, Y» 3 8 . Warszawa, d. 23 września 1894 r. T o m X I I I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A TA „ W S Z E C H Ś W IA T A ".
W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą : rocznie „ lo półrocznie „ 5
K o m ite t R edakcyjny W s ze c h ś w ia ta stanow ią Panow ie:
D eike K., D ickstein S., H oyer H , Jurkiew icz K., K w ietniew ski Wl., K ram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J., Sztolcm an J ., Trzciński W . i W róblew ski W.
Prenum erow ać m ożna w Redakcyi „W szechświata*
i w e w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.
-A.d.res Z E Se& eblscyi: EZrakowskie-Przedmieście, IS T r 66.
BEFRAKCTA ATMOSFERYCZNA
JAKO PO D S T A W A TEORYI SŁOŃCA.
B adacze fizyki słońca zwrócili od pewnego czasu uwagę n a tęoryą, objaśniającą wiele zjawisk, odbywających się na słońcu, przy po
mocy refrakcyi promieni w jego atmosferze.
R efrakcyą astronom iczną nazywa się zja
wisko łam ania się promieni św iatła w atm o
sferze ciał niebieskich. Zjawisko to możemy obserwować i n a ziemi, gdyż wpływa ono w dość silnym stopniu na widziane z ziemi pozycye gwiazd. W iadom o z fizyki, że pro
mień, przechodząc z ciała mniej gęstego do ciała gęstszego lub odwrotnie, załam uje się według praw a Snelliusa, a takie załam anie tylko wtedy nie następuje, kiedy promień m a kierunek norm alny do powierzchni ciała ła miącego.
A tm osfera ziemska sk ład a się z powłoki gazowej, której gęstość największą je st w blizkości powierzchni i zmniejsza się stale, w m iarę oddalania się od powierzchni. Mo-
| żemy sobie wyobrazić, że powłoka ta składa
! się z bardzo cienkich warstw, współśrodko-
; wych z kulą ziemską, o gęstości coraz m niej
szej, im większy je s t ich prom ień. Prom ień, idący od jakiejkolwiek gwiazdy niezenitalnej,
| przechodząc z przestrzeni św iata do pierwszej napotkanej warstwy atm osferycznej, załam ie się ku dołowi; przechodząc z pierwszej war- [ stwy do drugiej, dozna podobnego załam ania i t. d. Ponieważ grubość tych warstw jest nieskończenie m ałą, więc zm iana kierunku nastąpi nieskończenie wielką ilość razy, t. j.
promień, przechodząc przez atm osferę, okre
śli linią krzywą, wklęsłością zwróconą ku , warstwom większej gęstości. Ponieważ wi-
| dzimy ciała w tym kierunku, w którym pro- ' mienie od nich idące w padają do oka, więc, skutkiem refrakcyi, gwiazdy ujrzym y nie w ich położeniach rzeczywistych, lecz o pewien k ą t przesunięte ku zenitowi. N ajbardziej i zakrzywione są promienie, które biegną po
ziomo przy samej powierzchni ziemi, ponieważ
i przechodzą one przez najgęstsze warstwy,
a krzywość px-omieni się zmniejsza, im na
większej odległości od powierzchni ziemi
przebiegają. Prom ień krzywej refrakcyjnej
dla atm osfery ziemskiej w najlepszym razie
je st 7 razy większym od prom ienia kuli ziem
594
W S Z E C H S W IA T .N r 38.
skiej. Skutkiem tego promienie, wychodzące z jakiegoś punktu powierzchni ziemi, nigdy nie mogą, powrócić na jej powierzchnię, lecz zawsze wychodzą za granice atm osfery. Z ja wiska tego rodzaju, co fa ta m organa, są tylko skutkiem nienorm alnej refrakcyi w warstw ach powietrza o bardzo różnej tem peraturze, co w pustyniach międzyzwrotnikowych jest zu
pełnie naturalnem . W w arunkach norm al
nych oko, umieszczone n a powierzchni ziemi, nie może widzieć żadnego innego p u nktu po
wierzchni.
Gdyby prom ień ziemi był 7 razy większy niż je st w istocie, wtedy prom ień, przebiega
ją c y poziomo w blizkości jej powierzchni, nie mógłby wyjść za granice atm osfery, lecz okrążałby ziemię koncentrycznie nieskończo
n ą ilość razy. O bjaśnia to figura 1. Jeżeli koło T wyobraża ziemię, koło A granicę atm osfery ziemskiej, wtedy krzyw a refrakcyj
n a R przecina koło A w punktach M i N ,
t. j. prom ień w tych punktach wychodzi za granice atm osfery. Jeżelibyśm y jednakże mieli do czynienia z kulą o promieniu 7 razy większym, niż prom ień ziemski, której część na rysunku wyobraża łu k T ' granicę atm osfe
ry łuk A ', wtedy krzywa refrakcyjna R nie m ogłaby nigdy przecinać koła A ', t. j. p ro mień m usiałby okalać ową kulę nieskończoną ilość razy. Gdyby prom ień kuli T ' by ł więk
szym, niż prom ień krzywej refrakcyjnej, wte
dy oczywiście promień, przebiegający poziomo w blizkości je j powierzchni, m usiałby w pew
nym punkcie spotkać znowu powierzchnię tej kuli.
W obec istnienia w wszechświecie ciał nie
bieskich o rozm iarach, znacznie przewyższa
jący ch rozm iary kuli ziemskiej, zjawisko re frakcyi n a różnych ciałach niebieskich odby
wa się zapewne w rozm aity sposób. W edług tego, czy prom ień ciała niebieskiego je st
większym, lub mniejszym od poziomu krzywej refrakcyjnej, poziomo przebiegającej w bliz
kości powierzchni, K um m er podzielił ciała niebieskie n a 2 klasy. Z a typ ciał niebieskich 1-ej klasy możemy uważać ziemię; zjawisko refrakcyi n a ciałach niebieskich tej klasy, j a keśmy widzieli, wywołuje następstw a niezbyt skomplikowane, ponieważ skutki refrakcyi dla wszystkich promieni są jednakowe. P rz y patrzm y się teraz zjawiskom, jak ie wywołuje refrakcya atm osferyczna na ciałach niebie
skich drugiej klasy.
K rzyw a refrakcyjna n a ciałach tej klasy m a w blizkości powierzchni prom ień mniej
szy, niż prom ień ciała niebieskiego. Im b a r
dziej oddalamy się od powierzchni, tem m niej
szą, skutkiem mniejszej gęstości w arstw atm o
sfery, staje się krzywość krzywej refrakcyj
nej. W ten sposób, wciąż oddalając się od powierzchni, dojdziemy do warstwy, w której prom ień określa koło współśrodkowe z po
wierzchnią. Jeżeli teraz promieniem, rów
nym odległości tej warstwy od środka ciała niebieskiego z tego środka określimy powierz
chnię sferyczną, powierzchnia ta podzieli atm osferę na dwie części. W części zewnętrz
nej krzywa refrakcyjna (mówimy wciąż o pro
mieniach, dla jakiegoś punktu powierzchni przebiegających poziomo) ma krzywość m niej
szą, niż krzywość powierzchni granicznej r istnieją zatem w tej części warunki te sam er ja k na ciałach niebieskich pierwszej klasy w całej atmosferze. Część wewnętrzna po
siada warunki, stanowiące odrębność ciał nie
bieskich drugiej klasy.
W szystkie promienie, przebiegające w tej części poziomo dla jakiegoś punktu powierz
chni, w dalszym ciągu swej drogi spotykają powierzchnię. Prom ienie, wychodzące z j a kiegoś punktu n a powierzchni ciała niebie
skiego, doznają rozmaitych losów zależnie od ich k ąta elewacyjnego, t. j. k ąta, utworzone
go przez kierunek promienia z kierunkiem poziomu tego punktu. Im większym je s t k ąt elewacyjny, tem większą drogę przebiega p ro
mień w atmosferze. P rzy k ątach elewacyj- nych, nieprzekraczających pewnej granicy, promienie nie są w stanie przekroczyć sfery granicznej, lecz doznawszy w części pierwszej odbicia wewnętrznego, symetrycznie powra
cają na powierzchnię. Pow rót ten, przy nie
wielkim kącie, odbywa się już po określeniu
Nr 38.
W S Z E C H S W IA T . 5 9 5nieznacznego luku; przy znaczniejszym kącie promień musi obiedz naokoło całej powierz
chni ciała niebieskiego, aby na nią w końcu powrócić; przy jeszcze większym kącie elewa- cyjnym ilość tych obiegów wynosi dwa, trzy i t. d., i krzywa refrakcyjna coraz bardziej zbliża się do powierzchni sfery granicznej.
N a samej tej powierzchni ilość obiegów staje się nieskończenie wielką, t. j. prom ień dozna
je refrakcyi kołowej. K ą t elewacyjny, przy którym m a miejsce refrakcya kołowa, stanowi granicę kątów elewacyjnych, po za k tó rą p ro mienie nie pow racają ju ż na powierzchnię ciała niebieskiego, lecz p rzekraczają sferę graniczną i wychodzą za granice atmosfery;
przy mniejszych kątach elewacyjnych dopiero po kilkakrotnem okrążeniu sfery granicznej.
Ł atw o stąd wnioskujemy, źe i odwrotnie, pro
mienie, przychodzące od ciał, leżących po za sferą graniczną, na powierzchnię ciała nie
bieskiego, tw orzą z poziomem k ą t zawsze większy, niż graniczny k ą t elewacyjny.
Skutkiem powyższych zjawisk refrakcyj
nych, n a ciałach niebieskich m ają miejsce pewne odrębne warunki, k tóre możemy sobie uprzytom nić na zasadzie znanych praw opty
ki. Po odbiciu wewnętrznem promień ma zawsze bieg synłetryczny z biegiem swym przed odbiciem, skutkiem tego powraca on n a powierzchnię w tym samym kierunku względem poziomu, w jakim wszedł do atm o
sfery; w tym kierunku zatem mieszkaniec ciała niebieskiego musi widzieć przedmiot, od którego wyszedł promień. W ogóle mieszka
niec ów musi wznieść wzrok swój wyżej, niż wynosi graniczny k ą t elewacyjny, aby zoba
czyć niebo; gdy zaś opuści wzrok nieco niżej, u jrzy same przedm ioty, znajdujące się n a po
wierzchni, w której jednym punkcie on się znajduje.
Istn ieje wielkie prawdopodobieństwo, źe Jow isz należy do ciał niebieskich drugiej kla
sy. Ażeby bowiem przy powierzchni Jowisza, m ającej przeszło 11 razy m niejszą krzywiznę niż kula ziemska, m ogła mieć miejsce refrak cya kołowa, wymaganem je s t istnienie na nim atmosfery, wynoszącej zaledwie 20-tą część atm osfery ziemskiej. Jeż eli zaś przyjmiemy, że atm osfery Jow isza i ziemi m ają się do sie
bie, ja k m asy tych planet, w takim razie g ra niczny k ą t elewacyjny na Jow iszu równa się 3°22', t. j. linia graniczna pomiędzy niebem
a powierzchnią Jow isza znajduje się dla mieszkańca Jow isza na wysokości 3°22' po nad rzeczywistym horyzontem, niezależnym od refrakcyi i określonym przez płaszczyznę styczną do punktu powierzchni, w którym się spostrzegacz znajduje. N a przestrzeni zaś, zawartej pomiędzy horyzontem pozornym i rzeczywistym, ujrzy mieszkaniec Jow isza wszystkie punkty powierzchni swej planety.
Powierzchnia ta wyda mu się wewnętrzną po
wierzchnią płaskiego naczynia, n a którego dnie on się znajduje. Dnem tego naczynia je s t ta część powierzchni Jow isza, k tó ra w w arunkach ziemskich zwałaby się widno
kręgiem . N a wewnętrznych ścianach naczy
nia, od górnego brzegu do dna, znajdzie się kilkakrotnie powtórzony obraz całej powierz
chni Jowisza w formie pasów równoległych do pozornego horyzontu. Pierwszy obraz od góry będzie rezultatem promieni, które wpa
d ają do oka, określiwszy mniej niż półkole od wyjścia: u samego brzegu znajdą się ciała, znajdujące się w najbliźszem sąsiedztwie obserw atora, następnie w pasach równole
głych coraz dalsze— aż do punktu dyam etral- nie przeciwległego, ta k źe obraz antypody wi
dzianym też będzie w postaci pasa, o k rążają
cego cały horyzont. N aturalnie, o rzeczywi
stym kształcie antypody będzie trudno na za
sadzie jego obrazu na niebie mieć jakieś po
jęcie, natom iast przedm ioty bliższe, a szcze
gólnie pas równikowy planety, zarysują się dosyć wyraźnie. Dalszym ciągiem obrazu b ęd ą efekty, wywołane przez promienie, idące od punktów, więcej niż o półkole odległych od punktu, w którym się znajduje obserwa
tor: będzie to pas, w którym znajdą się te same przedm ioty, co i w pierwszym pasie, lecz w odwrotnym porządku i tak, że ten sam przedm iot w obu pasach leżeć będzie po wręcz przeciwnych stronach horyzontu, a zatem po kolei wszystkie punkty od antypodów do obserw atora. W końcu tego drugiego pasa ujrzy mieszkaniec Jow isza własny obx’az, zwrócony ku niemu plecami, po przeciwnej zaś stronie horyzontu znajdzie się obraz obserw atora, tw arzą zwrócony ku plecom tego ostatniego. Gdy swe położenie zmieni obserwator, zmienia się odpowiednio położe
nie jego obrazu, ta k źe względne ich położe
nie zawsze pozostaje niezmiennem. Obraz
obserw atora jednakowoż będzie m iał k ształty
596
W S Z E C H S W IA T .N r 38.
ta k samo niewyraźne, ja k obraz antypody i dla mieszkańców Jow isza zapewne ta k samo je s t niezbędnem lustro, ja k dla mieszkańców
ziemi.
Podobne obrazy, ja k wyżej opisane, pokry
w ają całą powierzchnię w ew nętrzną naczy
nia. W yw ołane one są przez prom ienie, wy
chodzące z rozm aitych punktów powierzchni planety, pod coraz mniejszym k ątem elewa- cyjnym i, po jedno, dwu i więcej krotnem okrążeniu planety, pod coraz mniejszym ką
tem w padające do oka. P asy , zaw ierające całą powierzchnię planety zw ężają się coraz bardziej, im bliżej rzeczywistego horyzontu się znajdują i sta ją się coraz mniej wyraźne- mi skutkiem absorpcyi, jak iej prom ienie do
znać m uszą po zrobieniu coraz znaczniejszej drogi w atm osferze. J a k widzimy, refrakcya atm osferyczna wywoływać m usi n a Jowiszu dosyć skomplikowane zjawiska, dla m ieszkań
ców jego zatem daleko więcej spraw ia tru d ności zbadanie k sz ta łtu swej ojczystej plane
ty, niż dla nas; m uszą oni bowiem wprzódy dobrze poznać praw a optyki, a specyalnie teo ry ą refrakcyi astronom icznej, aby się prze
konać, źe znaczna część obrazów, które ich otaczają, są tylko złudzeniem.
N a wysokości 3°22' zaczyna się sklepienie niebieskie, ale w ygląda ono n a Jow iszu też zupełnie inaczej, niż u nas. Gwdazda, znaj
dująca się w zenicie jakiegoś pu nktu, nie zmienia swego położenia skutkiem refrakcyi, natom iast w niewielkim odcinku sfery niebie
skiej, której punktem środkowym je s t zenit, mieszkaniec Jow isza ujrzy wszystkie gwiazdy od zenitu do nadiru. O braz ten zawdzięcza swe pochodzenie promieniom, dla których krzywa refrakcyjna je s t najkrótszą. Z niża
ją c wzrok, obserw ator ujrzy w odwrotnym porządku, t. j. od nadiru do zenitu, wszystkie gwiazdy, które w pierwszym obrazie znajd u ją się za nim. W dalszym ciągu ujrzy on sze
reg coraz węższych pasów, zawierających w sobie wszystkie punkty sklepienia niebie
skiego, pochodzących od tych prom ieni, które, przychodząc z zew nątrz atm osfery, o krążają kilkakroć sferę graniczną i powierzchnię pla
nety, zanim dostaną się do oka obserw atora.
G ran icą tych wszystkich obrazów je s t hory
zont, który odpowiada promieniom, nieskoń
czoną ilość razy okalającym planetę, t j. do
znającym refrakcyi kołowej. W obec takiego
stanu rzeczy o nocy w naszem nieastrono- micznem pojęciu tego wyrazu na Jow iszu mowy być nie może, gdyż słońce, chociaż w rzeczywistości już zajdzie, skutkiem re fra k cyi nie p rzestaje być nigdy widocznem ponad horyzontem . W idać je przytem wielokrotnie, po dwu przeciwnych stronach horyzontu, w k ształtach coraz bardziej owalnych w m ia
rę, im dalej obrazy słońca znajdują się od ze
nitu. J a k wiemy, refrakcya wywołuje i na ziemi szczególnie w blizkości horyzontu, pew
ne zbliżenie dolnego i górnego brzegu tarczy słońca i księżyca, skutkiem czego tarcze te m ają k ształt owalny. To cośmy powiedzieli 0 słońcu na Jowiszu, w zupełności odnosi się 1 do pięciu jego księżyców: nie zachodzą one nigdy, a jeżeli giną dla oka, to tylko w czasie nowiu lub zaćmienia.
D la nas, żyjących na ciele niebieskiem pierwszej klasy, którzy ciała drugiej klasy możemy widzieć tylko z ich strony zew nętrz
nej, ważnem je st także pytanie, ja k się te ciała przedstaw iają dla obserw atora zewnętrz
nego. K ażdem u punktowi powierzchni ciała niebieskiego drugiej klasy odpowiada pewien k ą t elewacyjny taki, źe prom ień, pod nim wy
chodzący z danego punktu, po wyjściu z atm o
sfery spotka oko obserw atora. Skutkiem tego do oka obserw atora w padają jednocze
śnie promienie, wychodzące ze wszystkich punktów owej powierzchni, t. j. obserw ator widzi jednocześnie całą powierzchnię, a m ia
nowicie w formie tarczy, której część środko
wa odpowiada części powierzchni, zwróconej do obserw atora, a bardziej zewnętrzne części, tarczy—bocznym i tylnej powierzchni ciała niebieskiego. N aokoło tego głównego obrazu w formie tarczy ujrzy obserw ator cały szereg obrazów całej powierzchni w formie pierście
ni, wśpółśrodkowych z tarczą, coraz węższych i coraz niewyraźniejszych, w m iarę oddalania się od środka. Obrazy te wywołane są przez prom ienie, wychodzące z punktów powierzchni pod coraz mniejszemi k ątam i elewacyjnemi i dopiero po kilkakrotnem okrążeniu powierz
chni dochodzące do oka. Skutkiem absorpcyi w atm osferze jednakże, w ogólności zapewne widocznym będzie tylko pierwszy obraz, inne zaś istnieją tylko teoretycznie, w rzeczywisto
ści jed n ak są za słabe.
W yobraźm y sobie teraz, że atm osfera ciała
niebieskiego je s t ta k ą , źe można ją obserwo
K r 38.
W S Z E C H S W IA T .597 wać wraz z ciałem. Z tego, cośmy powie
dzieli wyżej, wypływa, że atmosfery nie zoba
czymy w je j rzeczywistych rozm iarach, lecz będzie ona skróconą, natom iast promień sa mego ciała wyda się większym, aniżeli byłby w tym razie gdyby refrakcya nie istniała.
Prom ień, wychodzący poziomo z punktu N (fig. 2) skutkiem refrakcyi przebiega przez atm osferę w formie krzywej R , wychodzi z atm osfery w punkcie N ' i, idąc dalej w kie
runku prostym , wpada do oka w punkcie O.
O bserw ator widzi zatem punkt N w punkcie N". G dyby refrakcya nie m iała miejsca, krańcowym punktem powierzchni A , widzia
nym przez obserw atora w O, byłby punkt M, tarczę ciała niebieskiego zatem widziałby on pod kątem COD, skutkiem zaś refrakcyi wi
dzi on j ą pod kątem C'OD', t. j. tarcza w tym
F ig. 2.
razie wydaje się powiększoną o pierścień sze
rokości M N". W pierścieniu tym leżą wszyst
kie punkty powierzchni, zaw arte w pasie MN M, N,. To pozorne powiększenie tarczy ciała niebieskiego pociągnęło za sobą pozorne zmniejszenie atm osfery. Grubość powłoki atm osferycznej, k tó ra bez refrakcyi widzianą- by była pod kątem D O E, skutkiem powięk
szenia tarczy, widzianą je st pod kątem D 'O E , zatem zredukow aną [do pierścienia o grubo
ści h.
W yżej opisany wpływ refrakcyi, stosunko
wo nieznaczny u ciał niebieskich pierwszej klasy, je st znacznie większym dla ciał niebie
skich drugiej klasy. W tych ostatnich, ja k wiemy, prom ienie poziome w warstwie, za
w artej między ich powierzchnią a powierz
chnią sfery granicznej, n a której m a miejsce refrakcya kołowa, nie wychodzą wcale z g ra nic atmosfery. Skutkiem tego dla obserwa
to ra zewnętrznego ta rc z a ciała niebieskiego drugiej klasy musi mieć promień, odpowiada
jący nie promieniowi samego ją d ra , lecz pro
mieniowi sfery, na której m a miejsce refrak cya kołowa; atm osfera zaś, której części, za
w artej między powierzchnią ciała niebieskie
go a sferą graniczną, obserwator widzieć nie będzie, wyda mu się odpowiednio skróconą.
N a powyższych, łatwych do zrozumienia d a
nych z teoryi refrakcyi astronomicznej oparł A . Schmidt swą teoryą budowy słońca, o któ
rej wspomnieliśmy na początku tej pracy.
Z am iast ciała stałego, otoczonego atmosfe
r ą gazową, wyobraźmy sobie rozżarzoną kulę gazową z gęstością stale rosnącą ku środko
wi, ja k to m a miejsce wszędzie, gdzie panują praw a ciężkości. T em p eratu ra tej kuli niech będzie wyższą, niż tem p eratu ra krytyczna wszystkich gazów, z których się ona składa, ta k że możliwość skraplania się gazów jest wykluczoną. Pomimo tego ostatniego przy
jęcia, promienie, idące od tej kuli, mogą d a
wać widmo ciągłe, które w tym razie byłoby tylko skutkiem wysokiego ciśnienia, pod j a kiem się znajdują gazy w pewnych warstwach tej kuli. N atu raln ie w pewnej odległości od środka ciśnienie musi być daleko mniej szem, ta k że promienie od nich idące będą dawały
■widma liniowe. Ponieważ zewnętrzne war
stwy tarczy słońca d ają widmo liniowe (chro- m osfera, protuberancye), a fotosfera widmo ciągłe, więc nic nam nie przeszkadza uważać słońce za wielką kulę gazową. Teorya Schm idta rzuca jasn e światło na natu rę foto
sfery.
Uwzględniając możliwość refrakcyi koło
wej, możemy ca łą kulę podzielić n a trzy czę
ści: 1) część wewnętrzną, odpowiadającą sta
łemu ją d ru ciał niebieskich, jakie przyjm owa
liśmy dotychczas; 2) warstwę pomiędzy g ra nicą części pierwszej (pierwszą sferą) a drug ą sferą, n a której m a miejsce refrakcya kołowa promieni, wychodzących z pierwszej części, i 3) warstwę zewnętrzną. Drogi, ja k ą pro
mień, wychodzący z pierwszej części, we
w nątrz niej odbywa, nie mam y potrzeby wcale uwzględniać: za pu nk t wyjścia prom ienia mo
żemy uważać ten punkt, w którym on przeci
n a pierwszą sferę, przechodząc do drugiej
N r 38.
części. W idzimy zatem, źe pierw sza sfera odpowiadać będzie powierzchni ciał niebie
skich drugiej klasy, o jakich mówiliśmy dotąd.
Prom ienie, wychodzące z punktów pierw
szej sfery, po części skutkiem refrakcyi w d ru giej warstwie, nie wychodzą z jej granic, po części zaś wychodzą na zew nątrz i d o sta ją się do oka spostrzegacza zewnętrznego. W ten sposób obserw ator widzi tarczę, n a której środek sk ład ają się prom ienie idące wprost od części wewnętrznej. N a części, bardziej od
dalone od środka, składają się promienie, również wychodzące z części pierwszej, lecz te przychodzą do oka dopiero po odbyciu znacznej drogi w absorbującej promienie d ru giej warstwie, a zatem znacznie osłabione.
sferze refrakcyi kołowej. Bezpośrednio za tem i prom ieniam i n astęp u ją promienie, prze
biegające poziomo w trzeciej warstwie. W y jaśn ia to lepiej fig. 3. A oznacza w niej pierwszą sferę, B d ru g ą sferę, G granicę ca
łej kuli gazowej. Prom ienie aO, bO, cO, LO , wychodzące z punktów pierwszej sfery, w obra
zie zajm ują bezpośrednio miejsce przed pro
mieniami eO, fO, wychodzącemi z trzeciej warstwy. Ponieważ jasność w kierunku od środka ku granicom kuli gazowej zmniejsza się stopniowoj więc w obrazie, gdzie obok pro
mieni z części wewnętrznej znajdują się pro mienie z części zewnętrznej, daleko słabiej świecącej, musi mieć miejsce nagły przeskok od większej jasności do znacznie m niejszej.
Fig. 3.
Skutkiem tego najjaśniejszem i częściami t a r czy m uszą być te, które znajd u ją się najbliżej środka, w m iarę zaś oddalania się od środka jasność musi się zmniejszać. J a k wiadomo, tarc za słoneczna nie je s t jednakow o ja s n ą we wszystkich częściach, lecz jaśniejszą w środ
ku, mniej ja sn ą u brzegów. Schm idt objaśnia przyczynę tego zjawiska w wyżej podany sposób.
Skutkiem największej koncentracyi gazy rozżarzone w pierwszej części m uszą wysyłać daleko więcej św iatła niż w innych częściach.
P rzy jąć m ożna, że natężenie św iatła w tym razie znajduje się w stosunku prostym do ci
śnienia. O braz pierwszej części ograniczony je s t temi prom ieniam i, k tó re odpow iadają
Istotnie, n a słońcu m a miejsce taki przeskok od oślepiająco jasnej fotosfery do znacznie słabszej chromosfery i korony, co je s t n atu ralnym skutkiem refrakcyi.
W idzim y, że, według teoryi Schm idta, znaczna część fotosfery je s t tylko złudzeniem optycznem; bez tego złudzenia jasność foto
sfery m iałaby tylko środkowa część tarczy
słonecznej, dalsze zaś części byłyby znacznie
słabsze i stopniowo jasność ich przeszłaby do
tej, ja k ą widzimy w krańcowych warstwach
t. z w. atm osfery słonecznej. Ponieważ trudno
przyjąć, uwzględniając praw a fizyki i chemii,
aby słońce było jak ąś sta łą lub p łynną kulą,
ograniczoną atm osferą gazową, astronom owie
musieli sobie pom agać przyjęciem kuli gazo-
N r 38.
W S Z E C H S W IA T .599 w ej. A le w tym razie niemoźliwem było
•objaśnienie nagłego przejścia od jasności oślepiającej do słabego św iatła protuberancyj lub korony, od ciągłego widma fotosfery do liniowego widma graniczącej z nią chromo- sfery. Teorya Schm idta trudność tę objaśnia doskonale. J a s n e światło i widmo ciągłe bo
wiem, które d ają warstwy, pozornie tuż sąsia
dujące z chromosferą, wywołane je st w rze
czywistości przez promienie, idące z warstw daleko głębszych, być może z samego ją d ra słońca.
D ru g ą rzeczą zagadkową, k tó rą objaśnia teorya Schm idta, je st nieznaczny ciężar w ła
ściwy słońca, wr porównaniu z ziemią i bliż- szemi planetam i. Jeżeli gęstość przeciętną kuli ziemskiej przyjm iem y za jedność, to gę
stość M arsa równa się 0,71, W enery 0,81, M erkurego 1,17, słońca zaś tylko 0,25. T ak a nieznaczna gęstość słońca naw et i wtedy by
łaby zbyt m ałą, gdyby fotosfera była złożoną tylko z sam ych gazów, gdyż bądź co bądź gazy te m uszą się znajdować pod znacznem ciśnieniem, jeżeli d a ją widmo ciągłe, a gę
stość rośnie wraz z ciśnieniem. Jeżeli jed n ak że część, d ająca widmo ciągłe, zredukuje się do znacznie mniejszego ją d ra , w takim razie gęstość tego ją d r a może być bardzo znaczną w porównaniu z warstwami zewnętrznemi, przeciętna jed n ak gęstość może być stosunko
wo m ałą.
Trudniej objaśniają się inne zjawiska przy pomocy teoryi Schm idta i według niego po większej części są one, ja k naprzykład plamy, protuberancye etc. wywołane przez nienor
m alną refrakcyą Z resztą inne teorye rów
nież wszystkich zjawisk objaśnić nie mogą, a teorya Schm idta, jak o nowa i mało jeszcze opracowana, m a dzisiaj większe widoki przed sobą, niż jakakolw iek inna.
Z e słońce należy do ciał niebieskich dru
giej klasy, co je s t koniecznym warunkiem, ażeby teorya S chm idta m ogła mieć zastoso
wanie, je s t bardzo prawdopodobnem. P rzy tem peraturze 10 000°C. dostateczną je st atm o
sfera, 2,257 razy pod względem masy prze
wyższająca atm osferę ziemi, aby m ogła mieć miejsce n a słońcu refrakcya kołowa. W tym razie atm osfera złożona z wodoru m iałaby wysokość 18 042 m etrów, a gęstość je j przy granicy pozornej tarczy wynosiłaby 0,1128 gęstości pow ietrza u powierzchni ziemi. A tm o
sfera wodorowa na słońcu je s t jednakże nie
wątpliwie daleko większą, ta k źe przy daleko wyższych tem p eraturach jeszcze refrakcya kołowa jest możliwą. Z resztą nic nas nie zmusza do przyjęcia, że c a ła atm osfera słoń
ca składa się z wodoru, przeciwnie, mamy prawo przypuszczać, źe w warstwach głęb
szych atm osfera składa się z gazów lub p ar o gęstości większej niż gęstość wodoru, w t a kim zaś razie prawdopodobieństwo kołowej refrakcyi stanie się jeszcze większem.
Chociażby jednakże istnienie refrakcyi ko
łowej na słońcu zostało dowiedzionem, nie bylibyśmy w stanie jeszcze nic stanowczego powiedzieć, czy posiada ona w zjawiskach do
tyczących słońca takie znaczenie, jak ie jej przypisuje Schmidt. Będzie to moźliwem dopiero wtedy, gdy zbadane zostaną czynniki, wywołujące żarzenie się gazów n a słońcu, a także wpływ absorpcyjny gazów n a prze
chodzące przez nie promienie.
M arcin Ernst.
(Dokończenie).
Nieobjaśnioną je st dotychczas rzeczą, w j a ki sposób ta k ścierwniki ja k i wogóle sępy zw iadują się o nowej zdobyczy dla siebie.
F a k te m je st jednak, źe w miejscach ustron
nych, gdzie ani jednego z tych ptaków widać nie było, dość je st zabić jakiego zwierza i tru p a przez kw adrans zostawić, aby dziesiątki lub naw et setki tych ptaków zleciały się na niego: rzełbyś, że z nieba spadły. Przypusz,- czać tylko można, że ta k szybkie porozumie
nia na ogromnych przestrzeniach przypisać należy doskonałemu wzrokowi tych ptaków, z których każdy, unosząc się na znacznej wy
sokości, nietylko sta ra się wyszukać nową zdo
bycz, lecz zarazem obserwuje ruchy swych to
warzyszy i skoro tylko jeden na padlinę za
600
W SZ F .C H SW IA T.N r 38.
padnie, inne, zauważywszy to, za nim podą
żają.
Jeżeli podejść do ucztujących ścierwników, p tak i nie s ta ra ją się naw et poderwać, lecz piechotą, dając duże kroki, luh zabawnie pod
skakując z jednej nogi, niby kurs-galopkiem oddalają się na nieznaczny dystans i cierpli
wie oczekują odejścia niepotrzebnego dla nich przybysza. N ajadłszy się o d latu ją na dachy sąsiednich domów, n a drzew a lub n a krzaki, i tu spokojnie, zagłębiwszy głowę między r a miona, trzym ając ciało prostopadle, traw ią olbrzymią masę pokarm u, ja k ą połknęły.
N ieraz widzieć je m ożna także n a ziemi, ja k siedzą n a całej długości skoków, co im n adaje komiczny bardzo wygląd. Jeż eli deszcz im p ióra zmoczy, zwykły na pół rozpościerać skrzydła i przypom inają wtedy, lecz w spo
sób n ad e r k ary k atu raln y , o rła napoleoń
skiego.
Zdaniem wielu podróżników ścierwniki od
w ażają się niekiedy napastow ać żywą zwie
rzynę, czego j a wszelako sprawdzić nie mo
głem , a naw et z kilku obserwacyj przypusz
czać raczej m ogę, że zdanie to je s t błędne.
Jelsk i posiadał kiedyś p arę chowanych galli- nazos i jakkolw iek ptaki te były ju ż zupełnie wyrośnięte, b ały się strasznie kury, k tó ra z pisklętam i po podwórzu chodziła. Skoro tylko było puścić w blizkości jej jednego ze ścierwników, k u ra n ap a d a ła na niego odważ
nie, bijąc nogam i i skrzydłam i, a tchórzliwy p tak srom otnie rejterow ał, w ydając tylko charakterystyczne syczenie. In n y m razem widziałem p a rę mrówkojadów (T am andua) przywiązanych do drzewa w m iejscu ustron- nem. Gdyśm y do nich podeszli, spostrzegli
śmy kilkudziesięciu ścierwników siedzących n a krzakach i po ziemi i wyczekujących n a j
widoczniej śmierci czworonogów, a mimo że te ostatnie były zupełnie bezbronne, bo p rzy wiązane krótko do drzewa, żaden z ptaków nie odważył się ich zaczepić. M ożna jed nak przypuszczać, że gdy ścierwniki napo tkają m łode pisklęta, lub ja ja niestrzeżone, chętnie je pożerają; być też może, że a ta k u ją niedo
łężne lub postrzelone czworonogi. Upewnia
no mnie też, że w b ra k u padliny, ścierwniki chętnie p o żerają k a ł ludzki, co zresztą obser
wowane było w ielokrotnie u poblizkich im białosępów egipskich.
Oprócz wstrętnego rodzaju pożywienia,, gallinazo i au ra m ają i tę własność nieprzy
jem ną, że w ydają z siebie nader mocną woń piżma, która się utrzym uje naw et w wypcha
nych egzemplarzach przez długie łata. Czyni to o tyle wstrętnem te ptaki, że przez długi czas nie mogłem się odważyć na spreparow a
nie skór do kolekcyi, a gdym nareszcie p rze
zwyciężył się, znalazłem na zabitym okazie takie mnóstwo wszy, żem później przez dzień cały rady sobie dać nie mógł ze w strętu. N a d mienić tylko muszę, że wszy te, jak o żyjące pióram i, żadnej innej szkody, oprócz nieprzy
jem nego łaskotania, nie czyniły.
W edług zdania d ’Orbignyego, a także z opowiadań mego strzelca wypada, że ścierw
niki lęgną się n a niedostępnych gzemsach skalistych; niekiedy podobno w dziuplach drzew, a Tscbudi twierdzi, źe ścierwnik czar- nogłowy lęźe się często po m urach i dachach domów lub po wieżycach kośoielnych. P o ra lęgowa dla różnych okolic A m eryki różnie w ypadać musi stosownie do pory roku. P o dług d ’Orbignyego w A m eryce południowej ścierwnik czarnogłowy lęże się pomiędzy li
stopadem i lutym. G niazda p tak ten nie ściele żadnego, a tylko sk łada n a gołej ziemi trzy j a j a koloru brudno-białego, zlekka wpa
dającego w zielonawy, upstrzone brunatno- fiołetowemi plam am i różnej waelkości. P o dług tegoż samego podróżnika pora lęgowa dla ścierwnika czerwonogłowego rozpoczyna się we wrześniu lub październiku. J a j a tego p ta k a są niebieskawo-białe, pięknie upstrzone dużemi plam am i barwy czerwono-brunatnej,.
rzadko po powierzchni rozrzuconemi.
Często widzieć można ścierwniki z wybielo- nemi jakby wapnem nogami. W edług obser- wacyi p. Jelskiego, p ta k sam sobie nogi wy
biela własnym kałem , lecz niewiadomo w j a kim celu.
P ozo stają nam jeszcze do rozpatrzenia dwa gatunki kondorów. K ondor olbrzymi lub po prostu kondor (Sarcorham phus gryphus) je st niewątpliwie największym z lotnych ptaków:
okaz młodego sam ca nadesłany z P e ru przez p. Kalinowskiego mierzy w siągu 3,020 wil
czego żaden z sępów starolądow ych nie do
chodzi. P ta k stary je st całkowicie czarny,-
tylko skrzydło złożone w dolnej połowie je s t
koloru brudno-białego. Od tyłu obnażonej
szyi znajduje się niekompletny kołnierzyk
N r 38.
W S Z E C H S W IA T .601 utworzony z puszystych piór czysto białych.
Głowa cała i szyja w znacznej części, a od przodu aż po same wole je st obnażona—b a r
wy brudno-szarej, wpadającej w fioletowy od
cień, wole koloru mięsisto czerwonego. N a przodzie głowy poczynając od połowy dzioba aż po linią tylnego k ą ta oczu, umocowany je st duży mięsisty grzebień, którego przednia częśó zwiesza się na bok. Sam ica grzebienia tego nie posiada. M łode w pierwszem pierzu są barwy b ru n atn ej ze słabo rozwiniętym kołnierzykiem i niewielkim grzebieniem (u m ło
dych samców). K ondor posiada dziób b a r
dzo silny; nogi również silne, lecz ze słabemi i tępem i pazuram i.
D arwin, d ’Orbigny i Tschudi, obyczaje tego p ta k a są dziś doskonale znane.
Mimo swych wstrętnych obyczajów, kondor je st niewątpliwie wspaniałym ptakiem i nawet wybaczyć można czylijczykom, że go w herbie swego państw a pomieścili. Przepyszny je st wi
dok, kiedy p tak ten olbrzymi, rozpostarłszy skrzydła płynie m ajestatycznie w powietrzu, m ając końce największych lotek zagięte ku górze i każde pióro oddzielone jedno od d ru giego. P ta k krąży w przestw orzu n a tle b łę kitnego nieba, opisując olbrzymie koła, przy- czem ani jednego poruszenia skrzydeł do- strzedz niemożna; tylko łbem dumnie po trzą
sa. zwracając go na lewo lub na prawo. I tak
i i g . 3. K ondor olbrzym i (Sarcorhom phus gryphus).
K ondor zamieszkuje wyłącznie K ordylie
ry, od E kw adoru aż po Rio N egro w P a t a gonii. F o rm a ekw adorska została niedawno oddzieloną przez angielskiego uczonego Shar- pea pod nazwą S. aerjuatorialis. M a ona być m niejszą od kondora zwykłego i barwy całko
wicie b ru n atn ej.
Niewątpliwie kondor je s t najwybitniejszym ptakiem A m eryki południowej i zw racał też uwagę wszystkich od dawien dawna, a naw et tworzono n a rachunek jego mnóstwo bajecz
nych historyj. W skutek jed n ak badań ta k doskonałych obserwatorów, ja k H um boldt,
godzina po godzinie bez śladu najmniejszego wysiłku. Gdy się pochyla na jednę lub dru
g ą stronę przy opisywaniu kręgów, widać białe lotki drugorzędne, które błyszczą pod prom ieniam i słońca, rzecby można, król tych niebotycznych Andów, wznoszący się n a ty
siące stóp ponad najwyższe szczyty. Niekie
dy gdy ta k szybuje w powietrzu n a niepojętej wysokości, nagle dochodzi nas silny szum, którego pochodzenia nigdy sobie objaśnić nie mogłem; chyba że wprawia w chwilowe drże
nie swe sztywne pióra skrzydłowe. Gdy się
chce opuścić, składa swe skrzydła i spada
■wtedy ja k m artw e ciało, lecz w danej chwili roztacza szybko swe olbrzymie skrzydła, któ
re niby spadochrony u trzym ują go w powie
trzu.
I pomyśleć, źe p tak ten, który tyle uroku dodaje dzikim urwiskom kordylierskim , żywi się ja k każdy inny rodzaj sępa ścierwem i k a
łem; źe z blizka rozpościera on wkoło siebie obrzydliwą woń padliny; że czyha na świeżo narodzone cielęta lub barany; źe ranione lub osłabłe zw ierzęta podle dobija, lub za życia jeszcze rozszarpuje! Ten pan największych gór n a świecie, który posiada obyczaje naj- podlejszego bandyty.
W strę tn e rzeczywiście obyczaje posiada kondor; wszyscy bowiem podróżnicy zgadzają się n a to, że napastuje świeżo narodzone stworzenia. G órale peruw iańscy opowiadali mi, że gdy się krow a ma wśród sam otnych gór ocielić, już z dziesiątek kondorów pilnuje jej przez kilka dni i skoro się tylko ocieli, gdy jedne z nich n ap a d a ją m atkę, aby j ą zabała- mucić, inne uderzeniam i dzioba i skrzydeł s ta ra ją się ciele zabić, co im się zawsze u d a
je. To samo D arw in powiada o kondorach w Chili, ja k a ta k u ją świeżo narodzone j a gnięta.
N ieraz też słyszałem opowiadania krajow ców, źe kondor u p atru je chwilę, kiedy zwie
rz ę ta domowe, pasąc się w górach, znajd ą się przypadkiem nad brzegiem przepaści, wów
czas kondor w locie uderza skrzydłem w ofia
r ę i strąca j ą w przepaść. Mówiono mi też, że i ludzi w ten sposób zabija. Sprawdzić tego nie m ogłem , lecz kilkakrotnie uważałem, że gdyśmy się w jakiem przykrem miejscu znajdowali, zjaw iał się praw ie zawsze kondor i tuż obok nas przelatyw ał; dopiero spłoszony strzałem i oberwawszy prawdopodobnie kilka śrócin, um ykał czem prędzej. R az podleciał do nas ta k blizko, że Jelsk i k u lą strze la ł do niego i wystrzelił m u kilka piór ze skrzydła.
Niesłusznie B rehm utrzym uje, że kondor je s t równie tow arzyskim ja k ścierwniki i że zwykle widzi się je wielkiemi stadam i. D ’Orbi- gny przeczy tem u stanowczo i myr z naszej strony potwierdzić tego nie możemy. Zwykle kondory widać pojedyńczo lub p aram i, a j e śli kilka lub kilkanaście razem krąży to tylko dla tego, że albo wspólną ucztę gdzieś w po
bliżu m ają, albo się je j spodziewają.
602
D ’Orbigny najniesłuszniej odmawia kondo
rowi znacznej siły w dziobie, twierdząc, że nie je st nawet w stanie przebić skóry padłego wołu lub osła. Pozwolimy sobie zaprzeczyć tem u twierdzeniu znakomitego podróżnika na podstawie następującego faktu. W roku 1875 zabiłem wspaniałego lwa morskiego (O taria ju b ata). Gdyśmy następnego dnia podeszli o godzinie 10-ej rano, kilkanaście kondorów było w najlepsze zajętych szarpa
niem olbrzymiego zwierza; niedość, źe mu już oczy wyłupiły, lecz zdążyły przebić dość znaczną dziurę n a brzuchu, a przecież lew m orski posiada skórę dwa razy grubszą od wołowej.
K ondor, według d ’Orbignyego, karm i się wszelkiem padłem mięsem i w braku ssących pożera m artw e ryby lub jaszczurki a nawet nie gardzi ekskrem entam i ludzkiemi. Jeżeli wszelako atakuje niekiedy przyciśnięty gło
dem ranne lub niedołężne czworonogi, nie n a
leży b rać za dobrą monetę opowiadań, jakoby dzieci porywał. Niemniej zuchwalstwo swe posuwa niekiedy bardzo daleko.
K ondor gniazda nie ściele, lecz składa ja ja wprost na gołej skale, wybierając na ten cel miejsce ustronne wśród niedostępnych urwisk kordylierslcich. J a j a w liczbie dwu są koloru białego upstrzone plam am i czerwono-brunat- nemi. Sam ica w razie potrzeby odważnie broni ja j lub potomstwa, o czem świadczy znany podróżnik Tschudi, który, pewnego razu zapędziwszy się nieoględnie za postrzeloną sarn ą na grzbiet bardzo urwisty, został n a padnięty aż przez trzy samice kondora.
Tschudi ledwie zdołał uciec n a bezpieczniej
sze miejsce, ta k niepokoiły go ptaki, grożąc co chwila strąceniem w przepaść.
M łode są pokryte rodzajem wełnianego pu
chu i dopiero w półtora miesiąca zaczynają podlatywać. D ługi czas są ta k niedołężne, źe się m uszą rodziców trzym ać. D arw in, opierając się na podaniu czylijczyków, tw ier
dzi, że młode dopiero po roku zaczynają la tać, term in ten jed n ak wydaje nam się zbyt długim.
Szkody, jak ie wyrządza kondor, są powo
dem, że miejscowa ludność wszędzie wrogo się p atrzy n a tego p ta k a i nie pom ija żadnej sposobności, aby go wyniszczać. Najwięcej używany sposób polowania na kondory je st następujący: robi się niewielkie ogrodzenie
N r 38.
W S Z E C H S W IA T .
N r 38.
W SZ E C H SW IA T .603 z je d n ą fu rtk ą i do środka kładzie się tru p a
jpadłego zwierzęcia. G dy się kondory n ale
życie najedzą, myśliwi konno podjeżdżają do furtki, a zamknąwszy ją , pałkam i zabijają
jnajedzone ptaki, k tóre się swobodnie poder-
jwać nie mogą. In n y sposób podany przez ; D arw ina je s t następujący: w ypatruje się drzewa, na których kondory zwykły nocować i nocną p orą włazi się na drzewo i śpiące kondory przywiązuje. Cena żywego kondora w Y alparaiso je st 10 do 12 franków.
Najpiękniejszym sępem je s t niewątpliwie kondor królewski (Sarcorham phus papa).
Mniejszy od kondora olbrzymiego posiada jed n ak ubarwienie wspanialsze. Plecy są koloru izabelowego, cały spód— czysto biały,
Obyczaje m a bardzo zbliżone do swego współrodzajowca, różni się tylko tem, że uni
k a miejsc o charakterze pustyniowym, a zwykł się trzym ać pobrzeźy lasu. W wędrówkach moich dwa razy miałem tylko okazyą strzelać do niego, raz n a brzegu lasu, gdzie siedział samotnie n a nizkim konarze drzewa; drugi raz n a trupie padłego m uła w towarzystwie ścierwników. W tym ostatnim wypadku było
jich dwa; zwykle zaś widziałem je pływające pojedynczo w powietrzu. W locie wspanial- [ szym je st chyba jeszcze od kondora olbrzy-
jmiego skutkiem śnieżno białej barwy pierza,
! k tó ra jaskraw o odbija na błękicie nieba.
Powszechnem je st zdanie u peruwian, że kondora królewskiego boją się nietylko ścierw-
F ig. 4. K ondor królew ski (Sarcorham phus papa).
sk rz y d ła i ogon— czarne, kołnierz okalający szyję—popielaty. N a g a głowa i szyja noszą prześliczne barw y, czerwoną, żółtą, pom arań
czową i czarną. W reszcie źrenica je s t biała.
K ondor królew ski lub „papa” zamieszkuje środkową i południową A m erykę od połud
niowego M eksyku po 20° szer. południowej.
W P e ru zwą go „buitri costeńo” (kondor po
m orski) i je s t ta m znacznie rzadszym od kon
d o ra olbrzymiego. N ajw iększa wysokość, na jakiej mi się udało go widzieć, je s t 6 000' nad
poz. m orza.
niki, lecz naw et i kondor olbrzymi, ta k dale
ce, że gdy pierwszy z nich przyleci na padli
nę, gdzie już są zgromadzone u ru bu i kondo
ry —te z respektem ustępują przed przyby
szem i cierpliwie wyczekują, aź głód zaspokoi.
S tąd też w wielu okolicach P e ru i E kw adoru zwą go „el rey de los gallinazos” (królem ścierwników). Jakkolw iek d ’Orbigny to samo twierdzi w swem dziele, pozwolę sobie w yra
zić pewną co do tego wątpliwość, gdyż w wy
padku tylko co przytoczonym widziałem dwa
kondory królewskie najspokojniej zajadające
604
W S Z E C H S W IA T .N r 38.
■wśród kilkudziesięciu ścierwników, k tóre n a | nich najm niejszej nie zw racały uwagi.
B ra k je st danych dokładnych co do sposo
bu rozm nażania się kondora królewskiego, większość je d n a k podróżników, opierając się n a podaniach ludowych, twierdzi, że się lęże w dziuplach olbrzymich drzew; jeden tylko B u rm eister podaje, jakoby sła ł gniazdo na drzew ach wśród m artw ych gałęzi. J a j a w liczbie dwu są jakoby koloru białego.
Ja n Sztolcman.
MECHANIZM RUCHÓW
wyw oływanych w pręcikach berberysu.
Od daw na wiadomo, że pręcik berberysu czyli kwaśnicy zwyczajnej (B erberis vulgaris), lekko ukłuty przy podstawie nitki, pochyla się nagle i zbliża pylnik swój do słupka. M e
chanizm tego ruchu usiłowano wytłum aczyć na tych samych zasadach, na jak ich opiera się wyjaśnienie ruchów czułka (Mimosa), w których szybki dopływ i raptow ne wyrzuca
nie wody z jednych kom órek do drugich m ają bardzo ważne znaczenie. W . Pfeffer (Physio- log. U ntersuch. p. 158, 1873), ażeby w ytłu
maczyć ten mechanizm wobec b ra k u prze
stworów w tkance drażliwej berberysu, przy
j ą ł istnienie pewnej substancyi międzykomór
kowej, mogącej znacznie powiększać swoję objętość, a tym sposobem ułatw iającej p rze
dostaw anie się szybkie wody z kom órek po
drażnionych, a nadto utrzym yw ał, że m ożna zauważyć w chwili poprzecznego przecinania nitki pręcikowej wydzielanie się kropelek wody.
G ustaw C hauveaud z a ją ł się zbadaniem tego przedm iotu, a wyniki swoich badań po
d aje w Comptes R endus ( I I Sem. 1894, N r 1, tom 119). G. C hauveaud wykazuje, że woda w ruchach nitek pręcikowych berberysu nie m a ta k wielkiego znaczenia, jak ie jej przypi
sywano i że przyczyną tych ruchów je st p ro sty bardzo mechanizm. Jeż eli pręcik berbe
rysu obcięty u podstawy, mówi p. O., umieści
my w miejscu suchem, to gdy on się już wy
prostuje można wywołać jego zgięcie, poczem znów nowe i tak ciągle aż do pewnego czasu.
Gdyby każdem u ruchowi towarzyszyło wyrzu
canie wody, to ju ż drugie z kolei poruszenie byłoby niemożliwem, ponieważ pręcik został odcięty od rośliny, której najbliższe tkanki nie mogą ju ż mu dostarczać utraconej wody.
Doświadczenie to przekonywa, że woda nie m a tu taj żadnego wpływu. W celu poznania budowy anatomicznej pręcików berberysu, au to r b adania przeprow adził głównie na B e r
beris aristata , lecz sprawdził n a gatunkach przytaczanych przez autorów, różniących się w zdaniach w kwestyi wyjaśnienia przyczyny ruchów.
N itk a pręcikowa berberysu, według p.
Chauyaud, posiada wewnątrz wiązki łyko- drzewnej, specyalną tkankę, k tó ra zajm uje około 2/ 3 średnicy poprzecznej i tyleż długo-
| ści. T kankę tę tworzą komórki wązkie, wy
dłużone, dość ściśle przylegające jedn e d a drugich, ale mimo to pozostaw iające między
j
sobą, szczególniej przy końcach m ałe prze
stwory. Ścianki poprzeczne tych kom órek są cienkie, podłużne zaś przeciwnie są g ru be i utworzone z błonnika i przedstaw iają liczne bardzo zwężenia średnicy poprzecznej. Te zwę
żenia, ułatw iając zmianę raptow ną w kształ
tach komórek, stanowią urządzenie mecha
niczne, najwięcej sprzyjające zgięciu ich w kierunku podłużnym. T k ank a elastyczna wspomniana n a stronie wewnętrznej i n a po
lach nitki pręcikowej je s t p o k ry ta w arstw ąr będącą dalszym ciągiem naskórka, od k tó re
go jed n ak różni się kształtem i zaw artością swoich komórek. S ą one na stronie wolnej zaokrąglone, posiadają pęczki bardzo cien
kie, z wyjątkiem głęboko położonych, k tóre są znacznie zgrubiałe. Zaw artość ich b a r
dziej nieprzezroczysta, aniżeli komórek n a skórka i posiada specyalne własności. T a właśnie w arstw a zaraz pod naskórkiem poło
żona, pokryw ająca boczne części nitki pręci
kowej stanowi wyłącznie pierw iastek rucho
wy tego organu, udziela mu bowiem swej ela
styczności i giętkości. Co zaś do innych czę
ści nitki pręcikowej, a mianowicie: wiązek
łyko-drzewnych i miękiszu części zew nętrznej,
zachowują się one przy tym ruchu pręcików
całkiem biernie.
W SZ E C H SW IA T .
605 W stanie spoczynku protoplazm a każdej
kom órki należącej do warstwy ruchowej, jest zebrana we wstęgę gęstą, przylegającą do dna komórki. P o d wpływem podrażnienia mechanicznego, lub fizycznej czy chemicznej natu ry , protoplazm a ta oddziaływa, wtedy w stęga protoplazm atyczna rozwija się nagle, wygina się łukow ato i gdy końce jej rozcią
g a ją ścianki poprzeczne, środek jej wypukły naciska na ściankę podłużną, k tóra wskutek tego silniej się wydyma w taki sposób, że ko
m órka się skurczą i pogrubia. Z biór tych komórek ruchowych tworzy blaszkę położoną, ja k to widzieliśmy po stronie wewnętrznej nitki i pośrodku; zm iana k ształtu nitki je st wywołana przez zmianę w tej blaszce, k tóra wygina się do w nętrza kwiatu, pociągając ru chem cały pręcik, przytem skrzywienie je s t bardzo znaczne, ale zm iana objętości bardzo słab a. Tym sposobem okolica drażliwa p rę cik a nietylko odpowiada okolicy ruchowej, ale n ad to zupełnie prawie z nią się zlewa, ponie
waż to warstwa górna posiada tę podwójną własność. Ł atw o przeto zrozumieć dlaczego lekkie dotknięcie wywołuje na naskórku tej okolicy silną reakcyą, gdy n a punkty sąsied
nie nie Wywiera żadnego wpływu.
P u chy powstające przy kurczeniu się ko
m órek są bardzo szybkie i udzielają się całej grupie komórek, dlatego nie są łatw e do obserwowania w całym swoim przebiegu. N ie
kiedy jednakże można uchwycić końcowe n a
w et ich przejawy; staje się to moźliwem, gdy używamy jak o środka utrw alającego kwasu
■osmowego w roztw orze rozm aitej procento- wości. W tedy w stanie spoczynku, widać protoplazm ę tw orzącą w stążkę silnie zabar
wioną n a czarno, umieszczoną na dnie każdej komórki ruchowej. N a podłużnem przecięciu nitki, całość tych pasków czarnych położo
nych od jednego końca do drugiego, przed
staw ia wyraźną wstążkę prostą, której za b ar
wienie blednie stopniowo ku końcom, odpo
wiadającym granicom okolicy drażliwej.
W stanie zaś natężenia przeciwnie, wstęga protoplazm atyczna w każdej komórce rucho
wej przyjm uje postać czarnego łuku, a całość tych łuków daje na podłużnem przecięciu długą wstęgę falow atą, której ogólny rysunek przedstaw ia bardzo wyraźną krzywiznę.
W pierwszym i drugim przypadku, dwie te wstęgi zabarwieniem swojem czarnem wyraź
nie bardzo odbijają od reszty przecięcia, które je s t bezbarwne. A u to r przecięcia takie foto
grafow ał w celu dokładniejszego przedstawie
nia rzeczywistych zmian, jakie zachodzą w tkankach podczas ruchu w nitkach pręci
ków u berberysu.
A . Ś.
Wiadomości bibliograficzne.
— aś. Hans G raf von Berlepsch und Jean S tolzm ann. „D escription o f a new Species o f G rebe from C entral P e ru .” (Ibis, Jan u ary 1894).
W drobnej broszurce autorowie opisali pod nazw ą Podiceps Taczanowskii, nowy gatunek per- koza (Podiceps) zdobyty przez J . Kalinowskiego w P eru środkowem, na znacznej wysokości 17 700 stóp nad jeziorem Junin, skąd jeszcze w r. 1872 p. K. Jelski nadesłał tego p tak a do Gabinetu zoo
logicznego w W arszawie, a z powodu niew ystar
czających zbiorów ornitologicznych, gatunek ten był określ*ny przez W ł. Taczanowskiego ja k o Podiceps Calliparaco Less. Obecnie po otrzym a
niu- kilku pięknych okazów (skórek) tego p ta k a i po gruntow nem porównaniu z najbliższem i g a
tunkam i okazało się, że je s t to nowa nieopisana form a, której B. i S. nadali nazwę Podiceps Tacza- nowskii, podając ścisły i bardzo szczegółowy opis, ja k o też piękny kolorowany rysunek w pół wiel
kości naturalnej.
K R O N I K A N A U K O W A .
— sk. Z a ła m a n ie i rozszczepienie prom ieni ele ktryc zn yc h . Pow tarzając doświadczenia H ert
za, przekonali się p rzed kilku laty pp. Sarasin i De la Rive, że fale w zbudzone przez drgania elektryczne posiadają ró żn ą długość, a to zależnie od wymiarów rezonatora, k tó ry służył do obser- wacyi tego prom ieniow ania elektrycznego. W nie
śli oni stąd, że promieniowanie elektryczne nie składa się z d rg ań jednego tylko rodzaju, ale obejm uje fale różnej długości, podobnie ja k świa
tło białe. N iektórzy wszakże fizycy przypusz
czenie to odrzucili, przyjm ując natom iast, że p ro
606
W S Z E C H S W IA T .JNr 38.
m ień siły elektrycznej, ja k prom ień św iatła ozna
czonej barw y, zaw iera fale jednej tylko długości.
D la w yjaśnienia zaś zjaw iska „w ielorakiego rezo
n an su ,” dostrzeżonego przez S arasina i De la R iva, przyjęli, że rozbiegaj ąca się fala elektrycz
na ulega szybkiem u przytłum ieniu, czyli że obszerność jej drgań szybko słabnie, wzór bowiem m atem atyczny, k tó ry w yraża d rgania ta k silnie przytłum ione, prow adzi do tegoż sam ego re z u lta tu , co i form uła, w ypływ ająca z połączenia nie
słychanie wielu d rg ań pojedyńczych.
Aby więc wątpliw ość tę rozstrzy g n ąć, odwołali się pp. G arbasso i Aschkinass do analogii ze światłem białem . Że światło białe złożone je s t z prom ieni różnorodnych, przekonano się dopiero p rzez rozszczepienie go w pryzm acie na widmo różnobarw ne; gdyby więc m ożna było przez za ła
m anie fal elektrycznych w pryzm acie również ro z szczepienie ich wywołać, to mielibyśmy dowód równej mocy, że prom ieniowanie to, podobnie ja k zw ykłe św iatło, składa się z fal różnej długości.
Zwyczajne w praw dzie p ryzm aty z różnych mate- ryałów rozszczepiania prom ienia elektrycznego nie sprow adzają, można to je d n a k uspraw iedliw ić pewnemi w zględam i teoretycznem i; wspomnieni tedy badacze użyli pryzm atów w pew ien sztuczny sposób zbudow anych, a mianowicie złożonych z rezonatorów , k tó re istnienie fal elektrycznych zdrad zają. P ry z m at więc żądany utw orzyli z siedmiu p ły t szklanych, m ających je d n a k ą wy
sokość, ale coraz m niejszą szerokość, do których nalepione były liczne rezonatory, czyli wązkie p ask i cynfolii, drobnem i szczelinam i poprzeryw a
ne. Do w zbudzania d rgań zastosow ali oni m eto
dę Righiego (W szechś. z r. 1893, str. 737), a wywołując fale różnej długości, przekonali się, że załam anie prom ieni słabnie w raz z pow iększa
niem się długości fali; co ja k wiadomo, dzieje się w ogólności z prom ieniam i św iatła i ciepła. Z te go powodu w noszą ostatecznie, że prom ieniow a
nie elektryczne, w zbudzane p rzez w ibratory H ertza, dla tegoż samego pow odu, co i światło białe, uw ażać należy ja k o złożone z fal rozm aitej długości.
(N aturw . R undschau).
— Ibr. Z m ian y te m p e ra tu ry przy stykaniu się c ia ł płynnych i s ta ły c h . O ddaw na wiadomem je s t, że ciała płynne nabierają na powierzchni sty kającej się z ciałami stałem i odmiennych własno
ści; zm iany te są n ad e r różnorodne i składają się z całego szeregu zjaw isk, pom iędzy którem i wy
dzielanie ciepła najłatw iej obserwować i mierzyć się daje. Ciekawe doświadczenia w tym k ie ru n k u prow adził G. Gore w ta k i sposób, że w naczy
niu szklanem objętości 50 cm napełnionem bada
nym płynem , zanurzał n ader czuły term om etr i na kulkę term om etru sypał ostrożnie z odpo
wiedniej r u rk i ciało stałe (krzem ionkę lub glinkę) ta k , aby p roszek na kulce term o m etru się n ag ro m adził. Badane roztw ory i proszek przed zsy
paniem przechowywano były obok siebie przez
czas dłuższy w term ostacie aby nabrały jednako
wej tem peratury. Doświadczenia, wykonane z wo
dą i roztw oram i solnemi, wykazały wogóle zawsze wydzielanie ciepła i niektóre roztw ory wydzielały więcej ciepła niż woda, inne zaś mniej. Również wydzielało się ciepło, gdy badano 11 odmiennych sproszkowanych ciał stałych w wodzie i w am o
niaku, ta k że wydzielanie ciepła p rzy zetknięciu ciał stałych i płynnych może być uw ażane za z ja wisko powszechne. Podniesienie się tem peratury było nader rozm aite zależnie od stopnia sprosz
kow ania krzem ionki, ja k o też od n atu ry badanego roztw oru. K rzem ionka w roztw orze sody dała podwyższenie 0,04°, w rozt worze am oniaku 1,40°.
G linka dała najmniej w węglanie kwaśnym pota
su — 0,5°; najwięcej w soli kuchennej 2 ,5 8 °, Z tych przykładów widocznem je st, że to wydzie
lanie ciepła je s t dość znaczne i niemałe, aczkol
wiek dziś jeszcze nieznane, znaczenie mieć m usi w przyrodzie.
(Phil. M ag.).
— ivb. Szybkość ro z p rz e s trz e n ia n ia się w s trz ą - śnień w skorupie ziem skiej W dniu 12 lipca r. b. o godzinie 12 m inut 24 dało się odczufr w K onstantynopolu silne wstrząśnienie. J a k da
leko dotarły ślady tego w strząśnienia, dowodzi t a okoliczność, że p. M onreaux dostrzegł j e na k rzy wych fotogram ach magnetycznych, otrzym anych w obserwatoryum magnetycznem w P arc Saint- M aur. P rzyrządy zaznaczyły w s'rząśnienie o g , 10 m. 50 wredług zegara miejscowego, co odpo
w iada 12 g. 36 m. w edług zegara K onstantyno- polskiego. A zatem fala wzbudzona przez w strz ą śnienie przebiegła przestrzeń od K onstantynopola do P ary ża t. j . około 3 00 0 kilom etrów w ciągu 12 minut; szybkość więc rozprzestrzeniania się fali w skorupie ziemskiej wynosi mniej więcej 250 kilom etrów na minutę. Trzęsienie ziemi, ja k ie dotknęło A teny 27 kwietnia r. b. również pozo
stawało ślady n a krzywych tegoż samego obserwa- t-oryum; ponieważ je d n ak chwila, w której rozpo
częło się ono nie została dokładnie zanotow anar nie można przeto sądzić, ja k a w tym razie była- szybkość fali.
(Revue scient.).
— wb. S kład chm ur i obłoków . Nie wiem y dotychczas stanowczo, czy chm ury składają się z pustych wew nątrz pęcherzyków wodnych, czy też z pełnych kulek. Van der M ensbrugghe na jednem z ostatnich posiedzeń Tow arzystw a nau
kowego w B rukselli przytoczył dowody, na zasa
dzie których tw ierdzi, że chm ury sk ład ają się z zupełnie wypełnionych kulek wodnych. Uczony ten opiera się przedew szystkiem na następującem doświadczeniu F . D upreza. W rurce u góry zam k
niętej, na dole otw artej zaw arta je s t woda; śred - n ca w ewnętrzna ru rk i wynosi około 15 milim e
trów; um ieszcza się ru rk ę nad naczyniem z wrą- cą wodą, z powierzchni której wznosi się w górę widzialny slup pary, a właściwie ju ż mgły. Otóż.