Rok 1 flr. 2 3 .(2 5 ) Grudtlądz, dnia 31. maja 1925.
SPRAWY KOBIECE
Redaktor odpowiedzialny: MARJA SZMANDZINA, GRUDZIĄDZ
Zielone święta.
W Zielone Święta Lśni ziemia uśmiechnięta,
Stroił ją na te gody Odświętnie sam maj miody.
W polu, lesie gaju, Świeżego pełno maju, Aż gnie się od zieleni, Od kwiatów aż się mieni.
Pójdę ja wrzesz po łące, Odzie kwiaty te miniące, Odzie w modrym stawie z bliska ' Tatarak z wody tryska,
łf j Gdzie w gaju w ranną cisze Krzew barwny się kołysze — Tam uszczknę plon bogaty Na ołtarz i do chaty.
W kościele ze zwyczaju Majowo niby w gaju.
A w chacie kwiatów wiązki, Tatarak i gałązki-
Zapachy zewsząd wioną.
Zielono, bej zielono!
Pod strzechą Jakby w’ gaju..
A w sercu niby w' ra ju . . .
Bożydar,
R Y. —
Kobieta, w dawnej Polsce.
Kobieta, żona i gospodyni.
Wasilewski twierdzi, że dawna Polska najsilniej o- pierała się na rodzinie; i tak też istotnie było — prze
ważna część obowiązków, które powinno było dźwigać państwo, spadała na rodzinę, która je rzeczywiście speł
niała wzorowo. — Związana wewnętrznie „poczciwo
ścią i karnością**, przechowująca z pietyzmem tradycje, spełniała w społeczeństwie rolę hamulca i bodźca, i spo
łeczeństwo się z nią rachowało. — Przedew’szystkiem zaś była silną etycznie; wszystkiego mógł się dopuścić
„infamis**, ale nigdy się nie ośmielił przestąpić progu
„poczciwego domu** polskiego, nigdy się nie zdobył na podobne zuchwalstwo.
To też ogromny miała polska rodzina wpływ' i zna
czenie w dawnej Polsce, — a w tej rodzinie stanowsiko Żony i matki było naprawdę poważne i dostojne — po
równać by można stosunek ten, jedynie do stosunku, ja
ki panował u pierwotnych rzymian odnośnie do kobiety
*“■ a który był oparty na głębokim szacunku; rzymska matrona stoi na czele gospodarstwa domowego, i zaj
muje się wychowaniem dzieci; stanowisko Jej jest już' freez to samo wybitne i szanowane, jest ona jedyną pwiłą domu, stojąc na równi z mężem.
Podobnie jest i w dawniej Polsce — wpływ kobiety
jest naprawdę wielki; nie traktuje jej się jako istoty niż
szej, niezdolnej do duchowego współżycia z mężem.
Żona „klejnot drogi" — żona „miły i wdzięczny, a rów
ny (!) tobie towaryszy" — żona „ozdoba mężowi"
żona „głowy korona", — oto zwroty, jakie spotykamy u starych poetów i pisarzy, począwszy od Jana Kocha
nowskiego i Mikołaja Reja, a skończywszy na najpóź
niejszych, — lecz nie były to tylko czcze słowa i poe
tyckie uniesienia — była to prawda, która potwierdzają najbardziej prawne i realne źródła, jak akta sądowe zapisy, testamenty, intercyzy, jak listy rozliczne i pa
miętniki. —
Charakteryzuje ówczesny układ stosunku do kobie
ty przedewszystkiem to, że żonie daje mąż zwykle na
zwę przyjaciela, a więc uznaje tern niejako, że jest istotą jemu równą, która niezależnie od warunków’, u- rody zewnętrznej i młodości, może być mężowi doradcą i towarzyszem — wiernym i oddanym; co więcej, m ai wymaga od żony nietylko sentymentu i uczucia, ale si
ły i rozumu. —
I dlatego to dawny polak „przyjacielem" mianowat żonę, a spotyka to się we wszystkich warstwach. Ja
nusz Radziwiłł, prosząc króla Władysława IV o pomoc w uzyskaniu ręki panny Potockiej, zaklina go, żeby nic odmówił, „bo tu nie o urząd chodzi, ale o wiecznego przyjaciela".
Jerzy Ossoliński, starając się o Danillowiczównc według słów własnych „szuka przyjaciela, jako naj
droższy skarb i największe po lasce Boskiej błogosła
wieństwo"; Prancieszek Sapieha w. litewski, w testa
mencie swoim żegna „najmilszego po Panu Bogu przy
jaciela, małżonkę Annę z Lubomirskich"; ks. Albrecht Radziwiłł, zrzekając się mimowoli ręki wojewodzianki sandomierskiej, którą poślubił jego synowiec, powiada,
„że odstępuje mu od Boga naznaczonego przyjaciela", a wmjewoda miński, Krysztof Zawisza, powiada w swoich pamiętnikach, że „cokolwiek ma reputacji u świata — i błogosławieństwa u Boga, ma to z osobliwej łaski Opatrzności, że mu dał przyjaciela. Teresę Tysz- kiewiczównę.
To właśnie nazwanie, samo w sobłe było najpięk
niejszym wyrazem emancypacji kobiety.
Obok wszystkiego innego, stanowisko kobiety w dawnej Polsce, umacniało jej stanowisko czysto gospo
darcze — jakiegoż bowiem zapasu energji niezwykłej, cierpliwości, sprytu i pracowitości, musiala użyć ko
bieta — pani i gospodyni, aby podołać obowiązkom, jakie wkładał na nią dom i jego prowadzenie. — Miast wielkich było bardzo mało, a małe miasteczka mizerne, i to kilka lub kilkanaście razy do roku odbywały się tani jarmarki— Ale komunikacja była ogromnie utrudniona;
osławione „polskie drogi" były chronicznie w’ stanie godnym pożałowania, a w pewnych miesiącach wprost nie do przebycia. — W szystko zatem musialo się robić w domu; to też w każdym większym dworze musiał być szewc, krawiec, tokarz i kowal. W każdym niemal domu, palono własną gorzałkę, warzono piwo i nalewki.
Kuchnię i stół zaopatrywano na miejscu i nie jedzono tego, czego nie mógł dostarczyć ogród, pole i obora.
Największą dumą pani domu była spiżarnia i aptecz
ka. Apteczka musiala w razie wypadku starczyć za doktora; zawierała ona najprzeróżniejsze leki, prepa
rowane zazwyczaj w domu z rozmaitych ziół polnych#
ogrodowych i leśnych. Sadzono też umyślnie koło do
mu zioła w tak zwanych „włrydażykach** z których. JaK mówi Zawacki, gospodjmie „sok, olejek, cukier, wódkę, ocet i konfekt do swej apteczki robić ma*
106 NajpoczestnteJsze miejsce w apteczce ziarnowała q-
wą
sławna „drjakiew** (theriacum coelestis), generalny medykament na wszelkie przypadłości — cudowny lek wenecki, w którego skład, według powszechnego mniemania, wchodziło 64 najprzeróżniejszych i najdroższych ziół — a nawet cząstka skóry węża, tego samego ro
dzaju, co wąż pod krzyżem Zbawiciela-
Obok zaś apteczki, a właściwie na równi z nia, naj
większą pieczołowitością pani domu cieszyła się spi
żarnia, czyli tak zwana „podruna**, chłodne i suche scho wanie koło piwnicy, w której według słów Mikołaja Reja piętrzyły się „te wszystkie nadobne pożyteczki, które gospodyni bez wielkiej pracy, a na poły z kroto- filą może uczynić**, kasze najrozmaitsze, manny, o któ
rych już wieść zginęła; tatrczana, kilkora, pszenna, o- ściana, Żytna, jajeczna; maldrzyki przypiekane, placki,, osuszki, kąpie, suche ryby, udzce pieczone i marynowa
ne, — „takie, rzeczy — mówi jeden z pisarzy — że ich nie mało dać można nieuwarzonych na'talerze**, dalej konfekty, jako gruszki, orzechy włoskie, brzoskwinie itd. w cukrze, miodzie, przeróżne potrawy „wiatrem i słońcem wędzone**, śliwy węgierskie w wiązankach sło
mianych i „świnie w równiankach na słońcu suszone*', octy winne, miodowe, piwne, agrestowe, jabłeczniki, gruszeczniki, wiśniaki i wiele innych smakołyków, któ
rych i zliczyćby nie nadążył, — a wszystko roboty domowej, „bo .tylko to Polsce przystało, co się w Pol
sce rodzi**,
W domu też wyprawiała się na surowo skóra, trtełly się krupy i mąki, wylewało się świece, gotowało my- - dlo, syciło miody, tłoczono woski, suszono mięso — sporządzało leki i atrament, słowem wszyskto, co mo
gło być potrzebne, nawet proch strzelniczy. — Trudno sobie poprostu pomyśleć, żeby wszystkim tym czynnoś
ciom podołać mogła kobieta. Wszystkiem trzeba było zarządzić, zaradzić i przypilnować, by na czas było”
wykonane. Służby było zwykle dużo, ale najważniej
szą role odgrywaał tak zwana „Pani stara** albo „dwor
ka**. prawa ręka pani domu i jej pomocnica
Żeby to wszystko w porządku utrzymać i służbę i . gospodarstwo, trzeba było posiadać niemały zapas e- nergji, nie można jednak powiedzieć, żeby dawnym Pol
kom tej energji brakowało; muiier fortis, albo też tak zwana „herod — baba**, nie należały do rzadkości, — ba, nawet często dorów nyw ały mężczyznom: wszak Prycz Modzewski ubolewa nad tern, że ..niewiasty pol- skie zw ykły■ się bardzjpj. niż przystoi przeciwko mężo- ' wl zachowywać**- —
(Ciąg dalszy nastąpi.)
W ustroju gospodarstwa domowego z roku na rok znaczne zmiany i to dz/ękt różnym praktycznym wynala
zkom. W Ameryce gospodarstwo kolrece przeważnie, tak jest urządzone, że panie obywają się zunełfno bez pomocy służby, mając przytem białe rączki i dużo czasu na wychoWanię dzieci i zaspokajanie własnych potrzeb:
ku’tnra!no-pankowyeh- U naę zasadniczą zoranę wpro
wadziły instalacjo elektryczne, gazowe, centralne ogrze
wanie, jednakże do ideałów zachodnich bardzo nam- jeszczo daleko- Naogół n naszych pań A jeszcze więk
szej mierzę u służby zaobserwować można dużą niechęć^
do wszelkich „nowinek** z zakresu ki chenno-porżądkowego.
Mam jednak wrażenie, że polega to na zbyt, pobieżnetm Zapoznaniu się z nowościami i jstąd nieumiciętnem stoso
waniu ich W: domu. Targ Poznański przyniósł nany nie-;
jedno co każdą panią domu zainteresować powinno, i względnie bez wielkich nakładów w gospodarstwie za
stosować może. Na pierwszy pian w ysuw ającą prakty
czne urządzenia kuchni gazowych, niestety dostępne tylko
dla mieszkanek miast. Urządzenia te a więc kuchenki i piecyki do pieczenia demonstrowane przez przedstawi
cieli Gazowni Miejskiej w Poznaniu, systemu Jnnker &
Ruh z Karlsruhe zasługują na wszelkie uznaniu z powodu oszczędnego zużywania gazu. Każde palenisko zaopa
trzone jest w podwójny palnik oszczędnościowy o jednym kurku, którego przykręcenia zmniejsza zuiyoie gazu z 40 Itr. na godzinę. Naczynie z zawartością nastawia się na pełnym płomieniom który obmywa równomiernio jego ściany a skoro tylko się zagotuje zmniejsza się pło
mień na płomyk oszczędnościowy a utrzymuję potrawę nsdal w temperaturze wrzenia. Kuchenki zaopatrzone są w dwa piecyki do pieczenia, z których dolny z ru
sztem otrzymuje tylko ciepło z góry. Mięso kładzie się*
wprost na ruszt i piecze bez żadnego tłuszczu, ciepło promieniując wprost na mięso powodpic ścięcie się białka i zamknięcie porów tak, że wszystkie soki pozostają w mięsie. Jak wiadomo mięso w ten sposób pieczono jest na;smacznicjsze i najpożywniejsze. Można także w piicyku mięso piec na Tóżn:e, co zasadniczo nie różni się niczem od pieczenia na ruszcie. W kuchni angiel
skiej, która słynie, z wyśmienitych pmczeni, ten właśnią sposób najczęśc;ej jest w użyciu, Z specjalnych przy
rządów do pieczenia ciast na gazie podpadają duże okrągłe bratwanny zaopatrzone w dno druc ane do pie
czenia pączków, taki sam mnieiwięcej przyrząd do chru
ścików (faworków), tylko w kształcie nieco odmiennym a uiianowice nie okrągły tylko prostokątny. Dalej są różenka gaiowe do pieczenia drzewcy (Banmkuct ów) ma
rzenie dotąd niedoścignione dla domów prywatach, z wy
jątkiem dworów wiejskich, gdz e zwykle do ję c z e n ia używa się pieca od cłdeba lub paleniska w kuźni.
„Tl nofix“ niedrogie naczynie alunrniowe -umożliwia każdej pani domu upieczen:e w przeciągu ió minut babki na płycie zwykłej gazowej kuchenki a nawet na piaszyrco . spirytusowej To same naczynie nada:e się do pieczenia mięsa, prużenia jarzyn itp. Jest to wynalazek ten< me- nalny i w lak najszerszej m erze jjżywany być winien.
Dodam, że na Targach można było otł razu zapoznać s ę
z sposobem gotowania i pieczenia na gazie a nawet ko-, sztować przysmaków przyrządzonych ad lipo. Jako bardzo ekonomiczne w użyciu okazuje 8*ę naczynie ,,Deha“ żło żonę z kilku garnków ustawiony* h jodr fi na drugim, szczelnie przystosowanych do siebie i przykrytych jedną wspólna pokrywą. W garnkach tych potrawy gotują się na parze przy uż.ycht jednego tylko paleniska, przypale- / nie jest wykh.ćzone a próćz tego potrawy zatrzymują aromat i peżyweze skłidniki. Kompleks naczyń tych może być frk^o z powodzenem Używany na kotlime wę
glowej o głifdkiej jednolitej płycie, co główpfri tam się badawa, gdzie gotowania jest dużo a płyta kuchenna względnie mała. Naczynia te nada':ą-się także do stc- rvb'z Wania przyrządów chirurgicznych za pomocą nary.
Prócz urządzeń gazowych fum niemieckich wystawiono urządzenia gazowe „Fondprrea Nester Martin**, Bruksela.
System ten różni się dużo ód urządzeń niemieckich, czy lepszy trudno osadzić, wobec tego, że firma nie doflmn- strpwała gotowania. NoWe.ścą są kuchenki jccgnbincwańp, które, dowolrie jako gazowo lub .wtgowę używać można.
Ta pama^firma wystawia za pośrednictwem owego przed
stawiciela z Warszawy śliczno majolikowe kuchenki d.ó*
opalania wę'g’cm; rob ące- wrażenie nic piecy kuchennych a wytwornych mebelków. Zaopatrzone są w wszelkiego rodzaju pifcyk\ do pieczenia, kociołki do grzana c y z kurkiem umieszczonym u dołu lub z- boku i innemi tego
rodzaju ulepszeniami. ;
Qmawia’ąc mowoczesn* urzadzema kuchni, wspomnę o aparacie „Pasona", reprezentowanym przez polską firmę z Trzemeszna, Aparat ten służy do prędkiego konserwowania jarzy u,, m ęsa i owoców w stoikach wszel
kich znanych, syst.ftr.ów: Wece’a, ftmta, Guza i innych.
Działanie przyrządu pojega na wchłonięciu' powietraa
— 1 0 7 - znajdującego się pomiędzy atkkm a pierścieniami gumo- wumi (używa się 2 pierścieni) a osięga się w czasie tak krótkim, że nabywszy wprawy można w przeciągu go
dziny zamknąć 60 — 60 słoików.
Przechodząo do nowoczesnego urządzenia pralni, wypada wymienić maszynę do prania ,,Ruraplex‘', nada
jącą się mojem zdaniem specjalnie dla mniejszych go
spodarstw. Jest to system, który na zeszłorocznej spec
jalnej wystawie gospodarstwa domowego w Paryżu, cieszył się wielkiem uznaniem. Poprzednio namoczoną bieliznę wkłada się do maszyny i stawia do balji z wrzątkiem mydlanym, poruszając w tę i tę stronę młyneczek, znaj
dujący się wewnątrz maszyny a zastępujący tarkę. W ten Barn sposób płucze się b'eliznę w balji lub też Stawiając aparat pod pompę lub wodociąg Do wyżymania bielizny używać się powinno wyżymaczek ponieważ wyżymanie ręką zażywa duża siły ludzkiej i oddziałuje niekorzystnie na włókna tkaniny. Na Targach podpadały wyżymaczki
„Madame sans Gene", znane) warszawskiej fabryki Krysztof Brun i Syn Magli kręconych znanych jest kilka systemów, podpadała magiel „Parabola** do posta
wienia na stole i dlatego bardzo sympatyczna. Że mało miejsca zajmuje a pracu|e równie dobrze, jak duże i ciężkie magle.
Nowością są klamerki do bielizny z sprężynką, wy
kluczające zerwanie bielizny przez wicher. Z zakresu przyrządów do porządków domowych wystawiona przez tę samą firmę z Bydgoszczy Dux, która w sta w ia k a merki, gąbki cynowe do czyszczenia garnków, które nie rdzewieią i nie zlepiają się jak ścierki i są daleko trwalsze jak szczoteczki Z wielkiem zaciekawień cm śledzono na Targach popisy aitaratu „Tip Top“, wytwórni Pavh we Wiedn<n Przyrząd ten pod nazwą „Tripłex“ demonstro
wano także w Paryża. Służy on do umocowania wszel
kiego rodzaju szczotek, ścierek i opiłek żelaznych. Głównie oddać może świetne usługi pizy ścieraniu opiłkami po- J sa lzki, bo można pracę tę wykonać stojąc. Rzadko jnż która służąca cbce się dzisiaj podejmować tei pracy dla pozyo ii" niewygodnej i niszczenia odzieży, a prócz tego okazało się ze praca wykonywana w pozycji klęczącej i pochylonej wpływa niekorzystnie na organa wewnętrzne kobiece.
Przyrządem „Tip Top“ można myć szyby wysokie, zwilżając je wodą z mydłem lab spirytusem, a następnie założywszy suchą ścierkę, polerować od lew«j ku prawej stronie i pionowo z góry do dołu. Zwyczaju stawania na oknie przy czyszczeniu okien powinno się stanowczo zaniechać, bo był powodem niejednego nieszczęścia.
W końca zwrócę jeszcze uwagę na preparat rekla
mowany przez firmę Stuork i Ska z Bydgoszczy, „Bran- dolit" jako uniwersalny środek do czyszczenia Firma powołuje się na liczne świadi otwa instytucji rządowych i miejskich, srpitali, fabryk i drękarni. Preparat jest w płynie lub w postaci pasty i czyści wszelkie zabrudze
nia na ciele łndzkiem, materiałach, drzewie, metalach, skórze, spowodowane farbą, lakierem, farbą drukarską, olejami, karbolineum, smołą itp. Analiza wykazała rze
komo wszelki brak szkodliwych składników, trucizn, nar
kotyków i d a ł palnych. Na ciem działanie polega —•' tajemnica. W każdym razie jeżeli każda butelka i tuba działa tak jak owa próba, służąca do demonstracji, to dz.alanie środka tego jest wprost zdumiewające.
G. Z.
Ogrody i owoce.
W artykule, zamieszczonym niedawno przez „Kurjer Warszawski**, zasłużony dla spraw ogrodnictwa w Polsce profesor Edmund Jankowski porusza nader ważną dla kraju
■prawe zwiększenia Uośd ogrodów ow ocow ych n nas. oraz
• *»
wzmożenia produkcji owoców I najrozmaitszych przetworów) oyzocowych, jak powidła, marmelady, kompoty, owoce su
szone, konfitury i \ytna owocowe. Pisząc w tej sprawie, po
wiada zasłużony profesor, że dużo jeszcze trzeba będzie posadzić drzew owocowych w Polsce, zanim będziemy po
siadali dostateczną ilość owoców krajowych I zanim, wskutefc swej obfitości, stanieją tak, że staną się dostępne dla naj
szerszych mas ludności naszej.
Nazwaliśmy tę sprawę ważną, gdyż jest on a1 taką I- stotnie z dwojakich względów. Po pierwsze dążenie do zwięk
szenia wytwórczośol jakiejkolwiek gałęzi gospodarstwa kra
jowego stanowi plus w ogólnych stosunkach ekonomicznych państwa. Po drugie udostępnienie ogółowi spożywania ow o
ców nie jest tak bagatelną rzeczą, jakby się niektórym, na pierwszy rzut oka, wydać mogło. Do przeszłości należy już przekonanie, że owoce są jedynie smakołykiem i że spożywa
nie Ich Jest rzeczą mitą, nie niezbędną jednak dla organizmu ludzkiego. Dzisiejsza nauka, medycyna i hygjena, doszła do niezachwianego pewnika, że właśnie owoce są najlepszym I najpożyteczniejszym pokarmem, znacznie lepszym od innych np. od mięsa. W bardzo wielu cierpieniach kuracja owocowa daje znakomite wyniki. Że o tem wiedziano coś I dawniej, dowodzi fakt, że słynny nasz bohater narodowy, król Jan Sobieski leczony by, przez ówczesnych lekarzy, na Jakieś cierpienia przewodu pokarmowego, za pomocą owoców. Wia
domo, jak chetnie jedzą owoce dzieci mające niespaczony jeszcze przez nienaturalne życie Instynkt smaku.
Województwa nasze Poznańskie, Pomorskie I śląskie, jako przodujące prawie pod każdym względem reszcie Pol
ski, pod względem rozwoju ogrodnictwa i owocarstwa takią kroczą na czele.
Polak z Innych województw z zadowoleniem zwraca u- wagę, bawiąc w Wielkopolsce, czy na Śląsku, czy na P o
morzu, na pięknie utrzymane przy domach ogrody I na w y
sadzone starannie drzewami owocoweml drogi, wydychając tylko, czemu to w całej Polsce tak nte jest. Poruszamy jednak w piśmie naszem ten temat, uważając, że sprawy innych dzielnic nie mogą być obojętne dła znanych z patriotyzmu rodaków naszej dzielnicy.
Co robić, aby zbyt powolny rozwój ogrodnictwa I ow o
carstwa w Polsce przyspieszyć? Jest na to, zdaniem naszem jeden sposób: przymus sadzenia drzew owocowych. Jakkol
wiek sam wyraz „przymus" niemile brzmieć może w uchu prawego republikanina polskiego, to jednak zgodzłć się mu
śliny. że przymus w wielu razach działa nader dodatnio. Kto dziś np. skłonny byłby potępić przymus szkolny, lub przy
mus szczepienia- ospy? To też wydaję- nam się rzeczą zupeł
nie możliwą, żeby sejm nasz uchwalił prawo, nakazując każ
demu posiadaczowi zlani, zasadzenie określonej proporcjo
nalnie ilości drzew owocowych, Takł sam przymus zastoso- waćby należało i do samorządów, opiekujących się drogami publlcznemł, nakazując wysadzać Je wszystkie drzewami o- wacoweml, uszlachetnionemu W ten sposób w przeciągu krót
kiego czasu dojść będzlamcy mogli do tego, że owoców kra
jowych I przetworów z nich będzie w Polsce dostateczna do uprzystępnienia spożywania Ich wszystkim, a nie zamożniej
szym tylko, Jak się tą dziś dzieje, obywatelom.
Stanisław PodlewskL
Nauka o zdrowiu.
O ty fu sa ch w y li aluraoh.
ciąg dalszy.
Tyfus powrotny lub dar powrotny panuje zwykle w Irlandii i Rosji, mianowicie tam, gazie jest bieda nieporządek i przeludnienie raieszkańoów, zarazek tej choroby poznany naukowo przed jakimi 40 laty, prze
nosi najprawdopodobniej z człowieka ohorego na zdro
wego czyli przeszozepia go robactwo, przedewszystkiem pluskwy i pchły. To też chorobę tą spotykamy naj
częściej w tfle urządzonych więzieniach, obozach i do
mach noclegowy oh, Gorączką w tej chorobie, pole
gająca na swoistym sakaienin krwi zarazkiem, trwa
\ • .
tw yhle tydzień, poeżem występują poty - lecą po ty godniu znów napad gorączki powraca, skutkiem czego chorobę nazwano tyfusem powrotnym. Dodać jeszcze wypada że choroba ta nie jest tak bardzo niebezpiecz
ną jak poprzednio tyfus brzuszny ani tak groźna jak tyfus plamisty. Jest to jedna z najstraszniejszych chorób a najłatwiej udziela się otoczeniu chorego lekarzom siostrom i służbie. Zarazę choroby te| sze
rzyć mogą ludzie już w okresie pozornego zdrowia gdy sami jeszcze mimo choroby nie otoznwają. Okres bowiem wylęgania się tej choroby wynosi około 20 dni, czyli innemy słowamy; człowiek chory, juz zaka
żony, przez 20 dni może być źródłem zarazy dla in- nyoh, m e wiedząc o tern,
Przenosić się może zarazek ten przez osobiste zetknięcie się z chorym, jako też przez wszystkie drzedmioty użytkowe, pokarmy, powietrze i najczęś
ciej przez wszy, wprowadzając zarazek wprost do krwi.
Stale spotyka się tyfus plamisty w Iłosji, Galicji Irlandji we W łoszech i W ęgrzech. Chorobę tą nazy
wano także tyfusem głodowym, ponieważ napada ona bardzo łatwo osobnika cierpiącego głód i niedostatek.
Nazwę tyfusu plamistego zaś zawdzięcza choroba ta tej okoliczności, iż po okresie wylęgania zjawiają się n chorych takich, najpierw na piersiach i brzuchu potem na nogach rękach a w końcu na twarzy po
czątkowo różowe plamki wielkości główki od spilki blednące za naciskiem : po kilku duiaeh stają się ciemniejsze nie znikają pod naciskiem palca, zawierają krew wylaną i mogą trwać nieraz kilka tygodni, cho
ciaż gorączka - w razie pomyślnego przebiegu choroby juz po dwóch tygodniach wśród obfitych potów ginie.
Wysepkę tyfusu plamistego, już wykształconą nazy
wamy też potociami. Jednorazowe przebycie tyfusu pla
mistego stwarza u człowieka stałą odpornośo .to zuaczy Ić człowiek na nią Więcej już nie zapada. Stakiej od
porności natomiast nie daje choremu ani tyfus brzuszny ani powrotny.
« Jest jeszcze jedna choroba zakaźna nazwany tyfu- zćm mózgowym lub tężcem karku, nie mająca z wyżej wrymienionemy ródżajamy tyfusu nie wspólnego, Choroba ta powstaje przez wtargnięcie swoistego zarazka do opon mózgowych i wywołuje zesztywnienie karku.
Prawdopodobnie zarazek dostaje się do ciała drogę net i nosa; stąd raź Uuikąć należy całowania chorego
i dotykania słę wydzielin wat 1 nosa. Nw aouaęAetw choroba ta, jakkolwiek często ma przebieg gwałtowny i zabójczy, ogranicza się zwykle na rodzinie lub na jed
nym domu.
Hak w ścianie czyli miłość
Piotra Iwanowicza.
Było to popołudnie, dzień mglisty i deszczowy, ot taka wiosenna pogoda, co to i pod nogami chlapie — i w . dziuraw e'buty błoto włazi i za kołnierz woda leci, a biedaczysko człowiek z westchnieniem o tem myśli, ki©*
dy będzie siedział na suchym stołku, który będzie stal na suchej podłodze — i będzie popijał gorącą herbatę.
Tak sobio też ł myślal Piotr Iwanowicz, . — a za chwilę siedział w małym, przeróżnemi gracikanii zawa
lonym saloniku Marji Pawłowny. W szysto naokoło by
ło suche, mile i ciepłe, — nawet sama Marja Pawłów- na; niezrównanie miłe były foteliki, obkładane liaczko- wanemi serwetkami, kanapki małe, jak zabaweczki 1 gablotka pełna figurek porcelanowych.
Sama Marja Pawłowna miała na sobie ciepły, flane
lowy szlfaroczek z krótkiemi rękawami, z których wy
glądały pulchne, różowe ręce. Właśnie tymi rączkami nalewała do szklanki herbatę dla Piotra Iwanowicza.
— Wy, Piotr Iwanowicz, cukru dwie czy trzy?, -*
zapytała, podnosząc głowę. ' . V
— Trzy, Marja Pawłowna, jeśli Wasza łaska.
Za każdym razem, kiedy przychodził, pytała go się o to samo, a on za każdym razem inaczej odpowiada^
i wtedy Marja Pawłowna się delikatnie uśmiechała.
Piotr Iwanowicz pił wielkieini łykami, parząc sobie gardło i podniebienie i czując, że mu oczy łzami za
chodzą i nos czerwienieje do niemożliwości.
— Przeklęty — myślal z rozpaczą — to tak zawsze, _ a ot i dziś — stwierdził.
Tymczasem Marja Pawłowna pilnie coś haftąwała, a była tak pochylona, że widać było jej równo na środ
ku głowy przedzielone ciemne włosy. Mówiła spokoj
nym głosem:
— W y Piotr Iwanowicz — to tak zawsze jak po o- gień —- przyjdziecie, a za chwilkę już was i niema. Pd- siedźcie pogwarzcie, opowiedzcie mi coś ciekawego.
Przeliczyła nitki 1 mówiła dalej:
— Ot, ciotka Nataszy Andriejewny, to nie tak. — Jak przyjdzie i siądzie, to i do wieczerzy dosiedzi, — a czasem to i po wieczerzy o sąsiadach rozpowiada. ‘
Znowu zaczęła rachować.
Widmo w katedrze poznańskiej.
i (Z legend poznańskich).
Widywano go Wówczas w kościele, leżącego, krzyżem aż do późnej nocy. Ą gdy wstawał z ziemi, bywał jakiś zcichły i skupiony w sobie. Przebywanie nocą w kościele powtarzało się częściej, ą.im rumieńce gorączkowe kwi
tły niu ogniściej na licach, im słabość ogarniała go więk
sza, tein-więcej rosła w nim pobożność, jakby nią chcial zagłuszyć wyrzuty sumienia. Tak trwało długo. W resz
cie choroba dawno przewidywana powaliła go na loże, z którego już nie wstał.
- Nie długo cieszył się dziedzic Powodowa zaszczyt
nym urzędem, bo .w niespełna pół roku po jego objęciu rozstał się z tym światem. 1 chociaż niedługo mieszkał w Poznaneiu, przecież żałość po sobie wielką między duchowieństwem i ludem zostawił.
Nic więc dziwnego, iż w oznaczonym dniu grzebania zwłok pana W awrzyńca tłok nastał tak wielki w kate
drze, że na oścież otwarło wszystkie drzwi do kościoła.
Ci, Których mury świątyni pomieścić nic mogły, stali » głowami odkryłem! na dworze, by choć z daleka zoba
czyć ostatnio posłanie pana Wawrzyńca, srebrzystą trumnę między tysiącem świec.
Stary Szymon, którego ksiądz Konewka przywiózł ze sobą na pogrzeb, stał blisko katafalku. Starowina trząsł się od płaczu i wspinał na palce, by choć raz jesz
cze ujrzeć pańskie oblicze. Lecz długie płomienie świec , migocąc, zasłaniały umiłowaną postać, leżącą wśród ki
ru. —
Wreszcie nabożeństwo dobiegło końca. Na kazalni
cę wszedł ksiądz Krysztof Podkocki, przyjaciel zmarłe- go, najlepiej życie jego znający. Ucichły modły ludu, u- cichł jęk Szymona i oczy wszystkich zwróciły się na mówcę. Długo padały słowa serdeczne z ust kaznodziejł, wychwalając życie zmarłego. A ldcdy przy końcu zwró
cił się do trumny, mówiąc w te słowa: „Wiemy, że już nie wstaniesz, panie Wawrzyńca, by świecić nam przy- kładem**... jakiś świst przeciągły przebiegł przez kate
drę; od dreszczu nagłego zadygotały barki obecnych, chyląc się ku ziemi.
Nagie coś wionęły i niby fala zimnego powietrza przeszła po kościele, gasząc światła przy trumnie pana Wawrzyńca. Włosy zjerzyły sic na głowach, trwoga przeszyła zmartwiałe ciała. Cisza głęboka zapadła, a . mrok gęsty, niby chmura czarna, wypełnił kościół.
Lek coraz większy począł miotać sercami ludzi W tem naglę krzyk przeraźliwy przeszył cisze kat^
dry i ciało starego Szymona padło jak bez życia. O czW
-X.
/ ' - > • " ■
'■ ■> -• ’ł — 109 — ,
! 1
W tej chwili Piotr Iwanowicz wstaf raptem z krze
pi#, postawi! szklankę na stoliku, 1 posuwać się zaczął W stronę okna. W tem nagle odwróci! się w bok, prze- wrócll naprzód stołek, potem dwa foteliki obkładane haczkowanemi serwetkami, potem gablotkę z figurka
mi, a dokonawszy tych wszystkich spustoszeń, skoczył, [je d n y m idealnym, wymierzonym susem znalazł się koło Marji Pawłownej, przed którą gruchnął na kolana.
— Ja was kocham Marjo Pawłowno — rzeki głucho.
Marja Pawłowna w pierwszej chwili była ogłuszona hałasem, potem położyła robotę na stoliku, przegładzila rękami włosy i rzekła spokojnie:
— Wie o tem.
— Jakto? — wyjąkał.
Piotr Iwanowicz podniósł do góry swoją twarz, na której malowało się bezgraniczne zdumienie- Zdumione były oczy i usta, w grymas zdumienia ufożyio się czoło f policzki, nawet zdumienie wyrażał nieco ieszczę czer
wony nos.
— Jakto? — powtórzył. ’ -
Marja Pawiowna się lekko uśmiechnęła.
— Tak, Piotr Iwanowicz, to nie trudno się domyśleć, ale wy jesteście pewni, że nikt o tern nic wie. — W y tu często chodzicie — nic słyszycie, co ja do was mówię, za każdym razem ja was pytam Piotr Iwanowicz: cukru dwa czy trzy, a wy zawsze co innego, raz dwa, raz trzy, a nieraz to 1 jedno — jak wy roztargniony, to zna
czy, że wy zakochany. A mafia stróżka mówi: — Ej, ej!
Marja Pawiowna, — ten Piotr Iwanowicz — to on i za
kochany. Bywa późno cliodzi w noc pod waszemt ok
nami, a wzdycha i wzdycha. — Ale — tu machnęła Marja Pawłowna rączką. “ ja wam i tak nie wierzę. —
— Ali! Marja Pawłowna, ja was kocham z duszy serca — westchnął Piotr Iwanowicz, któremu w czasie całego przemówienia, powoli z twarzy schodziło zdu
mienie. a ukazywało sic owe przez Marję Pawlownę wspomniane roztargnienie, niyślał sobie.
— Jakie ta. Marja Pawłowna ma śliczne brwi.
— O, to jeszcze żaden dowód, ż.e wy mówicie, że mnie kochacie. Piotr Iwanowicz. •
— Ależ, ja was kocham, kocham — powtarzał upar
cie.
— To nie jest żaden dowód. Ciotka Nataszy Au- driejewnea mówi zawsze, „wy nie wierzcie mężczy
znom, dziateczki — on raz coś powie, a w tem dziesięć razy skłamie" — a to i prawda.
piotr Iwanowicz podniósł się z klęczek i zaczął cho
dzić z wśzelkieini oznakami rozpaczy po saloniku — zręcznie omijając poprzewracane przedmioty.
Marja Pawiowna wzięła do ręki robotę i spokojnie
dalej haftowała, rzucając od czasu do czasu, tikradkow#
spojrzenie w stronę nieszczęśliwego.
W pewnej chwili przedmiot jej dyskretnej obserwacji rzucił się ku drzwiom i znikł w przedpokoju, a za kilka minut Marja Pawiowna posłyszała trzaśnięcle drzwi wchodowych i prędkie kroki na schodach. Podniosła na chwilę głowę, posunęła szklankę, żeby nie spadła, bo stała na brzegu, uśmiechnęła się i dalej szyć zaczęta;
wiedziała, że znowu jutro przyjdzie-
* *
Od owego pamiętnego dnia, Piotr Iwanowicz, jak tylko wrócił z urzędu, a działo się to około godziny 4-tej popołudniu, zjadał obiad bez apetytu, ocierał niedbale usta serweta, zapalał jeszcze bardziej niedbałym ru
chem papierosa i zaczynał chodzić po pokoju. Zaczy
nał chodzić i chodził — chodził i myślał, — a chodził naokoło stołu raz w lewo, raz w prawo, — a myślal tak:— Co by tu zrobić, — co by tu zrobić, żeby Marja Pawłowna uwierzyła?
Wpadał na łóżko, zwymyślał je porządnie, zawra
cał i dalej chodził.
Czasami w kącie, na skórzanym, starym kuferku, jeszcze z domu, siadywał jego sąsiad Andrzej Agrja- kow, pałac fajkę i z flegma rzucał, olśniewające i „kość pacierzową" mrożące projekta.
— Piotr Iwanowicz! •
— Hm?
— Otrujcie się czerwonym atramentem.
- Hm!!
— Albo nie. — Zjedźcie kilo nieświeżego kawioru,—
albo nie — wiecie co, ożeńcie się z moją teściową, -*
albo niech was apoplekcja tra f i...
W tem miejscu zwykle przyskakiwał do niego Piotr Iwanowicz i pieniąc się, ryczał:
— Ależ człowieku! zrozum! Ja muszę frak umrzeć, żeby potem móc każdej chwili wstać i powiedzieć: ko
chani was, Marjo Pawłowno!
— Ha! to nie wiem — mówił tamten w zamyśleniu, i puszczał kłęby dymu-
Aż raz podczas zwyczajnej wędrówki, Piotr Iwa
nowicz, nie wiedzieć po co, podniósł do góry głowę.
Podniósł głowę i stanął jak skamieniały. Wreszcie krzyknął:
— Ahl!
Andrzej Agrjakow zdumiał się w kącie na skórza
nym kuferku.
— Człowieku, co tobie? .
— Taki — odrzekł Piotr iwanowicz już spokojny ~ Już mam — pomysł — powieszę się!
Andrzej Agrjakow spojrzał na jego twarz, a potem podniósł głowę do góry 1 zobaczył hak, duży, silny zaś indu zebranego pojawił się w idok, od którego krew w
żyłach stężała. Oto w kanonickich stalach stało widmo pana z Powodowa. Tak jak w trumnie leżał, przyodzian w zbroję, tak stał, trzymając w ręce miecz obosieczny.
Twarza szara, ziemista, miała wyraz smutny, a oczy za
jadłe górząły światłem niezwykfem, wpatrzone w tłum iHlzi. Zgiellę i krzyk napełnił katedrę. Lud w trwodze oszalały, pchał się do wyjścia, dusząc się w tłoku, raz
po raz spoglądając za siebie.
Widmo wciąż stało, trzymając w ręce miecz obo
sieczny .
Nie wydala zbrodni czarna ziemia powodowskiego Pola, ale duch dziedzica onej ziemi nie znalazł spokoju po śmierci. Błąkał się widmem przez cały rok i wysta
wał w stalach, gdzie poraź ostatni za życia, otrzymał przypomnienie serca i myśli, by winę swa wyjawił. Po roku modłów i nabożeństw ustały dopiero zjawienia, wolą Boża dopuszczone.
* *
Do dziś dnia można oglądać pomnik i nagrobek pana * W awrzyńca Powodowskiego w katedrze poznańskiej, na której taki napis umieszczono:
„Wielmożny Pan Wawrzyniec Powodowski, szlach- ,c rodem i cnotami, wykształceniem i dworska ogładą, zdobiąc bojaźnia Bożą, od młodości sobie wpojoną, był
Bogu i ludziom miły. Potem miłością, pobożnścią, nauką, mądrścią, radą, prawością i irinemi zaletami znakomicie obdarzony, służył \vc wojsku i zostawszy rycerzem mal
tańskim, dobra tu i w województwie poznańskiem poło
żone, jako komandor odebrał i aby w goduości swej peł
nością prawa był- ozdobiony, roku Pańskiego 1531 jak najuroczyściej do kościoła katedralnego przez pierwsze
go z czcigodnych prałatów wprowadzony, siedzenie mię
dzy prałatami i kanonikami w spokoju zajął. Wreszcie starością złamany, do onej wiecznej nieśmiertelnością do której tak gorąco wzdychał, przez pobożną 1 spokojną śmierć przeniesiony, umarł. Po śmierci przez cały rok z grobu wychodził i podczas mszy św. przy wielkim oł
tarzu z wydobyłem mleczem pomiędzy stalami prałatów i kanoników, jako też niższego duchowieństwa, w czasie ewangieljl widocznie stawał, przy końcu znikając. Na
radziwszy się przeto kanonicy i prałaci, rozmaite nabo
żeństwa za niego urządzali i upokorzywszy się, świecz
niki wielkie za świecami zapalonemi, które stosownie do przepisu ceremoniału akolici winni nosić, sami prałaci, a w ich nieobecności kanonicy najstarsi od stów prcfacjl „Sanc tus" aż do podniesienia w mszach trzymali 1 tak usiało zjawisko".
KONIEC.
— 110 czarny hak, prawdopodobnie oa lustra, które tu daw
niej wisiato. Popatrzył i kiwnął głową.
Uściskali się i rozpoczęli przygotowania ~ prędkie, ale i systematyczne.
W dwie godziny później, do drzwi mieszkania Marjl Pawłownej, zadzwonił chłopak i oddał list, który zawie
rał te słowa:
Marjo Pawłowno!
Jeśli nie chcecie być przyczyną śmierci człowie
ka nieskazitelnego i rokującego wielkie nadzieje, to ratujcie go, bo chce on dzisiaj o 6-stej godzinie um
rzeć.
Andrzej Agrjakow.
Adres Piotra Iwanowicza: Plac ziemny 56 u Na
talji Alexiejwny-
Marja Pawłowna stała chwilę przerażona, potem ipojrzała na zegarek i zobaczyła, że już jest trzy kwa- Iranse na szóstą, potem szybko włożyła papucze na no-
*i, bo znowu deszcz padał, ubrała ■się, kazała zawołać loróżkę i pojechała.
Serce jej trochę biło, jak wchodziła po schodach ciemnawych, wyłożonych czerwonym chodnikiem: Na jieąjyszem piętrze przeczytała na drzwiach: „Natalja Mexiejewna“, a nieco niżej na kawałku rysunkowego
•apieru: „Piotr Iwanowicz, referent ministerstwa R. P.“
Zadzwoniła i czekaja. Wreszcie posłyszała człapa
nie pantofli, drzwi się otworzyły i ukazała się w nich korpulentna postać Natalji Alexiejcwny.
— Czy tu mieszka Piotr iwanowicz? — spytała Marja Pawłowna.
— Tak jest, serduszko moje — odrzekła z godnością.
— A czy chory?
— Chory? — serduszko moje, — a może — powie
działa łagodnie, jak osoba, która się ze wszystkiem zga
dza.
— Czy mogę się z nim zobaczyć?
— Tak Jest, serduszko moje, zaraz, zaraz powiem — 1 poszłapala w głąb mieszkania-
— Kroki jej ucichły i nagle Marja Pawłowna usły
szała przeraźliwy krzyk łagodnej Natalji Alexiejewny:
— Ratunku!! Ratunku!!!
Nie namyślając się, wpadła do mieszkania, prze
biegła przez jedne drzwi, poprzez drugie, i wreszcie do
tarła do dużego pokoju z zapuszczoneml storami.
Straszny widok przedstawił się jej przerażonym o- czom. —
Oto, na haku, wystającym ze ściany, z szyją opla
taną sznurem od bielizny, wisial Piotr Iwanowicz, bla
dy, z zamknięteml oczami, i z wykrzywioną rieiudzko twarzą. Marja Pawłowna nie mogła się ze strachu z miejsca ruszyć, nogi Jej odmówiły posłuszeństwa, — a Natalja Alexiejewna nie przestawała krzyczeć w niebo
gi osy:
— Ratunku!! Ratunku!!!
Na to wpada Andrzej Agrjakow, podbiega do Piotra Iwanowicza i zaczyna go szarpać, — wreszcie przysta
wia sobie stołek, włazi na ten stołek i zaczyna odwią- zywać wisielca.
— Pomóżcie, Marjo Pawłowno! — jęczy Agrja
kow. —
Marja Pawłowna odzyskuje siły, podbiega i wspól
nie zaciągają nieszczęśliwego na łóżko. — Tymczasem Natalja Aleociejewna, która przestała krzyczeć od chwili wejścia Agrjakowa, wybiegła i za chwilę wróciła, nio
sąc dzbanek wody z octem, plaster, flaszkę z jodyną i wino.
Zaczęli Piotra Iwanowicza nacierać wodą z octem I wlewać do ust wino, zostawiając narazie jodynę na boku. Najbardziej czynną była Marja Pawłowna, któ
rej oczy świeciły prawdzlwein wzruszeniem; łzy j., dławiły w gardle, a Agrjakow na dobitek wręczył jej 'list, który leżał na stole, a był adresowany do niej-
Schowała go do kieszeni i pomyślała:
— O! Boże! jaka ia biedna! jaki Piotr Iwanowicz biedny.
Wreszcie Piotr Iwanowicz otworzył oczy i spojrzał, uśmiechając się męczeńsko, na Marję Pawłownę; w ja
kiś kwadrans potem mógł już mówić, a wtedy krzyki nął do Agrjakowa:
— Agrjakow, Idźcie naprzeciwko do Mienińskdch*' i przynieście kilo szynki i spirytusu do maszynki — głod
ny jestem!
— — Ali!! Serduszko moje! — krzyknęła Natalja Al©«
xiejewna. — Ja zaraz, zaraz — i poszłapała zaaferowa
na, w głąb mieszkania.
— No, Agrjakow! — powtórzył Piotr Iwanowicz.'
— Hm! Idę, idę, — kilo szynki i spiryuts, to jest trzydzieści i piętnaście, a bulki dziesięć ~ liczy! na pal
cach, wychodząc.
Ledwie ucichły kroki Agrjakowa, wisielec z podzi
wu godną szybkością zerwał się z łóżka, przewrócił po drodze stołek z dzbankiem z wodą, z plastrem, fla
szką jodyny i winem, i gruchnął przed Marlą Pawto- wną. na kolana-
— Już wierzycie, Marjo Pawłowno, że ja was ko
cham?
Marja Pawłowna była bardzo wzruszoną — z praw
dziwą trudnością wyszeptała:
— I ja was też, Piotrze Iwanowiczu!
— Ale jak tu ciemno — dodała, poruszając się, — trzeba podnieść story, szkoda jeszcze palić światło-
— O! nie, nie! Marjo Pawłowno, — krzyknął Piotr Iwanowicz — ja jeszcze zdenerwowany, osłabiony — l- pomyślał z przerażeniem, coby to było, jakby Marja Pawłowna podniosła story 1 przy dziennem świetle zo
baczyła, jak ma silnie posinarowaną twarz kredą.
— Ah, biedny W y! — rzekla ona troskliwie — trze
ba może po doktora.
— Oh! nie, nie! — krzyknął Piotr Iwanowicz za strachem — nie znoszę, Marjo Pawłowno, doktorów.
— Ah! ale wy chory, m o żeby...
Na szczęście wszedł Agrjakow, a za nim Natalja Ale- xiejewna z półmiskiem zimnego mięsa; za chwilę dziew
czyna przyniosła samowar. —
Wszyscy jedli z apetytem, a Agrjakow z łagodną Natalją Atexiejewna zaprosili się na ślub Iwanowicza, który się miał odbyć po św. Jerzym- ?
R. Y..
Bańki mydlane.
— Pyta mnie pani, czy lubię w ie ś ? ..- Nie wiem, co na to odpowiedzieć. W każdym razie przenoszę po
nad wieś ten oto kącik, w pobliżu pani obok kominka, na którym błękitny płomień liże grube kłody drzewa.
I gdybym nie miał żadnych innych przyczyn, aby da
rzyć panią sympatią, za ten oto kominek uwielbiałbym ją. Staroświecki ten zabytek, znajdujący się w domu, urządzonym tak nowocześnie, świadczy o dobrym sma
ku właścicielki, umiejącej połączyć poezję z praktycz
ną strona życia.
A teraz możemy rozpocząć rozmowę na temat wsi.
Panią interesuje moja opinja w tej materii? Lecz o ja
kim rodzaju wsi myśli pani. Bo jeśli o wsi prawdziwej, z drzewami, pagórkami, strumieniami szemrzącymi po
śród aksamitnych kobierców traw itd., przyznam się pa
ni szczerze, że po pięciu minutowej kontemplacji ogar
nia mnie jedno nieprzezwyciężone pragnienie,- powró
cić jak najprędzej do miasta.
— Pani się gorszy? Przecież miałem być zupełni®
szczery! Jestem podobny do owego jegomościa nazwi- skiem Duernois, który będąc wśród murów miejskich, w zcichał namiętnie do górskich szczytów, znalazłwszy się jednak na upragnionem miejscu, zaczynał równie namiętnie wzdychać do dźwięku trąbek samochodo
wych i do szklanki oranżady w swej ulubionej ka
wiarni.
Obserwowała kiedy pani wybrzeże morskie? Wy
brzeże podczas odpływu?
Tak istotnie, pytanie jest nieoo naiwne. Chcłalem tylko powiedzieć, że gdy widzę idala odplywaiące feto,
— 111 mam nieprzezwyciężoną ochotę przejść się po plasku.
Przecież, gdy poczuję ziarnka piasku, wciskające się do .bucików oceniani wartość dróg asfaltow ych!..- Ten -przykład mógłbym zastosować do wszystkiego, co się
zwie łonem przyrody.*
>•. Kocham naprawdę przyrodę, ale pod warunkiem, -że wolno mi ja kochać z oddali
Wsł spokojna, wsi wesoła! Uwielbiają cię poeci wszystkich epok 1 k ra jó w ... Kwiaty, ptaki, motyle, śpiew słowika, szum drzew . •. Ależ zgoda, znam to, widziałem kwiaty, słuchałem świergotu ptaków. Ale to mi nie wystarcza. Mnie potrzeba do szczęścia zupeł
nie wygodnego fotelu, masę poduszek, abym mógł przy-
< brać wygodną pozycję, ot taką, jak w tej chwili wła- Ifcśnie. Ponieważ jednak poduszki nie są tworem ratury,
• tylko produktem inteligencji ludzkiej, więc pani rozu-
‘ mie, prawda?
Niechże pani nie spogląda na mnie takim napól rozbawionym, napół przerażonym wzrokiem. Być mo
że, że jestem trochę szalony, Qecz szaleństwo moje jest spokojne i dopóki siedzę zagłębiony w fotelu, otoczo
ny stosem najmiększych poduszek, kiedy mogę się zaciągać wonnym dymem papierosa, moje wybryki re- -dukuja się. do słów.
Jeśli pani zmęczona mają gadaniną, proszę mi. to poprostu powiedzieć, lub pozostawić mnie. Zupełnie się o to nie pogniewam-
Nie przeszkadza pani d y m ? ... Z pani naprawdę kobieta czarująca. Jestem niepoprawnym palaczem i ' żądać odemnie, abym wydal o czemś opinję, nie po- ' zwalajac mi razem ze słowami wypuszczać z ust kłę
bów dymu, byłoby rzeczą zupełnie bezskuteczną.
\ Czy pani wie. jak wieś byłaby znośna? Oto taka wieś z romansu. Mało nawet powiedzieć znośna, wprost pociągająca. Napizyklad wieś z powieści francuskiej - fascynuje mnie i oezarowuje. — W pośród drzew stu
letnich, na .tle soczystej zieleni, wznoszą się wieżycz
ki zamku- Po zamku prowadzi szeroka, cienista aleja.
Wybieram się na polowanie, ubrany w stylowy kostium mający przy boku piękna markizę lub baronow a...
_ Trąbki dają sygnał odjazdu, kawaikata wyrusza do la
su. — Wieczorem zmieniam kostium na frak, panie u- kazują sic w głęboko wyciętych sukniach, płynie tęskna melodia walca, i: „O Markizo, iaka pani urocza — Ja . kocham, kocham jak szaleniec". — A późna godziną . schadzka w laurowej altanie, spacer po długich olejach,
zalanych blaskiem księżyca...
Dajcie mi taka wieś, a nie ruszę sic z niej aż do koń
ca dni niego życia
Ale ia wieś prawdziwa, z rojami komarów, legjona- mi zajadłych mrówek i klasycznie ryczącą krową, spo-
• glądaiacą na mnie z bezmyślna uporczywością, jest to naprawdę zanadto sielskie, jak na mój gust i moje upo
dobanie. — Cóż pani clicę? Ja jestem mieszczuchem i źle się czifię na łónTe natury.
A te ra ^ m lc z e już, gdyż widzę, żc pani przygoto
wuje ho.rbn^T. a napojeni tym należy, sic rozkoszować w skupieniu. — Dziękuje za cukier i mleko. Kawałe
czek cytryny, który użyczy herbacie swego zapachu, oto wszystko Kanapki z korniszonem. Coprawda.
■wołałbym tamte z szynka* — Dziękuję. Jak już pó-
■ Wfedzialen’ r.cprzcćłnłn, należy uwłotoinć naturę, pa
trząc na nią z oddali, przy boku najpiękniejszci ko
biety.
M. S.
»B ..— .
Recepty gospodarcze.
Piaeefe wyborowy.
, Funt maska utrzeć w donicy na •śmietanę. Osobno
•bić 6 żółtek zz l ’Ą funta cukru, wlać do masła, dodać 1% funta mąki pszennej pierwszorzędnej jakości, tro- rtie wieka i skórkę cytrynow a z 1V» cytryny. Jeśli
placek ma być , bardzo wykwintny, bierze się jeszc®
j/2 funta migdałów oparzonych i zmielonych i wszystki razem ubija doskonale. Nakoniec dodaje się % funt drożdży, rozrobionych w odrobinie mleka. Jest to pro porcja na 2 blachy. Placek ubiera sfę kruszonką i wstar wia na kwadrans do pieca, po upieczeniu posypuje sh go cukrem z wanilją- Kruszonkę robi się w następując?
sposób: % funta mąki pszennej, Vł funta cukru i tro chę mniej masła klarowanego wymieszać razem, do dawszy na koniec noża soli jeleniej (Mirschhornsalz).
Następnie należy masę odstawić w zimne miejsce, abs stęgła, poczem dopiero rozkrusza się ją na stolnicy i po sypuje nią placek przed wstawieniem do pieca.
Anyżki.
Osiem całych jaj wbija się do dużej miski blaszane na jeden funt cukru i ubija razem trzepaczką na wolnyir ogniu, mieszając ciągle i obracając szybko miską, żebs się nie przypaliły. Z&parzać na ogniu należy tak długo aż ruasa zacznie gęstnąć i jest tak gorąca, że palca ju»
w niej utrzymać nie można. Wówczas wynosi się ma
sę w zimne miejsce, wstawia na lód do zimnej wody studzi zupełnie. W moździerzu tłucze się (nie za miał
ko! łyżeczkę od czarnej kawy anyżu i wsypuje do ma
sy po wystudzeniu. Następnie wsypuje się ostrożnie o- kolo jednego funta mąki pszennej i mięsza razem. Mó
wię dlatego ostrożnie, że nieraz 1 funt bywa za dużo innym razem za mało- Ody mąki jest za mało, ciasto rozlewa się w duże placki, gdy jest za dużo, nie rozle
wa się wcale i zachowuje kształt stożka, w jednym f drugim wypadku ciasteczka połysku mieć nie będąi Trzeba więc, dosypując mąkę, robić próbę, biorąc cia
sto na łyżkę i lejąc na talerz. Kiedy ciasto osięgło wła
ściwą spoistość, leje się. je po łyżce deserowej na bla
chę, wysmarowaną i lekko posypaną mąką tak, aby u- tworzyfo okrągłe ciasteczka. Ciasto należy kłaść w odstępach dość dużych, aby się anyżki nie pozlewaljt razem. Leje się zawsze wolniutko do środka, aby ciast
ko mogło się powoli rozpłynąć, a wtedy jest gładkie na wierzchu. Obsiiszyć przed upieczeniem najlepiej na słońcu, aby się ciasteczka zeschły, jednakże nie zagrza
ły. Skoro je można już na blasze posuwać, wstawić do pieca i pice tak, jak omlet. Jeżeli mają połysk, wte
dy się udały. Są to wyśmienite ciasteczka, jednakże wymagają pewnej rutyny w pieczeniu-
Wafle piaskowe.
1 funt masła utrzeć na śmietanę, poczem dosypy
wać 'J* funta cukru. 1 funt mąki kartoflanej, wbiajć ko Iejno S żółtek dodać wanilji. mięsza.iac ciągle. W kon cu dodać ubitą piane z białek Formę do wafli wysma rować iiias'cm lub woskiem, wlać ciasto i piec jak zwy kie wafle ńa wolnym ogniu.'
Wskazówki prakiyczne.
Co robić, gdy atrament w kałamarzu zhiaknto.
Dodać pół łyżeczki soli kuchennej i kilka kropli noc
nego ociu, a atrament znowu koloru nabierz*' Jak tępić myszy w mieszkaniu.
Najłatwiej wytępić myszy z mieszkania, jeśli się po kątach i szparach rozrzuca świeży lub suszony rumia
nek i mięte- Myszy zapachu tego nie znoszą i wypro
wadzają się z mieszkania, przepojonego nnąchem ziół.
Jak niszczyć rdze na Wełiźnic.
Trzeba rozpuścić w niewielkiej ilości wody równą ilość soli szczawikowcj i kwasu cytrynowego. Ody trzeba ułamę wywabić, rozgrzać łyżkę okrągłą od wo
dy i na niej położyć materiał z plamą, i zwilżyć kilka
krotnie roztworem przygotowanym, a plamy znikną.
Wówczas zaraz miejsce po plamie zeprać czystą wo
da ■
112 Po czem poznaje sle świeże pierze.
Kupując pierze, poznaje się nowe po jego świeżości ł elastyczności, czyli puszystoścl i białym kolorze. Sta
re pierze bywa zazwyczaj brudno-i>opielatego koloru, starte i mniej puszyste.
Sposób złagodzenia bólu Przy oparzeniu.
Aby zapobiec formowaniu się pęcherzów po spa
rzeniu i ropieniu, należy mieć zawsze przygotowany środek — mleko wapienne, to jest wapno rozlasowane do stanu płynnego, najlepiej wrzącą wodą. Ręka naj
częściej ulega oparzeniu, wkłada się ja wtedy natych
miast w mleko wapienne, najlepiej ciepłe i trzyma się ja tam kilka minut. Potem trzeba owinąć płótnem zmoczonem w czystej wodzie wapiennej, powtarzając to w miarę potrzeby. Na świerzb ^skóry, a nawet prysz
cze dobrze skutkuje: łyżka lnianego oleju, łyżka śmie
tany i jedno białko, utrzeć to wszystko na maść, sma
rować grubo na czyste płatki i okładać miejsca opa
rzone. W razie braku oleju lnianego, można go zastąpić czysta prowancką oliwa-
Rzeczy ciekawe.
— Wartość pracy domowej. Jedno z pism amerykańskiej!
przeprowadziło wśród swoich czytelniczek ankietę na temat:
„Ile jest warta praca domowa kobiety zamężnej".
Najciekawszą odpowiedź nadesłała żona pewnego fer- tnera, która — Jak pisze — wyszła przed 30 laty zamąż I przez cały ten czas dzielnie dopomagała swemu mężowi, zaj
mując się gospodarstwem i wychowaniem kilkorga dzieci. Oto jest statystyka jej czynności domowych. prowadzona nader skrupulatnie:
Przez cały czas swego pożycia małżeńskiego wykonałam cały szereg prac gospodarezs^h, z których wyliczę ty,ko te, Co się najczęściej powtarzały.
Przyrządziłam i podałam 235,425 porcji obiadowych, u- płeklam 33,190 bochenków cłilcba, 5,930 tortów, 7,960 placków usmażyłam, 1,550 litrów saków, zrobiłam 5,450 funtów masła, wychowałam 76,630 kurcząt i poświęciłam ogółem 36,461 go
dzin na czynności takie jak: czyszczenie, sprzątanie, pranie, szycie, cerowanie i gotowanie.
Jeśli obliczyć w przybliżeniu wartość pieniężną tej pracy według najskromniejszych norm, płaconych robotnikom nie
wykwalifikowanym, to wyniesie ona sumę 125,458 dolarów.
Oczywiście nie potrzebuję chyba dodawać, że nie otrzymałam za nią ani centa. Nie przeszkadza mi tę jednak bynajmniej, 1 gotowa Jestem, o> ile Bóg ml da zdrowie i siłę, drugie 30 lat pracować nad wykonaniem tych samych czjmnośd dła męża I dzieci, które nadewszystko kocham i praca dla nich nie wy- daje mnie się zbyt uciążliwa.
H umor.
< Wdzięczny dentysta.
D e n t y s t a (zwracając się do rybaka, który go wyciągnął z wody):
— Dziękuje ci serdecznie, mój kocltany! Ocaliłeś mi ż y c ie !... Czem mogę się tobie odw dzięczyć?-..
Jeśli chcesz, wyrwę ci wszystkie zęby bazptatnie!
Trudno odpowiedzieć.
— Bardzo jestem ciekawa Salciu, jak się nazywa twój przyszły małżonek?
— To trudno powiedzieć.
~ Jakto?
— Bo dawnego nazwiska jeszcze nie używa, a no
wego jeszcze nie zatwierdzili.
W pływ wiosny.
P r o f e s o r , który wychodząc, włożył przez roz
targnienie na głowę kapelusz córki:
— Jak to jednak wiosna potrafi wszystkich roz
weselić. Na kogo spojrzę, wszyscy się śmieją.
Po ślubie.
M ł o d a ż o n a do męża: A więc teraz wiem, że poślubiłeś mnie jedynie z tego powodu, ponieważ ja miałem pieniądze.
M ą ż : N ie!. . . ponieważ ja ich nie miałem.
Omyłka druku.
Na butelce z lekarstwem naklejono kartkę: „Przed użyciem wytrząsnąć"
Specjalista.
D o k t ó r : Kiedy pan ma napady melancholji?
U r z ę d n i k : Każdorazowo przy końcu miesiąca.
D o k t ó r : W takim razie ta melancholia pochodzi od żołądka.
Inter wlew.
Dziennikarz do podróżnika: Co pana sprowadza do Polski?
Podróżnik: Moja ciekawość.
Dziennikarz: A co pana może spowodować do wyjazdu?
P(Jdróżnik: Pańska ciekawość.
Złośliwy.
Podlotek: (do uczonego profesora zoologji): — Jak pan profesor Jest już daleko ze swoim dziełem o zwierzętach?
Prfeasor: — Jestem właśnie przy gąsce.
Może.
— Powiedz mi Janku, czy dziadek ijnożc awansować?
— Owszem.
— A czem wtedy zostanie?
— Pradziadkiem.
Dobry mąż.
— Jutro resztę pani opowiem, bo teraz spieszę się do ślusarza.
— A dlaczego pani tak pilno?
— Wodociaąg nam się popsuł i mąż trzyma swój palec na kranie, póki ślusarz nie przyjdzie.
______ i-!?O
Gość uskarżał się u właściciela restauracji, że podano mu zepsute i cuchnące jaja.
Na to odparł restaurator:
— Panie! Teraz cietyłko między ludźmi, ałe i między kurami panuje wielkie zepsucie i oszustwo, tak, że teraz kury często zepsute jaja noszą.
Żona: — Po pierwsze kapelusz za tani, a po drugie w y
glądam w nim, jakbym nos miała spuszczony na kwintę.
Mąż: — Nie! przeciwnie. Po pierwsze za drogi, a po drugie to ja nos spuszczam na kwintę.
Pilot do pasażera w czasie upadku samolotu.
— Bez strachu panie, spadamy na fabrykę materacy.
— Jakże mogliście zamordować tę nieszczęśliwą kobietę dla marnych‘50 groszy?
—Panie sędzio! Kto gardzi małem, nie w art dużego.
Drukarnia Pomorska T. A. w Grudziądzu.
\ •