• Nie Znaleziono Wyników

Nb. 2 8 C1571). Warszawa, dnia

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Nb. 2 8 C1571). Warszawa, dnia "

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Nb. 2 8 C1571). Warszawa, dnia

1 4

lipca

1 9 1 2

r. to m X X X I .

PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA".

W Warszawie: ro czn ie rb. 8, kw artalnie rb. 2.

Z przesyłką pocztową ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R edakcyi „W szechśw iata" i w e w szystk ich księgar­

niach w kraju i za granicą.

R edaktor „W szechświata'* przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i co d zien n ie od g o d zin y 6 do 8 % ieczorem w lokalu redakcyi.

--- Ę _ --- A d r es R ed a k c y i: W S P Ó L N A Jsfb. 37. T elefon u 83-14.

>• t r ' ■

C Z Y I S T N I E J Ą E L E K T R O N Y ?

Pod tym tytułem referowałem przed rokiem badania prof. Ehrenhafta, doty­

czące ładunku elektrycznego drobnych cząstek metalowych, otrzymanych przez rozpylenie w łuku elektrycznym. Teorya atomistyczna elektryczności wymaga, że­

by każdy ładunek elektryczny napoty­

kany w przyrodzie był całą wielokrotno­

ścią jednej i tej samej ilości elem entar­

nej; innemi słuwy: oznaczmy przez e ową ilość elem entarną elektryczności (t. j. ła­

dunek atomu elektryczności, czyli „elek­

tronu"), to każdy ładunek napotykany musi być równy ne, gdzie n oznacza licz­

bę całą. Tymczasem prof. E hren h aft na­

potkał wśród owych ultramikroskopicz- nych cząstek metalowych, cząstki, k tó ­ rych ładunek był albo mniejszy niż e, al­

bo różny^od całej wielokrotności ne. Zro­

zumieć łatwo, że publikacye E h r e n ­ hafta wywołały nader ożywioną dysku- syę w świecie fizyków; toż chodziło o podstawy całej teoryi elektronów, z k tó rąby się żaden fizyk chętnie nie rozstał. W dyskusyi (teoretycznej i do­

świadczalnej) zabierali głos Millikan, Re- gener i Przibram.

Wystarczy, jeżeli w tej notatce podnie­

siemy tylko zasadniczy punkt, dokoła którego dyskusya się toczyła. Przypo­

mnę pokrótce, w ja k i sposób prof. E h r e n ­ haft mierzył ładunek swych cząstek m e­

talowych. Oto poddawał on każdą od­

dzielną cząstkę raz działaniu pola elek­

trycznego, raz działaniu siły ciężkości i mierzył czas potrzebny do przebycia pewnej drogi przez cząstkę raz w polu elektrycznem, raz w polu grawitacyi ziemskiej. Z dwu liczb w ten sposób otrzymanych obliczał ładunek elektrycz­

ny cząstki. W obliczaniu opierał się na tak zw. formułce Stokesa. Stosuje się ona do następującego przypadku. W y­

obraźmy sobie kulkę spadającą w g ę­

stym ośrodku (powiedzmy np. ziarnko żwiru spadające w wodzie). Gdyby owa kulka spadała w próżni, szybkość jej ro- słaby wciąż w skutek przyśpieszenia, j a ­ kie jej nadaje siła ciężkości. W ośrodku gęstym sile ciężkości przeciwstawia się opór tarcia, który je s t tem większy, im większa szybkość spadającej kulki. Szyb­

kość kulki będzie tedy tylko dopóty

i rosła, aż opór tarcia zrówna się z siłą

(2)

484 W SZECHSW IAT JM® 28

ciężkości. Od chwili zrównania się siły | ciężkości z oporem tarcia, szybkość k u l­

ki przestanie rość i kulka będzie spadała z szybkością jednostajną, która znajdo­

wać się będzie w pew nym związku z g ę­

stością kulki, jej promieniem i współ­

czynnikiem tarcia ośrodka. Treścią for­

mułki Stokesa je s t właśnie m atem a ty cz­

ne sformułowanie owego związku. Zapo­

mocą niej, g d y się zna gęstość m ateryalu kulki i współczynnik tarcia ośrodka, a obserwuje szybkość spadającej kulki, można obliczyć jej promień. W ten spo­

sób można np. obliczyć średni promień ziarnek mułu opadającego w wodzie, kro­

pelek mgły opadającej w pow ietrzu i t. p.

Tej też formułki E h re n h a ft użył do obliczenia promienia spadających czą­

stek metalowych. Otóż okazało się, że użycie formułki Stokesa w tym p rz y p a d ­ ku nie było właściwe. By to zrozumieć zastanówmy się nad tem, co sobie nale­

ży wyobrażać pod słowem „tarcie". Te- orya cynetyczna m ateryi przyjmuje, że wszelka m a tery a składa się z drobnych cząsteczek, będących w ustawicznym, zupełnie n iereg u larn y m ruchu. Jeśli się kulka porusza w cieczy, zderza się ona wciąż z cząsteczkami cieczy i w skutek tego traci część swej energii cynetycz- nej na rzecz cząsteczek ośrodka. S k u t­

kiem tego szybkość poruszającej się kul­

ki maleje, średnia energia cy netyczna cząsteczek ośrodka rośnie — a że te m p e­

ra tu r a ciała je s t w edług teoryi cynetycz- nej ciepła średnią energią cynetyczną cząsteczek ciała, więc te m p eratu ra ośrod­

ka rośnie kosztem energii cynetycznej poruszającej się kulki. Owa u trata szyb­

kości poruszającej się k u lk i na rzecz cząsteczek ośrodka objawia się makro- skopicznie ja k o „tarcie". Rozważania po­

wyższe m ają tylko wtedy znaczenie, gdy rozmiary poruszającej się kulki są bar­

dzo duże w porównaniu z odległościami pomiędzy sąsiedniem i pojedyńczemi czą­

steczkami cieczy. Bo tylko cząsteczki cieczy staw iają pewien opór ruchowi kulki, zderzając się z nią; przestrzeń po­

między cząsteczkami cieczy (ośrodka) je s t próżna, przenika j ą tylko eter ko­

smiczny, a e te r nie czyni przeszkody

ruchowi ciał materyalnych. W yobraźmy teraz sobie, że rozmiary poruszającej się kulki nie są bardzo duże w porównaniu z odległościami pomiędzy poszczególnemi cząsteczkami cieczy (t. j. z tak zw. „wol­

ną drogą“ cząsteczek cieczy). W tym razie pomiędzy dwoma zderzeniami kulki z cząsteczkami cieczy minie pewien czas, i to czas znacznie większy niż pomiędzy dwoma zderzeniami dużej kuli porusza­

jącej się w cieczy.

W yobraźmy sobie teraz, że nasza kul­

ka przebywa w cieczy drogę V100 na tę drogę przypada pewna liczba zde­

rzeń kulki z cząsteczkami cieczy. Po­

nieważ położenie i ruch cząsteczek cie­

czy są zupełnie nieregularne, przeto czas, którego nasza kulka będzie potrze­

bowała do przebycia owej V100 b ę­

dzie — rzec można — zależeć od przy­

padku. Bo inny będzie ów czas, jeśli kulka zderzy się z cząsteczką bieżącą przeciw niej, a inny—gdy j ą cząsteczka uderzy z tyłu lub z boku. Inny będzie ów czas, g dy się kuleczka na swej dro­

dze V100 mm zderzy tylko ze 100, a i n ­ ny — gdy się zderzy z 1 000 cząsteczek.

A że wogóle od przypadku tylko zależy, z ilu i jakiem i cząsteczkami kuleczka po swrej drodze się zderzy, więc i ów czas potrzebny do przebycia drogi 1/too mm będzie wogóle zależał od przypadku.

W razie, gdy rozmiary poruszającej się kuli są duże w porównaniu z „wolną drogą" cząsteczek cieczy, liczba zderzeń owej kuli z cząsteczkami będzie na każ­

dej drodze, ja k ą jeszcze (np. ultramikro- skopem) można obserwować, bardzo duża;

dlatego takie „przypadki" w razie dużej kuli znoszą się i dają zawsze tę sarnę średnią. Dlatego to czas, którego duża kula potrzebuje do przebycia pewnej d ro ­ gi w cieczy, będzie zawsze taki sam (a raczej wahania faktycznie istniejące będą zbyt małe, by je można obserwo­

wać).

W razie jed n ak kulki małych roz­

miarów, liczba zderzeń kulki z cząstecz­

kami cieczy będzie zbyt mała, by „przy­

padki" mogły się znosić *). Niechaj dla

*) Oczywista, że tylko ścisła analiza mate­

matyczna może dać dokładne wyobrażenie

(3)

Na 28 W SZECHSW IAT 485

ilustracyi posłuży porównanie. Dajmy na to, że w pewnej beczce znajduje się tysiąc czarnych i tysiąc białych kule­

czek, jednostajnie zmieszanych. Gdy wkładam rękę do beczki, by wyciągnąć jednę kulkę, szanse dla czarnej i białej kulki są równe. Gdy wyciągnę raz po raz z beczki 10 kulek, to jed n ak od przy­

padku będzie zależało, wiele wśród nich będzie białych a wiele czarnych. I tak może się przypadkiem zdarzyć, że będzie wśród nich 8 białych a 2 czarne, a in­

nym razem może się zdarzyć, że na 10 w yciągniętych kulek 1 będzie biała a 9 czarnych. Jeśli je d n ak wyciągnę 100 kulek, to będzie już większe prawdopo­

dobieństwo, że wśród owych 100 wycią­

gniętych kul będzie około 50 białych i około 50 czarnych. Podobnie ma się rzecz z naszą drobną kuleczką, porusza­

jącą się wśród cząsteczek cieczy. O „tar- ciu“ w zwykłem tego słowa znaczeniu mowy być nie może i dlatego też for­

mułki Stokesa nie można użyć w tym przypadku. Należy raczej oprzeć rach u ­ nek na teoryi cynetycznej t. zw. ruchów Brownowskich (t.j. właśnie ruchów drob­

nych ciał w cieczach i gazach). W ten sposób postąpił E. Weiss („Ladungsbe- stim m ungen an Silberteilchen", Physik.

Zeitschrift, 1911), który poddawał jednę i tę samę cząstkę metalową nie jeden raz ale znaczną liczbę razy działaniu siły ciężkości i znalazł faktycznie, że czasy potrzebne do przebycia jednej i tej sa­

mej drogi przez jednę i tę samę cząstkę były między sobą różne, a wielkość owych różnic była zgodna z teoryą. Na tej drodze dokonane obliczenia elemen"

tarnej ilości elektryczności dały liczby nienazbyt zbaczające od liczb otrzym a­

nych innemi metodami przez innych ba- daczów.

Zatem podstawy teoryi elektronów są dotychczas niewzruszone a użyteczność jej poznajemy po owocności jej zastoso­

wań.

Dr, J. S.

O owych zajściach. Teol'yę ruchów ciał małych rozmiarów w cieczach i gazach wypracowali Smoluchowski i Einstein.

PAW EŁ LANGEYIN.

E W O L U C Y A P O J Ę C IA P R Z E ­ S T R Z E N I I CZASU.

Uwaga fizyków zwróciła się znów w ostatnich latach do zasadniczych po­

jęć przestrzeni i czasu i nowe fakty do­

świadczalne zmuszają ich do zrewidowa­

nia tych pojęć; nic nie może lepiej w y ­ kazać empirycznego pochodzenia tych pojęć nad ich stopniowe przystosowy­

wanie, dotychczas nieukończone, do coraz subtelniejszych danych doświadczenia ludzkiego.

Chciałbym wykazać, że postać n ied o ­ statecznie zazwyczaj badana, w jakiej owe pojęcia zjawiały się dotychczas, była wyznaczona, uwarunkowana, przez szcze­

gólną i tymczasową syntezę świata, przez teoryę mechanistyczną. Nasza przestrzeń i nasz czas były takie, jakich wymagała mechanika analityczna.

Nowej, coraz potężniejszej syntezie, którą wyobraża teorya elektromagnetycz­

na zjawisk fizycznych, odpowiada pewna przestrzeń i pewien czas, zwłaszcza czas, inne, aniżeli w mechanice, i które zostały niedawno poparte przez nasze obecne sposoby badań doświadczalnych. Szcze­

gólniej godnem uwagi j e s t to, że w zra­

stające doskonalenie się naszych metod pomiarów, których dokładność można było dla pewnych z pomiędzy nich po­

sunąć poza jednę miliardową część, zmu­

sza nas do dalszego przystosowywania dziś jeszcze najbardziej zasadniczych ka- tegoryj naszego myślenia do faktów.

J e s t to dla filozofa znakomita sposobność do przeniknięcia wewnętrznej natury tych kategoryj, gdy je jeszcze widzi na drodze ich rozwoju, gdy ma przed oczy­

ma ich życie i ich przemiany.

Niema ani czasu, ani przestrzeni a prio­

ri: każdej chwili, każdemu stopniowi udo­

skonalenia naszych teoryj św iata fizycz­

nego, odpowiada inne pojęcie przestrzeni i czasu. Mechanizm zawierał dawne po­

jęcie, elektromagnetyzm wymaga nowego

(4)

486 W SZECHSW IAT JSJó 28

i nic nie upoważnia nas do twierdzenia, [ że będzie ono ostatecznem.

Trudno zresztą naszem u mózgowi p rzy ­ zwyczaić się do ty ch nowych form my- j ślenia: rozważanie je s t tu szczególnie trudne, można będzie jedynie przyjść mu z pomocą przez utworzenie odpowiednie­

go języka. J e s t to zadanie, nad którem dla ułatw ienia rozwoju rodzaju ludzkiego współpracować dziś winni filozofowie i fizycy.

W szystkie isto ty żyjące m ają tem większą możność wewnętrznego i sam o­

rzutnego rozprzestrzeniania się, im lepiej są przystosowane do środowiska, w k tó ­ rem powstały. Gdy w skutek tego roz­

przestrzeniania się zachodzi spotkanie pomiędzy je d n o stk am i lub gatunkam i, może nastąpić wzajemne przystosowanie się, lub, jeśli zgoda j e s t niernożebna, starcie, przyczem przeżywa zdolniejszy, i ten zazwyczaj przysw aja sobie substan- cyę drugiego i narzuca mu nową postać, k tó rą życie zdawało się uznawać za lep­

szą.

Tak samo rzecz się ma z teoryami fi- zycznemi: niektóre z pomiędzy nich szcze­

gólniej dobrze zbudowane, świetnie zdo­

łały w yjaśnić i ugrupow ać kategoryę faktów doświadczalnych, m ateryę, której narzucają pew ną postać; następnie ro z­

wijają się sam orzutnie według tej for­

my, tego ry tm u im właściwego, biorąc ja k o substancyę staw ianego przez siebie gmachu fakty już znane, lecz rozproszo­

ne, następnie te, k tó re odkryć zamierza­

ją, wreszcie te, z któ ry ch ju ż powstała sy n teza pod postacią różnych teoryj, po­

chłoniętych przez nową teoryę, po uprzed- niem z nią starciu.

Zarówno j a k praca tworzenia istot ży­

wych je s t ułatwiona przez syntezy o rg a­

niczne już istniejące w innych istotach, z których czerpią pokarm, tak i nowa teorya zachowuje i mniej lub więcej spo- żytkowuje ugrupow ania faktów utworzo­

ne przez teorye przez nią przezwycię­

żone.

Jesteśm y w tej chwili świadkami po­

dobnego starcia pomiędzy dwoma szcze­

gólniej ważnemi i pięknemi ujęciami świata; m echaniką analityczną Galileusza

i Newtona z jednej strony i z drugiej - teoryą elektromagnetyczną w tej po­

staci, ja k ą jej nadali Maxwell, Hertz i Lorentz.

Mechanika analityczna została stw o­

rzona dla wyjaśnienia zjawisk ruchu wi­

dzialnego i znakomicie jej się to udaje.

Wszystkie wysiłki nauki osiemnastego wieku i w znacznej mierze wieku dzie­

więtnastego zostały skierowane ku roz­

szerzeniu tej możności wyjaśnienia cało­

ści zjawisk fizycznych przez stosowanie tych samych praw do niewidzialnych r u ­ chów cząsteczek m ateryalnych lub ró­

żnych płynów. W ten sposób rozwinęła się nauka, znana pod nazwą mechanisty- ki, w skutek zlania się mechaniki an ali­

tycznej z hypotezami atomistycznemi.

Powodzenie w pewnych dziedzinach było wielkie, ja k naprzykład w teoryi cyne- tycznej płynów, mniejsze w innych, ja k np. w dziedzinie sprężystości i optyki.

Niet-rzeba zapominać, że czyniono od- powiedzialnem za niepowodzenia teoryi mechanistycznej samo pojęcie atomu,, dziś je d n ak ostatecznie oparte na nie­

zaprzeczonych faktach doświadczalnych, których kojarzenie z teoryą elektroma­

gnetyczną pokazało się od lat piętnastu tak niezwykłe płodnem. Jak się zdaje, rzeczywistym przedmiotem spornym je s t zastosowanie do ruchów niewidzialnych praw mechaniki, ustanowionych pierw ot­

nie dla ruchów widzialnych i które na­

wet dla widzialnych są jedynie pierw- szem przybliżeniem, zresztą znakomitem.

Teorya zjawisk elektromagnetycznych, taka, ja k ą dziś posiadamy, je s t bezw a­

runkowo niezależna od praw przepisa­

nych ruchowi m ateryi przez mechanikę analityczną, pomimo, że mechanika ta zdaje się odgrywać rolę w pewnych za­

sadniczych określeniach: najlepszym do­

wodem tej niezależności są sprzeczności w ytw arzające się obecnie pomiędzy dw ie­

ma syntezami.

E lektrom agnetyzm j e s t równie znako­

micie przystosowany do swej pierwotnej dziedziny, j a k m echanika analityczna przystosowana być mogła do swojej; ze swemi bardzo specyalnemi pojęciami śro­

dowiska stopniowo przenoszącego działa­

(5)

Ale 28 WSZECHSWIAT 487

nia pola elektrycznego i pola m agn e­

tycznego, cechującemi stan tego środo­

wiska, z bardzo szczególną postacią sto ­ sunków, ja k ie wyraża pomiędzy jedno- czesnemi zmianami tych pól w prze­

strzeni i w czasie, elektromagnetyzm s ta ­ nowi dyscyplinę, sposób myślenia zupeł­

nie odrębny, zupełnie różny od mecha­

niki i obdarzony zadziwiającą siłą roz­

rostu, ponieważ przyswoił sobie bez ża­

dnego wysiłku olbrzymią dziedzinę opty­

ki i ciepła promieniującego, wobec któ­

rej teorya mechanistyczna pozostała bez­

silną i ponieważ ciągle w niej wywołuje nowe odkrycia. Elektrom agnetyzm opa­

nował większą część fizyki, opanował chemię i zgrupował olbrzymią ilość tak­

tów dotychczas bezpostaciowych i ni- czem ze sobą niezwiązanych.

Z dwu naszych przeciwnych teoryj pierwsza posiada ty tuły szlachectwa d a­

wnej już przeszłości, powagę wynikającą ze sprawdzenia się jej praw w stosunku zarówno do najodleglejszych gwiazd ja k i do najrzadszych molekuł gazowych, druga, młodsza i bardziej żywotna przy­

stosowuje się daleko lepiej do całej fi­

zyki i posiada w ew nętrzną siłę wzrostu, którą tamta, zdaje się, utraciła.

Maxwell przypuszczał, że uda mu się pogodzić obie teorye i wykazać, że zja­

wiska elektromagnetyczne mogą podle­

gać wyjaśnieniom mechanicznym; j e ­ dnakże jego dowodzenie, przeprowadzone zresztą na poszczególnym przypadku zja­

wisk w prądach zamkniętych, dowodzi jedynie, że obie syntezy mają cechy wspólne, wspólną własność, polegającą na tem, że pewne całki pozostają bez zmiany, lecz pod innemi względami mo­

gą się nie zgadzać.

Te cechy rozbieżne zostały niedawno wykazane przez nowe fak ty doświad­

czalne, przez u jem ny wynik wszystkich doświadczeń, często przytem niezwykle subtelnych, w ykonanych dla udowodnie­

nia jed n ostajn eg o ruchu postępowego układu m ateryalnego przez doświadcze­

nia wewnątrz tego układu, dla ujęcia bezwzględnego ruchu postępowego.

Wiedziano ju ż i mechanika analityczna doskonale zdaje z tego faktu sprawę, że

doświadczenia mechaniczne nad ruchami widzialnemi, wykonywane wewnątrz ukła­

du materyalnego nie dozwalają wykazać jednostajnego ruchu postępowego całości układu, pozwalają natomiast badać ruch obrotowy zapomocą wahadła ł^oucaulta lub gyroskopu. Inaczej mówiąc, z me­

chanicznego punktu widzenia jednostaj­

ny ruch postępowy całości nie ma zna­

czenia bezwzględnego, ja k ie ma ruch obrotowy.

Jednakże wewnątrz układu m ateryal­

nego można próbować innych doświad­

czeń, wprowadzających w grę zjawiska elektromagnetyczne lub optyczne. Te­

orya elektromagnetyczna wprowadza do swych objaśnień środowisko, eter, prze­

syłający działania elektryczne i magne­

tyczne i w którym się rozchodzą z ozna­

czoną prędkością zaburzenia elektrom a­

gnetyczne, w szczególności zaś światło.

Można było mieć nadzieję, że jeżeli układ m ateryalny porusza się ruchem jednostajnym względem tego środowiska, doświadczenia elektromagnetyczne lub optyczne w ewnątrz układu pozwolą uchw y­

cić ten ruch, wykazać go.

Ponieważ Ziemia w swoim ruchu rocz­

nym posiada prędkość ruchu postępowe­

go, która ciągle się zmienia, przyczem zmiana może dochodzić do sześćdziesię­

ciu kilometrów na sekundę dla prędkości względnej odpowiadającej dwu średnico­

wo przeciwnym położeniom kuli ziem­

skiej na orbicie, można było mieć na­

dzieję, że przynajmniej w pewnych chwi­

lach roku badacze związani z Ziemią, za­

równo ja k i ich przyrządy, poruszaliby się w stosunku do eteru z prędkością tego rzędu i mogłoby im się udać w y­

kazać swój ruch.

Można było tego się spodziewać, gdyż zestawiając zasadnicze równania elektro­

magnetyzmu, o których przypuścimy, że są dokładne dla badaczów nieruchomych w eterze, ze zwyczajnemi pojęciami prze­

strzeni i czasu, takiemi, jakich wymaga mechanika analityczna, otrzymujemy, że równania te powinny się zmienić dla ba­

daczów poruszających się w eterze i że różnice dla prędkości tego rzędu, co pręd­

kość Ziemi na jej orbicie, powinny były

(6)

488 W SZECHSW IAT M 28

być wykazane przez pewne niezmiernie subtelne doświadczenia.

Otóż wynik okazał się stale ujem ny i niezależnie od wszelkich objaśnień mo­

żemy wypowiedzieć jak o fakt dośw iad­

czalny treść następującej zasady, tak zwanej zasady względności.

Jeżeli różne grupy badaczów pozostają w jed n ostajn y m ruchu jeden w sto su n ­ k u do innych (np. badacze przywiązani do Ziemi dla różnych jej położeń n a jej drodze), wszystkie zjawiska mechaniczne i fizyczne będą podlegały tym samym prawom dla w szystkich ty c h grup b ad a­

czów. Żaden z nich nie będzie mógł przez doświadczenia w ew nątrz układu materyalnego, z k tó ry m j e s t związany w ykazać jednostajnego ru ch u postępowe­

go całości tego układu.

Z p u n k tu widzenia elek trom agnetycz­

nego można powiedzieć, że zasadnicze rów nania w ich zwykłej postaci sp raw ­ dzają się jednocześnie dla w szystkich ty ch grup badaczów, że w szystko odby­

wa się dla każdego z nich, ja k g d y b y on był nieruchom y względem eteru.

J e s t więc faktem doświadczalnym, że rów nania pomiędzy wielkościami fizycz- nemi, zapomocą k tórych w yrażam y p ra­

wa świata zewnętrznego, muszą mieć ta ­ ką samę postać dla różnych grup b ad a­

czów, dla różnych układów odniesienia w ruchu je d n o stajn y m jednych w zglę­

dem drugich.

W ym ag a to w języ k u m atem atyków , ażeby owe rów nania dopuszczały grupę przemian odpowiadającą przejściu j e d n e ­ go układu odniesienia do drugiego, zn aj­

dującego się względem niego w ruchu.

Równania fizyczne muszą być zachowa­

ne dla wszystkich przemian tej grupy.

W takiej przemianie, gdy się przechodzi od jednego układu odniesienia do d ru g ie­

go, pomiary różnych wielkości, w szcze­

gólności tych, które odpowiadają prze­

strzeni i czasowi, zmieniają się w spo­

sób odpowiadający samej budowie tych pojęć.

Otóż rów nania m echaniki analitycznej dopuszczają istotnie grupę przemian od­

powiadającą zmianie u kładu odniesienia i część tej g ru p y odnosząca się do po­

miarów przestrzeni i czasu zgadza się ze zwykłą postacią tych pojęć.

Pozostanie wielką zasługą H. A. Lo­

rentz a wykazanie, że zasadnicze rów na­

nia elektrom agnetyzm u dopuszczają ró­

wnież grupę przemian, która pozwala im p rzybrać tę samę postać, gdy się prze­

chodzi od jednego układu odniesienia do drugiego; grupa ta różni się znacznie od poprzedniej w tem, co dotyczę przemian przestrzeni i czasu.

Trzeba wybierać: jeżeli chcemy zacho­

wać wartość bezwzględną równań me­

chaniki analitycznej, teoryi mechanisty- cznej, zarówno ja k odpowiadających im przestrzeni i czasu, musimy uznać za błędne równania elektromagnetyzmu, w y­

rzec się wspaniałej syntezy, o której w y ­ żej była mowa, wrócić np. w optyce do teoryi emisyjnej wraz ze wszystkiemi trudnościami, które za sobą pociąga i z powodu których przeszło pięćdziesiąt lat temu teorya ta została odrzucona.

Jeżeli zaś chcemy zachować elektrom a­

gnetyzm, należy przystosować nasz umysł do nowych pojęć, których wymaga dla przestrzeni i dla czasu i uważać mecha­

nikę analityczną za mającą jedynie w ar­

tość przybliżoną, zresztą zupełnie w y ­ starczającą, gdy idzie o ruchy, których prędkość nie przewyższa kilku tysięcy kilometrów na sekundę. E lek tro m a g n e­

tyzm lub praw a mechaniki, dopuszczają­

ce tę same co on grupę przemian, j e d y ­ nie pozwoliłyby posunąć się dalej i za­

ję ły b y przeważające miejsce, ja k ie teorya m echanistyezna wyznaczyła mechanice analitycznej.

Dla lepszego wykazania sprzeczności pomiędzy dwiema syntezami prościej b y ­ łoby złączyć, j a k proponował Minkowski, oba pojęcia przestrzeni i czasu w ogól- niejszem pojęciu wszechświata.

Wszechśw iat stanowi zespół w szyst­

kich zdarzeń: zdarzenie polega na tem, że dzieje się lub istnieje cośkolwiek w pewnem miejscu w pewnej chwili.

Weźmy układ odniesienia, to je s t układ osi związany z pewną grupą badaczów:

jakiekolw iekbądź zjawisko j e s t oznaczo­

ne z pu nk tu widzenia jeg o położenia

w przestrzeni i w czasie przez cztery

(7)

JMś 28

WSZECHSWIAT

489

współrzędne względem układu odniesie­

nia, trzy dla przestrzeni i jed n ę dla czasu.

Jeżeli weźmiemy dwa zdarzenia wzglę­

dem pewnego układu odniesienia, będą się one wogóle jednocześnie różniły w przestrzeni i w czasie, wytworzą się w odrębnych punktach w różnych chwi­

lach. Parze zdarzeń odpowiadać będzie w ten sposób odległość w przestrzeni (odległość od punktów, w których się odbywają te dwa wydarzenia) i przerwa w czasie. Można zatem określić czas j a ­ ko zespół wydarzeń w tym samym punk­

cie po sobie następujących, naprzykład w tej samej ilości materyi, związanej z układem odniesienia i określić prze­

strzeń jako zespół wydarzeń jednoczes­

nych. To określenie przestrzeni rzeczy­

wiście odpowiada temu, że postać ciała w ruchu j e s t wyznaczona przez zespół położeń jednoczesnych różnych ilości m a­

teryi, z których się składa, różnych jej punktów materyalnych, przez zespół w y­

darzeń, który stanowią jednoczesne obec­

ności ty ch różnych punktów m atery al­

nych. Jeżeli zgodzimy się z Minkowskim na nazywanie linią wszechświata części materyi, mogącej być w ruchu w zglę­

dem układu odniesienia, zespół następ u­

ją cy ch po sobie wydarzeń w tej części materyi, postać ciała w danej chwili je s t oznaczona przez zespół położeń je d n o ­ czesnych na ich liniach wszechświata ró­

żnych punktów materyalnych, z których się składa to ciało.

Pojęcie jednoczesności wydarzeń odby­

w ających się w różnych p unktach przed­

stawia się zatem jako zasadnicze w sa­

mem określeniu przestrzeni, gdy idzie o ciała będące w ruchu, co zdarza się zazwyczaj.

W zwyczajnem pojęciu czasu przypi­

suje się tej jednoczesności znaczenie bezwzględne, przypuszcza się, że je s t ono niezależne od układu odniesienia; trzeba bliżej rozpatrzeć treść tej hypotezy, za­

zwyczaj milcząco przyjmowanej.

Dlaczęgo nie przyjm ujem y zwykle, że dwa wydarzenia, jednoczesne dla pewnej grupy badaczów, mogłyby nie byćjedno- czesnemi dla innej grupy, będącej w ru ­

chu względem pierwszej lub też, ęo w y­

chodzi na jedno, dlaczego nie przyjm u­

jemy, żeby zmiana układu odniesienia pozwoliła obalić porządek następstwa w czasie obu wydarzeń?

Pochodzi to oczywiście stąd, że przyj­

mujemy milcząco, że jeżeli dwa w y d a­

rzenia następują po sobie w pewnym po­

rządku dla pewnej grupy badaczów, to, które przypadło pierwej, mogło stanowić przyczynę i zmienić warunki, w jakich powstało drugie, niezależnie od tego, j a ­ ka odległość dzieli je w przestrzeni.

W tych w arunkach niedorzecznością je s t przypuszczać, że dla innych b a d a ­

czów, dla innego układu odniesienia, dru ­ gie wydarzenie, skutek, mogło poprze dzać przyczynę.

Cecha bezwzględności, przyjmowana zazwyczaj dla pojęcia jednoczesności, w y ­ n ika przeto z milcząco przyjętej h y p o te­

zy przyczynowości, mogącej się rozcho­

dzić z nieskończoną prędkością, z hypo­

tezy, że wydarzenie może odrazu na k a ­ żdą odległość wystąpić jako przyczyna.

Otóż ta hypoteza zgadza się z pojęciem mechanistycznem, które jej wprost wy­

maga, gdyż doskonałe ciało stałe m echa­

niki analitycznej, lub też naprzykład nie- rozciągliwy sznurek od dzwonka, umiesz­

czony pomiędzy dwoma punktami, w k tó ­ rych zachodzą dwa wydarzenia, pozwo­

liłyby natychm iast zaznaczyć powstawa­

nie pierwszego wydarzenia do punktu, w którym powstaje drugie, i pozwoliłoby zatem brać w rachubę pierwsze w yda­

rzenie i wprowadzać je jako przyczynę warunków w ytw arzających drugie. Za­

chodzi zatem wzajemne przystosowa­

nie mechaniki analitycznej i zwykłych pojęć przestrzeni i czasu, w których je- dnoczesność dwu wydarzeń odległych w przestrzeni posiada znaczenie bez­

względne.

Nie zdziwi nas przeto stwierdzenie, że w grupie przemiany, zachowującej ró­

wnania mechaniki, zachowany je st prze­

ciąg czasu dwu wydarzeń, je s t on w ten

sam sposób mierzony przez wszystkie

grupy badaczów, niezależnie od ich r u ­

chów względnych.

(8)

490 W SZECHSW IAT M 28

Rzecz ma się inaczej dla odległości w przestrzeni: je s t to fakt bardzo prosty i objęty zwykłemi pojęciami, że odle­

głość w przestrzeni dwu w ydarzeń nie ma wogóle znaczenia bezwzględnego i za­

leży od użytego układu odniesienia.

K onkretny przykład wyjaśni, w ja k i sposób odległość w przestrzeni dw u j e ­ dnakow ych w ydarzeń może być odmien­

na dla różnych grup badaczów, będących w ruchu, je d ni względem drugich. W y ­ obraźmy sobie, że przez dziurę wywier­

coną w podłodze wagonu będącego w r u ­ chu względem ziemi, rzuca się je d e n po drugim dwa przedmioty: dwa w y d arze­

nia, które stanow ią wyjście przedmiotów przez dziurę wagonu, odbyw ają się w je - dnem miejscu dla badaczów związanych z wagonem, przeciwnie zaś w różnych miejscach dla badaczów związanych z zie­

mią. Niema żadnej odległości w prze­

strzeni dla pierw szych badaczów, dla drugich odległość równa się iloczynowi z prędkości w agonu przez przeciąg cza­

su, dzielący spadek tych dwu przedm io­

tów.

Jedynie wtedy, gdy oba w ydarzenia są jednoczesne, odległość ich w przestrzeni ma znaczenie bezwzględne, nie zmienia się z układem odniesienia. W ynika z te ­ go bezpośrednio, że rozmiary jakiegoś przedmiotu, np. długość linii, m ają ró­

wnież znaczenie bezwzględne, są takie same dla badaczów będących w spoczyn­

ku, czy też w ruchu, względem przed­

miotu: zauważyliśmy rzeczywiście, że dla jakichkolw iekbądź badaczów długość pe­

wnej linii je s t odległością pomiędzy dwo- j ma jednoczesnem i położeniami końców linii, to je s t odległością w przestrzeni dw u jednoczesnych wydarzeń, dw u j e ­ dnoczesnych obecności dwu końców linii.

Widzieliśmy dopiero co, że jednoczesność ta k j a k odległość w przestrzeni dw u j e ­ dnoczesnych w ydarzeń ma znaczenie bez­

względne w zwykłych pojęciach czasu i przestrzeni.

Jeżeli weźmiemy dwa jakiekolw iek po sobie następ u jące wydarzenia, rozdzielo­

ne w czasie, możemy zawsze znaleźć układ odniesienia, względem którego te dwa w ydarzenia zbiegają się w prze­

strzeni badaczów, dla których te dwa w ydarzenia odbywają się w tym samym punkcie. W ystarczy istotnie nadać tym badaczom tego rodzaju ruch względem pierwotnego u k ład u odniesienia, ażeby będąc obecnymi przy pierwszem w y d a­

rzeniu, byli obecni przy drugiem, gdyż oba wydarzenia odbywały się dla nich w tym samym punkcie; wystarczy nadać tym badaczom prędkość równą ilorazowi odległości w przestrzeni przez przeciąg czasu dwu wydarzeń względem pierwot­

nego układu odniesienia i to zawsze bę­

dzie możebne, jeżeli przeciąg czasu nie je s t zerem, jeżeli oba w ydarzenia nie są jednoczesne.

Co można w ten sposób przeprowadzić dla przestrzeni—spółczesność dwu w yda­

rzeń w przestrzeni przez odpowiedni w y ­ bór układu odniesienia—tego, ja k widzie­

liśmy, niemożna przeprowadzić dla czasu, ponieważ przeciąg czasu dla dwu wyda­

rzeń ma znaczenie bezwzględne, j e s t mie­

rzony w ten sam sposob we wszystkich układach odniesienia.

J e s t tu pomiędzy przestrzenią a cza­

sem w ich znaczeniu, zazwyczaj używa- nem, pewna niesymetryczność, k tó ra bez nowych pojęć znika: przeciąg czasu, za­

równo ja k i odległość w przestrzeni stają się zmiennemi wraz z układem odniesie­

nia, z ruchem badaczów.

W nowych pojęciach zachodzi i musi zachodzić jeden je d y n y przypadek, w któ­

rym zmiana u kładu odniesienia pozostaje bez skutku, mianowicie wtedy, gdy dwa w ydarzenia zbiegają się jednocześnie w przestrzeni i w czasie, ta podwójna j e ­ dnoczesność musi mieć rzeczywiście zna­

czenie bezwzględne, ponieważ odpowiada spotkaniu się dwu w ydarzeń i że z tego spotkania może w yniknąć zjawisko, no­

we wydarzenie, co ma oczywiście zna­

czenie bezwzględne. W racając do po­

przedniego przykładu, jeżeli oba przed­

mioty wypadające z wagonu przez ten sam otwór, wychodzą z niego jednocze­

śnie, jeżeli ich wyjścia zbiegają się j e ­ dnocześnie w przestrzeni i w czasie, bę­

dzie mogło w yniknąć z tego uderzenie się, rozerwanie się przedmiotów i to zja­

wisko uderzenia ma znaczenie bezwzględ­

(9)

M 28 WSZECHSWIAT 491

ne, tak, że w żadnem pojmowania św ia­

ta, elektromagnetycznemu czy mechanicz- nem, jednoczesność w przestrzeni i w cza­

sie, jeżeli istnieje dla pewnej grupy ba­

daczów, nie będzie mogła być zaprzeczo­

na przez inną grupę, niezależnie od tego, ja k i byłby jej ruch w stosunku do pierw ­ szej. Dla tych, którzy widzą przejeżdża­

ją c y wagon, zarówno ja k dla osób w nim się znajdujących, oba przedmioty rozbi­

ja ją się wzajemnie, gdyż jednocześnie przeszły w ty m samym punkcie.

Poza tym bardzo szczególnym przypad­

kiem rzuca się w oczy fakt, że pojęcie elektromagnetyczne w ymaga głębokiego przerobienia pojęcia wszechświata. Ró­

wnania elektromagnetyczne wypowiadają w swej zwykłej postaci, że zaburzenie elektromagnetyczne, np. fala świetlna, rozchodzi się w próżni z tą samą pręd­

kością we wszystkich kierunkach, ró­

w nającą się mniej więcej 300 000 kilo­

metrów na sekundę.

Świeżo ustalone fakty doświadczalne wykazały, że jeżeli te równania są ścisłe dla pewnej grupy badaczów, muszą być ścisłe i dla wszystkich innych niezależ­

nie od ich ruchów w stosunku do pierw ­ szej grupy, w ynika z tego ów paradok­

salny fakt, że pewne zaburzenie świetlne musi się rozchodzić z tą sam ą prędkością dla różnych grup badaczów będących w ruchu jedni w stosunku do drugich.

Pierwsza jak aś grupa badaczów widzi, ja k fala świetlna rozchodzi się w pe­

wnym kierunku z prędkością trzystu t y ­ sięcy kilometrów na sekundę i widzi ja k inna grupa badaczów biegnie za tą falą z jakąkolw iekbądź prędkością, a jed n ak dla tej drugiej grupy fala świetlna poru­

szać się będzie w stosunku do niej z tą samą prędkością trzystu tysięcy kilome­

trów na sekundę.

Pierw szy E instein wykazał, w jaki sposób ten konieczny wynik z teoryi elektromagnetycznej wystarcza dla w y ­ znaczenia cech (właściwości) przestrzeni i czasu, w ymaganych przez nowe poj­

mowanie świata. Podług tego, co było powiedziane wyżej, można pojąć, że pręd­

kość światła musi mieć zasadnicze zn a­

czenie w nowych wnioskach, je s t to j e ­

dyna zachowująca się prędkość, gdy prze­

chodzimy od jednego układu odniesienia do drugiego i pełniąca w świecie elek­

tromagnetycznym tę czynność, ja k ą nie­

skończona prędkość ma w świecie me­

chanicznym. Okaże się to jasno z n astę­

pujących wyników.

Dla jakichkolwiek dwu wydarzeń zmia­

na układu odniesienia zmienia jednocze­

śnie odległość w przestrzeni i przeciąg czasu, lecz z punktu widzenia znaczenia tych zmian jesteśmy skłonni do zalicze­

nia par wydarzeń do dwu wielkich grup, dla których przestrzeń i czas odgryw ają role równorzędne.

Pierwsza grupa składa się z takich par wydarzeń, że ich odległość w przestrzeni większa je s t od drogi, którą światło prze­

biegło podczas ich odległości w czasie, to znaczy, że jeżeli jednocześnie z w y sy ­ łaniem znaków świetlnych powstają dwa wydarzenia, każde z nich odbędzie się przed przejściem znaku pochodzącego od drugiego wydarzenia. Taki stosunek ma znaczenie bezwzględne, to znaczy, że sprawdza się dla wszystkich układów odniesienia, jeżeli się sprawdza dla j e ­ dnego z nich.

Równania przemiany wymagane przez teoryę elektromagnetyczną, wykazują, że w tym razie porządek, w którym nastę­

pują po sobie w czasie dwa wydarzenia, niema znaczenia bezwzględnego. Jeżeli dla pierwszego układu odniesienia oba wydarzenia następują po sobie w pe­

wnym porządku, porządek ten zostanie obalony dla badaczów poruszających się względem pierwszego układu z prędko­

ścią mniejszą od prędkości światła, to jest z taką, która fizycznie może być urzeczywistniona.

J e s t oczywiście niemożebnem, aby dwa wydarzenia, których porządek następstw a mógł być w ten sposób obalony, łączyły się tak ja k przyczyna i skutek, gdyż j e ­ żeliby podobny stosunek istniał pomię­

dzy naszemi dwoma wydarzeniami, nie­

którzy badacze widzieliby przyczynę n a ­ stępującą po skutku, co je s t niedorzecz- nem.

Otóż, jeżeli przyjmiemy, że odległość

w przestrzeni naszych dwu wydarzeń

(10)

492 WSZECHŚWIAT JNIfi 28

je s t większa od drogi przebytej przez światło podczas ich odległości w czasie, pierwsze mogłoby zjawić się ja k o p rzy ­ czyna dla pow staw ania drugiego, d ru ­ gie mogłoby dowiadywać się o pierwszem tylko wtedy, gd y b y związek przyczyno­

wy mógł się rozchodzić z szybkością większą od prędkości światła. Musimy więc stosownie do tego, co mówiliśmy poprzednio, wyrugować podobną możli­

wość: przyczynowość, niezależnie od swej n atury, nie powinna módz się rozchodzić z prędkością większą, aniżeli prędkość światła; nie powinien istnieć ani posła­

niec, ani sygnał, mogący przebyć więcej niż trzy sta tysięcy kilometrów na se­

kundę.

Musimy więc przyjąć, że pewne wyda­

rzenie nie może działać natychm iastow o ja k o przyczyna na odległość, że jeg o od­

bicie może się n aty ch m iast dać odczuć tylko na miejscu, w tym punkcie,, w k tó ­ rym zachodzi, a następnie na w zrastają­

cych odległościach i to w zrastających najwyżej z prędkością światła. Odgrywa ona zatem już z tego pu n k tu widzenia w nowych pojęciach—rolę, ja k ą w d aw ­ n ych pojęciach odgryw a prędkość nie­

skończona, wyobrażająca prędkość g r a ­ niczną, z jaką przyczynowość może się rozchodzić.

W idać z tego, że obecne przeciwień­

stwo pomiędzy teoryą m echanistyczną a elektrom agnetyczną w yraża jedynie pod nową postacią sprzeczność pomiędzy dwoma pojęciami, które nastąpiły jedne po drugich w rozwoju teoryj elektrycz­

nych, a mianowicie pojęcie n aty ch m ia­

stowego działania na odległość, zgodne z teoryą m echanistyczną i wprowadzone przez F arad ay a pojęcie przenoszenia dzia­

łania za pośrednictwem pewnego środo­

wiska, przez działanie stopniowe. Ta d a­

wna sprzeczność odbija się dzisiaj n aw et na najbardziej zasadniczych pojęciach.

Tłum. H. ,G.

(Dok. nast.).

P R Z Y C Z Y N K I D O Ś W I A D C Z A L N E D O K W E S T Y I T W O R Z E N I A S IĘ

R A S JEiMIOŁY.

Podobnie, ja k znamy pewne rasy czyli

„formae speciales“ wielu grzybów paso- rzytniczych, tak również odróżniamy pe­

wne wyspecyalizowane formy ogólnie znanego pasorzyta, jemioły. Wspólnym rysem, charakteryzującym te rośliny, je s t to, że jakkolw iek dla oka formy te niczem się pomiędzy sobą nie różnią, są jed nak przystosowane pod względem mo­

żności odżywiania się do pewnego g a ­ tun k u roślinnego lub do pewnej ściśle spokrewnionej grupy roślinnej i nie są zdolne do napastow ania innego gospoda­

rza, na którym pasorzytują przedstawi­

ciele tego samego, co one, gatunku, lecz odmiennej od nich rasy. Kwestyą tą zaj­

mowali się Heinricher, von Tubeuf i inni i opisywali ju ż jemiołę, pasorzytującą na drzewach iglastych, i jemiołę, pasorzy­

tującą na drzewach liściastych, jako dwie oddzielne rasy. Ostatnio nowe na tem polu badanie Heinrichera zajęło się kw estyą ras i tworzenia się ras jemioły, i kw estyę tę ujęło wszechstronniej i ści­

ślej, niż dotychczas. Zanim przystąpimy do opisu szeregu doświadczeń, poczynio­

nych przez Heinrichera, musimy jeszcze zaznaczyć, że 1) w każdem doświadcze­

niu używana była pewna określona licz­

ba jag ó d jemioły do zasiewania na drze­

wach, których zdolność zarażania się j e ­ miołą miała być poddana badaniu, i że 2) za każdym razem jednakow a liczba jag ó d przenoszona była i na pierw otne­

go gospodarza jemioły w tym celu, by zdobyć możność porównawczej obserwa- cyi kiełkowania nasion na zwykłym i na nowym g atun k u drzewa.

Wiadomości nasze, dotyczące jemioły, pasorzytującej na sosnach, są n ajdaw ­ niejsze i najdokładniejsze. Jemioła ta daje się łatwo przenieść z Pinus silve- stris na Pinus austriaca, a naw et zauw a­

żono, że po takiem przeniesieniu paso-

rzyt ten kiełkował i w yrastał jeszcze

lepiej, niż na swym pierwotnym gospo­

(11)

Ns 28 WSZECHSW IAT 493

darzu. Odporną natomiast wobec jemioły sosnowej okazała się jodła (Abies alba) i świerk (Picea excelsa); nasiona tej j e ­ mioły kiełkowały wprawdzie, ale rośliny rozwijały się następnie w sposób nędzny i wcześniej łub później ginęły. Na za­

znaczenie zasługuje jeszcze fakt, że ta k ­ że niewszystkie indywidua wspomnia­

nych wyżej sosen wykazywały jednako­

wą podatność w stosunku do jemioły, lecz że przeciwnie, na jednych osobni­

kach kiełkowała większa liczba nasion jemioły, na innych zaś mniejsza. J e ­ mioły, pasorzytujące na sosnach, nie prze­

noszą się na drzewa liściaste.

I jemioła jodłowa je st wyspecyalizo- wana w podobnym stopniu, j a k jemioła sosnowa, mianowicie przenosi się dosko­

nale z Abies alba na Abies Nordmannia- na, lecz pomimo, że kiełkuje na sośnie i świerku, nie może się jed n ak na nich rozwijać. Próby przeniesienia jemioły jo ­ dłowej na jabłoń (Pirus Malus), lipę (Ti- lia parvifolia) i topolę nadwiślańską czyli czarną (Populus nigra) wydały również rezu ltat ujemny.

Te same mniej więcej wyniki dają do­

świadczenia, przedsiębrane z jemiołą lipo­

wą. I ona wprawdzie kiełkuje niejedno­

krotnie na innych drzewach, ja k np, na Aesculus Hippocastanum (kasztan), Co- rylus Avellana (orzech laskowy), Popu­

lus nigra (topola czarna), Acer platanoi- des (jawor), Pirus communis (grusza), lecz dalszy rozwój rośliny ulega uwste- cznieniu.

Niezwykle ciekawe i osobliwe jest za­

chowanie się jemioły, pasorzytującej na jabłoni i gruszy. Grusza posiada, jak się wydaje, w pewnym stopniu odporność przeciwko jemiole, nasiona bowiem j e ­ mioły, które dojrzały bądź to na jabłoni, j

bądź też na gruszy, kiełkują stale po­

myślniej na jabłoni, aniżeli na gruszy;

z pośród nasion zaś, które dojrzały na gruszy, kiełkuje niniejszy procent, niż z pośród tych, które dojrzały na jabłoni.

Odpowiednio też do tego u roślin, pocho­

dzących z nasion jemioły, pasorzytującej na gruszy, i przeniesionych w dalszym ciągu na gruszę, odbywa si§ i dalszy pro­

ces w egetacyi daleko mniej intensywnie,

niż u tych, które zostały przeniesione na jabłoń.

Po tym krótkim przeglądzie ras j e ­ mioły, wykazujących w pewnym k ie ru n ­ ku wyraźne przystosowanie, wydawać s!ę może, że rasy te są dowodem, św iad­

czącym na korzyść dziedziczenia cech nabytych. Zachodzi wszakże jeszcze kwe- stya, czy mamy tu istotnie do czynienia z właściwą dziedzicznością. W celu wy­

świetlenia tej kwestyi Heinricher podaje myśl wykonania próby skrzyżowania j e ­ mioły, pasorzytującej na drzewach igla­

stych, z jemiołą, pasorzytującą na drze­

wach liściastych, i następnie poddania otrzymanych stąd nasion dalszej hodo­

wli. Wyniki próby takiej byłyby nie­

zwykle interesujące; w razie, gdyby się skrzyżowanie to udało — a tego należy się spodziewać — mielibyśmy przed sobą dwie lub trzy możliwości. Popierwsze, mogłaby stąd wyniknąć forma pod wzglę­

dem fizyologicznym pośrednia, która by­

łaby w jednakow ym stopniu przystoso­

wana do pasorzytowania na obudwu go-*

spodarzach. Podrugie, mogłaby jed n a z krzyżowanych roślin zapanować nad drugą, tak, że następne pokolenie tych roślin dawałoby pierwszeństwo drzewom liściastym lub iglastym bez względu na to, czy zapylenie odbyło się w porządku:

jemioła drzew liściastych X jemiołę drzew iglastych, czy też odwrotnie. I po­

trzecie wreszcie, bastardy, pochodzące z tego skrzyżowania, mogłyby w ykazy­

wać przystosowanie do tego gospodarza, na którym pasorzytowała roślina słupko­

wa; w tym to właśnie przypadku nie mielibyśmy do czynienia z właściwą dziedzicznością, lecz z wpływem ustrojo­

wym, wywieranym przez roślinę słupko­

wą na nasiona. j. b.

(Naturwiss. Woch.).

Z W A L C Z A N I E P R Z E S Ą D U R Ó Ż D Ż K I M A G IC Z N E J .

Niektóre przesądy sięgają bardzo da­

lekiej przeszłości, a do takich zaliczyć

(12)

494 W SZECHSW IAT Aft 28

należy między innemi w iarę w różdżkę magiczną czyli wróżbiarską.

Już w Eneidzie j e s t wzmianka o g a ­ łązce jemioły, która otwiera bram y ha- desu, a bogowie starożytności i magowie zawsze dzierżą w rękach laski magiczne.

L ask a z wężem Hermesa otw iera także bram y hadesu, a Mojżesz uderzeniem l a ­ ski o skałę wydobył z niej źródło wody j a k kryształ czystej.

W wiekach średnich różdżka czarno­

k sięska służyła do w ykrycia źródeł pod­

ziemnych, złota i innych skarbów w zie­

mi ukrytych, a w różbiarstwem talciem zajmowali się zawodowo wędrowni różdż- karze (radomanci). Różdżkę stanowiła g ałązka leszczyny ucięta w nocy św ię­

tojańskiej wśród zaklęć (zamawiań) i ró­

żnych manipulacyj obrzędowych. Gałąz­

ka była na jednym końcu rozwidlona;

wróżbita trzym ał te widełki oburącz, sil­

nie przyciskając do piersi, przyczem ko­

niec gałązki w ystaw ał w górę i wskazy­

wać miał miejsca źródeł, lub skarbów ukrytych.

Później zastąpiono tę gałązkę ta k zw\

dwupolarnym cylindrem metalowym, al­

bo pendulem syderycznym , który s tan o ­ wił kaw ałek w ęgla lub sy d e ry tu zaw ie­

szony na sznureczku.

Zabobon był tak zakorzeniony, że zaj­

mowali się nim n aw et uczeni fizycy i s ta ­ rali się wyjaśnić naukowo działanie różdżki magicznej.

Używanie różdżki magicznej przetrwało w Niemczech aż do naszych czasów, w Polsce rzecz ta była całkiem niezna­

na x). Geologowie niemieccy ju ż nieraz występowali przeciw tak dziecinnemu za­

bobonowi, nie zdołali go je d n a k w yko­

rzenić skutecznie. To skłoniło zgrom a­

dzenie geologów niemieckich, odbyte w Eisenach w ro k u bieżącym, do zajęcia

!) Około 30 lat tomu w W arszawie ukazał się przejezdny skądsi poszukiwacz źródfeł, który tytułował się hr. Wrschowetzem, i swoją różdż­

ką zainteresował nawet poważne koła tutejsze.

W pismach z owej epoki znaleźć można liczne wzmianki o próbach przez tego jegom ości doko­

nywanych, utrzymane w tonie zupełnie poważ­

nym. (Przypis redakcyi).

się ponownie zatwardziałym przesądem.

Przeprowadzono dyskusyę naukową, a ge­

ologowie dr. Wolff z Berlina, prof. dr.

Beyschlag z Berlina i prof. dr. Credner z Lipska wykazywali, jak dziecinna je st w iara w różdżkę magiczną, gdyż tylko w drodze metodycznych poszukiwań ge­

ologicznych można w ykryć źródła pod­

ziemne, i że we wszystkich przypadkach, w których różdżka całkiem zawiodła, ge­

ologowie po przeprowadzeniu badań n a u ­ kowych wykrywali obfite źródła. U chw a­

lono też wydać pouczającą broszurę 0 niedorzeczności używania różdżki m a ­ gicznej, i ogłoszono w dziennikach n a­

stępującą rezolucyę:

„Niemieckie zakłady geologiczne k r a ­ jowe miały od wielu lat na oku działal­

ność wędrownych wróżbiarzy z różdżką magiczną i badali j ą starannie; badano również rzekome szczególne uzdolnienie tych wróżbiarzy pod względem teoretycz- : nym i praktycznym. Dochodzenia wy-

j

kazały, że użycie różdżki magicznej nie ma żadnej w artości ani w Niemczech ani też w koloniach niemieckich. K ra­

jowe zakłady geologiczne ostrzegają prze­

to publiczność przed zasięganiem rady 1 pomocy u wędrownych różdżkarzy, za*

lecają zaś najusilniej, aby publiczność w sprawie w ykryw ania wody i innych skarbów podziemnych zawsze udawała się o radę i pomoc tylko do geologów i hydrologów naukowo i praktycznie w y­

kształconych".

D r. F . W .

Z T O W . P R Z Y J A C I Ó Ł N A U K W P O Z N A N I U .

Zebranie w ydziału przyrodniczego odbyło si§ dnia 21 maja w sali w ydziału lekar­

skiego.

P o zagajeniu zebrania przez w iceprezesa w ydziału p. S. S u ch ock iego i zatw ierdzeniu sprawozdania z oatatniego zebrania ksiądz m ansyonarz M. Pulkow ski w ygłosił odczyt:

„Kanta i L aplacea teorya o pow staniu św ia­

ta". P releg en t zaznacza nasamprzód, że

duch ludzki po w szy stk ie czasy interesow ał

I się szczególn ie rozwiązaniem problem u po­

(13)

.Ne 28 W SZECHSW IAT 495

w stania św iata. Z podań o zapatryw aniach na k w esty ę tę zasługuje atoli dopiero na u w agę teorya, jaką znajdujem y w dziele św.

G rzegorza z N y ssy p. t. „H exaem eron“, która najbardziej zbliżona je st do pojęć i za­

patryw ań n ow oczesn ych . S treściw szy na­

stęp n ie szczegółow o i w yczerpująco teoryę kosm ogoniczną K anta i Lnplacea, której za­

łożeniem pierwszem i naj ważniejszem jest fakt, że ziem ia je st częścią sy stem u słon ecz­

nego, podnosi w końcu, że i filozofia chrze- ściańska obecna przyjaźnie dla teoryi tej jest usposobiona. D ow odem teg o je st dzieło p. t. „Der m echanische Monismus" 0 . Gut- berleta, pow ażnego filozofa, profesora semi- naryum d u ch ow n ego w F uldzie.

W ygłoszon y o d czy t przyjęto z żyw em za­

interesow aniem , czego dowodem była długa i zajm ująca d y sk u sya, jaka się nad rzeczą tą rozw inęła.

N astęp n ie p. K. Maliski przedstaw ił nade­

słany przez p. dr. O żegow skiego z Ostrowa na ręce p. dr. P r. C hłapow skiego okaz krze­

m ienia, w którego w nętrzu znajduje się m u­

szelka, oraz . kilka okazów w ęgla brunatnego z Jerk i. Przy tej sposobności p. M. dał krótki pogląd na tw orzenie się krzemieni i w ęgla brunatnego.

W k ońcu załatw iono bieżące sprawy ad­

m inistracyjne. N a członka w ydziału w yb ra­

no pana K azim ierza Św idzińskiego.

SPRAW OZDANIE.

Maurycy Komorowicz: Vulkanolo.gische Studien auf einigen Inseln des Atlanti- schen Oceans. S tu ttg art, 1912.

J e st to w ła ściw ie dysertacya in au gu ra­

cyjna m łodego geologa polskiego na u n iw er­

s y te c ie berlińskim , k tóry ju ż w ydał jednę pracę o w ulkanizm ie, a swoje podróże w c e ­ lach pogłębienia ty ch ż e badań podjęte opi­

sał w paru książeczkach zaopatrzonych w do­

skonałe ilu stra cy e i chrom otypie. Podróże te odbyw ał ze sw oją żoną, C ecylią Popie- lówną, która w idoki, zw łaszcza z Islandyi m alow ała olejnem i farbami. To też nie- brak w niniejszej foliowej książce o XIII i 190 stronach druku doskonałych chromo- typij w edle ty c h obrazów. J e st też kilka­

dziesiąt fototyp ij oryginalnych prócz repro- dukcyj ob cych . J e s t i karta sam odzielnie zrobiona zw ied zon ych przez naszego podróż­

nika ok olic Islandyi z odkrytem i przez niego góram i i jezioram i oraz karta Madery.

I-a czę ść dzieła zajmuje się grupą k rate­

rów zw . Randhołar czyli gór czerw onych

na półw yspie R eykanes w Islandyi, którą to grupę sam odzielnie zbadał i opisał. Po opisie ich postaci i osobliw ości, i porów na­

niu do kraterów w Islandyi samej, oraz i w innych krajach, je st i rozdział pośw ię­

cony pow staniu ty ch że rundholarów. W d ru ­ giej części od str. 81 jest opisany w ulkan odm ienny zw. S try tu r, także w Islandyi do 800 m sięgający. B y ł on opisany ju ż przez Stubela, i przypom ina w ulkany ław ow e w Hawai i w S yryi. T u m łody badacz roz­

szerza się nad podobnem i utw oram i w Islan- dyi, Hawai, i na w yspach oceanu A tla n ty c ­ kiego, które sam zw iedził (w ysp y K anaryj­

skie, Madera i t. d.).

W końcu zastanaw ia się nad pow staw a­

niem ty ch że wulkanów law ow ych. Jest on przeciw nikiem teo ry i K nebela, przynajmniej co do S tryturu; nie skłania się do teoryi B isikera, a zbliża się do tej, jaką dał Tho- roddsen, że krater ten był pierw otnie jezio ­ rem z lawy; dopiero n astępnie u legł zm ia­

nom w sk u tek oderwania się części ścian.

Na sam ym k ońcu są skreślone jako w yniki stu d yów w łasnych nad wulkanam i n iek tó­

rych w ysp na A tla n ty k u w łasne zap atry­

wania p. Komorowioza co do parazytarnych kraterów i co do w ulkanów law ow ych.

U znaje on za konieczne przyjąć, co do ostatnich, że m asy po w yb u ch u cofnęły się do wnętrza. T akże co do pow stania kalder na Maderze i co do ukształtow ania się obec­

nego gór na T eneryffie podaje w łasne po- g M y .

R zecz cała je st pisana w łaściw ie ty lk o dla geologów z fachu. Poniew aż jednak p. K o­

m orowicz podał ju ż przedtem opis sw y ch podróży i badań na Islandyi i t. d., oraz rzecz popularną o w ulkanizm ie, odsyłam czyteln ik ów ciek aw ych a niefachow ych do tych publikacyj popularnych. Po polsku jed yn ie w P rzeglądzie Polskim podał do dru­

ku opis swój podróży do Islandyi. P o n ie­

waż włada dobrze językiem polskim a ce­

luje w opisie natury, w artoby, żeby i po pol­

sku w ydał sw oje opisy. Zapał, jaki go o ży ­ wia do wybranego przedm iotu badań, t. j.

do w ulkanizm u, niejednę da zapew ne tem u m łodem u geologow i sposobność n ow ych spo­

strzeżeń, odkryć i zbudowania n ow ych na tym m ateryale teoryj. Ż yczym y mu w tej Drący powodzenia.

F r. Ch.

KRO NIKA NAUKOWA.

Zmiany w widmie Nowej Perseusza.

W iadomo, jakie zainteresow anie wzbudziło

Cytaty

Powiązane dokumenty

Szybkość przepływu (objętość na jednostkę czasu) proporcjonalna do liczby rurek, przecinających jednostkę powierzchni przekroju prostopadłego do przepływu... Z pozoru jest

Można przyjąć także, jak sądzę, że perspektywa queer nie jest ślepa na różne przesłanki wykluczenia i kondycje społeczne kształtujące seksualność i płeć, co więcej,

− gdy biała, lekka kulka dotrze do samego dna, wtedy zaczyna wypływać ciężka kulka (ze sztucznego tworzywa) i szybko przesuwa się do góry, aż do korka,

Cień Księżyca pada wówczas na powierzchnię Ziemi, a znajdujący się w tej strefie ludzie mogą obserwować zjawisko zaćmienia Słońca..2. Zaćmienie Słońca powstaje na

Stwierdzono dużą skuteczność i szybkość działania opracowanych algorytmów numerycznych wyznaczania ruchu cieczy lepkiej w obszarach o geometrycznie skomplikowanych

WYKONANA Z ŻELIWA, POWIERZCHNIA OCYNKOWANA, GWINT WEWNĘTRZNY 1 1/4 CALA, ZASTOSOWANIE W POŁĄCZENIACH RUROWYCH GWINTOWANYCH, W SIECIACH INSTALACJI WODOCIĄGOWYCH, GAZOWYCH,

Jak widać, wzrost rentowności w pierwszych dwóch latach sprawił, że w tym okresie zysk z tytułu zmiany ceny czystej obu obligacji jest zdecydowanie mniejszy, wręcz nawet

W literaturze zagranicznej słusznie podnosi si ę, że w praktyce strategia cultural defence mo że być wykorzystywana w dobrej wierze, ale może być także nadużywana (Dundes