Rok II. Katowice, Niedziela, 9-go Sierpnia 1903 r. Nr. 32.
Rodzina chrześciańska
Pisemko poświęcone sprawom religijnym, nauce’ i zabawie.
'Wychodzi raz na tydzień w Jfiedzielę.
®od*ina chrześciańska« kosztuje razem z » Górnoślązakiem® kwartalnie 1 m ark ę 60 fen. Kto chce samą »Rodzinę chrześciańską*
bonować, może ją sobie zapisać za 50 f. na poczcie, u pp. agentów i wprost w Administr. »Górnoślązaka« w Katowicach, ul. Młyńska 12.
Na Niedzielę dziesiątą po Św iątkach.
L ekcya
i. Kor. XII, 2— ir .
nie ®rac*a ' W iecie, iż gdyście pogany byli, do mych bałwanów jako was prowadzono szliście.
ozna)njUję wam, iż żaden w Duchu Bożym . wiąc, nie mówi przeklęctwa Jezusowi; a żaden p f rzec: Pan Jezus, tylko w Duchu świętym.
Do i °i darów są, lecz tenże duch. I są różności s*ug, aje ten£e p an> j gą różności spraw, ale Ą if który sprawuje wszystko we wszystkich.
iv tt • emu bywa dane okazanie ducha ku po-
^ Jednemu przez Ducha bywa dana mowa r f C*’ a drugiemu mowa umiejętności według te
lle ^ ucha; inszemu W iara w tymże Duchu, dru-
* łaska uzdrawiania w tymże Duchu. Jednemu ynienie cudów, drugiemu proroctwo; drugiemu ro- .Znanie duchów, inszemu rozmaitość języków, a dru- jerf11111 U m ą czen ie mów. A to wszystko sprawuje : . eri a tenże Duch, udzielając z osobna każdemu lako chce.
Ewangelia u Łukasza świętego
w Rozdziale X V I I I .
tzv ^ n.eg ° cz a su : Mówił Jezus do niektórych, któ- Szv sam* w sobie, jakoby sprawiedliwi, a in- pjj 1 gardzili, to podobieństwo: Dwoje ludzi wstą- a ® do Kościoła, aby się m odliło; jeden Faryzeusz, bję ruS ‘ Celnik. Faryzeusz stojąc, tak się sam u sie- jjj . p od lił: Boże dziękuję tobie, żem nie jest jako jaj.1 ^ dzie, drapieżni, niesprawiedliwi, cudzołożnicy,
^ 0 i ten Celnik. Poszczę dwakroć w tydzień, da-
* dziesięciny ze wszystkiego co mam. A Celnik Vv z daleka, nie chciał ani oczu podnieść 'Hił -e^ ° ’ a^e ^ P^rsi swoje, mówiąc: Boże bądź te ° s°iw mnie grrzesznem u! Powiadam wam, zstąpił Alh ll*Praw‘ edliwionym do domu swego, od niego.
a , ° wiem ktokolwiek się podwyższa, będzie uniżon;
to się uniża, będzie podwyższon.
N auka z tej E w an gelii.
^j.j. Dwoje ludzi wstąpiło do kościoła, aby się mo- l> Jeden Faryzeusz a drugi Celnik. Różny prze
cież był skutek modlitwy ich. Celnik odszedł uspra
wiedliwiony do domu swojego, a Faryzeusz łaski tej nie dostąpił. Dochodźm y tedy, jaka tego była przy
czyna, byśmy unikali błędów popełnionych przez faryzeusza a naśladowali postępowanie celnika i po- równo z nim usprawiedliwieniem cieszyć się mogli.
W ylicza Faryzeusz dużo dobrych uczynków, jakie pełnił, a jednak B óg na nie nie wejrzał. I cze
muż to? Oto wstąpił on do kościoła, aby się mo
dlić, lecz o cóż prosi Pana B oga? Szukaj w sło
wach jeg o mówi św. Augustyn, a nic nie znajdziesz.
Wstąpił, aby się modlić, a on nie chciał się modlić, ale się wychwalać.
Modlitwa jest świadectwem ubóstwa naszego, lecz on ani ubóstwa swego, ani swoich niedostatków nie przedstawia, ale zasługi i cnoty swoje wylicza, tak jak gdyby żebrak chcący prosić o jałmużnę w ozdobne się ubrał szaty i bogactwa swoje oka
zywał. Pożyteczniej byłoby mu zapewne, gdyby ukazał swoje ubóstwo, kalectwo albo inne dolegli
wości, bo tak prędzej poruszyłby serca ludzkie, żeby potrzeby jego opatrzyli. A tak właśnie postąpił so
bie Faryzeusz ów poczynając od własnej chwały i nie lękając się obrazić Boga tam, gdzie powinien był prosić o darowanie grzechu swojego. Spoglą
dając bowiem na cudze ułomności i na własne za
sługi, nie dojrzał, ile złego w własnem sercu się gnieździ, za lepszego się począł uważać, aniżeli był w rzeczy samej, tak, iż o nim powiedzieć można, co wyrzekł Jan święty w objawieniu swojem. »Mó
wisz: Żem jest bogaty i zbogacony, a niczego nie potrzebuję: a nie wiesz, iżeś ty nędzny, i mizerny, i ubogi, i ślepy, i nagi*. (3, 17)-
Chociażby też Faryzeusz w rzeczy samej był takim, za jakiego się miał, to jednak nie wolnoby mu było z tego samemu się podobać, ani szukać chwały, ani innymi pogardzać. Nie na to bowiem Pan B óg człowiekowi użycza darów swoich, aby w nich ja k dziecko na widowisku w szaty królewskie przybrane, samemu sobie się podobał, szukał chwały i nad innych się wynosił, lecz żeby sam z nich po- żytkow ał i innym był użytecznym i czasu swego za dobre ich użycie od B o ga wziął nagrodę. Nie minie
250
też sprawiedliwego chwała za dobre użycie darów Bożych, jak czytam y w Piśmie św.: .K tokolw iek mię wielbić będzie, wielbić go będę: a którzy mną gar
dzą, bezecni będą*. (I. Król. 2, 30). A le tej chwały ani w tem życiu, ani u ludzi szukać nie trzeba, tylko u Boga we wieczności. A jeżeli ju ż ci źle czynią, którzy zdają się mieć jakieś zasługi, ponieważ do
brze czyniąc współdziałają z łaską Boską, gd y samym sobie cząstkę z tego przypisują; o ileż gorzej tedy ci, którzy się wynoszą i własnej chwały szukają z rzeczy takich, do których bynajmniej się nie przy
czynili, jak naprzykład z zdolności swoich, z urody, z siły i t. p.? S ą to szczere dary Boga, i człowiek żadną swoją godnością ani zasługą sobie ich nie zjednał. »A co masz, czegoś nie wziął?* (od Boga) mówi Paweł święty. »A jeśli żeś wziął, przeczże się chlubisz jakobyś nie wziął?* (I. Kor. 4, 7).
Faryzeusz sam o sobie był przekonanym, że jest sprawiedliwym, a Celnik grzesznikiem, lecz ina
czej rozrządził B óg, który serca i duchy doświadcza, przenosząc Celnika nad Faryzeusza i sprawiedliwym ogłaszając, a Faryzeusza grzesznikiem. »Jak bowiem pokora z grzechem 'połączona dla zacności swojej wielkiej grzech przeważa i człowieka ku Niebu p od
nosi, tak pycha złączona z cnotą dla ogrom nego ciężaru sw ego cnotę niebieską zw ycięża i człowieka z Nieba znowu rzuca o ziemię«, mówi święty Chry
zostom.
Kto się zdrowym czuje, lekarza nie szuka. Tak też nie prosi o miłosierdzie, kto nadętym jest fał
szywą sprawiedliwością. Kilka słów Celnika prze
w yższyło wszystkie dobre uczynki Faryzeusza w yli
czone, gdyż Pan B ó g nie tak patrzy na to, co się czyni, albo mówi, ja k na to, w jakim duchu się to czyni albo mówi. W Celniku B óg widział pokorę prawdziwą, gdyż jako przez grzech oddalił się był od Boga, tak też i w kościele stanął z daleka w ostatnim kąciku i jako przez grzech stał się był wzgardzonym, tak też i tutaj nie chciał uchodzić za lepszego, jak był w samej istocie. Bolał nad nie
prawością swoją i dopraszał się miłosierdzia, dlatego też go dostąpił, bo sercem skruszonym i upokorzo
nym B ó g nie gardzi. W Faryzeuszu zaś widząc py
chę szkaradną wzgardził nim.
Chcąc w ięc dostąpić usprawiedliwienia, nie za Faryzeusza, ale za Celnika owego postępujmy przy
kładem i trzy przedewszystkiem w nim naśladujmy rzeczy: uznanie swojej niegodności, żal serdeczny i należytą ufność w miłosierdziu Bożem. Niegodnym się uznawał, by wzniósł oczy swoje w Niebo.
Z szczerem żalem bił się w piersi, by zm iękczyć twardość serca swojego. Krótkiemi słowy żebrał miłosierdzia Boskiego, ale z wysłuchania znać, że opartymi na należytej niezachwianej nadziei. Tak czynili Święci. Nie wyliczali oni cnót swoich, ale codziennie wspominali i na oczy sobie stawiali grze
chy swoje. Dawid mówi o sobie: .Znam niepra
w ość moję: i grzech mój jest zawzdy przeciwko mnie*. (Ps. 50, 5). A Paweł św. o sobie pisze: »Ja
jest najm niejszy między A p osto ły: który nie je st godzien, aby mnie zwano Apostołem , iżem p rześla
dował K ościół B oży*. (I. Kor. 15, 9). .C h ry s tu s Jezus przyszedł na ten świat grzeszne zbawić, z któ
rych jam jest pierwszym*. (I. Tym. 1, 15). P okora więc i serce skruszone to prawa d ro g a do m iłosier
dzia B ożego i usprawiedliwienia. Amen.
Do Boga.
Niech się pieśń do B oga wnosi, On O jciec, my dzieci;
On nam deszczem ziemię rosi, On nam słońcem świeci.
On nam liściem zdobi drzewa, A kwiatami łąki;
Z Jego woli słowik śpiewa, I nucą skowronki.
On pełnemi zbóż kłosami O krywa zagony,
On sad stroi owocami, On nam daje plony.
On gwiazdami Niebo złoci I zapala zorze:
A ch, za tyle Tw ej dobroci, Dzięki Tobie Boże!
Lampka w kościółku.
1. .v
Na granicy oddzielającej Francyę od Hiszpanii) niedaleko gór Pirenejskich, stał na wyniosłości zwa- nej pagórkiem Maryi kościółek, poświęcony czci Najśw. Panny. Budowa je g o była prostą, wnętrze ubrane bogato: różne srebrne wota zdobiły jego ściany. W ołtarzu jaśniał obraz Matki Boskiej, pia' stującej na ręku Dzieciątko B oże; lampka płonęła dzień i noc, nigdy ona nie gasła. Lam pka ta urzą- dzona tak, iż przez okno nade drzwiami wchodo- wemi rzucała światło na okolicę, była przewodnicą dla wędrowca w nocy błądzącego. Droga, która szła od kilku wiosek okolicznych, wiodąc do głównego gościńca w dolinie, przechodziła tuż około kaplicy, i była wązką, stromą, a biegła ponad przepaściami- Przy kościółku tym mieszkał kapłan. U stóp rze
czonej góry, niedaleko od kościółka leżała o s a d a
251 zamieszkała przez biednych wyrobników, żyjących ze ścinania i obróbki drzewa w lesie. Pomiędzy cha
tami rozrzuconemi tu w dolinie, odznaczała się jedna czystością, podobnie ja k jej mieszkańcy pracowito
ścią i najlepszem prowadzeniem się. Była to chata Jakóba wyrobnika. K iedy on bywało, poszedł na robotę, Magdalena żona jego siadała do kołowrotka, a przy niej bawiła się ó-cio letnia Marynia, dziecko nad wiek swój roztropne, miłe i żywe.
A le nagle rysy jej mienić się zaczęły; biedni rodzice nie mieli odwagi wypowiedzieć przed sobą samymi obawy, jaka ich dręczyła. Lecz gdy Marynia z każdym dniem stawała się bledszą i chudszą,
* siły jej nikły widocznie, nieszczęśliwi rodzice, w utrapieniu swojem, zabrawszy dziecię jedyne, Poszli do kościółka, by tu u Matki, Syna Bożego wyprosić zdrowie i życie dla swej jedynaczki. W ko
ściółku zastali kilkoro modlących się ludzi; zacho
dzące słońce ostatniemi promieniami swemi oświe
cało przez okienko wnętrze przybytku Pańskiego, cudownej łagodności iysy Matki Zbawiciela i jej Boskiego Syna.
Pieśń ogólnej modlitwy rozlegała się naokoło;
nareszcie lud się rozszedł, a zostali tylko sami Jakó- b°wie. Zmrok wieczorny zapadał; zapalona lampka oświecała teraz obraz ołtarza, i jak wprzód słońce, tak teraz jej miłe światełko ukazywało rysy anielskie Królowej niebios, w których się przebijała miłość 1 słodycz nadziemska.
Pod takiem wrażeniem ojciec i matka Maryni m odlili się szczerze i gorąco, i uczynili ślub uroczy- sty dla uproszenia zdrowia córki, że taż 7 lat nosić bidzie ubiór biały, jako godło ofiarowania jej naj
czystszej Dziewicy świętej, a rodzice pościć raz na tydzień przez takiż przeciąg czasu.
• O ! tak*, mówił ojciec, »córka nasza będzie Czystą jak lilija biała, jak kwiat stojący przed ołta- rzem, a jej cnoty błyszczeć będą, jak ta lampka, która przyświeca wędrowcowi wśród nocy. O! nie daj Matko Zbawiciela, aby ta lampka kiedy zgasnąć miała*.
I odeszli do domu. Marynia rosła zdrowa i szczęśliwa, a gd y już doszła lat większej pojętno- ści, sama biegała na górę do kościółka, w bielutkiej szacie, i modliła się do Królowej niebios, znosząc na lei ołtarz najświeższe kwiatki z gór i dolin.
* *
*
T ak upłynęło lat 6. A le teraz w życiu ubogich mieszkańców doliny zaszła zmiana. Dwóch jakichś l^dzi nieznanych osiedliło się z rodzinami w są
siedztwie Jakóbów. W ybudowali oni sobie mieszka- nia — aje m ężczyźni tej nowej osady nie mieli za
trudnienia stałego, kobiety zaś próżnowały i były meporządne. Jakaś tajemnica okrywała tych dzi
a n y c h ludzi. Po niejakim czasie matka Maryni do
strzegła wielkiej odmiany w życiu i charakterze swo- Jego męża. O puścił on się w pracy, a stąd i zaro
bek jeg o się zmniejszył. Milczący i zamknięty w so
bie stał się ponurym i wzdychającym ; wracał do domu późno. Nareszcie pewnego razu przed w yj
ściem na robotę odezwał się do żony: nie czekajcie na mnie, bo dziś zapewnie bardzo późno powrócę.
Słowa te, wyrzeczone prędko i z roztargnieniem zraniły serce żony i córki.
W ieczorem więc poszły obie do kościółka, aby boleść swoją złożyć u stóp Pocieszycielki strapio
nych. I modliły się długo a serdecznie: łzy popły
nęły im z oczu i zakończyły modlitwę; Marynia zas uczyniła przed ołtarzem Matki Boskiej nowy ślub, 0 którym się później dowiemy.
Po modlitwie powróciły spokojniesze do domu.
Marynia mianowicie była weselszą, lica jej płonęły jakimś niezwykłym rumieńcem szczęścia i swobody.
Nazajutrz już była godzina 8, gdy Jakób po
wrócił do domu. Rzucił on kiesę na stół, przy któ
rym już żona i córka pracowały; spojrzały obie po sobie, a kiedy Jakób udał się na spoczynek, i w kilka godzin potem powróciwszy, zastał kieskę nieporu- szoną z miejsca.
,C o to znaczy ?« zapytał, »boisz się Magdaleno dotknąć tych pieniędzy?*
»Jakóbie, jak ich nabyłeś?*
.U czciw ie, jak zawsze... cóż to, myślisz, żem je ukradł?*
»Boże zachowaj, ale na twoję pracę to za duży zarobek...*
»Badź spokojną moja żono. Należę tu do je
dnego interesu, i to pierwsze zyski z niego*.
Mimo chwilowego uspokojenia, biedna kobieta nie chciała się dotknąć dzisiejszych pieniędzy. Po
dwoiła ona swą pracę i czynność, aby zarobić na potrzeby domowe, a grosz nie ruszyła. Jakób je dnak znosił do domu coraz większe sumy, ale za to zaniedbał obowiązków chrześcianina, a jeżeli po
szedł w niedzielę do kościoła, robił to z przymusem 1 więcej dla oka ludzkiego.
A le któż to byli owi nieznani ludzie, o których wspomnieliśmy? Byli to rozbójnicy i przemytnicy w górach, na granicy dwóch krajów w okolicy lesi
stej osiedli, aby łatwiej mogli wykonywać swe ha
niebne rzemiosło. Powoli poznawszy słodki 1 słaby charakter Jakóba, wciągnęli go do swej znajomości.
Obiecywali mu następnie złote góry, aby go zjednać dla swoich celów. Biedny Jakób słuchał ich z p o
czątku obojętnie, a gdy się dowiedział o ich zamia
rach zadrżał. A le złoczyńcy ci potrafili mu wyper
swadować i przywiązać do wspólnictwa, z czasem Jakób podobnie jak oni przemycał towary, dzieląc się zyskami. A b y zaś człowieka tego związać zu
pełnie z sobą, złoczyńcy owi przedsięwzięli niebez
pieczną wycieczkę, w której nawet przyszło do walki z uzbrojoną strażą. W ład za nakazała ścisłe śledz
two, i ogłosiła znaczną nagrodę za głowę każdego z kontrabandzistów tak zuchwałych. Główni przy
wódcy tej ohydnej bandy grozili Jakóbowi wydaniem go władzy, jeżeliby ich na chwilę odstąpił; tym spo
sobem nieszczęśliwy Jakób wpadł w sidła, których
--- 252 ---
>*> ~-v'
k. U c ie c z k o s tra p io n y ch z T o b ą [P a n , W śró d n ie w ia s t T y ś b ło g o s la -
[w io i: a ! Chroń n as od^ ciężkich w ży ciu
" [zm ian, B ąd ź naszem w sp a rc ie m , bądź
J [o b ro n ą ,
I G dy n o c zam ruźy sn em p o w iek i
£ O d d alać ra cz p rzy g o d y zle z'Ty«tu
! 0 M ary o ! u d ziel nam o p ie k i, h O M a tk o ! ra tu j d zie ci T w e !
nie przewidział, i stał się wykonawcą i wspólnikiem ich występnych zatrudnień.
Biedny Jakób jakże się zmienił teraz!... blady, wychudły, ponury, unikał ludzi i bał się samego siebie. T o sumienie, które karze każdego przestępcę.
Zrozumieli złoczyńcy to działanie sumienia i ofiaro
wali Jakóbowi zupełną wolność, ale pod jednym wa
runkiem : miał on spełnić czyń ostatni, ale straszny!
* *
*
A co też robiły biedna je g o żona i córka ? Oto żyły w nędzy coraz większej i w smutku, który je zabijał. C ita ich dawniej tak schludna i pełna wewnątrz wesela, niszczała i głuchła. Nieszczęśliwe kobiety nie śmiały oczu pokazać przed ludźmi: zda
wało im się, że na nie spadnie po
garda i hań
ba, na jakie Jakób zasłu
giwał. Mo
dlitwa tylko, modlitwa szczera i ze łzami połą
czona, prze
syłana do Królowej niebios, ma
tki wszyst
kich sierot i cierpią
cych, dźwi
gała ich serca i do
dawała mo
cy do zno
szenia nędzy i goryczy ż y c ia !
Jak owa lampka ja
śniej świeci, gdy ją ciemności otoczą, tak cnota jaśniejszą się staje wśród przeciwności, które ją ogarną. Podobnie cnoty Maryni i jej matki jaśniały żywiej, w miarę, jak ich ciała upadały pod brakiem na pierwsze potrzeby życia, a serca przed brzemie
niem dolegliwowości. Marynia pracowała, a niejedno westchnienie wydarło się z jej piersi, niejedna łza popłynęła z oczu — ale wnet podniosła wzrok ku Niebu, anielski uśmiech rozweselił jej rysy, a wargi drżały, jakby wymawiały jakieś tajemne słowa.
»Moje dziecko*, rzekła raz matka do Maryni,
»czego ty płaczesz?*
»0! nie chcę ja nic ukryw ać przed tobą ko
chana matko. Płaczę oto na myśl, że niedługo przyjdzie mi zrzucić białe moje ubranie, a przywdziać szatę światową*.
iT ak , moja Maryniu! teraz musisz więcej i cię*
żej pracow ać; biała suknia nie do tego*.
»0! ja się nie lękam pracy, ani się wstydzę, żem ubogą włościanką; ale raczej boję się o to, 2e po zdjęciu tej szaty, wystawioną będę na więcej p°*
kus, niebezpieczeństw, i może ta Królowa niebios nie będzie miała tyle łaski dla mnie*.
>Ale czas moja matko, abym ci p o w ie d z ia ła )
jaki ostatni ślub uczyniłam mojej Najśw. O p i e k u n c e .-
oto ofiarowałam jej życie moje w zamian za nawró
cenie biednego ojca m ego!*
Na te słowa matka zadrżała i odrzekła:
»0! nie powódź na pokuszenie niebios córko moja; usłyszą tam modlitwę twoję, ale nie za taką ofiarę. W szak twoje zdrowie*, mówiła dalej po chwili milczenia, »dzięki Bogu nigdy tak kwitnącym ja k dzisiaj nie było...*
Postanowiły przeto biedne niewiasty, &
w dzień 7 rocznicy pierwszego ślubu pójdą do kościoła, i po modlitwie Ma-
rynia zdej
mie szatę białą, aprZ}"
wdzieje gru‘
be ubranie włościanką
Zobaczmy*
teraz, co się dzieje z Ja‘
kóbem.
płynął czas namysłu, którymu zł°“
czyńcy dali do dokona
nia ostatniej wyprawy,
poczem mieli zaraz
uciekać, a cały ciężar
wszystkich swoich zbrodni zrzucić na wspólnika. Biedny J a k ó b
nie rozumiał tej zasadzki. W dniu oznaczonym do wyprawy spólnicy podpoili Jakóba trunkiem, reszcie objawili mu cel wyprawy: złupienie i obdar
cie kościółka Matki Boskiej ze wszystkich w o t ó w ,
które się na ścianie znajdowały!
W iadom ość ta jak piorun spadła na n ieszczęść wego Jakóba.
»Nie, nie! ja nie zrobię tego!* zawołał głosem rozpaczy.
»Żona twoja i córka padną pod naszemi szty
letami, jeżeli tego nie dokonasz*, odrzekli zimno zbrodniarze.
Mieli oni w tem widoki swoje, bo chcieli* p0' szukiwania władzy zwrócić na Jakóba, robiąc g°
sprawcą tak głośnej i niesłychanej zbrodni.
Kościół Jasnogórski.
Znając charakter tych ludzi, Jakób zachwiał się;
sam nie był zdolnym spełnić ohydnego czynu, ale zdecydował się towarzyszyć złoczyńcom .
Chwila nagliła; już kawał nocy zaszło na spo
rach i groźbach. M ilczący i ponurzy doszli na
reszcie do drzwi kościółka. Postanowiono iż jeden stać będzie zewnątrz, a drugi z Jakóbem wejdzie do środka. Drzwi nie były na klucz zamknięte, bo ni
komu przez myśl nawet nie przeszła możność świę
tokradztwa. Szli ostrożnie i drżący zatrzymali się na Progu. Cisza głęboka zaległa świątynię, tak, źe Jakób mógł słyszeć bicie swojego serca i głos su
mienia. Lampka płonęła jasn o i rozlewała miłe światełko na ołtarz i ściany. Jakób spojrzał na amelskie rysy Królowej Nieba; rysy te zdały mu się m ów ić: ach! Judaszu, chcesz więc sprzedać Syna
°ożego twoim pocałunkiem. Nie m ógł znieść tego Jakób i spuścił w dół oczy. Przypomniał sobie ową chwilę, kiedy przed 7 laty czynił ślub uroczysty na mtencyą swej córki; tu, w tych samych miejscach, Wszystko jak dziś było, tylko on inny.
(Dokończenie nastąpi.)
Papież Leon XIII.
(Dokończenie).
W encyklice: »Humanum genus« dzieli Leon XIII l^dzi na dwa rodzaje — na sługi B oga i sługi sza
tana, i zaleca izolowanie wedle możności świata od opływu tych ostatnich, bo ci biorąc udział w życiu sPołeczeństw, oddziaływają na nie; a oddziaływanie to jest częstokroć tak silne, źe zdolne jest zakazić cały organizm społeczny. Z a przedstawiciela będą
cych w mowie idei uważa Leon XIII stowarzyszenie
^olnomularzy, i wyraża przekonanie, że jeżeli ludzie wiążą się w stowarzyszenia dla łatw iejszego pa
kowania nad światem, to tem bardziej ludzie szla
chetni, słudzy Boga, powinniby okazać się zdolni 0 zorganizowanej obrony swych idei i przeprowa- zania ich wspólnemi siłami; w tej myśli zaleca
e°n XIII wstępowanie do stowarzyszeń św. W in
centego k Paulo, oraz zachęca duchowieństwo do korzenia korporacyi religijnych, pozostających pod Patronatem Świętych i pod kierunkiem księży, z ludzi 'Vszelkich stanów i zawodów.
Takie były poglądy zmarłego Papieża na prądy
^^łczesnej epoki w zakresie życia duchownego.
a*iej samej natury były zapatrywania jego na nur- tujące obecne społeczeństwo kwestye społeczne i po
lityczne. Dążności demokratyczne w życiu wewnę- trznem społeczeństw spółczesnych uznawał Leon XIII za naturalne i najzupełniej uprawnione. Obawiał się jednak przerodzenia się demokracyi w demagogię, która jest wszechwładzą głupstwa i dążności rozkła
dowych, snadnie mogących wziąć w życiu społe
czeństw górę nad rozumem i szlachetnością. Uzna
wał więc za najważniejszy warunek pomyślności życia zbiorowego rozbudzenie w narodach czci dla ideałów chrześciańskich, dzięki której przewodnicy społeczeństw będą umieli poprowadzić je po właści
wej drodze, a inni zdolni się okażą zaufać ludziom, zasługującym na to, w przekonaniu, źe ci ustrzegą ich od fałszywych kroków. Demokracyą tak samo, jak każdą inną formę rządu, uważał Leon XIII za niesprzeciwiającą się nauce chrześciańskiej. B ył zda*
nia, że forma rządu określa się sama przez się, bez współudziału religii, rozlicznemi warunkami socyal- nymi i państwowymi, i źe każda z nich, tak samo demokratyczna lub republikańska jak i wszelka inna, nosi w sobie zarody niebezpieczeństwa, jeżeli wcho
dzące w jej skład czynniki nie są ożywione duchem chrześciańskim.
W takim samym duchu wypowiedział się O jciec święty w kwestyi socyalnej naszego czasu. Pośród brutalnej walki, w której z obu stron chodzi po większej części tylko o gruby materyalny interes, z pominięciem wszelkich nie będących nim względów duchowych, padał kilkakrotnie natchniony głos Leona XIII, który wskazywał, jako istotny i najrealniejszy cel ludzki, ideały duchowe i w ich imię powoływał kapitalistów do uregulowania z własnej chęci swego stosunku do robotników, zgodnie z sprawami spra
wiedliwości i miłości bliźniego, wskazując równo
cześnie robotnikom chrześcianizm, jako siłę, która dopomoże im do dźwignięcia się moralnego i udzieli im mocy żywotnej, co przyczyni się zarazem, na korzyść robotników, do ogólnego odświeżenia atmo
sfery życia społecznego.
Z powodu stosunków Stolicy Apostolskiej z pań
stwami za pontyfikatu zmarłego Papieża, zasłynęło imię Leona XIII, jako jednego z największych dyplo
matów X IX wieku. Nie była to jednak ta dyploma- cya, któraby dla własnych korzyści starała się o po
krzywdzenie innych. Leon XIII starał się o wyro
bienie w państwach wpływu dla Kościoła katolickiego, darząc je w zamian usługami, jakie K ościół zdolny był świadczyć, a które wedle zapatrywania Papieża, dla dobra duchowego tych państw były niezbędne.
Cała wogóle dyplomacya Leona XIII skierowana była do tego, aby przekonywać państwa o pożytku, jaki zapewnić im może wpływ Stolicy Apostolskiej, czy to jako powagi duchowej, w rzeczach polityki, czy to w rzeczach religii. A ja k wielkie pod tym względem znaczenie zdołał nadać Leon XIII Stolicy Apostolskiej, mamy dowód w zaproszeniu go przez Bismarka na sędziego rozjem czego w sporze Nie
miec z Hiszpanią o wyspy Karolińskie. Dowodzi to zaufania, jakie wzbudzał, jako człowiek, oceniający
254 zatargi ludzkie z punktu widzenia bezwzględnej spra
wiedliwości. Jeżeli więc w tej działalności dyploma
tycznej zdarzały się fakta, które nie zupełnie odpo
wiadały ogólnemu charakterowi jego rządów, to trzeba położyć to na skarb trudnych warunków, które z zawikłań dyplom atycznych nie zawsze po
zwalały mu w yjść obronną ręką.
Naokół, stwierdzonem jest, że Leon XIII nadał Stolicy Apostolskiej tak wielki wpływ, jakiego dawno przedtem nie posiadała. A uczynił to przez rozbu
dzenie w najrozmaitszych warstwach ludzkości i na rozmaitszych polach życia uczucia chrześciańskiego i przez uczynienie ze Stolicy Apostolskiej jednego blasku autorytetu, zdolnego wyrokować w rzeczach W iary, jak również, dzięki swrej duchowej powadze, urabiać opinię ludzi i stronnictw w rzeczach, doty
czących polityki i życia społecznego.
Tak więc, ten pierwszy »Papież bez ziemi*
przy pom ocy duchowych pierwiastków dokonał wię
cej, niż zdołał zdziałać niejeden przed nim, chociaż oparty o siłę materyalną w łasnego państwa. Działał nadto śród warunków, które zdawały się pośród ży jących nowem życiem społeczeństw pogrążać w prze
paść ideę religijną. A jednak katolicyzm, którego wyznawcy dawniej stanowili w Stanach Zjednoczo
nych Am eryki i°/o ludności, stanowią tam teraz siódmą część mieszkańców, a w W ielkiej Brytanii wzmógł się katolicyzm za jego rządów do tego stopnia, że obecnie kraj ten należy uważać za na
wrócony w znacznej części na łono prawdziwego Kościoła.
O d Niemiec uzyskał Leon XIII w ostatnich czasach (źe to wymienimy tylko) pobożne pielgrzymki cesarza W ilhelm a oraz utworzenie wydziału teolo
gicznego na uniwersytecie strasburskim. Najcie- ; kawszym jednak przykładem skutków działalności Leona XIII jest obecna Francya, gdzie, na tle prze
śladowania myśli chrześciańskiej, do tego stopnia wzm aga się katolicyzm, chroniący się pod skrzydła Rzymu, że kraj ten w gruncie rzeczy nie zawodzi tradycyi, jaką posiada, — najstarszej i najwierniej
szej córy Kościoła.
T ak więc, zmarł Papież Leon XIII, ale pamięć jeg o czynów przetrwa wieki. Rozpoczął działalność w epoce, w której trzeba było zacząć niejako budo
wać K ościół na nowych podstawach, a rozpoczął to dzieło tak świetnie i dokonał w tym kierunku tak wiele, że historya na długo jeszcze przed je g o zg o nem zaliczyła go do najznakomitszych następców
Piotra świętego. /. D.
i , ---
D ziewczyna, o której tu mówić chcemy, była córką włościańską, wychowaną w W ierze i cnotach
przodków swoich. Cnót tych w całem życiu strzegła i była żyjącym ich obrazem. Dzieckiem jeszcze utraciwszy rodziców, jako sierota przyjętą była do klasztoru św. Ducha PP. Benedyktynek w San d o
mierzu, gdzie obok nauki odebrała nadto zasady prawdziwej pobożności.
D oszedłszy lat, w których, jak to mówiflt w świat się wychodzi, Maryanna, bo takie było owej dziewczyny, powróciła do rodzinnej wiosk>>
lecz zostawszy bez przytułku i utrzymania, zniewo- loną była przyjąć obowiązki panny służącej u barO' nowej Czarnodulskiej, sąsiednich dóbr właściciel^1.
Biedna sierota długo się wprzód nad tem namyślać bo służba u tej pani, cierpkiej i porywczej, n|e miała powabu, a oprócz tego Maryanna bała się zgrai dworaków i dworek, których zepsucie byl°
znane na okolicę. Zniewolona przecież biedą i k°' niecznością przyjęła miejsce panny służącej u owej głośnej z kaprysów i dziwactwa baronowej.
W ziąw szy tedy błogosławieństwo od m iejsc^' wego proboszcza, pożegnała nad wieczorem rodzimi wioskę i poszła smutna i zadumana przez lasek, za którym ciągnęło się dziedzictwo baronowej.
Chód ciężki i powolny podeszłej w ie ś n ia c z k 1 idącej gościńcem , przerwał jej zadumanie.
»Jak się masz Marysiu?* odezwała się p r z e c h O '
dząca do naszej podróżnej; »a dokądże to idziesz tak późno?*
»Do pałacu*, odrzekła młoda w ie ś n ia c z k 3 z uśmiechem, w którym dostrzedz mogłeś jakiś cien smętności.
»Zgubionaś... Jakto, ty masz służyć i u bar°"
nowej? chyba, że chcesz na tej ziemi odbyć pokut?
czyścową?*
•Niestety!* westchnęła Marynia, o c i e r a j ą c 11 kra' dkiem łzę, co jej z ócz zbiegała.
»A przecież to ta pani to istotne piekło, zgrai3 zaś jej dworusów, to urwisy od Bożej męki! A i mar
szałek dworu sam nie wiele lepszy. C zyś ty się do*' brze nad tem zastanowiła moje dziecko?*
»Tak, niestety, moja Tereso! ale cóż mam p0' cząć? nie mam rodziców, nie mam nikogo od czasU>
jak owa nieszczęsna cholera...* tu biedna dziewczyn3 zaszlochała głośno.
» T o prawda*, rzekła staruszka r o z r z e w n i o n a -
»A może też tylko złe języki tak obgadały tę P3' nią?... toć to ona ja k wieść niesie, nie bywa nigdy w kościele, nie zna postów, a biednego odprawi3
z niczem, żegnając tylko z wyrazem : N i e c h B ó g o p a t r z y ! *
• Ach! Boże, od kogo ty wiesz o tem moj3 Tereso?*
»Od wszystkich ludzi. O d powrotu swego ba
ronowa ju ż odmieniła dwie kucharki, a ty będziesz ju ź czwartą jej panną służącą... a tu dopiero
roku temu nie całe!*
• Postaram się moja droga, spodobać się panl mojej, i dołożę tyle cierpliwości, łagodności i tyle gorliwości w służbie, że może tego i dokażę*.
255
•Niech ci B ó g w tem dopomaga!*
, rozrnawiaj3C, w yszły obie z lasku, skąd ju ż 1 ać było okazały pałac. Marynia pożegnała swą
°Warzyszkę, która długo za nią patrzała, aż na-
^szcie pokiwawszy głową, puściła się dalej w swą drogę.
* - *
*
Marynia stawiła się przed marszałkiem dworu;
to starzec pochmurny i skrzywiony, a miał wielką P°Wagę w (}ornu baronowej — wprowadził tu sierotę P' Jan, lokaj w bogatej liberyi, znać z miny frant.
»A! to ty dziew czyno*, rzekł marszałek... »przy- asz w sam3 porę, właśnie wypędzam twoję po- j ^fef n*Czkę. Hm! wydajesz mi się młodziutkiem e ikatnem stworzeniem, służba u mojej pani jest
" k^L. trzeba tu i nie dospać często, a nie ma rJ’wek! Boję się, że tu niedługo zagrzejesz moje aziecię«.
‘ Robić będę wszystko, co w mojej mocy*, od-
*a dziewczyna, i łzy pociekły jej z oczu.
kie ^ °k aJ i uż nam znany rzucił na sierotę wzro- W protektora i przem ów ił: »nie strasz pan tej bie- neJ dziewczyny*.
*A to co do ciebie należy?* zawołał żywo a ony starzec; »nie kładź palca pomiędzy drzwi, ci go przytną*. K iedy już odszedł tamten, mar- Zą*ek mówił dalej:
‘Jesteś córką uczciwych rodziców, jak mi mó- Wl°no«.
‘ l a k , ale panie! ju ż ich nie mam; B óg ich po-
•ał do chwały swojej*.
, »Bóg ich zabrał do swojej chwały? widzę, że dobeś nabożnisią, niewiem, czy to się mej pani spo-
^ Po tej rozmowie przedstawiono Marynię samej ar°nowej. B yła to kobieta wysoka, trzymająca się
^ sto> i chuda jak szczypa, a do tego dziwaczna, od * znu<^zona byciem. Zm ierzyła ona wzrokiem stóp d0 głów biedną i drżącą dziewczynę, i za-
^tała sucho:
‘ A umiesz czytać?*
k k d y na to odebrała odpowiedź potwierdzającą : a*a*a usiąść Maryni na bliskiem krzesełku, i dawszy
J gazetę, rzekła:
‘ Czytaj mała!*
Marynia przeczytała płynnie i zrozumiale, b . * ^° bobrze, to dobrze, głos masz przyjemny,
Zie mię łatwo usypiał. Idź, złóż swe rzeczy Pokoju, który ci marszałek wskaże, a po kolacyi rzyidź tutaj do mnie*.
* *
*
. Służba miejscowa, za ukazaniem się Maryni, awie oglądała i wypytywała nową przybyłą.
Jan, ów lokaj, który Marynię pierwszy przypro- Zi* przed marszałka, podał jej krzesło, a sam k siadł się w wygodnym fotelu, i zatopił w jakiejś
^ l£Jżce, która zajęła całą uwagę jeg o lokajskiej mości.
Sr°dnik grał w karty ze stangretem, a gospodyni
nadymając się jak paw w swej sukni jedwabnej, roz
powiadała o jakimś bardzo głośnym baliku i stro
jach, jakie tam widziała.
Marynia, która nic nie rozumiała z tych zwy
czajów i pretensyi przedpokojowych, wyjęła swoją robotkę i zaczęła haftować przy jednej świeczce.
Jakaś młoda dziewczyna przysunęła drugą świeczkę Maryni.
»Dziękuję ci panno Różo!«
Jan podniósł głow y i szepnął:
»Maryniu, to nie jest panna Róża... panna to co innego; nie trzeba szastać tak tytułami*.
»A jakże mam mówić ?« zapytała Marynia.
»Jak?... Róziu!*
»Róziu«, zawołała Marynia, i zaledwie śmiech mimowolny stłumić w sobie zdołała.
Zawołano do stołu. Marynia swoim zwyczajem odmówiła modlitwę przed jedzeniem. Lokaje spoj
rzeli po sobie szyderczo.
»Moja panno*, odezwał się z pomiędzy nich Jan, »teraz widzę, żeś ze wsi. U nas tego się nie
robi, tu inna moda«.
sA leż mój panie«; rzekła nieśmiało Marynia,
»dlaczegóż ja nie mam westchnąć do tej Opatrzno
ści, która mi daje chleb codzienny?
»Byłoby to niegodnie*, mówiła dalej sierota, unosząc się coraz więcej, »odbierać codzień nowe dobrodziejstwa i być za nie niewdzięczną!«
»Może panna pozwolisz 'udko pulardy*, rzekł w odpowiedzi na to lokaj.
»Dziękuję*, odparła Marynia.
»Ale jest wyborną; panna jadłaś tylko trochę jarzynek*.
»Bo dzisiaj jest wigilia i post*, odpowiedziała z prostotą zagabniętą.
» A 1 wybaczysz panna*, odezwała się gospo
dyni, pękając ze śmiechu...
»To prawdziwa nabożnisia*, odezwał się gru
bym głosem sztangret.
»Biedne dziewczę, jakiś kaznodzieja wiejski zrobił z niej świętoszkę*, dorzucił Jan, ów wielki lokaj w liberyi, spoglądając na sierotę okiem pełnem politowania.
W tem usłyszano dzwonek baronowej.
»Dobranoc moja świętoszko*, rzekła z szyder
stwem gospodyni.
»Nie zapomnij o m nie w swym pacierzu*, dodał stangret.
»Z całem sercem*, odrzekła Marynia, uśmiecha
jąc się słodko, »sądzę, że to nie będzie zbytecznem*.
»Ta mała żartuje z ciebie«, przerwał Jan.
Stangrat zrobił minę pogardliwą i ruszył ramio
nami.
(Ciąg dalszy nastąpi).
m i
W szpitalu.
»Czy chory dostał ju ż proszek na sen?*
•Nie jeszcze*.
•D laczego ?*
• Bo śpi«.
• Głupstwo — obudzić go i dać m m .
* *
*
• Widzę« odzywa się żona groźnym głosem,
»że zaślubiłeś mnie tylko dla pieniędzy!*
»Daruj, moja kochana*, odpowiada mąż sło- dziutkiem tonem, »ale w inny sposób nie mogłem też dostać pieniędzy«.
* * *
N a s z e d zie ci.
•Prawda mamo, że to nie ładnie m ówić: »nie zawracaj mi pan głowy?*
• Prawda, moje dziecko*.
•Aha, a panna Szarlota powiedziała to przed godziną do taty. Aha!...*
J t
S Z A R A D A .
Pierw sze wspak, to jest część wieku;
Trzecie jest to słowo K iedy nieraz o człowieku Mówisz to i owo.
A le tylko do człowieka, Który nie jest pyszn y;
B o pyszałek to ucieka, Dlań to wyraz grzeszny.
D rugie wspak i trzecie W świecie używają,
Bo uralskie źródła przecie Jej obficie dają.
Całość, to mąż wielce czczony I też szanowany;
A le zato z drugiej strony Jest prześladowany.
Jeśli tutaj poskładacie Jak należy wszystko, T o zaraz dokładnie macie T u jeg o nazwisko.
Za dobre rozwiązanie przeznaczona nagroda.
Rozwiązanie szarady z nr. 31-go:
W śniegu strudzony wędrowny błądzi
T o r gdy znalezie, wielką mu to radość rządzi.
G dy rzecz jaką pokazuje komu, T u , mówię naprzykład tu w domu.
T u r y w lasach naszych się kryły, Lecz owe czasy ju ż dawno minęły.
T o r t u r y ból wielki sprawiają,
Nieraz dręczyni w omdlenie wpadają.
Jan Kania z Zawodzia- Pierwsze znamy zimą, kiedy śniegi wieją,
T o r w śnieżnej zawiei wzbudza w nas nadzieją.
Drugie zaś wymawiam, kiedy coś wskazuję T u , a przytem miejsce, ręką pokazuję.
Drugie z trzecim to zaś zwierz, co w dawnych cza- [sach T u r y ponoć żyły w naszych sławnych lasach.
C ałość zaś nam daje, płacz, jęki, zgrzytanie, T o rtu ry to były — straszne męki! Panie.
P iotr Plewniak- T o r wygodny dla każdego
W śniegu trudno jest bez niego.
T u wskaże jn iejsce wielki mały.
T u r y w lasach naszych też bywały.
T o rtu ry wspominają srogie męki, A dopiero gd y są jęki.
Augustyn Papierniok z Janowa- D rogę wskazuje nam to r,
G dy się w podróż wybierzemy, Słowa tu zaś używamy,
G dy miejsce jakie wskazać chcemy.
T u r y żyły w dawnych czasach W kniejach naszych i lasach.
T o r tu r y całość oznaczają, Boleści wielkie sprawiają;
Używali ich tak poganie, Jako później chrześcianie.
Jan Pastuszka z Zawodzia.
Rozwiązanie nadesłali jeszcze: pp. Teresa P °‘
lok z Siemianowic, Berta i Jadwiga Badura z R°"
ździenia, W ojciech K oguciak z Gliwic, W iktór G a' łąska z Gliwic, Franciszek Rzymełka i Wincenty Rzychoń z Józefowca, Leopold Zarzecki z Biertul' to wy, Tomasz Mieliczek z Kochłowic, Ryszard Body*
nek z Świętochłowic, Jan Krząkała z Bykowiny, Jan Szulc z Poznania.
Nagrodę otrzymał p. W ojciech Koguciak.
--- 256 ---
Z powodu większego nakładu ^Rodziny* pr°"
simy rozwiązania najpóźniej do środy wieczora nad syłać. Później nadesłane rozwiązania nie mogą by^
uwzględnione.
%
Nakładem i czcionkami »Gómoślązaka«, spółki wydawniczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowicach.
Redaktor odpowiedzialny: Adolf Ligoń w Katowicach.