i
JlliAU KAZI/MEPZ iASłMSW
DAWni LUDZIE
i^§BpmwTO
J
D A W N I L U D Z I E
. . .
— M o ś c i a mi w i e l c e j e j m o ś ć d o b r o d z i e j k o ! S z c z ę ś l i w ż y t A d a m w r a j u . . . str. io.
KAZIMIERZ JULJAN JASIŃSKI
D A W N I LUDZIE
OPOWIADANIA
Z IL U S T R A C J A M I T . J A R O S Z Y Ń S K I E G O
POZNAŃ ■ - ■ 7 WARSZAWA NAKŁAD KSIĘGARNI ŚW. WOJCIECHA
CZCIONKAMI DRUKARNI SW. WOJCIECHA
P an R eferendarz a 'P u łk o w n ik o w a . N a Starem Mieście, w domu »Pod papugą«, fundamentalmej, zamczyste) bu
dowy, dwie były stancje pod jedną fra
m ugą; referendarza i pułkownikowej.
Śród skał kwarcowych złota, bryłę czystą snadniej niż w życiu naleźć praw dy słowo.... Był referendarz pono archiwistą, pułkownikowa — po rotm istrzu wdową...
Z racji postawy, co wszak siła znaczy, a u obojga wspaniałej, wyniosłej, św iat ich mieszczański nie śmiał zwać inaczej.
I tak godności z obojgiem się zrosły. Dwa te sieroce rozbite istnienia odwieczne gm a
chu przygarnęły m ury ... On — kawale
rem był od urodzenia, a ona wdową bez progenitury.
Raz, w praw ie Bożem trw ając jak naj
wierniej, pan referendarz w grudnia ranek szary zdążał na sesję A rchlkonfratem i, puł
kownikowa na jutrznię do Fary. Więc rozpalone w ich latarkach świece oboje sm ugą oblały światłości.
On rzekł:
— Dzień dobry jejmość dobrodziejce!
O na odrzekła:
— D obry dzień waszmości!
U drzwi nawiązań dyskurs zeszedł gładko na kom plim enta w kamienlcznej bramie: składnie się sąsiad skłonił przed sąsiadką, po kaw alersku ofiarując ramią;
i szli pod rękę małżonków manierem, aż się przechodzień wydziwiał niektóry... Od urodzenia on był kawalerem, a ona — wdową bez progenltury.
* *.
*
P u n k t o dwunastej, w ym uskany wielce i rękawiczki przy wdziawszy perłowe, w ada
maszkowej w kw iaty kamizelce, pan refe
rendarz wizytował wdowę.
— Iżem jej ram ię ofiarował śmiele, am bitnym chęciom wypuściwszy lejce, przeto z atencją do stopek się ścielę w progach jej domu jejmość dobrodziejce.
— W itam waćpaua, w itam ja k naj
szczerzej, — pułkow nikow a rzecze zapło
niona — czemże m u służyć? Może kaw ki świeżej? A może wolej konfitur z melona?
I u st tych dwoje uśmiech rozpromie
nia słodszy od kaw ki i od kon fitury...
7 O n kawalerem był od urodzenia, a ona — w dową bez progenitury.
* *
*
W ieczorną porą, że to był dzień święta, pan referendarz zagrał n a flecikn, a wy- kweflona, słodko uśm iechnięta pułkow ni
kow a zasiadła w lufciku.
Społeczny ganek łączył stancje obie, u kamienicznej wiszący arkady. Grajek, co zagra, to przyśpiewa sobie w kunsztow ne trele, gam y i tyrady. A śpiewał piosnkę, co śpiewał zamłodu, ja k wrzkomo gacha broniąc się napaści, taki doń Fills wyszła do ogrodu... W ięc ona rzecze:
— Oj, swawolnik z waścl!
I w oburzeniu stogiem , choć nie
szcze re j, grożąc, podniosła paluszek do góry...
Od urodzenia on był kawalerem, a ona
— wdową bez progenitury.
* *
Pułkownikowa, chociaż nad niebogą nieubłagany czas rączo pomyka, konserwo
wała ż usllnością srogą wdzięki, na które wzięła pułkow nika.
8
Morowe na niej z frendzlaml zarzutk^, od Czabanowej czepce w barw doborze,, wyczesywala na skroniach filutki, wykry- gow ana o każdej dnia porze.
A referendarz, choć łysy 1 siwy, jako źe statkiem żył dawnemi czasy, ogniste serca zachował porywy i na wdzięk Ew y był okrutnie łasy. W ięc łaskawością ośmie~
lon wejrzenia,- nie szczędził trelów i kolo
ratu ry ... Toż kawalerem był od urodze
nia, a Ona — wdową bez progenitury...
* *
*
N a Starem Mieście, w domu »Pod pa
pugą«, nic przed kumoszek paplającą zgrają w ukryciu nie da utrzym ać się d łu g o : wszystko podpatrzą, wszystko podsłuchają.
A referendarz daw ał racji wiele do szpetnych plotek i do pogadanek, co ranek z wdową bywając w kościele, co św ięto z fletem wychodząc na ganek; a gdy mie
siąca tarcza prom ienista na firm am entu błę
k it wzeszła blady, pułkownikowej ja k tecr- banista istne pod oknem grając serenady....
Więc poszła plotka chyżo rozpostarta,, a złe języki potęgę jej dwoją, że każda M arta swojego G otarta, a każdy G o tart najdzie M artę swoją... I od Kanonji po
. . . m r u k n ą w s z y w e d r z w i a c h : — t o c a ł u j ą n ó ż k i . . . Str. 14.
(Dawni ludzie.1 / f J ROTOGRAWURA DPUKAßNI I KSIĘGARNI LX NH *W. WOJCIECHA w POZNANIU r 'J
' ' ■ •' * : ; '■ •' . . ' ,
: ' ; " , .
■ ' ■■■' ■ ■: ,
-■ :t : ■: - 'V - ,:
:, . .
r
, ' ■
■ ,
::
iiiilili
9 w ylot Zapiecka, a od Zapiecka do rogu (Gołębiej, zrazu pełzając jak fala zdradzie- cka, za czasem wzrasta, wzdyma się i kłębi, po szczyt starego w ybiegła ratusza roz- wielmożaiona stujęzyczna plotka; żywa się przed nią nie ucbroni dusza, razi obuchem kogo jeno spotka. Przez k rągły miesiąc biegały dwa słowa, ja k gregorjański obli
cza kalendarz; »Pan referendarz a pułko
wnikowa, pułkow nikow a a pan referen
darz...« Biegła kumoszkom sto dukatów w arta rozkoszna plotka, ni^y woda rybie, że każda M arta swojego G otarta, a każdy G otart M artę swoją zdybie.
* *
*
Pan referendarz raz w handlu tabaki banalny dyskurs wiodąc z detalistką, chwy
cił dwa słowa, ułowił dwa znaki, pomyślał z pacierz i zm iarkował wszystko.
— Fiat, — a niechby te uliczne gw ary błogiej się stały głosem przepowiedni?
Niechby się serca spełniły zamiary, boć z jejmość wdowy kąsek arcyprzedni...*
Łykając ślinkę, gdy pułkownikowej zważył wdzięk, widny w czas mrocznej gawędki, o srebrnych guzach wdział frak
10
granatow y 1 pantalony w tabaczkowe cen- tkl. W ejrzał w zwierciadło...
— A cóżby u czarta, — myślał, — afekty wdziękom jej dostoją. W szak każda M arta swojego G otarta, a każdy G o tart najdzie M artę swoją...
L am pkę węgrzyna wypił dla kurażu, i, gdzie sukcesu wiedzie go rachuba, w drzwi przeciwległe stu k a w korytarzu, u drzwi.poprawia h alstucha a czuba i w po
suwistej od proga lansadzie skłania się pięknie przed jpułkownikową, n a pulchnej rączce pocałunek kładzie i rozpoczyna orację ab ovo:
— Mościa m l wielce jejmość dobro
dziejko! Ssczęśllw żył w raju Adam, pierw szy człowiek: w szczodrych m u zdrojach płynął miód i mleko, żaden frasunek snu nie spędzał z powiek. Lecz go samotność dręczyła uparta, aż P an sam zmienił coś w tym życia trybie... Bo każda M arta swojego G otarta, a każdy G o tart M artę swoją zdybie. I w śnie Adama z róży i liliji wiotszą nad letnich zefirów powiewy, o śnieżnem łonie, o łabędziej szyi, stworzył dla niego cudną postać E w y... W pierw szym spotkania naszego momencie zgadłem,
11 ze jejmość dla m ale jest sądzoną... O, Ewo!
nsłysz Adama zaklęcie ł głowy mojej racz zostać koroną!
W yrazem oczu błagał ją ł gestem i rozmodlony przyklęknął w połowie:
— Od urodzenia kaw alerem jestem, progenitury b rak jejmości wdowie! Afektu dla niej moc we m nie zażarta... Niech me supliki jej srogość rozbroją... N iech każda M arta swojego G otarta, a każdy G otaft najdzie M artę swoją!...
* *
*
N a Starem Mieście, w domu »Pod p a
pugą«) gdy referendarz wygłosił te słowa, pewien, śe srogość zmiażdżył ja k maczugą, żachnie się jejmość:
— M atko Chrystusowa! Toż chyba n ie wiesz, bezbożny człowiecze, po kim ja wdową, czyją jestem córką! Tych, co bu
ławy dzierżyli i miecze!... A waść kto taki?... Jakieś gryziplórko!... Iżem wać- pana przyjęła w mym domu, iż go jak gościa trak tu ję uczciwie, mogłamźe tego spodziewać się sromu?.,. Takiej śmiałości ja się bardzo dziwię! Z w aćpana strony to istne grubjaństw o... I radzi lepiej prze
12
,
rw ać tę gawędę... T o ml adonis! Przy
patrzcie się państwo! Da) kurze grzędę, jeszcze wyżej slędę!,..
M iast czułych słówek — sążnista pe
ro ral... Pod srogim ciosem rekuzy dozna
nej jak legendarny posąg kom andora stał, referendarz spetryfikowany. A. wdowa lubo, co rzekła, nie fraszki, niby po łysej wciąż jeździ kobyle:
— Jam ci nie takie miewała już ga- szkl, co n nóg moich tarzały się w pyle...
Więc i on świerzby doświadczył języka;
odw etu w sercu syknęła m u żmija:
— Wszelako cościć jejmość dobro
dziejka spuszcza z uwagi, że wszystko przemija, wszystko się w czasu odmienia zakresie, 1 choćby ścisłą zarządzić kwe
rendę, gdzie dziś gaszkow le?... Dudzie, przypatrzcie się! Daj kurze grzędę, jeszcze wyżej siędęl
— T eg o już jeno brakło n a ostatek!
Słowa to godne biurowych bazgraczy...
A wolno spytać, ile też to latek w aćpan łaskaw ie liczyć sobie raczy?
— Jam zdrów i rześki ja k m otylek w maju, n a dolegliwość nie skarżę się
13 żadną, a la t rachow ać nie m am zwyczaju, bo cui bono? W szak tego nie skradną.
— Otóż to właśnie obyczaj naganny, nie jeno, żeby ham ować łotrzyki, lecz nim się pom knie do wdowy lub panny, wprzód radzi lepiej zajrzeć do m etryki. Bo dla niewiasty jakież stąd rozkosze, kiedy się pisze n a starego zrzędę?... No, moi pań
stwo, przypatrzcie się, proszę! Daj kurze grzędę, jeszcze wyżej sięd ę!... Rycerska wdowa 1 rycerska córa, mam w tarczy herbu trzech włóczni przecięcie..,.
— A ja hełm w labrach, w hełmie strusie pióra i pięć róż w polu n a palu- damencie....
— Nieboszczyk słynął z w ykwintnych manjerów...
— J a w senatorów brylowałem stancji...
— On pułk prowadził gw ardji grena-
•djerów...
— A ja — archiwum w Najwyższej Instancji...
— N a nice w aśd niewczesne zamiary, zmienić nazwisko byłby grzech śmiertelny...
O n miał Y irtu ti gwiazdę m ilitari...
— A ja mam służby znak nieskazi
telnej w chlubnym la t wielu osiągnięty
14
trudzie, stokroć w art więcej nad tłu stą pre- bendę. Tegoż nie dosyć? Przypatrzcie się ludzie! Daj kurze grzędę, jeszcze wyżej siędę! Rodu splendory, herbu arm atury fortunę w życiu zjednywają rzadko. Sm utno niewieście bez progenitury, jej przeznaczę*
niem wszakże zostać m atką!
— W aćpan snać pragniesz konkludo
wać w ojną! Komu chcesz życie hym enem swym zakiś! U mnie pasz z ta k ą mową nieprzystojną, pasz z macierzyństwem, zbe- rein ik u jakiś!
— W ięc niski pokłon powolnego służ
ki — rzekł, na straconą rzecz zdając we- detę, m ruknąw szy we drzwiach: — T o ca
łuję nóżki — Gniewne spojrzenie rzucił n a valetę.
— A to mi afront — myślał — i tyrań- stwo, referendarza uczcić jak przybłędę!
Z pierza, czy z mięsa, przypatrzcie się, pań
stwo! Daj kurze grzędę, jeszcze wyżej siędę....
* *
*
N a Starem Mieście, w domu »Pod pa- / pugą«, zaległa cisza; każdy z niej się dowie, że to nie wojna jednej strony z drugą, lecz odwołani ambasadorowie.
15 U stały szczere sąsiadów rozmowy, gdy pili kaw kę z barw nych filiżanek, nie dźwię
czał flecik wśród nocy lipcowej, łączący stancję opustoszał ganek, bo z filadelfją połączonej pary każde się w sercu nosiło z urazą: pułkow nikow a sam a już do F ary 1 referendarz chadzał solo baso.
Gdy się strapienie na licach rozlało, wspólna obojgu dziwna jasność ducha tak kwadrowała z tw arzą spochmurnlałą, jak gdyby przypiął kw iatek do kożucha.
* *
Z późnej raz sesji w bractwie litcra- ckiem szedł referendarz w domu się roz
gościć. Gdy się do zam ku przybiera oma- ckiem, u progu stancji potknął się o coś- cić...
Co to?... W koszyczku dzieciąteczko drzemie!... Pare miesięcy zaledwie ma wieku... N a kartce: »Chrzczony, Jan ek mu na imię, nieszczęsną m atkę zastąp, dobry człeku.«
Podnosi malca spowitego w płótno i uśmiechami do uśmiechu nagli, aż dzie
ciak, zdjęty fantazją okrutną, zaczął g a
worzyć:
16
— A-g l... a-gu... a-gll...
W ślad referendarz »Gł, gu, gil...«
pow tarza, kołysze dziecię, chucha nań i dm ucha... Dziecię na ręku u referendarza, to jakby kw iatek przypiął do kożucha.
Decz głód w maleńkim obudził się chwacie i w piekło w rzasku zmienia śmie
chu E d en ... Pan referendarz w srogiej tarapacłe tuli 1 grom i:
— Cicho, bąku jeden!
Niem a sposobu skończyć z tą muzyką...
Więc kiedy dzieciak wciąż beczy i beczy, stu k a do wdowy:
— Jejm ość dobrodziejko, n a rany Bo
skie, ratu nk u! odsieczy!...
— O Nazareńskl Najsłodszy Jezusie!
Pójdź, królewiczu, pójdź różany kwiecie!
Ju ż tej nie zdołam oprzeć się pokusie!
Zaklinam , oddaj ml waćpan to dziecię!
— Hola! ja praw mych za nic się nie zrzekę. Mule wszak Opatrzność zsyła tego zucha...
— Co? oddać dziecko na waścl opiekę, to jakby kw iatek przypiął do kożucha!
— By aktualnie rzecz zbadać w po
rządku, zwracam uw agę jejmość dobro
dziejki, że być nie możem opieką dzie-
- O N a z a r e ń s k i , N a j s ł o d s z y J e z u s i e ! P ó j d ź k r ó l e w i c z u , p ó j d ź r ó ż a n y k w i e c i e . . . str. 16.
(D a w n i lu d z ie .) ROTOaRAWURA DmjKWJI iKSieWNI Ls.
t e m i a g C HA w POZNANIU
/:
17 d ą tk u , bo już nas m iasto wzięło na języki.
Toż od Zapiecka do rogu Gołębiej, a od K aconjl po w ylot Zapiecka plotka się o nas przewala i kłębi.!. Jeszczeby jeno brako
wało dziecka!... N ie chcę do ognia dole
wać oliwy, a więc z pod strzechy naszej precz z kołyską! T en podarunek m atki nieszczęśliwej to jakby św iatu na urągo
w isko... U rągow isko oszczerczemu światu!
T u każda ściana i patrzy i słucha... Dzie
cię pomiędzy ludźmi celibatu — to jakby kw iatek przypiął do kożucha:! Trzeźwy roz
sądek na to nie pozwala. Broniąc jej sławy i honoru mego, muszę podrzutka oddać do szpitala, rzucić do koła... Chybaby te n ...
te g o ...
— Nie, ja nie oddam ciebie, mój m a
lutki! — ze spuszczonemi mówiła oczyma.
A potem, skubiąc frendzle u zarzutki, d o d ała:
— Niechno waćpan się zatrzym a...
Jeśli waść dziecku nie zrobi nic złego I Stande pede m am kę tu przywiedzie, to ju ż !., finaln ie... te n ... te g o ... owego...
niech w aćpan chyba da n a zapowiedzie,..
* *
QimuL 2
18
I z w iatrem plotki rozwiały się słów®
i płoche M arty z G otartem swatostwos, m iast referendarz a pułkownikowa, każdy dziś mówi: Referendarzostwo,
* *
*
N a L esznie.
(Z cichych tragedyj.) I.
— Nająć — nie nająć? — dm nał pan J a centy, ciągnąc z antypki w onny dym Ż u
kowa. — P ustkam i stoi lokal jak zaklęty, choć d ruga biegnie k w artału połowa, idą podatki i bankowe raty (niema w tern ulgi dla obywatela), w arto z posesji przy
sporzyć intraty, a nająć p ragn ie jakaś mar- mozela, co m a 1 fundusz i pozycję w świe
cie; bo dać się zarwać, gdy utnie drapaka lub za kom orne tradować rupiecie, jedno i drugie spraw a ladajaka. — Ów przeto senjor miejskich gospodarzy, nająć — nie nająć? — w ażjł w głębi ducha, bo na go
rącem kto się raz oparzy, ten potem na
w et i na zimne dmucha.
I jeszcze jedno — bo nadom iar złego stróżka, co pannę wiodła do mieszkania pod nieobecność pana Jacentego, ku wy
najmowi niebardzo się skłania.
2*
20
S tro ik a Pawlowa ni słówka nie doda, an ł w relacji słówka nie opuści.
— W ięc jakże, młoda ?
— A juści, że młoda.
— I w ystrychnięta, i gładka?
— A juści... Mówię: Kom orne to już wedle zgody. Peda, co talar nie stanow i dla niej, jeno co trzeba wyszorować schody... Jeszcze m i czego? Patrzcie co za pani! Skoro jej brudno, to niech się odczepi; kom u chleb łatw y — nie dba 0 talara... Sam pan gospodarz zm iarkuje najlepiej, ona nadejdzie tu zara.
Jakoż niebawem, — jeszcze pan Jacenty ostatn i dymek wyciągał z cybuszka, — skrzypnęła klam ka izby niedomkniętej 1 we drzwiach śliczna stanęła dziewuszka.
Oblało słońce przez żaluzji szparę różową buzię 1 blond włosów sploty... I on stał w dymy spowinięty szare, ona w tym bla
sk u słonecznej pozłoty...
W ięc pan Jacen ty w obliczności damy spłonął ja k dandy m ustrow an w Paryżu, poły szlafroka zwinął z term ułam y i:
■— Pardon, — rzecze — ja jestem w negliżu...
W m om ent szarmancki stan ął n kan
torka, źe aź zkoleł ona spiekła raczka...
— Z kim że mam honor?
— Przyszła lokatorka.
— A czem się trudni?
— Jam szwaczka.
W net pan Jacenty zwykłym obycza
jem zatemperował świeże pióro spiesznie i pisał jako wypuszcza jej w najem w swo
jej dziedzicznej posesji na Lesznie na dru- giem piętrze z oknem od podwórka stan- cyjkę z kuchnią ze schodów na'lew o, do której wspólna na bieliznę górka i komó- reczka należy na drzewo. Czynsz dwa ta lary n a miesiąc przyjęli, miesięczny przeto je st term in um ow y; gospodarz stancję i schody wybieli, doda żaluzje, a w kuchni ru szt nowy. W olno jej w stancji utrzym y
wać szwalnię, byle w niej szwaczkom nie da
wać noclegów, a czynsz pow inna płacić pun
ktualnie bez żadnych praw nych wybiegów.
J a k się to stało, przechodzi pojęcie, że pan Jacen ty (bo wszyscy wiedzieli o jego srogim do lafirynd wstręcie) wy
puścił stancję takiej marmozeli? Pawłowa zrazu mruczy coś i sarka, a potem gębę jak w iatrak rozpuszcza. Z nią sklepiczarka,
22
praczka 1 m aglarka, nareszcie cała loka
torów tłuszcza. Skoro z nastaniem go
dziny biurowej za gospodarzem zamknęły się wrota, larum podniosły mowne biało
głowy. Ano, zwyczajnie, jak myszy bez kota... Aż Paweł, miotłą zajęty na dworze:
— Cicbocie, — krzyknął — w ielka aw an tura! Toć gdzie sam djabeł pokórać nie może, tam jeszcze baba pokora.
II.
Dobrze się stało, dum ał pan Jacenty, tabakę w tulskiej mieszcząc tabakierce — z tej ładnej buzi szczerze uśmiechniętej, z tych jasnych oczu praw e patrzy serce.
Odmienne mają lafiryndy twarze. S tare m nie chyba oczy nie zawiodą... Czyżby grzech zawsze m iał w świecie iść w parze z ładną sukienką i świeżą urodą? J a się bajaniem Pawłowej nie trwożę.
Zasiadł, sum iennie odczytał Kurjerka, zegarek w swojej nakręciwszy porze, za pantofelek zatknął u lusterka, potem przed łożem upadł na kolana, Najśw. Panny zlecił się opiece i legł na błogi spoczynek do rana, szczypcami zgasiwszy świecę.
23 R ankiem tłum w bram ie stał przez
<dwie godziny, gdy z ósmym kw ietnia, jak u staw a każe, do nowej stancji panny Fio- rentyny zaczęli sprzęty przenosić tragarze.
Zamożność nw ag wywołuje wiele, a w oczach rośnie wciąż dobytek szw aczki.. . Niosą kanapę, niosą dwa fotele, niosą zwiercia
dło, niosą dwie sp lu w aczk i! Miał z tem zwierciadłem uciechę niem ałą Józiek, Pa
wiowej latorośl jedyna, co, gdy rodzeństwo coś się nie chowało, nosił n a votum habit bernardyna. Chwyciwszy moment, gdy go nie dostrzegą, stanął przed szybą na stosię poduszek i w głębi noska um orusanego cały pogrążył paluszek.
Z pośród tych uw ag atmosfery m gli
stej św iatełko iskrą prom ienistą mlgło. — Ho, ho! pewnikiem interes nieczysty, tego nie można dorobić się igłą... Drzemiącym prochom gdy podpału dodasz, bardziej nad wrzawę nie wybuchną żywo.
— A co to sobie myśli nasz gospo
darz, że nam tu owcę wpuszcza roba-
■©zy w ą !...
— Mieszkam la t dziesięć, płacę jak zegarek!
24
— Dla m nie związanej z literacką sferą...
— Albo też dla mnie, najplerwszef z tercjarek, takie sąsiedztw o! A to mi do
piero!
B nnt powstał jawny...
— J a wynoszą sprzęty!
— A ja wymawiam stancję od pierw szego!
Aż się w Infclku zjawił pan Jacenty 1 spytał:
— Co to takiego?
N araz, jak zwykle wśród bnrzy się zdarza, ponad kumoszek skargam i i gniewy głos zapanował pana gospodarza, niby h u k grom u nad szumem ulewy; bo głos był gniewny i groźna postawa. Więc strach zdjął w szystkich aż do szpiku k o ści, wiedziano bowiem, że ta dusza praw a nie znosi żadnej niesprawiedliwości. Ot, wczoraj Paweł, nie wiadomo poco, h an dlarza skórką trak tu je z ra b in a ; w net nim gospodarz szarpnął z taką mocą, źe stróż barczysty zachwiał się ja k trzcina.
— Widzisz, że Źydek, rabin — księdzem jego — zahuczał, okiem Paw ła mierząc srogiem. — K to ci dał prawo znieważać
25 słabszego ?... No, Żydku, idź z Panem Bogiem.
— S kąd takie wrzaski i skąd takie wstręty?... Niechaj łaskawie ciężar z serca zdejmie, kto wie cośkolwiek — mówił pan Jacenty — niech złoży dowód! No, pro
szę uprzejmie...
N a takie dictum do m uru przyparty sierdzistych niew iast rozpierzchł się tłum w szystek: myk, myk... ^ zkolei do sieni otwartej... N ie stało żadnej z rewolucjo
nistek... Znikły, rozsądku olśnione prze
strogą, o mocy płonnych podejrzeń zw ąt
piwszy. Bogiem a praw dą, mebelki być m ogą plonem la t paru pracy najuczciwszej.
Pierzchł nieprzyjaciel przed srom otną klęską. A pan Jacenty, przeświadczony 0 tem, jeno plac boju otrąbił zwycięsko 1 zam knął lufcik z łoskotem.
IIP.
— Daj buzi, Maciuś, — mówił pan Jacenty, poranny dyskurs prowadząc z k a
narkiem , co oswojony, poprzez k latki pręty wychylał dziobek za siemienia ziarn
kiem. Zbiera je z dłoni, dó u st po nie zmierza, przysiadł na palcu jak n a grządce
26
klatki, wreszcie, ja k orzeł na hełm ie ryce
rza, przystanął z dumą... na łysinie gładkiej.
Radością p an a śmiałość ta przenika, łąka się ruszyć, nim gość z czoła zwionie.
Tandem, w nagrodę, arję z »Cyrulika« na śpiewno — dźwięcznym zagrał melofonle...
W net i ptaszyna poczuł się arty stą p rzy Rossiniego akordów słodyczy, dalej z gar- dziołka snuć piosnkę perlistą. Hejże! kto kogo przekrzyczy...
N ie wcześnie,* człeku, czcisz Włochy a Niemce, lub swojskich mistrzów zalety wychwalasz; patrz, maj się zbudził po zimo
wej drzemce, z wszystkich malarzów n aj
przedniejszy malarz. Błękitem niebo, a szma
ragdem niwę, pu rpurą m aki w ogródku kwitnące, bielą — w dziedzińcu kasztany sędziwej a szczerem złotem pomalował słońce.
Więc oniemiała cała kamienica, w szyst
kie naścieżaj otw arto lufciki, by przy dniu ciepłym te z ptaszkiem dziedzica wi
dzieć igraszki i słuchać muzyki.
I Florcla także wychyliła głowę. Wi
dać ciekawość okrutnie ją korci; ta k nad podwórkiem lśni słońce majowe i śliczny buziaczek F iord.
Dziś już sąsiadki nic jej nie przyga- mią, bo iż się zdała trzym a od ich rzeszy, chociaż ją czasem nazwą »jaśnie panią*, szacunkiem jednak powszechnym się cie
szy. Cały dzleó krąży pilnując rzemiosła pośród bielizny rozrzuconej garstek, lub szyje w oknie. Rzekłbyś, że przyrosła do rąk jej igła, do palca naparstek. Więc też posesji przy ulicy Leszno ceni ją ludność, pracy rąk oddana.
A ptaszek ciągle z przekorą pocieszną walczy o lepsze z arją swego pana. Do raźnej n uty wszystko się dostraja, żadne się -czoło nie zasępi chmurą...
T ak było w pierwsze słoneczne dni maja, ale k to wie, co za górą...
* *
*
Z gniewnym Serwacym Pankracy su
rowy, jak to się zdarza pod tern niebem saaszem, Bonifacego wciągnąwszy do zmowy, wionęli w m aju groźnym boreaszem.
J a k zwykle w biurze skończywszy ro botę, rad pan Jacenty, jako ryba zdrowy, n a gospodarski obiad za dwa złote szedł do trak tjerni Pozlomkiewiczowej.
G dy wśród kolegów kompan) 1 wesołej o tern i owem idzie gadu, gadu, rozwlonął
28
wicher ponszy n a nim poły, poczuł dreszcz zimny. N ie mógł jeść obiadu, choć ja k naprzekór dzisiaj dla odmiany, przez g o spodyni uprzejmość niezwykłą, faworytalny barszczyk zabielany i sztukę mięsa m iał z ćwikłą.
Źle... Szumi w głowie, w piersiach coś rozpiera... W rócił do domu w alteracjl wielkiej. Przed nocą ziółka wziął Koppen- staedtera, nad ranem wypił Leroy dw ie b u te lk i... N ic nie pomaga. J a k listek drżał w sobie, lica pobladły, u sta posl- nlały...
N a wieść o ciężkiej dziedzica choro
bie na równe nogi zerwał się dom cały;, babska się pomoc wyroiła skora, aż roz
trąciwszy grom adę natrętną, Florcia zprze- d w k a wezwała doktora.
D októr z pow agą zbadał pulsu tętn«, obejrzał język i bez czasu straty kropnął, papieru zadobywszy skrawek: Recipe, d e tu r
ta rta rł stibiati... a w dołku dziesięć pijawek.
IV.
— W idać źle ze m ną — myślał pa®
Jacenty, patrząc na kw iatki w sufitu ro
zecie, zwłaszcza, gdy babskie usłyszał la-
29 m eaty. — Oto kres nadszedł dni mych na ty m świecie.
Jak o ż źle było, bo i złego dwoje: cho
roba wespół z medykam entam i. Bo L,eroy swoje, K oppenstaedter sw oją em etyk swoje zrobił z pijawkami. A przeto św iat ten żegnając na wieki, zarządzał z myślą przy
tom ną n a czole:
— Niechaj wieczorem rejent z hipo
teki przybędzie spisać m ą ostatnią wolę.
A teraz cicho! T e szlochy m nie drażnią;
dość żył, k to przeżył siódmy krzyżyk z plu sem... N iech biega dachem, k to ml jest z przyjaźnią, po księdza z Panem J e z u sem...
N ie zbiegło czasu naw et dw a pacie
rze, od karm elitów w itał prowincjała...
...B aranku Boży! T yś gorącej wierze lekarzem duszy i lekarzem ciała...
»Przede mną« — rejent jął czytać za
wzięcie, — stanął, zdrów myślą, lubo cia
łem c h o ry ....«
A pan Jacenty:
— Przepraszam, rejencią może odło- żym a k t do innej pory!
D októr, powagi pełen uroczystej, po
w tórnie zaszedł dziś godziną szarą. Już
30
w dyjagaoide tyfus miał plam isty, — a tu m u chory podaje cygaro!...
— W takiej gorączce raz n a sto się u d a ... Ona najtęższy organizm przemoże...
Cuda, — rzekł doktór — oczywiste cuda?
— T ak, cuda, panie doktorze!
Przywróconego znowu n a św iat Boży, gdy w nim w złej chwili pomoc i porada, pielęgnowali wszyscy lokatorzy, a Florcia starań największych dokłada. W dzień 1 w noc czuwa; poczciwe jej serce doreszty kruszy gniew nieprzyjaciółek. O dm ienia pościel, albo na fajerce zaprawia klejek, gotuje rosołek...
Aż n a troskliw ą poglądając pracę, chory wdzięcznością serdeczną ją darzy:
— Moja ty dobra, czem ja ci odpłacę?.»
— J u ż pan odpłacił, broniąc od po- twarzy.
Raz Florcia wyszła poobiednią porą, choć w świętojańskiej dzień stanął ulewie.
Zaraz to oczu postrzegło kilkoro, lecz gdzie chodziła, n ik t nie wie.
— Skoro wychodzisz, a ja wyjść nie mogę, — rzekł chory, głowę unosząc z po
duszki, — odwiedźże z łaski moją tam nie
bogę, odmień powiędłe na grobie wianuszki I
3 !
— J a znam, — odrzecze, — pańskie obowiązki, codzienny spacer znam na grób małżonki. W łaśnie chodziłam teraz na Po
w ązki... W szystko tam kwitnie, śpiewają skowronki...
T a pan Jacenty kornie schylił skronie przed tą najczulszą ze swych opiekunek i na jej rączce, po małżonki zgonie, pierw
szy gorący złożył pocałunek.
— Niech cl Bóg płaci, niech szczę
ściem i zdrowiem pożycia z mężem ozłoci koleje...
— No, dosyć, dosyć... J a panu coś powiem, jak tylko pan wyzdrowieje.
Nim chory czerstwość na obliczu bla
dem, zanim fantazję odzyskał złamaną, parę miesięcy ubiegło z okładem, bo nie odrazu K raków zbudowano.
Aż w świętej Anny słoneczny poranek, po wysłuchaniu wo ty wy solennej i odwie
dzeniu posesji mieszkanek, zdrów już, try b życia rozpoczął codzienny. Jed n a w nim tylko zaszła odtąd zm iana: przyjaźń, co z Florcią zadzłerzgła się szczera.
Aż raz, gdy w święto przybył do niej zrana, niespodziewanie zastał kawalera.
>32
— Nowina, kiedyś wspom niałam już o n iej... Mój narzeczony, — Florcla rze
cze skrom nie: — No, panie Józef, niech się pan ukłoni, ten pan upom niał się o mnie.
V. *
— Ot, wczesna zima, myślał pan Jacenty, trącając w piecu żarzące węgielki, — na białym koniu zjechał Marcin święty, trzeba do biura przyodziać się w elki.
Jak oż mróz ścisnął, śnieg trzeszczał pod nogą, gdy sklepiczarka za powrotem, w sieni, wieści m u z troską udzieliła srogą, że się rozeszli dzisiaj narzeczeni!
— N ie ten, to drugi, odnajdą się sna
dnie, — rzekł pan Jacenty, — na sm utek ten leki...
— OJ, n ie. Jej chyba otruć się w ypa
dnie, właśnie przed chwilą wróciła z apteki.
Ju ż nie rozpacza, może już zasłabła...
— Co aśćka gadasz? — huknął w s tra sznej mocy, — w styd w moim dom u? Do starego djabła!
I wypadł z bram y, ja k z procy.
— N iech eksm itują w tempie, przy śpleszonem! Hej, do p atrona i do kom or
n ik a ....
Raz w r e k p o w s t a j e w d o m u z a m ę t s r o g i . . . g d y n a W i e l k a n o c c i o c i a b a b y p i e c z e , str . 36.
33 Wtem, krzyż na Lesznie postrzegł biały szronem, a n a nim napis ten: iC rux spes tmica«.
Stanął, zdjął czapkę i zebrał się w sobie, w cichej modlitwie przymrużył powieki.., A potem myślał: — Czy ja dobrze robię?...
Nie godneż względu dziewczę bez opieki, gdy je śród życia srogiej nawałnicy zdradne szatana skrzydła obezwładnią? Tożeś Ty, Panie, odpuścił grzesznicy, jażbym litości nie m iał w sercu nad nią?...
I coś doń mówi: W ciężkiej dziś po
trzebie ona się słusznych praw swych do
pomina. Za tę w chorobie troskliwość o ciebie, odw etu przyszła godzina...
J a k święty Paweł w drodze do Da
maszku, przejrzał i czynu znalazł inne cele, v Zawrócił z drogi. H a! Poczekaj ptaszku.
J a cię nauczę gwizdać po kościele!...
T łum lokatorek zdała spostrzegł w bra
mie.
— Ju ż wiedzą, — myślał, — rada bę
dzie k u sa... Ano, spróbuję, lub kości po
łamię, na winne jabłko sturbuję wisusa!
W bram ie kobiety, składając doń ręce, m iast łajać, prośby głos podnoszą słodki:
Dnirai U iz U . 3
34
— Niecli pan przebaczy biedne] tef panience...
— Milczeć 1 — zawołał, — to ohyd n e plotki!
Ode drzwi Florcl odparł tłum kum o
szek, wbiegł, naprzód chwycił pudełko z tektury!
— Ju ż wiem o w szystidem ! T en ta.
biały proszek przyda się dla m nie n a szczury!
— Panie,. — zaczęła nrwanemi słowy,, chyląc się przed nim b led ziad m a ja k chu
sta, — n a Saskie] K ępie... wieczór byl m ajow y... Ou m nie raz 'tylko pocałował w usta... T ak ie to losu nieprzejrzane spra
wy. Już dał pierścionek n a ślubu zadatek...
— Waszych tandresów nie jestem d e - kawy, jeno, gdzie m ieszka ten aśćkl ga
ga tek?
— Wronia,, ró g Chłodnej, w kuźni u kowala, gdzie czeladnicy setką młotów dzwonią... Lecz on nie winien, — to los nie pozwala...
— Zobaczym, — odparł i ruszył n a Wronią.
Z trudem biedaka znalazł izbę ciemną, spoczywał dzienną znużony robotą...
35
— Futfancie jeden! T o teraz gra ze mną! Mów, kiedy ślub twój, niecnoto!
J a clę tu zgniotę, uduszę, roztrzęsę, nie ujdziesz zdradą, nie podołasz siłą! L ub do biskupa ruszaj po dyspensę! Do nóg dziewczęciu, co ci zawierz} ło!
— A toż ja dla niej miłość mam nie
zm ierną!... By w łasną kuźnię zakupić tej zimy, myśmy w loterję trzym ali na terno;
terno nie wyszło, — cóż teraz zrobimy ?
— Baj — bardzo! — chłodnąc, rzekł paladyn stary. — Mam pięć tysięcy w listach oszczędzone; jeśli uczciwe masz w sercu zamiary, pójdź ze mną: znajdziesz i kuźnię i żonę. Nie, moja biedna, niech cię nie znieważa pod płaszczem cnoty złość wi
chrząca w świecie!...
Sam pannę młodą powiódł do ołtarza i do chrztu trzymał jej dziecię.
3*
Ciocia Fruzia,
D a cioci Fruzi, w aaro żaik u dworu, prowadzą drzwiczki pod zielonym dasz
kiem. Meble tam kryte żółtym adamasz
kiem, m isternie z drzewa toczone jaw oru;
łóżko zasłania paraw an z tek tu ry w po
cieszne sceny i karykatury; tuż pantaleon i g itara włoska, serw antkä zbiorów olśniewa potęgą. N ad łóżkiem Panna Święta Czę
stochowska, a nad kantorkiem — Bitw a pod Marengo.
U cioci P'ruzi szat dobór niewielki.
Przybrana codzień schludnie a surowo, w święto przywdziewa suknię morderową, m antylę z mory, osutą w frendzelkł. Wy- rurkow any mozolnie żelazkiem wielki koł
nierzyk, dziergany atłaskiem , u szyi bro
szę nadom iar ozdoby, w niej chryzollty jaskraw o świecące, przypina szynion, ta- piruje nioby, a na tern kwefi glpjurowe końce.
Oj, z cioci Pruzi poczciwe ciot- czysko! W trosce otuchy u niej balsam
37 słodki: młodssym ciekawe praw i anegdotki, najmłodszym piosnki śpiewa nad kołyską.
O zdrowie starszych i o chleb codzienny do M atki Boskiej odprawia nowenny.
T yle w niej życia I tyle hum oru, z jej pokoiku ciepło takie płynie, że do stau- cyjkl w narożniku dw oru cały dwór ściąga o szarej godzinie.
Ma ciocia Frhzia swoje słabe strony.
Od kurzu zawsze zbrojna w gęsie skrzy
dło ; przy nieporządku życieby jej zbrzy
dło, kto go zapuści, ten u niej zgu
biony ! Ą już najbardziej ten chyba prze
wini, k to papierosa śmie zapalić przy niej, bo:
— Palić tytuń, rzecz to — mówi — zdrożna.
A strojąc gniewne spojrzenie 1 harde, dodaje w końcu:
— Jakżebo zaś można z damskich pokojów robić kordegardę!
Raz w rok powstaje w domu zamęt srogi. W tedy, gdzie możesz umykaj czło
wiecze, — gdy na W ielkanoc ciocia baby piecze. Ju ż radzi lepiej ustąpić jej z drogi!
Służba, dwór cały dziś pod jej komendą, dopóki z pieca bab nie wydobędą. K to
38
w piątej izbie tr ą d drzwi wchodowe, albo źle spojrzy, lub zakrzywi palec, o k ru taą burzę ściągnie a a swą głowę, bo z tego zawsze niechybny zakalec. Lecz jakże snadnie ten się gniew rozprasza, dla de- ferencjl luz czyniąc łaskawej, jeśli za
chwalić kaw kę jej przyprawy, lub do par
tyjki zaprosić marjasza! Ciocia do talji uśmiecha się czule i po sto za grosz gra za palą p u lę ; chociaż rezu ltat zapowiada zera, ciocia z ferworem śledzi partji szanse, a gdy przypadkiem zabraknie partnera, z upodobaniem układa pasjanse.
— Dawniejszych tańców przedniejsza zaleta — pow iada ciocia, ganiąc nowszą modę i, m asakrując pokolenie młode, na pokaz z gracją tańczy m e n u eta; a gdy doń większa przystąpi ochota, z pow agą solo tańcuje gaw ota. Potem g itary akor
dów dobiera i nuci piosnkę o »Miłym P i
lonie« albo z anzacem wygrywa sztajera n a staroświeckim swym pantaleonie.
Ma ciocia puszkę z wypalonej gliny, jakieś tam kw iatki zawiędłe się tulą, ryn
graf hiszpańską w ystrzępiony kulą, pio
snki, złożone w rym Eufrozyny, i obraz święty; wszystko to czasami wyjmuje
39 z puszki ł oblewa łzami, i takie czyni tem rozporządzenia: — Gdy umrę, spal
cie kw iatki i piosenki, ryngraf scho
wajcie w Osobliwej ceule, a ten obrazek włóżcie mi do ręki.
Pod kasztanem .
I .
N a ławeczce pod kasztanem, co się w niebo wzbił koroną rojną ptactw em rozśpiewanem, zasiadało starców grono.
W iosna świeżym swym powiewem i pierw- siem i słońca blaski zaludniała ogród Sa
ski i ławeczkę pod kasztanem .
Pory swojej nie ominą. Po jesieni dzień ostatni, um ów ioną dnia godziną, ja k zegarek akuratni, zaciągali niby strażą, gdzie codziennie wzywa rada. I bywało, m rok zapada — staruszkowie jeszcze gwarzą.
A nieiada m atadory ten składały or
szak ro jny : tu dyrektor władz komory, tu pan szef komisji wojny, syci władzy i zaszczytów pierwsi w kraju dygnitarze, tu z S enatu członkiem w parze ksiądz prow incjał karm elitów. P an profesor przy Iz y k u z radcą miejskich inżenierów
^ z wstążeczką przy guziku m ajor gw ardji
41 gresadjerów. Godność, rangę, powołanie jeden w drugim dotąd ceni, choć dziś wszyscy wysłużeni, emeryci, weteranie.
n .
Wśród gaw ęd owego grona świata ważyły się dzieje: ja k w U njl ziem W a
szyngtona handel się ludźmi już chwieje, ja k w krótce tam niewolnicy udręczeń do
żyją końca, jak Lincoln, praw ich obrońca, grom i Douglasa z mównicy; jak ludom w T urków obroży słuszne w net praw a świat p rzy zn a; jak jedno państw o już two
rzy Mołdawja i Wołoszczyzna; jak Piem ont wolność Włoch wciela, przewodnią gwiazdą im świeci; wspiera Napoleon Trzeci W ik
tora Em anuela; jak się dwa ludy zbratały i w dziejach wiecznie zasłyną i trium fu pełnego chwały, M agenta i Soiferlno; ja k Erancji pod Palikao M oatauban otworzył Chiny... A kasztan słuchał rozmowy, uci
szał szumiące liście, n a białe staruszków głowy kw iat biały sypiąc rzęsiście; przed czerstwem chronił ich ranem, ochładzał w południa chwili... Zrośli się z sobą i zżyli ci staruszkow ie z kasztanem .
42
III.
Czasem, gdy wiosną jaśm iny z bzami rozpachną w zawody, w sztnki a piękna dziedziny zrywał się starców duch młody.
Toż miejskich uciech rejestra słowy się snuły w ielom a: ja k sfornie w ogrodzie O hm a przygryw a B rauna orkiestra, albo ja k tłum y w »Żydówce« porywa z Dobr- skim Rivoli... A skoro zapał zdjął mówcę, w śpiew aka staw ia się roli, i H alevy’ego zaleta słuchaczom jaw ną się staje, bo radca akord poddaje, a p an szef słowa libretta. T o znów, jak w »Córce Ban
dyty« F rejtag się zwija I pląsa... T u gła
dził szef faworyty, a fizyk przygryzał wąsa;
dech w profesorze zaparło spotkanie z księ
dza oczyma, a m ajor za brzuch się trzym a i śmieje n a całe gardło!.,.
A kasztan tuż rozpostarty, w spaniały w kw iatów swych bieli, rzekłbyś podziela ich żarty, razem się z nim i weseli, przy każdem tref niej szem słowie kw iecistą pró
sząc ozdobą...
Zrośli i zżyli się z sobą ten kasztan i staruszkowie.
43 IV.
Raz latem, zwykła ta schadzka g o dziny zarw ała szarej, gdy major rzuci znienacka nowinę niezwykłej miary. N ik t się zapóźaić nie waha, bo wieści moc ta
jem nicza: zbiór nowy dzieł Mickiewicza nakładem wyszedł Merzbacha!
W k ą t polityczne zdarzenia, z niemi opery, balety, przed czcią dla siły na
tchnienia, potęgą uczuć poety.
T u szef z ławeczki się zerwie, owiany ponszy fałdami i »Koncert nad koncer
tami« w klasycznej wygłasza werwie. Choć w krótce nad horyzonty księżyc się w pełni ukaże, choć bije pół do dziesiątej na ra
tuszowym zegarze — próżna przestroga zegara... Grzmią poem aty, ballady, więc S witezianka i. Dziady, G rażyna 1 Alpuhara...
Zagasłe starców spojrzenie młodości ogniem się pali, wymowy płyną strum ie
niem, a kasztan szumom ich fali wtórzy w swych liści pogwarce to ciszej, to znów donioślej...
Zżyli się z sobą i zrośli ów kasztan i owi starce.
44
V.
Praw em życia alezachw iaaem czas podążał la t koleją, a wśród starców pod kasztanem, nowe szczerby wciąż widnieją.
Ledwie trójka ich sędziwa to ustronie już zaludnia, aż pewnego raz południa ksiądz prowincjał sam przybywa.
Za jesienne m gły bladawe słońca kryło się oblicze, n a pokosach drugą traw ę kła
dły kosy ogrodnicze... T u li starców ziemia macierz... K siądz sierota po ich zgonie, odwiedzając to ustronie, za um arłych szep
cze pacierz...
Ju ż pod zimę się zbierało, coś nie wi
dać karmelity... Zdjęto ław kę nadpróch- miałą, kasztan milczał w ziemię wryty, zżółkłą roniąc liść ulewą... As n a wiosnę ogrodnicy, nowej znacząc tor ulicy, powalili stare drzewo.
W iek pod twemi zszedł oczyma, cóż cię z życiem łączy więcej ?' Młodych star
ców dziś już niema, starzy jeno są mło
dzieńcy, co na ojców sny tęczowe słowa miecą wciąż potw arcze... Za starcam i ruszaj, starczej schroń do grobu dum ną głowę.
i \ %
Antoniowa.
O północy w srogiej zimie biła pię
ścią w bram ę sieni, gdzie lekarza głośne imię w świetle gazu się czerwieni, roztrą
ciła gniewne Stróże, przebieżała w cwał podwórze i babina, jak kto młody, po przez ciemne biegła wschody, z utrudze
nia drżąca, blada, gdy dobiła się zaled
wie, ręce wzniósłszy doń obiedwie, leka
rzowi do nóg pada:
— Jaśnie panie! bliska droga, miło
sierdzia błagam w a s ! Jeśli w sercu macie Boga, pójdiaaa, bo już w ielki czas...
W dw orku, co go brzóz dąbrowa, bluszcz 1 róża cieni dzika, prosta dziewka, Antoniowa, w ykarm iała paniczyka; krze
piąc siły, chroniąc zdrowie, w nieustannej z nim rozmowie wyuczyła w ciągu lata, jak się słowa pierwsze splata. Drżała, kiedy zuch m aleńki własną mocą biegł w jej ślady, a gdy księżyc wzeszedł blady, wysnuwała dlań piosenki o pasterce, o ksią-
46
żęciu, co w afektach dla niej trw a 1 gar
nęła go w objęciu:
— Luli, luli... k o tki dwa...
Oj, p io senko ! oj, zwodnicza, ty cza- row na kusicielko! Antoaiowej tyś paaicza oplątała istno ić w sz elk ą; twojej fletni dźwięk pastuszej w moc organu wyrósł w duszy i ogniste sny młodzieńcze w barw i blasków zaklął tęczę.
G dy paniczyk podrósł w lata i dział przypadł ojcowizną, wziął b rat starszy wicskę żyzną, jem u padła licha sp łata;
lecz on widział zysk w tem czysty, niebo
tycznych marzeń kres... R ad n a życie szedł artysty, na to życie w alk i łez...
I porw any w św iat ułudą, ie nad szary tłum się wzniesie, ojcowiznę trwonił chudą nad studjam i w Apellesle, aż n a b ruku siadł W arszawy bez fortuny i bez sławy.
G dy nań wichry nędzy wieją, jesz
cze poił się nadzieją, że raz przecie św iat oceni wieszczych natchnień wzlot w obrazku, słonecznego pełnym blasku, pełnym grozy nocnych cieni, pełnym woni łąk użątku ł brzóz płaczu — ale św iat przeszedł nad nim do porządku, sytą sławę wielbić rad.
47 Gdy arty sta resztą siły toczył z ży
d em walkę m arną, bratu pola się kłosiły w złotodajne, pszenne ziarno. Trzeźwej myśli swej zasługą nabył z czasem wioskę drugą, trzecią zdobył w sutem wianie.
Zam iast dworka — dw ór rozległy w dwie stylowe wzniósł połacie. Biadał jeno, gdy o bracie opłakane wieści biegły:
— On młodości strw onił chwile, w tem niedoli źródło tkw i...
I łzy ronił krokodyle nad goryczą bratnich dni.
* *
*
Raz ukradkiem Antoniowa w trza
skającej mrozem zimie zasłyszała listu słowa.
— Przenajświętszej Trójcy Imię! — wybochnęła, szału bliska, i dobytek w wę
zeł ściska, i piechotą wdał pom yka do swojego paniczyka.
— Paniczyku, oj! chudziątko — rze
cze, wita, ściska, szlocha- — naści, od
żywże się trocha, ja m am z sobą zawi
niątko...
I w net domu ster owładła, ceną wła
snych szm at i chust, osiągnięty kąsek jadła odejmuje dlań od u s t
48
W ydębiła, skąd się dało, co k to wi
nien za obrazki i przyjęła kw otkę małą, jakby daną sobie z łaski.
Z tego wrzkomo u biedaka taki ład i rządność taka, lubo wszystko to pod
syca jej wyrobek, jej krwawica. A w za
płacie bierze sutej bladą jasność jego czoła, k tó rą wzniecić czasem zdoła, gdy na pędzla patrząc rzuty w głos pochwały im oddaje, tw ardą garścią sparłszy tw arz:
— Dyć to wioski naszej gaje, dyć to stary dworek nasz!...
Lecz zrobiła swoje nędza: coraz bardziej panicz blednie, białe noce jęcząc spędza, coraz częściej wzdycha we dnie. Raz za
kaszlał się zbyt dłngo i odchrząknął krw awą strugą.
Kiedy w wiedzy swej zakresie omdla
łemu pomoc niesie, przez sąsiadów upro
szony przybył lekarz biegły w sztuce, pu
kał w serce, pukał w płuce, nasłuchiwał na wsze strony. Coś zapisał po łacinie, ale strasznie marszczył brwi, 1 znać kazał dać rodzinie, a przestrzegać straty krwi.
Toż go strzegła ta k ja k czuła strzec dziecięcia m atka m oże; koło niego w dzień
49 się snuła, obiegała nocą łoże, gdy go błogi sen kołysze, w uroczystą niebios ciszę Htanijki -wznosząc słowa:
— R atuj, Wieżo Dawidowa...
Gdy się z bólu zrywał we ln ie i od
dychać chcąc swobodniej, starych piosnek żądał od niej, wysnuwała w tedy pleśnie:
Polecimy w obce kraje N a sokolich skrzydle piór, Gdzie są insze obyczaje, Malowany stoi dwór...
’ G dy go tuli rzewnem pieniem, raz w noc stycznia długą, sm utną, krew buch- nęła z u s t strum ieniem , chory pobladł niby płótno...
^ Dziwną jakąś mocą tknięta, na noc późną nie pam ięta, na siarczysty mróz nie zważa i kołace w drzwi lekarza.
Rozpacz żywych łez wybuchem siły prośbom jej użycza:
— N a ratunek, do panicza! Jaśnie panie, pójdźma duchem!
Przyszedł lekarz z Antoniową i rzekł krótko:
— T o jest śmierć..
E*wsi lad*!«, 4
56
Gdy u św iata w poniewierce wzlatał z ziemi duch poety, Jedno tylko chłopskie serce miłującej go kobiety łez gorących lało zdroje.
Gdy ksiądz skończył modły swoje i gdy skonu cień ponury anioł śmierci swemi pióry na chorego rzucił łoże, by ostatniej ulżyć męce, w rzewnej tuli go piosence, ja k przed laty w starym dworze. I przy dźwięku tęsknej śpiewki, co ból koi tchnieniem swem, n a ram ionach prostej dziewki za
snął m istrz wieczystym snem...
Paa Kacper — Mosterdzieju!
Brwi krzaczaste, oczy duże 1 poczciwa, szczera gęba, przystrzyżony włos przy skó
rze jak szczecina stoi dęba. Prędkie słowa i chód prędki, k ark potężny, wąs kosmaty, paatalo ny w barw ne centki, a w kieszeni fular w kw iaty; niby rycerz z dum ą kro
czy, co wziął trium f na turnieju, skram i sypią bystre oczy: to p an K acper — mosterdzieju!
Pierwszy z szewców; siła uczni przy tym szewckiej wiedzy królu, toż w stan- cyjce wre kaduczniej, aniżeli w pszczelnym ulu. Mir tu każdy zna okrutnie, każdy m ajstra tu podnóżek, bo on k arą straszy trutnie, choć nie spełnia coś pogróżek.
W rzkomo w gniewie wciąż się miota, jakby napił się szaleju, a w warsztacie wre robota ja k się patrzy, mosterdzieju!
Kiedy w sali sesjonalnej blaum onta- gów rzecz paląca sojusz zrywa kordyjalny i o czułe strony trąca; gdy now inki złego
52
ducha ktoś rozsiewa śród młodzieży, — K ac
per długo słucha... słucha... jeno brwi krza
czaste jeży, aż w net stłum i szpetne waśnie, m arnym słowom ujmie kleju, kiedy pięścią o stół trzaśnie i gdy huknie:
— M osterdzieju!...
Zresztą milczy on na sesji; on ostatni, gdzie spór wszczęto. Ais zato w dzień procesji, na Bożego Ciała święto, im ponuje m ajstrów gronu, gdy przystanie w strojnej szacie u ram ienia feretronu w swej per
sony majestacie. A w niedzielnej sumy porze n ik t jak on nie wiedzie reju: kiedy zagrzmi »Święty Boże!« — drży strop F ary — mosterdzieju!
Ma w nim »Kurjer« przez rok cały gorliwego czytelnika; przed wśzystkiem i jednak działy prym dlań trzym a — poli
tyka. Kiedy folgę d a robocie przy wie
czornym kuflu piwa, wszczyna dyskurs w tym przedmiocie i pochlebnie się odzy
w a o Carnocie, o Rudinltn, o Gladstonie, Mac Kinleyu; o Bismarku — w ara przy nim...
— Bo to szpicbub — mosterdzieju!
Bóg dwóch synów dał Kacprowi i có
reczkę dał m ilutką; nad ich dolą wciąż
53 się głowi, a chłopaków trzyma krótko, W domu nigdy swaru, bójki, z żoną zgoda słodka, cicha. I<ecz gdy jejmość dla swej trójki do karjery inszej wzdycha:
— Księcia, jejmość, w ypatrz dziewce;
lecz w moc męża przywileju, mówię: z chłop
ców będą szewce, jakem K acper — moster- dzieju!
D uch to niby strum ień czysty, co się z gór kam iennych toczy, jed nak prawdzie oczywistej umie przeczyć w żywe oczy.
Z czyjej ręki w miejskiej szkole płyną w pisy bez ustanku? K to gotów ką dał n a stole posag córce po bratanku? Z jakiejś racji tej hołocie m iałby wlewać w łeb oleju, albo myśleć o sierocie? N ie... to nie on...
m osterdzieju.
Czasem K acper czoło chmurzy, jędrnych myśli traci związek, kiedy wspom ni o tych, którzy śród cm entarza śpią Powązek...
— Zm arli — mruczy — wola Boża...
Lecz gdy wspomni o Wojciechu, pryn- cypale z Żoliborza, co go wpisał w księgę
«echu, o m atczysku Weronice, o ojczysku swym, Jędrzeju... w tedy w garściach kry
jąc lice, jak bóbr płacze... mosterdzieju...
J asiek . r
Ledwie rankiem n a pacierze przygar
biony dziad zadzwoni, ledwie św it kościelne wieże w pierwszy słońca blask przybierze,
— Jasiek zbiera się do koni.
G dy obroku zadość chwycą, zapas wody w siebie wchłoną, przeżegnawszy tra k t kozicą, topolową wsi ulicą na za
gony ciągnie z broną.
N a półtorak żniwo zmiata, niby pszczoła miód do barci; a gdy jadąc h u k nie z bata, słyszą cztery krańce świata, n a dnie piekieł słyszą czarci! G dy się złoży, jak nic wcale korzec żyta n a bark wdzieje; gdy cepami grzm i w zapale, aż sąsieka trzeszczą bale, aż stodoły drżą wierze je...
Niechaj sobie cug paradnie kocz pro
wadzi do kościoła! Praw da ta k i leży na dnie... Dalsza jazda gdy wypadnie, n a for
nala pan zawoła.
55 Jeden Jasiek w czwórce swojej, co go zw ykła znać po głosie, trudom drogi się ostoi i z wertepów i wyboi wyprowadzi
całe osie.
Luz m u czyńcie, parafjanie, i dorów
nać się nie kuście, gdy ze świecą przy ple
banie w nowych butach i sukm anie za
m inuje na odpuście!... N a nim pas ama- xantowy, samorodny wyrób tkacki; prze
rósł ciżby rój wioskowej, a z profilu śmia
łej głowy bije czystość krw i sarmackiej.
Mocą we wsi on rej wiedzie, lecz ma serce szczerozłote. On kalekę i sierotę przy- hoiubi w swej biedocie. Gdy się we wsi spór zapali, ja k galijski wódz z pogardą miecz n a szalę rzucił hardo, tak on kła
dzie pięść swą twardą, od galijskiej cięż
szą stali, na zważonej krzyw dą szali. Jasn ą myślą, szczerą mową godząc prosto w rze
czy sedno, sprzeczne zdania łączy w jedno.
A gdy w ciepłą noc lipcową miesięcz
nego jasność k ręg a na niebieskie wznij- dzie szlaki, — on z harm onji ladajakiej snuje tęskne kujawiaki. Bo choć myślą w dal nie sięga, dziwna uczuć w nim potęga: co ogarnąć zdoła okiem, to uko
chał ponad miarę... Więc te wierzby kocha
\
5 6-
stare, co zasiadły nad potokiem rozczo
chranych wiedźm grom adą, 1 to szare żytnie pole, te trzy krzyże n a stodole, klekocące h e t na kole przelotnego ptactw a stado, i tę czwórkę swoją gniadą.
Byle dla niej zdobyć strawy, nieraz cierpł głód potrosze; lecz to fracha! Bo gniadosze połyskują się ja k spławy, w peł
nym tęgich sił rozkwicie. N iby ojciec on je chroni, 1 nie szczędząc czystej dłoni, onby owsa dla swych koni, gdy zabraknie go w korycie, z cudzych stogów uszczknął skryde.
R as cyganie z puszcz się zbiorą, ko
nie we wsi kraść zwyczajni... O cknął J a siek nocną porą, patrzy, Idą... ich kilkoro, on sam jeden w całej stajał. K undel jeno zęby szczerzy... W ięc uzbroił garść kłonicą 1 k u łotrom dał skok hyży...
— Zginie, — wrzasnął — k to się zbliży — grożąc ciosów błyskawicą...
A gdy oni idą dalej, w strasznej do- sów tych zawiei, po czerepach pogan wali, do cygańskiej bram W alhalll śląc zuchw a
łych ród złodziei.
Ale z nim i w alka sroga. W jeden składny szyk się tulą, coś szwargoce d żb s mnoga...
57 I u stajni runął proga Jasiek strzelby rażon kulą.,.
Pierzchli zbójcę. lytsd się roi, niosą Jaśk a do komory... On się cieszy czwórce swojej.
Z dworskich niosą lek pokoi, ale J a siek srodze chory.
Śmiercią zbladło czerstwe lice, z boku czarna krew się toczy, bielmo zaszło na źrenice... i opuścił z rąk gromnicę, i, ko
nając przym knął oczy.
A w posępnej wraz komorze coś mu jasno, gwarno, ludno... T o anieli, sługi Boże, otoczyli Jaśk a łoże i śpiewają pleśń prze
cudną... Zeszły duchy prom ieniste w nad
ziemskiego światła snopy, by to serce jak łza czyste w niebios szlaki wznieść gwiaździste i pod Stwórcy złożyć stopy...
Bielany, (Rok 1822.)
I .
N a Wiejskiej K awie ni śywego ducha;
ja k sęp zm arkotniał biedny Wronikowsks, nikogo dzisiaj do ogrodu Szucha nie znęci szpinet ni flotrowers włoski. Zgoła czein innem zajęty od ranka gród; w tatarak i i brzozę przybrany: dzisiaj stolicy wyrusza śm ietanka na uroczysty odpust na Bielany.
N aród n a Piw ną zdąża pełen lęku, okiem sokoła bada gm achu niszę: co tam pan M agier wystawił w okienku, zali po
goda n a dzisiaj dopisze?
Stajeunej słażbie aż się w rękach pali.
N aw et kozacy księcia wojewody chom ąt krakow skich dobierają szali i grzywy koń
skie trefią podług mody.
I I .
G dy u pijarów po śpiewanej sumie, ostatnie Ite kres modłom zapowie, przez plac Krasińskich ludność w zw artym tłu
59 m ie w prost ku Krasińskich dąży ogro
dowi.
N ie ściąga oczu miejskiej elegancji V alerius Corvas, co w dziele snycerza na gm achu Sądu Najwyższej Instancji z olbrzy
mim Gallem zwycięsko się zmierza.
Pauzę dał sztuce T e a tr Narodowy, afi
szem z kiesy nie zwabi dukata..'. Hajże!
gdzie mimo k ra ty ogrodowej do Bielan ciągnie strojna kaw ałka ta.
III.
Wzdłuż koszar jazdy, mimo arsenału, już od N alew ek widzialny połowy, ładowny gośćmi toczy się pom ału wielki źurnaljer żółty i ponsowy.
Poprzez ciekawych skupione szpalery pędzą napokaz m agnackie zaprzęgi, mie
nią się barw ne żokejów spencery, jedwab
nych kokard powiewają wstęgi. Z pod k a peluszy paljowych i Ula, z pod wschodnich szali i francuskich chustek coraz się cud
nych dwoje ócz wychyla, łon alabaster i pur
pura ustek. Rzędem k w iat jeźdźców po
między młodzieżą; kawalerowie w raj troki przybrani ogień wierzchowców to sycą, to śm ierzą obok pojazdu serca swego pani.
60
Słów i uśmiechów toczy się szer
m ierka...
Dalej postacie znane m iastu suną:
z panem Dmuszewskim, młodego K ur]erka młody redaktor, — pan Kiciński Bruno. Za nim i poczet muz kochanków jedzie: przo
dem Szczurowski i Aszpergerowa; wczoraj trium fy święcili w »Tankredzie*, dziś ich przejażdżka jednoczy majowa. Oto dobro
dziej włościan Hrubieszowa, ksiądz S tassdc.
Bielan gość przy każdem święcie, Przyja- jaciół N auk duch, serce i głowa, o K oper
nika m arzy monumencie.
W tem szmer przebieżał wzdłuż ulicy całej, widzów ciekawość do głębi przenika, bo od Bielańskiej strojny a wspaniały nad
jeżdża orszak księcia N am iestnika.
Składnym pokłonem lud zebrany w ita 0 jednej nodze Jen y bohatera, wokół ry- cerzów otacza go św ita z pod H ohenlinden 1 z pod Somosierra. H aft n a nim srebrny lśni z pod szarf upięcia, wzdłuż kapelusza strusie pióra b leg ą,.. H alabardam i salu
tuje księcia patrol U rzędu Municypalnego.
IV.
Ślubowi Wazy, sercu Kory bu ta w inna dzisiejszy b yt swój dwuwiekowy, w patrzona
61 w niebo, w gaj leśny osnuta, witaj, świą- tyńkó na Górze Folkowej! Ściany twe zdobne pendzlem Smuglewicza, w m atki i syna drogich prochów szczątek, strojne w m onarchów ' surowe oblicza, zakipią ży
ciem w dzień Zielonych Świątek.
Po obn trak tach w k ształt olbrzymich węży, jezdnych i pieszych tłum y się roz- lały, a n a berlinkach aż żagiel się pręży, aż skrzypią wiosła, burkoczą szpandały.
V.
Goebel swej kuchni w ykw int rozpo
ściera w pysznym namiocie z tarczą na sztandarze, grzm ią katarynki, a z cyrku Majera z Brackiego placu zjechali hecarze.
Pod laskiem diva, na wzór Catalan!
wywodzi trele i sztuczne kuplety, a kuglarz Bam berg zdziwią i tum ani, jak gdyby d ru g i kaw aler Plnetti. Z orkiestr wojsko
w ych w karnym strojnym ładzie, z trąb Ogińskiego polonezy płyną, a balleriny n a sztucznej estradzie tańcują szala, bijąc w tamboÄno.
W lot karuzeli młódź pierścienie chwy
ta, skrzypią huśtaw ki, drżą kręgielni żłoby, a środkiem krąży jakiś wierszokleta i ry
m em gada do każdej osoby.
62
V I .
Przerwane, tańce i płocha swawola;
dzwonek nieszpornych daje znak pacierzy, rozbrzmiał od wieży przez lasy i pola, a z pól i lasów po W iśle się szerzy.
Tłum ów modlitwy spragnionych wie
czornej nie zdołasz objąć, mały dom kn Boży, więc syn mieszczański i panicz wy
tworny pod golem niebem u tw ych w rót się korzy. Biały mnich zaczął, H ostją bło
gosławi, a za nim śpiewa puszcza Bielan cała: »Niechaj nas święta w iara nasza staw i tam, gdzie je s t wieczna Tw oja cześć i chwała.«
V I I .
Mrok zapadł. Zewsząd, jak oko ogar
nie, ciągną się barw nych lampjonów szpa
lery, z drzew papierowe m igocą latarnie*
niby olejne miejskie rew erbeiy. Rzewny dźwięk harfy słuch zadum ą poi, w ykw intne wino perli się w szklenicy, a na Powiślu, sławni w sztuce swojej, wielki fajerw erk palą Rakietnicy.
Zanim o statnia raca w niebo wzięci, ostatni szmermel blask ciśnie jaskraw y, huknęli z biczów weseli sta n g re c i... W raca W arszaw a n a łono Warszawy.