• CHŁOPIEC STUDUKATOWY
0 czyli Zaklęta w kaczkę księżniczka na Ordynackiem.
® ® ® @ © @ ® @ @ @ @ @ © @ ® ®
SZTUKI TEATRALNE.
Adam I Ewa. Krotochwila ze śpiewami ... 59
Barbara Fafuła i Józio Grojseszyk ... 50
Bartosz z pod Krakowa, dożywocie w letargu.. 50
Batożek. Komedya w 2 aktach ... go Berek zapieczętowany, monogram w 1 akcie__ 50 Bóg się rodzi! Polskie Jasełka ... go Błażek opętany, krotochwila w 1 akcie ... go "Cacusia” — operetka w 1 akcie, cena... go Chata za wsią. Dramat ludowy w 5 aktach__ 50 Cerka aldermana. Komiczna operetka w 3 akt... 50
Cud, czyli Krakowiacy i Górale, w 3 aktach. . . . 50
Cudowne Leki, obrazek wiejski w 1 akcie... 50
Cyganki. Komedyjka w 1 akcie ... 59
Cyrulik ze Zwierzyńca. Obrazek ludow y... 59
Oeszcz I Pogoda. Komedya w 1 akcie ... 50
Oobra noc Sąsiedzie. Krotochwila w 1 a k c ie .... 50
Owaj hultaje, albo on musi się żenió... 50
Owaj roztargnieni. Komedya w 1 akcie... 50
Owie Sieroty. Dramat w 5 aktach ... 1.00 Dwóch Feliksów I dwie Felunie. Cena ... 59
Dziecko Miłości, dramat... . 59
Oziesiąty Pawilon, obraz dram. w 1 akcie... 50
Flisacy. Obrazek ludowy w 1 akcie ... 50
Gałązka Jaśminu. Komedya w 1 akcie ... 59
Gałganduch czyli Trójka Hultajska w 3 akt... 50
Górą Pieśń, obrazek ludowy w 4 aktach... 76
Grochowy Wieniec, czyli Mazury w Kraków... 50
Genowefa, księżna brabancka ... 59
Gwiazda Syberyl Dramat w 3 aktach... 50
Heród Baba. Krotochwila w 2 aktach ... 59
Jaki pan taki kram, czyli Polski Uncle Sam... 59
Jan Kiliński, szewc warszawski w 5 a k ta c h .... 50
Kto się spodziewał? Komedja w 1 akcie... 50
Kolega z oślej ławki. Komedya w 1 akcie... 69 (Dalszy ciąg na przedostatniej okładce.)
7 / S C U z.
A
Copyright by W . H . Sajewski 1915
Chicago, 111.
ChłopiecStudukatowy
czyli Zaklęta w kaczkę księżniczka na Ordynackiem.
F rasz k a ze śpiewam i.
And. Słowaczyński.
W. H. SAJEWSKI 1017 Milwaukee Ave.
Chicago, 111.
O S O B Y : Michałek, szewczyk.
Rzemieniowicz, jego m ajster.
Krysia, córka Rzem ieniow icza.
Odionowski,,, duch nienaw iści, P a n pustych zam ków , (zyzow aty.)
Albinos Dundos, iduch złego, (rudy.) Tyfonowicz,
Tofański,
w p ostaci elegantów ,
Harpion, w postaci m arkiera i żebraka, złe duchy.
Mignęła, córka ducha nienaw iści, zaklęta w kaczkę.
Joasia, szynkareczka, (M łodość.)
Krzysztof, dziad z obw arzankam i, (S tarość.) (S cena w W arszaw ie i C zersku.)
u j s i l o t -
S C E N A I.
(T e a tr w yobraża ubogą stancyę.) Michałek (sam siedlząc na trójnóżku.)
‘ T ak, pilnuj' dom u ani się; rusz, albo wiesz co cię czeka! — Ja pójdę do m ojego b ra ta na obiad, pow rócę za trzy godzin y ; a nie śpij, albo jak powiedziałem , ro z u m ie sz !” — rzekł, m achając rę k ą : ten pan m ajster. Co ruszy, to g łupstw o p o w ie ; całą noc nie spałem robiąc buty, a on chce, żebym jeszcze i teraz czuw ał jak to niew ygodnie być biedhym , bodaj to żyć po p a ń s k u !
Śpiew Nr. i.
W e dnie sam e śm iechy, żarty, O dw iedzają w zajem siebie:
W ieczór ponczyk, winko karty.
A to życie ja k b y w niebie.
— 4 — A ja siedzę jak przykuty,
Jeszcze m ajster krzyczy w ściekle:
Sam e dratw y, smoła, buty, A to życie, jakby w piekle.
(zaczyna drzem ać.) G dybym ja mógł kiedy zostać panem , naprzykład przynajm niej jakim hrabią, jeżeli to praw da, że jest jakaś księżni
czka zaklęła na O rdynackiem , co daje dużo p ien ięd z y .. . w arto b y spróbow ać.
S C E N A II.
(T e a tr w yobraża czarow ne jezioro w piecza
rach na O rdynackiem .) Michałek.
P roszę, jak to tu pięknie, jaka duża k a
czka.
Mignęła.
Czego żądasz, śm iertelniku?
Michałek.
P ie n ię d z y !
Mignęła.
Czy podejm ujesz się dopełnić w arunków , jakie położono wszystkimi konkurującym do nieprzebranych bog actw ?
Michałek.
Z duszy, serca, tylko chciej mi pow ie
dzieć, m oja k a c z k o .. . Mignęła.
Ja jestem księżniczka, a nie kaczka.
Michałek.
P r z e p r a s z a m .. . powiedz mi, jaśnie ośw ie
cona kaczkow ata księżniczko, jakie są te w a
runki.
Mignęła.
T en, kto pragnie m nie w ydobyć z niewoli i poślubić sobie, pow inien w ydać sto razy na dzień dukata, któ ry mu wręczę.
Michałek.
A jak to być m oże?
Mignęła.
D ukat ten za spraw ą czarodziejstw a zn aj
dować się będzie ciągle w kieszeni jego, jeśli na sam e zabaw y i irozpusty w ydaw ać go bę
dzie.
Michałek. i
Sto r a z y . . . to sto dukatów na d z ie ń .. . Mignęła.
la k j e s t . . . po w iernem dokonaniu tych w arunków o trzy m a m oją rękę, serce, wdzięki,
— 5 —
p ostać i to w szystko, (X> do m nie należy, oraz zostanie panem najm ożniejszym .
Michałek.
Sto dukatów przechulać, to nie żarty, ale ja potrafię będę g rał w kupki, będę zapijał li
kier kw aterkam i, po w szystkich ulicach będę dorożką jeździł, i tym podobne rzeczy robić będę. Ale czy to taka hulanka długo trw ać pow inna?
Mignęła.
T y lk o przez jeden dzień, poniew aż dziś kończę rok pięćdziesiąty; ojciec mój, m ieszka
jący w Czersku, tak i w ydał w yrok. Skoro ur kończysz lat pięćdziesiąt, zostaniesz starą panną, czyli, jeżykiem czarodziejskim w y ra
ziwszy, zostaniesz czarow nicą.
Michałek.
O j! oj! oj! czy to po ojcow sku? ale dla
czegóż to' on tak jest zagniew any?
Mignęła.
Posłuchaj. O śm nasty raz prom ienie sło ń ca w iosennego uderzyły w obiegu roku m oje źrenice,gdy w yszłam przejść się n a Solec.Idąc ponad brzegam i W isły, niew idzialna, d ostrze
głam jak niezliczone tłu m y słabych śm iertel
ników w jednym z żyw iołów szukały ochłody, potrzebnej do orzeźw ienia m ateryi ich istn ie
nia. T u ż przy drodze pow ietrznej, w zniesio
nej n a sztucznie ułożonych wodopływach-, gdzie w oda całow ała o krąg żółtaw ej ziemi, d!o którego z pow odu m ocnych działań słoń
ca dostąpić nie m ogła, w lekkich skokach u- nosił swą postać m łodzian cudnej urody. Zo
baczyć i pokochać było dziełem jednej chwili.
T k n ię ta jego nadzw yczajną żyw ością i urodą, pobiegłam do mojej ciotki, kabalarki m ieszka
jącej na D y n a so w sk ie m ; za jej poradą i za
klęciem przem ieniłam się w Żydóweczkę i w tej postaci ukazałam się jem u, w składzie so
ku, utw orzonego z pracy pszczółek pracow i
tych, gdzie on zaw itał po orzeźw ieniu. P o kilku butelkach m oje w dzięki zaczęły n a nim czynić w rażenie, a w dw ie godziny ośw iad
czył, że mnie kocha szalenie! Jakże naów czas byłam szc zęśliw ą!
Śpiew Nr. 2.
N a mej tw arzy był rum ieniec, Jego była też ładniuchna, O n m łodziuchny był m łodzieniec,
I ja byłam też m łodziuchna.
Jego młodość, m oja m łodość M iłość w sercach p o d n ieciła:
Czy to nieidość? O ! dość, o! dość.
O ! młodości, jakżeś m iła .. . (Michałek poziewa.) M ówił, że m nie mocno kocha,
Jam też m ocno go kochała;
O n był stały, ja nie płocha;
O n m nie chciał, jam jego chciała.
Jego m łodość, m oja młodość M iłość w sercach podnieciła;
Czy to nie dość?
Michałek (poziew ając.)
O d oić! o dość! (do siebie.) T o dopiero m nie znudziła.
Mignęła.
Byłam szc zęśliw a! on był szczęśliw y, by
liśmy szczęśliw i!
Michałek (do siebie.)
A, nieszczęście!—jak też te stare panny lubią gadać o swej starej pierw szej miłości.
Mignęła.
Mój ojciec przyjechał odw iedzić mnie u mojej ciotki, i chciał minie oddać do M adam ,
— 9 —
żebym się po niem iecku nauczyła, gdyż mój ojcec zaw sze był zabitym 'rom antykiem , a to przez w dzięczność dla tych, k tó rzy jego rezy- dencyą w szczytnych skreślili obrazach i tyle sta ra ją się ród cz artó w przypom inać ludziom . D w orzanie ojca dociekli m ojej m iłości i o niej jem u donieśli. Surow y, rozgniew any ojciec, za nam ow ą A lbinosa D undosa, sw ojego p rz y ja ciela, któ ry p ra g n ą ł otrzym ać m oją rękę i m oje wdzięki, oddał m nie djabłu, k tó ry dozo
row ał nad em n ą; byłam skazaną na wieczne panieństw o. W y staw sobie okropność m ojego stanu, sześć lat napojem m oim były łzy, a po
karm em paznogcie.
Michałek.
P aznogcie jeść! kto to słyszał!
Mignęła.
T aki był w yrok ojca, a to ¡dlatego, abym nie w ydrapała oczów m em u strażnikow i. Lecz słuchaj dalej.
Michałek.
Co? czy jeszcze?
Mignęła.
O ! dużo jeszcze! z mojej młodości mo- żnaby ze czterdzieści ballad napisać.
IO
Michałek.
Żebym tylko z nudów nie zasnął.
Mignęła.
K ochanek mój, rów nież jak ja, prześlado
w any przez ojca mego, za sp raw ą duchów zakończył w pół roku nikczem nie piękny ży
w ot. Sądow nie ukaranym został za p rz ek ra
danie w ódki i tym podobnych rzeczy. P o g rą żona w rozpaczy, bolejąca, cierpiąca, płacząca, szlochająca, w zdychająca.
Michałek (poziew ając.) N u d z ą c a !
Mignęła.
Jęcząca, c ie rp ią c a ! Michałek.
Ju ż było cierpiąca !
Mignęła (przew lekle.)
M iałam tak pędzić opłakane lata, gdy pro
m ień w yzw olenia b ły sn ął; tym promieniem, był pew ien śm iertelnik, k tó ry sw oją w ym ow ą zdołał w zdum ienie w prow adzić A rgusa i gdy już m iał m nie w yrw ać z niedoli, ojciec mój niespodzianie nadjechaw szy, zam ienił m nie w kaczkę, a stra ż n ik a w nietoperza i taki ogło
sił w y ro k : “W ydanym będzie z czartow skiej
i i
kasy jeden inkluz, k tó ry ma otrzym ać śm ier
telnik, pragnący córkę m oją w ydobyć z nie
woli. T en inkluz m a wydawać* sto razy na dzień do czasu, w którymi ona dojdzie lat pięć
dziesięciu, tj. jak skończy wiek panieński.
(Michałek zasypia.) D zień jest ostatni, dzień tego term inu. P rzy tem za najgłów niejszy w a
runek położył, aby w spom nany inkluz nigdy ubogiem u nie był dany. W przeciw nym razie, łaskę na zaw sze m am utracić i na łopacie na łysą górę polecieć, abym zajęła w akujące m iejsce w gronie najsław niejszych czarow nic dziew iętnastego wieku. O t y ! co w tej dobie pragniesz mnie o c a lić .. . (widząc iż się kiwa) P rzebudź s i ę . . . (trąca go). Wiidżę, iż nie m asz do mnie dobrej chęci.
Michałek.
Żebym cię w idział upieczoną na talerzu, tobym może m iał dobrą ch ę ć . . .
Mignęła.
R ysy tw oje przypom inają mi obraz m o
jej pierw szej miłości.
Michałek.
P rzejdźm y do ostatniej. Chciej mi d ać ten inkluz i pozwól, abym cię z tych piórek m ógł oskubać i z o s ta ć ...
12 — f
Mignęła.
M oim wiernytm m ałżonkiem . Michałek.
O tem później będzie m owa, a teraz daj mi ten inkluz.
Mignęła.
Już go m asz w swojej kieszeni. P am iętaj, iż go zm ieniać nie m ożna, zaw sze trzeb a całe
go wydać.
Michałek.
D obrze, dobrze! P raw da, jest w kieszeni.
i
Mignęła.
T eraz idź i pracuj nad naszem w spólnem szczęściem.
Michałek.
D o zobaczenia, m oja k acźkow ata księżni
czko. (do siebie.) O t, to mi żonka, co taki ma p ie n ią d z : będęż dopiero sobie h u la ć ! (nucąc sobie, wybiega i Mignęła wychodzi. Riturnella Nr. 3 z Otella aryi pierwszej; potem: W lazł kotek na płotek i mruga etc.)
13 - -
S C E N A I I I.
(T e a tr w yobraża salę czarodziejską w C zersku.)
Odionowski i Albinos Dundos.
Albinos Dundos (słuchając.)
Czy słyszysz jak m u śpiew a o swoim gagatku ?
Duet djabelski Nr. 3.
Odianowski i Albinos.
O kochanku głupia głowa
K iedyż bredzić zaprzestanie?
Ach ! to dla mnie męka nowa, Niech przepadnie to kochanie.
A ch! nienaw iść to rzecz luba!
O niej m ożna śpiewać ładnie:
Boleść,' rozpatrz, to ma chluba!
A kochanie niech przepadnie.
Lubię tylko ognie, stosy,
K rzyk niem ow ląt, m atek jęki, W ilków , hyen dzikie gło sy ;
W ściekłość także ma swe wdzięki.
A c h ! nienaw iść to rzecz lu b a ! O niej m ożna śpiew ać ładnie;
Boleść, rozpacz, to ma chluba!
A kochanie niech przepadnie.
Odionowski.
S łu c h a j! czy się podejm ie.
Albinos.
O pow iada, jak ją oddałeś strażnikow i, k tó ry zasnął pew nego r a z u . . .
Odionowski.
P rzem ieniłem go w nietoperza, a w kilka dni został złapany i na drzw iach szynkow ni na Zapiecku przybity ;tak będzie w szystkim , k tó rzy nasze rozkazy niedbale w ykonyw ają.
Albinos.
Opowiad'a mu w arunki. Zasnął.
Odionowski.
R zeczy u rzędow e; jakże nie m iał zasnąć?
Albinos.
D oskonale przespał najgłów niejszy w aru nek.
Odionowski.
T eni lepsza nasza spraw a. Cóż zrów na m ojem u ukontentow aniu!
— 15 — Albinos.
Z aczyna znów gadać o swoim kochanku.
Odionowski.
Poco są kobiety na świecie? zaw sze tylko ten pierw szy k o c h a n e k ! N ienaw idzę kobiet i chociaż to m oja córka, jednak gdyby mi w ol
no było, tobym jej zaraz karku nakręcił; tak nenaw iścią przejęty, że naw et sam siebie nie
naw idzę.
Albinos.
Już m a odejść, nie traćm y c z asu ; co ży
wo w yślij kilku duchów , aby popsuli ich za
m iary.
Odionowski.
Oj, to, to ! (wyjmując z sakiewki trzy ziarnka grochu, i mając je na dłoni, tak prze
mawia:) W y duchy podw ładne, uw ięzione w teni ziarnku, w krótce m acie spraw ić, ażeby M ichał W in ce n ty dwóch im ion, Stolkiew icz, z urodzenia głupiec, a z rzem iosła szewczyk, chuderlaw ej tw arzy i etc., jak stoi w w aszym m ózgu, w yd’ał na jaki dobroczynny użytek inkluz, dany m u przez m oją córkę. Jeżeli się dobrze spraw icie, n a przyszłość pozw olę wam na sw oje kopyto złe broić, w przeciw nym
— 16 —
razie obrócę w as w nietoperzów i oddam na pośm iew isko i ka>rę najokropniejszą, (bierze po ziarnku grochu i przez tutkę trzcinową strzela ustami za kulisy.) N a b i’ard na K ra- kowiskiem P rzedm ieściu, (za każdem wylece- nim ziarnka z tutki, uderzenie w wielki dzwon chiński.)
Śpiew Nr. 4. (K acpra z F rajszyca.) H o p ! h o p ! by w as nie uprzedzono, Już sidła, już nastaw iono.
Nic ją w ybaw ić już nie zdoła.
W y duchy ciem ności, otoczcie go dokoła.
Niech wasze dźw iga srogie pęta, Tryum f! już zemsta dopięta!...
Odionowski.
A teraz pójdźmy do jadalnego pokoju co zjeść.
Albinos.
Cóż będzie na obiad ? Odionowski.
Na zupę sm oła z w ężam i, na sztukę m ię
sa żaby; na pieczyste drzazgi suszone, na de
ser kilka ułam ków cegły, przytem do picia ek stra k t z w itryoleju i kilka flasz dw udziesto
letniego w innego octu.
— 17 — m m m
1
Albinos.
. Oj to, to! Będziem pić a konto try u m fal
nego w jazdu tw ojej córki na Ł y są Górę.
Odionowski.
I za zdrow ie złych ludzi. Idźm y. (O dcho
dzą.)
S C E N A IV .
(T e a tr w yobraża izbę szynkow ną.) Michałek (w chodzi po fanfarońsku.)
Śpiew Nr. 5. 'Każldy przyzna, kto złoto m a,
Że z niem w szystko zrobić się da, Lecz człowiek bez złota,
Nie jest w a rt i k o ta ; T ak ten mówi, co złoto m a.
K iedy u człow ieka bieda, Żyd na k red y t wódki nie da.
P u s to w brzuchu, w gafldle sucho, Jescze szarpie ktoś za ucho.
P rzy pieniądzach nic nie robię, Do dziew iątej sypiam sobie.
Jem kiełbasy, pieczeń, zrazy, / ^ a5u o
( U NIW ER S YTE CK AJ
—
P iję todres z dziesięć razy, W albeewelbe, w kupki gryw am , I przy kuflu sobie śpiew am . K to pieniądze ma, to jest zuch, A kto nie, tego za kark buch.
Co się to znaczy? tu nie ma szynkarki am gości; hej! panno szynkarko, proszę piw a!
S C E N A V.
Michałek i Harpion (jak m arkier.) Harpion.
Co pan rozkaże?
Michałek.
Ja chcę szynkarki.
Harpion.
Ale tu nie szynkarki, tylko ja m arkier.
Michałek.
T o nie d obrze; ja wolę gdżie szynkarki usługują, bo je st się do kogo poum izgać.
Harpion.
Olcho! już teraz nie będzie szynkarek, tylko m arkiery, a dziew czyny będą m ogły słu
żyć jedynie za kucharki.
Michałek.
G łupia m oda, człow iek nie będzie m iał gdzie w esoło się zabawić. Co tu m a c ie ? ...,
Harpion.
P iw o ow siane, łom iankow skie, zw yczaj
ne, sim plex, essencyą, w ódki rozm aite trzeci num er.
Michałek.
A co j e ś ć ? ...
Harpion.
M ożna dostać kotletów , byw sztyku, bu- tersznitów porcyę jedną i d r u g ą .. .
Michałek.
A co więcej ? .. . Harpion.
B ila r d .. .
Dój mi porcyę b ila rd u . . . Harpion.
Ale bilardu n ik t nie j e . . . Michałek.
A na cóż go m acie?
Harpion.
Do grania.
Michałek.
A czem użeś mi tego od razu nie pow ie
dział?. . .
— 20 —
Harpion.
M arny przytem domino, także do grania.
Michałek.
N o! daj, będę grał. (Harpion daje.) I cóż z tern robić?
Harpion.
Czy pan nie umie grać?
Michałek.
N i e . . . u m ie m .. . tylko mi pokaż.
Harpion.
A co mi pan za to da?
Michałek.
D am ci dukata.
Harpion.
D obrze, panie. P an masz starszą dubel
tów kę, to niech pan w ystaw ia — ot tak — teraz ja staw iam sześć i pięć — pan znow u stawia p iątk ę dubeltów kę — teraz ja staw iam pjątkę z tró jk ą — a teraz p a n .. .
Michałek.
I cóż ja ? — nie mam ani trójki, ani piątki.
Harpion.
T o pan musi <robić pas.
Michałek.
Cóżto ty sobie m yślisz, skórko na buty, że je szewc, to mi każesz robić pasy? A wiesz jak ci gw izdnę za ucho, to aż K raków zobaczysz.
—*---* -**' -i—
Harpion.
Czego się pan gn iew a; to się tak tylko mówi pas, co znaczy, że pan nie m asz takiego kam ienia.
Michałek.
J a się nie wd!aję z takim jak ty.
Harpion.
Ale niech pan daje obiecanego dukata.
Michałek.
Na, m asz, nie w daję się z tobą (do sie
bie). M yślał, że wziął, a ja m am (go w mojej kieszeni.
Harpion.
O to nadchodzą jacyś dwaj panicze; może pan z nimi zagra w bilard1.
Michałek.
Później będę grał, a teraz, jeżeli chcą, bę
dę g rał w karty.
S C E N A V I.
Tyfonowicz, Tofański (jak eleganci,) Harpion i Michałek.
Michałek.
Jak się panow ie m ają?
— 21 —
Tyfonowicz.
Zdrow i, do u s łu g .. .
Michałek (do H arpiona.) K tóż są ci panow ie?
Harpion (cicho.) Nie wiem.
Michałek.
Czy panow ie nie pozw olą czasam i w k arty ? Tofański.
Zaw sze na u słu g i. . . Tyfonowicz.
W cóż pan g ry w a? — Wl stosika, elbika, faraona, w w ista?
Michałek.
O nie! ja um iem w gapia, w noska i w kupki.
Tyfonowicz.
Zgo(d'a w kupki, i po ileż pan g ry w a ? Michałek.
Ni m niej ni więcej, dukała.
Tyfonowicz.
Gut. (wyjmuje dukaty z kieszeni.) B ank ju ż na stole, a w banku sto dukatów .
— 22 — — 23 —
Tofański.
J a kładę na stole tak że sto dukatów . Michałek (do siebie.)
T o jacyś g r a c z e ..., zg rają mnie n iedłu
g o . . . powrócę db m ojej księżnej, a ni się spodzieje jak prędko.
Tofański.
N iech pan kładzie na stole także sto d u k a tó w .. .
Michałek.
J a m am w kieszeni; jak p rzegram , to postaw ię.
Tyfonowicz.
A le to je st taki zw yczaj, że się wykłada.
Michałek.
Chcecie, grajcie, nie chcecie, nie grajcie, a ja ni pokażę moich dukatów , (do siebie).
Jak b y zobaczyli, że ja m am tylko jedńego, to by gotow i ze m ną nie grać.
Tyfonowicz.
N,o, kiedyś pan taki u party, to m niejsza, odstępujem od zw yczaju,a to jedynie dla przy jem ności gran ia z panem . Z aczynam układać proszę w ybierać.
2 4 —
Michałek (do siebie.)
N ajm niejsze kupki będę w ybierać, to n a j
pew niej przegram , (głośno) staw iam na tę.
(Tyfonowicz (odw raca.)
U m nie król, u ciebie dama, a u pana tuz żbłędny, w ygrana, płacę, (daje dukata.) Na nowo, k tó rą pan obiera?
Michałek.
T eraz w ezm ę n ajgrubszą, tę.
Tyfonowicz (odkryw a.)
D w ójka, u ciebie czw órka, a tu dyska żo- łądina (płaci), na nowo.
Michałek.
P roszę pam iętać, abym przegrał, bo ina
czej to grać nie będę.
Harpion.
P an m usi mieć dużo pieniędzy, że pragnie przegryw ać.
Michałek.
•Nie w tykaj do nas nosa, bo po nim d o sta
niesz.
Harpion.
O: co się pan gniew a? — przecież ja nic złego nie powiedziałem .
— 25 — Michałek.
A ja ci rozkazuję, żebyś był cicho, bo po
budzisz m nie db g n ie w u .. . Harpion.
Ależ niech pan uw aża, gniew pięikności szkodzi.
Michałek.
Cicho, bo cię zabiję i na fu n ty zapłacę.
Tyfonowicz.
P orzuć pan tak niegodne spory i obieraj s o b ie ...
Michałek.
P roszę, jak m nie rozgniew ał, staw iam na tę k u p k ę .. .
Tyfonowicz.
D am a, dyska.
Michałek.
T eraz zapew ne przegram . Tyfonowicz.
K ról żołądny.
Michałek.
Cóż to, czyście się uw zięli? sam ą żołądzią m nie k arm icie; ja nie lubię takich żartów .
Tofański.
Ale w tern nie m a zgoła ż a rtó w ; k arta
tak w yszła i nic w ięcej, niem asz pan słusznej przyczyny do gniew u.
Michałek.
P anow ie oszukujecie, nie będę g ra ł z w a
mi.
Tyfonowicz.
Co? my o szukujem y!!!
Michałek.
Talk, oszukujecie!!!
Tofański.
M ości panie! podobna zniew aga L . . Michałek.
Ja chcę przegryw ać, a nie w ygryw ać, a w asanow ie zaw sze mi tylko w ygryw ać dajecie.
Tyfonowicz.
O św iadczam , że podobna zniew aga tylko krw ią zm azana być m o ż e .. .
Michałek.
Co to znaczy, czyś to w asan rzeżnik, że chcesz krw ią się m azać?
Tyfonowicz.
N ow a obraza.
Tofański.
W zy w am y go na pojedynek, ja k pan chcesz, na p istolety najlepiej, w lasku łazien
kowskim .
2 7 Michałek.
Co to ma znaczyć?—W a sań stw o chcecie m nie zabić, a potem m oje dukaty wziąć, ja pójdę do inspektora n a skargę.
Tyfonowicz.
D aję m u pół godziny czasu do urządzenia swoich1 interesów fam ilijnych i ulokow ania pieniędzy; proszę się staw ić w oznaczonym czasie i m iejscu, w przeciw nym razie w każ
dym czasie i m iejscu pot ra f im zadość uczynić naszej ipretensyi. Do zobaczenia, prosim y so
bie w ynaleść sekundanta i przynieść swoje pistolety, (odchodzą.)
S C E N A V II.
Michałek i Harpion.
f
Michałek.
W idziszno go! p a trz a jn o się! jaki mi zuch, ja pójdę n a skargę, ja m am zostać wielkim panem , a on m nie chce zabić; czekaj, d o sta
niesz ty.
Harpion.
Ale, panie, nie m ożna odm awiać, kiedy w yzyw ają, to się nie zgadza z honorem , niech pan przyjm ie w yzw anie.
Michałek.
A kiedy ja się nie um iem strzelać.
Harpion.
T o niech pan w eźm ie sekundanta, albo najm nie sobie zastępcę.
Michałek.
A toby dobrze b y ło ; ale czy są tacy, co się n ajm ują do pojedynków ?
Harpion.
Może i są, lecz ja ich nie z n a n i ; . .. nie m a się pan czego obaw iać, to tylko tak dla ż a rtu się w yzyw ają. Sekundanci rozpoczną u-
kłady o zgodę i kończy się na śm ierci kilku kurcząt, lecz trze b a stanąć, gdyż niestaw ający m oże być pew nym dotkliw ych urazeń.
Michałek.
Jeżeli o trak to w an ie idzie, to m niejsza;
ja im nie tylko kurcząt, ale i sera owczego kupię, ale powiedz mi kogo ja mam wziąć za sekun d an ta?
Harpion.
M nie pan w eź; ja tak zręcznie oczy im zam ydlę, że ich będzie m ożna bez b rzy tw y o-
golić.
M ichałek (sam .)
O tóż to talk, to aż miło, pojadę sobie do
rożką przez K rakow skie Przedm ieście, przez N ow y Św iat, będą na m nie p atrz eli jak na ra- roga. Z araz ju tro każę zrobić płaszcz hiszp ań ski z czerw onym kołnierzem i będę cały dzień jeździł po ulicach dorożką,siedząc na poprzek.
A jak się ożenię, to z radości nie wiem co zro
bię. . . już wiem co : oto: będę jad ł pirogi z k a
szą jaglaną. Ale nim się ożenię, pow inieniem w ydać dukata, czy tam inkluza, sto r a z y . . . i w y d a m ... do ju tra rana jeszcze d a le k o ...
będę bogatym , będę m iał ż o n ę ... ale jak ą żonę !.. . s t a r ą . . . a może i b rz y d k ą . . . lecz co t a m . . .
Śpiew Nr. 6.
N iechaj sobie będzie stara, N aw et stare są dziś w m o d z ie :
N iechaj będzie i poczw ara, M ogę jednak żyć z nią w zgodzie.
¡Al więc żenię się z ochotą, Nie chcę się z fo rtu n ą m ijać:
U jrz ę p ięk n ą; gdy m am złoto, Będzie mi bez m usu sprzyjać.
Gdy już zaspokoję chrapkę I otrzęsę z biedy troszkę,
K upię sobie z fu trem czapkę, C hustkę białą i wołoszkę.
W ielki z bogactw i postaci, W tej i owej będę stronie,
D um ny będąc jak bogaci, R zadko kom u się odkłonię.
Ale gdybym z mojej żony, M iał mieć w dom u sro g ą jędzę,
Zam knę sk a rb y ; urażony, K ijem za drzw i ją w ypędzę.
Zaw sze w esół i ostrożny, Będę. cieszyć się m ym stan em :
Żyjąc jako p an w ielm ożny, U m rę ośw ieconym panem .
Gdzież ta n gapa tak długo siedzi? ocho!
zajechała dbróżka; a dlaczego z a k ry w a s z ? ...
— 31' —
co tobie do tego? niech pada. J a lubię jeździć po deszczu, albow iem zaraz ro sn ę; zobaczysz jak ja do ju tra urosnę. Z araz zejdę.
S C E N A IX .
(T e a tr w yobraża K rakow skie P rzedm ieście i 'Nowy Ś w iat.) .
Michałek i Harpion.
Harpion.
Czekam na p a n a ! • Michałek.
No dalej, ruszaj, a sam ym środkiem ; w i u ! . .. jak piękne panny w yglądają oknam i!
d a le j! Olcho! nasz czeladnik idzie, w ybił m nie w czoraj po plecach, trzeba mu się ukłonić;
niech się śm ieje, c z e k a j! każę ja tobie najpierw b uty u s z y ć ; hola ! stój !
(T e a tr w yobraża aleję.)
Na, masz d u k ata! bierz, b ierz; ja nie po
trzebuję re sz ty ; jedź sobie.
(T e a tr w yobraża ogród pod K arczochem .) A to co? czy mi się z d a je ... e . . . nie;
d o p ra w d y !... to pan m ajster i jego córka, a m oja ex-kochanka.
S C E N A X.
Rzemieniowicz.
Czy to on, czy nie on? o n ,,o n ! on! M i
chałku! a ty tu co robisz? nie kazałem ci to dom u pilnow ać? a ty h u lta ju ! nic dobrego!
tylko znajdę kij, dam ja t o b i e ...
Michałek.
Chyba ja w asanu dam, to je st dam pie
niędzy.
Rzemieniowicz.
Co to m a znaczyć?
Michałek.
T o m a znaczyć: ja jestem wielkim panem ! Rzemieniowicz.
Co! ty w ielkim panem ? Michałek.
T ak, ja! P roszę się zapytać.
Harpion.
T ak je s t: w ielki! m ożna pow iedzieć m i
lionowy bogacz, M onsieur de M ichał.
Michałek.
J a nie chcę, aby na m nie w ołano: de! M i
chał.
Harpion, Michałek, Rzemieniowicz i Krysia.
— 34 — Harpion.
Jak się W ielm ożnem u Panu! p o d ó b a ; a te raz pozw ól pan, abym poszedł i znalazł w iado me mu, osoby.
D obrze, idź, a nie baw się d łu g o ; ja tu czekam na tych ichmościów.
Harpion.
N ie długo zabawię., (do siebie) B ędziem y cię zaw sze mieli n a oku. (odchodzi.)
S C E N A X I.
Michałek, Rzemieniowicz, Krysia.
Rzemieniowicz.
Lecz powiedz mi, mój M ichałku, jakim sposobem ty zostałeś panem ?
Michałek.
Co m ajstrow i do tego! jestem pan, m am dukaty, ju tro się ożenię i kw ita.
' Krysia.
Oj to dobrze, M ichałku! ja pow iedziałam ojcu, że cię kocham .
Michałek.
Ja waćpanny. nie chcę; ja się z kim innym ożenię.
35 Krysia.
Z kim innym ? a ty m a ta c z u ! nie pow ie
działeś w czoraj, gdyś skórę klepał, a ja św ie
cy nos ucierałam : panno K ry siu ; ja pannę kocham ? A tydźień tem u, gdyśm y byli n a od
puście, to ś mi pierścionek za dwa grosze k u pił!
Michałek.
A kiedy ja chciałem całusa, toś p an n a m nie uderzyła po nosie i pow iedziała: a psik! a onegdaj toś mi rozpalony k not od świecy za
pazuchę w puściła.
Krysia.
A to dlatego, abyś się do m nie palił.
Michałek.
Ju ż też się w ypaliłem , aż m am znak.
Krysia.
Czekaj, czekaj, przy jd zie koza do woza, będzie wołać m e . .. ale ja nie będę słuchać.
Michałek.
T ak, tak, m ów iłem daw no, p rzyjdzie koza do woza, i p rz y szła; a d iu ! już po naszem ko
chaniu.
Rzemieniowicz.
Słuchaj no, ty ćhfopaczku, jak ty śm iesz do
— 36 —
mojej córki ta k ¡przemawiać? ja cię tu na mia
zgę ubiję, t y . . . (chce go bić.) Michałek.
T y lk o mnie pan m ajster nie tykaj, bo jak się rozgniew am , to zaw ołam dozorcy.
Rzemieniowicz.
Co! ty na m nie śm iesz wołać dozorcy? ty nędzo! ja cię ochroniłem od głodowej śm ierci;
ja, gdy tw ój ojciec um arł, stałem się tobie do
broczyńcą, ja cię szyć nauczyłem , ja cię o k ry łem, ja cię 'k a rm iłe m .. .
Michałek.
Ja cię b iłe m .. .
Rzemieniowicz.
T ak aż to nagroda za m oją dobroć? takeż to zapłata za w ychow anie? czekaj, poniew aż jesteś bogatym , pozwę cię do pana P odsędka, m usisz za w szystko zapłacić.
Michałek.
A m ajster m usisz mi oddać w zięte po m oim ojcu kopyta i pocięgle.
Rzemieniowicz.
D am ja ci pocięgle, ale n a plecy.
Michałek.
Ja nie jestem już jego chłopcem ; proszę z respektem mówić.
37 — Rzemieniowicz.
K iedy bieda, to do żyda, a po biedzie za drzw i żydzie.
Michałek.
P ow iadam ostatecznie panu m ajstrow i, iż się z nim nie w daję, że jestem panem , że nie lubię jego przym ów ek i kw ita.
Rzemieniowicz.
Śpiew Nr. 7.
Lecz gdy ci zbędzie na złocie, Dam ja ci nauki w alne:
Skóra będzie znów w robocie.
Michałek.
Cicho, szewcze, bo cię palnę.
Rzemieniowicz.
A to z ciebie panicz przedni, Dziś przy tobie nic nie znaczem ,
G ardzisz nam i, żeśm y biedni.
Michałek.
P la ! poznajcie, żem bogaczem ! Rzemieniowicz.
K ry s iu ! pójdź ze m n ą ! U padam do nóg pa
nicza.
Michałek.
P a d a j ! p a d 'a j!
— 3« — Krysia.
O, ty niegodziw cze!
Michałek.
M asz za swoje, panno dum na, czeczotko w arsztatow a. (Rzemieniowicz i Krysia odcho
dzą.)
S C E N A X II.
Michałek (sam .)
O m ało się nie rozjęd y czy ł; m yślał, że do sw ego chłopca g ad a ; aż się zgrzałem . Mój m arkier nie pow raca, ale bo też to sporo dro
gi aż do lask u ; m uszę się napić piwa, trz e b a już zacząć hulać, hej, piw a!
S C E N A X I I I Joasia i Michałek.
Joasia.
A ! to ty, M ichałku?
Michałek.
A to ty, Joasiu?
Joasia.
A ja!
A ja !
Michałek.
Joasia.
Co ty tu robisz?
Michałek.
Co ty tu robisz?
Joasia.
Ja piw a daję.
Michałek.
A ja przyszedłem n a piwo.
Joasia.
F iu ; fiu! jaki mi pan, do piw a się już bie
rze, a nie łaska w ody?
Michałek.
J a nietylko do piwa się biorę, ale i d o ’ ciebie się wezm ę, (chce ją schwycić.)
Joasia.
H o la ! hola ! m o ś c i! skądże t a śm iałość?
Michałek.
Z kieszeni !
Joasia.
Ja k to z kieszeni?
Michałek.
Bo m am pieniądze w kieszeni.
Joasia.
D opraw dy? skąd ty masz pieniądze?
Michałek.
Nie na tw oją głow ę o tem m ow a! Słuchaj, Joasiu, ja mam dukaty (pokazuje jej) o! w i
d z i s z ... ty m nie znasz.
Joasia (zobaczyw szy dukat, łaskaw sza.) A to dobrze, razem z tobą u W ojciechow ej i na D ynasow skiej górze często się b a w iła m ; nieraz robiliśm y garnuszki z gliny i cegiełki, mówiąc sobie: Jak się pożenim , to Izi tych ce
giełek w ybudujem y sobie kam ieniczkę, a w garnuszkach będziem y sobie jeść gotow ać. A co. czy nie prawd'a?
Michałek.
A p ra w d a ! pam iętam , zrobiłem raz h u zara na koniu, tyś koniowi nogi p o u ry w a ła ; a ja za to takem cię palnął, aż ci siniaka zro
biłem.
Joasia.
Ja poszłam do m atki Iz płaczem , żeś mi siniaka zrobił, ona poszła do tw ego ojca, a on p a m ię ta sz .. .
Michałek.
Oj, pam iętam ! pam iętam ! wy trzep ał mnie d ja b le ... na sam o w spom nienie coś mi po plecach przechodzi. A pam iętasz, jak my to wódkę robili.
Joasia.
K upiliśm y za trz y groslze pom arańczów ki a ja z tego zrobiłem całą szklankę.
Michałek.
Ju ż w tedy m ożna było poznać, iż stw orzo- naś na szynkarkę.
Joasia.
A ty na pijaka, boś zaw sze wslziystko w y
pił. Ale co tam o takich rzeczach g a d a ć ! O to powiedz czego tu chcesz i koniec.
Michałek.
O to ja chcę całuska od ciebie.
Joasia.
Cóż to ty m yślisz sobie, że odem nie tak całuska dostać m ożna, jak piw a b utelkę za siedm groszy?
Michałek.
Ale ja nie chcę Iza siedbi groszy sm acz
nego całuska.
Joasia.
Słnchajno, ty niedołęgo, cóż ty sobie m y
ślisz, że ja za pieniądze daję się całow ać?
Michałek.
T ylko bez tych fanaberyi, daj całuska, n o ! póki chcę, bo potem to choćbyś mnie prosiła, to cię nie p o c a łu ję ; no, daj c a łu s k a !
Joasia.
A lbo ja głu p ia? 0'źeń się ze m ną, to cię pocałuję.
Michałek.
Albo ja głupi? Daj mi całuska, to ci darni dukata, a jeżeli nie chcesz, (udając obojęt
ność) to idź sobie do licha, a przynieś mi du
ży kieliszek goździkow ej wódki z pieprzem i piw a butelkę, przytem sucharek za g ro s z ..., chciałem mówić za dukata.
Joasia.
No- no ! d a le j! hulaj, M ichałku, h u la j!
Czekaj, p rzyjdzie k ry sk a na M atyska! Ja już ciebie nie znam , byw aj ¡zdrów na zaw sze; je
śli chcesz wódki i piw a, to p rzy jd ź do b u fe tu ; byw aj zdrów.
Michałek.
N o! no! m oja Joasiu, nie rób dzieciństw a, weź dukata i pocałuj m n ie ... m ogę zw aryo- w a ć . . . tak i zapał c z u ję .. . ż e . . . m oja Joasie- czku . . .
Śpiew Nr. 8.
Joasia.
M ichałku mój, M ichałku mój, Stłum ić chciej ten ¡zapał tw ój,
— 43
J a w rodzoną skrom ność m am ; Zwieść dukatem się nie dam.
M ichałku m ój, D rożny zapał tw ój.
Michałek.
Jo asiu ma, Joasiu m a!
Jakże głupia skrom ność tw a!
Gdy dukata nie chcesz mieć, A więc sobie z djabłem leć.
Joasiu ma,
Głupia skrom ność twa. (Joasia wybiega.) S C E N A X IV .
Michałek (sam .)
Głupia d ziew czy n a; b r u ! (otrząsa się) coś mi zim no! na sercu tak mi jest, jakbym się sm ażonej lukrecyi o b ja d ł... pójdę, napiję się w ó d k i... i, n i e . . . lepiej grlzanego p i w a ...
h e j ! g rzanego p iw a !
S C E N A XV.
Michałek i Krzysztof.
Krzysztof.
H e j ! obw arzanki od M a k a ! Michałek.
A skądżeś to w asan?
Krzysztof.
Z Chłod'nej ulicy.
Michałek.
A co tu m acie? czy jest ser litew ski tw a r
dy?
Krzysztof.
Nie, nie m am, ale zaraz tu prizyjdzie mój b ra t bez zębów, on panu będzie mógł służyć owczym serem ; gdyż tw ard y ser zęby psuje.
O strożnie, paniczu, nie gryź tw ardych rzeozy.
bo sobie zaw czasu zęby połam iesz.
Michałek.
E j, co tam ! ja m am jeszcze mocne zęby, mógłbym, kom ienie gryść jak jabłka.
Krzysztof.
O j! tak to łzawsze młodzi, i ja taki byłem za m łodu, kiedy mi m oja kochanka, będąca szynkarką, co złego zrobiła, tom szklanki g ryzł jak laskow e orzechy, a teraz ledwie że mogę chleb rozm oczony spożyć.
Michałek.
No, p ro s z ę ; czy w asan nie m asz familii, że m usisz tak biedny i bez zębów z o b w arzan
kam i chodzić? J
Krzysztof.
O wszem , m am : m oją siostrę panią K uro- ślepską, siedzącą nad chlewem, tylko o jednej nodze, bo drugą złam ała, w yw ijając o b e rta s a ; m am także brata p atrolistę, co nie chciał, tak jak ja, pójść do term inu, a teraz m usi na s ta rość zębam i zgrzytać, to je st grzechotać. O ho!
żeby go pan polznał, to bardzo sobie zabaw ny człowiek, z nim całą noc m ożna chodzić po ulicach; jego żona o jednem oku, bo drugie jej sąsiadka wybiła, jak się popiły, to także kobieta nie lada, sprzedaje krochm al i siarkę.
P rzy takiej familii trze b a m yśleć o sobie.
Michałek.
A to dosyć zabawna familia; ale nie chciał
bym z nią mieć znajomości.
Krzysztof.
A to dlaczego?
Michałek.
Bo to jacyś sami urwislze.
Krzysztof.
la c y , jak pan teraz, byli w m łodości; cho
dzili tylko po ogródkach, spijali piwko, a na starość skw eres koło nich.
— 46 — Michałek.
T y lk o sobie nie pozw alaj, bo jalk hopnę...
Krzysztof.
Pow oli, paniczu, p o w o li! K to słyszał na starszych rękę p o d n o s ić ? ... P rzyjdzie i na ciebie starość, a w tenczas poznaslzi biedę i nie będzie: hop! hop!
Michałek.
O t ba je s z !.. . Ja k j a . .., ja jestem bogaty, to m ogę h u lać; tw oi krew ni byli biedacy, to pow inni (pracować. No, wiesz co staru szk u ? napijm y się sznapsa.
Krzysztof.
A to k to słyszał? W m oim w ieku piw ka grzanego szklaneczkę w z im ie ; w lecie zaś m aślaneczki pół k w arty za dw a grosze, O stro żnie, paniczu, o s tr o ż n ie ... z czasem poczu
jesz, że ja praw dę mówiłem.
Śpiew Nr. g.
Człowiek, póki latka służą, G dy jest z dobrym apetytem ,
Spija i zajada dużo, I w esoło żyje przytem ,
A na staro ść bez u stanku
47 — S m utną przyszłość sobie kryśli,
I napiw szy się rum ianku, O cm en tarzu bied'ak myśli.
T ak, paniczu, na starość tylko polewka, choćby ze szlacheckiego piwka. K ożuszek do
b ry na okrycie i za piec, tak w zim ie; ale w lecie m aślanecżka z razow ym chlebkiem i na słońcu siedzieć, czasem gdy wilgoć, kieliszek wódeczki, ale bardzo słabej. P am iętaj panisko na m oje przestrogi. — O bw arzanków ! obw a
rz an k ó w ! obw arzanków ! ś le d z i! O bw arzanki od' M a k a ! (odchodzi.)
S C E N A X V I.
Michałek (sam .)
Czy ich licho tu przyniosło! Ju ż sobie b y łem w ta k wesołym h u m o rze; izdało mi się, iż nie m a szczęśliw szego człow ieka odem nie pod słońcem, aż tu szynkarunia sw oją skrom nością i m ałżeństw em , a ten staruszek m aślan
ką, wybili m nie z wesołości. N iby to ja do te go m am pieniądze, abym się sm u cił; żeby chcieli przyjść. Ale otóż i pożądani.
S C E N A X V II.
Michałek, Tyfonowicz, Tofański , Harpion.
Harpion.
O św iadczyłem tym panom w jego im ie
niu, iż w cale nie m iałeś chęci ubliżyć ich ho
norowi.
Tyfonowicz.
Czy on praw dę mówi?
Michałek.
P raw dę, praw dę, bo to widzicie panow ie, człow iekowi niechcąco głupstw o się w ym knie, więc nie m ożna być surow ym o takie rzeczy, albo trzebaiby co godzinę na pojedynek w yzy
wać. N o! (zgoda?
Tyfonowicz i Tofański.
Z g o d a !
Michałek.
T e ra z ja funduję!
Tofański.
Ale nie! to my!
Michałek.
Ale ja!
Ale m y!
Tyfonowicz.
Michałek.
O tóż na złość nie wy, tylko ja. (woła) H e j ! jest tam 1 kto ? Hej ! panno, co się n a z y w a '
S C E N A X V III.
Ciż,* Joasia.
Michałek.
Proszę nam kazać upiec schabu za d ukata!
Czy panow ie lubią schab ? Tyfonowicz.
Nie, nie lubim y i nie jadam y.
Michałek (do siebie.)
T o jacyś lajbusie. (głośno) T o daj nam za du k ata cielęciny, olzyli siebie, boś ty jeszcze cielę. A co? jak zgrabnie jej przyciąłem .
Harpion.
W y b o rn ie !
Joasia.
Z araz s łu ż ę !
S C E N A X IX . C ii prócz Joasi.
Michałek.
S łu ż ! kiedy nie chcesz być panią jak wie
le innych. \ 1
— 50 —
A ! jaki pan w esoły! i
Michałek.
O h o ! b a i b a r d z o ! Człowiek cały dzień siedzi jak do stołka p rzykuty, to mu talkie koneepta przychodzą, co aż miło. Ja lubię śpiewać.
Tyfonowicz (do T ofańskiego.)
W iesz co, kochany koleżko? Zaśpiew aj- no nam dla rotzweselenia o statn ią tw oją śpiew ” kę.
Tofański.
Z g o d a !
Tyfonowicz (cicho do H arpiona.) A ty idź i . . . (mówi cicho do ucha, Har- pion odchodzi.)
Tofański.
Zaczynam '! chciejcie mi to w a r z y s z y ć ...
Czy pan um iesz tow arzyszyć?
Michałek.
N aw et śpiew ać um iem : n ap rzy k ład : K iedy ja usiędę pr{z;y m ojej D orydzie, A oczy w nią wlepię, zapom nę o biedzie.
Tofański.
.W ybornie! śpiew asz, jak djabeł.
— 51 Michałek.
Chyba jak a n i o ł ! ...
T ofański.
O tern p o te m ...
Śpiew Nr. 10.
K iedy ujrzysz szklankę wody, T o się wcale nie d o ty k aj;
Nie chcąc zdrow iu czynić szkody, W od:ą się m yj, a nie łykaj.
W odę w inni pić biedacy, Ale nie my, m y junacy.
Tyfonowicz i Tofański.
W odę w inni pić biedacy, A le nie my, m y junacy.
Tofański.
Gdy ochłody gardło wzy wa., A są puste tw e (kieszenie, Ł yknij sobie szklankę piw a;
D obre piw o na pragnienie.
Lecz gdy g ardło się ostudzi, P orzuć tru n e k prostych ludzi.
Tyfonowicz i Michałek.
Lecz gdy g ardło się ostudzi, P o rzuć tru n ek prostych ludźi.