażby ka
P aw eł Kończą.
że jest mężem stanu.
Tu rozmówca mój
pitalne zarzuty o naszej, jako naro
du całego, rzekomej nietolerancyi.
W czem sie faktycznie nietoleraneya ta przejawia? Czy w tern, że nawet realiści byli i obecnie sa więcej de
mokratycznym elementem, niż na
wet to można s_obie wyobrazić.
Pozatem weźmy chociażby wszyst
kie publiczne wystąpienia zorganizo
wanych grup społecznych. Nigdzie zgolą grzechu nietolerancyi w po
stępowaniu polaków względem in
nych narodowości nie możemy doj
rzeć, jeżeli wogóle za grzech nie bę
dzie nam poczytane, że chcemy być i ostać sie polakami na Litwie.
Tu p. P. Kończą jeszcze raz za
znacza, że naród polski nie może nieść odpowiedzialności za wybryki polskich szowinistów, jak i litewski za niedopuszczalne w jakiemkolwiek społeczeństwie kulturalnem postępki litwomanów.
- My możemy odpowiadać li- tylko za to, co zrobiły poszczególne grupy.
Fundamentem myśli polskiej na Litwie i Rusi, podług p. Kończy, win
no być następujące założenie:
- Nie wolno nam nigdy i ni
gdzie sprzeniewierzyć sie ogólnym zasadom wolności i równości wszyst
kich wobec prawa.
Ta teza lojalizmu przed prawem p. P. Kończą jednak sie nie ograni
cza. gdyż twierdzi, że w stosunku do innych narodowości, kraj nasz za
mieszkujących. winniśmy dążyć do wywierania odpowiedniego wpływu na ekonomiczny i kulturalny rozwój krain, boć to i w naszym leży inte
resie.
Trzeci postulat — to starać się ułatwiać reszcie ludności postęp wszechstronny, bo tylko wówczas spełnimy te obowiązki, które na nas, jako obywatelach Litwy, leża.
Tern niemniei to ostatnie zadanie nie powinno budzić obaw wśród pola
ków.
1
pracy społecznej tak skiej, jak litewskiej.
- Kraków i Warszawa będą dla nas zawsze tem miejscem, gdzie lud nasz składać będzie broń swego rycerza, swych myśli przędze i swych uczuć kwiaty.
Wreszcie, przy pożegnaniu, p.
Kończą ze smutkiem konstatuje, że, pomimo urzeczywistnienia naj
szczytniejszych haseł i programów, walka może przyjąć nieraz ostre a nawet niepożądane formy. To jed
nak nie powinno wyprowadzać nas z równowagi, natomiast winniśmy sie starać, by w walce tej inna, broń nie była użyta, prócz broni kultury.
- Idźmy do litwinów z miłością w sercu i nieśmy im oświaty kaga
niec. Zapoczątkowania w takim sen
sie już zrobiło polskie Towarzystwo popierania pracy społecznej, które na osta.tniem posiedzeniu wyasygno
wało pewną sumę na potrzeby oświa
ty wśród litwinów. Brak światła jest jedną z przyczyn waśni polsko-litew
skiej. Przez oświatę — do porozu
mienia i zgody.
U p. Stan. Kognowickiego.
P. Stanisław Kognowicki, długo
letni pracownik na niwie społecznej w gubernii kowieńskiej a zajmujący stanowisko bezpartyjne, jest do głębi poruszony niesłusznemi zarzutami ze strony litewskiej o rzekomym braku poczucia obywatelskiego wśród po
laków na Litwie.
— Zgoda nastąpi z biegiem cza
su. gdyż ona ostatecznie musi uwień
czyć wszystkie wzniosłe porywy do ze strony pol- Alę w pier
wszym rzę
dzie należy u s u n ą ć zła wole.W prze
ciwnym wy
p a d k u nie może być na
wet mowy o j a,ki em kol- wiekzgodnem s p ól ż y ciu.
J e d n a k z wielkim smu
tkiem prawie c o d z ie n n ie sp o ty k a łe m sie z ta złą wolą. Naprzykład. pewne grupy li
tewskie. świadomie znając bezpod
stawność oskarżeń, zarzucają nam.
że zajmujemy sie tylko sprawami Królestwa, całkowicie negując Li
twę. Jest to fałsz. Obywatelstwo polskie, o ile pozwalały mu na to wa
runki. zawsze starało sie Pracować dla ludu miejscowego.
To twierdzenie swoic P. St. Ko
gnowicki ilustruje szeregiem faktów z życia społecznego, jak oddawna powstające z inicyatywy polskiej w gub. kowieńskiej instytucye społecz
ne. kółko rolnicze, tow. kredytowe, kasy oszczędności, sklepy spożyw
cze i t. d. Działalność Tow. rolni
czego w Kownie jest skierowana nie- tylko do zaspokojenia potrzeb zie- miaństwa polskiego, lecz i włościan, w danym wypadku prawie wyłącz
nie litewskich. Wreszcie syndykat—
Stan. K o g n o w icki.
instytucya bezwzględnie polska - również stara się uwzględniać potrze
by drobnej własności, dając jej nie
raz dogodniejsze warunki, niż otrzy
mywało ie zamożne obywatelstwo polskie.
Wszystkie te i temu podobpe fa
kty. kiedy ziemiaństwo polskie szło z otwartem sercem do ludu litew
skiego, p. St. Kognowicki zna bardzo dobrze, bo przez dłuższy czas był i jest członkiem Rady Tow. rolniczego i syndykatu.
Jednak żal. jaki społeczny ten działacz wyczuwa względem niektó
rych grup litewskich, nie odbiera mu nadziei, że ostatecznie dojdą do gło
su zrównoważone elementy litew
skie, które już i dziś racyonalnie za
patrują sie na cele i zadania powsta
jącej kultury.
— My, polacy, zapatrujemy się nader sympatycznie na szlachetne u- siłowania podniesienia kultury litew
skiej, bo wierzymy, że Poza innemi względami natury społeczno- poli
tycznej ewolucyjna rywalizacya na
szych kultur może wpłynąć tylko dodatnio na rozwój kraju. To też bo
lejemy nad wciąż powtarzającemi sie objawami wprowadzania do tej kultury czynników nieetycznych, które szkodzą i młodej kulturze i w,ogóle Litwie całej.
Smutne objawy walki narodo
wościowej na tle religijnem, spowo
dowane postępowaniem niektórych księży szowinistów litewskich, wi
docznie- każa mówić P. St. K. nastę
pujące gorzkie słowa:
— Kapłani często dziś zamiast słowa Chrystusowego głoszą słowa nienawiści. Na szczęście jednak, i w tym obozie można spotkać jedno
stki. które szczerze pragną, by wre
szcie straciły znaczenie przejawia
jące sie obecnie elementy destru
kcyjne.
W kwesty; ustalenia granic sta
nu posiadania narodowego p. St.
Kognowicki jest stanowczym zwo
lennikiem zasady samookreślania, o- gólnie przyjętej i stosowanej w kra
jach kulturalnych.
— Nie aspiracye historyczne musza rozstrzygać, gdzie jest ele
ment polski a gdzie litewski, lecz status quo, t. j. faktyczny stan po
siadania. Inne postulaty będą jedy
nie gmatwać daną sprawę i nie do
prowadza do upragnionego zakoń
czenia sporu narodowościowego.
U p. Józefa Hłasko.
Redaktor ..Kuryera Litewskie
go". Józef Hłasko, którego prasa li
tewska uważa za największego prze
ciwnika ruchu odrodzeniowego oraz za „polonizatora". rozpoczął na
sza rozmowę od charakteryzacyi Litwy (historycznej), która, podług niego, nie posiada przewodniej my
śli politycznej, jednoczącej wszyst
kie zamieszkałe tu narody.
- Jest to krai bez woli. Tu nie
ma wspólnej wytycznej, która by łą
czyła poszczególne grupy społeczne.
Tu każdy odłam ma odrębna wolę, a to paraliżuje wspólna pracę. Dlatego Litwa przedstawią znakomity teren
J ó z e f H łasko.
dla zdobywcy, czy to o aspiracyach kulturalnych czy politycznych. Jest to ciężka choroba społeczna, z któ
rej narazie trudno się wyleczyć, lecz trzeba pogodzić sie z tem koniecz- nem złem, bo i człowiek bywa nieraz chory, a pomimo to musi żyć. nawet bez nadziei wyleczenia się.
Oportunizm ten. widocznie, na
suwa p. J. Hłasce smutne refleksye.
bo mówi, że w obecnej chwili nie wi
dzi możliwości wyleczenia sie z tej choroby.
— Jakkolwiek sa wspólne inte
resy. — ale one są na takiej pła
szczyźnie. na jakiei nie obracają się dziś aspiracye ani białorusinów, ani litwinów. Historya uczy nas, że wielkie linie polityki ze
wnętrznej po- zostają nie- z m i e n n e przez długie w ie k i. Z a- warta przed 500 laty unia między Pol
ska i Litwą i dzisiaj ood- staw nie stra
ciła. Lecz to k w e s t y a przyszłości, natomiast a
ni litwinów, ani białorusinów obecnie ona nie zajmuje...
Następnie redaktor ..Kuryera Li
tewskiego" dzieli sie wrażeniami, do- znanemi zaraz po ogłoszeniu wojny.
- Po pamiętnych dniach sier
pniowych. kiedy odezwały sie pier
wsze ryki armat i kiedy zaświtały nadzieje wśród narodów, pozbawio
nych własnej państwowości, miałem wrażenie, że i litwini weszli w nową fazę—fazę przygotowania sie do roz
strzygnięcia rozległych zagadnień dziejowych, jakie gruntownie przei
stoczyć mogą życie całego kraju.
Lecz od chwili powstania litewskie
go Komitetu niesienia, pomocy ofia
rom wojny, w którym niepodzielnie jęli rządzić litewscy nacyonaliści, li
twini nie zdołali sie utrzymać na wy
żynach, lecz wrócili do urzeczywi
stniania planów pobocznych i pozio
mych. a więc i do rzucania nieuza
sadnionych kalumnii i oskarżeń na miejscowe społeczeństwo polskie.
Nic można sie dziwić, że litwini dą
żą do rozszerzenia swego stanu po
siadania. jednak pewne ich odłamy uciekają sic do środków, które tylko obrzydzenie budzą, bo nie dadzą się pogodzić z ogólnie pnzyjętemi nor
mami etyki.
P. J. Hłasko widzi ogromną przepaść między poglądami polaków i litwinów. to też sceptycznie sie za
patruje na możliwość porozumienia w chwili obecnej.
— W swoim czasie ks. Michal- kiewicz na zebraniu przedstawicieli wszystkich pism usiłował ustalić pe
wne tezy, które by na przyszłość zo
bowiązały tak litewskich publicy
stów, jak polskich,—jednak do żadne
go porozumienia nie doszło. Litwini,
widocznie, za najskuteczniejszą broń
2
przeciwko polakom uważaja odgro
dzenie się od nich murem nienawi
ści, jak to nieraz nawet podkreślali już w swych szowinistycznych or
ganach prasy.
— Jak sie redaktor zapatruje,—
zapytałem, — na nowy, dość zna
mienny przebłysk myśli politycznej u litwinów, przyznającej nam, pola
kom, prawo mniejszości?
— W doniosłość tego niebardzo wierzę, bo, o ile dochodzą nas wie
ści, niektórzy litwini, używający te
go terminu, wkładają weń treść cał
kiem różna od przyjętej w Europie.
Na sprawę te ponure światło rzuca zachowanie sie posłów litewskich w kwestyi samorządu miejskiego w Królestwie: nie chcieli oni przyznać prawa większości polskiej w 8 mia
stach gub. suwalskiej do używania mowy polskiej i odrzucili kompro
mis, równouprawniający języki pol
ski i litewski...
— A żądanie litwinów, by pola- cy-ziemianie brali czynny udział w litewskiem życiu zbiorowem? — wtrąciłem.
— Ależ, panie, kto zna stosunki na Litwie, ten dobrze wie, że ziemia
nie polacy bardzo chętny udział bio- rą w pracy ekonomicznej z ludem li
tewskim i że właśnie napotykają przy tern ogromne przeszkody ze strony szowinistów-klerykałów, sta
rających się nie dopuścić do ze
tknięcia ziemian z ludem litewskim.
Więc słowa, jak pan sam widzi, nie są w zgodzie z ich czynami.
W kwestyi uzdrowotnienia sto
sunków kościelnych red. J. Hłasko mniema, żę świątynie, gdzie tylko to możliwe, należy ściśle rozgraniczyć między polakami i litwinami, gdyż tylko wówczas ustaną wszelkie za
targi.
— Walka o ięzyk w kościele nie jest beztreściwym objawem, jak to sobie w Królestwie wyobraża
ją, lecz zjawiskiem wielkiej wagi społeczno-narodowej. Ostatnie lata w wielu miejscowościach w dosta
tecznej mierze uregulowały stosunki kościelne, i litwini bodaj wszędzie otrzymali to, co im sie słusznie na
leżało. Lecz obecnie czynią usiłowa
nia, by polski lud pozbawić tego, do czego ma niezaprzeczone prawo.
Wobec tego nie możemy poddawać się rezygnacyi, musimy stanąć na straży swych placówek narodowych i tern samem bronić sie przed możli
wością wynarodowienia nieuświado
mionych mas polskich.
U p. Kaz. Stefanowskiego.
P. Kaz. Stefanowski, zwolennik pracy narodowej na Litwie i znawca stosunków narodowościowych w kra
ju, bo oddawna z wielkiem zamiło
waniem śledzi najdrobniejsze nawet przejawy życia odrodzeniowego tak u litwinów, jak białorusinów, — na samym wstępie oświadczył, że wszystkie utyskiwania na „zachłan
ność" polską są conajmniej bezpod
stawne.
— Na Litwie wśród wielu różno
rodnych grup politycznych z za
chłannością polską nigdy sie nie spo
Kazim ierz S te fa n o w ski.
tykałem. Nawet narodowa-demokra- cya, która zwykle uważana jest za najbardziej szowinistyczna grupę, ni
gdy ani w swoich programach, ani w wystąpieniach publicznych za
chłanności tei nie wykazała. My, po
lacy na Litwie, dążymy głównie do rozwoju samowiedzy polskiej we wszystkich warstwach narodu pol
skiego. Prawo rozwoju takiego za
wsze przysługuje wszystkim naro
dom we wszystkich krajach kultu
ralnych, — przeto podobny przejaw naszego życia zbiorowego nie może być nigdy utożsamiany z zoologicz
nym nacyonalizmem, tak dobrze nam znanym chociażby z działalności ha
katy w Poznańskiem.
Dla potwierdzenia słuszności słów tych p. K. Stefanowski cofa się do lat minionych:
- Dawniej przed ruchem wol
nościowym, kiedy każda myśl, zwła
szcza polska, na Litwie była skrępo
wana przeróżnemi ograniczeniami, aspiracye polskie były bardzo małe.
„Trochę powietrza, trochę swobód kościołowi oraz swoboda kupna i sprzedaży ziemi rodzimej, - takie tylko w ó w czas były po
stulaty, przy jakich obsta
wał k a ż d y patryota i z nad Niemna i z nad Dźwi- ny. Wieksze zró żn iczk o wanie s p o- łeczne nastą
piło po pa
miętnym ro
ku p iąty m . Lecz w prze- c i ą g u t a k krótkiego okresu, jaik ostatnie dzie
sięć lat, nawet sdybyśmy chcieli, nie moglibyśmy wykazać zaborczych tendencyi, bo my na Litwie prócz o- ręża kultury swojej nie mamy żadnej innej broni do walki czynnej.
— Więc co spowodowało, że wielu litwinów, a obecnie i białoru
sinów oskarża polaków o rzekomą zachłanność? — zapytałem.
— To są skutki powierzchownego traktowania ustosunkowania sił spo
łecznych j narodowych Litwy. Po
lacy w kraju maja wszystkie dane do rozwoju, narodowego i społecz
nego, gdyż naród polski tu ma swych przedstawicieli tak w klasach zie- miańsko-szlachęckich, jak mieszczań
skich j ludowych. Tego jednak przed
stawiciele innych grup norodowościo- wych nie chca uznać i, wysuwając hasło pracy dla szerokich mas ludo
wych, wymagają. by inteligencya polska pracowała dla demosu biało
ruskiego lub litewskiego, a więc w imię kultury czy to białoruskiej, czy litewskiej. Podobne żądania są co- naimniej „oryginalne". Wszak tru
dno wymagać od anglika, by praco
wał nad podniesieniem par excellen- ce kultury niemieckiej, od francu
za — hiszpańskiej i t. d. Owszem, współpracownictwo wszystkich sił społecznych w zrzeszeniach ekpno-
miczno-gospodarczych iest rzeczą potrzebną, nieuniknioną a nawet o- bowiązującą, — lecz to współpraco
wnictwo winno Sie odbywać w imię kultury całego kraju, raczei cywili- zacyi w szerokiem znaczeniu słowa tego, a nie w imię kultury wyłącz
nie jedynego narodu. Narodowa kultura danej narodowości nie mo
że być stworzona zbiorowemi u- siłowaniami różnych narodów, bo każdy naród jedynie sam może zbu
dować sobie dom duchowy. Gdyby- śmy naprawdę zaczęli postępować tak, jak tego żądają litwini i biało
rusini, to moglibyśmy albo do ich kultury narodowej wprowadzić pier
wiastki .tylko czysto polskie, — te pierwiastki, których oba te naro
dy chcą się koniecznie pozbyć, albo musielibyśmy się wyrzec swoje i na
rodowości i nie być samymi sobą. Ale jeżeli przez wszystkich będzie uzna
ny kardynalny warunek, że każdy naród na terenie dawnej Litwy hi
storycznej mą prawo do życia, do samodzielnego rozwoju, podnoszenia swojej kultury narodowej i do zbio
rowej pracy, obowiązującej wszyst
kich nie w imię korzyści poszcze
gólnych narodów, a w imię dobra kraju, — wówczas ustaną waśnie i niepożądane tumulty.
— A czy te postulaty dadzą się pogodzić z twierdzeniem litwinów o ich „historycznem" prawie roztacza
nia wpływów kultury litewskiej na
wet nad spolonizowanemi elementa
mi?
— Historya nie może rozstrzy
gać sporu, historya może być tylko źródłem nauki i wiedzy. A pozatem muszę nadmienić, — dodaje P. Kaz.
Stefanowski, — że jeżeli dawniej li
twini i białorusini wyrzekali sie swej narodowości, to odbywało się to bez przelewu łez i krwi. Pod tym wzglę
dem mamy zupełnie czyste sumie
nie.
DN. Wilno. J. Jastrzębiec.
W łochy przed decyzyą.
Od naszego korespondenta rzymskiego otrzymaliśmy list, malujący moment w historycz
nem życiu włoskiem, w którym zmaganie sie sił politycznych na półwyspie apenińskim do
chodziło swego apogeum. Czy
telnik dowie sie z tej korespon- dencyi, jak wrogie i poważne były żywioły, które powstrzy
mywały króla od — „przejścia przez Rubikon".
Kółko francuzów, z którymi spo
tykam się niemal codziennie w sta
rem Cafe Aragno (paru archeologów w starszym wieku i jeden artysta z Villa Medicis. niezdatny do wojsko
wej służby) żyie w stanie chronicz
nego wzburzenia. Włosi wydają się
im niewdzięcznikami. ..Przecież to
my. swoja krwią, zlepiliśmy jedność
wioską", przypominają sobie, gdy są
sami, lub tylko ze mną. Gdy przy
siadzie sie do naszego stolika wioch, tego mu, oczywiście, przez takt i de
likatność, nie przypominają. Wysu
wają inne, realniejszy kurs od wdzięczności mające argumenty. Ale i śród tych ukaże się od czasu do czasu retoryczna figura z lirycznem obliczem „Francya jest przecież na
szą łacińska siostrzycą!"
Byłem obecny, jak pewien mło
dy włoch, urzędniczek ministeryum wojny, odpowiadał na to moim za
palczywym francuzom: „Siostrzy- ca?l Naturalnie! Któż przeczy. My nikogo tak nie kochamy, jak Fran- cyę. Nikomu nie czujemy sie tak blizcy, iak wam. Przecież pomimo traktatów, trwających ciągle, z Au- stryą i Niemcami, nie ruszyliśmy z ni
mi przeciwko wam. Mówicie, że nas do tego traktaty nie obowiązywały, bo ani Niemcy, ani Austrya nie były napadnięte?! Ale przecież sąd o tern, czy one były napadnięte, należał do nas. Wszak niemcy głosili, że to mo- bilizacya rosyjska była aktem wy
raźnie zaczepnym od strony Wscho
du, co sie tyczy zaś Zachodu, to przecież policya bawarska wam przysięgła, że latawce francuskie bombardowały Norymbergę. Gdyby wreszcie nie tylko pretekst, ale i fakt napaści ze strony Francyi istniał notorycznie, my byśmy i wtedy prze
ciwko wam nie ruszyli. Naród włoski nigdyby nie obrócił swych ostrzy i kul przeciwko francuzom. Nasz rząd zbyt dobrze o tern wie i dlatego to nasz ambasador w Paryżu w pier
wszych dniach wojny natychmiast o- świadczył waszemu rządowi, że mo
żecie śmiało granice włosko-francu- ską pozostawić pod wyłączną pieczą celników!" Moi francuzi kiwają głowami miękkim ruchem, bez odro
biny entuzyazmu. A gdy włoch wy
chodzi na Corso, mówią sobie: ..Oni nie strzelają do nas. mają sobie to za wielki dowód miłości dla nas!?!“
Przypomniałem im trzech mło
dych Garibaldich, z których już dwóch legło na polu bitwy przez mi
łość dla Francyi, jak nasz dzielny Szujski. ,,To prawda, mówią. Ale zawsze potem rozpościera sie lista nazwisk nienawistnych. A Bracco?
A Matylda. Sarao? A Giolitti!
A Grasi?! A Barzelotti?! A Cappel- li?! Jest to bowiem złudzeniem, iż wszystko, co tu przemawia za neu
tralnością i co gardłuje przeciwko wojnie, robi sie za pieniądze niemie
ckie wyłącznie. Niezawodnie. Bu
lów rozsypuje tu miliony, a korupcya sięga nieraz tam, gdzieby jej nigdy nie podejrzewano. Ale ja nie wierzę we wszechpotęgę korupcyi. Tam ona przewagę zyskać może tylko, gdzie za jej jaszczurczemi manewrami pój
dą żywioły naiwne, niekrytycz
ne, oszołomione, ale czyste j szcze
re. Otóż takich tu nie brak. Pamię
tajmy, że nauka niemiecka, przemysł niemiecki
iporządek społeczny nie
miecki budził podziw i admiracyę ca
łego świata; że austryackie porząd
ki miały wielbicieli u katolików wło
skich. zwłaszcza w całym tvm świę
cie, który się wokoło Watykanu
koncentruje. Tymczasem angielski skrajny egoizm polityczny, despo
tyzm i ąntiliberalizm radykałów francuskich, metody rosyjskie wobec podbitych narodów wysokiej kultu
ry, wszystko to nie mogło uczuć koa
licyjnych podnieść u włochów do temperatury wrzenia .natychmiast po wybuchu wojny. Co inne
go — o ile chodzi o postęp wojny.
Niemcy okazali sie w niei dziczą, która straciła prawa nietylko do wszelkich sympatyi, ale nawet
ido względów. Reims! Louvain! Kalisz!
Arras! Ypres! Otóż pod tym wzglę
dem nie rozumiem ani pani Matyl
dy Sarao, ani Roberta Bracco! „Sa
rao! Przecież to we Francyi pozna
no i oceniono i ej talent, zanim pu
bliczność włoska domyśliła się, że ma w swoim kraju pierwszorzędny talent kobiecy! — wołają moi fran
cuzi. — Bracco! Przecież to nasze teatry grały jego sztuki, dając mu stempel wszechświatowej sławy!"
Co do Bracco, ożeniony jest on z niemką. Takich jest tu pewna ilość i w ostatnich czasach zyskali oni so
bie nawet ironiczna kwafilikacyę:
„wierni mężowie niemek!", co im przynajmniej odejmuje wszelki au
torytet i powagę w oczach opinii. 0 - śmielili się oni wydać rodzaj manife
stu, co się dzieje obecnie na terenie bojów, odkładają do .— czasów spo
kojniejszych. Pokryło to ich śmie
sznością. Pani Sarao usługiwać chce niemcom w swoim dzienniku neapo- litańskim, II Giorno, wedle swoich sił i środków, nie otrzeźwiona ani to
pieniem bezbronnych statków pasa
żerskich przez niemieckie torpedy, anj zatruwaniem wojsk angielskich przez jadowite gazy niemieckie. Se
kundują im rozmaite pisma, które w dziwny sposób zmieniają swe stano
wiska poprzednie. O piśmie ,,Vita“
mówią otwarcie, że jest na żołdzie Kruppa. „Popolo Romano" nawet przed wojna dział polityki zagranicz
nej oddało austryakowi do prowa
dzenia. „Giornale d‘Italia“ ni stąd ni zowąd począł drukować drobne plo
tki, najwidoczniej — madę in Ger
many. ' Ile w tem wszystkiem jest perwersyi, ile ostrożnej dbałości o interes narodowy włoski, — wie o tem tylko sam Bulów szczodroręki.
Co jednak robi dyplomacya w Rzymie, dowiedzieć sie chcemy wszyscy. To też każdy urzędnik z ministeryum spraw zagranicznych jest wszędzie gościem jaknajser- deczniej widzianym. Wielu z nich wie o tem, co układał San Giuliano z Flottowem i o tem, co mówi Sonni- no z baronem Macchio, tyle, co ja i ty, czytelniku, Ale rzadko kto z tych panów odmawia sobie przyjemności puszczenia jakiej sensacyjnej plo
teczki w obieg, która, bądźcobądź, nie odejmuje autorowi jej uroku oso
by, wiedzącej więcei jednak od prze
ciętnego śmiertelnika. Ostatnia plo
teczka. jaką udało mi się spotkać w kawiarni Aragno, opowiada., że od Villa Malta, gdzie mieszka zwykle Biilow, przeprowadzony jest tunel pod kilku ogrodami, podwórcami i domami, tunel, którego wylot otwie
ra sie do pewnego pokoiku, sąsiadu
jącego bezpośrednio z jakimś skrom
nym i niepozornym sklepikiem przy Via Sistina. Dawniejsze plotki opo
wiadały mi o straszliwej neurastenii pana von Flottowa, długoletniego ambasadora niemieckiego, który obe
cnie sypia w pokoju, obciągniętym czarnym aksamitem i w łóżku, przez godzinę masowanem przez lokaja.
Flottow utrzymywał w Rzymie w znakomity sposób tradycyę nie- dźwiedziowatości dyplomacyi nie
mieckiej. 2ył on w najbliższych, w najserdeczniejszych stosunkach z włoskim ministrem spraw zagranicz
nych, zmarłym niedawno, San Giu
liano. Możnaby rzec: Achilles i Pa- trokles. Dwaj ci dyplomaci widywali się normalnie dwa razy dziennie;
już to San Giuliano zajeżdżał do pa
łacu Caffarelli na Kapitol, gdzie dy
plomacya niemiecka miała swe lego
wisko, już to Flottow jechał automo
bilem do gmachu Instytutu Leśnego, gdzie mieszkał włoski minister spraw zewnętrznych; obiad jadali zwykle razem, goszcząc się po kolei. Flottow był pewien, że ma San Giuliana w ręku, a cesarz Wilhelm był pewien z kolei, że Włochy rzuca się bez na
mysłu w te stronę, gdzie im on wska- że. Spokój San Giuliana wobec wy
buchu wojny był czemś dla von Flottowa najzupełniej niezrozumia- łem, absolutna niespodzianką. Wo- góle napotykanie absolutnych niespo
dzianek jest normalnem zajęciem ambasadorów i posłów niemieckich.
Ale ta niespodzianka była dla deli
katniejszej natury pana von Flottowa ponad siły. Rozstroiła mu nerwy w okrutny sposób
iprzyprawiła o palpitacye serca. A to wbrew formal
nym nakazom cesarza Wilhelma, który ogłaszał przecież światu, że niemieccy funkcyonaryusze posiada
ją mocne nerwy i zdrowe serce. Gdy
by zresztą von Flottow mężniej spotkał straszny zawód, jaki spra
wił mu włoski przyjaciel i tak by go zastąpiono przez księcia Biilowa, którego Villa Malta i druga willa Róż, zawsze były bardziej czynnem i istotnem ogniskiem dyplomacyi niemieckiej, aniżeli pałac Caffarelli.
Biilow ożeniony jest z włoszką, u- czenica Liszta, i prowadzi stale o- twarty dom dla wyższego towarzy
stwa włoskiego, które dość dobrze się czuje w tej atmosferze intelektual
nej i artystycznej, istotnie wysokiej.
Bywa tu i Albert Besnard, znakomi
ty francuski malarz, dyrektor Villa Medicis, w której przebywa francu
ska młodzież, premiowana przez nrix de Romę. Parę razy sama królowa wdowa przybyła na koncert, którym ozdobił Biilow swe przyjęcie. Biilow mówi po francusku świetnie, litera
ckim, wykwintnym językiem, co nie
mało przyczynia się do uczynienia z niego idealnego gospodarza domu.
Cały ten ruch towarzyszki, intele
ktualny i artystyczny jest tylko de- koracyą, oczywiście, poza którą od
bywają się praktyki polityczne pru
skie, między któremi oszustwo i zło
dziejstwo honorowane są, jako do
skonałe środki przed innemi.
4
W czasie wojny zmieniono w Rzymie także i ambasadora austrya- ckiego. Dawny, de Merey de Ka- posmere, starał sie bardzo o popu
larność, ale bez powodzenia; zbyt te starania wyglądały sztucznie. Pan ambasador był starym kawalerem, znużonym życiem i tęskniącym do samotności; tymczasem wziął on na siebie jarzmo roli, będącej w kom
pletnej dysharmonii ze swą naturą.
Widywano tego dyplomatę na bez wyjątku wszystkich światowych uro
czystościach, a w jego pałacu obia
dowano w wiekszem gronie przynaj
mniej dwa razy na tydzień; stano
wiło to rekord dyplomatycznych przyjęć. Ambasador austryacki chciał uchodzić za najbardziej świa
towego z dyplomatów, widywano go też wszędzie, — najczęściej jednak z mina skrzywioną, ze zniechęceniem w ustach i znużeniem w oku, prze- słoniętem monoklem. Pomimo sta
rań, nie miał przyjaciół. Tembardziej żej w największem zaufaniu, odzy
wał się źle o narodzie włoskim i je
go zasłużonych ludziach, a nic tak szeroko sie nie popularyzuje, jak o- pinie, wygłaszane w największem zaufaniu. Nowy ambasador austrya
cki, baron Macchio, przedstawił się w Rzymie jako światowiec nieza
fałszowany i człowiek sympatyczny w pobieżnych stosunkach. Ale na
potkał tu sytuacyę, bardzo już przez wpływy angielskie podminowaną.
Przed tygodniem właśnie dzienniki zapowiedziały przyjazd Gołuchow- skiego do Rzymu „ze specyalna mi
sy ą“, co stanowi dowód jaskrawy, do jakiego stopnia baron Maccluo nie ma tu nic realnego do roboty. Wczoraj zapewniano mnie, że Goluchowski nie przyjedzie do Rzymu, ponieważ rząd wioski widzi w tej „misyi" je
dynie obłudną grę niemiecko-austrya- cką przewlekania sprawy, zyskiwa
nia .na czasie i liczenia na jakieś nad
zwyczajne zdarzenia, wobec tego, że zdarzenia zwyczajne niemców i austryaków doszczętnie zawodzą.
Bulów robi ostatnie, rozpaczli
we już wysiłki, aby powstrzymać Wiochy od wystąpienia. Dotychczas powtarza! każdemu, kto chciał słu
chać, że „Wiochy i Niemcy stworzo
ne są do porozumienia się!" Ale przypomniano mu przytem nieraz, iż przecież równie często powtarzaj da
wniej, że „Francya i Niemcy stwo
rzone są do porozumienia się". W ostatnich dniach jego blade oczy nie
bieskie lataja ba,rdzo niespokojnie, a uprzejmy jego uśmiech znikł z bia
łej i tłustej jego twarzy. Opowiadają, że przepisał własność swych willi:
..Malta" i „Róże11 na swego szwagra.
Dziennik pani Sarao stał się też mniej germanofilskim, a „wierni małżonkowie niemek11 nie wyłażą z kątów. Wrażenie zrobiła wiadomość, że przybyło już do Rzymu złoto, po
życzone w Londynie, na cele spe- cyalnie wojskowe. Czy i wojenne?
Może to już biizka orzyszłość wy
świetli.
Rzym, mai.
j j /p
Na terenie walk w Galicyi.
W dali wre bitwa. Ogłuszalący huk armat nie milknie na chwilą Na wzgórzu, koło przy*
drożnej figury, dowódca z samochodu obserwuje ruchy nieprzyjaciela, rozsyła rozkazy.
A z punktu opatrunkowego wloką się ku tyłom armii ofiary wojny, ranieni.
Tajemnicze zjawiska.
Niemieckie fotografie z balonów.
W ciągu ostatnich paru lat niejedno
krotnie pojawiały się w pismach angiel
skich informacye prowincyonalnych ko
respondentów, donoszące o zagadkowych jakichś zjawiskach, tu i owdzie obser
wowanych. To gdzieś w nadmorskiem
Aparat Scheimpfluga, przymocowany do ko
sza balonu.
miasteczku słyszano nocą dziwny szum jakby olbrzymich skrzydeł czy turkot niewidzialnego motoru; to znowu za- późniony marynarz dostrzegał o świcie na kopule nieba jakieś zagadkowe cia
ło, zdumiewająco podobne do balonu; to nagle ciemności nocy rozjaśniała długa błyskawica, sprawiająca wrażenie świe
tlnego snopa z soczewki reflektora. P ra
sa niemiecka była niezwykle wrażliwa na wszystkie te doniesienia; na szpaltach jej rozbrzmiewała, jako odpowiedź, najzja- dliwsza ironia: Anglicy — szydzono — popadają w stan histerycznego zdener
wowania, w każdym ptaku upatrują aero
plan niemiecki, w każdym majaku pija
nego marynarza doszukują się niemie
ckich krążowników powietrznych. Gro
miona szyderstwem opinia angielska u- spokajała się, poczynała wierzyć w auto- suggestyę.
Dzisiaj nie wątpi już chyba nikt, że w denerwujących doniesieniach kryło się jądro prawdy. Niemcy bywali zapewne częstszymi gośćmi nad ziemią angielską, aniżeli powszechnie sądzono. Przygoto
wywali się z iście niemiecką pedanteryą do przyszłych wypadków, badali szcze
gółowo teren. Posiadali też niewątpli
wie doskonale środki badania.
Na międzynarodowej wystawie lotni
czej w Wiedniu w r. 1912 można było o- glądać niezwykle pomysłowe aparaty do fotografowania z balonów i aeroplanów, wynalazku kapitana Tb. Scheimpfluga.
Zasadą pomysłu jest zastosowanie ośmio
krotnej kamery fotograficznej. Kamera
o
Niemieckie fo to g ra fie z balonów.
Lotnisko we Fryburgu z czterema aeroplanami. Po lewej
stronie cień zeppelina, z którego zrobiono zdjęcie. Miasto Mannheim, sfotografowane z łodzi zeppelina.
główna jest skierowana podczas zdjęć wprost ku dołowi, siedem innych otacza ją promieniowato pod pewnym kątem.
Zadaniem ich jest fotografowanie otocze
nia pola widzenia głównego aparatu, a w następstwie rozszerzenie ogólnego pola widzenia do mniej-więcej 140°. Dzięki te
mu aparat obejmuje przestrzeń o średni
cy pięć razy większej od wysokości, z której dokonano zdjęcia. Więc fotogra
fia z wysokości 1000 mtr. ogarnia teren rozległości 20 kim. kw., z wysokości 3000 mtr. teren 180 kim. kw. Ponieważ zdję
cia pomocnicze nie są dokonywane pro
stopadle. więę kapitan Scheimpflug skon
struował specyalny aparat, zwany „foto- perspektografem", z pomocą którego do- stosowywuje się fotografie uzupełniające do obrazu głównego.
Istnieją trzy typy aparatu Scheim- pfluga, zastosowane do balonu na uwięzi lub latawca, do balonu bez motoru i do balonu motorowego. Najdoskonalsze są oczywiście fotografie z Zeppelinów, w tym wypadku bowiem aparat jest naj
mniej narażony na wstrząśnienia i wa
hania i może być nastawiany dokładnie prostopadle do fotografowanego terenu.
Wyrównanie wszystkich ośmiu obrazów do jednego wymiaru odbywa się mecha
nicznie. precyzyjnie i szybko. Przy po
mocy metody Scheimpfluga otrzymuje się więc bez zbytniego trudu doskonałą mapę fotograficzną danego terenu, nie
zmiernie szczegółową, którą — wrazie potrzeby — można jeszcze powiększać fotograficznie.
Nie można przeczyć, że wynalazek posiada bardzo doniosłe znaczenie w dzićdzinie badań geograficznych. Kilka cyfr przekonuje o tern dowodnie. Całą Afrykę południowo-zachodnią możnaby wymierzyć w skali 1:2000 w przeciągu 31/ , roku, gdyby użyć do pomocy dwa balony motorowe o pojemności 6600 mtr.
sześć., fotografować z wysokości 2000 mtr. i pracować po dziesięć godzin dziennie. Koszt sporządzenia tych bar
dzo dokładnych kart geograficznych wy
niósłby około 61/.. miliona rb. Wyko
nanie tejże samej pracy w skali niepo
równanie mniejszej 1:25.000 przy pomo
cy dotychczas stosowanych metod karto
graficznych kosztowałoby około 120 mil.
rb. i wymagałoby 150 do 170 lat pracy oddziału złożonego ze 100 topografów i 20 triangulatorów. Zważywszy, że w wie
lu okolicach dzikich, pustynnych, bada
nia dzisiejsze napotykają na olbrzymie
trudności, że, aby je wykonać, trzeba nie
raz organizować olbrzymie, kosztowne ekspedycye, zrozumieć łatwo, jak donio
sły środek pomocniczy zyskuje nauka w nowym wynalazku.
Ale od szeregu lat militarne Niemcy dążą do tego, by każdą nową zdobycz techniczną wykorzystać przedęwszyst- kiem w celach wojskowych, nie zaś dla dobra ludzkości i wzbogacenia wiedzy.
Dlatego, chociaż aparat Scheimpfluga istnieje już trzy łata, nie słyszeliśmy do
tąd nic, aby zastosowano go do badań naukowych. Natomiast można oglądać nader interesujące zdjęcia lotnisk, miast, węzłów kolejowych i t. p. W posiadaniu sztabu generalnego niemieckiego znajdu
ją się też niewątpliwie bardzo ważne fo
tografie balonowe, dokonywane na po
graniczach, a zapewne i nad terytoryum angielskiem.
Tłómaczy to aż nazbyt jasno genezę tajemniczych zjawisk, obserwowanych w Anglii, tłómaczy „przypadkowe" zabłą
dzenie i wylądowanie Zeppelina we Fran- cyi przed dwoma laty, wytłómaczyłoby może i wiele innych „tajemnic".
SZ. /.
Kościół Karmelitów na Krakowskiem Przedmieściu.
Widoki Warszawy i jej okolic
Bernarda B e llo tto -C a n a le tta (iljo vin e ) ze schyłku XV I-go wieku.
Od lat dwudziestu pięciu przebywa w Moskwie lublinianin, p. Paweł Ettin- ger, miłośnik sztuk pięknych, poświęca
jący prace swoje przeważnie odtwarza
niu w ilustracyach i objaśnianiu za
bytków polskich. Jako współpracownik
„Ogniska" i „Lamusa", ogłasza również p. Ettinger liczne artykuły z tej dziedzi
ny w czasopismach rosyjskich: „Staryje gody", „Apollon", w niemieckich „Der Cicerone", „die Kunst", w angielskiem
„The Studio" i w paryskięm „Hepertoire d'art et d‘archeoiogie". Niezmiernie in
teresujący dorobek prac zamiłowanego szperacza podało niedawno czasopismo
„Staryje gody" w seryi reprodukcyi o- brazów warszawskich Bellotta-Canaletta ( t 17 października 1780 r. w Warsza
wie), objaśnionych i życiorysem arty- sty i szczegółami, odnoszącemi się do za
wartości jego dzieł. Kolekcya Bellotta znajduje się od roku 1832 w pałacu Ce-
o
sarskim w Gatczynie. W czasie wysta
wy Starej Warszawy mieliśmy repro- dukcye 18 obrazów Canaletta. P. Ettin- ger dodał jeszcze do nich nieznane do
tychczas trzy obrazy. Pod względem wartości reprodukcyi, te, jakie podało czasopismo „Staryje gody", czynią za- dosyć wszelkim artystycznym wymaga
niom. Mamy między niemi widoki mia
sta od strony Pragi i ulicy Tamką, trzy widoki Krakowskiego Przedmieścia, ko
ściół PP. Wizytek, kościół Karmelitów, kościół Sakramentek, Reformatów, Sw, Trójcy z Arsenałem, ulicę Długą, pałac Rzplitej, pałac biskupów krakowskich, pałac Błękitny, Mniszchów, Żelazną Bramę, Ujazdów, okolice Mokotowa, cztery widoki Wilanowa. —- Podnoszą wartość obrazów Canaletta szczegóły, interesujące nietylko architekta, lecz i badacza obyczajów i kultury W arsza
wy z końca XVIII wieku. Barwne i ży
we postaci mieszkańców, ich ubiory, ro
dzaj zajęć, ruch uliczny, zbytek moż
nych i nędza rzesz szarych — wszystko to przemawia do duszy widza i przenosi myśl jego i wyobraźnię w odległe cza
sy. Pracy p. Ettingera należy się od miłośników Warszawy szczere uznanie.
Nie poskąpił jej też należnych pochwał tak głęboki znawca malarstwa polskiego i jego przedstawicieli z czasów Stani
sława Augusta, autor monografii o Nor- blinię, Zyg. Batowski, poświęciwszy jej wyczerpujący artykuł w Kuryerze lwow
skim z 29 kwietnia r. b.
Przedmiotowych usterek niewiele by się znalazło w tekście p. Ettingera.
Między innemi niewłaściwie dawny pa
łac Raczyńskich, późniejszy gmach Ko- misyi Sprawiedliwości, przedstawiony przez Bellotta na widoku ulicy Długiej, nazwał autor „już nieistniejącym11. Pa
łac ten istnieje do dziś dnia, mało co w swym wyglądzie zewnętrznym zmie
niony. Al. K.
Dyaryusz dni ostatnich.
Pierwsze dni czerwcowe.
...Wczoraj głoszono wezwania do zgody i harmonii. Dziś z tych sa
mych szpalt sączy się trucizna zło
ści i nienawiści. Pomówienia, insy- nuacye... oskarżenia... Wszyscy prze
ciw wszystkim! Redaktorzy, publicy
ści polityczni, — zahartowani w o- gniu walk polemicznych, nawykli do odpierania ataków czołowych i ciosów z ukrycia, obojętniejszym wzrokiem patrzą na te waśnie i za
męt. Lecz zwykli obywatele, któ
rym tyle prawiono o ,,chwili osobli
wej11/ Czyż to jest droga do owej łączności serc, w której mieliśmy stanąć społem do nowego życia? Czy teraz właśnie nie należałoby unikać wszystkiego, co dzieli, a wyszuki
wać najskwapliwiej tego, co może zbliżyć? Będziemyż, jak owi stra
ceńcy, przykuć, łańcuchami do gale
ry, a którzy wzajem tak się zniena
widzili, że ład między nimi czyni kij dozorcy!...
Ból i wstyd!... Już odzywają się złowieszcze pomruki, żeśmy się ni
czego nie nauczyli, niczego nie za
pomnieli?
G d y o sobne u r a z y topiąc w n ie p a m ię c i, K a ż d y n a w sp ó ln e d obro w s z y s tk ie z w r ó c i chęci, Z g o d n ą p r z y s z ł o ś ć p r z e s z ł o ś c i z m i e r z a j ą c r a c h u b ą , B ę d z ie m y w z o r e m i n n y m , sobie s a m y m — c h lu b ą .
Jakże dalecy jesteśmy od zi
N a te re n ie w alk w K ró le stw ie .
Gdy pruski żołnierz dostanie się do niewoli, szczegóły Jego wyekwipowania budzą cieką*
wosć i wesołość.
szczenia tego Mickiewiczowskiego ideału!...
Z pośród wszystkich instytucyi, powołanych do życia przez Komitet Obywatelski ni. Warszawy, w naj- trudniejszem położeniu prawdopo
dobnie była i jest Sekcya Opałowa.
Kierownicy jej usiłowali sprostać za
daniu: jeśli nie zdołali zaopatrzyć Warszawy w dostateczną ilość węgla, nie było to ich winą z pewnością.
Lecz w wewnętrznej organiza- cyi tej Sekcyi niepodobna nie doj
rzeć poważnych braków. Wystarczy zaznaczyć stosunek do Opiek Okrę
gowych K. O., które posiadały skła
dy węgla dla uboższej ludności. We
dług obliczeń Wydziału tych Opiek, składy Okręgowe winny były otrzy
mać w ciągu ubiegłej zimy 680 wa
gonów węgla. Uzyskały niespełna trzecia cześć tej ilości. Jeśli rozwa
żyć, jak wielkiem dobrodziejstwem dla mmiei zamożnych mieszkańców stolicy byłą sprzedaż węgla pod kon
trola obywatelską po cenach takso
wych, to ów niedobór czterystu kil
kudziesięciu wagonów dość smutne wystawia świadectwo . działalności Sekcyi Opałowej.
Oceniając pracę i obywatelską gorliwość jej kierowników, należy wyrazić żal, że nie potrafili oni u- trzymać na wodzy samowoli swo
ich funkcyonaryuszów, — jak dziś jeszcze nie umieją pohamować złego humoru i złego wychowania swych płatnych kancelistów wobec intere
santów. Nic dziwnego, że nawet członkowie Komitetu Obywatelskiego opowiadają sobie na ucho anegdotę, osnuta na tle opowiastki o ks. Bo- duenie, który, gdy nagabywany prze
zeń natarczywie skąpy pan. miast datku, dał mu policzek, odpowiedział pokornie:
— To dla mnie. A co dla ubogich?
Funkcyonaryusze Sekcyi Opa
łowej, gdy nadszedł obecnie pociąg z drzewem, ofiarowany przez Komi
tet W. Ks. Tatiany dla biednych mie
szkańców Warszawy, mieli sie wy
razić:
- To dla nas. A co dla ubo
gich?...
Sprawa wyższych uczelni pol
skich w Warszawie wywołała żywe poruszenie umysłów. Jest nadzieja, że przynajmniej na tym gruncie zgo
da okaże się powszechną, opinia — jednomyślną. Rzecz to znamienna i pocieszająca: gdy idzie o oświatę, zdrowy instynkt narodowy każę milknąć najsilniej rozgorzałym swa- rom i sporom. Wielka kwesta na wpisy była w tym względzie mani- festacyą wspaniałą.
Wobec usiłowań, mających na celu zdobycie praw do wyższych za
kładów naukowych dla abituryen- tów szkół polskich z dawnych lat, należy podkreślić następującą ano
malie. Matury prywatnych szkół pol
skich dawały dostęp do wszechnic europejskich, — z wyjątkiem niemie
ckich i rosyjskich. Arbituryent war
szawski był przyjmowany na uniwer
sytety we Lwowie, Wiedniu lub Ge
newie. W ten sposób był zrównany w swoich prawach z abituryentem szkół w Austryi, Szwajcaryi etc.
Abituryencj szkół austryackich, szwajcarskich etc. posiadali również prawo wstępowania na uniwersytety rosyjskie, o ile zdaliby egzaminy z języka rosyjskiego, historyi i geo
grafii Rosyi. W ten sposób abituryen- ci szkół austryackich lub niemieckich mieliby obecnie większe przywileje, niż abituryenci szkół polskich war
szawskich, którzy te szkoły ukoń
czyli w latach poprzednich. Od nich wymagany jest egzamin z całego kursu szkolnego, mimo że program nauk w prywatnych szkołach pol
skich Królestwa jest uzgodniony z programem rosyjskich gimnazyów rządowych.
Czyż ta anomalia może sie o- stać?... --- S/?.
7
Wskrzeszenie polskiego Tow. Literacko-Artystycznego w Paryżu.
Grupa członków wskrzeszonego Tow. Literacko-Artystycznego w Paryżu.
Życie polskie w Paryżu. Grupa ochotników polskich w wojsku francuskiem.
Korespond. własna „Świata".
Wskrzeszenie Tow. Lit.-Art.
Zamieszanie i popłoch, wywołane nie
spodzianym wybuchem wojny, odbiły się dotkliwie na działalności naszych insty- tucyi polskich w Paryżu. Między innemi i Tow. Literacko-Artystyczne lewego brzegu, któremu tak godnie i pożytecznife przewodniczył p. Edward Wittig. prze
stało istnieć. Była to strata fatalna dla olbrzymiej rzeszy artystów naszych nad Sekwaną, którzy jakby nagle stracili grunt pod nogami. Dziś dzieje im się względnie dobrze, albowiem Tow. arty
stów francuskich wypłaca każdemu ma
larzowi i rzeźbiarzowi polskiemu zapo
mogę w wysokości 1 fr. i 25 cent, dzien
nie. Jest to zasiłek skromny, ale stano
wiący jedyne źródło utrzymania naszej bohemy plastycznej Paryża. Iluż to przed wojną żyło za franka dziennie?...
Trzeba było czekać aż 10 miesięcy, aby przywrócić do życia nasze własne Tow. Art.-Lit. Grupa ludzi energicznych jęła się pracy — i Tow. „postawiła na nogi". Wynajęto nowy lokal (Boulevard de Montparnasse 164), urządzono kon
cert dochodowy, zgromadzono kupę członków z nie-członków na t. zw. ze
braniu „inauguracyjnem". Czekamy na powrót Wittiga z kraju, aby objął kie
rownictwo pożytecznej instytucyi.
Pierwszy chór polski w Paryżu.
Francya już obecnie wyniosła z wol
ny wielką zdobycz: skasowała ohydne, woniejące zapałki i zaprowadziła nor
malne „ludzkie".
P a r y ż a n i e z nad Wisły nie
wątpliwie ucie
szą się tą rado
sną nowiną.
P o d o b n ie dzięki w o j n i e s k o r z y s t a ł a i kolonia polska:
zdobyła się na
reszcie na wła
sny, r o d z im y chór. Wieści tej lekceważyć nie należy. Śpiew z b io ro w y ma doniosłe znacze- n i e, albowiem stanowczo głębiej przemawia do cudzo
ziemskiego słuchacza, niż wypocona pro
za profesorów i adwokatów.
„Lutnią polską w Paryżu" (tak o-
L u d . R o g o w s k i.
Tak zw. „Bajończycy”, którzy Dierwsi wyruszyli na plac boju; wielu z n»ch zginęło śmiercią bohaterską, z wyrazami ,,Niech żyje Polska*’ na ustach.
chrzczono nasz chór) dyryguje znany kompozytor, p. Ludomir Michał Rogow
ski. Trzeba było, dużo energii, dużo pra
cy i poświęcenia, aby sklecić ludzi w znacznej części niemuzykalnych i uczy
nić z tego harmonijny zespół wokalny.
Pan Rogowski to uczynił i należy mu się szczere uznanie. „Lutnia" paryska wy
stąpiła już na wielu koncertach, wystę
powała przed publicznością francuską, a śpiewając na bis „Z dymem pożarów" i
„Boże coś Polskę", była za każdym ra
zem frenetycznie oklaskiwana.
Poincaró i Sztuka polska.
Wielce uzdolniony karykaturzysta polski, baron Józef Ostoja-Soszyński (znany i ceniony w pismach francuskich ,,d‘Ostoya“), znalazł, dzięki wojnie, pole do wdzięcznej dla satyryka pracy. Ze szczególnem zadowoleniem podnieść na
leży fakt, że motywy do swych rysun
ków czerpie p. Ostoja przeważnie z ży
cia polskiego. W ten sposób, za pomo
cą dziesiątek tysięcy popularnych kart ilustrowanych, przenika imię Polski i nie
szczęście Polski do najgłębszych warstw narodu francuskiego, ą ołówek „d‘O- stoyi" potrafi tak przemówić, że jego szkice pozostają nazawsze w pamięci.
Wydał on obecnie dwa wspaniałe al
bumy: L‘invasion des Barbares i Les
Hans en Pologne. W tym drugim znaj
duje się przepyszna heliolitograwiura, ilu-, strująca — pieśń „Z dymem pożarów".
Rysunek ten — zadedykował Ostoja pre
zydentowi Poincaremu. Poincare tak był wzruszony tragiczną wizyą rysunku (0- stoja przetłómaczył również tekst pieśni i podał ją na litograwiurze), że polecił wyrazić piśmienne uznanie naszemu ar
tyście i wręczyć mu nagrodę pieniężną.
Paryż. s. a.
Henr.Zelska (Zeligsonówna) sopranistka, wy
stąpiła z wiel- kiem powodze
niem na koncer
cie Tow. Muz. « Filharmonii, wy kazując oprócz talentu świetni zalety m e to d i śpiewu. P. Zel- ska kończy stu- dya wokalne w szkole śp ie w u prof. St.Doliwa Dobrowolskiej w
Warszawie? —■ -■ ■■ ■ ----
rSztuka, która z wojny czerpie natchnienie.
Obraz ten, zatytułowany „Bezdomni”, dzieło malarza Ryszarda Jack’a, obudził na tegorocznej wystawie obrazów w londyńskiej Acadetny żywe zainteresowanie.
Na froncie zachodnim.
Żołnierze angielscy atakują niemców, rzucając bomby ręczne. Podstępy niemców. Pierwszy rząd niemców wyszedł z okopów i podniósłszy ręce do góry, udaje że chce odoaó się w niewolę.
Kiedy Jednak nieprzyjaciel podchodzi ku nim, inni niemcy, ukryci w okopach, zaczynają nagle strzelać.
ŚWIAT Rok X. Nb 23 z dnia S czerwca 1915 roku. 9
Z życia Warszawy.
Fot. S a tyu sa W olski,
Posiedzenie Komitetu Obywatelskiego m. Warszawy z prezesem Zdz. ks. Lubomirskim (x) na czele.
Wobec niemożności wysyłania na kolonie letnie kobiet pracujących otwarto, stołownię i schronisko przy ulicy Widok Ns 5. W bardzo serdecznych słowach przemawiała na otwarciu pani d-rowa Popławska.
F ot. Saryusa Wolski.10
„Sokół” wileński.
Pomimo burzy wojennej, ćwiczenia w ,,Sokole” wileńskim nie doznały przerwy. Biorą w nich udział przedstawiciele nietylko warstw pracujących, ale i wyborowej inteligencyi w Wilnie.
Komisya delegowana na Podole po zakup koni dla C.K.O. Wystawa hodowli pokojowych.
Sitdzą: