• Nie Znaleziono Wyników

CHEMIA CIAŁ PROTEINOWYCH I JEJ ZNACZENIE DLA BIOLOGII. ')

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "CHEMIA CIAŁ PROTEINOWYCH I JEJ ZNACZENIE DLA BIOLOGII. ')"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

N* 10 (1344). W arszaw a, dnia

1

marca 1908 r. Toni XXVII

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I E C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N I C Z Y M

PR EN UM ER ATA „W S Z E C H Ś W IA T A “ . W W arszawie: rocznie rb. 8, kwartalnie rb. 2.

Z przesyłką pocztową rocznie rb. 10, pólr. rb. 5.

PRENUM ERO W AĆ M O ŻN A :

W Redakcyi „W szechśw iata1* i we w szystkich księ­

garniach w kraju i za granicą.

Redaktor „W szechśw iata" przyjmuje ze sprawam i redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A JsTe. 3 2 . T e l e f o n u 8 3 -1 4 .

K. FISCHER

CHEMIA CIAŁ PROTEINOWYCH I J E J ZNACZENIE DLA

BIOLOGII. ')

Ponieważ utrzymanie życia wym aga ustawicznej przem iany materyi, dlatego też popęd samozachowawczy u w szyst­

kich istot świadom ością obdarzonych zwraca się przedewszj^stkiem ku dostar­

czeniu odpowiedniej ilości pokarmu.

O siągnięcie pokarmu, przechowywanie i przysposabianie b yły też najdawniej- szemi troskami ludzkości i pobudzały wynalazczego ducha ludzkiego bardziej niżeli potrzeba sporządzenia schroniska i odzieży albo konieczność obrony.

Metody polowania i łow ienia ryb, upra­

w y roli i chowu bydła, najprzeróżniejsze przejaw y sztuki kuchni i piwnicy, w szyst­

kie one w ynikły z tego samego poczu­

cia potrzeby. A w jakim stopniu kwe- stya pożyw ienia w p ływ ała na handel i przem ysł, na socyalne i polityczne urzą­

*) Rzecz czytana na uroczystem posiedzeniu Aka­

demii Umiejętności w Berlinie 24 stycznia 1907.

dzenia narodów, tę stronę może zamało badania historyczne uwzględniły.

N aw et wobec tak udoskonalonych spo­

sobów prowadzenia życia jak w naszych czasach, wobec tak wzmożonych w ym a­

gań ze względu na mieszkanie, odzież i niemateryalne rozkosze, szerokie masy ludu jeszcze ciągle więcej niż połowę sw ych dochodów muszą obracać na środ­

ki żywności.

Nic to więc dziwnego, że te substan- cye o tak wybitnem praktycznem znacze­

niu oddawna już stanowiły przedmiot wyczerpującego badania naukowego. Fi- zyologia, chemia, botanika i medycyna ubiegają się z sobą, by poznać ich w ar­

tość jako pożywienia, ich skład, ich po­

w staw anie w św iecie roślinnym i ich los w ciele zwierzęcia. Legion chemików i hygienistów pracuje, by w ypróbow ać dobroć towaru a specyalne ustaw y grożą ciężkiemi karami za ich fałszowanie.

O ile przeróżne środki żywności róż­

nią się między sobą znacznie w swej ze­

wnętrznej postaci, barwie, smaku i za­

pachu, o tyle jednak wykazują w swym składzie chemicznym wielkie podobień­

stwo. W przeważnej ilości składają się one wszystkie ze skomplikowanych po­

łączeń węgla, t. zw. substancyj organicz-

(2)

146 W S Z E C H Ś W IA T K

h

10

nycli, zmieszanych ze sobą w różnym stosunku.

Ostatecznem źródłem ich jest państwo roślinne; albowiem i zw ierzęce p ożyw ie­

nie jak mięso, mleko, jaja są tylko prze­

mienioną m ateryą roślinną, która służyła za pokarm hodowanemu przez nas bydłu.

T e substancye organiczne tworzą ro­

śliny w drodze cudownego procesu sjm- tetycznego z bardzo prostych składników św iata m artwego, t. j. z w ody, bezw od­

nika w ęglow ego, azotanów i kilku innych soli w gruncie się znajdujących. W ciele zwierząt, po wielu przeróżnych przem ia­

nach i czasowem zużytkowaniu na od­

budowę ciała, doznają one gruntownego rozkładu i pow racają w reszcie na zew ­ nątrz w postaci m ateryałów początko­

w ych, t. j. bezwodnika w ęglow ego, w o­

dy i t. d.

Poznanie tego szczególnego w ym ien­

nego stosunku chemicznego między ro­

śliną a zwierzęciem jest zaiste n ajw sp a­

nialszą zdobyczą nauk przyrodniczych.

A le ten wielki obieg pierw iastków życio- twórczych: węgla, wodoru, tlenu i azotu dokonywa się w rozlicznych fazach, nie­

znanych nam jeszcze przew ażnie a któ­

rych w yjaśnienie będzie przez długi czas najw3'bitniejszym celem chemii biolo­

gicznej.

Pom yślny skutek tych zabiegów zależy jednak od dokładnej znajomości chemicz­

nej istoty wszjrstkich tych substancyj, które uczestniczą w tym cyklu i to jest właśnie zadaniem, którego rozwiązaniu pośw ięca się chemia organiczna od łat stu i przyznać trzeba z coraz to w zra­

stającym wynikiem dodatnim.

Z olbrzymiej ilo ści połączeń w ęgla, które w ystępują w procesie przem iany materyi, w yróżniają się trzy rodzaje w y ­ raźnie od siebie odgraniczonych ciał, t.. j. tłuszczów, w ęglow odanów i ciał p ro ­ teinowych. S ą one też głównem i skład­

nikami naszego pokarmu, pom inąw szy wodę. Skład elementarny tych ciał zna­

ny nam jest ze strony jakościow ej od 18 w., od czasów badań L a v o isie ra , a ilościow y został z dość w ielką ścisłością poznany w początkach 19 w.

A łe dla zupełnego zbadania tych tak

złożonych połączeń w ęgla nie ma to jesz cze tak wielkiego znaczenia. Daleko ważniejsze ale i znacznie trudniejsze je st wyjaśnienie ich chemicznej konsty­

tu cji, albo jak się to obecnie zw ykło mówić, ich budow y cząsteczkowej. To, czego w tym kierunku dokonano, jest ze względu na te trzy klasy ciał dosyć nie­

równe.

Istota tłuszczów została poznana w swych głów nych zarysach w pierw ­ szych dziesiątkach 19 w. przez sław ne badania Chevreula nad procesem otrzy­

mania mydła a już w 1854 r. t. j. w 26 lat od chwili pierwszych syntez orga­

nicznych, Berthelotowi udało się otrzy­

mać je sztucznie z gliceryny i kwasów tłuszczowych.

Dłużej czekać trzeba było, nim to sa­

mo zadanie rozwiązano dla w ęglow oda­

nów, jakkolw iek w iele z nich ma skład znacznie prostszy niż tłuszcze; albowiem dopiero w 1890 r. otrzymano sztucznie najważniejsze w y razy tej grupy, t. j. cu­

kier gronow y i jego pokrewne, a skom­

plikowane pochodne, jak skrobia i celu­

loza, pozostafy jeszcze ciągle nietylko niedostępnemi syntezie, ale i ze względu na budowę cząsteczki zagadkowem i.

Pragnąć musimy, by i ta luka wkrótce została w ypełniona, mimo niej jednak biologia już na podstawie dzisiejsz\'ch wiadomości o tych ciałach może sku­

tecznie badać los w ęglow odanów w ciele zwierząt i roślin.

Gorzej rzecz się ma z trzecią i naj­

większą klasą, z ciałami proteinowemi, z których najważniejsze oznaczamy także nazwą ciał białkowych. Od tłuszczów i w ęglow odanów wyróżniają się one za­

wartością azotu i posiadają wraz ze sw e- mi licznemi pochodnemi najzaw ilszą bu­

dowę chemiczną wśród wszystkich ciał jakich przyroda nam dostarcza.

Podczas gdy w świecie roślin węglo­

w odany na ilość biorąc przeważają, ciało zwierzęce składa się, o ile zwracam y uw agę tylko na organiczną materyę, w przeważnej części z proteinów a tyl­

ko u przesadnie odżywionych jednostek

albo ras ilość tłuszczu może dosięgnąć

niemal tej samej miary.

(3)

jYs 10

w s z e c h ś w ia t 147

W skutek też tego masowego w y stępo- | wania w św iecie zwierzęcym poczęto już | równie dawno zajmować się proteinami, ja k węglowodanam i i tłuszczami, tak, że niektóre z nich znane b yły w prawie czystym stanie jeszcze przed narodzinami chemii organicznej.

Z dawniejszej nazw y tych ciał „sub- stancye białko w ate“ albo „album iny", która obecnie w nauce zaczyna być co­

raz bardziej w ypieraną przez nazwę „pro­

teiny", można wnosić, że z wszystkich tych ciał przedewszystkiem biała część ja ja ptasiego zw róciła na siebie uwagę ludzką, być może dlatego, że łatw o można ją'izo lo w ać i że posiada tak wielkie za­

stosowanie w kuchni i przemyśle.

W łasność białka ścinania się w w yso­

kiej temperaturze i tworzenia dość zbi- tyc-h mas pomimo wielkiej zawartości wody, jest charakterystyczną dla więk­

szości proteinów a i inne charaktery­

styczne chemiczne zmiany w łaściw e ca­

łej grupie poznano najpierw7 na białku jaja. Należy jednak już tu zaznaczyć, że owo białko jaja, w brew zwykłemu za­

łożeniu, nie jest bynajmniej substąncyą jednorodną, lecz zaw iera w7 sobie naj­

mniej dwa, a może i więcej proteinów, które jedn ak są do siebie bardzo po­

dobne.

Bardziej złożonem je st żółtko jaja, któ­

re prócz jednego proteinu zawiera jesz­

cze w ielkie ilości tłuszczu, lecytyny, cho- lesteryny i innych substancyj.

Drugiem, rów nie łatwo dostępnem cia­

łem proteinowem jest kazein mleka. Jak to już z nazw y w ynika jest on główną częścią składow ą sera. Wj^dzielenie się jego Z mleka, tak zwane ścinanie się, do­

konać się może w różny sposób. Sam o­

dzielnie i w zw37czajnej temperaturze dzieje się to podczas kwaśnienia mleka albo, w yrażając się naukowo — podczas fer.mentacyi mlecznej. To samo można jednak w yw o łać w cieple za pośrednic­

twem t. zw. „podpuszczki", substancyi, otrzymywanej z błony śluzowej żołądka zwierzęcego, której się przeważnie uży­

wa do robienia sera.

A le kazein nie jest bynajmniej jedynem ciałem proteinowem, zawartem w mleku,

obok niego bowiem występuje drugie podobne do albuminu jaja i stąd albu- minem mlecznym nazwane. Zaw artość tych dwu proteinów, a dalej obecność tłuszczu i cukru mlecznego w mleku jest różna u różnych ras a nawet u poszcze­

gólnych osobników ulega znacznym w a ­ haniom, tak, że wydaje się bardzo w ąt­

pliwą rzeczą, jakoby kazein we w szyst­

kich wypadkach np. w mleku krow y i ludzkiem miał być jednakowy; albowiem gd}7 ostatnie ścina się nadzwyczaj deli­

katnie i dlatego łatwiej bywa znoszone przez dziecko, pierw sze t. j. mleko kro­

wie wydziela w żołądku tego małego konsumenta grube bryłki i z tego już powodu, z czysto mechanicznych wzglę­

dów nastręcza narządowi trawienia znacz­

niejsze trudności.

Bogatsza w proteiny od innych cieczy ciała zwierzęcego jest krew. Z całą sta­

nowczością stwierdzono w niej obecność czterech różnych rodzajów tych ciał, do których należy fibryna strącająca się pod­

czas ścinania i globina krwinek czerwo­

nych.

Słow a poety: „krew jest cieczą nader osobliw ą" zasługują zatem i z chemicz­

nej strony na zupełne uznanie.

Z innych ciał proteinowych najbar­

dziej znana jest żelatyna albo klej. Otrzy­

muje się ją z tkanki łącznej, chrząstki lub kości przez w yługow anie przegrza­

ną wodą, a ma ona najróżnorodniejsze zastosowania zarówno w codziennem gospodarstw ie domowem, jak i w prze- mj7śle.

Do niej przyłączają się znowu inne pro­

teiny, ja k protein mięśnia, skóry, w ło ­ sów, paznokci i niemniej liczne substan- cye świata roślinnego. Z ostatnich naj­

lepiej znana jest edestyna z nasienia ba­

w ełny, obecnie w wielkich ilości produ­

kowana i zużytkowana do fabrykacyi je d ­ nego ze środków odżywczych.

Na szczególniejszą wzmiankę zasługu­

ją jeszcze dwa produkty ciała zw ierzę­

cego, jako odznaczające się prostym skła­

dem chemicznym i z tego też powodu

w dalszych uwagach często wspominane

Z jednej strony należą tu protaminy,

których przedstaw iciela w yk rył Miescher

(4)

148 W S Z E C H Ś W IA T

K s

10

w 1874 r. w nasieniu łososia a obecnie z wielkim skutkiem opracow ał Rossę!, a z drugiej strony głów n a część składo­

w a jedw abiu t. zw. fibroina, która w e ­ dług mego doświadczenia najłatw iej ze wszystkich proteinów może podlegać b a ­ daniom i z tego też powodu nadaje się najlepiej do rozstrzygania niektórych za­

gadnień zasadniczego znaczenia.

T en pobieżny przegląd w ystarczy zu­

pełnie, by dać w yobrażenie o bogactw ie postaci w grupie proteinów naturalnych.

Całkow itego obrazu niestety nauka dzi­

siejsza dać nie może. A lbow iem pomimo wielu usiłowań, przedsiębranych przez spory zastęp chemików i fizyologów od stu lat w celu w ydzielenia, oczyszczenia i w ykrystalizow ania, metody specyficzne nie zostały tak jeszcze wydoskonalone, by można skonstatować delikatne osobni- kowe różnice. A że te ostatnie istnieć muszą, dowodzą tego najnowsze spostrze­

żenia nad powstawaniem w krw i t. zw.

precypityn i doświadczenie, wykazujące że owe precypityn y są zupełnie swoiste- mi środkami strącającemi ciała obce.

T ak, ja k w innych działach chemii or­

ganicznej, najprawdopodobniej wtedy do­

piero stanie się możliwą racyonalna s y ­ stem atyka ciał proteinow ych, kiedy się uda poznać budowę cząsteczkow ą w iel­

kiej tych ciał ilości.

Do celu tego prow adzą nas wogóle dwie drogi: t. j. burzenie i odbudowanie cząsteczki. Pierw sze równoznaczne jest z rozłożeniem i musi być tak długo prze­

prowadzane, aż się nie otrzyma fragm en­

tów o budowie znanej. Z nich można w tedy w nioskow ać o budowie systemu pierwotnego. A le bardziej stanowczym w zasadzie jest zabieg syntetyczny, po­

legający na zrekonstruowaniu z kaw ał­

ków całokształtu budowy.

Chciałbym zatem w krótkości przed­

staw ić, z jakim skutkiem stosowano obie metody ze w zględu na poznanie ciał pro­

teinowych.

Jakkolw iek bardzo w iele odczynników działa na ciała proteinow e, mimo tojed- dna tylko metoda analityczna okazała się stosowną do badania ich budow y. Je st to rozkład przez w łączenie w od y, t. zw.

hydroliza, która też zachodzi podczas traw ienia u zwierząt.

Jeżeli np. kawałek na twardo ugoto­

wanego białka jaja kurzego włożj^my do soku żołądka zwierzęcego i ogrzejemy do tem peratury krwi, to ta stała masa znika szybciej lub wolniej zależnie od jej wielkości, bo białko przemienia się w produkt łatw o rozpuszczalny zw. al- bumozą albo peptonem. W szerokich kołach znane jest to drugie imię jako produkt handlowy, który ma służyć do odżywiania chorych o osłabionem tra­

wieniu żołądkowem.

A le proces ten nie kończy się na utw o­

rzeniu peptonów; albowiem ulegają one w jelicie dalszej hydrolizie, której ostat- niemi produktami są proste ciała organi­

czne nazwane „kwasami aminowemi".

Szybciej aniżeli za pośrednictwem kw a­

sów żołądkowych można w yw ołać cał­

kowitą hydrolizę działaniem gorących silnych kw asów , np. kwasu solnego i w tym przypadku prócz amoniaku po­

w stają praw ie wyłącznie k w asj' ami­

nowe, które też z tego powodu uw aża­

my za materyał budowlany cząsteczki proteinów.

Ja k różnorodny może być skład tych ciał, dowodzi załączona tablica, w której zestawione są w szystkie opisaną drogą otrzymane k w asy aminowe, z krótką wzmianką o ich pow staw aniu w przyro­

dzie a szczególnie w ciałach proteino- w ycli.

Jak o pierw szy w yraz tego szeregu przytaczano kw as aminooctowy, t. zw. gii- kokol. Imię sw e zawdzięcza on z jednej strony słodkiemu smakowi a z drugiej pochodzeniu z kleju, z którego otrzymał go w r. 1820 w sposób powyżej podany chemik francuski Braconnot. A le już dwa lata wcześniej Proust znalazł leucy- nę w starym serze.

Chronologicznie biorąc najbliższy jest kw as asparaginow y, w ydobyty w r. 1827 przez Plissona ze znanej już od r. 1805 asparaginy a znacznie później w ykryty także w proteinach.

G likokol (Braconnot 1820)

A lanina (Schutzenberger, W eyl 1888)

W alina (v. Gorup-Besanez 1856)

(5)

10 W S Z E C H S W IA T 149

Leucyna (Proust 1818, Bracon not1820) Izoleucyna (F. Eli rl ich 1903)

Fenyloalanina (E. Schultze i Barbieri 1881) Serytia (Cramer 1863)

Tyrozyna (Liebig 1846)

K w as asparaginow y (Plisson 1827) K w as glutaminowy (Ritthausen 1866) Prolina (E. Fischer 1901)

O ksyprolina (E. Fischer 1902) Ornityna (M. Jaffe 1877) Lizyna (E. Drechsel 1889)

Arginina (E. Schultze i E. Steiger 1886) Histydyna (Kossel 1896)

T ryptofan (Hopkins i Cole 1901) K w as d wuaminotrójoksydodekano wy C0(E. Fischer i E. Abderhalden, Skraup

1904) Cystyna (W ollaston 1810, K. A . H.

Móner 1899).

Jak widzimy, tablica jest nie w chrono­

logicznym porządku zestawiona, lecz sy ­ stematycznie.

Po glikololu idą najpierw jemu najbar­

dziej pokrewne, alanina, walina, leucyna i t. d.

Owe najprostsze kw asy aminowe w liczbie pięciu są aminoderywatami kwasu octowego i jego homologonów zawierających 3, 3 i 6 atomów w ęgla w swym składzie (kwas propionowy, izo- w aleryan ow y i izokapronowy).

Po nich następuje fenyloalanina, która jak to już widać z nazw y, pokrewna jest alaninie, różniąc się od niej obecnością w sw ym składzie aromatycznej grupy fenylowej.

Seryna, odkryta przez Cramera w kle­

ju z jedw abiu, i tyrozyna, w ydobyta w r.

1846 przez Liebiga z sera, są najprost- szemi pochodnemi kwaśnemi alaniny i fe- nyloalaniny. Za niemi idąsilnie kwaśno od­

działyw ujące kw asy: asparaginow y i glu­

taminowy, z których zw łaszcza ostatni est głównym składnikiem niektórych proteinów roślinnych.

Prolina i oksyprolina są pochodnemi heterocyklowej pyrolidyny i są do pew ­ nego stopnia pomostem między proteina­

mi a tak bardzo rozpowszechnionemi w św iecie roślinnym alkaloidami, do któ­

rych należą jedne z najważniejszych na­

szych środków leczniczych chinina, mor­

fina, kokaina itd.

' Dalsze trzy ciała, ornitynę, lizynę, i argininę, nazywam y kwasam i dwuami- tiowemi, zawierają bowiem dwie grupy aminowe i wskutek tego są jednocześnie silnemi zasadami.

H istydyna jest najprawdopodobniej po­

chodną imidazolu a tem samem posia­

dałaby niejakie pokrewieństwo z ciałami purynowemi.

Tryptofan należy do grupy indolu i tw o­

rzy tę część białka, z której prawdopodo­

bnie pochodzi charakterystyczna woń od­

chodów ludzkich albo też czasami w lu­

dzkim moczu pojawiający się barwnik niebieski indygo.

Następne połączenie, noszące tak dłu­

gą nazwę „kwasu dwuaminotrójoksy- dodekanowego“ , jest najbogatsze w ca­

łym tym szeregu w węgiel, a jako p o ­ chodna pewnego kwasu tłuszczowego o 12 atomach w ęgla, posiada pewne szczególne znaczenie.

W ykryta już w r. 1810 przez Wolla- stona, cystyna w yróżnia się znaczną za­

wartością siarki i je st jedyną pochodną znanej nam grupy proteinów zawierają- jącej w swym składzie siarkę.

tłum. E . Kiernik. c. d. u.

KAMIL FLAMMARION.

KTO PIERW SZY POWZIĄŁ MYŚL O RUCHU ZIEMI?

W iększość historyków powtarza bała­

mutne wiadomości o poprzednikach K o ­ pernika i odkryciu prawdziwego syste­

mu św iata, i to zarówno w kwestyi obro­

tu dziennego Ziemi jak i rocznego jej obiegu dokoła słońca. W obec tego w ar­

to cofnąć się wstecz do początków tego zagadnienia i ustalić ten tak ważny mo­

ment dziejów astronomii.

Pewna liczba autorów zapewnia, że pierwszym filozofem, który uznał ruch Ziemi, był Arystarch z Samosu; niezaw- sze atoli zapewnieniom tym tow arzyszy wyraźna wskazówka, o który mianowi­

cie ruch tu chodzi.

(6)

1 30 W S Z E C H Ś W IA T .Ni 10

A rystarch z Sam osu żył w czasach Archim edesa. Otóż ten ostatni w dziele A renarius, które mam w tej chwili w ręku, roztrząsa naukę A rystarch a o ruchu ziemi, w ykładaną przed ogłosze­

niem A renariusa, lecz nie zgadza się z tym poglądem. Mam także w ręku dzieło A rystarch a „O odległościach po­

m iędzy Słońcem a K siężycem ", które nie pozostawia żadnych w ątpliw ości co do poglądów astronomicznych autora. Je d ­ nakże A rystarch nie pierw szy w padł na myśl ruchu w irow ego Ziemi, który osz­

czędza gwiazdom pracy praw dziw ie fan­

tastycznej, i sam w dziele swojem do­

starcza nam dat, rozstrzygających spra­

wę pierwszeństwa.

Co do A rystarcha, posiadam y dw ie da­

ty pozytywne. Jed na, podana przez Pto­

lemeusza w A hnageście dotyczę obser- wacyi punktu przesilenia, dokonanej przez A rystarcha w roku 240 przed N arodze­

niem Chrystusa; druga jest datą w yroku, który na niego w ydano—podług Fabry- cyusza w r. 264, a podług Fortina w r.

266. W przypuszczeniu, że astronom nasz miał w roku 280 lat 40, dojdziemy do wniosku że urodził się on około roku 320, a więc blizko w dw a wieki po śm ier­

ci w ielkiego ziomka sw ojego P ytagorasa.

Z drugiej strony, wiadomo było w sta­

rożytności, że doktryna o ruchu Ziemi była w ykładan a nie przez samego P y ta ­ gorasa, lecz przez pytagorejczyków . A b y się o tem przekonać, dość przeczytać A rystotelesa, Cycerona, D iogenesa z La- ercyi i Plutarcha. Philolaus, H eraklit, Ecphantus, H icetas z S yrak u zy w szyscy tak utrzym yw ali. Ci uczniow ie P y ta g o ­ rasa są wcześniejsi od A rystarch a o w ię ­ cej niż stulecie.

W sw ojej teoryi harmonii sfer niebie­

skich P ytagoras umieszczał Ziemię kuli­

stą w środku św iata i kazał obracać się dokoła niej siedmiu planetom: K się ż y co ­ wi, Merkuremu, W enerze, Słońcu, M ar­

sowi, Jo w iszo w i i Saturnow i, których od­

ległości odpow iadały siedmiu tonom ok­

tawy.

Philolaus, uczeń P ytagorasa, osiadłszy w Tebach po rew olucyi, która w ypęd zi­

ła Szkołę Pytagorasa z W łoch połud­

niowych, pierw szy w yjaw ił na piśmie doktryny pytagorejśkie i w dziele swem 0 Kosmosie w ykazał, że powstawanie dnia i nocy w przeciągu 24 godzin jest wynikiem ruchu obrotowego Ziemi.

W ażne jest odróżnianie ruchu dzien­

nego od ruchu rocznego. Co do pierw ­ szego, niepodobna wątpić, że pytagorej- czycy, których imiona przytoczyliśm y, mówili o nim przed Arystarchem ; zdaje się atoli, że on pierw szy nauczał o ru­

chu postępowym rocznym.

Że ruch dzienny znany był pytagorej- czykom, o tem mówi dość w yraźnie A rystoteles w słow ach następujących:

T7]v 5s

7

?;v, lv twv wrrpwy oooay,

-/A

y

./

m

<psp&[i6vv]v n e p i t o |jio&v vóxta t e -/.ai yjjlip a '/

(Ziemia jest jedną z gw iazd, które obra­

cają się dokoła środka sw ego i tym to sposobem wytw?arza ona dzień i noc.)

Zresztą, sam Kopernik oświadczył, że należy do pytagorejczyków , z drugiej zaś strony słynny dekret rzymski z dnia 13 marca 1616 roku, potępiający doktry­

nę Kopernika, mówi o nowym system ie w w yrazach następujących: „Falsa illa doctrina Pythagorica divinae Scripturae omnino ad versan s“ .

W idzimy w ięc, że byłoby ogromną niespraw iedliw ością obdzierać Szkołę P ytagorasa z w iekow ej sław y , którą przyznali jej pisarze starożytni i sam Kopernik za pierw sze usiłowania, zmie­

rzające do odkrycia praw dziw ego s y ­ stemu św iata.

H istorya odkrycia systemu -świata przez astronom ów greckich daje się stre­

ścić, jak następuje:

P3^tagoras (około roku 320 przed erą naszą) naucza, że Ziemia nie opiera się na niczem, że jest odosobniona i kuli­

sta. W układzie tym Słońce, K siężyc 1 planety obiegają dokoła Ziemi.

Philolaus ze szkoły Pytagorasa, w spół­

czesny Sokratesow i, naucza (okołor. 430), że glob ziemski wiruje dokoła siebie sa­

mego. Niebo nie potrzebuje już mieć ruchu dziennego, ale Ziemia pozostaje jeszcze w środku. Pytagorejczycy H i­

cetas i Ecphantus głoszą również ten

ruch dzienny.

(7)

JS'2 10 W S Z E C H Ś W IA T

131

H eraklit z Pontu uczy (około r. 320), że Słońce jest środkiem ruchów M erku­

rego i W enery. Sądzi on także (pra­

gnąc być w zgodzie z obserwacyam i), że może ono być środkiem orbit Marsa, Jow isza i Saturna, obiegając samo do­

koła Ziemi w przeciągu roku. Jest to system przejściow y Tychona Brahego.

Ż badań Schiaparellego zdaje się nawet wynikać, że wielki ten filozof wpadł na myśl systemu Kopernika.

A rystarch z Sam osu uważa hypotezę tę za rzeczyw istość i staje się osobiście jej apostołem, utrzymując, że planeta na­

sza obiega w ciągu roku dokoła Słońca nieruchomego. Historycznie twierdze­

nie to odnieść należy do roku 280 przed Nar. Clir.

Poczem następuje sen, który trw ał 18 stuleci.

R. G. d. S . S . B .

HOMOLOGIA ODNOŻY PRZY- USTNYCH U OWADÓW.

O twór ustny owada zamknięty od przo­

du w argą górną (labrum), obsadzony jest trzema parami odnóży; są to: 1) żu- waczki (mandibulae) nieczłonkowane, ob- cęgowate nieposiadające głaszczkaj 2) szczęki 1-ej pary (maxillae) noszą na czło­

nie podstawowym dwie żuwki (lobus externus i internus), od zewnątrz zaś najwyżej 3-cio członowy głaszczek (pal- pus maxillaris); 3) szczęki 2-ej pary, zla­

ne trzonami na linii środkowej tworzą płytę nieparzystą, zam ykającą otwór ustny od dołu, jako t. zw. w arga dolna (labium). Zależnie od różnic, zachodzą­

cych w budowie części przyustnych u różnych grup owadów, rozróżniamy trzy głów ne typy aparatu pyszczkowe­

go: gryzący, liżący i ssący. Na tej za­

sadzie opierała się dawniejsza systema­

tyka:

Insecta

[ Masticantia II Suggentia 1 mordentia-gryzące 1 pungentia-kłójące 2 lambentia-liżące 2 sorbentia-ssące

Budow a narządu pyszczkow ego g ry ­

zącego przedstaw ia się w szczegółach jak następuje: w arga górna jest niepa­

rzystą płytką chitynową; żuwaczki są mocne, zazębione; każda szczęka składa się z członów podstawowych: cardo i stipes, z którego w yrastają dwie żuwki i głaszczek; w arga dolna ma podbródek (submentum) zrosły z dwu podstaw (car- dines) i bródkę (mentum), zrosłą z dwu trzonów (stipites), z których w yrasta para głaszczków (palpi labiales), para języków (glo ssae= lo b i interni) i para przyjęzyków (p araglossae=lob i externi).

Narząd tego typu posiadają chrząszcze (Coleoptera), sieciarki (Neuroptera), pro- stoskrzydłe (Orthoptera) i larw y motyli.

Że aparat pyszczkow y gryzący jest u ow adów pierwotny i że z niego dro­

gą przystosowania do zmienionych w a­

runków życia w ytw orzyły się inne typy narządów pyszczkow ych— w ykazały ba­

dania Savignyego i innych na polu ana- tomicznem, embryologicznem i filogene- tycznem.

Anatomia podaje jako cenny dowód, że szczęki gryzące są w swej budowie najbardziej zbliżone do zasadniczego ty­

pu odnóży Arthropodów, t. j. do rozw id­

lonej nogi, jak ą spotykam y np. u pier­

wotnych skorupiaków. Mianowicie car­

do szczęki ovradziej=coxopodit nogi roz­

widlonej

stipes=basipod it palpus m x.=exopodit lobus e x t .= l-y człon endopoditu

lobus in t.= 2 -i czł. endopoditu.

W arga dolna nie w ykazuje już tak naocznie homologii z odnóżem skorupia­

ków; tylko u karakona można w niej odróżnić wyraźne części składowe, od­

powiadające częściom szczęk. W typie liżącym widzimy modyfikacye następu­

jące: mandibulae mniej rozwinięte i nie zazębione, gdyż służą nie do żucia po­

karmu, ale do przenoszenia materyału na gniazdo lub pożywienia; żuwki szczęk bardzo wydłużone, tworzą rodzaj pochwy, chroniącej wydłużone języki; palpi mx.

zredukowane, języki i głaszczki wargo­

we silnie wydłużone, przyjęzyki szcząt­

kowe. T ak zbudowany aparat pyszczko­

w y posiadają błonkówki—Hym enoptera.

(8)

132

W S Z E C H Ś W IA T „Nb 10

U ow adów ssących (Hemiptera i Lepi- doptera) w arga górna i żuw aczki słabo | rozwinięte; szczęki w ydłużone w dw a : korytka, tw orzące razem trąbkę, zw ija­

jącą się spiralnie; palpi mx. szczątkowe.

W arga dolna trójkątna z parą dobrze rozwiniętych, owłosionych głaszczków, kryjących zwiniętą trąbkę.

Do ostatniego typu zbliża się narząd kłójąco-ssący dw uskrzydłych (Diptera):

ich ssaw ka (haustellum) utworzona jest z w argi dolnej i szczęk, żuw aczki zani- kłe; labrum niezmienione.

U plu skw iaków (Rhynchota) w arg a dol­

na tw orzy dziób (rostrum). kryjący w e­

wnątrz parę żuwaczek i pafę Szczęk 1-ej pary, przemienionych w twaHfe szczeci.

Liczne m odyfikacye zachodzą u róż­

nych larw : larw y chrząszczy nie mają w argi górnej, a szczęki 1-ej p a iy podo­

bne są do rożków. Młode formy ważek posiadają silnie rozwiniętą drugą parę szczęk, tworzącą t. zw. maskę. Ż u w acz­

ki i szczęki u larw sieciarek tworzą ru ­ rę ssącą.

W każdym razie w iększość larw po­

siada aparat pyszczkow y gryzący.

U zarodka, zamkniętego w jaju, za­

wiązki odnóży przyustnych i nóg zakła­

dają się najzupełniej jednakowo jako pęcherzyki skórne. Sporną kw estyą jest hornologia w argi górnej. Badania do­

tychczasow e w ykazują, że u Coleopte- rów i Lepidopterów zawiązki jej są p a­

rzyste, gdy tym czasem u karakona i pszczoły zakłada się ona nieparzysto.

Stąd Patlen uw aża labrum za homolo­

giczne rożkom (antennae), H eider zaś homologizuje ją z w argą nieparzystą sko­

rupiaków.

Filogenia wskazuje, że tak paleontolo­

giczne typy ow ad ów (Palaeo-dictyopte- ra), jak i najstarsze rodow o z dziś ż y ­ jących (T hysanura, Orthoptera) posiada­

ją gryzące odnóża przyustne.

Ja d w ig a IVodzińska.

ZAGADNIENIA ETNOLOGICZNE NA W YBRZEŻACH PÓŁNOC­

NYCH OCEANU SPOKOJNEGO.

W. Jochelson, członek w yp raw y ame­

rykańskiej Jesu p North Pacific, w ygłosił w T ow arzystw ie geografieznem w P e ­ tersburgu, odczyt, którego treść stano­

w iły zdobycze etnograficzne tej na sze­

roką skalę pomyślanej ekspedycyi. P o­

dajemy niżej główne punkty tego refe­

ratu.

Jeszcze na początku X V IIt-ego stu le ­ cia kw estya istnienia połączenia lądowe­

go między Starym a Nowym Światem ny północy oceanu Spokojnego nie b y­

ła rozstrzygnięta. Piotr W ielki polecił rozwiązanie tej zagadki Behringowi, któ­

ry jednakże w yw iązał się z polecenia dopiero w. 1728 r., a więc po śmierci ce­

sarza; ja k wiadomo przepłynął on poraź pierw szy przez cieśninę między A zyą a A m eryką, później ochrzczoną jego imie­

niem. Chociaż podróże Behringa i jego następców ustaliły, że kontynenty te są przedzielone morzeni, to jednak okazało się, że morze to „łączy l u d y a l b o w i e m nie stanowiło ono zapory dla komuniko­

w ania się między sobą w czasach nowo­

żytnych ludności północno-wschodniego zakończenia A zyi z ludnością północno- zachodniej A m eryki. Rów nież badania, zapoczątkowane w Rossjd przez Piotra W ielkiego i jego następców, nasuw ały przypuszczenia, że między ludami po obu stronach północnego oceanu Spokojnego istniała łączność już od najdawniejszych czasów . Poszukiw ania te jednak i do­

m ysły zostały później nieco zapomniane aż do czasu, kiedy ostatnio w Am eryce Północnej znów zabrano się do studyów nad owemi ludami w celu ustalenia ich domniemanego pokrew ieństw a. ■

Zadanie to w zięła ha siebie wym ienio­

na na początku artykułu niniejszego w y ­

prawa, zorganizowana kosztem prezesa

muzeum przyrodniczego w Nowym -Yor-

ku, M orrisa K . Jesupa, pr^ez etnologa

am erykańskiego, profesora uniwersytetu

w Kolumbii F . Boasa* Uczestniczyli

1 w niej, również Jochelson i Bogaras, po­

(9)

W S Z E C H Ś W IA T

N s 10

leceni, jako znaw cy ziemi i ludów sjrbe- ryjskich, przez członka Akademii Umie­

jętności w Petersburgu, W. Radłowa.

Jochelsón tow arzyszył w ypraw ie na w y ­ b rz e ż u azyatyckiem w przeciągu dwu lat ( 1900—2) i od tego czasu zajęty jest opracowaniem zebranego przez siebie materyału.

Celem ekspedycyi było zdobycie no­

wych przyczynków do prahistoryi lud­

ności Am eryki oraz stosunków tej ludno­

ści do m ieszkańców Starego Św iata.

W kw esty ach tych wypow iadano najroz­

maitsze hypotezy, opierając się jedynie na domysłach; pisano np. o w pływ ie Chin na architekturę w Meksyku, o rze­

komych w ędrów kach Eskim ów, o toż­

samości ludów azyatyckich i amerykań­

skich. R eakcyę na powyższe poglądy stanowiła hypoteza prof. Brintona, w e­

dług której rasa i kultura amerykańska m iały być niezależne od ras i kultur Ś w iata Starego. Przypuszczenie to zda­

w ała się potwierdzać okoliczność, że pierwsi europejczykowie w Am eryce na­

trafili tam na ludność typu jednolitego 0 włosach czarnych, niekręconych, sze­

rokiej tw arzy, w argach odwiniętych, po siadającą kulturę zupełnie odmienną od kultur Starego Św iata. Jakkolw iek jed­

nak z początku typ ten w yd aw ał się zu­

pełnie jednolitym , a kultura swoistą, to jednak z czasem ujaw niły się w pierw ­ szym znaczne różnice, w kulturze zaś dostrzeżono w p ływ y, sięgające czasów odległej przeszłości: osiągało się w raże­

nie, że dane plemię zostało rozbite przez em igracyę lub przez ludy obce, teraz z niem sąsiadujące, a przybyłe skądinąd;

a w jednej i tej samej miejscowości na­

potykano na rozmaite kultury, np. u lu­

dności współczesnej i w grobowcach. P o­

w yższe w zględy przem awiały zatem za możliwością w p ływ ó w ze strony Azyi na mieszkańców i kulturę Am eryki w czasach bardzo odległych, skąd staw a­

ło się koniecznością dokonać badań i tu 1 tam.—-T ego w łaśnie podjęła się amery­

kańska w yp raw a Jesupa.

Stałe połączenie między A żyą a Am e­

ryką na południu było możliwe za po­

średnictwem Polinezyi z jej żeglującą po

morzu ludnością; jeszcze lepsze zaś ist­

niało na północy dzięki cieśninie Behrin- ga, szczególnie w owym czasie bajecznie odległym, kiedy zajmujące nas części św iata były w tem przejściu połączone lądem. Na północy zatem należało ocze­

kiwać najlepszych rezultatów, i w tę też stronę skierow ał się z swą ekspedycyą prof. Boas, korzystając tu nadto z prac przygotow awczych Stellera, Kraszeninni- kowa i innych uczonych. Zadanie w y ­ praw y ściślejsze polegało na zbadaniu trzech grup etnicznych: eskimów, indyan i paleazyatów. — Eskim owie okazali się etnicznie jednolitymi, stanowiąc niby klin, wciśnięty między dwie pozostałe grupy; indyanie natomiast, mieszkający na wybrzeżach A m eryki Północnej, roz­

padają się na kilka typów, odmiennych pod względem fizycznym, kulturalnym i językow ym , spowinowaconych często z grupami, mieszkającemi bardzo daleko we wnętrzu A m eryki; wreszcie paleazya- ci posiadają znamiona innych ludów azyatyckich—uralo-ałtajskich, ale również i Eskim ów oraz tndyan, -— okoliczność z której wynikała konieczność dokładne­

go zbadania owych znamion. W edług w yników ekspedycyi typ ludności dwu w ybrzeży północnych Oceanu Spokojne­

go jest pod względem somatycznym (bu­

dowy ciała) mieszany.

W kwestyi pochodzenia i rozprzestrze­

nienia się Eskimów wyrażano wiele przy­

puszczeń. Niektórzy archeologowie eu­

ropejscy uważają ich za potomków w y­

chodźców mieszkańców jaskiń w Eu ro­

pie, albowiem podobizny jednych i dru­

gich okazują

d u ż o

podobieństwa. W edług bar. W rangla, chaty ziemne, których szczątki spotkać można w kraju C zuk­

czów, są dziełem Eskim ów, którzy wy- wędrowali do Am eryki, gdyż mieszkają oni tam w bardzo podobnych chatach;

sądzi on również, że nazwy „namola“

i „onkilon", nadawane przez Czukczów temu zaginionemu plemieniu, oznaczają właśnie Eskim ów (natomiast Jochelson jest zdania, że w yrazy te w językach K oryaków i Czukczów oznaczają tylko

„mieszkańców w si“ i „mieszkańców mo­

rza"). Geograf angielski Markham sądzi

(10)

154 W S Z E C H S W IA T Ks 10

nawet, że Eskim ow ie na G renlandyi p rzyw ędrow ali z A zyi. Podobne chaty ziemne w Japonii profesor japoński Tsu- boi przypisuje Eskimom, którzjr mieli tam mieszkać przed nadejściem A in ów , obecnych pranńeszkańców Japonii; prze­

ciwnie, koledzy Tsuboia, K oganei i Beltz, usiłowali dowieść, że owe chaty są dzie­

łem Ainów. Otóż, według w yn ików ek- spedycyi Jesupa, te chaty ziemne są po- prostu w łaściw ością kultury na całej przestrzeni północnej oceanu Spokojne­

go. — Niektórzy znowu uw ażają za ko­

lebkę Eskim ów A lask ę, von R in k —-wnę­

trze Am eryki; natomiast najnowsze po­

szukiw ania przem awiają za tem, że E sk i­

mowie pochodzą z okolic zatoki Hudso- na, gdyż tam typ ich jest najczystszy;

w ynikałoby z tego, że w yw ędrow ali stamtąd z jednej stronjr na w schód na G renlandyę, z drugiej — na zachód do A zyi, przyczem cechy som atyczne w kie­

runku zachodnim u legały coraz w iększym zmianom (np. wzrost Eskim ów ku Zacho­

wi i w A z y i staje się coraz mniejszym, co, jak również i budow a czaszki czyni ich coraz bardziej podobnymi do Indyan z A th ab asld i Tlingitu oraz do Czukczów);

natomiast język i kultura pozostały nie­

zmienione. Typow enu cechami Eskim ów, w edług Jochelsona, są czaszki dolichoce- fałiczne z wysokim wskaźnikiem głow y, szerokie twarze, których najw iększa sze­

rokość przew yższa takąż szerokość gło ­ w y, oraz nos w ąski, ale nie płaski.

W edłu g Boasa, istnieje uderzające po­

dobieństwa między Indyanami północno- zachodnimi a ludami syberyjskiem i w bar­

wie skóry, we włosach, kształcie gło w y i twarzy; utrzym uje on nawet, że typ fi­

zyczny tych Indyan jest bliższy typu mieszkańców A zyi północno-wschodniej niż typu Indyan K alifornijskich lub środ­

kow ego M ississippi. B o as wnioskuje stąd, że ludy północno-wschodu A zyi i północno-zachodu. A m eryki należą do jednej grupy ludzkiej.

Co dotyczę grup paleazyatyckich, za­

m ieszkujących w ybrzeża oceanu Sp okoj­

nego to, zdaniem Jochelsona, Czukczo­

wie pod względem wzrostu najbliżsi są Indyanom północno-zachodnim, A inow ie •

i Jukagirow ie są małego wzrostu, Kam- czadałowie zaś i K oryacy — raczej śred­

niego. Podobne przejścia przedstawia i budowa czaszki: Ainowie, Jukagirow ie i K o rya cy są średniogłowcami, Czukczo­

w ie i Indyanie nadbrzeżni—szerokogłowr- cami, jednak u K oryaków i Jukagirów jest 40— 43n|„ szerokogłow ych.

W kw estyi pokrew ieństw a języków paleazyatów i indyan Jochelson w yraził zdanie, że dotychczas nic w tej mierze nie można powiedzieć pewnego, albo­

wiem jest rzeczą trudną znaleść wspólne cechy w mnóstwie języków indyjskich.

Kultura m ateryalna ludów dookoła pół­

nocnej części oceanu Spokojnego, jako zależna od jednakow ych warunków kli­

matycznych, w ydaje się na pierw szy rzut oka wszędzie jednakową, ale po bliż- szem wniknięciu daje się i tutaj rozpo­

znać mieszanina kilku odmiennych typów kulturalnych: azyatyckiego—(mongolsko- tureckiego albo tunguskiego), eskim oskie­

go oraz indyjskiego.

Cechą typu az_yatyckiego według Jochelsona, jest hodowla reniferów , spo­

tykana u części K oryaków , Czukczów i Jukagirów ; p ia t e m zwraca się on prze­

ciwko ogólnemu mniemaniu, jakoby tę cechę utraciła część wymienionych ple­

mion, zajmująca się rybołów stw em . Inną w łaściw ość typu azyatyckiego stanow i namiot koczujących plemion tych ludów, albowiem, podobnie jak namiot kirgizki, składa się on z podstaw y cylindrycznej oraz stożkowatej części górnej, różni się zaś tylko co do m ateryału, z którego jest zrobiony.

Natomiast szeroko rozpowszechniona w A zyi i A m eryce chata ziemna jest zdobyczą kultury ogólnej. Chata ta sk ła ­ da się z części dolnej z prostopadłemi ścianam i, tkwiącej w ziemi, stożkowate­

go dachu nad ziemią oraz nasadzonego na ten ostatni stożka przew róconego z otworem pośrodku, pełniącym czynność komina, przez który się również w cho­

dzi do chaty zapomocą przystawionego drzewa.

Am erykańskiego pochodzenia mają być według Jochelsona łodzie: łódź Ju k a g i­

rów i Kam czadałów , w ydrążona z pnia

(11)

Jfc 10

W SZE C H SW 1A T

drzewnego i przypominająca łódź indyj­

ską, oraz łódź ze skór zwierzęcych Czuk­

czów i K oryaków , identyczna z łodzią Eskim ów. Podobnież broń m yśliw ska u Czukczów i K oryaków przypomina broń Eskim ów, natomiast technika plecenia pochodzi od Indyan. Nadzwyczaj inte­

resująca jest okoliczność, że kobiety ko- ryackie noszą ciężary na plecach na spo­

sób indyjski, staro m eksykański, używ a­

jąc do tego rzemienia, opasującego czoło, przeciwnie mężczyźni na sposób eskimo­

ski, używ ają w tym celu deszczułki z drzewa na piersiach.

W w yobrażeniach religijnych i mitach ludów paleazyatyckich tkwią pierwiastki azyatyckie, eskim oskie i indyjskie, ze znaczną przewagą tych ostatnich, które zresztą napotykam y i u A zyatów w baj­

kach i w podaniu o bohaterze, zamienia­

jącym się w kruka. Jedną z najważniej­

szych postaci w mitach Eskim ów jest bogini Sedna, panująca nad zwierzętami morskiemi oraz obdarzająca zdobyczą na polowaniu. 1 ten cj^kl legend przeniknął do A zyatów , przyczyniając się W ten sposób do w ytw orzen ia mieszaniny mi­

tologicznej. T ylko w obrzędach religij­

nych przeważa pierw iastek azyatycki, objaw iający się między innemi w ofia­

rach zwierząt,— psów i reniferów.

W ielkie zajęcie przedstaw ia sztuka lu­

dów dookoła części północnej oceanu Spokojnego; składają się na nią ornamen- tacye naczyń oraz rzeźby kościane. Sztu­

ka u Eskim ów wschodnich jest surowa i pierwotna, natomiast zdaje się stać na poziomie w yższym u Eskim ów na A la ­ sce pod w pływ em Czukczów i K o rya­

ków. Podobizny ludzi i zwierząt u K o ­ ryaków są bardzo wierne, w yobrażają przytem często zjaw iska złożone.

Form y stosunków rodzinnych i ple­

miennych u tych ludów są równie roz­

maite, jak typy fizyczne, językow e i kul­

turalne. Istnieją ludy, uznające tylko rodzinę, jako najw yższy typ organizacyi, np. Eskim ow ie i niektórzy Indyanie w A m eryce, K o ryacy i, być może Kam- czadałowie w A zyi. U innych ludów Jochelson znajduje zaczątki ustroju kla­

nowego, np. u C zukczów ,Jukagirów , In­

dyan w Athabasce. Jeszcze inne ludy posiadają już rozwiniętą organizacyę kla­

nową z przodkiem totemistycznym'), związki egzogamiczne2) oraz panujące prawo macierzyńskie (matryarchat) ■');

są nawet takie, wśród których istnieje podział na arystokracyę, lud i niewolni­

ków, lub posiadające formy organizacyj­

ne mieszane. Klan i egzogamia istnieje w A zja u G iliaków . T yp rodziny jest również bardzo rozmaity; spotykam y mo- nogamię, poligamię oraz poliandryę. Cie­

kawe jest, że prawo macierzyńskie, u w a­

żane zwykle za bardziej pierwotne, ist­

nieje tutaj często u ludów bardziej roz­

winiętych; prawo zaś ojcowskie, ogólnie uznawane za formę w yższą, spotkać mo­

żna na obszarze rozpatrywanym u ludów nierozwiniętych.

B ogaty materyał etnologiczny, zebrany przez w ypraw ę Jesupa, szybko się opra­

cowuje; dotychczas ogłoszono już kilka tomów.

(Peterm. Mitth. 1907, VI) L. H.

Kronika naukowa.

— W p ły w zasłon na wysokość po­

tencyału wyładowania. Liczne a róż- I norodne fakty, dotyczące wyładowania iskrowego, nie dają się dotąd powiązać w całość, któraby mogła stać się pod­

stawą teoryi zupełnej. W ielkiem uzna­

niem cieszyła się, jak wiadomo, teorya J. J. Thomsona, podług której wyłado­

wanie jest funkcyą ciśnienia, mety iskro­

wej i charakteru swobodnego ośrodka, przebywanego przez jony, nie zależy na­

tomiast od temperatury i od rodzaju elek­

trod. Z teoryą tą nie zgadza się spo­

strzeżenie, oddawna już uczynione przez R igh iego a świeżo potwierdzone przez Hemsalecha, że natura elektrody nie jest bez wpływu na potencyał wyładowania.

W obec tego, pod pewnym przynajmniej

') Totem— zwierzę, uw ażane za przodka rodu (ple­

mienia) i dlatego czczone.

2) Egzogamia (w yr. grecki)—„ożenek u obcych* — dla odróżnienia od endogamii (pobieranie się członków jednego i tego samego rodu)—jestto surowo przestrze­

gany u wielu ludów obyczaj, polegający na tem, że niewolno wziąć sobie żony z rodu matki.

3) W edług tego praw a dzieci dziedziczą imię, mie­

nie, przywileje, przynależność rodow ą i t. d. tylko ze strony matki, nawet jeśli ojciec jest znany.

(12)

156

W S Z E C H Ś W IA T .Ns 10

względem, poglądy teoretyczne Thom so­

na uznać należy za niewystarczające;

■/. drugiej strony przyjmuje się dziś chęt­

nie, że wyładowanie zależy od unoszenia jonów. W hypotezie tej zakładamy, że w gazie, przez który przeskakuje iskra, istnieją jony swobodne, a to prowadzi do wniosku, że iskrę poprzedza konwek- cya o natężeniu wzrastającem.

Celem zebrania danych, któreby mo­

g ły przyczynić się do rozstrzygnięcia tej spornej kwestyi, należało zbadać, czy w razie wstawienia między elektrody o- poru takiego, by wyładow anie nastąpić jeszcze mogło, lecz dopiero po ciężkiej pracy przygotowawczej, zmieni się któ­

rykolw iek z charakterystycznych czynni­

ków wyładowania, np. potencyał iskro­

wy? Takiem i oporami są, oczywiście, krążki izolujące z wywierconem i otwora­

mi. L. Amaduzzi, który wykonał szereg doświadczeń w tym kierunku, użył krąż­

ków mikowych, m ających dziurki okrą­

głe o średnicach 7,3; 2,6 i 0,5 milime­

tra. K rążki te umieszczano kolejno na połowie mety iskrowej pomiędzy kulka­

mi mosiężnemi o średnicy 10 milimetrów, odległem i od siebie o 13 milim. Okaza­

ło się, że potencyał w yładow ania, który gdy nie było zasłony, wynosił 28000 woltów, wzrósł po wstawieniu pierwsze-

j

go krążka do 37560 woltów, po wstawie­

niu drugiego krążka — do 39590 woltów, a po wstawieniu trzeciego—d0 42 920 w0l-

j

tów. Po zbliżeniu krążka do jednej z elektrod, np. na ’|4 odległości, potencyał wyładowania okazał się nieznacznie ty l­

ko wyższym, aniżeli w razie drogi swo­

bodnej, przyczem jednak przyrost był tem większy, im dziurka mniejsza. Dalsze zbliżanie krążka w yw oływ ało spadek po- tencyału wyładowania. G dy zwiększono odstęp pomiędzy elektrodami, wpływ o- poru uwydatnił się jeszcze wyraźniej.

T ak np. na odległości 3 centym etrów po­

tencyał wyładow ania bez zasłony w yno­

sił 40500 woltów, a po wstawieniu krąż­

ka z dziurką o średnicy 0,5 mm — aż 59300 woltów. W razie znacznych od-

i

ległości, spostrzegano często, że po ostro- żnem oddaleniu tego krążka, który da­

wał znaczne spotęgowanie potencyału, wyładowanie w powietrzu swobodnem i nie następowało natychmiast, pomimo że różnica potencyału pomiędzy elektroda­

mi b yła większa od tej, jakiej w ym agało wyładowanie swobodne przedtem, t. j.

wtedy, gd y stan przestrzeni pomiędzy elektrodami nie był jeszcze zmodyfikowa-

j

ny przez wprowadzenie zasłony.

W szeregu dalszych doświadczeń A m a­

duzzi zbadał, w jaki sposób zmienia się ]

potencyał wyładowania z metą iskrową, g d y krążek przedziurawiony znajduje się bądź na połowie drogi pomiędzy elektro­

dami, bądź też w pewnej określonej od­

ległości od jednej z nich. Okazało się, że obecność zasłony w pobliżu jednej e- lektrody zmienia wprawdzie wartość po- tencyałów ale nie zmienia ich stosunku, g d y tymczasem w razie umieszczenia krążka pośrodku ulega zmianie i stosu­

nek.

W razie gdy elektrodami b yły ostrze dodatne i tarcza odjemna, oddalone od siebie o 26 mm wynik był następujący:

w powietrzu swobodnem wyładowanie przez rozproszenie następowało wtedy, g d y potencyał iskrowy odpowiadał od­

chyleniu elektrometru na 50 milimetrów.

Po wstawieniu krążka z dziurką 0,5 mm (na

1j3

mety, licząc od tarczy) iskra prze­

skakiw ała z chwilą, gdy odchylenie ele­

ktrometru wynosiło 85 mm. K rążek 7. dziurką 2,6 mm umieszczony w tem samem miejscu przepuszczał iskrę, gdy odchylenie elektrometru wynosiło 70 mm krążek zaś z dziurką 7,3 — g d y odchyle­

nie to wynosiło 55 mm. G dy krążek przysunięto jeszcze bliżej do tarczy, w y­

ładowanie przez rozproszenie rozpoczy­

nało się od potencyału niższego, aniżeli w powietrzu swobodnem. W razie zbli­

żenia krążka z dziurką do ostrza poten­

cyał wzrastał.

W reszcie Amaduzzi wykonał pewną li­

czbę doświadczeń, w których jako opo­

rów używał kanalików o różnych średni­

cach. B y ły to albo lakierowane rurki szklane, osadzone na przedziurawionych krążkach ebonitowych, albo też otwory cylindryczne, wywiercone w grubych płytkach szklanych. Pierwsze daw ały potencyały tem wyższe im mniejsza b y ­ ła ich średnica, drugie potencyały niższe aniżeli w powietrzu swobodnem i to tem niższe, im średnica była mniejsza.

Z doświadczeń tych Amaduzzi w ypro­

wadza wniosek, że istnieje pewien okres przygotowawczy, który poprzedza w yła­

dowanie, że więc iskra jest poprostu sta­

dyum końcowem procesu, w którym jo ­ ny za sprawą siły elektrycznej nabyw a­

ją coraz to szybszych ruchów w kierun­

ku od jednej elektrody do drugiej. P o ­ mijając paradoksalne na pozór wyniki doświadczeń z kanałami, wywierconemi w grubych płytach, wszystkie inne do­

świadczenia wykazują, że tam, gdzie w y­

żej wymieniony proces przygotow aw czy jest utrudniony, wyładowanie wym aga potencyału wyższego, innemi słowy, od­

byw a się z mniejszą łatwością.

N aturw . R. 6 lutego 1908,

A ,

D - W I C Z .

(13)

10 . W S Z E C H Ś W IA T 157

— Bezpośredni pomiar ilości ema- nacyi radu w atmosferze. Obecność emanacyi radu w atmosferze wykryli, jak wiadomo, Elster i Geitel, którzy zauwa­

żyli, że przewodnik odosobniony, nałado­

wany odjemnie i wystawiony na powie­

trze na kilka godzin, pokrywa się na po­

wierzchni osadem radyoaktywnym , mają cym własności stałych produktów przeo­

brażania się emanacyi.

Powtórzywszy to doświadczenie z u- względnieniem strony ilościowej, Eve w y­

kazał w r. 1905, że potrzebaby 1 kilome­

tra sześciennego powietrza, stykającego się z gruntem, aby w sposób ciągły módz otrzymywać tę sarnę ilość osadu, jaką daje emanacya, wydzielana przez 14 cen- tygram ów bromku radu.

W pracy, ogłoszonej w Philosophical Magazine (grudzień 1907), E ve usiłował zbierać bezpośrednio gazow y produkt radyoaktyw ny powietrza; sprawdził on, że faktycznie ma się tu do czynienia z em anacyą radu, i wym ierzył jej ilość.

Metoda E vea opiera się na fakcie, stwier­

dzonym przez Rutherforda w r. 1906, że węgiel z drzewa kokosowego pochłania prawie doszczętnie emanacyę radu, z któ­

rą się styka, i zwraca ją w całości, gdy go się ogrzeje do temperatury czerwieni.

Doświadczenia wykonywano w Mont­

real z powietrzem, czerpanem z poza pracowni, które krążyło zwolna w rurach, napełnionych węglem kokosowym. Po upływie 2—4 dni zatrzymywano prąd po­

wietrza i ogrzewano węgiel do czerwo­

ności, poczem mierzono z jednej strony objętość wydzielonego gazu, a z drugiej strony jego radyoaktywność. R adyoak- tywność tę z pomocą elektrometru po­

równywa się z radyoaktyw nością powie­

trza, otrzymaną za sprawą znanej ilości radu, przyczem uwzględnia się przeobra­

żanie się ciągłe emanacyi podczas prze­

chodzenia prądu powietrza.

W artości otrzymane wahają się pomię­

dzy liczbami: pojedyńczą a poczwórną.

Jest rzeczą prawdopodobną, że ilość sto­

sunkowa emanacyi radu w atmosferze zmienia się w zależności od pory, acz­

kolwiek i błędy doświadczalne mogą mieć tu wpływ znaczny, którego oznaczyć bli­

żej niepodobna.

B yło rzeczą ciekawą zestawić te w y­

niki z pomiarami ilości radu, zawartej w skorupie ziemskiej. Strutt znalazł, że skały, znajdujące się na powierzchni zie­

mi, zawierają średnio 1,4 gram a radu na milion tonn. Jeżeli przypuścimy, na podstawie doświadczeń Boltwooda, że mi­

nerały wydzielają w powietrze od 5 do 10" „ emanacyi, wytworzonej w ich masie,

_to dojdziemy do wniosku, że warstwa wierzchnia gruntu o grubości jedno lub dwumetrowej zawiera tę samę ilość ema­

nacyi, co atmosfera, rozciągająca się na wysokość 5000 metrów.

Do powyższej przyczyny, wytwarzają­

cej emanacyę, dołączyć należy działanie źródeł mineralnych, zawierających rad, oraz gazów, które wydobywają się bądź ze źródeł, bądź z pieczar podziemnych, a których aktywność bywa niekiedy do 1000 razy większa od aktywności powie­

trza. W końcu Eve czyni uwagę, że wartość, otrzymana przezeń na ilość ema­

nacyi w atmosferze, zgadza się z wyni­

kami pomiarów jonizacyi atmosferycznej, o której nie bez zasady możemy przy­

puszczać, że zawdzięcza swe pochodzenie emanacyi.

R. scient.

S . B .

— Z dziedziny e le k tro syn te z. Od czasu klasycznych doświadczeń Berthe- lota nad syntezą acetylenu z w ęgla i wo­

doru pod wpływem wyładowań elektrycz­

nych znamy wpływ energii elektrycznej na tworzenie się nowych cząsteczek. P ó ­ źniejsze badania, w których zamiast w y­

ładowań iskrowych pomiędzy 2-ma elek­

trodami ostro zakończonemi zastosowano t. zw. ciche wyładowanie, następujące po­

między dwiema płaszczyznami o większej powierzchni, wykazały możliwość w ytw a­

rzania się cząsteczek skomplikowanych z istniejących (ozon np. z tlenu). T ę w łas­

ność polimeryzującą cichych wyładowań ilustrują doświadczenia p. Josanicza (Ber.

d. ch. Ges. t. 40 str. 4656, 1907 grudzień).

Przytaczam y kilka przykładów: siarczek węgla polimeryzuje się, dając ciało stałe brunatne; siarczek węgla z wodorem dają połączenie 3CS.2= 2 H (ciało stałe); etylen

C H A

II I tworzy polimeron, który na po- CHj/

wietrzu daje połączenie (Cj.2H.2.20 ) 2; ety­

len — (—CO daje połączenie (2C2H44-CO)j;

acetylen sam lub z wodorem, metanem lub etylenem daje przeróżne, niedokład­

nie zbadane, ciała stałe o wysokim cię­

żarze cząsteczkowym.

Przykłady te mnożyćbyśmy mogli; są­

dzimy, że przytoczone w ystarczą dla scha­

rakteryzowania tej mnogości połączeń, jaką otrzymać jesteśm y w stanie, podda­

jąc ciała rozmaite lub mieszaniny cichym wyładowaniom. Dodamy, że badania J o ­ sanicza ścisłością się nie odznaczają i przerobione przeto być mogą przez tych, którzyby w sposób ścisły chcieli badać np. wpływ temperatury.

A. W.

(14)

158 W S Z E C H Ś W IA T

Ar2 10

- - Jeszcze o tworzeniu się drogich kamieni z rodziny Aluminidów. Nowe doświadczenia p. Bordas w tej kwestyi przynoszą kilka ciekawych szczegółów:

1) W temperaturze 300° topaz wschodni traci po pewnym czasie zabarwienie; to samo zjawisko daje się zaobserwować na korundzie, zabarwionym na żółto, pod wpływem bromku radu.

2) T a własność pozwala w sposób sztuczny odtworzyć korund zielony czyli szmaragd wschodni (kamień wielkiej w ar­

tości). Zielony kolor tego kamienia po­

chodzi z połączenia się żółtego i błękit­

nego. W ystarczy przeto wziąć szafir (korund błękitny) i czas jakiś poddać go działaniu bromku radu a otrzymamy w ten sposób kamień zielony, którego kolor bę- j dzie tem piękniejszy i bardziej zbliżony przeto do koloru szmaragdu, im ściślej i dokładniej wykonana będzie kompensa- c ya koloru błękitnego przez żółty.

W łasność tracenia żółtego, nabytego pod wpływem radyoakty wnym, koloru, przez działanie ciepła pozwala dokonać tej kompensacyi w sposób zupełnie zada­

w alający i odtworzyć przeto szmaragd w pełnym blasku jego zabarwienia.

3) Doświadczenie —- którego szczegóły musimy opuścić — wykazuje, że w działa­

niu na barwę aluminidów biorą udział jedynie promienie 7 radu.

(C. R.)

A. W.

— Nowe teorye powstawania snu.

Alberto Solmann nie chce uważać snu za zjawisko naczynio-ruchowe lub toksy­

czne, jak inni fizyologow ie, ale uzależnia go od czynności przysadki mózgowej (hypophysis cerebri). Obecność bromu w substancyi przysadki w pływ a zapewne nasennie na układ nerwowy, dla tego też stosowanie w yciągu z przysadki w bez­

senności ma dawać wyniki pomyślne.

Przem awia również na korzyść tej teoryi senność u ludzi z nowotworami przysad­

ki i innemi chorobami połączonemi z prze­

rostem tego gruczołu. R ów nież w cho­

robie, zwanej śpiączką afrykańską, nieraz wykazywano podobno przyrost przysadki.

Odwrotnie zauważono bezsenność w p rzy­

padkach zwyrodnienia przysadki, szcze­

gólnie w charłactwie, chorobie B ased o­

wa i innych. W spółzależnością pomię­

dzy przysadką a narządami płciowem i tłumaczy ten autor zaburzenia snu obja­

wiające się podczas zmian życia płcio­

wego, ospałość ciężarnych i kastrow a­

nych, u których stwierdzono rozrost przysadki.

(R evue de Med.) K. S ,

— Badania nad pochodzeniem krwi­

nek czerwonych u ssaków. Jo lly sta­

nowczo odrzuca wszelkie teorye w ypro­

wadzające powstawanie ciałek czerwo­

nych krwi nie z t. zw. hematoblastów czyli krwinek czerwonych z jądrem. P o ­ dług niego krwinka czerwona ssaków powstaje z komórki hemoglobinowej, która utraciła jądro. Zanik jądra powsta­

je w sposób następujący: jądro zmniejsza się, niszczy się jego osnowa chromatycz­

na i całe jądro zamienia się w małą je ­ dnostajną kulkę, w której chromatyna u- legła zmianom chemicznym. Zmienione w ten sposób jądro albo ginie wewnątrz komórki łub też, co zdarza się najczę­

ściej, wychodzi nazewnątrz niezmienione.

W rozwoju zarodka Jo lly rozróżnia dwa odmienne pokolenia komórek hemoglobi- nowych Pierwsze pokolenie składa się z dużych komórek, powstałych z uk>adu naczyniowego i rozmnażających się je d ­ nocześnie z powstaniem krwiobiegu.

W pewnym okresie ich rozwoju wystę­

puje zanik jądra 1 przestają one rozmna­

żać się. Owe pierwotne krwinki czer­

wone, jakkolw iek dają początek pewnej liczbie dużych bezjądrowych komórek, wcale nie są komórkami macierzystemi istotnych krwinek czerwonych. Następu­

je po nich nowe pokolenie, składające się z drobniejszych krwinek z jądrami.

Dopiero z tych wtórnych drogą zmian fizycznych i chemicznych oraz wypadnię­

cia jądra powstają ostatecznie krwinki czerwone. U ssaków nowonarodzonych współrzędnie z krwinkami czerwonemi, posiadającemi jądra, istnieją czerwone krwinki, zawierające ziarnka chromatyno- we, z których największe zbliżają się co do rozmiarów do jąder uległych zaniko­

wi, a najmniejsze stoją na granicy wi­

dzenia. Te pozostałości chromatynowe jąd ra mogą być ujawnione i w krwin­

kach czerwonych zarodka i do tego w krwinkach obudwu pokoleń. U nie­

których ssaków znajdujemy je nawet do okresu dojrzałości. Nie mają one nic wspólnego z „nukleoidami“ i „ziarnkami bazofilowemi" krwinek czjrwonych, po- chodzącemi zupełnie nie z jądra. Pozna­

nie tych pozostałości jąder, dających od­

czyn chromatyny i spotykanych, w praw ­ dzie rzadko, u osobników anemicznych, ważne jest pod tym względem, że mogą być one przyjmowane za pasorzyty we- wnątrz-komórkowre. Jak wyżej powiedzia­

no, jądro uległe zwyrodnieniu wreszcie w ydala się nazewnątrz. Opierając się na swych badaniach nad szpikiem kost­

nym koźląt autor dowodzi, że wydalanie

to nie jest sztucznym wytworem, ma na-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Podczas przerw zabrania się uczniom biegania po szkole, gromadzeniu się w toaletach oraz spożywania w tym miejscu posiłków.. Uczniowie zobowiązani są swoim

Pewnego dnia moja gospodyni, nie pamiętam niestety jej nazwiska w tej chwili, powiedziała mi, że Niemcy się wycofują, że Rosjanie się zbliżają, są pogłoski, że

osiaga swe minimum, zaś w antypodach epicentrum ma swe drugie maximum, przyczem wartość jej w tem drugiem maximum, podobnie ja k w minimum, jest skończona. Ten

W m leku fermentowanym, przechowywanym przez 21 dni w temperaturze 4 - 5°C, utrzymywała się wysoka przeżywalność bifidobakterii, wzrost kwasowości był niewielki,

ków dominikańskich wyodrębniał się już wtedy wyraźnie od kultu męczenników

Najwięk- szą zawartością związków fenolowych charakteryzowały się ziarniaki gryki po prażeniu, najmniejszą zaś kasza gryczana cała.. Łuska oraz kasza gryczana łamana

(12.2) Jak widać z rysunku 12.3, toczenie się koła można uważać za połączenie ruchu wyłącznie postępowego i ruchu wyłącznie obrotowego. Toczenie się koła jako złożenie

Podczas dwóch godzin lekcyjnych proszę zapoznać się z zasadami czytania Pisma Świętego, instrukcją obsługi, tym jak nie czytać Biblii oraz odsłuchać zachęty do czytania