N* 10 (1344). W arszaw a, dnia
1marca 1908 r. Toni XXVII
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I E C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N I C Z Y M
PR EN UM ER ATA „W S Z E C H Ś W IA T A “ . W W arszawie: rocznie rb. 8, kwartalnie rb. 2.
Z przesyłką pocztową rocznie rb. 10, pólr. rb. 5.
PRENUM ERO W AĆ M O ŻN A :
W Redakcyi „W szechśw iata1* i we w szystkich księ
garniach w kraju i za granicą.
Redaktor „W szechśw iata" przyjmuje ze sprawam i redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A JsTe. 3 2 . T e l e f o n u 8 3 -1 4 .
K. FISCHER
CHEMIA CIAŁ PROTEINOWYCH I J E J ZNACZENIE DLA
BIOLOGII. ')
Ponieważ utrzymanie życia wym aga ustawicznej przem iany materyi, dlatego też popęd samozachowawczy u w szyst
kich istot świadom ością obdarzonych zwraca się przedewszj^stkiem ku dostar
czeniu odpowiedniej ilości pokarmu.
O siągnięcie pokarmu, przechowywanie i przysposabianie b yły też najdawniej- szemi troskami ludzkości i pobudzały wynalazczego ducha ludzkiego bardziej niżeli potrzeba sporządzenia schroniska i odzieży albo konieczność obrony.
Metody polowania i łow ienia ryb, upra
w y roli i chowu bydła, najprzeróżniejsze przejaw y sztuki kuchni i piwnicy, w szyst
kie one w ynikły z tego samego poczu
cia potrzeby. A w jakim stopniu kwe- stya pożyw ienia w p ływ ała na handel i przem ysł, na socyalne i polityczne urzą
*) Rzecz czytana na uroczystem posiedzeniu Aka
demii Umiejętności w Berlinie 24 stycznia 1907.
dzenia narodów, tę stronę może zamało badania historyczne uwzględniły.
N aw et wobec tak udoskonalonych spo
sobów prowadzenia życia jak w naszych czasach, wobec tak wzmożonych w ym a
gań ze względu na mieszkanie, odzież i niemateryalne rozkosze, szerokie masy ludu jeszcze ciągle więcej niż połowę sw ych dochodów muszą obracać na środ
ki żywności.
Nic to więc dziwnego, że te substan- cye o tak wybitnem praktycznem znacze
niu oddawna już stanowiły przedmiot wyczerpującego badania naukowego. Fi- zyologia, chemia, botanika i medycyna ubiegają się z sobą, by poznać ich w ar
tość jako pożywienia, ich skład, ich po
w staw anie w św iecie roślinnym i ich los w ciele zwierzęcia. Legion chemików i hygienistów pracuje, by w ypróbow ać dobroć towaru a specyalne ustaw y grożą ciężkiemi karami za ich fałszowanie.
O ile przeróżne środki żywności róż
nią się między sobą znacznie w swej ze
wnętrznej postaci, barwie, smaku i za
pachu, o tyle jednak wykazują w swym składzie chemicznym wielkie podobień
stwo. W przeważnej ilości składają się one wszystkie ze skomplikowanych po
łączeń węgla, t. zw. substancyj organicz-
146 W S Z E C H Ś W IA T K
h10
nycli, zmieszanych ze sobą w różnym stosunku.
Ostatecznem źródłem ich jest państwo roślinne; albowiem i zw ierzęce p ożyw ie
nie jak mięso, mleko, jaja są tylko prze
mienioną m ateryą roślinną, która służyła za pokarm hodowanemu przez nas bydłu.
T e substancye organiczne tworzą ro
śliny w drodze cudownego procesu sjm- tetycznego z bardzo prostych składników św iata m artwego, t. j. z w ody, bezw od
nika w ęglow ego, azotanów i kilku innych soli w gruncie się znajdujących. W ciele zwierząt, po wielu przeróżnych przem ia
nach i czasowem zużytkowaniu na od
budowę ciała, doznają one gruntownego rozkładu i pow racają w reszcie na zew nątrz w postaci m ateryałów początko
w ych, t. j. bezwodnika w ęglow ego, w o
dy i t. d.
Poznanie tego szczególnego w ym ien
nego stosunku chemicznego między ro
śliną a zwierzęciem jest zaiste n ajw sp a
nialszą zdobyczą nauk przyrodniczych.
A le ten wielki obieg pierw iastków życio- twórczych: węgla, wodoru, tlenu i azotu dokonywa się w rozlicznych fazach, nie
znanych nam jeszcze przew ażnie a któ
rych w yjaśnienie będzie przez długi czas najw3'bitniejszym celem chemii biolo
gicznej.
Pom yślny skutek tych zabiegów zależy jednak od dokładnej znajomości chemicz
nej istoty wszjrstkich tych substancyj, które uczestniczą w tym cyklu i to jest właśnie zadaniem, którego rozwiązaniu pośw ięca się chemia organiczna od łat stu i przyznać trzeba z coraz to w zra
stającym wynikiem dodatnim.
Z olbrzymiej ilo ści połączeń w ęgla, które w ystępują w procesie przem iany materyi, w yróżniają się trzy rodzaje w y raźnie od siebie odgraniczonych ciał, t.. j. tłuszczów, w ęglow odanów i ciał p ro teinowych. S ą one też głównem i skład
nikami naszego pokarmu, pom inąw szy wodę. Skład elementarny tych ciał zna
ny nam jest ze strony jakościow ej od 18 w., od czasów badań L a v o isie ra , a ilościow y został z dość w ielką ścisłością poznany w początkach 19 w.
A łe dla zupełnego zbadania tych tak
złożonych połączeń w ęgla nie ma to jesz cze tak wielkiego znaczenia. Daleko ważniejsze ale i znacznie trudniejsze je st wyjaśnienie ich chemicznej konsty
tu cji, albo jak się to obecnie zw ykło mówić, ich budow y cząsteczkowej. To, czego w tym kierunku dokonano, jest ze względu na te trzy klasy ciał dosyć nie
równe.
Istota tłuszczów została poznana w swych głów nych zarysach w pierw szych dziesiątkach 19 w. przez sław ne badania Chevreula nad procesem otrzy
mania mydła a już w 1854 r. t. j. w 26 lat od chwili pierwszych syntez orga
nicznych, Berthelotowi udało się otrzy
mać je sztucznie z gliceryny i kwasów tłuszczowych.
Dłużej czekać trzeba było, nim to sa
mo zadanie rozwiązano dla w ęglow oda
nów, jakkolw iek w iele z nich ma skład znacznie prostszy niż tłuszcze; albowiem dopiero w 1890 r. otrzymano sztucznie najważniejsze w y razy tej grupy, t. j. cu
kier gronow y i jego pokrewne, a skom
plikowane pochodne, jak skrobia i celu
loza, pozostafy jeszcze ciągle nietylko niedostępnemi syntezie, ale i ze względu na budowę cząsteczki zagadkowem i.
Pragnąć musimy, by i ta luka wkrótce została w ypełniona, mimo niej jednak biologia już na podstawie dzisiejsz\'ch wiadomości o tych ciałach może sku
tecznie badać los w ęglow odanów w ciele zwierząt i roślin.
Gorzej rzecz się ma z trzecią i naj
większą klasą, z ciałami proteinowemi, z których najważniejsze oznaczamy także nazwą ciał białkowych. Od tłuszczów i w ęglow odanów wyróżniają się one za
wartością azotu i posiadają wraz ze sw e- mi licznemi pochodnemi najzaw ilszą bu
dowę chemiczną wśród wszystkich ciał jakich przyroda nam dostarcza.
Podczas gdy w świecie roślin węglo
w odany na ilość biorąc przeważają, ciało zwierzęce składa się, o ile zwracam y uw agę tylko na organiczną materyę, w przeważnej części z proteinów a tyl
ko u przesadnie odżywionych jednostek
albo ras ilość tłuszczu może dosięgnąć
niemal tej samej miary.
jYs 10
w s z e c h ś w ia t 147
W skutek też tego masowego w y stępo- | wania w św iecie zwierzęcym poczęto już | równie dawno zajmować się proteinami, ja k węglowodanam i i tłuszczami, tak, że niektóre z nich znane b yły w prawie czystym stanie jeszcze przed narodzinami chemii organicznej.
Z dawniejszej nazw y tych ciał „sub- stancye białko w ate“ albo „album iny", która obecnie w nauce zaczyna być co
raz bardziej w ypieraną przez nazwę „pro
teiny", można wnosić, że z wszystkich tych ciał przedewszystkiem biała część ja ja ptasiego zw róciła na siebie uwagę ludzką, być może dlatego, że łatw o można ją'izo lo w ać i że posiada tak wielkie za
stosowanie w kuchni i przemyśle.
W łasność białka ścinania się w w yso
kiej temperaturze i tworzenia dość zbi- tyc-h mas pomimo wielkiej zawartości wody, jest charakterystyczną dla więk
szości proteinów a i inne charaktery
styczne chemiczne zmiany w łaściw e ca
łej grupie poznano najpierw7 na białku jaja. Należy jednak już tu zaznaczyć, że owo białko jaja, w brew zwykłemu za
łożeniu, nie jest bynajmniej substąncyą jednorodną, lecz zaw iera w7 sobie naj
mniej dwa, a może i więcej proteinów, które jedn ak są do siebie bardzo po
dobne.
Bardziej złożonem je st żółtko jaja, któ
re prócz jednego proteinu zawiera jesz
cze w ielkie ilości tłuszczu, lecytyny, cho- lesteryny i innych substancyj.
Drugiem, rów nie łatwo dostępnem cia
łem proteinowem jest kazein mleka. Jak to już z nazw y w ynika jest on główną częścią składow ą sera. Wj^dzielenie się jego Z mleka, tak zwane ścinanie się, do
konać się może w różny sposób. Sam o
dzielnie i w zw37czajnej temperaturze dzieje się to podczas kwaśnienia mleka albo, w yrażając się naukowo — podczas fer.mentacyi mlecznej. To samo można jednak w yw o łać w cieple za pośrednic
twem t. zw. „podpuszczki", substancyi, otrzymywanej z błony śluzowej żołądka zwierzęcego, której się przeważnie uży
wa do robienia sera.
A le kazein nie jest bynajmniej jedynem ciałem proteinowem, zawartem w mleku,
obok niego bowiem występuje drugie podobne do albuminu jaja i stąd albu- minem mlecznym nazwane. Zaw artość tych dwu proteinów, a dalej obecność tłuszczu i cukru mlecznego w mleku jest różna u różnych ras a nawet u poszcze
gólnych osobników ulega znacznym w a haniom, tak, że wydaje się bardzo w ąt
pliwą rzeczą, jakoby kazein we w szyst
kich wypadkach np. w mleku krow y i ludzkiem miał być jednakowy; albowiem gd}7 ostatnie ścina się nadzwyczaj deli
katnie i dlatego łatwiej bywa znoszone przez dziecko, pierw sze t. j. mleko kro
wie wydziela w żołądku tego małego konsumenta grube bryłki i z tego już powodu, z czysto mechanicznych wzglę
dów nastręcza narządowi trawienia znacz
niejsze trudności.
Bogatsza w proteiny od innych cieczy ciała zwierzęcego jest krew. Z całą sta
nowczością stwierdzono w niej obecność czterech różnych rodzajów tych ciał, do których należy fibryna strącająca się pod
czas ścinania i globina krwinek czerwo
nych.
Słow a poety: „krew jest cieczą nader osobliw ą" zasługują zatem i z chemicz
nej strony na zupełne uznanie.
Z innych ciał proteinowych najbar
dziej znana jest żelatyna albo klej. Otrzy
muje się ją z tkanki łącznej, chrząstki lub kości przez w yługow anie przegrza
ną wodą, a ma ona najróżnorodniejsze zastosowania zarówno w codziennem gospodarstw ie domowem, jak i w prze- mj7śle.
Do niej przyłączają się znowu inne pro
teiny, ja k protein mięśnia, skóry, w ło sów, paznokci i niemniej liczne substan- cye świata roślinnego. Z ostatnich naj
lepiej znana jest edestyna z nasienia ba
w ełny, obecnie w wielkich ilości produ
kowana i zużytkowana do fabrykacyi je d nego ze środków odżywczych.
Na szczególniejszą wzmiankę zasługu
ją jeszcze dwa produkty ciała zw ierzę
cego, jako odznaczające się prostym skła
dem chemicznym i z tego też powodu
w dalszych uwagach często wspominane
Z jednej strony należą tu protaminy,
których przedstaw iciela w yk rył Miescher
148 W S Z E C H Ś W IA T
K s10
w 1874 r. w nasieniu łososia a obecnie z wielkim skutkiem opracow ał Rossę!, a z drugiej strony głów n a część składo
w a jedw abiu t. zw. fibroina, która w e dług mego doświadczenia najłatw iej ze wszystkich proteinów może podlegać b a daniom i z tego też powodu nadaje się najlepiej do rozstrzygania niektórych za
gadnień zasadniczego znaczenia.
T en pobieżny przegląd w ystarczy zu
pełnie, by dać w yobrażenie o bogactw ie postaci w grupie proteinów naturalnych.
Całkow itego obrazu niestety nauka dzi
siejsza dać nie może. A lbow iem pomimo wielu usiłowań, przedsiębranych przez spory zastęp chemików i fizyologów od stu lat w celu w ydzielenia, oczyszczenia i w ykrystalizow ania, metody specyficzne nie zostały tak jeszcze wydoskonalone, by można skonstatować delikatne osobni- kowe różnice. A że te ostatnie istnieć muszą, dowodzą tego najnowsze spostrze
żenia nad powstawaniem w krw i t. zw.
precypityn i doświadczenie, wykazujące że owe precypityn y są zupełnie swoiste- mi środkami strącającemi ciała obce.
T ak, ja k w innych działach chemii or
ganicznej, najprawdopodobniej wtedy do
piero stanie się możliwą racyonalna s y stem atyka ciał proteinow ych, kiedy się uda poznać budowę cząsteczkow ą w iel
kiej tych ciał ilości.
Do celu tego prow adzą nas wogóle dwie drogi: t. j. burzenie i odbudowanie cząsteczki. Pierw sze równoznaczne jest z rozłożeniem i musi być tak długo prze
prowadzane, aż się nie otrzyma fragm en
tów o budowie znanej. Z nich można w tedy w nioskow ać o budowie systemu pierwotnego. A le bardziej stanowczym w zasadzie jest zabieg syntetyczny, po
legający na zrekonstruowaniu z kaw ał
ków całokształtu budowy.
Chciałbym zatem w krótkości przed
staw ić, z jakim skutkiem stosowano obie metody ze w zględu na poznanie ciał pro
teinowych.
Jakkolw iek bardzo w iele odczynników działa na ciała proteinow e, mimo tojed- dna tylko metoda analityczna okazała się stosowną do badania ich budow y. Je st to rozkład przez w łączenie w od y, t. zw.
hydroliza, która też zachodzi podczas traw ienia u zwierząt.
Jeżeli np. kawałek na twardo ugoto
wanego białka jaja kurzego włożj^my do soku żołądka zwierzęcego i ogrzejemy do tem peratury krwi, to ta stała masa znika szybciej lub wolniej zależnie od jej wielkości, bo białko przemienia się w produkt łatw o rozpuszczalny zw. al- bumozą albo peptonem. W szerokich kołach znane jest to drugie imię jako produkt handlowy, który ma służyć do odżywiania chorych o osłabionem tra
wieniu żołądkowem.
A le proces ten nie kończy się na utw o
rzeniu peptonów; albowiem ulegają one w jelicie dalszej hydrolizie, której ostat- niemi produktami są proste ciała organi
czne nazwane „kwasami aminowemi".
Szybciej aniżeli za pośrednictwem kw a
sów żołądkowych można w yw ołać cał
kowitą hydrolizę działaniem gorących silnych kw asów , np. kwasu solnego i w tym przypadku prócz amoniaku po
w stają praw ie wyłącznie k w asj' ami
nowe, które też z tego powodu uw aża
my za materyał budowlany cząsteczki proteinów.
Ja k różnorodny może być skład tych ciał, dowodzi załączona tablica, w której zestawione są w szystkie opisaną drogą otrzymane k w asy aminowe, z krótką wzmianką o ich pow staw aniu w przyro
dzie a szczególnie w ciałach proteino- w ycli.
Jak o pierw szy w yraz tego szeregu przytaczano kw as aminooctowy, t. zw. gii- kokol. Imię sw e zawdzięcza on z jednej strony słodkiemu smakowi a z drugiej pochodzeniu z kleju, z którego otrzymał go w r. 1820 w sposób powyżej podany chemik francuski Braconnot. A le już dwa lata wcześniej Proust znalazł leucy- nę w starym serze.
Chronologicznie biorąc najbliższy jest kw as asparaginow y, w ydobyty w r. 1827 przez Plissona ze znanej już od r. 1805 asparaginy a znacznie później w ykryty także w proteinach.
G likokol (Braconnot 1820)
A lanina (Schutzenberger, W eyl 1888)
W alina (v. Gorup-Besanez 1856)
10 W S Z E C H S W IA T 149
Leucyna (Proust 1818, Bracon not1820) Izoleucyna (F. Eli rl ich 1903)
Fenyloalanina (E. Schultze i Barbieri 1881) Serytia (Cramer 1863)
Tyrozyna (Liebig 1846)
K w as asparaginow y (Plisson 1827) K w as glutaminowy (Ritthausen 1866) Prolina (E. Fischer 1901)
O ksyprolina (E. Fischer 1902) Ornityna (M. Jaffe 1877) Lizyna (E. Drechsel 1889)
Arginina (E. Schultze i E. Steiger 1886) Histydyna (Kossel 1896)
T ryptofan (Hopkins i Cole 1901) K w as d wuaminotrójoksydodekano wy C0(E. Fischer i E. Abderhalden, Skraup
1904) Cystyna (W ollaston 1810, K. A . H.
Móner 1899).
Jak widzimy, tablica jest nie w chrono
logicznym porządku zestawiona, lecz sy stematycznie.
Po glikololu idą najpierw jemu najbar
dziej pokrewne, alanina, walina, leucyna i t. d.
Owe najprostsze kw asy aminowe w liczbie pięciu są aminoderywatami kwasu octowego i jego homologonów zawierających 3, 3 i 6 atomów w ęgla w swym składzie (kwas propionowy, izo- w aleryan ow y i izokapronowy).
Po nich następuje fenyloalanina, która jak to już widać z nazw y, pokrewna jest alaninie, różniąc się od niej obecnością w sw ym składzie aromatycznej grupy fenylowej.
Seryna, odkryta przez Cramera w kle
ju z jedw abiu, i tyrozyna, w ydobyta w r.
1846 przez Liebiga z sera, są najprost- szemi pochodnemi kwaśnemi alaniny i fe- nyloalaniny. Za niemi idąsilnie kwaśno od
działyw ujące kw asy: asparaginow y i glu
taminowy, z których zw łaszcza ostatni est głównym składnikiem niektórych proteinów roślinnych.
Prolina i oksyprolina są pochodnemi heterocyklowej pyrolidyny i są do pew nego stopnia pomostem między proteina
mi a tak bardzo rozpowszechnionemi w św iecie roślinnym alkaloidami, do któ
rych należą jedne z najważniejszych na
szych środków leczniczych chinina, mor
fina, kokaina itd.
' Dalsze trzy ciała, ornitynę, lizynę, i argininę, nazywam y kwasam i dwuami- tiowemi, zawierają bowiem dwie grupy aminowe i wskutek tego są jednocześnie silnemi zasadami.
H istydyna jest najprawdopodobniej po
chodną imidazolu a tem samem posia
dałaby niejakie pokrewieństwo z ciałami purynowemi.
Tryptofan należy do grupy indolu i tw o
rzy tę część białka, z której prawdopodo
bnie pochodzi charakterystyczna woń od
chodów ludzkich albo też czasami w lu
dzkim moczu pojawiający się barwnik niebieski indygo.
Następne połączenie, noszące tak dłu
gą nazwę „kwasu dwuaminotrójoksy- dodekanowego“ , jest najbogatsze w ca
łym tym szeregu w węgiel, a jako p o chodna pewnego kwasu tłuszczowego o 12 atomach w ęgla, posiada pewne szczególne znaczenie.
W ykryta już w r. 1810 przez Wolla- stona, cystyna w yróżnia się znaczną za
wartością siarki i je st jedyną pochodną znanej nam grupy proteinów zawierają- jącej w swym składzie siarkę.
tłum. E . Kiernik. c. d. u.
KAMIL FLAMMARION.
KTO PIERW SZY POWZIĄŁ MYŚL O RUCHU ZIEMI?
W iększość historyków powtarza bała
mutne wiadomości o poprzednikach K o pernika i odkryciu prawdziwego syste
mu św iata, i to zarówno w kwestyi obro
tu dziennego Ziemi jak i rocznego jej obiegu dokoła słońca. W obec tego w ar
to cofnąć się wstecz do początków tego zagadnienia i ustalić ten tak ważny mo
ment dziejów astronomii.
Pewna liczba autorów zapewnia, że pierwszym filozofem, który uznał ruch Ziemi, był Arystarch z Samosu; niezaw- sze atoli zapewnieniom tym tow arzyszy wyraźna wskazówka, o który mianowi
cie ruch tu chodzi.
1 30 W S Z E C H Ś W IA T .Ni 10
A rystarch z Sam osu żył w czasach Archim edesa. Otóż ten ostatni w dziele A renarius, które mam w tej chwili w ręku, roztrząsa naukę A rystarch a o ruchu ziemi, w ykładaną przed ogłosze
niem A renariusa, lecz nie zgadza się z tym poglądem. Mam także w ręku dzieło A rystarch a „O odległościach po
m iędzy Słońcem a K siężycem ", które nie pozostawia żadnych w ątpliw ości co do poglądów astronomicznych autora. Je d nakże A rystarch nie pierw szy w padł na myśl ruchu w irow ego Ziemi, który osz
czędza gwiazdom pracy praw dziw ie fan
tastycznej, i sam w dziele swojem do
starcza nam dat, rozstrzygających spra
wę pierwszeństwa.
Co do A rystarcha, posiadam y dw ie da
ty pozytywne. Jed na, podana przez Pto
lemeusza w A hnageście dotyczę obser- wacyi punktu przesilenia, dokonanej przez A rystarcha w roku 240 przed N arodze
niem Chrystusa; druga jest datą w yroku, który na niego w ydano—podług Fabry- cyusza w r. 264, a podług Fortina w r.
266. W przypuszczeniu, że astronom nasz miał w roku 280 lat 40, dojdziemy do wniosku że urodził się on około roku 320, a więc blizko w dw a wieki po śm ier
ci w ielkiego ziomka sw ojego P ytagorasa.
Z drugiej strony, wiadomo było w sta
rożytności, że doktryna o ruchu Ziemi była w ykładan a nie przez samego P y ta gorasa, lecz przez pytagorejczyków . A b y się o tem przekonać, dość przeczytać A rystotelesa, Cycerona, D iogenesa z La- ercyi i Plutarcha. Philolaus, H eraklit, Ecphantus, H icetas z S yrak u zy w szyscy tak utrzym yw ali. Ci uczniow ie P y ta g o rasa są wcześniejsi od A rystarch a o w ię cej niż stulecie.
W sw ojej teoryi harmonii sfer niebie
skich P ytagoras umieszczał Ziemię kuli
stą w środku św iata i kazał obracać się dokoła niej siedmiu planetom: K się ż y co wi, Merkuremu, W enerze, Słońcu, M ar
sowi, Jo w iszo w i i Saturnow i, których od
ległości odpow iadały siedmiu tonom ok
tawy.
Philolaus, uczeń P ytagorasa, osiadłszy w Tebach po rew olucyi, która w ypęd zi
ła Szkołę Pytagorasa z W łoch połud
niowych, pierw szy w yjaw ił na piśmie doktryny pytagorejśkie i w dziele swem 0 Kosmosie w ykazał, że powstawanie dnia i nocy w przeciągu 24 godzin jest wynikiem ruchu obrotowego Ziemi.
W ażne jest odróżnianie ruchu dzien
nego od ruchu rocznego. Co do pierw szego, niepodobna wątpić, że pytagorej- czycy, których imiona przytoczyliśm y, mówili o nim przed Arystarchem ; zdaje się atoli, że on pierw szy nauczał o ru
chu postępowym rocznym.
Że ruch dzienny znany był pytagorej- czykom, o tem mówi dość w yraźnie A rystoteles w słow ach następujących:
T7]v 5s
7
?;v, lv twv wrrpwy oooay,-/A
y./
m<psp&[i6vv]v n e p i t o |jio&v vóxta t e -/.ai yjjlip a '/
(Ziemia jest jedną z gw iazd, które obra
cają się dokoła środka sw ego i tym to sposobem wytw?arza ona dzień i noc.)
Zresztą, sam Kopernik oświadczył, że należy do pytagorejczyków , z drugiej zaś strony słynny dekret rzymski z dnia 13 marca 1616 roku, potępiający doktry
nę Kopernika, mówi o nowym system ie w w yrazach następujących: „Falsa illa doctrina Pythagorica divinae Scripturae omnino ad versan s“ .
W idzimy w ięc, że byłoby ogromną niespraw iedliw ością obdzierać Szkołę P ytagorasa z w iekow ej sław y , którą przyznali jej pisarze starożytni i sam Kopernik za pierw sze usiłowania, zmie
rzające do odkrycia praw dziw ego s y stemu św iata.
H istorya odkrycia systemu -świata przez astronom ów greckich daje się stre
ścić, jak następuje:
P3^tagoras (około roku 320 przed erą naszą) naucza, że Ziemia nie opiera się na niczem, że jest odosobniona i kuli
sta. W układzie tym Słońce, K siężyc 1 planety obiegają dokoła Ziemi.
Philolaus ze szkoły Pytagorasa, w spół
czesny Sokratesow i, naucza (okołor. 430), że glob ziemski wiruje dokoła siebie sa
mego. Niebo nie potrzebuje już mieć ruchu dziennego, ale Ziemia pozostaje jeszcze w środku. Pytagorejczycy H i
cetas i Ecphantus głoszą również ten
ruch dzienny.
JS'2 10 W S Z E C H Ś W IA T
131H eraklit z Pontu uczy (około r. 320), że Słońce jest środkiem ruchów M erku
rego i W enery. Sądzi on także (pra
gnąc być w zgodzie z obserwacyam i), że może ono być środkiem orbit Marsa, Jow isza i Saturna, obiegając samo do
koła Ziemi w przeciągu roku. Jest to system przejściow y Tychona Brahego.
Ż badań Schiaparellego zdaje się nawet wynikać, że wielki ten filozof wpadł na myśl systemu Kopernika.
A rystarch z Sam osu uważa hypotezę tę za rzeczyw istość i staje się osobiście jej apostołem, utrzymując, że planeta na
sza obiega w ciągu roku dokoła Słońca nieruchomego. Historycznie twierdze
nie to odnieść należy do roku 280 przed Nar. Clir.
Poczem następuje sen, który trw ał 18 stuleci.
R. G. d. S . S . B .
HOMOLOGIA ODNOŻY PRZY- USTNYCH U OWADÓW.
O twór ustny owada zamknięty od przo
du w argą górną (labrum), obsadzony jest trzema parami odnóży; są to: 1) żu- waczki (mandibulae) nieczłonkowane, ob- cęgowate nieposiadające głaszczkaj 2) szczęki 1-ej pary (maxillae) noszą na czło
nie podstawowym dwie żuwki (lobus externus i internus), od zewnątrz zaś najwyżej 3-cio członowy głaszczek (pal- pus maxillaris); 3) szczęki 2-ej pary, zla
ne trzonami na linii środkowej tworzą płytę nieparzystą, zam ykającą otwór ustny od dołu, jako t. zw. w arga dolna (labium). Zależnie od różnic, zachodzą
cych w budowie części przyustnych u różnych grup owadów, rozróżniamy trzy głów ne typy aparatu pyszczkowe
go: gryzący, liżący i ssący. Na tej za
sadzie opierała się dawniejsza systema
tyka:
Insecta
[ Masticantia II Suggentia 1 mordentia-gryzące 1 pungentia-kłójące 2 lambentia-liżące 2 sorbentia-ssące
Budow a narządu pyszczkow ego g ry
zącego przedstaw ia się w szczegółach jak następuje: w arga górna jest niepa
rzystą płytką chitynową; żuwaczki są mocne, zazębione; każda szczęka składa się z członów podstawowych: cardo i stipes, z którego w yrastają dwie żuwki i głaszczek; w arga dolna ma podbródek (submentum) zrosły z dwu podstaw (car- dines) i bródkę (mentum), zrosłą z dwu trzonów (stipites), z których w yrasta para głaszczków (palpi labiales), para języków (glo ssae= lo b i interni) i para przyjęzyków (p araglossae=lob i externi).
Narząd tego typu posiadają chrząszcze (Coleoptera), sieciarki (Neuroptera), pro- stoskrzydłe (Orthoptera) i larw y motyli.
Że aparat pyszczkow y gryzący jest u ow adów pierwotny i że z niego dro
gą przystosowania do zmienionych w a
runków życia w ytw orzyły się inne typy narządów pyszczkow ych— w ykazały ba
dania Savignyego i innych na polu ana- tomicznem, embryologicznem i filogene- tycznem.
Anatomia podaje jako cenny dowód, że szczęki gryzące są w swej budowie najbardziej zbliżone do zasadniczego ty
pu odnóży Arthropodów, t. j. do rozw id
lonej nogi, jak ą spotykam y np. u pier
wotnych skorupiaków. Mianowicie car
do szczęki ovradziej=coxopodit nogi roz
widlonej
stipes=basipod it palpus m x.=exopodit lobus e x t .= l-y człon endopoditu
lobus in t.= 2 -i czł. endopoditu.
W arga dolna nie w ykazuje już tak naocznie homologii z odnóżem skorupia
ków; tylko u karakona można w niej odróżnić wyraźne części składowe, od
powiadające częściom szczęk. W typie liżącym widzimy modyfikacye następu
jące: mandibulae mniej rozwinięte i nie zazębione, gdyż służą nie do żucia po
karmu, ale do przenoszenia materyału na gniazdo lub pożywienia; żuwki szczęk bardzo wydłużone, tworzą rodzaj pochwy, chroniącej wydłużone języki; palpi mx.
zredukowane, języki i głaszczki wargo
we silnie wydłużone, przyjęzyki szcząt
kowe. T ak zbudowany aparat pyszczko
w y posiadają błonkówki—Hym enoptera.
132
W S Z E C H Ś W IA T „Nb 10
U ow adów ssących (Hemiptera i Lepi- doptera) w arga górna i żuw aczki słabo | rozwinięte; szczęki w ydłużone w dw a : korytka, tw orzące razem trąbkę, zw ija
jącą się spiralnie; palpi mx. szczątkowe.
W arga dolna trójkątna z parą dobrze rozwiniętych, owłosionych głaszczków, kryjących zwiniętą trąbkę.
Do ostatniego typu zbliża się narząd kłójąco-ssący dw uskrzydłych (Diptera):
ich ssaw ka (haustellum) utworzona jest z w argi dolnej i szczęk, żuw aczki zani- kłe; labrum niezmienione.
U plu skw iaków (Rhynchota) w arg a dol
na tw orzy dziób (rostrum). kryjący w e
wnątrz parę żuwaczek i pafę Szczęk 1-ej pary, przemienionych w twaHfe szczeci.
Liczne m odyfikacye zachodzą u róż
nych larw : larw y chrząszczy nie mają w argi górnej, a szczęki 1-ej p a iy podo
bne są do rożków. Młode formy ważek posiadają silnie rozwiniętą drugą parę szczęk, tworzącą t. zw. maskę. Ż u w acz
ki i szczęki u larw sieciarek tworzą ru rę ssącą.
W każdym razie w iększość larw po
siada aparat pyszczkow y gryzący.
U zarodka, zamkniętego w jaju, za
wiązki odnóży przyustnych i nóg zakła
dają się najzupełniej jednakowo jako pęcherzyki skórne. Sporną kw estyą jest hornologia w argi górnej. Badania do
tychczasow e w ykazują, że u Coleopte- rów i Lepidopterów zawiązki jej są p a
rzyste, gdy tym czasem u karakona i pszczoły zakłada się ona nieparzysto.
Stąd Patlen uw aża labrum za homolo
giczne rożkom (antennae), H eider zaś homologizuje ją z w argą nieparzystą sko
rupiaków.
Filogenia wskazuje, że tak paleontolo
giczne typy ow ad ów (Palaeo-dictyopte- ra), jak i najstarsze rodow o z dziś ż y jących (T hysanura, Orthoptera) posiada
ją gryzące odnóża przyustne.
Ja d w ig a IVodzińska.
ZAGADNIENIA ETNOLOGICZNE NA W YBRZEŻACH PÓŁNOC
NYCH OCEANU SPOKOJNEGO.
W. Jochelson, członek w yp raw y ame
rykańskiej Jesu p North Pacific, w ygłosił w T ow arzystw ie geografieznem w P e tersburgu, odczyt, którego treść stano
w iły zdobycze etnograficzne tej na sze
roką skalę pomyślanej ekspedycyi. P o
dajemy niżej główne punkty tego refe
ratu.
Jeszcze na początku X V IIt-ego stu le cia kw estya istnienia połączenia lądowe
go między Starym a Nowym Światem ny północy oceanu Spokojnego nie b y
ła rozstrzygnięta. Piotr W ielki polecił rozwiązanie tej zagadki Behringowi, któ
ry jednakże w yw iązał się z polecenia dopiero w. 1728 r., a więc po śmierci ce
sarza; ja k wiadomo przepłynął on poraź pierw szy przez cieśninę między A zyą a A m eryką, później ochrzczoną jego imie
niem. Chociaż podróże Behringa i jego następców ustaliły, że kontynenty te są przedzielone morzeni, to jednak okazało się, że morze to „łączy l u d y a l b o w i e m nie stanowiło ono zapory dla komuniko
w ania się między sobą w czasach nowo
żytnych ludności północno-wschodniego zakończenia A zyi z ludnością północno- zachodniej A m eryki. Rów nież badania, zapoczątkowane w Rossjd przez Piotra W ielkiego i jego następców, nasuw ały przypuszczenia, że między ludami po obu stronach północnego oceanu Spokojnego istniała łączność już od najdawniejszych czasów . Poszukiw ania te jednak i do
m ysły zostały później nieco zapomniane aż do czasu, kiedy ostatnio w Am eryce Północnej znów zabrano się do studyów nad owemi ludami w celu ustalenia ich domniemanego pokrew ieństw a. ■
Zadanie to w zięła ha siebie wym ienio
na na początku artykułu niniejszego w y
prawa, zorganizowana kosztem prezesa
muzeum przyrodniczego w Nowym -Yor-
ku, M orrisa K . Jesupa, pr^ez etnologa
am erykańskiego, profesora uniwersytetu
w Kolumbii F . Boasa* Uczestniczyli
1 w niej, również Jochelson i Bogaras, po
W S Z E C H Ś W IA T
N s 10
leceni, jako znaw cy ziemi i ludów sjrbe- ryjskich, przez członka Akademii Umie
jętności w Petersburgu, W. Radłowa.
Jochelsón tow arzyszył w ypraw ie na w y b rz e ż u azyatyckiem w przeciągu dwu lat ( 1900—2) i od tego czasu zajęty jest opracowaniem zebranego przez siebie materyału.
Celem ekspedycyi było zdobycie no
wych przyczynków do prahistoryi lud
ności Am eryki oraz stosunków tej ludno
ści do m ieszkańców Starego Św iata.
W kw esty ach tych wypow iadano najroz
maitsze hypotezy, opierając się jedynie na domysłach; pisano np. o w pływ ie Chin na architekturę w Meksyku, o rze
komych w ędrów kach Eskim ów, o toż
samości ludów azyatyckich i amerykań
skich. R eakcyę na powyższe poglądy stanowiła hypoteza prof. Brintona, w e
dług której rasa i kultura amerykańska m iały być niezależne od ras i kultur Ś w iata Starego. Przypuszczenie to zda
w ała się potwierdzać okoliczność, że pierwsi europejczykowie w Am eryce na
trafili tam na ludność typu jednolitego 0 włosach czarnych, niekręconych, sze
rokiej tw arzy, w argach odwiniętych, po siadającą kulturę zupełnie odmienną od kultur Starego Św iata. Jakkolw iek jed
nak z początku typ ten w yd aw ał się zu
pełnie jednolitym , a kultura swoistą, to jednak z czasem ujaw niły się w pierw szym znaczne różnice, w kulturze zaś dostrzeżono w p ływ y, sięgające czasów odległej przeszłości: osiągało się w raże
nie, że dane plemię zostało rozbite przez em igracyę lub przez ludy obce, teraz z niem sąsiadujące, a przybyłe skądinąd;
a w jednej i tej samej miejscowości na
potykano na rozmaite kultury, np. u lu
dności współczesnej i w grobowcach. P o
w yższe w zględy przem awiały zatem za możliwością w p ływ ó w ze strony Azyi na mieszkańców i kulturę Am eryki w czasach bardzo odległych, skąd staw a
ło się koniecznością dokonać badań i tu 1 tam.—-T ego w łaśnie podjęła się amery
kańska w yp raw a Jesupa.
Stałe połączenie między A żyą a Am e
ryką na południu było możliwe za po
średnictwem Polinezyi z jej żeglującą po
morzu ludnością; jeszcze lepsze zaś ist
niało na północy dzięki cieśninie Behrin- ga, szczególnie w owym czasie bajecznie odległym, kiedy zajmujące nas części św iata były w tem przejściu połączone lądem. Na północy zatem należało ocze
kiwać najlepszych rezultatów, i w tę też stronę skierow ał się z swą ekspedycyą prof. Boas, korzystając tu nadto z prac przygotow awczych Stellera, Kraszeninni- kowa i innych uczonych. Zadanie w y praw y ściślejsze polegało na zbadaniu trzech grup etnicznych: eskimów, indyan i paleazyatów. — Eskim owie okazali się etnicznie jednolitymi, stanowiąc niby klin, wciśnięty między dwie pozostałe grupy; indyanie natomiast, mieszkający na wybrzeżach A m eryki Północnej, roz
padają się na kilka typów, odmiennych pod względem fizycznym, kulturalnym i językow ym , spowinowaconych często z grupami, mieszkającemi bardzo daleko we wnętrzu A m eryki; wreszcie paleazya- ci posiadają znamiona innych ludów azyatyckich—uralo-ałtajskich, ale również i Eskim ów oraz tndyan, -— okoliczność z której wynikała konieczność dokładne
go zbadania owych znamion. W edług w yników ekspedycyi typ ludności dwu w ybrzeży północnych Oceanu Spokojne
go jest pod względem somatycznym (bu
dowy ciała) mieszany.
W kwestyi pochodzenia i rozprzestrze
nienia się Eskimów wyrażano wiele przy
puszczeń. Niektórzy archeologowie eu
ropejscy uważają ich za potomków w y
chodźców mieszkańców jaskiń w Eu ro
pie, albowiem podobizny jednych i dru
gich okazują
d u ż opodobieństwa. W edług bar. W rangla, chaty ziemne, których szczątki spotkać można w kraju C zuk
czów, są dziełem Eskim ów, którzy wy- wędrowali do Am eryki, gdyż mieszkają oni tam w bardzo podobnych chatach;
sądzi on również, że nazwy „namola“
i „onkilon", nadawane przez Czukczów temu zaginionemu plemieniu, oznaczają właśnie Eskim ów (natomiast Jochelson jest zdania, że w yrazy te w językach K oryaków i Czukczów oznaczają tylko
„mieszkańców w si“ i „mieszkańców mo
rza"). Geograf angielski Markham sądzi
154 W S Z E C H S W IA T Ks 10
nawet, że Eskim ow ie na G renlandyi p rzyw ędrow ali z A zyi. Podobne chaty ziemne w Japonii profesor japoński Tsu- boi przypisuje Eskimom, którzjr mieli tam mieszkać przed nadejściem A in ów , obecnych pranńeszkańców Japonii; prze
ciwnie, koledzy Tsuboia, K oganei i Beltz, usiłowali dowieść, że owe chaty są dzie
łem Ainów. Otóż, według w yn ików ek- spedycyi Jesupa, te chaty ziemne są po- prostu w łaściw ością kultury na całej przestrzeni północnej oceanu Spokojne
go. — Niektórzy znowu uw ażają za ko
lebkę Eskim ów A lask ę, von R in k —-wnę
trze Am eryki; natomiast najnowsze po
szukiw ania przem awiają za tem, że E sk i
mowie pochodzą z okolic zatoki Hudso- na, gdyż tam typ ich jest najczystszy;
w ynikałoby z tego, że w yw ędrow ali stamtąd z jednej stronjr na w schód na G renlandyę, z drugiej — na zachód do A zyi, przyczem cechy som atyczne w kie
runku zachodnim u legały coraz w iększym zmianom (np. wzrost Eskim ów ku Zacho
wi i w A z y i staje się coraz mniejszym, co, jak również i budow a czaszki czyni ich coraz bardziej podobnymi do Indyan z A th ab asld i Tlingitu oraz do Czukczów);
natomiast język i kultura pozostały nie
zmienione. Typow enu cechami Eskim ów, w edług Jochelsona, są czaszki dolichoce- fałiczne z wysokim wskaźnikiem głow y, szerokie twarze, których najw iększa sze
rokość przew yższa takąż szerokość gło w y, oraz nos w ąski, ale nie płaski.
W edłu g Boasa, istnieje uderzające po
dobieństwa między Indyanami północno- zachodnimi a ludami syberyjskiem i w bar
wie skóry, we włosach, kształcie gło w y i twarzy; utrzym uje on nawet, że typ fi
zyczny tych Indyan jest bliższy typu mieszkańców A zyi północno-wschodniej niż typu Indyan K alifornijskich lub środ
kow ego M ississippi. B o as wnioskuje stąd, że ludy północno-wschodu A zyi i północno-zachodu. A m eryki należą do jednej grupy ludzkiej.
Co dotyczę grup paleazyatyckich, za
m ieszkujących w ybrzeża oceanu Sp okoj
nego to, zdaniem Jochelsona, Czukczo
wie pod względem wzrostu najbliżsi są Indyanom północno-zachodnim, A inow ie •
i Jukagirow ie są małego wzrostu, Kam- czadałowie zaś i K oryacy — raczej śred
niego. Podobne przejścia przedstawia i budowa czaszki: Ainowie, Jukagirow ie i K o rya cy są średniogłowcami, Czukczo
w ie i Indyanie nadbrzeżni—szerokogłowr- cami, jednak u K oryaków i Jukagirów jest 40— 43n|„ szerokogłow ych.
W kw estyi pokrew ieństw a języków paleazyatów i indyan Jochelson w yraził zdanie, że dotychczas nic w tej mierze nie można powiedzieć pewnego, albo
wiem jest rzeczą trudną znaleść wspólne cechy w mnóstwie języków indyjskich.
Kultura m ateryalna ludów dookoła pół
nocnej części oceanu Spokojnego, jako zależna od jednakow ych warunków kli
matycznych, w ydaje się na pierw szy rzut oka wszędzie jednakową, ale po bliż- szem wniknięciu daje się i tutaj rozpo
znać mieszanina kilku odmiennych typów kulturalnych: azyatyckiego—(mongolsko- tureckiego albo tunguskiego), eskim oskie
go oraz indyjskiego.
Cechą typu az_yatyckiego według Jochelsona, jest hodowla reniferów , spo
tykana u części K oryaków , Czukczów i Jukagirów ; p ia t e m zwraca się on prze
ciwko ogólnemu mniemaniu, jakoby tę cechę utraciła część wymienionych ple
mion, zajmująca się rybołów stw em . Inną w łaściw ość typu azyatyckiego stanow i namiot koczujących plemion tych ludów, albowiem, podobnie jak namiot kirgizki, składa się on z podstaw y cylindrycznej oraz stożkowatej części górnej, różni się zaś tylko co do m ateryału, z którego jest zrobiony.
Natomiast szeroko rozpowszechniona w A zyi i A m eryce chata ziemna jest zdobyczą kultury ogólnej. Chata ta sk ła da się z części dolnej z prostopadłemi ścianam i, tkwiącej w ziemi, stożkowate
go dachu nad ziemią oraz nasadzonego na ten ostatni stożka przew róconego z otworem pośrodku, pełniącym czynność komina, przez który się również w cho
dzi do chaty zapomocą przystawionego drzewa.
Am erykańskiego pochodzenia mają być według Jochelsona łodzie: łódź Ju k a g i
rów i Kam czadałów , w ydrążona z pnia
Jfc 10
W SZE C H SW 1A T
drzewnego i przypominająca łódź indyj
ską, oraz łódź ze skór zwierzęcych Czuk
czów i K oryaków , identyczna z łodzią Eskim ów. Podobnież broń m yśliw ska u Czukczów i K oryaków przypomina broń Eskim ów, natomiast technika plecenia pochodzi od Indyan. Nadzwyczaj inte
resująca jest okoliczność, że kobiety ko- ryackie noszą ciężary na plecach na spo
sób indyjski, staro m eksykański, używ a
jąc do tego rzemienia, opasującego czoło, przeciwnie mężczyźni na sposób eskimo
ski, używ ają w tym celu deszczułki z drzewa na piersiach.
W w yobrażeniach religijnych i mitach ludów paleazyatyckich tkwią pierwiastki azyatyckie, eskim oskie i indyjskie, ze znaczną przewagą tych ostatnich, które zresztą napotykam y i u A zyatów w baj
kach i w podaniu o bohaterze, zamienia
jącym się w kruka. Jedną z najważniej
szych postaci w mitach Eskim ów jest bogini Sedna, panująca nad zwierzętami morskiemi oraz obdarzająca zdobyczą na polowaniu. 1 ten cj^kl legend przeniknął do A zyatów , przyczyniając się W ten sposób do w ytw orzen ia mieszaniny mi
tologicznej. T ylko w obrzędach religij
nych przeważa pierw iastek azyatycki, objaw iający się między innemi w ofia
rach zwierząt,— psów i reniferów.
W ielkie zajęcie przedstaw ia sztuka lu
dów dookoła części północnej oceanu Spokojnego; składają się na nią ornamen- tacye naczyń oraz rzeźby kościane. Sztu
ka u Eskim ów wschodnich jest surowa i pierwotna, natomiast zdaje się stać na poziomie w yższym u Eskim ów na A la sce pod w pływ em Czukczów i K o rya
ków. Podobizny ludzi i zwierząt u K o ryaków są bardzo wierne, w yobrażają przytem często zjaw iska złożone.
Form y stosunków rodzinnych i ple
miennych u tych ludów są równie roz
maite, jak typy fizyczne, językow e i kul
turalne. Istnieją ludy, uznające tylko rodzinę, jako najw yższy typ organizacyi, np. Eskim ow ie i niektórzy Indyanie w A m eryce, K o ryacy i, być może Kam- czadałowie w A zyi. U innych ludów Jochelson znajduje zaczątki ustroju kla
nowego, np. u C zukczów ,Jukagirów , In
dyan w Athabasce. Jeszcze inne ludy posiadają już rozwiniętą organizacyę kla
nową z przodkiem totemistycznym'), związki egzogamiczne2) oraz panujące prawo macierzyńskie (matryarchat) ■');
są nawet takie, wśród których istnieje podział na arystokracyę, lud i niewolni
ków, lub posiadające formy organizacyj
ne mieszane. Klan i egzogamia istnieje w A zja u G iliaków . T yp rodziny jest również bardzo rozmaity; spotykam y mo- nogamię, poligamię oraz poliandryę. Cie
kawe jest, że prawo macierzyńskie, u w a
żane zwykle za bardziej pierwotne, ist
nieje tutaj często u ludów bardziej roz
winiętych; prawo zaś ojcowskie, ogólnie uznawane za formę w yższą, spotkać mo
żna na obszarze rozpatrywanym u ludów nierozwiniętych.
B ogaty materyał etnologiczny, zebrany przez w ypraw ę Jesupa, szybko się opra
cowuje; dotychczas ogłoszono już kilka tomów.
(Peterm. Mitth. 1907, VI) L. H.
Kronika naukowa.
— W p ły w zasłon na wysokość po
tencyału wyładowania. Liczne a róż- I norodne fakty, dotyczące wyładowania iskrowego, nie dają się dotąd powiązać w całość, któraby mogła stać się pod
stawą teoryi zupełnej. W ielkiem uzna
niem cieszyła się, jak wiadomo, teorya J. J. Thomsona, podług której wyłado
wanie jest funkcyą ciśnienia, mety iskro
wej i charakteru swobodnego ośrodka, przebywanego przez jony, nie zależy na
tomiast od temperatury i od rodzaju elek
trod. Z teoryą tą nie zgadza się spo
strzeżenie, oddawna już uczynione przez R igh iego a świeżo potwierdzone przez Hemsalecha, że natura elektrody nie jest bez wpływu na potencyał wyładowania.
W obec tego, pod pewnym przynajmniej
') Totem— zwierzę, uw ażane za przodka rodu (ple
mienia) i dlatego czczone.
2) Egzogamia (w yr. grecki)—„ożenek u obcych* — dla odróżnienia od endogamii (pobieranie się członków jednego i tego samego rodu)—jestto surowo przestrze
gany u wielu ludów obyczaj, polegający na tem, że niewolno wziąć sobie żony z rodu matki.
3) W edług tego praw a dzieci dziedziczą imię, mie
nie, przywileje, przynależność rodow ą i t. d. tylko ze strony matki, nawet jeśli ojciec jest znany.
156
W S Z E C H Ś W IA T .Ns 10
względem, poglądy teoretyczne Thom so
na uznać należy za niewystarczające;
■/. drugiej strony przyjmuje się dziś chęt
nie, że wyładowanie zależy od unoszenia jonów. W hypotezie tej zakładamy, że w gazie, przez który przeskakuje iskra, istnieją jony swobodne, a to prowadzi do wniosku, że iskrę poprzedza konwek- cya o natężeniu wzrastającem.
Celem zebrania danych, któreby mo
g ły przyczynić się do rozstrzygnięcia tej spornej kwestyi, należało zbadać, czy w razie wstawienia między elektrody o- poru takiego, by wyładow anie nastąpić jeszcze mogło, lecz dopiero po ciężkiej pracy przygotowawczej, zmieni się któ
rykolw iek z charakterystycznych czynni
ków wyładowania, np. potencyał iskro
wy? Takiem i oporami są, oczywiście, krążki izolujące z wywierconem i otwora
mi. L. Amaduzzi, który wykonał szereg doświadczeń w tym kierunku, użył krąż
ków mikowych, m ających dziurki okrą
głe o średnicach 7,3; 2,6 i 0,5 milime
tra. K rążki te umieszczano kolejno na połowie mety iskrowej pomiędzy kulka
mi mosiężnemi o średnicy 10 milimetrów, odległem i od siebie o 13 milim. Okaza
ło się, że potencyał w yładow ania, który gdy nie było zasłony, wynosił 28000 woltów, wzrósł po wstawieniu pierwsze-
jgo krążka do 37560 woltów, po wstawie
niu drugiego krążka — do 39590 woltów, a po wstawieniu trzeciego—d0 42 920 w0l-
jtów. Po zbliżeniu krążka do jednej z elektrod, np. na ’|4 odległości, potencyał wyładowania okazał się nieznacznie ty l
ko wyższym, aniżeli w razie drogi swo
bodnej, przyczem jednak przyrost był tem większy, im dziurka mniejsza. Dalsze zbliżanie krążka w yw oływ ało spadek po- tencyału wyładowania. G dy zwiększono odstęp pomiędzy elektrodami, wpływ o- poru uwydatnił się jeszcze wyraźniej.
T ak np. na odległości 3 centym etrów po
tencyał wyładow ania bez zasłony w yno
sił 40500 woltów, a po wstawieniu krąż
ka z dziurką o średnicy 0,5 mm — aż 59300 woltów. W razie znacznych od-
iległości, spostrzegano często, że po ostro- żnem oddaleniu tego krążka, który da
wał znaczne spotęgowanie potencyału, wyładowanie w powietrzu swobodnem i nie następowało natychmiast, pomimo że różnica potencyału pomiędzy elektroda
mi b yła większa od tej, jakiej w ym agało wyładowanie swobodne przedtem, t. j.
wtedy, gd y stan przestrzeni pomiędzy elektrodami nie był jeszcze zmodyfikowa-
jny przez wprowadzenie zasłony.
W szeregu dalszych doświadczeń A m a
duzzi zbadał, w jaki sposób zmienia się ]
potencyał wyładowania z metą iskrową, g d y krążek przedziurawiony znajduje się bądź na połowie drogi pomiędzy elektro
dami, bądź też w pewnej określonej od
ległości od jednej z nich. Okazało się, że obecność zasłony w pobliżu jednej e- lektrody zmienia wprawdzie wartość po- tencyałów ale nie zmienia ich stosunku, g d y tymczasem w razie umieszczenia krążka pośrodku ulega zmianie i stosu
nek.
W razie gdy elektrodami b yły ostrze dodatne i tarcza odjemna, oddalone od siebie o 26 mm wynik był następujący:
w powietrzu swobodnem wyładowanie przez rozproszenie następowało wtedy, g d y potencyał iskrowy odpowiadał od
chyleniu elektrometru na 50 milimetrów.
Po wstawieniu krążka z dziurką 0,5 mm (na
1j3mety, licząc od tarczy) iskra prze
skakiw ała z chwilą, gdy odchylenie ele
ktrometru wynosiło 85 mm. K rążek 7. dziurką 2,6 mm umieszczony w tem samem miejscu przepuszczał iskrę, gdy odchylenie elektrometru wynosiło 70 mm krążek zaś z dziurką 7,3 — g d y odchyle
nie to wynosiło 55 mm. G dy krążek przysunięto jeszcze bliżej do tarczy, w y
ładowanie przez rozproszenie rozpoczy
nało się od potencyału niższego, aniżeli w powietrzu swobodnem. W razie zbli
żenia krążka z dziurką do ostrza poten
cyał wzrastał.
W reszcie Amaduzzi wykonał pewną li
czbę doświadczeń, w których jako opo
rów używał kanalików o różnych średni
cach. B y ły to albo lakierowane rurki szklane, osadzone na przedziurawionych krążkach ebonitowych, albo też otwory cylindryczne, wywiercone w grubych płytkach szklanych. Pierwsze daw ały potencyały tem wyższe im mniejsza b y ła ich średnica, drugie potencyały niższe aniżeli w powietrzu swobodnem i to tem niższe, im średnica była mniejsza.
Z doświadczeń tych Amaduzzi w ypro
wadza wniosek, że istnieje pewien okres przygotowawczy, który poprzedza w yła
dowanie, że więc iskra jest poprostu sta
dyum końcowem procesu, w którym jo ny za sprawą siły elektrycznej nabyw a
ją coraz to szybszych ruchów w kierun
ku od jednej elektrody do drugiej. P o mijając paradoksalne na pozór wyniki doświadczeń z kanałami, wywierconemi w grubych płytach, wszystkie inne do
świadczenia wykazują, że tam, gdzie w y
żej wymieniony proces przygotow aw czy jest utrudniony, wyładowanie wym aga potencyału wyższego, innemi słowy, od
byw a się z mniejszą łatwością.
N aturw . R. 6 lutego 1908,
A ,
D - W I C Z .10 . W S Z E C H Ś W IA T 157
— Bezpośredni pomiar ilości ema- nacyi radu w atmosferze. Obecność emanacyi radu w atmosferze wykryli, jak wiadomo, Elster i Geitel, którzy zauwa
żyli, że przewodnik odosobniony, nałado
wany odjemnie i wystawiony na powie
trze na kilka godzin, pokrywa się na po
wierzchni osadem radyoaktywnym , mają cym własności stałych produktów przeo
brażania się emanacyi.
Powtórzywszy to doświadczenie z u- względnieniem strony ilościowej, Eve w y
kazał w r. 1905, że potrzebaby 1 kilome
tra sześciennego powietrza, stykającego się z gruntem, aby w sposób ciągły módz otrzymywać tę sarnę ilość osadu, jaką daje emanacya, wydzielana przez 14 cen- tygram ów bromku radu.
W pracy, ogłoszonej w Philosophical Magazine (grudzień 1907), E ve usiłował zbierać bezpośrednio gazow y produkt radyoaktyw ny powietrza; sprawdził on, że faktycznie ma się tu do czynienia z em anacyą radu, i wym ierzył jej ilość.
Metoda E vea opiera się na fakcie, stwier
dzonym przez Rutherforda w r. 1906, że węgiel z drzewa kokosowego pochłania prawie doszczętnie emanacyę radu, z któ
rą się styka, i zwraca ją w całości, gdy go się ogrzeje do temperatury czerwieni.
Doświadczenia wykonywano w Mont
real z powietrzem, czerpanem z poza pracowni, które krążyło zwolna w rurach, napełnionych węglem kokosowym. Po upływie 2—4 dni zatrzymywano prąd po
wietrza i ogrzewano węgiel do czerwo
ności, poczem mierzono z jednej strony objętość wydzielonego gazu, a z drugiej strony jego radyoaktywność. R adyoak- tywność tę z pomocą elektrometru po
równywa się z radyoaktyw nością powie
trza, otrzymaną za sprawą znanej ilości radu, przyczem uwzględnia się przeobra
żanie się ciągłe emanacyi podczas prze
chodzenia prądu powietrza.
W artości otrzymane wahają się pomię
dzy liczbami: pojedyńczą a poczwórną.
Jest rzeczą prawdopodobną, że ilość sto
sunkowa emanacyi radu w atmosferze zmienia się w zależności od pory, acz
kolwiek i błędy doświadczalne mogą mieć tu wpływ znaczny, którego oznaczyć bli
żej niepodobna.
B yło rzeczą ciekawą zestawić te w y
niki z pomiarami ilości radu, zawartej w skorupie ziemskiej. Strutt znalazł, że skały, znajdujące się na powierzchni zie
mi, zawierają średnio 1,4 gram a radu na milion tonn. Jeżeli przypuścimy, na podstawie doświadczeń Boltwooda, że mi
nerały wydzielają w powietrze od 5 do 10" „ emanacyi, wytworzonej w ich masie,
_to dojdziemy do wniosku, że warstwa wierzchnia gruntu o grubości jedno lub dwumetrowej zawiera tę samę ilość ema
nacyi, co atmosfera, rozciągająca się na wysokość 5000 metrów.
Do powyższej przyczyny, wytwarzają
cej emanacyę, dołączyć należy działanie źródeł mineralnych, zawierających rad, oraz gazów, które wydobywają się bądź ze źródeł, bądź z pieczar podziemnych, a których aktywność bywa niekiedy do 1000 razy większa od aktywności powie
trza. W końcu Eve czyni uwagę, że wartość, otrzymana przezeń na ilość ema
nacyi w atmosferze, zgadza się z wyni
kami pomiarów jonizacyi atmosferycznej, o której nie bez zasady możemy przy
puszczać, że zawdzięcza swe pochodzenie emanacyi.
R. scient.
S . B .
— Z dziedziny e le k tro syn te z. Od czasu klasycznych doświadczeń Berthe- lota nad syntezą acetylenu z w ęgla i wo
doru pod wpływem wyładowań elektrycz
nych znamy wpływ energii elektrycznej na tworzenie się nowych cząsteczek. P ó źniejsze badania, w których zamiast w y
ładowań iskrowych pomiędzy 2-ma elek
trodami ostro zakończonemi zastosowano t. zw. ciche wyładowanie, następujące po
między dwiema płaszczyznami o większej powierzchni, wykazały możliwość w ytw a
rzania się cząsteczek skomplikowanych z istniejących (ozon np. z tlenu). T ę w łas
ność polimeryzującą cichych wyładowań ilustrują doświadczenia p. Josanicza (Ber.
d. ch. Ges. t. 40 str. 4656, 1907 grudzień).
Przytaczam y kilka przykładów: siarczek węgla polimeryzuje się, dając ciało stałe brunatne; siarczek węgla z wodorem dają połączenie 3CS.2= 2 H (ciało stałe); etylen
C H A
II I tworzy polimeron, który na po- CHj/
wietrzu daje połączenie (Cj.2H.2.20 ) 2; ety
len — (—CO daje połączenie (2C2H44-CO)j;
acetylen sam lub z wodorem, metanem lub etylenem daje przeróżne, niedokład
nie zbadane, ciała stałe o wysokim cię
żarze cząsteczkowym.
Przykłady te mnożyćbyśmy mogli; są
dzimy, że przytoczone w ystarczą dla scha
rakteryzowania tej mnogości połączeń, jaką otrzymać jesteśm y w stanie, podda
jąc ciała rozmaite lub mieszaniny cichym wyładowaniom. Dodamy, że badania J o sanicza ścisłością się nie odznaczają i przerobione przeto być mogą przez tych, którzyby w sposób ścisły chcieli badać np. wpływ temperatury.
A. W.
158 W S Z E C H Ś W IA T
Ar2 10- - Jeszcze o tworzeniu się drogich kamieni z rodziny Aluminidów. Nowe doświadczenia p. Bordas w tej kwestyi przynoszą kilka ciekawych szczegółów:
1) W temperaturze 300° topaz wschodni traci po pewnym czasie zabarwienie; to samo zjawisko daje się zaobserwować na korundzie, zabarwionym na żółto, pod wpływem bromku radu.
2) T a własność pozwala w sposób sztuczny odtworzyć korund zielony czyli szmaragd wschodni (kamień wielkiej w ar
tości). Zielony kolor tego kamienia po
chodzi z połączenia się żółtego i błękit
nego. W ystarczy przeto wziąć szafir (korund błękitny) i czas jakiś poddać go działaniu bromku radu a otrzymamy w ten sposób kamień zielony, którego kolor bę- j dzie tem piękniejszy i bardziej zbliżony przeto do koloru szmaragdu, im ściślej i dokładniej wykonana będzie kompensa- c ya koloru błękitnego przez żółty.
W łasność tracenia żółtego, nabytego pod wpływem radyoakty wnym, koloru, przez działanie ciepła pozwala dokonać tej kompensacyi w sposób zupełnie zada
w alający i odtworzyć przeto szmaragd w pełnym blasku jego zabarwienia.
3) Doświadczenie —- którego szczegóły musimy opuścić — wykazuje, że w działa
niu na barwę aluminidów biorą udział jedynie promienie 7 radu.
(C. R.)