• Nie Znaleziono Wyników

Czego nie rozumiem w "Traktacie moralnym"?

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Czego nie rozumiem w "Traktacie moralnym"?"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Glosy

Henryk MARKIEWICZ

C zego nie rozum iem w Traktacie moralnym 1

Tak się niedaw no złożyło, że m iałem wziąć u dział w pewnej dyskusji o Trakta­

cie moralnym. N ie ufając w łasnym u m iejętnościom in te rp re tac y jn y m w tym zak re­

sie, szukałem w sparcia w ogrom nej już lite ra tu rz e o M iłoszu. P rzekartkow ałem k ilkanaście książek, ale w jednej tylko, a m ianow icie w Sekretach mamchejskich tru­

cizn Łukasza T isc h n era1 znalazłem rozbudow aną in terp retację tego poem atu. W in ­ nych - sk ą d in ąd w ybitnych - pracach pośw ięcono m u tylko drobne w zm ianki łub w ogóle p o m in ięto go m ilczeniem . Pom ocna okazała się n ato m iast k o resp o n d e n ­ cja M iłosza z K rońskim i2, a p rzede w szystkim auto k o m en tarze zaw arte w jego roz­

m ow ach z R enatą G orczyńską oraz A lek san d rem F iu te m i A n d rzejem F ranasz- k ie m 3.

Ale m im o to okazało się, że w ielu ustępów Traktatu n ad a ł nie rozum iem , w ielu też n ie p otrafię zintegrow ać w sensowną całość. Oto protokół m oich kłopotów i n ie ­ pow odzeń interpretacyjnych.

*

1 Ł. T isch n er Sekrety m am chejskich trucizn. M iło sz wobec zła , Z nak, K raków 2001.

C y taty lokalizuję w tekście po skrócie SM.

- / Cz. M iłosz Z a r a z po wojnie. Korespondencja z p isa rza m i, Z n ak , K raków 1998. C ytaty lokalizuję w tekście po skrócie Z.

32 E. C zarn eck a [R. G orczyńska] P odróżny św iata. R o zm o w y z C zesław em M iłoszem . K o m e n ta rz, B ecentennial Publ., N ew York 1983, c ytaty lokalizuję w tekście po skrócie PS; Pokochać sprzeczność. Z C zesław em M iłoszem rozm aw iają A leksander F iu t i A n d rze j F ranaszek, w: Cz. M iłosz T ra kta t m orałny. T raktat p oetycki, W ydawnictw o L iterack ie, K raków 1996, C ytaty z tego w ydania lokalizuję w tekście po skrócie PS.

(2)

Tytuł. Tu w ątpliw ości m iała Gorczyńska: czy należy go rozum ieć w prost, czy też ironicznie. A utor najp ierw odpow iedział rozbrajająco: „N ie w iem , ta k m i się n a p i­

sało” (co b u d z i p o dejrzenie, że p odobnie w ypow iedziałby się on o n iek tó ry ch in ­ nych m iejscach te k stu 4). D opiero po tem rozstrzygnął: „to jest tra k ta t na tem at m o raln o ści” (s. 79).

W. 1-6. Traktat zaczyna się p y ta n iem skierow anym do Poety (tak będę nazywał podm iot m ów iący utw oru) o to, gdzie znaleźć m ożna ocalenie dla całej ludzkości p rze d złem , które nadeszło w raz początk iem pokoju. N iew ątpliw e sym ptom y tego zła to gorycz niesp ełn io n y ch nad ziei i m iędzyludzka nieufność. N ie w iem n a to ­ m iast, co m a oznaczać pojaw ienie się powojów na ru in ac h , jak je oceniać i dlacze­

go to dopiero świt pokoju m iałby b u d zić litość - i dla kogo.

W. 7-22. O dpow iadając na p y tan ia o ocalenie, Poeta p ro p o n u je z początku „dyscy­

plin ę elim in a cji”, w dalszym jednak ciągu tę dyrektyw ę zm ienia. N azywając w spół­

czesne teorie „dzisiejszym i b a ś n ia m i”, zrów nuje je co praw da z m itam i i sagam i (co to jest „nędza A tla n ty d y ” i dlaczego codzienny nasz szacunek należy się także

„totem om prym ityw nych p lem io n ” - nie u m iałbym odpow iedzieć), nie zaleca jed­

nak ich elim inacji, rad z i tylko, by traktow ać je „trochę z ukosa” (niechętnie?), ale pow ażnie.

W. 23-48. Tu n astęp u je przeskok myślowy: Poeta p rzypom ina daw ne ofiary p rze­

śladow ań religijnych, lecz odw ołuje się także do w iedzy czytelnika o tym , „co było p o te m ”, o kresie nocy - a więc zapew ne o zb ro d n iach X X w ieku. Ta w iedza każe odrzucić prostodusznego (?) H erodota i k ieru je ku (krytycznem u?) T ukidydeso­

wi. W to k u le k tu ry trzeba z „purpurow ego soku” w ydestylować „ziarno sty lu ”, trzeba też szukać „śladu stopy ludzkiej na le gendzie”. Mowa tu o jakichś opera­

cjach m yślowych, ale nie sposób w yrozum ieć, o co Poecie chodzi.

O stylu obszerniej, ale w in n y m chyba sensie mówią w ersy następne. N ie do­

m yślilibyśm y się zapew ne, co „styl” znaczy, gdyby sam au to r nie w yjaśnił (PS, s. 16), że mowa tu o historycznie zm iennym stylu m yślenia, o F oucaultow skiej epi- steme (avant la lettre), która niby przędzą czy kokonem osnuw a rzeczywistość, p o ­ rów naną do „poczw arki”, trochę dalej do „gw iazdy przeobrażeń w rzącej” . Poeta mówi, że m ożna ową przędzę rozkręcić, kokon rozplątać i dotrzeć do owej „po­

czw arki”, ale tw ierdzi też „że gw iazdę przeo b rażeń w rzącą” śledzić m ożna tylko przez ową przędzę. Jak te dwie sprzeczne m yśli z sobą pogodzić?

W. 49-54. Pojawia się tu ta j „m eto d a”. „M nie się w ydaje - m ów i M iłosz, że w tym fragm encie chodzi o m etodę m arksistow ską. Bo była ona rzeczyw iście pierw szym

4 W każdym razie do niew iedzy M iłosz przyznaw ał się otw arcie p y tan y przez G orczyńską o w czesne swe w iersze: „Ja na praw dę nie w iem , skąd to p o ch o d zi” (PS, s. 24). „Stw orzone tu taj obrazy surrealistyczne są bardzo, trzeba przyznać,

sugestyw ne, ale nie w iadom o, co znaczą” (PS, s. 26). „Praw dę powiedziaw szy, jest to w iersz tru d n y do zanalizow ania naw et dla sam ego autora, dlatego że byt p isany pew nie jak ecriture autom atiąue pod wpływ em d a jm o n io n a ” (PS, s. 26). „Tak pani uważa. M oże i ta k m ożna in te rp reto w a ć ” (PS, s. 147).

(3)

sposobem zdania sobie spraw y z historyczności naszych poczynań, języka, pojęć, sty lu ” (PS, s. 17). W ynikałoby stąd, że „m etoda” jest jednym z historycznych sty­

lów, epistem , o których w cześniej czytaliśm y. Ale m ark sizm to m etoda niew ystar­

czająca. Poeta oczekuje w iedzy doskonalszej, k tórą nazywa „m uzyczną” i „rucho­

m ą ” - ta k ruchom ą, „jak sam m istrzow ski (?) sapiens homo”. Ruchom ość - w yja­

śniał M iłosz K rońskiem u - oznacza tu „historyczną zm ienność w zależności od cyw ilizacji” - i „to jest b ardzo m arksistow ski u stę p ” - dodaw ał (Z, s. 271). Tu jed­

nak czytelnik się gubi. H istorycznie zm ienna w iedza m oże być tylko w iedzą re la ­ tyw ną. A przecież dopiero co mowa była o tym , że w łaśnie odrzucając historycznie zm ien n y styl (episteme), dotrzeć m ożna do „poczw arki n ietykalnej zd a rz e ń ”.

W. 55-64. To fra g m en t satyryczny, w yraźnie skierow any przeciw m arksizm ow i dogm atycznem u, traktow anem u nie jako m etoda, ale jako w iara. Tu wszystko jasne.

W. 65-79. N astęp u je now y przeskok - od epistem ologii ku diagnozie w spółczesno­

ści. D iagnoza ta zaczyna się od skrajnego pesym izm u: „E poka nasza czyli zgon, O grom na Die L ikw idation”, ale dalej czytamy, że przez nią świat się zm ienia, więc należy ją cenić, a jeżeli tak, to chyba zm ienia się ku lepszem u. N ie bez zdziw ienia dow iadujem y się, że te n św iat współczesny, dopiero co w ta k ciem nych barw ach przedstaw iony, b u d z i „lekkie tylko zastrzeżen ia” . Tę form ułę m ożna w ytłum aczyć sobie tylko jako ironiczne understatemenf, in n a rzecz, że w m oim odczuciu nie n a ­ zbyt w tym m iejscu u d atn e, a w każdym razie - pozbaw ione tej „siły w yrazu”, do której M iłosz dąży (PS, s. 32).

O strożnem u optym izm ow i tej diagnozy zaprzecza wymowa wersów następnych.

W ystępuje tu G rabarz, postać podejrzana, bo atry b u tam i jej są nie tylko łopatka i pióro, lecz i nagan, więc m oże to jakiś stalinow ski zbir. G rabarz te n jed n ak nie unicestw ia „systemów, w iar, szkół”, lecz tylko je grzebie, więc chyba już p rze d tem były one m artw e. W d o d atk u nie jest on jakim ś n ih ilistą - żywi n adzieję na n a d e j­

ście wiosny, a więc lepszej przyszłości. Poeta szorstko tym jego nad ziejo m za p rze­

cza („A w iosny n i ma. C iągle g ru d z ie ń ”), ale zaraz po tem persw aduje w pierw szej osobie liczby m nogiej, więc m oże i sam em u sobie, by ta k ich złudzeń nie ro zp ra­

szać. Dlaczego?

W. 79-102. W tym fragm encie optym izm chwilowo pow raca. Zaczyna się on od b ib lijn ie wystylizow anego obrazu życia ocalonego po katak lizm ie p o to p u i nowej odradzającej się cywilizacji. W tej nowej cywilizacji dzisiejsze znakom itości, zwłasz­

cza ci, którzy dzieje tw orzyli, tracą swą wielkość, ulegają zap o m n ien iu . K łopot spraw ia „wnuk b arbarzyńców ”, k tó ry pojaw ia się w zakończeniu tego fragm entu.

„D aw ny m u w aw rzyn czoło p a li” - czy to znaczy, że w stydzi się swych przodków?

M yśli on n ato m iast (z czcią) o tych, co zachow ali jakiś skarb, „o którym znów się składa p ie śn i” . Jaki to skarb? N ie w iadom o. W pierw otnym tekście była b an a ln a

„ludzkość”, co skrytykow ał K roński, M iłosz zastanaw iał się więc, czy n ie w prow a­

dzić tu „przyzw oitości” lu b cantas (Z, 275), ostatecznie pojaw iał się ogólnikowy

„sk arb ” .

W. 104-144. N aszkicow any p rze d chw ilą obraz zostaje jednak zanegow any - oka­

zuje się tylko „złudnym cz arem ”, „przyszłościow ą ilu z ją ” . Poeta k ie ru je się k u

(4)

w spółczesności, dostrzegając, że tw orzy się w niej jakaś nowa konw encja. Co przez konw encję należy rozum ieć i jaka to konw encja? Być m oże konw encja jest w sfe­

rze działań lu d z k ich odpow iednikiem tego, czym jest stył w d ziedzinie m yśłi. Po­

eta n ie zgadza się na nazyw anie jej „konw encją d ługich n oży”, choć jest ona (nowa konw encja) „bardzo zła” . M im o to trzeba ją przyjąć „jako ta k ą ”, bo inna człow ie­

kowi nie będzie dana.

Sytuację jed n o stk i w tej konw encji porów nuje Poeta n ajp ierw do orzecha w n i­

lowej k atarakcie, a więc w sposób fatałistyczny, ałe zaraz się zastrzega - człowiek nie jest aż ta k bezwolny, „orzech w nilow ej k a ta ra k c ie ” za stę p u je „k am ien iem p o ln y m ”, by stw ierdzić, że „Law ina bieg od tego zm ienia Po jakich toczy się k a­

m ie n ia c h ” . A ndrzej F ranaszek w rozm ow ie z M iłoszem przypom niał, że fragm ent te n traktow ano jako swoiste m otto dła społecznego przeciw staw ienia się złu (PS, s. 15). P orów nanie z k am ien iem polnym nie da się jed n ak zastosować do n a s tę p u ­ jącego dałej apełu: „M ożesz, więc w płyń na bieg lawiny, Łagodź jej dzikość, ok ru ­ cieństw o, D o tego też p o trzeb n e m ęstw o”, tu bow iem mowa n ie o b ie rn y m tyłko oporze wobec lawiny, ałe o aktyw nym na nią oddziaływ aniu, czy naw et o uczest­

nictw ie w jej biegu, jak słusznie zauw aża T isc h n er (SM, s. 129). D o tego fragm en­

tu więc lepiej pasu je b ru ta ln e w yjaśnienie M iłosza, że jest to „w yrażenie filozofii kolaborantów , k tórzy w stępow ali do P artii, m ów iąc, że chcą ją zm ienić od we­

w n ątrz” (PS, s. 15). Tak to nazywa M iłosz w o pół w ieku późniejszym wywiadzie.

W sam ym Traktacie czytelnik n ie otrzym uje żadnych sygnałów, które by wskazy­

wały na dystans Poety wobec takiej postawy. W ręcz przeciw nie - słowa „D o tego też p otrzebne m ęstw o”, „Zbyt w iełeśm y w idzieli zbrodni, Byśmy się dobra wyrzec m ogli” odczytywać m ożna tyłko jako jej afirm ację5.

W. 145-153. O d tych w skazów ek etyczno-połitycznych Poeta niezro zu m iały m tu łą czn ik iem „więc” przech o d zi do wezwania: „A więc pam iętaj - w tru d n ą porę m arzeń m asz być am b asad o rem ” - „o m a rz e n ia c h ” nie było u p rze d n io mowy. Co gorsza, nie w iadom o, jak m aterię tych m arzeń, na przy k ład jakieś barokow e p osta­

cie, żarty etru sk ie (przyznam się, że n igdy o n ic h nie słyszałem 6), rechot R abeła- is’go połączyć z owymi wskazówkami?

W. 155-199. N a stęp n y fragm ent nazw ał T isc h n er „pam fletem na nowe in te le k tu a l­

ne m o d y ” i przyznał, że nie jest on w p ełn i p rzejrzysty (SM, s. 135). Pam flet ten

^ Sam M iłosz w ypow iadał się w tej kw estii n iejednoznacznie: „O statecznie był to utw ór pisany p rzez u rzęd n ik a P R L -u, a w łaściw ie - bo tak się w tedy jeszcze nazyw ało - Polski L udow ej”. A trochę dalej: „Mój ówczesny stan określiłbym - poprzez dyskusje z K rońskim - jako pew nego ro d zaju rozdw ojenie. Mój um ysł był z K rońskim , ale m oralnie byłem przeciw n iem u ” (PS, s. 15).

6 Tischner (SM, s. 130), nie w ym ieniając źródła swej wiedzy, wyjaśnia, że Etruskowie „z przym rużeniem oka traktow ali naw et bogów olim pijskich”. Encyklopedia Katolicka (t.

IV, Towarzystwo Naukowe KUL, L u blin 1983, s. 1220-1221) mówi coś wręcz

przeciwnego - że odczuwali oni nieustanny lęk przed niedostrzeżeniem woli bogów i że znam ienną cechą ich religii były okrutne obrzędy. Przy tym Etruskowie mieli swych własnych bogów, których um ieszczali nie na Olim pie, lecz w różnych sektorach nieba.

(5)

skierow any jest głów nie przeciw egzystencjałizm ow i, w yw iedzionem u tu - czy zasadnie? - z irra cjo n alizm u Bergsona i Soreła. W liście do K rońskiego M iłosz nie ta ił, że „nie jest w tym b iegły” (Z, s. 275), nie jestem w tym biegły także i ja. M oże więc m oja w tym w ina, że nie rozum iem , dlaczego w przeciw ieństw ie do B ing an sich cechą E trepour soi m iałab y być trw ałość. W ydaw ałoby się, że jest przeciw nie:

w łaśnie rzecz w sobie (ściślej: Etre en soi) u S artre’a ch arak tery zu je się n ie zm ien ­ nością i spoistością, podczas gdy Etre pour soi to istn ien ie ludzkie, którego w łaści­

wością jest „nie być już tym czym się było p rze d chw ilą” . N ie potrafię także roz­

gryźć zdania: „A lepiej naw et żyć bez Trwogi, N iż w paść w p u ła p k i o n tologii”;

p rzypuszczam tylko, że Trwoga, oceniona tu p o średnio jako pożądany stan d u ch o ­ wy, pozostaje w zw iązku z p oglądam i K ierkegaarda.

O gólnie oceniając egzystencjalizm , Poeta zaczyna od deklaracji sform ułow a­

nej zawile, bo poprzez podw ójne zaprzeczenie: „Po tym , co rzekłem już na w stę­

pie, N ie myśl, że głupstw twych nie p o tę p ię ” . W ytyka egzystencjalistom irra cjo n a­

lizm i subiektyw izm . Ale sceptycyzm Poety nie wyklucza - jak ro zu m iem - pocią­

gu k u stosowanej przez n ic h m etodzie. Co w ięcej, Poeta pow iada, że S a rtre ’a nie należy odrzucać, że w herezji egzystencjalizm u jest „sól epo k i” (tru d n o o w iększą pochw ałę), no i że są to w k ońcu „nieźli p isa rz e” . W o sta tn im jednak zd a n iu po trosze się z tych pochw ał w ycofuje („na obcych zresztą b ardzo nie lic z”), a w w ier­

szow anym p rzy p isk u w ręcz ża rtu je z egzystencjalistek.

W. 209-220. D ygresja o W itkacym jest jasna, o B alzaku - n iezu p ełn ie. Bez k om en­

tarzy autora nie zgadlibyśm y, że „wszystko co trzym a ciebie k ró tk o ” oznacza jed­

nocześnie „utrzym yw anie em ocji w ryzach” i poetycką um iejętność w ykraw ania z rzeczyw istości „m ałego kaw ałka, k tóry m ożna opisać” . N azywa to M iłosz „posta­

wą klasyczną” (PS, s. 16), ale rep rez en ta n tem jej czyni w Traktacie - B alzaka...

„N am iętność lu d z k ich spraw ” in te rp re tu ję jako pasję poznaw czą skierow aną ku k o n k reto m życiowym; na jakiej podstaw ie T isc h n er ak centuje tu „znaczne o dda­

lenie (em ocjonalne, ale także p rze strzenno-czasow e)” (SM, s. 134) - nie wiem . W yraz „nam iętność” sugeruje coś w ręcz przeciw nego, tru d n eg o zresztą do pogo­

dzenia z „trzym aniem k ró tk o ” .

W. 221-304. P om ijam zalecenie rozw ażnej i w nikliw ej oceny lu d zi i przechodzę do fra g m en tu o w ariatach, ściślej m ówiąc - o schizofrenikach. Poeta w ym ienia n a j­

p ierw szczególną odm ianę schizofrenii - k atato n ię, co chyba jest m ylące, bo kata- to n ik a cechuje na p rze m ian osłupienie i gwałtowne podniecenie. T ym czasem cho­

dzi tu o coś innego - o rozdw ojenie jaźni. Naw iasowo zauważę, że dw uw iersz „A Ba­

bel na ostatniej cegle k ładzie dwie klęski rów nolegle” - nie byłby zrozum iały bez o bjaśnienia autora, że kryje się w n im p aralela m iędzy rozbiciem jądra atom ow e­

go a w ew nętrznym rozdw ojeniem , czyli rozbiciem jednolitości osoby (PS, s. 18)7.

Jak to rozdw ojenie rozum ieć? N ajp ierw mowa jest o rozdw ojeniu istoty na kw iat

N ie w iem , na jakiej podstaw ie T isch n er tw ierdzi, że rozum ow anie takie właściwe jest tylko „człowiekowi p ro ste m u ”, nie jest więc pewne, czy należy traktow ać je na

serio (SM, s. 136).

2 09

(6)

i korzenie (to oczywiście m etafora zapożyczona od Brzozowskiego, ale użyta w ja­

k im ś zu p e łn ie in n y m sensie - m oże oznacza stosunek św iadom ości i nieśw iado­

m ości?), dalej - o rozdw ojeniu m iędzy ja a kim ś innym , co spraw ia, że m ożna być rów nocześnie (i świadom ie?) zb ro d n ia rz em i estetą, w reszcie - o relacji m iędzy jednostką a bezim ien n y m , nieosobow ym złem , którego owa jednostka jest tylko bezw olnym n arzędziem . Ten, kto ta k sądzi - czytam y - w praw dzie zm ierza k u zgubie, ale sądzi trafnie. Jak to pogodzić z w cześniejszą m aksym ą o tym , że jed­

n o stk i m ogą zm ienić bieg lawiny? T rudno też zrozum ieć w ersy następne: „F eno­

m en ten, jak n am się jawi, Jest sk u tk iem n aciskania law in N a glebę, gdzie złożyły w ieki M ocno osiadły k u lt dla etyki” . W yraz „fenom en” odnosi się zapew ne do uprzed n io om awianej uległości wobec anonim ow ego zła? Poeta tłum aczy, że n a ­ stąpiła ona w rezu ltacie nacisk an ia różnych przejaw ów dziejowej konieczności na jakieś k anony etyczne. Ale jeżeli akcentuje, że k anony te są „m ocno o siadłe”, skąd całkow ita uległość wobec zła?

W dalszym ciągu pojaw ia się pytanie: „Jak ich rozpoznać?” . C zytelnik nie jest pewny, do kogo odnosi się zaim ek „ich ” . Poeta w ym ienia gestapowców i diabłów, ta k ich jak u Boscha, ale z rozm ow y z G orczyńską dow iadujem y się, że to „UB oczy­

w iście” (PS, s. 79). Z n astęp n y c h wersów w ynikałoby jednak, że „oni” to kategoria lu d z i ogarniętych jakim ś „obłędem ” . Co przez te n obłęd należy rozum ieć? T isc h ­ n e r odrzuca sch izo fren ię (choć w różnych sensach m etafo ry czn y ch o niej była uprzed n io mowa) i dom yśla się, że chodzi tu o kam uflaż um ożliw iający działanie, k tóry M iłosz w Zniewolonym umyśle nazw ie ketm an e m (SM, s. 138). D la takiej wy­

k ła d n i n ie m a jed n ak w sam ym Traktacie żadnych podstaw . Jest ona też sprzeczna zarów no z zaliczeniem gestapow ców i ubeków do lu d z i ogarniętych tym obłędem , jak i z dalszą konstatacją, że w w iększym lub m niejszym sto p n iu wszyscy są n im objęci.

N a tym jednak n ie kończą się tru d n o ści. Poeta z ubolew aniem stw ierdza, że ów obłęd to n ie u ch ro n n y koszt w szelkiego działania. U niknąć go m oże tylko ere­

m ita, oddany le k tu rze św. A ugustyna (może dlatego, że zalecał on: „Noliforas ire”), ale ta k i absenteizm jest zd an iem Poety w ątpliw ą zasługą. D laczego z tą k o n sta ta ­ cją łączy się przy p o m n ien ie, że diabeł jest ,#epare de lin menie” i co w łaściwie to w yrażenie znaczy (także schizofreniczne rozdw ojenie?) - nie ro zu m iem i żaden z m iłoszologów tego nie w yjaśnia.

W. 305-382. D alsze fragm enty Traktatu - p o tę p ien ie k o m unistycznych dygnitarzy, sentym entalnej nostalgii za przeszłością, cynicznej obojętności lu d z i sztuki, w resz­

cie alkoholizm u nie pow odują w iększych tru d n o ści in te rp re tac y jn y ch - poza jed­

ną. D ziw i, że w ódczany odór m oże sym bolizować „cywilizację krw i i łez” i że na jednej płaszczyźnie um ieszczone tu zostało to patetyczne określenie z p o g ard li­

wym „la cwilization des punaises”. To o sta tn ie w yrażenie w ygląda na cytat; skąd w zięty - n ie w iadom o.

W. 383-431. W zakończeniu Poeta ofiarow uje sw em u słuchaczow i „skrom nej m ą ­ drości d ar zw yczajny” - zalecenia zdrow ego um ysłu, rów now agi serca; tylko te

„proste lek i” przynieść mogą ocalenie. Bezkonfliktowa, idylliczna prywatność, która

(7)

w poem ie M iłosza Św ia t um ieszczona była w cudzysłow ie naiw ności - tu p o tra k ­ tow ana jest bez dystansu. Poeta m ówi, że te n pryw atny świat jest „na szałi”, co m oże należy rozum ieć w te n sposób, że przew aża swymi w artościam i n a d skazany­

m i na klęskę gram i polityków. T rudniej n ato m ia st w ytłum aczyć, że świat te n jest rów nocześnie „na o strzu m iecza”. Czy chodzi o to, że jest on jed n ak zagrożony przez w ielki świat historii?

Powtórzm y, co o n im d o tą d Traktat mówił: „E poka nasza czyłi zgon”, ałe trz e ­ ba ją cenić, bo przez n ią świat się zm ienia (w. 69-70), „Lecz nie jest m oim zam ia­

rem Przyszłość otaczać złu d n y m czarem ” (w. 104-105). Ałe „wiersz mój chce ch ro ­ nić od rozpaczy” (w. 219). Poeta w ierzy jednak w „fins terrae”s (w. 249). K rótko mówiąc: ciągła oscylacja m iędzy sk rajn y m pesym izm em a pow ściągliwym opty­

m izm em . Także w zakończeniu czytam y najpierw : „I w ynik będzie całkiem różny, Ze w k ońcu dobry, ta k załóżm y”. D alej jednak Poeta pow iada: „Na dziś nie daję ci nadziei, N ie czekaj darm o treu g a D e i” . A jutro? „Idźm y w pokoju ludzie prości.

P rzed n am i jest - ,Jądro ciemności”. „Idźm y w p o k o ju ”? N iek tó rzy d o p atru ją się w tych słowach stoickiego heroizm u wobec strasznej przyszłości, ja odczytuję w nich w yraz niew iedzy lu d z i prostych o tym , co ich czeka. I nie m a tu wcale jak chciałby T isch n er - „rozpaczliw ego wezwania do przeciw staw nia się złu ” (SM, s. 147). Z a­

powiedź: „Wiersz mój chce chronić od rozpaczy” nie została spełniona. Owszem, M iłosz mówił: „trzeba w stąpić w jądro ciem ności, żeby nastąp iło o drodzenie”, ale dopow iedział to dopiero w rozm ow ie z G orczyńską w ro k u 1979 (PS, s. 90).

Jak to wszystko uspójnić? A m oże uspójniać nie należy? W szak sam M iłosz rad z i „nie starajm y się absolutyzow ać jakichś fragm entów tek stu , co spraw i, że te różne w spółgrające ze sobą postaw y zbytnio zastygną” (PS, s. 15). Ale w Traktacie te postaw y n ie tyle w spółgrają z sobą, co naw zajem się negują i uniew ażniają. Po­

eta - sam to zresztą przyznał - jest tu także rozdw ojony (PS, s. 15). „Sprzeczność należy zaakceptow ać, jeżeli nie m ożna jej u n ik n ą ć ” - pow iada dalej (PS, s. 25).

Pow iem otw arcie, że tru d n o m i się z nią pogodzić w utw orze poetyckim ta k b a r­

dzo w ychylonym k u m yśleniu dyskursyw nem u, jak Traktat moralny.

D o tych w szystkich w ątpliw ości trzeba dodać różne drobniejsze zagadki te k ­ stu. D laczego doskonała m ądrość nazw ana została „wielką styczną” (w. 53)? D la­

czego przyszłościowa iluzja um ieszczona została ak u ra t „w T aorm inie, może w Trie­

ście” lu b w F ra n cji (w. 87)? Jak rozum ieć zdanie, że iluzja ta jest bezw artościow a, bo „U fność nie po rów ni dzieli P om iędzy w spółobyw ateli” (w. 107-108)? Co to są

„straszliw ej nocy sta la k ty ty ”? (w. 236). Co to znaczy „pograć w polityczne k o n ie”

(w. 306)? D laczego szczególna sielskość p rzypisana została krajo m „nad Z atoką P erską” (w. 328)? Jak rozum ieć m etaforę „likw or stu lec i” (w. 314)? Z ab rzm i to nietak to w n ie, ale w ydaje m i się, że n iek tó re z tych zagadkow ych fo rm u ł w ynikły tylko z konieczności znalezienia rym u.

* P ed an t zauważyłby, że w yrażenie fin is terrae używ ane było w znaczeniu nie

czasowym, lecz p rzestrzen n y m (kraniec ziem i) i w ystępuje k ilk ak ro tn ie jako nazwa geograficzna.

(8)

*

D laczego sporządziłem te n protokół? N ajp ierw po to, by zapytać: „C zem u to o tym pisać nie chcecie Panow ie?” (i Panie). Jak to się dzieje, że przy takiej profu- zji prac o M iioszu, przy pow szechnym p rze k o n an iu o doniosiości Traktatu w jego tw órczości - tak m aio pośw ięcono m u uwagi? Diaczego n ik t chyba (poza T isc h n e­

rem i rozm ów cam i M iiosza) naw et nie n ap o m k n ął o tru d n o ściac h in te rp re ta c y j­

nych, jakie te n utw ór nastręcza? O śm ieiam się bow iem przypuszczać, że nie są to tyiko m oje trudności.

C hodziio m i także o spraw ę ogólniejszą - o p rak ty k i rozpow szechnione w ca- iej dzisiejszej krytyce poetyckiej. P arafrazując wypow iedź am erykańskiej au to rk i K athe Poiii o p o stm o d ern ista ch , m ożna pow iedzieć, że augurow ie tej krytyki czę­

sto p rzeskakują m iiczkiem przez niezro zu m iaie dia n ic h fragm enty tekstów, „n i­

czym żaba, która p okonuje m ę tn y staw skacząc z iiścia na liść”9.

W ydaje m i się - i k u tej propozycji zm ierza mój arty k u i - że i krytykom i czy­

te ln ik o m przydałoby się trochę takiej jak ta h erm e n eu ty k i negatyw nej - ujaw n ia­

jącej to, czego nie rozum iem y w interp reto w an y ch przez nas tek stach literackich.

Abstract

Henryk MARKIEWICZ

Jagiellonian University (Kraków)

W hat is it that I don’t understand o f C. M iłosz’s Traktat moralny?

T h e article is a peculiar reco rd o f in te rp re tative failures’ in analysis o f C zestaw M itoszs Traktat m oralny [ T h e M orał T re a ty’]. T h e a u th o r points o u t to som e details o f th e po e m pro vin g e xtre m e ly hard to in te rp re t, and makes an a tte m p t at explaining th e m , supporting h im s e lfto this end by M itoszs o w n co m m e n ta rie s to th e te xt, w h ic h he has fo u nd in th e p o e t’s letters to th e p h ilo so p he r Tadeusz Kroński and in his reco rd e d conversations w ith Renata G orczyńska, and, w ith A leksander Fiut and A n d rze j Franaszek. T h e a u th o rs indica- tio n o f certain unclear points and instances o f contradictoriness in th e Treaty's te x t offers a specific incentive fo r th e reader to focus n o t o n ly on w h a t th e te x t can o ffe r th e m b u t also, on w h a t is apparently in co m prehensible in it.

K. Poili Prom olotoi> cocktail, „The N a tio n ” 1996, cyt.: A. Sokal, J. B ricm ont M odne bzdury, Prószyński i ska, W arszaw a 2004, s. 197.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Do kilku sytuacji wybranych z tabeli dobierzcie właściwe według was zdania (Powinno się tolerować, bo... lub Nie powinno się tolerować, bo...) i dokończcie je. Postarajcie się

Następnie prosi, by uczniowie przyjrzeli się uważnie zwrotom wypisanym na tablicy, określili w nich części mowy, podkreślili czasowniki.. Pyta, czy nasuwa im się

ZACZĘŁA, A ZA OKNAMI CIĄGLE ŚNIEGU BRAK  MAMY NADZIEJĘ, ŻE WKRÓTCE SIĘ TO ZMIENI I BĘDZIECIE MOGLI. ULEPIĆ

niowych diecezji, skoro W atykan nie chciał się godzić na pro- bv?°lSanK am inNegHd” ^ h dVszpasterzy- Rektorem sem inarium był ks. Z młodszymi kolegami nawiązał

„Boże, w którym miłosierdzie jest niezgłębione, a skarby litości nieprzebrane, wejrzyj na nas łaskawie i pomnóż w nas miłosierdzie swoje, byśmy nigdy, w

Powyższą historię słyszałem w czasie wycieczki po Kielecczyźnie, zorganizowanej w ramach odbywającej się w dniach 19 i 20 czerwca w Kielcach sesji dziennikarzy zajmujących się

Zespół powołany przez ministra zdrowia zaproponował jeden organ tworzący i podział szpitali na cztery grupy w zależności od ich kondycji finansowej?. Z ujednolicenia szybko

z ustawy o świadczeniach – jaka jest liczba i rodzaj świadczeń opieki zdrowotnej, które powinny być za- pewnione w celu zachowania, przywrócenia lub popra- wy zdrowia danej