• Nie Znaleziono Wyników

-A.d.res ZESe&eblscyi: EZrakowskie-Przedmieście, ISTr 66.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "-A.d.res ZESe&eblscyi: EZrakowskie-Przedmieście, ISTr 66."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

, Y» 3 8 . Warszawa, d. 23 września 1894 r. T o m X I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A TA „ W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą : rocznie „ lo półrocznie „ 5

K o m ite t R edakcyjny W s ze c h ś w ia ta stanow ią Panow ie:

D eike K., D ickstein S., H oyer H , Jurkiew icz K., K w ietniew ski Wl., K ram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J., Sztolcm an J ., Trzciński W . i W róblew ski W.

Prenum erow ać m ożna w Redakcyi „W szechświata*

i w e w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.

-A.d.res Z E Se& eblscyi: EZrakowskie-Przedmieście, IS T r 66.

BEFRAKCTA ATMOSFERYCZNA

JAKO PO D S T A W A TEORYI SŁOŃCA.

B adacze fizyki słońca zwrócili od pewnego czasu uwagę n a tęoryą, objaśniającą wiele zjawisk, odbywających się na słońcu, przy po­

mocy refrakcyi promieni w jego atmosferze.

R efrakcyą astronom iczną nazywa się zja­

wisko łam ania się promieni św iatła w atm o­

sferze ciał niebieskich. Zjawisko to możemy obserwować i n a ziemi, gdyż wpływa ono w dość silnym stopniu na widziane z ziemi pozycye gwiazd. W iadom o z fizyki, że pro­

mień, przechodząc z ciała mniej gęstego do ciała gęstszego lub odwrotnie, załam uje się według praw a Snelliusa, a takie załam anie tylko wtedy nie następuje, kiedy promień m a kierunek norm alny do powierzchni ciała ła ­ miącego.

A tm osfera ziemska sk ład a się z powłoki gazowej, której gęstość największą je st w blizkości powierzchni i zmniejsza się stale, w m iarę oddalania się od powierzchni. Mo-

| żemy sobie wyobrazić, że powłoka ta składa

! się z bardzo cienkich warstw, współśrodko-

; wych z kulą ziemską, o gęstości coraz m niej­

szej, im większy je s t ich prom ień. Prom ień, idący od jakiejkolwiek gwiazdy niezenitalnej,

| przechodząc z przestrzeni św iata do pierwszej napotkanej warstwy atm osferycznej, załam ie się ku dołowi; przechodząc z pierwszej war- [ stwy do drugiej, dozna podobnego załam ania i t. d. Ponieważ grubość tych warstw jest nieskończenie m ałą, więc zm iana kierunku nastąpi nieskończenie wielką ilość razy, t. j.

promień, przechodząc przez atm osferę, okre­

śli linią krzywą, wklęsłością zwróconą ku , warstwom większej gęstości. Ponieważ wi-

| dzimy ciała w tym kierunku, w którym pro- ' mienie od nich idące w padają do oka, więc, skutkiem refrakcyi, gwiazdy ujrzym y nie w ich położeniach rzeczywistych, lecz o pewien k ą t przesunięte ku zenitowi. N ajbardziej i zakrzywione są promienie, które biegną po­

ziomo przy samej powierzchni ziemi, ponieważ

i przechodzą one przez najgęstsze warstwy,

a krzywość px-omieni się zmniejsza, im na

większej odległości od powierzchni ziemi

przebiegają. Prom ień krzywej refrakcyjnej

dla atm osfery ziemskiej w najlepszym razie

je st 7 razy większym od prom ienia kuli ziem­

(2)

594

W S Z E C H S W IA T .

N r 38.

skiej. Skutkiem tego promienie, wychodzące z jakiegoś punktu powierzchni ziemi, nigdy nie mogą, powrócić na jej powierzchnię, lecz zawsze wychodzą za granice atm osfery. Z ja ­ wiska tego rodzaju, co fa ta m organa, są tylko skutkiem nienorm alnej refrakcyi w warstw ach powietrza o bardzo różnej tem peraturze, co w pustyniach międzyzwrotnikowych jest zu­

pełnie naturalnem . W w arunkach norm al­

nych oko, umieszczone n a powierzchni ziemi, nie może widzieć żadnego innego p u nktu po­

wierzchni.

Gdyby prom ień ziemi był 7 razy większy niż je st w istocie, wtedy prom ień, przebiega­

ją c y poziomo w blizkości jej powierzchni, nie mógłby wyjść za granice atm osfery, lecz okrążałby ziemię koncentrycznie nieskończo­

n ą ilość razy. O bjaśnia to figura 1. Jeżeli koło T wyobraża ziemię, koło A granicę atm osfery ziemskiej, wtedy krzyw a refrakcyj­

n a R przecina koło A w punktach M i N ,

t. j. prom ień w tych punktach wychodzi za granice atm osfery. Jeżelibyśm y jednakże mieli do czynienia z kulą o promieniu 7 razy większym, niż prom ień ziemski, której część na rysunku wyobraża łu k T ' granicę atm osfe­

ry łuk A ', wtedy krzywa refrakcyjna R nie m ogłaby nigdy przecinać koła A ', t. j. p ro ­ mień m usiałby okalać ową kulę nieskończoną ilość razy. Gdyby prom ień kuli T ' by ł więk­

szym, niż prom ień krzywej refrakcyjnej, wte­

dy oczywiście promień, przebiegający poziomo w blizkości je j powierzchni, m usiałby w pew­

nym punkcie spotkać znowu powierzchnię tej kuli.

W obec istnienia w wszechświecie ciał nie­

bieskich o rozm iarach, znacznie przewyższa­

jący ch rozm iary kuli ziemskiej, zjawisko re ­ frakcyi n a różnych ciałach niebieskich odby­

wa się zapewne w rozm aity sposób. W edług tego, czy prom ień ciała niebieskiego je st

większym, lub mniejszym od poziomu krzywej refrakcyjnej, poziomo przebiegającej w bliz­

kości powierzchni, K um m er podzielił ciała niebieskie n a 2 klasy. Z a typ ciał niebieskich 1-ej klasy możemy uważać ziemię; zjawisko refrakcyi n a ciałach niebieskich tej klasy, j a ­ keśmy widzieli, wywołuje następstw a niezbyt skomplikowane, ponieważ skutki refrakcyi dla wszystkich promieni są jednakowe. P rz y ­ patrzm y się teraz zjawiskom, jak ie wywołuje refrakcya atm osferyczna na ciałach niebie­

skich drugiej klasy.

K rzyw a refrakcyjna n a ciałach tej klasy m a w blizkości powierzchni prom ień mniej­

szy, niż prom ień ciała niebieskiego. Im b a r­

dziej oddalamy się od powierzchni, tem m niej­

szą, skutkiem mniejszej gęstości w arstw atm o­

sfery, staje się krzywość krzywej refrakcyj­

nej. W ten sposób, wciąż oddalając się od powierzchni, dojdziemy do warstwy, w której prom ień określa koło współśrodkowe z po­

wierzchnią. Jeżeli teraz promieniem, rów­

nym odległości tej warstwy od środka ciała niebieskiego z tego środka określimy powierz­

chnię sferyczną, powierzchnia ta podzieli atm osferę na dwie części. W części zewnętrz­

nej krzywa refrakcyjna (mówimy wciąż o pro­

mieniach, dla jakiegoś punktu powierzchni przebiegających poziomo) ma krzywość m niej­

szą, niż krzywość powierzchni granicznej r istnieją zatem w tej części warunki te sam er ja k na ciałach niebieskich pierwszej klasy w całej atmosferze. Część wewnętrzna po­

siada warunki, stanowiące odrębność ciał nie­

bieskich drugiej klasy.

W szystkie promienie, przebiegające w tej części poziomo dla jakiegoś punktu powierz­

chni, w dalszym ciągu swej drogi spotykają powierzchnię. Prom ienie, wychodzące z j a ­ kiegoś punktu n a powierzchni ciała niebie­

skiego, doznają rozmaitych losów zależnie od ich k ąta elewacyjnego, t. j. k ąta, utworzone­

go przez kierunek promienia z kierunkiem poziomu tego punktu. Im większym je s t k ąt elewacyjny, tem większą drogę przebiega p ro­

mień w atmosferze. P rzy k ątach elewacyj- nych, nieprzekraczających pewnej granicy, promienie nie są w stanie przekroczyć sfery granicznej, lecz doznawszy w części pierwszej odbicia wewnętrznego, symetrycznie powra­

cają na powierzchnię. Pow rót ten, przy nie­

wielkim kącie, odbywa się już po określeniu

(3)

Nr 38.

W S Z E C H S W IA T . 5 9 5

nieznacznego luku; przy znaczniejszym kącie promień musi obiedz naokoło całej powierz­

chni ciała niebieskiego, aby na nią w końcu powrócić; przy jeszcze większym kącie elewa- cyjnym ilość tych obiegów wynosi dwa, trzy i t. d., i krzywa refrakcyjna coraz bardziej zbliża się do powierzchni sfery granicznej.

N a samej tej powierzchni ilość obiegów staje się nieskończenie wielką, t. j. prom ień dozna­

je refrakcyi kołowej. K ą t elewacyjny, przy którym m a miejsce refrakcya kołowa, stanowi granicę kątów elewacyjnych, po za k tó rą p ro ­ mienie nie pow racają ju ż na powierzchnię ciała niebieskiego, lecz p rzekraczają sferę graniczną i wychodzą za granice atmosfery;

przy mniejszych kątach elewacyjnych dopiero po kilkakrotnem okrążeniu sfery granicznej.

Ł atw o stąd wnioskujemy, źe i odwrotnie, pro­

mienie, przychodzące od ciał, leżących po za sferą graniczną, na powierzchnię ciała nie­

bieskiego, tw orzą z poziomem k ą t zawsze większy, niż graniczny k ą t elewacyjny.

Skutkiem powyższych zjawisk refrakcyj­

nych, n a ciałach niebieskich m ają miejsce pewne odrębne warunki, k tóre możemy sobie uprzytom nić na zasadzie znanych praw opty­

ki. Po odbiciu wewnętrznem promień ma zawsze bieg synłetryczny z biegiem swym przed odbiciem, skutkiem tego powraca on n a powierzchnię w tym samym kierunku względem poziomu, w jakim wszedł do atm o­

sfery; w tym kierunku zatem mieszkaniec ciała niebieskiego musi widzieć przedmiot, od którego wyszedł promień. W ogóle mieszka­

niec ów musi wznieść wzrok swój wyżej, niż wynosi graniczny k ą t elewacyjny, aby zoba­

czyć niebo; gdy zaś opuści wzrok nieco niżej, u jrzy same przedm ioty, znajdujące się n a po­

wierzchni, w której jednym punkcie on się znajduje.

Istn ieje wielkie prawdopodobieństwo, źe Jow isz należy do ciał niebieskich drugiej kla­

sy. Ażeby bowiem przy powierzchni Jowisza, m ającej przeszło 11 razy m niejszą krzywiznę niż kula ziemska, m ogła mieć miejsce refrak ­ cya kołowa, wymaganem je s t istnienie na nim atmosfery, wynoszącej zaledwie 20-tą część atm osfery ziemskiej. Jeż eli zaś przyjmiemy, że atm osfery Jow isza i ziemi m ają się do sie­

bie, ja k m asy tych planet, w takim razie g ra ­ niczny k ą t elewacyjny na Jow iszu równa się 3°22', t. j. linia graniczna pomiędzy niebem

a powierzchnią Jow isza znajduje się dla mieszkańca Jow isza na wysokości 3°22' po nad rzeczywistym horyzontem, niezależnym od refrakcyi i określonym przez płaszczyznę styczną do punktu powierzchni, w którym się spostrzegacz znajduje. N a przestrzeni zaś, zawartej pomiędzy horyzontem pozornym i rzeczywistym, ujrzy mieszkaniec Jow isza wszystkie punkty powierzchni swej planety.

Powierzchnia ta wyda mu się wewnętrzną po­

wierzchnią płaskiego naczynia, n a którego dnie on się znajduje. Dnem tego naczynia je s t ta część powierzchni Jow isza, k tó ra w w arunkach ziemskich zwałaby się widno­

kręgiem . N a wewnętrznych ścianach naczy­

nia, od górnego brzegu do dna, znajdzie się kilkakrotnie powtórzony obraz całej powierz­

chni Jowisza w formie pasów równoległych do pozornego horyzontu. Pierwszy obraz od góry będzie rezultatem promieni, które wpa­

d ają do oka, określiwszy mniej niż półkole od wyjścia: u samego brzegu znajdą się ciała, znajdujące się w najbliźszem sąsiedztwie obserw atora, następnie w pasach równole­

głych coraz dalsze— aż do punktu dyam etral- nie przeciwległego, ta k źe obraz antypody wi­

dzianym też będzie w postaci pasa, o k rążają­

cego cały horyzont. N aturalnie, o rzeczywi­

stym kształcie antypody będzie trudno na za­

sadzie jego obrazu na niebie mieć jakieś po­

jęcie, natom iast przedm ioty bliższe, a szcze­

gólnie pas równikowy planety, zarysują się dosyć wyraźnie. Dalszym ciągiem obrazu b ęd ą efekty, wywołane przez promienie, idące od punktów, więcej niż o półkole odległych od punktu, w którym się znajduje obserwa­

tor: będzie to pas, w którym znajdą się te same przedm ioty, co i w pierwszym pasie, lecz w odwrotnym porządku i tak, że ten sam przedm iot w obu pasach leżeć będzie po wręcz przeciwnych stronach horyzontu, a zatem po kolei wszystkie punkty od antypodów do obserw atora. W końcu tego drugiego pasa ujrzy mieszkaniec Jow isza własny obx’az, zwrócony ku niemu plecami, po przeciwnej zaś stronie horyzontu znajdzie się obraz obserw atora, tw arzą zwrócony ku plecom tego ostatniego. Gdy swe położenie zmieni obserwator, zmienia się odpowiednio położe­

nie jego obrazu, ta k źe względne ich położe­

nie zawsze pozostaje niezmiennem. Obraz

obserw atora jednakowoż będzie m iał k ształty

(4)

596

W S Z E C H S W IA T .

N r 38.

ta k samo niewyraźne, ja k obraz antypody i dla mieszkańców Jow isza zapewne ta k samo je s t niezbędnem lustro, ja k dla mieszkańców

ziemi.

Podobne obrazy, ja k wyżej opisane, pokry­

w ają całą powierzchnię w ew nętrzną naczy­

nia. W yw ołane one są przez prom ienie, wy­

chodzące z rozm aitych punktów powierzchni planety, pod coraz mniejszym k ątem elewa- cyjnym i, po jedno, dwu i więcej krotnem okrążeniu planety, pod coraz mniejszym ką­

tem w padające do oka. P asy , zaw ierające całą powierzchnię planety zw ężają się coraz bardziej, im bliżej rzeczywistego horyzontu się znajdują i sta ją się coraz mniej wyraźne- mi skutkiem absorpcyi, jak iej prom ienie do­

znać m uszą po zrobieniu coraz znaczniejszej drogi w atm osferze. J a k widzimy, refrakcya atm osferyczna wywoływać m usi n a Jowiszu dosyć skomplikowane zjawiska, dla m ieszkań­

ców jego zatem daleko więcej spraw ia tru d ­ ności zbadanie k sz ta łtu swej ojczystej plane­

ty, niż dla nas; m uszą oni bowiem wprzódy dobrze poznać praw a optyki, a specyalnie teo ry ą refrakcyi astronom icznej, aby się prze­

konać, źe znaczna część obrazów, które ich otaczają, są tylko złudzeniem.

N a wysokości 3°22' zaczyna się sklepienie niebieskie, ale w ygląda ono n a Jow iszu też zupełnie inaczej, niż u nas. Gwdazda, znaj­

dująca się w zenicie jakiegoś pu nktu, nie zmienia swego położenia skutkiem refrakcyi, natom iast w niewielkim odcinku sfery niebie­

skiej, której punktem środkowym je s t zenit, mieszkaniec Jow isza ujrzy wszystkie gwiazdy od zenitu do nadiru. O braz ten zawdzięcza swe pochodzenie promieniom, dla których krzywa refrakcyjna je s t najkrótszą. Z niża­

ją c wzrok, obserw ator ujrzy w odwrotnym porządku, t. j. od nadiru do zenitu, wszystkie gwiazdy, które w pierwszym obrazie znajd u ją się za nim. W dalszym ciągu ujrzy on sze­

reg coraz węższych pasów, zawierających w sobie wszystkie punkty sklepienia niebie­

skiego, pochodzących od tych prom ieni, które, przychodząc z zew nątrz atm osfery, o krążają kilkakroć sferę graniczną i powierzchnię pla­

nety, zanim dostaną się do oka obserw atora.

G ran icą tych wszystkich obrazów je s t hory­

zont, który odpowiada promieniom, nieskoń­

czoną ilość razy okalającym planetę, t j. do­

znającym refrakcyi kołowej. W obec takiego

stanu rzeczy o nocy w naszem nieastrono- micznem pojęciu tego wyrazu na Jow iszu mowy być nie może, gdyż słońce, chociaż w rzeczywistości już zajdzie, skutkiem re fra k ­ cyi nie p rzestaje być nigdy widocznem ponad horyzontem . W idać je przytem wielokrotnie, po dwu przeciwnych stronach horyzontu, w k ształtach coraz bardziej owalnych w m ia­

rę, im dalej obrazy słońca znajdują się od ze­

nitu. J a k wiemy, refrakcya wywołuje i na ziemi szczególnie w blizkości horyzontu, pew­

ne zbliżenie dolnego i górnego brzegu tarczy słońca i księżyca, skutkiem czego tarcze te m ają k ształt owalny. To cośmy powiedzieli 0 słońcu na Jowiszu, w zupełności odnosi się 1 do pięciu jego księżyców: nie zachodzą one nigdy, a jeżeli giną dla oka, to tylko w czasie nowiu lub zaćmienia.

D la nas, żyjących na ciele niebieskiem pierwszej klasy, którzy ciała drugiej klasy możemy widzieć tylko z ich strony zew nętrz­

nej, ważnem je st także pytanie, ja k się te ciała przedstaw iają dla obserw atora zewnętrz­

nego. K ażdem u punktowi powierzchni ciała niebieskiego drugiej klasy odpowiada pewien k ą t elewacyjny taki, źe prom ień, pod nim wy­

chodzący z danego punktu, po wyjściu z atm o­

sfery spotka oko obserw atora. Skutkiem tego do oka obserw atora w padają jednocze­

śnie promienie, wychodzące ze wszystkich punktów owej powierzchni, t. j. obserw ator widzi jednocześnie całą powierzchnię, a m ia­

nowicie w formie tarczy, której część środko­

wa odpowiada części powierzchni, zwróconej do obserw atora, a bardziej zewnętrzne części, tarczy—bocznym i tylnej powierzchni ciała niebieskiego. N aokoło tego głównego obrazu w formie tarczy ujrzy obserw ator cały szereg obrazów całej powierzchni w formie pierście­

ni, wśpółśrodkowych z tarczą, coraz węższych i coraz niewyraźniejszych, w m iarę oddalania się od środka. Obrazy te wywołane są przez prom ienie, wychodzące z punktów powierzchni pod coraz mniejszemi k ątam i elewacyjnemi i dopiero po kilkakrotnem okrążeniu powierz­

chni dochodzące do oka. Skutkiem absorpcyi w atm osferze jednakże, w ogólności zapewne widocznym będzie tylko pierwszy obraz, inne zaś istnieją tylko teoretycznie, w rzeczywisto­

ści jed n ak są za słabe.

W yobraźm y sobie teraz, że atm osfera ciała

niebieskiego je s t ta k ą , źe można ją obserwo­

(5)

K r 38.

W S Z E C H S W IA T .

597 wać wraz z ciałem. Z tego, cośmy powie­

dzieli wyżej, wypływa, że atmosfery nie zoba­

czymy w je j rzeczywistych rozm iarach, lecz będzie ona skróconą, natom iast promień sa ­ mego ciała wyda się większym, aniżeli byłby w tym razie gdyby refrakcya nie istniała.

Prom ień, wychodzący poziomo z punktu N (fig. 2) skutkiem refrakcyi przebiega przez atm osferę w formie krzywej R , wychodzi z atm osfery w punkcie N ' i, idąc dalej w kie­

runku prostym , wpada do oka w punkcie O.

O bserw ator widzi zatem punkt N w punkcie N". G dyby refrakcya nie m iała miejsca, krańcowym punktem powierzchni A , widzia­

nym przez obserw atora w O, byłby punkt M, tarczę ciała niebieskiego zatem widziałby on pod kątem COD, skutkiem zaś refrakcyi wi­

dzi on j ą pod kątem C'OD', t. j. tarcza w tym

F ig. 2.

razie wydaje się powiększoną o pierścień sze­

rokości M N". W pierścieniu tym leżą wszyst­

kie punkty powierzchni, zaw arte w pasie MN M, N,. To pozorne powiększenie tarczy ciała niebieskiego pociągnęło za sobą pozorne zmniejszenie atm osfery. Grubość powłoki atm osferycznej, k tó ra bez refrakcyi widzianą- by była pod kątem D O E, skutkiem powięk­

szenia tarczy, widzianą je st pod kątem D 'O E , zatem zredukow aną [do pierścienia o grubo­

ści h.

W yżej opisany wpływ refrakcyi, stosunko­

wo nieznaczny u ciał niebieskich pierwszej klasy, je st znacznie większym dla ciał niebie­

skich drugiej klasy. W tych ostatnich, ja k wiemy, prom ienie poziome w warstwie, za­

w artej między ich powierzchnią a powierz­

chnią sfery granicznej, n a której m a miejsce refrakcya kołowa, nie wychodzą wcale z g ra ­ nic atmosfery. Skutkiem tego dla obserwa­

to ra zewnętrznego ta rc z a ciała niebieskiego drugiej klasy musi mieć promień, odpowiada­

jący nie promieniowi samego ją d ra , lecz pro­

mieniowi sfery, na której m a miejsce refrak ­ cya kołowa; atm osfera zaś, której części, za­

w artej między powierzchnią ciała niebieskie­

go a sferą graniczną, obserwator widzieć nie będzie, wyda mu się odpowiednio skróconą.

N a powyższych, łatwych do zrozumienia d a­

nych z teoryi refrakcyi astronomicznej oparł A . Schmidt swą teoryą budowy słońca, o któ­

rej wspomnieliśmy na początku tej pracy.

Z am iast ciała stałego, otoczonego atmosfe­

r ą gazową, wyobraźmy sobie rozżarzoną kulę gazową z gęstością stale rosnącą ku środko­

wi, ja k to m a miejsce wszędzie, gdzie panują praw a ciężkości. T em p eratu ra tej kuli niech będzie wyższą, niż tem p eratu ra krytyczna wszystkich gazów, z których się ona składa, ta k że możliwość skraplania się gazów jest wykluczoną. Pomimo tego ostatniego przy­

jęcia, promienie, idące od tej kuli, mogą d a­

wać widmo ciągłe, które w tym razie byłoby tylko skutkiem wysokiego ciśnienia, pod j a ­ kiem się znajdują gazy w pewnych warstwach tej kuli. N atu raln ie w pewnej odległości od środka ciśnienie musi być daleko mniej szem, ta k że promienie od nich idące będą dawały

■widma liniowe. Ponieważ zewnętrzne war­

stwy tarczy słońca d ają widmo liniowe (chro- m osfera, protuberancye), a fotosfera widmo ciągłe, więc nic nam nie przeszkadza uważać słońce za wielką kulę gazową. Teorya Schm idta rzuca jasn e światło na natu rę foto­

sfery.

Uwzględniając możliwość refrakcyi koło­

wej, możemy ca łą kulę podzielić n a trzy czę­

ści: 1) część wewnętrzną, odpowiadającą sta­

łemu ją d ru ciał niebieskich, jakie przyjm owa­

liśmy dotychczas; 2) warstwę pomiędzy g ra ­ nicą części pierwszej (pierwszą sferą) a drug ą sferą, n a której m a miejsce refrakcya kołowa promieni, wychodzących z pierwszej części, i 3) warstwę zewnętrzną. Drogi, ja k ą pro­

mień, wychodzący z pierwszej części, we­

w nątrz niej odbywa, nie mam y potrzeby wcale uwzględniać: za pu nk t wyjścia prom ienia mo­

żemy uważać ten punkt, w którym on przeci­

n a pierwszą sferę, przechodząc do drugiej

(6)

N r 38.

części. W idzimy zatem, źe pierw sza sfera odpowiadać będzie powierzchni ciał niebie­

skich drugiej klasy, o jakich mówiliśmy dotąd.

Prom ienie, wychodzące z punktów pierw­

szej sfery, po części skutkiem refrakcyi w d ru ­ giej warstwie, nie wychodzą z jej granic, po części zaś wychodzą na zew nątrz i d o sta ją się do oka spostrzegacza zewnętrznego. W ten sposób obserw ator widzi tarczę, n a której środek sk ład ają się prom ienie idące wprost od części wewnętrznej. N a części, bardziej od­

dalone od środka, składają się promienie, również wychodzące z części pierwszej, lecz te przychodzą do oka dopiero po odbyciu znacznej drogi w absorbującej promienie d ru ­ giej warstwie, a zatem znacznie osłabione.

sferze refrakcyi kołowej. Bezpośrednio za tem i prom ieniam i n astęp u ją promienie, prze­

biegające poziomo w trzeciej warstwie. W y ­ jaśn ia to lepiej fig. 3. A oznacza w niej pierwszą sferę, B d ru g ą sferę, G granicę ca­

łej kuli gazowej. Prom ienie aO, bO, cO, LO , wychodzące z punktów pierwszej sfery, w obra­

zie zajm ują bezpośrednio miejsce przed pro­

mieniami eO, fO, wychodzącemi z trzeciej warstwy. Ponieważ jasność w kierunku od środka ku granicom kuli gazowej zmniejsza się stopniowoj więc w obrazie, gdzie obok pro­

mieni z części wewnętrznej znajdują się pro ­ mienie z części zewnętrznej, daleko słabiej świecącej, musi mieć miejsce nagły przeskok od większej jasności do znacznie m niejszej.

Fig. 3.

Skutkiem tego najjaśniejszem i częściami t a r ­ czy m uszą być te, które znajd u ją się najbliżej środka, w m iarę zaś oddalania się od środka jasność musi się zmniejszać. J a k wiadomo, tarc za słoneczna nie je s t jednakow o ja s n ą we wszystkich częściach, lecz jaśniejszą w środ­

ku, mniej ja sn ą u brzegów. Schm idt objaśnia przyczynę tego zjawiska w wyżej podany sposób.

Skutkiem największej koncentracyi gazy rozżarzone w pierwszej części m uszą wysyłać daleko więcej św iatła niż w innych częściach.

P rzy jąć m ożna, że natężenie św iatła w tym razie znajduje się w stosunku prostym do ci­

śnienia. O braz pierwszej części ograniczony je s t temi prom ieniam i, k tó re odpow iadają

Istotnie, n a słońcu m a miejsce taki przeskok od oślepiająco jasnej fotosfery do znacznie słabszej chromosfery i korony, co je s t n atu ­ ralnym skutkiem refrakcyi.

W idzim y, że, według teoryi Schm idta, znaczna część fotosfery je s t tylko złudzeniem optycznem; bez tego złudzenia jasność foto­

sfery m iałaby tylko środkowa część tarczy

słonecznej, dalsze zaś części byłyby znacznie

słabsze i stopniowo jasność ich przeszłaby do

tej, ja k ą widzimy w krańcowych warstwach

t. z w. atm osfery słonecznej. Ponieważ trudno

przyjąć, uwzględniając praw a fizyki i chemii,

aby słońce było jak ąś sta łą lub p łynną kulą,

ograniczoną atm osferą gazową, astronom owie

musieli sobie pom agać przyjęciem kuli gazo-

(7)

N r 38.

W S Z E C H S W IA T .

599 w ej. A le w tym razie niemoźliwem było

•objaśnienie nagłego przejścia od jasności oślepiającej do słabego św iatła protuberancyj lub korony, od ciągłego widma fotosfery do liniowego widma graniczącej z nią chromo- sfery. Teorya Schm idta trudność tę objaśnia doskonale. J a s n e światło i widmo ciągłe bo­

wiem, które d ają warstwy, pozornie tuż sąsia­

dujące z chromosferą, wywołane je st w rze­

czywistości przez promienie, idące z warstw daleko głębszych, być może z samego ją d ra słońca.

D ru g ą rzeczą zagadkową, k tó rą objaśnia teorya Schm idta, je st nieznaczny ciężar w ła­

ściwy słońca, wr porównaniu z ziemią i bliż- szemi planetam i. Jeżeli gęstość przeciętną kuli ziemskiej przyjm iem y za jedność, to gę­

stość M arsa równa się 0,71, W enery 0,81, M erkurego 1,17, słońca zaś tylko 0,25. T ak a nieznaczna gęstość słońca naw et i wtedy by­

łaby zbyt m ałą, gdyby fotosfera była złożoną tylko z sam ych gazów, gdyż bądź co bądź gazy te m uszą się znajdować pod znacznem ciśnieniem, jeżeli d a ją widmo ciągłe, a gę­

stość rośnie wraz z ciśnieniem. Jeżeli jed n ak ­ że część, d ająca widmo ciągłe, zredukuje się do znacznie mniejszego ją d ra , w takim razie gęstość tego ją d r a może być bardzo znaczną w porównaniu z warstwami zewnętrznemi, przeciętna jed n ak gęstość może być stosunko­

wo m ałą.

Trudniej objaśniają się inne zjawiska przy pomocy teoryi Schm idta i według niego po większej części są one, ja k naprzykład plamy, protuberancye etc. wywołane przez nienor­

m alną refrakcyą Z resztą inne teorye rów­

nież wszystkich zjawisk objaśnić nie mogą, a teorya Schm idta, jak o nowa i mało jeszcze opracowana, m a dzisiaj większe widoki przed sobą, niż jakakolw iek inna.

Z e słońce należy do ciał niebieskich dru­

giej klasy, co je s t koniecznym warunkiem, ażeby teorya S chm idta m ogła mieć zastoso­

wanie, je s t bardzo prawdopodobnem. P rzy tem peraturze 10 000°C. dostateczną je st atm o­

sfera, 2,257 razy pod względem masy prze­

wyższająca atm osferę ziemi, aby m ogła mieć miejsce n a słońcu refrakcya kołowa. W tym razie atm osfera złożona z wodoru m iałaby wysokość 18 042 m etrów, a gęstość je j przy granicy pozornej tarczy wynosiłaby 0,1128 gęstości pow ietrza u powierzchni ziemi. A tm o­

sfera wodorowa na słońcu je s t jednakże nie­

wątpliwie daleko większą, ta k źe przy daleko wyższych tem p eraturach jeszcze refrakcya kołowa jest możliwą. Z resztą nic nas nie zmusza do przyjęcia, że c a ła atm osfera słoń­

ca składa się z wodoru, przeciwnie, mamy prawo przypuszczać, źe w warstwach głęb­

szych atm osfera składa się z gazów lub p ar o gęstości większej niż gęstość wodoru, w t a ­ kim zaś razie prawdopodobieństwo kołowej refrakcyi stanie się jeszcze większem.

Chociażby jednakże istnienie refrakcyi ko­

łowej na słońcu zostało dowiedzionem, nie bylibyśmy w stanie jeszcze nic stanowczego powiedzieć, czy posiada ona w zjawiskach do­

tyczących słońca takie znaczenie, jak ie jej przypisuje Schmidt. Będzie to moźliwem dopiero wtedy, gdy zbadane zostaną czynniki, wywołujące żarzenie się gazów n a słońcu, a także wpływ absorpcyjny gazów n a prze­

chodzące przez nie promienie.

M arcin Ernst.

(Dokończenie).

Nieobjaśnioną je st dotychczas rzeczą, w j a ­ ki sposób ta k ścierwniki ja k i wogóle sępy zw iadują się o nowej zdobyczy dla siebie.

F a k te m je st jednak, źe w miejscach ustron­

nych, gdzie ani jednego z tych ptaków widać nie było, dość je st zabić jakiego zwierza i tru ­ p a przez kw adrans zostawić, aby dziesiątki lub naw et setki tych ptaków zleciały się na niego: rzełbyś, że z nieba spadły. Przypusz,- czać tylko można, że ta k szybkie porozumie­

nia na ogromnych przestrzeniach przypisać należy doskonałemu wzrokowi tych ptaków, z których każdy, unosząc się na znacznej wy­

sokości, nietylko sta ra się wyszukać nową zdo­

bycz, lecz zarazem obserwuje ruchy swych to ­

warzyszy i skoro tylko jeden na padlinę za­

(8)

600

W SZ F .C H SW IA T.

N r 38.

padnie, inne, zauważywszy to, za nim podą­

żają.

Jeżeli podejść do ucztujących ścierwników, p tak i nie s ta ra ją się naw et poderwać, lecz piechotą, dając duże kroki, luh zabawnie pod­

skakując z jednej nogi, niby kurs-galopkiem oddalają się na nieznaczny dystans i cierpli­

wie oczekują odejścia niepotrzebnego dla nich przybysza. N ajadłszy się o d latu ją na dachy sąsiednich domów, n a drzew a lub n a krzaki, i tu spokojnie, zagłębiwszy głowę między r a ­ miona, trzym ając ciało prostopadle, traw ią olbrzymią masę pokarm u, ja k ą połknęły.

N ieraz widzieć je m ożna także n a ziemi, ja k siedzą n a całej długości skoków, co im n adaje komiczny bardzo wygląd. Jeż eli deszcz im p ióra zmoczy, zwykły na pół rozpościerać skrzydła i przypom inają wtedy, lecz w spo­

sób n ad e r k ary k atu raln y , o rła napoleoń­

skiego.

Zdaniem wielu podróżników ścierwniki od­

w ażają się niekiedy napastow ać żywą zwie­

rzynę, czego j a wszelako sprawdzić nie mo­

głem , a naw et z kilku obserwacyj przypusz­

czać raczej m ogę, że zdanie to je s t błędne.

Jelsk i posiadał kiedyś p arę chowanych galli- nazos i jakkolw iek ptaki te były ju ż zupełnie wyrośnięte, b ały się strasznie kury, k tó ra z pisklętam i po podwórzu chodziła. Skoro tylko było puścić w blizkości jej jednego ze ścierwników, k u ra n ap a d a ła na niego odważ­

nie, bijąc nogam i i skrzydłam i, a tchórzliwy p tak srom otnie rejterow ał, w ydając tylko charakterystyczne syczenie. In n y m razem widziałem p a rę mrówkojadów (T am andua) przywiązanych do drzewa w m iejscu ustron- nem. Gdyśm y do nich podeszli, spostrzegli­

śmy kilkudziesięciu ścierwników siedzących n a krzakach i po ziemi i wyczekujących n a j­

widoczniej śmierci czworonogów, a mimo że te ostatnie były zupełnie bezbronne, bo p rzy ­ wiązane krótko do drzewa, żaden z ptaków nie odważył się ich zaczepić. M ożna jed nak przypuszczać, że gdy ścierwniki napo tkają m łode pisklęta, lub ja ja niestrzeżone, chętnie je pożerają; być też może, że a ta k u ją niedo­

łężne lub postrzelone czworonogi. Upewnia­

no mnie też, że w b ra k u padliny, ścierwniki chętnie p o żerają k a ł ludzki, co zresztą obser­

wowane było w ielokrotnie u poblizkich im białosępów egipskich.

Oprócz wstrętnego rodzaju pożywienia,, gallinazo i au ra m ają i tę własność nieprzy­

jem ną, że w ydają z siebie nader mocną woń piżma, która się utrzym uje naw et w wypcha­

nych egzemplarzach przez długie łata. Czyni to o tyle wstrętnem te ptaki, że przez długi czas nie mogłem się odważyć na spreparow a­

nie skór do kolekcyi, a gdym nareszcie p rze­

zwyciężył się, znalazłem na zabitym okazie takie mnóstwo wszy, żem później przez dzień cały rady sobie dać nie mógł ze w strętu. N a d ­ mienić tylko muszę, że wszy te, jak o żyjące pióram i, żadnej innej szkody, oprócz nieprzy­

jem nego łaskotania, nie czyniły.

W edług zdania d ’Orbignyego, a także z opowiadań mego strzelca wypada, że ścierw­

niki lęgną się n a niedostępnych gzemsach skalistych; niekiedy podobno w dziuplach drzew, a Tscbudi twierdzi, źe ścierwnik czar- nogłowy lęźe się często po m urach i dachach domów lub po wieżycach kośoielnych. P o ra lęgowa dla różnych okolic A m eryki różnie w ypadać musi stosownie do pory roku. P o ­ dług d ’Orbignyego w A m eryce południowej ścierwnik czarnogłowy lęże się pomiędzy li­

stopadem i lutym. G niazda p tak ten nie ściele żadnego, a tylko sk łada n a gołej ziemi trzy j a j a koloru brudno-białego, zlekka wpa­

dającego w zielonawy, upstrzone brunatno- fiołetowemi plam am i różnej waelkości. P o ­ dług tegoż samego podróżnika pora lęgowa dla ścierwnika czerwonogłowego rozpoczyna się we wrześniu lub październiku. J a j a tego p ta k a są niebieskawo-białe, pięknie upstrzone dużemi plam am i barwy czerwono-brunatnej,.

rzadko po powierzchni rozrzuconemi.

Często widzieć można ścierwniki z wybielo- nemi jakby wapnem nogami. W edług obser- wacyi p. Jelskiego, p ta k sam sobie nogi wy­

biela własnym kałem , lecz niewiadomo w j a ­ kim celu.

P ozo stają nam jeszcze do rozpatrzenia dwa gatunki kondorów. K ondor olbrzymi lub po prostu kondor (Sarcorham phus gryphus) je st niewątpliwie największym z lotnych ptaków:

okaz młodego sam ca nadesłany z P e ru przez p. Kalinowskiego mierzy w siągu 3,020 wil­

czego żaden z sępów starolądow ych nie do­

chodzi. P ta k stary je st całkowicie czarny,-

tylko skrzydło złożone w dolnej połowie je s t

koloru brudno-białego. Od tyłu obnażonej

szyi znajduje się niekompletny kołnierzyk

(9)

N r 38.

W S Z E C H S W IA T .

601 utworzony z puszystych piór czysto białych.

Głowa cała i szyja w znacznej części, a od przodu aż po same wole je st obnażona—b a r­

wy brudno-szarej, wpadającej w fioletowy od­

cień, wole koloru mięsisto czerwonego. N a przodzie głowy poczynając od połowy dzioba aż po linią tylnego k ą ta oczu, umocowany je st duży mięsisty grzebień, którego przednia częśó zwiesza się na bok. Sam ica grzebienia tego nie posiada. M łode w pierwszem pierzu są barwy b ru n atn ej ze słabo rozwiniętym kołnierzykiem i niewielkim grzebieniem (u m ło­

dych samców). K ondor posiada dziób b a r­

dzo silny; nogi również silne, lecz ze słabemi i tępem i pazuram i.

D arwin, d ’Orbigny i Tschudi, obyczaje tego p ta k a są dziś doskonale znane.

Mimo swych wstrętnych obyczajów, kondor je st niewątpliwie wspaniałym ptakiem i nawet wybaczyć można czylijczykom, że go w herbie swego państw a pomieścili. Przepyszny je st wi­

dok, kiedy p tak ten olbrzymi, rozpostarłszy skrzydła płynie m ajestatycznie w powietrzu, m ając końce największych lotek zagięte ku górze i każde pióro oddzielone jedno od d ru ­ giego. P ta k krąży w przestw orzu n a tle b łę ­ kitnego nieba, opisując olbrzymie koła, przy- czem ani jednego poruszenia skrzydeł do- strzedz niemożna; tylko łbem dumnie po trzą­

sa. zwracając go na lewo lub na prawo. I tak

i i g . 3. K ondor olbrzym i (Sarcorhom phus gryphus).

K ondor zamieszkuje wyłącznie K ordylie­

ry, od E kw adoru aż po Rio N egro w P a t a ­ gonii. F o rm a ekw adorska została niedawno oddzieloną przez angielskiego uczonego Shar- pea pod nazwą S. aerjuatorialis. M a ona być m niejszą od kondora zwykłego i barwy całko­

wicie b ru n atn ej.

Niewątpliwie kondor je s t najwybitniejszym ptakiem A m eryki południowej i zw racał też uwagę wszystkich od dawien dawna, a naw et tworzono n a rachunek jego mnóstwo bajecz­

nych historyj. W skutek jed n ak badań ta k doskonałych obserwatorów, ja k H um boldt,

godzina po godzinie bez śladu najmniejszego wysiłku. Gdy się pochyla na jednę lub dru­

g ą stronę przy opisywaniu kręgów, widać białe lotki drugorzędne, które błyszczą pod prom ieniam i słońca, rzecby można, król tych niebotycznych Andów, wznoszący się n a ty­

siące stóp ponad najwyższe szczyty. Niekie­

dy gdy ta k szybuje w powietrzu n a niepojętej wysokości, nagle dochodzi nas silny szum, którego pochodzenia nigdy sobie objaśnić nie mogłem; chyba że wprawia w chwilowe drże­

nie swe sztywne pióra skrzydłowe. Gdy się

chce opuścić, składa swe skrzydła i spada

(10)

■wtedy ja k m artw e ciało, lecz w danej chwili roztacza szybko swe olbrzymie skrzydła, któ­

re niby spadochrony u trzym ują go w powie­

trzu.

I pomyśleć, źe p tak ten, który tyle uroku dodaje dzikim urwiskom kordylierskim , żywi się ja k każdy inny rodzaj sępa ścierwem i k a­

łem; źe z blizka rozpościera on wkoło siebie obrzydliwą woń padliny; że czyha na świeżo narodzone cielęta lub barany; źe ranione lub osłabłe zw ierzęta podle dobija, lub za życia jeszcze rozszarpuje! Ten pan największych gór n a świecie, który posiada obyczaje naj- podlejszego bandyty.

W strę tn e rzeczywiście obyczaje posiada kondor; wszyscy bowiem podróżnicy zgadzają się n a to, że napastuje świeżo narodzone stworzenia. G órale peruw iańscy opowiadali mi, że gdy się krow a ma wśród sam otnych gór ocielić, już z dziesiątek kondorów pilnuje jej przez kilka dni i skoro się tylko ocieli, gdy jedne z nich n ap a d a ją m atkę, aby j ą zabała- mucić, inne uderzeniam i dzioba i skrzydeł s ta ra ją się ciele zabić, co im się zawsze u d a­

je. To samo D arw in powiada o kondorach w Chili, ja k a ta k u ją świeżo narodzone j a ­ gnięta.

N ieraz też słyszałem opowiadania krajow ­ ców, źe kondor u p atru je chwilę, kiedy zwie­

rz ę ta domowe, pasąc się w górach, znajd ą się przypadkiem nad brzegiem przepaści, wów­

czas kondor w locie uderza skrzydłem w ofia­

r ę i strąca j ą w przepaść. Mówiono mi też, że i ludzi w ten sposób zabija. Sprawdzić tego nie m ogłem , lecz kilkakrotnie uważałem, że gdyśmy się w jakiem przykrem miejscu znajdowali, zjaw iał się praw ie zawsze kondor i tuż obok nas przelatyw ał; dopiero spłoszony strzałem i oberwawszy prawdopodobnie kilka śrócin, um ykał czem prędzej. R az podleciał do nas ta k blizko, że Jelsk i k u lą strze la ł do niego i wystrzelił m u kilka piór ze skrzydła.

Niesłusznie B rehm utrzym uje, że kondor je s t równie tow arzyskim ja k ścierwniki i że zwykle widzi się je wielkiemi stadam i. D ’Orbi- gny przeczy tem u stanowczo i myr z naszej strony potwierdzić tego nie możemy. Zwykle kondory widać pojedyńczo lub p aram i, a j e ­ śli kilka lub kilkanaście razem krąży to tylko dla tego, że albo wspólną ucztę gdzieś w po­

bliżu m ają, albo się je j spodziewają.

602

D ’Orbigny najniesłuszniej odmawia kondo­

rowi znacznej siły w dziobie, twierdząc, że nie je st nawet w stanie przebić skóry padłego wołu lub osła. Pozwolimy sobie zaprzeczyć tem u twierdzeniu znakomitego podróżnika na podstawie następującego faktu. W roku 1875 zabiłem wspaniałego lwa morskiego (O taria ju b ata). Gdyśmy następnego dnia podeszli o godzinie 10-ej rano, kilkanaście kondorów było w najlepsze zajętych szarpa­

niem olbrzymiego zwierza; niedość, źe mu już oczy wyłupiły, lecz zdążyły przebić dość znaczną dziurę n a brzuchu, a przecież lew m orski posiada skórę dwa razy grubszą od wołowej.

K ondor, według d ’Orbignyego, karm i się wszelkiem padłem mięsem i w braku ssących pożera m artw e ryby lub jaszczurki a nawet nie gardzi ekskrem entam i ludzkiemi. Jeżeli wszelako atakuje niekiedy przyciśnięty gło­

dem ranne lub niedołężne czworonogi, nie n a­

leży b rać za dobrą monetę opowiadań, jakoby dzieci porywał. Niemniej zuchwalstwo swe posuwa niekiedy bardzo daleko.

K ondor gniazda nie ściele, lecz składa ja ja wprost na gołej skale, wybierając na ten cel miejsce ustronne wśród niedostępnych urwisk kordylierslcich. J a j a w liczbie dwu są koloru białego upstrzone plam am i czerwono-brunat- nemi. Sam ica w razie potrzeby odważnie broni ja j lub potomstwa, o czem świadczy znany podróżnik Tschudi, który, pewnego razu zapędziwszy się nieoględnie za postrzeloną sarn ą na grzbiet bardzo urwisty, został n a ­ padnięty aż przez trzy samice kondora.

Tschudi ledwie zdołał uciec n a bezpieczniej­

sze miejsce, ta k niepokoiły go ptaki, grożąc co chwila strąceniem w przepaść.

M łode są pokryte rodzajem wełnianego pu­

chu i dopiero w półtora miesiąca zaczynają podlatywać. D ługi czas są ta k niedołężne, źe się m uszą rodziców trzym ać. D arw in, opierając się na podaniu czylijczyków, tw ier­

dzi, że młode dopiero po roku zaczynają la ­ tać, term in ten jed n ak wydaje nam się zbyt długim.

Szkody, jak ie wyrządza kondor, są powo­

dem, że miejscowa ludność wszędzie wrogo się p atrzy n a tego p ta k a i nie pom ija żadnej sposobności, aby go wyniszczać. Najwięcej używany sposób polowania na kondory je st następujący: robi się niewielkie ogrodzenie

N r 38.

W S Z E C H S W IA T .

(11)

N r 38.

W SZ E C H SW IA T .

603 z je d n ą fu rtk ą i do środka kładzie się tru p a

j

padłego zwierzęcia. G dy się kondory n ale­

życie najedzą, myśliwi konno podjeżdżają do furtki, a zamknąwszy ją , pałkam i zabijają

j

najedzone ptaki, k tóre się swobodnie poder-

j

wać nie mogą. In n y sposób podany przez ; D arw ina je s t następujący: w ypatruje się drzewa, na których kondory zwykły nocować i nocną p orą włazi się na drzewo i śpiące kondory przywiązuje. Cena żywego kondora w Y alparaiso je st 10 do 12 franków.

Najpiękniejszym sępem je s t niewątpliwie kondor królewski (Sarcorham phus papa).

Mniejszy od kondora olbrzymiego posiada jed n ak ubarwienie wspanialsze. Plecy są koloru izabelowego, cały spód— czysto biały,

Obyczaje m a bardzo zbliżone do swego współrodzajowca, różni się tylko tem, że uni­

k a miejsc o charakterze pustyniowym, a zwykł się trzym ać pobrzeźy lasu. W wędrówkach moich dwa razy miałem tylko okazyą strzelać do niego, raz n a brzegu lasu, gdzie siedział samotnie n a nizkim konarze drzewa; drugi raz n a trupie padłego m uła w towarzystwie ścierwników. W tym ostatnim wypadku było

j

ich dwa; zwykle zaś widziałem je pływające pojedynczo w powietrzu. W locie wspanial- [ szym je st chyba jeszcze od kondora olbrzy-

j

miego skutkiem śnieżno białej barwy pierza,

! k tó ra jaskraw o odbija na błękicie nieba.

Powszechnem je st zdanie u peruwian, że kondora królewskiego boją się nietylko ścierw-

F ig. 4. K ondor królew ski (Sarcorham phus papa).

sk rz y d ła i ogon— czarne, kołnierz okalający szyję—popielaty. N a g a głowa i szyja noszą prześliczne barw y, czerwoną, żółtą, pom arań­

czową i czarną. W reszcie źrenica je s t biała.

K ondor królew ski lub „papa” zamieszkuje środkową i południową A m erykę od połud­

niowego M eksyku po 20° szer. południowej.

W P e ru zwą go „buitri costeńo” (kondor po­

m orski) i je s t ta m znacznie rzadszym od kon­

d o ra olbrzymiego. N ajw iększa wysokość, na jakiej mi się udało go widzieć, je s t 6 000' nad

poz. m orza.

niki, lecz naw et i kondor olbrzymi, ta k dale­

ce, że gdy pierwszy z nich przyleci na padli­

nę, gdzie już są zgromadzone u ru bu i kondo­

ry —te z respektem ustępują przed przyby­

szem i cierpliwie wyczekują, aź głód zaspokoi.

S tąd też w wielu okolicach P e ru i E kw adoru zwą go „el rey de los gallinazos” (królem ścierwników). Jakkolw iek d ’Orbigny to samo twierdzi w swem dziele, pozwolę sobie w yra­

zić pewną co do tego wątpliwość, gdyż w wy­

padku tylko co przytoczonym widziałem dwa

kondory królewskie najspokojniej zajadające

(12)

604

W S Z E C H S W IA T .

N r 38.

■wśród kilkudziesięciu ścierwników, k tóre n a | nich najm niejszej nie zw racały uwagi.

B ra k je st danych dokładnych co do sposo­

bu rozm nażania się kondora królewskiego, większość je d n a k podróżników, opierając się n a podaniach ludowych, twierdzi, że się lęże w dziuplach olbrzymich drzew; jeden tylko B u rm eister podaje, jakoby sła ł gniazdo na drzew ach wśród m artw ych gałęzi. J a j a w liczbie dwu są jakoby koloru białego.

Ja n Sztolcman.

MECHANIZM RUCHÓW

wyw oływanych w pręcikach berberysu.

Od daw na wiadomo, że pręcik berberysu czyli kwaśnicy zwyczajnej (B erberis vulgaris), lekko ukłuty przy podstawie nitki, pochyla się nagle i zbliża pylnik swój do słupka. M e­

chanizm tego ruchu usiłowano wytłum aczyć na tych samych zasadach, na jak ich opiera się wyjaśnienie ruchów czułka (Mimosa), w których szybki dopływ i raptow ne wyrzuca­

nie wody z jednych kom órek do drugich m ają bardzo ważne znaczenie. W . Pfeffer (Physio- log. U ntersuch. p. 158, 1873), ażeby w ytłu­

maczyć ten mechanizm wobec b ra k u prze­

stworów w tkance drażliwej berberysu, przy­

j ą ł istnienie pewnej substancyi międzykomór­

kowej, mogącej znacznie powiększać swoję objętość, a tym sposobem ułatw iającej p rze­

dostaw anie się szybkie wody z kom órek po­

drażnionych, a nadto utrzym yw ał, że m ożna zauważyć w chwili poprzecznego przecinania nitki pręcikowej wydzielanie się kropelek wody.

G ustaw C hauveaud z a ją ł się zbadaniem tego przedm iotu, a wyniki swoich badań po­

d aje w Comptes R endus ( I I Sem. 1894, N r 1, tom 119). G. C hauveaud wykazuje, że woda w ruchach nitek pręcikowych berberysu nie m a ta k wielkiego znaczenia, jak ie jej przypi­

sywano i że przyczyną tych ruchów je st p ro ­ sty bardzo mechanizm. Jeż eli pręcik berbe­

rysu obcięty u podstawy, mówi p. O., umieści­

my w miejscu suchem, to gdy on się już wy­

prostuje można wywołać jego zgięcie, poczem znów nowe i tak ciągle aż do pewnego czasu.

Gdyby każdem u ruchowi towarzyszyło wyrzu­

canie wody, to ju ż drugie z kolei poruszenie byłoby niemożliwem, ponieważ pręcik został odcięty od rośliny, której najbliższe tkanki nie mogą ju ż mu dostarczać utraconej wody.

Doświadczenie to przekonywa, że woda nie m a tu taj żadnego wpływu. W celu poznania budowy anatomicznej pręcików berberysu, au to r b adania przeprow adził głównie na B e r­

beris aristata , lecz sprawdził n a gatunkach przytaczanych przez autorów, różniących się w zdaniach w kwestyi wyjaśnienia przyczyny ruchów.

N itk a pręcikowa berberysu, według p.

Chauyaud, posiada wewnątrz wiązki łyko- drzewnej, specyalną tkankę, k tó ra zajm uje około 2/ 3 średnicy poprzecznej i tyleż długo-

| ści. T kankę tę tworzą komórki wązkie, wy­

dłużone, dość ściśle przylegające jedn e d a drugich, ale mimo to pozostaw iające między

j

sobą, szczególniej przy końcach m ałe prze­

stwory. Ścianki poprzeczne tych kom órek są cienkie, podłużne zaś przeciwnie są g ru be i utworzone z błonnika i przedstaw iają liczne bardzo zwężenia średnicy poprzecznej. Te zwę­

żenia, ułatw iając zmianę raptow ną w kształ­

tach komórek, stanowią urządzenie mecha­

niczne, najwięcej sprzyjające zgięciu ich w kierunku podłużnym. T k ank a elastyczna wspomniana n a stronie wewnętrznej i n a po­

lach nitki pręcikowej je s t p o k ry ta w arstw ąr będącą dalszym ciągiem naskórka, od k tó re­

go jed n ak różni się kształtem i zaw artością swoich komórek. S ą one na stronie wolnej zaokrąglone, posiadają pęczki bardzo cien­

kie, z wyjątkiem głęboko położonych, k tóre są znacznie zgrubiałe. Zaw artość ich b a r­

dziej nieprzezroczysta, aniżeli komórek n a ­ skórka i posiada specyalne własności. T a właśnie w arstw a zaraz pod naskórkiem poło­

żona, pokryw ająca boczne części nitki pręci­

kowej stanowi wyłącznie pierw iastek rucho­

wy tego organu, udziela mu bowiem swej ela­

styczności i giętkości. Co zaś do innych czę­

ści nitki pręcikowej, a mianowicie: wiązek

łyko-drzewnych i miękiszu części zew nętrznej,

zachowują się one przy tym ruchu pręcików

całkiem biernie.

(13)

W SZ E C H SW IA T .

605 W stanie spoczynku protoplazm a każdej

kom órki należącej do warstwy ruchowej, jest zebrana we wstęgę gęstą, przylegającą do dna komórki. P o d wpływem podrażnienia mechanicznego, lub fizycznej czy chemicznej natu ry , protoplazm a ta oddziaływa, wtedy w stęga protoplazm atyczna rozwija się nagle, wygina się łukow ato i gdy końce jej rozcią­

g a ją ścianki poprzeczne, środek jej wypukły naciska na ściankę podłużną, k tóra wskutek tego silniej się wydyma w taki sposób, że ko­

m órka się skurczą i pogrubia. Z biór tych komórek ruchowych tworzy blaszkę położoną, ja k to widzieliśmy po stronie wewnętrznej nitki i pośrodku; zm iana k ształtu nitki je st wywołana przez zmianę w tej blaszce, k tóra wygina się do w nętrza kwiatu, pociągając ru ­ chem cały pręcik, przytem skrzywienie je s t bardzo znaczne, ale zm iana objętości bardzo słab a. Tym sposobem okolica drażliwa p rę ­ cik a nietylko odpowiada okolicy ruchowej, ale n ad to zupełnie prawie z nią się zlewa, ponie­

waż to warstwa górna posiada tę podwójną własność. Ł atw o przeto zrozumieć dlaczego lekkie dotknięcie wywołuje na naskórku tej okolicy silną reakcyą, gdy n a punkty sąsied­

nie nie Wywiera żadnego wpływu.

P u chy powstające przy kurczeniu się ko­

m órek są bardzo szybkie i udzielają się całej grupie komórek, dlatego nie są łatw e do obserwowania w całym swoim przebiegu. N ie­

kiedy jednakże można uchwycić końcowe n a­

w et ich przejawy; staje się to moźliwem, gdy używamy jak o środka utrw alającego kwasu

■osmowego w roztw orze rozm aitej procento- wości. W tedy w stanie spoczynku, widać protoplazm ę tw orzącą w stążkę silnie zabar­

wioną n a czarno, umieszczoną na dnie każdej komórki ruchowej. N a podłużnem przecięciu nitki, całość tych pasków czarnych położo­

nych od jednego końca do drugiego, przed­

staw ia wyraźną wstążkę prostą, której za b ar­

wienie blednie stopniowo ku końcom, odpo­

wiadającym granicom okolicy drażliwej.

W stanie zaś natężenia przeciwnie, wstęga protoplazm atyczna w każdej komórce rucho­

wej przyjm uje postać czarnego łuku, a całość tych łuków daje na podłużnem przecięciu długą wstęgę falow atą, której ogólny rysunek przedstaw ia bardzo wyraźną krzywiznę.

W pierwszym i drugim przypadku, dwie te wstęgi zabarwieniem swojem czarnem wyraź­

nie bardzo odbijają od reszty przecięcia, które je s t bezbarwne. A u to r przecięcia takie foto­

grafow ał w celu dokładniejszego przedstawie­

nia rzeczywistych zmian, jakie zachodzą w tkankach podczas ruchu w nitkach pręci­

ków u berberysu.

A . Ś.

Wiadomości bibliograficzne.

aś. Hans G raf von Berlepsch und Jean S tolzm ann. „D escription o f a new Species o f G rebe from C entral P e ru .” (Ibis, Jan u ary 1894).

W drobnej broszurce autorowie opisali pod nazw ą Podiceps Taczanowskii, nowy gatunek per- koza (Podiceps) zdobyty przez J . Kalinowskiego w P eru środkowem, na znacznej wysokości 17 700 stóp nad jeziorem Junin, skąd jeszcze w r. 1872 p. K. Jelski nadesłał tego p tak a do Gabinetu zoo­

logicznego w W arszawie, a z powodu niew ystar­

czających zbiorów ornitologicznych, gatunek ten był określ*ny przez W ł. Taczanowskiego ja k o Podiceps Calliparaco Less. Obecnie po otrzym a­

niu- kilku pięknych okazów (skórek) tego p ta k a i po gruntow nem porównaniu z najbliższem i g a­

tunkam i okazało się, że je s t to nowa nieopisana form a, której B. i S. nadali nazwę Podiceps Tacza- nowskii, podając ścisły i bardzo szczegółowy opis, ja k o też piękny kolorowany rysunek w pół wiel­

kości naturalnej.

K R O N I K A N A U K O W A .

sk. Z a ła m a n ie i rozszczepienie prom ieni ele ktryc zn yc h . Pow tarzając doświadczenia H ert­

za, przekonali się p rzed kilku laty pp. Sarasin i De la Rive, że fale w zbudzone przez drgania elektryczne posiadają ró żn ą długość, a to zależnie od wymiarów rezonatora, k tó ry służył do obser- wacyi tego prom ieniow ania elektrycznego. W nie­

śli oni stąd, że promieniowanie elektryczne nie składa się z d rg ań jednego tylko rodzaju, ale obejm uje fale różnej długości, podobnie ja k świa­

tło białe. N iektórzy wszakże fizycy przypusz­

czenie to odrzucili, przyjm ując natom iast, że p ro ­

(14)

606

W S Z E C H S W IA T .

JNr 38.

m ień siły elektrycznej, ja k prom ień św iatła ozna­

czonej barw y, zaw iera fale jednej tylko długości.

D la w yjaśnienia zaś zjaw iska „w ielorakiego rezo­

n an su ,” dostrzeżonego przez S arasina i De la R iva, przyjęli, że rozbiegaj ąca się fala elektrycz­

na ulega szybkiem u przytłum ieniu, czyli że obszerność jej drgań szybko słabnie, wzór bowiem m atem atyczny, k tó ry w yraża d rgania ta k silnie przytłum ione, prow adzi do tegoż sam ego re z u lta ­ tu , co i form uła, w ypływ ająca z połączenia nie­

słychanie wielu d rg ań pojedyńczych.

Aby więc wątpliw ość tę rozstrzy g n ąć, odwołali się pp. G arbasso i Aschkinass do analogii ze światłem białem . Że światło białe złożone je s t z prom ieni różnorodnych, przekonano się dopiero p rzez rozszczepienie go w pryzm acie na widmo różnobarw ne; gdyby więc m ożna było przez za ła­

m anie fal elektrycznych w pryzm acie również ro z ­ szczepienie ich wywołać, to mielibyśmy dowód równej mocy, że prom ieniowanie to, podobnie ja k zw ykłe św iatło, składa się z fal różnej długości.

Zwyczajne w praw dzie p ryzm aty z różnych mate- ryałów rozszczepiania prom ienia elektrycznego nie sprow adzają, można to je d n a k uspraw iedliw ić pewnemi w zględam i teoretycznem i; wspomnieni tedy badacze użyli pryzm atów w pew ien sztuczny sposób zbudow anych, a mianowicie złożonych z rezonatorów , k tó re istnienie fal elektrycznych zdrad zają. P ry z m at więc żądany utw orzyli z siedmiu p ły t szklanych, m ających je d n a k ą wy­

sokość, ale coraz m niejszą szerokość, do których nalepione były liczne rezonatory, czyli wązkie p ask i cynfolii, drobnem i szczelinam i poprzeryw a­

ne. Do w zbudzania d rgań zastosow ali oni m eto­

dę Righiego (W szechś. z r. 1893, str. 737), a wywołując fale różnej długości, przekonali się, że załam anie prom ieni słabnie w raz z pow iększa­

niem się długości fali; co ja k wiadomo, dzieje się w ogólności z prom ieniam i św iatła i ciepła. Z te ­ go powodu w noszą ostatecznie, że prom ieniow a­

nie elektryczne, w zbudzane p rzez w ibratory H ertza, dla tegoż samego pow odu, co i światło białe, uw ażać należy ja k o złożone z fal rozm aitej długości.

(N aturw . R undschau).

— Ibr. Z m ian y te m p e ra tu ry przy stykaniu się c ia ł płynnych i s ta ły c h . O ddaw na wiadomem je s t, że ciała płynne nabierają na powierzchni sty ­ kającej się z ciałami stałem i odmiennych własno­

ści; zm iany te są n ad e r różnorodne i składają się z całego szeregu zjaw isk, pom iędzy którem i wy­

dzielanie ciepła najłatw iej obserwować i mierzyć się daje. Ciekawe doświadczenia w tym k ie ru n ­ k u prow adził G. Gore w ta k i sposób, że w naczy­

niu szklanem objętości 50 cm napełnionem bada­

nym płynem , zanurzał n ader czuły term om etr i na kulkę term om etru sypał ostrożnie z odpo­

wiedniej r u rk i ciało stałe (krzem ionkę lub glinkę) ta k , aby p roszek na kulce term o m etru się n ag ro ­ m adził. Badane roztw ory i proszek przed zsy­

paniem przechowywano były obok siebie przez

czas dłuższy w term ostacie aby nabrały jednako­

wej tem peratury. Doświadczenia, wykonane z wo­

dą i roztw oram i solnemi, wykazały wogóle zawsze wydzielanie ciepła i niektóre roztw ory wydzielały więcej ciepła niż woda, inne zaś mniej. Również wydzielało się ciepło, gdy badano 11 odmiennych sproszkowanych ciał stałych w wodzie i w am o­

niaku, ta k że wydzielanie ciepła p rzy zetknięciu ciał stałych i płynnych może być uw ażane za z ja ­ wisko powszechne. Podniesienie się tem peratury było nader rozm aite zależnie od stopnia sprosz­

kow ania krzem ionki, ja k o też od n atu ry badanego roztw oru. K rzem ionka w roztw orze sody dała podwyższenie 0,04°, w rozt worze am oniaku 1,40°.

G linka dała najmniej w węglanie kwaśnym pota­

su — 0,5°; najwięcej w soli kuchennej 2 ,5 8 °, Z tych przykładów widocznem je st, że to wydzie­

lanie ciepła je s t dość znaczne i niemałe, aczkol­

wiek dziś jeszcze nieznane, znaczenie mieć m usi w przyrodzie.

(Phil. M ag.).

— ivb. Szybkość ro z p rz e s trz e n ia n ia się w s trz ą - śnień w skorupie ziem skiej W dniu 12 lipca r. b. o godzinie 12 m inut 24 dało się odczufr w K onstantynopolu silne wstrząśnienie. J a k da­

leko dotarły ślady tego w strząśnienia, dowodzi t a okoliczność, że p. M onreaux dostrzegł j e na k rzy ­ wych fotogram ach magnetycznych, otrzym anych w obserwatoryum magnetycznem w P arc Saint- M aur. P rzyrządy zaznaczyły w s'rząśnienie o g , 10 m. 50 wredług zegara miejscowego, co odpo­

w iada 12 g. 36 m. w edług zegara K onstantyno- polskiego. A zatem fala wzbudzona przez w strz ą ­ śnienie przebiegła przestrzeń od K onstantynopola do P ary ża t. j . około 3 00 0 kilom etrów w ciągu 12 minut; szybkość więc rozprzestrzeniania się fali w skorupie ziemskiej wynosi mniej więcej 250 kilom etrów na minutę. Trzęsienie ziemi, ja k ie dotknęło A teny 27 kwietnia r. b. również pozo­

stawało ślady n a krzywych tegoż samego obserwa- t-oryum; ponieważ je d n ak chwila, w której rozpo­

częło się ono nie została dokładnie zanotow anar nie można przeto sądzić, ja k a w tym razie była- szybkość fali.

(Revue scient.).

— wb. S kład chm ur i obłoków . Nie wiem y dotychczas stanowczo, czy chm ury składają się z pustych wew nątrz pęcherzyków wodnych, czy też z pełnych kulek. Van der M ensbrugghe na jednem z ostatnich posiedzeń Tow arzystw a nau­

kowego w B rukselli przytoczył dowody, na zasa­

dzie których tw ierdzi, że chm ury sk ład ają się z zupełnie wypełnionych kulek wodnych. Uczony ten opiera się przedew szystkiem na następującem doświadczeniu F . D upreza. W rurce u góry zam k­

niętej, na dole otw artej zaw arta je s t woda; śred - n ca w ewnętrzna ru rk i wynosi około 15 milim e­

trów; um ieszcza się ru rk ę nad naczyniem z wrą- cą wodą, z powierzchni której wznosi się w górę widzialny slup pary, a właściwie ju ż mgły. Otóż.

Cytaty

Powiązane dokumenty

szych okresach rozwoju jajk a , a następna ich czynność odbywa się dość niezależnie od innych części organizmu, trudno zrozumieć, jakim sposobem zmiany

nutach) jest oddalony od równika. Tak więc ciągną się te krańce przez sześćdziesiąt kilka stopni geograficznych, naturalnie, bez uwzględ­.. nienia ukośnych kierunków

Cztery proste, z któ- ych żadne trzy nie przechodzą przez j e ­ den punkt, przecinają się w sześciu różnych punktach, które można nają się prócz tego prócz

Po odcięciu rdzenia u zwierząt czynność mózgu i jego nerwów może się odbywać jeszcze dość prawidłowo, jeżeli tylko zostało zaprowadzone sztuczne

ny), bądź dla tego, że lawy okoliczne trudno się rozkładają, wTięc woda nie może od nich otrzymać cząstek soli. Jeziora Islandyi są utworami bardzo

(studentowi

liły mu dojechać do rodzinnego m iasta, gdzie znalazł się w praw dziw ie opłakanym stanie, k tóry byłby naw et stanowczo k ry ty ­ czny, gdyby nie m iał

skich, zauw ażył, że żołądek i kiszka ślepa posiadają odczyn kw aśny, kiszki zaś cienkie słabo alkaliczny (te ostatnie są zatem jed y - nem miejscem, gdzie