• Nie Znaleziono Wyników

Kiedy poeta przestaje być formalistą?

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Kiedy poeta przestaje być formalistą?"

Copied!
22
0
0

Pełen tekst

(1)

Zbigniew Siatkowski

Kiedy poeta przestaje być formalistą?

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 6 (24), 109-129

(2)

sztą, ja k to czyni w aneksie sw ojej książki p rzy w o ły w an y już B er­ n a rd B enstock.

M yślę, że d w ujęzyczne w y danie Finnegans W ake je st o p tym aln y m w yjściem . Tylko podów czas tłu m acz (a n ajle p ie j k ilk u tłum aczy, nan oszących sw oje w łasn e sk o jarzen ia i odczytania), zw olniony od d a n in y aliteracy jn o -k alam b u ro w ej, m óg łby u łatw ić Polakow i zro­ zu m ienie treści oryginału. W tak ich superskom plikow anych dzie­ łach, do jak ic h należy Finnegans W ake, trz e b a dążyć nie do d aw a­ n ia czy teln ik o w i n a m ia stk i (bo tak ą zawsze będzie p ró b a „sam o­ dzielneg o” i „ad ekw atnego” przekładu), lecz raczej ułatw iać m u sa ­ m odzielną le k tu rę złożonego u tw o ru . N ie wiem , czy proponow ane obniżenie ro li tłum acza (li ty lk o fu n k cja polskiego p rzew odnika w la b iry n c ie oryg in ału , d anie sw oistej „nici A riad n y ” ) zostanie p rzy ­ ję te z aplauzem d zrozum ieniem , ale przypuszczam , że je st to jed yn e rozw iązanie w przy p ad k u dzieła, k tórego już sam o przetłum aczen ie ty tu łu k o sz tu je w iele (i czasu, i odrzucanych kolejno pomysłów...), n ie ro k u ją c sukcesu. Bo czy Finneganów ru ń p rz y jm ie się w pol- szczyżnie? Czy zaowocuje? 6

J e r z y P a sze k

Kiedy poeta przestaje być formalistą ?

Stabat Mater

Tłumaczył Miron Białoszewski dla siostry Marii Franciszki od Miłości Bożej

Stoi Matka obolała,

Łzy pod krzyżem przepłakała, Gdy na krzyżu Syn jej mrze. Jakże w duszy jest zmartwiona, Zasmucona, zachmurzona,

Aż ją poprzeszywał miecz. Jakże sm utnej i strapionej M atce tej Błogosławionej Jednorodzonego mieć

Stabat Mater doloroisa Iuxta Crucem lacrimosa, Dum pendebat Filius. Cuius animam gementem, Contristantem et dolentem, Fetransivit gladius.

O quam tristis et afflicta Fuit illa benedicta Mater Unigeniti!

6 W yjaśnienia dotyczące tytułu pow ieści Joyce’a zawierają następujące stu­ dia: Benstock: op. cit., s. 215, 249, 122—126; Bonheim: op. cit., s. 46, 59, 72; J. Gross: N a w i e d z o n y ka ła m a rz. Przeł. H. Zbierzchowska. „Literatura na Sw ie- c ie” 1973 nr 5, s. 113; J. Strzetelski: «Finnegans W ake» w oczach k r y t y k i . „Literatura na Ś w ie d e ” 1973 nr 5, s. 59—60 (tu np. takie polskie form uły ty ­ tułu dla Finnegans W ake: I r la n d z k a s t y p a Fin negana (F inneganów ), Finnega-

n o w ie z b u d ź c ie się!, S ia d p o Finneganie). Zob. też E. Naganowski: T elem a ch w

(3)

R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y

110

I nie łamać się ginącej Tej pobożnej, Tej widzącej Jednorodzonego śmierć.

Co za człowiek, co nie płacze, K iedy Matkę tę zobaczy W udręczeniu — takim, o Kto niezdolny współczuć czule Bólom Matki Syna bóle? Czy ma takie serce kto? Widzi Matka: Syn Jej, Jezus Bicze przyjął i krzyż przeniósł Za calutki ludzki grzech. Widzi słodkie sw e Rodzone Tak śm iertelnie opuszczone, Jak ostatni traci dech. Matko, źródło ukochania, Daj mi siłę współczuwania Tylu bólom, żalom Twym. Serce sobie upodoba, U Chrystusa kochać Boga; Sercu m em u spraw to Ty Matko św ięta, niechby ono Przybijano i dręczono, Niech zasiłki Twoje ma. Zrób m nie godnym uproszenia, Udzielenia, udręczenia

Z Twego Rodzonego ran Daj pobożnie z Twym i łzami Mieć Twój ból z Ukrzyżowanym, Póki tym nie przejmiesz mnie. Niech pod krzyżem z Tobą stoję, Niech łzy Tw oje będą moje, Tego Twego płaczu chcę Panno z Panien Najjaśniejsza, Już mi nie bądź boleśniejsza, Tylko daj i m nie łzy lać

Niech Chrystusa śmierć przeniosę, Mękę zniosę do pomocy,

Niech to przejdę jeszcze raz.

Quae m aerebat, et dolebat, Pia Mater, dum videbat Nati paenas inoliti.

Quis est homo, qui non fleret, Matrem Christi sd videret In tanto supplicio?

Quis non posset contristari, Christi Matrem contem plari Dolentem cum Filio? Pro peccatis su ae gentis Vidit Iesum in tormentds, Et flagelilis subditum. Vidit suum dulcem natum Moraendo desolatum, Dum emisit spiritum . Eia Mater, fans amoris, Me sentire vim dodoris Fac, ut tecum lug earn. Fac, ut ardeat cor meum In amando Christum Deura, Ut sibi complaceam.

Sancta Mater, istud agas, Crucifixi f'ige plages Cordi meo valide. Tui nati fulnerati. Tam dignati pro me pati, Paenas mecum divide. Fac merere tecum flere Crucifixo condolere, Donee ego vixero.

Iuxta Crucem tecum istare, Et me tibi sociare

In planctu desidero. Virgo virginum praeclara, Mihi iam non sis amara: Fac m e tecum plangere.

Fac, ut portem Christi mortem, Passionis fac consortem,

(4)

111

Zrób m nie zbitym, poranionym, U niesionym , przepojonym Krzyżem Syna, Syna krwią.

Fac me plagis vulnerari, Fac me Cruce inebriari, Et cruore Filii.

Płom ień ognia m nie nie spali: N ajjaśniejsza m nie ocala Na ten ostateczny Sąd.

Flam mis ne urar succensus, Per te, Virgo, sim defensus In die iuddcii.

Chryste, a gdy i Ty wyjrzysz, Daj p rze z Matkę i m nie przybyć Do zw ycięskich Twoich palm

Christe, cum sit hinc exire, Da per Matrem m e venire Ad palm am v*ctoriae. A gdy ciało będzie zmarłe,

Spraw, niech duszy będą dane Twoje nieba pełne chwał. Amen

Quando corpus morietur, Fac, ut anim ae donetur Paraddisi gloria.

Amen. Alleduia.

(Jacopone da Todi)

P ro ste: k ied y p o d ejm u je tak ie działanie poetyckie, k tó re m u w łaści­ w y je s t w y ra ź n y ideow y sens.

Czegóż to w zatro sk an iu n ie pisano o M ironie Białoszewskim ! N ie, oczyw iście n ie o tym , k tó ry nieśm iało i z rz a d k a próbow ał ujaw n ić się m ło dy m i w ierszam i w czasach p la n u trzyletniego. A ni o tym , k tó reg o później d ru k o w an e te k s ty (dla dzieci!) w y d aw ały się skrom ­

nym listk iem n a obrzeżu w ieńca, ed u k a cy jn e j lite ra tu ry .

T am ten Białoszew ski d o strzeg any n ie był. D ostrzeżono go

dopiero, gdy okazał się jed n y m ,z P ięciu — p o sław nej d w ó jk olu m nie poezji w „Życiu L ite rac k im ” . G ru d zień 1955. C ałkiem zm ieniona s y tu a c ja w sto su n k u db p a ru la t poprzedzających. Tych Pięciu zyskuje dla swej liry k i n iez w y k ły rezonans, poniew aż czas dziejow y sta ł się rezo natorem . W ielu o w ierszach m ów iło w te d y zam iast; m ów iono n a razie aż o w ierszach (zam iast o czymś dla m ów iących jeszcze istotniejszym ). Nowo (i po now em u: n ie z u rzędu , lecz w im ię indyw idualnego g u stu rekom end antów ) p rzed staw ien i poeci za­ chw ycili jednych, p rze ra zili innych, ale sta ło się jasne, że skoro ludzie tak ie w iersze piszą, a pow ażna gazeta je zamieszcza i w y ­ różnia, to gdzieś w idać ześliznęło się bokiem całe p rzem yślne po­ uczanie ju trz ejszy c h pisarzy, ja k m a ją być pisarzam i. Na nic sekcje poezji, n a nic koła m łodych. W ięc tro piciele ró ż-fo rm a liste k podnie­ śli ry ch ły alarm , ja k b y tu szło o k o lejn e przem y tn ictw o ideologiczne, lecz przecież nie ty lk o oni w y stą p ili z zastrzeżeniam i: rów nież k r y ­ tycy o szerszym , społecznikow skim horyzoncie, późni uczniow ie a u ­ to ra S n o b izm u ipostępu. P olifonia sceptyczności. M aciąg, że oboję­ tność p ę ta te w iersze; S tan u ch , że ta poezja n ie p ro p o n u je niczego; n a w e t Błoński, że łam igłów ka; po jakim ś czasie Lisiecka, że epato­ w anie dla epatow ania i asem an ty czn e dziw olągi.

(5)

-R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y 112

W ła d y sław M achejek:

„Odczuwam dreszcz: młodzi poeci tak się starają ustaw ić, jakby życie było w ielką niewiadom ą i niewidomą, a rzeczyw istość czym ś nie istniejącym , ta rzeczyw istość odczuwalna przeróżnie, ale po ludzku, przez miliony... Może szyfry oznaczają jakieś w ielk ie rozwiązania? Może. A le szyfry są niepoetyc- kie. (...) Ileż jeszcze nowych wartości w niesie swoim i wierszam i Białoszewski, jeśli będą one ciągle jak um ycie rąk wobec rzeczyw istości realnej?”.

Z y g m u n t L ichniak:

„Oto jeszcze jeden z n iezw yk le uzdolnionego zastępu m ałych proroków, którzy św iatu przynoszą nową sztukę na «nie». Protest w sztuce — przynajmniej dla m nie — tyle jest wart, na ile jest propozycją (...) Dlatego, gdy w A u t o ­

p o r t r e c ie o d c z u w a n y m poeta pyta: «Gdzie są m oje granice?» odpowiedziałem sobie za n iego bez złośliwości, z nadzieją: «Chyba n ie w O b ro ta ch rzeczy... Trzeba m ieć coś więcej do ofiarowania św iatu»”.

R yszard M atuszew ski:

„Próbowano oznaczyć m iejsce wierszy Białoszew skiego na mapie naszej rze­ czyw istości współczesnej, w idzieć w nich rodzaj uczuciowo-intelektualnej samoobrony przed troskami i szarzyzną życia. Można by to uznać za trafne, ale z jedną poprawką, tą m ianow icie, że — jak m i się zdaje — n ie jest to liryka, której zasadnicza struktura m ogłaby ulec przeobrażeniu na skutek jakichkolw iek zmian uwarunkowania społecznego. W ydaje się ona doskonale uodporniona na w pływ y zewnętrzne; na tym w łaśnie polega jej herm etycz­ ność”.

Znow u M atuszew ski, po n astęp n ej B iałoszew skiego książce:

„Im peratyw em twórczym Białoszew skiego jest swobodna, sztubacko przekorna zachcianka, zabawa pełna sw oistego wdzięku, lecz naprawdę nie znosząca ani erudycyjnych w yw odów naszych speców od nowoczesności przez duże N, ani natrętnych pytań utylitarystów «czemu to służy?», «po co to w szystko?»”.

O raz — co najpow ażniejsze, c-hoć w y rażone bardzo w cześnie — K a­ zim ierz W yka:

„W całości jest to bowiem pisarstwo słabo zaangażowane. Przypuszczam , że gdyby B iałoszew ski znalazł się w Nowej Hucie, zobaczyłby tylko Cyganów i ich dyluw ialne m ity. Sądzę, że przyjaciele O b r o t ó w r z e c z y , a na pew no do nich należę, oddają niedźwiedzią przysługę poecie usiłując albo ten fakt przesłonić, albo przeinterpretować «socjologicznie». (...) Faktu, że tom ik Bia­ łoszew skiego mógł się ukazać drukiem dopiero po likw idacji faulizm u, nie m ylm y z tym , jakoby odbijał on postaw ę ideową i doświadczenie roczników, dla których antylakierndcza prawda stała się ciężko opłaconą zdobyczą. B ia ło ­

s z e w s k i s t o i z boku. Całość jego poetyki nie jest zaangażowana w publicystykę „Po P rostu”, prozę Marka Hłaski, w iersze Bohdana Drozdowskiego, m alarstwo C elnikiera”.

Czyli opinię, iż B iałoszew ski to ktoś, k to stoi z boku, m ie li za dosyć a k sjo m a ty c z n ą i czy telnicy u fa ją c y jego poezji (przyzn ajm y, oprócz

(6)

113

J a n a Błońskiego), i w ątp iący w nią. Można b y sądzić, że im oczy­ w istsza b y ła w ynalazczość tej poezji, im bardziej pociągająca języ­ kow a je j (bądź jeśli k to w oli — obrazow a) m echanika, ty m ostrzej się ry so w a ło p y ta n ie o sens. Po co te w iersze? W im ię ja k ie j sp ra ­ wy? T adeusz Nowak, p ierw szy przecież w śród tych, k tó rz y na p ra p re m ie rę pięciu poetów zareagow ali serdecznie, też u zn ał za ko­ nieczne p rzy jrzeć się now ym liry k o m w ideologicznym w idn okręg u.

„Chciałbym się jeszcze króciutko zastanowić, komu ta poezja służy i jaka jest jej w artość poznawcza. (...) Zastanawiam y się często, co ma w yrażać poezja socjalistyczna. Sądzę, że problem jest wiecznie ten sam. Chodzi po prostu 0 prostego człowieka, o ukazanie jego złożonych uczuć w elem entarnych, pod­ staw ow ych prawdach naszego czasu”.

T ak fo rm u łu je p o stu la ty czy telnik życzliw y i rozum iejący , choć w ie, że są one trochę n a w yrost, n ad m iarę wobec Białoszew skiego „w ie rsz y u b ran y c h jak eleganci z przedm ieścia: w szystko je s t n o r­ m alne, ty lko k ra w a t zbyt ja sk ra w y ” . Lecz już S ta n isław S ta n u ch

2 m łodzieńczą gorącością żąda w ięcej, n a przełaj idzie:

„Dlatego trzeba im będzie jeszcze w ich drodze ku nowoczesności (tym razem bez cudzysłowu) zrozumieć jedną prawdę: że każda w ielka literatura była 1 jest siostrą rewolucji. (...) Chciałbym, aby zrozumieli to moi debiutujący rów ieśnicy. Chciałbym, aby w swojej praktyce poetyckiej zrozumieli, że od praw dy tej nie można się w yłgać ani «wolnym» bełkotem Moich Jakubów

znużenia (...)”.

I u sp raw ied liw tu siebie, poeto. Dużo chcą. Życie, św iat, rzeczy w is­ tość, społeczeństw o, ba: rew o lu cja i socjalizm . Z tak ich w ym agań, ze spostrzegaw czości w obec ty ch kierunkow skazó w rozliczyć by się trz e b a ja k ze styp en dium arty sty czn ego, ja k z p rzed u staw n eg o za­ u fa n ia . M iron Białoszew ski p raw ie się też u sp raw ied liw iał. P raw ie; w szak że to M’ironia m im o w szystko:

Tłum aczenie się z twórczości

chcą od mojego pisania nabrania życia otoczenia a ja ich łapię za słowa

po tocznie po tworzę

Je d n a k im dalej w las — w las rzeczy i dodaw anych do n ic h słów — ty m gęściej było. W p o ró w n an iu z d eb iu tan ck im tom em o trz y lata późniejszy R a ch u n ek zachciankow y znacznie in te n s y fik u je kw estię n a s obchodzącą. M ylne w zru szenia jeszcze b ardziej. T u B iałoszew ski zgoła zrezygnow ał z tak ic h sposobów poetyckiej tra n s k ry p c ji „życia otoczenia” , jak ie czynił osiągalnym i już nie m odel niegd ysiejszych Ballad rzeszow skich — jak że k o m u n ik aty w n y ch ! — lecz choćby m odel Ballady od rym u ; i w p o ró w n an iu np. z F ą fem sie lskim lub 8

(7)

R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y 114 O rtoep isn em m ogłyby M oje J a k u b y zn u żen ia u jść praw ie za w zór k lasy cy sty czn ie k laro w n ej liry k i zaangażow anej. Na koniec k iedy ukaże się tom B yło i było, to n a w e t R y szard M atuszew ski, dotąd w y ro zu m iały k r y ty k a m en to r łagodny („Co do m nie — proszę b a r­ dzo” — p isał o zachciankach R a ch u n ku zachciankowego), teraz zżym a się n a „ideał sta n u b ierneg o” i p o trzeb n a m u się w y d aje w ym ów ka, w jego w łaśnie u sta c h w ym ow na szczególnie:

„Debiut Białoszew skiego zapowiadał przecież — co tu ukrywać — znacznie w ięcej. Zachowując postawę doskonale bierną, ograniczając się do odruchów m yśli i odruchów pióra nie można dojść do żadnych naprawdę ambitnych w yników artystycznych”.

Tym czasem n a jz u p e łn ie j niespodziew anie s ta n ą ł przed nam i Biało­ szew ski inny. K o m pletnie inny. W y m ykający się w szelkim zarzutom w ro d zaju pow yżej pozbieranych, bo i w y m y k a ją c y się w szelkiem u wobec tego p o ety czytelniczem u naw ykow i. 12 k w ietn ia 1965 r. PIW oddał k rakow sk iej d ru k a rn i do skład ania m aszynopis B yło i było, zam yk ając tak im sposobem pew ien e ta p tw órczości pisarza, a w n u ­ m erze z d a tą 11 k w ietn ia „T ygodnik P ow szechny” opublikow ał — godnie, n a pierw szej k o lum n ie — M irona B iałoszew skiego tłu m a ­ czenie średniow iecznej pieśn i S ta bat M ater. B yła to P alm ow a N iedziela, u tw ó r m iał dla katolickiego pism a p rzy d atno ść aktualmo- -hodegetyczną, przecież m ów i o sy tu acji w a rte j rozw ażenia zw łasz­ cza w W ielkim Tygodniu. Od sam ych sw ych początków „T ygodnik P ow szechny” zw ykł robić okolicznościowy duszp astersk i u ży tek z te k stó w starszej lite r a tu r y chrześcijań skiej: już to O jców Kościoła, ju ż to średniow iecznych łacińskich hym nografów . Z zakresu h y m - miki kościelnej często drukow ano p rzek ład y Leopolda S taffa, jeszcze od w o jen n ej W ielkanocy 1945 r.; m . in. w m arc u 1951 r. ukazało się — rów nież n a pierw szej stro n ie i rów nież w N iedzielę P alm o ­ w ą — jego tłum aczen ie Stabat M ater. Do resz ty to uśw iadam ia, w jak im k o ntek ście litera c k im i p a sto ra ln y m pojaw ił się przek ład Białoszewskiego, ja k m ógł być p rzy ję ty . W szelako nie ty lk o re d a k ­ torzy m ieli poczucie jego p rzydatności p rak ty czn ej: tu, te ra z i dla określonego ideow o k ręg u odbiorców . Sam tra n s la to r też, skoro n a d tek ste m zam ieszczono n o tatk ę taką: „T łum aczył M iron Białoszew ski d la sio stry M arii F ran ciszk i od Miłości B ożej” . Z atem k o n k re tn y a d re s a t i w y raźn e przeznaczenie. Pew ność m ieć wolno, że n a m odli­ tew n y użytek . Trochę podobnie M ickiewicz swój p rze k ład V e n i Creator sporządził d la S tefan a W itw ickiego, do m odlitew nika, k tó ry ten zam ierzył w ydać; tro ch ę podobnie W yspiański swój z kolei te k s t h ym nu V e n i Creator był gotów zaangażow ać „na rzecz p o trz e b u ­ jący ch w sparcia i pom ocy w K ró lestw ie P o lsk im ” — i też k o n k re t­ nie w y ob raził sobie adresatów : przez postaci Żerom skiego i P iłsu d ­ skiego, org an izato ró w tego w sparcia.

(8)

115

nie całkiem u ła tw ia ją p o d trzy m y w an ie zdań o ty m , jak to b ardzo B iałoszew ski h e rm e ty c z n ie a n a uboczu. Z ależy ja k się owo ubocze w yrozum ie.

Cóż dopiero sam te k st, k ied y się w eń w czytać.

Z c ałą bow iem pew nością je s t to p rze k ład nie n e u tra ln y sty listy c z ­ nie i nie konw encjonaln y , np. w edług w zorców litu rg ic zn ie stosow a­ nej polszczyzny, p o tw ierd zan y ch chociażby w łaśnie przez czołow e k o lu m n y „T ygodnika Pow szechnego” . N a odw rót, sek w en cja S tabat M ater została w y rażo na tu ogrom nie precy zy jn ie — po B iałoszew - sku. Pom yśleć: t a sekw encja, b ry la n t liryki, jed en z n a jsły n n ie jsz y c h te k stó w m odlitew nych , te n k w ia te k franciszkańskiego średniow iecza n a w arsztacie tra n s la to rs k im poety, k ó ry jeśli d o tąd p rz e k ła d y p u ­ blikow ał, to głów nie P rzekład z parasolki i P rzekład z m ateraca. Czy to w ogóle m ożliw e, i jak?

Ju ż z m iejsca pierw sza zw rotka, p ierw szy w ers to szok dla n a ­ w y k ły ch do pieśn i S tabat M ater dolorosa. O p rzy m io tn ik idzie. Od zawsze ta m to średniow ieczne ,,dolorosa” p rzek ład an o u n a s ja k o „boleściw a” . No, n iezu p ełn ie od zawsze, bo S tan isław G rochow ski u żył tu w ogóle innego sposobu, d e stru u ją c łacińskiem u au to ro w i jego w sp an iale k laro w n y incipit, przem ieszczając słow a (więc i z n a ­ czenia) z p ierw szego w e rsu do d rugiego i odw rotnie.

Stabat Mater dolorosa Iuxta Crucem lacrim osa Stała pod krzyżem troskliwa Matka z płaczu ledw o żywa

Ale n a stę p c y ry ch ło to n ap rosto w ali. Z byt w iele znaczy in cip it dla każdego lirycznego w iersza, co d opiero d la pieśni, w śpiew ie, i to dla pieśni tak iej ja k S ta b a t M ater, k tó ra je st u zn any m arcydziełem p ro sto ty języka. Toteż w k o lejn e j w e rsji polskiej, bodaj zaraz sie­ dem nastow iecznej, po jaw ił się w in ic ja ln y m w ersie szyk w y razów ściśle odw zorow any z oryginału: orzeczenie — podm iot — p rz y d a w - ka.

Stała Matka Boleściwa

Pod krzyżem bardzo troskliwa

P rzek ład G rochow skiego został tu, w idzim y, uściślony pod w zglę­ dem składniow ym , a le i ry tm ic z n y m ; poniew aż w e rs in ic ja ln y usa­ m odzielnił się i znaczeniow o w yosobnił, jego k lau z u lą odzyskała

ty m sam ym m oc in to n a c y jn ą ta k dużą, jak ą m a w pierw szym w e rsie o ryg in ału. N ato m iast w y raz „boleściw a” , o k tó ry n a m chodzi, m ógł p rzy ty m przek ształcen iu n a jp e w n ie j być podpow iedziany p rzez ry m G rochowskiego, bo to, że w spółdźw ięczące w e rsy kończą się n a -iw a, ocalało m im o zasadniczej p rzeb u d o w y strofy. Z resztą m oże m a coś z tą sp raw ą w spólnego p e w n a w ielkopostna pieśń, zaczyn ająca

(9)

R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B IO R Y 116

się od słów „Daj n am C h ry ste w spom ożenie” , k tó rą ksiądz M iodu­ szew ski oznaczył jako „ sta ro d aw n ą ” , a k tó re j zw rotka trzecia brzm i:

Stała Matka Boleściwa,

Pod krzyżem bardzo sm utliwa, Na którym b ył jej Syn wisiał.

T ak czy inaczej, w k o ntekście G olgoty w łaśnie te n w yraz: „boleś­ ciw a” zadom ow ił sdę w naszej zbiorow ej pam ięci i w yobraźni. Taką w e rsję S ta b a t M ater upow szechnił jak że a u to ry ta ty w n y śpiew nik M ioduszew skiego, potem śp iew n ik Siedleckiego, setk i bez przesady ró żn y c h książeczek do m odlenia, daw na szkoła, później katechizacja, k o lejn e now sze przekłady:

Stała M atka boleściwa, Obok krzyża ledw o żywa.

A p o n ad to L enartow icz, k tó ry swój znany, p ięk n y i w ciąż niedoce­ n ia n y p rzez badaczy w iersz S ta b a t M ater zasadził n a refrenicznej w y m ienno ści in cipitu te k s tu łacińskiego ora z w e rsu o Boleściwej w łaśnie; jeszcze i obecne pokolenie tego L enartow icza po kościołach w poście śpiew a: „W iatr w przelocie skonał ch y ży m ,/P rzeniknęła ziem ię zgroza” . A p on ad to zbieżność z całą o ficjaln ą a p a ra tu rą języ ­ kow ą k u ltu M atki Boskiej B olesnej (Dolorosa): Siedem Boleści, bo­ lesn e ta je m n ic e TÓżańca, „do serca tw ego m ieczem boleści w skroś p rzeszy teg o ” , „Skow ronek, panie, to ptaszy n a w czesna, i M atka Boska, do tego Bolesna, w szystkie skow ronki w swej opiece trz y ­ m a ” . Isto tnie, jednoznaczne jest dośw iadczenie polszczyzny: M atka „ iu x ta cru o em ” z łacińskiego h y m n u pow inna być boleściw a. N aw et S ta ff in cipitem swego p rzek ład u „B olejąca M atka s ta ła ” w istocie n ie n a d w e ręż y ł tej tra d y c ji, bo też i odbiegł od n iej bardzo n ie ­ daleko.

T ym czasem B iałoszew ski tra d y c ji nie słucha. Tak rozstrzygnął:

Stoi Matka obolała,

Łzy pod krzyżem przepłakała, Gdy na krzyżu Syn jej mrze.

Otóż ob olała to n ie ty lk o in ne słowo, uchylenie się w tej w ażnej k la u z u li od dziedzictw a po przednich tłum aczeń. To rów nież inna n ad ty m słow em sty listy c zn a au reo la. O d rębny św iat em ocjonalny. Pew n ie, z etym ologicznego p u n k tu p a trz en ia m niej w ięcej jed n a k ą od „ d o lo r”, „ból” odległość w idzim y i do „bolesny” , i do „obolały”. Lecz gdzież „obolałej” do takiego u klasycznienia, ta k ie j dostojności, ja k ą od p o czątk u m iała, a ty m b ard ziej dziś m a — po ty lu szacow ­ n y c h użyciach — „boleściw a” . „O bo lała” brzm i pospolicie: obolałe m oże być dziąsło, tw arz, ręka, szyja, bok; obolały je s t człow iek, np. g d y obity. Szara, cielesna sp raw a. J a k w życiu, a nie ja k w o łta rzu . P odob nie w w ersie drugim : „Ł zy pod krzyżem p rz e p ła k a ła ” . P rz e ­

(10)

117

płakać łzy? P rz ep ła k ać m ożna cząstkę czasu: godzinę, ty d zień , życie całe — ta k p raw ie, ja k p rzep łak ać np. cały seans L o ve S to r y lu b łódzki sp e k ta k l T ręd o w a tej. Być może też p rzep łak ać fo rtu n ę , sp a ­ dek m og łaby ja k a n iezarad n a i n iegospodarna w dow a. D a się tak że coś w ypłakać: oczy. No więc konsekw entnie: w y p łak ać w szy stk ie łzy. Choć n a tu ra ln ie w yp łak ać m ożna poza ty m zm iłow anie, posadę, wizę, cofnięcie w ypow iedzenia. Albo ból, żal, rozpacz — w y p łak ać do dna. P rz ep ła k ać łzy n a to m ia st — to w y rażenie szorstkie, n iez b o r­ ne w swoim sk ontam in ow aniu , chropaw e. W yrażenie, k tó re zd u m ie­ wa; z a trz y m u je uw agę czytelnika. Też i ono się n ie n a d a je pod klasy cy żujący w erniks.

D alej: „S yn jej m rz e ” . J a k to — m rze? M rą w polszczyźnie zazw y­ czaj m uchy, choćby w przysłow iow ym porów naniu. B iedne i s m u tn e to n azw anie śm ierci. 'Nic patosu, nic pom nika. Nie u m ie ra tu ta j C h ry stu s (jak tra d y c y jn ie : „Ach, ach, n a k rzy ż u u m ie ra ”), n ie k ona („W oła i kona, łzy z oczu le je ” ). M rze — z całą w ątłością, żałosnośoią słowa.

T rzy w ersy, trz y w y ra z y znam ienne d la przekładow ej decyzji B ia­ łoszewskiego, po jed n y m n a każd y w ers. Mocno one in d y w id u aliz u ją strofę, tak by ju ż nie m ogła podźw iękiw ać zw yczajnością o b rząd k u, osłuchan ą pow agą sy tu acji. Siostrze M arii Franciszce po eta n ie p rzy p isał m o d litw y z szablonow ych zdań; b y n a jm n ie j n ie je s t to „ubiór, co sp a rc iał” . R ozstrzygnięcia tłu m ac z a łam ią naw y k: ste re o ­ ty p o w y związek m iędzy pobożnym przeżyciem a sty listy k ą pew n eg o ty p u (dodajm y n a boku, że ów ty p s ty listy k i też w sp ó łk ształto w ał określony, skonw encjonalizow any ty p pobożności — i to p rz e z p a rę pokoleń). Ł am aniu n a w y k u sp rzy ja rów nież niew ierność tłum acza (bo tak! to aż niew ierność) już w obec pierw szego w y razu . K to w i­ dział im p e rfe k ty w n e „ sta b a t” oddaw ać słow em „stoi” ! Tego n ig d y w cześniej n ie było.

P rzeczy taliśm y p ierw szą zw rotkę; zw ro tek je st dw adzieścia. I kro k po k ro k u podobnie.

Jakże w duszy jest zmartwiona, Zasmucona, zachmurzona, Aż ją poprzeszywał miecz. Cuius animam gem entem Contristantem et dolentem Pertransivit gladius.

W idać, w jak iej m ierze te nagro m adzone tu p o tró jn ie i ry m u ją c e się p rzy m io tnik i zależą od łacińskiego p ierw ow zoru. O czyw iście „anim a g em ens” oznacza coś innego niż zm artw iona, lecz o ty le sw obody tw órczej n ik t b y tłum aczow i rac h u n k ó w nieufności n ie w y staw iał. O co innego chodzi. T u ta j pod g ląd am y zasady, jakim i B iałoszew ski kiero w ał się w doborze w y razó w do teg o trójo pisu. Że w sp ó łbrzm ią­

(11)

R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y 118

ce i że jed n ak ie pod w zględem fo rm y gram aty czn ej — o ty m p rze­ sądził Iacopone da Todi (jeśli to on istotn ie nap isał S ta ba t Mater; B iałoszew ski w y d aje się ta k m niem ać, a w każd y m razie od lat r e ­ d ak cja „T y god n ik a”). N atom iast że w szy stkie trz y są aliterow ane i że łączy je analogia n ie tylko sufiksalna, lecz rów nież prefik sal- n a — to ju ż n a d d a te k tłum acza. N ade w szystko zaś w y bór słów: z potocznej leksyki, z m agnetofonu codziennych rozm ów. Po Biało- szew sku. Z m artw io n a — M atk a Boska. Z achm urzona — M atka Bos­ ka. Jak ież to p ry w a tn e słowa, za grosz w nich n aw et liturgicznej polerow ności; to raczej w ra c ają c z nieszporów tak m ożna mówić 0 sąsiadce, a czyteln icy Białoszew skiego bodaj czy b y nie skłonni w yobrazić sobie „zachm urzoną Ma. Bo.” . P rz y ty m słow o zm artw io­ na, gdy m u się p rzyjrzeć, prócz podstaw ow ej w a rstw y znaczenia „zatroskana, zafraso w an a” u jaw n ia drugą, m ianow icie na dnie źródłosłow u. „Z m artw io n y ” w iąże się z „ m a rtw y ” . W ięc jest to w y ra z w prom ieniu śm ierci, tro c h ę coś ja k „ z m a rtw ia ły ” . Zbliżony ku „ m artw o ści” (także: k u „ u m a rtw ie n iu ”). Białoszewski, k tó ry do trzeciego w e rsu w pro w ad ził — p am iętam y — czasow nik „m rze” , p rzym iotnikow i „zm artw io n y ” w w e rsie c z w a rty m uczy n ił z tego czasow nika oparcie etym ologiczne. A cała fig u ra je st now a, po fra n - ciszk an in ie-łacin n ik u n ie p rze jęta .

Czasow nik „ p e rtra n s iw t” tłum aczono dotąd: „ p rz e n ik a ł” , „prze­ szedł” , „ tk w ił” ; G rochow ski pow iedział pięknie: „dusza o n a (...) od m iecza p rze ra żo n a ” . W y b ran a przez B iałoszew skiego form a „poprze- szy w ał” n a pozór je s t a d e k w a tn a ze w zględu n a sw ą podw ójność p rzed rostkó w . Jed n ak , inaczej niż ,,p e rtra n siv it” , słowo „poprzeszy- w a ł” w y raża w ielokrotność działania. No to dobrze, przecież Bolesna zaznała sied m iu ran. Tak, ale od siedm iu m ieczów — w ypadnie od­ powiedzieć. S ą dow ody ikonograficzne. Miecz, pojedynczy „glad ius” , k tó ry w ielo k ro tn ie ją p rzeszyw ał (ją — to w do datku u B iałoszew ­ skiego znaczy M atkę, a nie duszę, ja k w oryginale; p rzek ład m a tu d ram a ty c z n ą m aterialność), niem alże raz koło razu, k o jarz y się z za­ w zięty m o kru cień stw em b ardziej niż z proroctw em łagodnego S y - m eona w ew angelicznej Ł ukaszow ej relacji. Znów: ta k m ogłaby m oże m ie jsk a ballada opiew ać tra g e d ię M ańki czy Helci, zak łu tej p rzez am an ta-sad y stę; polszczyźnie w yk w in tn ej, polszczyźnie np. Leopolda S taffa, księdza K aryłow skiego, księdza P iw o w arczyk a na m yśl b y nie przyszedł a n i w yraz, ani obraz.

Co zw rotka, to p rzy k ła d teg o odnaw iania klisz sty listyczn ych .

1 nie łam ać się ginącej Tej pobożnej, Tej widzącej Jednorodzonego śmierć.

„N ie łam ać się ” m a tu sens a k u ra t ta k i ja k w zaw ołaniu „Koleś, n ie łam się” , „nie obcinaj się” , p raw ie że „nie p ę k a j” ; czyli z g ru bsza taki, ja k i m iało „ze słabością łam ać (się)” p rzed p ó łto ra stuleciem .

(12)

119

T yle że k re u je to słow o k o m pletn ie inny w alo r socjostylistyczny. Z p ro sta ono brzm i.

Bądź też:

Widzi Matka: Syn Jej, Jezus Bicze przyjął i krzyż przeniósł Za calutki ludzki grzech.

Now e zadziw ienie lek sy k aln e. W średniow iecznej sekw encji, w te k ­ ście litu rg ic zn y m słowo „ c alu tk i” — zupełnie jak b y to b yła ludow a piosenka albo dzisiejszy, stylizo w an y przebój, w rodzaju :

szli za tobą jak za w ielką panią na calutkim Śląsku

P rz y z n a m y przecież, że żadna z zacytow anych poniżej zw rotek — a tak p rzek ładano w cześniej siódm ą stro fę pierw ow zoru — nie do­ ró w n u je ek sp resją tek sto w i Białoszewskiego:

Przez sw ychże złości m ierzione W łasne sw e dziecię zmęczone W idziała i zelżone.

Dla złości ludu swojego W idziała tak zm ęczonego Jezusa, Syna Swego. Za sw ojego ludu zbrodnie W m ękach w idzi tak niegodnie Zsieczonego Zbawcę dusz. Widzi, jak za ludzkie w in y Znosi m ęki Syn jedyny, Jezus, — jak Go smaga bat.

D ynam iczność i p ro sto ta zw rotk i Białoszew skiego je st zasługą k ilk u dowolności przekładow ych. Po pierw sze — sk ład n i przytoczenia, lapidarnie, gdyż asyndetycznie, w p row adzającej rela cję o Męczo­ nym , form ułow aną za pośred nictw em orzeczeń, czasowników. Po w tó re — k o n k rety zacji obrazu: zam iast „Iesum v id it in to rm en tis et flagellis su b d itu m ” czytam y, iż „bicze p rz y ją ł” , niezw ykle, ale w yraziście; tak ja k b y p rz y ją ł los, śm ierć, w iarę, sa k ra m en t, w yzw a­ nie, albo skądinąd bitw ę, gościnę, etat, to w ar, in w e n ta rz (np. na stan), telefonogram czy lek arstw o ; bądź w reszcie kogoś p rz y ją ł w sk ład lub poczet. B ardzo w ielostylow e je s t w e w spółczesnej polszczyźnie to „ p rz y jąć ” : od w ysokiej re to ry k i po żargon zaopatrze­ niow ców , i w łaśnie ono m a z w oli B iałoszew skiego funkcjonow ać w kontekście dotąd o bsłu g iw an y m bez re s z ty niem al p rzez b arok o ­ w ą sty listy k ę G orzkich ża ló w : „Jezu! u kam ienneg o słupa niem iło­ siern ie biczm i u sm a g a n y ” .

(13)

R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y

120 Po trzecie — z in ic ja ty w y tłu m ac z a pojaw ia się w tej strofce krzyż, k tó ry należało przenieść. A znów jest to o braz uzm ysław iający, a n ty a b stra k c y jn y ; o ileż to w ięcej „krzyż p rze n ió sł” niżeli „ to r- m e n ta ” , ogólnikow e i fak to g raficzn ie do czego in n eg o zresztą się odnoszące. Z nów w idać, jak b y w w ielkopiątkow ym parafialn y m te a trz e albo ja k n a ilu stra c ja c h do Drogi K rzyżow ej — tego, k tó ry niesie, dźw iga, „idzie przez w ieki, k rw ią znaczy drogę tw a rd ą od cierp ień i b ó lu ” . N atom iast dla czytelnika przyzw yczajonego do tro ch ę szerszych k u ltu ro w y c h skojarzeń p onadto m ieści się w ow ym „p rzen ió sł” naw iązan ie do starszego znaczenia: „przenieść n a so­ b ie ” — „znieść, w ycierpieć, w y trzy m ać, sp ro sta ć ” . Z resztą czasow­ n ik a przenieść Białoszew ski u ży je w ty m p rzek ład zie jeszcze raz, gdy b u d u jąc rów now ażnik w ersu

Fac, ut portem Christi mortem

powie:

Niech Chrystusa śmierć przeniosę, Mękę zniosę do pomocy,

Niech to przejdę jeszcze raz.

T ym sposobem tłum acz, w ie rn y w w y p ad k u d ru g im w obec znaczenia słow a „ p o rta re ”, p rzez to iż czasow nik „przenieść” w prow adził do te k stu dw uk ro tnie, n a w łasną rę k ę stw arza w ty m tek ście sw oisty p aralelizm leksykalny, o ty le jeszcze w ażniejszy k o n stru k c y jn ie dla u tw o ru , że człony p aralelizm u dzieli duża odległość: 26 wersów . N atom iast sam p aralelizm m a w y ra ź n y w alor ideow y: „Jezus (...) krzy ż p rzeniósł/Z a calu tk i ludzki grzech/(ja) Niech C h ry stu sa śm ierć przeniosę (...)/Niech to p rze jd ę (...)” . Now a więź m iędzy M ęczonym a tym , kto jego m ękę k o n tem p lu je.

Podobne zresztą k la m ry w zm acniające kom pozycję pieśni tłum acz założył rów nież in n y m czasow nikiem . Znów ch a ra k te ry sty c z n y m dla

niego. ■

w. 16— 17:

Kto niezdolny współczuć czule Bólom Matki Syna bóle?

w. 25— 27:

Matko, źródło ukochania, Daj mi siłę współczuwania Tylu bólom, żalom Twym.

W ersy 16 i 17 te k s tu łacińskiego zaw ierają bezokoliczniki „ c o n tri- s ta r i” i „ c o n te m p la ri” ; w stro fie dziew iątej m ówi się do M atki: „M e se n tire vim do loris/F ac” . Są to, ja k widać, ró żn e czasow niki i oczyw iście w ró żn y ch u w ik łan iach stylisty czn ych . B iałoszew ski nie tylko je zuniform izow ał (a więc pow iązał w zajem nie) słow em

(14)

1 2 1

„w spółczuć”, ale też zastosow ał dw a zabiegi dodatkow e, e k sp resy - w izujące now o tą m etodą u tw o rzo n y k o n tek st. Je d e n z n ich to re - d u n d a n tn a fig u ra fonem iczno-etym ologiczna: „w spółczuć czu le” , o stro w p a d a ją c a w ucho, sw ą n a d w yrazistością u m acn iająca od daw na k re o w a n e przez tłu m acza w rażenie s ty lu jask raw eg o i przez tc p leb ejskieg o . D ru g i — to użycie odsłow nego rzeczow nika „w spół- czu w anie” . „W spółczuw anie” n ie je s t oczyw iście ty m sam ym co w spółczucie. I nie ty lko o u c h w y tn y tu elem en t iteraty w n o ści chodzi. Niecodzienność, nowość w y ra z u „w spółczuw anie” zw raca uw agę n a to, jak on je s t zbudow any, rozszczepia go w św iadom ości czyteln ika sekw encji: w spół + czuw anie. A więc, m ało że w spółczucie w ielo­ k ro tne, trw ają ce , ciągłe; ta k ż e czuw anie w espół. A słow o „czuw a­ n ie ” , ,,v ig ilia” , przez sw oje sk o jarzen ia ascetyczne tra f n ie bodaj in te r p re tu je to, o co podm iot liry c zn y prosi: nie tylk o o p raw o w spółczucia, lecz o d a r w spółskupiania, m odlitew nego tow arzysze­ n ia duchow ego p rzeży w an y m w ciąż n a now o 'zdarzeniom K alw arii. Tyle w y p a trz y czytelnik w pro w ad zony w św ia t pojęć c h rz e śc ijań ­ skich. A c zy teln ik o in n y m ty p ie dośw iadczenia bądź w rażliw ości? T en w spó łczu w an ie w lot od czy ta jak o o k ru ch języka n ajp o to czn iej- szego, nieintelig en ck iego , języ k a z k o lejki p rzed sklepem : P ani, jak ja pani w spółczuw am !

Tem u sam em u w yczuciu kolokw ialności przyśw iadcza w ers

„N iech to p rz e jd ę jeszcze r a z ” . On też nie m a odpow iednika w tekście łacińskim , za to m a odpow iednik w m ów ionej — i to b ardzo potocz­ nie — polszczyźnie w spółczesnej. Od k ied y po tokijskiej olim piadzie w yp ro d uko w an o u n as film d o k u m e n ta rn y P r z e ż y jm y to jeszcze raz, a ten ty tu ł w n e t ję li n aśladow ać rozm aici rad iow i i gazetow i dzien­ n ik arze (co rzecz zw ykła w p raso w ej sty listy ce sportow ej), związek w yrazow y „przeżyć coś jeszcze ra z ” w szedł do zasobu po pu larn y ch pow iedzeń i w n et, ja k to byw a, p rzy b la k ła w śród uży tk ow nik ów tego w y rażenia świadomość, sk ąd się ono w ich m owie wzięło. Za­ częło obsługiw ać bard zo ró żn e życiow e sy tuacje, sta ło się m oże s u ­ row cem dla przyszłego przysłow ia — sam o zresztą naw iązu jące do różnych przysłow iow ych fo rm u ł, k tó ry c h osią k ry sta liz a c y jn ą było „jeszcze ra z ” .

N astępn y kolokw ializm p rzero śn ie bodajże plastycznością p rzy k ła d y dotychczas rozw ażane.

Co za człowiek, co nie płacze, Kiedy M atkę tę zobaczy W udręczeniu — takim , o

Trzeci w ers zacytow anej w łaśn ie zw rotki stanow i p rze k ład w ersu „In tanfco sup p licio ” . Z czego w niosek, że „taki, o ” to ty le co łaciń­ skie „ ta n tu s ” . N ieo d p arta ra c ja i nieliche zdum ienie zarazem . Żaden, podręcznik an i żaden K oncew icz takiego odpow iednika dla „ ta n tu s ” podaw ać nie m ogły. Lecz m ów iona polszczyzna go zna. K w a n ty

(15)

fi-R O Z T fi-R Z Ą S A N IA I fi-R O Z B IO fi-R Y 122

k a c ja i k w a lifik ac ja zgodnie w spó łtw o rzą jego znaczenie; w spom aga je zaś sp o ry ład u n ek em ocjonalny. „ J a k ą ry b ę w czoraj złowiłeś? Ogrom ną, tatką o. Ja k ie ogórki sp rzedają? O góry ja k szczury, ta k ie o. J a k się chow a b rata n ek ? Szalenie uró sł, już je s t ta k i o ” . B ardzo to fam iliarn e m ów ienie. N a papierze w ogóle dziw nie w ygląda. A u p rzy to m n ijm y sobie, iż zw rotka, k tó ra się kończy ta k nie do d ru k u , rozpoczęła się też kolokw ializm em ,,Co za człow iek” — i w istocie nic z tej kolokw ialności n ie bled nie dlatego tylko, że łaciński te k s t m ów i lite ra ln ie toż sam o (gdyż o zm ianę try b u koniu- g acyjnego m niejsza):

Quis est homo, qui non fleret

G odne uw agi, iż now ością je s t tłu m aczen ie ta k dosłow ne. D otych­ czasow i tłu m acze w ydziw iali i kom plikow ali nieco — w imię lite- rackości, ja k się zdaje:

Kto jest serca tak twardego

Gdzie jest człowiek, co łzę wstrzyma Któż od sm utku się powstrzym a

T ym czasem literaln o ść pozw oliła B iałoszew skiem u u nik n ąć lite ra c - kości (w jej p rzeb rzm iały m rozu m ien iu oczyw iście, bo k ażda a n ty - literackość s ta je się literackością czasu nowego). P rz ek ła d tak n iem al ścisły ja k g im n azjaln a w p ra w k a zy sk u je zaśw iadczenie swego kolo­ kw ialnego w łaśnie stylistycznego w alo ru dzięki kontekstow i, k tó ry tłu m acz stw o rz y ł — pod ty m w zględem dość jednoznacznem u od pierw szej chw ili.

A teraz p rz y k ła d tego k olejny. Jeszcze dobitniejszy.

Vidit suum dulcem natum M orientem desolatum Widzi słodkie sw e Rodzone Tak śm iertelnie opuszczone

Dosłowność tłu m aczenia znów p ach nie m łodzieńczym i p rep a ra cja m i. K ażdy w łaściw ie łaciński w y ra z m a tu sw ój zam iennik polski. I jeszcze ra z w tej dokładności coś niepraw dopodobnego, coś spoza w szelkich dosto jny ch kanonów . „V id it” — ,,w idzi” (no — praw ie, a le ta licen cja te m p o raln a trw a od pierw szego w ersu), „ su u s” — „sw ó j” , „d u lcis” — „słodki” , n a tu s ” — „ro d zo n y ”. T ylko sk ą d ten rodzaj n ija k i? Przecież zako n n y a u to r n ie chciał, aby M atk a u jrz a ła „su u m dulce n a tu m ” . Tego chcieć m oże dopiero potoczna polszczyz­ na, pieszczotliw ie u ży w ająca n e u tró w . K ochanie m oje, ko ch an ie (przed: G ałczyńskim ju ż a u to r T rzech sióstr doceniał tk w iąc ą w te j polskiej n ijak o ści w artość em ocjonalną!); m oje m ałe, m o je m iłe, m o je słodkie, m o je jed y ne, m oje m o je — tak się m ówi, ta k m ów im y

(16)

w zruszeni, m niejsza: do niej czy do niego. J e st to poza g ranicą p ro - to k o lam o ści w ypow iedzi, n ato m iast w gran icach św ia ta p ry w a tn y c h w zruszeń, często i pleb ejsko ścią podbarw ionych. R acja po tem u, by ta k ie słow a włożyć w u s ta M atce pośród d ra m a tu Golgoty, istn ie je i w zbiorow ej świadom ości, i w te k sta c h pow szechnie znanych, gdyż odnoszących się — do sie la n k i b etlejem sk iej. Przecież polskie kolędy są pyszną galerią h ip okorystyków : „Boże Dziecię” , „ P ach o lątk o ” , „W itajże D zieciątko z P a n n y n arodzone” , „L eży D zieciątko jako ja g n ią tk o ” , „Z jaw iło się n am dziś cóś now ego” , „L iii liii laj śliczne Pam iąteczko” . Ł u k uczucia m acierzyńskiego, p rzerzu co n y od s ta je n ­ ki po zdjęcie z krzyża, zaw iera się może n a jw y ra ź n ie j w tak im w y ob rażen iu plasty czn y m , jak im je st P ieta: m a tk a znow u tu ląca n a sw ych kolan ach sy na — m artw ego. Siódm y s m u te k B olesnej. D rogi K rzyżow ej sta c ja trz y n a sta .

D ochow ał się od początków zeszłego w ieku klocek drzew o ry tn iczy z w a rs z ta tu M acieja K ostryckiego w Płazow ie (więc n ajp raw dziw sza k lasy k a polskiej g ra fik i ludow ej). W łaśnie P ieta. Pod w spaniale de­ k o rac y jn y m drzew em fo lk lo ry sty cznej baśniow ości M atka i Syn. O boje w koronach, bogato u b ran i. Ale liczą się n a p ra w d ę ty lk o ich tw arze: jego tw arz, w y c h u d ła i d e lik a tn a — o raz tw a rz jej, p e łn a n aiw nie, lecz p ięk n ie p rzedstaw ionego bólu, z dw om a ogrom nym i łzam i pod oczym a. To, co w ty c h tw a rz a c h p róbow ał w yrazić w iejsk i k sy lo grafik, M iron B iałoszew ski zm ieścił w sw ym a rc y w ie m y m jak o całość przekładzie: n a polską p leb e jsk ą m odłę w ie rn y m prosto­ cie o ry ginału. M atka, k tó ra w śm ie rte ln e j okoliczności, w b ezrad ­ n y m bólu n azyw a sy n a Rodzonym , jakże przyw odzi n a m na pam ięć tę chłopską m atk ę z D zw on ó w M arii K onopnickiej: „Mój synaczek, m ój rodzony w tru m ie n c e leży ” . O to B iałoszew skiego ojczyzna- -polszczyzna. Oto w y b ó r — fu n d am e n t sty listy k i.

T ak ich przy k ład ó w m ożna tu podać k ilk a k ro tn ie w ięcej i każdy, k to p rze stu d iu je te k s t Białoszew skiego, sam je w ynajdzie. Podm iot liry c zn y poleca M atce Bożej m odlitew nie sw oje serce: „N iech za­ siłki Tw oje m a ” . Zasiłki, to ZU S-ow skie słowo, zjaw ia się tu ta j — bez im pulsu ze s tro n y o ry g in a łu — w sensie: pomóż m em u sercu, um ocnij je; o w iele do k ładn iejszy w ty m m iejscu (i gładszy) jest p rzek ład a k tu a ln ie u ż y w a n y w kościołach: „R any P ana aż do w n ętrza/W serce m e głęboko w p ó j” .

L ub tro ch ę podobna sp raw a stylistyczna:

Daj pobożnie z Twym i łzami Mieć Twój ból z U krzyżowanym

By n a p raw d ę zrozum ieć to zdan ie o składni b rzy d k iej, n ie p rz e jrz y s­ tej, ta k niezręcznej, ja k B iałoszew ski to niek ied y lubi, dobrze spoj­ rzeć n a oryginał:

Fac me vere tecum flere, Crucifix o condoler e

(17)

A zatem : spraw , bym praw d ziw ie z tobą płakał, by m cierpiał w spól­ nie z U krzyżow anym (czy też: w spółodczuw ał, dzielił jego ból). B iałoszew ski przecież w y b ie ra form ę ,,mieć ból z k im ś” — i ch yb a jed y n a z a le ta takiej fo rm y w ty m tk w i, że jest nieosłuchana, o stra jak żwir, a przez to n a ty le odczuw alna, by zw racała uw agę cz y te l­ n ik a n a te w łaśnie słowa, n a tę treść. K o n stru k c ja „Mieć Twój ból z U krzy żow an ym ” n aw iązu je do w ielu podobnych k o n stru k c ji w m ów ionym języku, z jed n ej stro n y (mieć coś) takich jak: m ieć gorączkę, k a ta r, pecha, zm artw ienie, przykrości, kłopot, zebranie, w ypadek, krak sę, defekt, m anko; ze stro n y zaś in n ej (mieć coś z kimś) np: spraw ę, dziecko, in teres, do czynienia, n a pieńku, p o ra ­ ch u nki k o n flik t, także: m ieć z kim ś honor.

S ta rc z y m oże le k tu ry tek stu . Na w nioski czas.

Tłum acz M iron B iałoszew ski zastosow ał do średniow iecznej se­ kw encji te sposoby litera c k ie czy ściślej: językow e, z któ ry ch sły n ie jego poezja oryginalna. D e stru k c ja składni, nietypow ości leksyki, rozbicie w y ra z u — nie tak, b y po u tw orze fru w a ły „m orfem y n a w olności” , a le przez osobliwość m orfologicznych kom binacji odróż­ n iający ch się używ any m i afiksam i od w yrazów polszczyzny znorm a­ lizow anej; w ty m zaś w szystkim , a zwłaszcza w e frazeologii, o tw a r­ cie sty lu poetyckiego n a kolokw ializm y i język środow isk n ie w y ­ kształconych. Poniew aż Białoszew ski był ko nsekw entny, p rzek ład odznacza się w re z u lta c ie dużą sty listy czn ą jednorodnością. T ak dużą, iż m a ona w p ły w n a w arto ść i zaw artość ideow ą tekstu. Jeg o głów na postać, M atka Boska, s ta je więc w o stry m św ietle c h a ra k ­ te ry s ty k i językow ej i okazuje się w ty m św ietle kobietą p rzy ró w n y - w aln ą do in ny ch kobiet czy w ogóle uczestników owego językow e­ g o — zatem też socjalnego — środow iska. Podobnie n azw ane w y d a je się podobne. Obolała, zachm urzona, k tó rej tru d n o się nie łam ać, gdy jej słodkie „Rodzone m rz e ” . W arta, a b y w spółczuw ać jej bólom . A p rzy ty m przecież św ię ta i N ajjaśn iejsza. Lecz oczywiście n ie tylko M atka B oska podlega c h a ra k te ry s ty c e u ży ty m i tu śro d k am i język a poetyckiego. R ów nież podm iot liryczny. W szak to od niego pochodzą te plebejskie, p rzed m iejsk ie słowa, to on używ a skład ni, k tó re j b y n ie w ziął za sw o ją ani P arandow ski, ani D aszyński. To on określa grzech jak o calu tk i, u d ręczenie jako „tak ie o ” . On pro si M atkę, b y jego sercu sp ra w iła m iłość Boga (spraw ić z celow ni­ kiem — n ajp o to czniejszy spraw unek!). To jego słowa, n iep o ra d n e w m o d litw ie i prostacze:

Zrób m nie zbitym, poranionym, Uniesionym , przepojonym Krzyżem Syna, Syna krwią.

T ak m o d lący się — z p leb ejsk a i w n ieskładnej polszczyźnie — pod ­ m iot liry c zn y m ało k ied y b y w ał p rzez naszą lite ra tu rę dopuszczany do słow a. N ie u K ochanow skiego przecież, F elińskiego czy Lechonia.

(18)

125

C zasem w kościelnej pieśni. Rzadko: ra z n a k ilk a se t razy, n a tysiąc. Bo n a w e t g d y ksiądz Józef M orelow ski ułoży p ro stą a p ięk n ą pieśń o b łęd n y c h żeglarzach, ro zbitk ach co n a dn ie m orskim giną, to w śró d tej p ro sto ty ileż osiem nastow iecznego w ersyfikacyjn ego k u n sz tu , ileż składniow ej elegancji. A i w pieśni Serdeczna M atko, ty m arcydhłopskim zaw odzeniu uciśnionym , znać późnobarokow ą szkołę pióra: n ie chłopskiego rzecz jasna, lecz ty lk o dla chłopów - -p a ra fia n zatem perow anego.

B y w ało jed n a k , że poezja ludow a sa m a m ów iła za lud. R ów nież w m o d litw ie — aż do dzisiaj. W spółczesna po etk a P odhala, H anka N ow obielska, p o tra fi to z w ielką mocą:

W ziena Go na podołek — w ramionak trzym ie swoik, żyw ego dała św iatu — m artwym świat oddoł Go Jej... Od posarpanyk cłonków cofoł sie wzrok strw ożony — ni m a zdrowego m iejsca w ciele okaliconym.

N aw et na cole znaki po cierniokowym wińcu. Na to zek Cie chowała, Synacku mój, Jedyńcu?! Na tok Ci podchlebiała — z m iełością strzegła cujnie, coby Cie dziś skantrzyli, byś umar jako zbójnik?

O g ran iczym y się tu ta j do uwagi, że ta góralsk a Św iątkow a M atka sw oją w yrazistość i ludzkość w jed n ak im stopniu zaw dzięcza s y tu ­ a c ji liry c zn e j (wszak to znowu Pietà), co c h a ra k te ry sty c e językow ej. P rz e z fa k t użycia g w a ry podm iot liry c zn y się u k o n k retn ił, n a b ra ł o stry ch , tu te jsz y c h rysów . W ięc w szystko w łaśnie ja k u Białoszew ­ skiego.

A le b ezpośrednim ch y b a pop rzed n ik iem w polskiej tra d y c ji lite ra c ­ k iej b y ł d la B iałoszew skiego-tłum acza Józef W ittlin. I to jako tw ó rca o ry g in aln y . M ianow icie jako a u to r w iersza z 1942 r.: S tabat M ater, rzecz prosta.

S tała matka boleściw a — na rynku Przy sw ym m artwym , powieszonym synku. S tała w św iata przeraźliwej pustce

Polska m atka w służącowskiej chustce. Nie płakała i nic nie m ówiła,

Zimne oczy w zimne zw łoki wbiła.

J a k te j m atce daleko do ascety czn y ch b izan ty jsk ich ikon, do Tro­ n u jąc y c h M adonn z ko ronow anych ołtarzy , do S ain te-V ierge liry k i klasycystycznej, do m assabielskich gipsów . Lecz b o h a te rk ą W ittli- nowego w iersza nie je st M atka Boska; jest n ią do Bolesnej z J e r u ­ zalem p rzy ró w n an a P o lk a (a tak że Polska), m a tk a pow ieszonych — po stać ja k z N iep o ko ju Różewicza, g dyby nie ta ko nsekw en tnie

(19)

realizow ana p a ra lela K alw arii. T ekst W ittlin a znaczy ty le i tak w ielorako m. in. dzięki tem u , że a u to r poczuł się w p raw ie zakładać pow szechną u sw ych czy teln ik ó w znajom ość kościelnego hym nu Stabat M ater. Zżyci są z tą M atką.

Dla Białoszew skiego n a to m ia st to w łaśnie szerokie obycie czytel­ ników ze Sta b a t M ater stanow iło zasadniczą trudność do przezw y­ ciężenia. Istn iał ogólnie u z n a n y s te re o ty p M atki Boleściw ej, przez stulecia kościelnego śpiew u n arzu co n y m ilionom lud zkich w y­ obraźni, dzięki ty lu arcydziełom św iatow ej (oraz polskiej) m uzyki o p atrzo ny im m u n ite te m życzliwości i szacunku, dzięki lite ra tu rz e ufo rm ow any n a znaczący m otyw w ielu daw nych i przyszły ch dzieł, dzięki językow i potocznem u zak rzep ły w obiegow ą lokucję. J a k ten ste re o ty p rozbić? jak ten m o ty w odnowić? B iałoszew ski ro zstrzyg n ął to po sw ojem u. Now y re z u lta t liry czn y postanow ił osiągnąć dzięki now em u ujęzyk o w ien iu k ażdem u znanych treści. W k on fro n tacji z ty m i treściam i — a one b y ły przecież par excellence nasycone ideow o — w a rs z ta t po ety ck i a u to ra S w o b o d y ta je m n e j okazał się nie tylko p rzy d atn y : okazał się bezcenny. B iałoszew ski d a ł w spół­ czesnym k atolikom w spółczesny o b raz liry czn y M atki oraz U k rzy ­ żowanego. E kspresyw ne, choć wydziwaczome — jak b y n a jeden raz pow ołane do zaistnienia — słow nictw o o raz składn ia nieskład na i kalek a to dobry, od k lasycyzującego lepszy d u k t dla m od litew ny ch w zruszeń. S tosow ny w epoce, k tó ra sw oją poezję n azy w a sztu ką tru d n eg o m ów ienia, cóż rzec w ta k im razie o m odlitw ie — ty m onieśm ieleniu szczepionym żarliw ością. „A le gdym Tobie m o ję nicość w yspow iadał, ja, proch, będę z P an em gadał” . Toteż B iało­ szewski, stan ąw szy jak o poeta iu x ta crucem , nie stoi już b y n a jm n ie j z boku.

T am te na w stępie przytoczone nap o m inania M irona B iałoszew skiego, b y zechciał się ideowo zaangażow ać, b y ły znakiem literack ieg o o k re ­ su, z którego pochodzą. Takie głosy później zw ątlały, odzyw ały się rzadziej n a naszej puszczy. Przecież sam książkow y d eb iu t Biało­ szew skiego sta ł się m ożliw y w łaśnie w tedy, gdy zaczęły chłodnąć p a sje kilko letniej kam panii o lite ra tu rę płom ienną jed no ro dnie. Gdzieś u początków tej kam panii, ro k był 1948, pojaw ił się w „K uź­ n icy ” sły n n y w ów czas i p a m ię tn y do dziś a rty k u ł S te fa n a Ż ółkiew ­ skiego, polem izujący z W acław em B orow ym o in te rp re ta c ję poezji X V III w. A rty k u ł b y ł nazw any K ie d y profesor przestaje być fo rm a - listą? (ten ty tu ł poszedł nieledw ie w przysłow ie literack ieg o św iata)' i w ynikało z niego, że p ro feso r Borow y w ted y p rz e sta je być fo rm a - listą, gdy n a stół swoich b ad ań kładzie u tw ó r polem iczny wobec k leru. „Tak o b o jętn y dotąd n a w szelką tre ść Borow y zaczyna m e ry ­ torycznie bronić m nichów , zbijać tez y k ry ty c z n e K rasickiego” . M inęło ćw ierćw iecze z ok ład em i d aw ne ż a ry po w ygasały, czasem n ie ste ty aż zanadto gruntow nie. Ale cokolw iek dziś pow iem y o cen­ nej książce Borowego, nie da się S tefan ow i Żółkiew skiem u zaprze­

(20)

127

czyć, że w g e n e ra ln e j k o n sta ta cji m iał słuszność. O bojętność pisarza n a treść, n a ideę, przechodzi w sw oje przeciw ieństw o, gdy pisarz uśw iadam ia sobie sy tu ację, w k tó rej się znalazł, jako ideow o nace­ chow aną w edług jego w łasn y ch m ierników , więc w y m a g a ją c ą od niego takiego w y k o rz y sta n ia jego um iejętności i ta le n tó w , aby się p rz y d a ły ludziom tej sam ej spraw y. Ludziom , k tó ry m on, pisarz, chce sprzyjać. A choćby jed n em u tak ie m u człow iekowi.

D ziesięć la t Białoszew ski d ru k o w a ł ,,błogo, o logo” i „nylonozaw sze n y k o ń ” i „:k o n tem p siu m p łan ie:” i w szystko to w y d aw ało się n ie zw iązane ze św ia te m go otaczającym . E k sp ery m en t d la e k sp ery m en ­ tu, dziw actw o w im ię dziw actw a. P o ety k a bezużyteczna ja k ta rsju sz u S zym borskiej. A nagle napisał: „Z rób m nie godnym Uprosze­ nia/U d zielen ia ud ręczen ia/Z tw ego Rodzonego r a n ” (uw aga: n ie b ard zo u fam przecinkom , jak ie w ty ch w ersach istn ieją w p ierw o ­ d ru k u ) — i ta koszm arna składnia, godna m ow y dozorcy n a kom i­ tecie blokow ym , ta k podobna do drw iącej potw orkow atej sy n ta k sy w T łu m a c ze n iu się z tw órczości, n a ra z okazu je się m o d litw ą n a j- a k u ra tn ie jsz ą np. dla sąsiada, dla w spółpasażera z kolei koluszko- w ych i w spółpacj e n ta z O tw ockorium , dla ty sięcy u czestników polszczyzny p rzeraźliw ej, a le w ielce rzeczyw istej. K tó ra jest. P e w ­ no, n ie o ten k ie ru n e k zaangażow ania św iatopoglądow ego chodziło M achejkow i i Stanuchow i; W yka też nie zakładał, że B iałoszew ski m ó głby w Nowej H ucie zobaczyć u ltranow oczesny kościół. Lecz r e ­ d a k to r „T ygodnika Pow szechnego” chyba m iał czego z sa ty sfa k c ją p o g ratulo w ać sobie. A d ru g a stro n a polskiej św iatopoglądow ej a n ty n o m ii w racała m oże do Ż ółkiew skiego słów: „Bo p ro feso r Bo­

ro w y zechce uw ierzyć, że to jest w a lk a ideow a, a nie osobista nie­ chęć. A takow ałem go — a ta k u ję i będę atakow ał. P ó k i jed e n z nas n ie zw ycięży” .

T ak to B iałoszew ski um ieścił siebie n a m apie idei. U jrzeliśm y go w szyku.

W k ilk a m iesięcy po p u b lik a c ji S ta b at M ater, 21 listo p ad a 1965 r .r „T ygodnik P ow szech n y ” w y d ru k o w a ł now y p rzekład p ió ra Biało­ szew skiego. Tym razem b y ła to sekw encja Dies irae, a d ru k p rzy ­ p adł n a o sta tn ią niedzielę ro k u kościelnego — z jej eschatologicz­ n ym i treściam i p ery k o p y ew angelicznej. W edle w iadom ej nam red a k c y jn e j zasady (tenże zresztą n u m e r „T ygodnika” zaw iera a r ty ­ ku ł o n aukow ej prognozie końca św iata). K ilka d ro bn ych frag m en ­ tó w tego tłu m aczenia u p e w n i czytającego, że B iałoszew ski nad al szedł p rzez kościelną łacinę znaną już stylistyczną przesieką.

Quid sum miser tunc dicturus, Quem patronum rogaturus, Jak biednemu tam się zgłosić? Na patrona kogo prosić?

(21)

R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y 128

Król strasznego m ajestatu, A ratownik bez opłaty R atunkowe Źródło! Ratuj! Oj jak wzdycham oskarżony I od w in zaczerwieniony.

„R ato w n ik ” ; „R atunk o w e Ź ró d ło” . Słow nictw o praw ie że z k ro m k i w ypadków w popołudniów ce. Znow u je st w ty m polem ika z p rz e ­ kład am i tra d y c y jn y m i. A przecież jak drobne — zdaw ałoby się — różnice w zestaw ieniu z szesnastow iecznym p rzek ład em G rochow ­ skiego:

W zdycham jako obwiniony .

Wstyd mię za grzech popełniony.

To sam o co w S ta b at M ater pióro, ta sam a prozodia, ten sam złom sło w nik a. O raz te n sam ideow o-społeczny adres. Czy katolicyzm ow i w Polsce m ogły się p rzy d ać ta k ie dziw ne, z Białoszew ska nieskładne h y m ny ? Tak po lu d zk u p ięk n e i całkiem bez fere tro n o w e j poli­ tu ry ?

Też p y tan ie . Przecież w łaśn ie w te d y dobiegał o sta tn ic h dni drugi sobór w atyk ań ski. O tw ierał on epokę now ego sty lu w K ościele. Cza­ sem aż z n ad g o rliw ą p rzesad ą poddaw ano k ry ty c e dotychczasow y zasób kościelnych pieśni. N ow atorski tłum acz, k tó ry u m ia ł być w ie m y sobie jak o poecie, k tó ry p a m ię ta ł swoje św ieckie okolice sak raln o ści i z T r y p ty k u pionowego, i z S za rych e m in en cji za c h w y ­ tu, i z Autobiografii, m ógł te ra z zaproponow ać języ ko w y m odel w zru szenia religijneg o bardzo podobny w swej p ro stej i z w y bo ru n aiw n ej istocie do tego, co o dczy tu jem y w u tw o rach p ierw szy ch po­ koleń franciszkańskich. T akim w łaśnie bliskim ludow i, w y razisty m i p rostym , cóż: w ręcz p ry m ity w n y m językiem , n a pograniczu śm ieszności, a ju ż w każdym raz ie — zgorszenia d la k ap łan ó w p o ­ w agi, Iacopone d a Todi pisze swój sław n y i p ięk n y te k s t o M atce pod krzyżem : dialogow any „P ian to de la m adonna de la passione del figliolo” . Ależ ta W łoszka płacze!

'Vergine

Figlio, che m ’agio anvito, figlio, pâtre e marito, figlio, chi t’ha ferito? figlio, chi t’na spogliato?

C r i s t o

Mamma, perché te lagni? voglio che tu remagni, che serve i m iei compagn: ch "al m ondo agio acquistato.

(22)

129

Vergin e

Figlio, Palma t ’e uscita, figlio de la sm arrita, figlio de la sparita, figlio attossicato!

Figlio bianco e verm iglio, figlio senza simiglLo, figlio, a chi m ’apiglio? figlio, pur m ’hai lassato.

W reg ion ach poetyckiej czy w ogóle arty sty czn ej w rażliw ości w spół­ czesnej podobn a k u lm in acja p ro sto ty znam ionuje ludow ą liry k ę relig ijn ą a m e ry k a ń sk ic h M urzynów . N egro S p irituals.

Were you there w hen they crucified m y Lord? Were you th ere w hen they crucified my Lord?

Oh! Som etim es it causes me to tremble, tremble, tremble, Were you th ere when they crucified m y Lord?

A stą d ju ż p ro sta — choć nie blisk a — droga do ta k k u ltu ro w o w ażnych zjaw isk naszych czasów, ja k np. Jesus C hrist Superstar. O raz do ten d e n c ji, dzieł, k tó re now oczesny m odel m yślenia i odczu­ w an ia w spółtw orzą, nie odw ołując się do pierw iastk ó w ani m oty ­ w ów re lig ijn y ch . I w św iatow ej, i w polskiej k u ltu rz e p o p ularnej z n a jd u je m y n a to krocie przykładów .

W reszcie u w ag a epilogiczna. Po pięciu dalszych latach, w ro ku 1970, w yszło n a jaw , jak i jeszcze społecznie bezcenny pożytek m ożna czynić z e k sp ery m en tu ją c e j i pełn ej językow ych d y stra k c ji, a je d ­ n a k n a lu d zk ą rzeczyw istość n ieob o jętnej, k om u n ik aty w n ej ponad wszelkie d a w n e biadania, p o ety ki M irona Białoszewskiego. U żył jej do czegoś w ięcej niż n a w e t św ie tn e tłum aczenie litu rg iczn y ch pieśni. I znow u w ty m czym ś w ięcej zgoła nie okazał się fo rm alistą. Polscy czy telnicy o trz y m a li P a m ię tn ik z p ow stania w arszaw skiego.

Z b i g n i e w S i a t k o w s k i

O sztuce tłumaczenia przysłów

(Na m argin esie S łow nik a p rzysłów rosyjsk o­ -polskiego i p olsk o-rosyjskiego R yszarda S ty - p uły)

J a k oddać p o ro sy jsk u W yszed ł ja k Z abłocki na m y d le , zachow ując aforystyczność i zwięzłość przysłow ia? Co oznacza S w ó j głaz — ałm a z, i czy w ielu z tych, k tó rz y skądinąd dobrze z n ają języ k rosyjski, bezb łędnie sko jarzy to z naszym

Cytaty

Powiązane dokumenty

ra ją one szkielety dinozaurów lub ich frag ­ m enty, natom iast rzadziej pojaw iają się poje­.. dyncze

„Przyczynek do znajomości fauny ską- poszczetów w odnyc h Galicyi" opisuje poraź pierwszy w Galicyi 34 g atun ki ską- poszczetów w odnych, prostując p rzytem

If R is continuous, we can extend it by continuity onto the whole of X, and since relations (2) will be satisfied for all x in X, by continuity of the involved operators, we can

We shall prove (Section 5) that (∗) and (∗∗∗) are equivalent at every point of a 4-dimensional warped product manifold at which the tensor S − (K/n)g does not vanish, where K is

Our proof will thus be complete if we can show how to handle the induc- tive steps required to obtain conditions (1) to (6)... This completes the proof of Theorem 2 and concludes

the quotient space obtained by shrinking a subpoly- hedron of P to a point is always a topological polyhedron but rarely a PL quotient space because a linear map cannot shrink a face

The results of §§ 3–5 are applied in § 6 for estimation of eigenvalues of polynomials and polynomial-like mappings periodic points.. The paper is ended by some comments and

ProceduranaCPUwywołującaszaderwkolejnychkrokach: C 1:staticGLuintprogramid,uloc[3]; 2:staticGLintlgsize[3]; 3: 4:voidGPUFindMinMax(GLuintn,GLuintn0,GLuintdatabuf)