• Nie Znaleziono Wyników

Ksiądz Witold Czeczott (1846-1929) : zarys biograficzny

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Ksiądz Witold Czeczott (1846-1929) : zarys biograficzny"

Copied!
18
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

S tu d ia T eologiczne Biał. D ro h . Ł om .

3 (1985)

S T A N IS Ł A W BUB1LŃ

KSIĄ DZ W IT O LD C Z E C Z O T T (1846-1929) (ZARYS BIO G R A FIC Z NY )

T re ś ć : W stęp; 1. M łodość, lata n a u k i; II. P ro feso r p ed ag o g ; III. P etersb u rsk i p ro b o szcz ; IV. K a z n o ­ dzieja i p isa rz; V. S pory z L. O rzeszków ;); VI. P atrio ty zm ks. C z eczo tta; V il. S taro ść-śm ierć; V III. C zło ­ wiek i legenda; A neks.

W S T Ę P

Niniejszy szkic ma w znacznej m ierze c h a rak ter osobistych w spom nień. W praw ­ dzie piszący te słowa zetknął się z ks. W. C zeczottem dopiero w ostatnich latach jego życia, niem niej niezwykłość samej postaci oraz bogactw o osobow ości ks. W. Cze­ czotta wywierały na otoczeniu niezatarte wrażenie. Był wybitnym kapłanem , który w ciągu długiego swego życia wszystkie siły pośw ięcił służbie Bogu i ojczyźnie. Będąc wiernym synem K ościoła, pełnił zarazem rolę strażnika polskości w pon u ry ch dla n aro d u latach ucisku politycznego w kraju p o d zaborem .

Ks. W itold Czeczott zm arł przeszło 55 lat tem u. W raz z nim odszedł spośród żywych - nazw ano go tak pośm iertnie - „największy bojow nik o zasady k a to li­ cyzm u“.1 Ja k o indyw idualność należy niew ątpliw ie do przeszłości w praw dzie nie­ daw no m inionej, wszakże niem al ju ż historycznej. Stał się niejako w łasnością epoki, k tó ra go w ydała i w której zakotw iczony był całym swoim jestestw em . Jego o so b o ­ wość, zorganizow ana wew nętrznie, o dużej sile prom ieniow ania, stanow i m odel k ap ­ łaństw a pasujący rów nież do naszych czasów , nacechow anych skom plikow anym i, trudnym i problem am i i pow szechnie odczuw aną p o trzeb ą odnow y religijnej.

Życie i działalność ks. C zeczotta to jed n a z chlubniejszych k art w dziejach d u ch o ­ w ieństw a polskiego ostatniej doby. Nie ma jed n ak d o tą d życiorysu tej wybitnej i barw nej postaci, poza p a ru krótkim i biogram am i encyklopedycznym i. A przecież dość b ogata piśm iennicza spuścizna (zob. „A neks“) i cała działalność duszpasterska i p atriotyczna ks. C zeczotta skłania do refleksji i szukania odpow iedzi na pytanie, na czym polegała wielkość tego człowieka. Pozostałe po nim okruchy w spom nień tych, którzy go znali, zebrane w niniejszym szkicu biograficznym , z pew nością odzw ier­ ciedlą w jakim ś stopniu rysy tej niecodziennej postaci.

I. M Ł O D O Ś Ć , L A T A N A U K I

D anilew icz-C zeczott (takie jest pełne brzm ienie jego nazw iska) trojga im ion: W itold-T adeusz-M aria pochodził ze starej szlachty polskiej herbu O stoja. U rodził się ja k o syn K onstantego i A ntoniny z W indorffów 20 X II 1846 r. w B oracinie, m ajątku

(3)

2 4 6 S T A N IS Ł A W B U B IE Ń [12| swoich rodziców koło N ow ogródka, na ziemi ow ianej urokiem M ickiewiczowskiej poezji. W tym sam ym Boracinie w dw adzieścia trzy lata później przyjdzie na świat jeden z jego siostrzeńców Z ygm unt Ł oziński, ja k o że m atk a przyszłego b iskupa była

z dom u C zeczottów na.

W kresowym dw orze panow ały piękne choć surow e polskie obyczaje, o p arte na K atechizm ie i praw ie Bożym. T oteż W itold w ychow ał się w zdrowej i zacisznej atm osferze rodzinnej, przepojonej duchem religijności i p atriotyzm u. Uczył się w' dom u. Pod kierunkiem świetnego pedagoga p rze rab iał cały kurs gim nazjalny, przygotow ując się do m atury. A ta była dla P olaków na owe czasy bard zo tru d n a. Przecież złożył ją w P etersburgu ja k o eksternista przed specjalną kom isją egzam inacyjną.

Z araz rozpoczął studia na wydziale praw nym U niw ersytetu Petersburskiego. U kończył je ze stopniem k an d y d ata nauk, m ając lat 23. M łody, żądny wiedzy, nie p o p rzestał na tym. Pociąga go filozofia. By w ykształcić się w tej dziedzinie, wyjeżdża za granicę do Berlina a potem do Heidelbergu. Po pa ru latach uzyskuje tytuły d o k to ra filozofii i m agistra nauk wyzwolonych.

W róci! znow u do carskiej stolicy n ad Newą. Składa przy swoim uniwersytecie dyplom ow y egzamin z praw a m iędzynarodow ego. Sposobiąc się do zaw odu w zakre­ sie wiedzy, ja k ą zdobył, odbyw a p raktykę sądow niczą w Senacie P etersburskim . Po ro k u rzucił posadę państw ow ą, zostać bowiem tzw. „czynow nikiem “ w carskiej Rosji poczytyw ał za ujm ę godności P olaka. Zresztą bezduszne zajęcie profesjonalnego ju ry sty nie daw ało m u zadow olenia, jakiego prag n ą ł i oczekiwał. O bdarzony w rażliw ą n a tu rą i tem peram entem intelektualnym tęskni za czymś, co m ogłoby zaspokoić jego głód idealistyczny.

R ozm iłow any był w muzyce. U praw iał ją z talentem od najm łodszych lat. Udaje się więc ponow nie za granicę, tym razem do W iednia. D oskonali swoje um iejętności w szkole fortepianow ej u sam ego Franciszka L iszta, wielkiej sławy k o m pozytora i pianisty węgierskiego. Przerzuca się wreszcie do k o nserw atorium w Brukseli i k o ń ­ czy je z dyplom em .

W itold Czeczott być może nie urodził się arty stą, ale osiągnąw szy w ykształcenie m uzyczne p o trafił korzystać z dobrodziejstw sztuki. Z asiadając w w olnych chw ilach do fo rtep ian u , szuka! w w irtuozow skiej grze nie tyle w ytchenienia, co ujścia dla swjej bujnej energii.

Tak więc m iał ukończone dwa fakultety, posiada! g runtow ną znajom ość kilku języków obcych - rzecz ja sn a , że otw ierała się przed nim droga do w spaniałej kariery w raz ze wszystkimi jej korzyściam i zarów no m aterialnym i ja k i p o d względem psychologicznym .

Tym czasem w'idział przed sobą cel życia bardziej wzniosły niż ten, do którego łatw o mógł zm ierzać ja k o człowiek świecki. Posłuszny głosowi pow ołania w stąpił w 1878 r. do Sem inarium D uchow nego w Warszawde. Liczył ju ż wtedy lat 31. D ecy­ d ow ał się zatem na krok ja k o m ężczyzna dojrzały, pełen poczucia odpow iedzialność za w ybór tej a nie innej przyszłości dla siebie.

W now ym środow isku cieszy! się szacunkiem , jakim darzyło go otoczenie. Zyskał uznanie przełożonych dzięki swej inteligencji i zdolnościom um ysłowym . O ddziały­ wał na k o n fratró w pełną godności postaw ą m oralną. W iarygodne o tym św iadectw o d ał przebyw ający razem z nim w alum nacie A leksander K akow ski. Ten późniejszy m etro p o lita w arszawski i kardynał, sięgając pam ięcią do lat sem inaryjnych, zwierzał się w swoich zapiskach tak oto: „Na dalszy bieg życia mego mieli szczególny wpływ koledzy, z którym i pozostaw ałem w najbliższych stosunkach. M iędzy innym i (...) ks. C zeczott, który wstąpi! do sem inarium po ukończeniu uniw ersytetu, był poetą i m uzy­ kiem oraz wybitnym literatem i głośnym pisarzem w różnych dziedzinach kościelnych".2

Po trzech latach studiów teologicznych przyjął W itold Czeczott święcenia k ap łań ­ skie. O trzym ał najpierw w ikariat w' R adzym inie, po kilku zaś m iesiącach przeniesiony został do W arszawy, gdzie pełnił swoje obow iązki przy katedrze św. Ja n a . W stolicy

: A . R a k o w s k i. Wspomnienia z poby/u ir seminarium. W ia d o m o ś ci A rch idiecezjaln e W arsz aw sk ie. 1958. n r 7. s. 422.

(4)

z miejsca p o d b ił serca w iernych, prow adząc konferencje duszpasterskie z dużym znaw stw em n atu ry i psychiki człowieka. Zyskał opinię kaznodziei niezwykle wymownego.

Ale to w szystko nie zadow ala go. Z upływem dw óch lat ubiega się o translokację w dalekie strony aż do archidiecezji m ohylewskiej, k tó ra obejm ow ała podów czas rozległe obszary północno-zachodnich ziem Rosji. P ragnął tam osiąść na jakiejś głuchej parafii i pracow ać w śród ludności wiejskiej.

R oztaczając przed sobą tak ą w łasną wizję działalności duszpasterskiej, kierow ał się głównie p o b u d k am i n atu ry patriotycznej. M otywacje swoje w tym względzie opierał n a głębokim prześw iadczeniu, że upadek Polski i jej niew ola to w znacznej mierze w ina sam ej szlachty. Przez długie wieki - twierdził - szlachta nie robiła nic dla ludu wiejskiego, by go uspołecznić, by obudzić w nim poczucie więzi z całym n a ro ­ dem . O skarżając o tę bezczynność swoich przodków , poczuw ał się - ja k o szlachcic - do obow iązku wziąć na siebie przynajm niej część odpow iedzialności za tego rodzaju przew iny. Stąd rodziło się w nim przekonanie, że jedynie będąc proboszczem wiejskim sp ro sta zadaniom , jak ie zam ierzał podjąć.

T rzeba nadm ienić, że nie pow odow ał się bynajm niej przejściow ym nastrojem czy rojeniem rom antycznym . To był raczej rezu ltat jego własnych przem yśleń. Trzeźwy sąd o tych spraw ach w yrobił podczas studiów odbyw anych w wielkich m iastach E uropy, kiedy to traw iony nostalgią zastanaw iał się n ad losam i nieszczęśliwej Ojczyzny.3

M usiał jed n ak zrezygnow ać ze swoich szlachetnych zam ierzeń. Proboszczem na wsi nie został. W ładze duchow e pow zięły w stosunku do niego zupełnie inną decyzję. Owszem, przeniesiono go do archidiecezji m ohylewskiej, tylko że zwierzchnicy, doce­ niając jego otw arty umysł oraz widząc, iż. m a zadatki na dobrego pedagoga, m ianow ali go profesorem utw orzonego w P etersburgu kilka lat wcześniej (w 1879 r.) Sem ina­ rium D uchow nego. Petersburg był w owym czasie siedzibą arcybiskupa m ohylew skie-

go-[ 1 2 ] . W I T O L D C Z E C Z O T T 2 4 ' /

II. P R O F E S O R P E D A G O G

Ks. C zeczott, objąwszy pow ierzone m u stanow isko w ykładow cy sem inaryjnego, pozostaw ał na nim od 1883 do 1897 r. Kiedy otrzym a! ju ż stałe miejsce pracy nad wychow aniem m łodzieży, pom yślał o dw óch swoich siostrzeńcach. Byli to bracia Łozińscy: W acław i starszy od niego Zygm unt. Uczyli się w jednym z gim nazjów warszaw skich. D obry ks. w ujek troszczył się o ich los nie bez'p o w o d u .

W Królestw ie Polskim rządził wówczas wszechwładnie k u ra to r w arszaw skiego okręgu szkolnego, zaciekły ru sy fik ato r m łodzieży, znienaw idzony przez Polaków sa tra p a nazw iskiem A leksander A puchtin. W ydalał ze szkół nauczycieli i uczniów p odejrzanych o tzw. niepraw om yślność, w prow adzał w swoim resorcie system p o li­ cyjny, zarządzał rewizje dom ow e - to były m etody jego działalności.

Nic tedy dziw nego, że ks. Czeczott, chcąc uchronić swoich krew niaków od szykan, na jakie byli narażeni, przeniósł obu chłopców podczas wakacji - oczywiście za zgodą rodziców - do Petersburga. Tu bowiem ucisk narodow y w sto su n k u do Polaków nie był tak srogi ja k w Królestw ie. Um ieścił ich w gim nazjum , w którym sam w ykładał religię. Jednego ulokow ał w klasie siódm ej, a Z ygm unta - w ósmej. Z akw aterow ał ich w swoim m ieszkaniu, by móc nim i się opiekow ać.

M łodzieńcy, czujący głęboko swój p atrio ty zm , stali się spraw cam i pew nego incy­ dentu zaledwie w p arę miesięcy po przyjeździe do Petersburga. Było tak: W gim naz­ jalnej cerkwi na zarządzenie w ładz od p raw iało się galow e nabożeństw o dziękczynne za ocalenie życia carskiej rodziny podczas podróży pociągiem , k tó ry w ykoleił się. U czniowe byli zm uszeni do udziału w nabożeństw ie. W czasie zaś cerem onii, kiedy diakon uroczystym tonem zawołał: „Padnijm y na k o lan a!“ - dwaj gim nazjaliści, właśnie braci Łozińscy nie usłuchali nakazu. Nie zmienili pozycji stojącej chociaż inni ich koledzy, Polacy - katolicy, poklękali razem ze wszystkimi.

(5)

T akie postępow anie n ab rało w oczach w ładz szkolnych dużego znaczenia. Spraw a o p arła się o m inistra. U czniom groziło w ydalenie ze szkoły. Jedynie zdecydow ana p ostaw a ich w uja ks. C zeczotta, który b ro n ił niew inności swoich siostrzeńców , złago­ dziła napięcie sytuacji. Skończyło się na tym , że obaj dostali naganę w obec całej klasy. W tym , co zaszło, ks. profesor odniósł niew ątpliw ie w spaniałe zwycięstwo, poniew aż - ja k sam tłum aczył - „nie ja, lecz oni u stąp ili“. N aturalnie, m ów iąc „oni“, m iał na myśli urzędow ych służalców , którzy w takich razach nie popuszczali byle k om u.4

W arto w tym miejscu przypom nieć, że Z ygm unt Łoziński, złożywszy m aturę, w stąpił tam że w P etersburgu do sem inarium , potem ukończył studia w A kadem ii D uchow nej i został następcą ks. C zeczotta, ja k o prefekt w tym sam ym gim nazjum , w którym jego wuj i opiekun uczył p oprzednio. Ale w róćm y do właściwego tem atu.

W petersburskim sem inarium w ykładał ks. Czeczott Pismo św. i hom iletykę. Pełnił też obow iązki ojca duchow nego i spow iednika. Na swoich zajęciach lekcyjnych p o sta ­ ra ł się przede wszystkim odciążyć kleryków od „niepotrzebnego b a lastu “, nazyw ając tak narzucony przez rząd język rosyjski ja k o przedm iot nauczania. Przeprow adził n ato m iast dla nich całkow ite szkolenie w zakresie języka polskiego, który był ogólnie biorąc zabroniony na w ykładach. Posłużył się pretekstem , że hom iletykę pow inni sem inarzyści opanow ać bezw arunkow o w mowie, w jakiej będą wygłaszać kazania w kościołach katolickich. Co więcej, by uczynić im przystępnym cały kurs, opracow ał i w ydał drukiem podręcznik G ram atyka praktyczna ję z y k a polskiego, z którego aż do pierwszej wojny światowej korzystała też m łodzież polska innych szkół n a terenie Rosji.

Ks. Czeczott zadbał szczególnie o to , żeby zaopatrzyć sem inarium w odpow iedni księgozbiór. Pow stała jego sum ptem specjalna biblioteka dla alum nów . G dy później będzie stąd odchodził, zostaw i ją jak o p am iątkę swojej działalności wychowawczej i oświatowej.

Ksiądz profesor troszczył się nie tylko o w ykształcenie kleryków według pro g ram u nauki. Jeszcze gorliwiej przygotow yw ał ich w ew nętrznie do przyszłych ciężkich na owe czasy obow iązków duszpasterskich, k tóre mieli spraw ow ać. Jego wysiłki i sta ra ­ nia nie były darem ne. Z g rona jego uczniów wychodzili w świat kapłani nadzwyczaj w artościow i. Wielu z nich zajm ow ało wysokie stanow iska w hierarchii kościelnej. Przecież między nimi heroicznością cnót zasłynął zm arły w Pińsku biskup Z ygm unt Łoziński - Sługa Boży, polski kan d y d at na ołtarze.5

2 4 8 S T A N IS Ł A W BU B IE Ń [12|

III. P E T E R S B U R S K I P R O B O S Z C Z

O kres profesury i pracy pedagogicznej, który w ydał tak piękne owoce, zakończył ks. C zeczott z chwilą, gdy w 1897 r. objął stanow isko proboszcza miejscowej parafii św. Stanisław a, otrzym aw szy jednocześnie godność dziekana petersburskiego. Przek­ roczył w tedy 50 lat życia. Z akres pow ierzonych m u obow iązków był niem ały. W ystar­ czy przypom nieć, że d ek an at petersburski obejm ow ał nie tylko parafie w samej gubernii rozm ieszczone, ale jeszcze kościoły, istniejące w uzależnionej ówcześnie od Rosji F inlandii oraz w guberniach: estońskiej, inflanckiej, pskowskiej i n ow ogrodz­ kiej.6

Ks. Czeczott w ciągu kilkunastu lat - do 1910 r. - rozw ijał żywą działalność duszpasterską w śród licznej kolonii Polaków , osiadłych na tam tych ziem iach. Szcze­ gólną tro sk ą otaczał m ałżeństw a mieszane. Poniew aż tego rodzaju związki zawierali między sobą przew ażnie katolicy i praw osław ni, udzielał im ślubów i chrzcił ich dzieci.

N araził się przez to w ładzom carskim . Za sw oją „niepraw om yślność“ zo stał w pi­ sany do dziennika, jaki dla każdego księdza katolickiego p row adził D ep artam en t

4 T. O stoja (W . C zeczott), G arść wspomnień z niedaw nej w a lki o wolność sum ienia w Rosji, W arszaw a 1916, s. 1-24.

Por. Ks. J . J a n u s , W ielki p a ste rz na wschodnich rubieżach, M e lb o u rn e 1956.

" E ncyklopedia ko ścieln a, t. 14. W arszaw a 18X1. s. 542. S ło w n ik geo g ra ficzn y Królestw a Polskiego, t. 6. W arszaw a 1885, s. 610—612.

(6)

Obcych W yznań przy M inisterstw ie Spraw W ew nętrznych. N iejednokrotnie m usiał staw ać przed sądem oskarżony o łam anie p raw a im perium rosyjskiego. Będąc z w ykształcenia praw nikiem , nie p o trzeb o w ał adw okatów . Sam b ro n ił się zaradnie: zbijał staw iane m u zarzuty, in terp reto w ał na swoją korzyść przepisy, jeżeli były niejasno sform ułow ane.

O perypetiach, jakie przechodził w Sądzie O kręgow ym P etersburskim , w spom inał

po latach: „C hociaż pierw szą spraw ę form alnie przegrałem w sądzie ja k o obw iniony, skazany zostałem na karę, jed n a k poczytyw ałem to w duchu za w ygraną, bo kw estio­ now ane przez rząd a przeze mnie sporządzone m etryki, chrzestna i ślubna, pozostały w swojej sile i sum ieniu tych, dla których były w ydane, pozostaw iono w spokoju, a k ara, ja k ą mi przysądzono, nadspodziew anie była lekką, bo ograniczała się do zawieszenia m nie w obow iązkach dziekana na trzy miesiące. O śm ielony tym ze sp o k o ­ jem i lepszą o tu ch ą staw ałem pow tó rn ie przed sądem “.7

Ks. C zeczott m im o przeszkód i trudności, jakie n ap o ty k ał w swojej pracy, będąc proboszczem w Petersburgu, czynił wiele dla p o budzenia życia religijnego w śród zam ieszkałych tam katolików . D ążył do tego, by zadzierzgnąć m iędzy nimi więź społeczną. W ybudow ał kościół i ochronkę w dzielnicy robotniczej przy Z akładach Pudłow skich (obecnie Kirow skie). G ru p o w ał koło siebie m łodzież akadem icką. M ieszkanie swoje przeznaczył częściowo dla niezam ożnych studentów .

Tam że nad Newą rozw ijał p o n a d to ciekaw ą w aspekcie historycznym działalność, do której m usiały go skłonić okoliczności, m ające ch arak ter zjaw iska socjalnego. Na przełom ie X IX i XX w. do okręgu przem ysłu petersburskiego napływ ały m ianow icie z głębi Rosji rzesze ludności robotniczej w poszukiw aniu zarobku. Dziew czyny i k o ­ biety, pochodzące z guberni pskow skiej, tw erskiej, riazańskiej czy jak iejś innej, nawiązywały stosunki z katolikam i. Bardzo często któraś, m ając przedślubne dziecko, gotow a była zostać katoliczką i zawrzeć związek m ałżeński w kościele, bo z kolei narzeczony, przyw iązany do swojej w iary, nie godził się na ślub cerkiewny. Były też i odw rotne sytuacje. Piętrzyły się przeszkody n atu ry praw nej.

Ja k o ż w owym czasie - w iosną 1905 r. - car w ydał N ajw yższy M anifest, czyli d o kum ent, który zezw alał - ja k w ynikało z jego postanow ień - „nie tylko unitom lub dzieciom pochodzącym z m ałżeństw m ieszanych, ale naw et praw osław nym z dziada i prad ziad a przechodzić na łono rzym skokatolickiego K ościoła“.8 U kaz carski przy­ czynił się do tego, że R osjanie często korzystali z nadanej im sw obody w yznaniow ej. Zaczęli przechodzić na religię, ja k a im odpow iadała. Przew ażnie zwracali się ku wierze katolickiej.

N a system atyczny wykład zasad w iary nie było czasu, a należało przysposobić tych ludzi do now ego życia religijnego. J a k w takiej sytuacji postępuje ks. Czeczott? „Nie widziałem innego sposobu - w spom inałpóźniej - ja k zgrom adzić takich konw er- tytów do kościoła na nauki, oczywiście m iew ane w języku rosyjskim , jedynie im. znanym i zrozum iałym języ k u “.9

W obrębie swego d ek an atu m iał szerokie pole do działania zw łaszcza w Petroza- w odzku, portow ym mieście n ad jeziorem O nega. U w ażał po p rostu za swój kapłański obow iązek opiekow ać się neofitam i tym bardziej, że zmieniali oni wiarę dobrow olnie, nie ze względów politycznych. Pracę n ad nim i trak to w ał ja k o rodzaj posłannictw a.

Dla działalności duszpasterskiej zakreślał szerokie, am bitne plany, kiedy mówił: „Jako Polak uw ażam naw rócenie Rosji za misję dziejową mego n aro d u . Nasze położe­ nie geograficzne i polityczne jaw nie to posłannictw o wykazuje. Jeżeli R osja m a być n aw rócona, stanie się to tylko p racą P o lak ó w “.10

Kiedy jed n ak chodziło o w prow adzenie języka rosyjskiego do K ościoła, było z tym wiele kłopotu. Z goryczą rozw ażał ks. Czeczott trudności, k tó re m usiał p o k o ­ nać. Spraw a była zbyt pow ażna, by ją pochopnie rozstrzygnąć, więc uspraw iedliw iał siebie: „Nie miałem praw a zrobić tego bez zezwolenia biskupa, a ten nie chciał czy nie um iał przejąć się p o b u d k am i, jak ie m nie do tego k ro k u skłaniały, i przez trzy lata

[ 1 2 ] ' W IT O L D C Z E C Z O T T 2 4 9

7 T. O slo ja , dz. cyt., s. 25-34. s T am że. s. 2X.

“ T am że, s. 68. 111 T am że. ,s. 69.

(7)

2 5 0 S T A N IS Ł A W BUB IEŃ L12|

pozw olenia o d m aw iał".11 Tym zaś, którzy odw odzili go od zam iaru w prow adzenia takiej innow acji, odpow iadał: „Jako proboszcz m am ścisły obow iązek karm ić słowem Bożym wszystkie owieczki pod m oją zastające pieczą, a zwłaszcza osierocone i naj­ bardziej potrzebujące troskliw ej o p ieki".12

Tak więc ks. C zeczot, chociaż m iał do kogo przem aw iać w kościele po rosyjsku i w tym języku szerzyć zasady wiary, m usiał uzbroić się w cierpliwość. D opiero kiedy garnący się do św iątyń katolickich miejscowi ludzie wnieśli do m inisterium skargę, w której żalili się, że „książęta po rosyjsku nauczać ich nie chcą", a spraw a o p arła się o Rzym, który nie m iał p o w odu b ojkotow ać tego języka - szala zwycięstwa przechy­ liła się na stronę bojow niczego kapłana. O trzym ał teraz od arcybiskupa nie tylko pozw olenie, o co ubiegał się tak długo, ale form alny nakaz: pow inien m iewać kazania w języku rosyjskim . O nic więcej nie chodziło mu przecież.

W arto by dodać, że w tym sam ym czasie ówczesny biskup wileński E dw ard R opp zastosow ał p o d o b n ą taktykę w swojej diecezji. W ykorzystując m ianow icie carski dekret tolerancyjny, polecił księżom przyjm ow ać bezwłocznie do kościoła w yznaw ­ ców praw osław ia, przechodzących na katolicyzm , a m łodzież uczyć religii w jej w łas­ nym języku. C hodziło nie tylko o język rosyjski, ale i o białoruski oraz litew ski.13

Ks. Czeczott, przystępując do swojej - ja k podkreślał - misji, odw ołał się najpierw do własnego sum ienia. W zwierzeniach późniejszych pisał: „W yznaję, że kiedy mi przyszło po raz pierwszy przeżegnać się po rosyjsku, cała m oja dusza P olaka-katolika w zdrygnęła się na w spom nienie klęsk jakich tak niedaw no Ojczyzna m oja i Kościół za pośrednictw em tego języka doznały. Przem ogłem jed n ak ten w stręt m yślą, że Bóg tej ofiary dla idei w y m aga".14

N auki w języku rosyjskim m iał głosić we w skazanym przez arcybiskupa kościele tzw. M altańskim . Nie był to kościół parafialny. Odbyw ały się w nim niektóre nie­ dzielne msze św. i w ygłaszane kazania przew ażnie dla cudzoziem ców . Kiedy zaś w Dzienniku Petersburskim - była to polska gazeta - ukazał się anons, że w kościele tym rozpoczyna ks. Czeczott nauczanie wiary katolickiej po rosyjsku, posypały się oszczercze anonim y i napaści słowne, znieważające jego osobę. Pom aw iano go także o chęć wybicia się w hierarchii, godząc weń podejrzeniem : „W idocznie nęci cię nadzie­ ja otrzym ania m itry biskupiej". O wszczętej nagonce ksiądz sam w spom inał: „Były naw et form alne groźby, że obrzucą mnie jajkam i i kam ieniam i, że będzie przelew krwi, skutkiem czego kościół zostanie zniew ażony i ulegnie zam knięciu a cała wina spadnie naturalnie na m nie".15

O to w głoszeniu w iary i w obronie ideałów , jakim życie pośw ięcał, m iał ów kapłan prześladow ców i m usiał znosić uw łaczanie swej godności. W spółziom kow ie nie roz­ umieli go, byli tacy, co nie dorastali do jego poziom u w sposobie oceniania potrzeb religijnych, rodzących się w w artkim nurcie życia społecznego. W szakże z drugiej strony otrzym yw ał ks. proboszcz od wiernych mu p arafian i licznych swoich sym paty­ ków serdeczne dow ody uznania i wyrazy wdzięczności za to, że właśnie on, który miał wszelkie ku tem u dane i właściwe podejście do tak pow ażnego zagadnienia, p o d jął się mówić kazania w języku rosyjskim .

IV. K A 7 N O D 7 IE J A I P IS A R 7

Ks. Czeczott posiadał szczególny d a r żywego słowa. Przem aw iał z kazalnicy pię­ kną, czystą polszczyzną. Sw obodnie rozw ijał myśli i refleksje, przyciągając uwagę słuchaczy. Celow ał w tym, będąc jeszcze w ikariuszem w W arszaw ie. Kiedy staw ał na am bonie wobec tłum u wiernych, zgrom adzonych w katedrze św. J a n a , zyskiwał p opu larn o ść doskonałego mówcy. W następnych latach ja k o w ykładow ca hom iletyki

11 T am że, s. 6X. 12 T am że, s. 69.

IJ Por. Ks. T. k r a l i e l . A rcybiskup Edw ard Ropp. T yg o d n ik Pow szechny, 1984, n r I. 14 T. O s to ja , dz. cyt., s. 74.

(8)

w sem inarium petersburskim uczył swych w ychow anków kunsztu przem aw iania. Sam zresztą daw ał im pokaz swego o rato rstw a.

Z nane były szeroko i cieszyły się ogrom nym pow odzeniem konferencje apologety- czne J a k ie wygłaszał dla studentów w swoim parafialnym kościele św. Stanisław a, czy podczas w ielkopostnych rekolekcji w słynnym kościele św. K atarzyny na Newskim Prospekcie. M iewał też specjalne nauki w D orpacie (m iasto należało do d ek an atu petersburskiego) dla słuchaczy tam tejszego uniw ersytetu, w którym studiow ało dużo Polaków .

K azania ks. C zeczotta odznaczały się - ja k w spom inano - d o sk o n a łą fo rm ą języ­ kow ą i głęboką treścią w ykładu. T oteż dom ag an o się, aby zostały opublikow ane. O dbito je zatem w W arszaw ie w 1906 r., a zbiorek ten, zatytułow any Wiara, dedyko­ wał a u to r czytelnikom następująco: „Na kilk ak ro tn ie w yrażone żądanie m oich słucha­ czy ogłaszam (kazania) drukiem i pośw ięcam je m łodzieży polskiej wyższych zakładów naukow ych, k tó rą w ciągu mej pracy szczególnie m iałem na myśli i w sercu". W ielka szkoda, że dzisiaj ta książeczka o rzadkiej w artości jest zupełnie zap om niana. W znow ienie jej przyniosłoby z pew nością niem ało pożytku duchow ego m łodym katolikom obecnego pokolenia.

Ks. Czeczott przem aw iał do sum ień ludzkich nie tylko w spraw ach religii i K oś­ cioła. Interesow ał się także ruchem um ysłow ym i przejaw am i życia kulturalnego w całym kraju. M iewał okolicznościow e k azania z okazji d at zw iązanych z pam ięcią narodow ą.

W 50 rocznicę śmierci A dam a M ickiewicza wygłosił 25 XI 1905 r. w kościele św. K atarzyny, podczas żałobnego nabożeństw a, podniosłe przem ów ienie n a cześć poety. Nie p o m in ął przy tym akcentów w odniesieniu do ówczesnej sytuacji politycznej Polaków . Z am bony scharakteryzow ał postaw ę ideologiczną naszego wieszcza tak oto: „Pospolitym , sam orodnym objaw em patriotycznego uczucia jest w ybuch oburze­ nia, gniewu, nienawiści ku tym , co Ojczyznę naszą gnębią i uciskają - i tak jed n o stk a ja k i n a ró d długo pracow ać m usi, zanim to sam o ro d n e uczucie oczyści i do wysokości etyki chrześcijańskiej dostroi. Mickiewicz p rę d k o wzniósł się na te wyżyny. G orzkie a palące słowa, jakie się mu wylały spod pióra w paru ustępach „D ziadów “, um otyw o­ wane poniekąd w zględam i artystycznym i, nie zaćmiły jed n ak nigdy ducha poety do tego stopnia, iżby przestał odróżniać we wrogim narodzie szlachetne jed n o stk i, do których bratersk ą dłoń w yciągał z Z achodu, ja k b y w przew idyw aniu tej pięknej przyszłości, kiedy i ludy poczują się sobie braćm i i bliźnimi. Nigdzie je d n a k bardziej nie od k ry ł on swego serca P olaka po Bożem u kochającego Ojczyznę, ja k w Księgach

pielgrzym stw a polskiego - w tej ostatniej woli, ja k ą narodow i p rzek azał“.16

W trzy lata później, po śmierci Jadw igi Łuszczewskiej (D eotym y), ks. C zeczott podczas żałobnego nabożeństw a, k tóre odpraw ione było 23 X 1908 r. za duszę owej sławnej poetki, wygłosił rów nie znam ienną mowę o tym sam ym kościele św. K a ta ­ rzyny. W tedy oskarżył z kazalnicy polskie społeczeństw o, że przestało - ja k o k re śla ł- „sm akow ać w K rasińskim “, a M ickiewicza zaczęło uw ażać za „zacofańca“, tudzież pozw alało - cytujm y dalej jego słow a - „bezkarnie bezcześcić siebie z. k art powieści i desek teatralnych Przybyszewskim i Ż erom skim , a K asprow iczom i N iem ojew skim bluźnić przeciw ko swoim religijnym id eało m “.17

A więc i tego rodzaju tem aty, w których p o ru szał zagadnienia z dziedziny kultury i twórczości literackiej, daw ały m u okazję do w ypow iadania się w rzeczach wiary i postaw m oralnych, troszczył się bow iem o to , by godność chrześcijanina nie była n arażo n a na szwank.

Tym czasem , nie z racji sam ego tylko k rasom óstw a m iał ks. C zeczott rozgłos. Z nany był p o n a d to ja k o bardzo ruchliw y i płodny publicysta. Pisyw ał liczne artykuły, polem iki, recenzje. Z apełniał nimi łam y wielu czasopism , jakie ukazyw ały się w w ięk­ szych o środkach życia kulturalnego. Rozległy był zasięg jego publikacji. Z am ieszcza­ ły je pism a o różnych odcieniach program ow ych, w ychodzące: w P etersburgu (Kraj),

[ 1 2 ] - W IT O L D C Z E C Z O T T 2 5 1

W. C z e c z o tt, M owa żałobna na 50 rocznicę zgonu ś.p. A dam a M ickiew icza wypowiedziana dnia (12)25-go listopada 1905 roku ir kościele Ś -te j K a ta rzyn y ir Petersburgu p rze z ... W ilno 1906. s. 13-14.

17 W. C z e c z o tt, M ow a żałobna na nabożeństw ie za duszę ś.p. Jadw igi Ł u szcze w sk ie j (D eotym y) miana ir Petersburgu ir kościele i i r K a ta rzy n y dnia 10(23) p a źd ziern ik a 1908 r. p rze z ... W ilno 1908, s. 14.

(9)

w W arszaw ie (Tygodnik Ilustrowany, Wiek, Niwa, Echo, D ziennik K a to licki), w K ra­ kowie (Przegląd Powszechny), w W ilnie (Goniec Wileński, Kurier Litew ski), w L ubli­ nie (Polak-K atolik), w C zęstochow ie (M yśl K atolicka).

Za cały czas swojej prżeszło 40-letniej działalności kapłańskiej zostaw ił po sobie obfity plo n własnych przem yśleń i refleksji, spostrzeżeń i uw ag na tem aty, k tó re go żywo interesow ały. W słowie pisanym starał się przekazać czytelnikom w szystko, co m iał w sobie najlepszego: sw oją wiedzę, bystry i głęboki um ysł, niespożytą energię ducha. C hw ytał za p ió ro głównie po to, żeby bronić szczytnych ideałów , k tóre sam realizował.

N iestety, wiele z jego p rac drukow anych p okryw a pył zapom nienia. O dnośne roczniki czasopism są w bibliotekach publicznych praw ie niedostępne, bądź też zde­ kom pletow ane. N iem niej, opracow ana bibliografia prac publicystycznych ks. Cze- czotta byłaby niew ątpliw ie ciekawym i pożytecznym przyczynkiem do b ad a ń nad rozw ojem piśm iennictw a katolickiego w Polsce na przełom ie X IX i XX w.

Na łam ach prasy b ronił ks. C zećzott czystości wiary naszej, dlatego w daw ał się często w spory polem iczne z pisarzam i naw et pow szechnie znanym i, ilekroć tw ó r­ czość ich nasuw ała m u pow ażniejsze zastrzeżenia. Jeden z dzisiejszych badaczy litera­ tury dziewiętnastow iecznej tak oto scharakteryzow ał jego cechę żarliw ości w tym względzie: „Żywy - chciałoby się powiedzieć: szlachecki - tem peram ent p opychał C zeczotta do polem ik, w których zwykł był staw iać spraw y na ostrzu n o ż a “.1*

Tak było rzeczywiście. Nie p o b łażał nikom u. Jeszcze w W arszaw ie w swoich kazaniach p o d d a ł ostrej krytyce niektóre utw ory M arii K onopnickiej, poniew aż propagow ała - według niego - „pogańską miłość, pogańskie idee“. Po wielu latach w korespondencji z Elizą O rzeszkow ą n a p o m k n ął raz jeszcze o tej ludowej poetce, której nie m ógł darow ać, że - ja k w ytykał jej - „w jednym zesw ych wielkich obrazków mówi tylko o trzech ścieżkach w iodących z chłopskiej chaty: do pańskiego dw oru, do karczm y i na cm entarz, o kościele zaś milczy, ja k b y nigdy na wsi wiary i pobożności ludu naszego nie była św iadkiem “.19

Podobnie skrytykow ał ks. C zeczott w jednej ze swoich publikacji S tefana Ż erom ­ skiego za to, że - ja k określił - „splugaw ił po lsk ą beletrystykę“. C hodziło - łatw o dom yślić się - o pow ieść D zieje grzechu.20

Uszczypliwie też w ypow iedział się o nim w którym ś kolejnym liście do O rzeszko­ wej, zapytując retorycznie: „Czego ten człowiek chce - i po co pisze. Po co tyle talentu zm arnow anego. Po co to ślizganie się n a pow ierzchni, nagrom adzenie w yjątkow ych sytuacji, przesuw anie ja k w kalejdoskopie osób, scen i obrazów , nie p ró b u jąc (!) związać ich jed n ą wielką m yślą, nie zstępując nigdy do serc głębi“.21

2 5 2 S T A N IS Ł A W B U B IH Ń [12]

V. S P O R Y 7 E L 17Ą O R Z E S 7 K O W Ą

N ajbardziej jed n a k ż ożyw ioną polem ikę p row adził ks. C zeczott przez długie lata z Elizą O rzeszkow ą, pow ieściopisarką pow szechnie za życia szanow aną.

Ten ciekawy w jego biografii epizod, obrazujący pasję, z ja k ą podejm ow ane były spory zarów no z jednej, ja k i z drugiej strony, m a ju ż sw oją literatu rę, p ow stałą w w yniku dociekań literackich na tym polu b adań. W arto przypom nieć choćby ogólnie podłoże i przebieg ow ych potyczek polem icznych. Opis ich przyda barw charakteryzow anej tu postaci ks. C zeczotta.

Był on ju ż wtedy profesorem w sem inarium petersburskim . Przeczytał zam ie­ szczone w Ateneum (1890 r.) nieduże opow iadanie Orzeszkowej A scetka. Ta właśnie rzecz, opisująca akcję, k tó ra rozgryw a się w żeńskim klasztorze i przyklasztornej pensji dla dziew cząt, stała się pretekstem do kontrow ersyjnej wym iany poglądów m iędzy nim a pisarką.

18 E. O r z e s z k o w a , L isty zebrane, t. 7, W rocław 1971, k o m e n ta rz e s. 411.

W. C z e c z o tt, E liza O rzeszkow a - ze wspomnień osobistych, C z ęsto ch o w a 1911, s. 4.

211 W. C z e c z o tt, O w pływ ie k o b ie ty na m oralność w literaturze i społeczeństwie, W arszaw a 1917, s. 20. 21 E. O r z e s z k o w a , dz. cyt., s. 587.

(10)

Ksiądz opublikow ał w w arszaw skim Przeglądzie K atolickim obszerną recenzję, zarzucając autorce, że przedstaw iła wręcz zafałszow any obraz środow iska w spólnoty klasztornej, zaś występujące tam postacie zakonnic są - jak dow odził - „pozbaw ione praw dy życiowej a nieraz graniczące z k ary k atu rą". G an ił pisarkę za to, że - czytam y dalej - „maluje życie klasztorne nie takim , jakim ono jest, ale jakim je sobie wyo­ b ra ż a “. D ochodzi wreszcie do konkluzji, iżA sc e tk a -p rz y to czy m y własne jego słow a - „z pew nością nie d o d a ani jednego listka do sławy au to rk i, ale pozostaw i skazę na m oralnej fizjonom ii. Jest to bowiem nie tylko słaby utw ór, ale p o n ie k ąd zły uczynek".22

K siądz C zeczott, chociaż o stro w ystąpił przeciw ko O rzeszkow ej, sta ra ł się naw ią­ zać z nią k o n tak t listowny. W m aju 1895 r. zw rócił się do niej, p ro p o n u jąc, by zechciała prow adzić z nim szczerą i pow ażną dysputę na tem at jej własnej tw órczości. W liście naw iązał do poprzedniej swojej oceny A scetki, podniósł inne jeszcze zastrze­ żenia co do koncepcji tw órczych pisarki. M iałjej zwłaszcza za złe, że przejaw ia ja k o b y lekceważący stosunek do religii. Z apytał ją w liście: „Dlaczego w psychologii, w w al­ kach i sm utkach, w pracach i zaw odach swoich bohaterow ie powieści Pani nigdy nie czują potrzeby m odlitw y. Azali w społeczeństw ie naszym nigdzie Pani na ślad szcze­ rej, gorącej w iary nie n atrafiła i sądzi, że P ana Boga m ożna, jak nieskończenie d ro b n ą ilość, milczeniem pom inąć, nie psując całości o b razu ".23

Z aatak o w an a w ten sposób O rzeszkow a przyjęła wyzwanie. Listem pisanym z G ro d n a 16 V 1895 r. w słow ach pełnych um iaru i szacunku, należnego osobie duchow nej, odpow iada swem u p reopinantow i w yczerpująco i rzeczow o. W yjaśniała swój p u n k t w idzenia na spraw y poruszone w liście do niej. Z daw ała się duszę otw ierać przed księdzem . N apom knęła o niespraw iedliw ych sądach, jakie wywołuje jej działal­ ność tw órcza. Ż aliła się, że przed laty ośm iu czy dziesięciu w Przeglądzie K atolickim nazw ano ją „pom yw aczką żydow ską". Zaznaczała przy tym , że p o dobnie ja k p o ch ­ wały i uw ielbienia nie wbijają jej w dum ę lub pychę, tak i obelgi nie budzą w niej nienawiści. Znosi je w milczeniu dla p o b u d ek - jak określiła - „nie tylko p a trio ty ­ cznych i filozoficznych, lecz nade wszystko chrześcijańskich".24

K siądz odpow iedział na listy O rzeszkowej, wyjaśniając, że brak religijności w jej pism ach tłum aczył sobie „wpływem dom ow ego otoczenia, wpływem ojca a zwłaszcza dzieł, z których składała się jego biblioteka". Z arzucał jej wszakże d o k try n erstw o , przez które - mim o najczystszych intencji - m ogła oddziaływ ać ujem nie na swoich czytelników . Z kolei rozpraw iał się z niektórym i utw oram i Orzeszkowej z p u n k tu w idzenia nauki katolickiej. „Kończę - pisał w liście - życzeniem, aby się Szanow na Pani nie zraziła rozm iaram i mojej repliki oraz aby takow a d o p o m ag ała do usunięcia nieporozum ień, jakie m iędzy nam i istnieć jeszcze m o g ą “.25

Niekiedy ks. C zeczott kierow ał ku pisarce zarzuty, które w jej przek o n an iu były właściwie przesadą. W tedy nie m ogła pow strzym ać się od m im ow olnych uwag pod jego adresem . D onosiła znajom ym z przekąsem , że „szanow ny ksiądz p ra ła t (tak ą

godność w tedy piastow ał - przyp. S.B.) jest plus catholique que le P ap e“.26

K orespondencja trw ała przez pewien czas, była przeryw ana, to naw iązyw ano ją znowu zależnie od okoliczności, jakie na to wpływały. O rzeszkow a w dalszych listach zachow ała ton zupełnej szczerości, zw ierzała się księdzu z własnych planów tw ó r­ czych, poruszała problem y dotyczące religii. W jednym z listów dziękuje księdzu profesorow i za to, że w yraził bardzo p o chlebną opinię o jej w ydrukow anej właśnie noweli Z różnych. dróg. Pisała do niego: „Proszę o k ró tk ą m odlitw ę za m nie, aby mi Bóg dał wsparcie i siły do pracy aż do końca, których bardzo potrzebuję. Słaba jestem i stam tą d tylko spodziew am się pom o cy “.27

Ale o to w 1908 r. ks. C zeczott znow u podniósł przeciw pisarce zarzuty, jakie n asunął m u opublikow any jej arty k u ł Społeczna cywilizacja. Przeprow adził na ten

[ 1 2 ] - W I T O L D C Z E C Z O T T 2 5 3

22 W. Cz. (W . C zeczott), A se e lk a p . O rzeszkow ej, Przegląd K atolicki, W arszaw a 1891, n r 33, s. 521-523. 23 W. C z e c z o tt, E liza O rzeszkow a, dz. cyt., s. 2-4.

24 1£. O r z e s z k o w a , dz. cyt., s. 280 i n.

2> W. C z e c z o tt, E liza O rzeszkow a, dz. cyt., s. 16-19. 26 E O r z e s z k o w a , dz. cyt., t. 5, W roclaw 1961. s. 13. 27 E. O r z e s z k o w a , dz. cyt., t. 7, s. 296.

(11)

tem at polem ikę w M yśli K atolickiej, obw iniając a u to rk ę , że „zajęła niezdecydow aną postaw ę w obec najw ażniejszych zagadnień ideow ych“.

Tym czasem arcybiskup orm iańsko-katolicki, w ytraw ny polityk, Jó zef T eodoro- wicz w jednej ze swoich słynnych m ów, z jakim i w ystępow ał w sejmie galicyjskim , pochw alił „sędziwą pisarkę z G ro d n a “ za głoszone poglądy i rozw inął myśli, zaw arte w jej artykule. A więc kiedy w jego osobie nie byle ja k i au to ry tet kościelny podzielił stanow isko O rzeszkowej, okazało się, że ksiądz C zeczott zbyt pochopnie obciążył pisarkę pretensjam i, k tóre zadrasnęły jej a u to rsk ą am bicję.28

7 całej tej historii dyskusyjnych sporów , jak ie toczyli ze sobą z jednej strony godny swoich czasów apologeta, a z drugiej sław na p isark a, wynika jasn o , że ksiądz C zeczott był bezkom prom isow ym rzecznikiem w iary. Broniąc zasad katolicyzm u, posądzony został o fanatyzm . Orzeszkow a pisała o nim do swego zaufanego przy ja­ ciela, ziem ianina spod Baranow icz, Tadeusza Bochwica (który był krew nym ks. C zeczotta) - tak oto: „O ile miłym w tow arzystw ie, w ykształconym i utalentow anym jest ten wuj P ana, o tyle też w rzeczach kościelnych (nie religijnych, bo religia i Koś­ ciół nie są wcale pojęciam i identycznym i) to fan aty k nieubłagany i bezwzględny. (...) Ogień to jest, który najlepiej z daleka o b chodzić“.29

7 w ażm y jed n a k , że ta opinia padła z ust kobiety, k tó ra bądź co bądź nisko chyliła czoło przed godnością k apłańską swego adw ersarza. D o uzgodnienia poglądów m ię­ dzy nim i nie doszło i dojść nie m ogło z prostej przyczyny. Zm ierzyły się bow iem ze sobą na płaszczyźnie dyskusji ideowej dwie potężne indyw idualności, ale o różnych form acjach duchow ych i odm iennych odczuciach religijnych.

K iedy zaś O rzeszkow a zm arła (18 V 1910), szlachetny kapłan uczcił ją pośm iertnie szczerym sercem bez cienia uprzedzeń. W kościele św. K atarzyny podczas uroczy­ stego nabożeństw a za duszę pisarki wygłosił żało b n ą m owę, podnosząc jej zasługi w takich oto słow ach: „Ma ona praw o do naszej wdzięczności ja k o je d n o stk a , k tó ra przez p ó ł wieku praw ie pracow ała na niwie literackiej nie dla sławy lub miłości sztuki, lecz dla idei, dla społeczeństw a, k tóre p o d sk ro m n ą szatą powieści krzepiła i p o d n o ­ siła na duchu, niosąc przed nim pochodnię w ytrw ania i nadziei“.30

Ks. Czeczott ja k m ało k to w owym czasie znał Elizę O rzeszkow ą od stro n y jej przeżyć duchow ych. D latego m ów ił o niej: „Jakim kolw iek przeobrażeniom podlegały jej p rzek o n an ia religijne naw et wówczas, kiedy przechodziła fazę zaniku w iary, nigdy nie afiszow ała się sw oją niew iarą, tym bardziej nie narzucała jej innym , nie staw ała do walki z Bogiem ani z K ościołem , m aluczkich nie gorszyła i z tym św iadectw em sta­ nęła przed sądem B oga“.31

Przedstaw iając dalej, „jak szybkie postępy robiła w iara w duszy a u to rk i“, kończył przem ów ienie tym zdaniem : „W zam ian za szczerość, z ja k ą szukała praw dy, za odw agę, z ja k ą (tę praw dę - przyp. S.B.) znalezioną jaw nie w yznaw ała, Bóg i w niej sam ej rozżarzył przysypaną długo popiołem obojętności iskrę w iary i dał jej łaskę przygotow ania się na śm ierć zaw czasu po katolicku przez przyjęcie S akram entów świętych, a tym aktem pracę dla n aro d u niejako przypieczętow ać i uświęcić“.32 Był to praw dziw y hołd złożony pośm iertnie wielkiej pisarce polskiej.

W arto dodać, że w roku śmierci au to rk i N ad Niemnem opublikow ał ks. C zeczott w częstochow skiej M yśli K atolickiej, a potem w osobnej odbitce sw oją pracę Eliza

O rzeszkow a - ze wspomnień osobistych. O pisał tam dzieje swojej znajom ości z pisarką.

Co ciekawsze, że analizując na k artach tego d ru k u swoje daw ne zbyt subiektyw ne zarzuty wobec O rzeszkowej, zastanaw iał się n ad kontrow ersją, ja k a stąd w ynikała. 7 ap y ty w ał siebie: „Czyja w tym była wina? Czy zbyteczna obcesow ość i szczerość z mojej strony, czy drażliw ość osobista z tam tej?“ O dpow iedź po śmierci Orzeszkowej daw ał sam sobie: „W idocznie pom im o dobrej chęci niezgrabnie wziąłem się do rzeczy i spraw ę zepsułem . Dziś doznaję przykrego uczucia zaw odu ja k człowiek, któ rem u raptem pęka w ręku narzędzie, ja k im wiele zrobić spodziew ał się“.33

2 5 4 S T A N IS Ł A W BUB1EŃ [12|

T am że. s. 21.

10 W. C z e c z o tt. M owa żałobna w ypowiedziana dnia 20 m aja 1910 roku ir kościele itr. K a ta rzyn y w Petersburgu nu nabożeństw ie za duszę ś.p. E lizy O rzeszkow ej, W ilno 1910.

" Tam że. Tam że.

(12)

[12] W I T O L D C Z E C Z O T T 2 5 5

Ks. Czeczott w świetle w łasnych zwierzeń jaw i się nam ja k o człowiek z n atu ry nadzwyczaj subtelny. P otrafił zdobyć się na ak t rzadko spotykanej p o k o ry w sto ­ sunku do bliźniego, sk o ro tylko zorientow ał się, że m ógł kom uś drugiem u w zapale dyskusyjnym , chociaż p ow odow ał się d o b rą m yślą, w yrządzić m o raln ą krzywdę.

VI. P A T R IO T Y Z M KS. C Z E C Z O T T A

Z obrazow ana wyżej działalność ks. C zeczotta na polu religijno-społecznym p oz­ wala stwierdzić, że istotnie skupiał on w sobie w ybitne cechy ja k o k apłan, k azn o ­ dzieja, pisarz-polem ista. Pora więc zapoznać się trochę z poglądam i, jakie reprezentow ał, będąc p a trio tą w najpełniejszym tego słow a znaczeniu.

W długim swoim życiu pielęgnow ał i rozw ijał ideowe w artości, w yniesione z dom u rodzicielskiego. Służąc K ościołow i, walczył rów nocześnie o niezależność n a ­ rodow ą. Tych dw óch celów nie rozgraniczał, nie oddzielał jednej spraw y od drugiej. M iał swoje credo patriotyczne. W yraził je jasn o i dobitnie w pięćdziesiątą rocznicę śmierci A dam a M ickiewicza. M ówił wtedy w kościele św. K atarzyny: „W dziejach n aro d u naszego na każdej niem al karcie wyczytujem y podw ójne hasło: Bóg i Ojczy­ zna - W iara i W olność!, które (to zaw ołania przyp. S.B.) taki oddźw ięk szczery znajdują w każdej iście polskiej duszy a tak dziwnie splatają się z sobą, że nieraz nie p o d o b n a odróżnić, kiedyśm y za w iarę a kiedy za ojczyznę walczyli i cierpieli, co - ściśle m ów iąc - z miłości Boga a co z miłości kraju poczęte w nas b y ło “.

W tym miejscu nasuw a się takie o to spostrzeżenie: te sam e m ianow icie idee i myśli, jak ie pro p ag o w ał ks. C zeczott, głosił za naszych czasów ś.p. k ard y n ał Stefan W yszyński. Z nany jest Jego słynny nakaz: „K ościół m a być z n a ro d e m “. Prym as Tysiąclecia stale i konsekw entnie naw oływ ał, by Kościół służył n arodow i i wczuw ał się w jego potrzeby i p ragnienia.35

W idzimy więc, że ks. C zeczott z całym sw oim ustosunkow aniem się do współczes­ nej sobie rzeczywistości nie jest tak bard zo przeżytkow y i odległy od dzisiejszych zapatryw ań na spraw y narodow e ze strony hierarchii kościelnej.

Pojęciem „n aró d “ obejm ow ał najszersze w arstwy ludności. N aw oływ ał Polaków do jednoczenia się. N aw iązując do M ickiewiczowskiej idei zespolenia całej społe­ czności w granicach daw nej Rzeczypospolitej - tak przem aw iał do rodaków : „Czyliż nie m am y stronnictw , wywieszających coraz now e hasła i sztandary, k tóre daleko więcej zajm ują się, myślą i piszą o tym , co ich m iędzy sobą różni i ją trzy , aniżeli o tym , co ich jednoczyć winno? Nie w tym leży zło i bieda, że nie wszyscy jed n o stajn ie na rzeczy p atrzą - stronnictw a w społeczeństw ach zawsze były i będą, p o d pew nym względem to dobrze - ścieranie się zdań, w zajem na k o n tro la zapobiega zastojow i, ale tylko p o d jednym w arunkiem : aby żadne stronnictw o nie uw ażało się za n a ró d , aby sam o działając w imię d o b ra publicznego i w innych złej w iary nie podejrzew ało, aby tylko praw ych i uczciwych używ ało środków , aby szanow ało decyzję większości, skoro takow a nie p o d sztuczną presją ani intrygą sform ow ana została - a to śię stać m oże tylko wówczas, kiedy te wszystkie partie, różnym i krocząc drogam i, jeden cel przed sobą będą m iały - kiedy iście synow skie będą miały dla m atki serce i dla niej z siebie ofiarę gotow e będą czynić“.36

Najsilniej zespala n aród - twierdził ks. Czeczott - „wiara nasza katolicka". W pierwszym liście, napisanym w 1895 r. do O rzeszkowej, gdy pisarka podnosiła swoje argum enty w kw estiach religijnych, wyjaśnia! jej: „Ta w iara (...) stanow i jedyny węzeł jednoczący różne w arstw y naszego n a ro d u u stóp jednego o łtarza i dlatego tak straszna jest dla w rogów naszych, że po trzydziestu kilku latach nie przestają jej prześladow ać, a księży w yjątkow o i system atycznie w działalności krępow ać, zasła­ niając się wciąż jed n ą piosenką, że prześladują w kapłanach - p a trio tó w p olskich“.37

W. C z e c z o tt. M ow a żałobna na 50 rocznicę zgonu ś.p. A dam a M ickiew icza... dz. cyt., s. 4. Por. A. M ic e w s k i. K ościół m a b y ć z narodem . Tygodnik Pow szechny 1984. n r II.

W. C z e c z o lt. M ow a żałobna na 50 rocznicę zgoilnu ś.p. A dam a M ickiew icza... dz. cyt., s. 17. ' 7 E. O r z e s z k o w a , dz. cyt., t. 7. s. 538.

(13)

256 S T A N IS Ł A W B U B IE Ń [121 Ks. Czeczott szczególną rolę przypisyw ał w naszych dziejach chłopom , najzdrow ­ szej w arstw ie społeczeństw a polskiego. Chciał przecież zostać proboszczem wiejskim i w śród ludu pełnić posłannictw o. O tej najniższej, pogardzanej wówczas jeszcze klasie chłopskiej, w ypow iadał się z uznaniem . Swoją jak b y „teorię" w tej m ierze wyłożył w 1916 r. A był to czas pierwszej wojny św iatow ej, kiedy św itała ju ż nadzieja odrodzenia niepodległej Polski. Pisał wtedy o wierze, k tóra przenika serce prostego ludu: „Myli się a u to r Wesela, kiedy dow odzi, że ze złotego rogu, danego chłopu przez W ernyhorę, w ręku jego ’ostał się ino szn u r’. Tym rogiem złotym , w edług m nie, to w iara święta, której on tak gorliwie aż do przelania krwi i u traty w olności broni, to solidarność i ofiara grosza, na ja k ą się dla niej zdobyw a. Tego rogu daleko szukać nie trzeba, przechow uje się on p o d grubą chłopską sukm aną. Należy tylko weń zagrać i wziąć za hasło nie tylko lu d o w e (takim ono jest od daw na), ale n a r o d o w e (bo takim ju ż , niestety, być przestało). W tym tylko sensie życzymy i oczekujem y zb ratan ia się duchow ego inteligencji z ludem , biorąc od niego wiernie zachow aną tradycję w iary ja k o fun d am en t, na którym m am y wznosić gm ach ojczysty, by tam w raz z ludem do w spólnej zasiąść biesiady. Będzie to ziszczeniem m arzeń, jakie sform ułow ał a u to r

Psalmów przyszłości, kiedy głosił: Jeden tylko, jeden cud - Z szlachtą polską po lski lud!

tylko w odw rotnym p o rzą d k u , a m ianowicie: '7 polskim ludem polska szlach ta’.“38 H ołdując takim poglądom na kwestie bytu i państw ow ości polskiej, dostrzegał ks. C zeczott w swoim działaniu wyższe racje, jakim i były dla niego: d o b ro K ościoła i konieczność podtrzy m an ia nadziei w sercach rodaków na lepsze ju tro . Przejęty głębokim uczuciem p atrio ty zm u nie widział sposobu ocalenia zagrożonej o d p o d sta w duchow ej egzystencji Ojczyzny jak tylko przez „wiarę świętą przodków " i zachow anie tradycji narodow ej. T aką drogę w skazyw ał innym , a przede wszystkim sobie, kiedy stw ierdzał: „Dziś kościoły stały się ostatnim i szańcam i, ku którym w ym ierzone są n apady nieprzyjaciół i każdy kapłan z podw ójnego ju ż stanow iska, ja k o ksiądz i ja k o Polak, szańca tego w łasną piersią bronić m usi".39

V II. S T A R O Ś Ć - Ś M IE R Ć

Jakże potoczyły się dalsze losy ks. C zeczotta?

W 1906 r., gdy ju ż dobiegał sześćdziesiątki, otrzym ał za p o n ty fik atu Piusa X g odność p rałata Jego Św iątobliwości. A rcybiskup Szembek obdarow uje go zaszczyt­ nym tytułem k anonika honorow ego kapituły m ohylewskiej. M ów iło się także o k a n ­ dydaturze ks. C zeczotta na m etropolitę m ohylew ską, ale biskupem nie został.

Był to kapłan, którego cechow ała bezwzględna praw dom ów ność. K ażdem u praw ił

verba veritalis. Brzydził się najm niejszym przejaw em serw ilizm u wobec rządów za b o r­

czych. U w ładz carskich miał - czym się naw et chełpił - „złą notę niepraw om yślności".

7 czasem będzie w spom inać: „A że tych not w ciągu mego dw udziestopięcioletniego

p o b y tu nad Newą uzbierało się sporo, zostałem ja k o niepopraw ny s u b i e k t 40 w yda­ lony z Archidiecezji M ohylew skiej".41

W 1910 r. zostaje przeniesiony do M ińska Litewskiego z nom inacją na dziekana. Z now u chrzci dzieci z m ałżeństw m ieszanych i nakazuje z am bony katolikom nie brać ślubów w cerkwi. N arażał się w dalszym ciągu w ładzom carskim . 1 o to załam uje się działalność ofiarnego kapłana. Rząd rosyjski usuw a go z p ro b o stw a, pozbaw iając zarazem praw a zajm ow ania jakichkolw iek stanow isk kościelnych na Litwie i Białorusi.

Dla ks. C zeczotta był to cios - degradacja. Przenosi się więc do W arszaw y, gdzie pełni obow iązki rezydenta i kapelana przy kościele Panien W izytek, będąc rów no­

|s T. O s to ja , dz. cyt., s. 95.

L. O r z e s z k o w a , dz. cyt., t. 7. s. 583.

411 S u b ie k t - iiloz. oznacza: „osoba p o zn ająca i d ziałająca , p rzeciw staw iona św iatu zew nętrznem u ja k o p rzed m io to w i p o z n a n ia ; p o d m io t”. (PA N . S ło w n ik ję z y k u po lsk ie g o , t. 8).

(14)

cześnie k atechetą w szkołach. Pozbaw iony został pensji rządow ej i wszelkich d o ch o ­ dów stałych. By dopełnić m iary swego ubóstw a, zrezygnow ał ze spadku dziedzicznego, zrzekając się praw a do schedy na rzecz rodzeństw a.

Z ajął się teraz intensyw ną p racą pisarską. Publikuje artykuły, w ypow iada się w ważnych spraw ach, dotyczących religii, w iary i zagadnień życia społecznego, pole­ mizuje śm iało i otw arcie z innym i au to ram i. W ydaje drukiem szereg broszur, w k tó ­ rych porusza kwestie bieżące, najbardziej aktualne.

Jakiego rodzaju problem y nurtow ały go ja k o społecznika, niech św iadczą o tym tytuły jego prac, opublikow anych w owym czasie. O to one: Co sądzić o spirytyzm ie",

Co to je s t Ojczyzna, O wpływie kobiety na moralność w literaturze i społeczeństwie, Szko ła ludowa wobec Kościoła, rodziny i współczesnego ustawodawstwa, K to ma władać ziemią, Nasi księża, ich wychowanie i stosunek do społeczeństwa.

Ks. Czeczott wydał w 1916 r. p o d pseudonim em T adeusz O stoja (herb rodow y) godną uwagi pracę Garść wspomnień z niedawnej wałki o wolność sumienia w Rosji. M ożna by ją uw ażać za niezwykle ciekawy i ważny d o k u m en t epoki, obrazujący przeżycia osobiste a u to ra w trudnych dla Kościoła latach ciemiężenia narodow ości polskiej przez zaborcę. Po odzyskaniu niepodległości kraju po pierwszej wojnie światowej opublikow ał jeszcze jedną d o k u m en taln ą rzecz Diecezja m ińska i je j pasterz

biskup Zygm unt Łoziński. Stanow i ona rów nie cenną pozycję wydaw niczą, a k tu aln ą

do dziś.

P o n ad to położył ks. Czeczott niem ałe zasługi ja k o tłum acz, przysw ajając językow i polskiem u dzieła treści religijnej dw óch znanych swego czasu au to ró w francuskich. O to ty tuły jego przekładów : W ielki katechizm Ja n a Józefa G a u m e g o , d o k to ra teolo­ gii i płodnego pisarza duchow nego z X IX w. - wyszedł drukiem w 8-miu tom ach w Petersburgu w latach 1903-1908 p o d zm ienionym tytułem Zasady i całość wiary

katolickiej, M atka Boska z Lourdes H enryka Paw ia L a s s e r e ’a, literata francuskiego,

dzieło w ydane także w P etersburgu w 1914 r. w 2-ch tom ach.

Zatem d orobek twórczy ks. C zeczotta jest niem ały i nie byle ja k a to puścizna myśli ludzkiej, k tó ra, ukryta dziś w d ru k u , m iała ongiś wielką siłę p rzekonyw ania tych, co po nią sięgać chcieli.

W 1918 r. opuszcza ks. C zeczott W arszaw ę. Sprow adza go do siebie, do M ińska Litewskiego, zaraz po swojej konsekracji biskup Zygm unt Łoziński i m ianuje k a n o n i­ kiem w znowionej kapituły. Jed n ak że w dw a lata później podczas ofensywy bolszewic­ kiej, ulegając usilnym nam ow om Pasterza, wyjeżdża raz jeszcze do W arszawy.

D otknięty k a ta ra k tą musi teraz p o d d a ć się ryzykow nej operacji oczu. Ta w ypadła fatalnie. Utraci! w zrok. K alectwo znosi z nadzw yczajną po g o d ą ducha. Ślepotę przyj­ muje z rezygnacją ja k o d o p u st Boży. O siada przy kościele OO. K apucynów . Tu ciągle jeszcze, korzystając z pom ocy życzliwych m u osób, dyktuje i tw orzy. Nie ustaw ał

w pracy pisarskiej.

G dy biskup Łoziński w raca z niewoli, udaje się w raz z nim do N ow ogródka, do rodzinnych swoich stron. Zam ieszkał w m ałym , skrom nym p o k o ik u przy Sem ina­ rium D uchow nym .

W śród m łodych kleryków w zbudza głęboki szacunek wyglądem ociem niałego starca o rześkim jeszcze obliczu, kiedy przechodził codziennie korytarzem szkolnym do sem inaryjnego kościoła św. M ichała. M ając jak iś defekt w nodze, opierał się o ram ię któregoś z alum nów . M imo ślepoty o dpraw iał mszę świętą każdego ran k a do M atki Boskiej przy bocznym ołtarzu. U m iał ją całą na pam ięć. Po mszy zapraszał do siebie sem inarzystów , którzy czytali m u prasę i książki, najczęściej w języku fran cu ­ skim. W przerw ach zajęć rozw eselał ich swoim miłym hum orem .

Po trzech latach p obytu w starym m ickiewiczowskim mieście przenosi się do Pińska, ówczesnej siedziby diecezjalnej, gdzie otrzym uje godność p ra ła ta penitencja- riusza tam tejszej kapituły katedralnej. Tak sam o m ieszka w gm achu sem inaryjnym otoczony czułą opieką Pasterza i kleru. W dalszym ciągu, m im o ślepoty, odpraw ia codziennie w katedrze mszę św. w asyście kapłanów . W każdą niedzielę wygłaszał podniosłe nauki, choćby stało przed nim tylko parę osób spośród wiernych.

D o końca swych dni zachow ał jasność um ysłu. O dznaczał się rzadko sp o ty k an ą organizacją intelektualną i duchow ą. Był - jak twierdzili najbliżsi z jego otoczenia - chodzącą encyklopedią. Po p ro stu erudyta w wielu dziedzinach wiedzy. Czas spędzał I'/ - S tu d ia te o lo g ic z n o 3(1985)

(15)

2 5 8 S T A N IS Ł A W B U B IE Ń [12] na dysputach filozoficznych w gronie odw iedzających go księży. K orzystał też i z tego, że specjalnie wyznaczeni lektorzy spośród sem inarzystów czytali m u codzien­ nie ulubione jego dzieła po polsku i w obcych językach.

Kochali go wszyscy: w pierwszym rzędzie najbliższy jego sercu siostrzeniec biskup Łoziński, a także liczni duchow ni i rzesze kleryków . O toczony troskliw ą pieczą ze strony oddanych m u ludzi po ośm iu dniach obłożnej choroby zm arł 24 I 1929 r., przeżywszy lat 83. W chwili zgonu m dlejącym i w argam i całow ał krucyfiks, nie w ypu­ szczając go z rąk, ja k praw dziw y czciciel C hrystusa.

W yraził ostatnie życzenie, żeby zwłok nie wywozić do g ro b u rodzinnego w N ow o- gródczyźnie, tylko pochow ać je w Pińsku, a zaoszczędzone pieniądze p rzekazać na rzecz T ow arzystw a Świętego W incentego a Paulo. U czyniono według jego w oli.42

Ks. Czeczott w życiu swoim kierow ał się dewizą, ja k ą w ypow iedział, m ając z pew­ nością na myśli, w tych słow ach: „To, czego kapłan uczy, stw ierdza codziennym życiem swoim , życiem pracy i zaparcia się, a jeśli to m isjonarz - częstokroć śm iercią m ęczeńską. Jak iż silniejszy dow ód praw dziw ości zasady dać m oże człowiek, ja k w edług niej żyjąc i za nią um ierając“.43 M isjonarzem w praw dzie nie był i m ęczeńsko um ierać nie m usiał, ale posłannictw o swoje ja k o kapłan pełnił z całym pośw ięceniem w uciążliwych dla Polski latach pod panow aniem carskiej Rosji.

Na tem at śmierci zaś pisał kiedyś znam ienne słow a, k tó re m ogą być odczytyw ane w tym sensie, jak b y m iał w nich przekazać testam entow o sw oim ideow ym sp a d k o ­ biercom tajem nicę pięknej drogi życia, po której sam kroczył. Słowa te brzm ią: „Ten, co w wyrzeczeniu się św iata, p racując n ad szczęściem bliźnich, własne swoje szczęście znaleźć um ie, ten, stając na progu wieczności bez panicznego strachu, owszem ze spokojem , a częstokroć z utęsknieniem radosnym do niej wyciąga ręce, czyliż nie rozw iązał zagadki życia, czyliż nie słusznie nazyw any ma być m ędrcem , za którym bezpiecznie jest kroczyć. A takim m ędrcem nieustraszonym w obliczu śmierci jest tylko cnotliw y i wierzący w nieśm iertelność chrześcijanin, a przede w szystkim świę­ tobliw y k a p ła n “.44

Owym właśnie „m ędrcem “ i „świątobliwym k ap łan em “ był z całą pew nością ksiądz C zeczott. D ał tem u św iadectw o swoim bogatym życiem. W ypełnił je tw órczą p racą w sferze myśli, przepoił duchem kapłańskiego pow ołania, uświęcił czynną m iłością Boga i Ojczyzny.

V III. C Z Ł O W IE K I L E G E N D A

Gdy spośród żywych odejdzie znakom ity człowiek, jego konkretnie ukształtow ana p o stać z czasem blednie, wietrzeje, zaciera się w św iadom ości potom nych. W tedy narasta w okół niej legenda, w której tru d n o jest nieraz oddzielić praw dę od zmyśleń. Trzeba mieć dużo szczerej woli, by trw ałą i serdeczną pam ięć, na k tó rą zm arli zasłu­ żyli, zachow ać w stanie nieskażonym naleciłościam i mitu.

M giełka jak b y legendarnych w spom nień otaczać zdaje się rów nież p o stać ks. W. Czeczotta. Siłą rzeczy ja k o w zorowy k apłan, a przy tym działacz w życiu społe­ cznym i na polu piśm iennictw a, budzić m usiał szerokie zainteresow anie sw oją osobą. Niewątpliwie w kręgach miejscowej socjety zadaw ano sobie pytanie, co skłoniło go do tego, że poświęcił się stanow i kapłańskiem u w stosunkow o późnym wieku dojrzałego mężczyzny. Na tle różnych w tym względzie dom niem ań jedna pogłoska, lansow ana jeszcze za jego życia, m iała posm ak sensacyjki.

Eliza O rzeszkow a pisała w 1909 r. do godnego zaufania Tadeusza Bochwica, o którym w spom niano wyżej, tak oto: „Trochę śm iać się pew no będziem y, szkoda, że nie razem . Dziś m iałam dość zajm ującą wizytę. Była u m nie parę godzin pani Z alutyń- ska, daw ny ideał ks. C zeczotta, dla nieodw zajem nionego kochania której p o d o b n o księdzem został“.45

4; Por. Piński Przegląd D iecezjalny, dz. cyt. nek ro lo g . 43 W. C z e c z o tt. Wiara, W arszaw a 1906, s. 28. 44 Tam że. s. 28-29.

(16)

7,ofia Z alutyńska, G lazerów na z d om u, była có rk ą dziedzica m ajątk u D uchow - lany koło Ł unny n ad N iem nem w okolicach G ro d n a. W ykształcona, utalen to w an a, upraw iająca m alarstw o nie darzyła p o d o b n o swego a d o ra to ra w zajem nością uczuć. O pow iadała Orzeszkowej o swoich panieńskich sukcesach dopiero p o 30 latach, jakie upłynęły od m om entu zerw ania z niefortunnym rzekom o pretendentem do jej ręki. 7 resztą sam a p isark a - ja k świadczy o tym trochę hum orystyczny to n jej listu - odniosła się pobłażliw ie do przechw ałek swojej dobrej znajom ej.

W tym czasie bowiem ks. C zeczott liczył sobie lat 63, cieszył się zasłużonym autorytetem ja k o k apłan, piastujący godność p ra ła ta , był szeroko znanym m ówcą i p isarzem .Z alu ty ń sk a z próżności kobiecej, by przydać blasku swojej osobie, chciała pew no zaim ponow ać Orzeszkowej. Posłużyła się w spom nieniam i, a że była m alarką z niem ałą fantazją, przekoloryzow ała być m oże fakty, które niekoniecznie m usiały mieć wydźwięk determ inacji. Ale gdyby tak było w rzeczywistości, że m łody, pełny tem peram entu i zakochany w pannie W itold C zeczott został przez nią o d trąco n y - to chw ała Bogu. W łaśnie w ten sposób późniejsza Z alutyńska przyczyniła się do tego że Kościół pozyskał w osobie C zeczotta kap łan a dużej form acji duchow ej.

Istnieje inny jeszcze przekaz co do istotnego pow odu, który zaw ażył na tym , że W itold o b ra ł stan duchow ny. M ianow icie w jego m ajątku rodzinnym odbyw ało się raz polow anie, on zaś, będąc podów czas studentem , b rał w nim udział. G dy stał w lesie na czatach, zauw ażył w pew nym m om encie jakieś poruszenie w krzaku. Nie nam yślając się w ypalił z dw ururki i ciężko zranił swego b ra ta , bo to on był właśnie w zaroślach, a nie zwierzyna. Brat był konający. W itold przeżyw ał straszne chwile, gorąco m odlił się do M atki Boskiej i ślubow ał: jeżeli ofiara jego nieostrożności zostanie przy życiu, poświęci się służbie Bożej - będzie księdzem . B rat wyzdrow iał, stracił tylko oko, a W itold, po ukończeniu n auk, w stąpił do sem inarium duchow nego, przyjął święcenia kapłańskie, wypełnił ślubow anie. O tym w ypadku opo w iad ał ks. Czeczott w N ow ogródku klerykom , którzy odw iedzali go, a on w daw ał się z nimi w o tw a rtą rozm ow ę o swojej przeszłości.

Trzeba by jed n a k bezwzględnie dać w iarę stw ierdzeniu, że ks. C zeczott o b ra ł stan kapłański nie z pobu d ek przygodnych, tylko dla wyższej idei. P ragnął m ianow icie oddać swoje siły i uzdolnienia um ysłow e Ojczyźnie rozdartej zaboram i. M ógł to uczynić jedynie zespoliwszy swoje patriotyczne uczucia z nadrzędnym i aspiracjam i służenia przede wszystkim K ościołow i i wierze katolickiej. Istotnie, szedł tą d ro g ą wyparłszy się rodziny, w ygód życia świeckiego, a naw et m ajętności, ja k to p o d k reś­ lone zostało w jego n ek ro lo g u .46

Często się zdarza, że trw ała i seredeczna pam ięć o znakom itych ludziach utrzy­ muje się w pewnej m ierze dzięki zachow anym o nich anegdotom . One to przybliżają nam postacie tych, co ju ż odeszli, sprow adzając je do w ym iarów bardziej naturalnych. N a tem at życia i obyczajów ks. C zeczotta przetrw ały w pam ięci osób, które stykały się z nim choćby tylko przelotnie, dość zabaw ne historyjki. O to niektóre z nich:

G dy w chodził do p o k o ju księdza sem inarzysta-lektor i pozdraw iał go, staruszek m iał zwyczaj wołać: - „Ratujcie człow ieka zabitego!“ Sens dow cipu był oczywiście absurdalny, człow ieka zabitego nikt ju ż nie u ratuje, ale na tym właśnie polegał żart.

N iekiedy ksiądz polecał lektorow i wypisywać fragm enty przeczytanego tekstu, ale zaraz dodaw ał: - „Ażebyś nie myślał, że ściągam , zobacz, kto jest au to rem tej książki“. N aturalnie był nim nie kto inny, tylko ks. Czeczott.

M iał specjalnie skonstruow any zegarek kieszonkow y, który za naciśnięciem o d p o ­ wiedniej sprężynki w ydzw aniał godziny i kw adrans. Był to w ygodny dla niego - ociem niałego starca - czasom ierz. Często spraw dzał n a nim d o k ła d n ą po rę dnia.

K apłan o d p raw iał codziennie mszę św. w now ogródzkim kościele św. M ichała. M ając przed sobą m szał, pozorow ał, że czyta z niego. M inistranci robili m u często niezłośliwego psikusa. M szał kładli na pulpicie do góry nogam i. K siądz nieśw iadom kaw ału, ja k i m u czyniono, przew racał karty księgi. Niew inny figiel spraw iał chłopcom uciechę.

[ 1 2 ] ■ w i t oLd c z e c z o t t 2 5 9

Cytaty

Powiązane dokumenty

Mgr Paweł Orzechowski - przygotowanie, organizacja wystawy oraz wernisażu „Pięć miast Wschodu - Międzymorza 2016” wraz z prezentacją metodologii badań, przeprowadzonych

stuk tijdens de werkzaamheden door middel van een bemaling moet

Oglądając jednak sporządzone przez niego rysunki można z dużym prawdo- podobieństwem twierdzić, że nie powstały one na podstawie obserwacji oddzielonych od zwłok kości

Tego typu miejsce, jeżeli jest miastem, staje się gruntem dla praktykowanych form współżycia społecznego, o których można powiedzieæ, że składają się na miejskie modi

Apart from individual buildings, based on the floor plan logic diagram, a similar parametric method can be used in recreation of many city plans, since several Chinese

wychowania i uczenia według Carla Rogersa. Studia Philosophiae Christianae

Od pierwszych lat studiów dał się poznać jako zapalony propagator misji zagranicznych, szczególnie dobrze rozwijających się wówczas misji Zgromadzenia w

Zapewnienie dobrego sprzętu komputerowego pod względem technicz­ nym jest ważne dla wdrażania kolejnych modułów.. nianie zbiorów prowadzą w skali sieci: Biblioteka